Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-01-2020, 16:32   #121
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Klaus zerknął na ucznia.
- No cóż. Czemu tak uważasz? - sięgnął po swoje eter gogle i spojrzał na kroplę krwi starając się ujrzeć schemat życia w niej.
Należało odczekać kilka chwil nim eter umieszczony w bańkach gogli ustabilizuje się. Klaus zawsze obiecywał sobie, iż poprawi kalibrację dla wszystkich wzorców. Lekkie podkręcenie ostrości, zastanowienia oraz wytężanie wzroku wystarczyły aby Klaus zidentyfikował ogólną ilość czerwonych krwinek, bakterii na stole pożeranych przez białe krwinki, grupę krwi oraz gęstość krwi. Poza za niskim cholesterolem oraz cukrem ponad miarę Klaus nie zauważył większych biologicznych dewiacji.
- Też jesteście ludźmi nauki - uczeń drżał z ekscytacji gdy to mówił - powinniście się na mnie poznać wcześniej. Choroba jest wszędzie.
- Nie spodziewaj się od fizyka, że będzie świetnym biologiem. - Klaus zdjął gogle - Co dokładnie masz na myśli? Wszystkie wampiry nie są zainfekowane, my raczej też nie. Więc co masz na myśli, że "Choroba jest wszędzie"?
- Wielki pomór oczywiście - uczeń zamrugał oczami niesamowicie szybko - och, to nie ta nazwa… Zaraza, tak zaraza - przygryzł się w język gdy to mówił. Krew ciągle kapała na stół, lada chwila zacznie ściekać na podłogę - tak wiele już ofiar padło i będzie padać, dopóki prawdziwe lekarstwo nie zostanie opracowane.
Klaus wyciągnął jakąś latarkę.
- Daj tą rękę, bo zaraz zaczniesz uzdrawiać podłogę. - wyciągnął rękę po dłoń ucznia i włączył latarkę, która zaczęła emitować światło ultrafioletowe. Delikatnie ujął zranioną kończynę ucznia i zaczął oświetlać ranę. Po kilku sekundach rana zdawała się wypełniać pojedynczymi punktami światła, aż w końcu cała zabłysnęła delikatną luminescencją. Klaus odłożył latarkę i po ranie nie było śladu - Proszę. Bardziej mi chodziło, o tą część "jest wszędzie". Wiem, o którego bakcyla ci chodzi. Wiem, że wiele osób na niego umiera. Teraz, czemu sądzisz, że ty jesteś uodporniony?
- Ponieważ jestem Lekarzem - uczeń nawet nie spoglądał na swoje uzdrowione palce - moim życiowym obowiązkiem jest wyplenić zarazę. Tylko ja mogę tego dokonać… tak wielu już padło - jego głos wpadł z podniecenia w melancholię.

- Ok… - teraz Klaus przypomniał sobie o stanie mentalnym ucznia - Jak tego dokonasz? Masz pomysł na destylację leku?
- Liczyłem, że… - zaczął smutno, spuszczając wzrok w dół - ...pomożecie mi. Trzeba już teraz rozpocząć badania.
- To jest możliwe. Potrzebowałbyś zainfekowanego osobnika. Ale oprócz tego odpowiednie środki medyczne i chemiczne. Porozmawiam z mistrzem Jonathanem, może coś się uda załatwić. Jak ma działać twoje lekarstwo?
- To świetnie, doktorze - uczeń powoli podniósł głowę, przekręcił lekko i szeroko uśmiechnął się, ąż Klausa przeszły ciarki - moje lekarstwo uleczy zarazę, ocali wszystkich chorych, zbawi świat. Potrzebuję pacjentów, tak wielu jest już chorych…
- To oczywiste! - "ucieszył się" Klaus, starając się pokazać jak najwięcej entuzjazmu. Wyciągnął kilka kartek i długopis - Spisz wszystko czego ci potrzeba, jak reszta wróci z spotkania porozmawiam z nimi o twoim pomyśle i postaramy się znaleźć kilku chorych.
- Dziękuję - ciągle niesamowicie wyszczerzony uczeń (choć jego twarz wyglądała jak maska) serdecznie przytulił Klausa jak dziecko dostające prezent. Trwało to o kilka sekund za długo, na tyle, iż syn eteru poczuł się bardzo niekomfortowo.
Klaus poklepał chłopaka po plecach w przytuleniu, mając nadzieje, że to przekona do zakończenia interakcji.
- Jestem razem w tej wojnie. Trzeba sobie pomagać.
Chłopak odwzajemnił poklepanie. Dopiero po tym, z pewnym ociąganiem się, zwolnił uścisk. Ciągle się uśmiechał. Nagle na jego twarzy zagościł niepokój.
- Dbajcie o siebie, doktorze - zaczął wystraszony - nie chciałbym abyście też zachorowali.
- Najwyżej będę twoim pierwszym pacjentem. Nie martw się jednak, od ponad dekady bawię się laserami i jeszcze nie straciłem oka. Wiem, jak przestrzegać zasad bezpieczeństwa. - zapewnił Klaus - Lepiej teraz zrób listę potrzebnego sprzętu, jeżeli będziesz miał jakieś pytania. No cóż, wiesz gdzie jestem.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 11-03-2020, 13:08   #122
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Dzień pierwszy
Nowa siedziba fundacji prezentowała się pod pewnymi względami bardziej okazale niż wydzielone, hotelowe piętro. Jonathan zorganizował nową siedzibę fundacji w starej kamienicy pracowniczej, w zachodniej części miast, skąd było bliżej do terenów dawnych tartaków, leśnych szlaków turystycznych oraz torów narciarskich niż do centrum Liliehammer, chociaż nie znaczy to, iż hotel znajdował się tuż przy lesie - wyjechanie z terenu zabudowań zajmowało nieco ponad kwadrans.
Jonathan wykazał się rozmachem i kupił nie tylko pobliski teren fabryki mebli pełniący rolę muzeum, ale też zainwestował w oddaloną dalej fabrykę… też mebli! Trzeba było przyznać, iż hermetyczny mistrz dysponował pokaźnymi środkami, lub po prostu potrafił załatwiać takie rzeczy radząc sobie bez większej ilości gotówki.
Sam hotel był dużym, ceglanym budynkiem pełnym zakamarków, zarówno nad poziomem gruntu jak i w rozbudowanych piwnicach. Posiadał nawet wewnętrzne podwórze w którym kiedyś mieściła się studnia. Mimo wszystko obiekt nie nadawał się zbytnio do obrony, za duże drzwi, okna złożone w łuki na ostatnim, trzecim piętrze oraz zbyt duży rozmiar.
Przynajmniej nie będzie im ciasno.
Za to nowa siedziba fundacji była dość dyskretna. Nie tylko nie trzeba było się martwić o pałających się śpiących, to jeszcze w okolicy nie mieszkali ludzie, mieściły się tylko powierzchnie biurowe oraz teren muzeum i dawnej fabryki które Jonathan wykupił. Klaus i Mervi byli pewni, iż hermetyk najpewniej kupił również i te budynki, zaczynając czerpać dochody z wynajmu.
I zaświtało im, iż już dawno prowadził rozmowy z lokalnymi biznesmenami. Czyżby niesamowita przewidywalność? Lub po prostu nie chciał zostać w Magnum Opus.

***

Klaus pomagał wnosić pudła do nowego lokum Fundacji. Przez całą drogę wydawał się rozkojarzony, jakby coś nie dawało mu spokoju. W końcu, kiedy upewnił się, że nie będzie przeszkadzał w niczym istotnym, podszedł do Hannah i do Mistrza Jonatha.
- Musimy porozmawiać. Chodzi o uczniaka...
- Coś nowego poza tym co widziałem?
Kaleki hermetyk zapytał bardziej Hannah niż Klausa. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Podszedł do mnie z propozycją. Najwyraźniej chce być aktywny w poszukiwaniu lekarstwa. Twierdził, że on nim jest. - Klaus starał się streścić całą interakcję z uczniakiem jak najlepiej - I trochę sądzę, że powinniśmy mu pozwolić.
- Dla mnie brzmi to jak maruder - Hannah stwierdziła pewnie.
- Nie - Jonathan zamyślił się - za mało dynamiczny. Nie sądzisz Klausie?
- Skaleczył sobie dłoń jako dowód. - Eteryta podrapał się po karku - Nie w pełni stabilny, ale nie brzmiało to… no chaotycznie. Miało cel. Chłopak chce do czegoś dążyć. Nawet jeżeli to poszukiwanie kamienia filozoficznego, może to go zająć.
- Zajmiesz się nim, Klaus - niemal błagalnym głosem (niemal, duma nie pozwalała w pełni) zapytała Hannah.
- Zwrócił się z tym do mnie… jednak nie jestem medykiem. Jeżeli chciałby mojej pomocy, to mogę mu co najwyżej wytrzeć czoło. - Klaus wzruszył ramionami - Chyba mi ufa.. może widzi we mnie kogoś podobnego. - Eteryta westchnął - Mogę się nim zająć… ale będę potrzebował pomocy.
- Ufa ci - podsumował Jonathan - z całym szacunkiem, Hannah nie jest nawet adeptem. Trzeba monitorować sytuację.
- Nigdy nie zajmowałem się marauderem...ba, nigdy nie zajmowałem się zwykłym uczniem.- Klaus się uśmiechnął trochę zmęczony - Jakieś… porady?
- Ja też nie - Jonathan uśmiechnął się szczerze - po prostu go pilnuj. Jak czegoś będzie trzeba, pomogę. Zobaczymy jak to się rozwinie i podejmiemy działania.
- W sumie nie zapytałem jak wyglądają jego hobgobliny? Żebym wiedział, czego szukać.
- Ektoplazma - Hannah udzieliła szybko odpowiedzi - sądzę, że nie były na tyle materialne abym je widziała. Po prostu dużo śladów szlamu, a poza tym zniszczenia, zrzucone lampy, talerze, spalony czajnik. Śmierdziały zgniłymi jajami.
- Poltergeist… jasne. Nie kontroluje ich? W sensie, przypadkowe zniszczenia, nie jego celowe wyżywanie się?
- Tak było podczas katatonii.
Rzuciła Hannah, ale Jonathan dokończył wątek.
- Sądzę, iż teraz manifestacje powinny być delikatniejsze, gdyż cisza mogła przejść na działania.
- Dobrze. Macie jakieś księgi o wirusologii? Jeżeli mam mu pomóc, dobrze by było znać podstawy? I może jakieś kompendia o wprowadzaniu Magyi w medycynę?
- Wirusologii - Jonathan się zamyślił - jeśli coś o wirusach pisali po łacinie i arabsku to mogę ci udzielić moich ksiąg.
Klaus przez chwilę patrzył z niedowierzaniem po czym wydał ciche "...Ah" kiedy przypomniał sobie z kim rozmawia.
- Może Mervi znajdzie mi przyspieszony kurs na youtubie…. oby nie prowadzony przez anty-szczepionkowców.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 11-03-2020, 20:11   #123
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Healy początkowo nie miał czasu na przyglądanie się nowej siedzibie ekipy. Zresztą nie przejmował się takimi sprawami jak wygody. W końcu zorganizował sobie sanctum w opuszczonej fabryce z czasów rewolucji przemysłowej. Dla niego liczył się klimat… i jego siedziba dobrze z nim rezonowała. Nowa zresztą też mogła… ale nie miał czasu sprawdzić.
Bo musiał ruszyć w miasto swym stalowym potworem, wraz członkiem swojej Fundacji.
Mieli misję do wykonania.


Tomas nie był najlepszym towarzyszem podczas podróży, chociaż małomówność połączona z precyzją wyrażania myśli miała swe zalety. Patrick w krótkim czasie dowiedział się, iż owym mistrzem umysłu jego kobieta mieszkająca w mieście, czy raczej na miejskich ulicach - gdyż żyła jak bezdomna. Dowiedział się też, iż najprawdopodobniej jest w bardzo ciężkiej ciszy.
Czy można było oczekiwać lepszej pomocy? Pewnie i można, ale Irlandczykowi skończyły się opcje.
Pomoc w postaci wysokiej, zgarbionej kobiety odnaleźli ledwo kilkanaście metrów od parkingu. Żebrała pod lokalnym sklepem spożywczym, nerwowo kręcą głowa przez co wzbijała gęsty kołtun czarnych włosów w drgania - i zapewne generując entropiczne pole lotnych wszy wokół siebie. Nie wspominając o pchłach i pluskwach. Śmierdziało od niej okropnie mieszaniną fekaliów, brudu oraz stęchlizny. Widząc zbliżających się magów, uśmiechnęła się szeroko odsłaniając przegniłe dziąsła. Wyraz twarzy miała tak samo nieprzytomny jak wcześniej gdy próbowała wyrwać zakupy jakiemuś dziadkowi. Wyglądała na jedną z Opustoszałych, aż dziw że o niej wspomnieli w klubie. A może była Sierotą?
Patrick wyczuł napięcie po stronie Tomasa, mimo, iż nic zewnętrznego na to nie wskazywało. I chyba ból. Wielkie pokłady bólu i żałości. Mag śmierci po prostu cierpiał z każdą chwilą przebywania tutaj.
Podeszli do kobiety. Tomas dotknął ją lekko w ramię, jabby zwracając uwagę, którą na chwilę skradła im wrona grzebiąca w śmietniku.
- Alice - eutanatos zaczął powoli - możesz z nami porozmawiać? Mielibyśmy prośbę.
Kobieta ponownie uśmiechnęła się i wyciągnęła w stronę Patricka dłoń jakby prosząc o drobne, Healy wyciągnął więc portfel i wyjął dziesięć euro. Nie ma się co bawić w skąpca w obliczu lokalnej apokalipsy. Alice chwyciła jej jak sroka i zapakowała w poły luźnych szmat stanowiących niegdyś ubranie. Przyglądała się Irlandczykowi z chwilowym zaciekawieniem.
- Czego chciał?
- Śpiąca przeszła bardzo paskudne przeżycia… z mojej winy częściowo. Chciałbym… jej to usunąć z pamięci. - westchnął cicho Irlandczyk.
- Na co więc czekasz?
Kobieta jeszcze chwilę patrzyła na niego zaskoczona, po czym straciła uwagę i wróciła do żebrania pod sklepem. Patrick usłyszał za plecami ciężkie westchnięcie Tomasa.
- Na cud? Na kogoś kto potrafiłby to zrobić?- spytał retorycznie Healy.
Trzaśnięcie kurzej kości rozległo się za synem eteru, a po nim poczuł lekkie nuty magy. Kobieta na chwilę znieruchomiała.
- Alice - Tomas wyszedł do przodu - proszę. Ostatni raz, wiem, że możesz. Teraz proszę o rzecz naprawdę ważną…
Bezdomna odwróciła się w ich kierunku ponownie. Coś nieco bardziej poważnego widać było w jej oczach.
- To wszystko jak pył na wietrze.
- Być może…- zgodził się z nią Healy. -... ale nie jest w naturze maga poddawać się biegowi rzeczy.
- Może właśnie to jest mądrość - kobieta powiedziała po cichu - zaakceptować naturę rzeczy i płynąć z jej bezbłędnym cyklem.
- Gdyby natura chciała bym tak robił, to nie dałaby mi awatara.- wzruszył ramionami Irlandczyk. - Natura rzeczy jest taka, że jestem magiem i się nie poddaję. Taka jest moja natura.
- Zatem jest zła, co mały panie gnomie - bezdomna przykucnęła w stronę avatara Patricka stojącego u jego boku, jakby do rozmowy. I coś szeptała ni to do niego, ni to do siebie.
- Tu nie chodzi o filozoficzne dywagacje czy też o kwestię natury dobra czy zła. Tylko o życie, które trzeba naprostować. O winę i odwrócenie nieszczęścia.- Healy nie znał tej kobiety i niespecjalnie obchodziło go, co wepchnęło ją w tą ciszę. Tylko o pomoc bliskiej mu osobie.
Alice ciągle ignorowała Patricka, kończąc bełkotliwy szept z gnomem. Tomas wyglądał na odrobinę skołowanego, acz raczej przyzwyczajonego.
Ostatecznie bezdomna wyprostowała się i stanęła blisko Patricka. Za blisko. Czuł smród bijący od jej całego ciała oraz woń zgnilizny z twarzy, ubrań, włosów… W sumie to zewsząd.
- Konsekwencje nie powinny być tak tak łatwo odwracalne - wzrok Alice zdawał się być jeszcze bardziej mętny - ale wam coś powiem. Tomas..
Eutanatos zmrużył oczy słuchając kobiety.
- Dalej… wiesz - uśmiechnęła się - a to z czym walczycie… Oni są niemożliwi do zniszczenia. Są tak samo wieczni jak ten świat. Zawsze będą się wcielać, zawsze i zawsze, dopóki koniec nie nastąpi. Podziękujcie panu gnomowi.
Jej twarz zrobiła się ponownie głupio-beznamiętna, a po chwili wraz z dziwnym odgłos wraz ze smrodem obwieścił im, iż Alice postanowiła zakończyć rozmowę zrobieniem w gacie.
Tomas poczerwieniał ze wstydu.


Pierwszy pub jaki znalazł się polu widzenia powracających magów, sprawił że Healy niemal odruchowo skręcił i zatrzymał się. Zaproponował eutanatosowi jednego strzemiennego, albo nawet dwa na zrelaksowanie się po “misji”. Na co ten z ulgą się zgodził. Pub nie wyróżniał się niczym szczególnym. Piwa sprzedawał miejscowe i markowe. Był pustawy o tej porze, co też ułatwiało sprawę magom. Zamówienie kufelków, zajęcie miejsca, narzekanie na pogodę i miasto. Nastąpiło rozluźnienie nastrojów i Healy zaryzykował.
- Mentorka?
- Kochanka - Tomas skrzywił się - ale mentorka też.
- Koch…- to akurat było ciężko przełknąć Irlandczykowi.-... acha. I… czy… bo u nas w Belfaście poszkodowanymi magami się opiekują Chórzyści. Czemu ona… tu i bez opieki?
- KIedyś wyglądała lepiej.
Tomas spojrzał na Patricka na moment tak nienawistym wzrokiem, iż Patricka przeszły znajome ciarki po plecach zwiastujące rozróbę z kimś naprawdę groźnym. Trwało to jednak ledwo rejestrowalną chwilę.
- Temu się tutaj przeprowadziłem. Jestem tutaj dłużej, raczej z doskoku. Zaglądałem tu na tydzień co kilka miesięcy, nie przejmując się miastem. Widzisz… ona nie chce. Nawet sam nie wiem czy to do końca cisza. To nie jest Jhor, nie w tym sensie co znam. Potrafię ją trochę otrzeźwić, ale… - widać, że brakowało mu słów - to jest jej drogą do wstąpienia. Odmieniło się jej.
- Myślisz, że to wpływ obecności tych niezniszczalnych?- zapytał Patrick sącząc piwo.
- Nie, to zaczęło się dawno, gdzie indziej - Tomas dopił resztę piwa z dna kufla - parszywa karma. Ale chyba powiedziała nam coś ważnego.
- Że są niemożliwi do zniszczenia. Co nie oznacza, że nie da się ich pokonać. Zwycięstwo wszak nie musi nastąpić przez całkowita anihilację. Wystarczy zaprojektować więzienie.- ocenił sytuację Irlandczyk.
- Że muszą się wcielać - Tomas wyglądał na kogoś, kto musi zająć myśli innym tematem niż swoja mentorka - Iwan opowiadał, że nie widział dobrze ducha tego stwora przy węźle, po zniszczeniu ciała. Czyli to odpada… Takie rzeczy zwykle wypędza się za horyzont…
- A nie wiedzieliśmy tego? Przecież po to sabatnicy próbowali porwać verbenę… na mieszkanie dla jednego ze stworów.- zadumał się Patrick.
- Nie wiem czy na mieszkanie - eutanatos wyglądał na skupionego - oni też mogą mieć z tym problem. Sabat ma swoje ideały, i chociaż są to ostatnie skurwysyny to oficjalnie lubią się przedstawiać jako wrogowie starszych wampirów czy demonów. Wielu może być nie w smak taka współpraca, do tego odbierająca im władzę.
- Mam wrażenie, że stwory wolą osobiste podejście do sług. Tak zwerbowali naszego zdrajcę. Przypuszczam że podwładni tutejszego zdrajcy nie wiedzą wszystkiego na temat jego planów.- zamyślił się Irlandczyk.
- Możliwe… wiesz co… - Tomas zamówił drugie piwo - oni może chcą umrzeć?
- Planuję zrobić pocisk grawitacyjny. Po wbiciu się w cel powoduje… zwiększenie siły ciążenia wokół środka ciężkości celu. Nie powinno ich zabić, ale zamknie w niekończącym się cyklu regeneracji niszczonego przez ciążenie ciała. - zamruczał cicho Irlandczyk i zasępił się.- nie wiem czy coś takiego jestem w stanie zrobić, ale pokombinuję.
- Znałem maga który próbował coś takiego na cyborgu unii. Trzy razy się udało.
- Jak znajdę czas to pokombinuję nad szczegółami.- odparł Patrick zamyślony.- Sądzę, że przygotują się na te sztuczki, które na nich zastosowaliśmy więc powinniśmy mieć nowe niespodzianki dla nich.
- Przykro mi z powodu dziewczyny - Tomas powiedział z ponowną dawką chłodu - naprawdę.
- Mi też.- westchnął ciężko Patrick.- Gdybym wcześniej wiedział w co wdepniemy unikałbym angażowania się.
- Nie powinniśmy odcinać się od Śpiących. Przerabiałem to już.
- Może w normalnej sytuacji tak, ale to jest pole bitwy… - Irlandczyk inaczej patrzył na tą sprawę.
- Pół życia spędziłem na podobnych bitwach. Za szybko traci się kontakt z resztą, po prostu. To częsta choroba mojej Tradycji.
- Szczerze powiedziawszy spodziewałem się tu nudy.- odparł Patrick.- Zadupia które nie interesuje Technokracji… miejsca gdzie magowie są zsyłani na zapomnienie.
- Coś nie wyszły nam wakacje - eutanatos podniósł kufel w niezręcznym geście toastu.
- Oj tak.- zaśmiał się Healy zderzając kufel eutanatosa ze swoim.


Oczywiście nowa siedziba nie nadawała się od razu do swobodnego zamieszkania. Wcześniej były to kilka biur, a jeszcze wcześniej mały hotel który splajtował - sądząc po zapachu mebli w piwnicy, meble znalazły się tam zaraz po zimowych Igrzyskach. Od czego była jednak magya w ich rękach… No, prawie każdego. Wirtualna Adeptka z racji na zakumulowany paradoks służyła głównie jako koordynator wystroju oraz szybkiego remontu. Trzeba było przejrzeć instalację elektryczną, zmierzyć wymiary pomieszczeń, odnowić meble oraz kupić nowe.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-03-2020 o 19:35.
abishai jest offline  
Stary 27-03-2020, 12:12   #124
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Dzień drugi

Remont i kwestie przeprowadzkowe powoli ustabilizowały się. Iwan odwiedzał fundację, pomagając swoją sztuką w bliżej nie zidentyfikowanych czarach nad siedzibą (prawdę mówiąc wyglądało po prostu jakby święcił budynek) wciąż dochodząc do siebie. Główny ciężar remontu padł na Klausa i Patricka oraz ojca Adama. Jonathan wciąż dopełniał bliżej nie zidentyfikowane formalności, a Hannah po raz kolejny malowała w dyskretnych miejscach glify strażnicze.
Oby tym razem się na coś przydały.


Nauki należało łączyć z praktyką. Takie najwyraźniej podejście miał batiuszka i dlatego zagonił Healy’ego do roboty. Patrick oczywiście miał podłoże teoretyczne. Stary Szkot o to zadbał. Niemniej zaświaty ogólnie nie były dotąd czymś co Irlandczyka interesowało. Bo i czemu miało?
Żyjąc w Belfaście zajmował się tym co przelazło do jego z innych miejsc. Dopóki siedziało u siebie Healy kierował się zasadą: Live and let it live.
Miss Storm i jego przydupas zmienili sytuację i zmusili Patricka do poszerzania horyzontów. I zabezpieczania budynku pod przewodnictwem Ojca Iwanowa. I szło mu to zaskakująco gładko.
Przynajmniej z punktu widzenia tych, którzy nie znali przeszłości Healy’ego. Ten bowiem nie zaczynał bowiem jako Syn Eteru. Zanim przystał do tej tradycji podobnie jak ojciec Adam był uczniem w wielu innych… nie mogąc opanować ich sztuki kreowania magii ( z winy wyjątkowo upartego i niereformowalnego awatara, który miał własne zdanie co do tego kim Patrick miał być). Niebiański Chór był pierwszą z Tradycji którą liznął Irlandczyk toteż znał metody ich nauczania i podejście do magyi… nawet jeśli nie potrafił dosłownie stosować ich rytów i musiał je przefiltrować przez paradygmat własnej magyi.
Po zakończeniu zaś… obu magów czekało stworzenie tworzenie korytarza w średniej penumbrze, który miał połączyć ich siedzibę z sanctum Irlandczyka. I przy okazji Healy miał możliwość nauczenia się przez porządnego “nurkowania” w światach umbralnychj.


Trasa umbralna pomiędzy sanktuarium Patricka a nową siedzibą fundacji przebyta nieśpiesznym spacerem zajmowała około godziny. Prowadziła przez penumbrę średniej umbry przez tereny miejskie, czy raczej to co w tej penumbrze mogło uchodzić za miasto. Gdy przecinała centrum, większość budynków jaśniała swym upiornym duchowym odbiciem. Zaś przy bliższych oględzinach przypominały trochę martwą naturę, rzeźby zasuszone w formalinie gęstej pajęczyny wzorca. Srebrne, metaliczne nici (miejscami nawet kryształowe) oplatały to miejsce prawie szczelnie tworząc półprzeźroczyste kokony, a pośród tych geometrycznych kształtów przemykały równie regularne kontury pająków, sługów Tkaczki na regularnej wojnie z panoszącymi się gdzieniegdzie pomniejszymi zmorami. Tych kreatur co prawda Patrick nie widział, lecz czuł ich śmierdzący odór i widział poszarpaną, pozlepianą i zniszczoną pajęczynę tworzącą głębokie leje prowadzące do nor między sieciami, a nieraz do dziur w budynkach. Nawet największe pająki wzorca, wielkości małego samochodu, z ostrożnością odbudowywały sieć wokół tamtych miejsc. Wiedziały bowiem jak niebezpieczne bywały zmory, zwłaszcza na swoim terenie. I Healy to wiedział…

Rejony dalej od centrum były inne. W okolicach nowej zabudowy obszary średniej umbry przypominały las wdzierający się między budynki. Tylko niektóre domy miały już swe odbicie, tworząc nieregularne skupiska. Pajęczyna wzorca była tutaj zdecydowanie mniej gęsta i bardziej świeża i błyszcząca, chociaż równie perfekcyjna, pnąc się od budynków do drzew i polan. Ilość zmor spadała, pozostawiając proste, niemal wierzące istoty podgryzające duchowe odbicia drzew oraz broniące przed nimi pomniejsze duchy natury.Szczególnie widoczne żabopodobne, błotne żywiołaki ziemi oraz ponure, pokryte gęstym siwym futrem oraz płatami szronu, wielorękie wariacje na temat yeti czy inny mitów o wielkiej stopie – tych było co prawda niewiele, ale niespecjalnie kryły się ze swoją obecnością. Patrick wolałby nie wchodzić im w paradę, wszak to pewnie kolejny zagrożony gatunek z Odeszłych. Na szczęście… nie musiał. One miały swoje sprawy, on miał swoje. I ich interesy nie krzyżowały się.

Okolice siedziby fundacji były podobne do centrum, lecz nory zmor były tu sporadyczne, pajęczyna wzorca była mniej obecna, a rolę sług Żmija przejęły pospolite duchy zwierząt robiąc sobie surrealistyczne safari między odbiciami budynków, jakby zwiastując, iż natura wciąż walczy w danej dzielnicy przemysłowej o dominację nad narastającą formą kreowaną przez nieświadomych swoich działań Śpiących.
Całość umbry spowijał dziwny blask czy też aromat. Był bardzo subtelny. Dopiero wiedza Patricka o tym, iż prawie całe miasto charakteryzuje się silnym przepływem Kwintesencji, pozwoliła stwierdzić, iż to jest jego objaw. Na tyle, na ile znał Umbrę, wiedział, iż zobaczył stanowczo za dużo duchów. Nawet w rejonach ciasno opatulonych pajęczyną wzorca, nie widuje się aż tylu pająków. Najwidoczniej wolne zasoby unoszące się wszędzie miały bardzo życiodajną moc, z której korzystały i duchy pozytywne i negatywne.
Właściwie to budziło jego radość, takie obserwowanie obcego środowiska tętniącego życiem. Patrick wszak choć zabijał bez mrugnięcia oka i niszczył co mu kazano, to nie czynił tego z radością. Ot kiedy należało to zrobić, to to czynił. Sama walka jednak go nie rajcowała. Po prostu był w niej dobry i tyle…
W tym co czynił teraz, dobry jednak nie był. Był uczniem batiuszki. Wyszykował z jego pomocą przejście w ich nowej siedzibie. I teraz podążał trasą do swojego sanctum, po drodze zostawiają z pomocą sił niewielkie “okruszki” na trasie. Subtelne nutki dźwięku, które same w sobie nie zwróciłyby na siebie uwagi. No chyba, że… ktoś wiedział co ma usłyszeć.


Tworzenie drugiego przejścia zajęło mu wiele czasu i kilka nieudanych prób z soczewkami i kryształami. Ech pod nadzorem batiuszki przełożenie jego wskazówek na język trybów i układów kabli wydawał się taki prosty. W końcu jednak się udało. Przejście było gotowe.
Spojrzał na komórkę… już osiemnasta. Spojrzał przez okno. Ściemniało się już.
Cały dzień, bez obiadu… Czuł że burczy mu w brzuchu. Pozostało wrócić do ich wspólnego domu i stamtąd zamówić żarcie na wynos… dla całej ekipy. I przy okazji przetestować wyjście awaryjne. Healy przeszedł do umbry zadowolony z siebie.
To był udany dzień.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 30-03-2020, 20:09   #125
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Dzień drugi



Mervi na wstępie, gdy tylko weszła do pokoju Firesona, zobaczyła wirtualnego o kulach, który z trudem pakował ubrania do torby. Podeszła bliżej ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach.
- A ty niby gdzie się wybierasz?
- Z dala od tego domu wariatów - wirtualny fuknął na jednym wdechu, jakby bojąc się bólu, tak, iż ostatnie słowa były prawie niesłyszalne.
- W tym stanie, tchórzu? - prychnęła - Nie dajesz sobie pomóc. Znowu ten sam błąd chcesz popełnić, zostać samemu.
- Gdybym był sam to byłbym bezpieczny - zasapał się, stanął na kulach przed Mervi - ratowałem dupsko pewnej wirtualnej. Może znasz.
- Och, a więc teraz, wiedząc co się stanie, podjąłbyś inną decyzję i nie pomógł?
- Nie - powiedział twardo, siadając na łóżku. Syknął przez zaciśnięte zęby - ale temu mnie ten skurwysyn dopadł. Nie temu, że nie trzymałem się z wami. Dlatego, że śledzili hotel, że mieliście tutaj cholernego nephandusa który spalił wam melinę. Bez wyrzutów mi tu.
- Bo co? Ty mi robisz. - usiadła obok Firesona - Czemu sądzisz, że teraz będzie cacy? I jak w tym ma pomóc upartość w unikaniu leczenia?
- Znowu zniknę i tyle - powiedział z mniejszym przekonaniem.
- A oni znowu cię znajdą i teraz ty będziesz robił za vessel dla Ktulu. - zacisnęła pięści dłoni ułożonych na kolanach - Nie igraj z losem, nie bądź uparty. Zostań z nami i do cholery daj się wyleczyć.
- Ma przy mnie gmerać ten grabaż?
- Przy mnie gmerał, a teraz jest moim terapeutą. - spojrzała z irytacją.
- To temu walisz trupem - pociągnął nosem z lekkim uśmiechem.
- Przynajmniej nie ja usilnie próbuję trupem zostać. - spojrzała poważnie z dziwną troską.
- Nie?
Mervi przewróciła oczami.
- Daj się wyleczyć i zostań z nami. - położyła dłoń na dłoni Firesona - Proszę.
Wirtualny adept wyraźnie zesztywniał.
- Trzeba zabrać książkę z mojego mieszkania.
- Załatwię to. - Mervi spojrzała na dłoń Firesona - ...ty nie lubisz jak dotyka cię ktoś?
- Nie przepadam.
Mervi z lekkim wahaniem zdjęła dłoń.
- Tak... Całkowicie? Ktokolwiek? Bo wiesz... - spojrzała sama lekko zdenerwowana - Myślałam, że może my...
- Nie będziemy razem pić, alkoholu też nie lubię - pokręcił głową - muszę też odszyfrować miejsce tego węzła. Dalej nie chcę go podać hermetykom.
- Tak... - Mervi spojrzała w dół - Czyli nie zrozumiałeś... - wzięła oddech - Myślałam, że my... może... będziemy razem... Jako para... - dokończyła cicho.
Wirtualny adept pobladł.
- Ale... dlaczego?
- Po prostu... podobasz mi się i... jest coś w tobie... Tak to działa jak... ktoś się w kimś podkocha... - zamilkła - ...przepraszam?
- Dam ci cynk co z księgą. Jutro wybywam z tego miejsca. - rzucił słowa szybko patrząc w ścianę.
- Bo nie chcesz, abym była. - westchnęła - Zrozumiałam, źle sądziłam. Nie chcę byś odszedł, byś odrzucił leczenie.
- Sam się polatam. A wy potrzebujecie kogoś na zewnątrz.
- Adam... Nie rób tego.
Wirtualny adept milczał.

***

Tomas głównie zajmował się rannymi. Wyglądał na prawdziwie umęczonego trudem, i co ciekawe, mimo zimnej kontroli emocji w takich chwilach, prawdziwie poirytowanego. O ile do dziewczyny Patricka podchodził z prawdziwą czułością i empatią godną uzdrowiciela, to gdy po raz kolejny Fireson odmówił leczenia, Eutanatos wieczorem zaszedł do niego, a krzyk nastawianych kości niósł się echem korytarzy fundacji, aż zbudził Hannah. Pokój w którym odbywało się “przymusowe uzdrawianie” wykazywał anormalne stężenie fluidów sił i umysłu. Chyba pacjent stawiał opór.

Dzień trzeci


Miejscowe wampiry, zgodnie z obietnicą, dostarczyły dodatkowe informacje dla magów. Pobieżne oględziny, wykonanie głównie przez ojca Iwana, Jonathana wraz z małym współudziałem Tomasa (eutanatos był ciągle zajęty dziewczyną) nie ujawniły nic szczególnie ważnego. Kilka akt morderstw, nie wszystkie nawet tyczyły seryjnego mordercy, wiele było sprawami z podejrzeniem skierowanym na Sabat, informacje o spalonym wysypisku śmieci czy potwierdzenie ruchów Sabatu na mapie. Na pewno bęða musieli jeszcze dokładniej poświęcić temu uwagę.

***

Mervi siedziała na pikselach tworzacych powalony pień drzewa złożonego z wielobarwnych pikseli,obserwując jak ich kolor zmienia się w chaotycznym rytmie. Dotknęła jeden ze zglitchowanych pikseli leżący pośród reszty ustawionych w równych szeregach. Sam avatar jaki przyjęła Merv do najbardziej idealnych nie należał. Co chwila był on zaburzany przez zakłócenia i cechował go brak wyraźności sylwetki... dziewczyny chyba? Ciężko było określić jako że i biustu poskąpiono...
Pozornie bez emocji oczekiwała na Joela. Wydawało się jej, iż jej mentor lubił się spóźniać… Ale czy na pewno? Wszystko się mieszało. Dawne wspomnienia, suche fakty, pozbawione kontekstu emocjonalnego były nierealne jak czytanie książki o cudzym życiu. Wie się, że to się wydarzyło, lecz nie do końca się ufa, nie zawsze ma się świadomość, i ostatecznie - nie przywiązuje się aż takiej wagi do obcych swemu ja faktów.
Cyfrowy kot kot pojawił się w tumanach czarno-szarych wokseli. Witając się się z Mervi marudził pod nosem dlaczego znowu muszą spotykać się w nie do końca sformatowanym sektorze. Było to raczej przyjacielskie przekomarzanie.
- Takie są najlepsze. - odparła i poczochrała piksele między uszami kota.
- Po ostatnich przygodach wolałbym chyba coś spokojniejszego - westchnął.
- Ostatnio to ty wybierałeś sektor. - przypomniała.
- Właśnie - słowa Joela zabrzmiały jak “Miaaałśnie!”.
- Jak masz lepsze miejsce to powiedz. - wzruszyła ramionami - Ja nie mam nastroju na kombinowanie nad wallpaperem.
- To nie wallpapery, miau! - skrzywił się - To nasz raj...
Mervi wzruszyła ramionami.
- Nad rajem też nie mam nastroju się zastanawiać. - przesunęła kilka kawałków ziemi, które rozpadły się jak na życzenie.
- Może - jakaś dziwna tęsknota odbijała się w mądrych, kocich oczach.
Mervi milczała wciąż przemieszczając kawałki ziemi.
- Inaczej byś patrzył, gdyby Ktulu ci wepchnął macki w gardło.
- Ciekawe nazywasz swego chłopaka i jego penisa, mia - Joel ledwo zdławił śmiech.
Mervi spojrzała z wyraźną złością i bólem.
Kot zrobił oczy jak spodki.
- Ja… ja… miał… przepraszam… O co chodzi Mervi?
Dotknął ją puszystą, miękką łapą w ramię.
- Myślisz, że żartuję? Nie, poznałam już mackowate syfy, barabusa hermetyków... - jęknęła.
- W co ty się wkopałaś?
- W Fundację Wojenną, która natrafiła na ktulowate, zmiennokształtne potwory i ich nephandycznego kumpla.
Kot wytrzeszczył oczy.
- Miał?
- Co? - Mervi spojrzała na Joela.
- Aż tak? Opowiadaj...
Mervi zaczęła mówić o Einarze, tym jak był jej "przyjacielem" i do czego ufność doprowadziła. Powiedziała, że Ktulu jest więcej, że przez jednego miała zostać zapłodniona.
- Fireson mnie uratował... bo tak to Glitch by to zrobił i miałbyś podopiecznego marudera...
- Nie sądze aby było tak łatwo oszaleć, i to w ten sposób - na koniec miauknął z przejęciem - kurcze… nie jest dobrze. Trzymasz się po tym? Jak wy tam trzymacie się ogólnie, jako całość?
- Joel... Glitch już mnie przygotowywał do maruderowania. - w tym momencie opisała nocne akcje - Był jeden sposób na niego... - ściszyła głos - Przez niego jestem teraz na odwyku...
Kot schował twarz w dłoniach, jakby musząc się zastanowić i posmucić. Wreszcie wymruczał.
- Jakby ci było mało… jakbym mógł pomóc?
- Potrzebuję od ciebie... tutorialu. Jesteś zmyślną kicią.
- Nie znam się na walce z takimi cholerstwami. Mogę im co najwyżej nasrać do butów.
- Albo podzielić się wiedzą o entropii. Bardziej. - spojrzała z lekką naganą.
- Czyli rzyganie do butów. Radzisz sobie już z zabijaniem maszyn?
- Cóż... - Mervi zastanowiła się - Może to nie jest zabijanie maszyn, ale doszłam do tego, jak sprawić, by działały lepiej. Wiesz, bez zwiechy.... To naprawdę dobre. Jedyne co niszczy to bugi i crashe możliwe czyniąc maszynkę lepszą. - odparła z jakąś dumą. - Po prostu podmieniam wadliwe stałe i modyfikuję procesy zmiennych, aby nie było zakłóceń w działaniu.
- Boisz się chaosu - kot zamrugał uśmiechając się.
Mervi zamrugała.
- Co ty. Po prostu nie będę psuła sprzętu dla samego psucia. Glitch tak robi.
- Czy łatwiej jest ci pokierować układem w stanie stabilnym przy też doprowadzić go do stanu dynamiki?
- Statyka jest bezpieczniejsza...
- Bezpieczeństwo to też brak zmian - kot powiedział poważnie - zatem w imię bezpieczeństwa nie powinnaś zagłębiać entropii.
- Nie chcę robić tego w imię bezpieczeństwa. - spojrzała urażona - Powinieneś zauważyć po tym w co się pakuję i jak.
- Entropia to sztuka kontroli chaosu. Możesz go albo zamrozić, albo manipulować światem w jego morzu. Połączyć się tego nie da - kot wzruszył ramionami - albo ja nie potrafię, też to całkiem możliwe, mia.
- Więc... wystarczy, że odwrócę proces poprawy działania , aby mieć jego zniszczenie?
Kot śmiałym zamachem ruszył dłonią jakby zrzucał jakaś kurtyną. W powietrzu zalśniła czarna pusta, dysk barwy głębokiej czerwieni na którym zaczęły pojawiać się białe symbole. Matematyka, setki równań termodynamiki… Chociaż nie. Zaczynało się od równań termodynamiki, potem przez analogię przechodziło do teorii informacji, a na koniec do zupełnie nieznanych Mervi obliczeń. Część kojarzyła, niektóre zależności nawet stosowała, lecz to wszystko sięgało wyników o kilkanaście kroków dalej niż ona była w stanie samodzielnie ogarnąć.
- Nie do końca, mia - kot pokazał puchatą łapką jedna równanie - zmiana znaku czwartej pochodnej nie wystarczy, patrz na to ogólne równanie. Pewnie sama ułożyłaś podobne?
- Tak... ale nie mogłam znaleźć ogólnego rozwiązania. - mruknęła z irytacją.
- Proszę.
Ekran pokazał ciąg wyprowadzeń i rozwiązań. Były… magiczne, sprytne, śmiałe. I… przerażające. W ogólnych rozwiązaniach czaił się chaos którego Mervi nie potrafiła zaakceptować, może dlatego nawet o nich nie pomyślała jako o użytecznych? Pochodne energii proporcjonalne wykładniczo do zmian, bezwzględne wartości parametrów nie zatrzymane w ryzach, rozwiązanie nawet nie zakładało warunków na stabilność… Gorzej! Ono było niestabilne.
Kot zaśmiał się.
- To rozwiązanie działa też dla organizmów żywych, ale to sobie sama wykreślisz zbędne czynniki. Po redukcji jest już sprawniejsze do wykorzystania, mia.
- Czemu to ty nie masz Glitcha? - zmarszczyła brwi patrząc na działania - Pokochałby cię.
- Mam równie upierdliwego Geniusza - Joel odruchowo użył terminu Unii.
- Ty stary technokrato. - wyszczerzyła się.
- To dobry termin - zaśmiał się - zamiast tego magicznego mambo-dżambo.
- Czyli to - wskazała na działania - wystarczy mi?
- Oczywiście, że nie - wystawił koci język - to ma ci pomóc we własnych badaniach. Biorąc gotowe formułki… nie jesteśmy w Unii.
- Może zacznę mówić o Geniuszu. I tak nawet Fireson moje metody technokratycznymi nazywa, a jedna werbena nazwała pieskiem Unii... i po tym jak się odcięłam wyzwala mnie na certamen.
- Uważaj - mentor wirtualnej spoważniał - Verbeny.. są… Jak tam sprawdzenie sygnatury?
- Dałam dane Firesonowi do porównania... ma mi wyniki przesłać... - ból pojawił się w jej słowach.
Nagle przytuliła kota. Joel odwzajemnił uścisk bez słowa.
- Byłeś kiedyś z kimś? Ja byłam? - zapytała ze smutkiem.
- Mało mówiłaś o swoich prywatnych sprawach. Szczególnie pod koniec, jakbyś była tajniakiem.
- Dostałam kosza... i nie wiem jak z tym żyć...
Joel milczał.
- Nie jestem dobry w te klocki, była żona potwierdzi, miał.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest teraz online  
Stary 06-04-2020, 14:38   #126
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Dzień czwarty.

Klaus spędził czas na wzmacniunu materialnej struktury siedziby. Zmienił ceglaną budowę w lity kawał tytanu, zezwalając jedynie zewnętrznym cegłom na pozostanie w swej pierwotnej postaci, chociaż ją odświeżył. To samo uczynił z okkiennicami, zwiększając wytrzymałość strukturalną szkła. Na końcu umocnił drzwi, sprawił, aby zawiasy stały się częścią otaczającej je ściany. Na końcu zmienił kolory farb na ścianach na coś przyjemnego dla rezydentów.
Healy w Sanctum. Wzmacniał Rękawicę tam gdzi mu powinien, ulepszał materiały. Tworzył co mu radził batiuszka i wicek J.. Patrick był magiem ulicy, magiem walki i szybkich decyzji. Rytualna magia i tworzenie osłon dla siedziby, umacnianie i projektowanie zabezpieczeń… to wszystko było poza jego strefą komfortu. Niemniej proste rzeczy potrafił przygotować.
Mistrz Iwan ostatecznie zorganizował katolicą świetlicę dla bezdomnych. Zakonnik z chęcią przyjął pomoc Klausa, który czuł, iż chociaż w małym skrawku zmieniają miasto na lepsze. Sam duchowny wyglądał na bardziej sceptycznego czy może upadającego - jakby czynił takie rzeczy tylko z powodu tego, iż tak należy, a nie z faktycznej wiary w odmianę losu.
Klaus miał okazję bliżej poznać kilka miejscowych zakonnic i trzech księży oraz działaczy społecznych. Ruchy, pozycja Iwana, sposób w jaki rozmawiał…
Technomnta zrozumiał, iż Iwan nie był pasterzem.
Iwan był psem pasterskim, a oni wszyscy byli jego stadem.
Wieczorem Fireson który opuścił Fundację skontaktował się z Mervi, informując ją, iż pracuje nad odzyskaniem lokalizacji węzła po swoich ostatnich przygodach z nephandycznymi istotami.


Dzień piąty.


Cały dzień Jonathan i Hannah spędzili na jakimś złożonym rytuale. Jak to z hermetykami bywa, za bardzo nie byli skłonni się dzielić swoimi celami (nawet z uczniem, co zauważył Klaus, Hannah po ostatnim za bardzo nie chciała się do niego zbliżać). Systemy monitorujące w sprzęcie Mervi wariowały nie mogąc w pełni złożyć koordynatów czasoprzestrzennych.
Zapytany o to Jonahan stwierdził, iż dobra sztuka wymaga tajemncy.

***
Healy wpadł do Mervi tuż przed południem. Uśmiechnął się do niej wesoło.
- Gotowa na masakrę kartonowych tarcz? - zapytał od progu. Bo wszak wcześniej ustalili “wymianę przysług” między sobą.
Mervi spojrzała na niego z jakimś... smutkiem?
- Jasne... Zawsze się przyda, nie? - wysiliła się na uśmiech.
- Co się stało? Chyba nie boisz się, że się zbłaźnisz na początku?- zapytał wesoło Patrick i zaczął pocieszać. - Nie martw się tym. Nikt nie rodzi się z rewolwerem w dłoni.
- Już umiem podstawy, nie traktuj mnie jakbym broni nigdy nie trzymała. - odwróciła wzrok od Patricka - Idziemy?
- To dobrze że umiesz. Spróbujemy pistoletów, pistoletów maszynowych, może śrutówek jeśli nie boisz mocnego odrzutu.- odparł wesoło Irlandczyk wychodząc z jej pokoju.

***

Technomantka nawet mocno nie słuchała co mówił Patrick. Była pogrążona w swoich myślach na tyle, że nawet nie zauważyła jak dojechali do strzelnicy.
Healy’ego to zaniepokoiło, gdyż dziewczyna nie reagowała na jego żadne zaczepki. Nawet te otwarcie seksistowskie mającą ją nieco rozjuszyć. Niemniej nie uzyskał żadnej reakcji, od zwykle wybuchowej Finki.
- Co się stało. Tylko nie mów że nic, bo nie uwierzę.- rzekł cicho gdy wchodzili do środka.
- Nie zrozumiesz.
- Niby dlaczego nie miałbym? To jakiś skomplikowany wzorzec zrobiony z pomocą komputerów kwantowych?- zapytał ironicznie Healy przypuszczając błędnie, że Technomantka (podobnie jak on) planuje wyrafinowaną zemstę na “nieśmiertelnych” wrogach.
- Fireson znowu nas opuścił. - Mervi oparła się o ścianę znowu nie reagując na zaczepkę.
- A to skończony idiota. Zapomniał jak się to ostatnio skończyło? Jak został rzucony niczym kawał mięsa prosto na nas? - podsumował Irlandczyk zaskoczony jej słowami.
- Mówił, że znaleźli go, bo się odkrył ratując mnie... - westchnęła - A teraz odszedł przeze mnie...
- Gówno prawda.- podsumował Healy splatając ramiona razem.- Nie wie jak go znaleźli za pierwszym razem. I nie wątpię, że go znajdą ponownie. To głupota teraz się rozdzielać.
- Jeżeli mu się coś stanie to przeze mnie... Odszedł, bo nie chciał być obok mnie...
- To znaczy?- zapytał zdziwiony Irlandczyk.
- Wyznałam mu uczucie! - uniosła głos - Mówiłam, że nie zrozumiesz.
- Oczywiście że rozumiem. Ty potrzebowałaś wsparcie w sytuacji stałego zagrożenia, a on… spietrał przed odpowiedzialnością jak niedojrzały smarkacz.- podsumował jej słowa Healy i uśmiechnął się ciepło mówiąc.- Słuchaj. Fireson jest dużym chłopcem. Jego decyzje są jego decyzjami. On ponosi za nie winę i odpowiedzialność. Jeśli zginie to przez swój upór i nieufność, nie przez ciebie.
- Zakochałam się... po raz pierwszy się zakochałam... i zwaliłam to! On nawet dotyku nie lubił... Powinnam dać spokój... - zakończyła płaczliwie.
- Może pierwszy, ale nie ostatni.- Healy pogłaskał dziewczynę po głowie.- Z czasem albo ci przejdzie, albo znów go znajdziesz i może pójdzie lepiej. Na razie pomyślmy nad strzelaniem, potem nauka informatyki… a w przerwie jakiś bar, byś mogła połamać parę męskich serc w ramach zemsty na moim rodzaju?
- To ty myślisz tylko o seksie...
- Mówię o łamaniu serc, a tobie się to z seksem kojarzy?- westchnął Healy i dał prztyczka w nos Mervi.- Tu o poprawę poczucia własnej wartości chodzi.

Po czym zaciągnął pogrążoną w melancholii Mervi do środka. Następnie była rozmowa przy biurku. Healy znał tu pracowników, bo jak się okazało bywał tu z pewną dziewczyną. Dzięki temu, że znał obsługę Patrick bez problemu załatwił sobie mały arsenał. I wraz z nim oraz z Mervi udał się na strzelnicę. Tam zaczął od podania Fince pistoletu. Niezbyt dużego, ale za to lekkiego.
- Dobry na rozruszanie się.- dodał z uśmiechem Irlandczyk.
- To mówisz każdej jak się rozbierzesz? - Mervi lekko uśmiechnęła się.
- Nie bój się. Duże jest piękne.- odgryzł się Healy i wziął drugi pistolet do ręki, a potem w obie dłonie. Trzymając go stabilnie jak policjant rzekł.- Taki chwyt i taka postawa są dobre dla nowicjuszy. Spróbuj.
- A u kogo to duże widziałeś, Rambo?
Mervi zrobiła jak chciał Patrick.
- W lustrze.. a teraz skup się.- Healy dał klapsa dziewczynie, co by zachęcić ją do strzelania zamiast do gadania. Choć poprawa jej humoru go ucieszyła. -... i strzelaj.
Mervi spojrzała na broń, na cel, na Patricka... i wycelowała w eterytę.
Ten zareagował odruchowo, pospiesznie chwycił za dłonie Mervi i niemal instynktownie ją rozbroił.
- Nie czas na takie żarty.- westchnął po wszystkim.
- Nawet nie załadowałam. - wyszczerzyła się - To za klapsa. Nie pozwalaj sobie.
Po tych słowach zabrała od eteryty pistolet, ustawiła się i przeładowawszy broń strzeliła do celu.
- Już ci przeszła smuta? To dobrze. Widać właśnie klapsa potrzebowałaś.- odgryzł się Healy i zaczął dawać porady dziewczynie i sugestie, by każdy kolejny strzał był celniejszy od poprzedniego.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 08-04-2020, 21:51   #127
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ostatki ;)


To była długa batalia, okraszona krzykami wrzaskami i groźbami. Głównie z jej powodu. Bo Mervi nie podobała się sukienka, którą zakupił dla niej. Czarna krótka, ładniutka, bardzo kobieca. Finka nie chciała jej założyć i Healy nieźle się namęczył nim w końcu się ubrała i… pokazała urodę ukrytą pod totalnym brakiem gustu.
I była gotowa poczuć się atrakcyjna.
Healy zabrał Mervi do niedużego acz eleganckiego pubu Bryggerikjelleren, w którym można było zjeść kolację i napić się trunków. Miejscu gdzie taka atrakcyjna dziewczyna jak Mervi z pewnością przyciągnie uwagę. Nawet bez wspomagania magyi. Cel Irlandczyka był prosty. Finka miała się poczuć atrakcyjnie i nieco podbudować swoje poczucie własnej wartości. Co prawda nie wątpił, że trudny charakter dość szybko zniechęci potencjalnych wielbicieli do niej, nawet mimo jej delikatnej urody. Ale nie o to w tym chodziło. Miała poczuć się kobieco i może… nauczyć się nieco tego jak uwodzić. Taki był jego plan.
- No i jak ci się podoba to miejsce?- zapytał eteryta swoją towarzyszkę, gdy już znaleźli się w środku.
- Wciąż mi się nie podoba w co mnie ubrałeś. - mruknęła - Kobiety nie mają tylko do zaoferowania cycków i tyłka...
- No nie… ale nikt nie idzie do łóżka z dyplomem studiów. - odparł Irlandczyk.- Poza tym ty masz ładny tyłek i cycki, więc czemu się ich wstydzisz?
- Bo nie są ważne. I ja nie mam zamiaru iść do łóżka...
- I nie każę ci iść. Uważam jednak że powinnaś poczuć się atrakcyjna. Kwiat wabi wszak kolorami owady.- westchnął Healy i spojrzał na dziewczynę dodając.- Usiądziesz sobie przy barze, zamówisz drinka czy dwa. Ja usiądę gdzieś dalej, by pomóc w razie kłopotów. Jesteś tu, by posłuchać tanich komplementów, pożartować i zrelaksować się. By zrozumieć, że pierwsza miłość rzadko bywa ostatnią.
- Nigdy nie miałam nikogo innego na oku i nie mam. - westchnęła - Przynajmniej się może upije...
- Marudzisz.- westchnął Irlandczyk i wzruszył ramionami.- I smęcisz. Ale lepiej tu, niż w samotnym pokoiku wmawiając sobie poczucie winy. No… powodzenia…
Po tych słowach Healy oddalił się zostawiając Mervi samą. Skierował się ku jednemu ze stolików, by tam przysiąść mając magyiczkę na oku.
Zrezygnowana Mervi poszła do baru zamówić drinka... z dużą Ilością wódki. I jak się okazało… Healy miał rację. Po pierwszym drinku, drugi był już darmowy bo koło Finki pojawił się przystojniak w korporacyjnym garniaku wielce zainteresowany skąd pochodzi i ma taki śliczny akcent. Co było oczywistą ściemą, bo jako Skandynaw musiał rozpoznać akcent sąsiedniego państwa.
Mervi nie wdawała się w szczegóły, a jedynie przyznała narodowość. Nie wiedziała jak czuć się w takiej sytuacji, więc pozwalała mężczyźnie gadać, sama pozostając zawstydzona. A mężczyzna się rozkręcał, opowiadając o sobie i pusząc się niczym kogut swoim sukcesem… i śnieżnobiałym uśmiechem. Co nie zmieniało faktu, że przy okazji zadawał pytania o jej pracę, powód przybycia do miasta i wszystko co pozwoliłoby mu ją bliżej poznać.
Technomantka nawet bardzo nie przywiązywała uwagi do swoich fałszywych odpowiedzi,jedynie obserwując co zamierza wywinąć mężczyzna... Żonaty może? Nie miał obrączki i był dość młody. Mógł mieć dziewczynę, wyglądał na takiego.
Mervi zerknęła przelotnie w stronę Patricka popijając drinka.
Healy jedząc miejscowy posiłek obserwował czujnie Mervi i jej amanta. Stuknął palcem w komórkę leżącą na stoliku obok niego. Jakby chciał jej przekazać, jak może się z nim skontaktować. Tymczasem numer jeden się znudził podchodami i pod wymówką ważnego telefonu z pracy odstąpił od Finki. Zostawił jednak wizytówkę z numerem telefonu. A po nim był numer i trzeci...
Wirtualna miała dość po trzecim amancie i czwartym drinku... Wstała od baru na miękkich nogach i zanim nawet pożegnała się...
- Och, Patrick! - rzuciła głośno w stronę Irlandczyka i spojrzała na numer trzeci - Wybacz, muszę już iść. - rzuciła do niego z ruszyła ku eterycie uśmiechając się do niego słodko.
- I jak to jest być tą damą która obdarza niegodnej jej samców łaską swojej uwagi?- zażartował na powitanie Healy wstając od swojego stolika.
Mervi rzuciła się na szyję Patrickowi i na oczach trójki pocałowała go. Tego Irlandczyk się nie spodziewał. I pewnie dlatego zareagował odruchowo. Jego usta przylgnęły mocniej, pocałunek z lekkie zetknięcia warg zmienił się w namiętną pieszczotę. A dłonie delikatnie acz pobudzająco powiodły po biodrach dziewczyny. Mini stanowiła mierną barierę przeciw takim doznaniom.
- Ufam że bawiłaś się dobrze?- mruknął cicho po pocałunku.
Mervi wzięła głębszy oddech.
- Ostatni był suczysynem. Chodźmy już... I łapy precz z mojego tyłka. - sapnęła.
- Ja bym powiedział, że idealnie do niego pasują.- mruknął Irlandczyk odsuwając dłonie i spojrzał w jej oczy mówiąc. - Widzisz jaka jesteś atrakcyjna i kusząca? Mogłabyś być prawdziwą femme fatale, gdybyś chciała. Pewnie nie zechcesz, ale przyjemnie mieć tą świadomość, prawda?
- Musiałam naprawdę się popić, że cię pocałowałam. - mruknęła biorąc Patricka pod rękę.
- Noc jeszcze młoda. Możemy popić więcej i skończyć na kolejnych pocałunkach.- odparł cicho Irlandczyk. Po czym idąc z dziewczyną do drzwi rzekł.- A poza tym tego właśnie potrzebowałaś. Trochę szaleństwa, pijaństwa i głupich decyzji. Trochę relaksu po tym wszystkim co ostatnio przeszliśmy.
- Mhm... - mruknęła, gdy wyszli na zewnątrz - Ale wciąż twoja dziewczyna jest skrzywdzona, Fireson mnie odrzucił i może zginąć przeze mnie, a Ktulu łazi radośnie po ulicach...
- Nie cofniemy tego co się stało. Możemy spróbować jedynie uleczyć rany i naprawić. Fireson póki żyje może wrócić. Ty możesz znaleźć kogoś lepszego niż Fireson.- odparł Patrick.- Świat jest pełen możliwości, zwłaszcza dla maga.
- Na razie wolałabym utopić smutki w samotności pokoju.
- Jeśli cię tam jednak znajdę pogrążoną w samozadręczaniu głupią decyzją Firesona, to najpierw dostaniesz łapą po pupie, a potem zrobimy rajd po wszystkich dyskotekach tego miasta.- zagroził żartobliwie Irlandczyk.
- Mówiłam, że nie zrozumiesz. - westchnęła kręcąc głową.
- Rozumiem rozumiem.- prychnął Healy obejmując dziewczynę mocniej.- Po prostu mam to już za sobą. Lata za sobą. Też byłem pierwszy raz zauroczony. Też nie widziałem świata poza nią… ale to fałszywa iluzja Mervi. To minie.
- Skołuj więcej wódki i soku. - mruknęła - Wyrzucimy z siebie żale za miłościami w naszej nowej miejscówce.
- Zgoda.- stwierdził entuzjastycznie Irlandczyk po raz kolejny udowadniając, że jego wrodzony optymizm radził sobie z jego każdą traumą.


Mervi rozsiadła się wygodnie na łóżku Patrickowi zostawiając fotel.
- Więc? - zapytała przy kolejnym drinku - Kim była twoja pierwsza miłość?
- Najpierw… picie.- zarządził Healy mieszając wódkę z sokiem który zabrał i podał dziewczynie jeden na początek.- Im intymniejsze wyznanie tym więcej pytający musi wypić. Twoje to… trzy kieliszki… ale dla ciebie zetnę do dwóch.
- Co? Co to za głupia zasada? - fuknęła Mervi.
- Bardzo prosta… równomiernej wymiany. Coś za coś. Poza tym przyniosłem wódkę i popitkę. Trzeba ją zużyć.- odparł z uśmiechem Irlandczyk.
Kobieta westchnęła, ale jednym rzutem wypiła zawartość kieliszka.
- Mów. - mruknęła popijając sokiem.
- Mary O’Flanagann. Piękna jak ogień. Ogniście ruda, o pięknych oczach i krągłym biuście. Była rozwinięta jak na swój wiek i bardzo energiczna. Prymuska z nauk ścisłych, druga na olimpiadzie geograficznej.- zaczął wspominać Healy.
- Byliście razem?
- Trochę… dopóki nie rzuciła mnie dla najlepszego członka szkolnej drużyny rugby.- odparł ze śmiechem Irlandczyk podsuwając dziewczynie kolejny kieliszek.
I ten Mervi szybko wypiła.
- Czyli nie rzuciła dla większego durnia, co? Kiedy się pozbierałeś po tym?
- Z rok później… mniej więcej. Ale załamany byłem… dzień? - zadumał się Healy wzruszając ramionami i wysilając pamięć. - A nie.. pół roku, bo Moirę poznałem jakieś sześć miesięcy później.

Rozmowa zaczęła schodzić na kłopotliwe tory… ułatwiane przez alkohol. Potem pojawiły się gesty i czyny… przekraczające granice kontaktu do jakich przywykła Mervi. To było zaskakujące, jak bardzo alkohol potrafi uczynić Patricka, bardziej znośnym niż zazwyczaj i ośmielić… tak, to był pamiętny wieczór dla Finki. Niestety…kolejnego poranka nie mogła liczyć na tak amnezji.

Dzień szósty

Można było uznać ten dzień za czas prawdziwego optymizmu. Jonathan zorganizował ewakuację akolitów z hotelu, dając im schronienie na południu kraju, za wyjątkiem właściciela hotelu który ruszył do Londynu. Mimo raczej wesołego kontekstu tych zmian, czaił się w nich pewien smutek. Magowie samą tylko swą obecnością odmieniali życie śpiących, czasem nawet nie do końca zauważając jak pionki czy masy zmieniają nie tylko swoje położenie lecz całe swe życie. Mistrz z Porządku Hermesa również zdawał się nie widzieć tego ludzkiego kontekstu.
Zauważyli, iż lokalne ruchy Kwintesencji w mieście nasiliły się. Mistrz Iwan już badał rzecz.


Technomantka obudziła się po tym pełnym emocji wieczorze. Nie wstała od razu, leżąc w milczeniu wpatrzona w sufit.
To nie był sen... To się stało naprawdę. Pozwoliła Patrickowi... i podobało się jej to...
Cholerny alkohol!

Wyskoczyła z łóżka i zabrała swoje standardowe ubranie, po czym skierowała się do łazienki. Musiała przejść obok śpiącego na fotelu Patricka... Dupek, wiedział co się stanie!

Kobieta szybko przemyła się (choć to nie zmyło poczucia wstydu) i przebrała czując się lepiej w znajomych ubraniach. Po tym wyszła do śpiącego i mając wciąż wodę na dłoniach strząsnęła ją w twarz Patricka.
Eteryta przebudził się powoli i przeciągnął się leniwie. Po czym ziewnął mówiąc.- Witaj kwiatuszku, jak się spało?
- Co ty jeszcze robisz w moim pokoju? - mruknęła Mervi.
- Nie dotarłem do swojego.- wzruszył ramionami Irlandczyk uśmiechając się beztrosko.
Mervi przewróciła oczami.
- Czy chcesz mi jeszcze coś powiedzieć nim wyjdziesz?
- Mogłabyś być modelką bielizny, acz ten sportowy styl majtek nie bardzo ci pasuje.- odparł żartobliwie Irlandczyk.
- Widzę, że teraz bawi cię co się stało wczoraj. - mruknęła - Wiesz, alkohol robi takie rzeczy.
- Nie. Wiem że ludzie robią takie rzeczy pod wpływem alkoholu.- sprecyzował Healy spoglądając na Mervi. - I że tobie się podobało. I nie ma się tym co przejmować. To całkowicie ludzkie. Za bardzo się przejmujesz pijackim wybrykiem.
Mervi parsknęła próbując tym ukryć zakłopotanie.
- To był błąd, o którym nikt się nie dowie. - mruknęła - I który się nie powtórzy.
- Nigdy nie mów nigdy, a propo błędów, chyba ostatnio poprawiły ci się relacje z awatarem.- stwierdził Healy wstając i uśmiechając się spojrzał w jej oczy.- Dlaczego miałabyś unikać tego co przyjemne? Nie mówię, że ze mną, ale… nie masz powodu by ignorować swoje pragnienia.
- Nie ma Firesona, to nie mam innego wyboru. - odparła ignorując kwestie Avatara.
- Miło mi słyszeć, że jestem tylko zastępstwem za Firesona.- zaśmiał się Healy spoglądając na dziewczynę.- Miło mi też słyszeć, że wiesz o istnieniu życia po Firesonie. Bo w końcu zerwanie znajomości to nie powód do załamania się.
- To z tobą to był pijany błąd. - prychnęła - A znajomości z Firesonem nie odpuszczam.
- Ale przynajmniej skończyłaś żałobę z powodu waszej małej kłótni.- Healy naparł ciałem na dziewczynę, chwytając ją za biodra.- Więc jak moja pani ocenia moje zastępstwo… spisałem się wczoraj madame?
Mervi spojrzała w oczy Patricka chwytając go za ręce.
- Dziś mamy się spotkać z twoim mentorem... a teraz wyłaź stąd.
- To już drugie pytanie...które unikasz.- odparł Irlandczyk z uśmiechem wpatrując się w oczy Mervi.- Ale wiesz co… twoje milczenie jest wystarczającą odpowiedzią dla mnie. Nie zastanawia cię, że im mniejszą kontrolę masz nad otoczeniem, tym lepiej ci się układa z awatarem? A może… nie znasz siebie tak dobrze jak twierdzisz?
Nachylił się i cmoknął czule czoło Mervi.
- Masz przyjaciół, którym na tobie zależy. Pamiętaj o tym.
Po tych słowach odsunął ręce i ruszył ku wyjściu.
- A ty mnie nie znasz. - prychnęła za Patrickiem.
- Wiedziałem jak zapewnić ci przyjemny wieczór i jaką kiecką uczynić z ciebie pięknego motyla.- odparł Healy zamykając za sobą drzwi.- Przypuszczam że wiem więcej niż ty.


Gdy ujrzeli Szkota w Sieci Mervi zrozumiała dlaczego Patrick miał takiego problemy z namówieniem Fergusa na wirtualne spotkanie. Facet był do bólu tradycjonalistą! Musieli mu załatwić tradycyjnie sformatowany sektor. Wirtualna Adeptka wybrała rejon klifów, wzorowany na szkockim wybrzeżu.
Ten stary eteryk (bardziej pasowało pierdziel) przybrał swoją prawdziwą postać! I od razu zaczęły się narzekania. A to nie te gatunki drzew, a to trawa nie do końca ma ten odcień co powinna, tu geologia mu nie pasowała. I ptaki śmiały śpiewać! Tak się nie da prowadzić dyskusji!
Nie, to nie były marudzenia. Szkot wydzierał się na Patricka, a parę razy prawie nie zamachnął się na niego laską, gdyby nie to, że stracił równowagę i Irlandczyk musiał go ratować ramieniem.
Prawdę mówiąc to wszystko Mervi zrozumiała dopiero po czasie, gdy z trudem uruchomiła program tłumaczący w locie z okropnego akcentu Szkota na bardziej zwykły angielski.
Wtedy też dotarło do niej, że poprzez narzekanie na wszystko wokół, Fergus dawał Patrickowi do zrozumienia fakt, iż nie podoba się mu, iż jeszcze Korespondencji nie opanował aby przybyć do niego fizycznie. Syn eteru zdawał się doskonale wiedzieć o co chodzi swemu mentorowi. I przyjmował jego pokrzykiwania z pokorą, acz jego pokrzykiwania spływały po nim jak woda po kaczce.
Gdy sprzeczka panów się ochłodziła, zaczęli podchodzić do Mervi. Fergus rzucił coś do Patricka, chyba po Szkocku… nie, program wykrył Irlandzki: „Wy chyba nie możecie żyć bez dodatkowej dupy, jakby własna było wam mało.”.

Mervi spojrzała z wyraźną irytacją na Szkota. Co za dupek!
- Dlatego ty zostałeś jego mentorem. Robisz za dwie dupy. - parsknęła do Fergusa.
Szkot wykrzywił się grożąc jej palcem… ale chyba żartując.
- Patrick zawsze bierze charakterne.
- W zasadzie to sytuacja jest jaka jest. Ratujemy miasto, a może kawałek świata przed zagładą. Więc każda pomoc się przyda.- Healy nie komentował wypowiedzi swojego mentora. Sam również będąc sobą, nieco wyidealizowanym, ale jednak sobą.
Stary szkot wyglądał na niepocieszonego tym, iż dwójka magów nie połknęła haczyka. Chyba dziś miał naprawdę ochotę się posprzeczać. Westchnął ciężko, świszczącym oddechem.
- I co, mam przyjechać i zarazić wszystkich wrogów?
- Gdyby to było możliwe to tak… ale czasu na to brak niestety.- odparł smętnie Healy.- Te skurczybyki coś kombinują i są twarde… bardzo twarde… ponoć nie do zabicia.
- Wszystko na tym świecie da się zabić, nawet Teurgię - szkot powiedział z dziwnym smutkiem.
- Taką mamy nadzieję. Potrzebujemy nauk. Jakichkolwiek da się szybko udzielić.- odparł Irlandczyk.
- A nowej dziewczyny nie przedstawisz?
Szkot powiódł wzrok na Mervi.
- Lubię wiedzieć z kim dzielę się wiedzą. To nie sklep.
- Dziewczyny? - mruknęła Mervi - Mam gust.
Szkot zaczął lekko tupać nogą
- Kiepski, ale ma… żebyś ty widział ile wczoraj się wykłócała zanim założyła małą czarną. I co? Okazało się że miałem rację.- odgryzł się Irlandczyk przedstawił ją.- To Mervi, Wirtualna Adeptka z Finlandii.
- Wcale nie chciałam tej kiecki, to twoja fantazja!
- Spełniła swoją rolę. To musisz przyznać.- odparł Healy wzruszając ramionami.
Szkot wyglądał na zniecierpliwionego.
- Dość gadania, gałgany - szkot okrążył ich błyskiem szaleństwa w oczach - czego potrzebujecie?
Healy zaczął mówić o tym czego uczył go batiuszka na temat sfery Ducha i co powiedział wicek J na temat Umry i światów za nią. Brakowało w tym wszystkim spojrzenia ze strony eteryckiej jak i uporządkowania. Tak by przekuć zdobyte informacje w wiedzę praktyczną.
- No i Mervi potrzebuje pomocy, przy zapanowaniu nad Materią.- zakończył swój wywód.
- Macie mistrza ducha, a do mnie się fatyguje się - spojrzał na nich spod byka - to mi pochlebia - oblizał suche usta - nie wiem czy powiem coś więcej od takich sław… To Prawosławny?
- Między innymi. - stwierdził po namyśle Patrick.- Teraz bardziej katolik.
- Pfu - Fergus skrzywił się - chórzyści i ich fetysze. Jak ja tutaj mam materię pokazać? Widzisz jakąś?
- Bardziej chodzi o teorię?- zapytał Healy i spojrzał na Mervi.
Mervi westchnęła.
- Typowy Patrick. Mówiłam o Pierwszej. - przewróciła oczami.
- Co wirtualna można chcieć wiedzieć o Eterze Właściwym - szkot spojrzał na nią badawczo.
Mervi opisała swoje własne badania natury tego fenomenu, który tak boli Ktulu i określiła czego jej w tej wiedzy brakuje.
- Swoją drogą... Czemu Patrick jest na bakier z waszą koncepcją eteru?
Szkot spojrzał na kobietę, a po chwili bezceremonialnie podszedł do niej, boleśnie wbijając swoją laskę w jej stopę. Oparł się chwilę, a po chwili przeprosił ciągle na nią patrzeć. Prawe oko mu lekko zezowało.
- Nie wypowiadaj się o rzeczach, o których nie masz pojęcia.
- Koncepcja eteru jest kwestią dyskusyjną między członkami naszej tradycji, każda szkoła ma swoją. Nasz Klaus pewnie swoją ma opartą o pasma światła poza zakresem poznawalnym za pomocą mierników Śpiących.- Healy próbował ułagodzić sytuację.
- A ty naoglądałeś się McGuyvera. - mruknęła.
- Prawdziwy Eter to wyobraźnia - szkot fuknął w stronę wirtualnej - to materia z której rzeźbi się Naukę. Nauka jest zwycięstwem ludzkiego umysłu nad chaosem, lecz zwycięstwem pogodnym i radosnym - warczał przez zęby mówiąc cytat z jakiejś broszury eterytów - nie martwym i pozbawionym indywidualności jak to co sprzedaje Technokracja.
- Ale to całe zwycięstwo nie jest przecież pozbawionym sensu łączeniem zabawek, jak robi to Patrick. Bez ładu.
- Oczywiście że jest w tym ład. To tak jak z twoim komputerem. Możesz zakodować w nim wszystko wykorzystując znane ci programy. Ja programuję po prostu rzeczywistość, używając moich “programów”.- wzruszył ramionami Irlandczyk stosując wszak zasadę.”If it works, don’t break it”.
- Patrick jest żołnierzem - szkot fuknął - chcesz się spierać o mojego ucznia czy czegoś dowiedzieć?


Nie do końca tego się spodziewali. Fergus użyczył Patrickowi książkę „O osobowościach metapsychicznych” zawartą w czterech, opasłych tomach. Rzucił, iż jest taka jak Patrick lubi, bez wzorów, z samymi opisami… Po czym zaśmiał się jak Irlandczyk sobie poradzi z przeniesieniem jej do rzeczywistości? Wydrukuje? Chociaż znając starego szkota, literaturę dobrał perfekcyjnie.
Za to trochę więcej czasu dostała Mervi. Wychodziło na to, że wedle Szkota Pierwsza jest nie tylko podstawowym budulcem (co zgadzało się z tym, co mówią wszyscy) lecz różnice między wolną a związaną kwintesencją tłumaczył na podstawie dziwacznej wariancji na postawie demona Maxwella.
Szkot był jednak o wiele bardziej zainteresowany istotami z którymi walczą.
Mervi spojrzała na otrzymane przez Patricka tomy.
- Zobacz, będą opisane w kolorowych obrazkach, żadnego tekstu i niezrozumiałych wykresów. Poradzisz sobie. - poklepała go po ramieniu i zwróciła się do Szkota - Nephandusa nasz ksiądz potraktował błyskawicą boską, a teraz nam na wolności Ktulu się rozlazły po mieście.
- Niczego innego po chórzyście bym się nie spodziewał - szkot burknął z niechętną aprobatą - wiecie coś więcej o tych istotach… O ich początku?
- Wedle tutejszych mitów w tym miejscu pozostały echa pierwotnej burzy. Pierwotnego bezideowego chaosu. One są tak jakby inteligentnym odbiciem chaosu chcącym odwrócić proces kreacji do stanu pierwotnego. I to jest ich wersja apokalipsy. Chcą uczynić nicość. Kradną ciała… obdarzonych potencjałem, bądź magów i nie da się ich zniszczyć.- powiedział Irlandczyk w zamyśleniu.
Szkot wyglądał na bardzo zamyślonego. Jakby buszował po labiryncie swojego umysłu.
- Pewnie nawet nie rozróżniacie zewnętrznych bytów od malefanów - machnął ręką - eutanatosi też nie są rozmowni. Ale to nie ma znaczenia. Patrick, czemu twierdzisz, że nie da się ich zniszczyć? Czym wy to atakowaliście?
- Wszystkim co mogło rozwalić ciało… wywołałem z pomocą Ćwikły… rewolweru z Polski efekt paradoksy żywcem pożerający jego ciało i nic. Po minach też przeszedł. Rany goił niemal od razu. I batiuszka mu dołożył mocno z pierwszej. Jedyne co mi się udało, to użyć siły telekinezy do unieruchomienia poprzez uniesienie w powietrze.- podrapał się po głowie Irlandczyk.- Teraz myślę nad grawitacyjnym pociskiem albo granatem, ale wstępne kalkulacje mocy… nie wróżą mi sukcesu. Brak soku w mojej magii, by wykonać tak potężny efekt.
- Postaram się ruszyć Tradycje - szkot cmoknął w usta - to co opowiadasz wygląda bardzo źle. Jeśli to nie jest zwykły demon… - szkot przewrócił oczami odsłaniają białka - ...to mogą być starsi niż wszystko co znamy. Tak się powszechnie mówi o zewnętrznych stworach. Porażka termodynamiki, zagubione wzorce, artefakty wybuchu.
- Ponoć mogą być delikatniejsze na dany mit... Loki mi mówił o pomocy od Einherjarl... - zamyśliła się.
- Jeśli już - szkot ocenił twardo - to pewnie zależy od tego jaką postać przybiorą. Jeśli są obcy dla naszej rzeczywistości, potrzebują kotwicy, czegoś, w co ubiorą swoją moc. Ale nawet mimo tego, nie łudziłbym się, że ich zgładzicie.
- Jest… jeszcze jeden mały problemik. Skorumpowały… a właściwie zastraszyły Mistrz Einara Blackhammera bani Verditius, Kanclerza Fundacji Seledynowej Wieży… który zdradził Tradycje dla nich. I jeszcze parę sfór Sabatu i być może jednego z Opustoszałych.- wtrącił Healy.
- On nie był zastraszony! - uniosła się Mervi - Ten jebus czerpał przyjemność ze swoich czynów!
- Ale te czyny nie były związane z nimi. - wyjaśnił smutno Healy. - I nie połączył swych sił z nimi dlatego by czerpać przyjemność, tylko dlatego że nie wierzył w wygraną. To że był jebusem jest oddzielną kwestią.
Szkot przysiadł na trawie, tuż na krawędzi klifu.
- Jeszcze powiecie mi, że macie więcej zdrajców, to chyba będę tu pił do rana.
- Nawet nie próbuj go usprawiedliwiać. - warknęła technomantka - Nie wiemy gdzie jest uczeń Einara, kto nasłał na Wieżę technokrację...
- Nie próbuję. Po prostu wyjaśniam, że te dranie są tak pewne siebie, że nawet nie próbują przekupywać swoich sojuszników. Zastraszają ich.- wzruszył ramionami Irlandczyk rozumiejąc jej zapiekłą nienawiść, która jednak zasłaniała jej fakty. Następnie zwrócił się do swojego mentora.- Warto powiadomić kogo się, bo jeśli nam się nie uda ich zniszczyć, uwięzić bądź wypędzić… ktoś będzie musiał posprzątać ten bajzel.
- Zabibiliście tego kurwisyna jak rozumiem - Fergus zakasłał - nie chcę was niepokoić. Co, jeśli to był jego plan? Słyszałem o tym magu, skurwiel miał na karku dziewięć wieków. Rozumiecie już o kim mowa? To jest dłużej niż Tradycje się zjednoczyły.
- Eutanatos dokonał ostatecznej egzekucji, a ja ją nadzorowałem dla pewności. - odparł Irlandczyk.- Co jak co… ale jeśli chodzi o zabijanie, to trudno znaleźć bardziej odpowiednią do tego osobę, prawda?
- Może… sprawdź to - mentor Patricka rozkazał mu jak dziecku.
- Dobrze.- zgodził się Healy wzdychając ciężko.
- Jeżeli żyje, to przynajmniej będę miała przyjemność patrzenia jak umiera... - mruknęła kobieta.
- Wy postarajcie się nie zginąć. Zostało nam coś do dopicia - rzucił szorstko do Patricka.
- Postaramy się. Jak na razie… te superpotężne istoty okazały się strasznie prymitywne jeśli chodzi o strategię i możliwości.- wzruszył ramionami Healy.- Daleko im do potwora z doków.
- Na całe szczęście. Chyba, że to tylko maska. Lub się bawią. Znacie ich cel? Czego konkretnie w mieście szukają?
- Może Kwinty. Lubią soczek. - wzruszyła ramionami - Może vesseli.
- Duże zasoby kwintesencji mogą z powodzeniem rozerwać Horyzont. Ale to oczywiste - szkot machnął ręką - popytam się naszych astronomów czy nic nie czai się blisko Ziemi. Tych drugich też podpytam - wyszczerzył wilczo zęby.
- Miejscowe wampiry twierdzą że mają jakiegoś potężnego przodka osuszonego z krwi w swojej piwnicy.- przypomniał sobie Irlandczyk.
Stary szkot zaczął zanosić się śmiechem. Po prostu, dostał nieopanowanego wybuchu radości czy też rozbawienia całą sytuacją.
- To jakaś pieprzona kumulacja.
- A my właśnie gramy w tej loterii. - mruknęła.
- Na tyle, ile wiem o wampirach, a nie wiem dużo, to ich śpiący starsi sami w sobie są zagrożeniem globalnym.
- Na szczęście mamy na pokładzie terrorystę. - rzuciła od niechcenia Mervi.
- Miejscowe wampiry tak twierdzą, ale jaka jest prawda… pewnie wie tylko ich książę. - wzruszył ramionami Irlandczyk i zwrócił się ku Fince.- Jakiego terrorystę?
- Takiego z IRA. - parsknęła.
- Czyli powstańca i patriotę… nie terrorystę. - prychnął urażony nieco Healy.
- Nazywajmy rzeczy po imieniu... - odparła.

Nieco później, podczas samych nauk. Gdy Mervi była zajęta swoim szkoleniem, a stary Szkot ucinał sobie “mentalną drzemkę” dzięki magyicznej sztuczce mutlitaskingu, Healy przybliżył się do swojego mentora. Znał go na tyle dobrze by wyczuć moment. Na tyle dobrze by wspomnieć o.. kłopotliwym dla niego fakcie… pozdrowień od infopira.
Stary szkot zamrugał zaskoczony. Potem nawet nie śmiał się, nie klął, prawie nawet nie kaszlał, tylko zarzucił Patricka lawiną pytań. Dopiero po uzyskaniu rzeczowych odpowiedzi zafrapował się.
- Zasraniec jeden - warknął pod nosem wpatrując się w jakiś punkt w oddali.
- Uprzejmy zasraniec.- wtrącił Irlandczyk nie wnikając w relacje mentora i żyjącego w cyfrowej pajęczynie maga.
- Diabeł też jest uprzejmy i ma dobrze skrojone szaty - Irlandczyk uśmiechnął się dumny ze swojej analogii.
- Technoludek? Były uczeń? - zapytał Healy.
- Uczeń - Irlandczyk uśmiechnął się - kotwica w dupę jeśli miałbym takiego ucznia. Po prostu poznałem zasrańca, nawet trochę pracowaliśmy. Nic wielkiego, szybko go wyczułem. Już jako człowiek był po prostu szują pośród Naukowców, chociaż szują z klasą. Teraz, z tego co mówisz, nie jest już całkiem człowiekiem. Od zawsze miał ciągotki ku immortalizmowi. Swego czasu był nawet znany na wyspach, w latach dwudziestych wykiwał mojego mentora na… Nieważne… Nie wchodziliście w układy z tym zasrańcem?
- Tylko pogadalim i tyle. - wzruszył ramionami Irlandczyk. - Ot… wtedy to jeszcze była taka wycieczka dla mnie. Nie mieliśmy kłopotów jeszcze.
- Jak go spotkasz przekaż mu najbardziej uprzejme pozdrowienia - szkot stwierdził poważnie - dworskie nawet - podsumował.
Irlandczyk w odpowiedzi skinął tylko głową.


Mervi zdjęła zestaw VR przecierając oczy. Stanęła przed Patrickiem oczekując na niego.
Jemu zdejmowanie sprzętu zajęło trochę więcej czasu i wysiłku. Ta plątanina kabli sprawiała, że wydawał się być niezdarnym niedźwiedziem w składzie porcelany.
- No… chyba nauki możemy uznać, za udane?- zapytał retorycznie w końcu.- Gardło muszę przepłukać, a ty?
- Gdzieś tu mam wodę. - usiadła na krześle - Chcę porozmawiać. O nocy.
- Mhmm…- odparł Healy sięgając po mineralną i wypijając połowę butelki za jednym zamachem.- Co z tą nocą?
- To nie powinno się zdarzyć... alkohol. - odparła zakłopotana.
- Mhmm…- stwierdził krótko Irlandczyk i wzruszył ramionami.- Ale się zdarzyło. I nie ma co się tym przejmować.
- Po prostu... To było głupie i impulsywne. Przepraszam. - odparła skruszona.
- Nie masz za co.- wzruszył ramionami mag i uśmiechnął się dodając.- To było miłe.
- Tak... Było. - zaśmiała się nerwowo - Ale nie pijmy już tak.
- Niech co będzie.- stwierdził Healy uśmiechając się. Jemu bowiem było wszystko jedno.
Mervi zamilkła na chwilę.
- Nie dziw się, że nie traktuje twojej magyi poważnie i w tym ciebie. Nie rozumiem tego i nie ma sensu dla mnie.
- Bo skupiasz się nie na tym co powinnaś.- wyjaśnił ciepłym tonem Patrick. - Magya to coś osobistego. Zanim byłem Synem Eteru, byłem Chórzystą, Kultystą Ekstazy a nawet Verbeną. A choć przyswajanie wiedzy i informacji nie było dla mnie trudne, to pochwycenie esencji czarowania… to okazało się niemożliwe. Mogę rozumieć sposób myślenia Niebiańskiego Chóru ale ich metody magyiczne są poza moim zasięgiem. Muszę je wpierw przefiltrować przez soczewkę mojej Tradycji. To naturalne że nie pojmujesz natury mojej magyi... gdybyś pojmowała nie byłabyś Wirtualną Adeptką.
- Klausa rozumiem lepiej... ale nie ciebie.
Healy tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi.
- Wątpię by Fergus duże wsparcie znalazł. - zmieniła temat.
- Każda pomoc jest na wagę złota. Nawet najmniejsza.- odparł Healy przyznając przy tym rację Fince.- Choć pewnie obudzą się po naszej porażce.
- Zwyciężymy. - pewnie odparła Mervi.
- Na pewno.- zgodził się z nią Patrick, który miał naturę optymisty. Nawet jeśli lekko naiwnego.


Mervi dość powoli szła do J. W sumie to złość na hermetyka jej przeszła, ale... zasłużył na zruganie.
Jak było bezpiecznie wchodzić do pokoju hermetyka, tak wpierw zapukała. Jonathan pomieszkiwał na ostatnim piętrze ich budynku, na samym końcu korytarza. Otworzył jej z pewnym ociąganiem się, otwierając drzwi na duży hol będący kiedyś chyba jakimś pomieszczeniem zarządcy budynku czy też wejściem do jego mieszkania. Wokół pachniało przypalonymi ziołami. Prosty, plastikowy stolik oraz metalowe krzesła na brzegu pokoju kontrastowały z większym, starym stołem na środku pomieszczenia, śladami kredy na podłodze (ciekawe jak kaleka malował, stopą?) czy dwoma suszonymi… szczurami? Myszami? Przybitymi nad oknem.
- Miło cię widzieć Mervi. Promieniejesz.
- A ty ciągle otaczasz się martwą fauną. - odparła wślizgując się do środka.
- Fascynowały mnie kiedyś praktyki Diedne - wyjaśnił cofając się wózkiem do środka pokoju. Mervi czuła, iż wewnątrz czas płynie z innym tempem. Nie czuła tego poprzednim razem (może nie zwróciła uwagi?) lecz obecnie wrażenie wydawało się silniejsze. Może po prostu stała się bardziej czuła na aromat magy Jonathana. Tak często dzieje się, gdy działa się razem.
- Zawsze kombinowałeś nad czasem w swoim pokoju? - zapytała, oglądając ciekawsko otoczenie.
- Zawsze. Kwestia telefonów i internetu, sama wiesz jak to jest się do mnie dodzwonić. Tam gdzie mieszkam staram się to kompensować.
- Po prostu nie chcesz, aby do ciebie dzwoniono. - odparła, jednocześnie przechadzając się po pomieszczeniu - Nie da się pomylić tego miejsca z normalnym pokojem.
- No tak, wirtualnych adeptów nie miał kto nauczyć takich rzeczy - Jonathan zaśmiał się bez złośliwości, raczej przyjaźnie jak to miewał w zwyczaju - zalecaną praktyką jest obronny przedsionek. Jeśli nie ma się dość pomieszczeń, powinien stanowić również główne pomieszczenie rytualne. Chodzi o to aby mieć gdzie uciec przed wkurwionym duchem czy inną starą mocą.
- Nie wkurwiaj duchów. - zaśmiała się oglądając książki na półkach - Masz tego więcej czy zostawiłeś Burzy?
- Burza musiała być bibliofilem bo książek mi doszczętnie nie zrujnowała. Tomas załatwił przez tego swojego inspektora zwrot z magazynów policyjnych i brak pytań.
- Szczęściaż J. - oparła się o ścianę - Upiekło ci się, bo miałam ci przywalić.
- Bić hermetyka w jego własnych progach - uśmiechnął się szeroko - czym tym razem aż tak zasłużyłem?
- Tymi swoimi żartami, które doprawiasz czasem. Ha, ha, J.
- Też lubię swoje poczucie humoru. Szkoda, że nie wszyscy w Porządku są za nim.
- Nie mogłeś po prostu ostrzec, co?
- Jeśli tylko widzę niebezpieczeństwo, staram się ostrzegać - wyjaśnił polubownie - masz chyba mylne wrażenie co do tego jak dostrzegam, co i jak dokładnie. Poza tym… Byłoby to nieodpowiedzialne gdybym za dużo mówił.
- Przynajmniej pomogłeś naprawić moje relacje z Patrickiem, gratulacje.
- Nic nie pomagałem - uśmiechnął się - los bywa kapryśny.
- To chyba twój catch phrase.
- Zaproponowałbym coś do picia ale wszystkie zapasy z Polski rozbiła mi ta dziwka…
- Nie masz nic w hermetyckim magazynie?
- Potrafię stworzyć wino. Przedostatni mag którego nim poczęstowałem myślał, że chcę go otruć - Jonathan wyszczerzył się - jestem beztalenciem kulinarnym. Nie potrafię nawet zamaskować smaku cykuty…
- Przynajmniej poradzisz sobie z szybkim procesem fermentacji. - zdjęła jedną z książek z półki.
- Dobry wybór - Jonathan ocenił książkę - przedruk formuł na eliksiry, co ciekawe, napisał ją arab na podstawie swoich podróży do dalekiej Azji - ocenił rozbawiony.
- A masz coś odnośnie czasu?
- Ta książka też jest o czasie - wyjaśnił - między innymi. Nie mam tutaj książek z ogólnej teorii sfer. Ze sobą brałem głównie receptury, spisy imion i temu podobne publikacje, w myśl, głowa nie śmietnik. Na teorię tutaj byłby brak sposobności, szkoda dodatkowego bagażu.
- Opisz mi bardziej co jest w tej książce. - Mervi zaczęła przekartkowywać ją.
- Ekstrakt na potencję jest dopiero na trzeciej stronie. Jak wy to mówicie...To jest benchmark dobrej książki o eliksirach.
- Mogę wziąć? - zapytała słodko.
- Możesz skopiować.
- Swoją drogą... Brakuje ci tu kamer i czujników ruchu. - rozejrzała się.
- Spójrz na myszy… obserwują cię…
- Martwe zwierzaki to nie to samo co prawdziwa siła technologii. - odparła z dumą.
- Prawda - przyznał dziwnie chłodno - ich nie da się hackować tak prosto.
Mervi spojrzała urażona.
- Trzeba nie umieć się bronić i umieć hackować. - zaprotestowała - Nie wystarczy wiedzieć jak włączyć.
- I ja się bronię. Większość technomantów nie umie obejść zabezpieczeń w postaci martwej myszy, jest to dla nich obce - uśmiechnął się - zmuszam przeciwnika do poruszania się na nieznanych mu wodach.
- Przynajmniej nasze metody nie są tak obrzydliwe, jak używanie zdechłej myszy.
- Potem można je spalić na pył - skrzywił się powstrzymując się od śmiechu.
Mervi spojrzała zdegustowana.
- Czy ten pył, w którym grzebałeś to były zbędne myszy?
- Nie… czemu tak myślisz - Jonathan uśmiechnął się bokiem.
- Nietoperze?
- Żal byłoby marnować - westchnął.
- I wy się dziwicie, że wolimy technologię od tego...
- Za mało elitarne - mrugnął - przyszłaś do mnie z czymś jeszcze poza chęcią pobicia?
- I opierdolem za żarty. - mruknęła - Mentor Patricka chce wprowadzić na pomoc innych magów.
- Możecie mu przekazać szczerze “powodzenia”. Ile ja się namęczyłem z założeniem tej fundacji…
- A, i Fireson będzie działał sam... chyba trochę z mojego powodu. - westchnęła.
- Zauważyłem Mervi. Uciekał stąd jak poparzony, chociaż wolę myśleć, że to wynik terapii z rąk Tomasa.
- Może powód był dwojaki... Źle przyjął moje słowa.
- Nie wygląda na kogoś, kogo da się zranić słowem.
- Raczej tym co za sobą niosło. - potargała włosy - Chyba nie za dobrze sobie radzę z innymi.
- Dziś lepiej. Przestałaś bić ludzi - zaśmiał się.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-04-2020 o 22:12.
abishai jest offline  
Stary 12-04-2020, 19:37   #128
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Klaus miał złe przeczucia co do tego dnia. Odpoczynek który otrzymali członkowie Fundacji Anonimowej (podobno nazwę tą nosili oficjalnie już od ponad półtoratygodniowa wedle korespondencji Jonathana z Horyzontem, o ile ktoś oczywiście ktoś raczył rzucić na nią okiem) dobiegał końca. Zwiastunem końca spokoju był dla Klausa była zmiana zachowania ucznia. O ile dotychczas chłopak, poza kilkoma niepokojącym śmiechami i nieśmiałym przebąkiwaniu o lekarstwie, leczeniu i byciu lekarstwem, był raczej normalny, przynajmniej na tym poziomie co słyszący w głowie głosy Klaus, to dziś zmieniło się to.
Cały pokój wymazał krwią. Nie widać było czyja to krew, miernik DNA sugerował raczej krew chłopaka, lecz na jego ciele nie znaleźli ran. Uśmiechał się w ten swój szeroki, upiorny spokój tłumacząc się, iż szukał lekarstwa.
Wtedy też ojciec Iwan wrzucił jego świadomość w otchłań snu. Dominikanin obiecał poświęcić cały dzień na zrozumienie tego co się wydarzyło. I tak dzisiaj został w fundacji, gdyż opiekował się dziewczyną Patricka. Tomas zrobił co mógł, pozostawało tylko czekanie na jej przebudzenie, najpewniej jutrzejszego ranka. Dla pewności jednak trzeba było zostawić przy niej kogoś biegłego w umyśle.
Zatem Klaus miał czas na przygotowania do dzisiejszej akcji. Siłą sprawczą która odebrała mu spokojny wieczór przed jutrzejszą wizytą w szkole i rozmowie z dyrektorem był Fireson, chociaż bardziej precyzyjne byłoby powiedzenie, iż to Mervi. Ostatecznie Fireson stwierdził, iż już kogoś Mervi ma prosić o pomoc, niech będzie to eteryk.
Sprawa wyglądała na poważną, szkoda tylko, iż Adamowi kompletnie odbiło z tego paranoją. Pierwszą wiadomość Mervi otrzymała od niego dwa dni temu. Nawet gdyby miała komputer tridalny, deszyfrowałaby tekst od sześc do dziesięciu godzin, a bez tego, przyśpieszona stacja robocza dała wyniki dopiero dzisiaj po południu.
W wiadomości informował, iż wie gdzie znajdują się dane węzła, książka Mervi (oraz dane wstępnego opracowania) oraz efekty pierwszego dkanu w poszukiwaniu agenta nephandii. Będąc precyzyjnym, Fireson stwierdził, iż wie gdzie znajdują się rzeczy które wiedzą gdzie są owe cenne rzeczy.
Paranoja połączona z czyszczeniem własnych wspomnień to szalone połączenie. Mervi była ciekawa na ile burzowy jegomość przesłuchał Firesona oeaz czy faktycznie cokolwiek z niego wydusił. Wyglądało to tak jakby Adam zamiast trzymać najważniejsze wspomnienia, przechowywał dane do ich rozszyfrowywania.
Cóż, Mervi miała amnezję zanim było to modne.


***


- Wolałbym z nim na spokojnie porozmawiać, bez burdy oraz typowego przechwycenia w celu przesłuchania.
Tomas siedząc na miejscu pasażera podsumował cały swój wywód na temat działań związanych z Opustoszałymi. Patrick zdołał się dowiedzieć, poza tym, iż Tomas nie lubi prowadzić oraz faktem, iż niektóre rejony miasta po zmroku pełne są nieciekawych typów (ciekawe ilu z nich było związanych z któraś stron wampirze konfliktu, nawet bez testów wydawało się Patrickowi, iż jest to słuszna hipoteza), nieco bardziej wartościowych rzeczy. Eutanatos nieco bardziej gadatliwie wyłożył swoje wątpliwości co do pojmania maga przedstawiającego się jako Jony. Tomas uważał, iż Opustoszali wikłają ich we własną, wewnętrzną grę oraz uważał, iż w sprawie zdrajcy burza kłamała. Podobne wątpliwości, nieco lakoniczniej, wyraził przy Jonathanie. Niepełnosprawny hermetyk uważał, iż trzeba pochwycić okazję kiedy ta się nadarza.
Demiurgiem okazji był Eric któtego już Patrick miał okazję spotkać. Irlandczyk nie był świadkiem długiej rozmowy telefonicznej między hermetykiem podczas której narodził się pomysł zorganizowania z nim spotkania – chociaż jak słusznie zauważył Tomas, raczej brzmiało mu to na wystawienie do pojmania.
Miejscem spotkania był ten sam klub w którym Patrick po raz pierwszy natknął się na Jonego i jego pieści. Tym razem poinstruowany bramkarz zaprowadził ich na zaplecze. Minęli gabinet menadżera - był zajęty, siedział tam ktoś nieznany, wydało się to Patrickowi dość ważne. Tomas chyba też zwrócił na to uwagę.
Przyjęto ich w pokoju przeznaczonym chyba do konferencji lub negocjacji. Niewywietrzona woń papierów mieszała się z zapachem starych tapicerek oraz dobrymi perfumami, mękami i żeńskimi. Na kanapie siedział Erik, tam samo groteskowo chudy i żylasty. Ciasno opięte, skórzane spodnia oraz włożona w nie kremowa koszula dopełniały wizerunek bladego stracha na wróble. Jasne blond włosy opadały swobodnie na ramiona dodając dziwnej godności jego rozłożonej na boki, niemal królewskiej postawie pana aktualnej sytuacji.
Od razu nie wstał im na przywitanie. Minęła nim zaorientowali się dlaczego. Spod stolika (która na szczęście zasłaniał całe zajście) wyszedł lekko speszony chłopak w dziewczęcych ubraniach, brunet o długich włosach uplecionych warkocz, lekko umalowany. Dziś nie mia na sobie sukienki, a tylko dżiny i top. Odwrócił wzrok gdy ich ujrzał.
Wtedy dopiero inicjatywę przejął Erik, wstając i witając ich serdecznie, przedstawiając Camillę Tomasowi. Eutanatos pozwolił sobie tylko na lekką wymianę spojrzeć z Patrickiem, lecz nie skomentował tego zajścia.
Zasiedli do stolika czekając na Jonego.


***


Fireson przekazał Mervi koordynaty miejsca oraz zestaw macierzy mających odkodować kolejny łańcuch miejsc na podstawie ogólnego wzorca miejsca. Pytanie brzmiało dlaczego Adam sam się tym nie zajął oraz dlaczego zaznaczył, iż rzecz jest potencjalnie niebezpieczna.
Odpowiedź na drugie pytanie znaleźli w dawnym mieszkaniu Firesona, czy raczej temu co z niego zostało. Wybuch gazu, spalona kamienica, opustoszałe mieszkania i koordynaty wskazujące na cel w postaci sporej wyrwy po wybuchu.
Klaus bez sprzętu wiedział, iż miejsce w dalszym ciągu, w jakiś sposób jest zaminowane. Tylko gdzie, jak, ta rudera na skraju miasta? Mervi miała inne przeczucia, koordynaty się zgadzały, lecz macierze transformacji odbiegały od spodziewanych. Ktoś tutaj intensywnie bawił się strukturą kontinuum przestrzennego.
Plus był taki, iż pobliskie budynki były oficjalnie ewakuowane, nie licząc ćpunów i ogólnej patologii miasta która nie respektowała tego typu nakazów, zatem nie wzbudzali aż takiej sensacji. Zresztą, w tej okolicy, gdzie jakieś sto metrów od spalonej klatki schodowe zaczynał się las, nawet stado łosi nie zrobiłoby na nikim wrażenia.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 11-05-2020, 18:21   #129
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Klaus sięgnął do kieszeni wyjmując etergogle.
- Wydaję mi się, że miejsce ciągle jest wybuchowe… - nałożył aparatus i przyjrzał się okolicy w poszukiwaniu miejsc o skoncentrowanym węźle entropii, albo niebezpiecznej Materii lub Sił - Nie wiesz czy Fireson w przypływie paranoi zaminował okolice swojego domu?
- Okolice? - rozejrzała się powoli - Zaminować to raczej nie, zrobić inne zabezpieczenia - prędzej. - odparła lekko - Min bym się spodziewała bardziej w samym domu... i uważaj, gdzie stajesz. Nie chcesz znaleźć się na Syberii.
- Jasne. - Eteryta zaczął powoli zmierzać w stronę ruiny - Więc, czego konkretnie szukamy?
Wstępne oględziny eterogoglami ujawniły, iż na poziomie wzorców materii w ruinie nie mogli spodziewać się niczego niezwykłego. Pewne zaciemnienia wizji sugerowały delikatne smugi podwyższonego ryzyka, lecz równie dobrze mogło być to naturalne promieniowanie, charakterystyczne dla tak zniszczonych miejsc.
Siły nie znajdowały się nigdzie w koncentracji, poza oczywiście przenoszeniem ciężaru konstrukcji budynku. Poza dziurą gdzie znajdowało się mieszkanie Firesona - tam wydało się, iż energia kinetyczna dalej przenosi ciężar, mimo tego, iż nie było materialnych wzorców.
- Co za suczysyn... - mruknęła Mervi - Paranoik, zupełnie nie rozumie, że można lubić ten dreszczyk emocji... - wzruszyła ramionami - Dobra, Klaus. Idziesz przodem, ja poczekam, zobaczymy czy coś wybuchnie.
Klaus spojrzał na Mervi.
- Zapytałbym czemu ty nie pójdziesz pierwsza… - westchnął Eteryta i ruszył powoli przed siebie - Mieszkanie Firesona się dziwnie zachowuje. Wygląda jakby dalej była tam jakaś struktura… chociaż jej nie ma.
- Jest w stanie takim, jak i mieszkanie, którego nie ma. - spojrzała do góry - Daję temu stabilność struktury zbudowanej przez kandydatów na architekturę.
- Mi chodziło, że coś ciągle przenosi energię kinetyczną. Wiesz tak jak ściany, filary robią to w budynkach. Tylko no… tego mieszkania tam teraz nie ma co nie?
- Wiem o co ci chodzi. - odparła z irytacją - Rozglądaj się za innymi dziwacznymi rzeczami. Trzeba pomyśleć jak ten pojeb... Kodować w kodowaniu kodowania i wymazać z siebie rozwiązanie. Durn.. . - urwała -... w sumie całkiem dobre. - poprawiła się nagle - Sama na to bym wpadła wcześniej.
- Bedziesz musiała to uprosić dla mnie. Załóż, że cały czas na studiach spędziłem na wdychaniu oparów z farby.
- Ech? Co? - zamyśliła się przez chwilę - Bądź tak miły i porób eteryckie hokus pokus, pobadaj swiatłem czy co. Idź tam.
Dziarskie wejście do dziury po mieszkaniu Firsona byłaby zdecydowanie bardziej godne gdyby nie to, że spadł prawie metr w dół z resztek półpiętra na resztki osmolonego sufitu kolejnego z mieszkań. Smród sprawiał, iż eterycie chciało się wymiotować.
Gdy doszedł do siebie, zrozumiał dlaczego się zachwiał. Eterogogle. Wyraźnie malowane wektory sił tworzyły silną, zwartą siatkę jakby niemal istniały tam dawne ściany, stopnie, poręcze (której niemal się chwycił, za co zapłacił upadkiem). Jednocześnie nie do końca działały z fizycznością - i w sumie dobrze, przelecenie przez podłogę i ścianę sił zamieniłoby Klausa w papkę.
Co oznaczało, iż nie do końca znajdują się w tej przestrzeni, w której można było się ich spodziewać.
- Żyjesz? - Klaus usłyszał prawie zaniepokojony głos.
- Chyba tak.- Klaus zdjął gogle, aby lepiej się rozejrzeć - Śmierdzi jak w szalecie. Nawet gorzej. Wydaję mi się, że cała struktura może być… gdzie indziej.
- Czyli tu. - skomentowała wchodząc ostrożnie wyżej. Klaus ostrożnie wyciągnął się z dziury i rozejrzał się szukając jakiejś drogi na górę. Po chwili wdrapał się ponownie na półpiętro, wychodząc z terenu “mieszkania”.
- Czy to jest teraz ten moment, w którym mam myśleć jak jebnięty pseudo technomanta? - prychnęła - Jeszcze zastosował te bzdury z nadmatematyki... - Mervi zaczęła próbować odnaleźć nieprawidłowości normalnej matematyki w stworzonej przestrzeni.
Było to trudne bez dokładnych pomiarów. W zasadzie wszystko wyglądało tak jak być powinno, pomijając anomalię sił oraz ich przesunięcie w wymiarach, wszystkie prawidła były zachowane. Zupełnie jak nie Fireson.
Mervi mogła zacząć się zastanawiać czy Fireson przypadkiem nie transplantował swego mieszkania gdzie indziej? Tylko czy to potrafił? Raczej nie sądziła.
Mervi westchnęła. Gdyby nie ta paranoja...
I nie to, że facet był skończonym dupkiem...
Kobieta zaczęła w tym zaskakująco dobrze wykonanym obliczeniu doszukiwać się powtarzających się elementów czy innych wskazówek, jakie pomogłyby jej zrozumieć czemu tu tak "technokratycznie".
Klaus zaczął się rozglądać szukając jakiegoś zakotwiczenia dla sił mieszkania Firesona. Jeżeli je przeniósł, ale siły ciągle są rozprzestrzeniane tu, to coś musi być, aby kierować je tu. Hipoteza Klausa szybko uległa falsyfikacji. Nic per se nie kierowało sił. Po prostu tak jakby siły z istniejących fragmentów budynku przechodziły po dawnej konstrukcji, tak jakby budynek był dalej cały, zamiast naturalnym tokiem przenosić obciążenia nowymi ścieżkami, nierównomiernie rozkładając siły ściskające i skręcające.
-Masz jakiś pomysł? - spojrzał na Mervi - Przenoszenie rzeczy to bardziej twoja sztuka.
- Zatrudnił kogoś, kto umiał dodać dwa do dwóch bez mówienia, że to 9,453. - parsknęła - Wiesz, mógłbyś mi pomóc, co? Jak ja zacznę, to wylecimy w powietrze... albo ja wylecę. A co do przenoszenia... chyba tak OŚWIECONY to on nie jest.
- Spokojnie. Nie znam się na waszej Magyi. Postaram się coś zrobić… - zalożył ponownie gogle, tym razem postanowił poszukać jakiś rezydualnych szlaków Korespondencji. Być może udałoby się znaleźć w ten sposób gdzie przeniósł swoje mieszkanie.
Klaus dostrzegł, iż jakaś dość skomplikowana struktura wzorców przestrzeni jest silnie skorelowana z wzorcami sił, tych dodatkowy. Nie wyglądało to na przeniesienie, a raczej zakotwiczenie w siłach. Tak jak supeł zawiązany wektorami energii.
- Ja piernicze, wy nie potraficie nic łatwego zrobić co? Wygląda jakby powiązał przestrzeń z siłami kinetycznymi. Masz jakiś pomysł co z tego wyciągnąć?
- Potrzebuję ogólny wzorzec miejsca. - mruknęła - Eteryci i Fireson są równie... niekonwencjonalni w myśleniu, więc poradzisz sobie z wyciągnięciem tego. - spojrzała na zawaloną ścianę.
Eteryta nie wiedział, czy słowa Mervi były obrazą czy komplementem. Pewnie tak. Rozejrzał się ponownie po wzorcach przestrzeni. Spróbował wyciągnąć dane ogólnego wzorca tego miejsca. Miał nadzieję, że nie będzie to zbyt skomplikowana matma.
Mervi westchnęła ciężko. Cholerny Fireson, cholerni eteryci, pieprzone Ktulu.
- Ja to zrobię... - mruknęła siadając na całym kawałku schodów - By was wszystkich... - wyciągnęła biednego laptopa, nie tak dobrego jakby chciała (mogła wciąż mieć starego, gdyby nie zabierała wtedy Firesona ze sobą).
- Poczekaj. Wyglądasz na trochę zbyt zmęczoną, no i mówiłaś, że jesteś naładowana paradoksem. Daj mi spróbować…. Tylko może wyjdźmy z tego pomieszczenia. Nie chcę, aby zawaliło się nam na głowę. - Klaus wyprowadził Adeptkę na zewnątrz i ponownie spojrzał na wzorce pomieszczenia Firesona. Następnie spróbował rozwiać powiązanie przestrzeni i sił. Miał nadzieję, że cały dom nie zwali im się na głowy.
Wyglądało na to, iż Klaus jest na najlepszej drodze do rozwikłania zależności. Odpowiednie pchnięcia w węzłach obciążeń, skierowanie wektorów, przeliczenia obciążeń. Wszystko szło za łatwo, tak jakby konstrukcja była przygotowana na to wszystko.
Zasadniczo nic namacalnego się nie stało. W istocie, Klaus rozwiązał węzeł, a wzorce sił zniknęły jak znika węzeł z butów. I w tym momencie z zawiniętych struktur pod-przestrzennych wyskoczyły drugiem, bliźniacze zestawy wektorów, zastępując utracone struktury.
Tylko, że te były znacznie solidniejsze i realne. Klaus mógł postawić nogę w powietrzu, czy nawet, pod przewodnictwem eterogoglii, wymacać klamkę do mieszkania. Pociągnąć i otworzyć… portal. W tej zawiesinie wektorowej, w niewidzialnej framudze sił wisiał portal do małego, zapuszczonego, ciemnego mieszkania. Przedpokój rozjaśniała tylko jakaś lampka w kuchni oraz charakterystyczne światło monitora z niewidzianego bezpośrednio pokoju po skosie do korytarza.
- Brawo Klaus. - mruknęła Mervi - Wiedziałam, że ty i Fireson macie podobnie nierówno pod sufitem. - westchnęła kierując się do portalu.
- Dzię-kuję? - odpowiedział eteryta i ruszył za Adeptką.
W środku było duszno, jakby pomieszczenia nie wietrzono już długi czas, a brak naturalnego oświetlenia potęgował wrażenie wkraczania do grobowca. Nic dziwnego, mieszkanie nie było otwarte dla świata wewnętrznego. Pierwszą minęli małą kuchnia. Na brunatnym blacie zrobiono małe miejsce na przygotowywanie jedzenia, poznali je po pozostawionym nożu oraz okruszkach. Resztą stołu zaprzątały jakieś notatki oraz obrazy, wzory… technomanci odruchowo odwrócili od nich wzrok. Jak to się mówiło w Unii “śmiertelne zagrożenie poznawcze”. Co prawda raczej nie sądzili aby te obrazki były śmiertelne, ale raczej nikt wolał nie dostać migreny.
Brakowało śladów walki. Chyba nie w tym mieszkaniu Fireson został dorwany przez potwora. Może jak wychodził, a przezornie aktywował efekt? Tylko jak to zrobił.
Odpowiedź tkwiła w drugim mijanym pokoju z łóżkiem i niczym więcej, widać Adam oddzielał miejsce sun od pracy. Za jednym wyjątkiem. Obok łóżka leżał około metrowy, metalowy przedmiot. Obudowa przypominała kreskówkową wariacje na temat bomb lotniczych (chociaż wyglądała ciężko i fachowo - raczej był to jeden z realnych modeli) która ktos solidnie przerobił. Wywiercić kilka otworów wentylacyjnych z kßorych dobiegał lekki świst małych wentylatorów, równo przymocowany panel sterowania, kilka wiązek kabli przechodziło otworami na zewnątrz i albo zwisały splątane w odpowiednie wtyczki, albo wracały do środka, po środku spięte zaciskami aby wygodnie je rozpiąć w razie potrzeby.
Mervi poczuła ciarki na plecach. Ta cyfrowa bomba (nie wie czemu pojawiła się jej w głowie ta nazwa) była odpowiedzialna za ukrycie mieszkania, najpewniej też eksplozję maskującą przeniesienie też przestrzeni lub zwinięcie jej do kieszonkowego wymiaru. Była jak gwóźdź trzymający kartkę papieru przed rozwinięciem. Multiczujnik Klausa od razu wykrył wyższą radiację. Zapewne jakieś promieniotwórcze baterie zasilały podstawowe funkcje tego urządzenia.
Nic dziwnego, że wszystko było zbyt regularne. To najpewniej był Talizman, raczej nie stworzony przez Firesona, a raczej przez niego używany. Został im jeszcze jeden pokój, którego nie widzieli, ale miłośc technomantów do sprzętu na chwilę wygrała, sprawiając, iż podziwiali urządzenie.
- A już myślałam, że może nauczył się matmy... - mruknęła podchodząc do urządzenia - Eteryta, myślisz, że dostał to od twojego kumpla czy zajumał technolom?
- Nie kojarzę, aby był przez nas lubiany na tyle, aby dzielić się naszymi rzeczami. - Eteryta delikatnie dziugnął palcem urządzenie - Ładne, muszę przyznać. Czy możemy zabrać stąd jego rzeczy?
- Czyli możliwe, że ukradł wam. - wzruszyła ramionami - Jak zabierzesz ze sobą to... a, no tak. Zmniejszysz promieniem czy coś... To już nie są jego rzeczy.
- Co wlazło tobie w zad i umarło? - Eteryta przyjrzał się jeszcze raz urządzeniu - Nie jestem pewny czy zabranie tego byłoby bezpieczne… tak czy inaczej szukajmy dalej.
Mervi zignorowała Klausa.
- Ty będziesz nosił.
- Jasne. - Klaus wyciągnął jedną ze swych latarek i zaczął dokładniej oświetlać pomieszczenie. Po czym podszedł do urządzenia i spokojnie wziął je na ręce, trochę się chwiejąc. - Co… co teraz?
Urządzenie musiało ważyć z dobre dziesięć, może dwanaście kilo. Klaus mógł się zastanawiać czy aby dobrym pomysłem jest nosić je teraz ze sobą. Poza tym źle byłoby przypadkiem je wyłączy gdy mają zamiar się tutaj jeszcze włóczyć.
- Zostaw to tu na razie, jeszcze nie skończyliśmy. - westchnęła Mervi i ruszyła dalej.
Klaus westchnął i delikatnie odłożył urządzenie. Ruszył za Adeptką.
Skręcili w bok korytarza, wchodząc do gabinetu Firesona. Sam Adam siedział luźno na krześle, tyłem do nich, ze swobodnie zwisającym rękami, jakby zaintrygowany i bezradny wobec napotkanego problemu. Dwa ekrany rozświetlały pokój, jeden od laptopa, oraz drugi, podłączony do samego notebooka kablem. Wyświetlały jakieś dane z analiz numerycznych, stosunkowo surowe. Fireson chyba nie był fanem generowania wykresów.
Mervi natychmiastowo zatrzymała się w miejscu, gdy jej serce zabiło mocniej. O, nie suczysynu...
- Eterytów też okradłeś.
Mervi odpowiedziała głucha cisza mieszana z powolnym dźwiękiem wentylatora laptopa. Oczy lekko oślepione po wyəsciu z mroku do światła, powoli przyzwyczaiły się do wnętrza. Brudny dywan, dużo brunatnych plamy na nim. Niezjedzone jedzenie, o dziwo nie pizza (pewnie paranoik nie zamawiał), jakieś kartki z obliczeniami.
Mervi bez słowa podeszła najpierw zobaczyć co nabazgrano na kartkach, a później bliżej monitorów, by zorientować się w ich zawartości. Gdy tylko podeszła bliżej Firesona, zrozumiała. Klatka piersiowa nie uginała się, plamy na dywanie. Spojrzała na ręce z podciętymi żyłami.
Klas zasłonił usta starając się ukryć zgrozę.
- Nie…
Mervi zapomniała oddychać. Wpierw musiała się upewnić czy naprawdę to koniec, czy ktoś sobie tu nie pogrywa z nimi iluzja. Niestety rzeczywistość była po prostu straszna. Teraz spojrzała, iż skubany nawet nie zaszyfrował komputera, chociaż pewnie korzystał tylko z części danych, reszta nie była nawet odszyfrowywania.
W terminalu widniała nie wykonana komenda:
wfs@dfs-fdg:~$ cat ./readme
Technomantka drżącą dłonią wykonała komendę. Klaus delikatnie spojrzał kobiecie przez ramię.

Cześć!
Jeśli nie jesteś nikim z naszych, poniższy dokument zawiera śmiertelne zagrożenie poznawcze.
Nabrałeś się, co?
Zaczynajmy, ktokolwiek kto czyta. Mam nadzieję, że Mervi.
Byłoby typową kliszą z taniego akcyjniaka gdybym napisał, iż jeśli to czytacie to ja nie żyję. Jednak jest to niezaprzeczalny fakt, jak zapewne sami zdążyliście zauważyć.
Komputer jest zalogowany na tymczasowym koncie z którego generowałem ostatecznie wersje danych. Nie ma tam nic ciekawego, zostawiłem to bo na czymś musiałem wyświetlić wiadomość, a gdy człowiek ma za chwilę umrzeć, to jakoś specjalnie nie chce mu się tworzyć osobnego usera na wyświetlenie swego memento.
Gdy zabierzecie z tego miejsca ten pocisk u mnie w sypialni miejsce zapadnie się w osobliwość w przeciągu kilku minut, nie ma potrzeby sprzątania. Możecie przytulić to urządzenie. Potrafi w fajnej eksplozji wyrwać kawałek przestrzeni, ale jest to potwornie upierdliwe do konfiguracji. Cacuszko potrafi też translokować węzły. Niestety jest to jeszcze trudniejsze, za to stosunkowo łatwo całkowicie zniszczyć węzeł. Wulgarne i nieporęczne i robi duże dum, myśl techniczna ruskich SE. Może temu tanio odpuścili.
Dwa banki pamięci leżą na biurku. Są zaszyfrowane, w godzinę je złamiesz, trinalnym pewnie w pięć minut. Szyfr jest tylko po to aby jakiś przypadkowy ziemiak miał zagadkę.
Jak możecie, zróbcie mi normalny pogrzeb. Nie trzeba ludzi, może być fałszywe nazwisko, nie chcę skończyć w dziurze w lesie lub roztopiony w kwasie.
Sprawy organizacyjne mamy za sobą
To cholerstwo mnie czymś zaraziło. Pomyszkowałem trochę, wygląda to trochę na to co złapał ten cały święty wojownik czy inkwizytor. W głowie mam… różne rzeczy. Niebezpieczne rzeczy, informacje, położenia, mapy kluczy. Nie kłamałem mówiąc o kasowaniu wspomnień Zwykle zostawiam sobie w pamięci tylko hasła i wskazówki do danych. Ktoś zdeterminowany narobiły dużo bałaganu. Naprawdę nie jestem w stanie stwierdzić na którym etapie jestem jeszcze świadomy, a na którym będzie mi się tak wydawać, a ten świadomy miks grzyba i wirusa po prostu zrobi ze mnie niewolnika – jak ten grzyb od mrówek. One też myślą, iż to ich własne decyzje.
Nie chciałem was narażać, temu tak szybko spieprzyłem.
Przed śmiercią pewne rzeczy robią się jaśniejsze albo robię z siebie pajaca. Teraz już wszystko jedno, co? Mervi, ja jestem aseksualny…. Czy może źle ogarniam ludzi. Taki trochę skryty, podkręcony asperger. Nie wiem czy mam tak od dziecka czy po przebudzeniu. Trudno mi rozumieć relacje, nie pociągają mnie też.
Pewnie bardziej interesuje cię co jest w danych zamiast moje gadanie, nie będę przedłużać. Sprawdziłem wzorce Walerii, ta Verbena była czysta.
Książkę mam pod łóżkiem. Przykleiłem do niej płytkę z nagranymi danymi. Sądzę, iż można tej podstawie zrobić AI.
Adios!

Mervi nie odezwała się ni słowem, nie spojrzała też na Klausa. Po chwili patrzenia w ekran po prostu przytuliła się do klatki piersiowej Firesona i rozpłakała się silnie.
Klaus pozwolił Mervi wylać swe emocje, delikatnie dłoń na jej ramieniu. Kiedy widać było, ze dziewczyna na razie ma… zajęcie, eteryta zabrał się potrzebne rzeczy. Zabrał ksiązkę spod łózka, oraz banki pamięci. W między czasie zastanawiał się jak przetransportować ciało Firesona bez wzbudzania uwagi.
- Mervi… przykro mi, ale musimy chyba już ruszać. Zabierzmy Adama, jego bombę i wracajmy.
Mervi nie odpowiedziała ani nie puściła Firesona. Szeptała tylko coś do siebie.
Klaus westchnął. Pewnie poważnie mu się za to oberwie.
- MERVI! - krzyknął, aby wywołać reakcję dziewczyny.
- To moja wina... - szepnęła kładąc dłoń na policzku Adama - Moja wina... To ja powinnam umrzeć.
- Świetnie… Mervi, nie obwiniaj siebie i nie gadaj tego typu głupot. Nie teraz. Fireson cię teraz potrzebuje. Prosił o prawdziwy pogrzeb, więc nie zostawię go tu, aby pożarła go osobliwość. Więc, proszę musimy iść.
- Moja wina... - Mervi ucałowała policzek Firesona, pp czym drżąc odsunęła się na od niego ciągle płacząc.
Klaus mimowolnie spojrzał na Firesona. Teraz rozumiał, od początku mu coś w nim nie pasowało - to jest od kiedy weszli do tego pokoju - coś jakby nie zgadzało się z tym co pamiętał. Jakby wzorzec życia się nie zgadzał. Czyżby były to już pierwsze mutacje? Z drugiej strony, tak szybko, na taką skalę? Czemu Tomas tego nie wykrył, podobno znał się na nephadi i ich mocach, a leczył Adama. Była to zagadka.
Będzie musiał porozmawiać z Mistrzami o tym. Na razie musi zabrać Adama stad. Wskazał latarką na ciało Firesona i pokrył je cienką warstwą fotonów, które zaczęły zakrzywiać światło wokół siebie. Ciało Adepta pokryło się płaszczem niewidzialności.
Coś jednak Klausowi ciągle nie dawało spokoju, jak kamyk który utkwił w bucie. Klaus jeszcze raz założył gogle i przyjrzał się zwłokom. Zarówno pod względem wzorca życia jak i entropii… i dla pewności pozostałych znanych mu sfer. Jeszcze się okaże, że to nie ciało Firesona. Jak Klaus pomyślał, tak wykrakał. Nie znalazł śladów nadnaturalnych, nephandych mutacji, entropicznego rezonansu kojarzonego z upałami ani nic z tych rzeczy. Tylko ślady zapalenia wątroby połączonego z jej silnym otłuszczeniem, prawe płuco pełne było wodnego roztworu sugerując któreś stadium nowotworu. Ślady zwapień płuc i raczej słabej kondycji organizmu.
A pod tą warstwą chorób, KLaus znalazł coś jeszcze. Chwilę wymagało regulacji eterogogli, wycentrowanie poziomu dokładności, przełączanie profili analogowego filtrowania obrazu. Teraz widział ślady wielu mutacji, chyba post mortem. Tkanka kostna twarzy zostają inaczej przemodelowana, nie dbając do końca o przegrodę nosową - ktoś z tak ukształtowanymi kościami twarzy nie oddychał swobodnie. Silne stężenia dodatkowych pigmentów we włosach i skórze, raczej sztucznych. Ewidentne przemodelowanie tłuszczu i mięśni.
Jak Klaus pomyślał tak było. A Fireson to był dupek, i to chyba żywy dupek.
Klaus wydał z siebie litanię słów, które Mervi dawały na myśl słynne przemówienie Hitlera.
- To nie Fireson!
Roztrzęsiona Mervi spojrzała na Klausa z niedowierzaniem.
- Co?
- Widze na tym ciele masę modyfikacji.. pośmiertnych jak dla mnie. Zmiany w kościach, w mięśniach, tłuszczu, pigmencie. Ma zwapnione płuca, nowotwory i masę innego gówna. Chyba zgarnął jakiegoś biedaka z ulicy i umalował na swoją podobiznę… Skurczybyk pewnie ciągle żyje.
Mervi usiadła na podłodze, gdy nogi się pod nią ugięły.
- Dobry prank. Wyborny. - mruknęła z bólem w głosie - Wyborny.
Zebrała się z podłogi i zabrała od Klausa banki pamięci.
- Wyborny...
- Chodźmy stąd, później poszukamy Firesona i wybijemy mu żeby,
- On chciał zniknąć. Wkręcić wszystkich, że nie żyje. - dodała z bólem - Nie patrząc komu sprawi ból.
- No to mógł się postarać bardziej. Sądzisz, że zwiał już z miasta?
- Na drugi koniec świata. - spojrzała na Klausa - Zrobisz jak zechcesz. Weź tylko ten sprzęt. - po tych słowach skierowała się do wyjścia.
Klaus wziął urządzenie jakie pozostawił im Fireson i ruszył za Mervi.
- Nie chcesz zabrać jego kompa?
Dziewczyna spojrzała na Klausa.
- Ale ty go wynosisz.
- Więc najpierw komp. Będe musiał zrobić dwa kursy. - Klaus odłożył bombkę, po czym poodłączał pudło komputera Firesona i zabrał je, wykonał kilka takich kursów zabierając komputer, monitory i w końcu bombkę.

***

Mervi całą drogę milczała. Odkąd tylko opuścili "miejscówkę Firesona" nie odezwała się ani słowem do Klausa. Ba, nawet nie zauważała jego obecności najwyraźniej.
Klaus wysłał szybkiego SMS-a do Patricka.
" Fireson przyprawił Mervi o atak depresji. Mamy jego rzeczy, ale będę potrzebował pomocy z Merv." i ruszył w stronę Fundacji.
- Zjadłabyś coś? - rzucił mając nadzieję, że odwróci uwagę kobiety od męczących ją myśli - Pewnie znajdziemy coś niezdrowego po drodze.
- Cokolwiek... - mruknęła.
Klaus otworzył i zamknął usta kilka razy rozważając rozpoczęcie rozmowy, ale zrezygnował.
Nieco później wrócili do Fundacji z torbami jakiegoś fast fooda dla reszty.
- Mam nadzieję, że zjedzą. Sam nie opchnę tego wszystkiego. Właź do środka, ja zniosę rzeczy.
Mervi wzruszyła ramionami i poczłapała bez życia do środka, zostawiając Klausa za sobą.
Klaus wniósł żarcie i sprzęt do środka, rozglądając się za Mistrzem Jonathanem albo kimś innym wyżej w hierarchii.
Jonathan jak to zwykle, spędzał czas u siebie. Teraz chyba jeszcze bardziej niż w hotelu, korzystając z większej ilości miejsca jakie sobie zagwarantował. Klausa przywitał serdecznie tłumaczać długi czas otwarcia drzwi przygotowywaniem kilku zaklęć na zapas.
- Co to za okazja?
Klaus westchnął.
- Miałem nadzieję odwrócić uwagę Mervi. Fireson nieźle nas załatwił, a szczególnie ją.
- Co nasz geniusz zrobił tym razem - Jonathan wygładał na zaintrygowanego.
- Zwiał, udał własne samobójstwo podmieniając swoje ciało na jakiegoś bezdomnego, którego zmodyfikował na swój wygląd. Mervi to porządnie wstrząsnęło, gdybym nie odkrył podmianki, nie wiem co by zrobiła.
- Na drugi raz trzeba więcej ekspresji, gdy próbujesz kogoś nabrać - Jonathan uśmiechnął się lekko.
- To nic śmiesznego mistrzu… powinieneś widzieć Mervi… dziewczynie się świat zawalił.
Jonathan wyglądał na zaskoczonego, chociaż, jeśli przyjrzeć się mu dokładniej, nie aż tak bardzo. Może to hermetycka szkoła panowania nad emocjami, a może po prostu wciąż nie wierzył w tą absurdalną sytuację.
- Jak… znaczy, wybacz Klaus, ale to brzmi jak kiepski, sam nie wiem, nie żart. Mervi znalazła ciało?
- Oboje znaleźliśmy. Gdybym nie przyjrzał się mu dokładniej i nie ujrzał masy niespójności, to byśmy oboje dali się nabrać. Napisał nawet list pożegnalny, z prośbą o pogrzeb. - Klaus pokręcił głową - Zabraliśmy jego rzeczy, ale sam Fireson uciekł pewnie z miasta, jeżeli nie z kontynentu.
- Wystraszył się - Jonathan ocenił chłodno - skaleczył się i wystraszył, jak szczeniak. Trzeba wam czegoś? Uspokoić Mervi magyą?
- Magyą nie, ale sądzę, że teraz potrzebuje przyjaciela. Kogoś na kim będzie mogła zakotwiczyć myśli… jest coś co mnie martwi. W sprawie Firesona. W swojej wiadomości pisał, że zabił się, bo czuł się zarażony... co jeśli coś w tym było?
- Świetnie, jeszcze będziemy ścigać uciekinierów z fundacji, bo mogą roznosić zarazę - Jonathan powiedział z lekką wściekłością w głosie - zadzwonię do mistrza Iwana, potem do was zejdę. Jeśli szukaliście Hannah i Adama to są w piwnicy.
- Jasne, przekażę im informacje. - Klaus opuścił pokój mistrza i ruszył do piwnicy z jedzeniem. Uzbroił się przy okazji w latarkę, piwnice były jednymi z tych rzeczy, które wzbudzały w niemcu większy niepokój niż C'tulhu. Na dole postawił pakunki z jedzeniem.
- Wróciliśmy, Fireson porzucił Fundację w bardzo skurwysyński sposób. Nie męczcie Mervi na ten temat, dziewczyna trochę przeszła.
Pomieszczenie do którego trafił Klaus było sporej wielkości komórką, oświetlonej z sufitu jedną, nagą żarówką. Pod ścianami leżały płyty sklejki, drewno, meble oraz pozostałości remontu. Zastał też Hannah z uczniem, Adamem (przeklęte zbieżność imion) grających w szachy. Przywitali go w skupieniu.
- Kto wygrywa?
- Ja!
Usłyszał jak Adam i Hannah równocześnie wypowiadają słowa, po chwili zaśmiali się lekko (Hannah nieco sztucznie i nerwowo). Partia wyglądała na równą, chociaż same okoliczności były dość niepokojące. Kto gra w szachy w piwnicy?
- Jakiś konkretny powód dla którego gracie tutaj?
- Pojedynek - powiedziała poważnie Hannah - gramy o to czy Adam urządzi tutaj swoje laboratorium czy nie.
- Powodzenia Adam. - rzucił Klaus - Potrzebujecie czegoś?
- Teraz nie - Hannah stwierdziła zagryzając wargę i wykonując swój ruch.
Uczeń marszczył czoło, chyba nie zwracał teraz uwagi na Klausa.


Mervi weszła powoli do swojego pokoju, przed którym Klaus zostawił fanty Firesona.
Fireson...

Starała się o nim mocno nie myśleć, ale widok "jego" ciała z poderżniętymi żyłami...

Przetarła oczy i zaczęła podłączać komputer. Czemu on to jej zrobił? W taki sposób? Wiedział, że jest na odwyku, że zakochała się w nim. Mogła wrócić po tym do ćpania i umrzeć. Z poczuciem winy.
Ale nie. Jego to nie obeszło.
Może naprawdę nie rozumiał relacji... ale powinien rozumieć przyczynę i skutek.

Dlaczego po prostu z nią nie pogadał tylko postanowił tak to załatwić? Jak tu zaufać nawet swojej Tradycji? Przecież pomogłaby mu zniknąć...
Gdyby porozmawiali...

Gdy usiadła przed komputerem włączyła go z wahaniem.

Musiała sprawdzić te dane... później zajmie się książką.
Do pokoju Mervi zapukał Jonathan. Bardzo twórczy wykorzystał kolana na wózku, mając wolne ręce wiózł resztę jedzenia oraz… małą beczkę piwa. Wyglądała trochę jak z bajki, rekwizyt kojarzony z alpejskimi psami mającymi źródło trunku u pasa, z małym kranikiem. Beczułka Jonathana co prawda kraniku nie miała, lecz była podobnych gabarytów.
Gdy technomantka otworzyła Jonathanowi, wyglądała tak jak mówił Klaus - jak ktoś komu świat się zawalił... chociaż jej spojrzenie miało w sobie wiele zbolałej złości.
- Zmieniamy przyzwyczajenia, teraz ty przychodzisz do mnie?
- Byłoby miło przyjść, niestety ograniczony jestem do podjazdu i palenia gumy - uśmiechnął się lekko we właściwy dla siebie sposób.
- W takim razie nie zdziwisz się, że nie zaoferuję ci niczego do siedzenia, skoro sam swoje masz. - odparła wysuwając bardziej na środek prosty stolik, sama zaś ograniczyła się do przesunięcia bliżej krzesła komputerowego... choć nie za daleko od samego komputera.
- Trochę Klausowego jadła - Jonathan wyjaśnił rozładowując rzeczy które przyniósł - oraz najprawdziwsze piwo. Zostało mi jeszcze trochę nietoperza. Myślałem kiedyś aby upowszechnić trunki z nietoperzy. Mówię Ci Mervi, to bezpieczniejsze. Jeszcze ktoś zje takiego, zamiast przefermentować, i zmieni na jakiś czas świat - uśmiechnął się krzywo.
- A próbowałeś kiedyś kwasu z baterii? Daje kopa. - wstała z siedzenia, aby podać szklanki i plastikowe talerzyki - Nie trzeba myć. - wytłumaczyła.
- No tak, szukacie nowego świata bo stary zaśmiecacie - powiedzał serdecznie odkorkowując beczkę. W pokoju rozszedł się bardzo skomplikowany aromat, samo piwo miało ciemną barwę, było dość klarowne oraz generowało tylko cienką piankę.
Mervi przyjęła piwo, bardzo powoli upijając, jakby delektowała się. Tym bardziej, iż sam trunek smakował dość… osobliwie. Przypominał niskoprocentowy, ciemny lager, na tyle, na ile Mervi znała piwa. Jednocześnie wyczuwalne były przyprawy, migdały, trochę cynamonu, i jakaś niezidentyfikowana mieszanka. Gdyby ktoś miał ją zapytać jak smakowało to piwo, bez wahania odparła, iż smakuje nietoperzem. Sama nie wiedziała czemu takie skojarzenie rodzi się jej w głowie, bo piwo było smaczne… i w gruncie rzeczy nie smakowało nietoperzem.
Najwidoczniej nawet smak piwa Jonathana był rolling joke. Zapewne sam je wyprodukował.
- Faktycznie, smakuje jak płynny nietoperz. - odparła Mervi i spojrzała na Jonathana - Już ci Klaus nagadał?
- Oczywiście - hermetyk również upił piwa i nałożył im jedzenie na talerzyki - w pierwszej chwili nie uwierzyłem. W zasadzie to jest podwójny problem z Adamem - mistrz wyglądał na niepocieszonego.
- Czemu nie uwierzyłeś poczciwemu Klausowi i o jakim problemie mowa? - zapytała patrząc smętnie na swoją porcję.
- Sytuacja przedstawiana od razu, całościowo brzmiała dość absurdalnie. Myślałem, iż Klaus ze mnie żartuje. Problem jest taki, iż powinniśmy Firesona traktować, w tej chwili, jako zbiegłego chorego. Rozumiesz już? Jeszcze po tym co pisał.
- Tomas się nim zajmował, zauważyłby nephandyczne problemy. - westchnęła lekko.
- Nie wiem czy nie przeceniasz naszego drogiego Tomasa. Problem taki, iż jak Adam zniknął, to będzie problem… Będę musiał ruszyć swoich ludzi i czekać na wieści za kilka miesięcy.
- A chcesz wiedzieć teraz? - mruknęła.
- Nie mamy na to środków, musimy ustalać priorytety. Jak wspomniałaś o uwadze Tomasa, ja dałbym dwa do dziesięciu, iż nie pomylił się. Dwadzieścia procent pomyłki nie jest szansą dla której będę paraliżował fundację. Iwan jest podobnego zdania, w razie potrzeby… powiedzmy, iż chór ma mnichów-informatyków - Jonathan nie mógł powstrzymać wesołości wypowiadając go to - wybacz, do tej pory bawi mnie gdy o tym opowiadał. Jeśli nie znajdziemy go do kilku miesięcy, ma u nich przysługę.
Mervi zjadła kawałek przyniesionego fast fooda.
- Ode mnie zasłużył na Witch Hunt. - parsknęła - I ruszę całą Pajęczynę, aby go znaleźć, jeżeli będzie taka potrzeba. - mruknęła z bolesną powagą.
- Ufam, iż jeszcze będzie na to czas - Jonathan wgryzł się w kanapkę, palcem ocierając kawałek sosu który niemal nie upadłby mu na sweter - jest czas na wszystko.
- Przecież nie mówię, że zrobię to teraz. - machnęła ręk- Dą - Teraz są ciekawsze sprawy - dane, informacje, Ktulu…
- Koniec świata - hermetyk uśmiechnął się lekko - jestem ciekaw co wyniknie ze złapania tego Opustoszałego.
- Co? Patrick złapał wpierdolomantę?
- Taka była koncepcja, Erik obiecał nam go wystawić do rozmowy. Mistrz Iwan dziś znowu jest w tamtym węźle, zabezpieczenia trzymają. Będzie próbował to powtórzyć z kolejnymi, może odetniemy te stwory od miejsc gdzie mogą próbować się rozmnażać. Tylko… wątpię czy da radę - Jonathan dolał sobie piwa - sama widziałaś jak to wyglądało. Do tego to nie rozwiązuje ich problemu.
- Możesz ponownie ich wysłać w przyszłość. To była fajna sztuczka, ale niestety bez podglądu. Szkoda, straciliśmy możliwość zobaczenia jej reakcji.
- Zapłaciłem za to paradoksem, a z każdym dniem jest bliżej do momentu gdy już nie będzie gdzie ich wysyłać.
- Paradoks to twój dobry kumpel.
W tym momencie Jonathan uśmiechnął się szeroko, jakby zaskoczony bardzo trafną uwagą Mervi, jednak nic nie odpowiedział.
- To co robimy? Byleby to było na tyle efektowne, aby dać odpowiedni przekaz.
- Szukamy węzłów i informacji, unikamy starcia… potem pomyśli się nad pułapką. Mistrz Iwan sugerował, iż przy zamykaniu jednego węzła można próbować ich wysłać przez Horyzont.
- Jakieś informacje mam... bo dobry Adam zostawił je za sobą. - uniosła oczy na wspomnienie o Firesonie - Naprawdę, nie powinnam już nigdy się w nikim zauroczyć, to sprowadza tylko bezsensowne problemy.
- Mamy podobne doświadczenia, też same problemy - Jonathan powiedział swobodnie - piwa?
- Dużo. - odparła Mervi.
Jonathan polał jej do pełna.
- Jak prawdziwy hermetyk, przychodzę w interesach.
- Wpierw chcąc spić oponenta. - Mervi wzięła duży łyk piwa.
- Mogę się upić dopiero za tydzień na konto dzisiejszego picia - mistrz powiedział nieskromnie - tak przepijałem pół akademii.
- Prawdziwy student. Piłeś z nimi?
- Sam kiedyś studiowałem, piękne czasy - powiedział swobodnie.
- Niech zgadnę. Ściągałeś patrząc jak profesor tworzy test.
- Byłem dobry - powiedział szczerze - po studiach kilka razy przegrałem znaczne sprawy, ale też nigdy nie brałem opłacalnych rzeczy.
- Patrz, a mnie idealnie zdane studia zaprzepaściła złośliwość korpo.
- Studia hermetyczne to nie to samo - powiedział lekko - odwiedź kiedyś fundację akademicką. Niesamowite miejsca.
- Chyba wolę podejście mojej Tradycji do sprawy, choć przyznam, że nigdy nie grałam z Joelem w MMO. - zamyśliła się - Durne pomysły.
- Mogę ci wyjaśnić jak zrobiłem pętlę czasu - Jonathan rzucił dodając kanapkę i popijając piwem, trochę jak Klaus… czy raczej niemiec?
- Nie podałeś ceny. - dopiła piwo - Chociaż nie od tego się zaczyna?
- Ceny podają handlarze, układy zaczyna się równo, jak taniec.
- Dobrze wiesz, że to bym chętnie poznała.
- Z danych Firesona i tak zrobisz użytek dla fundacji - Jonathan się upewnił - ale policzmy to jako zaliczkę, resztę bez procentu dopłacisz…
- Jak dopłacę? - spojrzała podejrzliwie.
- Jak uznasz za stosowne, magyą gdy będę potrzebował, jakimiś informacjami, przysługą, czymkolwiek. Nie jesteśmy przekupami Mervi, jak będzie spokojniej to po prostu odpłacisz jak uważasz - uśmiechnął się szczerze i wyjął z kieszeni mały, nowy notes - spisałem w nim podstawy i komentarz. Powinno wyjaśnić. Jak możesz, nie próbuj tego przy tej ilości paradoksu.
Położył notes na stoliku i lekko przesunął w jej stronę.
Mervi położyła palec na notesie i zakręciła nim na stoliku.
- Czemu mi ufasz? W końcu widziałeś jakie kolorowe akcje odwalałam. Pewnie w niektórych kręgach mi spadły noty.
- Hermetyk nikomu nie może ufać, Mervi. Został nam jeden wirtualny więc muszę na tobie polegać bardziej niż wcześniej…. a poza tym co z tym zrobisz? Minie czas zanim to opanujesz, przerobisz. To jest moja rota, własną rotę skontruję nawet śpiąc, nie zagraża mi to - uśmiechnął się z lekką, hermetycką dumą.
- Nie chodzi o to, żeby kontrować, tylko dajesz mi wiarę, że spłacę całość jak przyjdzie czas, a nie powiem fuck it, go to hell.
- Słowo maga - Jonathan rzekł jakby to było oczywiste - to twarda waluta.
Mervi spojrzała w sufit.
- W sumie przyda się poprawić swoją wartość rynkową, na wszelki wypadek. - przysunęła bliżej siebie notes.
Jonathan wzniósł toast.
Mervi przyłączyła się do toastu.
- To temu cię nazywają Czaropętaczem?
- Nie, nie z powodu tej roty - hermetyk powiedział szczerze - przydomek zawdzięczam specjalizacji w zaklęciach. Przechowywania ich na zapas. Kiedyś dużo zapłat przyjmowałem w postaci cudzej magyi.
- I Mana Potów? - tym razem uśmiechnęła się szczerze.
- Pijesz właśnie jeden - mrugnął.
- To wypijmy jeszcze, póki w klawiaturę trafię, bo inaczej już nic dziś nie zrobię.
Hermetyk dolał jeszcze. Wyglądał na zadowolonego.
- Jeśli to przetrwamy, opowiem jak wyrzuciłem wszystkie roty pewnego afrykańskiego czarodzieja na następny dzień… i dopiero potem od rana wszystkie kontrczarowałem - zaśmiał się.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 11-05-2020, 19:46   #130
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Irlandczyk jadąc tutaj kiwał głową słuchając wywodów Thomasa. Zgadzał się z nim całkowicie, także nie w przechodzeniu od razu do użycia przemocy. Może był mięśniakiem grupy jak i ojciec Adam, ale to nie znaczyło że kipiał od testosteronu i agresji… i tylko szukał okazji, by komuś przywalić. Healy był bowiem osobą dosyć spokojną i jowialną. I co więcej, nigdy nie tracił zimnej krwi. Nawet w gniewie nad sobą panował.
To czyniło go groźniejszym. Tak jak Ćwikła w jednej, a drugi pistolet w drugiej kaburze.
Widok jaki zastali nie zszokował, ani nie zbulwersował Healy’ego. Co najwyżej zniesmaczył.
Niemniej… nie miał powodu się wtrącać w zwyczaje miejscowych. Usiadł więc w milczeniu dając okazję odezwać się gospodarzowi… lub Thomasowi jako nieformalnemu dowódcy wyprawy. Od czasu do czasu dyskretnie pocierał szkiełko pierścienia pogwizdując coś pod nosem i odnawiając barierę chroniącą umysł.
Erik nawet z powodzeniem zabawiał ich, czy stwarzał pozory, iż zabawia towarzystwo ciągnąc niezobowiązującą rozmowę praktycznie o niczym. Kilka razy próbował niby przy okazji wyciągnąć jakieś informacje, w zasadzie gdyby nie byli z Tomasem czujni, może udałoby się mu. Opustoszały wytwarzał wokół siebie specyficzną aurę łotrowskiego uroku, iż trudno było mu mieć za złe te małe podchody.
- Polecam wódkę z lodowców, najlepsza. Pijecie, Tomasie? Słyszałem, iż wielu z wasze tradycji nieszczególnie lubuje się w trunkach.
- Arthaśastra odradza tego - eutanatos wyjaśnił spokojnie - ci których korzenie sięgają Indii często unikają.
- A jak to jest z wami?
Eutanatos nie zdążył odpowiedzieć, chociaż z jakiegoś dziwnego powodu ociągał się z odjęciem wątku dłużej niż zwykle, ze spokojem wpatrując się w drzwi. Drzwi które po chwili otworzyły się z przeciągłym skrzypieniem, a po chwili przez próg przeszedł nie kto inny jak Jony jednocześnie chowając w kieszeń ramoneski małe, okrągłe lustrzanki. I nagle się zatrzymał.
- Co do kurwy nędzy.
Spojrzał na Erika cedząc słowa przez zęby, potem na Patricka i Tomasa. Chłopca celowo wzrokiem omijał, z pewnym wysiłkiem.
- Teraz wystawiasz mnie wsiurom z Tradycji?
- Nie powiedziano nam, iż nie jesteś poinformowany - Tomas powiedział spokojnie.
- I temu wzięliście tego dupka co za mną węszył - westchnął wskazując na Patricka palcem w geście strzelającej broni.
- Gwoli ścisłości nie za tobą. Szukałem przyjaznych wtajemniczonych przebywających na tym obszarze. By się przedstawić i przywitać, co by mnie myśleli że z my tu z buta pchamy się na ich teren. No i spotkałem wtajemniczonego… ale przyjazny to on nie był. - wzruszył ramionami Healy i spojrzał z uśmiechem na Jony’ego. - I skąd ten pomysł że wtedy za tobą węszyłem? Czyżbyś miał powody do spodziewania się łowców jakiejś Tradycji? Grzeszki na sumieniu?
Opustoszały włożył powoli ręce w kieszenie z wystawionymi kciukami. Stojąc w lekkim rozkroku, lekko napinając mięśnie, przypominał trochę cowboya szykującego się do pojedynku w samo południe poddanego wariancji subkultury metalowej. Po chwili pokręcił głową.
- Lepiej zajęlibyście się tym pierdolonym zbokiem - lekko spojrzał na Erika - albo tymi potworami w mieście. Czego chcecie?
Erik widząc gotową postawę Patricka, lekkim gestem pokazał, iż ten może mówić pierwszy. Camilla siedziała cicho ze spuszczoną głową i jakimś dziwnym smutkiem na twarzy.
- Jesteśmy magami Tradycji nie policją obyczajową. Nawet jeśli osobiście niespecjalnie mi się podobają jego obyczaje, to nic nie mogę zrobić. Zresztą… o ile w grę nie wchodzi magiczny przymus, to jakim prawem miałbym? A co do potworów to… jakoś przy naszym ostatnim spotkaniu nie raczyłeś się podzielić z nowo przybyłym magiem informacjami na ich temat. Bardzo nielogiczne podejście… ja bym tam się cieszył z potencjalnego wsparcia przybyłego do miasta i od razu bym je wtajemniczył.- zaczął rozważać Healy siadając tak, by mógł w jednej chwili sięgnąć do Ćwikły i strzelić w Jony’ego. Nie był on wszak tu jedynym “rewolwerowcem”.
- Sądzę, że masz wiele racji - Tomas zwrócił się do Jonego - Patrick słusznie mówi, lecz z tego co słyszałem, nie byliście pewni kontaktu z Tradycjami. Dobrze mówię?
- A tyś co za jeden?
Jony zmrużył oczy.
- Tomas, jeden z magów śmierci - Erik przedstawił eutanatosa lekkim głosem - mój ty gniewny przyjacielu.
- Tak, a potem ta wasza jak mnie śledziła to co? Wylizała się? - Opustoszały burknął.
- Waleria… wyjechała - Tomas zaczął delikatnie - to było nieporozumienie.
- Tak, cóż za niefart - Opustoszały zmierzył ich wzrokiem - najpierw Tradycje wszczynają śledztwo w sprawie morderstw, potem dziwnym przypadkiem ja jestem w głównym centrum zainteresowania. Jeszcze na koniec dwa razy przypadkiem spotykam kogoś z waszych.
Cisza, Jony na chwilę zamilkł patrząc na Tomasa i Patricka wymownie.
- Fatum. Poza tym… Miss Storm łaskawie wystawiła cię twierdząc, że jesteś jej sprzymierzeńcem. Możliwe, że tylko po to, by namieszać… w końcu jej wtyka w Tradycjach została odkryta i zdjęta.- Healy uznał, że trzeba Opustoszałych wtajemniczać, w te kwestie które i tak są znane wrogom ich Fundacji.
Jony chwilę chwilę analizował słowa Irlandczyka, szczególnie chwilę zajęło mu skojarzyć termin burza, pewnie sami używali innego określenia. Nie dane mu było jednak długo pomyśleć. Gdy tylko Erik usłyszał o sprzymierzeńcu, chuda twarz wykrzywiła się w szerokim uśmiechu, charakterystycznym dla ludzi którzy są zbyt wzburzeni emocjonalnie, wściekli i zasmuceni aby panować nad odruchami, a to co my bierzemy za uśmiech, jest bezładnym skurczem twarzy.
- Ty skurwysynie… - Erik parsknął i jakby nie obawiając się wulgarności wyciągnął dłoń… mrugnęli, w tej dłoni znajdował sie staromodny rewolwer.
Potem sprawy potoczyły się szybko. Chłopak Erika uskoczył w bok, Tom skoczył na Erika, a Patrick widział jak Jony skacze bokiem, po skosie w jego stronę.
Healy zrobił to samo. Zerwał się ze swego siedziska i rzucił się jak pantera na zdobycz. Cel był prosty, powalić Jony’ego na glebę zdejmując go linii strzału Erika i obezwładnić na tyle, by całą sytuację dało się bezkrwawo zakończyć.
Patrick słyszał nagły krzyk Camilli który jednak nie zagłuszył dwóch wystrzałów broni, chyba też upadku czegoś metalowego i innego wrzasku, zdecydowanie bardziej przeraźliwe. On sam w tej samej chwili zderzył się dosłownie z Jonym. Co stanie się jak niepowstrzymana siła napotka nieporuszalny obiekt?
Kto wie. Natomiast zmaganie Jonego i Patricka było piękna, artystyczną wizualizacją tego zagadnienia. Ciągle stali na nogach, nie mogąc się powalić, niczym dwa niedźwiedzie w brutalnym klinczu. Patrick zebrał potężny kolanem w żebra, sam odpłacił się dwoma łokciami, przydepnięciem nogi (przeklęte glany chroniły stopę opustoszałego).
Po chwili do Patricka dotarło, iż Jony nie był tak głupi. Przyjął zdecydowanie więcej ciosów niż Irlandczyk, był w gorszej pozycji, tak, iż po chwili Patrick miał go na ziemi z wykręconą ręką. Tylko, że Jony nie chciał wygrać, wykorzystał chwili klinczu aby osłonić się ciałem Patricka przed strzałem.
Teraz syn eteru mógł ocenić sytuację. Erik siedział blady i zgarbiony zawijając w koszulę pociętą rękę. Tomas spokojnie mierzył jego gardło ceremonialnym nożem, ręka mu nawet nie drżała.
Jony zaśmiał się z chrypką znaną każdemu, na czyje płuca naciska wkurzony Patrick. Wypluł krew.
- Wiedziałem, że z tego eutka swój gość.
- A z Erika wyszła drama queen… ale też ma jaja. I pewnie zabolała go tamta śmierć.- stwierdził chłodno Irlandczyk unieruchamiając Jony’ego. - Potworzyca twierdziła, że jesteś jej sojusznikiem? Co ty na to?
- Gdy wasza mnie śledziła, to ja śledziłem to całe monstrum. Tylko, że faceta, jest mniej czujny - rzucił lekko dysząc.
Tomas lekko odsunął ostrze od Erika patrząc na niego uważnie, ten natomiast mętnym wzrokiem pełnym bólu patrzył jak plamy na koszuli robią się coraz większe.
- I co takiego udało ci się odkryć ? Może zróbmy sobie wymianę informacji? Na zabijanie się w imię vendetty znajdzie czas, gdy już rozwiążemy lokalne problemy z potworami. Mam wrażenie, że byłoby mniej problemów i agresji, gdybyśmy wszyscy po prostu wyłożyli kawę na ławę.- westchnął z odrobiną frustracji w głosie Patrick.
- Jestem bardziej gadatliwy, gdy nie liżę syfnego dywanu..
Jony warknął lecz nie stawiał oporu, tak jakby cała ta sytuacja mu odpowiadała. Patrick dostrzegł, iż stał przy nim najmłodszy z magów. Chłopak wpatrywał się z Jonego z milczeniu, lecz w oczach rosła jakaś agresja, lecz… chyba nie była skierowana w stronę powalonego maga. To była bardziej złość na cały świat.
Erik drżał jak w febrze, lecz ledwo mówił. Tomas odczekał chwilę nim podjął temat.
- Masz wszystkie palce - eutanatos, sądząc po minie Erika, chyba trafił w dziesiątkę z wyjaśnieniami w kontekście niepokojów rannego maga - jak który krąży w twoich żyłach zmniejsza czucie, powodu dreszcze oraz silnie rozrzedzenie krwi. Utrudnia też koncentrację, temu pewnie bardzo trudno zebrać się do właściwej riposty. Teraz powoli odsunę ostrze, bądź grzeczny.
Jak mówił, tak zrobił, chowając ceremonialną broń w poły kurtki z dziwną, mechaniczną sprawnością, zimną tak jak zimne były oczy eutanatosa.
- Patrick, wrzuć go na kanapę, przesłuchania z ziemi nie są dobre gdy mamy za dużo do omówienia.
Healy posłusznie podniósł Jony’ego i bezceremonialnie rzucił go na kanapę. Jedną dłoń nonszalancko oparł na magicznym pistolecie. Sugerując w ten sposób co się stanie, przy kolejnym wybuchu agresji. Ponieważ planował w takim przypadku zranić agresywnego osobnika, musiał unikać używania Ćwikły. Chaotyczny efekt artefaktu z pewnością mógłby być bardzo… śmiercionośny.
Jony był zasadniczo potulny, jak na siebie. Oczywiście musiał wykazać pewien opór, jak na samca alfa przystało, lecz Irlandczyk widział, iż to tylko pewne pozory. Wyglądał na zamyślonego.
Camilla patrzyła teraz na Patricka w milczeniu jakby nie wiedząc co ze sobą. zrobić. Tomas natomiast wyglądał jakby nad czymś intensywnie myślał. Mimo spokojnego, beznamiętnego oblicza, coś w zachowaniu eutanatosa sugerowało, iż targają nim jakieś emocje, może wątpliwości.
- Byłoby bardzo fortunne gdyby ktoś zastrzelił domniemanego barabiego, prawda Eriku?
Opustoszały jeszcze dochodził do siebie, lecz powoli odzyskiwał rezon, co widać było po jego minie. Jony natomiast założył ręce za głowę, nogi rozstawił szeroko i rozsiadł się wygodnie na sofie dominującej pozycji.
- Wiesz co Erik - Jony nawet nie odwrócił do niego twarzy - powinienem cię odjebać jak tylko tutaj się pojawiłeś, albo chociaż tłuc i kazać wypieprzać. Życie byłoby prostsze.
- Możecie swobodnie jebać jak już załatwimy sprawę z tymi kreaturami. Do tego czasu lepiej zwierać szeregi… i szukać rozwiązania.- ocenił Healy ponurym głosem. Tutejszy Opustoszali, cóż… byli nimi nie bez powodu.
- A co takiego robię od początku - Jony skrzywił się - byłoby łatwiej gdybym nie miał na karku śledztwa Tradycji.
- Zapewniam ciebie, że akurat mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie niż obserwowanie twojej kudłatej głowy.- stwierdził sceptycznie Irlandczyk. - Nie jesteś nawet dziesiąty na liście naszych priorytetów.
- Może wy - Jony ocenił sceptycznie - ale rozumiecie ostrożność.
Erik rzucił trzeźwe spojrzenie na Tomasa, celując w niego słowami.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi zabić upadłego? To moje sprawo, straciliśmy przez niego jedną z naszych…
Żal ściskał głos maga. Natomiast Tomas… uśmiechnął się krzywo. Patrick dawno nie widział, iż ktoś może się uśmiechać w tak niepokojący sposób. Eutanatos do tej pory bywał albo śmiertelnie poważny albo próbował wyluzować, nigdy nie mieszał tych dwóch stanów.
- Kiedy przybyłeś do miasta? Dwa miesiące temu rozkręciłeś się na dobre, klub, śledztwo… Imponująco szybka kariera jak na tak długi czas bezczynności, można powiedzieć, iż ta kariera była niemal burzowa.
Eutanatos patrzył na Erika uważnie. Ten milczał przez chwilę.
- W co wy do cholery pogrywacie?
Healy nie wtrącał się, bo przecież był tu mięśniakiem. Poza tym, kiepsko mu wychodziło manipulowanie innymi. Nie umiał za bardzo kłamać.
- Nie mam potrzeby w nic pogrywać - Tomas wzruszył ramionami.
- Słuchaj - Erik dopiero teraz spojrzał na swoją rozciętą dłoń - to, że niedawno układa się nam lepiej to tylko owoce ciężkiej pracy. Naszej, bez wampirów, bez Tradycji, bez innych istot. Po prostu się staramy.
Camilla wbiła wzrok w podłogę, nie ze wstydu, tylko jakby z bezsilności. Nieco bardziej wyluzowany Jony gestem zawołał chłopaka do siebie. Ten podszedł, w milczeniu. Opustoszały się lekko do niego uśmiechnął jakby dodając mu otuchy. Nie było w tej relacji nic erotycznego, a raczej dziwna intymność przyjaciół, ojca lub mentora.
- A kiedy natknęliście na pierwsze ślady burzowych istotek? Może jakieś legendy miejscowe? Albo bajki, plotki? - zapytał Irlandczyk spokojnie.
- Legendy - Jony fuknął - gówno nie legendy, chyba, że Lovecraft pisał prawdę. Wcześniej słyszałem o seryjnych morderstwach, ale to problemy jak każde inne, jeszcze jak przez pół kraju biegną pogłoski o ruchach wampirów. Zainteresowałem się tą sprawą - Opustoszały podkreślił liczbę pojedynczą - gdy została zamordowana jedna z naszych. To w jaki sposób się nią zajęło to coś…
Jony zamilkł na chwilę.
- Od tamtej pory śledzę ich. Zauważyłem, iż kumają się z pijawami. Potem odkryłem, iż jest ich dwoje. Śledziłem aktywność, wywęszyłem dodatkowy węzeł. Trochę też badałem, nie jestem za dobry w tym. Oni się bardzo hamują z pokazywaniem prawdziwego oblicza, i to nie do końca ze strachu, nie wiem… Zresztą, bawią się nami. Dwa razy przeszkodziłem tej suce w żerowaniu. Ot cała historia.
- Czują się jeźdźcami apokalipsy… czy też ragnaroku, takimi z takiego dyskontu. Dążą do zniszczenia wszystkiego. To dobry powód dla nas, by zwierać szeregi i bratać się także z pijawami, które nie stanęły po ich stronie.- stwierdził po namyśle Healy.- Są twardzi, niezniszczalni nie ma… ale można ich uwięzić.
- To trochę nie moja liga - Jony przyznał spokojnie - zajmowałem się całą sprawą tylko temu, iż wleźli na moje podwórko. Ale wiesz co - spojrzał na Patricka - nie wiem czy czują się. Dla mnie to pozerzy, a mam dobry nos do pozerów.
Tomas natomiast milczał dziwnie skupiony.
- To są pozerzy. Wielkie słowa, małostkowe czyny. Tacy jeźdźcy tandety… ale twardzi. - zgodził się z nim Irlandczyk, bo miał podobne odczucia.- A my akurat nie mamy wyboru… może to i nie nasza liga, ale lepiej zginąć w walce niż skamleć pod ścianą, gdy będą cię pożerać żywcem.
- Dobrze gadasz amigo - Jony uśmiechnął się półgębkiem opuchniętej wargi.
Erik siedział skołowany, patrząc raz na Patricka, raz na Tomasa. Dopiero teraz podjął wątek.
- Mamy pakt o nieagresji z tutejszymi wampami, i tyle z tego. Te istoty są poza naszym zasięgiem, stwierdziłem, iż lepiej się nie miesza…
Śrubki w kieszeni Patricka mocno zawibrowały, lecz i bez tej pomocy mistyczny technomanta poczuł z lewej silną falę psychicznej energii (jak to mówił starszy Szkot, zaburzenia w polu psionów) wprostu uderzającą w Erika. Opustoszały padł nieprzytomny, zdezorientowany tym co się stało, w dość komicznej pozie z otwartym półgębkiem.
Camila i Jony wlepili w magów tradycji pytające spojrzenia. Na twarzy eutanatosa znowu malował się przekąs.
- Sondowałem go, dla pewności - stwierdził zimno - poznałem już na wejściu. Patrick, tylko spokojnie - zwrócił się pytająco do eteryka.
- Spokojnie?- burknął Healy już zaciskając dłoń na pistolecie. - Mogłem kogoś… ech… może takie rzeczy ustalajmy przed spotkaniem?
- Nie chciałem spłoszyć - eutanatos powiedział spokojnie - przesłanki zyskałem dopiero jak dostrzegłem jego echo. Potem musiałem się upewnić, szpiegostwo w myślach nie jest takie proste jeśli zrobić to po cichu.
Mag śmierci pokręcił głową z jakąś goryczą.
- Poznałem go ze wspomnień Twej dziewczyny.
Healy wyciągnął broń i wycelował w Eryka, dłoń mu drżała… wściekłość zasnuwała wzrok karmazynem.
~ Dyscyplina to duma maga, byle maruder może zmieniać rzeczywistość. Mag jest panem otoczenia, ale przede wszystkim siebie.~ zrzędził mu nad uchem gnom i z jego akcentem szkota.
Dłoń obniżyła się. Padł strzał, kula przeszyła kolano niszcząc rzepkę kolanową.
Dwa szybkie oddechy… Dyscyplina… jeszcze potrzebowali Eryka żywego. Jeszcze…
- No pięknie - Jony z dziwnym spokojem skomentował jak bezwiedne ciało Erika upada w nieproporcjonalnie dużej kałuży krwi. Camilla już ruszyła zakładać opatrunek, chłopak był jednak… jakby patrzył na zupełnie inny świat.
Tomas natomiast tylko położył dłoń na ramieniu Patricka, po czym lekko go klepnął w geście zrozumieniu. Eutanatos nie oceniał, po prostu w najprostszy sposób pokazał, iż jest z nim.
Jony przyłączył się do patrywania, chociaż widać było, iż walczy ze sobą, nie tak jak Patrick, a raczej jak ktoś, kto pomaga komuś, na kogo wolałby napluć.
- Możecie mi wyjaśnić co tutaj się odjebało?
- Typ kreatywnie współpracuje z mięśniakiem od Miss Storm. Ma szczęście, że go nie wykastrowałem. Ale później może będzie czas i na to.- syknął gniewnie Healy… wyjątkowo lodowatym głos. Gdzieś wyparowała cała jowialność i optymizm tak charakterystyczne dla tego Syna Eteru.
Jony momentalnie przestrzał opatrywać ranę, zostawiając wszystko chłopakowi. Wyglądał na zaskoczonego, nawet bardzo. Po chwili dotarło do niego nieco więcej, jakby układał jakieś fakty.
- Powinien się wykrawić - spojrzał na Erika jak się patrzy na fekalia, zrobił kilka kroków bokiem.
- Kurwa, kurwa, kurwa! - fuknął z całej siły uderzając pięścią w ścianę. Potem drugi raz, trzeci, kolejny. Dyszał lekko. Mętnym wzrokiem powiódł na chłopaka, ten już nie zajmował się raną opustoszałego.
- Czy oni mogą mieć rację?
Chłopak zapytał Jonego z jakąś nadzieją w głosie, tak jakby wszystko było dziwnym, surrealistycznym koszmarem. Jony po prostu poklepał go po plecach.
- Katharsis - stwierdził tonem który, tak samo jak to słowo, nie pasowało do tego grubo ciosanego, agresywnego jegomościa. Podszedł do Patricka i Tomasa podając im dłoń.
- Możecie mi mówić Jony.
- A mi Patrick…- Healy uścisnął dłoń maga i spojrzał na Erika.- A on jest nam potrzebny żywy. W innym przypadku rozwaliłbym mu łeb… zaraz po jajach.
Tomas też podał dłoń Jonemu w porozumiewawczym spojrzeniu. Ten kiwnął głową, nie odpowiadając im.
- Będzie długo spał?
- Tak - Tomas powiedział pewnie - co najmniej kilka godzin.
- Dobra. Knut - spojrzał na chłopaka w dziewczęcych ubraniach - mogę na ciebie liczyć, ogarniesz ten bałagan?
Chłopak kiwnął pospiesznie głową, chociaż widać, iż nie było to dla niego łatwe.
- Sprawdź czy wygłuszenia pokoju jeszcze się spisują i nikt nie słyszał strzałów. My chwilę pogadamy.


Erik leżał nieprzytomny na ziemi, z opatrzoną z grubsza dłonią i kolanem. Krwi nie stracił za dużo, lecz i tak nie wyglądało to wesoło. Wedle Tomasa powinien żyć. Gdy czekali na Knuta, Jony stał się jakby bardziej rozmowny.
- Jeśli poznał się z tymi monstrami przed śmiercią… Kurwa, to co jej zrobiono. Była nas tutaj trójka, potem czwórka z tym sukinkotem. Płotek nie liczę. Długo opiekowałem się resztą, ale widać z jakim skutkiem. Też nie byłem pewny Erika, ale jak wiadomo, wszyscy jesteśmy razem, godzimy się…
Zamilkł, po chwili wstał do barku.
- Ja muszę czegoś mocnego. Wy?
Tomas grzecznie odmówił. A Patrick nie odmawiał nigdy.
- Dobra - zaczął polewać wódkę - Knuta sam odszukałem, Alma odnalazła mnie, zresztą była już obcykana w te klocki. Erik przybył do nas później, jakoś trochę ponad rok w sumie. I jak kurwaaaa widzicie - Jony popił kieliszek wódki przy barku, dopiero po tym nalał kolejny i przyniósł do stolika - zaczął mi ucznia pedalić.
- Wiadomo skąd przylazł? Nam urobili mistrza… i przy okazji tak nastraszyli, że służył tylko po to by pożyć dłużej nim wszystko pójdzie w pizdu.- ocenił Healy, a Mechanicles zaczął coś sarkać o głupich starcach kurczowo trzymających się swojego żywota, zamiast przejść do inkarnacji w kolejne ciało.
- Z południa - Jony stwierdził cierpko - jak ktoś żyje tak jak my to za dużo informacji o nim nie ma. Poza magami, mam kilkoro śpiących pod opieką - Jony wrócił do stolika siadając z impetem - trzymam ich teraz na dystans, starając się nie dawać tropów. Jeszcze ten węzeł, tankuję ile się da, ale ten rezonans soczku jest jak dobra amfa - stwierdził rzeczowo.
- Rozumiem, iż Erik nie zajmował się takimi problemami - zapytał Tomas.
- Gdzie mu do tego. Imprezki, Knut, klub. Młody pół roku temu przejął pełnię własności. Dalej trzymał menadżera, lecz decyzje kreatywne to
- O ile pozwolisz mu przeżyć do końca jego przesłuchania, to ja nie widzę problemu. - bardziej spytał niż stwierdził Healy patrząc na Tomasa.
- To co mam zamiar robić nie powinno być oglądane przez nie rozumiejących Koła, dla waszego dobra. Oczywiście podzielimy się z tobą wynikami, Jony.
Opustoszały zastanowił się.
- Eutanatosowe rzeczy, hę?
- Mniej-więcej.
Healy tylko mądrze skinął głową starając się zamaskować swoją ignorancję w tym temacie.
- Ten wasz mistrz… czy to możliwe, iż on na mnie napuścił waszych? - Jony bardziej stwierdził niż pytał.
- Tak sądzę - Tomas potwierdził.
Healy potwierdził to skinieniem głowy. - Był wysoko postawiony, miał swoją wieżę.
- Jebańcy - Jony wypił pół kieliszka - wydaje się mi, iż te istoty akumulują soczek, czasem na odległość, gdy zajmą jakieś miejsce.
- Sabat na powitanie próbował porwać nam magiczkę… tę która cię śledziła. Przypuszczam, że właśnie dla nich.- wtrącił się Irlandczyk ze swoimi domysłami.
- Wampiry nie potrzebują kwintesencji - wtrącił Tomas.
- A co z tym waszym zdrajcą?
- Załatwione - Tomas powiedział spokojnie.
Jony zasępił się nad kieliszkiem, gdy do magów wracała lekko zmęczona Camilla. Chłopak odwrócił zwłok od leżącego na ziemi Erika, jakby nie chcą przypominać sobie co zaszło.
- Prawie działało, ale załatwiłam - powiedział ocierając pot z czoła chusteczką.
- Załatwiłeś - Jony nacisnął na koniec słowa - Patrick, mi nie przystoi polewać Knutowi. Polejesz?
- Jasne… po tym co się stało, przyda mu się coś na ukojenie nerwów.- stwierdził Irlandczyk nalewając Camillci kolejkę.
Knut przysiadł się do nich odrobinę osowiały. Spojrzał na kieliszek i upił… wypił wszystko duszkiem, a po tym rozkaszał się jakby miał zaraz wypluć płuca. Jony zaśmiał się, jakby wrócił mu humor.
- Los nam sprzyja - Jony powiedział do chłopaka pewnie - trzeba było tej katastrofy.
- Wiesz może… o tym co właściwie Erik robił w mieście, poza…- tu Healy skinął głową na Knuta.- Z pewnością skaptowały go do konkretnych zadań.
- Pomagał wyciągnąć moje interesy - Knut powiedział smętnie - klub, bar i tartak. Tartak najmuję, bar jest mały. Poza tym głównie bawił się, organizował eventy… nic strasznego.
- Nie zauważyłeś niczego nietypowego w jego działaniach. Z pewnością jego mocodawcom nie zależało na klubie bądź na eventach.- zastanowił się Irlandczyk.
- Dużo sam wychodził - Jony stwierdził spokojnie - ale to typowe dla przebudzonych, łazimy jak koty. Cholera wie co wtedy robił. No i wystawił naszą na to wygląda. I.. kurwa - Jony syknął pod nosem - ten zbok chyba ją tak urządził. A już myślałem, że to te potwory są jakimiś gwałcicielami.
- Raczej mają mentalność seryjnych morderców.- ocenił Healy drapiąc się po karku.
~Lub kotów. Bo te miauczące dranie też bawią się posiłkiem.~ Mechanicles nie lubił kotów. Irlandczyk nie wiedział czemu. On sam nic nie miał przeciw kotom.
- Jesteś w stanie obronić swój węzeł? Oraz ten o którym wiesz?
Tomas zapytał chłodno. Jony mierzył go długo wzrokiem, jakby starając się wyczytać cokolwiek w ponurego oblicza uzdrowiciela. Niestety, twarz Larsena była zimna i szara jak cmentarz.
- Jebać to - Jony stwierdził emocjonalnie - gdy zechcecie wytargać te źródełka to i tak już mnie macie. Mój jest skryty, drugi… kręci się tam za dużo wampirów. Chyba nie lokalni albo jakaś frakcja militarna, nie wiem.
- Sądzę, że będzie trzeba je zabezpieczyć - Tomas ocenił spokojnie.
- Czyli co? Przejąć? - Knut nagle włączył się do dyskusji żywo.
- Tymczasowo utrudnić z niego czerpanie - Tomas powiedział powoli - jeden z naszych mistrzów już tak załatwił jeden węzeł, i wygląda na to, iż to podziałało. Problem w tym, że jak ostatnio to robiliśmy, trzeba było zaangażować siły małej armii.
Jony kiwnął głową jakby w akceptacji.
- Nie było łatwo… ale się udało. Ich rzeczywiście nie można zniszczyć. Ale można unieruchomić na różne sposoby. - podzielił się swoimi doświadczeniami Healy.- Może i są niezniszczalni ale niepokonani.
- Na babkę mocno działał czas - Jony ocenił - udało się mi ją sprowadzić do normalnej prędkości gdy brałem nogi za pas. Niestety, nie na długo. Wyglądało, iż długofalowo rozkładała wszystkie wzorce, również te które powołałem magyą.
Tomas wtrącił się nagle.
- Długo się uczyłeś u mistrza?
- Aż tak widać - Jony skrzywił się w ironii - zaczynałem u ekstatyków.
- Terminy Tradycji - eutanatos wyjaśnił. - Czas, nasz mistrz wysłał ją w przyszłość. Rozkład… tego się spodziewam. To jakby chcieć zamknąć kwas w korodującym metalu. Tymczasowe.
- Chyba że metal się wymienia regularnie.- zaproponował Healy w ramach tego gdybania.
- Tak, nazywa się to praktykami religijnymi - Tomas powiedział z dziwnym smutkiem, cokolwiek to miało znaczyć.
- Dobra - Jony lekko rozciągnął dłoń - teoria. Zrobimy tak, bierzecie Erika…
- Nie - Knut funął ostro - kłamca. Sam mówiłeś, nie wydajemy swoich, mamy tylko siebie, jesteśmy wyłącznie tak silni jak silna jest grupa. Teraz sprzedajesz jednego z naszych…
- ...bierzecie Erika - powtórzył mocno - a ja jadę z wami. Najwyżej będę miał kilka koszmarów, też mam z nim parę uprzejmości. Potem poproszę o jakieś streszczenie innych informacji, ja ogarnę węzły. Myślę, że to uczciwy układ.
- Bardzo - Tomas powiedział poważnie.
- Knut… nie ma niestety was. Jony z Erikiem na naszych oczach próbowali się pozabijać, Erik was wystawił potworom, tak jak nasz zdrajca zrobił to z nami. Nie ma “was”… niestety. Grupa została rozbita od środka. - westchnął ciężko Irlandczyk.
- Ja nikogo nie próbowałem zabić - Jony stwierdził z niezbyt pasującym do niego spokojem - nie dziś. Raczej myślałem o prewencyjnym wpierdolu za kilka dni…
- Od początku miałeś z nim kosę - Knut wypiął pomalowane usta w oburzeniu.
- Chyba wiadomo czemu - uśmiechnął się półgębkiem, lecz chłopak najwidoczniej nie zrozumiał.
Healy nie wtrącał się w te przekomarzania uznając, że Knutowi przejdą te fochy gdy w końcu do niego dotrą fakty. To że był wykorzystywany i to że Erik wystawił jego znajomych na odstrzał bestiom.


W zasadzie Patrick mógł spodziewać się, iż Tomas zorganizował sobie szopę w lesie w roli katowni. Już na pierwszy rzut oka technomanta zrozumiał, iż została ona wyciszona. W chwili gdy Jony i Tomas zniknęli za drzwiami, niosąc powoli budzącego się Erika, został na sam z Camillą. Chłopak jakby nie wiedział co ze sobą zrobić. Na zewnątrz było zimno i ani śladu ludzi, jakieś dziesięć kilometrów dalej minęli mały, zapuszczony bar. Dobrze chociaż, że samochód miał ogrzewanie. I dość miejsca na czterech pasażerów plus barabiego w bagażniku.
I wtedy dostał Irlandczyk dostał smsa.
- …atak depresji… Mervi… - mruknął do siebie Healy po przeczytaniu. Cudownie, po prostu cudownie. Irlandczykowi zdarzało się dostawać kosza, ale że był facetem o dużej dawce testosteronu w żyłach, otrząsał się z takich porażek szybko. Jak nie ta to inna.
Ale Mervi… wszystko przeżywała za mocno. Nawet takie drobiażdżki jak nieodwzajemnione uczucie.
- Więęęc… szkolił cię w jakiej sztuce? Jakie sfery kształtowania rzeczywistości opanowałeś?- zapytał znienacka Kopciuszka. Bo takie imię nadał w swojej głowie Camilli.
- Pierwsza zasada, nie pokazuj czy masz pod kurtką nóż, pistolet czy kasę - chłopak uśmiechnął się szeroko jakby ten cytat wzbudził w nim jakieś ciepłe uczucia dodając mu otuchy.
- Raczej wskazówka… w zależności od sytuacji.- wzruszył ramionami Patrick i dodał. - Jeśli pokażesz pistolet, to nie zauważy noże którego wbijasz mu w plecy.
- Tak - stwierdził krótko patrząc martwo w stronę szopy. Chyba cisza jeszcze bardziej go niepokoiła.
- Nie pytam cię o sposoby czarowania… więc… nie odkrywasz kart.- wzruszył ramionami Irlandczyk. - Po prostu jestem ciekaw. Jony praktykuje chyba Czas, może Życie.
- Jony ma dużo sztuczek - chłopak rzucił pozornie od niechcenia - i dużo wie. Nawet ja nie wiem co właściwie potrafi, a co udaje. A jak to jest z wami?
Ciągle patrzył na szopę.
- Z nami? Tak samo jak wszędzie. Są mistrzowie i są uczniowie. Tradycje to bardziej skupiska osób o podobnym podejściu do magyi… takie szkoły filozoficzne. Poza Hermetytami… to sekciarze. No i chórzyści… ale oni są uzależnieni od wiary w siły wyższe. “Architekta” który nadzoruje to wszystko. - zażartował Healy udowadniając jak mało przykładał się do polityki między Tradycjami.
- Boga nie ma - chłopak zagryzł wargi, zdzierając lekko ustami zbyt tłustą szminkę - co oni tam robią?
- Co do Boga to dowiemy się po śmierci. - odparł Patrick ironicznie się uśmiechając. - Nie daj się nabrać na własny potencjał. To że potrafisz więc od Śpiącego nie znaczy, że nie kogoś na szczeblu wyżej od ciebie. Wampiry zresztą się za takich… uważają.
- Są grube ryby - chłopak pokręcił głową - dłużej rozmawiałem tylko z jednym wampirem. Jakby szef ochrony tutaj. Może… powinienem tam iść?
Dłonią wskazał katownię.
- Nie jeśli nie chcesz się nabawić jakiejś traumy. Euathanatosi nie bez powodu cieszą się kiepską opinią. - rzekł żartobliwie Irlandczyk.
- Erik pomagał mi się realizować - rzekł pewnie - Jony go zabije.
- To… znaczy… jesteś jakimś artystą? - zapytał ostrożnie Irlandczyk.
Chłopak się zarumienił kręcą przecząco głową.
- Jesteś śliczną dziewczynką. Znajdziesz dość admiratorów i bez niego.- wzruszył ramionami Irlandczyk.- Choćby na tej imprezie, na której się poznaliśmy.
Chłopak milczał. Chyba go ten kierunek rozmowy ostatecznie krępował.
- Daj spokój… - machnął ręką Healy. -... jesteśmy dorośli, a ty już pokazałaś się mi od tej strony. Nie mam zamiaru cię potępiać. To twoja sprawa, jakie rozrywki lubisz.
- Jony twierdzi co innego, że to wina Erika… a jeśli to diabeł, to… nieważne. Dużo was tu zjechało?
- Wina czy nie… z naturą nie ma co walczyć. To że lubisz takie rzeczy nephandi cię nie czyni. - wzruszył ramionami Irlandczyk.- Kultyści Ekstazy miewają podobne pomysły.
- Jony był w kulcie - chłopak żywiołowo zaprotestował - pierwsza lekcja to samokontrola, balans przed… degeneracją? Nie traktuj mnie jak wieśniaka któremu trzeba tłumaczyć wielki świat - fuknął.
- Ja też byłem w kulcie… przez tydzień i pół… - wzruszył ramionami Healy i uśmiechnął się dodając.- Nie traktuję… po prostu nie powinieneś się obwiniać z powodu tego co lubisz. Każdy ma swoje fetysze.
- Idę tam do nich - powiedział wychodząc z samochodu.
- Nie mów że cię nie ostrzegałem.- Healy nie był aż tak chętny do szpiegowania Tomasa. A poza tym… ktoś musiał stać na czatach.
Chłopak wyszedł do szopy, zaniknął w zadziwiająco ciemnym pomieszczeniu. Potem tylko słychać było jego wrzask i szamotaninę. Jony zablokował go w drzwiach drzwiach barkiem, chwycił i drące się plątaniną wyzwisk wyprowadził z szopy. Opustoszali rozmawiali chwilę na zewnątrz, raczej w żołnierskich słowach starszy tłumaczył coś młodszemu. Jony wydawał się lekko blady.
Healy zaś wydawał się bardziej zainteresowany obserwowaniem otoczenia. Na wypadek niezapowiedzianych odwiedzin. Chłopak wrócił do samochodu, lecz już nie dało się z nim porozmawiać. Minęło dobre pół godziny, może nawet więcej, gdy z szopy wyszedł eutanatos. Tomas wyglądał na solidnie zmęczonego. Nie śpiesząc się, podszedł do okna w aucie.
- Opustoszały zajmuje się właśnie resztą - oznajmił Patrickowi chłodno - wiemy więcej niż po wizycie w głowie Einara. Jeśli było w tym dużo prawda, a raczej było, to zapomnij o więzieniach, i o pokonaniu. Trzeba to cholerstwo wrzucić za Horyzont albo faktycznie mamy problem.
Na chwilę zamilkł, otarł pot z czoła. Patrick miał wrażenie, iż wilgoć na czole Tomasa jest również chłodna.
- Te stwory chcą umrzeć, Patrick. Po prostu nie widzą innej opcji niż śmierć całego stworzenia - eutanatos wygładał na zaaferowanego i jeszcze poważniejszego.
Healy wydawał się niewzruszony tymi słowami. Nie był też przerażony. W końcu Tomas nie odkrył przed nim niczego nowego. Te potworki reklamowały się jako dyskontowi jeźdźcy apokalipsy, a samo zamknięcie ich miało być rozwiązaniem tymczasowym… do czasu aż wymyślą rozwiązanie ostateczne.
- No to wypchniemy ich za Horyzont. Jakoś. Odkryłeś czemu dopiero teraz zaczęły realizować swoje plany? Skąd się wzięły? - zapytał spokojnie.
- Realizują je od zawsze - eutanatos pokręcił głową - od pieprzonego zawsze. Tylko, iż całe stworzenie woli istnieć niż zostać zintegrowanym. Jesteśmy po prostu na etapie jednej z setek, może tysięcy prób jakie podejmują. Tylko nie miej tego za nieskuteczność - eutanatos powiedział jakby tłumaczył coś uczniowi - oni się nie wzięli. To jest tak - zamilkł na chwilę - składam to z tego co powiedział Erik i na ile sam znam upadłych, mogę się mylić, ale szczerze wątpię. Więc wedle tego co wiem, oni nie wzięli się od wczoraj. Tradycje opowiadają o Czystych, pod różnymi nazwami. O pierwszych Bogach, o nutach, mgławicach, nazywaj to jak chcesz, więcej opowieści nie kojarzę. Wyobraź sobie, iż część pierwszego wrzechświata nie tyle spaczyło się… po prostu nie chciało istnieć. Była taka część stworzenia które stworzone być nie chciało, które z samej swej natury nie chce istnieć. Oni są tak starzy jak to, cokolwiek nazywamy Bogiem. Tylko to, iż jesteśmy tutaj, w części teurgii, w początkach istnienia, nie zrobią nam holocaustu od ręki, bo to nie nasza wspaniała siła. Oni z każdym oddechem tutaj walczą z całym wszechświatem istnienia.
Eutanatos skończył. Spojrzał na ziemię.
- Kurwa.
- Ale nie zniszczyli nic. A szczególnie siebie.- stwierdził Irlandczyk wsuwając dłonie w kieszenie. - Nie daj się zaślepić ich naturą.
- Zniszczyli - Tomas uciął krótko - są w zaświatach rzeczy o których się nie mówi. To też oni - fuknął.
Syn Eteru spojrzał wprost w oczy Eutanatosa. Spokojnie i beznamiętnie. - Więc są potężni. No i… co z tego.
- Nie o to chodzi - Tomas wyjaśnił zimno - ich moc ogranicza świat. Po prostu są niespotykani, unikalni.
Patrick zrozumiał, Tomas nawet nie bał się, a był bardziej zafascynowany potworami. Ktoś kto studiuje Cykl, uczy się o początku świata i jego końcu, ktoś kto wierzy, iż jego moc czerpie siłę z samego obrotu koła zniszczenia wszystkiego, a on synchronizuje się z energiami pierwotnego kosmosu - ktoś taki napotyka istoty będące uzupełnieniem tego świata, widząc go osobiście od dawna, niszczycieli którzy chcą zniszczyć świat. I chyba też wpisując się dziwnie w misję eutanatosów. Dobrą śmierć.
Healy mógł rozumieć, ale zupełnie tego rozumowania nie podzielał. Po pierwsze był Synem Eteru skupionym na innym podejściu do świata, a po drugie był żołnierzem z Belfastu. Stwory z zaświatów obchodziły go tylko jeśli były przydatne lub były zagrożeniem. I jedynie praktyczne informacje go interesowały.
- I chcą umrzeć. To dobrze. Bo ja też tego chcę.- odparł więc kwaśno i ironicznie.
- Pierwszy krok do zostania barabi - Tomas rzucił niechętnie - idę pomóc Jonemu.
Młody Opustoszały przysłuchiwał się ich rozmowie ze wzrokiem jak na tureckim kazaniu.
Irlandczyk tylko wzruszył ramionami sądząc to samo o Tomasie. Fascynacja tymi stworami, w jego mniemaniu, też była owym krokiem ku piekielnej przepaści. A choć Healy nie przepadał za Miss Storm i jej bratem, to nie nienawiść nim kierowała. A logika. Potwory chciały zniszczyć świat, Healy zaś nie chciał by świat został zniszczony. Prosty konflikt interesów.
Tomas i Jony wynosili czarny worek z ciałem Jonego w las mieli nawet ze sobą łopatę. Chłopak przygryzł wargę do krwi.

 

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-05-2020 o 20:09.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172