Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2019, 22:49   #101
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Patrick spędził miło czas z drobną nutą rozczarowania gdy uświadomił sobie jak Jonathan sprzątnął mu sprzed nosa interesującą krasawicę w postaci starszej, gotyckiej kobiety która wygląda jak prawdziwa gawędziarka.
Nie ma jednak tego złego. Poza kilkoma mogącym gorszyć ekscesami głównie w wykonaniu stron uległych (oraz pojawianiu się drugiego faceta w lateksie, z lisim ogonem) reszta zachowała specyficzny smak i poza sporadycznym klapsem oraz wymownie znikającymi parami lub większymi grupami do dalszych pomieszczeń, całość była dość stonowana.
Kobieta prowadząca warsztaty naprawdę znała się na anatomii, podając orientacyjne czasy wystąpienia niedokrwienia, instruując o niebezpieczeństwach przy problemach sercowo-naczyniowych przy podwieszaniu, kładła nacisk jak to wykrywać…
...a potem przestała nudzić i demonstrowała węzły na przykładzie odrobinę młodszej od niej (lub lepiej się trzymającej) bladej blondynki o szerokim, szczerym uśmiechu. Dziewczyna była całkiem ubrana i chyba była przy okazji innych wydarzeń drugą prowadzącą - to Patrick zarejestrował z wymiany zdań pomiędzy nimi.
W oko wpadło mu kilka par, chociaż szczerze był to raczej wybór pomiędzy pewną pospolitością a innym rodzajem pospolitości. Zauważył, iż niektórzy szukają ludzi nawet nie do końca do całkiem seksualnych celów, a bardziej erotycznego uczestnictwa w spektrum poniżenia.
Kusiło go by trochę podgrzać atmosferę używając wpływu magii niektórych członków tego całego towarzystwa. Pchnąć ich bardziej ku zabawie. Ale z drugiej strony… aż tak mu się nie chciało. Cóż… ostatecznie Healy uznał, że nie ma co liczyć na cudowne pojawienie się kogoś idealnego i trzeba obniżyć standardy. W końcu to tylko znajomość na jeden wieczór. Ale wpierw mały drink przy barze, a potem użycie magyi, by wyczuć stan pobudzenia ładnych obiektów “badań”. Najbardziej rozpalona… wygrywa.
Mając już jakiś plan postanowił złożyć zamówienie przy barze i poczekać aż dostanie trunek do ręki. Barman trochę pomarudził na Irlandczyka, że drinki podaje się tylko do stolików ale nie robił większych problemów.
Za to problem pojawił się sam. Problem brodaty, w okrągłych lustrzankach, odziany w skóry cowboy-harleyowiec. Ten sam z którym Patrick miał już kontakt, bo powiedzieć przyjemność było w tym lokalu dość niefortunne.
- Setka - burknął do barmana nachylają się do baru. Chyba nie zauważył technomanty.
Healy uznał, że nie ma co zaczepiać tego miejscowego… Akurat jemu wystarczyła rozmowa z Erykiem, więc postarał się wtopić w tło i przeczekać Opustoszałego. Plan udał się, w tak zwanym międzyczasie widział jak Jonathan i jego nowo poznana rozmowa usiedli bliżej centrum warsztatów i podśmiewając się (chyba z własnych żartów) komentowali do siebie. Hermetyk wyglądał na spokojnego.
Tymczasem Jony wychylił pod rząd dwa kieliszki, chyba zawahał się nad rzuceniem szkłem o podłogę i… Ruszył w stronę loży Erika.
Healy zaś udał się do baru. Nie widzał wcale powodu, by wtrącać się wickowi J. w paradę, a podsłuchiwanie sojuszników byłoby niewłaściwie. Mogłoby zepsuć dopiero co nawiązaną nić porozumienia. Więc bar, drink i szukanie przygody… o której jutro nie będzie się pamiętać.
I taka przygoda się trafiła… w dodatku podwójnie.


Inga i Anike… a może Anike i Inga, a może Inge i Anika? Nie miało to wielkiego znaczenia. Były ładne i ciekawskie… i nieco zagubione. Owszem przyszły na imprezę z pieprzykiem, ale były w tym nowe i nie bardzo wiedziały za co się zabrać. To znaczy… starsza nieco wiedziała. Młodsza zaś chciała spróbować nowych.
Dodawały sobie odwagi drinkami. Ale po co klepać siebie nawzajem po tyłkach, skoro można wyżyć się na męskim? Wszak nie były zainteresowane tylko swoimi pupami. Healy o tym wiedział… Wystarczyło lekko sięgnąć do ich umysłów, by odczytać powierzchowne myśli.
Wiedział czego chciały, wiedział co powiedzieć.
Pragnęły przygody i tę przygodę im zamierzał dać.
Weszli razem do przygotowanego pokoju i drzwi zamknęły się za nimi.

Lateks… czarny i śliski, doskonale okrywał krągłości ich ciał. Oczywiście samo zakładanie tych wdzianek wiązało się i z wiązanką przekleństw i chichotami.
Te ukrywały nerwowość, gdy pejcz służący do zabaw unosił się i opadał.
Z ust młodszej popłynęły wtedy syki wpierw bólu, a potem jęki rozkoszy… a potem prośby o coś więcej, coś.. organicznego.
I Healy to dał… jednej, a potem otrzymał nagrodę od drugiej. Potem sam klęczał przed władczynią wykorzystując swój zwinny język do czegoś innego niż gadanie. Zmieniały się pozycje i zabawy. Gadżety poszły w odstawkę, pozostała pierwotna chuć.
Bądź co bądź natura nie potrzebuje zabawek. Te są przydatne do gry wstępnej. I ewentualnego robienia nastroju.
Inga i Anita były w zdecydowanie zabawowym nastroju, a krągłości ich piersi i pośladków wręcz żądały by je wielbić. Co też Patrick robił, gdy nadarzała się okazja. Pomiędzy galopem na jego biodrach i szturmami bram rozkoszy kochanek. Aż w końcu gorączka pożądania zmieniły się w rozleniwienie spełnienia. I zabrakło sił na kolejny splot nagich już ciał.


Healy opuścił pomieszczenie cmoknięty na pożegnanie przez Ingrid, a może Ingę? Nie miało to znaczenia, wszak mogły kłamać co do swoich. W każdym razie zadowolony z tej chwili relaksu i przyjemności rozejrzał się po… sali. Wyglądało że jest spokojnie, a J. … zajęty. Siedziała na jego kolanach młoda dziewczyna. A on sam miał naruszoną nieco garderobę. Healy nie wnikał jednak w powody, ani jak do tego naruszenia doszło. Obok niego była również ta ładna gotka około czterdziestki. Irlandczyk podszedł do całej trójki uśmiechając się.
- Widzę, że dobrze się bawisz.- zagadnął maga.
- Raczej zabawiam towarzystwo - Jonahan sprostował z uśmiechem - to mój przyjaciel, miłe panie, imć…
- Bucky…- rzekł pół żartem, pół serio Healy.- Widzę, że idzie to bardzo dobrze.
- Macie fascynującego przyjaciela - starsza kobieta odparła z wdziękiem - Sandra - podała mu dłoń, lekko przekrzywioną jakby w geście do pocałunku. Z jej oczy Irlandczyk wnioskował, iż jest to swego rodzaju test bez założonego rezultatu. Healy tylko się uśmiechnął, nachylił zerkając na jej twarz i szarmancko pocałowało. Jako że był akurat po “obfitym posiłku” nie przejmował się ewentualnym oblaniem.
- Odważnie - oceniła - w tym miejscu nie wiadomo co mogłam trzymać.
Zaśmiała się lekko razem z hermetykiem. Dziewczyna siedząca na kolanach mistrza przedstawiła się jako Kasja.
- Nasi przyjaciele z loży trzychę się poprztykali - hermetyk wymienił z technomantą informacje.
- No tak… kłótnie w rodzinie są najgorsze.- odparł Healy i wzruszył ramionami. - Ale to nie nasza sprawa. Ty byś chciał, żeby ktoś wtykał nosa między nas? Co innego…- tu znacząco spojrzał na klatkę piersiową Kasji.-...ładny biuścik. Myślę więc, że my powinniśmy zostawić ich w spokoju, a co do…- spojrzał na dłoń Sandry.- … zagrożenia. Ja mogłem nie zatrzymać się na dłoni przy całowaniu, lecz podążyć wyżej. Oboje ponieśliśmy ryzyko.
Kasja uśmiechnęła się szeroko. Z głębi sali dobiegały narożnika sali jakieś wyzwiska połączone z błaganiami o karę. Starsza kobieta skrzywiła się uroczo, odrobinę lisio.
- Sądzę, że mój podróżnik mógłby mieć coś przeciw - spojrzała na Jonathana chwytając go za rękę - z całym szacunkiem owszem, panie Bucky czy może Bully - skomentowała żartobliwie posturę Irlandczyka.
Jonathan wzruszył ramionami.
- Znasz moje podejście - Irlandczyk nie znał - często nie mogę się powstrzymać. Nie w takich rzeczach. Długo masz zamiar zostać jeszcze?
- Owszem… mógłby i nie zdziwiłbym mu się.- odparł z uśmiechem Healy zerkając na dekolt Sandry, a potem spojrzał na “podróżnika”. - Miałem cię w sumie zapytać o to samo. Głupio by mi było zostawić cię bez podwózki.
- Zaproponowano mi gościnę której odmówić mi nie sposób. Potem wezmę taksówkę, nie musisz się martwić.
- Czuję… się niepotrzebny w tej sytuacji.- stwierdził z przesadnym dramatyzmem Patrick, po czym skinął głową.- Ale też nie sądzę, bym miał ochotę się wciskać… jak to mówił ten Polak, aaaa… coś o wódce i zakąszaniu… Między wódką a zakąskę.
I po kilku minutach Irlandczyk opuścił to miejsce, by wrócić do domu. I odpocząć.
Wszak jutro miał wpaść do swojej znajomej i porwać ją na śniadanie… chyba.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-10-2019, 21:05   #102
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Marek tej nocy długo siedział w starym tartaku. Wyglądał jakby ciężar odpowiedzialności przyciskał go do ziemi. Posmutniały, zgarbiony, pełen złych myśli.
- Nie sądziłem, że tutaj będziesz .
Ciepły głos Olafa przebiegł po pustej hali. Blondyn uśmiechnął się lekko na powitanie i przysiadł się do szeryfa. Po przyjacielsku poklepał go po plecach.
- Jak zareagował książę?
Marek rzucił beznamiętnie. Jak ktoś pokonany.
- Wyraził ubolewanie. Wszystkim nam jest smutno. Smutno, że postawiłeś nie na tego konia, że Leif okazał się kimś mniejszego formatu niż sądziliśmy. Tremere jest smutno, że zużyli całkiem mocną broń.
Szeryf pokręcił głową. Milczał dobrą chwilę.
- Przyjechałeś aby dać mi do zrozumienia, iż znowu jest brudna robota?
- Nie, Valborg robi co do niego należy. Trochę się wściekł ale daje radę. Chodziło mi o co innego.
Marek podniósł wzrok na Olafa z wyraźnym pytaniem. Seneszal jak zawsze prezentował się poważnie, stanowczy lecz też, w jakiś niewytłumaczalny sposób, ciepło.
- Wiesz, że wszyscy cię tu kochają, Marek. Chciałem ci to powiedzieć, nie obawiaj się konsekwencji. Ja też cię kocham stary draniu – poklepał go po plecach.
- Powinieneś być politykiem – szeryf uśmiechnął się drapieżnie. Był jeszcze piękniejszy niż zwykle.

***

Poranek Klausa przebiegł w zasadzie całkiem zwyczajnie jak na tak niezwykłą osobę jaką był technomanta. Spał dobrze. Musiał przyznać, iż co do zasady sypia się lepiej ma się pewność, iż zabłąkany poltergeist nie będzie fundować nam koszmarów sennych.
Sen pozwolił też eterykowi całkowicie otrząsnąć się z pozostałości „fazy” której nabawił się podczas zwiedzania umysłu nephandusa. Skwierczący na patelni bekon zagłuszał telewizję. Ten drugi głos stwierdził, iż trzeba jeść więcej wieprzowiny aby uodpornić się na imigrantów. Klaus sądził, iż żartuje. Było to wszak w jego typie humoru.
Ich humoru.
Przy głosił telewizor. Opalony blondyn relacjonował wczorajsze starcie mafii narkotykowej z policją. Podobno chciano podpalić fabrykę należącą do lokalnego biznesmena. Fabrykę mebli, zatem paliłaby się świetnie. Dziwnym trafem policja była na miejscu. Doszło do strzelaniny.
Sabat kontra Camarilla. To było jasne.
Potem gadające głowy o mądych, zatroskanych minach debatowały o niestabilnej sytuacji w Lillehammer. Wspominali zamieszki w dzielnicy muzułmańskiej, wojny gangów, rosnącej fali drobnej przestępczości. Przerzucali się danymi gospodarczymi, nieupadającym przemysłem drzewnym...
Klaus dalej nie słuchał. Pora było zjeść śniadanie, oczyścić umysł z natłoku informacji. Dopiero bez zbędnego szumu można było skierować mysi w bardziej produktywną stronę.
W tle leciały informacje o zabójstwie. Nastolatka. Brak informacji o seryjnym mordercy. Pewnie prasa brukowa powiedziałaby więcej, oficjalny przekaz nie chciał rozbudzać zbytnich emocji.
Potem na technomantę czekała seria telefonów.

***

Mervi spała źle. Póki miała się czym zająć, o czym myśleć, czym żyć – było dobrze. Gdy bodźce odpłynęły i trzeba było pozostać sama ze sobą, pusta nie pozwalała jej przespać dobrze nocy. Budziła się kilka razy, a to się jej chciało pić, a to do toalety, a to sama nie wiedziała dlaczego. Myślała, że będzie chodzić po ścianach. Wydawało się, jej, że dopiero nad ranem Jonathan wrócił do hotelu taksówką.
Gdy obudziła się z samego rana, wiedziała o co chodzi. Chciało się jej ćpać jak diabli.

***

Pierwszy telefon jaki dostał Klaus był całkiem rutynowy. Dzwonił dyrektor szkoły, pytał czy Klaus będzie mógł zacząć zajęcia od jutro, na kilka godzin chociaż. Drugi pochodził od ojca Iwana. Duchowny zapowiedział, iż pojedzie badać ucznia i jeśli Klaus chce, dobrze, aby był przy nim przy tej okazji.
Tak zatem wylądował u boku dochowanego, Jonathana oraz Hannah w pokoju ucznia. Do kompletu brakło chyba tylko ojca Adama. Jonathan właśnie toczył z Iwanem uprzejmą, krótką debatę na temat tego na ile cisza może być utajona oraz o tym w jakim stopniu hobgobliny pokazują to co właściwie dzieje się w umyśle oszalałego maga. Hannah siedziała milcząco skrępowana obecnością dwóch mistrzów i jednego adepta.
Klaus musiał przyznać, iż dyskusję wygrywał Jonathan. Hermetyk wydawał się jakiś żywszy niż ostatnie dni. Po dyskusji, wrócili do badań, chociaż ponownie więcej czasu zeszło im na ustaleniu metod. Co Klaus mógł przyznać, nie do końca wyglądało mu to spór kompetencji. Był nawet bliski przekonania, że to rzeczowa rozmowa.
Uczeń zamrugał. Zbyt szybko. Przekręcił kark ze zgrzytem w stronę Klausa. Wszyscy zamilkli.
- Profesorze Krugger… ci wszyscy ludzie… co tu się dzieje?
Twarz miał przerażoną.

***

- Spokojnie Mervi…
Tomas rzucił zimno do wirtualnej adeptki kiedy wreszcie pozwolił jej wejść do swego pokoju (trzeba było przyznać, iż dobijanie się do środka nie robiło no magu śmierci najmniejszego wrażenia). Wyglądał na lekko smutnego.
- Usiądź – bardziej polecił niż zaproponował – masz dziś coś do roboty?
Eutanatos pobladł jeszcze bardziej.

***

Patrick czuł, iż wczorajsza noc to była naprawdę dobra noc. Gdy budził się rano, obudził się w dobrym nastroju kogoś, kto przeżył szczęśliwie chwile. Nie tylko temu, iż jemu samemu udało się. Miał prawo być zadowolony z siebie gdyż spędził kilka miłych chwil w towarzystwie niebrzyskich dam, doprowadził (przypadkiem, ale jednak) do pokojowego spotkania z Opustoszałymi, a do tego wyciągnął na imprezę innego kolegę z fundacji. Mało kto mógł się pochwalić byciem na tego typu imprezie u boku hermetycznego mistrza.
Gdy umysł odzyskał pełnię władzy po przebudzeniu się we własnym mieszkaniu, Patrick dostrzel gnoma-wynalazcę z niepokojem cofającego się do tyłu. Przed jego łóżkiem, na stoliku siedziała nastolatka. Trampki na jej nogach swobodnie dyndały w powietrzu gdy huśtała stopami do przodu i do tyłu. Drobne było to dziewczę, o bladej karnacji, nieci poważnym, lecz rumianym jakby ze wstydu obliczu, burzy kasztanowych włosów na głowie przykrytych modną, materiałową czapką.
Zwykła dziewczyna o oczach barwy burzowego nieba.
Żuła gumę.
- Śpiąca królewna wstała.
Skomentowała bardzo swobodnie. Balon z gumy strzelił głośno. Zaśmiała się lekko zlizując resztki gumy z ust.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 11-11-2019, 12:00   #103
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny. Narada magów.


Powinien się bać. To byłaby logiczna reakcja. Powinien.
Ale się nie bał. Dziewczyna nie wyglądała groźnie, a Healy… nie pierwszy raz znajdował się w takiej sytuacji. Śmierć go nie przerażała. Patrick przewidywał, że nie przyjdzie mu umrzeć w łóżku,choć… paradoksalnie w łóżku właśnie się znajdował.
Wsuwając dłoń pod poduszkę Healy uśmiechnął się do dziewczyny.
- Skoro mnie nie zabiłaś we śnie, to masz do mnie jakiś interes, co?- zapytał uprzejmie, gdy próbował wymacać załadowany rewolwer pod nią.
- Nie ruszaj swoją śmieszną bronią - dziewczyna wyszczerzyła się uroczo - mogę dać ci szansę przeżyć. Ty odpowiesz na moje pytania, a ja w zamian nie sprawię, iż twe cierpienie będzie legendarne.
- Powinnaś popracować nad dyplomacją… niezbyt ci to wychodzi.- stwierdził Healy spoglądając dziewczynie w oczy.- Skoro to śmieszna broń, to czym się martwisz? Czego się boisz, skoro jesteś taka niepokonana, wszechwładna i tak dalej i tak dalej.
- Strach.
Dziewczyna spojrzała Patrickowi w oczy. Było to tylko przelotne spojrzenie, jak niedokończony pocałunek, muśnięcie kochanki, ostatnia nuta zwietrzałego zapachu.
Serce technomanty zaczęło bić szybciej, na skórze pojawiły się stróżki potu, a w kończynach, szczególnie w nogach poczuł to przyjemne mrowienie adrenaliny którzy niektórzy określali jako “ołowiane nogi” lub “nogi z waty”. Patrick znał to raczej jako nogi gotowe do biegu, w tym do pościgu. Tylko, że teraz chyba wolałaby uciekać.
Mógł się nie bać na poziomie świadomego umysłu, lecz to co siedziało w nastolatce, to czym była szarpnęło najstarsze, pierwotne części jego duszy. Szarpnęło strachem przodków, prymitywnych ludzi, strachem zaszytym w każdym zwierzęciu.
I oby tylko w istotach rozumnych.
- Masz szczęście, że pojawiłam się ja zamiast mojego nieco bardziej narwanego kompana. To co, słodziutki, gramy w pytania czy wolisz abym wymusiła to siłą?
Nie było to nic nowego… nie dla Healy’ego. Ostatnia misja w Belfaście… ta pechowa, też była naznaczona takim strachem. I kilka poprzednich także. Może mnie intensywnym, ale o tej samej naturze. Healy znał ten strach i znał sposoby zapanowania nad nim. Żołnierz nie może wszak ulegać panice, nieważne jak głęboko ona w nim tkwi.
Głęboki oddech… oddzielenie rozumnego ja od zwięrzęcego instynktu. Patrick spojrzał śmiało w oczy dziewczyny.
- Niezbyt subtelna z ciebie istotka, co? Patrzysz na magów tak samo jak na innych śmiertelników. No… ale nieważne… nie przybyłaś tu po to. Pytaj więc.- odetchnął głęboko Healy koncentrując się nie na niej, a na okolicy… jak daleko jest od rękawicy i części. Ile to mu zajmie. W rewolwerze było kilka naboi i zważywszy na ich naturę, mogły namieszać dziewczynie, bardziej niż ta przyznała. Bo w końcu zwróciła na to uwagę. Irlandczyk nie wierzył jej wcale… ani trochę. Wątpił, by ta tutaj zostawiła go w spokoju, zwłaszcza jeśli nie spodobają jej się odpowiedzi… zwłaszcza jeśli nie będzie mógł ich udzielić.
- Was nawet lubię - przewróciła oczami - dam ci trzy pytania po wszystkim. A teraz… co ze starcem?
- Martwy… zabity... zniszczony. Możliwe że przepadł na zawsze. - Patrick uśmiechnął się lekko. Przyznał, że informowanie o tym istotki sprawiało mu satysfakcję.
- Szkoda, był użyteczny - wzruszyła ramionami - chcesz gumę?
- Nie, dziekuję.- odparł z uśmiechem Healy.
- I tak bym ci nie dała - wyszczerzyła białe, równe ząbki - a kaleka jak się trzyma?
- Kaleka? - zapytał zdziwiony Patrick.
- Zmotoryzowany hermetyk, pan upośledzony samochodzik, debil na kółkach, Jonathan - zaśmiała się.
- Żyje i ma się dobrze… nawet bardzo dobrze. Wyjątkowo dobrze.- zadumał się Healy wspominając wczorajszy wieczór.
- Przekaż mu, że ma przestać - uśmiechnęła się - może zrozumie. Widzę wszystko co robi. Czego tutaj chcecie ?
- Na pewno nie umrzeć, a że wy planujecie małą apokalipsę to… sama rozumiesz. Przeciwstawne interesy. - wzruszył ramionami Healy.
- Apokalipsa zakłada święty koniec i sąd. To nie powinno mieć nic wspólnego z objawieniem - wyjaśniła poważnie - wiesz kto na ciebie zakapował?
Zatrzepotała rzęsami chyba bawiąc się z nim informacjami.
- Trupowi wszystko jedno czy to będzie apokalipsa, ragnarok, eksplozja potwora spagetti.- wzruszył ramionami Patrick i dodał równie beznamiętnie.- A musiał kapować? Nie chowałem się przecież pod kamieniem.
- Chciałam kalekę. Widziałam jak w nocy opuszczacie wasz grajdołek. Niestety, umknął mi. Mogę ci powiedzieć kto… Powiedzmy za jedną rzecz - oblizała się zupełnie nie po ludzku, zmrużyła oczy - pocałujesz Mervi ode mnie.
- Ona nie lubi być całowana. Za to lubi wywijać łomem.- odparł Healy niechętnie. Wiedział wystarczająco dużo o demoniszczach, że pakty z nich zawsze mają ukryty haczyk.- Mam jedno kolano rozbite już. Nie potrzebuję kolejnego.
- Może być w policzek - uśmiechnęła się - byle wiedziała, że to pozdrowienia z mej strony.
- Lubisz sobie wrogów.- westchnął Healy i wzruszył ramionami.- Ale… niech będzie.
- Przedawnia się mówiąc abyś wołał go Jony. Biliście się ostatnio, złamał też waszej tchórzliwej verbenie szczękę. Biedny, mały głupiec. Masz racje, pakty nie popłacają. Został przehandlowany za buziaka - chyba bawiła ją ta myśl - ale jeśli nie weźmiecie jego życia, będę z niego dalej korzystała. O ile go dopadniecie - podniosła brwi - plany klechy?
- Pokonanie was, nawrócenie wszystkich na właściwe tory, uratowanie świata. Jak u każdego chórzysty pod słońcem.- wzruszył ramionami Healy. Chyba nie spodziewała się, że poda jej jakieś szczegóły?
- Ambitne - rozmowa ją bawiła - jednak pozbawione sensu. Powiedz mi, jak następnym razem się spotkamy mam cię zabić czy wolisz oglądać koniec z bliska? Ostatecznie koniec istnienia nie zdarza się co drugi wtorek - puściła kolejnego balona z gumy - jak oceniasz wampiry? Teraz się skup.
- Co do wampirów, toooo… musisz być bardziej konkretna. Koncept wampiryzmu, same wampiry, konkretne wampiry?- wzruszył ramionami Patrick i dodał ironicznie.- Co do wyboru zaś… Nie jestem starcem desperacko czepiającym się życia. Zginę w walce… lub zabiję ciebie.
- Wasi sojusznicy. Jak tam kontakty z nimi?
- Świetnie… wszystko idzie jak po maśle. A nawet jak po smalcu.- odparł z uśmiechem Healy.
- Czyli przestanie - uśmiechnęła się szeroko, machając radośnie nogami - nie dałeś mi zbyt dobrych odpowiedzi, to i nie oczekuj miłych. Twoja kolej - mrugnęła silnie prawym okiem jak dziecko z ADHD.
- Wiesz jakie są wampiry… banda ćpunów z kompleksem wyższości.- wzruszył ramionami Patrick.- Ciągła walka entropii ze statyką w ich ciałach niekorzystnie udziela się im na rozum. A jak tam twoja współpraca z Sabatem? Chyba też nieudana, skoro nie potrafili dostarczyć świeżego ciała magiczki.
- A po co mieliby to robić - uśmiechnęła się - skoro biedna ćpunka sama wpycha się w łapy starego oblecha? Ale dziękuję, wszystkie wampiry są dobre we współpracy - uśmiechnęła się leniwie.
- Skoro tak twierdzisz. - wzruszył ramionami Patrick. - Sabat to ponoć prymitywy, ale co ja tam wiem o wampirach.
- Masz rację, Camarilla jest przyjemniejsza w kontroli. Zostały ci jeszcze dwa pytanie - wyglądało, że burzowa dziewczyna szybko się nudzi.
- Więęęc w czym wam tak biedny kaleka przeszkadza? - zapytał Patrick pospiesznie.
- Myśli, że może ze mną grać w szachy - odparła z pogardą - nie lubię, gdy porywacie się na coś ponad wasze siły. Spytaj go jak stracił władzę w nogach… albo rodzinę - otworzyła szeroko oczy - tak, ile razy przegrał w te gierki.
- Hej. Mówisz do członka narodu, który od lat walczy z imperium by odzyskać rodzinne miasto dla swojego ludu. Porywanie się na coś ponad moje siły, mam we krwi.- wzruszył ramionami Patrick.
- Wasze konflikty to nic więcej jak wojny owadów. Mrówki też walczą pomiędzy siedliskami.
- I gryzą niedźwiedzia, gdy im w ich mrowisko wlezie. - wzruszył ramionami Healy ignorując ten cały protekcjonalizm dziewczęcia. Nie było to nic nowego dla niego. Wampiry, Wilkołaki, demoniszcza… każde z nich czuło się istotą stojącą ponad ludźmi. Każdego z nich też dało się zabić. Zamyślił się i dodał.
- A o co właściwie chodzi z tym waszym celem: objawieniem?
- Koniec wszystkiego - wyjaśniła jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie - ostateczny finał tej smutnej historii. Koniec teurgii. Mój cel jest bardzo prosty, możesz nawet powiedzieć, że prymitywny. Masz rację - zaśmiała się.
- Więc nie zdziw się jak cię mrówki pogryzą. - wzruszył ramionami Healy. - Nikt nie lubi mieć burzonego mrowiska.
- Ja lubię - odpowiedziała z dziwnym smutkiem - gdybyście tylko byli w stanie mnie pokonać, dogadalibyśmy się. Tak to wy jesteście czarnymi charakterami mojej historii.
Zeskoczyła ze stołu i podeszła do Paricka powoli. Przyglądała się mu chwilę. Poczuł ciarki na całym ciele.
- Chciałam ci złamać nogę - przyznała z dziwną szczerością - ale wtedy taki homomacho jak ty zaraz zacznie strzelać i jeszcze cię zabiję, a masz coś do zrobienia.
Cmoknęła się w rękę przekazując w powietrzu buziaka i ruszyła ku wyjściu.
Healy spoglądał na tę istotkę z pogardą i nienawiścią. Chciał jej wpakować całą zawartość magazynka rewolweru, by sprawdzić jak reaguje jej ciało na czysty magiczny chaos… na ucieleśnienie przypadku. Pewnie źle, bo dążyła do tego samego czego pragnęła Tradycja. Bezruchu. Antycznego Status quo. Statyki… tyle że w ekstremalnej formie.
Gnom-wynalazca powoli odzyskiwał pewność siebie. Usiadł na łóżku obok Irlandczyka zasępiony.
- Czym się przejmujesz. Nie będę żyć wiecznie… albo będę… tyle że w kolejnym wcieleniu.- pocieszał go Healy.
- To byłoby gorsze - gnom pokręcił głową - nie będę cię straszył. Sam dość się boję. Jedyny raz.
- Daj spokój. Świat się ma skończyć nicością, więc nic nie będzie od tego gorsze.- machnął ręką Healy.
Gnom pokręcił głową zamyślony.


Klaus spojrzał z niepokojem na pozostałych magów, wypuścił powoli powietrze i zwrócił się do ucznia.
- Był incydent podczas transportowania nas tutaj. Część z nas obeszła się bez uszczerbku, ale część doznała pewnego rodzaju alternacji. Moja jaźń została rozbita na trzy, Adeptka Mervi dostała nagłych, niekontrolowanych chęci, a Adept Patrick stał się niekompatybilny z resztą organizacji. Mistrz Jhonathan i Ojciec Iwan chcą się upewnić, że tobie nie przytrafiło się nic tak ekstremalnego. - uśmiechnął się starając uspokoić ucznia - To będzie normalne badanie, nawet nie zauważysz kiedy skończą.
Jonathan wbił wzrok w podłogę, Iwan surowo zmierzył Klausa. Uczeń zamrugał. Wyglądał na zaskoczonego.
- A tak serio?
Klaus westchnął.
- Nie wyszło co? Dobrze, powinieneś wiedzieć. - spojrzał na Iwana, ale tylko ponownie westchnął i wrócił uwagą do ucznia - Trauma po ataku technokracji wywołała w tobie ciszę. Nie jesteś Marauderem, nie bój się. Jednak ostatnio mieliśmy potyczkę z… Nephandi i obawiamy się, że twój szczególny stan mógł zrobić z ciebie ofiarę ich rytuałów. To chcemy sprawdzić i pomóc ci, jeżeli to prawda.
- Gdybym był maruderem to i tak nie byłbym tego świadomy, niezależnie od tego co powiesz - wzrok ucznia padł na Jonathana - pamiętam was. Pamiętam to… potem, w mieście jakby ciemność. Ile? Miesiące?
- Tygodnie - hermetyk powiedział dając dyskretny znak jakby nie precyzować czasu - dużo się działo.
- Więc oni…
Uczeń pochylił głowę martwo patrząc w ziemię. Mistrz Iwan wstał z krzesła i przysiadł się go bliżej. Nie dotykał, po prostu był blisko.
Klaus spojrzał smutno na ucznia.
- Wczoraj wypowiedziałeś kilka kłopotliwych kwestii. Nazwałeś mnie Luminus, to było imię, które przyjąłem kiedy badaliśmy świadomość pojmanego Nephandusa...
- Zrobiłem komuś krzywdę?
- Nie, nie. Pilnowaliśmy cię. - uśmiechnął się Klaus.
- Nie pamiętam. Co jeszcze mówiłem?
- Kojarzysz może znaczenie słów "Godzina Mięsa"?
- Co?
Uczeń wyglądał na zbaraniałego.
- Dajmy mu spokój, Klaus - Jonathan zaczął powoli - niech się oswoi z sytuacją.
- Przepraszam. - Klaus zawstydzony spojrzał w ziemię - Cieszę się, że poczułeś się lepiej. - spojrzał na Jonathana - Uda się go utrzymać w tym stanie?
- Mam nadzieję.
Nagle rozbrzmiał telefon ojca Iwana. Duchowny spojrzał na telefon i bez słowa przeprosin odebrał połączenie.
- Słucham.
- Miałem odwiedziny jednej z tych burzowych istotek. Tej bardziej cywilizowanej.- rzekł Healy.
Duchowny spojrzał na magów błądząc jakby za czymś.
- Jest ze mną mistrz Jonathan oraz adept Klaus. Włączyć głośnomówiący?
- Nie. Nie trzeba.- odparł krótko Healy. - Nie ma też potrzeby. Powiem co mi powiedziała, a resztę doga...
- Chwila .
Iwan rzucił w trakcie wypowiedzi Patricka przepraszając zebranych i wychodząc z pokoju na korytarz.
- Dobrze, możesz mówić.
Healy streścił wszystko co mu powiedziała burzowa istotka, łącznie z tym że mistrz Jonatan szczególnie rozdrażnił ją swoimi działaniami. I że może być on odwiedzony w następnej kolejności. Dodał też do kwestii współpracy owego Jonego z burzowymi istotkami. Aczkolwiek… Patrick przestrzegł, że te informacje należy traktować z ziarnem sceptycyzmu. Ów duch mógł wszak kłamać, albo mieszać kłamstwo z prawdą w równych proporcjach. Cały raport zakończył propozycją spotkania się w większym gronie na rozmowy.
- Może w jakiejś pizzerii?
- W obecnej sytuacji prędzej wybuchnie w miejscu publicznym strzelanina niż się naradzimy - Iwan powiedział sucho - trzeba zakładać, iż nie tylko znają położenie hotelu co śledzą wyjścia i wejścia. Najpewniej nie wszystkich, na niższych piętrach z tego co widziałem pojawiło się więcej turystów. To dalej problem - duchowny chwilę zamilkł, chyba myślał - akurat prawie wszyscy są w hotelu, możesz przyjechać. Brakuje tylko Tomasa i dwojga Adamów.
- Mam wrażenie, że nie uważają nas za specjalne zagrożenie. Raczej za gzy, od których co najwyżej można się odpędzić. - odparł sceptycznie Patrick. - Nawet się nie zmartwiła śmiercią jednego ze swoich pionków i potencjalnie wystawiła nam na odstrzał kolejnego, ot dla zabawy.
- Pamiętasz jak nazywał jedną z tych istot przeklęty Einar?
- Wyleciało mi z głowy. Ostatnio wiele mamy na głowie.- odparł Healy.
- Ja pamiętam - Iwan powiedział ostro - Iluzja. Czyli kłamca, zwodziciel, pozór.
- Czyli polityk.- zaśmiał się sarkastycznie Irlandczyk i dodał krótko.- Po prostu uważam, że tego właśnie chcą. Zamknijmy się w hotelu niczym w zamku, wypatrujmy wrogów zza ich murów, dajmy się związać strachem jak łańcuchem i nawet nie będą musieli z nami walczyć, bo przegapimy początek apokalipsy.
- Przyjedź do nas - Iwan nawet nie bawił się w wyjaśnienia - do usłyszenia.
Duchowny wyłączył się.


Healy przyjechał zirytowany lekko i zniechęcony takim podejściem do sprawy. Niemniej zacisnął zęby i przyjechał, by batiuszka mógł z nim porozmawiać osobiście. Patrick nie bardzo wiedział o czym, bo przecież wszystko powiedział przez telefon, a jakoś tulenie się do szerokiej piersi ojczulka jak kurczak do kwoki… ech, to nie było w stylu Irlandczyka.

Hannah została przy uczniu. Być może chciała uczestniczyć w naradzie, lecz nie śmiała sprzeciwić się dziwnie stanowczemu tonowi Jonathana w tej sprawie. Tak oto na zebraniu w jednym, wolnym pokoju na piętrze znajdowali się wszyscy magowie poza Tomasem w pracy - eutanatos został powiadomiony przez hermetyckiego mistrza lecz powiedział, iz nie może, ojcem Adamem oraz Firesonem z którym ciągle brakowało kontaktu.
Nim przyjechał Patrick, Jonathan oraz Iwan prowadzi spokojną dyskusję (po przekazaniu przez chórzystę informacji reszcie) czy burzooka bawiła się Patrickiem czy też faktycznie potrzebowała dodatkowych warunków, aby zrobić to co z Mervi.
Widać było, iż Iwana coś męczy.
Irlandczyk wszedł do środka, wpierw lekko zapukawszy, nie czekał jednak na odpowiedź.
Rozejrzał się po całej grupce magów.
- Więc? Po co miałem tu teraz przyjechać ? -zapytał wprost przyglądając się wszystkim obecnym magom.
- Sądzę - Jonathan zaczął ostrożnie - iż znam miejsce jednego węzła. Dokładnie to, w którym zaatakowano Mervi. Nie jest to węzeł wirtualnych - dokończył.
- Przyznaję że potrafię posługiwać się Pierwszą, ale węzły to nie moja bajka. Po co mnie informujecie o tym? - zapytał w odpowiedzi Irlandczyk.
- Chyba nie tylko ciebie - Iwan spojrzał na Mervi.
Mervi uważnie obserwowała Patricka.
- No patrzcie. Jak znalazłeś ten Węzeł? - zwróciła się do Jonathana odwracając wzrok od Patricka.
- Prześledziłem przestrzeń w czasie… Spoglądanie w przeszłość, jej analiza - hermetyk wyjaśnił ostrożnie bardziej innym niż Mervi - chciałem sprawdzić co specjalnego było w miejscu walki oraz czy został jakiś ślad.
- Pokaż mi kiedyś jak przesączasz przeszłe informacje przez sito bullshitu. - poprosiła Mervi najwyraźniej szczerze.
Jonathan pokiwał głową. Iwan ściągnął brwi.
- I właśnie w świetle tego co się stało, chcę dziś zabezpieczyć węzęł - duchowny zaczął hardo.
- Acha… jak to planujemy zrobić?- zapytał Patrick.
- Magya ducha - duchowny wyjaśnił spokojnie - do tego czuwaki. W razie potrzeby mogę nawet węzeł zniszczyć, ale… Paradoks najpewniej zabiłby mnie.
- I oczywiście musimy zrobić to właśnie teraz od razu?- westchnął z lekką irytacją w głosie Healy.- W pośpiechu i bez większych przygotowań?
- Tak - duchowny powiedział twardo - musimy przejąć inicjatywę. Do tej pory dzięki naszej ostrożności straciliśmy jednego maga, mieliśmy pod nosem nephandusa, Mervi ledwo wyszła z tego cało, a i ty byłeś zagrożony. -
Jonathan przyglądał się uważnie duchownemu. Uderzył palcem w stół.
- Myślę, że pomijasz jeszcze jeden szczegół, mistrzu - hermetyk zauważył.
- Mistrz Jonathan, jak zawsze celny - duchowny skrzywił się w ironii - tak. Gerard - zakonnik spojrzał w sufit - pamiętacie jak mówiliśmy o zarazie toczącej wampiry?
- Nie wiem czy przejmowanie punktu o którym dobrze wie nasz wróg i zdaje sobie sprawę z ważności owego punktu dla nas jest… inicjatywą. Mi to wygląda na pułapkę z przynętą.- ocenił Irlandczyk.
Duchowny milczał. Spoglądał na nich. Chyba coś mu ciążyło.
- To znaczy… tak, zdobycie węzła jest ważne, ale… może być jakoś skażony. Może coś w nim kryć. Nie wierzę, że tak tam sobie leży bez zabezpieczeń lub… czegokolwiek. To za piękne by było prawdziwe.- Healy westchnął próbując podejść do tej kwestii bardziej dyplomatycznie.
Iwan skrzywił się.
- Gerarda w jakiś sposób zaraziła ta istota. Nie tylko ciało, lecz co najważniejsze, jego nieśmiertelnego ducha. O tym nie ma i nie będzie w żadnych pismach do Horyzontu czy innych Fundacji, nie powtarzajcie tego. To coś wyżerało duszę naszego przyjaciela, jak rak. Musiałem - Rosjanin zacisnął pięść, spojrzał na Mervi, potem na Jonathana, po chwili znowu na wirtualną adeptkę, dużo dłużej. Klausa zignorował.
- Wtedy z Gerardem… pomogłem mu przejść przed oblicze Pana. To nie były zbyt poważne rany, to nie było leczenie lecz ostatnie miłosierdzie na jakie było mnie stać. Mam wrażenie, iż to co go spotkało było niekompletne właśnie z powodu braku albo dostępu do kwintesencji, albo umbry. Stawiam na to pierwsze. Z Mervi najpewniej planowali zrobić to samo, tylko skuteczniej. Temu teraz nabieram stanowczości.
Jonathan wbił wzrok w chórzystkę lecz milczał.
- I nie próbowaliście wziąć pod uwagę, że… możliwe… iż … całkiem ewentualnie… źródełko kwinty, które pewnie było wykorzystywane wcześniej do takich rytuałów jest… prawdopodobnie… skażone? I ta kwinta z niego tryskająca też?- zapytał ostrożnie Patrick.
- Temu mówię, zabezpieczyć. Odciąć ich od źródła - duchowny wyjaśnij trochę smutno.
Klaus podszedł do Wirtualnej Adeptki.
- Mervi,możemy chwile porozmawiać. Mam jeden projekt,który chciałbym z tobą rozmówić.
Mervi przez chwilę nie reagowała na Klausa, dopiero otrząsnęła się po momencie.
- Huh? Później. - spojrzała na Iwana - Czyli mnie też... chciała zarazić? Nie zrobiła tego? - zapytała zdenerwowana.
- Nie…
Iwan odpowiedział niemal równo z Jonathanem, dopiero po chwili hermetyk ustąpił głosu chórzyście.
- Pierwsze co zrobiłem po twoim przybyciu, to było badanie. Sądzę, że po tym co widziałem w przesłuchanych sabatnich oraz w Gerardzie, nie tyle potrafię wykryć, co potrafię poznać utajone elementy. Jesteś czysta.
- Jeszcze zostać przez nią zapłodnioną... To chyba za dużo. - odparła z lekką ulgą - Mam nadzieję, że istota Gerarda jakoś przetrwała i Avatar sobie dalej poradzi... - spojrzała pytająco na Iwana.
- Właśnie z tego powodu Gerard odszedł - chórzysta wyjaśnił spokojnie- aby wrócić do Boga będąc w pełni własnego ducha. Wypaliliśmy to co było nieczyste, co dwóch mistrzów pierwszej…
- Jak myślicie, co w end-game byłoby z nami, gdyby im się udało doprowadzić gwałt do końca?
- Jeśli dobrze rozumiem - Jonathan zaczął powoli - to przyjmuję formę jakiegoś duchowego raka lub wirusa. Wiemy jak te patogeny działają.
Iwan pokiwał głową.
- Zróbcie na to szczepionkę czy coś... To obrzydliwe... - mruknęła Mervi - Pogadam z Firesonem, niech swój zad ruszy i zabezpieczy węzeł, ukradnie, cokolwiek. To potrafi.
- Temu chcę chociaż jeden węzeł uczynić bezpiecznym - Iwan dodał stanowczo.
- Rany, jasne. - Mervi machnęła ręką.
- Mnie by się przydało sprawdzić też… na wszelki wypadek.- stwierdził Healy przysłuchując się ich rozmowie.
- Dobry z Iwana szpieg - Jonathan spojrzał z zaciekawieniem na duchownego.
- Tak - duchowny skrzywił się jakby musiał wypić sok z cytryny nazwany niezręcznością towarzyską - lustrowałem cię Patricku od początku zebrania. Jest dobrze.
- Bo ten babsztyl zażądał bym cię cmoknął od niej.- Healy zwrócił się do Mervi.- I zastanawiam się, co za tym mogło się kryć.
- Cmoknął? Tylko całus w policzek? - spojrzała podejrzliwie na Patricka.
- Tak. Cóż… właściwie planowała więcej, ale przecież nie mógłbym cię pocałować w usta… to by było wyraźne naruszenie twojej prywatności.- stwierdził Irlandczyk spokojnie.
Mervi skrzywiła się wyraźnie.
- Jakąś wiadomość kazała do tego doczepić?
- To pozdrowienie z jej strony. - wyjaśnił syn eteru.
- Igra z nami - Jonathan spojrzał poważnie - to samo całe przytyki do mnie - uśmiechnął się krzywo.
- Mam ochotę teraz jej przywalić... - mruknęła zirytowana Mervi.
- Zawsze spotykała się z małą ilością magów. Co znaczy, iż siła grupy magów może być ponad jej siły - stwierdził Jonathan.
- Brzmi pocieszająco.- odparł Patrick bez entuzjazmu w głosie i bez wiary w wypowiedziane wcześniej słowa.
- Co proponujesz zatem? - Jonathan rzucił swobodnie do eteryka.
- Nie pokładać nadziei w słabości wroga, tylko w naszej sile. - odparł Healy wsuwając dłonie do kieszeni.- To potężne skurczybyki… grupce łatwiej będzie je pokonać niż pojedynczemu magowi, ale wątpię by grupka magów ich przerażała.
- Tak, sile - Iwan miał zimno oczy - jutro z rana chcę iść na węzeł. Patricku?
- Jutro rano? Nie ma sprawy. Można mnie dopisać do wycieczki.- stwierdził krótko Healy.
- Poproszę też Tomasa i ojca Adama - Iwan powiedział zimno.
- Mervi - Jonathan uśmiechnął się - chyba będziesz potrzebować komputera.
- Po to chciałam tych dwóch. -wskazała na eterytów - Aby mi pomogli naprawić mój. - spojrzała uważnie na Jonathana - A o czym myślisz?
- Sądzę, że możemy razem podjąć się zdalnego wsparcia - wyjaśnił.
- Dobrze że mamy plany, a propo nich… to ja właśnie jeden mam do zrealizowanie i będę wolny po południu.- dodał Patrick.
- Możemy... jak odzyskam jakiś komputer. - odparła Jonathanowi - Choć nie wiem czy eterboysy tak szybko mój by naprawiły. A na korbkę nie ma mowy bym przyjęła... - zerknęła przy tych słowach na Patricka - Szanujmy się…
- Moglibyśmy skleić ci jakiś od zera. - rzucił Klaus - Surowego materiału będziemy mieli pełno, potrzebowałbym tylko schematów.
- Ehm... - spojrzała na hermetyka - Chyba będzie trzeba kasę ruszyć fundacyjną. Lepiej chyba kupić coś w sklepie i zmodyfikować... - zamyśliła się - Ile dasz?
- Sądziłem Mervi, że jesteś dość majętną osobą - Jonathan zaczął zaciekawiony.
- Ale to zakup w interesie Fundacji. - zaprotestowała - Na taką ewentualność na pewno znajdą się fundusze.
- Dobrze, przy okazji kupisz mi suszone nietoperze, poprzednie się skończyły - Jonathan powiedział mierząc technomantkę poważnym wzrokiem.
- Rany, ty też potrafisz być sztywnym dziadem. To chyba krąży u was w Tradycji…
Jonathan wyszczerzył zęby rozbawiony, acz trochę po wilczemu.
- Żartowałem - powiedział luźno - suszony nietoperz może leżeć i kilka lat, nie wiem co trzeba robić aby je zużywać. Brrr, nawet nie chcę wiedzieć…
Iwan uśmiechnął się pod nosem, chyba hermetyk go rozbawił.

- Jest jeszcze kwestia Opustoszałych - Jonathan zaczął - wczoraj zbiegiem wypadków skontaktowaliśmy się z nimi wraz z Patrickiem, jak wiecie.
- Rozmawialiście z nimi pomiędzy jednym partnerem a drugim? - zapytała Mervi dość poważnie.
- Dlaczego partnerem? To w zasadzie dość zabawna historia - hermetyk stwierdził nie zważając na marszczącego brwi duchownego.
- Pewnie było w niej wiele alkoholu, skoro każda musiała cię upić. Panowie też? - zapytała powoli.
- Mervi, stonuj proszę z homoerotyzmem - Iwan powiedział łagodnie, lecz pytający wzrok skierował na hermetyka.
- Impreza miała odrobinę inny charakter niż przypuszczaliśmy. Spotkaliśmy dwójkę Opustoszałych, trzeciego przelotnie spotkał Patrick i to jego sprzedała mu Burza. Jego miałaś okazję poznać z Walerią najpewniej - Jonathan zwrócił się do Mervi - pozostała dwójka chce współpracy z nami. Podobno to Jony stanowi problematyczny element, taki buntownik bez wyboru który ma kosę ze wszystkimi, a do tego mają żal do Tradycji. Byli mili…
- Tacy w typie Kultu Ekstazy. - Healy postanowił sprecyzować tą “milusiowatość”.
Jonathan uciekł wzrokiem gdzieś w dal.
- I nie podobają się mi.
- Oni może nie, ale raczej to nie byli wszyscy obecni, co?
- Był również Patrick - Jonathan uciął - rozmawiajmy o sprawach fundacji, nie prywacie. Erik wydaje się bardziej doświadczonym magiem, jest starszy, lubi się bawić. Camilla to - Jonathan skrzywił się - towarzyszył mu drogi mag, na boga, nie wiem ile miał lat, wyglądał młodo. Był w sukience i był z nim w dziwnej, seksualnej relacji pan-sługa czy…. - Jonathan pokręcił głową.
- Typowy Kult Ekstazy… młodzi adepci nie mają za grosz gustu.- Irlandczyk nie wydawał się aż tak bardzo zgorszony jak Jonathan.
Iwan słuchał wygodnie przesiadając się w krześle. Jakby już całe sprawozdanie słyszał już, a teraz tylko starał się udawać zbulwersowanego (a jednocześnie bolały go plecy).
Mervi wyraźnie nie wierzyła, aby tylko na pogawędkach kończyła się historia.
- No tak, rozumiem. To jak wymarzona relacja cholernego Einara z Jonathanem. - pokiwała głową do siebie - Im większe staruchy, tym gorzej…
- Opustoszali stracili jednego maga - Jonathan mówił dalej ignorując zaczepki - najprawdopodobniej, w mojej ocenie, Einar pociągnął za sznurki i skonfliktował ich z Tradycjami, oskarżając o śmierć, podczas gdy oni bardziej potrzebowali pomocy. Mają jeden węzeł, mają świadomość Burzy, głównie chcą przetrwać. Tyle mówią - ironia pojawiła się w głosie hermetyka.
Klaus, który trochę zamilkł kiedy padł temat "imprezy" w końcu się odezwał.
- Nie jest ich dużo i nie mają wsparcia tradycji, wampiry w mieście, też miałbym niewygórowane wymagania.
- Tak - Iwan zaczął zamyślony - chociaż lokalne wampiry są… dziwne. Miałem okazję krótko o tym dyskutować z Tomasem, i naszą konkluzją było, iż nie jest to typowe zachowanie ich sekty. Nawet jeśli udają pokorę, to zbyt mocno.
- Jacy by nie byli… wampiry czy magowie, nie jesteśmy w pozycji pozwalającej na wybrzydzanie na sojuszników. - wyłożył swoje zdanie Patrick.- Nie mówię by w pełni ufać jednym i drugim, ale… nie stać na skreślanie nikogo z automatu. Co więcej… proponuję zostawić w sieci coś w rodzaju testamentu. Tekst opisujący wszystko co odkryliśmy w Lillehammer i z automatu wysyłany zarówno do Tradycji jak Technoludków w razie naszej… porażki. To zbyt duża sprawa, by się bawić w animozje.
- Rozszerzona wersja raportów o które prosiłem - Iwan skomentował - w pełni zgadzam się, Patricku.
Na wspomnienie raportów Healy wzdrygnął się jakby był nosferatu, któremu ktoś wciska czosnek pod nos.
- Piszą się… - wymamrotał niemrawo.
- Cieszę się - Iwan powiedział łagodniej.
- Mnie wampiry lokalne nie niepokoją aż tak -Jonathan wrócił do wątku - jak Opustoszali. Co planujecie z Jonym? Mervi…
Hermetyk spojrzał badawczo na wirtualną.
Mervi odwzajemniła spojrzenie.
- Co?
- Ze wszystkich magów, zatarg z nim miał Patrick, Ty oraz Waleria - hermetyk wyjaśnił.
- Ja nie miałam zatargu. - zaprotestowała Mervi - To nie mnie rozkwasił twarz... z mojej własnej winy. - odparła lekko - Waleria mogła się tego spodziewać po Wpierdolomancie.
Iwan zaśmiał się, po raz pierwszy w dzisiejszym dniu, w sposób serdeczny.
- Wpierdolomanta - uśmiechnął się - dobre, Mervi.
- Trzeba coś z nimi zrobić tym bardziej, iż - Jonathan zamyślił się - nie jestem skłonny dać wiary burzy.
- To brzmi jakbyś mówił "trzeba ich pozabijać, tak dla pewności". - mruknęła technomantka.
Jonathan zamarugał.
- Nie jestem pewny czy burzowa dziwka nie szczuje nas wzajemnie. A Erik wydał się mi śliskim typem.
- Też jestem skłonny z nim pogadać, zanim strzelę mu w głowę.- odparł Healy wzruszając ramionami. - Acz problem z tym, że Jony nie wydaje mi się osobą, z którą da się rozsądnie pogadać.
- Obwinia nas za całe zło, syndrom oblężonej twierdzy - hermetyk pokręcił głową.
- Do trzech razy sztuka - stwierdził Iwan - też chciałbym znać jego punkt widzenia.
- Nie chcę nic mówić, ale chyba rozumiem go. Spójrzcie tylko na siebie! - skomentowała Mervi do mistyków.
Iwan zmarszczył brwi.
- To chyba nie miejsce na żale wewnątrz Tradycji.
- I to właśnie jeden z elementów tego spojrzenia. - pokręciła głową - Chodzi mi o to, że jego podejście nie jest całkowicie odrealnione, szczególnie jeżeli mówimy jeszcze o sprawkach Einara i burzowej dziwki z Creepem. - skomentowała i spojrzała na Jonathana - Zignorujesz mnie znowu, prawda? - mruknęła.
- Nie - hermetyk uśmiechnął się pod nosem - zastanawia mnie on tylko. Inni Opustoszali przyjęli nas serdecznie, a są w dokładnie tej samej sytuacji w mieście oraz mogą mieć pretensje do Tradycji za to jak ich potraktowano, najpewniej na skutek działań Einara. Do tego wystawili Jonemu bardzo złą prasę. Teraz Burzooka, to wszystko zbyt dobrze mi pasuje. Wyjdę chyba na większego radykała - spojrzał na Iwana z błyskiem w oku - ale to co wyprawiał Erik nie było zdrowe ani dobre.
- Homofobia? - zapytała podejrzliwie Mervi.
- Zmieniasz nick w sieci? - Hermetyk spojrzał podejrzliwie.
- Kusisz. - odparła rozbawiona.
- To byłoby dobre - uśmiechnął się lekko - wszak oznaczałoby strach przed ujednoliceniem świata - mrugnął - ale nie, po prostu mam wrażenie, iż daleko temu było do zdrowej relacji. Nie będę gorszył szczegółami, ale co z Patrickiem widzieliśmy, i to co wyczułem - pokręcił głową - to nie było w porządku.
- "Nie w porządku", przeczy się to z moją moralnością, czy "nie w porządku" wampiry wsadzają coś magom do drinków, żeby zaczęli wchodzić w ekstremalne związki? - zapytał Klaus.
- Z tym co uważam za dobro - hermetyk skrzywił się - przeciw temu do czego dążę.
Iwan przysłuchiwał się Jonathanowi z uwagą.
- Więc uważasz, że ten drugi jest zmuszany przez tego pierwszego, aby odstawiać taki cyrk? - zaczął ponownie Klaus - I sądzisz, że ta "Camilia" cierpi w tej sytuacji?
- Dobrze wiesz Klaus, że pomiędzy przymusem, a w pełni świadomą decyzją mamy całe spektrum - Jonathan uśmiechnął się przy tym związanym ze światłem słowem - stanów niedoinformowania, owinięcia wokół palca, zagubienia, oszustwa czy po prostu zwykłej, ludzkiej deprawacji. Inaczej bym patrzył na to gdyby chłopak był chociaż trochę starszy, gdyby Opustoszali czuli się swobodniej w mieście i nie musieli tulić się do siebie w strachu przed zewnętrznym światem i gdyby tamten nie był zdecydowanie bardziej doświadczonym magiem. Nie chcę używać mocnych słów, ale nawet w Kulcie Ekstazy przyjrzanoby się głębiej takiemu związkowi, po prostu dla zasady. Oni dobrze wiedzą, że w drodze przyjemności, percepcji i łamania granic można pójść w ciemność. Uzależniania są tylko tym o czym najczęściej mówimy…
Iwan chrząknął.
- Nie sądziłem, że się kiedykolwiek zgodzimy w sprawach światopoglądowych. Tylko jak to ma się do naszej misji? Sądzę, że i tak powinniśmy dążyć do sojuszu z nimi.
- Bo mam wrażenie, iż tam rzeczywiście jest mag upadły, może nie od razu barabi, tylko nie ten o którym nam powiedziano - Jonathan stwierdził z dziwnym uśmiechem - napuszcza się nas. Iluzja się bawi.
- Bez urazy Mistrzu, ale….- Klaus trochę niepewnie zaczął, patrząc w stół - twoja umiejętność wyceny czyjejś przyzwoitości, dobra czy taktu podupada trochę ponieważ… Einar.
Na te słowa Mervi tylko cicho dodała "burn".
- Gdyż? - Jonathan zdziwił się.
- Gdyż miałeś Nephandusa pod nosem… ba, dzieliłeś z nim budynek i o niczym nie wiedziałeś. Nie mówię, że się dobrze nie krył, ale teraz widzisz coś co się nie zgadza i od razu rzucasz oskarżenia. Kto szuka ten znajdzie, i tak dalej.
Coś smutnego przebiegło po twarzy hermetyka. Jakby powstrzymywał się ze smutkiem, przed wypowiedzeniem dalszego sądu. Spojrzał przelotnie na Iwana, chyba wymienili spojrzenia.
- Dobrze… chcę tylko abyśmy poznali perspektywę Jonego, koniecznie - powiedział z miną człowieka który przełyka zepsutą rybę - tylko tyle.
- Co do tego możemy się zgodzić - Iwan powiedział stanowczo - wychodzi, iż plany na najbliższe dni bardzo się zmieniły.
- Jak laptop się pojawi, to na spokojnie umęczę Firesona, aby ruszył swój elitarny tyłek i pomógł z Węzłem. - odparła lekko Mervi i trochę się wydała rozmarzyć.
- Trzeba skontaktować się z wampirami, zbadać szerzej infekcję w Sabacie, zabezpieczyć jutro węzeł, odszukać inne, nawiązać współpracę z Opustoszałymi, porozmawiać z Jonym, znaleźć Einherjarl - Iwan uśmiechnął się w kierunku Mervi - a przy okazji nie zginąć. Pomijam coś?
- Komunikacja, bo kto normalny korzysta z gońców w tym czasie? - mruknęła Mervi i zaraz dodała ponownie to samo, najwyraźniej zapominając już... albo chcąc sobie sprawić radość powtarzaniem tego - No i Firesona zlokalizować... zaciągnąć tu... niech pomoże z Węzłem…
- Fireson mógłby pomóc, mam nadzieję, iż lepiej niż wcześniej - skomentował Jonathan - ale znając jego usposobienie, po tym wszystkim długo go fizycznie nie zobaczymy.
- Chyba, że przywiążemy go gdzieś... - Mervi uśmiechnęła się najwyraźniej sama do siebie.

Healy przysłuchiwał się temu wszystkiemu w milczeniu… w długim milczeniu.
- Tutejsze zasady… “moralne” są inne. Kult Ekstazy w tych stronach mógłby być bardziej… wyrozumiały, niż ten w Anglii czy Niemczech czy Włoszech. -zaczął w końcu Patrick.- Kari by wiedziała czy to zobaczyliśmy w tym klubie, jest przekroczeniem tutejszych granic. Nie mnie to oceniać.
Podrapał się po karku.- Jestem za tym żeby skonfrontować się z Jonym… zarówno z tym co dowiedzieliśmy się od naszych wrogów, jak i naszymi spostrzeżeniami. Acz… nie liczcie na wiele. Ten Opustoszały nie jest towarzyski. Co więc robimy i jak?
Pokazał palec wskazujący.
- Spotkać się z wampirkami możemy wieczorem. Kto do nich pójdzie i z czym? Zbadanie infekcji w Sabacie jest raczej niemożliwe… chyba że o czymś nie wiem.
Dwa palce.
- Zabezpieczenie węzła mamy już zaplanowane. O innych mogą wiedzieć wampiry. Chyba nie zależy im na nich tak mocno jak Likantropom, mogą więc podzielić się informacjami.
Trzy palce.
- Nie bardzo wiem jak na razie możemy nawiązać współpracę z Opustoszałymi, skoro podejrzewamy jednego z nich, a drugiego nam wystawiono na odstrzał. Ja bym zaczął od znalezienia Jony’ego. Dopóki mamy wątpliwości… współpraca jest zagrożeniem.- westchnął Irlandczyk.
Cztery palce.
- Znaleźć Einherjarl… nie bardzo wiem jak to zrobimy. Chyba ten punkt jest nie dla mnie. Wreszcie…-
Pięć palców.
- … możemy rozważyć, czy… skoro Einar nie żyje, to… może moglibyśmy spróbować uzyskać jakieś wsparcie od Technokracji? Tej za rogiem? Jakiekolwiek są między nami różnice, to jedno nas łączy. Nie chcemy tutaj apokalipsy… zwłaszcza wywołanej przez kogoś innego.
Technomantka spojrzała na Patricka tak, jakby szukała żartu w jego propozycji, ale nie znalazłszy go powiedziała jedno twardym tonem.
- Nie.
- Nie to nie… - Healy nie przywiązywał większej uwagi do swojej propozycji. - Wszystko już mamy omówione?
- Chwila - Jonathan wtrącił się - Mervi ma rację, jeśli będziemy kontaktować się z Unią, to pewnie i ona, i Fireson już więcej nas nie zaszczycą. Sami też mamy raczej nikłe możliwości pokojowego kontaktu z nimi, ci najbliżej geograficznie to placówka badawcza - hermetyk skrzywił się -sądzę, że kwestię Einherjarl rozwiąże Mistrz Iwan wraz z Klausem i Mervi, na spotkaniu z lokalnymi wampirami, od razu poruszy się sprawę zarazy. Ja się z tego pokojowo wycofuję - polubownie kiwnął głową w stronę duchownego - acz proszę mnie informować.
Hermetyk zamyślił się.
- Jutro przed południem węzeł, pojutrze wampiry i Opustoszały. W świetle ostatnich wydarzeń, poza szukaniem węzłów powinniśmy szukać również miejsc o szczególnym rezonansie oraz słabej rękawicy, jako możliwe lokacje potrzebne Burzookiej. Naradę uważam za skończoną, ma ktoś coś do dodania?
Iwan pokręcił głową.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-11-2019, 19:55   #104
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


RANO

Mervi drżała lekko.
- Eteryci mają mi z kompem pomóc... - usiadła na łóżku - Nie mam nic do roboty... -spojrzała ze smutkiem - To źle... Jest źle.
- Jest źle - Tomas patrzył gdzieś w przestrzeń.
- Wszystko jest źle... - spojrzała na Tomasa - O jakim "źle" mówisz?
- Przepraszam - eutanatos się lekko zmieszał - czasem odpływam. Bardzo jest źle?
- Nie mogę spać... Budzę się ciągle, chodzę w kółko, to tu to tam... Chce mi się... nie wiem czego. Znaczy, wiem teraz. Ale wtedy... - przetarła oczy - Póki mam coś do roboty... czymś jestem zajęta, coś się dzieje... Coś odwróci uwagę... To nie mam problemu, a tak…
- Czyli jest typowo. Fizycznie się dobrze czujesz?
- Tak…
- Tyle dobrego - Tomas pokręcił głową zamyślony - widziałaś ponury wiec w pokoju ucznia?
- Widziałam, że Iwan przyjechał... i J. skądś wrócił. - dodała zbolała - ale ponury wiec?
- Siedzą u ucznia i debatują pewnie co robić po tym jak Klausa nastraszył - eutanatos zamilkł - nie przejmuj się. Zaraz muszę jechać do pracy - spojrzał w sufit.
- Chcą go zabić? - zapytała, starając się nie myśleć, że zaraz znów będzie sama.
- No wiesz co? I rozmawialiby o tym sami, bez jedynego fundacyjnego eutanatosa?
Tomas uśmiechnął się lekko. Chyba miał dość czarne poczucie humoru.
- Chcą zbadać czy jest wolny od ewentualnego opętania oraz na ile Einar miał wpływ na jego stan.
- A czemu pytałeś mnie czy mam coś do roboty?
- Bo powinnaś się czymś zająć. I nie być sama.
- Ponury wiec ma szalonego ucznia. Fireson nie jest zainteresowany. Ty masz pracę, a Patrick... pewnie odsypia dzikie orgie.
- Bardziej wolontariat ale nie lubię tego tłumaczyć - Tomas wyjaśnił - postaraj się być w hotelu, tutaj zwykle ktoś jest. Wiesz co by się nam się przydało? Jakaś komunikacja..
Eutanatos zamyślił się.
- Jonathan o to nie poprosi bo po tym waszym numerze z węzłem to sama wiesz… Ale jak znowu Iwan będzie wysyłał Adama z listami to… sama wiesz.
- Jasne... - westchnęła - Już na mnie napuścił Patricka o ten węzeł. Dowiadywałeś się o wampiry? O Einherjarl?
- Rozmawiałem z Jonathanem, powiedział, iż musi o tym porozmawiać z duchownymi - Tomas zastanowił się - sam w tej chwili mało wiem, nie miałem czasu. Ale z węzłem, Mervi… Nie chcę cię dobijać, ale było to bardzo nie fair do nas.
Mervi w tym momencie zastanowiła się czy powinna wkopywać Firesona...
- Mówiłam Jonathanowi, że dam namiary na ten węzeł. - burknęła - I podyskutuję z Firesonem.
- Nie ma co się złościć. Po prostu umierają ludzie. Fireson pewnie ma to w dupie.
- Już widzę jego zadowolenie, jak i moje relacje z nim po tym. - mruknęła.
- A na czym ci zależy, Mervi?
Tomas powoli pakował plecak.
Technomantka nie odpowiedziała.

PO NARADZIE


Healy zjawił się u Mervi z sześciopakiem piwa i kubełkiem lodów.
- Nie wiem co by ci bardziej pasowało. Jak się czujesz?- zapytał troskliwie.
Mervi siedziała na łóżku, przy którym stał zniszczony komputer.
- Daję radę. - odpowiedziała krótko - Jestem zaskoczona, że w ogóle miałeś siłę tutaj przyjść, po sprawie z burzą i... wczoraj. - sarknęła na koniec.
- Możesz w to nie uwierzyć, ale widziałem gorsze potwory niż ona.- wzruszył ramionami Patrick i zerkając na zniszczony sprzęt dodał.- Współczuję.
- Ja wiem, jesteś taki dzielny i doświadczony,istny macho. - parsknęła - Dajże spokój. - przesunęła się na łóżku - Siadaj i daj te lody, roztopią się. - machnęła ręką w stronę stolika, gdzie leżały dwie łyżeczki.
- Żaden tam dzielny…- odparł z uśmiechem mężczyzna oraz podając dziewczynie i lody i łyżeczki. -... za to doświadczony. Spójrz na to tak, każdy człowiek ma swoją niszę… swoją strefę komfortu. Twoją jest ten cały VR, kontrolujesz go… rozumiesz, czujesz się w nim swobodnie i dobrze. To twoje małe królestwo. Ja tam ledwo sobie radzę. Moi bowiem jest strefa wojny… nawet jeśli napotykam potwory to nie tracę głowy, choć… pewnie kiedyś mnie to będzie głowę kosztowało.- dodał z lekka nutą czarnego humoru w tonie głosu.

- Jeżeliby ona chciała, czy tam mogła wtedy, to by cię zgwałciła, zapłodniła ciebie i Avatara... I tyle. - dała Patrickowi jedną z łyżeczek - Przeprowadzasz się tutaj.
- Zanocuję... Ale pracować wolę u siebie.- odparł Healy zabierając się za lody.- Jeśli płonąca belka nie oparłaby się o ścianę to zmiażdżyłaby mnie, gdy byłem jeszcze smarkaczem. Jeśli pewna kula przeleciałaby o kilka milimetrów bliżej w lewo, zginąłbym postrzelony w głowę… w moim życiu było sporo takich “jeśli”. Przywykłem. Oczywiście nadal odczuwam strach, ale nie pozwalam, by mną rządził.
- To nie jest strach. - spojrzała poważnie na Patricka - To rozsądek i mierzenie siły na zamiary.
- Ja jestem człowiekiem… odczuwam strach jak każdy. - odparł z uśmiechem Irlandczyk i pogłaskał Mervi po włosach.- A ty… za dużo się zastanawiasz nad tym, co by było gdyby… a to nieważne.
- A ty za mało. - nałożyła łyżkę lodów - Jak było na swingers party?

- Dobrze. Było inaczej niż się spodziewałem. Lepiej… odrobinę.- odparł Healy wzruszając ramionami i przyglądając się dziewczynie zmienił temat.- Czego potrzebujesz do programowania rzeczywistości? Jesteś uzależniona od tych superkomputerów?
- Uzależniona? To nie jest uzależnienie! - parsknęła technomantka.
- Ech.. nie masz co się wściekać. Jeśli chodzi o mnie, to nie potrzebuję do czarowania moich śrubek, zębatek i szkiełek. Mogę wejść do pierwszego lepszego sklepu żelaznego i użyć jego zasobów do budowania naginaczy rzeczywistości. Ty możesz tak samo? Pierwszy lepszy laptop wystarczy do manipulowania sferami, czy musi to być coś specjalistycznego? - Healy westchnął pobłażliwym tonem, niewzruszony jej wybuchem gniewu.
- Nie musi to być nawet laptop... Komórka z Internetem chociażby da radę czy automat z colą…
- To dobrze… cieszę, że nie stałaś się bezbronna. Jeszcze odpłacimy tych cholerom za napaść na ciebie.- odparł entuzjastycznie Irlandczyk.
Mervi przez chwilę była pochłonięta jedzeniem lodów.

- Wyrwałeś kogoś? -zapytała w końcu.
- Dwie…- odparł krótko Healy i dodał po chwili. -... choć trudno nazwać to wyrwaniem. Przyszły przeżyć przygodę i przeżyły.
- Mhm... - mruknęła zajmując się lodami.
- To wszystko w ramach przykrywki podczas misji.- odparł Irlandczyk wystawiając język.
- Wybacz, że nie dam wiary. - przewróciła oczami.
- To jest moja wersja i takiej będę się trzymał.- odparł Patrick z uśmiechem i dodał. - Sama powinnaś gdzieś się wyrwać, by się rozerwać.
- Niby gdzie? - zapytała kończąc swoje lody.
- No nie wiem, dyskoteka, kawiarnia, pub, muzeum, biblioteka?- zaczął wyliczać Healy i podrapał się po głowie dodając.- A w ramach obowiązków… włamiesz się do monitoringu miejskiego i wyłapiesz Jony’ego za pomocą programów identyfikacji twarzy?
- Dobrze... - zgodziła się dość szybko - I tak chciałam go szukać. A tamto... Dwa ostatnie odpadają, wolę unikać oficjalnych miejsc. Na resztę sama przecież nie pójdę.

- Możemy pójść do pubu wieczorem. Co ty na to? - zapytał Healy. - Można by nawet pójść większą grupką jeśli chcesz.
- Niekoniecznie... Zależy też od czasu. Mam się skontaktować w końcu z Firesonem... I mam nadzieję, że nie masz zamiaru mnie spić i wykorzystać? - zapytała podejrzliwie.
- Nie. Mam jeszcze jedno kolano i chcę je zachować w całości.- odparł żartobliwie Healy i skomentował sprawę. - Poza tym spite do nieprzytomności laski to żadna przyjemność. Zresztą naprawdę mam na głowie zbyt wiele, by jeszcze bawić się w uwodzenie tak opornej osóbki jak ty.
- A może tak nieatrakcyjnej, co?

- Nie. Ładna jesteś.- Healy nachylił się i przybliżywszy usta cmoknął policzek Mervi, a potem kącik jej ust, zlizując czubkiem języka ślad po lodach na jej wardze.- Bardzo ładna… łakomy z ciebie kąsek. Acz wymagający.-
Wyprostował się dodając.- Pewnie gdybyśmy sobie tu powolutku budowali Fundację, to spróbowałbym jakichś podchodów pod twój lodowy zamek księżniczko, ale… sama rozumiesz… z apokalipsą za płotem nie mam głowy do śpiewania serenad pod twoim balkonem.
Mervi zastygła i zaniemówiła. Ciężko było w tym momencie rozróżnić czy jest ona speszona, zaskoczona, zdenerwowana czy wystraszona... a może było to wszystko na raz...
- Ekhem... - chrząknęła dla pozoru opanowania - ...chyba... przeskoczyłeś kilka poziomów na raz... - otarła usta - No to... powiedz mi jeszcze co J. robił na tej imprezce. Brał na litość? - dość nerwowo zaśmiała się.
- Wierz mi Mervi… wielu by chciało tak przeskoczyć. Jesteś atrakcyjną młodą damą. - odparł ciepło Healy spoglądając na dziewczynę.- I nie daj sobie wmówić inaczej, a co do J.-a to… chyba na gadkę i ciekawość. Bo widzisz to była impreza na której… tradycyjne figle są passe. Wszystko co oglądałaś na filmach z ciasnymi skórzanymi wdziankami w ćwieki było dopuszczone. Ja zaś sam nie wiem co dokładnie J. robił… nie robić mu konkurencji.
- Nie oglądałam takich filmów. - zaprotestowała naburmuszona Mervi - Czyli J. był lepszy od ciebie? Jak twoje męskie ego?
- Aaach to? Nie obchodzi mnie to.- stwierdził wprost Irlandczyk.- Jestem osobą całkiem zadowoloną ze swoich możliwości łóżkowych. Nie mam kompleksów i mierzenia się na penisy z innymi facetami.
- I one nie musiały go upijać? Jego partnerki? - zapytała nagle.
- Nie… właściwie to zaskoczyło mnie, że może… myślałem, że jest sparaliżowany od pasa w dół.- zadumał się Patrick drapiąc po brodzie.- Choć równie dobrze mogli przegadać całe godziny. Wice J. umie nawijać… cóż… nie miałem okazji sprawdzić.
- Co za dupek z niego... - prychnęła technomantka - Technofob.
- Filmów nie oglądasz i nie wykazujesz zainteresowania. A my nie jesteśmy akurat w sytuacji, by bawić się powolne romanse. To był wypad w celu rozładowanie fizycznego napięcia, a nie na flirt.- Healy spojrzał na dziewczynę skupiając wzrok na jej oczach. - Tam był czysto zwierzęcy magnetyzm, a nie emocje… swoją drogą, to JAKIE filmy ty oglądasz?- zapytał uśmiechając się szeroko.
- Cat videos. - odparła ironicznie - Pojedźmy kupić jakiś laptop dla mnie, zmodyfikuję go z Klausem.
- I na ten fetysz są filmiki. I kostiumy z kocimi uszkami.- odparł rozbawiony Patrick.- Powinienem ci takie uszka przynajmniej kupić… słodko byś w nich wyglądała.
- Laptop. - ostro przypomniała.
- Pojedziemy moim wozem. W razie spotkania miss storm, przekona się ona że zadzieranie z synem eteru to zły pomysł.- ostatnie słowa Healy wypowiedział z wyraźnym chłodem. Gdzieś na moment znikła jego przesadnie optymistyczna i zawsze wesoła natura.

Mervi przyglądała się w powadze tej zmianie nastroju...
...żeby nagle roześmiać się głośno z tej sytuacji, choć to nie wyglądało, aby była to prześmiewczość skierowana do Patricka.

- Dobra, to jedźmy po tego laptopa.- mężczyzna wstał i podał dłoń Mervi.
Mervi przyjęła pomoc.
- Prowadź cny rycerzu. - zaśmiała się pod nosem.

***

- Straszny złom mają dla normies. Do tego wgrali ten technokratyczny system, czy Iteracja nie ma za grosz wstydu? Do zaorania.
Mervi wracała z Patrickiem z zakupów laptopowych, przez większość drogi niepewnie reagując na działanie samochodu eteryty.
- To dojedzie do hotelu?
- Dojedzie, doleci, dopłynie… powiedzmy że go troszkę podrasowałem. Uczyniłem bardziej plastycznym.- wyjaśnił Healy ignorując przytyk Mervi. - Lillehammer nie nauczyło cię jeszcze, byś nie oceniać po pozorach?
- A teraz pijesz do czego? - zapytała kobieta, z jakimś zirytowaniem w głosie.
- Oj tam… przecież inteligentna z ciebie dziewuszka. Pewnie już znasz odpowiedź. I poza tym… nie obraża się kochanki faceta, który wozi. A każdy samochód mężczyzny, jest jego kochanką.- wyłożył swoje prawdy Irlandczyk z szerokim uśmiechem i żartobliwym tonem.- Nooo.. nie strosz się tak. Odpręż nieco.
- Po prostu w tym samochodem, jest jak z twoją magyą - ciężko mi uwierzyć w działanie obu.
- A jednak działa mimo twojej niewiary.- odparł dumnie Patrick. I spytał. - To jak ten Klaus pomoże ci z komputerem? Jest elektronikiem?
- Na pewno posiada dużą wiedzę w tej dziedzinie... i nie zrobi tego jak McGuyver.
- McGuywerowi zawsze się udawało zrobić solidny sprzęt.- odparł z szerokim uśmiechem Healy.- A komputery też składałem, z pomocą magyi przerabiać mogę wszystko do swoich potrzeb.

- Obrazisz się, jeżeli powiem, że bym ci nie zaufała?
- Nie. Raczej będę współczuł.- zaśmiał się Healy. Zatrzymał samochód, założył rękawicę nad dłoń i wsunął kilka trybów i tłoków w gniazda. Ta dłoń wylądowała w schowku obok kierowcy i samochód zaczął się zmieniać. Ze schowka przed Mervi wysunęła się klawiatura, a nad schowkiem monitor… nie za duży co prawda, ale dość by był użyteczny.
- Widzisz? Użyteczny wozik.- odparł Healy z uśmiechem.
- Jebanego Transformera zrobiłeś…
- Oczywiście… w tym jestem dobry. Jeśli twoją specjalizacją jest software, to moją hardware… zwłaszcza związany z mechanizmami i pirotechniką.- wzruszył ramionami Patrick.- Pracowałem nad tym autkiem, by było gliną w moich dłoniach.

- Nie myślałeś kiedyś o Iteracji? Część z nich też lubi duże strzelające zabawki…
- Tak. Fajnie się z nimi walczy. Mają punkty w które można uderzać.- wzruszył ramionami Patrick. - I cała potyczka polega na wymyśleniu zabawki, która okaże się skuteczniejsza przeciw zabawce.
- Duże dziecko z ciebie. - pokręciła głową - Nie gorzej, młody nastolatek, co jest jednocześnie burzą hormonów z umysłem dzieciaka.

- Możliwe… ale to nie ja mam nos ciągle spuszczony na kwintę. Może gdybyś ty od czasu do czasu dopuściła swoje wewnętrzne dziecko do głosu, poczułabyś się lepiej. - odparł Healy przyglądając się dziewczynie. Uśmiechnął złowieszczo i … nachylił się, by cmoknąć ją w ucho. Zapewne po to by namieszać jej w głowie.
Mervi odsunęła twarz Patricka, odganiając się od niego jak od komara.
- Jeżeli mówisz o wewnętrznym dziecku to mam je na co dzień. Nazywa się Glitch.
- I może dlatego masz z nim problem. Są teorie mówiące że awatary są częścią naszych psyche. - odparł Healy słysząc narzekania oburzonego Mechaniclesa. - Masz z nim problemy, bo odcięłaś się od wewnętrznego dziecka… od niego samego.
- I psychopaty. - skomentowała krótko - Loki mówił, że Glitch kocha chaos... Jakbyś się zastanawiał czemu ci przywaliłam łomem... Możesz podziękować Glitchowi. Szykował się do maruderowania mnie…

- Konflikt z awatarem… taki długotrwały zawsze prowadzi do maruderowania. Tak przynajmniej słyszałem. Mag musi być w równowadze ze sobą i światem, by być skutecznym. - odparł mężczyzna. - A chaos… to dynamika przecież. Jedna z trójcy.
- Glitch chyba nie postrzega czasu liniowo... Bycie Maruderem miało być jednym z wyjść z sytuacji, gdy burza mi macki do gardła wpychała. Serio, ten wariat nie jest moim psyche…
- To czym jest ?- zapytał Healy wyraźnie ciekaw jej teorii.
- Częścią Lokiego, która odrodziła się we mnie. - stwierdziła pewnie.
- Ok…- stwierdził krótko Patrick nie mając pojęcia o czym Mervi mówi.

- Nie mów, że nie wiesz kto to Loki.
- To zależy o jakim Lokim mówimy. Tym z Avengersów, czy jakimś innym?- zapytał Healy w zamyśleniu. - To jakaś ksywka jakiegoś maga?
- ...bóg nordycki... - westchnęła ciężko - Jakby... Loki to powiedzmy, że ksywa... jednego z Pierwszych. Podzielił się na wiele części, które odradzają się w różnych osobach... brzmi znajomo? Rozmawiałam z nim... gdy Glitch w panice go zawołał. - przetarła oczy - Miałam wybór - albo maruderujemy mnie, albo zaufam, że Fireson zrobi dobre fajerwerki…
- Duchy lubią się podszywać pod różne istoty, a umysł potrafi oszukiwać także swojego właściciela.- zadumał się Patrick spoglądając na Mervi. - Nie twierdzę, że kłamiesz, ale… sama rozumiesz. To brzmi trochę zaskakująco i… wiesz… zważywszy na tutejszą sytuację, można mówić o nieświadomym wpływie otoczenia. - po czym podrapał się po karku.- Po prostu twoja teoria i argumenty, to ciężki do strawienia posiłek dla mnie.

Mervi spojrzała zaskoczona na Patricka.
- Czyli że co? Wydawało mi się? - prychnęła - Dobrze wiem co widziałam i nie były to zwidy! Myślisz, że kto mi o Einherjarl powiedział? Że kto mi o Odynowym wampiryźmie wspomniał? - przysunęła się bliżej - MYŚLISZ, ŻE KTO WYRUCHAŁ ODYNA?!
- Dobra dobra.- westchnął Healy.- Nie masz się co gorączkować. Po prostu za dużo tu zbiegów okoliczności.
- I to ja mam być bardziej mistyczna? - parsknęła odsuwając się od Patricka i wlepiając wzrok w okno obok siebie.
- Powiedzmy że zapomniałaś o jednym. Loki był nałogowym kłamcą i oszustem. To co ci powiedział o sobie i Glitchu… trzeba brać pod uwagę z odrobiną sceptycyzmu.- wyjaśnił Healy spokojnie. - Tak jak to co mi powiedziała miss storm.

Irlandczyk mógł dostrzec ten złowieszczy błysk w oku, mógł dostrzeć zaciskającą się w pięść dłoń. Bo gdy Mervi zaatakowała, gdy uderzyła pięścią, to pomiędzy twarzą Healy’ego a jej piąstką pojawiła się dłoń, która przechwyciła impet ciosu zaciskając się na niej… bezboleśnie, acz stanowczo.
- Walka to też moja silna strona.- przypomniał jej Healy.- A argumenty siłowe… czy to przystoi dumnej wirtualnej adeptce?
- Do ciebie wyraźnie nic nie trafi innego. - prychnęła, próbując wyrwać dłoń.
- Trafia… bardziej niż do ciebie.- westchnął Irlandczyk dodając po chwili.- Nie twierdzę, że nie masz racji, ale… awatar jest częścią maga, częścią jego jestestwa. Jest kawałkiem ciebie… nie jakiegoś szalonego dupka sprzed wieków. Nawet jeśli zasiał ziarno w tobie, to Glitch bardziej twój niż jego… Ja też mam marudzącego za uchem gno... awatara, ale nie est dla mnie czymś obcym. Jeśli nie ma więzi między tobą a nim, między częścią twojej duszy a tobą… to komu potrafisz, to czemu możesz zaufać?- Healy próbował wyjaśnić swoje podejście dziewczynie. Ale jak ona mogła zrozumieć, że Irlandczyk miał silną więź ze swoim awatarem, że byli ze sobą połączeni bardzo mocno… że w przeciwieństwie do niej czy Klausa, awatar Healy’ego był dla Irlandczyka najważniejszym sojusznikiem i największym przyjacielem.
- Jasne, masz oczywiście rację, cokolwiek powiesz. Nie będę już wymyślać, wracam do swojego skostniałego gniazdka. Po co w ogóle próbowałam... - spojrzała na swoją rękę - Puść mnie w końcu.

Irlandczk puścił i wzruszył ramionami.- Przykro mi, że tak czujesz się. Naprawdę.
Mervi nie odpowiedziała Patrickowi, wracając do obserwowania ulicy przez okno.
Dalsza jazda odbyła się w ciszy, aż w końcu dojechali przed hotel. Tu Patrick otworzył drzwi pytając.- Pomóc ci zanieść sprzęt do Klausa?
- Dam sobie radę. - odparła zabierając laptop.
- Powodzenia z dozbrajaniem.- odparł na pożegnanie Irlandczyk i jak tylko Mervi dotarła do hotelu, to odjechał.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 13-11-2019, 22:47   #105
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Klaus czekał na Mervi i kiedy Adeptka wrócił do hotelu, Eteryta o mało na nią nie wskoczył.
- Hej Mervi, masz chwilę? Mam projekt, do którego potrzebuję twojej pomocy.
- Najpierw komputer. Pamiętasz? - mruknęła Mervi, wciskając w ręce Klausa zakupiony, laptop - Potrzebuję go zmodyfikować. - dodała idąc w kierunku swojego pokoju.
- Jasne. - ruszył za dziewczyną, przyglądając się urządzeniu - Co masz na myśli? 50 Giga ramu? 10 Tera pamięci?
- Klaus... - westchnęła - Całokształt proszę. Nie potrzebuję technokratycznego dziecka manufaktury.
- Aaaa.. jasne. Przyznam nie bawiłem się w mistyczne laptopy, ale można spróbować. Mam kilka pomysłów.
- Sama podkręcę przyśpieszenie. - stwierdziła krótko, wpuszczając Klausa do swojego pokoju. Niezmienionego pokoju odkąd tu przyszła.
Klaus grzecznie wszedł do pomieszczenia i postawił laptop na stole.
- Więc… jaki masz zamysł? To twoje dziecko, opisz mi je.
- AI nie zrobisz, trinarki też pewnie nie... - westchnęła ciężko - zerknij na tego biedaka - wskazała na martwy komputer wyciągnięty z domu Tomasa - Może uda ci się coś z niego wyciągnąć i zaadoptować... Może naprawić? - spojrzała prosząco na eterytę.

Klaus spojrzał na komputer Mervi, przykucając przy nim.
- Co ci zrobili kolego? Powiedz gdzie boli… - zaczął otwierać pudło żeby dostać się do bebechów maszyny - Jak dobra jesteś w rozpisywaniu algorytmów?
- Czy to szczere pytanie, na które oczekujesz odpowiedzi, czy po prostu chcesz mnie urazić?
- Szczere, bo chodzi o mój "projekt". Chce zrobić eksperyment,aby znaleźć i zrozumieć tą "infekcję" w wampirach. - eteryta położył śrubki na stole - Jutro po pracy zbuduje prowizoryczny spektrograf. Przebadam miasto, biorąc zdrową ludzką krew jako grupę 0. Potrzebowałbym czegoś, aby spektrograf był w stanie odróżnić różnice na tle schematów życia i entropii.
- Nie wiem czym się różni wampirza krew... może one ogólnie mają inną, więc znajdziesz po prostu wampiry, niekoniecznie te konkretne.
Klaus spojrzał z bólem na wnętrzności komputera, po czym westchnął.
- To jeden z tych, co wierzył w istnienie "dwa"? Przepraszam Mervi, ale nic nie poradzę. Łatwiej będzie stworzyć nowy, niż odtworzyć z tego… z danymi sobie chyba dasz radę. - usiadł czując się pokonany - Co do krwi, to tak wampy pewnie mają inną, ale z tą "infekcją" pewnie można podzielić tą inną krew na dwie grupy. Będziemy mieli dane do porównania.
Mervi patrzyła w milczeniu, skupiając wzrok na zniszczonym komputerze.
- Czyli... - zaczęła cicho - ...on umarł...?
- Nie rozumiem do końca działania Trinarek. Wymaga to chyba wiedzy z zakresu magyi, której ja nie pojmuje. Duch i umysł, co nie? Możnaby zebrać kogoś kto się na tym zna, ja mógłbym bez problemu odbudować części. Ciało byłoby funkcjonalne, ale nie miałoby ducha. Gdybyśmy mieli kogoś kto się zna na magyi czasu… i to tak poważnie. Może cofnąłby zegar komputera. Do czasu zanim się z nim stało… to.

- Nie... Nie da się... - westchnęła ciężko - To jak śmierć przyjaciela... - technomantka powiedziała to tak, jakby naprawdę tak to odczuwała - Dobrze... Zajmijmy się tym laptopem... - mruknęła zrezygnowana.
- Jasne. Więc, jakie życzenia?
- Zrób ze złoma porządny komp, zmień jego części w coś, co nie urąga mojej elitarnej Tradycji.
Klaus się delikatnie uśmiechnął.
- Oczywiście. Masz śrubokręcik, żeby biedaka otworzyć? A w sumie. - Klaus poklepał się po kieszeniach prochowca, odmawiając starożytną mantrę przyzywania - Śrubokręt, śrubokręt, śrubokręt… - po czym wyjął z jednej z kieszeni mały śrubokręcik i zabrał się do ulepszeń.
Otwierając wnętrze laptopa Klaus wyciągnął coś co Mervi przypominało tablet graficzny. Niewielki ekran z doczepioną rurką i rysikiem. Klaus włączył urządzenia i zaczął przykładać "rysik" do elektroniki… tyle widziała, ponieważ jasne światło, które wydzielał rysik utrudniał obserwację działań Eteryty.

Sam Klaus zaczął nadpisywać schemat komponentów laptopa. Zwiększając pamięć Ram, pojemność twardego dysku, siłę procesora. Wszystko, aby Mervi mogła bez wstydu przyznać się do urządzenia przed innymi Wirtualnymi Adeptami. Po chwili Klaus westchnął, skręcił laptopa i podał go Mervi.
- Proszę. Mam nadzieję, że się nada. - kiedy Wirtualna Adeptka uruchomiła maszynę i przyjrzała się parametrom nowej bestyjki, wyglądało jakby trzymała w rękach kilka komputerów. Klaus zrobił jej superkomputer z laptopa.
- Nieźle, Klaus. - Mervi uśmiechnęła się na widok, jaki zaserwował eteryta - Jesteś dobrym kumplem i naukowcem. - pochwaliła maga, którego po chwili przytuliła - Dziękuję.
Klaus się zaczerwienił na komplement. Też przytulił Mervi.
- Hej, po to tu jestem. I żeby rozwalać rzeczy/osoby laserami najwyraźniej.
- Więc... Czego dokładnie ci trzeba ode mnie w związku ze szczepionką?
- Wiesz jak działa spektrograf?
- Tak? - spojrzała podejrzliwie - Co to ma do rzeczy? Do badania krwi?
- Nie mogę przebadać całego miasta, na zasadzie poboru i porównania. Jednak jeżeli przejechałbym się po mieście z odpalonym spektrografem, nastawionym na analizę krwi i wyszukiwaniu anomalii w widmie wzorców Życia i Entropii. Moglibyśmy nie tylko znaleźć pijawy w tym mieście, ale też może znaleźć chorobę.
- To nie lepiej, zamiast jeździć, zrobić promień, który obejmie miasto? Satelity pomogłyby, dane by pobrały w sposób spektrografu... który wysyłałby im impuls.
- To wymagałoby, żeby ktoś zhakował satelitę, meteorologiczną zapewne. Zmodyfikował parametry lasera, zgrać wszystko, usunąć, żeby technole nie odkryły co robimy… znasz kogoś takiego? - Klaus uśmiechnął się zaczepnie.
Mervi przyglądała się eterycie z powagą.
- Próbujesz mnie obrazić?
- Droczę się. Kilka ostatnich dni było ciężkie, dla ciebie bardziej niż dla mnie. Potraktuj to jako drobne wyzwanie, coś żeby się wyciszyć?
Mervi początkowo milczała, aby zaraz szybkim ruchem przybliżyć twarz do twarzy Klausa.... bardzo blisko...
- Sądzisz, że możesz stanowić wyzwanie dla mnie?
Eteryta trochę zamarł z powodu bliskości Adeptki. W końcu mózg zaczął mu ponownie działać i wrócił mu głos.
- Erm… może?
Technomantka uśmiechnęła się na te słowa.
- Słodko. - pocałowała Klausa w czubek nosa - Przyjmuję.
Klaus zachichotał i poczochrał czuprynę Wirtualnej.
- Dlatego nie znoszę obchodzić się z kobietami. Brak doświadczenia robi ze mnie idiotę, od momentu gdy mówię "Cześć".
- Co masz zamiar robić, gdy Iwan i Patrick pójdą zabezpieczać Węzeł? Idziesz z nimi i swoimi laserami, co? - zapytała odsuwając się.
- Nie zostałem zaproszony. Do tego jutro mam pierwszy dzień szkoły. Przyda się przygotować materiał.
- Uważaj, bo burza ci na lekcję przyjdzie. - uśmiechnęła się szeroko... nie było wiadomo czy z prawdziwym rozbawieniem.
- Tak długo jak nie będzie rozpraszać uczniów i gadać na lekcji… - odwzajemnił uśmiech - Jeszcze czegoś będziesz potrzebowała ode mnie? Zrobić ci ekspres do kawy z dywanu?
- To obrzydliwe nawet i dla mnie... - stwierdziła Mervi krzywiąc się na myśl o takim wynalazku - Chciałam ci powiedzieć, że powinieneś tu się zabunkrować. Nigdy nie wiadomo, kiedy ta baba się pojawi znowu.
- Moze jutro. Musiałbym zabrać wszystko z domu. Eh…. zastanawiam się co będzie jak skończymy… wiesz całą tą hecę z końcem świata, burzą i tak dalej.
- Więc daj mi coś swojego. - stwierdziła wprost - Żeby mieć na ciebie oko i móc zareagować w razie problemów. - zastanowiła się - Najlepiej rzecz, z którą jesteś mocno związany, żebym mogła pobrać z tego twój kod... tylko nie bieliznę, proszę. - mruknęła.

Klaus na chwilę uśmiechnął się łobuzersko, ale pokręcił głową i zaczął się zastanawiać i wyciągnął urządzenie, które wykorzystał do ulepszenia laptopa.
- Moje pierwsze dzieło po przebudzeniu. Urządzenie, którym mógłbym potwierdzić swoją hipotezę, gdyby nie technokracja. Nie potrzebuję go, do zmiany schematów, czy kreacji… więc na przetrzymanie mogę ci go dać. - wręczył ostrożnie urządzenie Mervi.
Mervi przyjęła urządzenie oglądając je z każdej strony.
- Świetnie. Dzięki, przyda się, a i sprawi, że łatwiej wyekstraktuję odpowiedni zapis twojej osoby. - odparła z satysfakcją - Będziesz inwigilowany cały dzień.
- Hej no zostaw mi trochę prywatności. Bo inaczej będę się bał włączyć komputer.
Mervi tylko zaśmiała się i poklepała Klausa po ramieniu.

Klaus podziękował Mervi i pogratulował nowej zabawki, po czym ruszył do domu. Następnego dnia czekał go pierwszy dzień nauczania. Jak tylko zamknął drzwi zabrał się za przygotowywanie materiału. Postanowił zacząć od poznania poziomu, na jakim się znajdują uczniowie, po czym spędzić resztę lekcji na prostych eksperymentach z statyką, kinetyką i może odrobiną optyki. Nie zabrałby lasera (nie na pierwszy dzień), ale latarki i soczewki też mogą zadziałać. Musiał najpierw zainteresować uczniów swoją nauką, zanim zacznie w nich wtłaczać… to co chce technokracja. Smutna prawda, ale musiał ich też przygotować do życia w tym świecie. Mógł mieć tylko nadzieję, że zasieje nasiona innowacji w nich.
Kiedy był pewny, że ma wszystko czego będzie potrzebował zabrał się za wstępne pakowanie. Jeżeli ma zamiar przenieść się do hotelu, musiał zabrać wszystko co niezbędne.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 14-11-2019, 20:04   #106
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Wreszcie mogła żyć.
Wreszcie nie była sama.

...
W pewnym sensie...

Od wyjścia Klausa Mervi ustawiała wszystko na nowym laptopie, instalowała, sprawdzała po raz kolejny statystyki... Dobrze się bawiła dostosowując go do swoich potrzeb. Potrzebowała go, żeby odpowiednio skontaktować się z Firesonem, wysłać mu szyfrowane połączenie. Nie chciała spotykać się z nim w Pajęczynie; stamtąd łatwo byłoby mu nawiać. Nie, to nie mogło tak łatwo dla niego się skończyć.
Nie tym razem.
Przy pomocy mocy obliczeniowej komputera ulepszonego przez Klausa, Mervi przesłała zakodowaną informację do Firesona.

'We need2talk. Now. Itz not a joke.
Callme nownownow. PLZ.'

'So… let’s talk. I nie używaj technokratycznej nowomowy.'

'FUK U.
Mówisz, że jestem technokratyczna to masz, cwaniaczku.' Komputer przetworzył teraz szyfr, po wymianie pary kluczy kodujących, znacznie szybciej. Kursor mrugał na czarnym tle terminala. Fireson nie odpisywał.
'Jak rozumiem jesteś bardzo przeciwny spotkaniu?'

'Spotkania się niebezpieczne.'
'Bardziej niebezpieczne jest unikanie tej Kabały, gdy burzowa dziwka włazi ci do sypialni. Adam..' - przerwała na chwilę - 'Ona dziś to zrobiła Patrickowi.'
'Nasz macho poderwał Ksenomorfa?'
'Nie, Ksenomorf wlazł mu do jego pokoju jak ten spał i czekał przy łóżku, aż się obudzi.'
'Cute.'
'Więc i jego będę chciała chipować, jak prawdziwa technokratka... dla jego bezpieczeństwa, bo jeżeli znowu sam będzie w takiej sytuacji, to może być mniej koloroowo. Klausa już zachipowałam... Nie, ciebie nie spróbuję.'
'Nie używaj słów-kluczy. To za niski poziom zabezpieczeń.'
'Jedna sprawa więc jest... Chciałabym, abyś był gdzieś w zasięgu Fundacji. Serio, ty sobie sam na sam nie poradzisz z dziwką, a i tam jest więcej niż tylko ona.'
'Jeśli nie będę w centrum walk, nie będę musiał walczyć.'
'Przestań pierdolić, bo musisz rozumieć, że to tak nie zadziała z mackomancją. Można uciekać i ukrywać się długo, jasne, ale jak ktoś tu chce zagłady to nie ma znaczenia.'
'Ja nie uciekam. Atakuje z ukrycia. Pomogłem ci, mogłem to zrobić tylko z tego powodu, że się mnie nie spodziewali. Czego potrzebujecie?'
'Ciebie.'
'Jestem.'
'Ludzie z naszej grupki nie są tego tacy pewni.' - kolejna pauza - 'Zamierzają udać się do "naszego" Węzła, o którym powiedziałam Jonathanowi. Zabezpieczyć go, bo być może takie są burzowej potrzebne. Nie znam się na Węzłach, ale ty tak. Pomóż im z tym zadaniem. Ja i J. mamy z odległości patrzeć.'
'Nie znam się tak dobrze jak ludzie myślą. Długa historia. W takim razie ja zajmę się kolejnym węzłem.'
'Dla fundacji?'
'VA'
'To by na pewno wpłynęło dobrze na PR, gdybyś zrobił cokolwiek dla samej fundacji. Staram się utrzymywać twoją osobę w dobrym spojrzeniu reszty, a przynajmniej na tyle, na ile można, ale oni są mocno poirytowani. Wygląda za to tak, jakby właśnie Węzły miały dać przewagę przy Ksenomorfach.'
'Dadzą, na naszych warunkach. Jutro wyśle ci dane.'
'Oby tylko reszta ferajny nie chciała ofiarować pomocy w razie czego również na swoich własnych warunkach…'
'Zawsze tak jest.'
'Postaram się coś pokombinować z tym PRem...' - dłuższa pauza - 'I tak cię potrzebuję. Mam już kompa... trochę go wzmocniono... ale chcę podkręcić przyśpieszenie. Niestety, sama nie zrobię tego.'
'Nie moja działka. Mogę zrobić ci fajne okulary. Legiony FTW.'
'Nie byłbyś w stanie zrobić tego na sposób hokus-pokus? Lame.'
'Hokus-pokus. Znikam.'

'Ha. Ha.'
Na łączu panował brak ruchu.
'Przynajmniej pan w szpiczastym kapeluszu pomoże lepiej, najwyraźniej.'

Mervi opadła na oparcie krzesła, mając wrażenie, że pęka jej głowa. Dłuższy czas patrzyła w migający kursor, aż westchnęła z irytacją i wziąwszy laptop w torbę, opuściła pokój, aby pójść do Jonathana.

***


Mervi wyglądała na poważnie zirytowaną, ale jednocześnie nie była skora do tłumaczenia tego stanu siedzącemu naprzeciwko Jonathanowi. Miast tego zapytała:
- Poczęstujesz wódką?
-Nie lepiej zacząć od wina? - Hermetyk przekręcił głowę na bok.
- A masz tak mocne wino, jak wódka? - westchnęła.
- Nie trzeba nam pić przed jutrem, a jak ja nie piję to staram się gościom nie polewać - spoważniał.
Technomantka pomasowała skronie.
- Jasne. - wyciągnęła laptopa, którego położyła na stoliku - Klaus mi pomógł z tym maleństwem, jednak nie umiał jednej rzeczy zrobić. Podkręcić przyśpieszenia. - zabębniła palcami o blat stołu - Ja bym mogła... tylko nie byłoby to trwałe. Mógłbyś pomóc?
Hermetyk zmarszczył brwi przyglądając się maszynie. Dotknął sprzęt palcem, lekko pogładził. Wyglądał na zamyślonego.
- Musiałbym go napić odwarem z ropuch…
- Chyba wiem czemu uważają, że masz niewyparzony język.
- Plotki podłych ludzi - machnął ręką z uśmiechem - nie znam się zbytnio na technologii.
- Nie chcę przecież byś rozkręcał biedaka i przestawiał w nim kabelki... Potrzebuję tylko, by ktoś wspomógł moje zmiany, uczynił je mocniejszymi. Ja dokonam podkręcania.
- Problem jest taki, iż i tak musiałbym poznać kable - hermetyk wyjaśnił ze smutkiem - jeśli zaklęcie miałoby być czymś sensowniejszym od prymitywnego zastoju całego urządzenia. To jest dla mnie poważny problem.
- Spróbuję więc jeszcze z Iwankiem... - mruknęła - Jak masz zamiar jutro ich nadzorować?
- To nie jest problem, bardziej głowę mi zaprząta jak zrobimy to razem - hermetyk zaśmiał się na wzmiankę o pomocy Iwana - myślę, że musimy utrzymywać dwa, niezależne kanały.
- Jak twoje działanie będzie wyglądać? - zapytała troszkę niepewnie.
- Pentagram, dziwne płyny, trochę medytacji. Będę dalej komunikatywny. Sądzę, że rozsądziemy się tutaj.
Mervi pokręciła głową.
- Mistycy są dziwni…
- Masz rację - pokiwał głową.
- Wy w ogóle trenujecie w szkołach rysowanie swoich kółek i innych obrazów geometrycznych?
- W przerwach od ars amandi.
- Szczęściarze. Na architekturze nie było tego ars.
- Trudno nie zauważyć - mrugnął.

***


Mervi wyszła z niczym od Jonathana. Nawet bez wódki...
Skierowała się od razu do miejsca, które teraz miał zajmować Iwan. Żeby tylko ten nie miał takich wymogów... Kabelki poznać... Pfeh!

Nagle zatrzymała się.
Może...

Zmieniła drogę i skierowała się do pokoju Hannah. Hermetyczka wyglądała na zajętą… czymkolwiek. Jedzeniem, pisaniem, jakimiś obliczeniami, serialem na laptopie, bałaganiarsko rzuconymi hantlami, astmatycznym dyszeniem i poceniem się. I w takiej to aurze wydzielającej się z wnętrza pokoju hermetyczki, Mervi została powitana przez mistyczkę.
- Tak?
- Masz choć minimalne pojęcie o tym, co siedzi w kompie? - zapytała od razu Mervi - Lub nie jest ci to potrzebne, aby podtrzymać na dłużej moje własne machinacje z przyspieszeniem sprzętu?

Hermetyczka skrzywiła się. Wyglądało, że coś się w niej kłóci, walczy ze sobą. Skrzywiła się.
- Oczywiście, że znam się… - parsknęła zmieszana - ...ale zaklinanie to nie moja działka.
Chwila przerwy, Hannah spogląda w podłogę. Chyba coś ją boli.
- Ja nie jestem nawet adeptką - powiedziała to z dumą, ale chyba kosztowało ją to wiele - nie oczekuj, że będę na waszym poziomie.
- Miałam nadzieję, że pobijesz w tym Jonathana... ale przynajmniej zrobiłaś to w znajomości "kabelków". - mruknęła zbolała.
- Mistrz Jonathan jest potężnym hermetykiem - Hannah powiedziała dziwnie szczerze - nie należy wymagać aby mistrz sztuk wyższych dopasowywał się do plebej… zwykłych ram sztuki.
- Mnie też można urazić, wiesz o tym? - Mervi spojrzała niepocieszona.
- Nie rozumiem - zamrugała - lubisz logikę. Sztuka hermetyczna stoi wyżej od innych form, to po prostu fakt. Nie wartościuję ciebie jako gorszej osoby, nie oceniam czemu tak wybrałaś - uśmiechnęła się polubownie - przepraszam - skrzywiła się - jeśli źle to odbierasz.
- Czasem wybory po prostu się zdarzają... i de facto nie są wyborami, a zwykłymi zrządzeniami losu. - spojrzała w sufit - Wiesz czy Iwan jest u siebie?
- Nie, nie prowadzę listy gości - mrugnęła aby rozluźnić atmosferę. Wyszło to pokracznie.
- Przekonamy się więc... - Mervi chciała chyba odwrócić się do wyjścia, ale zatrzymała się w pół kroku i spojrzała znowu na hermetyczkę - Czym według ciebie są Avatary, Hannah?
- Mogę ci polecić kilka książek - powiedziała spokojnie - są w wersji cyfrowej.
- I ty posiadasz takie spojrzenie jak jedna z nich przekazuje?
- Za wiedzę się płaci latami - powiedziała bez dumy - idź lepiej pomęczyć mistrza Iwana. Chociaż wątpię aby był w stanie pomóc ci z komputerem.
- Nie pojmuję was. Nigdy nie piraciłaś książek czy czego tam? - Mervi wyraźnie nie rozumiała tego całego hermetycznego myślenia - Co za los... - mruknęła kierując się do wyjścia z pokoju.

***

Mervi podeszła do pokoju zajmowanego przez Iwana i od razu zapukała niecierpliwie. Trwało to kilka chwil nim duchowny otworzył jej drzwi.
- Tak, dziecko?
- Hermetycy okazali się gównianą pomocą, więc może ty dasz radę. - stwierdziła wprost - Mogę wejść?
- Oczywiście.
Iwan powoli ustąpił jej wejścia do pokoju, nie rozgościł się za bardzo.
- Pozwolisz, że usiądę i dam odpocząć starym nogom.
Nie czekając na odpowiedź przysunął sobie krzesło, bokiem do stolika.
Mervi bez oczekiwania wyjęła laptop, który położyła na stoliku, sama zaś sobie przysunęła krzesło, na którym usiadła.
- Klaus mi pomógł ulepszyć parametry tego biednego tworu dla normies, ale do szczęścia brakuje mi zwiększenia możliwości w zakresie szybkości przetwarzania danych. Mogłabym to sama zrobić, ale... byłby to efekt bardzo niestały i do ciągłego powtarzania. Potrzebuję pomocy we wzmocnieniu jego trwałości. - spojrzała uważnie na Iwana - Powiedz, że nie potrzebujesz doktoratu z elektroniki, aby do tego się zabrać.

Duchowny przyglądał się maszynie, po chwili spojrzał na Mervi.
- Cieszy mnie, że odzyskałaś siłę ducha - powiedział z widoczną ulgą - doktoratu może nie, ale jeszcze w czasach poprzedniego ustroju pracowałem jako elektryk - uśmiechnął się jakby wspominając dawne dzieje - nie znam się za dużo na czasie, a rozumiem, że tego chcesz użyć. Czy też już użyłaś?
- Użyć... - stwierdziła - Z tym nie będzie problemu dla mnie, ale z nadaniem większej "formy"... Już tak. Moja wiedza o wykorzystaniu tego jest bardzo... bardzo nijaka.
- Mogę uczynić trwalszą każdą magye - zaczął ostrożnie - jednak bardzo nie chcę używać tego zbyt pochopnie. Jeśli jest to tylko tymczasowy sprzęt, Mervi, poczekajmy z pracą na urządzenie finalne, a do tego czasu używaj swoich metod. Przy komputerze następnym, jak będziemy mieli chwilę, przysiądziemy razem na dłużej. Sądzę, że to rozsądne wyjście.
Technomantka westchnęła.
- Jasne... Nie wiem tylko kiedy ten następny będzie. - pogładziła obudowę laptopa.
- Klausa jutro będę miała na oku tak przy okazji... ale myślę o waszej węzłowej gromadce. Łatwiej byłoby was obserwować, gdybym mogła wyciągnąć kod osób obserwowanych, jak i z Klausem zrobię. - spojrzała uważnie na Iwana - Czy zaoferowałbyś coś, aby ułatwić robotę i zwiększyć bezpieczeństwo akcji?
- Rozmawiałem o tym z naszym nieocenionym Jonathanem - trudno było wyczuć czy rosjanin kpi - dałem mu przedmiot. Sądzę, że jeśli będziesz mieć oko na Patricku, kwestie wsparcia będą przebiegać efektywniej. Zgodność sztuki, wymagana mniejsza podzielność uwagi. Ostatecznie i tak będziemy przy sobie, więc wykonać potem połączenie na dwójkę w razie problem będzie rutyną - uśmiechnął się.
- Zastanawiałabym się czy z Patrickiem mam tą zgodność sztuki... - mruknęła i przetarła oczy - To może chociaż ty masz jakąś wódkę na stanie?
- Na szczęście nie, nie pijam - powiedział poważniej - i tobie to Mervi odradzam. Łatwo po twoich przeżyciach wpaść w kolejny nałóg. Jeśli nie masz zamiaru zajmować się niczym konkretnym, to lepiej niż zapijać smutki… Zostań tutaj. Czeka nas dużo walki, można się poznać. Wiem, że nie darzysz mnie sympatią. Zrobić kawę, herbatę?
- Herbatę... - wyjęła telefon - Wyślę tylko wiadomość Patrickowi, aby tu przyjechał. On zawsze ma tonę swoich śmieci przy sobie.
- Nie ma potrzeby go fatygować - duchowny wstał w kierunku małego aneksu kuchennego - równie dobrze możemy to załatwić jutro rano. Masz szczęście, mam herbatę własną - powiedział wstawiając wodę do zagotowania - w przypadku kawy bylibyśmy skazani na hotelowe jednorazówki.

Mervi schowała komórkę do kieszeni i zagapiła się na ścianę przed sobą.
- Czym dla ciebie jest Avatar? - zapytała nagle.
- Światłem - Iwan powiedział bardzo naturalnie sypiąc cukru do kubków - blaskiem. Znasz biblię? Zresztą, nie będę cię zanudzał.
- A to możliwe, że jakiś duch udawał tylko Avatara mojego Avatara i namieszał mi w głowie?
- Wszystko jest możliwe, ale szczerze, wątpię. Nie wiem na ile siebie oceniasz, ale w moich oczach jesteś zbyt doświadczonym magiem aby nabrać się na tanie sztuczki.
- Czyli jedna teoria Patricka poszła sobie. - westchnęła - Może przestanie mi mówić, że mnie jakiś duch robi w konia... Coś wiadomo o tym wampirze?
Duchowny postawił przed Mervi herbatę.
- Nie, będę starał się zorganizować kolejne spotkanie z lokalnymi przeklętymi, wtedy dowiemy się więcej. Możesz mi Mervi wyjaśnić ze szczegółami czemu pytasz o oszustwo? Interesują mnie w szczególności twe przemyślenia.
- Kiedy gwałcił mnie Ksenomorf, mój Glitch spanikował i najwyraźniej zawołał większego... którego częścią jest. Lokiego. On mi powiedział o Einherjar. Pytam, bo Patrick gdy usłyszał o tym, stwierdził, że to mógł być i duch podszywający się, że Glitch to niby ja i najwyżej mi się zdaje tylko to wszystko z Lokim. - odparła z irytacją - Glitch nie może być mną! On jest popierdolonym Avatarem z jakimiś psychopatycznymi zapędami! Przez niego zaczęłam ćpać!
- Lokiego, czyli tutejszą wersję szatana - Iwan spoważniał - i co ten Loki czynił?
- Mówisz prawie tak, jak Jonathan, wiesz? - Mervi przewróciła oczami - Wy to chyba absolutnie nie rozumiecie postępowania Lokiego, co za masakra... Wracając do pytania... Uspokoił Glitcha, żeby ten nie szukał chaosu ponad wszystko. Pokazał mi swoją przeszłość, powiedział jak wyrolował Odyna, jak uwolnił Einherjarl. Odyn to cholerny wampir był, na pewno! Mówił, że muszę ich znaleźć, aby pomogli z mackomancją... i dał mi wybór. Albo Glitch mnie zmaruderuje, aby uciec od losu jaki mi przygotował Einar z mackową, albo zaufam, że Fireson mi pomoże. Wiesz co wybrałam.
- A ty go rozumiesz, Mervi? - Iwan zapytał popijając herbatę, małym łykiem - Możesz mi wytłumaczyć czego pragnął, dlaczego był kłamcą, zdrajcą i tym który przyniesie koniec świata?

- Obwiniali go za wszystko, nigdy nie widzieli niczego co zrobił dla innych. Koniec świata? A czy przypadkiem historii nie piszą zwycięzcy? Zrobili z niego zło całkowite i przekonali innych do tego. Jak technokracja do swojej wizji rzeczywistości.
- Sądzę, że mistrz Jonathan ma bardzo upośledzone spojrzenie na diabła. Ja znam go lepiej, i temu się lękam. Nie chodzi tylko o zło, jakieś namacalne, metafizyczne zło bez źródła, czysta czerń. Wyobraź sobie uroczego jegomościa. Miły, uczynny, kochający swego Ojca. Kochał go ponad wszystko. I w pewnym momencie doszło do nieporozumienia. W teologii mówi się o braku niedoskonałości, ale my rozmawiamy o tym po ludzku. Po prostu się nie rozumieli, swych planów, racji. I ten miły facet obraził się. Cierpi nie z powodu jakiegoś wygnania lecz tego, że w jego mniemaniu zdradził go ten kogo kocha. Jeszcze próbuje przekonać swego ojca, najpierw łagodnie, pokazując marność tych których wywyższył, potem coraz śmielej. To jegomość bardzo ideowy, zdeterminowany, cierpiący. Ktoś kto byłby bohaterem bardzo dobrej książki lub filmu, Mervi. Lubi się antybohaterów. Nie jest to ostatni ładak, a ktoś, kto się staza, ktoś kto potrafi kochać, nie potrafi pojąć.To jest szatan, a różne jego wersje dzielą pewne elementy. Temu trzeba się go bać. Jakbyś się chwilę zastanowiła, to diabeł stanowi idealną antytezę Jezusa. Jezus wybrał człowieka ponad siebie. Szatan wybrał Boga ponad ludzi.
Iwan spojrzał na nią.
- Herbata ci stygnie.
- Więc czemu od razu mi nie powiecie, żebym odeszła, bo to moja obecność sprowadzi koniec świata? - parsknęła przysuwając herbatę, ale nie pijąc.
- Bo tak nie uważam - Iwan wtrącił się ostro - Ty jesteś Mervi, członkini mojej fundacji, a nie Loki. Decydujesz sama o sobie, a gdyby coś dobierało się do twej woli, będę pierwszym który was będzie chronił. Oceniasz zbyt pochopnie. Szatan też ma swoją rolę, może właśnie w jego poświęceniu tkwi zbawienie? Jeśli nie jego samego, to nas wszystkich. Loki przyniesie zmierzch bogów po którym powstanie raj. Apokalipsa mówi o ostatecznym pokonaniu szatana. Nie mówię, że chcemy końca świata - powiedział twardo - ale mówię, iż to antybohater. Jest w nim raczej więcej ciemności niż światła, ale dalej może mu służyć, nawet pokrętnymi drogami. Jak wtedy, z Hiobem.
- W takim razie ty też sądzisz, że to mi się wydaje? Oszukuje mnie ktoś? Mój własny Avatar? A może masz nadzieję, że to tylko siedzi w mojej głowie i jest ułudą umysłu? Wypartym elementem?
- Nie wiem, ale jak mówiłem, szczerze wątpię - Iwan przyznał spokojnie - wierzę tylko, iż to są twe czyny i decyzje, a nie Lokiego. Bo wierzę w ciebie, Mervi.
- Jeżeli tak sądzisz... - mruknęła bez przekonania i zaczęła pić herbatę- Może i twój Avatar to światło. Mój to chaos. - dodała porzucając poprzedni temat.

- Nie ma co się boczyć, Mervi - duchowny złagodniał - nie przypisuję sobie prawa do znania wszystkich wyroków Pana, ani nawet ich większej części. Chciałaś znać moją opinię, mam nadzieję, że będzie pomocna. Jestem jednak trochę bardziej doświadczony, moim zadaniem jest służyć wam po pierwsze słowem, dopiero w drugiej kolejności mocą. Jak widać, nie zawsze się to drugie udaje - skrzywił się z poczuciem winy.
- Jedno mam ci za złe. - odezwała się pomiędzy łykami - Wam wszystkim za złe. - spojrzała w herbatę - Że zabroniliście mi zobaczyć jak Einar umiera.
- Sądzę, iż Tomas też byłby przeciwny - Iwan nie czuł w tym aspekcie skruchy - eutanatosi traktują śmierć jako coś intymnego. Ja sam - zamyślił się - nie wiem czy bym pozwolił. Zapewne nie.
- Dlaczego? - zapytała wprost.
- A czy poza satysfakcją, twoja obecność przy tym przyniosłaby cokolwiek dobrego? I tak dość się wszyscy brudzimy w wojnie, nie trzeba jeszcze celowo nurzać się w mroku.
- Teraz się nie przekonamy. - mruknęła - Sądzę jednak, że przyniosłoby poczucie sprawiedliwości.
- Sprawiedliwość się dokonała - Iwan powiedział spokojnie - chociaż częściowo.
- Czemu w takim razie jej nie czuję?
- Bo jesteś dobrym człowiekiem - Iwan powiedział łagodnym głosem - czy uważasz, że byłoby dobre cieszyć się ze śmierci innego człowieka oraz tego, że zaprzedał się złu? Jest dobrze, dziecko.
Duchowny zamyślił się.
- Nie mo co się dziś dołować. Jak oceniasz to miasto? Pomijając ostatnie wypadki.
- Pomijając też wszystko, co się zdarzyło wcześniej, czy to jest ok?
- Ogólnie - Iwan zamyślił się - też tutaj pomieszkuję. Duże problemy z bezdomnymi, dzielnica muzułmańska do której policja nie chodzi, ostatnie zamieszki. Mało przemysłu, tartaki, turystka. Tereny sportowe. Tak jakby piękne miasto przez to, że robi się za duże, przekwitało.
- Prawdę mówiąc, ostatnio inne rzeczy zawracały mi głowę. - uśmiechnęła się trochę krzywo, nie chcąc powiedzieć, iż ma na myśli nałóg.
- Męczące?
- Czasami wręcz do bólu. - odparła.
- Może warto czasem zająć się czymś innym - Iwan powiedział ostrożnie - chociaż jest to wbrew temu co uważam za słuszne, ucieczka od problemu czasem przynosi dobre skutki.
- Są takie chwile, gdy za problem uważam właśnie twierdzenie, że to problem... Czasami chciałabym spróbować choć raz znowu.
- Trzeba siły - Iwan spoglądał na ścianę - wybacz osobiste pytanie, Mervi. Wierzysz w coś? Nie mam na myśli tylko Boga. Jakiś cel, idee Tradycji czy cokolwiek ponad nami.
- Czy wierzę w coś... - Mervi zamyśliła się - A jeżeli odpowiem, że nigdy nad tym nie rozmyślałam, a raczej... Wydaje mi się, że nigdy nie rozmyślałam…

- Czasem warto. To dodaje sił, świadomość, iż jest coś ponad nami. Człowiek który uważa, iż ma tylko siebie i własne przekonania potrzebuje tytanicznej siły aby sprostać światu. Ja sam nie miałbym odwagi powiedzieć, iż byłbym w stanie tak żyć, wobec wszystkiego co się dzieje.
- Jednak widzisz - zaczęła powoli - Dotknąłeś meritum. Tacy jak ja mają tylko siebie i co najwyżej niektórych sobie podobnych. - spojrzała Iwanowi w oczy - Taka kicia w Pajęczynie mi wymiauczała coś podobnego.
Duchowny milczał chwilę. Trawił słowa, dopił herbatę. Pomarszczone, żylaste, chłodne dłonie starca zacisnęły się wokół naczynia, jakby je ogrzewał. Sroga mina chórzysty wyrażała ponurą determinację którą tylko zaostrzały zmarszczki i bruzdy.
- Zapewne nie uwierzysz mi Mervi, ale masz też mnie. Jesteście moją fundacją, a ja jestem za wami. Proszę, pamiętaj o tym. Możesz do mnie odezwać się w każdej sprawie.
- Czy Fireson też ma ciebie? - zapytała jak przebrzmiały słowa Iwana.
- Ja się do nikogo nie odwracam, co najwyżej niektórzy szybko uciekają - zaśmiał się zanosząc kaszlem.
- Zapamiętam, że także dla mnie jesteś. - odparła technomantka - Wybacz, że ostrożnie podejdę do tych słów. Za dużo osób to mi mówiło.
- Zdaję sobie sprawę. Jednak wobec tego co się dzieje, musimy być jednością, inaczej polegniemy.
- Nie oczekuj, że każdego tak szybko i łatwo przekonasz do zaufania. Nie oczekuj, że przekonasz na pewno wszystkich do działania w konkretny sposób wyjmując na wierzch boogiemana.
- Trzeba próbować.
- Przynajmniej się nie poddajesz. - stwierdziła dopijając herbatę.
- Wierzysz w te wszystkie słowa o końcu świata? Bo ja, szczerze, nie - Iwan powiedział powoli - ale mimo tego uważam, iż zagrożenie jest wystarczające.
- Wierzę, że ktoś na pewno ma zamiar próbować do niego doprowadzić. - mruknęła.
- Siły na zamiary.
- Cokolwiek się nie stanie - na pewno walka z tym będzie ekscytująca. - postarała się nie uśmiechnąć za bardzo.
- Udziela ci się nastrój Patricka - Iwan uśmiechnął się pod nosem.
- Nie obrażaj mnie. - mruknęła od razu tracąc nastrój.
Duchowny nic nie odpowiedział, obracał kubek w dłoniach.
- Ale nie daj go zabić. Może i uważa się za macho, ale w gruncie rzeczy to niepewny siebie dzieciak.
- Jak my wszyscy, jak my wszyscy.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 15-11-2019, 13:10   #107
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Chimeryczna i trudna w komunikacji Mervi mogłaby obrzydzić Healy’emu piekną płeć… i to na długi czas. Owszem, Patrick zdawał sobie sprawę co przeszła. Miała więc prawo być nerwowa i wybuchowa. I starał się znosić jej charakterek, jej wybuchy gniewu z wyrozumiałością, ale… skłamałby, gdyby stwierdził że kończy ich spotkania z żalem.
Irlandczykowi trochę było żal Wirtualnej Adeptki. Chciał ją przytulić do siebie i pocieszyć… ale tylko wtedy gdy był od niej z daleka. Mervi była jak jeżozwierz, uroczy zwierzaczek ale tylko gdy podziwiało się w zoo. Marny materiał na przytulankę. A może to było jego wina?
A może obojga? W końcu nie wszyscy ludzie są kompatybilni. Healy i panna Laajarinne z pewnością tacy nie byli.
Zresztą sam Irlandczyk miał inne sprawy na głowie. Był spóźniony. I to bardzo.


Potrzebował tego.


Odpoczynku od całego tego chaosu z miss storm, od planów ich prawie fundacji. Od magyi.
Healy co prawda lubił być Synem Eteru, ale czasem trzeba było od tego odpocząć. Miejscowa Kari była dla niego takim wentylem bezpieczeństwa. Więc po rozmowie z magami, mocno spóżniony mag zabrał znajomą Norweżkę na śniadanie. A w ramach przeprosin ufundował jej bukiet róż.
Teraz siedzieli więc w restauracji i rozmawiali o wszystkim i o niczym zarazem. Bo jak niby Irlandczyk miał jej powiedzieć o swoich kłopotach z istotą będącą wcieleniem burzy i entropii zarazem. I zbliżającym się konflikcie, który musiał wygrać.
Kari stwierdziła zaś, że ostatnio miasto się zmieniło… że czuje się niepewnie wieczorami.
“- Nawet nie wiesz jak bardzo…” - pomyślał Patrick, a Kari zastanawiała się głośno czyby nie przerzucić randek na śniadania i obiady. Healy był jak najbardziej za tym planem.
Niemniej to było… za mało. Więc Syn Eteru zapytał ją o to czy nie mogłaby wyjechać z miasta na jakiś czas? Oczywiście uczynił to ostrożnie i cichym głosem. A dla uwiarygodnienia swojej sugestii wspomniał mimochodem, że ma znajomego policjanta i on twierdził, że ponoć szykują się poważne muzułmańskie zamieszki mogące ogarnąć całe miasto. I może lepiej by było wyjechać na kilka tygodni.
Kari ze śmiechem przypomniała mu, że jedne zamieszki już były. I że raczej nie planuje wyjechać… no chyba, że z Patrickiem na weekend gdzieś. Zauważyła też, że Healy zachowuje się jak jakiś tajniak… czemu Healy z początku próbował zaprzeczyć. Poddał się, gdy Kari zasugerowała, że wizja Patricka-tajniaka ją ekscytuje.
Wtedy to mag się poddał i udając, że go rozgryzła mruknął, że jeśli byłby tajniakiem, to przecież nie mógłby się do tego przyznać, prawda?
Reszta spotkania upłynęła na rozmowie o ulubionych zespołach muzycznych. Kari wydawała się być dobrze zorientowana w zespołach Heavy i Death Metalowych. Healy zaś nie za bardzo zwracał uwagę na to co słucha, więc częściej milczał… pozwalając Norweżce popisać się wiedzą.


Patrick podjechał samochodem do swojego małego azylu. Tu mógł odetchnąć pełną piersią, tu mógł odpocząć od chimerycznej Finki i pozostałych magów, tu mógł się zająć tym w czym był dobry… robotą. Przygotowanie sprzętu i planowanie akcji to było coś co akurat pozwalało mu zrelaksować.
Na początek poszły proste zabawki. Bransoleta z wplecionymi w nią opornikami pozwoli osłonić umysł przed wpływami innych. Porządne etergogle pozwalające spojrzeń na rzeczywistość przez różne jej aspekty (Ducha, Entropii, Pierwszej, Sił i Umysłu) miały pomóc dostrzec wroga. W dodatku przy soczewce entropii ustawił znacznik i domontował wskaźnik mający służy do działań ofesywnych. Odpowiednio użyta soczewka miała sprowadzać pecha utrudniającego działania temu, na kogo “złe oko” spojrzy.
Gogle skończone, bransoleta też.
Czas na nieco… ofensywy.
Irlandczyk mając do dyspozycji dwa talizmany w postaci broni palnej nie potrzebował robienia kolejnego karabinu, tym bardziej że nie zdołałby w tak szybkim czasie przygotować coś potężniejszego. Zamiast tego zabrał się przygotowanie czegoś innego.
Duży zasilacz na plecy połączony kablami z krótką “lancą” wyposażoną w spust. Ostateczny wygląd jego konstrukcji mógł się wydawać znajomy. Był to bowiem protonowy plecak z “Ghostbusters” i to podobieństwo było zamierzone.
“ Świadomość zbiorowa ludzkości się opiera na mitach. One ją kształtują i przez to kształtują rzeczywistość. Mity są zawsze wryte w ludzką świadomość… jednak kiedyś były to mity greckie i arturiańskie. Teraz są to mity popkulturowe. To co działa w znanym filmie, działa i w rzeczywistości. “- jak powiadał mentor Irlandczyka… grając w szachy ze śmiercią.
Dlatego plecak “protonowy” będzie działał na podobnej zasadzie… mimo braku protonów w plecaku. Zamiast tego było tam ogniwo galwaniczne mając dostarczyć energii, do efektu Sił, zarówno grawitacji jak i elektryczności. Ta broń miała uderzać we wroga łykiem elektrycznym rażącym ciało bólem jak… i chwytającym go telekinetycznie… co miało wyglądać identycznie jak w filmach (choć na nieco odwróconej zasadzie). I działało.

Następny był miecz. Tu akurat Healy miał proste zadanie. Wystarczało bowiem zakląć broń by była skuteczna i trochę “naostrzyć” go efektem Materii. Był to jednak oręż, który miał zostać użyty, wtedy gdy już Healy nie będzie miał żadnych atutów rękawie. Broń ostatniej szansy. Jeśli wszystko pójdzie dobrze… nie będzie musiał go wyciągać z pochwy. Tym samym był zresztą montowany przez niego samorozkładalny pancerz wyposażony w montowane ładunki elektryczne mające porazić każdego, kto chciałby się przytulić. Healy wiedział co taka burzooka zaraza potrafi zrobić dotykiem, więc wolał unikać bezpośredniego kontaktu. Dlatego pancerz w formie rozłożonej okrywał całe jego ciało… z wyjątkiem lewej dłoni i przedramienia, bo tam było miejsce na jego wierną rękawicę.

No i specjalna niespodzianka. Miny z ładunkami kwasu, wyrzucające w górę fontannę stężonego kwasu solnego po nadepnięciu na nie. Wyjątkowo wredne i niehumanitarne zabawki. I dlatego wyposażył je w radiowy mechanizm uzbrajający je i włączający jednocześnie boomboxa. I deaktywujący wraz z wyłączeniem go. Bo działały na tej samej częstotliwości co pilot do jego boomboxa. Powinny być skuteczne wobec miss storm, lepiej niż granaty (bezużyteczne przy jej prędkości), choć wymagały co prawda… odpowiedniego ukształtowania terenu. Dla pewności Healy przypisał każdej minie oddzielną ścieżkę sygnału, by odpalić je zdalnie… fontanna stężonego solnego kwasu osiągała wysokość półtora metra.


Prace nad tymi projektami zajmowały mu godziny, przerywane jedynie posiłkami. Godziny pracy w warsztacie. Doszlifowanie konstrukcji, dopinanie szczegółów… nanoszenie własnego Stylu. Wszak jego konstrukcje nie powinny być sterylne, białe i schludne. To Styl Technokracji nie jego. Zajęty pracą Healy nie kontaktował się w ogóle z innymi magami. Wpadł do ich hotelu nie ufając już bezpieczeństwu swojego domu by się przespać tylko. Zabrał ze sobą wtedy, dokończony i niedokończony sprzęt, oraz część narzędzi. Następnie powrócił wczesnym rankiem zapominając o takich sprawach, jak mycię się i golenie. Wizja domagała się zrealizowania, projekty zmiany w prototypy. Magya… nie mogła czekać.
W końcu… skończył. Każdy element jego sprzętu, był już gotowy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-11-2019, 15:44   #108
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

Co dzień to jakaś porażka...

Próbowała naprawić swoje relacje z Patrickiem. Nawet nie zareagowała impulsywnie, jak ten przekroczył granicę i pocałował ją w ten dziwny sposób... a później i tak otrzymała od niego uderzenie otwartą dłonią w twarz.
Próbowała wytłumaczyć Patrickowi i Iwanowi kwestię z Lokim, która wciąż zajmowała jej głowę, ale pierwszy z nich uznał, że to tylko jakiś wymysł lub trick, a drugi może i potraktował sprawę z większą otwartością, a jednak rozmowa z nim była nieprzyjemna, zaś duchowny bardzo nieufny tej rewelacji.
O hermetykach nie ma co mówić, ale oni są dziwni by default. Chyba tymi tajemnicami, opłatami za wszystko i poczuciem wyższości magyi hermetyckiej oraz hermetyckości per se nadrabiają swoją niepewność samooceny. Fkn bastards.

No i Fireson...

Może nie powinna robić sobie żadnych nadziei już na samym początku. Z drugiej strony nie powinna też ufać Einarowi, a obie z tych rzeczy zrobiła...
Ale co mogła poradzić na Firesona? To była chemia połączona z poczuciem, iż trafiła na kogoś na poziomie. Podobał jej się... ale szczególnie po dzisiejszej rozmowie widziała jakie to wszystko bezcelowe i niemożliwe do realizacji. Najpewniej ona mu się nawet w najmniejszym stopniu nie podoba jako kobieta, do tego jak sam stwierdził "był o poziom wyżej"... tylko dlatego, że nie używał technologii do magyi. Czy to takie dziwne, iż ona mogła lubić właśnie nią się podpierać?
Niemniej zapewne to też nie daje jej plusów u niego.
Do tego ten dupek był nad wyraz paranoiczny. Tak, jak pierwsze określenie jej nie przeszkadzało, tak drugie przekreślało możliwość jakiejkolwiek bliższej relacji. Nie była zafascynowana ideą związku całkowicie na odległość, ale chyba innej opcji nie miałaby.

Odkopnęła pudło po laptopie pod ścianę, gdzie stał też zdezelowany, martwy komputer. Nie miała serca się go teraz pozbywać. Towarzyszył jej i pomagał wystarczająco długo i wiernie, aby po prostu się go nie pozbywać bez żalu.

Mervi położyła się na łóżku nakrywając kocem szczelniej niż wymagała do tego temperatura.
"Możesz do mnie odezwać się w każdej sprawie.". Już coś podobnego słyszała z ust przeklętego Einara... Czy ona naprawdę tak bardzo poszukiwała kogokolwiek kto by został jej przyjacielem? Czy w tamtym momencie aż tak stała się ślepa na zagrożenie? Mogła w nie wejść, ale to byłoby dopuszczalne tylko, gdyby wiedziała, iż ryzykuje. Przy Einarze... po prostu mu uwierzyła.

"Mamy tylko innych, takich jak my. Wiele razy ci to mówiłem. Staraj się pamiętać."

Nie pamiętała jednak tak, jak powinna.

Sięgnęła do torby z laptopem, natrafiając po drodze wzrokiem na wynalazek Klausa. Świetlny eteryta był uroczy w swoim naiwnym, czasem wręcz dziecięcym, zrozumieniu świata. Potrafiły być momenty, gdy Mervi poważnie zastanawiała się czy Klaus rozumie co się wokół niego dzieje. Jak on w ogóle widział ten świat?

A jednak lubiła tego wariata i potrafiła się z nim dogadać lepiej niż z uspołecznionym Patrickiem.

Technomantka przysunęła do siebie pierwszy wynalazek Klausa i położyła go obok laptopa na stoliku. Ona już załatwi Klausowi całodobowy monitoring z alarmem. Niech Zasada 63 Internetu - Cthulhu, nie będzie taka pewna siebie.

Mervi napisała w konsoli polecenia mające wyekstraktować kod Klausa z jego ukochanej zabawki i poprzez ten template podłączyć się do eteryty. Dzięki mocy obliczeniowej jaką oferowały jej botnety mogła zmniejszyć ryzyko, że alarm, jaki mają wywołać nie powiedzie się.

if (Ktulu == 1)

Wirtualna adeptka bardzo uważnie dobierała wartości oraz warunku=i, które miały być częścią chipowania Klausa. Siedziała ze słuchawkami w uszach, jednocześnie chłonąc dziwne dźwięki wydobywające się z nich. Pliki muzyczne byłyby dla wielu trochę "zglitchowane" w swym dźwięku, ale Mervi coś takiego nie przeszkadzało, a wręcz ten cichy szum w niezrozumiały sposób potrafił czasem ją uspokajać.
Adeptka sprawdziła jeszcze jakość połączenia z Siecią, szybkość transferu, upload i download...

Gdy kładła się spać zostawiając włączony laptop z ustawioną głośnością alarmu, położyła jeszcze obok komórkę... na wszelki wypadek.

Nikt jej nie powie, że nie dba o członków Fundacji!

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 15-11-2019 o 16:06.
Zell jest offline  
Stary 24-11-2019, 00:07   #109
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Jonathan stanął na wysokości zadania w sprawie przygotowań miejsca do nadzoru zabezpieczania węzła. Mervi miała dostęp nie tylko do stolika oraz przedłużacza, ale też o wodę, sok oraz ciepłą herbatę. Stanowisko Jonathana znajdowało się na stole obok, w postaci… Chyba niczego. Trochę rozsypanego proszku, tworząc mały kopiec oraz fantazyjne wzory na zewnątrz. Na kopcu szarego pyłu postawiono świeczkę. Bardzo minimalistycznie, musiała przyznać.

***

Na miejscu panował przyjemny chłód. Miejsce wyglądało na porzuconą polanę, o dojeździe w postaci mocno już zarośniętej, polnej drogi, rozmywającej się gdzieś pośród traw, kamyków, portów i niskich krzaków. Było widać ślady walki. W kilku miejscach trawa, kamienie czy krzaki zostały równo „odcięte” wybuchami Pierwszej, a wszystko co weszło w pełen kontakt ktoś ma wysokie przetrwanie z niszczycielską siłą stanowiło wielobarwny pył - tak jakby ktoś roztarł materię na drobne, twarde granulki.
Drzewo od którym Mervi i Adam teleportowali się było złamane do środka lasu, jakby coś w nie uderzyło na mniej-więcej półtora metra wysokości. Tutaj też znajdowały się słaby bojowego użycia Pierwszej siły. Dodatkowo pourywane gałęzie oraz rozrzucone kamienie i mniejsze głazy sugerowały użycie sił. Patrick zauważył pomniejsze części samochodu. Wygląda na to, iż co większe części oraz sam pojazd został zabrany z miejsca walk.
Irlandczyk czuł, iż Rękawica w tym miejscu jest wyjątkowo słaba. Tarczkowy wskaźnik siły rękawicy zamontowany na ramieniu Irlandczyka drgał delikatnie w dole skali. Najmniejszą grubość rękawicy zarejestrował w centrum polany, najmniejszą na obrzeżach, chociaż były to w gruncie rzeczy pomijalne różnice rzędu dziesięciotysięcznej części. Pozwalały jednak wnioskować o naturze tego miejsca. Istniała w nim koncentracja.
Po wstępnych, szybkich oględzinach okolicy syn eteru zabrał się za zabezpieczenie okolicy. Jednym z pierwszych jego posunięciem było rozpakowanie urządzeń. Pierwszy był superczuły miernik, wedle projektu „Superczułego Dufyzyjny Miernik Pływu Granicznych Metasił Termodynamicznych Angerera” silnie zmodyfikowanego przez Patricka (począwszy od tego, że pierwotny projekt używal tranzystorów, a konstrukcja Patricka lamp i mechanicznych przekaźników, a skończywszy na kilku spontanicznych modyfikacjach) służący do rejestracji stężenia kwintesencji oraz entropicznego rezonans z rozdzielczością sięgającą nawet do 10^-24. Urządzenie Patrick przypominało stare, kwadratowe radio z kilkoma wielkimi tarczami wskaźników oraz głośnikiem. Położył je na masce, ustawił odpowiednie filtry zakłóceń i włączył, za prośbą Iwana, muzykę klasyczną. Poza wskaźnikami, nagły rezonans entropiczny miał objawić się w zniekształceniach muzyki, alarmując ich w ten dyskretny sposób.


Na razie nic nie budziło niepokoju… I to właśnie było zastanawiające. Spory przepływ kwintesencji wprost sugerował dość silny węzeł, ale czujnik nie rejestrował rezonansu entropicznego. Poza drobnymi śladami ostatniej walki które Irlandczyk wyciął ze spektrum, zdawało się, iż to miejsce jest dość czyste. Nie było w nim więcej śmierci, losu czy spaczenia niż w całym lesie.
Gdy Patrick rozkładał resztę urządzeń ze wsparciem czujnego ojca Adama (który posiadał karabin – lepiej nie było wnikać skąd go wytrzasnął), mistrz Iwan doglądał centrum miejsca. Pochylony, prawie klęczący rozgrzebywał w ziemi analizując co to tam zasał.

***

Mervi i Jonathan wpatrywali się w ekran komputera. Trzeba było przyznać, iż komunikacyjne rozwiązanie technomantki było dużo bardziej eleganckie od tego co używał Jonathan. Było też zdecydowanie wygodniejsze, chociaż do pełni szczęścia przydałby się drugi monitor. Mervi rozdała całej trójce słuchawki bluetooth z niskiej jakości kamerą, podłączone do telefonów. W tej chwili na pół ekranu miała załączony trochę rozpikselizowany pogląd od ojca Iwana. Był to system w gruncie rzeczy statyczny. Efekt dynamicznej magy widniał na drugiej połowie ekranu, w postaci poglądy z lotu ptaka. Jonathan uśmiechnął się szyderczo gdy Mervi, zresztą na jego prośbę, tłumaczyła mu jak to łączy się z kilkoma satelitami i składa zdjęcia w obraz w czasie rzeczywistym. Powstrzymał się jednak od dalszego komentarza.
- Czy Patrick właśnie nie zaminowuje okolicy?
Hermetyk wytrzeszczy oczy, chwilę nawet się zawahał czy nie przytrzymać klawisza włączającego mikrofon. Ostatecznie machnął ręką stwierdzając, iż Irlandczyk wie co robi. Nawet gdy tworzył on ruchome piaski.
Ich wzrok przeniósł się na odkrycia Iwana.
- Słyszycie mnie – powiedział pod nosem.
- Tak – Jonathan wszedł w słowo Mervi.
- Dobrze.
Iwan zgarnął palcami jeszcze więcej ziemi i trawy. Kamera w zestawie słuchawkowym uchwyciła twarde, kamienne płyty. Były umiejscowione wyjątkowo płytko. Rosjanin nie brał się pracy fizycznej (chociaż zastanawiało czemu nie poprosił o łopatę lub pomoc ojca Adama).
- Węzeł jest otwarty, nie ma zabezpieczeń – wygłosił im spokojnie – to mi wygląda na miejsce ofiar. W większości prymitywnych kultur poprzez ołtarz rozumie się właśnie miejsce ofiarowywania. Co ciekawe, wydaje się mi, iż powinno być to zakopane głębiej, jest stare. Wątię aby ktoś to celowo wydobywał, trawa na miejscu jest zbyt bujna. Może ruchy gleb? Nie widzę haustów…

***

Pierwszy dzień zajęć z młodzieżą zapowiadał się ponuro. Zaczęło się już samego wejścia do szkoły. Klaus nie mógł sobie przypomnieć czemu za pieszym razem zignorował ten szczegół. Kilka chwil minęło zanim uświadomił sobie, iż pierwszy raz wchodził tutaj drugim wejściem, od wschodu i parkingów dla rodziców. Dziś jednak parkował na miejscach dla nauczycieli.
Ołtarz w rogu schodów, za zadaszeniem. Dużo zniczy i przemarzniętych kwiatów, jeden pluszak. Trochę zdjęć. Przedstawiały dwie dziewczyny. Zestaw zdjęć pierwszej dziewczyny był wyraźnie starszy, może kilka tygodni, dwa miesiące? Drugie był świeży, maksymalnie kilka tygodni. Pierwszej dziewczyny wizerunku nie kojarzył, druga idealnie pasowała do tego co opisywała Mervi. Miał dziwne przyuczcie, iż do grona martwych (miał nadzieję, iż faktycznie martwych) dziewczyn dołączyła również ta, której wizerunek burza pożyczyła odwiedzając Patricka.
Potem, podczas rozmowy z dyrektorem, dowiedział się, iż obie denatki uczyły się w grupach które Klaus obejmuje.
Jedno odpowiednie pytanie. Kilka niedopowiedzeń, puzzle układające się w głowie. Poprzedni nauczyciel… nie żyje? Zaginął?
Spojrzenie na tablice pamiątkową. Konkurs fizyczny. Grubawy jegomość wyszczerza się do zajęcia ze swym uczniem, finalistą. Ten sam, którego spotkał Inkwizytor.

***

Nudy. Nie tego oczekiwał Patrick po tej misji. Wraz z ojcem Adamem osłaniali okolicę. Iwan w dalszym ciągu badał węzeł, częściowo wzmacniał rękawice, delikatnie naginał pierwszą siłę. Z zewnątrz wyglądało to tylko, że staruszek klęczy w tym miejscu z dłońmi na kolanach i zmrożonymi oczami. Pot kapiący po jego twarzy sugerował naprawdę ciężką, fizyczną pracę. To co robił było do pewnego stopnia fascynujące. Irlandczyk musiał przyznać, iż swoim luźnym podejściem do systematyczności raczej niewiele wskórałby w tym co robił Iwan. Tutaj trzeba było precyzji, a dopiero potem błyskotliwych pomysłów.
- W lesie coś jest.
Poważny głos Adama rozbrzmiał w słuchawce Patricka oraz w pokoju Jonathana. Duchowny-komandos poprawił karabin przymierzając się do ewentualnej serii z biodra.
- Północny wschód, sprawdźcie to.
Muzyka wciąż brzmiała czysto.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 24-11-2019 o 17:48.
Johan Watherman jest offline  
Stary 04-12-2019, 21:39   #110
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


- Że też nam się… jacyś potencjalni turyści trafili.- Healy zaczął przeskakiwać palcami po soczewkach gogli… jedna po drugiej. Sprawdzał czy coś już mógł zauważyć oglądając poprzez różne aspekty rzeczywistości obszar, który wskazywał Adam. Dodatkowo włączył swój proton-pack i przyjemnie brzmiące filmowe buczenie dołączyło już do pozostałych dźwięków. W jednej dłoni trzymał swój duchodgramiacz, drugą dyskretnie opierał na kaburze swojego rewolweru. I miał wrażenie że duszek w nim zaklęty wibruje zniecierpliwiony. Broń chciała być użyta. Także i sam awatar Irlandczyka był nastawiony bojowo.


Przez dłuższy czas ekran całkowicie wypełniała... nuda. Przerwało ją jedynie pytanie Jonathana, które okrasił niemą złośliwością, ale najwyraźniej na Mervi to nie zrobiło wrażenia.
Ignorant.
Zajęła uwagę otrzymanym od Patricka prezentem. Nie dość, że grzecznie dał rzecz, jaką dostroi się systemy namierzające jego okolicę, to na dodatek wykazał tyle chęci, aby sprezentować technomantce kopię koniczynki w formie wisiorka. Prawdę mówiąc Mervi była tym absolutnie zaskoczona. Dostała prezent.
I to było miłe.
Położyła wisiorek na kartce, gdzie z nudów wyrysowała geometrycznie taką koniczynkę. Nie wiedziała jak powinna się z tym czuć...

Niespodziewany alarm Adamowy wybił ją z lenistwa, które zalewało już po szyję.
Musiała ustawić odpowiednio satelity, przeskanować wskazany teren...

- Wreszcie, już wózek Jonathana zaczął rdzewieć! - słowa ożywionej Mervi przeszły przez prowizoryczne walkie-talkie, wydając przy tym ten sam dźwięk taniego urządzenia z przeceny - Technologia mi do lat pięćdziesiątych zaczęła wracać... Chyba, że to robota J.
- Lepiej się ciesz, że słyszymy Patricka dziś, a nie wczoraj…
Jonathan parsknął przyglądając się ekranowi komputera. ze znużeniem. Wyglądało na to, iż hermetyk nie ma zamiaru włączać się w magyę. Lub też robił to w jakiś mniej widoczny sposób, kto tam wie tych całych mistyków.
Komputer zaczął wykonywać segmentację obrazu lasu. Porządkowanie klastrów cech, progowanie, detekcja właściwości. Przetrenowanie wzorca. Logi na konsoli będą lecieć jeszcze długo, lecz już teraz Mervi widziała, iż nie będzie to więcej niż 10% rezonansu entropii. Nic powyżej normy.
Tymczasem Adam był spięty. Patrick zauważył to, co wcześniej duchowny. Coś w krzakach się poruszało. Soczewki dały mu wystarczające przybliżenie aby ocenić skrytą w gąszczu sylwetkę na dużego psa.
Tylko, że soczewki nie używały aż takiego przybliżenia. W lesie kręcił się raczej ogromny pies. Irlandczyk nie potrafił powiedzieć ile mógł mieć w kłębie. Ciemne futro, ostrożne kroki i zachodzenie ich bokiem, jakby polując.
- Barghest.- szepnął do siebie Irlandczyk. Mityczny pies-goblin wywodzący się z legend z północnej Anglii szczególnie w Yorkshire. Według opisów ze starych manuskryptów, jego cechami szczególnymi były ogromne zęby i szpony, czarna sierść i przenikliwe żółte oczy. Pojawiał się tylko w nocy. Według legendy każdy, kto go zobaczy, wkrótce umiera. Inna wersja legendy mówiła, że pies ten chroni niewinnych ludzi w nocy. Oczywiście ten pies nie był prawdziwym barghestem. W końcu to nie była Anglia i był dzień. Ale Healy’emu tak się właśnie skojarzyło. Czarny pies polował. Prawdopodobnie na nich.
Bo raczej nie miał czego szukać w pobliżu.
-Na razie bądźmy w gotowości. Jeśli zbliży się na odległość strzału… to wtedy się nim zajmiemy.- zadecydował Patrick. Nie należało wszak tracić zimnej krwi.
- Jak super, macie psinkę. Ktoś zabrał psie przysmaki? - odparła rozbawiona Mervi, która zaczęła skupiać obraz na miejscu, w którym wilczek się znajdował - Zaraz podam umaszczenie futra. Może to corgiłak.
Patrick dostrzegł, iż pies zastrzygł uszami i ruszył szybkimi susami w las, lekko na skos. Jakby uciekał… lub ich okrążał z drugiej strony. Jonathan marszczył brwi.
- Czego jeszcze, będziemy odstrzeliwać grzybiarzy?
Hermetyk skrzywił się kwaśno. Iwan w dalszym ciągu medytował. Z nieba zaczął spadać lekki deszcz.
- Widzę pozytyw. Przynajmniej to oni mokną. - skomentowała Mervi do Jonathana.
- Bądźcie czujni, to mógł zwiadowca. - odparł Healy przez komunikator i spojrzał w niebo. - Nie podoba mi się ten brak słońca.


Mijały minuty długiego oczekiwania. Mistrz Iwan wyglądał na ciągle pracującego. Patrick wolał nie wgłębiać się w szczegóły pracy mistrza, lecz wariujące wskazówki parametrów pobliskich wzorców efemerycznych jawnie wskazywały, iż zawzięty rosjanin robi coś dużego i solidnego. Na równi świadczyły o tym też nerwy Jonathana, równie wariujące gdy zapomniał wyłączyć mikrofonu po stronie hotelu i wszyscy usłyszeli jak cierpi jego hermetycka duma gdy z niechętnym podziwem komentował pracę Iwana. Określił to jako katedrę.
Deszcz sączył się z niebios leniwie, jakby nie chcąc przerodzić się w prawdziwą ulewę, mimo, iż ciemne chmury sugerowały burzę. Obserwujący ich pies kręcił się w okolicy dalej. Kiedy tylko Patrick lub ojciec Adam tracili go z oczu, Mervi dostrzegała, iż coś porusza się nie dalej dwa kilometry od tego miejsca.
Jonathan grzebał palcem w popiele na stoliku. W założeniu wyglądać to miało godnie, a w praktyce przypominało luźne bohomazy popełniane z nudów, tylko w tym wypadku były to bohomazy run i tajemnych symboli.
Tak minął pierwszy kwadrans, potem drugi, trzeci, aż ledwo spostrzegli, iż mija druga godzina. I chyba woleliby nudę.
Zagrzmiało. W radiu Patricka pierwsze trzaski zaczęły zakłócać partię skrzypiec. Akurat Iwan robił sobie przerwę, popijając ciepłą herbatę (Patrickowi wydawało się, że z prądem).
Coś się zbliżało.
Z lasu dobiegło wycie. Najpierw jedno, blisko, potem kolejne, dalej, a po chwili jeszcze jedno, z bardzo daleka.

- Minionków na nas nasyła, albo dystrakcję.- mruknął głośno Healy uaktywniając zbroję, która pokryła jego ciało. Opływowa sylwetka z “pordzewiałych” płyt, połączonych nitami i poruszających się na zębatkach. Mimo pozornej toporności budowy nie ograniczała ona ruchów Irlandczyka, a skaczące po pancerzu łuki elektryczne były ostrzeżeniem dla innych. Gogle połączyły się ze zbroją będąc de facto jej integralną częścią.- Ale burza to obusieczna broń.
- No to zaczynamy! - rzuciła podekscytowana Mervi, sama generując mapę aktywności tych żywych obiektów... po prostu stworzyła minimapę, jak z gry, zaznaczającą wrogów. Z uśmiechem na ustach wysłała ten interaktywny obraz na komórkę Iwana oraz Adama, zaś Patrickowi... przykleiła go u dołu pola widzenia.
- Nie musicie dziękować. Jeszcze. - rzuciła okiem na własną komórkę, przypominając sobie o czymś. Nie wahając się wysłała także wiadomość do Firesona z plakietką "WAŻNE".

"Wbijaj na kanał "Nasi na polance" Są tam, gdzie myśmy burzę mieli. Jest ekstra, będzie co oglądać. Corgiłaki się gromadzą i ktulu tu idzie, a Patrick jest transformerem."

Iwan spokojnie dopił herbatę. Ojciec Adam poprawił sprzączkę u pasa, widocznie zaniepokojony. Nie to co jego zwierzchnik, Iwan uśmiechał się lekko. Przyłożył dłoń do słuchawki w uchu w dziwnym odruchu “aby było lepiej mnie słychać”.
- Jonathanie… Mervi… Możecie szukać przed nami? Umbra wygląda na wystraszoną.
Jonathan oderwał się od swych bagrozłów w popiele.
- Mervi, możesz?
Patrick czuł niepokój. I chyba rozumiał go, znał źródło i pamiętał. To samo uczucie gdy spotkał burzową dziewczynę. Zapach ozonu.
- A ty będziesz się opierdalał? - technomantka zapytała złośliwie Jonathana - No, ale dobrze. Czasem lepszych wołają do pomocy...
Mervi ponownie zapuściła skanowanie entropii dużego obszaru oraz wyszukiwanie obecności istot rozumnych, wyłączywszy z tego filtru te jednostki już zlokalizowane.

U Healy’ego tym razem oprócz niepokoju było coś jeszcze. Determinacja. Irlandczyk się nie bał tego co nastąpi. Walka i śmierć w niej były wszak normalną koleją rzeczy.
- Miss Storm się zbliża.- rzekł do wszystkich.

- Kurwa mać, jebane tostery, nawet satelit dobrze zrobić nie umieją, co za durnie! - zirytowany głos Mervi przeszedł przez Bluetootha - Timeout! Ja pierdolę... Chwila... - cisza - O, poszło tym razem. Zobaczmy…
Wieloobszarowy skan nakreślił na monitorze Mervi mapę, czy raczej kreślił ją powoli, renderując kwadrat po kwadracie, w coraz lepszej precyzji. Mapa z lotu ptaka nie przedstawiała fizycznego wyglądu okolicy, lecz poprzez barwę pikseli ilość entropii.
Adaptacja algorytmu. Dostosowanie filtrów. Regeneracja parametrów ARMAX.
Ponownie.
Widziała to, z miejsca którym przyjechali zbliżał się jakby front entropii, rozciągającego się w dwie strony od jednego, nieco bardziej skupionego punktu. Był dość zamaskowany, siłą na poziomie tła, trzeba było wczytać się w jego charakterystykę aby wydobyć go. Poruszał się tempem marszu, był od nich daleko. Produkując na podstawie aktualnej szybkości, dotrze do nich za kilka minut.
- Mam sukę na radarze. - ogłosiła Mervi - Wraca po kontener z soczkiem. ETA... kilka minut.
- Ok. - odparł krótko Healy.


- Ej, J. - Mervi odezwała się do hermetyka - Jak dobry jesteś w zabawie odległością?
- Raczej gorszy niż lepszy - hermetyk beznamiętnie przesypywał popiół z dłoni na stół - a czego potrzebujemy?
- Chcę zrobić dla nich warunkową teleportację na możliwość krytycznej sytuacji. Mogłabym sama to zrobić... ale ryzyko równie krytycznego failu jest duże. Przynajmniej jeżeli nie dostanę wsparcia.
- Późno o tym myślisz - Jonatha położył dłoń na stole - nie damy rady tego zrobić na szybko, tak aby mieli nasze pełne wsparcie. Chyba jest za późno.
- To daj nam czasu.
- Dobrze wiesz, że to tak nie działa.
- Jesteś bezużyteczny, wiesz? Tylko rozmazujesz pył z jakiś papierosów na stole. Co ty tym w ogóle chcesz zrobić?
- Myślę Mervi, myślę - Jonathan pokręcił głową - nie oceniaj książki po okładce.
- Nawdychałeś się tego pyłu, bo cię zamula. Powiedz mi co planujesz.
- Zobaczymy co będzie trzeba zrobić, nie jestem Iwanem, aby od razu zakładać co zrobię i się tego trzymać. Na pewno będę chciał spowolnić burzę.
- A jednak podziwiasz pracę ruska. - dodała złośliwie - Niech i ci będzie.


Zbliżało się. Chociaż deszcz wcale nie miał zamiaru się nasilić, a burza rozszaleć na dobre, wszyscy mieli świadomość, iż zagrożenie do nich przychodzi. Magowie na miejscu czuli to w swych trzewiach, Mervi oglądając mapy entropii, gdy front rozciągający od punktu (zakładała, że to burzowa istota) nieubłaganie zbliżał się ku magom. Wyglądało na to, iż kroczy poboczem.
Ze strony drogi, pomiędzy drzewami zaczął dobiegać intensywny… śpiew. Męski, przypominającym swym rytmem przyśpiewkę kibiców którym bardziej zależy na zdzieraniu gardła niż melodii. Tutaj głos był wystarczająco ochrypły, ale też mocno.
- Gdy po schodach płynie sobie ciepła ludzka krew…
- Ciągnę zwłoki kobiety, lubię damską płeć…
- Matko moja, spójrz przez okno, wszędzie śmierć i krew…
- Idzie wojna, idzie wojna, idzie krwawa rzeź!*
Głos zbliżał się, po chwili zza drzew, skręcając na wjazd do polany wszedł nieśpiesznym krokiem gruby, wysoki, spocony mężczyzna. Niedbale ogolony ciemny blondyn w wymiętej, skórzanej kurtce. Przez prawe ramię miał przerzucone ciało, drugie ciągnął po ziemi za nogę. I w dalszym ciągu podśpiewywał idąc w kierunku magów.
- Tam na polu leży głowa, gnije szczurza pierś…
Na ramieniu niósł mężczyznę, niemal nagiego, resztki ubrań wymieszane były z krwią, otarciami, brudem i otwartymi ranami. Mężczyzna oddychał, lecz był przytomny i mocno zmaltretowany. Wyglądało, że ma złamane nogi.
- Robol gwałci krokodyla, małpę gryzie pies...
Po ziemi sunęła dziewczyna, nieco kompletniej ubrana. Na jej stroju wciąż było dość krwi, lecz nie widać było aż tylu otwartych ran. Niezbornie ruszała prawą ręką, lewa wygląda na przetracaną w barku. Dostrzegli, iż burzowy facet ma błękitne oczy.
-Już się skrada, już zabija, polny wampir gdzieś…
Patrickowi serce zabiło mocniej. Poznał. Kari, facet ciągnął Kari.
Natura jakby ucichła. Metafizyka ucichła, radiowy entropomierz Patricka trzasnął i wyłączył nadawać jakikolwiek dźwięk, nawet szum.
- Będzie wojna, będzie wojna, będzie krwawa rzeź…
Tym wesołym akcentem burzokoki zakończył swój marsz zatrzymując się dwa metry przed polem minowym. Nie uśmiechał się.
Mervi biła jak szalona palcami w klawiaturę. Przybliż. Identyfikuj. Twarz zwrócona do ziemi. Rekonstrukcja odbić od mokrej trawy.
Przetwarzanie.
Na ramieniu niósł Adama Firesona.


Mervi uderzyła dłońmi w stolik, wpatrzona w obraz na monitorze w niemym szoku pomieszanym ze złością.
- Kurwa, nie! - uniosła głos, a słowa dotarły tylko do Jonathana. - Jonathan, możesz upewnić się, że to, co widzimy to naprawdę... te osoby? Będę cię też potrzebować do zamknięcia szybko śladu połączenia przestrzennego, gdy nadejdzie moment teleportacji...
- Spokojnie Mervi - hermetyk kręcił nerwowe kółka palcem w popiele.
- Spokojnie... - jęknęła Mervi przygotowując od razu parametry dotyczące koordynatów na tyle, na ile mogła już je określić.


*piosenka inspirowana utworem “Idzie wojna” zepołu Siekiera
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-12-2019 o 21:43.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172