Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-01-2018, 22:36   #1
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
[W:M] - New York, New York [18+]

I wanna wake up in a city
That doesn't sleep
And find I'm king of the hill
Top of the heap
King of the hill




1 września 1930 r. godz. 23:00

Wybudził go tumult słyszany nawet z daleka i poirytowane popiskiwanie skrzydlatego towarzysza.

Po chwili do kwatery wparował wściekły potężnie zbudowany blondyn. Szerokie bary rozsadzały niemal szwy skórzanej kurty. Zaciśnięte usta podkreślały jedynie ruszającą się gniewnie kwadratową szczękę. Śmierdział jakimś smarem czy olejem, przez twarz przebiegało kilka ciemnych smóg.

- Nie spisz. Dobrze. Za czterdzieści minut zwołano nagłe zebranie wierchuszki. Powinieneś na nim być. – rzucił cedząc słowa, a gdy się zbliżył ignorując groźnie popiskiwania, dało wyczuć się swąd ognia.

Zza jego pleców wyjawiła się strwożona postać służącego. Mężczyzna nie śmiał się odezwać, spoglądał jedynie zlęknionym spojrzeniem na gospodarza.

Nim ten jednak zdołał zareagować, popiskujące do tej pory stworzonko rzuciło się do ataku, trzepocząc głośno skrzydłami. Celowało najwyraźniej w oczy sługi, bo wbiło pazury tylnych łap w uniesione przedramiona mężczyzny. Gdyby nie odruchowa reakcja zasłonięcia twarzy, sługa zapewne straciłby oczy.

Poprzez skrzeki i przestraszone ludzkie pojękiwania, ciemnowłosego mężczyznę doszły słowa:

- Był napad na Elizjum. Kilkanaście ludzkich trupów.– rzuciwszy to blondyn zamilkł na chwilę, a sługa nie doczekawszy się reakcji próbował wycofać z wczepionym w niego i ciągle nacierającym latajem - Nie żyje kilkoro młodszych, w tym Nina i Daniel.

Brunet wiedział, że to nie jest clue wiadomości. Ogarnęło go niemal całkowite przekonanie, że kolejna wieść będzie właśnie tą właściwą. Dopiero gdy za sługą zamknęły się drzwi wielkolud w końcu wydusił z siebie:

- Według świadków Ariadne była tam dziś wieczór z towarzystwem. Nie znaleźliśmy jej do tej pory.

 
corax jest offline  
Stary 06-01-2018, 21:33   #2
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- To ty zawsze miałeś szczęście, nie ona - wampir odpowiedział beznamiętnym tonem, jakby wieści niespecjalnie go obeszły. Drgnięcie ust było pierwszym ruchem od momentu kiedy wczoraj wieczorem stanął na środku niedużego pomieszczenia. Dopiero teraz otworzył oczy.

- Szeryf zwołał spotkanie? Gdzie tym razem? - zapytał, napinając kolejno wszystkie partie mięśni zesztywniałe od snu. Zbyt długiego. Upywały kolejne lata, wciąż było tak wiele do zrobienia...a on spał. Dalsze słowa młodszego wampira wnosiły nowe informacje z każdym zdaniem, ale nie liczyły się nie tylko słowa. Nie dożyłby tego wieku gdyby nie widział więcej. Blondyn był już obyty z tą manierą; akurat do tego dało się przyzwyczaić. Spotkanie Primogenu miało się odbyć w parku rozrywki na wybrzeżu, jednej z kryjówek Harpii.

- Byłeś tam. Co ty widziałeś, a co widzieli inni? - Wstrząsnąć. Nadać tor. Dać pęd. Sama dedukcja nie była trudna; wciąż pachniał dymem współczesnego pożaru - nie dymem ognisk i lasu. Resztę informacji podał sam już wczesniej, nawet jeżeli tego nie wiedział. I do tego przyzwyczaić się było trudniej; nawet taka drobna manipulacja zadziałała należycie. Czarnowłosy wampir pokiwał z uznaniem głową; mimo krótkiego pobytu na miejscu zbrodni jego rozmówca znów pokazał się jako wyborny śledzy. Wszystko wskazywało - miało wskazywać? - że ataku na elitarny klub golfowy dokonały wilkołaki. Większość faktów się zgadzała, nawet Delirium, a akurat to było trudno sfingować. Zaatakowały tuż po zmierzchu - tak, żeby trafić na samych młodych Spokrewnionych, co było znaczącą informacją o przygotowaniu atakujących. Zaatakowali szponem i kłem, ogniem i kulą, prosto w bijace serce Camarilli. Dopadli dziesiątkę- być może nawet więcej - ancille, co było większym zwycięstwem niz mogli oczekiwać. Żaden rajd Sabatu z ostatniej dekady tyle nie osiągnął. Jego podopieczny, rzecz jasna, nie wiedział znaczącej części z tych rzeczy. Ale i tak wyciągnał poprawny wniosek: sprawa śmierdziała. Fetorem z samych głębi trzewi, a jednocześnie bardzo swoiskim; jeżeli przeżył ktoś ze Spokrewnionych, to właśnie jego childe. To samo, które najwyraźniej tego wieczoru realizowało swoje plany co do Johna Cartera, federalnego sędziego najwyższego in spe.

- Przygotuj zatem wszystko do drogi, skoro chcesz jechać ze mną; nie odmówię ci możliwości obserwacji narady, chyba że książę zakaże. Ryszard także pojedzie z nami. - Starszy uprzejmym tonem odesłał posłańca szeryfa i zabrał się za przygotowanie samego siebie do wyruszenia poza bezpieczne schronienie.

- Do mnie! - śmiertelny sługa domu zjawił się w progu zadowalająco szybko; może nawet zbyt szybko. Jak szanować kogoś, kto dla łaskawego spojrzenia pana da sobie wydłubać oczy? - Wykonasz dla mnie telefon. Pod numer pierwszy. “Powiedz F że R zwołał spotkanie u F w PR o E. I uruchom D”. Powtórz! -

- A tobie, mój mały - wampir złapał za skórę na karku nieduże, krwiste stworzenie latające po pomieszczeniu - coś podyktuję - imp zaczął kaligrafować, przeklinając pod nosem w językach które jego pan zdążył już dawno zapomnieć. Mimo plugawego charakteru, stworzenie było absolutnie lojalne - a tego będzie teraz potrzebował. A skoro już o tym mowa, to była pewna idea...

Ledwie kilka minut później, cała trójka mknęła furgonem po pustych ulicach Nowego Jorku. W kabinie toczyła się nieśpieszna rozmowa, kontynuacja wcześniejszej - ale teraz mniej chodziło o wyciągnięcie kolejnych faktów z naocznego świadka, a bardziej o przekazanie podopiecznemu idei powątpiewania we wszystkie niesprawdzone oczywistości i szukania głębszych przyczyn. Czy zaatakowały wilkołaki? Być może. Ale czy to wilkołaki zainicjowały atak? Kiedy oddalili się na bezpieczną odległość od schronienia - na tyle by aura jego działań nie była połączona z tamtym miejscem - wybudził ze snu mieszkańca swojego pierścienia i spróbował telepatycznie sięgnąć do umysłu zaginionej.
Nie istniała. Jakby nigdy jej nie było. Co oznaczało co najmniej letarg lub Ostateczną Śmierć...a może nawet coś znacznie gorszego -porwanie przez kogoś kto miał wiedzę i możliwości. Należało przedsięwziąć przeciwśrodki…

Kilka minut później - bo czas gonił ich coraz bardziej - wyjeżdżali już spod komendy. Umowa była prosta: porwana za zaginionego dzieciaka. Śledztwo o szerokich horyzontach po jego stronie za dyskretne śledztwo po drugiej. Przysługa za przysługę.
Uczciwiej mu się nie zdażało.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 13-01-2018, 01:36   #3
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- Gdyby ktoś pytał, mój ochroniarz poszedł się przewietrzyć. Na dach - było grzecznością zgłaszać takie rzeczy, zwłaszcza teraz, kiedy zapewne wszyscy byli tak nerwowi. Informację przekazał majordamusowi Filomeny, razem z płaszczem.

W zakopconej stylowo salce zebrali się już prawie wszyscy. Brakowało jedynie starszego klanu Bestii. Mimo to, gdy ciemnowłosy mężczyzna wkroczył na zebranie, podniesiony gwar rozmów lekko przycichł.
Gospodyni zwróciła swe orzechowe spojrzenie na przybyłego.
- Doskonale Cię widzieć - zazwyczaj pociągła i nieco koścista twarz kobiety wyglądała na jeszcze bardziej spiętą dzisiejszego wieczoru - mój drogi.
Kwestię ochroniarza pominęła jak niebyłą.
Z resztą nie on jeden przybył ze świtą czy obstawą. Zdążając do budynku elizjum, zauważył kilku osobników służących Anthony’emu. W ich liczbie pomocnicy pozostałych ginęli. Ale trudno byłoby się temu dziwić. Szczególnie dziś.

- Możemy zaczynać? Nie będziemy czekać jedynie na Hugh. - mruknął Robert.

- Też się cieszę że Was widzę - wymienił krótkie uprzejmości z każdym z zebranych. Nawet nie dlatego wypadało, czy że dawało mu to możliwość ocenić stan psychiczny wszystkich zebranych. Po prostu większość z nich była jedynymi istotami poza klanem z którymi czuł jakąkolwiek więź.
Dawid był zirytowany, choć najwyraźniej wciąż łudził się że nie ma podstaw do uznania sytuacji za śmiertelnie poważną. Anthony ledwie potrafił usiedzieć - natura Brujah źle znosiła codzienne porażki, a co dopiero utratę dwójkę childe. Filomena - znów - miała jakąś nierozwiązaną kwestię z Robertem i była właśnie na etapie obwieszczania tego całemu światu. Fred...Fred ciągle się uczył. Ale Max...Starszy Ventrue był za spokojny. Miał coś w rękawie.
Po pytaniu szeryfa szybko dokończył powitania i zajął swoje miejsce lekko za księciem, już siedząc cicho witając drugiego z doradców - jednocześnie Starszego Ventrue. Skinał głową szeryfowi, nie chcąc przedłużać, skoro i tak czekali.

Książę w niejakiej apatii skinął dłonią zachęcając wszystkich do dyskusji. Sam lubił zajmować stanowisko na samym końcu, jeśli w ogóle.
- Wszyscy są na bieżąco jak mniemam? - Robert potoczył spojrzeniem siedząc z łokciami opartymi na szeroko rozłożonych nogach. - Straty dzisiejszego wieczora to przede wszystkim utrata dwójki obiecujących przedstawicieli klanu Brujah - Chłodna, obiektywna informacja, w sam raz by uspokoić sytuację.

Szeryf pociągnął spojrzeniem ku Rubinsowi, który zaciskał obecnie szczęki.
- Znalezione na miejscu ślady wskazują na zaplanowny i przemyślany atak. - Filomena cicho prychnęła - Znaleźliśmy na miejscu kilka resztek i śladów wskazujących na podłożone materiały wybuchowe, szczególnie w okolicach elementów drewnianych podbudowy.
Robert spojrzał na Filomenę mrużąc oczy w reakcji na jej zamierzoną złośliwostkę.

- Rozumiem, że to nie jedyne miejsca, gdzie te materiały zostały złożone? - rzucił Donnelly zaplatając ze sobą dłonie w niewielka piramidkę.
- Materiały wybuchowe nie zrobiłby by marmolady z budynku i gości klubu golfowego - prychnęła Harpia po raz wtóry.

Na tą uwagę Alexander objawił swoje zainteresowanie podniesionymi brwiami. Pytająco spojrzał na Harpię. Atak na gości był nietypowy. Przy całej swojej wiedzy kojarzył naprawdę mało potencjalnych agresorów którzy celowo atakowaliby osoby niezwiązane...bez dobrego powodu.
Kobieta odwzajemniła spojrzenie choć dziwnie nim uciekła.

- Nie. Nie zrobiłyby marmolady. - zgodził się, choć z wyraźnie rosnącą irytacją, wypomadowany Szeryf - atak nastąpił szybko, niespodziewanie. W pierwszej kolejności zabito odźwiernych i obsługę na zewnątrz. Potem zrobiono jatkę w środku, nie oszczędzając ani śmiertelnych ani nieumarłych. Ślady jakie znaleziono sugerują - ostatnie słowo mężczyzna mocno podkreślił - jednoznacznie na zmiennokształtnych. Rozszarpane i zmiażdżone ciała, wnętrzności na żyrandolach - teraz najwyrażniej Robert rozkoszował się zniesmaczeniem Filomeny wykrzywiającym jej usta - Ciężko bawić się w układanki z nadmiarem luźno leżących nóg i rąk.

- To nie tak że policja tego nie potrafi… - Alexander mruknął cicho do siedzącego obok Maxa. Kto jak kto, ale Starszy Ventrue po ostatnich wybrykach swojej podopiecznej miał pewne doświadczenia o rosnących możliwościach śmiertelnych w zakresie analizy miejsc zbrodni - To skąd tak właściwie wiemy kto zginął? - zapytał już ogółu, korzystając z ciszy. Miał pewne bardzo konkretne wątpliwości - ale podanie ich wprost nie było mu na rękę, bo odcinało go informacji o Ariadne

- Mamy spis gości, przesłuchiwaliśmy nielicznych świadków i zwołana została generalna zbiórka młodych. - Robert tłumaczył cierpliwie jakby po raz kolejny.

- Mogę ją zobaczyć? - wampir rozejrzał się, szukając wzrokiem który ze sług poda mu grubą księgę. W prywatnych żartach między nim a Filomeną nazywali ją “duszą Elizjum”. - Ale skoro podchodzimy do sprawy jak należy, to kwestionując tożsamość napastników…

Faktycznie księga podreptała ku niemu na krótkich nogach karlicy, która pojawiła się z cienia.
- Myślisz, że dostrzeżesz coś nowego? - z naiwną ciekowścią zainteresował się nagle Fred, siedzący do tej pory niemal bez ruchu i bez emocji.

- Zawsze warto spróbować - Alexander odpowiedział spokojnie i bez specjalnego namaszczenia otworzył ostatnie karty, szukajac informacji o ostatnich gościach Elizjum - i o tym kto z nich wyszedł. Ale równocześnie mówił dalej.
- Tak czy owak, księga nie mówi kto zginął, a jedynie kto był tam w momencie ataku -

Przymknał oczy, sięgając na Peryferia wiążące się z księgą tysiącami emocji, wrażeń, inspiracji. Stąd wział się ten żart. Oprócz ostatnich, najsilniejszych emocji każdy mógł wyczuć wypadkową wszystkich gości Elizjum. Jaki lepszy wskaźnik myśli wszystkich Spokrewnionych tego miasta mieli? Księga była lekko osmalona - ale nie był to zwykły ogień. Płomienie były karmione wilkołaczą esencją, jakby któryś z napastników miał dostęp do Darów Gaii.
Ilość wrażeń niemal odrzuciła go od trzymanej w dłoniach księgi.
Cytat:
Oczy wampira “oglądały” emocje kilkuset stron, oprawnych w skórę okładek. Pełen pakiet od szczęścia, zadowolenia, drapieżnej chciwości, żądzy uznania, zwykłego pożądania, złość, nienawiść wciągnął ciemnowłosego niczym w studnię bez dna. Przyspieszał, wirował, otaczał, przenikał, a wampir czuł się jedynie marionetką porwaną przez moc, której chwilowo nie mógł kontrolować. Szeroko otwarte oczy przyglądały się kolejnym wchodzącym i wychodzącym i nieumarły zdał sobie sprawę, że ogląda równocześnie wiele płaszczyzn czasowych.

Dzień i noc rozróżniał po strojach, pory roku po strojach kobiet. Skoncentrował się w końcu i pociągnął tę właściwą strunę. Najświeższą, najsilniej naładowaną...i oplatającą ciasno wszystkie inne.
Wyciągnął ją jak kociak z motka wełny i zaczął nawijać na palec.
Poddała się mu.
Runał za nią lecąc przez ciemność by w końcu wyhamować gwałtownie daleko, daleko w ciemnościach.
Przed sobą widział miasto.

Wokół niego biegały cienie przędąc i stawiając coraz to nowe budynki. Wielkie, nieznane maszyny pracowały rozświetalając szarugę mdłym, zimny blaskiem. Do nieumarłego docierały liczne głosy bólu i zawodzenia. Czuł obecność przenikającą go do szpiku kości, wszechobecną, wszechwiedzącą. Dróg do miasta przed nim prowadziło wiele, każda niknęła w ciemności. Każdą z nich maszerowały rzędy cienistych kształtów.
W kierunku do miast i z miasta prowadziły liczne drogowskazy, z których skapywał śluz i tam gdzie spadł wypalał trucizną dziury. Nowy Jork - tam skąd przybył - ale także Rzym, Berlin, Paryż...wszystkie największe metropolie świata.

Nieumarły poznał, że wizja pociągnęła go ku Przeklętemu Miastu czarownika Mikaboshiego…
Przez krótką chwilę mocno zdezorientowany - nie oczekiwał aż tak głębokiego zejścia ani że trasa zaprowadzi go aż tutaj - przyglądał się drogowskazom, jednocześnie starając się przypomnieć sobie ile się tylko da o tej krainie. Drugim pytaniem - na troche później - było dlaczego tu wylądował. Symboliką tego planu była niewolnicza wierność temu, co było już przeżytkiem; ale też staranne wypaczanie naturalnego porządku rzeczy. Elizjum nie było jednym ani drugim, ale może jakiś jego konkretny aspekt? Lub też najzwyczajniej w świecie uchwycił nitkę konspiratora który miał powiązanie z tym miejscem.

Nie było tu bezpiecznie; miał bardzo ograniczony czas pobytu, tym bardziej uwzględniając że czas tutaj płynął szybciej - czyli kilkanaście sekund które miał zamiar tu spędzić będzie kosztowało go jeszcze więcej.. Rozejrzał się po okolicy, starając się zapamiętać jak najwięcej detali - budynków, napisów na drogowskazach, wszystkiego co mogłoby później pomóc odnieść to miejsce gdzie sprowadziła go nić do konkretnego miejsca lub zdarzenia. Idea wiecznie rosnącego, nienasyconego miasta Królów Yama, wylewającej się korupcji i rozpasania. Jeszcze przez chwilę szukał dookoła jednego z zniewolonych bytów który mógłby mu powiedzieć coś więcej. Bo absolutnie nie miał ochoty na kontakt ani z potężnymi Zgubami, ani Upiorami które widział w oddali.
Ryzykował wiele.
Raz schwytany mógł utknąć w Przeklętym Mieście na … sam nie był pewien jak długo.

Sądząc po tempie w jakim miasto stale i stale powiększało się i pęczniało, mógł śmiało założyć, że dłuższe przebywanie nawet na jego granicach wiązałoby się z samobójstwem. Miasto nie miało murów ani płotów czy zasieków. Spaczenie i degeneracja wylewały się niczym lawa. Dymiące fabryki powstawały tuż po wysokich, połyskujących sztucznym światłem mega wieżach. Samochody mniejsze i niższe niż te, które pamiętał wampir, pędziły w szaleńczym tempie. Przez miasto i wokół niego wiła się wąskotorowa kolejka - jedynie nieznacznie przypominająca współczesne pociągi dalekobieżne.

Gdy usłyszał dalekie powarkiwanie, jego bestia szarpnęła się.
Tam gdzie stał jeszcze mgnienie oka wcześniej pojawiła się najpierw jedna a potem kolejne skrzydlate, powykrzywiane postaci. Czerwone ślepia jarzyły się w zmroku, gdy demony kroczyły w nieustępliwym patrolu.
Tunel wciągnął go z powrotem zostawiając go niemal twarzą w twarz z jedną osobą. Mężczyzną, łysiejącym, z zakolami zasłoniętymi rzadkimi pasmami włosów. Nalana twarz przypominała buldoga i kryła malutkie oczka Johna Cartera, czającego się jak pająk tkający sieć, zadowolonego z siebie wytrawnego gracza. Śmiertelnika który nowojorskie Elizjum, miejsce spotkań elit miasta, uważało za prowincjonalne i poniżej jego godności. Spoglądał łakomie i nieustępliwie na twarz swojej ulubienicy, gdy kobieta pokazywała nieskazitelnie białe ząbki otoczone karminem ust. Ariadne. A w jej oczach, dokładnie w momencie składania podpisu, jedno jego zdanie wywołało strach i panikę. Coś rzadkiego u jego childe- bo nie była wychowywana na delikatną panienkę. Przyszła z nim tutaj dobić umowy - ale coś poszło inaczej niż planowała, zaszachował ją czymś. Alexander zerknał na zegarek mężczyzny, z doświadczeniem łapiąc detale wizji.

Na liście gości było znacząco więcej wampirów niż tylko wspomnieni Nina i Daniel - zresztą tak jak mówił Wolf. Klan Róży także stracił kilkoro członków. Alexander podniósł spojrzenie na Filomenę; z jakiegoś powodu przełknęła tę obrazę ich pamięci nadzwyczaj gładko. Szeryf - bo pewnie od niego Wolf miał informacje - także wiedział więcej. No i sam książę także nie wspomniał o zamordowanych Nosferatu - a że omne trinum perfectum, milczeli raczej nieprzypadkowo. Błyskawicznie przetwarzał kolejne strony listy. Jak na klub dla dżentelmenów, wiele mówiący był fakt że większością gości były kobiety.
Carter bywał w klubie wcześniej- nawet był jego pełnym członkiem. Godziny wizyt zachodziły na godziny urzędowania nowojorskich wampirów, więc być może nawet wiedział o faktycznej funkcji tego miejsca. Godzina wejścia zgadzała się z godziną z wizji, a więc widział moment kiedy wchodzili do klubu. I był to, na tyle na ile miał informacje, także moment ataku.
Lista obecności - i wymienione wcześniej ofiary - nie zgadzały się z tym co Wolf usłyszał od szeryfa. Potwierdzono zgon Niny i Daniela - i byli w księdze. Zamordowanymi Torreadorami była Mimi Relly z towarzyszem - bo ciała Sandy Ranolds nie znaleziono. Jednym z rzekomo dwóch ofiar po stronie Nosferatu była Harriet Knowles - ale brakowało jeszcze drugiej osoby. Nikt nie wspomniał Ariadne i Gangrela Vittorio Monticelli - dwójki która była w środku w momencie ataku, a nie została wymieniona wśród poległych.

- Ach, to było interesujące. Już jestem z wami. - znacznie delikatniej niż dosłownie chwilę przedtem zamknał księgę, oddając ją karlicy - Ta księga zawsze była fascynującym świadectwem - uśmiechnął się lekko i bez dalszych wyjaśnień rozsiadł się z powrotem na krześle - Co ja to mówiłem? - zapytał, pozornie lekko, Anthonego, starając się odzyskać orientację po kilkudziesięciosekundowej dziurze w rozmowie kiedy był po drugiej stronie Rękawicy.

- Coś o ciągłym próbowaniu - Tony spojrzał na Alexa, Fred ochoczo przytaknął.

Max zakręcił się w miejscu.
- Mam jeszcze jedną wiadomość. - rzucił jakby od niechcenia rozglądając się władczo po zebranych i budując swoje pięć sekund suspsensu - Moje źródła doniosły też o niepokojach w innych dzielnicach. Taki Bronx czy Hell’s Kitchen też oberwały. Mniej więcej w tym samym czasie. - cedził słowa z wolna jakby je smakował.

Starszy Ventrue od zawsze miał taką manierę - to Alexandra nie zaskakiwało. To że odkąd jego childe narobiło mu wstydu nie chciał się wychylać i ściągać na siebie uwagi było tylko tymczasowe. Ale i tak był zbyt spokojny od początku rozmowy, a teraz taka wiadomość...niestety, jego aura wciąż zlewała się z otoczeniem po ekstrawaganckim pejzażu jaki zafundowała Tremere księga. Ale on także miał niezwykle irytującą manierę - z zasady nie wyrywał się do odpowiedzi. Dziś i tak znacznie bardziej niż przez ostatnią dekadę. Obserwował innych. Zwłaszcza Anthonego, dla którego najazd na Bronx, na Bronx którego gangów on nie potrafił opanować, ale teraz mógły to zrobić, gdyby nie utrata potomków - oznaczał kolejny cios tego wieczora, wyjątkowo wredną kombinację na brzuch. A fakt że childe Maxa ostatnio się postrzelało z Brujah - a o cóż by mieli się ściąć, jak nie o interesy - wcale a wcale nie pomagało tej sytuacji…

- I raczysz dzielić się tą informacją dopiero teraz? - Filomena wepchnęła się przed najwidoczniej chcącego odpowiedzieć na wypowiedź Maxa księcia.

- Są jakiekolwiek przesłanki na skoordynowane działania? - w końcu dało się słyszeć pytanie rządzącego miastem.

- Cóż… - zaczął Max z wolna - … wiemy, że Bronx to mrowisko. Ryzykowne i nieuporządkowane. To miejsce, doskonałe to wykorzystania jako odwrócenie uwagi. A Hell’s Kitchen… cóż … doki. - Ventrue rozłożył ręce. Błąd. Kłamać też należało umieć.

- To miejscówka, która od dawna sam chciałeś zagarnąć. - wycedził Anthony - I to prawda. Bronx to wygodna zasłona dymna. - dodał spoglądając na Maxa lodowatym spojrzeniem.

Alexander szybko przesunął spojrzeniem po zebranych, oceniając ich reakcje i z powrotem wpił spojrzenie z powrotem w Maxa. Ventrue nie odpowiedział Nosferatu na pytanie - co samo w sobie było oznaką lekceważenia, a do tego w takim gronie. Zaatakowane Elizjum, i doki w Hell’s Kitchen były domeną Starszego Brujah. Cui bono fuerit? Z całą pewnością Maxowi. W takim układzie wyjaśnienia były nie tylko grzecznościową odpowiedzią; to była kwestia przetrwania. Chyba że nie obawiało się reakcji księcia - a że jej brak groził wybuchem wojny domowej. A ignorowanie gniewu Brujah - to już było po prostu kiepskie planowanie.

W to wtrącił się Robert:
- Skakać do oczu możecie sobie później i na osobności! - wysyczał.
O dziwo wsparła go Filomena:
- Nie no nie przerywaj. To wygląda na układanie własnego aktu oskarżenia tych dwóch. - rzuciła ironicznie. - Zwolnią się nie tylko miejsca strażników Elizjum ale i dwóch starszych.
Kobieta założyła ramiona na siebie.

Dawid pokręcił się na swoim miejscu i stuknął kościstym palcem:
- Zapytam raz jeszcze. Czy są jakieś przesłanki na temat skoordynowanych działań. - tym razem nie zabrzmiało to jak pytanie.

- Cóż - Max był nieco ostrożniejszy chociaż nadal mierzył się spojrzeniem z Anthonym - jak dla mnie wszystkie ataki przypuszczono o tej samej porze. Byłby to niezwykle dziwny zbieg okoliczności. - Ventrue w końcu odwrócił wzrok od Brujah.

- Zatem może warto skoncentrować uwagę na sprawdzeniu powiązań między atakami? Ktoś ma jakieś światłe pomysły? - Dawid cedził i mędlił słowo po słowie.

- Atakami? - Tremere znowu nieco się ożywił - Maxymilian wspomniał jedynie o niepokojach. A skoro wiadomo że to ataki, to wyraźnie brakuje mi informacji do analizy. A bez nich... - bardzo oszczędnym gestem rozłożył ręce w kierunku Ventrue.

- A zatem Alex zajmie się zbieraniem i analizą danych - Dawid podchwycił natychmiast zainteresowanie wampira - Jako wsparcie dla działań Roberta, oczywiście - słowa podkreślone zostały stukaniem palcem - Doskonały pomysł. - mruknął ku Alexandrowi z lekkim uśmiechem. - Uzgodnijcie szczegóły -

- Jak rozumiem, mam Twoją zgodę na wszystkie działania, jakie uznam za stosowne i zagwarantowane wsparcie pozostałych? Bo nie podejmę się tej przysługi, jeżeli ma to oznaczać dopraszanie się o każdą jedną informację, wobec takiego oporu wielokrotnie już widzieliśmy wyższość Roberta - Tremere pominął już fragment przypominający czemu żaden z książąt nigdy nie chciał żeby Archont robił porządek w jego domenie. To nie tak że miał coś przeciwko takiej przysłudze - po prostu negocjował warunki.

- Robercie, czy zechcesz zapewnić ze swojej strony wsparcie Alexandrowi? Naprawdę chciałbym zamknąć tę sprawę zanim rozpęta się tutaj wojenka. - Dawid brzmiał na nieco zniechęconego.

- Tak, oczywiście - Malkavianin przyglądał się z Księciu z lekko zmarszczonymi brwiami by w końcu rozpogodzić się.

- Alexandrze, jeśli będziesz łaskaw? Robert jak i pozostali zapewnią Ci pomoc. Miasto potrzebuje ładu.-

- Dołożę starań żeby odpowiednio skoordynować działania wszystkich mieszkańców miasta - Tremere wstał zaraz za księciem, udając się z nim do bocznego pomieszczenia na pierwszą z wielu osobistych narad tej nocy. Dyskutowali niedługo, choć owocnie - Alex uzyskał pewne wyjaśnienia, choć nie tyle żeby zaspokoić jego głód informacji.

Szeryf był na tym polu znacznie, znacznie efektywniejszy - po oczywistych zapewnieniach że jego funkcja jest niezagrożona, odświeżył wiadomości Archonta o dzielnicach Nowego Jorku. Harpia, oprócz popisania się przezornością, dorzuciła szczyptę informacji o Carterze. Max, przy wszystkich swoich manieryzmach, także dodał parę informacji o wydarzeniach na Bronxie i w Hell's Kitchen. Starszy Brujah, o szerszym kontekście kandydatury Cartera.

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 13-01-2018 o 01:50.
TomBurgle jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172