Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-05-2020, 21:10   #131
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Tymczasem komórka Mervi zadźwięczała melodyjką potwierdzającą, że Healy się do niej dobija.
Mervi westchnęła ciężko.
- Rambo się dobija... - mruknęła do Jonathana i odebrała połączenie.
- Heeej… jak się czujesz? Sorki że wcześniej nie mogłem się odezwać. Mieliśmy tu… cóż… kilka zwrotów akcji. - usłyszała entuzjastyczny głos Irlandczyka.
- Piję z Jonathanem i nie mam zamiaru się teraz zabić, dziękuję.
- To dobrze. Klaus mnie nieźle nastraszył. U nas było gorąco. Szczegółów przez telefon nie mogę ci podać, ale Tomas już zakończył śledztwo i lepiej niż ja zreferuje co odkrył jak się spotkacie oko w oko. - odparł z ulgą w głosie Patrick.
- Później drugów poszukam.
- Lepiej zainwestuj w alkoholizm… mniej zabójczy nawyk.- zażartował Irlandczyk, dodając nieco później.- Niewiele mniej.
- Przyjedź, bo rozważam to samobójstwo, jak Fireson chciał.
- A co Fireson… co ma do tego?- zapytał Healy.
- Spierdolił.8
Jonathan mimowolnie był świadkiem rozmowy, mistrz nie czuł się skrępowany jeśli nikt go oficjalnie nie wyprosił. Uśmiechnął się lekko pod nosem na ten komentarz.
- I to w typowy dla siebie sposób - burknął pod nosem gorzko.
- Głupia sprawa, bo nie można zwiać przed apokalipsą. Takie rzeczy zwykle obejmują cały świat.- ocenił Irlandczyk.
- Udał swoje samobójstwo. Wiedział, że jestem na odwyku i zakochałam się. Zostawił ciało, bym je znalazła.- odparła że słyszalnym bólem.
- Nie jest wart rozpaczania… nie był wart za pierwszym razem, nie jest i teraz.- odparł stanowczo Patrick.
- Gówno wiesz, a jeszcze mniej rozumiesz. - warknęła.
- Pogadamy na miejscu, będę tak zaaaa dziesięć, piętnaście minut. Na razie muszę kończyć. Bye. - odparł Healy nic sobie nie robiąc z tego gniewu.
- Debil z niego. - Mervi odłożył komórkę i zaczęła pić dalej.


Healy przybył po około dwudziestu minutach. Po drodze zahaczył o jakiś sklep, bo przywiózł ze sobą sześciopak miejscowego piwa.
- Jestem z najlepszym pocieszaczem na takie sytuacje. - rzekł na powitanie.
- A smakuje nietoperzem? - zapytała unosząc szklankę z piwem od Jonathana.
- Hermetycy to najlepsi piwiowarzy - Jonathan stuknął szklanką z Mervi - we wszystkim jesteśmy naj - mruknął żartując.
- Naj-mniej bystrzy? - uśmiechnęła się wrednie.
- Bystry to może być pies - hermetyk uśmiechnął się łagodnie - tak mawiał mój nauczyciel umysłu. Dosiądziesz się Patricku?
- Przyniosłem drinki, to wypadałoby.- odparł Syn Eteru stawiając puszki na stole i odrywając jedną z nich, by otworzyć.
- Da się tym podpić? - zapytała - Bo nietoperzem chyba nie.
- Nie szanujesz sztuki - hermetyk pokręcił głową - może chociaż Patrick doceni - nalał Irlandczykowi piwa.
- Nie mówię, że nie chcę go. - przysunęła do Jonathana szklankę.
- Wszystko będzie lepsze od miejscowych browarów. Nawet siki niedźwiedzia.- odparł irlandzki znawca i napił się trunku.- Dobre.
- Kiedyś zrobiłem piwo z Abaranuxama - Jonathan stwierdził pewnie - ale nie wyszło za dobre, chociaż alchemię zaliczyłem.
- Ja się za browarnictwo nie biorę. W Belfaście można napić się naprawdę wielu dobrych rodzajów piwa.- wyjaśnił Healy.
- Łowy się udały?
Hermetyk wyglądał na ciekawego.
- Odkryliśmy i Tomas przesłuchał zdrajcę. Nie był nim Jony tylko ten główny zboczuch... przypuszczam że przesłuchaniu naszego entropisty… nie ma co z niego zbierać.- wzruszył ramionami Irlandczyk.- Pewnie wkrótce ze wszystkimi podzieli się swoimi zdobyczami.
- Wiedziałem - Jonathan wycedził - ten Erik od początku się mi nie podobał. Szkoda tylko, że Tomas musiał to robić.
- Chwila. - spojrzała na Jonathana - Przegapiłeś KOLEJNEGO?
- Nie jestem omnipotentny Mervi - Jonathan stwierdził dziwnie spokojnie - a to nie jest moja działka.
- Myślałam, że to wymóg na hermetycznego Mistrza.
- Polityka i jeszcze raz polityka - wzruszył ramionami - zdziwiłbyś się ilu major adeptus nie może otrzymać tytułu Mistrza we własnym Domu mimo, iż wedle ogólnych kryteriów Rady należy się im on.
- Agenci naszej burzowej parki mają talent do krycia się przed oczami innych. Dajmy temu spokój. Pozbyliśmy się już dwóch. - machnął pojednawczo ręką Irlandczyk.
- Co z chłopakiem? - Jonathan zapytał mimochodem.
- Uczeń Jony’ego to jest. Wrócił pod skrzydła nauczyciela.- wyjaśnił Healy.
- Mam złe przeczucia - stwierdził w odpowiedzi - zobaczymy co z tego wyniknie.
- Najwyżej ten jego pan niania mu wpierdol spuści. - odparła Mervi.
- To chyba w ramach nagrody, sądząc po tym co widzieliśmy - Jonathan mrugnął.
- I czuliście na sobie? - przeciągnęła się.
- Ciesz się Mervi, że nie jestem tak wrażliwy na punkcie dumy jak Hannah - mistrz odparł pogodnie kończąc piwo - na jutro, powiedzmy południe, będą dane od Firesona? Chciałbym zrobić szybką wymianę informacji.
- Nie przesadzałbym z tymi złymi przeczuciami. Nie wspomniałeś byś miał je, gdy spotkaliśmy zboczucha po raz pierwszy. A młody to nie nasz problem… jest Opustoszałym. - wzruszył ramionami Irlandczyk.
- Słyszysz pana, J. Don't worry. A co do danych to jasne. Chyba, że mnie Patrick spije.
- Trochę nie czas na nałogi - mistrz wlepił oczy w puste naczynie - mam wstępne dane kolejnego węzła, muszę to jeszcze zbadać. Dodatkowo wampiry przebąkiwały o miejscach mocy i innych bzdurach, ale ile wywnioskowałem z ich bełkotu, to Sabat jest tym dziwnie zainteresowany. Mistrz Iwan prowadzi dłuższe rozmowy, chcą nas zapoznać z księciem… ale nie chcę zapeszać.
- Wypraszam sobie, jestem czysta. - nadęła się.
- I dobrze… lepiej się upić. Szybciej się trzeźwieje.- odparł z uśmiechem Healy popijając piwo. - Więc… ten… książę… może nam dostarczyć więcej informacji?
- Książę jest jakby… - Jonathan zamyślił się - szefem. Oczywiście, mają swoją politykę, lecz pełni rolę nadzorczą, z tego co mi przekazał Iwan, ten wygląda na posiadającego bardzo silną pozycję. Oznacza to, iż nie tylko więcej informacji możemy oczekiwać ale i realnego wsparcia jeśli uzna w tym swój interes. To wreszcie ktoś, kto może oferować cokolwiek z pełną odpowiedzialnością.
- Czyli jak mistrz hermetycki. - niewinnie skomentowała Mervi.
- Czyli mamy do czynienia z arystokracją…- mruknął w zamyśleniu Irlandczyk. - Cóż.. z pewnością zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, a jeśli nie to nasz entropista ich odpowiednio nastraszy.
- Nie rób z Tomasa ponurego żniwiarza - Jonathan zaśmiał się - wampiry bardziej boją się o Sabat, ale wygląda, iż i my niebawem będziemy mieli go na karku.
- Bardziej kruk z niego… posłaniec złych wieści.- westchnął ciężko Irlandczyk.
- To, że ktoś jest dobrym wróżbitą nie jest niczym złym - Jonathan stwierdził zamyślony - każdy tutaj ma dwuznaczne talenty.
- Dwuznaczny to Patrick. - odparła.
- Mistrz Iwan na przykład potrafi postawić do pionu każdego, szkoda tylko, że również lubuje się w tym względem sojuszników - hermetyk rzucił niechętnie.
- Potrafi? - Mervi zajrzała do swojej szklanki.
- Żyj i pozwól życ innym jak chcą... No chyba, że są zagrożeniem dla innych. Ja tam dwuznaczności cenię. Nadają życiu smak.- odparł Healy.
- Prawie jak paradoks - mistrz hermetyczny spojrzał na Mervi.
- Ty coś o tym wiesz. - Mervi dopiła piwo.
- Trzeba polubić wroga - Jonathan stwierdził dziwnie odprężony - może nawet go wykorzystać. Widziałem broń Patricka - uśmiechnął się lekko.
- Ja też. - stwierdziła rozkojarzona - Nic ciekawego.
- Nie? - Jonathan podniósł brwi.
- No nie. - zamilkła - A ty kiedy widziałeś?
Hermetyk uśmiechnął się tylko.
- Cóż… Mervi ma swoje preferencje… ja swoje… każdy ma swoje gusta i guściki. - stwierdził pojednawczo Healy.
- Hermetyk jest bardziej zabawny niż ty, nudziarzu. - stwierdziła biorąc puszkę piwa.
- CO KTO LUBI.- Irlandczyk nie zaprzeczył. Wzruszył jedynie ramionami wskazując, że nie interesuje go rywalizacja z wickiem J. o łaskę magyiczki.
Jonathan natomiast powoli szykował się do sprzątania zawartości stolika.
- Nie trudź się, Patrick posprząta. Bo jest uczynny.
- Pilnuję abyście mi reszty piwa nie wypili - przyznał szczerze - muszę jeszcze Hannah poczęstować i ojca Adama.
- Bah, uznaj, że dbamy o ich trzeźwość. - uśmiechnęła się.
- Nie jestem twoim służącym, żebyś mogła za mnie decydować.- obruszył się Irlandczyk, niemniej… pomógł wickowi J. zagarnąć część piw dla reszty drużyny magów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-05-2020, 23:48   #132
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Mistrz Iwan w ciszy i milczeniu czuwał nad poszkodowaną dziewczyną. Niektórzy nawet przeoczyli jego obecność w fundacji. Gdy Patrick spojrzał na jego zamyślone, pełne współczucia oblicze, widział nad łóżkiem dziewiczy nie bezwzględnego starca który ściągał pioruny z nieba, nie wojownika wypalającego ogniem ciała wampirów, lecz pasterza warującego przy członkini stada.
Domini canis. Pies pański.
- Zaraz się budzi – szepnął do Patricka wstając z krzesła z lekkim wyrazem bólu na twarzy. Stare stawy lekko chrząkały gdy mnich się prostował. Powolnym krokiem minął Patricka, kładąc mu dłoń na ramieniu, przekazał porozumiewawcze skinienie głowy i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Wkrótce potem Alicja obudziła się. Najpierw strach malował się jej w szeroko otwartych oczach. Dopiero gdy napotkała wzrokiem twarz Irlandczyka, ulga wymalowała się na jej twarzy. Nie pytała o nic, gdzie jest, co się stało. Po prostu wtuliła się w niego jak w przytulankę, nie puszczając długo, w milczeniu jakby łapiąc się czegoś realnego.
Po polikach ciekły jej łzy.

***

Mervi musiała przyznać, iż jedna rzecz jej się dziś kompletnie nie udała – upić się. Zastanawiała się przez chwilę, czy to Jonathan nie pokrzyżował jej planów swoim piwem o smaku nietoperza oraz przybyciem. W końcu był hermetykiem, i to prawnikiem, musiał znać się na oszustwach.
Chociaż tą jedną intrygę mogła mu wybaczyć. Dane były lepsze niż każdy alkohol (o dragach pomyślała dopiero nad ranem). Informacja była jej prawdziwym uzależnieniem, jak każdego wirtualnego adepta z krwi i kości. Po stracie komputera tridalnego odczytywanie danych zajmowało trochę czasu. Mógł chociaż zaszyfrować to strumieniowo, czytałaby na bieżąco…
...zamiast bezmyślnie wpatrywać się w pasek postępu zabrała się za wertowanie notatek sporządzonych przez J. Notek zapisano drobnym równym pismem, litery były równe, regularne, od linii do linii. Nie spodziewała się po Jonathanie takiego charakteru pisma. Poza tekstowymi wyjaśnieniami, znalazła kilka schematów. Nie były to jakieś glify mistyków czy runy, raczej proste diagramy stosowane w nauce od lat.
Treść była dość mętna, niektóre elementy były naprawdę na mistrzowskim poziomie i Mervi obawiała się, że minie dużo czasu zanim będzie w stanie przygotować „warunki wstępne” wymagane przez właściwą rotę. Mimo wszystko wskazówki były cenne, kilka zależności wystarczy przepisać na równania (J. nie wiedział, że słownie opisuje matematykę?) i był gotowe do użytku.
Tylko… to była najprawdziwsza pętla czasowa. Nie mogła trać wiecznie gdyż z każdym przebiegiem część energii była tracona na kontakt z fizycznością. W zasadzie to tracona buła prawie cała energia zjawiska, a przy następnej pętli… jeśli dobrze rozumiała, resza energii zasysa była z przeszłości. Trudno było w ten sposób zamknąć w pętli zwyczajną energię, raczej tylko efekty sił… ale to było dziwne. Niemożliwe.
Kobieta rzuciła notatnik na łóżku gdy tylko deszyfrowanie dobiegło końca wraz z szybką, automatyczną analizą. Po pierwsze, jak się spodziewała, porównanie wzorców nephandycznych na magów fundacji było szerze niż się spodziewała. Poza profilem magy Walerii Fireson nie oszędził Tomasa, Iwana, ojca Adama oraz Hannah oraz ucznia Adama. Najsilniejszą korelację miał Tomas, lecz komentarz Firesona sugerował, iż „eutnatosi już tak mają, nie jest dość zgodne, nephandus eutek miałby z 10x to co na wykresie” natomiast Mervi zaniepokoiło co innego. Mimo kompletnego braku zgodności, uczeń Adam miał trochę za wysoki rezonans entropiczny, tym bardziej na potencjalnego marudera.
Fireson też pracował nad książką, rozgrzebał nawet kilka programów konwertujących ją do postaci cyfrowej, lecz nic co mogłaby odpalić od zaraz. Będzie musiała nad tym kiedyś popracować, jak będą spokojniejsze czasy. Wyglądało na to, iż te programy powinny się w zamierzeniu same modyfikować. Czyżby zalążek AI?
No i wisienka na torcie, lokalizacje które Fireson odkrył. Pierwsza znajdowała się stosunkowo blisko centrum miasta, na placu wypiska śmieci. Wedle informacji wysypisko miało być zlikwidowane już dwa lata temu ze względu na uciążliwość dla mieszkańców. Niedawno doszło tam do pożaru. Miał się znajdować tam węzeł, dość silny, Większość kwintesencji jednak nie wydostawała się na zewnątrz, uwięziona we wzorcu jakiegoś symbolu. Fireson był pewny, iż to forma statycznej magii.
Drugie miejsca znajdowało się na jednym cmentarzu. Silny rezonans entropii, burzy oraz mistycyzmu. Dokładnego miejsca Fireson nie znał, ale będąc tam, na miejscu, łatwo byłoby to ocenić i zmierzyć.

***

Klaus musiał poczekać do przy przypadkowej rozmowie dowiedzieć się o co właściwe chodziło w szachowym pojedynku między Hannah i Adamem, poza wyłącznie, udanym zresztą, zablokowaniem założenia przez Adama „laboratorium”. Dziewczyna była coraz bardziej zaniepokojona zachowaniem Adama. Chłopak w jej ocenie wyglądał na wewnętrznie rozdartego, jakby spokój mieszał się z szaleństwem. Rozmawiała o tym z Jonathanem, lecz ten zawał się ignorować całą sprawę, natomiast Iwan… Hannah wyraźnie niepokoiła się reakcji chórzysty. Wciąż miała przed oczami jak potraktował Einara oraz, że to on asystował w podróży magów w głą” świadomości starego nephandusa.
Jakby mało mieli problemów.

***

Krótka narada, czy raczej szybka wymawiana informacji i celów zaczęła się od przemowy Tomasa.
Pośród zgromadzonych brakowało Hannah i ucznia Adama, lecz mistrz Jonathan zapewnił, iż jest to zamierzone.
Eutanatos wyglądał dziś inaczej. Trudno było zidentyfikować konkretną różnicę w jego aparycji, lecz gdyby każdy z obecnych na spotkaniu magów miałby określić jak to jest z nim teraz, to na usta cisnąłby się tylko jeden epitet: gorzej. Nawet mimo kamiennej twarzy, spokoju bijącego z twarzy Tomasa, profesjonalizmu, coś pękło. Gnom-wynalazca po boku Patricka zasępił się zwracając się do syna eteru:
- I kto was wyleczy z dżumy, lekarze? Tylko śmierć… - pokręcił głową z dezaprobatą lecz nie chciał drążyć tego tematu.
Eutnatos wstał po tym jak poproszono go do głosu, i zaczął dzielić się informacjami zimnym, ponurym głosem który powodował nieprzyjemne ciarki na skórze – lecz nie strach, bardziej jak chłodne powietrze. Z grobowca?
- Niektórzy wiedzą, byłem wczoraj z Patrickiem na spotkaniu z Opustoszałymi. Przyniosło to dość nieoczekiwane skutki. Doszło do walki oraz wyjawienia nephandusa w ich szeregach. Erik, znany wam z ostatnich raportów. Gdy leczyłem Alicję, musiałem… - Tomas szukał słów - ...przyjąć cześć doświadczeń. Nie do końca ukształtowanych. W momencie gdy skończyłem ją leczyć, byłem niemal przekonany, iż to ten stwór… tak się z nią obszedł. Gdy zobaczyłem Erika, pamięć zadziałała, działali razem. Erik najpewniej chciał przy nas zabić drugiego Opustoszałego. Nie udało się to. Nephandusa schwytaliśmy i przesłuchałem go. Zanim powiem co się dowiedziałem, mam prośbę, niech każdy to rozważy po swojemu. Drugi Opustoszały, ten który złamał Walerii szczękę, nazywa się Jony. Bardzo mu zależy na młodym przebudzonym, a sam młody jest dość niestabilny. Może trgo nie widać, ale ich relaje wyglądały na pogmatwane. Więcej szkody niż pożytku będzie z angażowania ich, niech dzielą się informacjami i gdzieś kryją. Jony sprzeda nas bez mrugnięcia okiem jeśli to zapewni bezpieczeństwo chłopakowi.
Mistrz Iwan delikatnie skinął głową. Surowa twarz starca wyrażała tylo fakt przyjęcia tego do wiadomości, brak było na niej śladu aprobaty. Jonathan milczał, z dłońmi uformowanymi w piramidę.
- Dobrze – Tomas westchnął lekko – zacznę od opowieści. Wszyscy znają koncept początku. Osobowego czy nie, początku wszystkiego. Osobliwość która wybucha, chrześcijański bóg, trimurti… Nie kłóćmy się o to. Niektórzy opowiadają, iż część istnienia… Nie chciała istnieć, była predysponowana do niebytu. Akt stworzenia wrzechświata zmusił ją do trwania, ciągłe i nieustannego istnienia, czegoś do czego z góry są niezdolni, a mimo to zmuszeni większą siłą. Można to porównać do cierpienia, jeśli rozumowalibyśmy w ludzkich kategoriach. Istoty takie są tak stare jak to, co nazywa się Czystymi i od zawsze są zdesperowane aby zniżyć świat, nie dlatego, iż taka jest jest wola, lecz jako środek do celu – aby ponownie móc przestać istnieć.
- Jestem bliski stuprocentowej pewności, iż właśnie z nimi mamy z nimi kontakt, iż ta burzowa dziwka i ten pozwów to są Panowanie Zapomnienia… Jedni z nich.
Tomas wyglądał dużo spokojniej gdy pierwszy raz ogłaszał te informacje Patrickowi. Lekko przechadzał się po sali kontynuując wywód.
- Jeśli przyjmiecie to co mówię za prawdę, wynika z tego kilka ważnych rzeczy. Ich nie można nie tylko zabić, kompletnie to się nie uda W uwięzieniu po tej stronie Horyzontu też bym nie pokładał zbytnich nadziei. Są to stworzy szalenie potężne… I tutaj pewnie każdy popuka się w głowę, skoro są tak potężne, to dlaczego po prostu nie prztykną palcami? To jest dobre pytanie, ale ich słabośc jest wyjaśnieniem. Cały pozostały świat woli raczej egzystować niż nie. Każdy kamień, każda Inkarna, każda dewa, każdy świerszcz, chmura, człowiek, każdy atom, wszystko chce żyć. Gdy znajdują się na ziemi, dosłownie większość swych sił pożytkują albo aktywnie operując się całej rzeczywistości, albo kryjąc się przed nią. Oznacza to też, iż będą bardzo wrażliwy na paradoks. Dawne kabały mojej tradycji stosowały jako ostateczną metodę walki ze stworami z zewnątrz wywoływanie duchów paradoksu. Nie muszę mówić, iż nie kończyło się to dla magów dobrze. Musimy to przemyśleć. Ale też, ich natura tłumaczy… kwestie ciał. Widzicie, oni nie są powołani do istnienia, nie mają formy, forma to o krok za dużo. Muszą tutaj przyjmować właśnie formę. Stąd ciała, być może pożeranie avatarów. Może to co czekałoby Mervi byłoby sprowadzeniem kolejnego stwora aby pożarł jej avatara i ją, i przyjął to jako… nazwijamy to roboczo bazowym hostem. Z tego co rozumiem, mogą przyjmować fragmenty różnych toposów. Tutejsza kwintesencja i burze… Wzięli to. Dalej będą moje spekulacje… Sądzę, że przyjmują również słabości formy. Stąd brak ich chęci do pełnego przywdziewania danych szat. Chyba, że korzyści będą wystarczające.
- Ale… tyle o spekulacjach. Dowiedziałem się coś o Sabacie. Ta epidemia, te stwory które napadły Mervi, jak to określiła, creep – Tomas uśmiechnął się lekko – to też jeden z nich. Jest chorobą pośród Sabatu. Jak widać, mogą przyjmować wiele postaci. Sabat interesowały węzly, gdyż to w ich obecności mógł infekować w pełni kolejne wampiry, zwykle zaraz po spokrewnieniu… znaczy stworzeniu. Tylko, że nie wiem, czy tego samego problemu nie mają lokalne wampiry. Nie wiem na ile takie rozlanie świadomości na niego wpływa, nie jest to też pełna kontrola.
Eutanatos usiadł ciężko na miejscu.
- To tyle…. Wygląda na to, iż te stwory interesują się węzłami aby sprowadzać więcej swoich. Nie wiem tylko czy nie planują otworzyć bramy prosto w głęboką przestrzeń, aby zrobić to od razu. Mam szczerą nadzieję, iż jest to poza ich zasięgiem możliwości. Skończyłem – Tomas rzucił niechętnie.
- Zanim przejdziemy do dyskusji… Chciałbym aby Klaus z Mervi podzielili się również swoimi odkryciami, a potem Jonathan oraz ja – Iwan spojrzał na hermetyka z dzienną wyższością.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 15-06-2020, 12:34   #133
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
- Jesteśmy ubożsi o jednego tchórza. - wtrąciła Mervi.
- Cieszyłbym sie gdyby ktoś naświetlił mi sytuację - Iwan zapytał dociekliwie.
- Fireson nawiał, bo mu w dupę dano i wystraszył się kobiety. A, teraz może roznosić zarazę. - powiedziała chyba bardziej zirytowana kwestią mizofobii.
- To co Gerard? - Iwan zmrużył oczy.
- Możliwe. - Mervi zamyśliła się - On chciał wszystkich wrobić, że popełnił samobójstwo. I zabić mnie by proxy.
Duchowny westchnął ciężko, bardzo ciężko.
- Zadzwonię w parę miejsc, nie stać nas teraz na pościg.
- Jestem za tym. Chętnie sama odnajdę go. W końcu chciał żebym zabiła się drugami. - spojrzała na Tomasa - Jebaniec...
- Spokojnie - Tomas powiedział dziwnym, nieobecnym głosem.
Mervi spojrzała zatroskana na eutanatosa.
- Załatwię ci później Happy Meala. - odwróciła wzrok na resztę - Do tego Fireson był stalkerem, każdego z was szpiegował. Pewnie miał też wasze foty... Niestety mnie ominął...
Ojciec Adam, zwykle spokojny i małomówny, fuknął rozbawiony jakby patrząc na Jonathana “a nie mówiłem”. Hermetyk nie dał się zbić z tropu.
- Tego można było się po nim spodziewać.
- Przez takich jak on mamy złą renomę... - westchnęła.
Tomas uśmiechnął się smętnie pod nosem, a Jonathan tylko wyszczerzył rozbawiony reakcją Mervi.
- A jak z danymi, Mervi?
Hermetyk zapytał zaciekawiony.
- Danych nie spaprał... W większości. Mówiłam o szpiegowaniu, nie? Uważajcie na małego hermetyka. Maruder z silną entropią…
- Tak, problem Adama - Jonathan zaczął powoli - przedyskutujemy potem. Coś jeszcze?
- Zajumał książkę i nic z nią nie zrobił... - skrzywiła się - Ale znalazł dwa węzły. Chociaż to ze złodziejem węzłów to bujda, long con.
- Ja jestem zainteresowany - Iwan uśmiechnął się lekko - zawsze lubiłem plotki.
- Fireson nie zna się na sprawie węzłów. Przeoczyłby jeden nawet gdyby był oświetlony neonem. Tamte znalazł dzięki naszej technologii.

Healy tylko się grzecznie przysłuchiwał czekając aż skończą. On sam nie miał tu nic do dodania. Ani żadnych pytań. Martwiło go to że Fireson zniknął, choć lepiej niż Mervi rozumiał tego powody. Martwiło że Jony i jego uczeń wylatują z równania, bo to oznaczało kolejne uszczuplenie ich sił.. ale co mógł na to poradzić? Nic.
- Waszej technologii? - Jonathan tym razem zaintrygował się.
- Och, tak. Nawet była u mnie w pokoju jak piliśmy. - wstała z krzesła - Pokażę wam cacuszko, zaraz wracam. - po tym wyszła z pokoju.
Powróciła może po kilku minutach niosąc ciężki (zważając na jej reakcję) zakryty prześcieradłem przedmiot, wyraźnie nieporęczny i długi.
- Znaleźliśmy to z Klausem w norze Firesona. - rzuciła przedmiot na stół, który zadźwięczał metalicznie - Fajne cacko. Chyba bezpieczne. - zdjęła z przedmiotu prześcieradło. Była to bomba lotnicza z czasów II Wojny Światowej.
Moment ciszy można było kroić nożem. Chyba jedynie Tomas i ojciec Adam byli kompletnie spokojni. Iwan wyglądał nawet na odrobinę zafascynowanego, a Jonathan - w szoku. Klaus skoczył odsuwając się do stołu.
- Co to potrafi - dominikanin zapytał szybko - coś poza wybuchaniem?
- Głównie to. - stwierdziła z uśmiechem - Wywali kawał przestrzeni, zniszczy węzeł, przemieści go... a przynajmniej pomoże. - poklepała bombę - Ruscy SE z nią pomagali. Jest moja.
- Zniszczyć węzeł - Iwan zamyślił się - Mervi, jesteś genialna - duchowny uśmiechnął się - wiesz o czym myśli teraz stary człowiek?
- Wiem, że jestem. - stwierdziła z dumą - A myślisz o fajerwerkach z kwinty?
- Chcemy ją użyć by wysłać miss storm i mister rape’a poza horyzont rzeczywistości?- zapytał Irlandczyk już w głowie kombinując jak zrobić z niej jeszcze większe bum.
- Dokładnie, Patricku, Mervi - Iwan powiedział zadowolony - będziemy musieli nad tym popracować, w tym również ja… I sądzę, że to jest nasza opcja ostatnia, będzie straszny bałagan, a i siła tego typu działań jest trudna do kontroli. Niemniej mamy opcję… atomową.
Jonathan natomiast pokręcił głową w milczeniu.
- A, bardzo to wulgarny efekt, ale raz się żyje. - spojrzała na J. - Nie mów, że hermetycy są za grzeczni i nie robią w szkole bum dla funu.
- Po ostatnim “bum” - hermetyk się skrzywił - nie chodzę. Z paradoksem trzeba ostrożnie. Ale przyznam, mimo wszystko cieszę się z ewentualnego asa w rękawie.
- Ja to zrobię. Jako żołnierz jestem gotowy na śmierć. No i takiego wroga trzeba zniszcz… unieszkodliwić za każdą cenę.- odparł Healy wzruszając ramionami.- Mienimy się obrońcami i zbawcami ludzkości, w przeciwieństwie do Technoludków… i mamy okazję udowodnić to.
- Chwila. - przerwała mu - To moja bomba, ja ją zdobyłam. - na sekundę zamilkła - Chyba podobnie mówiłam przed stratą pamięci... - mruknęła.
- Jak ją zbadamy i zrozumiemy, to zdecydujemy razem - Iwan rozporządził pewnie - mamy coś jeszcze czy słuchamy wieści od mistrza Jonathana?
- Chcecie wiedzieć gdzie są te węzły? - Merv trochę nadęła się na to, co powiedział Iwan.
- Niby Fireson nam zwiał, ale czuję się jakbyśmy rozpakowywali prezenty - Jonathan uśmiechnął się do Mervi.
- Prawdziwym prezentem będzie Fireson nabity na patyk. W pętli czasowej nabijania go. - mruknęła - Jeden na miejskim cmentarzu, entropia, burza, mistycyzm, takie klimaty. Drugi na tym wysypisku śmieci co płonęło. Jest tam runa, pieczęć czy co. Zakorkowuje kwintę. Zanim się podniecisz - spojrzała na J. - to statyczne jest.
- Tym ciekawiej - Jonathan powiedział szczerze - będziemy musieli je zbadać.
- Może wampiry jakoś pomogą z tymi węzłami? To ich teren.- przypomniał Patrick w zamyśleniu. - Część z nich ponoć zna magyę.
- Magyę - Tomas wtrącił się - nie, sztuczki. Nigdy nie słyszałem o wampirze który miałby dostęp do magy. Przemiana zabija avatara, wyrywa go z cyklu. Są podwójnie nieumarli, bo i na duszy.
- Wampiry pomogą tak czy inaczej - Jonathan stwierdził pewnie - dziś w nocy dzwonił do mnie Olaf. Mamy zaproszenie od księcia za dwie noce, nie tej, tylko następnej - dodał szczegół - dodatkowo powiedział o wysypisku. Sabat miał tam masowo spokrewniać ludzi, skoro mówisz, że to węzeł… To rysuje jakiś obraz.
- A ten cały… jak mu tam, klan byłych magów? Nie zachował jakoś strzępów swojej magyi?- dopytywał się Healy. - Skoro miejscowi czarownicy odpadają, to nie możemy być wybredni w łataniu szeregów.
- Tremere zachowali wiedzę - Tomas powiedział spokojnie ignorując dziwne spojrzenie Jonathana - ale obecnie spokrewniają zwykłych ludzi, ci którzy pamiętją tamte czasy to elita. Wiesz, tak jakbyś ty został ze swoją wiedzą o sferach, ale bez tej iskry. Dalej wiedziałbyś, ale nie czuł, nie rozumiał samym sobą… Temu są dość dobrymi, wiejskimi czarownikami.
- Wystarczy chyba - Jonathan uciął wywód eutanatosa.
- Nie no, Tomas użyteczny stuff wyjaśnia. Może się nam przydać w relacjach z pijawami. - wtrąciła adeptka.
- Dobra próba - Jonathan uśmiechnął się krzywo.
- Wiejscy czy nie… żebracy nie wybrzydzają.- ocenił Healy ironicznie.- Na razie zakopmy stare urazy z czasów, gdy nie byliśmy nawet komórkami rozrodczymi.
- Jak ci zacznie wytykać przy nas sprawy RODZINNE - zwróciła się do Jonathana - to może być wstyd.
- No już, już - wtrącił Klaus - Wszyscy wiemy, że hermetycy mają masę szkieletów w szafach, nie ma sensu teraz kilka z nich wyciągać.
- Ale te szkielety akurat chodzą. - uśmiechnęła się do Jonathana.
- Nie byli pierwsi - Tomas spojrzał dziwnym, smutno-zimnym wzrokiem na Mervi - zejść z Jonathana. Lepiej pomówmy kto odwiedzi węzły? Dobrze byłoby mieć asystę wampirów, ale to liczę, że Jonathan sprawi…
- Niszczysz zabawę... - odparła Tomasowi - Ja idę do tej statycznej, wraz z J., bo on lubi mistyczne znaczki.
- Ja mogę do drugiej.Może powinniśmy uderzyć w dwie grupy? Tak będzie bezpieczniej? Ostatnie doświadczenia wyraźnie ukazały, że lepiej gdy trzymamy się razem. I nie zostawiamy nikogo w nadziei że te potwory o nich zapomną.- zasugerował Healy.
- Pójdę z Mervi i Mistrzem Jonathanem. Chętnie zobaczę, co tak kręci Technokrację w statyce. Co do podziału na grupy… lepiej tak.
- Trzy grupy - Iwan zamyślił się - potrzebowałbym jednej osoby aby sprawdzić wynik mojego ostatniego dzieła. Pojadę z ojcem Adamem, może w tym samym czasie. Potem mogę dołączyć do reszty.
- Jest jeszcze kwestia ucznia - hermetyk zignorował już swój “przydział" odnosząc się tylko do spraw naprawdę ważnych - to chyba faktycznie maruder.
- Z masą entropii w sobie? - zapytała.
- Cudnie… ale chce nas wesprzeć. To się liczy. - zawahał się Healy. Z jednej strony maruder, był w oczach Irlandczyka, bardzo potężnym bo nieskrępowanym zasadami, magiem. Z drugiej… bronią wielce obosieczną.
- Nie wyczułem entropii, ale też jestem na nią dość mało czuły - Jonathan stwierdził - Hannah też nie, Klaus? Mistrz Iwan?
- Nic - duchowny odparł zamyślony - ale miałem wyłącznie przelotny kontakt z chłopakiem, do tego dochodziłem do siebie po ostatniej walce. Może gdybym dłużej z nim rozmawiał, coś bym wyczuł. O ile faktycznie taki rezonans jest, nie wiem.
- Mam dane pokazać? To, że hermetycy nie czują znaczy, że nie ma na pewno? Taki VA nie znajdzie? - prychnęła.
- Jedno jest sprzeczne z drugim - Iwan wyjaśnił - pewien silny, dynamiczny rezonans poczułem. Nie można być maruderem i pachnieć diabłem. To jest elementarnie sprzeczne.
- Nie wiem - Tomas wzruszył ramionami - można być maruderem i być diabłem. Bez powodu się ich nie zabija.
- A może to rezonans czegoś jeszcze? Nie uciekł wam demon czy coś? - mruknęła.
- Znam się trochę na entropii, ale czy gdyby chłopak nie byłby nią naładowany nie zachowywałby się… no entropicznie?
- A czy ja zachowuję się entropicznie? - Tomas powiedział spokojnie - jest dobra entropia i zła. Dynamika i statyka mają wiele smaków, z entropią nie jest inaczej. Ale silna entropia u marudera, jeśli to faktycznie marauder, jest dla mnie dziwna.
Klaus przemilczał pytanie Tomasa.
- Zawsze zakładałem, że marauderzy zamiast być mistrzami magyi, stają się jej narzędziem. Więc jeśli byłby marauderem przepełnionym entropią, byłby entropiczny. Najwyraźniej się myliłem.
- Nie - Iwan skorygował - ogólnie nie powinniśmy kojarzyć maruderów z potęgą. Skrajnie głęboka cisza potrafi sprawić, iż są w stanie wykonać niemal wszystko. Ale to nie jest częste… Marauder umie to co umiał przed zapadnięciem w szaleństwo. Potężni maruderzy zza rękawicy są tacy, gdyż tylko najlepsi - najpotężniejsi, najsprytniejsi i mający najwięcej szczęścia przetrwali dość długo.
- A Glitch uznał, że to dobry deal ze mnie zrobić takiego... - mruknęła do siebie.
- Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr…- podsumował Irlandczyk. - Awatary zawsze są po stronie swoich magów. Po prostu mają czasem… eee… niekonwencjolane podejścia do problemów.
Zresztą dla Healy’ego bycie maruderem z pewnością nie było najgorszym z możliwych zakończeń kariery magyicznej.
- Są po stronie maga? - parsknęła z wątpliwością - Ale wygląda na to, że Ktulu nie mogą gwałcić jak jesteś maruderem.
- Nie wspominając mojego, który doprowadza mnie na skraj obłędu… tego drugiego też. - mruknął Klaus.
- Biorę ucznia na siebie - podsumował Jonathan - Klaus, pomożesz mi? Chłopak nie wiedzieć czemu lubi cię.
Irlandczyk wzruszył smętnie ramionami… nie bardzo rozumiejąc jak własna część duszy (“osobny byt i przewodnik” zamarudził Mechanicles) może działać przeciw magowi.
Klaus spojrzał na mistrza Jonathana z bólem na słowa "nie wiedzieć czemu cię lubi".
- Chętnie, chłopak miał dobre intencje. Może uda się go trochę ustabilizować.
- No taaak, zostawcie mnie samą, za VA nikt nie zapłacze, jebani "prawdziwi" magowie. - prychnęła ze złością.
- Czemu samą - Jonathan powiedział zaskoczony - to nie koliduje z węzłem, spokojnie Mervi. Na czas naszego badania jest zawsze Hannah. Mówiłem o długofalowej akcji.
Mervi zmrużyła oczy podejrzliwie. Czy na pewno od początku tak myślał? Czy może teraz wychodzi jej dawna nieufność do innych Tradycji?
- To lepiej.
- Nieufni jak wirtualni - Jonathan uśmiechnął się w raczej przyjacielskim przytyku.
- Zupełnie bez powodu. - Mervi wyraźnie odstawiła focha.
- Wydaje się mi, iż chyba koniec - Iwan stwierdził pojednawczo.
- Czyli zabierzesz mi mój talizman? - spojrzała na Iwana.
- Nie - duchowny odparł smętnym głosem - nawet gdybym chciał, to potrzebuję pomocy jednego czy nawet dwóch technomantów aby zbadać ten przedmiot. To, że znam się na Pierwszej nie oznacza, iż rozumiem każde urządzenie z nią związane, a tym bardziej tak ekscentryczne i techniczne.
- Jedziemy na jednym wózku Mervi… nie ma co szukać wrogów między nami. Bo krety już zostały usunięte.- dodał pojednawczo Irlandczyk.
- Jesteś zbyt ufny... - mruknęła do Patricka - A co z zaginionym uczniem Einarphandi?
- Do tego nie wiemy czy ta istota nie potrafiłaby przekonać do siebie innych.
- Musimy działać w skali lokalnej - stwierdził Iwan.

***

Gdy zebranie dobiegło końca, Mervi oczekiwała na Tomasa. Jak tylko wyszedł, podeszła do niego.
- Możemy porozmawiać? - zapytała spokojnie.
- Wolałbym nie - eutanatos powiedział z rozbrajającą szczerością.
- Nie chodzi o drugi, tylko o ciebie. - spojrzała z równie szczerą troską - Niepokoję się o ciebie.
- Wiem o co chodzi - zimny głos eutanatosa brzmial jakoś tak grobowo - niech nie zatruwa cię moja słabość. Jutro, maksymalnie pojutrze mi przejdzie. Teraz wybacz Mervi, ale w stanie w jakim jestem, jako uzdrowiciel wiem, iż jestem nieczysty, jestem trucizną - powiedział spokojnie i ruszył korytarzem.
- Masz rację. Jesteś trucizną. - Mervi odparła, idąc kawałek za Tomasem, co było i tak w kierunku jej pokoju - Jesteś trucizną... dla siebie.
Tomas lekko zwolnił kroku gdy mijał jej pokój, lecz nie zatrzymał się.
- Tak los chakravanti, Mervi. Każdego z nas - stwierdził idąc dalej.
- Mówiłeś, że cierpienie jest poświęceniem, ale nie jest to powód, aby z nim przesadzać. - przypomniała to, co jej kiedyś mówił - Uważam cię za przyjaciela Tomas. Nie chcę byś cierpiał nad wyraz... w samotności. - odparła smutno, sama zwalniając kroku, odchodząc kawałek od pokoju, ale z gotowością się zawrócić.
Eutanatos wrócił do normalnego tempa marszu, w milczeniu odchodząc korytarzem.
Mervi westchnęła cicho. Może i nie rozumiała tego, z czym boryka się Tomas, może lepiej było zostawić z tym Eutanatosa samego. Była tylko zła na siebie, że nie wie co zrobić innego.
Zostało jej zająć się tym, co było jej miłe.
Zobaczyć co porabiają w okolicy Tostery...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 16-06-2020 o 21:22.
Zell jest offline  
Stary 15-06-2020, 19:29   #134
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Widok dziewczyny którą nieświadomie wplątał w tą całą kabałę. Jej budził ból i gniew zarazem. Niemniej Healy przebywał wraz z nią. Wszak był jedyną znaną jej twarzą w tym miejscu. Syn Eteru zastanawiał się nad tym co właściwie począć z Alicją. W końcu trzeba będzie coś zrobić z tym co przeszła, a czego nie zapomniała. Wyjaśnić jej czemu przebywa tutaj, zamiast opowiadać na posterunku policji o tym co się stało. Czemu jej świat tak całkowicie wywrócił się dookoła. Sam Patrick przy takiej okazji uległ przebudzeniu… w jego przypadku ta okazja wiązała się z eksplozją i toną gruzu między nim a powierzchnią. Zdawał sobie jednak przy tym sprawę, że nie każda tragedia wiąże się z Przebudzeniem. W przeciwnym przypadku na Ziemi roiłoby się od magów. Niemniej trzeba będzie nieco Alicję wtajemniczyć, by zrozumiała co zaszło. Może to jej pomoże. Syn Eteru nie wiedział jednak ile jej ujawnić. W tej sprawie musiał się skonsultować z batiuszką. Ale nie teraz… Póki co była ona była małomówna i dość skołowana. Ale udało się z nią porozmawiać na tyle, by Patrick wiedział czego potrzebowała i co powinien kupić. Wszak nie miała nic poza ubraniem na sobie.

Zakupy były mozolne, ale były i nudne. Patrick więc zrobił sobie przerwę. Na drinka, lub dwa, lub trzy.


No… może tylko jednego. Był wszak samochodem i potrzebował pokrzepienia po zakupach.
Wykorzystał tę sytuację do użycia prostego czaru. Przygotowana pośpiesznie “słuchawka” założona dyskretnie za ucho wychwytywała wszystkie dźwięki. I pozwoliła zebrać informacje o tym jak ich ostatnie działania wpłynęły na społeczność Śpiących.
Miasto aż huczało od plotek i rozmów w sprawach ostatnich zamieszek w dzielnicy arabskiej. Oficjalne przekaz władz się nie przyjął. Wielu ludzi nie wierzyło w narrację wojny gangów narkotykowych. Pojawiały się przeróżne teorie spiskowe. Od bojówek prawicy, przez spiski rządu, do dżihadu na ulicach miasta. Niemniej nawet najbardziej szalone teorie nie umywały się do prawdy. Mieszkańcy uważali, iż lokalne media za mało informują o tym co się dzieje. I mieli rację, choć w tym przypadku to akurat było dla ich dobra. Ewidentnie parasol wampirów nad miastem spełniał swoje zadanie, choć… nie tak dobrze w obecnej sytuacji. W barze panował raczej smutno-ponuro-zaniepokojony nastrój. Śpiący wyczuwali że coś złowrogiego wisi w powietrzu.


Powróciwszy do bazy Healy przekazał przyjaciółce zakupione dla niej towary. Po czym zabrał się za przygotowania do kolejnej misji. Sprawdził oba pistolety, przeczyścił i załadował. Zarówno Ćwikłę jak i drugi pistolet. Sprawdził i naoliwił ją.
Potem udał się do garażu by zająć swoim wozem. Uznał że póki co nie ma co zmieniać jego formy. W obecnej sytuacji opancerzona terenówka była całkiem użyteczna. Niemniej zabrał się za jej sprawdzanie i dokręcanie śrubek tu i tam. Nie było ku temu jakiejś potrzeby, ale pozwalało zająć myśli i zabić czas. Co prawda ich kolejna misja nie zapowiadała się szczególnie bojowo, ale… lepiej być przygotowanym na takie niespodzianki. Więc duchopogramiacz i pancerz znalazły miejsce w poziomie. Podobnie jak eterogogle do badań w schowku na rękawiczki.
Tak na wszelki wypadek. Syn Eteru czuł się wynalazcą i wojownikiem… nie badaczem. Brakowało mu do tego cierpliwości jak i wiedzy akademickiej. Wszak był inżynierem, nie naukowcem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-06-2020, 13:55   #135
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Mervi, korzystając z resztek czasu pomiędzy wyprawą badawczą oraz zebraniem… nie znalazła zbyt dużo. Część starych kluczy kryptograficznych które posiadała wygasła ostatnio, a bez jednostki tridalnej było jej trudno uzyskać nowe w rozsądnym czasie. Aktualne dane nie wykazywały szczególnego poruszania Unii w tym rejonie. Mimo, iż nie wiedziała o czym agenci Unii rozmawiają, wiedziała często, że rozmawiają. Lillehammer było ciche.
Zbyt ciche.

***

Wszystko wskazywało, iż badać okolice potencjalnego węzła przyjdzie Patrickowi bez towarzystwa innych magów. Jeszcze przed zmrokiem ojciec Iwan oraz ojciec Adam udali się na inspekcję zapieczętowanego już węzła, deklarując, iż jak tylko skończą, przyjadą do Patricka. W głosie mistrza Iwana czuć było zaufanie jakim obdarzył Patricka. Iwan po prostu wierzył, że technomanta poradzi sobie.
Na razie siedział w samochodzie na małym parkingu pod cmentarzem. Lampy dawały bardzo marne oświetlenie, widoczności nie poprawiał rzęsty, zimny deszcz. Nie grzmiało, wiatr był typowy na taką pluchę – nie mocny lecz wystarczający aby odczuwalne zimno było większe niż w rzeczywistości – aż nie chciało się myśleć, że będzie trzeba na siebie zarzucić płaszcz przeciwdeszczowy i chodzić po okolicznych grobach. Niestety z parkingu nic nie wyczuł, szybkie pomiary Pierwszej robiąc samochodem kółko wokół cmentarza również nic dały wyników. Co gorsza, nie cały sprzęt Patricka nadawał się do pracy w deszczu. Regularne moduły już dawno zabezpieczał przed wodą czy pyłem, natomiast na szybko zmontowane układy dostawały zwarć, zalane zębatki ślizgały się, a przyciski obsługujące sprzęt… po prostu niewygodnie naciska się net gumowy panel sterowania.
Spojrzał jak gęste strugi deszczu spływały po szybie samochodu. Mistycy mieli podobne problemy. Jakoś nie wyobrażał Jonathana kreślącego kręgi w deszczu, jak Syzyf którego narzędzia magy zmywałby deszcz, lub Iwana którego gorące modlitwy zagłuszałby jeden wielki plusk. Ciekawe czy chórzysta wierzył w różnicę między wypowiedzianym słowem modlitwy a tylko pomyślnym?
Kolejne dziwne myśli, tym razem o tym, iż Tomasowi na pewno spodobałoby się tu – jest zimn, mokro, nie przyjemnie oraz to cmentarz – przerwał odgłos pukania w oczną szybkę szybę kierowcy.
Syn eteru nie zauważył nieznajomego do ostatniej chwili…. Chociaż to może lepiej. Gdy spojrzał na szeroko uśmiechniętą twarz, poczuł, iż pierścień na palce boleśnie parzy gdy mechanizmy sprzężenia eteru metapsychicznego reaguję z biologicznymi receptorami…. Czyli po prostu wspomagają umysł. Stwór który stał przed szybką nie wyglądał na człowieka.
Paskudna, wykoślawiona gęba została wzbogacona o jedno, wielgachne oko wyglądające jak zarośnięte jakąś formą pleśni czy grzyba oraz drugie, małe i wyjątkowo rozbiegane. Krzywe, wystające zęby, częściowo połamane, niekompletne nie blokowały trochę zbyt długiego i nazbyt wijącego się krwistego jęzora przypominającego wystającą z ust pijawkę. Jego barwa kontrastowała z ziemistą cerą.
Nie padał na niego deszcz, trzymał parasol, kontrastujący z jego aparycją równie mocno co ubiór. Barczysty humanoid nosił drogi, chyba uszyty na miarę garnitur. Gdy stwór cofał szponiastą, powykręcaną dłoń od szyby, Irlandczyk dostrzegł złoty zegarek oraz gustowne spinki do koszuli.
- Domyślam się, że Patrick – stwór zaczął pewnym, neutralnym głosem – jeśli ojciec duchowny dobrze mi przekazał informacje.

***

Proza życia dopadła i drugą grupę magów. Musieli opuścić wygodne wnętrze pojazdu, gdyż Rodzina nie zalecała parkowania przy samym wypisku, co zmuszało ich do pokonania pewnej odległości pieszo, na tym przeklętym deszczu. Musieli wyglądać żałośnie, wielcy magowie zaklinający rzeczywistość którym zaciął się wózek Jonathana podczas rozkładania go przed samochodem. Było to tak przyziemnie kontrastujące z wampirami, kosmicznymi zagrożeniami i całą tą wojną, że nawet poprawiło im to humor.
Humor również poprawiała broń palna. Ojciec Adam, wraz z pewnym wsparciem Patricka jako przykrywki oraz Tomasa (w niewyjaśnionej roli, jak to bywa z eutanatosami) zaopatrzyli ich nawet dobrze. Każdy mógł odebrać w fundacji pistolet z lewymi papierami instruktora, a samochód fundacyjny posiadał podwójne dno bagażnika, docelowo aby przewozić nim karabin szturmowy. Aktualnie znajdowały się tam bardziej broniopodobne konstrukcje Klausa.
Na miejscu przywitała ich delegacja złożona z dwóch osób. Niewysoka blondynka, białej, niemal kredowej cery kontrastującej z mocnym, wyrazistym makijażem (acz na swój sposób gustownym i nawet stonowanym) przywitała ich uśmiechem. Posiadała typowe norweskie rysy twarzy i przypominała trochę banią bizneswoman lub agentkę biura nieruchomości, przyodziana w grafitową garsonkę. Wyglądała na wczesne czterdzieści lat.
Parasolką osłaniał ją… na bogów, jak on wyglądał! Mervi zawsze wolała specyficzny rys charteru u mężczyzn, lecz te rysy, włosy, uśmiech… Silne, kontynentalne rysy twarzy, pewnośc postawy, ogólna sympatia. Przyodziany w koszulę rozpiętą pod szyją i skórzaną kurtkę, wampir lustrował ich miłym wzrokiem, a Mervi ciągle zastanawiała się, czy po posiadaniu przyjaciela eutanatosa nasteþnym krokiem jest przyjaciel wampir.
Musiała zrobić kilka głębszych oddechów przesiąkniętego deszczową zgnilizną powietrza aby ochłonąć. To nie była magia, nie, nie statyczne sztuczki. Czemu on tak wyglądał? Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić stworzenia takiego avatara w Pajęczynie.
Klaus miał podobne odczucia, acz dużo mniej intensywne. Raczej fascynował go model psychowizualny, dlaczego odpowiednie krzywe, tekstury i barwy tak na nas działają. To mogłaby być specjalne
Pierwszy przestawił się jegomość, chyba jako ważniejszy. Mówił miłym, ciepłym głosem.
- Marek – uśmiechnął się podając im wszystkim chłodną (lecz nie trupio-zimną) dłoń do uścisku.
- U mego boku Ingrid – przedstawił kobietę która również podała im rękę – niestety nasz główny Mistrz Sztuk Tajemnych zajęty jest innymi obowiązkami, lecz zapewniam, że nasza droga Ingrid nie ustępuje wiedzą i umiejętnościami, jak przystało na wieki klan Tremere.
- To zaszczyt – Jonathan uśmiechnął się witając ich, chociaż przez moment wyglądał jakby musiał zjeść pół cytryny – u mego boku Klaus i Mervi. Ruszamy?
- W drodze możemy omówić kilka kwestii – kobieta powiedziała sucho – w razie potrzeby zwiększyliśmy patrole policyjne w tym miejscu… z odpowiednio zaufanymi ludźmi.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 30-06-2020, 20:48   #136
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Na początek poproszę test na SW czy widok nosfka nim wstrząsnął, a jeśli tak to na jakieś socjalne czy zdołał ten fakt zamaskować. Oraz na wiedzę czy Healy wie że to nosferatu lub co to są nosferatu XD
Nie, już robiłem SW. Nie wstrząsnął specjalnie, masz zimną krew. Gdyby nie wyszedł to zasugerowałbym atak gdy tylko tą pocieszną mordę Patrick zauważył.
Co do wiedzy, Patrick wie, że niektóre wampiry mogą wyglądać paskudnie, ale do tej pory kojarzył to z Sabatem. Tyle z wiedzy.
Aaaaa, nie wiem czy było dość czytelne z opisu, pierścień wspomógł SW magyą odprzeć się efektowi mentalnym, opór był odruchowy i trudny do zidentyfikowania

“Widziałem brzydsze… niewiele brzydsze, ale jednak.” - pomyślał Healy na widok kreatury, ale zdobył się na uśmiech i słowa.
- Tak… a ty jesteś?
- Okazałbym więcej manier gdybyście otworzyli szybę - stwór powiedział z wyraźna uszczypliwością, lecz raczej nie chował urazy - Jørgen mnie zwą śmiertelni, możesz też mi mówić Kościtrzask - zbitka ksywa stwora brzmiała podobnie do niektórych polskich słów jakich Patrick nasłuchał się podczas gościny u Jacka.
- Jørgen będzie mi łatwiej.- odparł Healy otwierając drzwi wozu.- Skąd to drugie imię… z miejsca narodzin?
- Jest w moim ojczystym języku, jeszcze przed kilkuset laty. To… - stwór zamyślił się robiąc Patrikowi miejsce na wyjście - Bonebreaker - nieporadnie przeszedł na angielski - mniej, więcej.
- Chyba byłem w tym twoim ojczystym kraju niedawno… Polska?- zapytał Healy wysiadając i zamykając za sobą drzwi, a następnie dodał.- Wkrótce ktoś tu się zjawi, a póki co… co możesz powiedzieć o tym miejscu. Jaką ma historię? Bo węzły zazwyczaj jakąś mają.
- Polska - Kościtrzask przytaknął - chociaż z rejonów które już do niej nie należą. Długa historia - nosferatu wyglądał na trochę rozmarzonego - może się przejdziemy? Gdy nogi pracują, lepiej się myśli, a ty pewnie zmarzniesz stojąc na deszczu. Ja prawdę mówiąc trochę się wkurzam stojąc na widoku - stwierdził uśmiechając się krzywo zębiskami jak gdyby był przystojnym aktorem. Mięso czerwonego języka wystawało bokiem bezwładnie.
- Czemu nie.- odparł Healy podążając za wampirem i rozglądając się odruchowo w poszukiwaniu zagrożeń oraz miejsc z których można było uzyskać taktyczną przewagę. Nie do końca ufał rozmówcy kojarząc takie paskudy z Sabatem raczej.
Nosferatu zaprosił Patricka w drogę szerokim gestem dłonią, niemal gospodarskim i dziwnie wytwornym jak na okoliczności i aparycję paskudy. Przeszli przez boczną bramę cmentarza, niezbyt oddaloną od głównej i zaczęli spacer szeroką alejką nieopodal boczne ogrodzenia, acz nie tuż przy nim. Na cmentarzu pachniało deszczem, mokrą ziemią i drewnem wielkich, wybujałych drzew po tej stronie cmentarza. Wyglądało raczej bezpiecznie.
- Wyglądasz na zaniepokojonego - Kościtrzask stwierdził pewnie.
- Jestem żołnierzem… na wojnie… gdybym był spokojny, to byłbym martwy.- stwierdził żartobliwie Patrick.
- To co innego - nosferatu stwierdził poważnie i bez ostrzeżenia klepnął Patricka w plecy - macie jaja. I macie oko. Dopiero teraz rozumiem, wy mnie widzicie prawdziwie - wampir stwierdził z uznaniem - przepraszam za moje niedbalstwo. Nawykły jestem do mniejszego skupienia nad utrzymywaniem maski przed śmiertelnymi w przeciwieństwie do wampirów. Jak widać jesteś niezwykły. Niepotrzebnie was niepokoiłem.
- Nie ma sprawy. Różne rzeczy już widziałem w życiu. W Belfaście było niezłe piekiełko… czasami dosłownie. - odparł pół żartem Irlandczyk.
- Na pewno Książe o tym posłucha z chęcią, widział, i Niebo, i Piekło - Kościtrzask powiedział dziwnie natchnionym głosem - ale do rzeczy, to co nazywacie węzłami. Ten tutaj… wiedzieliśmy, że tutaj jest moc, lecz do tej pory była skryta. Niestety przelanie krwi rodu Canarla mogło zburzyć misternie budowane zasłony nad tym miejscem. Nie jestem dobry w opowiadaniu historii. Co wiecie o naszych starszych?
- Że najstarszy zabił Abla, a potem stworzył pierwszych których…. eee…. potomkowie zakopali przed Potopem? - Healy wzruszył ramionami przepraszająco.- Nie jestem tu badań… ja robię za mięśniaka.
- Że są skurwysynami - Kościtrzask skwitował spokojnie - do tego dość potężnymi skurwysynami. W tym miejscu mieścił się nie tylko pałac jedno z nich, ale również tutaj został zabity.
- To chyba dobrze że został zabity… a ten pałac… dosłownie w tym miejscu?- Healy kucnął przyglądając się powierzchni ziemi.
- To było dawno temu - nosferatu powiedział spokojnie - chociaż energia tego miejsca utrzymuje w dość dobrym stanie niektóre sale, nawet je odnowiliśmy. Reszta to jak ślady z wykopalisk, poniżej poziomu grobów. Cześć zniszczono, część zasypano. Długo opowiadać. Było to paskudne miejsce, sprzeczne z Bogiem.
- Acha… a co znaleziono na tych wykopaliskach? - zaciekawił się Irlandczyk przyglądając się nagrobkom na cmentarzu, by ocenić kiedy powstały i kogo tu grzebano.
- My nie musieliśmy kopać- Kościtrzask sprostował - miałem na myśli, że gdybyś kopał poniżej grobów, znalazłbyś coś jak to, co znajdują archeologowie, w większości miejsc. Nasz pierwszy Książę zabił tego wampira, można powiedzieć, że Rodzina Liliehammer siedzi w tym od początku.
- Możliwe że tak możliwe, że nie. - zadumał się Healy przyglądając nowym nagrobkom i świeżym datom na tanim podróbkach marmurów. Irlandczyk wstał coś rozważając.
- Pójdziemy w kierunku starej części cmentarza?
- Tak - Nosferatu stwierdził szybo - przespacerujemy się po spirali. Lepiej nie moczyć się po mniejszych ścieżkach między grobami. Dlaczego was interesuje to miejsce? Czy może, czemu interesuje ono te stwory?
- Czerpią z nich energię, jako i my. - wyjaśnił Healy krótko, by rozwinąć tą kwestię po chwili.- Paliwo które można użyć do wywołania silnych efektów. Tylko one są bardziej od niej uzależnione.
- Krew jest krew - podsumował wampir zakręcając drogę, tym razem szli prawie wzdół drugiej ściany. Powoli zrywał się nieprzyjemny wiatr, zacinając deszczem po twarzy.
- Tu chodzi bardziej o kwintesencję… czysty destylat magyi.- wyjaśnił Healy olutając się mocniej.
- Czarownicy i wasze dziwne prawidła - wampir stwierdził bardziej do siebie - nie wpuszczę was do samej sali pamiątkowej, przejdziemy się tylko po cmentarzu.
- A co jest w sali pamiątkowej, jeśli można wiedzieć? - zapytał Patrick podążając za nieumarłych.
- Zwłoki Odyna - Kościtrzask powiedział poważnie - i tak wiecie, że to tutaj, zatem może będziecie szukać, ale potraktujemy to jako zniewagę, wojnę. Okazujemy zaufanie oprowadzając tutaj i informując, ale mamy granice. Teraz mówię w imieniu panującego nam Księcia.
- Widziałeś je? -zapytał zaciekawiony Healy i dodał. - Nie zamierzamy wam tu bruździć. Nie martw się, niemniej jeśli to miejsce okaże się węzłem, to trzeba będzie wzmocnić jego ochronę… konkurencja za nic ma wasze granice.
- Oczywiście. Nawet broniłem przed Leifem. Widzisz… Odyn do końca nie odszedł. Nie ma dla niego drogi powrotu, lecz jego moc rozkłada się powoli. Leif chciał zabrać jego zwłoki. Musiałem interweniować, a sami mu zapewniliśmy wizytę tutaj. Liczyliśmy, że zrozumie, iż to uprzejmość ze względu na jego krew. Nie uszanował. Zabezpieczenia, dobrze prawisz. Będzie trzeba z wiedźmą Martą i i Tremere to uzgodnić.
- To znaczy co? Gniją, mumifikują się, rozsypują w pył?- zapytał odruchowo Irlandczyk i dodał.- Jeśli tu jest węzeł, batiuszka zrobi rytuał który utrudni potworkom przyssanie się do tej studni mocy. To powinno ich zniechęcić do próby go przejęcia. W teorii.
- Schnie - przeszli przez kolejne alejki, dochodząc do centrum starego cmentarza - normalnie martwe wampiry, zależnie od wieku momentalnie rozsypują się w proch. Czasem szczególnie młode mogą ekspresowo gnić. Tutaj trwa to i trwa… Może wy teraz coś powiecie interesującego?
- Co na przykład?- zapytał Irlandczyk.
- Jak wygląda twa sztuka, magu.
- Tak jak Tremere tyle że bez ograniczeń poza granicami opanowania poszczególnych aspektów rzeczywistości. Mistrzowie potrafią naprawdę niesamowite rzeczy, a ja…- pogwizdując dotknął palcami jednego z nagrobków sięgając do Sił i pobierając ciepło z kropel wody natychmiast pokrywając nagrobek warstewką lodu. -... mam kontrolę tylko nad niektórymi aspektami.
Kościtrzask stanowczo pokiwał łbem, machając przy tym językiem trochę jak kawałkiem szmaty na wietrze, lecz chyba wyrażał uznanie.
- Wasze zabezpieczenia są cenne. Na szczęście Sabat nie wie o tym miejsce, wedle tego co się orientuję. Nie wiem jak te stwory.
- Batiuszka jest specjalistą od aspektu duchowego… wygląda to może mniej widowiskowo ale…- Healy sięgnął po dzwoniącą komórkę.
- Słucham?- mruknął do rozmówcy.- Ok… my tu już czekamy.
Po czym zwrócił się do wampira.- Za pół godziny będą.
- Bardzo dobrze… - Kościtrzask stwierdził patrząc gdzie w dal. Przystanął i kucnął, odkładając parasol na bok.
- Widzisz?
Patrick na moment skupił się na sobie, po tym na otoczeniu. Czy coś sygnalizowało niezwykłe wydarzenie? Oczami nic nie widział, węchem czuł tylko burzę, słyszał deszcz.
Czuł ozon. O cholera - chciało się rzucić w myślach.
- Powinniśmy się udać do mojego wozu.- zaproponował cicho Patrick.
- Nie - Kościtrzask powiedział również cicho - to jakiś sabatnik, może ich Tremere. Ten drugi, powinien być słabszy, głównego maga załatwiliśmy.
- Jesteś pewien?- zapytał Healy sięgając do kieszeni. Wyjął etergogle, założył je na nos.. przestawił na odpowiednie soczewki pogwizdując cicho… zajrzał w świat duchowy i na pierwszą, by upewnić się jakie byty szlajają się po cmentarzu… i że ów sabatnik jest sam.
Rękawica w tym miejsce była zdecydowanie zbyt gruba, jak na mityczne i historyczne korzenie, tym bardziej jeśli gdzieś tutaj znajdował się węzeł. Ewidentnie ktoś musiał ją wzmocnić na całym obszarze, trochę przy tym przesadzając.
Kwintesencji nie było gęściej niż w całym mieście, słynne warunki miasta gdzie drobiny wolnej Vis były jak pyłek na wietrze. Chociaż dalej czuł zapach ozonu. Nie mógł zidentyfikować jakiegoś punktu szczególnych zawirowań.
Na szczęście okularki miały różne ustawienia i skoro duch zawiódł, to umysł? Zmiana soczewek zajęła mu chwilę i Healy zaczął skanowanie w poszukiwaniu istot myślących.
Stary dobry mind-scan działał jak zawsze, z minimalnym opóźnieniem gdy elektrody zmieniały polaryzację eteru. Mlecznobiała poświata emocji skutecznie ograniczyła zrozumienie rzeczywistej przestrzeni. Lecz przed sobą, być może za budynkami (widział tylko plamę bieli) malował się błękitno-granatowy kolor, jak rozczepiony pryzmat. Jakaś umysłowość, może aura mentalna.
- Węszę podstęp… bądźmy ostrożni.- mruknął Healy sięgając do kieszeni i pospiesznie coś montując pospiesznie obwody łączące tranzystor i diodę, owijając drutem oba obiekty wokół niedużej baterii.
- On nas też wywęszy - Kościtrzask stwierdził cicho, wyglądając na lekko zmieszanego wyczynami “maga” lecz mimo wszystko trzymając fason - oflankuję go.
- Dobrze… ja pójdę jako wabik. - stwierdził cicho Healy, któremu pozostało zaufać w moc swego Arkanao. Po czym ruszył w przeciwnym kierunku.
Prawie się udało. Wampir zniknął w deszczu i ciemności nocy szybciej niż Patrick się spodziewał. Co gorsza, chyba nawet za bardzo nie było w tym nadnaturalnego działania. Kościtrzask skradał się jak ninja.
Patrick podszedł w mroku w kierunku, gdzie widział świadomość. Przeszły go ciarki, jakby ktoś go obserwował. I wtedy, w ciemności dostrzegł zarys małej postaci. Chyba kobiecej. I miły dla ucha głos.
- Znowu się widzimy, słodziaku.
Serce przebudzonego zabiło mocniej.
- Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie.- syknął w odpowiedzi Healy i zaklął w myślach. “Sabatnik... dobre sobie.” W wozie miałby więcej opcji bitewnych.
- Możesz poświecić latarką. Albo temu drugiemu, wiem, że tutaj gdzieś jest - chyba zaśmiała się - wyobraź sobie, że nawet nie planowałam tej wizyty.
- Po co… jest tak romantycznie… stary cmentarz, ciemno jak w dupie u murzyna i leje jak z cebra.- odparł ironicznie Healy.
- Jesteś zabawny - stwierdziła jakby w zamyśleniu - mógłbyś nawet przez pewien czas mnie zabawiać.
- Nie sądzę… wiem jak kończą wasi sojusznicy. Gówniana perspektywa jak dla mnie. Ale cóż… ja nie jestem tchórzem, więc ich punktu widzenia nie zrozumiem.- odparł Irlandczyk oceniając czy zdoła rzucić w nią granatem, zanim przypuści atak. Nie… chyba nie. Strzał. Z bliskiej odległości, Ćwikła mogłaby… może coś zdziałać.
- Każdy kiedyś umrze - stwierdziła bardzo machinalnie - nie sądzę abym miała ochotę dziś cię zabić. Przekażesz Jonathanowi, iz zaimponowała mi jego sztuczka? Chyba jedyna której się nauczył, ale za to dobrze. Następnym razem o tym z nim porozmawiam.
Patrick czuł, iż pocą się mu ręce. Może to deszcz zakrzywiony wiatrem?
- Nie wątpię że on z tobą też.- odparł z uśmiechem Healy przyglądając się “dziewczynie” i nie mogąc przebić mroku. - Z pewnością postaramy się tobie znów… zaimponować.
- Zaprowadzisz mnie do staruszka Odyna zanim przyjedzie reszta czy przełożymy to na inny termin? Mogłabym ci za to coś dać - powiedziała jeszcze słodszym, dziecięcym głosem. Brzmiało to trochę jak dziecko wymieniające się karteczkami z zeszytu.
- Nie mam pojęcia gdzie jest staruszek Odyn. To tajemnica miejscowego klanu. Ich popytaj.- wzruszył ramionami. Healy- Nie wiem gdzie jest i nie wiem jak tam wejść. I chyba ty też nie. Tyle że mnie nie interesuje by tam wejść. Przedpotopowe zwłoki mało mnie kręcą.
- No tak, wolisz żywą, jeszcze nie szturchaną - Irlandczyk przysięgły, iż dziewczyna zmrużyła oczy, przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się słodko - w końcu miała swego pierwszego.
- Dlatego ty mnie kręcisz… moja droga. Opętane zwłoki nie mają za wiele uroku. - nie dał się sprowokować, uśmiechał szyderczo zaciskając zęby w gniewie.
- Nie jestem opętanymi zwłokami - zaśmiała się chichocząc - musi ci być przykro, że nawaliłeś. Dobrze, dam coś.
Podeszła do Patricka bliżej. Teraz widział, ta sama nastolatka z którą przygody mieli w starym budynku fundacji. Błękitne oczy, rumiana buzia. Aby dosięgnąć mu do ucha, musiała stanąć na palcach. Włosy dziewczyny opadły mu na rękę i ramię, jakby niezdarnie podparła się rami o jego bark, sięgając do intymnego, tajemniczego szeptu.
- Spytaj waszego Mistrza Czasu, spytaj waszą Adeptkę Czasu, spytaj waszego maga śmierci z wizjami dlaczego nikt nie przewidział co ją czeka. Czy może była to akceptowalna starata.
I jak gdyby nigdy nic odsunęła się z szerokim uśmiechem białych, równych zębów wymalowanym na twarzy.
- Pora na mnie. Jeśli chcesz jednak mnie zatrzymać, to dobry czas - mówiąc to odwróciła się do niego plecami idąc w głąb nocy.
- Nie zamierzam… a i przede wszystkim… jestem rozczarowany….- odparł ironicznie Patrick spoglądając na plecy dziewczyny. -... jak na siewców apokalipsy… jesteście oboje strasznie małostkowi. Zabawy w gwałt… to takie… umniejszające
- Nie jesteśmy siewcami - usłyszał na odchodne. Po tym stracił dziewczynę z oczu. Chwilę po tym, z ciemności zaszedł go od tyłu Kościtrzask. Tym razem Patrick usłyszał go, mimo deszczu, odrobinę wcześniej.
- To był ten stwór - wampir stwierdził gorszko.
- Tak. To był ten stwór. Nie żaden wampir.- odparł ponuro Healy.- I zamierza zrobić paskudną rzecz z ciałem Odyna.
Wzruszył ramionami Irlandczyk dodając.- Lepiej wzmocnijcie patrole w okolicy jego grobu.
- Miała aurę podobną do tej co wielu sabatników - nosferat stwierdził warcząc.
- Niezupełnie… to ich aura została naznaczona jej dotykiem. Tutejsi sabatnicy mutują. - wyjaśnił Healy spokojnie.
- Skutek jest ten, iż trudno mi to rozróżnić - Kościtrzask stwierdził poirytowany. Uspokoił się dopiero po kilku chwilach.
- Przepraszam - rzucił niechętnie.
- Przeżyliśmy… tym razem, więc problemu nie ma. I wygadała się co do swoich celów. Reszta to… podpucha z jej strony.- odparł Irlandczyk wzruszając ramionami.
- Jaka podpucha? Nie słyszałem waszej rozmowy.
- Nieważne… takie tam drażnienie i próby skłócenia mnie z sojusznikami.- wzruszył ramionami Patrick. - Ważne jest to czemu się tu zjawiła i czego szuka. Zwłok Odyna.
Telefon Patricka zadzwonił, połączenie od ojca Adama.
Healy odebrał i krótko wyjaśnił gdzie jest. Nie wspomniał o wizycie Miss Storm. Na to przyjdzie czas później.

Po kilku szybkich chwilach zobaczyli światło latarki niesionej przez ojca Adama oraz powoli poruszającego się Iwana. Nowoprzybyli przywitali się i przedstawili Kościtrzaskowi. Iwan wyglądał na zaskoczonego.
- Nie wiem jak wy, ale ja nigdzie nie widzę ani śladu węzła - rosjanin stwierdził ciężko wzdychając.
- Miss Storm raczyła się tu zjawić. Więc musi być powód dla którego tu przylazła.- odparł Healy wzruszając ramionami. Spojrzał na Nosferatu.- Może oświecisz także ich na temat historii tego miejsca?
Iwan wyglądał na zaskoczonego, lecz zanim zaczął zadawać pytania Patrickowi, przyjął krótkie, acz treściwe wyjaśnienia starego Nosferatu. Duchowny wyglądał na bardzo strapionego.
- Ta diablica, czemu odeszła?
- Nie wiem. Nie raczyła wyjaśnić.- wzruszył ramionami Patrick. - Próbowała mącić jak ostatnio, subtelnie straszyła jak ostatnio i próbowała być figlarna… też jak ostatnio.
- To pułapka - Iwan stwierdził spokojnie - chce abyśmy ściągnęli tutaj siły na obronę Odyna. Również wampirze - spojrzał na zniekształconą twarz krwiopijcy porozumiewawczo - aby mieć wszystkich na raz. Nie może wszak być w kilku miejsca jednocześnie. Ale, jeśli obrony nie przygotujemy, dostanie to co chce za darmo.
- Możliwe. -odparł Irlandczyk wsadzając dłonie w kieszenie. - Możliwe też że uderzy na dwa fronty. W jednym miejscu ze swoim towarzyszem. W drugie pośle kundle Sabatu.
- Raczej będa się rodzielać. Ostatnio przygotowani ledwo daliśmy radę temu Königstigerowi - skojarzenie z niemieckim czołgiem w ustach rosjanina brzmiało dziwnie.
- Chwila…
Nosferatu wydał jakiś dziwny odgłos, chyba okrzyk, wołanie lub śpiew. Po chwili na na jego ramieniu wylądował jakiś nocny ptak, chyba sowa. Po następnych, dziwnych szeptach odleciał.
- Wiadomość - wyjaśnił.
- Do swoich? - Iwan był zaintrygowany.
- Tak, ruchy Sabatu. Zobaczymy co przyniesie.
- Dobrze - starszy duchowny przytaknął wampirowi - Patricku, skoro mamy czas, chcesz rozstawić tu i ukryć swój sprzęt? Jeśli dobrze go zabezpieczyć, będzie to zysk. O ile pozwolicie - Iwan spojrzał na wampira.
- Oczywiście - nosferatu przytaknął - wskażę nawet wokół jakiego okręgu docelowo sugerowałbym zagęszczenie.
- Ruszają tutaj w odwiedziny?- zapytał Healy spoglądając na Kościtrzaska.
- Dowiemy się do pół godziny - Kościtrzask stwierdził - na teraz, to nie. Posłałem zapytanie czy coś się zmieniło.
- Zużyłem materiały wybuchowe na ostatnią potyczkę. Nie mam min.- zadumał się Irlandczyk, po czym ruszył z powrotem do wozu, by uzbroić się i wziąć co tu mu jeszcze zostało z zapasów bojowych.

Niewiele tego było, niemniej dysponował jeszcze bronią. Przemyconą taktyczną śrutówką. Resztę musiał dorobić korzystając z chemikaliów i magyi. Zapalników radiowych trochę miał. Potrzebował jedynie zrobić coś co mogłyby wysadzić. Więc pod osłoną bagażnika i z pomocą rękawicy z wypełnionymi gniazdami zaczął pracować nad materiałem wybuchowym. Po zmieszaniu kilku reagentów i potraktowane rękawicą zaczął lepić małe kostki wybuchowego ognia greckiego. Odpowiednio założone będą paskudną niespodzianką, tym bardziej że taki ogień nie gasnął pod wpływem wody… wprost przeciwnie. Zamierzał stworzyć z tego ognia bariery otaczające… no właśnie. Healy nie wiedział którego miejsca mają bronić, więc musiał zapytać batiuszkę o konkrety. Dodatkowo oprócz już założonego na siebie arsenału, dołożył załatwiony przez ojca Adama dość niezwykły obrzyn z dwoma pociskami wzmocnionymi Pierwszym aspektem rzeczywistości. Broń ostatniej szansy.
Tak wyposażony ruszył z powrotem do batiuszki, by dowiedzieć się wokół jakiego miejsca ma rozstawić “pułapki”.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-07-2020, 12:06   #137
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Mervi zagapiła się na Marka... a zaraz jej do głowy wpadła jedna myśl.
- Jesteś uczulony na jemiołę? - zapytała nagle wampira.
Wampir uśmiechnął się uprzejmie, chyba nawet rozbawiło go pytanie wirtualnej.
- Tylko na drewniane kołki - stwierdził z pewną nonszalancją.
- Opasane jemiołą. - pokiwała głową zadowolona z czegoś,po czym zwróciła uwagę na Tremere - Czyli ty i J. to jakby rodzina?
- Długa jest historia sporów między Porządkiem, a Domem Tremere - Jonathan wtrącił dyplomatycznie, porozumiewawczo spoglądając na wampirzę.
- Wasz Mistrz ma rację - Tremere odparła spokojnie prowadząc ich ku wysypisku, i jakby zmieniając temat, zaczęła.
- Sabat miał tutaj bazę - stwierdziła spokojnie - czy raczej miejsce gdzie masowo zmieniali ludzi.
Merv wyraźnie była zawiedziona unikiem.
- Hermetycy... Wszyscy tacy sami. - mruknęła - To, co mówisz jest po prostu obrzydliwe. Tyle potencjału stracone…
- Sabat to barbarzyńcy - Marek podsumował gorzko - normalnie przeistoczonych ludzi zakopują w tymczasowych grobach. Kto po przemianie się wykopie, przy tym szczęście. Tutaj robili to samo, tylko pod stertami odpadków. Co ciekawe, zwolizili tutaj stosunkowo dużo śmiertelnych, ale niewiele nowych wampirów wychodziło. Z tego co widziałem, głównie jacyś pokręceni Nosferatu lub Tizimisce. Makabryczny widok. Potem nastał pożar…
- Wiadomo coś o ogniu - wtrącił Jonathan.
- Mam pewne poszlaki - Marek stwierdził z jakimś żalem ukrytym w głębi duszy - najpewniej Leif spalił to miejsce. Nikt nie widział tego, lecz biorąc pod uwagę plan wydarzeń, taka jest moja hipoteza. I chwała mu za to.
Klaus wyciągnął etergogle i przyglądał się okolicy. Starał się znaleźć miejsce zapłonu rzeczonego ognia i potencjalne źródło.
Merv skrzywiła się na wspomnienie o Leifie.
- Ale już go nie ma. Brawo.
- Okazał się kimś o wiele mniejszym niż uważałem - Marek powiedział z ledwo wyczuwalnym bólem w głosie.
- A teraz nie ma Einherjarl. - westchnęła ciężko.
- Mniej-więcej - Tremere powiedziała nagle - ktoś, kto identyfikuje się z tą tradycją musiał wymalować stygmaty na wysypisku. Zaraz je zobaczycie.
- Stygmaty? - Wtrącił się Jonathan?
- Krąg, runy. Stare pismo, doprawione krwią. Nie w sensie fizycznym. Utrudniało przemiany i transmutacje. Ktoś spłatał Sabatowi figla.
Mervi zamyśliła się słysząc ostatnie słowa Tremere, ale już nic nie powiedziała.
Po krótkiej, pozostałej części spaceru, doszli do spalonego wysypiska. Śmierdziało dalej spalenizną i deszczem. Widać, że koparki wykonały pewną pracę, gdyż przerzucono niektóre sterty odpadów, rzucając metalowy złom na osobne sterty. Mervi nic nie poczuła, za to Jonathan podjechał wózkiem do jednej sterty i natychmiast zaczął z Tremere jedną z tych okultystycznych gadek które nigdy do Mervi nie trafiały.
- Cholerni mistycy i ich bezsensowne gadanie. Z nimi nie można czasem wytrzymać. Też to jest z Terefere, Baldur? - Mervi zwróciła się do Marka.
Klaus zerknął na Mervi.
- Marek. - szepnął jej - Więc… czy cokolwiek przetrwało ogień?
- Szczerze wątpię - Szeryf odparł pewnie.
Klaus dostrzegał eteroglami jasne wstęgi kwintesencji formujące się w symbole po całej powierzchni wysypiska, jakieś stare i mistyczne. To tłumaczyło dlaczego węzeł nie był zbyt łatwo wykrywalny, po prostu prawie cały nadmiar wolnego eteru formowano ponownie do środka.
Marek zwrócił się do Mervi uśmiechnięty.
- Szanuję Klan Tremere, jako sojusznicy wiele wnoszą w naszą społeczność. Ty też jesteś mistyczką, prawda?
Klaus parsknął na pytanie starając się powstrzymać śmiech.
- W innych okolicznościach i od kogo innego uznałabym to za obrazę. - Mervi odparła z pewną dumą - Jestem technomantką, jak i ten obok, tylko on jest szurniętym naukowcem, a ja należę do najbardziej elitarnych magów - moja magia jest nowoczesna, związana z technologią, matematyką, hackowaniem i naszym dzieckiem, którego część znacie jako Internet. - uśmiechnęła się - Ja się nie duszę wśród starych książek czy nie robię mana potów czyszcząc kostur swojego mistrza.
- Rozumiem - Marek powiedział poważnie patrząc na Mervi, potem kiwając głową w kierunku Klausa - jesteście odłamem Unii Europejskiej? Sigrud opowiadał o grupie technomantów zrzeszonych pod jej sztandarem, też jako Unia. Macie jakiś sprzęt? Jest ciemno, mogę pomóc z rozstawieniem.
Mervi spojrzała w stronę Jonathana.
- Ej, J.! Ten Tremer nagadał o Unii Europejskiej swoim!
Jonathan oderwał się od pasjonującej wymiany zdań z wampirzycą, sądząc po ilości łacińskich terminów oraz gestykulacji gdy oboje próbowali wykazać dłońmi jakieś schematy, bardzo pasjonującej. Hermetyk uśmiechnął się kącikiem ust, lecz natychmiast przybrał nieco kwaśną, złowrogą minę.
- Cholera! Dobry jest, szybko odkrył naszą przykrywkę. Możecie mu przekazać wyrazy uszanowania - zwrócił się do wampirzy Tremere - gdybyście chcieli wpłynąć na limity połowów lub luzowanie ilościowe w strefie euro, to tym pierwszym zajmuje się Mervi, a drugim Klaus.
- I mogę też załatwić dotacje na odpowiedniej regulacji Tostery. - uśmiechnęła się.
Klaus wybuchł śmiechem po wypowiedzi o Unii Europejskiej.
- Jonathan jesteś pewny, że Tremere są z wami spowinowaceni? Sądziłby ktoś, że Technokracja byłaby jedną z pierwszych lekcji "magicznych wampirów".
Marek spojrzał na Klausa surowo. Dziwnie groźnie.
- Pożartowaliśmy, ale mamy do wykonania pracę - szeryf powiedział chłodno - nie jest mi do śmiechu gdy co noc moi przyjaciele narażają życie lub umierają.
- J. nam nierozsądnie poprawił humor, ale on tak zawsze. - spojrzała w stronę hermetyka i Tremere - Doszliście już do czegoś czy spieracie się czy lepszy suszony nietoperz, czy zamarynowany nietoperz?
- U nas w klanie nietoperzami jako magicznymi narzędziami posługują się tylko kompletni nowicjusze - Tremere powiedziała dumnie - rozmawiałam z waszym MIstrzem na temat natury tej pieczęci. Nie jestem jeszcze przekonana, lecz wydaje się, iż blokowało to niektóre moce, również te przy narodzeniu. Zniekształcenie… ale to długi temat.
Gdy Tremere powiedziała o nowicjuszach, Mervi rzuciła Jonathanowi rozbawione spojrzenie spod zmrużonych złośliwie oczu.
- Świetnie. Ale co to nam daje?
- Pamiętasz Mervi wampiry które cię napadły - Jonathan nie dał się zbić z tropu - jak wyglądały? Z tego co przekazała mi szanowna Ingrid, jest to skutek dzikiego rozrostu jednej z wampirzych mocy, kojarzonej raczej z klanem Tzimisce. Jest jednak dość popularna w Sabacie… - spojrzał w kierunku wampirzycy aby przejęła wątek.
- Tylko, że normalnie tak nie wygląda, jak mi opowiadał wasz Mistrz - stwierdziła z dziwnym akcentem służbistki - słyszałam o tej chorobie. Tak jakby tutaj zaraz młode wampiry, od urodzenia były chore, a runa miała zmniejszyć plony. Sabotować nie tylko spokrewnienie, ale również rozwój tej powiązanej z Zniekształceniem choroby.
- Wybrali węzeł - Jonathan wtrącił się - gdyż być może potrzebowali go do tego. Wiesz Mervi kiedy jeszcze był potrzebny węzeł. To co robią, to jest jakby mniejsza, bardziej rozproszona forma tego, co planował Einar.
Marek wyglądał na zamyślonego.
- Wampiry u mnie, były... bardzo zniekształcone, w sensie, jakieś ropne garby czy inny syf. Chyba też mentalnie byli zniekształceni. Myślicie, że to miejsce jest legowiskiem Creepa?
- Raczej ON jest chorobą - Jonathan i Tremere powiedzieli niemal chórem. Po chwili zakłopotania wampirzyca uśmiechnęła się na tyle, na ile pozwalała jej formalna postawa. Jonathan zaśmiał się lekko.
- Niemniej zawsze może tu się kimś pałętać... i chcieć naszych wampirzech kolegów zarazić.
- Teren jest zabezpieczony - Marek stwierdził pewnie - od wielu nocy nie było tu Sabatu. Pewnym kosztem odetchnęliśmy ich po spaleniu się wysypiska.
Klaus podniósł gogle i spojrzał na Jonathana.
- Te runy są stare. Na pewno mistyczne. Biorą nadmiar wypływu energii węzła i wysyłają ją z powrotem do środka. Aktywnie go chowając. Nie znam natury tej przemiany wampirów, więc nie wiem jaki to miałoby wpływ na nich.
- Podobne informacje przekazała mi szanowna przedstawicielka Tremere - Jonathan kiwnął głową - chociaż z tego co rozumiem, symbole są stare, lecz wykonanie dość nowe?
- Tak - wampirzyca stwierdziła pewnie.
- Jaka jest szansa, że zostały odrestaurowane? - Klaus przykucnął i ponownie założył gogle - Takie miejsce na ogół przyciąga pewnego rodzaju… istoty. Jeżeli nasza droga bestyjka to jakiś pradawny wróg nordyckich bogów… może było to więzienie?
- Gdyby była wrogiem nordyckich bogów, byłaby naszym sojusznikiem - Marek powiedział poważnie - Sabat ze wschodu czerpie dużo z pogaństwa. Większość z nas to chrześcijanie, niektórzy bardzo aktywni.
Mervi spojrzała na Marka z jakąś irytacją.
- Jestem pewny, że Lucyfer również był wrogiem nordyckich bogów. Też uważałbyś go za sojusznika? - Klaus wstał - Świat nie dzieli się na my i wy. Dzieli się my, wy, oni i wszystko inne.
- Nie o to chodzi - Marek pokręcił głową - po prostu jesteśmy inną kulturą. Jeśli to jest ich stary wróg, bliżej mu do tych którzy są inną kulturą. Nie do Sabatu który czerpie z takich tradycji. Ewentualnie niezależne wampiry. Chyba, że wszyscy się tutaj oszukują. To jest jak najbardziej prawdopodobne.
- Mnie chodziło, abyś nie uważał, że ktoś może być twoim sojusznikiem tylko dlatego, że macie wspólnego wroga. Szczególnie, że ten potencjalny sojusznik, chce zmienić cały świat w jego prywatny loch łaskotek.
Szeryf odszedł na kilka kroków od grupy, przechadzając się po łuku.
- Chcecie tutaj zastawić pułapkę?
- Rozważamy opcje. Chcieliśmy zobaczyć co dokładnie tutaj jest… Jeżeli moja teoria, że to stara cela naszego fana Lovecrafta, to raczej nie będzie to dobre miejsce na to. - Klaus wyciągnął i włączył latarkę wizualnie się rozluźniając w towarzystwie źródła światła.
- Ja bym chciała zobaczyć jak laserowe pole przecina Ktulu na kawałki. Ile masz latarek, Klaus? - Mervi zapytała poważnie.
- Tak. - eteryta wyciągnął jedną i wręczył Adeptce - Ah, pytasz w sprawie siatki laserowej? Na sobie mam cztery, więcej w bazie… Tylko czemu siatka laserowa? Nie lepiej sprezentować mu nuklearne rozwiązanie? Jeżeli dostałbym w swoje łapki jedne z tych wysokoenergetycznych halogenów… wiece te, co zmieniają noc w dzień, to mógłby zmienić w parę wszystko w punkcie zbiorowym.
- Na razie bez atomówki ze światła. - westchnęła lekko - A mówiąc o siatce laserowej, mam na myśli taką wielowymiarową, nie ograniczając się do trzech technokratycznych. Zawsze chciałam tego na kimś spróbować.
- To będę potrzebował trochę pomocy, Umbra to trochę nie moje pole manewru. Chcesz też go przeciąć w czasie?
- Oczywiście, że chcę. Może udałoby się zapętlić proces... To brzmi jak dobre ćwiczenie.
- Bez światła i ognia - Marek powiedział bardzo stanowczo, acz jego ton głosu był dziwny. Za to twarz… natychmiast budziła pokłady empatii do ewentualnych, wampirzych strachów.
-Zrobimy tak - Jonathan zamyślił się - przejadę się tutaj z naszą gospodynią i sprawdzę kilka kwestii, mam chyba największe doświadczenie. Pomiary długofalowe lub ewentualną obronę, zacznijcie wy - mistrz zwrócił się do adeptów - razem z Markiem. Szeryf posiada pewnie wystarczające doświadczenie w sprawach obronności, plus poinstruuje swoich ludzi jak mają się obchodzić z tutejszymi rzeczami…
- Ale będzie przecinanie Ktulu? - Mervi zapytała z nadzieją i spojrzała na Marka - To ma być światło z latarki, nie otworzę wam przecież okna na słońce.
- Nie - kategorycznie powiedział szeryf - w ciągu najbliższych dni będą tutaj pojawiać się inni spokrewnieni, być może zobaczą co to jest. Jeśli nie jest to absolutnie konieczne, to po prostu budzi bardzo złe skojarzenia, niemal negatywne. Tutaj nie chodzi o mnie, tylko ludzi za których odpowiadamy. Nie chciałbym aby ktokolwiek z tutejszej Rodziny uciekł bojać się lasera.
Klaus skrzywił się na słowa "bez światła".
- Musimy bawić się grzecznie Merv. Jeżeli się tu nie uda, to razem z Patrickiem ci skleimy przenośny wyrzutnik wielowymiarowej siatki laserowej. Pewnie przyda się nie tylko na Ktulu.
- Co za nudziarze z was... - mruknęła do Marka i zwróciła się do Klausa - Dzięki, chociaż ty rozumiesz. Możemy też z takiej siatki zrobić grę w Twistera. To by było emocjonujące.
- W sensie? Czerwone, lewa ręka i bum, nie ma? Na pewno zabawne. Szczególnie na hitmarki.
Marek zmierzył ich poważnym wzrokiem, po chwili kiwnął głową w stronę oddalającego się Jonathana i wampirzycy.
Mervi uniosła lekko dłonie.
- Przecież nic nie zrobimy teraz takiego, rany. - wyciągnęła z kieszeni komórkę - Jakie wampiry mają rozrywki? Te z Camarilli?
- Ja na przykład - szeryf zaczął dziwnie lekko - lubię uciszać dowcipnisiów na wojnie - wyraźnie mrugnął jednym okiem - jak to się wszystko skończy, porozmawiamy swobodniej. Teraz jesteśmy tutaj oficjalnie.
- Tostery są wśród nas... - mruknęła Mervi, buszując w swojej komórce - Ustawię czujnik na obecność Ktulu i pewnie też zktulowanych wampirów. Powinny mieć większy rezonans entropiczny, niż zwykle wampiry mają.
Szeryf bardziej z uprzejmości niż zrozumienie kiwnął głową, patrzać na Klausa w oczekiwaniu.
- Nie zrobię dużo z tym co tu mamy… - wskazał na spalone śmieci - Niewiele surowca na tyle silnego, aby powstrzymać cokolwiek… chyba, że… - podszedł do jednej kupy śmieci - Hm… Merv jak sądzisz? Wyrzutnia śmiecio-kleju? Dostatecznie tu dużo polimeru, aby zrobić substancję wiążącą. Podłączyć to do twoich czujników i przykryje każdego nieproszonego gościa grubą warstwą. Musiałbym jedynie skombinować odpowiednią "katapultę".
- A gość będzie się ruszać czy to zastygnie? I bym potraktowała to prawdopodobieństwem trafienia w dany punkt. Dla pewności... a katapulta? Nie skleisz czegoś stąd?
- Daj mi chwilę. Pewnie znajdę tu syfu na kilka.
Klaus zaczął rozglądać się za prostymi komponentami. Żelaza lub stali, aby zmontować ramę,następnie czegoś giętkiego i sprężystego, może kawałki drewna, lub polimery. Mocne, ale elastyczne sznurki, aby zrobić cięciwę i kawałek materiału, aby przytrzymał nabój. Następnie uzbierał tyle plastiku ile mógł i zabrał się za produkcję kleju. Polimery, poliwinyle i inne syntetyki. Musiał zmienić ich ustawienie krystaliczne, aby pod wpływem ciśnienia lotu przybrały formę płynną i stwardniały w momencie impetu.
Efekt końcowy miał wyglądać niezgorzej. Będzie musiał poprosić Mervi, aby wgarała mu na komórkę aplikację do wykrywania wampirów i innych nieproszonych gości.
Następnie podłączyć ją do silniczka elektrycznego, który miał obracać śmieciową balistą i wymusić wystrzał.
Mervi nie miała zamiaru bardzo się wymęczyć. Ustawiła własną komórkę tak, aby wymuszała ona na satelice skan obszaru wysypiska i przyległych terenów w poszukiwaniu interesujących ich niechcianych obszarów entropii. Jednocześnie każda z komórek obecnych tu "towarzyszy" otrzymała graficzny obraz tego obszaru z mapką zmienną w czasie rzeczywistym wskazującą na większe nasilenie entropii, niż było to spodziewane w tym miejscu.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 26-07-2020, 19:02   #138
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Dzieło Klausa… nie wyglądało do końca tak jakby mógł oczekiwać. Pomijając fakt, iż towarzyszący im Marek bardzo starał się nie zwrócić uwagę na czynienie magy przez Klausa godne bardziej zaawansowanego śmieciarza niż dumnego Syna Eteru, to i sam efekt wyglądał jak ze śmietnika. Wielokrotne przebarwienia polimerów, wymieszanie struktur tworzysz tucznych z łapiących rdzę metalem. Balista w wykonaniu Klausa zapewne użyta działałaby, ale nie budziła zaufania, a raczej wywoływała zdecydowanie większy niepokój o jej stan techniczny niż cała reszta wynalazków technomanty. Co gorsze, niepokoiła również twórcę broni.
W czasie gdy Klaus majstrował, Jonathan wraz z wampirzycą oddalili się na dobre z ich pola widzenia, co Mervi zarejestrowała dopiero po chwili, konfigurując w locie program skanujący. Zajęło jej to trochę dłużej niż się spodziewała, nie wiedziała czy to kwestia deszczu w którym wszystko było zdecydowanie mniej wygodne, czy też była zbyt rozkojarzona.
Gdy spojrzała na mapkę reprezentującą entropiczny obraz… w zasadzie nic nie mogła odczytać. Wysypisko śmieci, same w sobie entropiczne, w którym umierali (i czasem powstawali jako wampiry) przerażeni ludzie. Śmierć wielu wampirów w płomieniach… jedna, wielka, czarna plama entropii. Jakakolwiek nowy rezonans entropii nas tym obszarze byłby jak malowanie węglem na czarnej farbie.


***


Przygotowania powzięte przez Patricka wypadły o klasę wyżej od tych wykonanych przez Klausa. Gnom-wynalazca z uznaniem patrzył jak mimo strug deszczu lejącego się z nieba, eteryk zręcznie montuje kolejne zapalniki. W montaż pomagał mu ojciec Adam, który przekazał instrukcje Iwana. Wyglądało na to, iż Mistrz Iwan chyba momentalnie zlokalizował centrum węzła, a co za tym idzie – grób Odyna. Tylko nie chwalił się tym w obecności Kościtrzaska.
Gdy wrócili do Kościtrzaska i Iwana, ci rozmawiali o zostawianiu tutaj ewentualnych straży. Była z nim jeszcze jedna maszkara, chyba podkradła się podczas ich prac. I była to kobieta, znana wcześniej Leifowi, Monika. Gdy zobaczyła Patricka, wydała z siebie stłumiony, dziwny dźwięk.
- Kolejne magołaki – chrząknęła w stronę Adama i Patricka – ja sem jestem Monika, Kościtrzask to mój kuzyk.
Podała im w geście uścisku szarą, spuchniętą i śmierdząca czymś dziwnym dłoń o krzywych, długich paznokciach pomalowanych na różowo. Uśmiechnęła się półgębkiem kwartowych zębisk.
- Wygląda na to, że szykują się do szturmu Elizjum – Kościtrzask streścił – oraz szukają waszej nowej siedziby. Sabat oczywiście – stary wampir dopowiedział po zastanowieniu – robi się u nich coraz goręcej. Wewnętrzne czystki.
- Jak zwykle kuzyk owija w bawełnę – nosferata zaśmiała się nosowo poprawiając dziewcżecym gestem kępę rzadkich, tłustych włosów – zbierają się aby teraz na was uderzyć. Ja jestem spalona – powiedziała z żalem – ja sem myślę, że muszę uciekać. Dobrze, żem się spotkali. Podobno Tor miał przeszukać o miejsce… I też chciał z wami gadać - spojrzała na Iwana – będziecie czekać?
Duchowny wyglądał na zamyślonego. Tylko odruchowo kiwnął głową.

***


Grzmot. Jedna, potężna błyskawica sprawiła, iż na moment zrobiło się jasno jak za dnia, rozświetlając strugi deszczu jasnym błyskiem. Klaus poczuł zapach ozonu, Mervi – uciekającego gdzieś w głąb nieświadomości Glitcha. Towarzysząca im wampirzyca miała lepszy refleks, obróciła się wyciągając rękę w geście jakiegoś zaklęcia?
I wtedy dostrzegli jak nieumarłe ciało podryguje w jakieś mieszaninie bólu, strachu i czegoś jeszcze, nieuchwytnego… Burzowa dziewczyna stała przed nimi, z dłonią po kołowacieć zasłużoną jamy ciała Indrig, chyba trzymając jej serce. Przekrzywiła głowę na bok i uśmiechnęła się bardzo serdecznie, gdy strugi deszczu kapały jej po twarzy.
- Bonjour – powiedziała jakby witała się ze znajomymi – gdzie znajdę Jonathana?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 20-08-2020, 15:07   #139
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
- Chcesz zarezerwować pakiet wycieczek w jego biurze podróży - Powrót do przyszłości? - Mervi uśmiechnęła się, chociaż utrzymanie tego wyrazu nie było proste - Może da ci zniżkę za pozytywną opinię w necie.
Mervi strofowała bez siły w myślach Glitcha. Jej dzielny Avatar...
Burzowa dziewczyna spojrzała na Mervi spokojnie, zanim wirtualna adeptka skojarzyła co se dzieje, śmignęła jej przed oczami zamazana sylwetka ręki dziewczyny. Po chwili ciało przeszył ból, promieniujący od lewej ręki. Prawie nie upadła na kolana, odruchowo spojrzała na krew cieknącą z jej dłoni, nienaturalnie wykrzywione palce do tyłu. Klaus ogarnął dopiero po chwili chrupot kości. Burza po prostu złamała Mervi palce dłoni, i to tak, iż nie wiedziała ile zwykłej medycynie zajmie rekonstrukcja.
- Gdzie spotkam inwalidę - dziewczyna chyba straciła zainteresowanie Mervi, zwracają się do Klausa.
- Jest centrum pomocy w mieście. Pewnie tam jest kilku. - odrzekł eteryta zastanawiając się, czy udałoby mu się na szybko wyciągnąć katapultę i wykorzystać jako kuszę. Ostatecznie spróbował sięgnąć po broń, czy raczej wykonał pierwsze ruchy mięśni w tym kierunku, aby po chwili skończyć niemal jak Mervi. Dziewczyna chwyciła go za nadgarstek, poczuł się jakby miał dłoń zaciśniętą w betonowe kajdany. Dźwięk niczym pękanie suchych gałęzi rozbrzmiał w akompaniamencie ulewy gdy kości ramienia syna eteru, tuż przed nadgarstkiem pękły pod potwornym uciskiem. Z bólu Klasowi aż pociemniało w oczach, a błędnik zwariował
Dziewczyna spojrzała za zastanowieniem na trzymaną wampirzycę. Po chwili konwulsje ustały, gdy z ciała nieumarłej dobiegł przeciągły mlask zgniatanego serca. Odrzuciła ciało jak bezwolną, krwawą kukiełkę. Prawa dłoń dziewczyny była cała zakrwawiona.

Znowu spojrzała na Mervi.
- Bądź tak uprzejma i powiedz mi gdzie jest Jonathan.
Mervi ciężko oddychała, aby uspokoić swoją wariującą z bólu głowę... Nie mówiąc już o tym cierpieniu rozlewającym się od jej dłoni.
- Powiemy ci, a wtedy po prostu nas zabijesz czy gorzej? - warknęła słabo.
- Nie zabiję was - powiedziała jakby zaskoczona takim wnioskiem - nie mam w tym celu.
- Powtarzasz się. Ostatnio było podobnie. - mruknęła trzymając lewą dłonią za nadgarstek.
Klaus starał się otrząsnąć z bólu spowodowanego zmiażdżeniem nadgarstka, z relatywnie miernym efektem.
- Czego od niego chcesz?
- Rozmówić się - stwierdziła poirytowana.
- Czemu sądzisz, że ci w to uwierzymy? Jonathan jest wart więcej niż my….- Klaus ponownie potrząsnął głową starając się skupić obraz w swoich oczach.
- Zamknij się. - Mervi prychnęła z bólem do Klausa - Po co nam wierzyć, czy ona go chce, żeby zagrać z nim w Makao, czy zabić? - Mervi spojrzała na burzową - Pewnie nawiał... niedorobiony Mistrz, co tytuł dostał w nagrodzie pocieszenia.
- Czyli jest tutaj - dziewczyna uśmiechnęła się dziwnie po ludzku - dziękuję - kiwnęła głową i odwróciła się na pięcie powolnym, leniwym krokiem znikając w ciemności, za ścianą deszczu.

Klaus sięgnął do płaszcza wyjmując coś co przypominało jeden z tych starych obrotowych nakładek na światła, aby zmieniały kolor na dyskotece. - Daj chwilę. - wycelował w swoje ramię i włączył światło, pozwalając aby lecznicza częstotliwość poskładała jego kości. Metodycznie przesuwał światłem wzdół przedramienia, zielona barwa uginała się wokół nieprawidłowości kończyny, pozostawiając delikatne cienie w zdrowych miejscach i w końcu wygładziła ją. pozostawiając jednolitą barwę na całej ręce. Następnie to samo zrobił z Mervi. Klaus delikatnie ujął dłoń Virtualnej Adeptki - To jeden z moich wynalazków. PEL - Przekaźnik Energii Luminescencyjnej, pewnie słyszałaś na internecie, że mruczenie kotów ma pozytywne wibracje, które potrafi przyspieszyć leczenie kości, zmniejszenie opuchlizny i tym podobne? - zaczął świecić urządzeniem po pojedynczych palcach kobiety, odwracając jej uwagę od tego co robi swoją gadaniną - To urządzenie działa na podobnej zasadzie. Światła ma własną częstotliwość, więc promienie światła uderzają w twoje ciała w jakiś rytmie, jak mruczenie. Powinnaś zacząć czuć mrowienie, to właśnie to. Udało mi się znaleźć, które częstotliwości odpowiadają za co i jeżeli wszystko zrobiłem dobrze. - puścił dłoń kobiety- Twoja ręka powinna być zdrowa.
Mervi spojrzała na swoją rękę i z obawą ruszyła jej palcami.
- Z niej to można by sushi zrobić, jedyna przydatność jej isto... - zamilkła nagle - Klaus... jaka jest szansa, że znowu durni mistycy uznają, że umyślnie jednego z nich chciałam skrzywdzić, któremu obiecałam pomoc wcześniej?
- Masz na myśli mistrza J? Wątpię, aby doszli do tak durnych wniosków. Poza tym masz mnie jako świadka.

Ledwo Klaus zdążył dokończyć ostatnie słowo, potężny grzmot zagłuszył końcówki sylab. Chociaż nie, nie pochodził z nieba, niebiosa tylko błyskały w ciszy. Z drugiego krańca wysypiska doszły ich odgłosy, jak uderzenia czegoś twardego o twarde, jakby… udar po przekroczeniu prędkości dźwięku? Po złamaniu kończyn byli jeszcze zbyt oszołomieni aby w pełni być w pełni pewnymi czy przeoczyli falę uderzeniową czy jej nie było.
- Erm...poszukajmy mistrza? Mam wrażenie, że to mogło być z nim związane. - Eteryta zaczął się rozglądać po okolicy, przy okazji wziął swoje najnowsze dzieło.Najwyżej obsmaruje jakiegoś krwiopijca klejem.
Kolejny grzmot, a po chwili dwa kolejne, rozeszły się po śmietnisku.
Technomantka wydawała się chcieć po prostu zmienić kontynent.
- Kurwa... - odetchnęła głęboko - Powinien mnie chociaż zabrać ze sobą... - mruknęła zbolałym głosem i przy pomocy komórki, a raczej GPSa ustawionego na kierunek "J." spróbowała wyznaczyć drogę do hermetyka.
- Jakieś 300m mamy do niego i tam robią niezłą orgię. Trzech ze sobą, J. to peeping Tom. Albo go już zmęczyli tak bardzo.

- Ew,,,. Dobra ja pójdę pierwszy. Będziesz w stanie mnie poprowadzić? - Klaus ruszył w kierunku wskazanym przez adeptkę - Myślisz, że moze coś przetrwało ogień i się obudziło?
- Pójdę z tobą, bo jeszcze mi się zgubisz. - westchnęła - Widzę, że stawiasz na optymistyczną wersję. - ruszyła za wskazaniami.
- Zakładam, że J robiłby więcej gdyby to była Burza… chyba, że siedzi w kącie i krzyczy "Lightningbolt!".
Ich wędrówka przebiegała bardzo intensywnie. Wraz ze zbliżaniem się do pozycji Jonathana, dobiegały ich coraz głośniejsze grzmoty, jakby huk uderzeń, którego małe fale uderzeniowe miotały im deszczem prosto w twarz. Pod koniec, wychodząc zza jeden z ostatnich, nieuprżatnietch stert spalonych śmiec, rzucili światło na ponure widowisko.
Jonathan leżał na ziemi, nieprzytomny na wózku. Musieli osłaniać twarz przed podmuchami, aby w miarę komfortowo dojrzeć co się dzieje. Burzowa dziewczyna walczyła z Markiem oraz jakimś innym, brodatym jegomościem. Oboje chyba przegrywali. Marek był prawie tak szybki jak Burza, ale… wciąż zbyt wolny. Mimo to parował jej ciosy, ścierał się, a każde uderzenie wydawało się, że jest starciem niepowstrzymanej siły z kamieniem którego nie można ruszyć. Tylko, że ręce, kończyny, tłów tego kamienia były całe zakrwawione, a spod prawego ramienia wystawały odłamki żeber oraz zwisał kawałek płuc.

Marek był piękny. Teraz to widzieli, nawet w tej chwili, przegrywający, szybki… zbyt piękny aby umrzeć. Obrońca Liliehammer.
Drugi jegomość był wyraźnie wolniejszy od dwójki, lecz chyba Marek wystarczająco odwracał uwagę dziewczyny aby oberwało się mu mniej, chociaż przetrącona lewa ręka zdawały się mówić co innego. Próbował uderzyć ją jakimś narzędziem, chyba młotem, do tej pory bez skutku.
- Trzeba ich boostować. - Mervi spojrzała na Klausa - Daj im więcej damage.
Technomantka spojrzała na sylwetki walczących. Thor i Baldur...
Klaus kiwnął głową i wyciągnął kolejną ze swych latarek, eteryta chyba posiadał jakiś własny hammerspace na nie, ta miała na sobie nałożoną… soczewkę, jak na oko Adeptki. Klaus wycelował uważnie i włączył urządzenie. Strumień tęczowego światła popłynął w stronę brodatego wojownika, uderzając w jego młot. Eteryta sięgnął do kwintesencji młota i uaktywnił ją. Miał nadzieję, że ciosy brodacza zaczną zadawać konkretne szkody.
Zasłaniając jedną dłonią ekran komórki, wywołała połączenie ze swoją bazą obliczeniową, która to miała tych obu jeszcze przyspieszyć.
Klaus zrobił wszystko poprawnie… tylko, że na koniec sam nie był do końca przekonany, czy aby na pewno wszystko działało. Wyglądało na to, iż młot sam w sobie był niezwykły, i jego wzmocnienie pogłębiło tylko i tak niesamowicie silną pierwszą strukturę broni.
Na dalsze skutki nie dane było im się napatrzeć. Ekran telefonu Mervi pociemniał, a po chwili wypuścił czarny dym ze środka ogłaszający śmierć urządzenia.

Czas… na moment zwariował. Poczuła to Mervi, Klaus zrozumiał, iż dzieje się coś dziwnego, a tąpnięcie było na tyle wyczuwalne, iż prawie obudziło Jonathana, hermetyk obruszył się na ziemi.
Mervi poczuła strach, strach przed wyładowaniem. Naciągnięta struna rzeczywistości pękła jej w dłoniach, boleśnie przejechała po palcach i trafiła… obok. W Burzę. Dziewczyna została spowolniona. Zapewne dla Mervi oznaczałoby to długotrwałą ociężałość, ospałość i powolność procesów, niczym dla humanoidalnego leniwca. Lecz w przypadku Burzy, sprawiło, iż była tylko ciut wolniejsza.
Pierwsze uderzenie młota sprawiło, że rozbłysły na nim żywym ogniem jakieś znaki. Marek oberwał pazurami wyrastającymi powoli z palów dziewczyny, rozdały boleśnie jego udo. Szeryf jednak nie zważał na to, chwycił ją, fachowym ruchem obrócił się i przerzucił dziewczynę przez biodro, wprost na ziemię.
Cios młotem brodacza roztrzaskał jej mózg na miazgę, razem z czaszką. Tylko, że w środku zamiast krwi był jakiś brdowo-czarny śluz, a czaszkę wypełniała żywo wijąca się plątanina macek, wici i jakiś dziwnych, pulsujących struktur. Ciało dziewczyny podrygiwało konwulsynie gdy jej skóra pękała, a ze środka wylewało się szkarłatne mięso. Czasem macki, czasem guzy, innym razem przypominało to potworne wyjście motyla z ludzkiej larwy. Tylko, że coś jej przeszkadzało.
Runa na której znajdowało się śmietnisko. I chyba brodacz z młotem, klęczący teraz i piszący wokół potworności stare znaki własną krwią.
To nie był czas na półśrodki, Klaus sięgnął do kieszeni wyjmując zwyczajną latarkę, skupił jej światło na właśnie przetwarzającej się istocie. Miał nadzieję, że intensywna biel sprawi, że nie zauważy szczegółów. Musiał kupić brodaczowi czas, widział w świetle latarki wzorce sił otaczające bestię, sięgnął do starej dobrej grawitacji i postanowił zwiększyć ją… konkretnie. Miał tylko nadzieję, że bestia nie zacznie robić krateru własną masą.
Mervi była dość wstrząśnięta wyładowaniem Paradoksu, które... odbiło się... w Ktulu... Czuła jak serce jej uderza w stresie. Wzięła głębszy oddech i widząc, że Thor marze znaki, a Klaus zabawił się magyą, trąciła eterytę w ramię, wrzucając martwą komórkę do torby, chyba z nadzieją że uda jej się coś działającego z niej wyciągnąć. Mogła teraz oczywiście wyciągnąć zabranego laptopa, ale sama myśl, że i jego mogłaby stracić jeżeli znowu się wyładuje, była... bardziej przerażająca niż ta breja na ziemi.

- Daj swoją komórkę. - rzuciła do Klausa, porywając ją z jego rąk.
Sama ruszyła do wciąż nieprzytomnego hermetyka, przy którym usiadła, sprawdzając jego stan.
- Wielki mistrz, mocno śpi…
Masa macek ciągle rosła i rosła, chociaż starania Klausa dały efekt. Podręczny grawimetr zadrżał gdy cyfry na segmentowym wyświetlaczu w nagłym rozbłysku zmieniły zakres. Macki istoty wydawały się mniej ochoczo wierzgać, a cały proces był i tak wolny. Na tyle, że Klaus mógł obserwować potworną grozę tego co widział. To co początkowo wziął za macki i mięsko, nie do końca mieściło się w naszej geometrii. Na pewno był pewien pięciu dodatkowych pomiarów… i chyba coś z czasem? Może Mervi powiedziałaby więcej. Jemu pociemniało przed oczami, musiał odwrócić wzrok i wziąć kilka oddechów deszczowego powietrza aby nie zwymiotować.
Brodacz powoli kończył runy. Jonathan coś mamrotał, byl widocznie splątany. Posadowić go na wózku pomagał pokrawiony Marek. Ramię w ramię działając z Mervi. Dziewczyna, przy tak bliskiej interakcji z szeryfem, dalej twierdziła, iż mimo groteskowych ran - był piękny.
- Uciekamy stąd jak tylko niespodziewana pomoc skończy - Marek powiedział z bólem patrząc na brodacza.
Klaus wydał z siebie suchego pawia zanim się odezwał
- To cholerstwo rozprzestrzenia się w większej ilości wymiarów niż ja umiem liczyć… chyba też w czasie. Mam nadzieję, że cokolwiek robi młotodzierżca zadziała.
Mervi uśmiechnęła się pod nosem. Tak... Loki musiał kochać Baldura.
Spojrzała na Klausa wyciągnięta z myśli o Marku.
- Ech? Co? A, tak. Czas. - spojrzała na komórkę Klausa - Moja była lepsza... - mruknęła, musząc improwizować, aby wymusić na wyświetlaczu pokazania jej co to ścierwo mętli z czasem. Ten złom musiał mieć chociaż czasomierz, bo o swoją bazę obliczeniową się nie martwiła...
Burza... czy właściwie kłąb chaosu na ziemi który rósł i rósł… dane były piekielnie trudne do analizy na szybko. Dobrze chociaż, że zdalne botnety połączyły się tak samo dobrze z telefonu Klausa jak i Mervi - chociaż komputer triadalny pewnie by pomógł.
Dziewczyna rozumiała, Burza nie rozpowszechniała się po wymiarach i czasie. Ona zawsze była w każdym czasie, w każdej przyczynowości, w każdej przestrzeni. Istniała wszędzie i zawsze. Teraz po prostu to widzieli, coś bliższego jej prawdziwej formie, gdy strzaskali kruchą powłokę. Wtedy też zrozumiała.
Burza też była taką powłoką. Pożyczonymi szatami, topsem, jak okrycie w którym ta międzywymiarowa groza mogła się swobodnie przemieszczał w naszej, zwyczajnej rzeczywistości.
Brodacz pochwycił młot i zwrócił się do nich.
- Spadamy stąd - powiedział mrukliwie.
Marek patrzył na runy. Błyszczały czerwienią. Klaus czuł, że przeþlyw Kwintesencji w całym wysypisku jest zaburzony. Czyżby jakąś statyczna magia wchodziła w interakcję z głównym schematem tego wielkiego rytu tutaj?

- Sprytna suka... - technomantka mruknęła zwracając oczy na resztę - Macie jakąś miejscówkę na myśli czy zabieramy dupy na Hawaje?
- Nie czas na to - Marek wziął wózek z Jonathanem pchając go przed siebie - byle dalej teraz.
Rany na ciele Brodacza powoli zrastały się, poza tymi najgorszymi. Broczył przy tym krwią jak świnia.
- Słuchajcie waszego szeryfa - stwierdził jakoś tak dziwnie - jeśli mam rację tej nocy mamy z nią spokój, ale wolałbym nie być tutaj gdy zacznie wymachiwać tym kurestwem.
- To nie mój Szeryf... - mruknęła z jakąś urażoną miną, ale nie próbowała więcej gadać o tym - Wy tak... Możecie przeciekać długo? - zapytała idąc za Markiem.
Uciekali, wampiry narzucały morderco szybkie tempo marszu. Jakby się bały. Może i technomanci pokusiliby się na komentarz, lecz wyraźna ulga narastająca w ich sercach gdy tylko oddalili się od tej abominacji, skutecznie przypominała, iż chyba tak jest lepiej. I pamięć połamanych kończyn.
- Nie, zwykle nie - Marek stwierdził z naturalnym uśmiechem - krew mocniej płynie gdy wzmacnia nasze ciało. Chwilę po walce i w jej trakcie wtedy się nią broczy, niektórzy lecząc się - tutaj spojrzał na brodacza z pewną nieufnością - starzy ranni często wcale nie krwawią albo minimalnie. Coś Ty właściwie tam robił - zapytał drugiego wampira.
- Coś co powinienem zrobić od dawna - stwierdził z pewnością siebie - ograniczyłem tej suce zmiennokształtność. To samo zrobiłem tutaj.
- Jesteś z Sabatu - Marek zagryzł usta nieufnie.
- Jestem z Sabatu. Ale to co tutaj się dzieje, to już nie Sabat.
- To Ktulowe zabawy. - mruknęła skrzywiona.
- Więc przynajmniej mamy wspólnego wroga. - rzucił optymistycznie Klaus.

***

Jechali samochodem, przyjemność prowadzenia tego środka lokomocji przypadła Klausowi. Zmierzali w kierunku, jak poinformował Marek, Elizjum. Mogli pędzić ile chcieli, kilka telefonów, i nagle policja była na nich zupełnie ślepa. Prowadzenie “rządowej fury” jak to określił Marek było nawet przyjemne.
Wampiry powoli się leczyły. Zdecydowanie mniej rannemu brodaczowi szło to dużo lepiej. Miał być wysadzony w połowie drogi. Tylko, w połowie drogi Marek odebrał telefon. Ledwo słyszeli co się mówi, ale szeryf wyglądał na zdębiałego.
- Wysiadasz - stwierdził do brodacza ostro - wasi atakują Elizjum… Muszę ocalić księcia.
Brodacz uśmiechnął się… czy może raczej pokazał wydatne zębiska? Trudno było powiedzieć.
- Powiedz gdzie… a zaraz będziecie tutaj mieli Stary Sabat. Z odsieczą - kiwnął głową - zapytaj waszego Assamity.
- Znam taką pomoc - szeryf warknął.
- Nie kłócić się tam bo zawrócę.- rzucił Klaus - Nie będzie sensownie zabrać go ze sobą? Może kazać swoim przestać atakować.
- Nie powinien znać drogi do tego miejsca - Marek powiedział spokojniej - i wątpię czy cokolwiek może.
- Tutaj mnie masz - brodacz zaśmiał się kwaśnie - mogę tylko walczyć, jak na einherjar przystało.
Klaus westchnął.
- Wszystko dzieci… Więc mam się zatrzymać? Jestem tu tylko szoferem.
Mervi nagle spojrzała na Thora.
- Serio? - zaczęła ignorując Klausa - Jesteś einherjar? - zapytała z... nadzieją.. .?
- Tak - brodacz wbił w nią zimne, groźne spojrzenie - masz z tym problem?
- Jest was więcej? - dodała zaaferowana, chyba nie zwracając uwagi na reakcję wampira.
- Niewielu i nie tutaj - stwierdził ciągle świdrując ją wzrokiem.
- To jest... - wzięła głęboki oddech - Loki miał rację! Serio możecie z Ktulu pomóc!
Wampiry spojrzały zgodnie na Mervi jak na debila, w milczeniu.
- I wy mi nie wierzycie? - technomantka skrzywiła się - Nie wierzycie, że Loki uwolnił Einherjarl z łap Odyna? Że w ogóle mam z nim pewne... eee... pokrewieństwo...? Jakby... - westchnęła - Powinnam już się przyzwyczaić, że nikt nie traktuje moich słów poważnie...
- Dobra - Marek westchnął - wysadź mnie tutaj - wyjął z kieszeni notatnik i zapisał na nim adres - jedźcie pod ten adres do Mateczki.
- My się chyba znamy - brodacz uśmiechnął się kwaśno - chyba tak trzeba zrobić - spoglądał na Mervi uważnie.
Mervi spojrzała niepewnie na Thora.
- Znamy się? - powtórzyła.
Klaus zatrzymał samochód i wziął kartkę od Marka.
- Jasne. Kiedy mamy się z tobą skontaktować?
- Jutro w nocy… albo sam zadzwonię - Marek powiedział smętnie wychodząc.
Brodacz natomiast, po jego wyjściu odparł
- Poznałem tą całą Mateczkę.
- A... kto to? - zapytała niepewnie.
- Tutejsza czarownica, Marta - brodacz wyjaśnił.
- Oooh... Ooh... Ona. - Mervi skrzywiła się - Chwila. My jedziemy do niej? Tak... tam, gdzie jest? - zakryła oczy - Fuck...
- Co znowu zrobiłaś? - rzucił Klaus.
- Budź J. - westchnęła ciężko - Chyba nic mu nie jest, co?
Jonathan wyglądał na śpiącego snem sprawiedliwych, nie przypominało to śpiączki ani choroby.
Mervi spojrzała na Jonathana i przysunęła twarz bliżej.
- Jonathaaan... - złapała go za ramię i zaczęła nim potrząsać - Znowu zaspałeś na egzamin!
Hermetyk powoli otworzył oczy. Nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego ani zaspanego.
- Ja zawsze jestem na czas - uśmiechnął się, i dopiero po chwili rozejrzał się po wnętrzu auta.
- Co do cholery - stwierdził zupełnie nie po hermetycku, głównie reagując chyba na spore ilości krwi na dywanikach, fotelach, oknach, ich ubraniach czy tapicerce.
- To nie moja wina, serio. - od razu powiedziała - To oni przeciekali, ja nikomu nie kazałam.
- Przyszła burza,pewnie walnęła ciebie, wampiry z nią walczyły, my pomogliśmy. Na razie ją chyba zapieczętowali na śmietnisku. Jedziemy teraz do Marty. - wyjaśnił szybko Klaus.
- Po co - hermetyk podniósł jedną brew zaskoczony.
- Wasz szeryf kazał - brodacz stwierdził chłodno - ma to związek z jakimś rojenami tej małej - spojrzał na Mervi - których nie chce do końca wyjaśnić.
- Jakimi rojeniami? - oburzyła się Mervi - Czemu nikt mi nigdy nie chce uwierzyć! Jonathan, najwyraźniej nie dają wiary w to, że w pewnym sensie, bardzo dziwnym sensie, Loki to mój.... przodek...? Ten Einherjarl nie bierze mnie na poważnie, a Baldur najwyraźniej może sądzić, że mam nie po kolei w głowie!
- Bo masz - brodacz stwierdził szczerze, po chwili wyszczerzył kły - ale ja też, skoro jedziemy na jednym wózku.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 25-08-2020, 18:46   #140
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Irlandczyk uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny i “czarująco” zarazem. Bo swój urok roztaczał zawsze i całkowicie nieświadomie.
- Każda pomoc się przyda.- rzekł do nosferatki poprawiając rękawicę i sprawdzając czy w osadzone przedmioty w gniazdach rękawicy się nie wysuwają.
Nosferatka odwzajemniła uśmiech jakoś tak dziwnie krzywo. Ciekawe czy to jej zniekształcona mimika? Iwan spojrzał gdzieś w ciemności.
- Sądzę, że jednak będziemy mieli gości - chórzysta wpatrywał w mrok - jak szarańcza.
Monika zrobiła krok do tyłu jakby zaraz miała uciekać.
- To się wypali szarańczę ogniem i boską pomstą.- odparł obojętnym tonem Patrick. Dla niego to była zwykła potyczka i spojrzał na wampiry.- Trzymajcie się blisko nas…
Uśmiechnął się złowieszczo dodając.- Będzie piekielnie.
- Ja sem idę, jak mnie zobaczą będzie gorzej - nosferata spojrzała na Kościtrzaska.
- Bywaj - stary nosferat zasępił się klepiąc dziewczynę po głowie.
- Pa kuzyk - Monika odeszła w ciemność nocy szybkim krokiem.
Iwan milczał chwilę.
- Rój, pamiętasz rój Patricku?
- Pamiętam, pamiętam.- odparł Irlandczyk wzruszając ramionami. “Mięso armatnie” pasowało by tu bardziej.
Kościtrzask spojrzał na nich.
- Jak cały sabat, traktują młodych jak mięcho.
- Cóż poradzić… przecież ich nie przekonamy. Zresztą nie wyglądają na myślicieli.- Patrick wyjął zapalnik czekając na okazję.
Atmosfera gęstniała. Ojciec Adam mierzył w ciemności z broni automatycznej, podpięta latarka do karabinka szturmowego rzutowała bardzo niewiele światła, nie mogąc przebić się przez ścianę deszczu. Mistrz Iwan odmawiał różaniec, natomiast Kościtrzask raz pojawiał się, a raz znikał badając okolicę.
Coś nadchodziło. Coś dużego. Patrick przysiągłby, że słyszy gdzieś w oddali szum tysięcy owadów. Bezkresny rój pragnący wszystko pożreć. Głód wielony. Zmianę.
Chorobę.
Był niemal pewny, że za moment nastąpi eksplozja na południu że będzie musiał zdetonować ładunki. Kościtrzask gdzieś dzwonił. Nie grzmiało.
Wtedy usłyszał głos Smoka, metaliczny głos smoka swego umysłu. Smok obiecał, że mu pomoże. Czym dysponuje istota nieskończonych płaszczyzn świadomości, zamknięta w tej małej, poręcznej formie jeśli nie wiedzą?
Zrób wszystko aby pożarli Odyna.
Spokojny głos nie pochodził z zewnątrz. Pochodził ze środka, z własnego umysłu, obca wiedza płaszczyzn umysłu skrystalizowana w smok, smok w obietnicę, ale mimo wszystko - część Patricka. Smok rozpłynął się gdzieś pośród marzeń.
Healy zaklął pod nosem. Wcale mu się to nie podobało, nawet jeśli było słuszne. I dlaczego teraz, a nie kiedy zakładał linie obronne przed pijawami. Nie było czasu by przedyskutować pewnych kwestii z towarzyszami, nie było czasu na wyjaśnienia.
A nawet gdyby był, to i tak Irlandczyk nie miałby sensownych argumentów na poparcie swojej tezy. Pozostało więc… sabotować własne plany i towarzyszy. Tak by przynajmniej część Sabatników się przedarła. Patrick westchnął ciężko wyraźnie podłamany tym faktem, że będzie musiał działać wbrew towarzyszom broni, ale… co mu innego pozostało?
Zawsze ufał swojemu instynktowi.
Zagrożenie nadeszło nagle, ze wszystkich stron. Początkowo, w deszczu rozpoznawali ludzkie sylwetki. Niektóre uzbrojone były nawet w broń palną. Irlandczyk, znając się trochę na niej, po samych konturach poznał, iż były to tanie strzelby i pistolety. Nic w większej ilości. Pistolety mógł zignorować, broń krótka w rękach laika była dużo trudniejsza w obsłudze niż długa, a skoro Sabat samowo przemieniał śmiertelnych…
...to czemu po tak krótkim czasie od razu, z chęcia ruszali do szturmu. Zanim wampiry stały się bardziej widoczne, oddały w ich kierunku kilka niecelnych strzałów. Ojciec Adam mierzył karabinem w zachodnią flankę, przyczajony. Iwan zadeklarował, że bierze północ i wschód, po czym bardziej siedząc na mokrej, kamiennej kostce (starzec miał chyba problemy z kolanami) modląc się o coś. Jak widać, wszyscy byli tutaj nastawieni na atak.
Patrick spojrzał… Kościtrzask stał z… Moniką, Zaskoczona nosferatka mówiła coś o wtym, że są ich setki, że przybył Dzik, że po nich przyjdą starzy sabatnicy, że nie ma gdzie uciec. Potworzyca była zrozpaczona. Dalej jej lamentów nie słyszał, gdy wybuchły pierwsze ładunki greckiego ognia…
Niestety część przedwcześnie… część za późno. Całkiem sporo wampirów zdołało się przedrzeć przez zaporę, która miała dać im czas. Nie dała. Patrick wyglądał na zakłopotanego, tym że jego genialny plan spalił na panewce. I rzeczywiście był zakłopotany, bo wszak musiał namieszać tutaj. Na szczęście Sabatników było sporo, więc Healy zamiast przeszkadzać im w dotarciu do Odyna postanowił dopilnować, żeby nikt z jego sojuszników nie zginął.
Wybuchy wywołały panikę u Moniki, Kościtrzask wyglądał raczej na kogoś, kto w stosunkowym spokoju wyczekuje na starcie w zwarciu. Po stronie skrzydła zajmowanego przez Iwana, w deszczu zdarzały poruszać się jakieś postacie. Może tylko wydawało się? Jednak wampiry kompletnie nie nadchodziły z tamtej strony, jakby plątać się w dziwnej malignie.

Za to nadchodziły zewsząd. Celne salwy ojca Adama zdawały się nie wywierać zbyt dużo wrażenia. Gdy pierwszy z nich zbliżył się - wyglądał jak poparzony wór mięsa pełen rakowych narośli i krótkich, kilkucentymetrowych wici wystających z owrzodzeń - Patrick zrozumiał. Najnormalniejsze wampiry poddały się pod naporem płomieni, natomiast te chory parły owładnięte umysłem roju.
Ruch szponów z ręki nosferata urwał głowę ich gościowi. Tylko, że wampirów przybywało. Te z bronią palną wycofały się na tyły, niektóre uciekły. Ale co gorsza, chyba ktoś porcjonował szturm, i nawet mimo opóźnienia ładunków, Irlandczyk mógł sądzić, iż przedrą się. Jak bezwolne, chore kukiełki.
Powietrze wypełniała woń spalenizny, dymu oraz chemiczny, ostry zapach dymu z ognia greckiego. Natomiast widnokrąg znaczy powyginane sylwetki pierwszej fali wampirów. Poza częścią pod opieką Iwana, zbliżały się. Mimo, że oddzielni, przypominali bardziej bezładną masę. I chyba chcieli najpierw załatwić sprawę obrońców.
Healy zacisnął dłonie na śrutówce… cóż dłoń…. ta w rękawicy opierała się na broni. Rozglądał się po terenie który przyszło im bronić i poprzez zrozumienie natury materii rozglądał się po i pod terenem, by znaleźć grobowiec Odyna, a przynajmniej schody do niego… czy inne przejście.
Rozumował że priorytety sfory zmienią się, gdy ich główny cel zacznie się wrzucać w oczy. To był jednak plan na parę chwil później, walka musiała się bardziej rozwinąć, by to co Irlandczyk planował wyglądało bardziej na desperackie kroki niż jawny sabotaż. Na razie śrutówką mierzył do najbliższego wampira któremu mógł bezkarnie odstrzelić łeb i… strzelał. Strzał był celny, chociaż Patricka zaskoczyło jak długo bezgłowe ciało wymachiwało w jego stronę rękami. Nie znał się za wiele na wampirach, ale wiedział jak powinny umierać. Stanowczo nie tak. Zapora ogniowa dawała im cenne sekundy. Dostrzegał pod ziemią jakieś konstrukcje… chyba krypta na prawo od nich była wejściem do jakiejś podziemnej struktury.
Kolejnego sabatnika odrzuciła rycząca Monika. Gdzieś w oddali dopalały się ostatnie wampiry. Słychać było przez deszcz samochody.
Syn Eteru jeszcze nie mógł skorzystać z tej wiedzy. Na razie ważniejsze było utrzymanie reszty towarzyszy przy życiu. Na szczęście wrogów była chmara, a Healy nie potrzebował ich wszystkich. A skoro utrata głowy tylko odrobinę utrudniała zmutowanej pijawce egzystencję, to kolejny strzał ze śrutówki wycelowany był w nogi.
Kolejnych wampirów było jednak… zbyt dużo. Intuicja Patricka jasno mówiła mu, że za chwilę będzie naprawdę gorąco. Od strony zabezpieczonej przez mistrz Iwana pojawiały się kolejne wampiry, z oddali dobiegły też wystrzały, chyba na wiwat. Rosjanin zacisnął mocno zęby. Chyba szykował się do czegoś dużego… i paradoksalnego.
Healy zaklął pod nosem i strzelając szybko sięgnął po pierwotną potęgę. Po siły. Ich akurat nie musiał zaklinać za pomocą rekwizytów. No i efekt który zamierzał osiągnąć nie miał być ani tak potężny, ani tak spektakularny jak batiuszki. Wystarczyło ustawić dłoń w dół pod odpowiednim kątem… użyć podstawowej definicji siły kinetycznej i… Patrick zamierzał uderzyć tą siłą w ziemię tak by na zasadzie reakcji rzuciło nim z impetem prosto w batiuszkę. Zupełnie jakby któryś wampir użył telekinezy i potraktował nią Irlandyczka. Tak to miał wyglądać. No i miało być to mocne uderzenie, które nie pozwoliłoby zakończyć Rosjaninowi to co planował.
Sukces działań Patricka był zdecydowanie zbyt gorzkim tryumfem aby się nim w pełni cieszyć. Jego reakcja faktycznie wyglądała na bycie ofiarą jakiejś nieznanej mocy. Stary dominikanin pod wpływem impetu stracił świadomość, a z rozwalonej o kamień pobliskiego nagrobka głowy zaczęła cieknąć krew. Nie wyglądało to poważnie, przynajmniej nie tak bardzo jak dziwnie wykręcona noga starca w okolicach kolana.
Monika zasłoniła plecy Kościtrzaska, przyjmując na siebie krótką serię z broni automatycznej. Kątem oka Irlandczyk widział jak pociski rozrywają jej ciało. Stała jednak na nogach. Kościtrzaska za to niemal nie widział, wiedział, że tam gdzieś jest, lecz mógł tylko z grubsza określić jego pozycję po tym jak Nosferat szponami rozrywa atakujących nurkując w ich szeregi.
Ojciec Adam rzucił daleko za plecy granatem. Od huku wybuchy zaczęło im piszczeć w uszach, lecz stworzona na ludzi broń odłamkowa - mająca ranić witalne organy - wydawała się nie robić zamierzonej krzywdy wampirom. Adam zaklął w jakimś nieznanym Patrickowi języku (chociaż brzmiał raczej z zachodniej Europy) widać co stało się z Iwanem.
Teraz wyraźnie widzieli w kurtynie deszczu wampiry. Przypominały mokry sen Cronenberga. Powyginane twarze, narośla, garby, pojedyncze matki. Niemal wszyscy z pierwszego szeregu byli też masywniejsi i więksi, wyposażeni w szpony. Lecz brakowało im potwornej, na swój sposób pięknej symetrii. Wszystko było… zbyt mięsne. Nazbyt dziwne, powyginane. Narośla na czołach, dodatkowe, nie w pełni uformowane kończyny.
Otaczał ich krąg, od którego krawędzi dzieliło ich nie więcej niż trzy metry, miejscami nawet dwa. Dźwięk trzepotu miliarda owadzich skrzydeł zdawał się świdrować w głowie Patricka niemal boleśnie. Ojciec Adam wyglądał podobnie i chyba modlił się w swoim języku.
Za tłumem widać było już nie zniekształcone sylwetki, w tym śmiertelników, może ghule. Wyposażone jak najemnicy. Nie było ich wielu, lecz wyglądało to groźnie.
Przegrywali.
W deszcze zmierzał do nich jakiś posłaniec, może przywódca. Z tej odległości Patrick widział tylko, iż ma dziwna twarz (czyżby wielkie kły?) oraz nosi garnitur.

Czyli przybył szefu… należało się więc stąd ewakuować. Przegrali wszak (dzięki Healy’emu, co Irlandczykowi ciążyło), należało ratować własną skórę. I dać dyla stąd. Wsadzone w rękawicę trybiki przekręciły się. Po ich wpływem śrutówka zaczęła natychmiast morfować w bardziej większą i bardziej absurdalną spluwę. Strzelba stała się masywna i syczała parą. I mogła budzić śmiech… do czasu aż wystrzeliła… granatem zapalającym wybuchającym w postaci kuli ognia. Cóż… nowoczesne zastosowanie tradycyjnej kuli ognia. Celem Healy’ego i jego nowej broni było wypalenie drogi ucieczki dla siebie i swoich towarzyszy.
- Adam bierz batiuszkę, wampiry przy mnie. Tą bitwę przegraliśmy, czas się ratować skórę i uciekać stąd! - krzyknął głośno Irlandczyk mając nadzieję, że to wystarczy… że pokusa jaką był Przedpotowiec czekający pod ziemią będzie silniejsza niż chęć rozerwania obrońców. Bądź co bądź, Healy był pewien że i tak nie starczy go dla wszystkich Sabatników, więc kto pierwszy ten lepszy.
Prawie wszystko poszło źle. Sekundy, może minuty podczas których Patrick obserwował katastrofę zwaną ewakuacją. Dobrze, że chociaż magya go nie zawiodła. Monety posłużyły za prowizoryczne dystanse do nie do końca poprawnej transformacji broni. Jak widać hausty były całkiem użyteczne również będąc fizycznym składnikiem broni. Gdy tylko dysza się rozgrzała, monety wtopiły się w strukturę broni. Niemal widział drobne iskry pierwszego eteru przechodzącego w nadfazę…

...ale nie na tym skupiał się Irlandczyk. Kątem oka dostrzegł jak stwory dorywają Kościtrzaska, a sylwetka starego nosferata znika pod naporem powykręcanych, zniekształconych ciał.
Krople deszczu wyparowały spadając na lufę broni.
Buchnął ogień. Prawdziwe piekło, fala płomieni. Nie poruszali się jednak tak szybko jak planowali. Przez ogień nie widział co stało się z przywódcą. Za nimi ruszali Iwan, wspomagany przed Adama który osłaniał tyły bronią palną.
Patrick czuł to teraz wyraźnie, jak jakaś obca, obca dla niego i świata naciska na bardziej zniekształcone wampiry, bierze lejce ich woli w swe macki i pociąga. Wampiry rozstąpiły się, ale… Nie ochoczo. Nie była to panika, nawet nie.. Raczej prymitywny odruch jak zabranie ręki spod czegoś gorącego.
A przez to obrywali. Patrick został uderzony w kolano (to samo! znowu!) jakimś tępym narzędziem, cudem tylko nie upadł. Jakiś pazur rozerwał mu koszulę i skórę na ramieniu, coś wbiło się pod łopatkę. Krwawił, lecz nie było tragicznie Adam syknął z bólu. Iwan wyglądał na półprzytomnego.
Od tyłu stoczyła się na nich płonąca masa ciał, macek, pazurów i płaszczy. Ogień rozświetla okolicę, lecz ukrywał ten kształt, jakby stopionych istot.
Healy był obrońcą, był żołnierzem, był opiekunem. Mimo że nie miał żadnych oporów przed zmienianiem tych kreatur w ogniste pochodnie, to nie rzeź miała tu znaczenie lecz przetrwanie. I to nie tylko pozostałych magów, ale też dwójki wampirów z którymi współpracowali. Toteż zerkał dookoła upewniając się, że jego sojuszniczy ży… nadal egzystują na tym padole.
Sekundy analizy sytuacji. Dwa uderzenia serca. Setki kropli deszczu. Pot na własnej twarzy, ogień odbijający się w źrenicach. Deszcz na twarzy. Błoto pod sobą, krew. Zapach mokrej ziemi. Smród spalenizny, krwi, paliwa, ludzkiego (nieumarłego?) tłuszczu. Tak jak w Belfaście, mdła woń walki o przetrwanie.
Irlandczyk obrócił się fachowo na swoja trzecią, oddał ognisty strzał w stronę pokręcanej kupy ciał… Jego umysł przetwarzał gdy nacisnął spust. Zapłon paliwa, energetyczne cewki formujące płomień. Przeskok iskry na rękę sparzył go.
Czemu zlepek ciał? Te wampiry,. mimo, iż wyglądały jak z chorego snu onkologa, jeszcze przed chwilą były oddzielnym bytem. Dlaczego nagle zlewały się w jedno, w trzasku łamanych kości, rozpuszczalnego ciała, łączącego się na powrót oraz fontann krwi, wnętrzności i niezbornych macek.
Podmuch ognia był tak duży, iż Patrick oparł się o ojca Adama nie chcąc stracić równowagi. Nie było sensu patrzeć w tę stronę przez najbliższe sekundy, jeden błysk eksplozji i podmuchu skutecznie utrudniał wizję tej piekielnej nocy. Po chwili dojrzał, iż dosłownie zdmuchnął tę kupę ciał. Niektórzy próbowali wstać, tląc się, większośc tarzała się po ziemi, niszcząc nagrobki aby się ugasić. Nowa, połączona forma, którą częściowo rozbił, utrudniała im oddzielne poruszanie się.
Nie widział Kościtrzaska. Trudno było mu ocenić czy został przez tą masę połknięty czy też zbiegł. Chociaż intuicja podpowiadała Patrickowi, iż sprytny nosferat po prostu zniknął wszystkim z oczu, korzystając z zamieszania. Miał do tego talent.
Krok do przodu. Przed sobą miał dobre przejście między nagrobkami, wampiry pyrchały, pokazywały kły. Ekipa z bronią była jeszcze za daleko. Chociaż zbierali się do ponownego natarcia. Wydawało się, iż okrzyki Patricka o orzedpotopowcu, ucieczce i cały ten teatrzyk, nie wzbudziły ich zainteresowania. Mogli mieć wszystko, więc brali wszystko.
Wieczny głód. Jak zaraza. Odgłosy trzepotu skrzydeł wzmocniły się, po chwilowej ciszy.
Syn eteru spojrzał przez ramię robiąc kolejny krok do przodu. Może to intuicja. Druga masa wampirów, na pewno cztery z przodu, była powstrzymywana przez salwy ojca Adama.
- Kurwa - w tym momencie zakonnik splunął krwią, a karabin wypadł mu z rąk, wystrzeliwując kolejną, ślepą serię. W świetle tańczących wokół płomieni Patrick widział zachlapaną krwią, momentalnie bladą twarz rosłego mężczyzny. Jego oczy się zaszkliły.
Jeden ze stworów trzymał szpony w jego torsie, czy raczej jednym ruchem wyrwał śliskie błyszczące czerwienią łańcuchy jelit z brzucha zakonnika. Śmierdziało krwią i gównem.
Adam zachwiał się na nogach, ojciec Iwan podparł się o Patricka. Stwór drugą łape trzymał chyba głębiej, coś trzasło (kręgosłup? żebra?) gdy pociągnął rosłego duchownego do siebie i wbił groteskowo rozwartą paszczę bestii zulo przegryzając się pionowo przez jego czaszkę.
Iwan wyglądał na moment jakby zaniemówił.
Patrick poczuł mrowienie na skórze. Staruszek wytężył swoją wolę, zbyt szybko dla Irlandczyka. To był jak strzał z broni. Rzeczywistość drgnęła szybko, odkształca się.
Patrick widział te odkształcenia. Jak fala na wodzie, zwiastująca tsunami. Instrumenty w jego kieszeniach drgały, iskrzyły się, cewki nagle wzbudziły się od swobodnej, Pierwszej mocy. Deszcz zaczął padać do góry.
Ogień przybrał odcień bardziej zgniłej zieleni.
A potem struna rzeczywistości odbiła się w drugą stronę, a twarz ojca Iwana wykręciła się w bólu i wrzasku, gdy duchowny niemal całym ciężarem oparł się na Patricku, wykręcany potwornym cierpieniem.
Lecz coś się zmieniło. Niektóre z najbardziej zmutowaych wampirów wyglądały jakby skołowane. Uciekały przed ogniem, jak to wampiry. Wyły. Odgłos skrzydeł ucichł natychmiast. Jakby paradoks miał zadziwiający skutek uboczny.
Trzymając jedną ręką broń Patrick strzelił ognistym płomieniem ze śrutówki odganiając wampiry, a drugą pochwycił batiuszką ciągnąc staruszka i klnąc w duchu.
Popełnił błąd… powinien skupić się na swoich zamiast na nosferatu. Popełnił błąd uważając że sobie poradzą. Nie poradzili i Adam zginął. Oby “sabotaż” nie okazał się też kolejnym błędem.

Na razie udało im się przebić do wozu. Patrick wpakował batiuszkę na tylne siedzenie. Sam wsiadł z przodu i ruszył samochodem z kopyta. Wzmocniona obecnie maszyna była prawdziwym mechanicznym potworem, więc Healy nie martwił się o swoje bezpieczeństwo.
Początkowo Irlandczyk pędził na złamanie karku, ale gdy się już oddalił to uspokoił się. Jadąc samochodem ulicami i zerkając co jakiś czas na batiuszkę ( i klnąc w duchu, na wybory jakie musiał podjąć), zadzwonić próbował do Mervi. A gdy nie zdołał to zadzwonił do Klausa informując go o sytuacji. O tym że ojczulek Adam zginął, że obrona grobu Odyna się nie udała i pewnie Sabatnicy go pałaszują. Że batiuszka jest w ciężkim stanie i trzeba go uleczyć. O “radzie smoka” i swoim sabotażu Irlandczyk nie wspomniał. Ale miał nadzieję, że… postąpił dobrze. Zapomniał też o swoich ranach, do czasu aż ból sam o nich przypomniał. To jednak nie miało teraz znaczenia. Na razie ruszał z batiuszką do ich obecnej kryjówki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 25-08-2020 o 21:00. Powód: poprawka ostatniego akapitu ;)
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172