Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-02-2018, 23:10   #21
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację


Tomiemu było szkoda amunicji na stwora. Wyglądał jak zmutowany człowiek. Zezwierzęcony i zdegenerowany. Wiedział, że stwór zaatakuje już w momencie gdy jego stopy dotknęły ziemi. Szkoda mu było amunicji a nie wiedział, czy Tomahawk w rękach jego nowego kompana jest wystarczająco szybką i śmiercionośną bronią. Oddał jeden strzał. Tyle wystarczyło by pojedyncza kula trafiła stwora w dolną szczękę urywając ją. Długi język zwisał bezwładnie wzdłuż szyi. Stwór jęknął i padł machając kończynami. Takie ułatwienie sprawy powinno wystarczyć Malakai chwilę później skończył cierpienia owej istoty.
- Skaczemy czy chcesz zjechać windą - uśmiechnął się idanin do Malakaia. Luna czy możesz nanieść widoczne korytarze pod nami na mapę. Wskazać osobno pomieszczenia wszelakiego typu.
Trzeci Głód wyszarpnął toporek z czaszki stwora
- To nie wygląda jakby miało być dobre we wspinaczce, więc zejście szybek powinno być bezpieczniejsze. Pójdę przodem - zadeklarował. Chwycił tomahawk w zęby i zaczął powolne zejście w dół. Tomi wzruszył ramionami i ruszył za nim. Byli w połowie drogi w dół, gdy Luna wyświetliła mapę wprost przed okiem Tommyego. Pod nimi był układ korytarzy i pomieszczeń kilkukrotnie większy niż ten jaki zastali na powierzchni. Szyb windy schodził niemal idealnie w jego środek. Obrzeża pozostawały otwarte. Skany luny nie sięgały dalej. Tom wiedział, że będą się odsłaniać w miarę zbliżania. Jednak na ten moment nie był w stanie określić jak daleko mieli skrajnych części bazy.

Czerwone punkciki poruszały się w popłochu. Widocznie już wiedziały, że wilkołaki schodzą do ich leża, a żaden nie chciał podjąć walki jako „ten pierwszy”

Trzy metry niżej zatrzymali się na windzie. Zdawała się sprawna. Nie sięgało tam już światło, wiec oświetlenie Luny chwilowo było jedynym wsparciem.

„Nie mogę przypisać pomieszczeniom zastosowań. Brak sygnatury energetycznej. Brak informacji w bazie danych.”

Zabrzmiał komunikat. W zasadzie nie był to wielki problem, bo mapa pomieszczeń była widoczna dla Toma. Tylko nie wiedział, że kuchnia, to kuchnia. A mieli znaleźć jakieś kwatery dowodzenia, czy coś w ten deseń.
Tomi włączył latarkę przyczepioną do swojego karabinu. Skierował kroki do najbliższego pomieszczenia na mapie. Liczył że stado może im odpuści bojąc się konfrontacji.
- Osłaniaj moje plecy. - rzucił zdawkowo dodatkowo do towarzysza. Jednocześnie podmienił magazynek na pełny.
- Ayay… - przyjął rozkaz Malakai. Toporem miał wzniesiony i przyjął na siebie pilnowanie tylnego perymetru. Do przodu nawet nie patrzył zostawiając to Tommiemu.
Pomieszczenie było puste. Zajmowały je dwa przewrócone biurka przygniecione jedną metalową szafką. W korytarzu słychać było jakieś jęki. Malakai przysiągłby, że z obydwu stron. Tomy otrzymał sygnał od sondy, która unosiła się i oświetlała ciemne pomieszczenie. Czerwone kropki rzeczywiście się zbliżały. Rzeczywiście z obu stron.
- Przewidywany czas przybycia: siedemnaście sekund - rozległ się kobiecy głos dochodzący z lewitującego stalowego “orła”.
- Pomieszczenie z jednym wejściem w zasięgu siedemnastu sekund? Jeśli tak prowadź. - odpowiedział do SI. Jeśli nie mieli czas na przemianę lub wzmocnienie swojej pozycji szafkami i biurami w charakterze osłony.

- Przygotujmy się - warknął Malakai w trakcie przemiany w wojenną formę garou. Chwycił pierwsze biurko pod ręką i miotną nim pod drzwi. Potem drugim i trzecim budując swoją dziurawą fortyfikację.
- To spowolni ich przejście, a nie zatrzyma co pozwoli nam po kolei je wybijać - wyjaśnił swój plan.
Tomi ustawił się trochę za Malakaiem. Miał zamiar póki się nie przebiją strzelać w trybie pojedyńczym.

Istoty owszem zebrały się za drzwiami. Znikome światło latarki na karabinie i oświetlenie Luny nie dawało żadnej możliwości dojrzenia ich zza barykady biurek. Istoty nie podjęły samobójczego ataku. Zamiast tego czerwone kropki na mapie zaczynały się rozpraszać. Około dziesięciu było nadal w promieniu pięciu metrów od wejścia, ale reszta po kilku chwilach zaczęła się wycofywać.
- Weź w łapy jedno daj mi czysty strzał. Jak będą się tu ładować rzuć w nie biurkiem.
Malakai przytaknął i chwycił w zęby tomahawk, aby uwolnić ręce. Obejrzał barykadę, wynalazł biurko i wyciągnął je ze sterty tak by dać Tomiemu możliwość wejrzenia w korytarz. Jednocześnie sam cały czas był gotów cisnąć biurkiem w stworzoną dziurę by zablokować dostęp i zmiażdżyć ich kilka gdyby zaatakowały zbyt zmasowaną kupą.
- Swoją drogą… Te! - zakrzyknął w korytarz - Nie rozumiecie co do was mówię, co nie?!
Coś jęknęło. Tomy nacisnął spust. Pocisk trafił w cel. Coś jęknęło dużo głośniej. Stwór padł tak jak stał. Malakai usłyszał dźwięk odbiegających stworzeń. Tomy obserwował uciekające punkty na mapie.
- Jeśli są rozsądni nie będą nas nachodzić. Zrób nam przejście ale wąskie. Będę cię ubezpieczał.
- Jak na razie to my atakujemy… - zauważył Trzeci Głód, ale nie było w jego głosie jakichś pretensji, a jedynie obserwacja. Odłożył biurko i wziął kolejne otwierając przejście w którym mogliby się zmieścić.
- Chyba nie dadzą się głupio podejść. Trzeba będzie zwyczajnie uważać. Ubezpieczaj mnie i ostrzegaj… - poprosił Malakai, znów zagryzł tomahawk w zębach i wszedł czworonożnie po chwiejnej konstrukcji do wyjścia, ostrożmnie pokonując kolejne kroki gdyby mutanty postanowiły zaatakować.
Tomi najpierw ubezpieczał Malakaia. Następnie szedł za nim i dyktował drogę do kolejnego pomieszczenia.
- Może zniechęciliśmy ich do konfrontacji.
Trzy kolejne pomieszczenia które odwiedzili były bliźniaczo podobne do tego pierwszego. Stworzenia zgodnie z przypuszczeniem nie podjęły kolejnych prób ataku. Choć sprawdzały na ile mogą sobie pozwolić podchodząc na granice kręgu światła rzucanego przez latarkę pod karabinem. W czwartym pomieszczeniu na ścianie był sejf. Zamknięty. Wokół niego widać było osmolony tynk. Ktoś prawdopodobnie próbował odpalić ładunki wybuchowe, żeby dostać się do jego wnętrza. Ale nie udało się. Co oznaczało, że cenna zawartość musiała nadal czekać na znalazcę.

Tomi podszedł do sejfu i obejrzał to dokładnie. Chciał wiedzieć czy jest mechaniczny czy elektroniczny. W przypadku tego drugiego mogli podłączyć Lune i próbować złamać szyfr. Sejf okazał się do bólu mechaniczny, a tabliczka znamionowa widniejąca na jego drzwiczkach wskazywała na produkcję w 1919 roku. Dawno, dawno przed apokalipsą. Tomi odłożył karabin pod ścianę i ekwipunek który mógłby ulec uszkodzeniu. Rozpoczął przemianę w formę crino. Licząc, że uda mu się drzwiczki zwyczajnie wyrwać.

 
Icarius jest offline  
Stary 26-02-2018, 00:50   #22
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację


Gdy weszli do pomieszczenia z łupami, Pir chwycił za kluczyki.
-O przyda się- Pir popatrzył na swojego kolegę -Nie masz nic przeciwko że je wezmę, muszę się dostać do miejsca które jest oddalone stąd dość daleko-
Victor warknął.
- Jasne. Odliczę od twojej części. - Victor rozejrzał się po łupach. Nie był szczególnie zadowolony. Z drugiej jednak strony, dostał to praktycznie za darmo, nie było zatem źle.
- Gdzie się wybierasz wilku? Samemu spierdalam z tej dziury na północ. Możesz się zabrać z nami.
-To chyba nie jest głupi pomysł-
- Nie potrzebujemy drugiego wilkołaka. - parsknęła wrogo Lucy.
- Czemu nie? Jest słodki, zabierzmy go z nami.- rzekła Vanessa uwodzicielsko, przechylając śliczną główkę w bok, jej ogniście czerwone włosy wpadły jej w twarz, skrywając nieco uroczy uśmiech.
-Słodki? to patrz teraz- Pir przemienił się w postać wilka.
Po chwili w jego miejscu siedział piękny husky o błękitnych oczach, który miał kruczo czarne włosy na grzbiecie i śnieżno białe na reszcie ciała, na końcu ogona znajdowała się biała kitka
-Hau!-
Lucy wywróciła oczyma na taki teatrzyk. Vanessa jednak rozradowana podeszła do pieska. Jej obcasy stukały delikatnie na metalowej podłodze. Przykucnęła obok haskiego, dbając o to, by jej krótka spódniczka nie odkryła za dużo. Wyciągnęła smukłą dłoń, jej liczne bransoletki zadzwoniły delikatnie o siebie nawzajem. Dziewczyna przejechała długimi palcami przez gęste futro. Wyraźnie rozkoszowała się miękkością i teksturą.
Pir zaczął się łasić do głaszczącej go Vanessy.
- Dość! - warknął Victor. - Robisz z siebie idiotę... - podsumował srogo zachowanie nowo poznanego zmiennokształtnego.
Vanessa posłała mu jednak piorunujące spojrzenie. - Nie słuchaj go. - rzekła odwracając się na powrót do haskiego. - On jest wredny. I zazdrosny. - Vanessa pochyliła się do psiego ucha , miała cudowny świeży dziewczęcy zapach. - Victor jest paskudny w formie wilka, jeszcze bardziej niż jako człowiek. - wyszeptała, a w jej głos wkradła się uwodzicielska nuta.
- Słyszałem to... - warknął Victor przez zaciśnięte zęby. Lewe oko poczęło mu drgać nerwowo. Vanessa zaśmiała się perliście i swobodnie, zupełnie nic sobie nie robiąc z narastającej furii Victora.
- Dobra wy dwaj. - rzekła Lucy. - Nim znów poleje się krew, dajcie proszę spokój. A ty młody, wracaj do formy, z którą da się porozmawiać nie wyglądając na świra.
Victor westchnął. Zamknął oczy, zacisnął pięści. Widać było, że się cały wewnątrz trzęsie. Vanessa wstała, poprawiła spódniczkę i oparła się o stół, krzyżując ręce na bujnych piersiach. Nadal spoglądała na Victora z rozbawieniem, ale nie drażniła go dalej. Po chwili Victor też się uspokoił.
Pir się przemienił w formę Homid i ubrał ubrania które opadły na ziemię.
- To jak, gdzie zmierzasz młody? - głos Victora był nadal nieprzyjemny, głęboki z nutą czegoś mrocznego, nieprzyjemnego.
-a na taki jeden płaskowyż, auto mi się przyda by się tam w miarę szybko dostać, jeszcze mapa też by była przydatna- Pir popatrzył na Viktora -Czy…- Pir uśmiechnął się -Też tam jedziesz?-
Victor uśmiechnął się kwaśno. - Zdaje się, że tak. Sen? - rzucił, zgadując już odpowiedź.
- Dobra, mam ciężarówkę, wygodną. Dużo miejsca, nawet koje do spania. Możesz się zabrać z nami. Ale zobaczymy co to za pojazd, może warto go zabrać ze sobą.
-No wiadomo ale nie umiem prowadzić-
- odparł Pir.

- Co z fantami? Broń pakujemy, ale dziwek nie zabieramy.[/i] - rzekł stanowczo, spoglądając na nowo nabyte dziewczęta.
- Nie mamy ich też gdzie zabrać. Sprzedajmy je w dobre ręce, co ty na to?
-Jasne, sprzedamy je ale jedną oddam mojej matce, przyda jej się pomoc w bibliotece- Pir podniósł do góry palec -O może ma ona tam jakiś atlas z mapami-
-A co do reszty fantów to proponuje wymienić te łapy i oczka na ammo i żarcie, choć umiem polować, a ty umiesz?-
- Proszę bardzo, wybierz sobie jedną i oddaj mamusi. Mieszka tu gdzieś w pobliżu? - Victor jakoś nie mógł się powstrzymać, przed zmustrowaniem chłopaka wzrokiem. Na język cisnęło się mami synek... ale spoglądając na Lucy i jej piorunujące spojrzenie, Victor wzruszył jedynie ramionami, jakby chciał powiedzieć - no co? Ja nic nie mówię.
- Nie wiem na ile wszczepy są jeszcze sprawne, ale na pewno warto je opchnąć. Ammo, granaty, to się zawsze przydaje. Paliwo też. Żarcie w puszkach. Polować... tak umiem. Ale nie zawsze jest na to czas. Nie zawsze bywam w miejscach w których coś żyje. - Wyjaśnił Victor.
-Rozumiem- - rzekł Pir.
- I czasem dobrze zjeść coś porządnego, a nie ograniczać się do martwych szczurów. - rzekła z udawanym niesmakiem Vanessa.
-Ja to tam wolę upolować sarnę niż ganiać szczury, a wszczepy się sprzeda elektronika w cenie- rzekł Pir.
Pir rozejrzał się po zgromadzonych rzeczach
-Granat zostawiamy, te strzelby i obrzyna bym sprzedał i kupił coś na dalszy dystans, płaszcze też, kamizelkę chcesz? i to autko trzeba zobaczyć i może też sprzedać skoro masz ciężarówkę ale można paliwo przelać, resztę bym zostawił jak trafimy na jakieś zadupie to będzie można wymienić na coś przydatnego- zaproponował Pir. Następnie popatrzył na niewolnice i wybrał jedną która bardziej niż ładna była dobrze zbudowana.
- Jasne, sarnę. A ile ich jeszcze żyje? - skomentował złośliwie Victor. - Jak głód w oczy zagląda, to i szczur dobry. Powędrujesz trochę tu i tam po pustkowiach, to się przekonasz.
- Tutaj nie ma co sprzedawać broni. Tu ją produkują. Weźmy ze sobą, to może się odsprzeda gdzie indziej. - zaproponowała Vanessa.
-Dobra- zgodził się Pir.
- Płaszcze i kamizelkę można opchnąć. - zgodził się Victor.
- To jak idziemy zobaczyć autko? - zaproponowała lekko podnieconym głosem Vanessa, jakby miała dostać jakiś prezent.
-Chodźmy zobaczyć tego rzęcha- rzucił Pir.

***

- Wow, niezły. - zachwyciła się Vanessa. Przeszła dookoła pojazdu, kusząco kręcąc biodrami. Długimi palcami głaskała karoserię, podążając za jej krągłościami, jakby pieściła kochankę. W jej oczach było coś drapieżnego.
-Co myślisz?- zapytał Pir.
- Ujdzie. - skomentował kwaśno Victor. Na pojazd spojrzał ledwo od niechcenia. Skupiając się na wielkim pistolecie, którego szczęśliwie odzyskał. Przez chwilę przeglądał broń, potem schował ją do kabury pod lewą pachą. Pod prawą miał drugi identyczny, a na szerokim skórzanym pasku, zakończonym spiączką w kształcie głowy smoka, przytwierdzone były zapasowe magazynki.
- Z pewnością wart więcej niż pozostałe fanty. - stwierdziła Lucy trzeźwo. Dziewczyna odgarnęła czarne włosy z twarzy, przestąpiła z nogi na nogę. Ona również sprawdzała odzyskaną broń. Niewielki karabinek, który po wstępnej inspekcji zawisł na taktycznym upięciu.
- Dobra młody, propozycja, weź sobie go a ja wezmę pozostałe fanty. Niech stracę, i tak jedziemy w tym samym kierunku. Co ty na to? - zaproponował Victor drapiąc się po porośniętej twardą szczeciną podbródku. - Ogolił byś się raz. - zasugerowała wesoło Lucy puszczając mu oczko. - Chyba cię polubił. - szepnęła Vanessa, przechodząc obok Pir 'a. - Zwykle straszna z niego sknera. - dodała już głośniej, powodując, że Victor zagryzł szczęki, w wyraźnej próbie samokontroli.
-Nie umiem prowadzić go, nawet jak mnie tam zawieziesz to nie wiem jak wrócić, może zostawmy go tutaj i jak wrócimy to jest twój, kluczyki dam matce na przechowanie- wyjaśnił Pir.
- Jak bym chciał tu wracać... - Victor przekręcił oczyma.
- Mogę ja go poprowadzić. - zaproponowała się Lucy.
- Albo możemy wziąć go na hol. - zasugerowała Vanessa.

***

Luźny opis pozostałych dwóch dni...

Następne dwa dni minęły dość miło. Owszem, handelek nie bardzo chciał wypalić. Ale Victor nie narzekał. Miast tego udało się zaciągnąć młodego w parę szemranych miejsc. Ku niezadowoleniu dziewcząt... ale kto by tam się tym przejmował.

Muzyka dudniła. Ktoś puścił jakiś psychodeliczny kawałek. Dziewczęta zginęły gdzieś w tłumie roztańczonych i spoconych ciał. Sztuczna mgła zalewała salę, powietrze drgało od muzyki. Victor raz po raz szczerzył zęby, zapachy drażniły go. Tyle ludzi, spoconych i napalonych. A do tego zapach krwi, dochodzącej z pokładu poniżej.
Victor opierał się o pordzewiałą barierkę i przyglądał się toczącej się poniżej walce psów. Dwoje wielkich ogarów o lśniącym czarnym futrze skoczyło sobie do gardła. Błysnęły żółte kły, buchnęła krew. Na chwilę przez głośną elektroniczną muzykę przebił się bulgoczący warkot ogara.
Victor przeklął i cisnął szklanką w dół. Szkło rozprysło się, ochlapując pordzewiały metal wódką.
- Przegrałeś towarzysz Victor. Znów przegrałeś. - rzekł Igor siedzący obok. Mafioso w drogim garniturze uśmiechnął się, ukazując trzy złote zęby.
Dziewczyny wróciły i dosiadły się do mężczyzn do stolika. Lucy spojrzała surowo na Victora. Vanessa zapytała - Ile przegrał?
Victorowi nie dopisywało szczęście tego wieczora. Wyciągnął z kieszeni garść żetonów i podał, zerkając niechętnie w dół, gdzie zwycięski wielki kundel nadal z dzikim zawzięciem rwał ciało jego faworyta.
- Za mało towarzysz Victor. Za mało. - stwierdził z przesadną uprzejmą grzecznością Igor, odbierając żetony.

Vanessa siedząca przy stoliku, zwilżyła delikatnie usta końcówką języczka. odprężyła się trochę.
Jakby w zamyśleniu, z na wpół zmrużonymi oczyma , uniosła swego drinka. Objęła słomkę połyskującymi delikatnie wilgocią wargami.
Spoglądając kusząco spod gęstych rzęs zassała pomarańczowy sok zmieszany z wódką, ze szklanki, szybko opróżniając naczynie. Igor na chwilę zagapił się na nią.
- dobre. - rzekła, odstawiając miękkim ruchem szkło na stół.
- Cieszę się, że mój ulubiony gość się dobrze bawi. - rzekł radośnie Igor, a w jego oczach błysnęło coś drapieżnego. Coś złowrogiego i podstępnego.
Vanessa wstała od stołu. Spojrzała na chłopaków. - idziemy potańczyć?- ni to zapytała, ni stwierdziła. Długimi palcami pogładziła po lewym ramieniu Igora.
Mafioso uniósł się, biorąc dziewczynę pod ramię.
Victor wstał również, lekko zazgrzytało odsuwane krzesło, odgłos jednak zginął zagłuszony głośną muzyką.
Igor rzucił mu lodowate spojrzenie, jakby chciał przyszpilić go do podłogi.

Vanessa ruszyła gibkim, tanecznym krokiem w stronę parkietu. Czuła wibrującą w jej ciele muzykę, czuła jak jej serce bije szybciej. Dała się porwać rytmowi, jej ciało kołysało się, niemalże bez jej woli. Nie... nie bez... wręcz wbrew niej. To było poza jej kontrolą.
Poruszające się do rytmu muzyki ciała wokół jej emanowały czymś magicznym. Życiową, a może seksualną energią. Jej wzrok bezwiednie powędrował do pół nagiej tancerki, wijącej się zmysłowo w podwieszonej pod sufitem klatce, pozwalając by basy targały jej ciałem. Vanessa poczuła rozchodzące się od brzucha gorąco. Zagryzła boleśnie dolną wargę, rumieniec wystąpił na jej alabastrowe lice. Bezwiednie ręka dziewczyny przesunęła się po jej biodrze, podążając krągłością i prześlizgując się jakby napędzana własną wolą na brzuch, by sunąć powoli wyżej.
Pod palcami Vanessa wyczuwała chłodną miękką i gładką skórę swej sukienki. elektryczny dreszcz powędrował po jej własnej, gorącej skórze, czując dotyk palców na swym ciele poprzez cienką warstwę skórzanej sukienki.

Vanessa porwała Igora do tańca. Opary alkoholu wirowały pośród nich, a oni razem z nimi, wyjęci z rzeczywistości, zanurzeni w ekstazie nocy i w rosnącym pożądaniu. Szaleli na parkiecie, otoczeni tłumem podrygujących i splecionych ciał.
Gdy z głośników popłyną wolniejszy kawałek, a tłum zwarł szyki kołysząc się niczym w transie, Igor przytulił się mocniej do dziewczyny. Jej piersi przycisnęły się do jego ciała, alkohol szumiał im w głowie. Jego ramiona, które dotąd oplatały jej smukłą talię przesunęły się na jej krągłe pośladki. Zadrżała.
Czuł jej dotyk na swoim ciele, czuł wibracje alkoholu, krążącego w żyłach. Pocałował ją we włosy. Potem w szyję. Dziewczyna jęknęła cichutko.
Jednak w tej chwili znów ostry bit uderzył w rozanielony tłum, w zrywając pary do rytmicznego drgania i do wykonywania dynamicznych ruchów ciał.
Vanessa zatrzymała się i odsunęła od mafioso na pół kroku. Ten spoglądał za nią drapieżnym, rozmytym alkoholem wzrokiem. Dziewczyna zaczęła się ruszać, wijąc i wyginając ciało w rytm muzyki.
Jej wężowe ruchy hipnotyzowały, a sama dziewczyna wydawała się pogrążona w głębokim transie, nie widząc nic poza stojącym przed nią mężczyzną, a jej cały świat ograniczał się do płynącej z potężnych głośników muzyki, od której wibrowało powietrze dookoła nich.
Tu tupnięcie, tam ruch ręką, rozkrok i kręcenie biodrami. Vanessa miała talent, w jej żyłach płynął ogień.

zgrabne ruchy dziewczyny, rodem z teledysków muzyki r&b i hip-hopu, pochłonęły uwagę mężczyzny całkowicie.
Igor oglądał pożądliwie każdą część jej ciała, podniecał się coraz bardziej, a Vanessa kusiła go ruchami swego ciała, tańcząc zalotnie przed nim, jakby tylko dla niego.

Dziewczyna zbliżyła się do mężczyzny, kręcąc i ocierając się o niego - ruchy rąk, bioder i pośladków.
Igor wyrwał się z chwilowego letargu, począł poruszać się w rytm muzyki, nieco sztywno, nieco nieumiejętnie, lecz mimo to zgrywając swoje ruchy z jej ruchami.
Ona przytuliła się na chwilę do niego, znów poczuł jej krągłości oraz bijące od jej ciała ciepło.
Vanessa znów odepchnęła Igora od siebie, niby to niechętna, niby odrzucając jego zaloty.
znów zaczęła się koło niego wić niczym tancerka z mokrych snów. Powoli, Jeździła palcem po całym swoim ciele, zagryzając wargę i patrząc głęboko w oczy mężczyzny.

W tańcu ich ciała znów się spotkały, lecz tylko na chwilę. Wijąc się, dziewczyna zsunęła się w dół, drgając w rytm muzyki. Gdy schodziła w dół, rękoma przeciągała po jego klatce piersiowej. Przez chwilę Vanessa tańczyła w pół-przy kucu, kręcąc zmysłowo, prawie już wulgarnie, biodrami. Spoglądała spod długich rzęs, swymi lśniącymi w mroku oczyma, niczym sarna, a może niczym drapieżny kot?
Mafioso zadrżał pod tym spojrzeniem, z perspektywy patrzenia na nią z góry przychodziła mu widocznie tylko jedna myśl, gdyż natychmiast położył ręce na jej głowie. Dziewczyna zręcznie wyplątała się jednak odsuwając ponownie, kusząc swym ruchem.
Ostatnie bity piosenki, a Vanessa dalej odczyniała pokazy z mężczyzną. Jeden ruch ręki, nogi i pupy. Koniec piosenki. Lecz napięcie pozostało, wibrując między ich rozgrzanymi tańcem ciałami.

Vanessa wróciła do stolika. Natychmiast sięgnęła po oszronioną lodem szklankę alkoholu. Wypiła ją prawie duszkiem. Igor przybył tuż po niej, nie spuszczając z niej oczu syknął do Victora. - Jesteś mi winien kupę kasy.
- Tak wiem. - warknął Victor.
- Mam kasę nie martw się .- potem spojrzał na młodego. Wyraźnie dając mu do zrozumienia, że ma mu pożyczyć. Ten zrobił tylko kwaśną minę, pokazując, że już nic nie mają.
- Cóż... - rzekł przesadnie przyjacielsko Igor.
- A może by tak nowy zakład? Jeśli przegram, dam ci Vanessę, do wschodu słońca będzie twoja.- zaproponował Victor.
[i]- Nie możesz[./i] - zaoponowała Lucy. Vanessa zaś wpatrywała się jedynie przerażonymi niczym u sarny oczyma w Igora.
- Nie wiem.- stwierdził Igor teatralnie.
- Nie bądź taki, daj mi się odkuć. - Victor zazgrzytał zębami.
- Dobrze towarzysz, dobrze. - rzekł Igor wpatrując się niczym wilk w speszoną Vanessę.
- Widziałem jak walczysz. Może spróbujesz swoich sił przeciw moim ogarom? - dodał po chwili, szczerząc złośliwie zęby.
Victor rzucił spojrzeniem na truchło ogara w dole. Jeden z dozorców wyciągał szczątki, zostawiając za sobą szkarłatną smugę krwi.
Vanessa rzuciła Victorowi błagalne spojrzenie.
- Jasne. - rzucił Victor.

***

Vanessa starała się nie myśleć. Niech to się stanie i już! Victor przegrał... Ku uciesze tłumu. Zaserwował gościom nieczęstą atrakcję, lecz uległ sforze ogarów.
Nie myśl! Rób swoje! Skończysz, to o tym zapomnisz...

Jeszcze chwila i będzie musiała zacząć przedstawienie. Zza czerwonej zasłony zerknęła w stronę stolika, przy którym siedział Igor wraz z Victorem i kilkoma mafiosami. Pir i Lucy wyszli, gdy Victor przegrał walkę. Przeżył, ale był ciężko ranny. Mafioso uśmiechał się do niego, na szybko założone bandaże nasiąknęły krwią.
Vanessa zagryzła zęby na pięści. Nie miała wyboru... nikt jej nie obroni...

Za jej plecami pojawił się przesadnie gruby facet.
- Twoja kolej - stwierdził krótko.
W sali zabrzmiała nowa melodia. Nastrojowa i doskonała do wyginania ciała w ekspresyjny sposób. Vanessa wzdrygnęła się, gdy wynurzyła się zza zasłony, a zimny promień reflektora objął jej ciało.
Szła wystudiowanym krokiem, który dawniej przyprawiał o drżenie niejednego faceta. Od razu przyciągnęła wzrok, nie tylko Igora, który zmusił ją do tego, ale i pozostałych mężczyzn. W rytm muzyki wkradły się głośne gwizdy aprobaty i poklaskiwanie zachwyconych facetów, którzy jakby przebudzili się z letargu.

Vanessa płynnym, tanecznym ruchem owinęła się wokół srebrzystej rury, która znajdowała się naprzeciwko stolika Igora. Nie sposób było nie dostrzec zachwytu i pożądania w jego oczach.
Metal był zimny, ale Vanessa wiedziała, że za chwilę to się zmieni.
- Witaj stara przyjaciółko - przywitała się w duchu.
Z bijącym z wstydu i podniecenia sercem, Vanessa pozwoliła otulić się muzyce niczym lepkiej ciemności.
Jej ruchy stawały się powoli coraz bardziej kuszące i lubieżne, coraz bardziej śmiałe. Dziewczyna umiała się poruszać, miała to we krwi.

Zgrabna naga noga dziewczyny owinęła się wokół rury. jej wygięte w łuk ciało osunęło się po metalu w dół.
Patrzyła tylko w stronę Igora, jej oczy lśniły, może z podniecenia, może od łez... to dla niego tu była. Igor patrzył w niemym podziwie, gdy dziewczyna szarpnęła głową do tyłu, wzbijając ognistą falę swych włosów i wypinając piersi do przodu. Dziewczyna tańczyła niczym kocica, zmysłowo i drapieżnie za razem.

Vanessa przytuliła się na chwilę do zimnego metalu, czując jego chłodną powierzchnię, na swym rozpalonym ciele. Jej dłonie błąkały się po jej skórze, by po chwili znaleźć się na jej piersiach, gdzie jej smukłe dłonie zataczały lubieżne kręgi, bawiąc się linią głębokiego dekoltu, gładząc opuszkami palców raz materiał, raz delikatną skórę.

Wygięła ciało w lubieżnej pozie i odpięła jedną z podwiązek podtrzymujących pończochę. mężczyźni na sali wynagrodzili ją lubieżnymi gwizdami. Vanessa wbrew sobie poczuła satysfakcję, która ściskała ją gdzieś w podbrzuszu. W mroku dostrzegała twarze facetów. Rozszerzone oczy, otwarte usta, zaczerwienione twarze, lubieżne uśmiechy. Napięcie w lokalu narastało.
Zmysłowy taniec Vanessy trwał. Emocje udzieliły się dziewczynie zupełnie.
Zręcznie, niezmiernie kuszącym ruchem, pozbyła się powoli gorsetu. Przez chwilę bujała się jeszcze na scenie, odziana jedynie w skąpe, koronkowe majteczki.
Wreszcie, zeszła powoli ze sceny i zbliżyła się do stolika, przy którym siedział zadowolony z siebie, wpatrzony w nią zamglonym wzrokiem Igor i zakrwawiony Victor. Nie przestając wić się w rytm muzyki, przesuwała dłońmi po prawie nagim ciele. Szyi, piersiach, brzuchu, udach i łonie.
Po chwili usiadła na kolanach Igora, wygięła się do tyłu by zbliżyć swe usta do jego ucha i szepnęła- Zgodnie z umową, dziś jestem twoja. - zamruczała słodko..
Tego było za wiele. Igor wstał od stolika, szarpnął dziewczynę ze sobą i ruszył do wyjścia. Jego ludzie torowali mu drogę przez tłum. Vanessa zakrywała swe wdzięki, mimo to, czuła jak wyciągane z tłuszczy ręce sięgają jej odkrytego ciała.
Victor wlókł się za nimi, podpierany przez jednego z osiłków Igora.

***

- Niezły tu burdel. - rzekł odziany w skórzaną kurtkę jegomość o długich blond włosach. Neo wiking przestąpił nad poszatkowanym ołowiem ciałem mafiosa. Z teatralnym niesmakiem przyjrzał się dziurom w ścianach, smugom krwi oraz licznym ciałom w różnym stanie zmasakrowania.
Potem przebiegł wzrokiem po czwórce, która przyjęła go w bunkrze Igora, jakby byli nowymi właścicielami. Lucy, trzymając w dłoniach karabinek, rzuciła blondynowi wyzywające spojrzenie. Vanessa, odziana w po rannik, bawiła się długim okrwawionym nożem. Victor rozwalił się na skórzanym fotelu i nalewał sobie kolejną wódkę. Pir rzucał lotkami do wiszącej na ścianie tarczy. Cała czwórka zupełnie nic nie robiła sobie z licznych trupów.
- Słyszałem o waszym występie w dyskotece. Zdradzicie mi, co było dalej? - zapytał wreszcie wiking z słabo skrywaną ciekawością. Strącił trupa innego mafioso z skórzanej kanapy, a potem rozsiadł się w niej wygodnie.
- To nic wielkiego.- rzucił Victor niechętnie.
- Mężczyźni. - skwitowała z drapieżnym uśmiechem Lucy.- zawsze to samo. Gdy przekierować ich krwiobieg z dala od mózgu, robią zaskakujące błędy. Igor lubił poniżać swych przeciwników, dlatego zabrał Victora ze sobą. A ten będąc w środku, zdołał otworzyć nam drzwi, gdy część załogi Igora skupiała się na czym innym. - Lucy wzruszyła ramionami.
- W porządku.- rzekł blondyn. - Tutaj wasza zapłata, zgodnie z umową. - Pir zwinnie złapał rzucone zawiniątko.

***

Jeszcze tej samej nocy czwórka towarzyszy zapakowała zapasy i towary do ciężarówki. Przygotowali buggiego. Pir pożegnał się z matką, nie zapomniawszy zapytać o mapę. A potem wyruszyli w drogę

 
Ehran jest offline  
Stary 26-02-2018, 21:01   #23
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Jana obudziła się jeszcze przed wschodem słońca, nie zdziwiła się jednak wcale. Dla niej było to normalne, zawsze przed wyruszeniem w nową trasę wstawała dużo wcześniej. Czasem budziła się gdy jeszcze było ciemno. Nie wiedziała czy wyrywał ją ze snu strach czy ekscytacja związana z drogą, ale to nie było ważne. Liczyła się tylko ta chwila w ciszy gdy była sama pomiędzy dniem a nocą. Dziś też obudziła się wcześnie. Gdy wyszła na zewnątrz niebo było jeszcze ciemne rozświetlone jednocześnie delikatnym zanikającym światłem księżyca jak i pierwszymi promieniami słońca. Świt był taki piękny, pustynia była taka rozległa i budziła pragnienie ruchu. Na myśl, że będzie zamknięta z tym człowiekiem w żelaznej puszce ogarnęła ją irytacja. Wyszła na zewnątrz. Zamknęła za sobą dokładnie drzwi i korzystając z ostatnich chwil samotności przyjęła wilczą formę i zaczęła biec pełna energii w radości poranka.



Początkowo czuła się mocno nieswojo. Znów drażnił ją ten dziwny zapach. Ni to stado ni to nie wiadomo co gdy jednak obiegła dalej w pustynię nic nie mąciło już jej radości. Nie odbiega daleko gdy poczuła zapach przekąski, smacznego małego gryzonia którego jadła nie raz gdy byli z ojcem w tych okolicach. Zapolowała, ekscytacja, pogoń, krew napompowały jej ciało nendorfinami. Czuła się silna zdrowa, szczęśliwa niechętnie wróciła do ludzkiej postaci obawiała się jednak, że gospodarz może się wcześnie obudzić i źle zareagować na kręcącego się w okolicy rudego kundla. Wróciła do domu pewna, że udane polowanie stanowi dobry omen i że spodobałoby się kobiecie ze snu.

Smak gryzonia w ustach, ciepło w żołądku sprawiły, że nie miała ochoty nic jeść. Odpuściła więc śniadanie od razu przystępując do pakowania niezbędnych rzeczy do Walkirii

Tamten ranek wyglądał tak podobnie. Sen był tak realny, że wydarł ją z objęć nocy. Nie wiedziała zupełnie co o nim myśleć. Wstała więc przed świtem i zaczęła biegać chcąc aby senna mara zniknęła w świetle poranka jak sny zwykły to czynić. Ten sen nie chciał się jednak rozwiać. Za każdym razem gdy tylko zamykała oczy widziała przed nimi tą piękną jaśniejącą postać. Nie pomagał wysiłek, nie pomagała praca, cały czas widziała tą twarz. Księżyc, Gaja znała te słowa i dziwnym trafem budziły one w jej sercu jakieś ciepło. Z drugiej jednak strony widziała ludzi którzy tak bardzo pogrążyli się w snach i wizjach że gubili swe życie. Matka mówiła, że to nie ich wina a choroba lecz Jana nie chciała być jedną z nich. Dlatego po powrocie do obozu wraz z innymi w milczeniu przystąpiła do pakowania Walkirii, bez słowa tak jak dzisiaj musiała sobie odpowiedzieć na dręczące ją pytania. Wiedziała, że musi z kimś o tym porozmawiać. Długo jednak nie mogła zdecydować się czy jest to sprawa dla Wilków czy medyków
 
Załączone Grafiki
File Type: jpg wilk.jpg (32.3 KB, 7 wyświetleń)
lastinn player
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 28-02-2018 o 14:09.
Wisienki jest offline  
Stary 04-03-2018, 01:03   #24
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Zabójca i Wiking

Victor sprawdził amunicję robioną na zamówienie. Dwanaście pocisków wybuchowych. Musiał z nimi uważać, bo zmieniały jego pistolety w granatniki. Strzał z przyłożenia z pewnością zaowocuje również obrażeniami dla strzelającego. Cztery naboje “kwasowe” jak je określił rusznikarz. Podobno wewnątrz zawierały wyjątkowo żrącą substancję, która w ułamku sekundy koroduje metal. Victorowi wydawało się to dziwne, gdyż pociski były z jakiegoś tworzywa sztucznego. W każdym razie w przeciwieństwie do czerwonych wybuchowych, te miały zielone koszulki.

Kolejne dwa były niebieskie. Podobno w ich wnętrzu znajdował się kondensator o wysokiej pojemności, który przy zderzeniu z celem wywoła impuls elektromagnetyczny. Człowieka porazi prądem i sparaliżuje. Systemy komputerowe w najlepszym wypadku spali, a w najgorszym wyłącz na kilkadziesiąt minut. Victor wyraził swoje niezadowolenie wspominając, że pociski wybuchowe zrobią to samo z systemami komputerowymi, a zabicie człowieka będzie skuteczniejsze niż sparaliżowanie.

Rusznikarz rozłożył ręce w akcie bezradności i powiedział, że jeżeli nie chce, to nie musi kupować amunicji. Wilkołak zagryzł zęby i słuchał o kolejnych nabojach. Kolejne pięć wyglądało zupełnie normalnie. Tak też określił je rusznikarz. Zwykła amunicja.

Na koniec zostawił sobie perełkę. Odlany ze srebra płaszcz pocisku. Ostateczna broń przeciw bestiom pustyni.
- Panocku, jeden taki i wilkołaka zdmuchnie.
Victor zaśmiał się pod nosem, spakował amunicję i ruszył do wozu.



Pir zadowolony wrócił z mapą i wcisnął się do ciężarówki. Victor jedynie na nią zerknął. Prychnął, wyrwał ją z rąk młokosa i wyrzucił. Była dla nich nic nie warta. Owszem, obejmowała cały obszar znany Pirowi. Nawet kilkadziesiąt kilometrów dalej. Ale Victor wiedział, że będą musieli przebyć dużo dużo dalszą drogę. Płaskowyż był na skraju zachodniego wybrzeża. Miasto wikingów zaś było na wybrzeżu wschodnim. Najemnik zaczął być dla młodego wilkołaka czymś w rodzaju mentora. Choć próżno było szukać w nim wsparcia i dobrych rad. Za to błędy punktował bezlitośnie i nie stronił od krytyki.

Po trzech dniach jazdy na pustyni dotarli do osady o nazwie Rozdroże. Rozdroże było położone na skrzyżowaniu trzech dróg. Jedna prowadziła na południowy zachód. Do innych mniejszych wiosek. Trasa karawan, która często też była napadana przez różnych żądnych łatwego zysku parchów. Druga z tras prowadziła na północny zachód. Była rzadziej uczęszczana. Ale też jakiekolwiek zaistniałe problemy mogą doprowadzić ich do śmierci na odludziu.

Mieszkańcy Rozdroży patrzyli na nich dość krytycznie. Był to twardy lud, który każdego dnia walczył o przetrwanie.

Albinos i Superżołnierz

W podziemiach Tomy przyjął formę bojową, a Malakai patrzył z podziwem. Nie na formę Crino, bo ta nie robiła na nim wrażenia. Wszak sam był przeszło trzy metrową bestią. Ale na kombinezon i karabin. Kombinezon nie rozdarł się, tak jak miało to miejsce z jego ubraniami. Zamiast tego rozciągnął się szczelnie osłaniając ciało drugiego wilkołaka. Karabin zaś, choć przewieszony na plecach rozłożył się. Zniknęła osłona spustu, tak, że mimo wielkich, uzbrojonych w szpony łap Tomy nadal mógł z niego strzelać.

Kolba też się rozłożyła rozszerzając swoją objętość, a lufa zdawała się wydłużyć. Czyli broń nie traciła też na celności. I tu zaczynały się wątpliwości albinosa. Bo oto miał przy sobie wilkołaka z przyszłości. Albo z przeszłości. Z super dronem, superkarabinem i w super zbroi. I tenże właśnie superżołnierz szarpał się pazurami z wielkim stalowym sejfem. Mijały kolejne minuty, aż w końcu wyrwał go ze ściany. Potem zaczął okładać go niczym jakiś szaleniec. Sejf zdawał się nie reagować. To znaczy pojawiały się na nim rysy, ale niewiele ponad to. Malakai nasłuchiwał, choć nie było to łatwe w czasie gdy Tomy walczył z nieożywionym przeciwnikiem. Choć gdy ten zaczął walić sejfem o blat biurka łamiąc je na kilka części zaczął wątpić w inteligencje swego towarzysza. Ale to działanie odniosło spektakularny sukces. Na sejfie pojawiło się pierwsze wgniecenie. To dawało nadzieję. Wystarczyło popracować z nim kilka godzin i dostaną się do cennej zawartości. O ile nie zostanie zniszczona kolejnymi atakami o biurko.

Jednak Malakai nie zdążył się podzielić swoimi wątpliwościami. Gdy postąpił dwa kroki w stronę niszczyciela dwudziestowiecznych sejfów coś ciężkiego spadło mu na plecy. Ugryzienie bardziej go rozbawiło niż zadało realne obrażenia, choć gdy strącił z siebie stwora zorientował się, że przez tymczasową barykadę wdarły się kolejne dwie istoty. Rozpoczął swój taniec z ostrzem. Po chwili snop światła latarki przecinały fontanny krwi.

Sejf okazał się skuteczną bronią, gdy Tomy zmiażdżył nim głowę jednego ze stworów. Jednak do niego docierały informacje o zbliżającej się fali istot. Czerwone punkty zlały się i mrugały. Luna powtarzała jedynie:
- Uwaga, bezpośrednie zagrożenie. Szanse przeżycia 46%. Szanse otrzymania ciężkich obrażeń 92%. Rekomendowana ucieczka.

Malakai bez trudu pociął kolejne dwa potwory. Jednak przez drzwi wlewały się kolejne. Byli osaczeni, a na zewnątrz czekało ich jeszcze więcej. Mogli zaryzykować przebicie się i bieg w głąb bazy, albo przebicie się i powrót z sejfem do szybu windy. Tak czy inaczej nie czekając na decyzje Superżołnierza Albinos zaczął się przebijać.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 05-03-2018, 19:36   #25
 
ShrekLich's Avatar
 
Reputacja: 1 ShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputację

Gdy Ferad zbudził się tego ranka, początkowo miał ochotę zostać na ziemi i nie wstawać do podróży. Wiedział, że będzie to ciężkie przeżycie z towarzyszką, którą zesłał mu los, lub coś innego. W końcu się jednak przemógł i wstał ze swojego materaca. Wizja ze snu była bardziej przekonująca, niż jego lenistwo. Wyciągnął poobijany kubek z szafki i nalał do niego trochę wody, którą miał pod ręką w kuchni. Potem złożył swoje miejsce do spania i przesunął w kąt. Wtedy na chwile przerwał poranne czynności i wsłuchał się w odgłosy otoczenia - cisza. Poza paroma naturalnymi dźwiękami, nic nie mąciło ciszy tego ranka. Jana była osobą, która nie pasowała mu na śpioszka, toteż podejrzewał, że musiała gdzieś wyjść. Gdy doszedł do tego wniosku, wzruszył jednak tylko ramionami i zaczął szykować sobie jedzenie. Do wyjazdu jeszcze czas, a on nie zamierzał jechać głodnym.

Nie gotował nic, ani nie smażył. Wziął tylko coś na sucho, a później chwycił swój plecak, leżący w koncie i wyszedł do głównego pokoju. Tak jak przypuszczał, Jany tam nie było, jak również i większości jej rzeczy.
- Może uciekła sobie, albo coś ją porwało. - Pomyślał i uśmiechnął się lekko po nosem.
Samotna podróż nie była straszną wizją, wiedział jednak, że to pragnienie nigdy się nie spełni. Najprawdopodobniej wyszła na zewnątrz i pakuje rzeczy do Walkirii. Nawet jeżeliby uciekła, to nie miała mapy... Ferad już na początku o to zadbał. Skoro akurat jej samochodu nie przysypało, to nie miał ochoty dobijać się do swojego garażu. Zajęłoby mu to co najmniej parę dni, a na to nie mógł sobie pozwolić, już dostatecznie dużo obsunął się termin wyjazdu.

W końcu wyrwał się z tych rozmyślań i jeszcze raz omiótł wzrokiem pokój. Następnie ruszył w stronę łazienki, gdzie obmył twarz i załatwił potrzeby. Przeszedł do pracowni, skąd zabrał baniaki z wodą, o które niedawno tak się wykłócała Jana. Zarzucił plecak na plecy, chwycił baniaki i jeszcze raz upewnił się, że nie zapomniał mapy. Wszystko inne mogło zginąć, ale nie to. Niestety nie ma fotogenicznej pamięci.

Podszedł do drzwi wyjściowych i otworzył je wolną ręką, z której na chwile wypuścił baniak. Potem znów go chwycił w dłoń i przekroczył próg swojego domu. Już z daleka widział, że jego rozważania na nic się zdały. Jana już stała przy pojeździe i pakowała do niego rzeczy, tak więc z żalem ruszył w jej stronę. Wiedział, że czeka go ciężka podróż, jednak na szczęście tylko kilka dni dzieliło ich od rozstania. Poza tym, może nie będzie tak źle.
 
ShrekLich jest offline  
Stary 06-03-2018, 09:48   #26
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Gdy wsiadł do samochodu, pożałowała że nie ukradła mu mapy gdy miała taką możliwość... Nie chodziło tylko o to, że na samą myśl o spędzeniu z nim kolejnych dni w ciasnej puszce miała ochotę wyć. Ledwie wytrzymywała z nim w bunkrze a przebywanie z nim sam na sam w samochodzie już teraz, choć jeszcze nie ruszyli na dobre wydawało jej się torturą. Zresztą płaskowyż to nie była sprawa ludzi, a takich jak ona.Żaden człowiek, dla własnego dobra nie powinien trafić tam gdzie wilk spotka jasną Panią. Zresztą jeśli ona naprawdę istnieje, to czy zaakceptuje obecność człowieka czy też uzna że bruka ona świętość tego miejsca. Nie wiedziała również co będzie jeśli spotka innych takich jak ona, nie wszyscy traktują ludzi inaczej niż łup i kolacja... Sama nie da rady go bronić przed swoim rodzajem... a nawet jeśli nie przygotowany ludzki umysł może nie być w stanie przyjąć pewnych rzeczy do wiadomości , wiedziała co się dzieje z ludźmi gdy widzą ich w ich najpotężniejszej formie… A jeśli to zasadzka. Im więcej o tym myślała tym bardziej przekonywała się, że gospodarz nie powinien trafić na płaskowyż. A już na pewno nie teraz. Dla jego własnego dobra powinna pojechać sama, jak to wspominał ojciec, nie wolno narażać innych w imię własnych złudzeń. Niestety na żale było już za późno. Odpaliła więc Walkirię i ruszyła w milczeniu wybierając bezpieczniejszą chodź dłuższą drogę.

 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 06-03-2018 o 11:05.
Wisienki jest offline  
Stary 07-03-2018, 23:25   #27
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Las płonął. Victor nie miał pojęcia jak się znalazł w tym miejscu. Wokół niego było kilka innych postaci. Wszystkie zaciemnione. Im bardziej starał się skupić na nich swój wzrok, tym bardziej pochłaniała je ciemność.
Zaczął się rozglądać. Polana wydawała się idealnie okrągła. Żar bił od ściany ognia, która ich otaczała. Wtedy spomiędzy drzew wyszła ona. Kobieta odziana w biel.
Victora uderzyło to jaka jest… czysta. Nie pamiętał kiedy spotkał kogoś takiego. W zasadzie chyba nigdy. Gdy kobieta się odezwała to jej głos zdawał się dochodzić gdzieś z wnętrza głowy wilkołaka.
- Jesteście najsilniejszymi z waszego pokolenia. Tylko wy możecie odwrócić losy świata. To od was zależy przyszłość Gai. Musicie spotkać się na płaskowyżu w najbliższą pełnię księżyca. Nie możecie zawieść tak jak my zawiedliśmy.
Victor skrzyżował ramiona na potężnej piersi. - Pierdol się panienko. - parsknął i splunął w zieloną trawę. Jego ślina zasyczała a trafiona kępka poczęła się wykrzywiać i rosnąć. Pędy rozwidlały się i plątały. Piękna trawa po chwili wyglądała niczym zdziczały chwast.
- Albo jeszcze lepiej, obciągnij mi. - zażądał złowrogo. To był jego sen. Tu dziewczęta zazwyczaj zachowywały się jak należy, a co tej tu odbiło?
Kobieta przeszyła go lodowatym spojrzeniem. Mięsień na policzku Victora wściekle i spazmatycznie zadrżał. Wilkołak odpowiedział kobiecie swoim paskudnym spojrzeniem stalowo szarych oczu. Mierzyli się. Victor czuł jak potężna wola napiera na jego umysł. Pot wystąpił na jego czoło. Napęczniała żyła na jego skroni pulsowała wściekle. Victor zagryzł zęby. Mięśnie na bicepsach napęczniały niezdrowo, grożąc rozdarciem koszulki.
- Zrozum Victor, to twój obowiązek - tłumaczyła cierpliwie kobieta spokojnym, troskliwym wręcz głosem. Podeszła bliżej. - To twoje przeznaczenie.[/ Twoje.
Victor strząsnął z siebie nacisk, wybuchnął nagłym ruchem, zaskakując kobietę. Twarda niczym stal pięść trzasnęła kobietę w twarz. Buchnęła krew, na boki poleciały skruszone zęby.
- Wynoś się z mojego pierdolonego snu zdziro! - warknął wściekle pryskając na boki śliną. Zamachnął się i kopnął kobietę z całej siły. Poczuł jak pod butem pękają żebra.
Coś wyskoczyło z cieni uderzyło go z siłą lokomotywy od tyłu. Victor runął na trawę. Z każdej strony dostrzegł zbliżające się cieniste postacie. Szarpnął się w górę i zrzucił napastnika. Lecz natychmiast dwa kolejne niewyraźne kształty naskoczyły na niego. Poczuł zagłębiające się w jego ciele pazury. Poczuł jak pod ubraniem wylewają się gorące plamy krwi. Pochwycił jednego z napastników, szarpnął za głowę, czemu towarzyszyło charakterystyczne chrupnięcie. Kolejne postacie dopadły go, unieruchomiły. Kopnięcie od tyłu w kolana zmusiło do uklęknięcia. Ktoś pochwycił jego głowę za włosy i szarpnął w górę. Victor ujrzał kobietę. Była nietknięta, jakby jej wcale nie uderzył. Nawet suknia była lśniąco czysta. Żadnych śladów krwi, żadnych śladów trawy czy ziemi. Patrzyła na niego głębokimi, przepełnionymi smutkiem oczyma.
Poczuł ostrze dotykające gardła.
Patrzyli sobie w oczy, zastygli w tej szczególnej chwili, ostatniej chwili przed śmiercią. Kobieta była tak pełna współczucia i żalu. Victor poczuł skręt żołądka, bardziej niż zimna stal na szyi, niepokoiło go jej spojrzenie.
Victor zachłysnął się okrzykiem przerażenia, lęku i nagłego ostrego bólu, czując, jak ostrze wbija się w ciało, jak głęboko rozcina mu gardło.
To był koniec.
Poczuł jak gęsta gorąca krew wytryskuje z jego tętnic. Jak spływa po jego szerokiej klatce piersiowej. Poczuł jej metaliczny smak. Zacharczał dławiąc się własną posoką.
Chłód błyskawicznie wkradał się w jego kończyny. Lód kąsał jego członki.
A ona patrzyła z współczuciem, jej oczy... były tak niezwykłe. jakiego koloru były? Zieleni świeżej trawy? Błękitu czystego nieba? Nie był pewien. Tracił świadomość. Pole widzenia zawężało się szybko, serce jeszcze wściekle tłukło w piersi, nie świadome, że tylko przyśpiesza nieuniknione.
- Wróć tutaj. I zrozum. - ostatnie słowa kobiety przebiły się nieśmiało przez zapadający całun czerni.

Victor obudził się zlany potem. Zacharczał. Nie mógł nabrać powietrza. spróbował wstać, ale przewrócił się, kończyny wydawały się zdrętwiałe. zakaszlał i od charczał paskudnie. A potem splunął gęstą zakrzepłą gulą krwi. Znów mógł oddychać. Ciężko dysząc chwycił się za szyję. Sztywne niczym kołki palce macały skórę. Nie było rany. To był tylko sen. Victor zakaszlał i uderzył pięścią w podłogę.
- Skurwiona dziwka. - warknął. Dawno nie miał tak realistycznego snu. Koszmary... te miał niemalże co noc. Jedynym lekarstwem, i to nie zawsze skutecznym, było ciepłe kobiece ciało, które mógł nocą przytulić do siebie. Wtedy, czasem, zmory zostawiały go w spokoju... jakby odstraszało ich iskrzące się życie w ciepłym kobiecym ciele.
Victor sięgnął po bukłak i przepłukał gardło. Wyraźnie czuł cierpki posmak własnej krwi.

Kolejna noc nie różniła się wiele. Znów pojawiła się kobieta. znów stawiała żądania. Znów wdał się w bójkę i znów został zabity. Tym razem ktoś rozbił mu czaszkę... chyba młotem... nadal nie był w stanie dostrzec wyraźnie cienistych postaci, jakby byli tam... ale nie do końca...
Łeb bolał go cały dzień. Pod palcami wyczuł zrośnięte pęknięcia czaszki, których, i tego był pewien, wcześniej nie miał na tej części swego czerepu...
Coś było nie w porządku. Poważnie nie w porządku.

Tym razem postanowił się przygotować. Nie znał rytuałów mocy. Był żołnierzem, zabijakom. Kapłani nigdy go nie wtajemniczyli. Ale obserwował ich, gdy odprawiali swoje hokus pokus. Gdy rozmawiali z duchami czy przywoływani różne paskudztwa zza zasłony, był i patrzył. Chronił ich, gdyż to co napływało nie zawsze było posłuszne, nie zawsze chciało odejść...
Przed nim w piasku leżało truchło zmutowanego.. czegoś... Wielkie umięśnione cielsko przypominało trochę ogromnego psa. Mięśnie nadal drgały pod lśniącym czarnym futrem. Łeb zaś był zbyt płaski i kanciasty na psa, bardziej przypominał krzyżówkę krokodyla i człowieka...
Victor był nagi i obsmarowany krwią bestii. Podobnie dwie dziewczyny. Ich ciała splotły się w podrygujący ekstatyczny węzeł. Kochali się dziko, drapieżnie na zabitym, jeszcze ciepłym cielsku wielkiego zwierzęcia. Dookoła stały rozstawione świece, rzucając upiorne cienie na piasku. Powietrze było chłodne i przesycone zapachem krwi i seksu.
Victor czuł jak duchy przyglądają im się z zaciekawieniem. A może mu się tylko wydawało?

***

Ciemną noc rozjaśniały błyskawice. Deszcz zacinał mocno, uderzając w pustą jezdnię i wypalone pola. Brudna, gęsta od szlamu i popiołów woda spływała rowami.
Victor był we śnie. swoim śnie. Tym samym, który męczył go od jakiegoś czasu. Czuł gdzieś w oddali obecność kobiety. Wydawało mu się, że uśmiecha się do niego z oddali, niczym matka do swego niesfornego syna. Lecz czuł, że teraz ma... no co? Był bardziej świadomy, czuł za plecami jakąś mroczną siłę, pulsującą i wibrującą. Czuł, że tym razem będzie inaczej.
Uniósł głowę. Deszcz zmoczył mu twarz. Przetłuszczone włosy kleiły mu się do karku. Niebo nad nim smagane było błyskawicami. Coraz to silniej i gwałtowniej, jakby ktoś wyładowywał swoją furię na czarnym nieboskłonie.
Victor ruszył do przodu. W oddali widział swój cel. Ulica zamieniła się w rzeczkę, spłukując śmieci i niosąc z swym nurtem stare puszki, plastikowe butelki, foliowe torebki, kolorowe papiery i masę innego drobnego śmiecia. Po jakimś czasie broczenia w wodzie, Victor skręcił w bok, na wąską brukowaną ścieżkę.
Począł wspinać się krętą uliczką na wzgórze, z którego widoczny był las krzyży otoczony przez stary, omszały mur. Błoto spływało ścieżką wlewając mu się do ciężkich wojskowych buciorów.
Dotarł do starej, przerdzewiałej bramy .
Popchnął ją wkładając w to całą swą siłę. Mimo to, udało mu się jedynie nieznacznie odgiąć grube kraty. Spróbował wcisnąć się do środka. Zardzewiały metal poszarpał jego skórę, pociekła gęsta krew, natychmiast mieszając się z deszczem. Szkarłat zamienił się w brunatną breję u stup wilkołaka. Victor ryknął i szarpnął się do przodu. Zabolało, ale udało mu się wywalczyć sobie dostęp do starego cmentarzyska.
Doszedł go wrzask kruków, które latały nerwowo wokół wielkiego, czarnego, upiornego drzewa o powykręcanych gałęziach pozbawionych liści.
Victor ruszył prosto w ich stronę. Ptaki wydawały się oburzone, swym skrzekiem wydawały się chcieć go odstraszyć. Victor jednak ponuro parł na przód.
Podszedł do upiornego drzewa. Ostrożnie przyłożył rękę do jego martwej kory. Była lekko oślizgła w dotyku. Kruki uspokoiły się i osiadły na powykręcanych gałęziach. Przekręcając swe czarne łepki w tą i wew tą, obserwowały go raz to lewym raz to prawym przypominającym czarne paciorki okiem.
Victor ukląkł w błocie. Zaczął kopać tuż obok powykręcanych korzeni gołymi rękoma.
Ziemia była miękka, i wilgotna. Jednak mężczyzna co rusz trafiał na jakiś korzeń lub jakąś starą kość. Bardzo szybko jego ręce spływały krwią od licznych drobnych zadrapań. jednak nie zważał na to. Z determinacją kopał dalej.
Wreszcie jego palce natrafiły na stare, zbutwiałe płótno. Victor wyszarpnął spore oblepione ziemią zawiniątko. Pachniało glebą, żywicą i pleśnią. Lecz padający strugami deszcz szybko zmywał zapachy, zastępując je cudownie świeżą wonią burzy.
Z nabożną trwogą Victor odwinął zawiniątko. W środku leżały jego pistolety. Nienaturalnie duże lufy lśniły nowiutkim lakierem, a na metalu zbierały się krople deszczu. Victor zacisnął dłonie na wytartych od częstego użytku rękojeściach. Gdy palce wskazujące dotknęły spustu, zapłoną rubinowy promień lasera. Powoli, Victor uniósł się. Na chwilę zamarł w bezruchu. Miał pochyloną głowę. kołtuny przetłuszczonych i zmoczonych włosów zasłaniały mu twarz. Deszcz ustał. Po jego ciele leniwie spływały ostatnie krople.
Gdy Victor uniósł głowę, nie był już na starym cmentarzu. Był na polanie. Dookoła płonął las. Obok stały owe niewyraźnie postacie. Ona zaczęła się wyłaniać, lecz Victor nie czekał. Uniósł ręce. Na białej sukni zalśniły dwa punkty rubinowych laserów. Dum dum. Ciszę rozdarły dwa wystrzały. Biała suknia eksplodowała czerwienią. Olśniewająca kobieta zadrżała, przez chwilę nie rozumiejąc wpatrywała się w szkarłat swej sukni. Brakowało jej prawego barku wraz z sporym kawałkiem klatki piersiowej. Poniżej bieliła się odsłonięta połowa miednicy.
Nim kobieta runęła na ziemię, Victor rozpoczął rzeź wśród nie całkiem widocznych postaci. Dum-dum. Dum-dum. Był niczym czarny ptak. Jego płaszcz trzepotał na nie istniejącym wietrze, gdy on unikał wroga, odskakując to w lewo to w prawo. Dum-dum. Raz po raz rozbłyskiwały wystrzały, rwąc przeciwników na sztuki. Coś mrocznego i oleistego kroczyło w jego cieniu. Coś dzikiego i nieujarzmionego, użyczało mu siły. Victor czuł się żywy jak już dawno się nie czuł. Przepełniała go siła i szumiała krew w uszach.
[i]- Nie chciałaś mi obciągnąć w moim własnym śnie, kurwo, to teraz giń! - wykrzyczał odwracając się od truchła ostatniego z niewyraźnych obrońców. Chciał dobić kobietę. lecz... ona znów stała przed nim. Nietknięta. Olśniewająco czysta. Smutna. Nie zła. Nie przestraszona, tylko... zatroskana.
To wystraszyło na chwilę Victora. Cofnął się o krok. Zagryzł zęby. rozejrzał się dookoła. Polana usłana była cienistymi truchłami. Obecność za nim pchnęła w niego swój oddech. Victor poczuł wściekłość. Błyskawicznym ruchem schował pistolety do kabur. Zrobił energiczny krok do przodu. I drugi. Znalazł się tuż przed kobietą. Poczuł jej słodki, świeży zapach. Pachniała górskim potokiem. Żyzną glebą. Motylami wiosną. Pszenicą złocącą się w letnie popołudnie. Żywicą słodką, z młodego drzewka i miodem, lepkim cudownie słodkim miodem.
Victor zagryzł zęby. Aż poczuł jak jeden z jego trzonowców trzasnął w pół.
Spoliczkował ją. Z furią. Tak mocno, że ugięły się pod nią nogi i upadła na usłaną miękką trawą polanę.
Kręciło jej się wyraźnie w głowie, a policzek płonął żywym ogniem. Victor splunął na nią kawałkami skruszonego zęba. Pochylił się, mocno chwycił kobietę za włosy i brutalnym szarpnięciem poderwał ją z ziemi. Krzyknęła z bólu. Wreszcie krzyknęła!
Trzymając ją jedną ręką za włosy, drugą wymierzył jej następny, siarczysty policzek. Ból ogarnął teraz obie strony jej twarzy. Oszołomiona, uniosła ręce zbyt wolno, by się osłonić. Gniew emanował z całej postaci Victora, widziała nad sobą jego wykrzywioną wściekłym grymasem twarz. Uderzył ponownie, i jeszcze raz. Krew popłynęła z rozbitej wargi.
Puścił jej włosy i spojrzał w dół, na jej ciało w lśniąco białej sukni. Chwycił rękoma za cienki materiał i szarpnął mocno. Kobieta usłyszała dźwięk dartego płótna. Po chwili strzępy białej szaty spłynęły po krągłościach jej ciała na świeżą trawę. Stała przed nim naga i oszołomiona.

Victor uderzył ją ponownie. Upadła na miękką trawę, trzymając się za policzek.
Victor podszedł do niej.
- Przyniosłem ci kwiaty. - rzekł pogardliwie, patrząc na nią z góry. Uniósł z ziemi wielki wieniec krwisto czerwonych róż. Przed chwilą ich tam z pewnością nie było, lecz to nie przeszkadzało mu w tym, by je teraz podnieść. Victor rzucił wieniec na nagi brzuch kobiety. Ta wlepiła w niego przerażone spojrzenie.
przez chwilę Victor zmagał się z swoim pasem, by po chwili uklęknąć przed kobietą.
Jej brzuch i piersi w całości zakrywał wieniec czerwonych róż. - Spodoba ci się. - rzekł.
A potem powoli, rozmyślnie, przygniótł ją swym ciałem. Ukłucia kolców były nie do zniesienia. Kaleczyły skórę, szarpały nerwy.
Ale na tym się nie skończyło. Victor począł się poruszać do przodu i w tył, przyciskając się mocniej i mocniej do ciepłego kobiecego ciała.
Kobieta krzyczała z bólu.
Victor przyśpieszył. Skóra na piersiach ich obojga podarta była w krwawe strzępy.


Kobieta drżąc cała zanosiła się szlochem, z jej oczu spływały łzy. I pomimo łez i krwi, pomimo udręki, jaką wywoływało w niej cierpienie, kobieta poczuła zbliżający się orgazm.
Victor uśmiechnął się, czując jak jej ciało napina się w oczekiwaniu na nadchodzące spełnienie. Zamknął oczy, rozkoszując się tym.

do jego nozdrzy doleciał ledwie uchwytny, słabiutki fetor unoszący się w powietrzu. Zapach zgniłego mięsa.
Victor parsknął niezadowolony. Co do cholery.
Obrzydły fetor jakby przybrał na sile. Cuchnęło już nie na żarty.
Victor otworzył oczy i zawył z obrzydzenia i wściekłości.
Tuż przed jego twarzą, tam gdzie jeszcze przed chwilą była słodka zapłakana twarzyczka kobiety, Teraz leżał Rozkładający się, oślizgły, ohydny łeb martwego człowieka. W oczodołach pływały tłuste larwy. Skóra, szara i sina, obłaziła płatami, odsłaniając żółtawą, pokrytą liszajem trupiego jadu kość. ściągnięte wargi odsłaniały równiutkie małe ząbki, pożółkłe i osadzone w sczerniałych spuchniętych dziąsłach. Czarne włosy, jeszcze przed chwilą tak świeżo pachnące, teraz przypominały kłębowisko glist, wiły się obrzydliwie po przegniłej trawie.
Victor szarpnął się nerwowo w tył. Odskoczył od ofiary niczym poparzony. Odskakując niezgrabnie zapinał na powrót spodnie.
Otaczające polanę ściany płomieni wypaliły się, odkrywając uprzednio skryty spalony i pokryty popiołem świat. Zielona trawa pokrywająca idealnie okrągłą polanę była brązowa i przegniła.
Victor rozejrzał się do koła.
I wtedy doszedł go perlisty śmiech kobiety.
Siedziała na pniu, znów idealnie czysta, w nieskazitelnej bieli. Trawa dookoła niej na powrót zieleniała, powoli mały okrąg żywej trawy powiększał się.
- Już? - zapytała powstrzymując śmiech.
Victor uniósł brew, nie bardzo rozumiejąc.
- Czy już skończyłeś błaznować?
Victor warknął niezadowolony.
-Czego ty do kurwy nędzy chcesz? - zapytał.
[i]- Już mówiłam. Dlaczego nie słuchasz, gdy się do ciebie mówi? - kobieta przekrzywiła zaczepnie głowę, obdarzając go promienistym uśmiechem.
- Odwrócić coś tam. Gaia, los czegoś tam i płaskowyż, tak? - podsumował Victor.
- Brawo chłopcze. Jednak coś tam słuchałeś. - odparła wstając. Otrzepała nieistniejący kurz z sukni.
- Ty tak na poważnie? Z tą misją i ostatnim ratunkiem świata? - zapytał opryskliwie Victor.
- Tak. - odparła z pełną powagą. Victor poczuł ciarki na plecach od tego głosu.
- Musisz dokonać wyboru Victor. Musisz wybrać, po której stronie będziesz walczył. Zrób coś sensownego z swoim życiem. - Kobieta odwróciła się. Victor wpatrywał się w jej rozbujane biodra, gdy odchodziła. Jego spojrzenie powędrowało do zgniłego trupa, nadal leżącego tam gdzie go zostawił. To był ten wybór. Albo jego czyny doprowadzą do tego zgniłego czegoś... albo... tu znów spojrzał na jędrną pupę oddalającej się kobiety.
Wiedział, że ten sen już się nie powtórzy.


***

Nad pustynią unosiły się rozedrgane fale żaru.
Kurz podrzucany przez ich mały konwój zdążył już opaść.
Victor spojrzał na otaczającą go pustkę i mimowolnie otarł spieczone wargi grzbietem dłoni. Stał na swojej ciężarówce wśród piasków i badał okolicę przez lornetkę.
Dziewczyny miały swoje ustrojstwo, ale on lubił upewniać się w ten bardziej staromodny sposób, że nie pakują się w jakąś zasadzkę.
Osada o intrygującej nazwie Rozdroże oczekiwała ich.
- Może uda się jakiś mały handelek. - rzuciła Vanessa. Ale Victor zbył ją milczeniem. Wrócił poprzez górny właz do środka, zamykając klapę, by uchronić wnętrze od nadmiaru kurzu i gorącego powietrza.

W osadzie dziewczęta postarały się o zapasy, wymieniając trochę towarów, jakie Victor zawsze na pace woził. Pozbył się kilku bezwartościowych rupieci, w zamian wziął inne, podobnie mało wartościowe, przynajmniej dla niego.
Dziewczyny wypytały o drogę, o niebezpieczeństwa, o niepokojące zdarzenia, które mogły interesować podróżników.
Nie zamierzali zatrzymać się tu długo.
 

Ostatnio edytowane przez Ehran : 09-03-2018 o 12:08.
Ehran jest offline  
Stary 09-03-2018, 11:49   #28
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Jechali powoli, dzięki losowi droga była, ale niestety nie była ona używając eufemizmów w najlepszym stanie. Liczyło się jednak wyłączne to, że była przejezdna. Krajobraz za oknem był nudny. Wszechobecne beże i szarości działały na nią depresyjnie. Nie była przyzwyczajona do jazdy w milczeniu. Zwykle w karawanie podróż mijała im na śmiechach, żartach i opowiadaniu rozmaitych historii. Do tego tu wolała się jednak nie odzywać, aby nie sprowokować go do powiedzenia czegoś co ją zirytuje. Teraz liczył się tylko jeden cel dotarcie na płaskowyż.

Gdy tak ostatnio jechała w milczeniu matka zaczęła się zastanawiać czy coś jej nie dolega. Nie przekonywały jej twierdzenia ojca, że tacy jak on nie chorują tak łatwo więc i tak ją zbadała. Nic jej jednak nie dolegało, przynajmniej fizycznie, a milczała, a to nie było do niej podobne. Sen powtarzał się kolejnych nocy i każdego kolejnego poranka budziła się coraz bardziej zagubiona i coraz bardziej zacięta w swym milczeniu. Odzywała się tylko nie zobowiązująco - kiedy stajemy, co jemy, czy starczy nam paliwa do następnej osady. Aż do dnia kiedy zapytała Mirona o płaskowyż. Po jego reakcji widziała, że coś jest nie tak. Ojciec słysząc te słowa zaciął się i nastroszył. Zbył ją jednym słowem czy dwoma, a ona zaczęła płakać. Nie widział jak płacze odkąd pierwszy zmarła jej babka lata temu, mała miała wtedy może jedenaście a może trzynaście lat, nie więcej. Potem już nie płakała tylko robiła to co do niej należy. Teraz wypłakiwała swój lęk i bezsilność. Miron zwykle wpadał w furię przy pierwszej oznace słabości u swego potomstwa, ale tym razem zamiast wymierzyć jej razy aby miała prawdziwy powód do płaczu po prostu ja objął. A ona zaczęła mu opowiadać, im więcej mówiła tym bardziej ojciec się zasmucał. Widziała jak walczy ze sobą, widziała że jej opowieść poruszyła w nim jakąś ukrytą strunę, nie chciał jej powiedzieć, że słowo Gaja nie jest mu obce... może gdzieś w środku jego serca przetrwała szczenięca wiara, że duchy mogą komunikować się z Garou... a może po prostu zobaczył swą córkę na granicy załamania psychicznego i chciał jej dać nadzieję, że nie zapadła na żadną chorobę umysłową. Dlatego opowiedział jej historię, o tym że ród z którego się wywodzi podobno kiedyś bronił Gai i że podobno duchy kiedyś odzywały się do takich jak ona i że jeszcze ojciec jej dziadka w swych szczenięcych latach widział takie rzeczy, których teraz już nie ma. I że ze śnieniem o duchach można żyć, że to jest coś co jest najwyraźniej zapisane w ich genach i z czym musi żyć, tak jak żyli inni. Jana czuła jak serce ojca wyje z rozpaczy, że to właśnie jego córce się to przytrafiło...
- wiesz, że muszę tam pojechać wyszeptała
Ojciec nie odpowiedział, a jedynie mocniej ją objął. Sam nie wiedział czy ma nadzieję, że Jana pojedzie na płaskowyż, nic tam nie zastanie, wróci z podkulonym ogonem do stada i na tym zakończą się jej halucynacyjne, czy też ma nadzieję, że duchy jednak odzywają się do Garou...

Jechała, nad pustynią unosił się kurz... biała Pani nie śniła jej się ostatniej nocy, znów więc zaczęła wątpić w swe zmysły nie odzywała się więc.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 09-03-2018 o 13:38.
Wisienki jest offline  
Stary 11-03-2018, 18:14   #29
 
noboto's Avatar
 
Reputacja: 1 noboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputację
Gdy zaszli na parking Pir zobaczył monstrum którym jeździł jego towarzysz. Potężny ciągnik siodłowy z przyczepą.

Z nutką podniecenia wsiadł do tej bestii, ulokował się przy oknie by mieć widok na krajobraz który mieli przemierzać.

Jak się dość szybko okazało był dość monotonny, więc próbował zagadać do Vanessa i porozmawiać by jakoś miło spędzić czas ale srogie spojrzenie Victora kazało mu zaprzestać tej czynności. Z braku rozrywek skupił się na widokach i własnych myślach.

"Po co tam jedzie?"
" Bo jakiś sen mu kazał?"
"Było to dość dziwne i nie racjonalne, ale czół wewnętrznie że powinien, w sumie już to robi i nie ma za bardzo jak się z tego wywinąć. Mógł by wsiąść bugiego albo iść na piechotę ale po ci?
"By resztę życia gnić w martwej skorupie statku?"

Rozmyślania tak go pochłonęły że nie zauważył gdy dojechali do jakiejś osady.
Kilka szybkich pytań i znał nazwę, "rozdroże" jak uroczo.
Umówił się z resztą za godzinę przy pojeździe i ruszył, nowa osada i nowi ludzie wszystko go ciekawiło, więc jak ten turysta łaził i zwiedzał.
 
noboto jest offline  
Stary 12-03-2018, 21:52   #30
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Podziemia bazy wojskowej

- MUSISZ mi powiedzieć skąd masz takie bajery. Nawet zwykłe gacie by mi już dupsko kryły - zaśmiał się Malakai gdy zobaczył rozciągający się strój. Nigdy czegoś takiego nie widział, a było naprawdę bardzo wygodne.

Tomi nie zastanawiał się za wiele. Ani przy tym jak dość nieporadnie próbował otworzyć sejf… Ani teraz gdy Luna oceniła ich szanse jako marne. Pytanie zadane przez nowego towarzysza też pozostało bez odpowiedzi.
- Do windy tam ich zatrzymamy i zastanowimy się co dalej. - powiedział Indianin i zerwał się do dzikiego biegu. Co prawda miał ze sobą ciężki sejf, jednak jego forma dawała mu sporą szybkość i siłę.

Malakai ciął nisko, przebijając się tomahawkiem przez krocze głęboko w ciało, aż podrzucając w górę nieszczęsną pokrakę, wyszarpnął ostrze chwytając dogorywające ciało i miotnął nim w kolejnego. Wziął wdech i ryknął z mocą przyjmując postawę czteronożną i ruszył jak taran w kierunku windy.

Rząd stworzeń znajdujących się najbliżej rozpierzchł się. Tomi nie mógł celnie strzelać z karabinu trzymając go w jednej pazurzastej łapie. Dlatego też kilka stworzeń oberwało sejfem. Przebijali się powoli. Podłoga starej bazy wojskowej pokrywał się krwią i innymi wydzielinami pozostawianymi po zabijanych potworach. Tym razem to Malakai okazał się skuteczniejszym wojownikiem. Toporek, który wydawał się żałośnie mały w rękach bestii okazał się machiną zniszczenia. Sejf był dużo bardziej nieporęczny, choć i tak pozwolił zmiażdżyć dwa łby bez utraty amunicji.

Im bliżej byli windy, tym większy opór na nich czekał. Luna również korygowała ich szanse na przeżycie. W końcu zasugerowała skręt w prawo i znaczące odbicie od drogi powrotnej. Choć wykorzystujący swój gniew Malakai mordował kolejnych przeciwników, to bestii zdawało się przybywać. Skorzystali z porady luny. Sam dron musiał wrócić na plecy Toma, gdyż korytarze robiły się zbyt wąskie, żeby mógł bezpiecznie manewrować. W końcu dostali się do klatki schodowej. Góra była zasypana. Drzwi niemal natychmiast zatarasował Albinos kilkoma kawałkami gruzu. Niżej leżały dwa ciała. Przy jednym leżał dziwny miecz. Przy drugim magazynki z amunicją 5.56, trzy sztuki po 20 nabojów. Wystarczyło je przepakować w magazynki, które miał ze sobą Tomy.

Było to marne pocieszenie jak na fakt, że byli uwięzieni.

****

Rozdroża

Pir rozglądał się po okolicy, podczas gdy wiele bardziej pragmatyczny Victor postanowił ograniczyć czas spędzany z ludźmi do minimum. Toteż wysoki chudzielec podróżujący z tarczą i toporem zaczął nawiązywać kontakty, a Victor był wytykany palcami.

- Jest opcja łatwego zarobku. Szukamy ludzi, którzy pomogą nam konwojować karawanę. Mamy broń. I ludzi. Ale czeka nas droga na zachodnie wybrzeże. To daleko. Nie każdy da radę. Szukam twardzieli - mówił facet w kowbojskim kapeluszu, który kazał się tytułować Bill.

****


Victor kończył tankować. Dodatkowe paliwo wlewał do kanistrów. Było to upierdliwe, ale nieporównywalnie przyjemniejsze niż pchanie ciężarówki z pustym bakiem. Wtedy podeszła do niego mała dziewczynka. Mutantka. Widział ich wiele. Ta miała dwójkę ślepych oczu i trzecie wpatrujące się w niego ze środka jej czoła.

- Syn Jaszczura! - wskazywała na niego palcem, a jej piskliwy dziecięcy głosik był bardzo kontrastujący z poważną treścią - Tyś jest synem jaszczura! Nie skryjesz łusek. Twą matką była wilkołaczka. Ciebie nie powinno tu być. Tacy jak ty nie chodzą pośród ludzi. Tacy jak ty nie przekraczają zasłony.

****

W drodze

Walkiria przemierzała drogę cały dzień. Nie mogła jechać zbyt szybko, bo i to co zostało z dróg było raczej utrudnieniem niż pomocą w podróży. A jednak Kartograf wiedział, że mają bardzo dobrą prędkość. Cały dzień kontrolował długość i kierunek padających cieni. Kompas był kompletnie nieprzydatny. Kiedyś podobno był podstawowym narzędziem orientacji. Teraz bieguny magnetyczne były tak rozregulowane, że igła wykonywała skoki z amplitudami rzędu 15 stopni.

Jana zobaczyła to pierwsza. Tumany kurzu z prawej. Nie burza piaskowa. Znała takie tumany z podróży z karawaną. Tam, ktoś właśnie atakował kogoś innego. Karawany takie jak jej ojca jechały drogami. Napastnicy zaś często ukrywali się przy drodze. Pościg po wydmach zawsze wzbijał w powietrze właśnie takie tumany kurzu. Jana sięgnęła po mapę, którą akurat chwilę temu przeglądał. Zwolniła i palcem wyszukała miejsca w którym teraz byli. Faktycznie ich trasa miała się przeciąć z innym szlakiem. Z północnego wschodu. Czyli jeżeli czegoś nie zrobią, to zaraz mogą trafić na małą wojenkę.

Z drugiej strony, czy mogła pozostawić obcą karawanę bez pomocy? Co powiedziałby Miron? Powinna to przedyskutować z Kartografem, który też nabrał już podejrzeń co do tego co właśnie się dzieje. Zwłaszcza, że w powietrzu niósł się już huk pierwszych wystrzałów.

Jana miała tę jedną przewagę, że to ona siedziała za kierownicą.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172