04-12-2019, 20:47 | #111 |
Edgelord Reputacja: 1 | - Jak na potężne istoty nie bojące się niczego! - zakrzyknął wściekle Healy zaciskając dłoń na broni tak, że pobielały kłykcie. - Stosujecie tchórzliwą taktykę…. tak wam kolana drżą przed nami, że musicie się uciekać do szantażu wy zawszone parodie niedorobionych jeźdźców apokalipsy?!
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
04-12-2019, 22:31 | #112 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! Ostatnio edytowane przez Seachmall : 04-12-2019 o 23:05. |
08-12-2019, 20:35 | #113 |
Moderator Reputacja: 1 | Magowie uwijali się jak w ukropie aby spakować najpotrzebniejsze rzeczy, nie zostawić nic ważnego, oraz, co chyba najważniejsze, nie zostawić zbędnych śladów. I tak już półprzytomna Kari została uśpiona przez Hannah. Na sam koniec Jonathan rozmówił się z właścicielem miejsca polecaj mu się ukryć. Mervi mogła obserwować zdenerwowaną Hannah oraz dziwnie zachowującego się ucznia, raz wesołego, a innym razem kompletnie przygnębionego. Niepokoił ją też trochę Jonathan. Mimo tego, iż hermetyk zdawał się być zdenerwowany, trzymając jednak fachową maskę hermetyckiego profesjonalizmu. Być może właśnie przez te pozory, wirtualna adeptka nie mogła wyzbyć się wrażenia, iż Jonathan jest w jakiś pokrętny sposób zadowolony z przebiegu wypadków. W tym czasie Mervi walczyła z przestrzenią. Niestety, zwykły komputer nie posiadał na tyle dobrej mocy obliczeniowej aby poradzić sobie z potrzebnymi zestawami obliczeń w czasie do jakiego Mervi przywykła. Trochę pomogło uproszczenie wzorów oraz delegowanie możliwych do rozproszenia obliczeń na botnety do których miała dostęp. Ostatecznie informacje zostały zapisane, a rzeczywistość dostała nowego patcha. Ile wynosi dystans między dwoma punkami? Zero – tak brzmiała wypowiedź Mervi. *** Pracę opóźnił paradoks który trapił mistrz Iwana. Duchowny chwilę przysiadł w samochodzie, napił się herbaty, odświeżył, chwilę porozmawiał… I przez następny kwadrans wymiotował na przemian białymi robalami oraz krwią. Sądząc po konsystencji wymiocin krew nie pochodziła wyłącznie z żołądka (ta wygląda jak fusy po kawie) lecz równie z z ust i przełyku, w postaci dorodnych, ciemnych plam czerwieni. - Dawno nie czułem się tak gównianie – Iwan łapał oddech na koniec drugiego napadu – ostatnio chyba jak miałem malarię. Adam uśmiechnął się lekko przytrzymując druha w pionie. - Chociaż cieplej było w okolicy – Adam skrzywił się – i wrogowie jakby bardziej swojscy. *** Gdy Klaus kierował samochodem, pośród medialnej papki emitowanej w radiu, kto z kim kogo zdradza, kursy walut, prognoza pogody (jakoś rozbawiło go, iż nie zapowiadali burz), usłyszał o fałszywym alarmie bombowym w hotelu Magnum Opus który doprowadził do ewakuacji gości. Co oznaczało, iż poza własną ewakuacją, fundacja zapewniła względne bezpieczeństwo śpiących. Był to pewien kamień z serca syna eteru. Raczej jeden, mniejszy, gdyż główne obawy dalej nie zostały rozwiane. *** Magowie z hotelu przenieśli się wprost do pustej sali restauracji w której miejsce miało spotkanie z lokalną Camarillą. Przenoszenie rannych i sprzętu nie zajęło zbyt długo czasu, tak, iż Mervi mogła po dwóch minutach zamknąć bramę. Jonathan uczynił ją tą grzeczność, iż wzmocnił bariery przestrzenne, sprzątając ślady po bramie. I przy okazji nabrudził rozsypując po ziemi kolejną porcję popiołu. Niemal równocześnie do Mervi zadzwonił Tomasa, a Jonathan wykorzystał numer kontaktowy do wampirów (czyżby Iwan schował w tym aspekcie wrogość i podzielił się z nim po spotkaniu?). Początkowo eutanatos chciał mimo wszystko pojechać do hotelu i zaczekać na burzokoką w celu śledzenia jej. Pierwsze próby perswazji Mervi skierowane w jego stronę były jak grochem o ścianę. Dopiero dokładne stanu rannych skłoniło Tomasa do zmiany decyzji w sposób iście błyskawiczny – zimnym głosem przyznał, iż potrzebują uzdrowiciela. Gdy Meervi skończyła rozmawiać z eutnatosem, Jonathan jeszcze kończył swój telefon, a uczeń i Hannah kładli nosze z rannymi na stołach. - Nasi przyjaciele z plemienia stałocieplnych komarów wykazali się życzliwością dalece wykraczającą ponadto czego spodziewałbym się po tych z natury podłych istotach… Jonathan powoli, flegmatycznie podsumował telefon uśmiechając się pod nosem. - ...wampirzy sługa błyskawicznie zarefował na hasło, i z tego co zrozumiałem, ma nam w dzień zapewnić wszelaką pomoc. Gust do pomocników mają dobry, nie przedstawiłem naszej ogólnej sytuacji, a pytał czy potrzebujemy zaufanych lekarzy lub obstawy policyjnej. Oczywiście, odmówiłem. Nie chcemy dać się ani usidlić ani też popadać w spiralę długów. Restauracja zostanie dziś zamknięta, przyjdzie jeden zaufany człowiek. Po zmroku przybędzie jeden wampir, sprawa jest pilna. *** Przysłanym przez wampiry człowiekiem był około pięćdziesięcioletni, brodaty norweg pracujący tutaj jako kucharz. Dość dobrze zbudowany, z tą specyficzną rzeźbą powstałą gdy prawdziwe masy mięśni skryje wierzchnia warstwa tłuszczu. Początkowy wyglądał na dość wystraszonego dziwnością tej sytuacji, lecz dość szybko ogarnął się, oprowadzając magów, przynosząc coś do zjedzenia oraz pomagając im przenieść się z rannymi do mniejszej, bocznej sali. Szybko Mervi rozstawiła się z laptopem ponownie kontrolując akcję przy węźle. Niebawem przybył Tomas z medykamentami. Trudno było stwierdzić w którym momencie mag śmierci używał magy, a w którym fachowych opatrunków, szycia ran czy leków. Faktem było, iż wszystkie większe rany Firesona zostały przykryte bandażami, a pod nimi widać było, iż wyraźnie maleją pod opatrunkiem. Nogi też wyglądały lepiej. - Kto by powiedział, że z wirtualnego jest taki twardy skurwysyn – Tomas powiedział z uznaniem o Adamie. - A kto by powiedział, że eutek nie zaserwuje mi eutanazji – Adam ogryzł się słabo, widać, iż wciąż miał za mało sił aby aktywnie sprzeciwiać się leczeniu. - Suka chyba wie o naszym węźle – wirtualny wychrypiał zasypiając. Wkrótce do magów dołączył i Klaus. Tomas wciąż zajmował się Kari, zadziwiająco długo, biorąc pod uwagę, iż obrażenia dziewczyny nie były a tak poważne jak wirtualnego. Mervi ciągle śledziła ekipę w węźle, a Jonathan notował coś w dzienniku. Gdy eutanatos skończył, wziął na bok Mervi i Hannah, z dala od reszty. Szeptał. - Sprawa jest delikatna, kobieca. Zajmujcie się dziewczyną, i na razie nie mówcie Patrickowi. Ma obrażenia okolic intymnych. *** Było tuż przed zmierzchem gdy Iwan kończył swój magyczny wyczyn. Chórzysta wyglądał na skrajnie wyczerpanego, ale jednocześnie piekielnie zadowolonego z siebie. Wkrótce po tym cała trójka magów siedziała w naprawionym i lekko zmodyfikowanym pojeździe Patricka (w samym rdzeniu tego przedmiotu trudno było mówić wyłącznie o samochodzie, po prostu teraz był samochodem, a za chwilę mógł być samolotem) i wracała do miejsca zbiórki. Można powiedzieć, iż drogę umilał im dziwnie rozgadany Iwan opowiadając anegdoty o Mówcach Marzeń który nie wiedzieli, że mają przedstawiciela w Radzie, ale za to pamiętali krzywdy ze strony chóru do pół tysiąca kat w tył. Można by tak powiedzieć, gdyby nie to, iż Iwan nawet nie zdążył więcej mówić, a oni ujechać dalej, gdy trafili na blokadę drogową. Nieoznakowane samochody, ludzie wyposażeni w broń długą, wyglądali jak najemnicy.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |
28-12-2019, 16:34 | #114 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
09-01-2020, 11:24 | #115 |
Reputacja: 1 | Patrick pędził samochodem wyciskając z silnika, ile fabryka dała. Podrasowany mechanizm ryczał niczym stalowy smok. Opony trzymały się mocno nawierzchni nawet na zakrętach. Przerobiony pojazd był bowiem oparty na terenówkach ścigających się w rajdach samochodowych. Healy się spieszył i nie zamierzał zatrzymywać się dla nikogo. Samochód podskakiwał na wybojach i to mimo solidnych resorów. Drzewa mijały szybko za szybą samochodu. Dopiero za kolejnym zakrętem Patrick musiał dać mocno po hamulcach by zwolnić. Zobaczył bowiem, że zbliżają się do drogowej blokady. - Szlag…- Healy’ego kusiło, by usprawnić bojowo autko. Wjechać między samochody i przerobić tych… typków w krwawą masę. Nie mieli jednak czasu na takie zabawy, no i nie mieli powodu ryzykować własnej skóry. Rękawicę wsunął do schowka i uaktywnił tkwiące w niej elementy. Pojazd zaczął się zmieniać, choć trudno było spostrzec te zmiany. Ot karoseria się pogrubiła. Szyby zmieniły na pancerne, a opony na trudne do przebicia… zderzak lekko zmodyfikował się w taran, a na dachu pojawiły się policyjne światła i syrena. Ta ostatnia miała być powiązana z kolejnym efektem, który zamierzał zamontować Irlandczyk. Jej wycie miało wpływać na zwierzęcą część mózgu śmiertelników i nie tylko. Potępieńcze wycie przywodzące na myśl wilki, miało budzić instynktowną reakcję porzucenia wszystkiego by ratować siebie. Syrena wyła wysyłając jeden, acz prosty sygnał do mózgu ludzkiego; “Uciekaj!” Magya Patricka osiągnęła o wiele lepszy rezultat niż się spodziewał, lecz zaskoczenie było tylko chwilowe. Kiedy śmiertelnie przerażeni najemnicy uciekali w las, jeden z nich oddał kilka strzałów w powietrze, a jeszcze inny krzyczał ze strachu tak głośno, iż przebijał się przez dźwięk syren, syn eteru uświadomił sobie, iż w jego sztuce pomógł mu Iwan. Ich połączone wysiłki były wystarczające. Samochód wjechał z impetem w blokadę, rozsuwając samochody - Patrick zauważył, iż nie była ona zbyt fachowa, powinna być tworzona z co najmniej trzech, zazębiających się aut. Po chwili wstrząsów jechali dalej. Irlandczyk był pewny, że o ile pod względem funkcjonalnym samochód nie ucierpiał ani trochę, to jednak karoseria będzie wymagała dużej ilości napraw aby przywrócić mu pełnię walorów estetycznych. Kilka skrętów w las, potem znowu na drogę, aż wkrótce wyjechali na miasto zupełnie nie niepokojeni kolejnymi problemami. Albo mieli szczęście, albo Patrick zgubił pościg, zresztą niespecjalnie się starając. Po drodze nastąpiła zmiana w samym pojeździe, kolor czarny ustąpił czerwonemu, szyby zrobiły się przyciemniane. Ten efekt powstał w mgnieniu oka i przez śmiertelnych mógł być uznany za przywidzenie. Patrick uznał, że to wystarczy… jeśli ścigający kierują się rysopisem wozu, to z pewnością oprą się przede wszystkim na kolorze. No i… była jeszcze anonimowość samych magów jadących nim. To powinno wystarczyć. Pojazd z magami w końcu dotarł na miejsce bez większych przeszkód. Patrick zaś przez resztę podróży był bardzo milczący. I spokojny co mogło wydawać się dziwne. Choć z drugiej strony… Irlandczyk był w swoim żywiole. Ci którzy słyszeli plotki o Belfaście, mogli wiedzieć o tym, że miasto zmieniło się w Strefę Magyicznej Wojny i dopiero od niedawna panował tam rozejm, co nie czyniło bynajmniej miasta bezpiecznym dla Przebudzonych. Healy stamtąd pochodził i może dlatego, widok miss storm i jej braciszka nie wstrząsneły nim. A podczas walki nie tracił głowy. Dlatego też łatwo przejechali przez blokadę. Dla Patricka to była codzienność. Trudno jednak było stwierdzić, czy to była zła czy dobra wiadomość… W każdym razie dojechali i Healy zaparkował swój pojazd blisko drzwi wejściowych. Po wysiądnięciu wraz z dwójką magów, zabrał się wpierw za oględziny swojego skarbu. A gdy zjawił się właściciel przybytku, Irlandczyk od razu poprosił o dostęp do składziku i narzędzi. I szklanek. A potem… ktoś do Healy’ego podbiegł, ktoś rzucił się na szyję. Miękkie ciało, długie włosy, brak perfum. - Cześć Mervi, ja też się cieszę że cię widzę całą i zdrową.- odparł mężczyzna odruchowo obejmując Finkę. - Martwiłam się o ciebie. - zaczęła z wyraźną pretensją w głosie, jakby to Healy zaprosił burzowego - Nic ci nie jest? Szybko obejrzała Patricka, po czym... uderzyła pięścią w jego piersi. - Twoje cholerne miny zraniły Firesona! W tak zwanym międzyczasie (Mervi jako adeptka czasu doskonale wiedziała, iż nic takiego nie istnieje) przeszedł obok nich ojciec Iwan prowadzony nawet nie pod ramię, a wręcz opierający się na muskulaturze ojca Adama. Zatrzymali się na chwilę, widząc rozmowę, nie chcąc im przeszkadzać, tylko szepnął. - Bogu dzięki, iż jesteście wszyscy cali. Iwan szepnął do Mervi powoli i dalej, ze wsparciem ruszył w kierunku Jonathana. - A ja cieszę się nawet, że ty wróciłeś... jakoś. - Mervi odezwała się jeszcze do Iwana, nie puszczając Patricka - Może to oblejemy wódką mszalną? - Muszę porozmawiać z mistrzem Jonathanem - duchowny wyjaśnił przystając - preferuję herbatę. Chociaż czymś będę musiał przepłukać usta po tych robakach - uśmiechnął się krzywo odchodząc. - Przepraszam Mervi. - westchnął bezradnie Healy. - Po prostu nie przepuszczałem że ten kandydat na jeźdźca apokalipsy okaże się takim tchórzliwym dupkiem. Biblia mówi o wyższych standardach, no ale nam się trafili kandydaci z puli odrzuconych. Nie gniew, nie strach dominowały jego głosu, a… pogarda wobec ich przeciwników. Przy całej swojej “potędze” owe potwory okazały się rozczarowująco małostkowe i złośliwością dorównujące gremlinom. - Zraniły go... Poparzyły... - pretensja w głosie była aż wyczuwalna - A do tego nie oberwałeś za ostatni raz. - znowu uderzyła go w pierś - Byłam w szoku... - ponowne uderzenie - To za ten zboczony pseudo pocałunek, świnio! - To tym razem mam całować na poważnie, co? - zapytał żartobliwie Irlandczyk. Po czym zmienił temat. - To jak się Fireson trzyma, co z resztą naszej małej Fundacji? Mervi spojrzała speszona w pierwszym momencie, gdy Patrick wspomniał o ponownym pocałunku, ale zaraz odzyskała rezon. - Powoli leczy rany. Jest twardy, co nawet z podziwem sam Tomas przyznał - odparła z dumą - Śpi, Kari też. To im dobrze zrobi. Hermetycy mają się dobrze, nie dałam Ktulu dobrać się do przedszkola. J. wysłał ją w przyszłość na trochę. - To dobrze. - Healy przycisnął do siebie dziewczynę, bezczelnie chwytając ją za pośladki. Spojrzał jej prosto w oczy. - To jest wojna Mervi. Bezkompromisowy konflikt w którym nie bierze się jeńców. Możliwe że będą kolejni ranni, a nawet zgony. Lepiej jeśli od razu weźmiesz takie opcje pod uwagę teraz, niż żebyś potem czuła się zaskoczona. To wojna i dopiero się zaczyna.- na koniec uśmiechnął się bezczelnie. - Którą zamierzam wygrać i zarazem nie żałować każdej chwili swojego istnienia. - Nie będę zakładać zgonów. Wolę nie dopuszczać do nich. - odparła twardo - Nawet nie myśl o takiej opcji, że ktokolwiek zginie. - Nie myślę. Mam nawet już kolejny plan.- mruknął Irlandczyk uśmiechając się łobuzersko, gdy rozkoszował się krągłościami, które to obejmował dłońmi. - Dobrze się bawisz? - mruknęła poirytowana technomantka. - Skłamałbym, gdybym zaprzeczył.- zaśmiał się Healy i wzruszył ramionami pytając bezczelnie.- A ty? - Wolałabym, abyś trzymał łapy przy sobie. - prychnęła. - Migasz się przed odpowiedzią.- odparł Patrick spoglądając w oczy Mervi. - Oczywiście, że nie! - warknęła - Puszczaj. - rozkazała. Healy grzecznie puścił Finkę odsuwając dłonie od jej ciała i unosząc je w geście poddania. - Nie masz w sobie tego czegoś, co Fireson, więc wybacz, ale nie kręcisz mnie. - prychnęła otrzepując się. - Wybaczam…w końcu to twoja strata. - odparł z uśmiechem Irlandczyk.- Zresztą o gustach się nie dyskutuje. - Strata czego niby? - założyła rękę na rękę. - Fireson ci wytłumaczy… albo pokaże, jak się już ocknie. - zażartował Patrick i zerknął na lewą dłoń okrytą rękawicą pytając.- Ustalono już jakiś plan działania, czy czekaliście na nas? - Czekamy aż wampir się w nocy pojawi. - stwierdziła wprost i spojrzała na lewą dłoń Patricka wskazując ją - A twoja kochanka może pewnie wiele o tobie powiedzieć jako o partnerze seksualnym. - To nie jest kochanka… to najbardziej wszechstronna broń jaką posiadam. - uśmiechnął się do siebie Healy.- Wiele razy uratowała mi życie. Do technomantów dotarły stłumione odgłosy bardzo ożywionej dyskusji między Iwanem oraz Jonathanem. Mistrzowie wyglądali jakby się o coś mocno sprzeczali, nie szczędząc emocji oraz wzajemnych pretensji. Healy ruszył więc w ich kierunku zaczynając od głośnego.- Panowie nie czas na swary. Tylko na ustalenie planów. Bądź co bądź kolejne odwiedziny nas czekają. - Tak - Jonathan syknął skrzywiony - bo komuś nie pasuje ewentualna pomoc pijawek. Gdy nie ma się sojuszników, trzeba chwytać… Iwan pokręcił głowa w milczeniu. - Iwan. - Merv podeszła do zgromadzonych - Będę upierdliwa, ale wciąż obstaję przy pomocy Einherjarl, a oni mają więcej niż dużo wspólnego z pijawkami. Ktulu zaraz znowu zabije, bo... forma uległa zniszczeniu. Potrzebuje nowej. Formy pani Ktulu mogą się zużywać szybko, cholera wie, ale będzie kolejne morderstwo, czy zechcemy pomocy Camarilli, czy się na nich fochniemy i olejemy... ale przy przyjęciu pomocy zwiększymy szanse swoje i niczego nie winnych Śpiących. Do tego Einar chyba wiedział, że tych Ksenomorphów jest więcej… - Nie o to chodzi - duchowny powiedział poważnym, zimnym głosem - w tej chwili jesteśmy na talerzu przeklętych. Mistrz Jonathan chce zaciągać kolejne długi u nich. Wpatrujemy się w coś, co najpewniej nas pogrąży. Nie wspominając o tym, iż ważnym wampirem tutaj jest Tremere. Może zachowywać się jak idiota, ale przez to jest jeszcze bardziej niebezpieczny, nie przemyśli konsekwencji. A gdy dowie się, że mamy tutaj Tylaus… A nawet jeśli nie - duchowny powiedział głośniej - to jednym z ich zwyczajów jest przemiana magów, podobno to najlepszy narybek. Ba - fuknął - ten idiota może nawet myśleć to to przysługa która nas wzmocni. Jonathan nie pozostał dłużny. - Niektórzy musieli się zajmować rannymi, gdy budowaliście w lesie katedrę - fuknął jadowicie - nowa krucjata? - Jesteście uroczy, jak się kłócicie. - odparła Mervi - Hannah nie powie o swoim domu, Jonathan jest chyba lepszy od Failmere w sztuczkach hermetyckich. Wyrolujmy to długokłe towarzystwo. - wzruszyła ramionami. - Może warto pijawkom przypomnieć, że celem tych potworków jest całkowita anihilacja ich terenów łowieckich razem z nimi. Więc pomaganie nam jest w ich zasranym interesie.- wtrącił Healy i wzruszył ramionami.- Jeśli sądzą, że sami uratują swoje tyłki, to chętnie zobaczę ich na pierwszej linii. Niech się wykażą. Iwan zakaszlał i w milczeniu po prostu odszedł. Zresztą, wyglądał tak jakby potrzebował czasu na przemyślenia. - Ej, J. - Mervi spojrzała na hermetyka - Czy wszyscy mistyczni mistrzowie to takie zrzędy bez poczucia humoru? - Nie byłaś nigdy na sympozjum eteryków - hermetyk uśmiechnął się pod nosem - kiedyś zapytałem… no nie ważne, to jakby zasugerować naszemu drogiemu Klausowi, iż arche świata stanowi dźwięk - wyszczerzył się. - Fajnie fajnie….- Healy podrapał się po karku.- Mamy jakieś plany na następną wizytę? Bo ja rozważam wykorzystanie patentu siedmiu krasnoludków i załatwienie im kryształowych trumien wzmocnionych pierwszą, które uwięzią ich zamiast niszczyć. - Wątpię aby na długo to zdało egzamin. Ostatecznie po zniszczeniu cielesnej powłoki, ostatni agresor uleciał w postaci niematerialnej. Nie wiem czy w ten sposób nie wydostaliby się… Oraz, z całym szacunkiem Patricku, nie wiem czy stworzymy coś aż tak wytrzymałego. - Pracuję nad tym.- puknął się w brew palcem dłoni.- .. tutaj. Generalnie oni nie potrzebują pewnie ani jeść, ani oddychać. Więc jeśli zamkniemy ich w takiej powłoce, to ich własne ciała nie ulegną zniszczeniu. I być może to jest rozwiązanie tymczasowe, ale lepszego chyba nie mamy… przynajmniej dopóki nie odkryjemy sposobu na ich ostateczną destrukcję. - O ile sami nie mogą zniszczyć ciała - hermetyk powiedział smutnie - większych nadziei oczekiwałbym w związku z czasem i przestrzenią. Będzie czas o tym pomyśleć. Mervi, będziemy chcieli abyś była na spotkaniu z wampirem, poza mną i mistrzem Iwanem. Przydałby się też drugi adept - spojrzał na Patricka - uzgodnij to z Klausem. Tomas potrzebny jest do rannych, poza tym… ma raczej gorące stosunki ze spokrewnionymi. - Poszukam go i pogadam.- uśmiechnął się Healy potakując. - Świetnie, poznam Terefere od Unii Europejskiej. - uśmiechnęła się wrednie - I zobaczę cię kontra Failmere. - zwróciła się do J. - Udawaj mistrza. - Zachowuj się Mervi - Jonathan powiedział spokojnie - jesteśmy u nich gośćmi, nie chcę negatywnego afektu. Podobno ma być tylko jeden wampir… Nie nastawiałbym się, że będzie to Tremere. - Ja się zawsze zachowuję. To inni nie zawsze to rozumieją. - To postaraj się aby zrozumieli - powiedział chłodno. - Tak jest. - odparła potulnie - Miej wiarę. Klaus siedział w oddzielnym pomieszczeniu, z haustami rozłożonymi na stole. Obecnie przyglądał się im poprzez Etergogle nałożoną jaką nasadką. Upewniał się, że hausty nie straciły swego potencjału. - Hej!- Patrick wpadł do pokoju jak burza i uśmiechnął się mówiąc.- Ponoć mieliśmy pogadać, co robisz? - Merv potrzebuje aby wyekstraktować kwintesencję z haustów… więc mam zamiar to zrobić. - odwzajemnił uśmiech Klaus - Jak tam u ciebie? Słyszałem, że mieliście Lovecraftową przygodę. - Widziałem gorsze.- odparł Healy wzruszając ramionami. - Naprawdę. Po czym spytał.- Nad czym pracujesz? Rozłożył ręce nad haustami. - Sprawdzałem, czy nie straciły potencjału. Teraz mam zamiar bawić się w ekstrakcję. Chcesz pomóc? - Niespecjalnie się nad tym znam. To znaczy trochę majstrowałem przy przepływach kwintesencji, ale jej nie ekstraktowałem. Co właściwie chcesz zrobić? I jak mogę pomóc?- zapytał Irlandczyk. - Przyda się je podzielić. Ja mogę wykryć ich potencjał, ale nie znam się na rezonansach.. a wiem, że to może być kłopot. Znasz się na Noetyce? - Trochę… na tyle, by wywołać proste emocje i wpływać na działania istot.- wyjaśnił Healy. - Nie szkodzi… chodzi o wyczucie rezonansu. Chyba nie chciałbyś pobierać Kwintesencję przepełniona Eterem Przyległym? - Klaus zrobił miejsce dla Patrick i sam zaczął segregować hausty względem potencjału. - To wygląda jak zabawę dla alchemika. Skąd je wziąłeś? Mój mistrz swoją magazynował w miedzianych bateriach.- odparł Healy przyglądając się kolekcji gałązek, kosteczek, płynów w butelka… i suszonemu nietoperzowi. - Te nie wyglądają na nasze. - To wkład naszej tradycji w fundację. Zapewne pozbierali… lub po prostu naszych jest tu najwięcej. - Dobra…. masz jakąś własną procedurę jak to będziesz przerabiał? Ja bym poddał je rozkładowi materialnych powłok w kwasie solnym i za pomocą przewodów przeniósł kwintę do baterii. Taka odwrócona elektroliza. Rozkładasz prądem jony kwasu, a w miejsce po elektronach wchodzi kwinta. Baterie to doskonałe nośniki haustów. - przedstawił swoją propozycję Irlandczyk. - Część może, ale nie wszyscy w naszej ekipie dobrze obchodzą się z technomagyja… skleję kilka kryształów. Powinny też być dobrym nośnikiem. - Ok. Proponuję że ty robisz za mistrza, a ja za czeladnika. Ty decydujesz, a ja pomagam.- zaproponował Healy z uśmiechem. - Oczywiście. Skołuj nam kwas, kable i kontenery… czeladniku. - Sie robi szefie.- zaśmiał się Healy i ruszył do kuchni całego, po kable i garki i chemię gospodarczą. Wszystko co mu było potrzebne mógł skombinować za pomocą szkolnej wiedzy na temat chemii… oraz odrobiną magyi powiązaną z Materią. Klaus w tym czasie oddzielił hausty, które wydawały mu się oczywiście powiązane z bardziej… statycznym rezonansem od pozostałych i pozwolił Patrickowi na przygotowanie stanowiska "alchemicznego".
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
11-01-2020, 20:32 | #116 |
Reputacja: 1 | Klaus przygotował środowisko do elektrolizy. - Zacznijmy do entropicznych. Przygotuj baterię. - Oki doki.- odparł Healy zabierając się do roboty. Zróżnicowanie haustów wymagało różnego podejścia do każdego z nich. Tak jak przekazał Jacek, sumaryczna ilość kwintesencji zgromadzonej w haustach wynosiła równe dwadzieścia cztery jednostki. Każdy z haustów opatrzony był krótką notką, która zwierała minimum zawartą w nim ilość kwintesencji. Zazwyczaj również informacje czy potrzebuje on dodatkowego przetwarzania oraz jakiego typu. Nie zawsze były to pełne dane. Częściej wskazówki, luźne przypuszczenia lub porady związane z historią przedmiotu. Zdecydowana większa część adnotacji wykonana została na prawdziwym pergaminie, co kontrastowało z opisem w języku angielskim, zwięzłością przekazu oraz naukową precyzją. Inny słowy, wskazywało na bezpośrednia robotę Jacka Czaczeckiego. Pierwszym haustem do przetworzenia, był nietoperz... suszony. O dziwo, ów eksponat był „nasz” w ujęciu Synów Eteru. Pochodził z eksperymentalnej hodowli badawczej mającej na celu odtworzenie „prawdziwych nietoperzy wampirów” - zapewne któryś eteryk uznał, iż obecnie żyjące gatunki to tylko popłuczyny po dawnej wspaniałości. Dobrze, że o nie pomyślał o tym samym w kontekście jaszczurek i dinozaurów. Wedle notatki, nietoperz miał posiadać w sobie aż trzy jednostki kwintesencji, zgromadzone głównie w szpiku kostnym, kościach oraz szacowane 10% w pozostałej suchej masie. Patrick odczytał głównie rezonans krwawy i drapieżny, lecz w zasadzie nie entropiczny, nie bardziej niż komar lub tygrys. Nietoperz wymagał przetworzenia oczywiście. Healy uznał, że najlepiej będzie zwierzaka sproszkować i przetworzyć do stanu organicznej tabaki. Klaus nie miał nic przeciwko temu. Wymagało to dość brutalnego zmiażdżenia i starcia okazu, aż do poziomu mąki. Niemniej udało się. Po chwili nietoperz stał szarym proszkiem zapakowanym do małej tabakiery. Nie wszystkie były jednak tak łatwe do przerobienia. Niektóre były w płynie. Takich fiolek z płynami było w sumie dziesięć dając sumaryczną ilość dwunastu jednostek kwintesencji. Większość była już przetworzona i nadawała się do użycia z marszu. Ale nie wszystko. Było całkiem sporo cieczy wymagających przerobienia. Na przykład... Gęsty, ciężki, metaliczny płyn barwy złotej, z wyraźnym ostrzeżeniem o toksyczności i dopiskiem „płynne złoto” w ilości sztuk dwóch, każda po miarce kwintesencji. Haust był już przetworzony, sprawdzenie rezonansu potwierdziło adnotacje przy nim – ciężki rezonans materii, szczęścia oraz zastoju. Co jednak nie zmieniał faktu, że nadal nie nadawał się do użycia. Więc dodali do niego ołowiu, by przetopić go na „szczęśliwe” monety. Z kolei zestaw humorów, po jednym na każdy: krew, żółć, śluz, czarna żółć. Każda z fiolek mieściła jeden rodzaj płynu i jedną jednostkę kwintesencji, płyny były organiczne, z lekkim, trudnym do zidentyfikowania wzorcem ducha związanymi z nimi, nie wyglądał na szkodliwy, raczej na silny, Umbralny blask danej barwy. Rezonans tych haustów był bardzo bogaty, acz ukierunkowany. Zgrubne pomiary wykazały, iż zgadzał się z starożytną teorią humoralną. Były gotowe do użycia. Dla ułatwienia w użyciu Healy zmieszał je ze spirytusem i zrobił z nich alkoholowe „małpeczki”. Z dwiema dużymi fiolkami fluorescencyjnego żelu, opisanymi jako grobowa ektoplazma było trochę więcej roboty. Był to silny i nieprzetworzony, entropiczny rezonans śmierci. W każdej fiolce, po jednej miarce kwintesencji, nieprzetworzone. Healy był ciekaw gdzie i jak ją zdobyto. Niemniej ważniejsza od tego pytania, była kwestia ich przetworzenia. Zmieszano żel z prochem i zrobiono z nich prochowe race, które... powinny dobrze rezonować z kwintesencją zawartą w nich. Kolejny pojemnik był tajemnicą. Fiolka była wypełniona niezidentyfikowanym proszkiem, haust zaś wymagał przetworzenia. Rezonans jej był prawie obojętny, na fiolce brak podpisu. Zawierał jedną jednostkę soczku. Pierwszą propozycją Irlandczyka była tabaka, acz.. po przemyśleniu. Proszek wymieszano z kredą i innymi barwnikami, by zrobić magyiczną kredę. Użyteczną dla każdego rodzaju maga. Kolejnym haustem był podłużny, szklany, zakręcany pojemnik wypełniony żywymi larwami. Zawierał słaby rezonans… leczniczy? Jedna jednostka kwintesencji, wedle adnotacji były już przetworzone, ale obaj magowie mieli co do tego poważne wątpliwości. To są chyba pijawki, albo coś w tym rodzaju.- stwierdził Healy.- Lekarskie zapewne. Niemniej nikt jakoś nie chciałby używać żywych larw w magyi, może poza Werbeną. Pozostało więc zabić je alkoholem wysoko procentowym, wysuszyć w piecu i przerobić haust na smaczną przekąskę. Potem zajęli się dwiema fiolkami z ostrzeżeniem o silnej toksyczności, zawierające przetworzony haust do postaci opisanej jako „żywe srebro” - chociaż chemicznie odpowiadało nieco bardziej połyskliwej rtęci. Właściwości podobne do płynnego złota, tylko ciężkie cechy zastąpione zostały szybkimi. Jedna jednostka kwintesencji na fiolkę. Tak toksyczny materiał nadawał się tylko na coś można było podarować wrogowi. Więc przetopili je na „szczęśliwe” kule. Dodatkowo w zestawie haustów znajdowały się dwie stare monety opisane jako bliźniacze z Litwy i Korony – musiało to chyba pochodzić z prywatnych zbiorów Jacka. Naznaczone silnym rezonansem korespondencji, wymagały przetworzenia, zdawały się mieścić trzy jednostki kwintesencji, przy czym tylko wspólnie, traktowane osobno miały ledwo jedną miarkę vis. Korespondencja była dziedziną Mervi i Healy z ciężkim sercem (bo monety były śliczne i cennym zabytkiem zapewne) postanowił je przetopić na dwa serduszka które można nosić na wisiorku. Potem znaleźli kolejnego nietoperza zanurzonego w formalinie i zamkniętego w osobnej, metalowej kasetce. Pochodził z tej samej hodowli (sekcji B jeśli miał im to cokolwiek powiedzieć), śmierdział, rezonował podobnie oraz zawierał tylko dwie jednostki kwintesencji. I skończył tak samo jako pierwszy... przerobiony na tabakę, po oczywiście termicznej obróbce. A potem pojawiła się... niespodzianka. W papier zawinięto dwa owoce, przypominające kształtem wykrzywione gruszki. Pachniały gorącym powietrzem lamp grzewczych oraz gorącym metalem. Dotykając ich wyczuwało się silne drgania (które potwierdziła aparatura). Każdy owoc był nieprzetworzonym haustem ognia siły jeden, w pełnym spektrum, od żaru do wybuchu. Wedle tym razem wydrukowanej notatki, pochodziły z Marsa. - Ciekawe...- mruknął do siebie Irlandczyk naprawdę zaintrygowany informacjami w notatce. I implikacjami jakimi z nich wynikają. Niemniej nie mieli czasu nawet na takie dywagacje. Z owoców, zrobili sok i zamknęli w termosie dodając dodatkowe substancje, takie jak cukier. Kolejny nieprzetworzony haust był w postaci ostrego, grubo owiniętego w papier, nieregularnego kryształu czarnej barwy. Podczas pomiarów Patrick miał problemy z identyfikacją wskazówek przechodzących przez całe spektrum emocji, fizyki oraz całego uniwersum. Klaus jednak wiedział – światło. Gdzieś, jakiś węzeł mroził światło. To nie był kryształ, lecz lód. Bryła zamrożonego światła, gdzieś w odległej pustce kosmosu, zawiera dwie jednostki vis. Nic dziwnego że niemiecki Syn Eteru był przesadnie podekscytowany. Healy znacznie mniej. Ten przeklęty kryształ okazał się być ciężki w obróbce. Niemniej w końcu się udało zrobić soczewkę zamontowaną monoklu. Na końcu zaś były trzy wstępnie wyekstrahowane hausty (acz notatka sugerowała jeszcze chwilę pracy z nimi) w postaci wytopionych, małych sztabek rdzawo-błękitnego minerału. Fizycznie był czymś w rodzaju stopu żelaza ze swymi tlenkami oraz związanym cyjankiem – dziwnie, iż adnotacja nie informowała w jakich warunkach trucizna może przejść w postać aktywną. Każda mała sztabka (wielkości pół tabliczki czekolady) niosła jedną porcję soczku. I Healy postanowił przekuć je na trzy sztylety do rzucania, o rękojeści owiniętej skórą i może... w odpowiednich dłoniach kogoś ze znajomością życia lub materii, dało by się tu truciznę w nich wzmocnić. Choć z drugiej strony, czy warto by było? Przeciwnik raczej nie przejmuje się truciznami. Niemniej Irlandczyk pracując nad haustami na Klausem w głowie już planował kolejny sposób na zepsucie krwi potworom, choć niestety tylko metaforycznie.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 16-02-2020 o 20:51. |
14-01-2020, 22:27 | #117 |
Reputacja: 1 | Klaus przygotował środowisko do elektrolizy.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
18-01-2020, 18:51 | #118 |
Moderator Reputacja: 1 | Wkrótce Klaus został sam z haustami, gdy Patrick ruszył razem z Mervi na krótką odprawę przed spotkaniem z przedstawicielstwem lokalnej Rodziny. Nie nacieszył się długo samotnością. Szkoda, gdyż spokój przydałby się mu. Syn Eteru nie tylko pracował wydajniej pozostawiony własnym myślom (i własnemu głowi w głowie teraz nerwowo podpowiadającemu mu kolejno czynności podczas ekstrakcji, większości była dla Naukowca oczywista) lecz również potrzebował skupienia. Niektóre przypadki były naprawdę trudne, na przemian zbierał pomiary, regulował stężenia i notował rozwiązania równań. Przysiadł się do niego uczeń. Początkowo osiadł tylko przy stole i przyglądał się pracy maga, lecz po chwili wiercił się coraz bardziej nerwowo (widać już nasiedział się w bezruchu wystarczająco podczas katatonii) oraz uśmiechał w dziwnie niezręczny sposób przypominając Klausowi wypowiedź o „godzinie mięsa” jaką go ostatnio uraczył. - Profesorze Krugger… Zaczął powoli, cicho, niemal nachylając się do Klausa w bardzo niezręczny sposób. Adept czuł jego oddech muskający płatki ucha. - ...ja wiem o wampirach, ja słyszałem o tej chorobie… Odsunął się od Klausa, uśmiechnął w dziwnym grymasie odsłaniając jedynie przednie siekacze. Jakieś podniecone iskierki tańczyły w oczach chłopaka, kontrastując z bardzo niepewną miną. Młody hermetyk wyciągnął mały, kuchenny nożyk, nadający się do krojenia chleba (pod warunkiem, iż bochenek nie byłby zbyt duży) i rozciął sobie jednym, szybkim cięciem opuszki trzech środkowych palców lewej dłoni. Tego twarz przeszył dobrze opanowany ból. Krew zaczęła kapać silnym strumieniem na stół. PO chwili mikro-kałuża rozlała się na stole. Uczeń rzucił na nią okiem, jakby się upewniając do czegoś, a po tym zwrócił się do Klausa, łamiącym się głosem, jakby długo walczył nad tym wyznaniem. - Pan to widzi, prawda? Ja jestem lekarstwem. *** Odprawa przed spotkaniem należała raczej do krótszych. Iwan wyglądał gorzej niż zwykle, chociaż do pozornej (lub nie?) słabości Einara było mu daleko. Chórzysta był blady, chodził powoli, często przystawał i brał kilka wdechów. Zdawało się, iż tyko wrodzona stanowczość trzymały go na nogach. Iwan był jak czołg prący do celu po linii prostej, i teraz było widać, że stało się to jego naturą. Duchowny poprosił o uważanie na słowa, słusznie ostrzegając ich przed wampirzym lubowaniem się w szermierce słownej oraz wykorzystywaniu wszystkiego co się powie Powiedział też, iż te istoty lubią zachowywać pozory honoru, którym maskują swoje dość wysublimowane intrygi. Temu wszystkiemu przysłuchiwał się Tomas, który chociaż nie wybierał się na spotkanie, znalazł chwilę spokoju od pacjentów. Jonathan uśmiechał się lekko pod nosem. Na koniec Iwan zapewnił, iż utrzymuje stałą barierę mentalną, zatem mogą być pewni, iz tai wpływ pozostanie obojętny. Oddał głos Jonathanowi. Hermetyk streścił się. Uprzedził, iż pracuje nad nowym miejscem dla Fundacji. Zarysował też ogólny cel spotkania, sojusz w walce burzowymi istotami, a w szczególności pozostawanie dostępu do większej ilości informacji. Nie wyglądał na szczególnie przekonanego do tego pomysłu, chociaż widocznie humor mu poprawiała niezadowolona mina rosyjskiego dochowanego. Pozostało im tylko czekać. *** Drugie spotkanie z wampirami zaczęło się zdecydowanie mniej wystwanie. Nie było propozycji wina i posiłków, wszystko zorganizowano na szybko. Ledwie dwie sale dalej, w tej samej restauracji gdzie magowie lizali rany, przyszło im rozmawiać oko w oko z przedstawicielem lokalnych wampirów. Pierwszy do sali wszedł Olaf, spokrewniony którego już mieli okazję poznać na pierwszym spotkaniu. Szczupły, wysoki blond szedł powoli, śmiało patrząc przed siebie. Czarne spodnie w kant oraz gruby, brązowy sweter dodawały odrobiny ciepła do jego poważnego oblicza, chociaż nawet bez tych dodatków, raczej miłego w odbiorze. Widząc magów zanim jeszcze do nich odarł, skinął głowa z uśmiechem, na powitanie. U jego boku kroczyła kobieta. Była śmiertelna, byli tego pewni. Chociaż jej karnacja była blada nawet jak na norweskie standardy, wynikało to raczej z małej ilości słońca. Silne, rumiane przebarwienia na policzkach, szyi czy ustach świadczyły, iż jest po prostu zdenerwowaną, śmiertelną kobietą. Nie wystraszoną, ani nie wściekłą, Była niewysoką brunetką, nie miała więcej niż trzydzieści wiosen, może mniej. Wyglądała młody, gdyby nie zmarszczki pojawiające się na twarzy, kogoś kto się dużo śmieje… lub martwi. Chociaż ubrana była bardzo swobodnie, włączając przetarte dżinsy, tpp i kolorową kurtę odwieszoną przy wejściu, wydawało się im, iż bardziej pasowałaby do niej nieco bardziej staromodne szaty. Olaf przywitał każdego pewnym, dziwnie serdecznym uściskiem dłoni. - Olaf, reprezentant Księcia Lillehammer - przedstawił się Jonathanowi i Mervi – wybaczcie moi mili obecność osoby nieskonsultowanej z wami – wskazał wzrokiem nas kobietę – lecz niektóre urocze osoby są nie do zatrzymania gdy coś postanowią. Marta bani Verbena – skłonił się lekko kobiecie. - Dobrze, że znowu nie nazwałeś mnie Matką – Marta pokręciła głową. Mervi oraz Patrick wyczuli od niej coś. Jakby stygmat i ostrzeżenie. Piętno, które miała nosić. Usiedli przy stole, Iwan przedstawił wszystkim stronę magów, raczej zdawkowo. Olaf słuchał z wyuczoną uwagą, niemal nierozróżnialną od rzeczywistej. Verbena przyglądała się Iwanowi z zastanowieniem. I pierwsza zabrała głos. - Ciąży na mnie ostracyzm, cenzura oraz piętno – zaczęła dziwnie spokojnie – mam szczerą nadzieję, że nikt z was teraz, ani tym bardziej po tym nie okaże się służbistą. - Nie ma co się obawiać – Iwan zaczął powoli – fundacje wojenne rządzą się swoimi prawami. - Miło mi to słyszeć – Olaf wtrącił się z uśmiechem – już bałem się, że naraziłem szanowną na nieprzyjemności… - Sama chciałam – Marta rzuciła niechętnie – za dużo tu się dzieje. Dostaliście mocno, prawda? - Poniekąd – Jonathan powiedział patrząc gdzieś w dal - zaatakowały nas istoty… Jakby tu ująć… - Demoniczne z natury – Olaf wtrącił się bez czekania na hermetyka – hotel Magnum Opus? Byli tam moi ludzie. Mało zostało z tego miejsca. Do tego, ile mi wiadomo, baliście pewne miejsce – zaczął ostrożnie – nie śledzimy was – dodał usprawiedliwiając – lecz mieliśmy baczenie na najemników najętych na Sabat. Resztę dopowiedzieli nam lupni.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |
26-01-2020, 14:38 | #119 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
26-01-2020, 16:26 | #120 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |