27-06-2018, 01:00 | #21 |
Reputacja: 1 | Noc Klaus przyjrzał się istocie, która wtargnęła do jego domu. Był pewny, że jej wygląd miał wywołać szok i odrazę, a to miało jej dać przewagę w walce. Eteryta zerknął na swój pokój, aby zauważyć różnice, jakie wywołała istota. Nowy obraz i pościel. Czyżby odwiedził go Marauder albo Nephandi? Postanowił rozpocząć dialog, ale najpierw musiał ustawić się w pozycji siły. Istota najwyraźniej nie przepadała za jego światłem. Uniósł więc do niego dłoń nie odrywając od istoty oczu. - Rusz się, a skoncentruję to światło na twojej głowie, nie zauważysz kiedy ją stracisz. Potwór przekrzywił łeb raz w lewo, raz w prawo. Nie skoczył w jego stronę lecz wykonał demonstracyjny, stanowczy krok do przodu. - Światło tylko śmierdzi - warknął bulgoczącym głosem. Klaus się delikatnie uśmiechnął, przynajmniej była możliwość komunikacji - Dobrze, mówisz. Czego chcesz? I jak wlazłeś do mojego domu? - A po co wyjmować? - Krzywe nogi jak srasz! - Bestia skoczyła w kierunku Klausa Potwór poeta się trafił pomyślał Klaus pstrykając palcami. Pstryknięciem rozszczepił kilka atomów między swoim światłem a głową potwora. W wyniku dziury światło momentalnie starało się je wypełnić, a Klaus wepchnął tam go jeszcze więcej. W wyniku czego potężny promień ruszył w stronę głowy intruza Potwór zrobił unik, trudno było trafić w bezładnie posklejane ciało. Laser zszedł bokiem, rozcinając mu powłoki skórne. Warknął i łapami pochwycił KLausa. Skrępował mu ręce, nogi, boleśnie, zatarta skóra zaczęła krwawić. Jednym pazurem dociskał mu brzuch, lecz nie przebił go. Czuł smrodliwy oddech potwora. - I co jeszcze dla mnie masz? Heeeeeeee? Ok koniec grania twardziela, czas na kompromis. - A czego chcesz? - Pożreć twój mózg - bestia mocniej ścisnęła ręce Klausa. Sunowi eteru chrupnęły kości w prawym nadgarstku. Klaus wydał z siebie bolesne westchnienie, ale udało mu się powstrzymać krzyk. - Gówno prawda. Zrobiłbyś już to. Nie, ty chcesz czegoś. No dawaj, masz w łapach człowieka, który ma jaja wszechświata w garści. Czego chcesz? - Zabawy. Skoro o jajach mowa... Stwór oblizał się. Maga oblał zimny pot. - I tak z nich nie korzystam, ale dzięki za jedno. - Klaus spojrzał na jedynego przyjaciela jakiego miał w tym pomieszczeniu. Zwiększył intensywność światła, aby usmażyć nieruchomy obecnie cel. Intensywny rozbłysk światła sprawił kilka rzeczy. Po pierwsze, napełnił pomieszczenie wonią przypalonego mięsa. Po drugie, wkurzył monstrum które wbiło dwa pazury w brzuch Klausa, tuż nad wątrobą. Mag krzyknął. Co gorsza, chyba i jego samego przypaliło, bo czuł pieczenie na skórze. Monstrum wydawało się być piekielnie wytrzymałe. - Booli? To teraz jajca... - Czekaj! Nie możemy jakoś się dogadać? - Eteryta zaczynał popadać w panikę, stracił całkowicie kontrolę nad sytuacją. - Nie... ale wystraszony lepiej smakujesz. Potwór sięgnął którąś z powyginanych rąk w kierunku ud Klausa, przy oklazji boleśnie zadzierając mu skórę na nodze. - Poczekaj... zanim zapoznamy się intymnie... zaspokój moją ciekawość. Pościel i obraz. Czemu je zmieniłeś? Stwór wbił mocniej pazury w jamę brzuszną Klausa. z Bólu pociemniało mu w oczach. Gdy trochę odzyskał jasności widzenia, dostrzegł, iż obrazu nie ma. Tylko pościel została taka jaka była. - Ok... zostawiłeś pościel. Jesteś głodny co? Mam dla ciebie ofertę. co powiesz na przedmioty przepełnione kwintesencją? - będzie później musiał wytłumaczyć kilku osobom, gdzie się one podziały, ale przynajmniej będzie miał okazję się tłumaczyć. Bestia mlasnęła. Lecz chyba nie na myśl o kwintesencji. Wgryzł się w bark Klausa odrywając spory kawałek mięsa. Bolało potwornie. Klaus zdołał tylko wydać z siebie zduszony krzyk. Spojrzał jeszcze raz na światło. Nie miał zamiaru odejść bez walki. Sięgając całą wolę do świetlistego eteru wyrzucił całą jego furię na formę i bestii i swoją. Niestety efekt nie był taki jakiego się spodziewał. Sam dostał kilku stopniowych poparzeń, ale bestia stała tam gdzie stała. - Scheiße… - to były ostatnie słowo Kruggera nim potwór rozerwał go na pół, a Klaus obudził z krzykiem we własnym łóżku. Spojrzał szybko na pościel i na ścianę. Były takie jak je zostawił. Upadł ciężko na posłaniu łapiąc oddech… sen, cholerny koszmar. Chwilę zajęło mu zanim się pozbierał. To tylko sen… chociaż… może jego Avatar postanowił skontaktować się z nim w sposób inny niż sprawiać, że Klaus kwestionuje swoją poczytalność. Potworek pokazał, że systemy obronne Klausa nie są w stanie go dobrze chronić i musiał je rozbudować. Miał kilka godzin przed sobą więc szybko tylko zadzwonił do mistrza Jonathana, aby umówić się na spotkanie. Następnie rozrysował dokładnie swój dom, szukając miejsc gdzie mógłby dokładnie zaimplementować planowane zabezpieczenia. U Jonathana *** Minęło kilka, jeśli nie kilkanaście długich, nudnych chwil nim Mistrz Jonathan otworzył drzwi Klausowi witając go delikatnym, acz w jakiś sposób szczerym uśmiechem oraz wyciągniętą dłonią w geście przywitania. Hermetyk prezentował się swojsko w luźnych, rozciągniętych spodniach z dresu skrywających wychudłe nogi oraz grubym, zmechaconym swetrze. W przestronnym pokoju panował specyficzny bałagan będący mieszaniną książek, bliżej niezidentyfikowanych narzędzi magicznych oraz ubrań. Widać rozpakowanie się zajmowało magowi dużo czasu. - Wybacz Klaus bałagan. Jeśli mogę tak mówić, w Polsce nie miałem czasu zaproponować przyjścia na bliższą stopę. Przy stoliku jest wolne krzesło. Jakoś się tak składa, że jeszcze nie zajęły go wyprasowane koszule. - Powinieneś zobaczyć mój dom, przynajmniej to co z niego zostało. - zażartował Eteryta i usiadł na krześle. Klaus nie wyglądał na wypoczętego, delikatnie podkrążone oczy, zaczątki zarostu, zmierzwione włosy - Jeszcze raz dziękuję, że mnie przyjąłeś. - Napijesz się czegoś? Zresztą, niech zgadnę, dobra kawa powinna pomóc zapewnić bystrość zmysłów. Przy okazji opowiedz dokładniej z czym przybywasz - Hermetyk bez opieszałości po prostu zaczął zaparzać czarny trunek dla technomanty. Eteryta przyjął kawę, ale jeszcze nie skosztował. - Chodzi o tego ucznia, który był z nami w wieży. Ten, który obecnie przebywa w ciszy. Czy można go zobaczyć? - Osobiście proponowałbym się wstrzymać. O ile wizyta u samego ucznia byłaby wskazana, to jest ona transakcją wiązaną ze spotkaniem Mistrza Einara. Wczoraj niemal nie wyzwał mnie na pojedynek. - Sądzę, że jestem mu to winien. - Technomanta westchnął i podmuchał w czarną ciecz, aby ją schłodzić - W sumie Patryk wczoraj, zwrócił moją uwagę na pewną rzecz. - Rozumiem i popieram – odpowiedział łagodnie – lecz nalegam aby się tymczasowo wstrzymać. Nie wiem czy Mistrz Einar jest taki bojowy ze swej natury czy to skutek tych wydarzeń… Raczysz przybliżyć swe przemyślenia? - W tym mieście jest tylko kilka miejsc, z których można zrobić solidny węzeł. Nie ma żadnych artefaktów, żadnych dawnych bibliotek, żadnych starożytnych ruin. Są za to wampiry, technokracja na odległość splunięcia i pewnie Lupiny w lesie… - Klaus spojrzał na Jonathana z odrobiną rozbawienia, ale i faktycznej ciekawości - Czemu zakładamy tu fundację? - I oto zaczęły się naprawdę trudne pytania – hermetyk uśmiechnął się bardziej do siebie niż do Klausa. - Szacowana liczba węzłów wydaje się zadowalającą. Z tego co nam wiadomo, krwiopijcy znajdują się w stanie wewnętrznej wojny co stanowi idealną dla nas okazję do wpłynięcia na miasto. Dodatkowo, co może brzmieć jak ponury żart biorąc pod uwagę wczorajsze wydarzenia, okoliczna technokracja jest stosunkowo łagodna i z jakiś powodów ignorowała to miasto. Hermetyk przerwał na chwilę oceniając reakcje naukowca. - Tak brzmi wersja oficjalna. W odróżnieniu od innych wersji oficjalnych, znajduje się w niej zadziwiająco dużo prawdy, aż sam byłem zaskoczony. Jeśli to nie wystarcza… Mogę podać pierwszą przyczynę. Tylko zastanów się czy w tej chwili musisz ją znać. Jeśli zaufasz memu osądowi, uważam, iż to jeszcze nie są te okoliczności. - "Stosunkowo łagodna i z jakiś powodów ignorowała to miasto"... - powtórzył Klaus - Jestem gotów postawić swoje buty, że to się niedługo zmieni. Jeżeli w końcu poznam prawdę to mogę poczekać. - Upewniając się, że nie poparzy sobie ust i języka Klaus jednym haustem wypił kawę - Wybacz, ale wolę stosować dawki uderzeniowe na coś takiego co mi się zdarzyło w nocy. - Dlatego, na wypadek problemów, fundację tworzy dwóch mistrzów oraz spore grono wyjątkowo utalentowanych adeptów. Masz moje słowo Klaus. Wiem, że mamy podłe czasy i nawet honor magów się psuje, lecz mimo to, daję słowo. Hermetyk zamyślił się. Nie naciskał na Klausa w materii nocnych wydarzeń. Trudno powiedzieć czy był to spryt czy też wrodzona grzeczność. Klsus potrząsnął głową przeganiając ostatki otępienia porannego. - A co mi szkodzi… Mistrzu Jonathanie, znasz się może trochę na interpretacji snów? - Sądzę, że nawet trochę lepiej niż przeciętny mag Porządku, nie umniejszając kolegom. Jednakże ekspertem nie jestem. - Miałem naprawdę nieprzyjemny sen dzisiejszej nocy. - Klaus westchnął - Koszmar… typowe, bestia z masą kończyn mnie zaatakował… chciała mnie zjeść kawałek po kawałku… tylko, że to był świadomy sen… tak jakby. Zauważyłem, że mój pokój był zmieniony. Jak i moja pościel. Szczerze myślałem, że atakował mnie marauder czy nephandi. - Poza tym pokój był identyczny? Wszystko dokładnie, pamiętasz szczegóły miejsca, otoczenia, detale snu dobrze? - Zauważyłem, że dodał mi obraz ze statkiem na ścianie i zmienił kolor pościeli na brązową. Takto taki sam, nawet podstawowy system obronny, który zamontowałem działał jak powinien. - Zbyt duże przywiązanie do szczegółów w połączeniu z realizmem oraz poprawnym działaniem pamięci sugeruje wprost inwazje mentalną. Pewnego popularnego typu. Najprościej jest atakować obrzeżka psychiki, granice jeszcze świadomego umysłu. Nie trzeba sobie zadawać trudu aby wejść głębiej w umysł, niepostrzeżenie. Ale dzięki temu możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa odróżnić to od snu. Radzę to zapamiętać, prawdziwe sny są bardziej niestabilne i zamglone – mistrz wyjaśnił rzeczowo. - Więc zaatakował mnie mentalnie facet z większą ilością kończyn niż komórek mózgowych. Jasne… jednak to rodzi kilka pytań. Kto? Czemu? I skąd wiedział kim jestem? - Możesz mi dokładnie opisać monstrum? Co mówiło, jak się zachowywało, jak dokładnie wyglądało? Raczyło się przedstawić, poprosiłeś o to?* - Byłem bardziej zajęty tym co mi chciało zrobić. Jak wyglądało? Powiedziałbym, że humanoidalnie…mniej więcej tak sobie wyobrażałem "Sturękich" z greckich mitów… no może nie aż tak. Mał kilka par rąk, ziemistą skórę, wybroczyny i rany. Szeroka gęba. Chciał mnie zjeść… tak w skrócie. - Polecam wyrobić sobie nawyk proszenia o przedstawienie się. To zadziwiająco często działa. Co do atakującego. Wybacz Klaus, nie znam twych wyobrażeń. Był piękny, jak rzeźba antyczny czy bardziej kaleki? Możliwe, iż mam pewien trop. - Kaleki. Spotkałem kiedyś wampira na prowincjach wschodniej europy. Jeden z tych co rzeźbią ciało i robią potwory? Wyglądało jak coś z warsztatu takiego. Jonathan zamyślił się. Myślał długo wpatrując oczy w drzewa rosnące za oknem. Magnum Opus znajdowało się blisko dość urokliwego parku. - Trudno mi powiedzieć z całą pewnością, lecz mógł to być duch, być może nasłany. Jeśli może przypuszczenia są poprawne, powinienem mieć go scharakteryzowanego w moich zbiorach. Na tyle, iż byłbym w stanie podjąć się próby ewokowania go. Jak tylko doprowadzę się do porządku z tym miejscem, mogę to zrobić. Nie powinno być trudne. - Więc mogę mieć nawiedzony dom… świetnie. Ciekawe czy ubezpieczenie to pokrywa, albo czy to solidny powód, aby domagać się anulowania kupna. - Klaus pokręcił głową - Jeżeli byłbyś w stanie mi pomóc byłoby świetnie. - To raczej nie kwestia miejsca. - Facet od nieruchomości nie musi tego wiedzieć. - Klaus się uśmiechnął - Mogę jakoś pomóc? - Nie, aktualnie nie – hermetyk pokręcił głową. - Polecam się na przyszłość – mrugnął. *** Klaus był…. zadowolony z tego spotkania. Przynajmniej wiedział, że Avatar trzyma się swoich starych zwyczajów.. Oznaczało, że potworek mógł być jednak poważniejszym zagrożeniem. Eteryta nie znał się na istotach snów, ale podejrzewał, że wszystko co może wpłynąć na jego umysł było czymś przed czym powinien się chronić. Popołudnie Zanim wrócił do domu udał się na małe zakupy. Odwiedził sklep budowlany kupując niezbędne narzędzia oraz kilka kilogramów czystego piasku. W domu zabrał się za planowanie. Najpierw dokładniejszy zautomatyzowany system obronny. Postanowił zapożyczyć pomysł od starego dobrego Tesli. Klaus przez chwilę zastanawiał się czy historia Serba i Edisona dobrze odzwierciedlała obecną historię Synów Eteru i Technokracji. Będzie oczywiście musiał wprowadzić kilka zmian. Miał dostęp do większej ilości materiału niż Tesla i miał już kilka pomysłów jak je zaimplementować. Następnie most. Pomysł przyszedł mu kiedy rozmyślał o obronie i rozważał fosę. O ile oczywiście nie mógł tego zaimplementować w swoim zaciszu domowym, koncept się nadawał do budynku fundacji. Będzie musiał pomówić z resztą ekipy na ten temat. I w końcu kryształ… był dumny z obu pomysłów jakie miał dla tego cudeńka. Jeden jako sejf dla jego wiedzy, drugi jako skład energii. Teraz wystarczyło tylko… Cholera obliczenia. Eteryta zaczął chodzić po pokoju przyglądając się masie wyliczeń kątów, przepuszczalności materiału… wszystko wyglądało dobrze, ale… Klaus nigdy nie ufał sobie jeżeli chodzi o tak skomplikowaną matmę. Możliwośc błędu była oczywista, a nie mógł sobie na nią pozwolić. Będzie potrzebował zweryfikować swoje wyliczenia z jakąś osobą trzecią… i mam pomysł z kim.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
27-06-2018, 01:38 | #22 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. Ostatnio edytowane przez Zell : 29-06-2018 o 16:45. |
01-07-2018, 19:11 | #23 |
Moderator Reputacja: 1 | Cisza. Niesamowita, świrująca cisza. Dawniej Gerald po prostu zignorowałby ją. Raz czujesz świat głównie wzrokiem aby kiedy indziej wsłuchiwać się w jego pieśń. Innym razem w percepcji rzeczywistości uczestniczą inne, często nienazwane zmysły. Lecz słuch był bardzo ważny. Nawet jeśli Inkwizytor pominąłby wtłoczone mu do głowy nauki Niebiańskiego Chóru, o wiecznej pieśni przenikającej świat czy muzyce sfer której to kabalistyczne teorie snuło wielu chórzystów bardziej skupionych na indywidualnej duchowości, nawet wtedy nie mógłby zignorować reszty swej wiedzy. Widział szamanów wpadających w trans gdy wybijali prymitywne, lecz sięgające głębi trzewi rytmy, na swych wysłużonych bębnach. Pamiętał przeklętego zaklinacza który kołatką wykonaną z kości niemowląt, jej prostym rytmem dotykał samej tajemnicy istnienia. Lecz brutalnie, nie oplatał jej lecz wbijał się w nią jak ostrze i wypruwa flaki na oczach przerażonej rzeczywistości. Miał nawet przyjemność zamienić kilka słów z zadziwiająco stonowanym eterykiem opierającym swe wynalazki na generowaniu fal dźwiękowych. Cisza niepokoiła Inkwizytora. Gdy kroczył chodnikiem, widział Pierwszą, lecz jej nie słyszał. Miał wrażenie, że całe miasto jest jakieś… wygłuszone. Zupełnie jak opisywał to dwudziestoparoletni student, ofiara Skórownik. Świat stracił głębie dźwięku. Stał się bez niego płaski i niedorzeczny. Nieformalnemu mistrzowi tradycji przypominało to wspomnienia pewnego członka Kultu Ekstazy. Przybył wtedy zbadać sprawę konszachtów z demonami, odnalazł przerażonego studenta Kultu Ekstazy oraz kilka trupów. Facet był głuchy. Szukał czegoś czego sam nie potrafił nazwać, jakieś wiedzy, oświecenia, mądrości. I wygląda na to, iż ją usłyszał. Własny avatar zabrał mu zmysł. Towarzyszący Gerlardowi stary eutanatos stwierdził, iż avatar ratował resztki czystości tego człowieka. Minął grupkę arabskich uchodźców gawędzących po swojemu w nikłym świetle latarni. Więc może cisza była błogosławieństwem, nie trzeba było się jej bać? Aby wybrzmieć mogło słowo, musi poprzedzać i kończyć je cisza. Lecz to dźwięku pragnęły Tradycje. Poznał Verbenę która swym żywym krzykiem, jakby pochodzącym z początku świata, rozkazywała wichrom. Miała brązowe oczy, wydatne usta i krwistoczerwone piegi. Ostatni raz Inkwizytor widział ją w postaci zmasakrowanej kupy mięsa. Za kolejnym zakrętem przebudzony zrozumiał, iż nie tylko nie słyszy Pierwszej. Poczuł jakby jego głębsza świadomość zwinęła się w sobie. Trochę jak wtedy gdy oberwał ładunkiem ogłuszającym Technokracji. Tylko, że wtedy się tym przejął. Teraz szedł jak w transie. Był tylko smutny. I nie widział anielicy. Był sam. Jak ślimak zamknięty w swej muszli. Przechodząc alejką, minął grubego, śmierdzącego jegomościa. Inkwizytora oblał pot. Kątem oka dostrzegł kolor oczy nieznajomego. Błękit burzy. Przez moment wydawało się mu, iż nieznajomy otwiera usta, zatrzymuje na nim wzrok, chce coś powiedzieć. Inkwizytor odruchowo skulił się w sobie. Minęli się w ciszy. Minęło kilkanaście sekund spaceru. Dźwięki wracały do poprzedniego stanu, chociaż Gerlard dalej twierdził, iiż okoliczna kwintesencja nie śpiewa tak głośno jak chwile. Wracała też świadomość, zmysły i własne ego. Dziwnie wyczerpany usiadł na murku przed klubem. I dopiero uświadomił sobie, iż siewca ciszy wędruje miastem. Iż odruchowo, ze strachu, nie całkiem świadom nawet tego, maksymalnie stłumił swą indywidualną pieśń przebudzonego, zamykając się w wygłuszonym pokoju. - I tylko dlatego wciąż żyjemy - Anielica na nachyliła się nad nim, kładąc ciepła dłoń otuchy na ramieniu. *** Dzienna wędrówka Leifa pod powierzchnią gruntu przebiegała ponuro, nudnie oraz wyjątkowo dołując. To już nie te miasta co dawniej. Poprzecinane siecią betonowych komór, kanalizacji, głębokich fundamentów, bednarek, rur i czort wie czego jeszcze, miasto stanowiło istny labirynt dla zespolonego z gruntem wampira. Boleśnie odczuł, iż główne centrum miasta było prawie poza jego zasięgiem. Może gdyby bardziej szukał, odnalazłby drogę. Lecz słoneczne światło grzejące grunt skutecznie zniechęcało do takich działań. Stary wampir nie spał, na tyle było go stać – przeciwstawić się naturze pragnącej jednak zapaść w błogi letarg – lecz jednak gurujące na niebie słońce wymuszało pewną leniwość poczynań. Tak to sobie tłumaczył czując w ziemi… krew. Nie dość dużo aby ją wypić. Podejrzewał, iż krwi nie ma w mieście. Lecz tak czuł w ziemi. Krew, zwiastuna rzezi. Jakby nawet grunt wydawał się zaniepokojony. Tego wieczoru pogoda nie napawała optymizmem. Dobiegające z daleka grzmoty brzmiały mocarnie. Towarzyszył im zadziwiająco liche rozbłyski światła oraz porywisty, irytujący wicher. Leif nauczył się już, iż runy tylko czasami mówią wprost. Gdy wróżył z nich, milczały jak zaklęty w kamień trup, truchło czasów które odeszły na zawsze. Nie wczytał z nich nic. Lecz teraz, spoglądając na targane wiatrem drzewa, wsłuchując się się w grzmoty, smakując zimne, pełne ozonu powietrze, czując na swej nieumarłej skórze ładunki elektryczne, zyskiwał jasny ogląd spraw. Jeśli nazwałby to olśnieniem, to burza była jego światłem. Idąc w stronę klubu, w którym umówiono spotkanie, wspominał senne wizje. Nieopisana jasność mówiła mu, iż nie rozmawiał z człowiekiem. Nie z wampirem. Z niczym co znał. Mogła być to bogini śmierci. Lecz mogło coś znacznie potworniejszego. Jak oczy tej nastolatki. Oczy drapieżnika. Nie potrafił wysłowić wspólnego mianownika, lecz umysł mówił mu, iż taki istnieje. Czy była ona służką Hel? Lokiego? Bestią śmierci? Majakiem, zwiastunem końca? Błyskawica przecięła niebo. *** Waleria z trudem zbierała swe myśli aby nadać im sensowny ton. Z jednej strony przeszkadzała jej wyjątkowo głośna i irytująca muzyka. Wymalowany, wyczesany wokalista o białej twarzy, o gestach i stroju stanowiącym mokry sen miłośników dziewczęcego aspektu homoerotyzmu, wydobywał z głębi swych trzewi niski, acz melodyjny ryk. Z drugiej strony Hannah Strædet mówiła dużo. Zbyt dużo. Na tyle dużo, iż wzbudziło to w Walerii spodziewaną podejrzliwość. Akolitka mieszała zupełnie zbędne informacje, swe opinie o mieście, podróżach i okolicy z naprawdę przydatnymi faktami dotyczącymi samego Leifa oraz lokalnej społeczności wampirów. Verbena spojrzała w oczy Hannah. Nie dojrzała w nich chytrości. Wyłącznie podziw. Przebudzona powoli systematyzowała sobie informacje, walcząc z otaczającym szumem, analizując to co już wiedziała lub się domyślała z tym czego się dowiedziała. Leif był stary. Jej mentora wspominała, iż jeszcze nie tak stary aby go to odmieniło, lecz poleciła ostrożność. Hannah wydawała się bardzo lojalna, acz Waleria nie mogła być pewna rezultatu wystawienia na próbę jej lojalności do magów i wampira. Wiedziała, iż nie ma bezpośredniego wpływu na Leifa. Lecz po tonie Hannah zauważyła, iż chociaż dotychczasowe spętanie nie dawało się spokrewnionemu zbytnio we znaki, wciąż czuje je nad sobą. I dobrze. Jeśli maczała w tym palce Pyłowa Wiedźma, Waleria mogła być pewna jakości uroku. Hannah wspomniała, iż Leif nie przepada za wiarą chrześcijańską i jej instytucjami. Z jednej strony było to w zasadzie zrozumiałe, z drugiej wzbudziło w Walerii pewien niepokój, nie tyle związany z sympatią kościoła. Raczej w materii struktury, tworzącej się z udziałem Walerii, nowej fundacji. Verbenę niepokoił też klan wampira. Nie znała go dobrze, tak jak nie znała się na wampirach. Lecz dodając słowa Hannah do słów swej mentorki, wysnuwał się jej obraz spokrewnionych dalece odchodzących od ludzkich zwyczajów. Zwierząt niemal, bestii. I chociaż Waleria potrafiła obchodzić się z beatami, nawet takimi zdolnymi połamać jej każdą kość w ciele (może dlatego, iż sama o wiele mniejszym wysiłkiem była zdolna do podobnej sztuczki), zmuszona była zachować ostrożność. Ruta polecała wykorzystać Leifa głównie jako źródło informacji i kontaktu ze społeczeństwem spokrewnionych. Co oznaczało, iż trafił się im ciekawy materiał na posłańca... *** Dzik z uwagą obserwował twarz starego Tremere. Lubił napawać się tą baczną obserwacją. Im dociekliwie badał oblicze Rasmus, ten coraz mocniej prężył się w sobie, a jego olbrzymia, rozdmuchana aura buchała jeszcze większym halo. Dzik pozwolił sobie na mikry uśmiech. Zastanawiał się czy kompleksy czarnoksiężnika wykształciły się jeszcze sprzed spokrewnieniem. - Magowie zażyczyli sobie aby Adam był osobą dla nich kontaktową. Chociaż dla tego musi żyć. Delikatnie acz stanowczo nakreślił swe zdanie. Nie dziwił się, iż Rasmus pragnie śmierci swego ucznia. Adam był sprytny, piekielnie wręcz sprytny. Posiadał też niesamowitą wiedzę. Dzik uważał nawet, iż o ile w czystej mocy nie może się nawet z Rasmusem równać (chociaż i tak stanowił przerażającego przeciwnika) to w posianych tajemnicach przerósł swego ucznia. Rasmus chciał zaprotestować lecz wstrzymał się widząc podniesiony w górę palec dzika. Słowa uwięzły mu w gardle. Dzik lubił mieć ostatnie słowo. Bo chociaż święcie wierzył, iż w Sabacie wszyscy są równi, uważał, iż święte prawo do ostatniego zdania posiadający tacy jak on – pierwsi z równych. *** Glitch wrócił. Wirtualna adeptka poznała to po delikatnym szoku barw na skraju wzroku. Po chwili wszystko wróciło do normy. Mervi poczuła się odrobinę szczęśliwiej. Ciekawe czy to była zwykła, ludzka ulga czy też dzieliła tak informacje ze swym avatarem. Zresztą, co to za różnica? Nie musiała długo czekać na wiadomość od swego mentora. Chociaż nie takiej wiadomości się spodziewała. Nie spodziewała się zmasowanego ataku DDoS. Chłodzenie jednostki trialnej zawyło złowrogo. Po kilku chwilach komputer wyłączył wszystkie interface sieciowe z których dochodził atak. Pozostał tylko jeden. Nie zaatakowany, najlepiej strzeżony. I tam pojawiły się klucze do sektora w pajęczynie. Bez komentarza, jedyny ciąg bajtów wysłany na odizolowane urządzenie znakowe podpięte do interface. Wyglądało jak zaproszenie. Wirtualna adeptka mogła się tylko zastanawiać dlaczego nagle wszystkim zaczęło zależeć na spotkaniach w Pajęczynie. *** Spóźniony Inkwizytor stanął nad stolikiem Walerii. Leif przybył do miejsca w którym siedziała Hannah. Skrzyżowali wzrok. Wampir zmrużył oczy. Aura przybyłego mężczyzny była oślepiająca. Nie rozbuchana, nie wielka – wydawała się wręcz skromna i pokorna. Gdyby nie spojrzał na niego teraz, w tej konkretnej chwili – nigdy nie zwróciłby uwagi na jego halo. Lecz gdy już je dostrzegł, poczuł się oślepiony. Nie wzrok, zmrużenie oczu było tylko głupią reakcją ciała. Oślepiony na duszy, jak słońce – lecz nie słońce złowrogie którego jako spokrewniony się jednak w głębi serca bał. Jako idea słońca skryta w halo spotkanego mężczyzny. Chociaż… nie, nie słońca. Czegoś równie pierwotnego i podstawowego. Nieuchwytnego. Gerald spoglądając na wampira nie dojrzał nic niezwykłego. Poza delikatną wonią grobu, jak zwykł nazywać jego mentor ten specyficzny, entropiczny rezonans starych wampirów. Zatem spoglądał na wampira? Możliwe. Teraz, gdy słyszał już normalnie, od strony nieznajomego dobiegał go cichy pomruk. Zupełnie jakby był to przeciągły głos nadchodzącej burzy. Nieskończony, cichy pomruk grzmotu. *** Po pewnym czasie nasłuchiwania wycia wokalisty, Patrick niemal pożałował wizyty w klubie. Co z tego, że nie zważał na muzykę (za to zważał na Norweżki) jeśli była ona trochę irytująca dla niego? No i ten wokalista… Widział kilu podobnych jegomości przy barze. Co kazało zachować dodatkową czujność w zakresie rozróżnienia płci. Unikać chłopczyc, były ryzykowane. Chociaż i przy niecko kształtniejszych paniach można było się naciąć. Szczególnie gdy niezbyt urodziwa, rudowłosa dziewczyna o obfitym biuście zalotnie podwijająca grzywkę dopija piwo, a następnie grubym, basowym głosem zamawia kolejne. Awatar syna eteru skrzywił się z niesmakiem. Patrick musiał jednak przyznać, iż subkultura miała swój urok. Pomijając pewne problemy natury technicznej, niektóre kreacje mogły budzić zachwyt. Zwyczajny, ludzki zachwyt walorami artystycznymi. I właśnie podczas takiego zachwytu nad podskakującą blisko sceny krasawicą w czarnej sukni uwagę technomanty odwróciły drgania cewki w kieszeni. Proste urządzanie badało stężenie kwintesencji poprzez pomiar jej przepływu. Gdy jechał do klubu, im bliżej niego się znalazł, przez pewien czas zamarło. Jakby okoliczna kwintesencja zamarła. Było to na tyle dziwne, iż wcześniej cewka lekko drgała potwierdzając informacje o dość nietypowym zachowaniu pierwszej energii na terenie miasta. Lecz teraz zadrżała mocno. Źródło tych drgań siedziało przy barze – trochę jak w tanim filmie – i popijało drinka. Źródło posiadało obfitą, gęstą, czarną brodę, długie, długie, kręcone włosy, okulary lustrzanki oraz strój przypominający bardziej współczesnego wokalistę kapeli heavymetalowej skrzyżowanego ze strażnikiem teksasu. Z daleka czuć było odeń markowe perfumy zmieszanie z ostrą wonią spirytusu. Irlandczyk miał przed sobą maga którego wzorzec aż kipiał od nagromadzonej kwintesencji. *** Strach. Dość zmęczonemu Klausowi sen oddalał niepokój. Niepokój przed ponownym spotkaniem z potworem. Co z tego, iż była to tylko senna miara. Kto mógł wiedzieć do czego zdolna jest odwiedzająca go istota. Jakiego bałaganu może narobić w jego głowie, jakie cierpienia przysporzyć, czy, ostatecznie – czy aby na pewno niebezpieczeństwo grozi mu tylko podczas snu? Gdy rozsądek pokonał strach, wszach przebudzony nie mógł w nieskończoność odwlekać snu kosztem zmęczenia, jego plany pokrzyżował niespodziewany gość w postaci Mistrza Einara. Staruszek wyglądał marnie. Teraz można było bezsprzecznie stwierdzić, iż skutki przebywania po tej stronie Rękawicy odcisnęły na hermetyku swe piętno. Zapewne i przeżyta trauma miała w tym udział, lecz postęp degradacji maga był zbyt szybki. Einar opierał się o laskę, jego twarzy przybrało się na zmarszczkach (matka natura musiała się bardzo postarać aby znaleźć miejsce dla kolejnych), skórę dłoni pokryły ciemne plamy przebarwień. Białka oczu mistrza pożółkły, a on sam ubrał tymczasowe, niedopasowane okulary. Klaus dostrzegł również, iż mistrz jest ubrany bardzo grubo – co z racji wieku nie powinno zwić – oraz posiada sine paznokcie i usta. Kończyny Einara drżały ledwo dostrzegalnie. Klaus momentalnie poczuł silny, smutny entropiczny rezonans przyszłej śmierci pochodzący od hermetyka. Może był to jego stan zdrowotny, a może tylko smutny los jego fundacji przylgnął doń jak potrafi przylgnąć do pogorzelców dławiąca woń pożaru. - Wybaczcie Profesorze wieczorne najście. Dopiero teraz uspokoiłem hobgobliny Adama – z delikatnym, acz w gruncie rzeczy smutnym uśmiechem tryumfu mag przywitał się z Klausem, podając mu dłoń. Syna eteru uderzyła znajomość wewnętrznej nomenklatury eteryków przez Einara. Stary hermetyk zatytułował go odpowiednikiem rangi adepta. Niewielu ludzi spoza tradycji mało tytułu, a ci co znali notorycznie myli doktora z profesorem narzekając na intuicyjność nazw. - Mogę wejść? Chciałem wam osobiście podziękować za obronę uczniów i utrzymywanie portalu. Mimo całej tej niefortunnej sytuacji, wam akurat jestem wdzięczny. *** Co wszystkich opętało z tą pajęczyną? Jakby zwykła, szyfrowana komunikacja była niewystarczająca? Od biedy jakieś tajne skrytki, podrzucanie wiadomości przez botnety, fałszywe serwery. Ale czemu pajęczyna? Czyżby poziom paranoi wśród Wirtualnych Adeptów miał osiągnąć punkt krytyczny? Mervi wiedziała, że ostatnio Technokracja przesadza z pogromem, ale aby od razu tak panikować… Takie pytania i wnioski mogłaby rozważać Mervi gdyby tylko miała na to czas podczas szalonej gonitwy w sumieniach informacji. Ledwo zdążyła przywitać się ze swym zadziwiająco wyrozumiałem mentorem, a już po chwili pędzili na koto-wierzchowcach po strugach tęczy mijając kolejne echa odbić miejsc z prawdziwej sieci takich jak 4chan po przedziwnej trasie informacji przeplecionej niecenzuralnymi, absurdalnymi konceptami. Goniły ich całkiem nudne manifestacje skryptów pościgowych technokracji w postaci jaskrawoczerwonych kul wydających niesamowicie upierdliwy świt. Wirtualna adepta słyszała kiedyś, iż te skrypty są w istocie opakowaniem sztucznych sieci neuronowych zbudowanych gdzieś w okolicach lat ‘90 na podstawie umysłów schwytanych wirtualnych adeptów – czy raczej jego oszalałego, pełnego cierpienia strzępka jaźni jaki z nich został po spotkaniu z Technokracją. Wtedy jeszcze technokracja święcie wierzyła w teorię, iż sieć neuronowa jest idealnym zobrazowaniem neuronów żywego organizmu. Pięć kul pędziło wprost na nich. Mentor kobiety warknął pod nosem. - Musimy zjechać z tej drogi w jakiś sformatowany sektor. Masz propozycje? Nie znam okolic tego klucza.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 01-07-2018 o 19:27. |
04-07-2018, 17:47 | #24 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 04-07-2018 o 21:24. |
16-07-2018, 23:01 | #25 |
Reputacja: 1 | Wieczór na metalowej imprezce Było głośno. A piwo było kiepskie. Było głośno, a faceci grający na scenie nie umieli ani grać, ani śpiewać. Przynajmniej wedle Patricka. Irlandczyk nie przyszedł jednak tutaj, by posłuchać muzyki. Tylko dla osób i tłumów. Przyszedł oczywiście przygotowany. W skórzanej kurtce którą miał na sobie, kryły się różne części mechanizmów, oraz przygotowane na te wydarzenie niespodzianki. Nie mógł tu przecież przyjść z bronią, więc zabrał... pudełka z papierosami. Co prawda Patrick nie palił, ale papierosy były wymówką by wziąć ze sobą kilka zapalniczek. Oplecione cewkami i z wbudowanymi nie małymi kołami zębatymi były bronią. Kulami ognistymi, miotaczami ognia, czy ognistymi mieczami, w zależności od ustawień. Krótkotrwałymi efektami nastawionymi bojowo. Tym bardziej użytecznymi, że wampiry (główne zagrożenie Lillehammer)... ognia szczególnie nie lubiły. A i Technokraci też nie reagowali pozytywnie na wybuch ognistego granatu tuż przed ich twarzą. Patrick nie planował rozróby, ale też wolał chodzić po imprezach przygotowany na wszelką ewentualność. Póki co miał zresztą pecha. Niewiele interesujących rybek było w tym jeziorku. Nawet jeśli kreacje artystyczne były ładne, to interesujące opakowania miały nieciekawą zawartość. Dopiero pojawienie się innego maga zwróciło jego zawartość. Healy nie spodziewał się tutaj kolegi po fachu. Tym bardziej że nie mógł on być ruskim popem. Kim więc był? Zabłąkanym członkiem Technokracji? Bardziej owym “Mówcie mi Jony”’m.. od Opustoszałych. Oni lubili takie klimaty beznadziei, a tutejsza kapela z pewnością grała beznadziejnie. Patrick podszedł bezceremonialnie do maga, usiadł obok niego i spytał wprost. - Fajnie grają, co nie? - Sorry amigo, nie jesteś w moim typie. Wolę młodsze. I kobiety. - Mężczyzna nawet się nie odwrócił. - Ty w moim też nie jesteś… ale kipisz eterkiem, albo kwintą. Zależnie jaka nazwa ci podpasuje. A to już jest dla mnie ciekawe.- odparł Irlandczyk z ironicznym uśmieszkiem. I zamówił dla siebie whisky. - To skoro takiś dociekliwy, zrób coś pożytecznego. Nie wiem, pierdol się czy coś - jegomość wyszczerzył w kierunku swojego drinka i wychlał zawartość jednym susem. - Opustoszały co?- zapytał Patrick retorycznie. Wzruszył ramionami. -Sądząc po potencjale, raczej ze szczytu. Niech zgadnę… Jony? - Masz rację, źle zaczęliśmy - jegomość wyluzował, wyprostował się na krześle. Gdyby nie zachowanie zimnej krwi przez Patricka oraz dostrzeżenie kątem oka dziwnej pozycji dłoni skierowanej ku uciskowi, irlandczyk zebrałby cios prawym sierpowym. Zręczny unik nie uchronił go jednak przed pochwyceniem jego własnej głowy i srogim uderzeniem nią w blat. Minęło kilka chwil nim przeszły mu mroczki przed oczami. Po buzującym kwintesencją (i agresją) magu nie było śladu, rozmył się w tłumie. Przez chwilę Patrick rozcierał uderzony obszar twarzy dłonią rozszerzając swą świadomość i próbując znaleźć maga. Kawałek druciku, owijający kilka szkiełek, tranzystorów, kryształków oraz jeden przełącznik… nietypowe wahadełko Healy zmontował w kilkanaście sekund. Przełączenie przycisku, zakołysanie… wibracje przechodzące przez eter rozniosły się po sali i wrócił echem do maga. Wymagało wiele wprawy w wyczuciu wibrującej cewki pod palcami oraz dobrego oka dostrzegającego wahania urządzenia aby sprawnie ocenić skąd dobiegają zakłócenia eteru wykryte tym przedziwnym sonarem. Na szczęście Patrick był wprawny. Jegomość kierował się ku wejściu na zaplecze. “Ciekawość... zabiła kota.” - taka myśl pojawiła się w głowie Irlandczyka. Niestety Healy był twardym synem swojej wyspy. I winien był fangę w nos temu typkowi, więc ruszył ostrożnie w kierunku zaplecza nie mając ochoty dać się zaskoczyć drugi raz. Za to zaskoczyły go zamknięte drzwi. Oczywiście na moment tylko. Miał wszak druciki które wygiął w postać wytrychu, potem należało jeszcze opleść nimi zębatkę, a następnie wsunąć je w zamek. Zagwizdać. I rozpuścić nieco zasuwkę. Zamek puścił. Uchylając drzwi na zaplecze oczom Irlandczyka ukazał składzik mopów połączony z klatką schodową prowadzącą do piwnicy oraz na pierwsze piętro, a także posiadającą dodatkowe, zamknięte drzwi, pewnie do dalszych pomieszczeń. Nie sposób było pominąć też jednego detalu. Nieznajomego jegomościa którego kopniak w drzwi niemal nie uderzył Patricka w twarz gdyby nie połączenie refleksu i siły syna etheru. Nieznajomy oparł się luzacko o barierę schodów. - Mówiłem spierdalaj. Zawsze jesteś tak uparty, gdy nie chce się komuś z tobą gadać? - Zawsze gdy ten ktoś próbuje rozkwasić mi nos na pożegnanie… zamiast po prostu grzecznie odejść.- odparł ironicznie Healy.- Takie rzeczy wkurzają, wiesz? - Masz mnie za jakąś pizdę? Gdybym chciał ci rozkwasić nos, celowałbym nosem w blat, nie czołem. Kto cię przysłał? - W sumie to nikt. Jestem nowy w mieście i się szwędam. Poznaję miasto i sąsiadów. Skąd pomysł, że mnie ktoś przysłał? - zapytał ze zdziwieniem Irlandczyk. - Wiem że magowie to nie jest wielka szczęśliwa rodzina, ale skąd ta cała wrogość? - Nikt? Aha. To wypierdalaj - nieznajomy lekko znudzonym głosem zakomunikował Patrickowi samemu skręcając w stronę drzwi na dalszą część zaplecza. Healy wzruszył ramionami i postąpił zgodnie z zaleceniem. Zamknął za sobą drzwi i ruszył do baru. W końcu nie wypił zamówionego drinka, a na dalszą konfrontację nie miał ochoty. Barman zmierzył wracającego Patricka wzrokiem pewnym obawy przed kolejną burdą ale i też zaciekawieniem. Szykując mu drinka zagaił luźno: - Ostatnio taką burdę mieliśmy tu jak jeden gość przyniósł nabijanego gwoździkami pieszczocha. I chciał w nim tańczyć pod sceną… - To była tylko wymiana uprzejmości. Burda wymaga połamania krzeseł albo kości. Albo i tego i tego.- stwierdził ze śmiechem Patrick i zagaił.- A kto właściwie był? Przypominał kuzyna mojego kumpla. Myślałem, że to on… ale chyba się pomyliłem. - Chłopak właściciela. Czy raczej…Co ja tam, nie będę plotkował. A o orientacji szefa wszyscy wiedzą. - Hej.. to brzmi jak kuzyn mojego kumpla. Może to rzeczywiście on. - Patrick zerknął na drzwi które niedawno otworzył. - Jak ma na imię? - Lars. - Lars? Lars Viken?!- zapytał nieco głośniej Healy. - Nie, nie jak ten polityk - barman uśmiechnął się grzecznie. - To macie tu polityka który nazywa się jak kuzyn mojego kumpla? Ciekawe.- odparł z ironicznym uśmiechem Patrick. A następnie spytał.- A kto jest właścicielem tego przybytku, jeśli to nie jest jakaś tajemnica państwowa? - Polecam zajrzeć do statutu spółki. Mogę w czymś jeszcze pomóc? - Barman był uprzejmy. Patrick odniósł wrażenie, iż człowiek starał się być miły lecz jego wrodzona, skandynawska powściągliwość i dystans źle zareagowały na takie wypytywanie. - Jeszcze jedna whisky poproszę.- odparł z uśmiechem Healy nie zamierzając jej co prawda wypić. Tylko użyć jako wymówki, by dalej siedzieć przy barze. Przez chwilę bawił się w myślach koncepcją wywołania w umyśle barmana przymusu wypowiedzenia nazwiska Larsa. Ale ostatecznie zrezygnował. Był to bowiem potencjalnie trudny i mało subtelny sposób. Zamiast tego wyjął komórkę i napisał SMSa: “ Jak będziesz się nudziła i miała czas, to sprawdź proszę w sieci właściciela tego przybytku i wszystko co można na niego znaleźć w urzędach.” Po tych słowach dopisał adres i nazwę klubu. I posłał do Mervi. Tak, to z pewnością będzie najbardziej subtelny i najbardziej skuteczny sposób. I w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku Patrick popijając drinka zaczął rozglądać się po klubie. W końcu miejscowe miłośniczki ciężkiego grania nie mogły w stu procentach składać się z pasztetów w czarnych skórach. W końcu bystre oko Patricka dostrzegło coś interesującego. Spomiędzy gotek wypełniających obszar z dala od sceny (żeby nie pomyślano, że są jakimiś bezmyślnymi groupies), ona się wyróżniała. Wysoko, czarnowłosa (jak one wszystkie), piękna i mhroczna. Gotka ale w bardziej starym stylu, który Healy jako syn eteru, cenił. Dumna i drapieżna w spojrzeniu i kusząca dekoltem sukni. Idealna… i właśnie sięgała do staromodnej cygaretki, zapewne wypełnionej nie tylko papierosami. Patrick podszedł do niej i zgodnie ze starym zwyczajem zaproponował jej ogień. Płomień błysnął z zapalniczki… nietypowej, bo oplecionej miedzianym drutem i z przylutowanymi diodami. Wyjątkowej. - Jestem poszukującym nowych dróg w nowym mieście.- rzekł przyjaźnie Healy po norwesku acz z wyraźnym irlandzkim akcentem.- Patrick mam na imię. A ty mroczny aniele nocy? Komórka Patricka zadźwięczała dźwiękiem przychodzącego SMSa. Eteryta mógł przysiąc, że nie ustawiał go tak głośno. Westchnął ciężko. - Interesy. Zajmuję się ogniem. A dokładniej pirotechnicznymi efektami…- otworzył komórkę by przeczytać co napisano. Numer, z którego przyszedł SMS, nie wyświetlił się jako jeden z numerów zapisanych w książce adresowej, jednak ta kombinacja cyfr wydawała się znajoma... Tekst natomiast wyglądał w znany reklamom sposób i innym SMSom Premium. “Usługa TWOJ.DZIEN została poprawnie aktywowana. Codziennie będziesz dostawał trzy SMSy z czadowymi dzwonkami i tapetami. Tygodniowy koszt usługi 8.50 EUR + VAT. Żeby wyłączyć usługę wyślij SMSa na numer 98433132 o treści "129y.0i".” - To może poczekać…- mruknął do siebie Patrick i wrócił wzrokiem do rozmówczyni. - Dziś mogę być Alicja - uśmiechnęła się zadowolona z siebie i tego dość sztampowego, mającego dodać jej tajemniczości, tekstu. Gdyby nie ogólna uroda pomieszana z urokiem krasawicy, brzmiałoby to żałośnie. Lecz właśnie dlatego, było dobrze. - Nie jesteś stąd, prawda? - Z zielonych pól Irlandii przyciągnęły mnie ciemne noce i piękne ukryte… przed oczami maluczkich.- odparł z uśmiechem Patrick podejmując tą grę. - Nie wyglądasz na miłośnika tego typu muzyki - stwierdziła fakt - co jest w sumie interesujące. Piękno bywa… różnie postrzegane. Ja na przykład lubię piękno śmierci. Danse macabre, memento mori… Patrick znał to… w różnych wcieleniach. Czasem powiązanych z Kultem Ekstazy, czasem z Eutanatosami, częściej z Opustoszałymi. Poza, konwencja, maska… rozumiał je wszystkie. Alicja pod tym względem była dość płytka… napełniona sloganami i przejęta rolą, której natury w pełni nie rozumiała. Patrick zaś tak… jej konwencja była bliska jego. Mimo swojego stroju mógł i potrafił znaleźć wspólny język z piękną Alice. I ciągnąć rozmowę o beznadziejności i płytkości życia, duchowym pięknie ukrytym w mrocznej poezji Alana Poe… Całkiem przyjemnie tracić czas na gadki o niczym ważnym i delektować się pięknem w czystej, choć nieco pokręconej, formie. Alicja, jak się okazało sama nie czuła się częścią subkultury gotyckiej i nie miała znajomości, ale po prostu nieźle wyglądała w tej stylówie, no i muzyka nie było zła. W tym klubie zresztą głównie ciężkie granie się odbywało. Wspomniała nieco cichaczem że tutaj raz na jakiś czas odbywają się imprezy środowiska LGBT, które jej się podobają… bo mają swój styl. Oczywiście Alicja politpoprawnie (jak to Skandynawka) w pełni popierała prawa tych mniejszości (Patrick zaś potakiwał nie mając nic przeciw mniejszościom seksualnym, ale też nie interesując się polityką w tej kwestii). Sama Alicja stwierdziła konfidencjonalnym tonem że sama jest bi… ale bez przekonania w głosie. A bardziej wypytywana o samą imprezę, że w zasadzie to na żadnej z nich nie była, tylko słyszała że to impreza gejów lub innej subkultury. I że jest świetna. Odmieńcy… ten klub był ich metą. Dobrze wiedzieć. W tej chwili jednak Patricka bardziej interesowała Alicja… jej biseksualność i otwartość na nowe doświadczenia. Która okazała się mniejsza niż się Healy spodziewał. Dowiedział się że jego, nie całkiem, gotycka przyjaciółka trenuje strzelanie. Oraz myśli o biathlonie, bo w okolicy pozostały fajne tory po igrzyskach olimpijskich z ‘94 a może ‘96-go? Lekko pijana Norweżka tego detalu nie pamiętała. Ale schodząc na temat strzelania mogli pogadać o karabinkach sportowych i czemu produkty Smith & Wesson są lepsze od sztucerów Mossberga, choć Healy najbardziej lubił SAKO TRG M10. Alicja podała mu też namiary na najlepsze strzelnice sportowe w mieście. A po kolejnych drinkach wyszło czemu dziewczyna zainteresowała się strzelaniem. Bo Araby… Przez nich bała się wracać późno do domu. Nie wyjaśniła dokładnie o co chodziło z tymi Arabami, ale Irlandczyk łatwo się domyślił. Wspomniała też o jakiś sprawach narkotykowych w mieście… strzelaninach o późnych porach, w tym parę z nich odbyło się kilka przecznic od jej domu. Nic więc dziwnego, że Patrick zaoferował jej odprowadzenie do domu. A ta po kilku chwilach wahania zgodziła się. Dalej potoczyło się zgodnie z regułami romantycznego filmu, spacer pod gwiazdami, (podchmielone) pogaduszki o sensie życia i ulubionych kolorach, książkach… Gdy dotarli jednak do drzwi jej domu, Healy nie został zaproszony do środka, nie dostał pocałunku w nagrodę. Ale wymienili się kontaktami i Alicja obiecała że zadzwoni wkrótce. Koniec końców, był to dla maga udany dzień. Pobudka na “własnych śmieciach” była zawsze przyjemnym doświadczeniem.Co z tego że tapczan uwierał tu i tam, a zamiast pościeli był koc. Patrick był w domu. Śniadanie oczywiście było pizzą zamówioną telefonicznie. Nic specjalnego, ale dała się zjeść, a Irlandczyk nie miał czasu na wybrzydzanie w kwestii posiłków. Tak mało czasu, a tak dużo do zrobienia. Pierwszą sprawą do załatwienia był samochód, oczywiście po wysłaniu do Alicji fotki z śniadaniem podanym do łóżka i smiley face’m. W Lillehammer może nie konieczność, w końcu duże europejskie miasto miało solidny transport publiczny. Niemniej odpowiednio przygotowane cztery kółka byłyby przydatne, więc Healy udał się, by kupić tanio pojazd w najbliższym komisie samochodowym. Tam uprzejmy i sympatyczny i namolny norweg o uśmiechu rekina prowadził Irlandczyka od wozu do wozu, zachwalając każdy z nich. Niemniej Healy’emu w oczy wpadła używana terenowa toyota w wyjątkowo dobrym stanie i po wyjątkowo dobrej cenie. Za dobrej, żeby nie śmierdziało tu szwindlem.Niemniej to nie był dla Patricka powód by z niej zrezygnować. I szybko wyszło szydło z worka, nieco wyklepana karoseria, lampy wymieniane, zawieszenie niekoniecznie w najlepszym stanie i… chłodnica poważnie uszkodzona. Ten pojazd zaliczył poważną stłuczkę i raczej nie nadawał na szalone szarże po norweskich drogach. Nie bez poważnego i kosztownego remontu. Niemniej silnik miał nadal sprawny, a resztę w miarę przyzwoitą. Dało się tym wylakierowanym na glanc rzęchem podróżować. I po odkryciu prawdy dało się też zbić nieco z ceny. Ostatecznie toyota nadawała się do jeżdżenia i Patrick miał swój wóz oraz warsztat w którym mógł się podjąć remontu. Dojechał toyotą na miejsce, wjeżdżając nią w krąg zbudowany ze zwojów kabli, łączących, pokrętła, mierniki i diody. Krąg ten miał ułatwić mu proces naprawiania (copyright by Mechanicles). Zmontowane gogle założone na oczy pozwoliły znaleźć uszkodzenia i wady w pojeździe, części które należało wymienić lub subtelnym ingerencjami magyi naprawić lub zmienić. Drobne i niewielkie ingerencje, tam gdzie zwykłe umiejętności mechaniczne zawodziły. Patrick zresztą planował większe przeróbki, jak na przykład tajny schowek na broń, ale póki co… na razie musiało wystarczyć doprowadzenie wozu do stanu fabrycznego. Prawie się udało.Patrick był z siebie zadowolony. Otarł czoło i zamówił kolejną pizzę na obiad. Dywanik, kadzidełka, lakierowane pudełko ozdobione srebrnymi intarsjami. Pozytywka, stara i z historią… której nie znał nikt poza Szalonym Szkotem. W środku były jakieś zapiski po łacinie. Ale Irlandczyk łaciny nie znał, a jego awatar twierdził że zna tylko grekę. Patrick się tym nie przejmował, pozytywka była mu potrzebna do koncentracji. Bo Healy nie potrafił usiedzieć w miejscu spokojnie. Zawsze musiał być w ruchu, zawsze musiał być czymś zajęty. Ciężko mu więc przychodziło medytowanie. A obecnie potrzebował się skupić, by osiągnąć to czego pragnął. Zdobyć wiedzę… nawet jeśli tymczasową. Przekręcił kluczyk, zamknął oczy, mieszkanie wypełniły dźwięki pozytywki. Patrick zaś uspokajał oczy wsłuchując się melodię, by użyć jej jako klucza drzwi do kosmicznej świadomości… czy też zbiorowej pamięci ludzkości, a może ultra-umysłu rzeczywistości? Jakkolwiek by to zwano, liczyło się co z niej dało się wyciągnąć, informacje które potrzebował. Niemniej wymagało to czasu i wysiłku… znacznie więcej niż w przypadku innych magów. W końcu po kilku godzinach medytowania Patrick w końcu zdobył wszystkie puzzle kosmicznej układanki. Był więc gotów na wieczór. Na razie jednak należało się zebrać do kupy i pojechać na pierwsze zebranie magicznej śmietanki Lillehammer. Zabawne było być do niej zaliczonym. Po drodze wysłał krótkiego SMSa Klausowi. “SE winni trzymać się razem.” Tak dla przypomnienia, kim są i że z racji tego Klaus mógł liczyć na poparcie Patricka, a Irlandczyk oczekiwał tego samo od Niemca.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:41. |
21-07-2018, 22:22 | #26 |
Reputacja: 1 | Kiedy Klaus otworzył drzwi, nie wiedział czego się spodziewać. Nie spodziewał się na pewno mistrza Einara, wyglądającego jakby jedną nogą byłby już w grobie… może brak snu się do niego dobierał. Spojrzał na hermetyka przymrużonymi, zaspanymi oczami. - Mistrz Einar? Wybacz mój stan, właśnie miałem się udać na spoczynek. Proszę wejść, proszę wejść.- Eteryta wprowadził starszego maga do środka. Wnętrze wydawało się względnie uporządkowane, nie licząc kilku kartek rozwieszonych na ścianie… i kilku worków z piaskiem pod nimi - Mistrz napije się czegoś? Kawy, herbaty? Zaoferowałbym też coś mocniejszego, ale nie zakupiłem… no i pora już nie ta. - Klaus wskazał na stół i krzesła w pokoju gościnnym. - Nic nie szkodzi, nie ma co się kłopotać z powodu starego człowieka - z lekkim uśmiechem Einar powoli, ostrożnie usiadł na krześle. Klaus usiadł naprzeciwko przecierając oczy. - Więc w czym mogę pomóc? Zakładam, że to nie jest wizyta towarzyska. - Eteryta zamyślił się na chwilę - Jak się ma chłopak? - Jak wspomniałem, chciałem tylko podziękować profesorowi. Okazać wdzięczność… - westchnął. - Adam znajduje się w silnej ciszy. Generuje hobgobliny. Dość trudny przypadek. Ujmę nieskromnie , ktoś z mniejszym doświadczeniem najprawdopodobniej sprawiłby, zupełnie niechcący, iż liczba maruderów na świecie wzrosłaby - hemeryk przygryzł wargę mówiąc, chyba przypadkowo. Lekki cień bólu pojawił się na jego twarzy. - Rozumiem. Co do dziękowania… nie ma naprawdę za co. Nie zrobiłem niczego tak cudownego… co gorsza jeden uczeń i tak zginął. - Nie tylko jeden. Kruger kiwnął głową. - Jak się objawiają te hobgobliny? - Dość dynamicznie. Co jest pozytywnym symptomem. Gdy hobgobliny stają się stałe, oznacza to ustalenie stanu ciszy - spokojnie wyjaśnił Einar. Zbyt spokojnie. Gdyby nie ból ukryty w jego oczach wyjawiał prawdę. Nie przychodziło mu łatwo rozmawiać o tym. - Chciałem się was zapytać o opinię, z szacunku i zaufania - zaczął gładko - w materii wydarzeń w dziedzinie. Klaus był zbyt zmęczony na wiele rzeczy. Odmowę, tłumaczenie, zaangażowanie. Spokojnie tylko skinął głową - Proszę się nie krępować. - Proszę tylko o opinię bądź wytłumaczenie działań waszych towarzyszy z kabały. Rzucenie odrobiny światła na sprawę. - Kabały…? Aaa Mervi i Patrick...chyba, że pozostali zrobili coś o czym nie wiem. - Nie, tylko o tych magów pytałem. - Nie widziałem dużo podczas ataku. Praktycznie sam koniec. Czy zachowali się… podejrzanie? Dziewnie? Nieodpowiednio? - Przez działania irlandczyka, po sugestii mojej drogiej Mervi - coś dziwnego pojawiło się na twarzy mistrza - oddaliśmy dziedzinę Unii. Straciliśmy okazję ocalenia reszty uczniów. Ja straciłem honor. Klaus westchnął. - Honor nie jest potrzebny martwym, mistrzu. Zakładam, że takie było rozumowanie Mervi i Patricka. Dziedzinę możemy odzyskać, a uczniowie… - sam Klaus się delikanie skrzywił.- Mervi chciała ich ocalić, pytało o ich lokacje… Virtualni tak mają "Nikt nie zostaje". Po prostu nie było już szans, inaczej wszyscy byśmy zostali złapani lub zabici… to samolubne i okrutne… ale nie zawsze uratujesz wszystkich. - Badałem to miejsce całe życie. Potrafiłem wykorzystać jego potencjał, jego moc do odparcia szturmu. Byłbym w stanie dać wszystkim tyle czasu ile potrzebuję. Rozumiecie już? Honor traci się gdy może się coś zrobić, gdy ma się ku temu wolę i środki… I wszystkich się zawodzi… Dziękuję za wyjaśnienie - Einar zacisnął sine usta i począł powoli wstawać. - Chwileczkę mistrzu. - Klaus nakazał gestem ręki starcowi usiąść - Rozumiem, że czujesz że zawiodłeś. Rozumiem i szanuję to. Wolę miałeś mistrzu… środki też… ale obawiam się, że możesz przejawiać zbytni optymizm co do możliwości, że byłbyś wstanie dać nam dostatecznie dużo czasu. Ja, Mervi i Patrick tak naprawdę się nie znamy… daleko nam do prawdziwej kabały, nawet teraz nie wiele wiem o Patricku ponad to, że się nie zgadzamy w kilku aspektach filozoficznych. O Mervi wiem, że nie przepada za Patrickiem..Mógłbyś kupić dostatecznie dużo czasu prawdziwemu, zgranemu zgromadzeniu magów. Nie trójce adeptów, dwójce nowicjuszy i mistrzowi. - Klaus pogładził się po nasadzie nosa, musiał się napić - Zadam tylko jedno pytanie… zakładam, że to samo zadawała sobie Mervi… Co jeżeli by cię złapali żywym? - Wiecie adepcie gdzie właściwie znajdowała się Wieża? Einar zapytał nagle z siłą głosu dawnych lat. Klaus zamrugał kilka razy. - W umbrze? - Pośrednio. Bardzo blisko, najbliżej jak się dało Niskiej Umbry. Powstała aby katalizować tamtejsze moce. Rozumiecie już - Einar uśmiechnął się gorzko - w tym co mówiłem naprawdę nie ma ziarna pychy. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, mistrzu. - zauważył Klaus. - Nie było możliwości aby mnie złapano żywcem. Jak dwa plus dwa jest cztery - Einar uciął krótko. - Znam matematyków, którzy by udowodnili co innego… - mruknął Klaus - Rozumiem, że miejsce było istotne, ale nie pozostawimy go w łapach unii. Przynajmniej ja nie mam zamiaru. - Bardzo romantyczna postawa. Naprawdę doceniam. Jednakże wobec aktualnej przewagi Unii, nie jesteśmy w stanie odbić tej klasy miejsca. Jedyne co nam zostało to strategia spalonej ziemi. I proszę mi wierzyć, nikogo to nie boli bardziej niż Porząðku Hermesa. Tymczasem nie będę wam zajmował więcej czasu. Dziękuję za opinię i miłą dyskusję. - Jeżeli jeszcze bym mógł, mistrzu. - zaczął Klaus - Znacie Mervi. Przydałaby mi się jakakolwiek wiedza na temat moich… towarzyszy? - Najlepsza jest rozmowa. Odrobina rozmowy dobrze zrobiłaby wszystkim tradycjom - pogodnie odpowiedział Einar. - Zakładam mistrzu. że cała wiedza jaką posiadasz o mnie, wynikła z naszych rozmów? - Jesteście sławni w pewnych kręgach. Klaus pokręcił głową na komplement, ale uniósł ręce w geście poddania się. - Dobrze, porozmawiam z nią… chociaż nie wydaje się być tym zainteresowana. Nie będę już zmuszał mistrza do zaspokajania mojej ciekawości. Z twarzy Einara zeszło trochę cierpienia. Odprężył się. - Planuję odejść z waszej gościny. Przed tym, prosiłbym o rozmowę. O światłości której ciemność nie ogarnia. Taka intelektualna gimnastyka. - Możemy pogimnastykować się teraz. - zaczepił Klaus. - DZiękuję za pochlebstwo. Beðe potrzebował jednak pewnego przygotowania. - Będę więc oczekiwał naszego kolejnego spotkania. - Klaus westchnął - Oby ten duch nie odwiedził mnie dziś- Eteryta spojrzał na łóżko. Einar jednak nie podjął tematu i po kilku minutach dwójka magów się pożegnało się. Klaus obawiał się, lub miał nadzieję, że ta wizyta pobudzi go na tyle, żeby odłożyć jeszcze odrobinę sen. Zanim zdołał dojśc do łóżka otrzymał SMS od Patricka. - "SE winni trzymać się razem"... w innych odkrywczych wiadomościach: Woda jest morka, grawitacja ciągnie do ziemi, a ionizowane łącza hiperkonduktorowe wymagają więcej węgla niż sądziłem... - wyklikał szybką odpowiedź do Iralandyczyka i rzucił się na łóżko, usypiając jeszcze w powietrzu. "Nie mam pięniędzy."
__________________ Mother always said: Don't lose! Ostatnio edytowane przez Seachmall : 21-07-2018 o 22:28. |
22-07-2018, 00:23 | #27 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. Ostatnio edytowane przez Zell : 23-07-2018 o 18:40. |
24-07-2018, 10:00 | #28 |
Reputacja: 1 | Inkwizytor usiadł obok Walerii. Miał na sobie skórzaną kurtkę, spod której wystawał biały T-Shirt. Ręce trzymał w kieszeniach kurtki. W prostych jeansowych spodniach mógłby uchodzić za jednego ze stałych bywalców klubu. No prawie…
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
24-07-2018, 11:27 | #29 |
Reputacja: 1 | Waleria żegnając się z Hannah objęła ją ze słowiańską czułością, a następnie pomimo, iż uwolniła ją od niedźwiedziego uścisku umieściła swoją dłoń za plecami młodej dziewczyny i zaczęła powoli kierować się w stronę wyjścia
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett |
24-07-2018, 12:56 | #30 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |