Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-06-2018, 01:00   #21
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Noc

Klaus przyjrzał się istocie, która wtargnęła do jego domu. Był pewny, że jej wygląd miał wywołać szok i odrazę, a to miało jej dać przewagę w walce. Eteryta zerknął na swój pokój, aby zauważyć różnice, jakie wywołała istota. Nowy obraz i pościel. Czyżby odwiedził go Marauder albo Nephandi?
Postanowił rozpocząć dialog, ale najpierw musiał ustawić się w pozycji siły. Istota najwyraźniej nie przepadała za jego światłem. Uniósł więc do niego dłoń nie odrywając od istoty oczu.

- Rusz się, a skoncentruję to światło na twojej głowie, nie zauważysz kiedy ją stracisz.
Potwór przekrzywił łeb raz w lewo, raz w prawo. Nie skoczył w jego stronę lecz wykonał demonstracyjny, stanowczy krok do przodu.
- Światło tylko śmierdzi - warknął bulgoczącym głosem.
Klaus się delikatnie uśmiechnął, przynajmniej była możliwość komunikacji
- Dobrze, mówisz. Czego chcesz? I jak wlazłeś do mojego domu?
- A po co wyjmować?
- Krzywe nogi jak srasz! - Bestia skoczyła w kierunku Klausa Potwór poeta się trafił pomyślał Klaus pstrykając palcami. Pstryknięciem rozszczepił kilka atomów między swoim światłem a głową potwora. W wyniku dziury światło momentalnie starało się je wypełnić, a Klaus wepchnął tam go jeszcze więcej. W wyniku czego potężny promień ruszył w stronę głowy intruza
Potwór zrobił unik, trudno było trafić w bezładnie posklejane ciało. Laser zszedł bokiem, rozcinając mu powłoki skórne. Warknął i łapami pochwycił KLausa. Skrępował mu ręce, nogi, boleśnie, zatarta skóra zaczęła krwawić. Jednym pazurem dociskał mu brzuch, lecz nie przebił go. Czuł smrodliwy oddech potwora.
- I co jeszcze dla mnie masz? Heeeeeeee?
Ok koniec grania twardziela, czas na kompromis.
- A czego chcesz?

- Pożreć twój mózg - bestia mocniej ścisnęła ręce Klausa. Sunowi eteru chrupnęły kości w prawym nadgarstku. Klaus wydał z siebie bolesne westchnienie, ale udało mu się powstrzymać krzyk.
- Gówno prawda. Zrobiłbyś już to. Nie, ty chcesz czegoś. No dawaj, masz w łapach człowieka, który ma jaja wszechświata w garści. Czego chcesz?
- Zabawy. Skoro o jajach mowa...
Stwór oblizał się. Maga oblał zimny pot.
- I tak z nich nie korzystam, ale dzięki za jedno. - Klaus spojrzał na jedynego przyjaciela jakiego miał w tym pomieszczeniu. Zwiększył intensywność światła, aby usmażyć nieruchomy obecnie cel.

Intensywny rozbłysk światła sprawił kilka rzeczy. Po pierwsze, napełnił pomieszczenie wonią przypalonego mięsa. Po drugie, wkurzył monstrum które wbiło dwa pazury w brzuch Klausa, tuż nad wątrobą. Mag krzyknął. Co gorsza, chyba i jego samego przypaliło, bo czuł pieczenie na skórze. Monstrum wydawało się być piekielnie wytrzymałe.
- Booli? To teraz jajca...
- Czekaj! Nie możemy jakoś się dogadać? - Eteryta zaczynał popadać w panikę, stracił całkowicie kontrolę nad sytuacją.
- Nie... ale wystraszony lepiej smakujesz.
Potwór sięgnął którąś z powyginanych rąk w kierunku ud Klausa, przy oklazji boleśnie zadzierając mu skórę na nodze.

- Poczekaj... zanim zapoznamy się intymnie... zaspokój moją ciekawość. Pościel i obraz. Czemu je zmieniłeś?
Stwór wbił mocniej pazury w jamę brzuszną Klausa. z Bólu pociemniało mu w oczach. Gdy trochę odzyskał jasności widzenia, dostrzegł, iż obrazu nie ma. Tylko pościel została taka jaka była.
- Ok... zostawiłeś pościel. Jesteś głodny co? Mam dla ciebie ofertę. co powiesz na przedmioty przepełnione kwintesencją? - będzie później musiał wytłumaczyć kilku osobom, gdzie się one podziały, ale przynajmniej będzie miał okazję się tłumaczyć.



Bestia mlasnęła. Lecz chyba nie na myśl o kwintesencji. Wgryzł się w bark Klausa odrywając spory kawałek mięsa. Bolało potwornie. Klaus zdołał tylko wydać z siebie zduszony krzyk. Spojrzał jeszcze raz na światło. Nie miał zamiaru odejść bez walki. Sięgając całą wolę do świetlistego eteru wyrzucił całą jego furię na formę i bestii i swoją. Niestety efekt nie był taki jakiego się spodziewał. Sam dostał kilku stopniowych poparzeń, ale bestia stała tam gdzie stała.
- Scheiße… - to były ostatnie słowo Kruggera nim potwór rozerwał go na pół, a Klaus obudził z krzykiem we własnym łóżku.

Spojrzał szybko na pościel i na ścianę. Były takie jak je zostawił. Upadł ciężko na posłaniu łapiąc oddech… sen, cholerny koszmar. Chwilę zajęło mu zanim się pozbierał.
To tylko sen… chociaż… może jego Avatar postanowił skontaktować się z nim w sposób inny niż sprawiać, że Klaus kwestionuje swoją poczytalność. Potworek pokazał, że systemy obronne Klausa nie są w stanie go dobrze chronić i musiał je rozbudować. Miał kilka godzin przed sobą więc szybko tylko zadzwonił do mistrza Jonathana, aby umówić się na spotkanie.
Następnie rozrysował dokładnie swój dom, szukając miejsc gdzie mógłby dokładnie zaimplementować planowane zabezpieczenia.


U Jonathana
***


Minęło kilka, jeśli nie kilkanaście długich, nudnych chwil nim Mistrz Jonathan otworzył drzwi Klausowi witając go delikatnym, acz w jakiś sposób szczerym uśmiechem oraz wyciągniętą dłonią w geście przywitania. Hermetyk prezentował się swojsko w luźnych, rozciągniętych spodniach z dresu skrywających wychudłe nogi oraz grubym, zmechaconym swetrze. W przestronnym pokoju panował specyficzny bałagan będący mieszaniną książek, bliżej niezidentyfikowanych narzędzi magicznych oraz ubrań. Widać rozpakowanie się zajmowało magowi dużo czasu.
- Wybacz Klaus bałagan. Jeśli mogę tak mówić, w Polsce nie miałem czasu zaproponować przyjścia na bliższą stopę. Przy stoliku jest wolne krzesło. Jakoś się tak składa, że jeszcze nie zajęły go wyprasowane koszule.
- Powinieneś zobaczyć mój dom, przynajmniej to co z niego zostało. - zażartował Eteryta i usiadł na krześle. Klaus nie wyglądał na wypoczętego, delikatnie podkrążone oczy, zaczątki zarostu, zmierzwione włosy - Jeszcze raz dziękuję, że mnie przyjąłeś.
- Napijesz się czegoś? Zresztą, niech zgadnę, dobra kawa powinna pomóc zapewnić bystrość zmysłów. Przy okazji opowiedz dokładniej z czym przybywasz - Hermetyk bez opieszałości po prostu zaczął zaparzać czarny trunek dla technomanty.
Eteryta przyjął kawę, ale jeszcze nie skosztował.
- Chodzi o tego ucznia, który był z nami w wieży. Ten, który obecnie przebywa w ciszy. Czy można go zobaczyć?
- Osobiście proponowałbym się wstrzymać. O ile wizyta u samego ucznia byłaby wskazana, to jest ona transakcją wiązaną ze spotkaniem Mistrza Einara. Wczoraj niemal nie wyzwał mnie na pojedynek.
- Sądzę, że jestem mu to winien. - Technomanta westchnął i podmuchał w czarną ciecz, aby ją schłodzić - W sumie Patryk wczoraj, zwrócił moją uwagę na pewną rzecz.
- Rozumiem i popieram – odpowiedział łagodnie – lecz nalegam aby się tymczasowo wstrzymać. Nie wiem czy Mistrz Einar jest taki bojowy ze swej natury czy to skutek tych wydarzeń… Raczysz przybliżyć swe przemyślenia?
- W tym mieście jest tylko kilka miejsc, z których można zrobić solidny węzeł. Nie ma żadnych artefaktów, żadnych dawnych bibliotek, żadnych starożytnych ruin. Są za to wampiry, technokracja na odległość splunięcia i pewnie Lupiny w lesie… - Klaus spojrzał na Jonathana z odrobiną rozbawienia, ale i faktycznej ciekawości - Czemu zakładamy tu fundację?
- I oto zaczęły się naprawdę trudne pytania – hermetyk uśmiechnął się bardziej do siebie niż do Klausa. - Szacowana liczba węzłów wydaje się zadowalającą. Z tego co nam wiadomo, krwiopijcy znajdują się w stanie wewnętrznej wojny co stanowi idealną dla nas okazję do wpłynięcia na miasto. Dodatkowo, co może brzmieć jak ponury żart biorąc pod uwagę wczorajsze wydarzenia, okoliczna technokracja jest stosunkowo łagodna i z jakiś powodów ignorowała to miasto.
Hermetyk przerwał na chwilę oceniając reakcje naukowca.
- Tak brzmi wersja oficjalna. W odróżnieniu od innych wersji oficjalnych, znajduje się w niej zadziwiająco dużo prawdy, aż sam byłem zaskoczony. Jeśli to nie wystarcza… Mogę podać pierwszą przyczynę. Tylko zastanów się czy w tej chwili musisz ją znać. Jeśli zaufasz memu osądowi, uważam, iż to jeszcze nie są te okoliczności.
- "Stosunkowo łagodna i z jakiś powodów ignorowała to miasto"... - powtórzył Klaus - Jestem gotów postawić swoje buty, że to się niedługo zmieni. Jeżeli w końcu poznam prawdę to mogę poczekać. - Upewniając się, że nie poparzy sobie ust i języka Klaus jednym haustem wypił kawę - Wybacz, ale wolę stosować dawki uderzeniowe na coś takiego co mi się zdarzyło w nocy.
- Dlatego, na wypadek problemów, fundację tworzy dwóch mistrzów oraz spore grono wyjątkowo utalentowanych adeptów. Masz moje słowo Klaus. Wiem, że mamy podłe czasy i nawet honor magów się psuje, lecz mimo to, daję słowo.
Hermetyk zamyślił się. Nie naciskał na Klausa w materii nocnych wydarzeń. Trudno powiedzieć czy był to spryt czy też wrodzona grzeczność.
Klsus potrząsnął głową przeganiając ostatki otępienia porannego.
- A co mi szkodzi… Mistrzu Jonathanie, znasz się może trochę na interpretacji snów?
- Sądzę, że nawet trochę lepiej niż przeciętny mag Porządku, nie umniejszając kolegom. Jednakże ekspertem nie jestem.
- Miałem naprawdę nieprzyjemny sen dzisiejszej nocy. - Klaus westchnął - Koszmar… typowe, bestia z masą kończyn mnie zaatakował… chciała mnie zjeść kawałek po kawałku… tylko, że to był świadomy sen… tak jakby. Zauważyłem, że mój pokój był zmieniony. Jak i moja pościel. Szczerze myślałem, że atakował mnie marauder czy nephandi.
- Poza tym pokój był identyczny? Wszystko dokładnie, pamiętasz szczegóły miejsca, otoczenia, detale snu dobrze?
- Zauważyłem, że dodał mi obraz ze statkiem na ścianie i zmienił kolor pościeli na brązową. Takto taki sam, nawet podstawowy system obronny, który zamontowałem działał jak powinien.

- Zbyt duże przywiązanie do szczegółów w połączeniu z realizmem oraz poprawnym działaniem pamięci sugeruje wprost inwazje mentalną. Pewnego popularnego typu. Najprościej jest atakować obrzeżka psychiki, granice jeszcze świadomego umysłu. Nie trzeba sobie zadawać trudu aby wejść głębiej w umysł, niepostrzeżenie. Ale dzięki temu możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa odróżnić to od snu. Radzę to zapamiętać, prawdziwe sny są bardziej niestabilne i zamglone – mistrz wyjaśnił rzeczowo.
- Więc zaatakował mnie mentalnie facet z większą ilością kończyn niż komórek mózgowych. Jasne… jednak to rodzi kilka pytań. Kto? Czemu? I skąd wiedział kim jestem? - Możesz mi dokładnie opisać monstrum? Co mówiło, jak się zachowywało, jak dokładnie wyglądało? Raczyło się przedstawić, poprosiłeś o to?*
- Byłem bardziej zajęty tym co mi chciało zrobić. Jak wyglądało? Powiedziałbym, że humanoidalnie…mniej więcej tak sobie wyobrażałem "Sturękich" z greckich mitów… no może nie aż tak. Mał kilka par rąk, ziemistą skórę, wybroczyny i rany. Szeroka gęba. Chciał mnie zjeść… tak w skrócie.
- Polecam wyrobić sobie nawyk proszenia o przedstawienie się. To zadziwiająco często działa. Co do atakującego. Wybacz Klaus, nie znam twych wyobrażeń. Był piękny, jak rzeźba antyczny czy bardziej kaleki? Możliwe, iż mam pewien trop.
- Kaleki. Spotkałem kiedyś wampira na prowincjach wschodniej europy. Jeden z tych co rzeźbią ciało i robią potwory? Wyglądało jak coś z warsztatu takiego.

Jonathan zamyślił się. Myślał długo wpatrując oczy w drzewa rosnące za oknem. Magnum Opus znajdowało się blisko dość urokliwego parku.
- Trudno mi powiedzieć z całą pewnością, lecz mógł to być duch, być może nasłany. Jeśli może przypuszczenia są poprawne, powinienem mieć go scharakteryzowanego w moich zbiorach. Na tyle, iż byłbym w stanie podjąć się próby ewokowania go. Jak tylko doprowadzę się do porządku z tym miejscem, mogę to zrobić. Nie powinno być trudne.
- Więc mogę mieć nawiedzony dom… świetnie. Ciekawe czy ubezpieczenie to pokrywa, albo czy to solidny powód, aby domagać się anulowania kupna. - Klaus pokręcił głową - Jeżeli byłbyś w stanie mi pomóc byłoby świetnie.
- To raczej nie kwestia miejsca.
- Facet od nieruchomości nie musi tego wiedzieć. - Klaus się uśmiechnął - Mogę jakoś pomóc?
- Nie, aktualnie nie – hermetyk pokręcił głową. - Polecam się na przyszłość – mrugnął.

***

Popołudnie
Klaus był…. zadowolony z tego spotkania. Przynajmniej wiedział, że Avatar trzyma się swoich starych zwyczajów.. Oznaczało, że potworek mógł być jednak poważniejszym zagrożeniem. Eteryta nie znał się na istotach snów, ale podejrzewał, że wszystko co może wpłynąć na jego umysł było czymś przed czym powinien się chronić.
Zanim wrócił do domu udał się na małe zakupy. Odwiedził sklep budowlany kupując niezbędne narzędzia oraz kilka kilogramów czystego piasku.
W domu zabrał się za planowanie.

Najpierw dokładniejszy zautomatyzowany system obronny. Postanowił zapożyczyć pomysł od starego dobrego Tesli. Klaus przez chwilę zastanawiał się czy historia Serba i Edisona dobrze odzwierciedlała obecną historię Synów Eteru i Technokracji.


Będzie oczywiście musiał wprowadzić kilka zmian. Miał dostęp do większej ilości materiału niż Tesla i miał już kilka pomysłów jak je zaimplementować.

Następnie most.


Pomysł przyszedł mu kiedy rozmyślał o obronie i rozważał fosę. O ile oczywiście nie mógł tego zaimplementować w swoim zaciszu domowym, koncept się nadawał do budynku fundacji. Będzie musiał pomówić z resztą ekipy na ten temat.



I w końcu kryształ… był dumny z obu pomysłów jakie miał dla tego cudeńka. Jeden jako sejf dla jego wiedzy, drugi jako skład energii. Teraz wystarczyło tylko… Cholera obliczenia.
Eteryta zaczął chodzić po pokoju przyglądając się masie wyliczeń kątów, przepuszczalności materiału… wszystko wyglądało dobrze, ale… Klaus nigdy nie ufał sobie jeżeli chodzi o tak skomplikowaną matmę. Możliwośc błędu była oczywista, a nie mógł sobie na nią pozwolić. Będzie potrzebował zweryfikować swoje wyliczenia z jakąś osobą trzecią… i mam pomysł z kim.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 27-06-2018, 01:38   #22
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



Wraz z błogością rozchodzącą się w żyłach, wraz z wyciszającym umysł działaniem narkotyku, technomantka czuła coś jeszcze... wstyd za siebie i żal za wyrządzoną krzywdę swemu Awatarowi. W końcu niezależnie od ich relacji, niezależnie od tych złych i rzadkich chwil bez złośliwości, od każdej bezsensownej sprzeczki - on na to nie zasługiwał.

A wszystko tylko dla zaspokojenia pragnienia utonięcia w fałszywym poczuciu spokoju; skoro utraconej siebie i tak nie sposób odzyskać.
Teraz zaś chciała jedynie spać, wyłączyć zdradzieckie uczucia i myśli, nie musieć uczestniczyć w tym szaleństwie... przynajmniej póki nie wrócą jej zmysły.


Spać...

Nie reagować na dźwięk SMSa...
Nie interesować się treścią wiadomości.

wChar_111?
Co to za kretyn?
Niech się goni...


W pierwszym odruchu chciała odpisać na nieznany numer, zwyzywać w wiadomości tego wChar_111 nie szczędząc wymyślnych wulgaryzmów. Pokazać nadawcy w jakim poważaniu go ma.
W następnym zaś przeklinała jedynie siebie, gdy na wpół przytomnie próbowała przypomnieć sobie gdzie był jej zestaw VR... i dotrzeć do niego.

O podłączeniu urządzenia wolała nie myśleć w tej chwili, a tym bardziej w jaki sposób ma wejść do Pajęczyny, gdy odurzone narkotykiem myśli odmawiają współpracy.




Seledynowe nici informacji plątały się bez ładu, czasem wręcz zapętlając się w węzły spowalniające swym splotem przepływ danych. Mervi już dłuższą chwilę patrzyła na uparty pakiet, który za wszelką cenę chciał dotrzeć do miejsca, w którym uwolni zawarte w nim informacje. Niestety, na drodze do realizacji tej ambicji stał supeł, który przez zacisk koryta tego nurtu powodował zator. Za jakiś czas poprawny ruch zostanie przywrócony i pakiet zdoła dotrzeć na miejsce... albo nić zostanie przepięta w inne miejsce, zmieniając drogę, jaką informacje będą musiały obrać.
O ile do tego czasu nie zostaną sformatowane.
Zniszczone?

Czy informacje naprawdę mogą przestać istnieć?

Czy tylko szukają nowych nośników?

Mervi czuła się tak bardzo śpiąca, tak bardzo otumaniona narkotykiem, który zażyła zbyt niedawno. Dlaczego więc marnowała siły na bezcelowe rozważania egzystencji informacji? W tym momencie do niczego konkretnego dojść nie mogła, a jedynie mogła utulić się do snu nim przyjdzie drugi Wirtualny Adept.

Nie znała go. Nie wiedziała z kim będzie mieć do czynienia i czego powinna oczekiwać po tym spotkaniu. Cechująca ją ciekawość starała się rozbudzić umysł, zmusić do skoncentrowania. Udało się to osiągnąć tylko w pewnym stopniu, dość niewielkim, choć wystarczającym by Mervi nie odpłynęła jeszcze w Pajęczynie w senną toń.
I choć adeptka jeszcze nie zanurzyła się zbyt głęboko w snach, to przyjęta przez nią zaprojektowana już dawno forma, w jakiej ukazywała się w Pajęczynie, była tak niewyraźna, jako i dla samej Mervi odurzonej morfiną zrozumiałe było to, co miała przed oczami.

[media]https://raindrop.io/files/drop69037904/69037904_photojpeg.jpg[/media]

Rozpikselowana sylwetka wirtualnej adeptki zdawała się zmieniać zależnie od odległości z jakiej się patrzyło. Obraz zachowywał się, jakby był zbyt mocno powiększany z każdym krokiem w jego stronę, więc wygląd Mervi tracił na ostrości praktycznie do zera, gdy patrzył na nią jej rozmówca stojący wszak tuż obok.
Inną kwestią było, iż przestawiał on młodą dziewczynę jakby wyciętą wprost z kolorowego magazynu mody dla nastolatek. Wręcz zdawała się ona być tym "najfajniejszym dzieciakiem w szkole, któremu urodą żadna nie dorówna". Mogło również zastanawiać co wspólnego ma jej aktualny, o wiele lżejszy (czasem nawet zbyt lekki) ubiór z tym, w którym na co dzień widziana jest sama adeptka, wydająca się być zakochana w jakimś biurowym uniformie. Makijaż stosowała także tylko w tej wirtualnej rzeczywistości.

Ciekawe czy sama Mervi widziała pewne podobieństwo swojej rozpikselowanej sylwetki do swojego Awatara?

Pojawienie się Firesona skutecznie odciągnęło Mervi od innych spraw, które zawracałyby jej niepotrzebnie głowę.
Ciężko było technomantce skupić odpowiednio myśli, jednocześnie nie dając po sobie poznać w jakim stanie się aktualnie znajduje. Gdyby to spotkanie miało się odbyć za kilka godzin, nie czułaby się tak źle, ale tuż po zażyciu tego narkotyku? Nagłe wyciągnięcie z sennego otumanienia nie było najlepszym wyborem, ale jak mogła zignorować wiadomość od wChar_111, który chciał się z nią spotkać w Pajęczynie?

A więc teraz Arch1T3h próbowała z małym skutkiem odsunąć na bok ten lepki budyń, w którym broczyły jej myśli oraz informacje przekazywane przez wirtualnego. Normalnie po prostu spałaby po zastrzyku, wypoczywając nim główny ciężar zażycia morfiny z niej nie wyparuje. Nie powinna w ogóle się tu pojawiać przed tym... a jednak była.

- Verbena z Tosterami? Ciekawe połączenie... - rozpikselowana sylwetka Mervi zdawała się, dzięki mniejszej wyraźności grafiki, być bardzo dobrym dodatkiem skrywającym "słabość".
- Połączenie jak połączenie. Unia jest w stanie przymknąć na wiele spraw oczy gdy ma z czegoś pożytek. Tylko potem wyrównują paradygmat…
- A Verbena? - adeptka przez chwilę nawet próbowała mocniej rozważać ten problem, ale w rezultacie wolała pozostawić większe rozważania na "za kilka godzin".
- To tylko hipoteza. Kodowanie podobne do RNA. Mogę ci na miejscu podać wyniki analizy. Ale bez zestawów porównawczych najpewniej tego nie ruszysz poza stwierdzeniem tego, co ja teraz.

Normalnie Mervi bardzo chętnie poznałaby wszystkie możliwe wyniki każdej analizy. Ba, siedziałaby nad każdym kodowaniem, odczuwając radość z tej pracy, ale... Błagam, nie teraz...
- Chętnie bym się temu przyjrzała... - cichy głosik w głowie Mervi przerażony prosił ją, aby nie mówiła więcej - ...w dzień.
- Jak przylecę to podrzucę wyniki. Za dużo aby słać przez sieć. Z lotniska mnie nikt nie musi odbierać. Lecę na fałszywe nazwisko.

- Jakieś zmiany w dacie przylotu?
- Będę do waszej dyspozycji za trzy dni, jak wspominałem. Może uda się wcześniej, ale wątpię. Mam na miejscu mały problem.
- Jaki problem? - wypaliła nim zdołała przemyśleć czy naprawdę chce zapytać.
- Prywata. Nie ma co gadać.
Mervi skinęła głową, ale w magazynie skołowanego umysłu została przyklejona mała karteczka przypominająca o tej ciekawostce, która oczekuje na zbadanie.
- Trzy dni. Jasne, trzymam za słowo. Do tego czasu nie skończę z książką, abyś nie był zawiedziony.

Wirtualny adept tylko kiwnął głową.

Mervi oczekiwała niecierpliwie na rozmowę z Firesonem, zaciekawiona jego osobą... a jednak w danym momencie czuła nieopisaną ulgę, że to spotkanie tak szybko dobiegło końca. Z jednej strony miała wciąż tyle pytań, tyle kwestii do wyjaśnienia, tyle niewiadomych... z drugiej była zbyt zmęczona i skołowana, aby je poruszyć. Nie mówiąc oczywiście o przyswojeniu ich. Wolała nie wyjść na niewykształconą idiotkę już na wstępie, więc lepiej było się ulotnić zanim wChar_111 zacznie zauważać, że Mervi tak naprawdę nic nie zrozumiała z tych wyliczeń.

Wylogowanie się z Pajęczyny i powrót do Rzeczywistości jawił się jak marzenie w tym momencie. Co za problem? Musiała jedynie odłączyć zestaw VR, aby powrócić świadomością do własnego ciała, jakie pozostawiła za sobą. To proste. Nawet Śpiącego nauczyłbyś!

Mervi robiła to nie raz...
Tylko wtedy przecież...
W jej żyłach...
Nie płynęła...
Morfina...

Nawet w tym półsennym stanie Arch1T3h czuła się zażenowana sobą, gdy proces wylogowania zajął jej dłużej niż zająłby większości ledwo co Przebudzonych. Początkowo nie mogła sobie nawet przypomnieć podstaw, a później i tak męczyła się z odpowiednim rozłączeniem. To było...

Przez cały ten proces nie miała odwagi spojrzeć w stronę wciąż obecnego Firesona.

Coś ty ze sobą zrobiła?




Po przebudzeniu ze snu napędzanego działaniem morfiny, nocna wyprawa do Pajęczyny i spotkanie z Firesonem wydawała się być jedynie kreacją zmęczonego dniem umysłu, nie zaś prawdziwym wydarzeniem. Chwilę zajęło nim adeptka uporządkowała sobie w głowie wszystko, co naprawdę zdarzyło się tej nocy, a nawet i dnia ją poprzedzającego, nim stało się to realne. Naprawdę udała się w tym stanie do Pajęczyny, naprawdę nie zabezpieczała połączeń. Naprawdę miała problem z wylogowaniem się...

A mimo to czuła się... spokojnie. Bardzo nawet. Oczywiście spokój był spokojem wytworzonym sztucznie przez morfinę i w głębi duszy technomantka dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Nic tak naprawdę nie uległo zmianie poza samym odbiorem sytuacji. Kiedy ta marna imitacja ukojenia wyparuje z organizmu, Mervi ponownie będzie musiała zażyć narkotyk, aby niechciane myśli odeszły precz, zostawiły ją w spokoju.

- Żałosne. - szepnęła w przestrzeń, gdy usiadła już na kanapie, która posłużyła jej tej nocy za łóżko - Ale skąd miałam wiedzieć, że on zechce się spotkać? Jasna cholera, nawet nie byłam w stanie szybko wylogować się z Pajęczyny. Wszystko tak wolno... Na oczach innej osoby... To takie żenujące. - padła plecami na oparcie kanapy kierując wzrok ku górze - Wciąż ciężko odpowiednio się skupić. Przejdzie mi oczywiście, jak zawsze... To tylko chwilowe zamroczenie. Nic takiego...

Ból stłuczeń na ciele wyraźnie dawał do zrozumienia, że po powrocie do rzeczywistości, Mervi musiała przywitać się z podłogą czy meblami na drodze do kanapy, nim miała szansę ułożyć się w końcu na niej. Nie pamiętała czy sprawiło to jej problemy, mało w sumie pamiętała z powrotu. Wiedziała tylko tyle, że po przebudzeniu trzymała w objęciach odłączone gogle VR, a jej dłonie wciąż okryte były rękawiczkami, które wspomagały interakcje oraz doznania czuciowe w Pajęczynie. Choć sprzęt nie został w żaden sposób uszkodzony, to po rozrzuconych splotach kabli hackerka od razu zrozumiała, że odłączenie przebiegło na ślepe wyciągnięcie wtyczki, gdy długość kabla zatrzymała ją przed dojściem do kanapy.
Mervi patrzyła na stan pokoju, do którego przecież dopuścić nie mogła... a jednak nieporządek wyraźnie wskazywał, iż to właśnie ona była jego powodem.

Odczuła obrzydzenie do samej siebie.




Przepraszam. Nie chciałam nas zranić.

Mervi osuszała twarz ręcznikiem, czując fizyczną ulgę po zwilżeniu skóry chłodną wodą. Dopiero co doprowadziła się do porządku, ale wciąż mimo tego, jej odbicie w łazienkowym lustrze, nie było tym, co chciała pokazać innym. Ze wstrętem spojrzała na stan leżącego w koszyku pomiętego niemożebnie ubrania, w jakim padła wczoraj spać.
Przynajmniej oczy przestały już zdradzać zbyt wiele...

Dzięki zbawiennemu działaniu wypoczynku, jaki zaoferował sen, powróciła do sprawności fizycznej i umysłowej. Oczywiście ta sprawność była wciąż wyciszona, uspokojona, ale wszak taką miała cenę. Jeżeli Mervi chciała pozbyć się niechcianych myśli oraz emocji, nad którymi zapanować było nie sposób, to potrzebowała spokoju... nawet wytworzonego sztucznie.
Wątpiła, aby którykolwiek z magów widział to w ten sposób. Wątpiła, aby ktokolwiek docenił czy chociaż nie potępił. Wszakże jej odurzanie się nie miało nic wspólnego z rytuałami magycznymi czy filozofią. Adeptka wiedziała, iż dla innych zachowywałaby się jak zwykły ćpun... ale oni nie widzieli całego obrazka. Nie zrozumieliby, że tak jest lepiej i dla nich... a przynajmniej w oczach samej Mervi.

- Skąd mam wiedzieć czy to, co postrzegam jest prawdziwe? - adeptka kontynuowała monolog, z cichą nadzieją, że Glitch ma ochotę jej wysłuchać. Każde z nich było w końcu jakby częścią jednego systemu... w którym niestety zachodziła jakaś niekompatybilność elementów składowych. Czy on rozumiał powód, choć nie chciał metody i tak zaakceptować?

W lustrze Mervi widziała nienaturalny spokój wyrażony w spojrzeniu swych oczu o pomniejszonych źrenicach.
- Jak mam ufać innym, gdy nie mogę zaufać sobie?




Glitch wciąż milczał.

Nie było to nic nieznanego. Awatar Mervi dość często obrażał się, a przynajmniej nie odzywał się w ogóle, najwyraźniej próbując w ten sposób wywołać poczucie winy czy tęsknotę u maga. Oczywiście w aktualnej sytuacji adeptka czułaby się winna niezależnie od reakcji Glitcha, zaś tęsknota...

Tak. W pewnym stopniu brakowało jej Glitcha. Na tyle, że nie wiedziała teraz czy wszystko z nim w porządku.
Czy w ogóle mag mógłby naprawdę skrzywdzić poważnie swojego Awatara?

Opieka nad Tamagotchi, którym się zajęła po powrocie do pokoju, nie zajęła wiele czasu, więc gdy uporządkowała do końca sama siebie (na mieszkanie nie miała jeszcze siły) Mervi mogła powrócić do procesu deszyfrowania księgi. Miała już część danych, ale one same nie mogły stworzyć klucza, jaki pozwoliłby na złamanie tego kodu. Wirtualna wiedziała, że o wiele szybciej pójdzie, jeżeli na przybycie Firesona już jakaś część przynajmniej zostanie wykonana...

...a i kto wzbraniałby się przed taką rozrywką, która miała także zaspokoić głód samej ciekawości skrytej treści?

Praca pozwalała jej odpędzić od siebie myśli o poniżeniu jakiego doznała z własnej winy, nie mogąc się porządnie wylogować, na oczach Firesona. Pozwalała także nie myśleć o Glitchu, odurzaniu się morfiną czy tym, co spowodowało wpadnięcie w nałóg.

Nie zmieniało to kwestii, że Mervi wciąż brakowało odpowiedzi na zadane pytanie w SMSie wysłanym w nocy do Jonathana. Cholerny hermetyk ją po prostu olał. Chciał, aby zdigitalizowano księgę, ale jednocześnie nie czuł potrzeby dzielić się jakąkolwiek wiedzą, która pomogłaby w procesie? Czego się ona w ogóle spodziewała po magu tej Tradycji...
Raz próbowała do niego zadzwonić, ale nie odebrał on połączenia. Numer z jakiego dzwoniła oczywiście był fałszywy, więc nie spodziewała się, że hermetycki Mistrz będzie wiedział co z tym fantem zrobić. Postarała się założyć jednak, że Jonathan po prostu nie usłyszał w porę dzwonka, choć nie mogła odpędzić od siebie wrażenia, że wydarzenia w wieży zaważyły na relacjach z hermetykiem.
Mimo obaw spróbowała ponownie nawiązać połączenie.

Po serii trzasków w słuchawce, wirtualna adeptka usłyszała ciepły, lekko znudzony głos hermetyckiego mistrza.
- Słucham?
Mervi wykrzywiła usta w uśmiechu, gdy Jonathan wreszcie raczył odebrać telefon.
- Musimy się spotkać. - ton Mervi był... nijaki, pozbawiony nacechowania emocjami. Nie wydawała się być ni znudzona, ni szczęśliwa - Powód już przekazałam, więc wiadomy. -najwyraźniej wirtualna nie przejmowała się tym, że jej numer nie wyświetla się jako prawdziwy.

Długa cisza zapadła w słuchawce. Zbyt długa. Po niej nastąpił nadzwyczaj ostry ton.
- Więcej szacunku, adeptko. Aktualnie jestem zajęty - ton maga złagodniał - będę dostępny za dwie godziny.
- Pojawię się wtedy w hotelu. - ton Mervi nie uległ zmianie.
- Do usłyszenia.



Jonathan otworzył drzwi wirtualnej adeptce bez pośpiechu. Prezentował się nieco lepiej niż podczas wizyty Klausa, ubrał eleganckie spodnie oraz kremową koszulę. Wyglądało, iż niedawno był na zewnątrz. W pokoju panował ten sam artystyczny nieład którego uświadczył wcześniej syn eteru.
Mervi wciąż odczuwała gdzieś w głębi resztki uspokajającego działania morfiny. Nigdy nie była pewna czy to dobre w danym momencie, ale uznawała, iż spokój zawsze jest ważny... Może dlatego, że gdy z braku narkotyku w organizmie, nie poradziła sobie z silną emocją, reakcja na zdarzenie potrafiła być... konkretna?
Jonathan prezentował się elegancko, gdy Mervi prezentowała się bardziej oficjalnie. Ciemnoszara koszula dziś zastępowała tą umęczoną, która ledwo żyła w koszu na pranie.

Kiedy weszła już do pokoju hermetyka (którego uważnie obserwowała cały czas, badając każdy sygnał jaki by wysłało jego zachowanie) odezwała się łagodniejszym tonem niż przez telefon... a może to tak brzmiało z powodu przekazu technologicznego?
- Nie chciałam, aby w tej rozmowie wyszło, iż okazuję brak szacunku.
Mistrz kiwnął głową z jakąś dziwną pełnią zrozumienia do postępowania Mervi. Było to dziwne. Jakby widział więcej niż powinien. Może aż tak źle wyglądała dziś? Albo jej się wydawało.

- Kawy, herbaty? Sok? - Machinalnie zaproponował zapraszając do pokoju.
- Jak tak dalej będzie, najmę chyba salę konferencyjną albo drugi pokój na audiencje - mrugnął jednym okiem.
- A co jest złego w tym pokoju? - zapytała - Przytulnie jest, a ponoć atmosfera najważniejsza. - nieznaczny uśmiech wykwitł na jej ustach, choć wyprany z okazania szczególnej radości. Jasna cholera... - Jeżeli mogę być wybredna, to woda byłaby świetna.
- Jeszcze nie wymalowałem pentagramów na podłodze, nie przybiłem nietoperzy na ścianach, a nawet nie wiesz adeptko jak trudno o świeżą dostawę - podał jej szklankę wody. Wydawał się przez kilka chwil bardzo poważny. Dopiero nieznaczny uśmiech zdradził, iż chyba żartował.
- Spocznij - zaproponował jej krzesło przy stoliku.

Mervi przyjęła zaproszenie i postawiwszy na podłodze obok krzesła torbę na laptopa, sama usiadła na miejscu. Początkowo milczała jedynie starając się zapamiętać wygląd pomieszczenia i samego hermetyka, nim przerwała ciszę.
- Chyba najlepiej zacząć od kwestii zaburzeń w przesyle danych. - wyraz twarzy Mervi tym razem pokazał, że adeptka jest bardzo daleka od radości - Nie sądziłam, że wydarzenia z wieży będą miały taki impakt na relacje.
Hermetyk zmarszczył brwi.
- Można jaśniej?
- Wczoraj w nocy wysłałam krótką wiadomość do Mistrza. Oczywiście nie spodziewałam się reakcji na nią w tamtym momencie, ale myślałam, że odpowiedź pojawi się rano. Kiedy jednak nic takiego nie nastało...
Jonathan wybuchnął delikatnym, acz zupełnie szczerym śmiechem po prostu przerywając jej wypowiedź. Coś niezwykle go ubawiło. Wciąż w radosnym nastroju, wysilił się na odpowiedź.
- Wybaczcie, naprawdę... Taki mały stygmat. Prostsza technologia czasem działa przy mnie z opóźnieniem. Najpewniej dostanę twe wiadomości za kilka dni. I tak dobrze, że nie przyszły wcześniej. Dwa razy w życiu miałem taką sytuacje, przez miesiąc nie mogli mnie odciągnąć od badań, wybaczcie - dodał jeszcze śmiejąc się.
Mervi patrzyła dość zdezorientowana tym wybuchem śmiechu hermetyka, ale dzięki dodatkowej dawce spokoju szybko się pozbierała. Bez słowa wyjęła z kieszeni komórkę i odnalazła wiadomość, którą wczoraj wysłała... nawet nic nie zabezpieczyła...
Czy to dlatego, że czekała na prochy?
- Podczas badania szyfru, jakim zabezpieczono księgę - podsunęła bliżej Jonathana komórkę z otwartym SMSem - to nie dawało mi spokój, to i musiałam jeszcze wczoraj wysłać wiadomość. Od razu.


hey M.J gr8 fun w/ txt. BTW y no key from u ?_? WFYR


- Wybacz Mervi, jeśli mogę mówić po imieniu, ale… Mogłabyś na przyszłość używać bardziej składnej formy precyzowania myśli? Takiej przy której nie będę musiał rozmyślać czy to nie kot przebiegł po klawiaturze - hermetyk nie wyglądał na złego, raczej dalej rozbawionego, tym razem wiadomością.
- Gdybyśmy mieli klucz, byłoby łatwiej. Cała idea czytania tej księgi to znalezienie klucza w sobie.

- To... - zerknęła jeszcze raz na wiadomość nim schowała komórkę - Ach... Rozumiem. Tak jest szybciej, a ja chciałam iść spać wtedy, nie poematy pisać. - uśmieszek kobiety był wyraźnie szczery - A klucz... musiał Mistrz go znaleźć, skoro wie co jest w księdze... Bo wie Mistrz? - zapytała nieufnie - Nawet jeżeli klucz by się zmieniał, to w końcu dlaczego wcześniej któryś z hermetyków tego normalnie nie zapisał?
- Nie ma potrzeby ciągłego tytułowania mnie… Wracając do księgi, szyfr stanowi jedną część z treścią. Nie powinno się o nich myśleć oddzielnie. Dlatego też odniosłem połowiczny sukces czytając ją, wręcz obszedłem prawdziwą drogę. Po prostu zajrzałem co autor chciał w niej napisać. Nie to co napisał. Lecz jak wspomniałem, klucz trzeba znaleźć w sobie. Jest on indywidualny dla każdego człowieka. Sądzę, iż przeniesienie tej właściwości do wersji cyfrowej będzie najtrudniejsze. Mam rację?
- Logika komputera... może zaburzyć szyfr, który nie był przecież tworzony dla robienia zamętu w danych. - otworzyła torbę, z której wysunęła teczkę - Jego spojrzenie jest inne w końcu. Szuka faktów. - wyjęła z teczki kilka kartek, zadrukowanych zdobytymi do tej pory danymi z analizy... tyle że prócz treści wydruku na nich, była także treść zapisana przez Mervi różnymi równaniami, które próbowała wykorzystać - Oczywiście złamanie kodu nie jest niemożliwe, jak zapewne i przeniesienie właściwości... - uśmiechnęła się do siebie z jakąś fascynacją, gdy spoglądała na zgromadzone dane.

- Fireson był nieco bardziej optymistycznie nastawiony do idei digitalizacji.
- Hmm? - Mervi uniosła spojrzenie znad kartek - Ależ ja nie jestem pesymistycznie nastawiona w żadnym razie. Jestem po prostu... zafascynowana zadaniem. - w głos Mervi wdało się gorące uczucie - Ale wciąż mając za mało danych nie chcę na ślepo zakładać żadnej drogi.
- Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć powodzenia i kibicować - hermetyk odpowiedział serdecznie.

Adeptka wyraźnie miała pewien problem z nie rzucaniem zaciekawionego spojrzenia po całym pokoju Jonathana, więc starała się to po prostu ograniczyć do minimum, aby znowu nie poczuł się urażony. W zamyśleniu wypiła łyk wody, odwracając wzrok od jednej z ksiąg hermetyka leżącej na podłodze.
- Czemu chcesz ryzykować reputację czy jakieś inne prawne problemy... kryjąc nas?

- A co innego mi pozostało, Mervi? Rozpocząć zakładanie nowej fundacji od trybunału? Cenzurować was? Pozwolić aby przyjechał tu jakiś niespełniony w swych rozbujanych ambicjach komisarz czy inny śledczy bo w dopiero co nowo powstałej fundacji źle się dzieje? Poza tym… Wiem, że łatwo jest wybaczać w cudzym imieniu, zatem odbierz to tylko jako moje własne odczucia. Wybaczyłem wam, nieważne jak to nazwiesz, błąd, brawurę, głupotę czy po prostu pecha. Wybaczyłem i co za tym idzie, muszę trzymać fundację w ryzach. Od Iwana nie oczekiwałbym podobnej cnoty.
Początkowo Mervi utrzymywała poważne spojrzenie, aby zniknęło ono tak szybko, jak szybko się pojawiło.
- To jest główny powód, dla którego możliwość bycia umyślnie ignorowaną, był zbyt... bolesny. - uśmiechnęła się - Zaskoczyły mnie miło wtedy te słowa o kryciu nas, więc i możliwość, że były tylko chwilową obłudą, nie jawiła się radośnie, ale... To co teraz zostało powiedziane... - dopiła wodę - ...jest straszliwie nowe.
- Mój mistrz raczył zalecać aby niczym myślący kamień: cierpliwy, obojętny lecz czuły zarazem. Sądzę, iż jest to szlachetna, odrobinę zapomniana filozofia w tych podłych czasach.

- Ciężko mi uwierzyć, żeby mistrz Hannah czy ilu tam więcej jeszcze, podążali tą filozofią. - spojrzała uważnie na Jonathana lecz jej spojrzenie nie było już pozbawione emocji.
- Wszyscy podążamy różnymi ścieżkami. To jest oczywiście truizm, lecz warto go sobie przypomnieć gdy współpracuje się z innymi magami. Pomaga zacisnąć zęby i brnąć przez morze mniej lub bardziej szlachetnych ludzi oraz tumany… dupków. Nie abym umniejszał coś niektórym wielkim magom… Ale chyba dobrze wiesz co mam na myśli - spojrzał na nią porozumiewawczo.
- Te słowa są równie ciekawe, co ciekawa jest możliwość współpracy Tostera z ogrodnikiem. - westchnęła - Chyba, że chcą tost wegetariański zrobić. Też jakaś myśl.
- Różnorodność poglądów to zarówno największa słabość Tradycji jak i zaleta. Nie przeskoczymy tego - odparł gładko.

- Skoro było o wieży i Tosterach... - spochmurniała - W jakim jest stanie Mistrz... Einar? Muszę do niego pójść...
- Muszę stanowczo zaprotestować. Nasz szanowny mistrz prezentuje zbyt bojowy nastrój na obecną chwilę. Mógłbyś poczekać kilka dni?
- Zbyt bojowy? - zapytała wpierw.
- Niemal nie wyzwał mnie na pojedynek przy próbie rozmowy.
- Może... jakieś słowo go... sprowokowało, choć żadną prowokacją być nie musiało?
- Tym bardziej zalecałbym wstrzymanie się, aby potencjalnych prowokacji uniknąć.
- Jasne... - adeptka nie wyglądała na pocieszoną, a następne słowa wypowiedziane zostały z niewielkim entuzjazmem - Mogę poczekać...



Komputer cierpliwie obliczał kolejny raz powierzchnię wzmocnionej dziś bariery oplatającej dom Mervi, której to kod niedawno zaimplementowała adeptka. Sama technomantka przeglądała podglądy zamontowanych właśnie niemagycznych systemów zabezpieczeń umiejscowionych w domu, mających za zadanie służyć za wczesne ostrzeganie przed intruzami. Nie chciała także, aby ktokolwiek dostał się do środka niezaproszony, gdy jej świadomość opuści ciało, przenosząc się do Pajęczyny. Nie widziało jej się poznać dokładnego losu oczekującego na nieszczęśliwca, którego śmiertelna powłoka zostanie pozbawiona życia, gdy reszta wciąż będzie znajdować się w Pajęczynie. Domysły o końcu Alana Turinga nie zachęcały do zbadania tej możliwości...

Mervi spojrzała na jeden z monitorów, na którym wyświetlona była niewysłana jeszcze wiadomość. Czemu wciąż się wahała? Czy naprawdę tak się tego obawiała?
Nie wiedziała czy chce się z nim spotkać całym sercem...
A jednak była już tak blisko...

Spojrzała ostatni raz na wiadomość nim zdecydowała się ją wysłać, oddając drugiej stronie możliwość wybrania miejsca.

<?msg
mailto( $usrnam= "ƒunny_C@T" )
{echo
"Meetme 2day. Whatplace4U.
Arch1T3h" ;
}


</?>

Tylko czy Joel będzie miał ochotę choć odpowiedzieć?


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 29-06-2018 o 16:45.
Zell jest offline  
Stary 01-07-2018, 19:11   #23
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Cisza. Niesamowita, świrująca cisza. Dawniej Gerald po prostu zignorowałby ją. Raz czujesz świat głównie wzrokiem aby kiedy indziej wsłuchiwać się w jego pieśń. Innym razem w percepcji rzeczywistości uczestniczą inne, często nienazwane zmysły. Lecz słuch był bardzo ważny. Nawet jeśli Inkwizytor pominąłby wtłoczone mu do głowy nauki Niebiańskiego Chóru, o wiecznej pieśni przenikającej świat czy muzyce sfer której to kabalistyczne teorie snuło wielu chórzystów bardziej skupionych na indywidualnej duchowości, nawet wtedy nie mógłby zignorować reszty swej wiedzy. Widział szamanów wpadających w trans gdy wybijali prymitywne, lecz sięgające głębi trzewi rytmy, na swych wysłużonych bębnach. Pamiętał przeklętego zaklinacza który kołatką wykonaną z kości niemowląt, jej prostym rytmem dotykał samej tajemnicy istnienia. Lecz brutalnie, nie oplatał jej lecz wbijał się w nią jak ostrze i wypruwa flaki na oczach przerażonej rzeczywistości. Miał nawet przyjemność zamienić kilka słów z zadziwiająco stonowanym eterykiem opierającym swe wynalazki na generowaniu fal dźwiękowych.
Cisza niepokoiła Inkwizytora. Gdy kroczył chodnikiem, widział Pierwszą, lecz jej nie słyszał. Miał wrażenie, że całe miasto jest jakieś… wygłuszone. Zupełnie jak opisywał to dwudziestoparoletni student, ofiara Skórownik. Świat stracił głębie dźwięku. Stał się bez niego płaski i niedorzeczny. Nieformalnemu mistrzowi tradycji przypominało to wspomnienia pewnego członka Kultu Ekstazy. Przybył wtedy zbadać sprawę konszachtów z demonami, odnalazł przerażonego studenta Kultu Ekstazy oraz kilka trupów. Facet był głuchy. Szukał czegoś czego sam nie potrafił nazwać, jakieś wiedzy, oświecenia, mądrości. I wygląda na to, iż ją usłyszał. Własny avatar zabrał mu zmysł. Towarzyszący Gerlardowi stary eutanatos stwierdził, iż avatar ratował resztki czystości tego człowieka.
Minął grupkę arabskich uchodźców gawędzących po swojemu w nikłym świetle latarni. Więc może cisza była błogosławieństwem, nie trzeba było się jej bać? Aby wybrzmieć mogło słowo, musi poprzedzać i kończyć je cisza. Lecz to dźwięku pragnęły Tradycje. Poznał Verbenę która swym żywym krzykiem, jakby pochodzącym z początku świata, rozkazywała wichrom. Miała brązowe oczy, wydatne usta i krwistoczerwone piegi. Ostatni raz Inkwizytor widział ją w postaci zmasakrowanej kupy mięsa.
Za kolejnym zakrętem przebudzony zrozumiał, iż nie tylko nie słyszy Pierwszej. Poczuł jakby jego głębsza świadomość zwinęła się w sobie. Trochę jak wtedy gdy oberwał ładunkiem ogłuszającym Technokracji. Tylko, że wtedy się tym przejął. Teraz szedł jak w transie. Był tylko smutny.
I nie widział anielicy. Był sam. Jak ślimak zamknięty w swej muszli. Przechodząc alejką, minął grubego, śmierdzącego jegomościa. Inkwizytora oblał pot. Kątem oka dostrzegł kolor oczy nieznajomego. Błękit burzy.
Przez moment wydawało się mu, iż nieznajomy otwiera usta, zatrzymuje na nim wzrok, chce coś powiedzieć. Inkwizytor odruchowo skulił się w sobie. Minęli się w ciszy.
Minęło kilkanaście sekund spaceru. Dźwięki wracały do poprzedniego stanu, chociaż Gerlard dalej twierdził, iiż okoliczna kwintesencja nie śpiewa tak głośno jak chwile. Wracała też świadomość, zmysły i własne ego. Dziwnie wyczerpany usiadł na murku przed klubem. I dopiero uświadomił sobie, iż siewca ciszy wędruje miastem. Iż odruchowo, ze strachu, nie całkiem świadom nawet tego, maksymalnie stłumił swą indywidualną pieśń przebudzonego, zamykając się w wygłuszonym pokoju.
- I tylko dlatego wciąż żyjemy - Anielica na nachyliła się nad nim, kładąc ciepła dłoń otuchy na ramieniu.

***

Dzienna wędrówka Leifa pod powierzchnią gruntu przebiegała ponuro, nudnie oraz wyjątkowo dołując. To już nie te miasta co dawniej. Poprzecinane siecią betonowych komór, kanalizacji, głębokich fundamentów, bednarek, rur i czort wie czego jeszcze, miasto stanowiło istny labirynt dla zespolonego z gruntem wampira. Boleśnie odczuł, iż główne centrum miasta było prawie poza jego zasięgiem. Może gdyby bardziej szukał, odnalazłby drogę. Lecz słoneczne światło grzejące grunt skutecznie zniechęcało do takich działań. Stary wampir nie spał, na tyle było go stać – przeciwstawić się naturze pragnącej jednak zapaść w błogi letarg – lecz jednak gurujące na niebie słońce wymuszało pewną leniwość poczynań. Tak to sobie tłumaczył czując w ziemi… krew. Nie dość dużo aby ją wypić. Podejrzewał, iż krwi nie ma w mieście. Lecz tak czuł w ziemi. Krew, zwiastuna rzezi. Jakby nawet grunt wydawał się zaniepokojony.
Tego wieczoru pogoda nie napawała optymizmem. Dobiegające z daleka grzmoty brzmiały mocarnie. Towarzyszył im zadziwiająco liche rozbłyski światła oraz porywisty, irytujący wicher. Leif nauczył się już, iż runy tylko czasami mówią wprost. Gdy wróżył z nich, milczały jak zaklęty w kamień trup, truchło czasów które odeszły na zawsze. Nie wczytał z nich nic.
Lecz teraz, spoglądając na targane wiatrem drzewa, wsłuchując się się w grzmoty, smakując zimne, pełne ozonu powietrze, czując na swej nieumarłej skórze ładunki elektryczne, zyskiwał jasny ogląd spraw. Jeśli nazwałby to olśnieniem, to burza była jego światłem. Idąc w stronę klubu, w którym umówiono spotkanie, wspominał senne wizje. Nieopisana jasność mówiła mu, iż nie rozmawiał z człowiekiem. Nie z wampirem. Z niczym co znał. Mogła być to bogini śmierci. Lecz mogło coś znacznie potworniejszego.
Jak oczy tej nastolatki. Oczy drapieżnika. Nie potrafił wysłowić wspólnego mianownika, lecz umysł mówił mu, iż taki istnieje. Czy była ona służką Hel? Lokiego? Bestią śmierci? Majakiem, zwiastunem końca?
Błyskawica przecięła niebo.

***

Waleria z trudem zbierała swe myśli aby nadać im sensowny ton. Z jednej strony przeszkadzała jej wyjątkowo głośna i irytująca muzyka. Wymalowany, wyczesany wokalista o białej twarzy, o gestach i stroju stanowiącym mokry sen miłośników dziewczęcego aspektu homoerotyzmu, wydobywał z głębi swych trzewi niski, acz melodyjny ryk. Z drugiej strony Hannah Strædet mówiła dużo. Zbyt dużo. Na tyle dużo, iż wzbudziło to w Walerii spodziewaną podejrzliwość. Akolitka mieszała zupełnie zbędne informacje, swe opinie o mieście, podróżach i okolicy z naprawdę przydatnymi faktami dotyczącymi samego Leifa oraz lokalnej społeczności wampirów. Verbena spojrzała w oczy Hannah. Nie dojrzała w nich chytrości. Wyłącznie podziw.
Przebudzona powoli systematyzowała sobie informacje, walcząc z otaczającym szumem, analizując to co już wiedziała lub się domyślała z tym czego się dowiedziała. Leif był stary. Jej mentora wspominała, iż jeszcze nie tak stary aby go to odmieniło, lecz poleciła ostrożność. Hannah wydawała się bardzo lojalna, acz Waleria nie mogła być pewna rezultatu wystawienia na próbę jej lojalności do magów i wampira. Wiedziała, iż nie ma bezpośredniego wpływu na Leifa. Lecz po tonie Hannah zauważyła, iż chociaż dotychczasowe spętanie nie dawało się spokrewnionemu zbytnio we znaki, wciąż czuje je nad sobą. I dobrze. Jeśli maczała w tym palce Pyłowa Wiedźma, Waleria mogła być pewna jakości uroku.
Hannah wspomniała, iż Leif nie przepada za wiarą chrześcijańską i jej instytucjami. Z jednej strony było to w zasadzie zrozumiałe, z drugiej wzbudziło w Walerii pewien niepokój, nie tyle związany z sympatią kościoła. Raczej w materii struktury, tworzącej się z udziałem Walerii, nowej fundacji. Verbenę niepokoił też klan wampira. Nie znała go dobrze, tak jak nie znała się na wampirach. Lecz dodając słowa Hannah do słów swej mentorki, wysnuwał się jej obraz spokrewnionych dalece odchodzących od ludzkich zwyczajów. Zwierząt niemal, bestii. I chociaż Waleria potrafiła obchodzić się z beatami, nawet takimi zdolnymi połamać jej każdą kość w ciele (może dlatego, iż sama o wiele mniejszym wysiłkiem była zdolna do podobnej sztuczki), zmuszona była zachować ostrożność.
Ruta polecała wykorzystać Leifa głównie jako źródło informacji i kontaktu ze społeczeństwem spokrewnionych. Co oznaczało, iż trafił się im ciekawy materiał na posłańca...

***

Dzik z uwagą obserwował twarz starego Tremere. Lubił napawać się tą baczną obserwacją. Im dociekliwie badał oblicze Rasmus, ten coraz mocniej prężył się w sobie, a jego olbrzymia, rozdmuchana aura buchała jeszcze większym halo. Dzik pozwolił sobie na mikry uśmiech. Zastanawiał się czy kompleksy czarnoksiężnika wykształciły się jeszcze sprzed spokrewnieniem.
- Magowie zażyczyli sobie aby Adam był osobą dla nich kontaktową. Chociaż dla tego musi żyć.
Delikatnie acz stanowczo nakreślił swe zdanie. Nie dziwił się, iż Rasmus pragnie śmierci swego ucznia. Adam był sprytny, piekielnie wręcz sprytny. Posiadał też niesamowitą wiedzę. Dzik uważał nawet, iż o ile w czystej mocy nie może się nawet z Rasmusem równać (chociaż i tak stanowił przerażającego przeciwnika) to w posianych tajemnicach przerósł swego ucznia.
Rasmus chciał zaprotestować lecz wstrzymał się widząc podniesiony w górę palec dzika. Słowa uwięzły mu w gardle. Dzik lubił mieć ostatnie słowo. Bo chociaż święcie wierzył, iż w Sabacie wszyscy są równi, uważał, iż święte prawo do ostatniego zdania posiadający tacy jak on – pierwsi z równych.

***

Glitch wrócił. Wirtualna adeptka poznała to po delikatnym szoku barw na skraju wzroku. Po chwili wszystko wróciło do normy. Mervi poczuła się odrobinę szczęśliwiej. Ciekawe czy to była zwykła, ludzka ulga czy też dzieliła tak informacje ze swym avatarem. Zresztą, co to za różnica?
Nie musiała długo czekać na wiadomość od swego mentora. Chociaż nie takiej wiadomości się spodziewała. Nie spodziewała się zmasowanego ataku DDoS. Chłodzenie jednostki trialnej zawyło złowrogo. Po kilku chwilach komputer wyłączył wszystkie interface sieciowe z których dochodził atak.
Pozostał tylko jeden. Nie zaatakowany, najlepiej strzeżony. I tam pojawiły się klucze do sektora w pajęczynie. Bez komentarza, jedyny ciąg bajtów wysłany na odizolowane urządzenie znakowe podpięte do interface.
Wyglądało jak zaproszenie. Wirtualna adeptka mogła się tylko zastanawiać dlaczego nagle wszystkim zaczęło zależeć na spotkaniach w Pajęczynie.

***

Spóźniony Inkwizytor stanął nad stolikiem Walerii.
Leif przybył do miejsca w którym siedziała Hannah.
Skrzyżowali wzrok.
Wampir zmrużył oczy. Aura przybyłego mężczyzny była oślepiająca. Nie rozbuchana, nie wielka – wydawała się wręcz skromna i pokorna. Gdyby nie spojrzał na niego teraz, w tej konkretnej chwili – nigdy nie zwróciłby uwagi na jego halo. Lecz gdy już je dostrzegł, poczuł się oślepiony. Nie wzrok, zmrużenie oczu było tylko głupią reakcją ciała. Oślepiony na duszy, jak słońce – lecz nie słońce złowrogie którego jako spokrewniony się jednak w głębi serca bał. Jako idea słońca skryta w halo spotkanego mężczyzny. Chociaż… nie, nie słońca. Czegoś równie pierwotnego i podstawowego. Nieuchwytnego.
Gerald spoglądając na wampira nie dojrzał nic niezwykłego. Poza delikatną wonią grobu, jak zwykł nazywać jego mentor ten specyficzny, entropiczny rezonans starych wampirów. Zatem spoglądał na wampira? Możliwe. Teraz, gdy słyszał już normalnie, od strony nieznajomego dobiegał go cichy pomruk. Zupełnie jakby był to przeciągły głos nadchodzącej burzy. Nieskończony, cichy pomruk grzmotu.

***

Po pewnym czasie nasłuchiwania wycia wokalisty, Patrick niemal pożałował wizyty w klubie. Co z tego, że nie zważał na muzykę (za to zważał na Norweżki) jeśli była ona trochę irytująca dla niego? No i ten wokalista… Widział kilu podobnych jegomości przy barze. Co kazało zachować dodatkową czujność w zakresie rozróżnienia płci. Unikać chłopczyc, były ryzykowane. Chociaż i przy niecko kształtniejszych paniach można było się naciąć.
Szczególnie gdy niezbyt urodziwa, rudowłosa dziewczyna o obfitym biuście zalotnie podwijająca grzywkę dopija piwo, a następnie grubym, basowym głosem zamawia kolejne. Awatar syna eteru skrzywił się z niesmakiem.
Patrick musiał jednak przyznać, iż subkultura miała swój urok. Pomijając pewne problemy natury technicznej, niektóre kreacje mogły budzić zachwyt. Zwyczajny, ludzki zachwyt walorami artystycznymi.
I właśnie podczas takiego zachwytu nad podskakującą blisko sceny krasawicą w czarnej sukni uwagę technomanty odwróciły drgania cewki w kieszeni. Proste urządzanie badało stężenie kwintesencji poprzez pomiar jej przepływu. Gdy jechał do klubu, im bliżej niego się znalazł, przez pewien czas zamarło. Jakby okoliczna kwintesencja zamarła. Było to na tyle dziwne, iż wcześniej cewka lekko drgała potwierdzając informacje o dość nietypowym zachowaniu pierwszej energii na terenie miasta.
Lecz teraz zadrżała mocno. Źródło tych drgań siedziało przy barze – trochę jak w tanim filmie – i popijało drinka. Źródło posiadało obfitą, gęstą, czarną brodę, długie, długie, kręcone włosy, okulary lustrzanki oraz strój przypominający bardziej współczesnego wokalistę kapeli heavymetalowej skrzyżowanego ze strażnikiem teksasu. Z daleka czuć było odeń markowe perfumy zmieszanie z ostrą wonią spirytusu.
Irlandczyk miał przed sobą maga którego wzorzec aż kipiał od nagromadzonej kwintesencji.

***

Strach. Dość zmęczonemu Klausowi sen oddalał niepokój. Niepokój przed ponownym spotkaniem z potworem. Co z tego, iż była to tylko senna miara. Kto mógł wiedzieć do czego zdolna jest odwiedzająca go istota. Jakiego bałaganu może narobić w jego głowie, jakie cierpienia przysporzyć, czy, ostatecznie – czy aby na pewno niebezpieczeństwo grozi mu tylko podczas snu?
Gdy rozsądek pokonał strach, wszach przebudzony nie mógł w nieskończoność odwlekać snu kosztem zmęczenia, jego plany pokrzyżował niespodziewany gość w postaci Mistrza Einara.
Staruszek wyglądał marnie. Teraz można było bezsprzecznie stwierdzić, iż skutki przebywania po tej stronie Rękawicy odcisnęły na hermetyku swe piętno. Zapewne i przeżyta trauma miała w tym udział, lecz postęp degradacji maga był zbyt szybki. Einar opierał się o laskę, jego twarzy przybrało się na zmarszczkach (matka natura musiała się bardzo postarać aby znaleźć miejsce dla kolejnych), skórę dłoni pokryły ciemne plamy przebarwień. Białka oczu mistrza pożółkły, a on sam ubrał tymczasowe, niedopasowane okulary. Klaus dostrzegł również, iż mistrz jest ubrany bardzo grubo – co z racji wieku nie powinno zwić – oraz posiada sine paznokcie i usta. Kończyny Einara drżały ledwo dostrzegalnie.
Klaus momentalnie poczuł silny, smutny entropiczny rezonans przyszłej śmierci pochodzący od hermetyka. Może był to jego stan zdrowotny, a może tylko smutny los jego fundacji przylgnął doń jak potrafi przylgnąć do pogorzelców dławiąca woń pożaru.
- Wybaczcie Profesorze wieczorne najście. Dopiero teraz uspokoiłem hobgobliny Adama – z delikatnym, acz w gruncie rzeczy smutnym uśmiechem tryumfu mag przywitał się z Klausem, podając mu dłoń.
Syna eteru uderzyła znajomość wewnętrznej nomenklatury eteryków przez Einara. Stary hermetyk zatytułował go odpowiednikiem rangi adepta. Niewielu ludzi spoza tradycji mało tytułu, a ci co znali notorycznie myli doktora z profesorem narzekając na intuicyjność nazw.
- Mogę wejść? Chciałem wam osobiście podziękować za obronę uczniów i utrzymywanie portalu. Mimo całej tej niefortunnej sytuacji, wam akurat jestem wdzięczny.

***

Co wszystkich opętało z tą pajęczyną? Jakby zwykła, szyfrowana komunikacja była niewystarczająca? Od biedy jakieś tajne skrytki, podrzucanie wiadomości przez botnety, fałszywe serwery. Ale czemu pajęczyna? Czyżby poziom paranoi wśród Wirtualnych Adeptów miał osiągnąć punkt krytyczny? Mervi wiedziała, że ostatnio Technokracja przesadza z pogromem, ale aby od razu tak panikować…
Takie pytania i wnioski mogłaby rozważać Mervi gdyby tylko miała na to czas podczas szalonej gonitwy w sumieniach informacji. Ledwo zdążyła przywitać się ze swym zadziwiająco wyrozumiałem mentorem, a już po chwili pędzili na koto-wierzchowcach po strugach tęczy mijając kolejne echa odbić miejsc z prawdziwej sieci takich jak 4chan po przedziwnej trasie informacji przeplecionej niecenzuralnymi, absurdalnymi konceptami. Goniły ich całkiem nudne manifestacje skryptów pościgowych technokracji w postaci jaskrawoczerwonych kul wydających niesamowicie upierdliwy świt. Wirtualna adepta słyszała kiedyś, iż te skrypty są w istocie opakowaniem sztucznych sieci neuronowych zbudowanych gdzieś w okolicach lat ‘90 na podstawie umysłów schwytanych wirtualnych adeptów – czy raczej jego oszalałego, pełnego cierpienia strzępka jaźni jaki z nich został po spotkaniu z Technokracją. Wtedy jeszcze technokracja święcie wierzyła w teorię, iż sieć neuronowa jest idealnym zobrazowaniem neuronów żywego organizmu.
Pięć kul pędziło wprost na nich. Mentor kobiety warknął pod nosem.
- Musimy zjechać z tej drogi w jakiś sformatowany sektor. Masz propozycje? Nie znam okolic tego klucza.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 01-07-2018 o 19:27.
Johan Watherman jest offline  
Stary 04-07-2018, 17:47   #24
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

Trochę wcześniej po zmroku, okolice skoczni narciarskiej
“Przynieś mi coś na ząb” - Leif przekazał mentalnie Klommanderowi patrząc na niego i montując odsysacz zdjęty przed dziennym snem.

Urządzenie wyglądało jak zwykłe dla kogoś kto musiał sobie radzić po wycięciu pęcherza, ale jego przeznaczenie było już inne. Włócznia wroga odbierająca mu życie przed wiekami nie tylko otworzyła mu drzwi do przyjęcia daru krwi od jego pana i na drogę einherjar, ale pozostawiła pamiątkę na stałe. Mimo przemiany rana została.
Mimo braku krwiobiegu sączyła się stale powodując utratę drogocennego płynu życia. Wampir nie przejmował się tym nigdy, aż do przebudzenia blisko trzy dekady temu w zupełnie innych czasach niż te do których przywykł. W XX wieku musiał więcej czasu spędzać w miastach, wśród ludzi, a plamy krwi na koszulach i swetrach w okolicach brzucha w niezrozumiały sposób budziły wśród ludzi ‘dziwne’ reakcje. Opatrunki przesiąkały, tampony też nie były dobrym rozwiązaniem, dopiero ten wymysł mający pozwolić funkcjonować ludzkim nieszczęśnikom bez pęcherzy okazał się strzałem w dziesiątkę.

Dopinając pod czarną rurkę również nieprzezroczysty, czarny pojemnik przypominający medyczny na krew do transfuzji, Leif znów spojrzał na kota, który nic sobie nie robił z polecenia i drzemał zwinięty w kłębek.
W krtani wampira zaczął zbierać się warkot.



Najbardziej lubił ten łyk w którym razem z krwią przepływało życie.
Śmiertelni nie umierali tak jak wampiry wraz z ostatnimi kroplami krwi wysysanymi z ciała. Śmierć następowała wcześniej, gdy tej krwi było już za mało, aby utrzymać organizm przy życiu.

Leif aż zamruczał z rozkoszy wyczuwając ten łyk nie tylko w ulotności posmaku, ale i czując jak ciało kobiety wypręża się w agonii i nieruchomieje na zawsze.
Była na oko po czterdziestce, naga i poraniona na całym ciele. I teraz już definitywnie “była”, bo właśnie umarła.
Wampir pił jeszcze chwilę, ale czuł się w pełni syty, toteż oderwał się od szyi ofiary i puścił, przez co bezwładnie opadła na trawę będącą ‘podłogą’ namiotu.

- Nie cierpię jak to robisz - odezwała się Hannah stojąc w drzwiach kampera i patrząc na to co właśnie zaszło z mieszaniną lęku, odrazy i niesamowitej fascynacji.
- Nie każę ci przecież patrzeć - odpowiedział przykrywając zwłoki kocem. - Wynieś ją gdzieś po świcie. Nie brak tu głodnych padlinożerców.
- Pamiętasz o spotkaniu?
- Pamiętam. Klommander zostanie tu popilnować…

Kocur jakby zrozumiał o czym mowa. Zastrzygł uchem unosząc łepek i wpatrując się w wampira. Ten tylko kiwnął głową z lekkim uśmiechem, na co maine-coon zerwał się z miejsca w czystej euforii. Powietrze wypełniły radosne miauki.


Klub w Lillehammer, wieczór
Leif nie miał problemów z obcowaniem z magami. Wielu spokrewnionych podchodziło do nich z ostrożnością, przynajmniej ci co mieli o nich choć mgliste pojecie, ale nie stary gangrel. W jego postawie była pewna naturalność granicząca z nonszalancją, choć nie eliminująca zwykłego u niego skupienia.
Wydawał się nawet zadowolony ze spotkania i nie było to pozbawione ważkich powodów.
Irytujący, nic nie znaczący ludzie tworzący tu tłum.
Irytujące dźwięki wwiercające się w uszy.
Irytujące wspomnienie zajścia z ochroniarzem klubu.
Irytujące poczucie znużenia już po kilku minutach szukania wzrokiem Hannah w tej ludzkiej menażerii.

Mimo wszystko widok aury towarzysza magini z którą miał się tu spotkać wstrząsnęła nim trochę. Wpierw ta nastolatka o oczach będących esencją czegoś niesprecyzowanego, ale budzącego paniczne przerażenie, teraz mężczyzna o halo blasku pierwotnej jasności przy której nawet blask Sól zdawał się być czymś wyblakłym.
Do tego wizje Hel i Freyi.
Lillehammer było zdecydowanie ciekawym miastem.
- Witaj wszechmogąca... - powiedział do rudowłosej kobiety siedzącej przy stoliku z Hannah.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 04-07-2018 o 21:24.
Leoncoeur jest offline  
Stary 16-07-2018, 23:01   #25
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Wieczór na metalowej imprezce

Było głośno. A piwo było kiepskie. Było głośno, a faceci grający na scenie nie umieli ani grać, ani śpiewać. Przynajmniej wedle Patricka.
Irlandczyk nie przyszedł jednak tutaj, by posłuchać muzyki. Tylko dla osób i tłumów.
Przyszedł oczywiście przygotowany. W skórzanej kurtce którą miał na sobie, kryły się różne części mechanizmów, oraz przygotowane na te wydarzenie niespodzianki. Nie mógł tu przecież przyjść z bronią, więc zabrał... pudełka z papierosami. Co prawda Patrick nie palił, ale papierosy były wymówką by wziąć ze sobą kilka zapalniczek. Oplecione cewkami i z wbudowanymi nie małymi kołami zębatymi były bronią. Kulami ognistymi, miotaczami ognia, czy ognistymi mieczami, w zależności od ustawień. Krótkotrwałymi efektami nastawionymi bojowo. Tym bardziej użytecznymi, że wampiry (główne zagrożenie Lillehammer)... ognia szczególnie nie lubiły. A i Technokraci też nie reagowali pozytywnie na wybuch ognistego granatu tuż przed ich twarzą.
Patrick nie planował rozróby, ale też wolał chodzić po imprezach przygotowany na wszelką ewentualność.
Póki co miał zresztą pecha. Niewiele interesujących rybek było w tym jeziorku. Nawet jeśli kreacje artystyczne były ładne, to interesujące opakowania miały nieciekawą zawartość.

Dopiero pojawienie się innego maga zwróciło jego zawartość. Healy nie spodziewał się tutaj kolegi po fachu. Tym bardziej że nie mógł on być ruskim popem. Kim więc był? Zabłąkanym członkiem Technokracji?
Bardziej owym “Mówcie mi Jony”’m.. od Opustoszałych. Oni lubili takie klimaty beznadziei, a tutejsza kapela z pewnością grała beznadziejnie. Patrick podszedł bezceremonialnie do maga, usiadł obok niego i spytał wprost.
- Fajnie grają, co nie?
- Sorry amigo, nie jesteś w moim typie. Wolę młodsze. I kobiety. - Mężczyzna nawet się nie odwrócił.
- Ty w moim też nie jesteś… ale kipisz eterkiem, albo kwintą. Zależnie jaka nazwa ci podpasuje. A to już jest dla mnie ciekawe.- odparł Irlandczyk z ironicznym uśmieszkiem. I zamówił dla siebie whisky.
- To skoro takiś dociekliwy, zrób coś pożytecznego. Nie wiem, pierdol się czy coś - jegomość wyszczerzył w kierunku swojego drinka i wychlał zawartość jednym susem.
- Opustoszały co?- zapytał Patrick retorycznie. Wzruszył ramionami. -Sądząc po potencjale, raczej ze szczytu. Niech zgadnę… Jony?
- Masz rację, źle zaczęliśmy - jegomość wyluzował, wyprostował się na krześle. Gdyby nie zachowanie zimnej krwi przez Patricka oraz dostrzeżenie kątem oka dziwnej pozycji dłoni skierowanej ku uciskowi, irlandczyk zebrałby cios prawym sierpowym. Zręczny unik nie uchronił go jednak przed pochwyceniem jego własnej głowy i srogim uderzeniem nią w blat.
Minęło kilka chwil nim przeszły mu mroczki przed oczami. Po buzującym kwintesencją (i agresją) magu nie było śladu, rozmył się w tłumie.
Przez chwilę Patrick rozcierał uderzony obszar twarzy dłonią rozszerzając swą świadomość i próbując znaleźć maga. Kawałek druciku, owijający kilka szkiełek, tranzystorów, kryształków oraz jeden przełącznik… nietypowe wahadełko Healy zmontował w kilkanaście sekund. Przełączenie przycisku, zakołysanie… wibracje przechodzące przez eter rozniosły się po sali i wrócił echem do maga.
Wymagało wiele wprawy w wyczuciu wibrującej cewki pod palcami oraz dobrego oka dostrzegającego wahania urządzenia aby sprawnie ocenić skąd dobiegają zakłócenia eteru wykryte tym przedziwnym sonarem. Na szczęście Patrick był wprawny. Jegomość kierował się ku wejściu na zaplecze.

“Ciekawość... zabiła kota.” - taka myśl pojawiła się w głowie Irlandczyka. Niestety Healy był twardym synem swojej wyspy. I winien był fangę w nos temu typkowi, więc ruszył ostrożnie w kierunku zaplecza nie mając ochoty dać się zaskoczyć drugi raz. Za to zaskoczyły go zamknięte drzwi. Oczywiście na moment tylko. Miał wszak druciki które wygiął w postać wytrychu, potem należało jeszcze opleść nimi zębatkę, a następnie wsunąć je w zamek. Zagwizdać. I rozpuścić nieco zasuwkę.
Zamek puścił. Uchylając drzwi na zaplecze oczom Irlandczyka ukazał składzik mopów połączony z klatką schodową prowadzącą do piwnicy oraz na pierwsze piętro, a także posiadającą dodatkowe, zamknięte drzwi, pewnie do dalszych pomieszczeń.
Nie sposób było pominąć też jednego detalu. Nieznajomego jegomościa którego kopniak w drzwi niemal nie uderzył Patricka w twarz gdyby nie połączenie refleksu i siły syna etheru. Nieznajomy oparł się luzacko o barierę schodów.
- Mówiłem spierdalaj. Zawsze jesteś tak uparty, gdy nie chce się komuś z tobą gadać?
- Zawsze gdy ten ktoś próbuje rozkwasić mi nos na pożegnanie… zamiast po prostu grzecznie odejść.- odparł ironicznie Healy.- Takie rzeczy wkurzają, wiesz?
- Masz mnie za jakąś pizdę? Gdybym chciał ci rozkwasić nos, celowałbym nosem w blat, nie czołem. Kto cię przysłał?
- W sumie to nikt. Jestem nowy w mieście i się szwędam. Poznaję miasto i sąsiadów. Skąd pomysł, że mnie ktoś przysłał? - zapytał ze zdziwieniem Irlandczyk. - Wiem że magowie to nie jest wielka szczęśliwa rodzina, ale skąd ta cała wrogość?
- Nikt? Aha. To wypierdalaj - nieznajomy lekko znudzonym głosem zakomunikował Patrickowi samemu skręcając w stronę drzwi na dalszą część zaplecza.
Healy wzruszył ramionami i postąpił zgodnie z zaleceniem. Zamknął za sobą drzwi i ruszył do baru. W końcu nie wypił zamówionego drinka, a na dalszą konfrontację nie miał ochoty.
Barman zmierzył wracającego Patricka wzrokiem pewnym obawy przed kolejną burdą ale i też zaciekawieniem. Szykując mu drinka zagaił luźno:
- Ostatnio taką burdę mieliśmy tu jak jeden gość przyniósł nabijanego gwoździkami pieszczocha. I chciał w nim tańczyć pod sceną…
- To była tylko wymiana uprzejmości. Burda wymaga połamania krzeseł albo kości. Albo i tego i tego.- stwierdził ze śmiechem Patrick i zagaił.- A kto właściwie był? Przypominał kuzyna mojego kumpla. Myślałem, że to on… ale chyba się pomyliłem.
- Chłopak właściciela. Czy raczej…Co ja tam, nie będę plotkował. A o orientacji szefa wszyscy wiedzą.
- Hej.. to brzmi jak kuzyn mojego kumpla. Może to rzeczywiście on. - Patrick zerknął na drzwi które niedawno otworzył. - Jak ma na imię?
- Lars.
- Lars? Lars Viken?!- zapytał nieco głośniej Healy.
- Nie, nie jak ten polityk - barman uśmiechnął się grzecznie.
- To macie tu polityka który nazywa się jak kuzyn mojego kumpla? Ciekawe.- odparł z ironicznym uśmiechem Patrick. A następnie spytał.- A kto jest właścicielem tego przybytku, jeśli to nie jest jakaś tajemnica państwowa?
- Polecam zajrzeć do statutu spółki. Mogę w czymś jeszcze pomóc? - Barman był uprzejmy. Patrick odniósł wrażenie, iż człowiek starał się być miły lecz jego wrodzona, skandynawska powściągliwość i dystans źle zareagowały na takie wypytywanie.
- Jeszcze jedna whisky poproszę.- odparł z uśmiechem Healy nie zamierzając jej co prawda wypić. Tylko użyć jako wymówki, by dalej siedzieć przy barze. Przez chwilę bawił się w myślach koncepcją wywołania w umyśle barmana przymusu wypowiedzenia nazwiska Larsa. Ale ostatecznie zrezygnował. Był to bowiem potencjalnie trudny i mało subtelny sposób. Zamiast tego wyjął komórkę i napisał SMSa:

“ Jak będziesz się nudziła i miała czas, to sprawdź proszę w sieci właściciela tego przybytku i wszystko co można na niego znaleźć w urzędach.”

Po tych słowach dopisał adres i nazwę klubu. I posłał do Mervi. Tak, to z pewnością będzie najbardziej subtelny i najbardziej skuteczny sposób.
I w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku Patrick popijając drinka zaczął rozglądać się po klubie. W końcu miejscowe miłośniczki ciężkiego grania nie mogły w stu procentach składać się z pasztetów w czarnych skórach.
W końcu bystre oko Patricka dostrzegło coś interesującego. Spomiędzy gotek wypełniających obszar z dala od sceny (żeby nie pomyślano, że są jakimiś bezmyślnymi groupies), ona się wyróżniała. Wysoko, czarnowłosa (jak one wszystkie), piękna i mhroczna. Gotka ale w bardziej starym stylu, który Healy jako syn eteru, cenił. Dumna i drapieżna w spojrzeniu i kusząca dekoltem sukni. Idealna… i właśnie sięgała do staromodnej cygaretki, zapewne wypełnionej nie tylko papierosami. Patrick podszedł do niej i zgodnie ze starym zwyczajem zaproponował jej ogień. Płomień błysnął z zapalniczki… nietypowej, bo oplecionej miedzianym drutem i z przylutowanymi diodami. Wyjątkowej.
- Jestem poszukującym nowych dróg w nowym mieście.- rzekł przyjaźnie Healy po norwesku acz z wyraźnym irlandzkim akcentem.- Patrick mam na imię. A ty mroczny aniele nocy?
Komórka Patricka zadźwięczała dźwiękiem przychodzącego SMSa. Eteryta mógł przysiąc, że nie ustawiał go tak głośno. Westchnął ciężko.
- Interesy. Zajmuję się ogniem. A dokładniej pirotechnicznymi efektami…- otworzył komórkę by przeczytać co napisano.
Numer, z którego przyszedł SMS, nie wyświetlił się jako jeden z numerów zapisanych w książce adresowej, jednak ta kombinacja cyfr wydawała się znajoma...
Tekst natomiast wyglądał w znany reklamom sposób i innym SMSom Premium.

“Usługa TWOJ.DZIEN została poprawnie aktywowana. Codziennie będziesz dostawał trzy SMSy z czadowymi dzwonkami i tapetami. Tygodniowy koszt usługi 8.50 EUR + VAT. Żeby wyłączyć usługę wyślij SMSa na numer 98433132 o treści "129y.0i".”

- To może poczekać…- mruknął do siebie Patrick i wrócił wzrokiem do rozmówczyni.
- Dziś mogę być Alicja - uśmiechnęła się zadowolona z siebie i tego dość sztampowego, mającego dodać jej tajemniczości, tekstu. Gdyby nie ogólna uroda pomieszana z urokiem krasawicy, brzmiałoby to żałośnie. Lecz właśnie dlatego, było dobrze.
- Nie jesteś stąd, prawda?
- Z zielonych pól Irlandii przyciągnęły mnie ciemne noce i piękne ukryte… przed oczami maluczkich.- odparł z uśmiechem Patrick podejmując tą grę.
- Nie wyglądasz na miłośnika tego typu muzyki - stwierdziła fakt - co jest w sumie interesujące. Piękno bywa… różnie postrzegane. Ja na przykład lubię piękno śmierci. Danse macabre, memento mori…
Patrick znał to… w różnych wcieleniach. Czasem powiązanych z Kultem Ekstazy, czasem z Eutanatosami, częściej z Opustoszałymi. Poza, konwencja, maska… rozumiał je wszystkie. Alicja pod tym względem była dość płytka… napełniona sloganami i przejęta rolą, której natury w pełni nie rozumiała. Patrick zaś tak… jej konwencja była bliska jego. Mimo swojego stroju mógł i potrafił znaleźć wspólny język z piękną Alice. I ciągnąć rozmowę o beznadziejności i płytkości życia, duchowym pięknie ukrytym w mrocznej poezji Alana Poe… Całkiem przyjemnie tracić czas na gadki o niczym ważnym i delektować się pięknem w czystej, choć nieco pokręconej, formie.

Alicja, jak się okazało sama nie czuła się częścią subkultury gotyckiej i nie miała znajomości, ale po prostu nieźle wyglądała w tej stylówie, no i muzyka nie było zła. W tym klubie zresztą głównie ciężkie granie się odbywało. Wspomniała nieco cichaczem że tutaj raz na jakiś czas odbywają się imprezy środowiska LGBT, które jej się podobają… bo mają swój styl. Oczywiście Alicja politpoprawnie (jak to Skandynawka) w pełni popierała prawa tych mniejszości (Patrick zaś potakiwał nie mając nic przeciw mniejszościom seksualnym, ale też nie interesując się polityką w tej kwestii). Sama Alicja stwierdziła konfidencjonalnym tonem że sama jest bi… ale bez przekonania w głosie. A bardziej wypytywana o samą imprezę, że w zasadzie to na żadnej z nich nie była, tylko słyszała że to impreza gejów lub innej subkultury. I że jest świetna.
Odmieńcy… ten klub był ich metą. Dobrze wiedzieć.
W tej chwili jednak Patricka bardziej interesowała Alicja… jej biseksualność i otwartość na nowe doświadczenia. Która okazała się mniejsza niż się Healy spodziewał.
Dowiedział się że jego, nie całkiem, gotycka przyjaciółka trenuje strzelanie. Oraz myśli o biathlonie, bo w okolicy pozostały fajne tory po igrzyskach olimpijskich z ‘94 a może ‘96-go?
Lekko pijana Norweżka tego detalu nie pamiętała. Ale schodząc na temat strzelania mogli pogadać o karabinkach sportowych i czemu produkty Smith & Wesson są lepsze od sztucerów Mossberga, choć Healy najbardziej lubił SAKO TRG M10. Alicja podała mu też namiary na najlepsze strzelnice sportowe w mieście.
A po kolejnych drinkach wyszło czemu dziewczyna zainteresowała się strzelaniem. Bo Araby… Przez nich bała się wracać późno do domu. Nie wyjaśniła dokładnie o co chodziło z tymi Arabami, ale Irlandczyk łatwo się domyślił. Wspomniała też o jakiś sprawach narkotykowych w mieście… strzelaninach o późnych porach, w tym parę z nich odbyło się kilka przecznic od jej domu. Nic więc dziwnego, że Patrick zaoferował jej odprowadzenie do domu. A ta po kilku chwilach wahania zgodziła się.
Dalej potoczyło się zgodnie z regułami romantycznego filmu, spacer pod gwiazdami, (podchmielone) pogaduszki o sensie życia i ulubionych kolorach, książkach…
Gdy dotarli jednak do drzwi jej domu, Healy nie został zaproszony do środka, nie dostał pocałunku w nagrodę. Ale wymienili się kontaktami i Alicja obiecała że zadzwoni wkrótce. Koniec końców, był to dla maga udany dzień.



Poranek następnego dnia

Pobudka na “własnych śmieciach” była zawsze przyjemnym doświadczeniem.Co z tego że tapczan uwierał tu i tam, a zamiast pościeli był koc. Patrick był w domu.
Śniadanie oczywiście było pizzą zamówioną telefonicznie. Nic specjalnego, ale dała się zjeść, a Irlandczyk nie miał czasu na wybrzydzanie w kwestii posiłków.
Tak mało czasu, a tak dużo do zrobienia.



Pierwszą sprawą do załatwienia był samochód, oczywiście po wysłaniu do Alicji fotki z śniadaniem podanym do łóżka i smiley face’m. W Lillehammer może nie konieczność, w końcu duże europejskie miasto miało solidny transport publiczny. Niemniej odpowiednio przygotowane cztery kółka byłyby przydatne, więc Healy udał się, by kupić tanio pojazd w najbliższym komisie samochodowym. Tam uprzejmy i sympatyczny i namolny norweg o uśmiechu rekina prowadził Irlandczyka od wozu do wozu, zachwalając każdy z nich. Niemniej Healy’emu w oczy wpadła używana terenowa toyota w wyjątkowo dobrym stanie i po wyjątkowo dobrej cenie. Za dobrej, żeby nie śmierdziało tu szwindlem.Niemniej to nie był dla Patricka powód by z niej zrezygnować. I szybko wyszło szydło z worka, nieco wyklepana karoseria, lampy wymieniane, zawieszenie niekoniecznie w najlepszym stanie i… chłodnica poważnie uszkodzona. Ten pojazd zaliczył poważną stłuczkę i raczej nie nadawał na szalone szarże po norweskich drogach. Nie bez poważnego i kosztownego remontu. Niemniej silnik miał nadal sprawny, a resztę w miarę przyzwoitą. Dało się tym wylakierowanym na glanc rzęchem podróżować. I po odkryciu prawdy dało się też zbić nieco z ceny. Ostatecznie toyota nadawała się do jeżdżenia i Patrick miał swój wóz oraz warsztat w którym mógł się podjąć remontu. Dojechał toyotą na miejsce, wjeżdżając nią w krąg zbudowany ze zwojów kabli, łączących, pokrętła, mierniki i diody. Krąg ten miał ułatwić mu proces naprawiania (copyright by Mechanicles). Zmontowane gogle założone na oczy pozwoliły znaleźć uszkodzenia i wady w pojeździe, części które należało wymienić lub subtelnym ingerencjami magyi naprawić lub zmienić. Drobne i niewielkie ingerencje, tam gdzie zwykłe umiejętności mechaniczne zawodziły. Patrick zresztą planował większe przeróbki, jak na przykład tajny schowek na broń, ale póki co… na razie musiało wystarczyć doprowadzenie wozu do stanu fabrycznego. Prawie się udało.Patrick był z siebie zadowolony. Otarł czoło i zamówił kolejną pizzę na obiad.



Popołudnie

Dywanik, kadzidełka, lakierowane pudełko ozdobione srebrnymi intarsjami. Pozytywka, stara i z historią… której nie znał nikt poza Szalonym Szkotem. W środku były jakieś zapiski po łacinie.


Ale Irlandczyk łaciny nie znał, a jego awatar twierdził że zna tylko grekę. Patrick się tym nie przejmował, pozytywka była mu potrzebna do koncentracji. Bo Healy nie potrafił usiedzieć w miejscu spokojnie. Zawsze musiał być w ruchu, zawsze musiał być czymś zajęty. Ciężko mu więc przychodziło medytowanie. A obecnie potrzebował się skupić, by osiągnąć to czego pragnął. Zdobyć wiedzę… nawet jeśli tymczasową. Przekręcił kluczyk, zamknął oczy, mieszkanie wypełniły dźwięki pozytywki. Patrick zaś uspokajał oczy wsłuchując się melodię, by użyć jej jako klucza drzwi do kosmicznej świadomości… czy też zbiorowej pamięci ludzkości, a może ultra-umysłu rzeczywistości? Jakkolwiek by to zwano, liczyło się co z niej dało się wyciągnąć, informacje które potrzebował. Niemniej wymagało to czasu i wysiłku… znacznie więcej niż w przypadku innych magów. W końcu po kilku godzinach medytowania Patrick w końcu zdobył wszystkie puzzle kosmicznej układanki. Był więc gotów na wieczór. Na razie jednak należało się zebrać do kupy i pojechać na pierwsze zebranie magicznej śmietanki Lillehammer. Zabawne było być do niej zaliczonym. Po drodze wysłał krótkiego SMSa Klausowi.

“SE winni trzymać się razem.”

Tak dla przypomnienia, kim są i że z racji tego Klaus mógł liczyć na poparcie Patricka, a Irlandczyk oczekiwał tego samo od Niemca.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:41.
abishai jest offline  
Stary 21-07-2018, 22:22   #26
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Kiedy Klaus otworzył drzwi, nie wiedział czego się spodziewać. Nie spodziewał się na pewno mistrza Einara, wyglądającego jakby jedną nogą byłby już w grobie… może brak snu się do niego dobierał.
Spojrzał na hermetyka przymrużonymi, zaspanymi oczami.
- Mistrz Einar? Wybacz mój stan, właśnie miałem się udać na spoczynek. Proszę wejść, proszę wejść.- Eteryta wprowadził starszego maga do środka. Wnętrze wydawało się względnie uporządkowane, nie licząc kilku kartek rozwieszonych na ścianie… i kilku worków z piaskiem pod nimi - Mistrz napije się czegoś? Kawy, herbaty? Zaoferowałbym też coś mocniejszego, ale nie zakupiłem… no i pora już nie ta. - Klaus wskazał na stół i krzesła w pokoju gościnnym.
- Nic nie szkodzi, nie ma co się kłopotać z powodu starego człowieka - z lekkim uśmiechem Einar powoli, ostrożnie usiadł na krześle.

Klaus usiadł naprzeciwko przecierając oczy.
- Więc w czym mogę pomóc? Zakładam, że to nie jest wizyta towarzyska. - Eteryta zamyślił się na chwilę - Jak się ma chłopak?
- Jak wspomniałem, chciałem tylko podziękować profesorowi. Okazać wdzięczność… - westchnął. - Adam znajduje się w silnej ciszy. Generuje hobgobliny. Dość trudny przypadek. Ujmę nieskromnie , ktoś z mniejszym doświadczeniem najprawdopodobniej sprawiłby, zupełnie niechcący, iż liczba maruderów na świecie wzrosłaby - hemeryk przygryzł wargę mówiąc, chyba przypadkowo. Lekki cień bólu pojawił się na jego twarzy.
- Rozumiem. Co do dziękowania… nie ma naprawdę za co. Nie zrobiłem niczego tak cudownego… co gorsza jeden uczeń i tak zginął.
- Nie tylko jeden.
Kruger kiwnął głową.
- Jak się objawiają te hobgobliny?
- Dość dynamicznie. Co jest pozytywnym symptomem. Gdy hobgobliny stają się stałe, oznacza to ustalenie stanu ciszy - spokojnie wyjaśnił Einar. Zbyt spokojnie. Gdyby nie ból ukryty w jego oczach wyjawiał prawdę. Nie przychodziło mu łatwo rozmawiać o tym.
- Chciałem się was zapytać o opinię, z szacunku i zaufania - zaczął gładko - w materii wydarzeń w dziedzinie.
Klaus był zbyt zmęczony na wiele rzeczy. Odmowę, tłumaczenie, zaangażowanie. Spokojnie tylko skinął głową
- Proszę się nie krępować.
- Proszę tylko o opinię bądź wytłumaczenie działań waszych towarzyszy z kabały. Rzucenie odrobiny światła na sprawę.
- Kabały…? Aaa Mervi i Patrick...chyba, że pozostali zrobili coś o czym nie wiem.
- Nie, tylko o tych magów pytałem.
- Nie widziałem dużo podczas ataku. Praktycznie sam koniec. Czy zachowali się… podejrzanie? Dziewnie? Nieodpowiednio?
- Przez działania irlandczyka, po sugestii mojej drogiej Mervi - coś dziwnego pojawiło się na twarzy mistrza - oddaliśmy dziedzinę Unii. Straciliśmy okazję ocalenia reszty uczniów. Ja straciłem honor.

Klaus westchnął.
- Honor nie jest potrzebny martwym, mistrzu. Zakładam, że takie było rozumowanie Mervi i Patricka. Dziedzinę możemy odzyskać, a uczniowie… - sam Klaus się delikanie skrzywił.- Mervi chciała ich ocalić, pytało o ich lokacje… Virtualni tak mają "Nikt nie zostaje". Po prostu nie było już szans, inaczej wszyscy byśmy zostali złapani lub zabici… to samolubne i okrutne… ale nie zawsze uratujesz wszystkich.
- Badałem to miejsce całe życie. Potrafiłem wykorzystać jego potencjał, jego moc do odparcia szturmu. Byłbym w stanie dać wszystkim tyle czasu ile potrzebuję. Rozumiecie już? Honor traci się gdy może się coś zrobić, gdy ma się ku temu wolę i środki… I wszystkich się zawodzi… Dziękuję za wyjaśnienie - Einar zacisnął sine usta i począł powoli wstawać.

- Chwileczkę mistrzu. - Klaus nakazał gestem ręki starcowi usiąść - Rozumiem, że czujesz że zawiodłeś. Rozumiem i szanuję to. Wolę miałeś mistrzu… środki też… ale obawiam się, że możesz przejawiać zbytni optymizm co do możliwości, że byłbyś wstanie dać nam dostatecznie dużo czasu. Ja, Mervi i Patrick tak naprawdę się nie znamy… daleko nam do prawdziwej kabały, nawet teraz nie wiele wiem o Patricku ponad to, że się nie zgadzamy w kilku aspektach filozoficznych. O Mervi wiem, że nie przepada za Patrickiem..Mógłbyś kupić dostatecznie dużo czasu prawdziwemu, zgranemu zgromadzeniu magów. Nie trójce adeptów, dwójce nowicjuszy i mistrzowi. - Klaus pogładził się po nasadzie nosa, musiał się napić - Zadam tylko jedno pytanie… zakładam, że to samo zadawała sobie Mervi… Co jeżeli by cię złapali żywym?
- Wiecie adepcie gdzie właściwie znajdowała się Wieża?
Einar zapytał nagle z siłą głosu dawnych lat.

Klaus zamrugał kilka razy.
- W umbrze?
- Pośrednio. Bardzo blisko, najbliżej jak się dało Niskiej Umbry. Powstała aby katalizować tamtejsze moce. Rozumiecie już - Einar uśmiechnął się gorzko - w tym co mówiłem naprawdę nie ma ziarna pychy.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, mistrzu. - zauważył Klaus.
- Nie było możliwości aby mnie złapano żywcem. Jak dwa plus dwa jest cztery - Einar uciął krótko.
- Znam matematyków, którzy by udowodnili co innego… - mruknął Klaus - Rozumiem, że miejsce było istotne, ale nie pozostawimy go w łapach unii. Przynajmniej ja nie mam zamiaru.
- Bardzo romantyczna postawa. Naprawdę doceniam. Jednakże wobec aktualnej przewagi Unii, nie jesteśmy w stanie odbić tej klasy miejsca. Jedyne co nam zostało to strategia spalonej ziemi. I proszę mi wierzyć, nikogo to nie boli bardziej niż Porząðku Hermesa. Tymczasem nie będę wam zajmował więcej czasu. Dziękuję za opinię i miłą dyskusję.

- Jeżeli jeszcze bym mógł, mistrzu. - zaczął Klaus - Znacie Mervi. Przydałaby mi się jakakolwiek wiedza na temat moich… towarzyszy?
- Najlepsza jest rozmowa. Odrobina rozmowy dobrze zrobiłaby wszystkim tradycjom - pogodnie odpowiedział Einar.
- Zakładam mistrzu. że cała wiedza jaką posiadasz o mnie, wynikła z naszych rozmów?
- Jesteście sławni w pewnych kręgach.
Klaus pokręcił głową na komplement, ale uniósł ręce w geście poddania się.
- Dobrze, porozmawiam z nią… chociaż nie wydaje się być tym zainteresowana. Nie będę już zmuszał mistrza do zaspokajania mojej ciekawości.
Z twarzy Einara zeszło trochę cierpienia. Odprężył się.
- Planuję odejść z waszej gościny. Przed tym, prosiłbym o rozmowę. O światłości której ciemność nie ogarnia. Taka intelektualna gimnastyka.
- Możemy pogimnastykować się teraz. - zaczepił Klaus.
- DZiękuję za pochlebstwo. Beðe potrzebował jednak pewnego przygotowania.
- Będę więc oczekiwał naszego kolejnego spotkania. - Klaus westchnął - Oby ten duch nie odwiedził mnie dziś- Eteryta spojrzał na łóżko. Einar jednak nie podjął tematu i po kilku minutach dwójka magów się pożegnało się. Klaus obawiał się, lub miał nadzieję, że ta wizyta pobudzi go na tyle, żeby odłożyć jeszcze odrobinę sen.

Zanim zdołał dojśc do łóżka otrzymał SMS od Patricka.
- "SE winni trzymać się razem"... w innych odkrywczych wiadomościach: Woda jest morka, grawitacja ciągnie do ziemi, a ionizowane łącza hiperkonduktorowe wymagają więcej węgla niż sądziłem... - wyklikał szybką odpowiedź do Iralandyczyka i rzucił się na łóżko, usypiając jeszcze w powietrzu.

"Nie mam pięniędzy."
 
__________________
Mother always said: Don't lose!

Ostatnio edytowane przez Seachmall : 21-07-2018 o 22:28.
Seachmall jest offline  
Stary 22-07-2018, 00:23   #27
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

Czy właśnie tak zachowywał się jej mentor? Czy atak DDoS był jego zwyczajnym sposobem, aby tak ukryć pod jego falą delikatne informacje? Czy może to nieczęsty (acz pozytywny w skutkach) sposób?
A może to zwykły trolling...

Przynajmniej Glitch wrócił, a to był plus... chyba? Mervi nie była już spowita taką ciszą... Czuła za to irytację na sytuację, w którą została wrzucona, a jakiej zapewne i Joel nie przewidział...
- To ja mam znać? - parsknęła - Wiadomo czemu tu chciałeś. 4chan blisko, pewnie żeś czas na nim akurat tracił!
- dodała złośliwie, ale zaraz z jakiegoś powodu przypomniała jej się ostatnia rozmowa z Patrickiem... - Zainteresowany zgłębianiem kultury irlandzkiej? Sektor pewnie ma duży zapas piwa na stanie... skoro jak wielka pijalnia jest... i nie z każdej beczki wypływa tylko tęcza. - uśmiechnęła się krzywo - Choć za koniczynkę nie ręczę.

Mervi spojrzała na swojego mentora, mając pewien problem z poważnym podejściem do pikselowej grafiki kota, jeżdżącej na kocie. Jakkolwiek ten avatar tego dokonywał. Był on w głównej mierze fioletowym tworem, który miał żółte oczy złożone z kilku pikseli tego samego koloru...
Sprawiało to konkretne problemy innym osobom... w tym szczególnie jego podopiecznej. Jak można próbować kłamać w te piksele? Joela musiało to w jakiś sposób bawić oraz dawać pewne profity. Mało kto mógł się na niego długo złościć, ale momenty, w których tonem znawcy tłumaczył komuś prawdy wszechświata zachowując taką sylwetkę, były szczególnie warte poświęconego czasu na wysłuchanie co miał do przekazania. Posiadanie mentora w kociej formie z pikseli nie było łatwe.

Zwykła wojna psychologiczna...

Minęli właśnie zaułek porno-gifów i gdyby koty mogły się czerwienić, zarówno ich wierzchowce jak i mentor Mervi płynęłyby w jaskrawej czerwieni. Wydawało się, iż trzymają kule na bezpieczny, acz wciąż malejący, dystans. Joel w typowym dla siebie zwyczaju, musiał sprostować.
- Słaba dogryzka. Nowe sektory tworzą się najlepiej blisko takich informacyjnych ścieków jak ten. Jeszcze sobie nie zakodowałaś? Irlandzki mówisz… dobra, może uda się dojechać. Ja prowadzę, zrób coś z tym cholerstwem za nami. Tylko porządnie, a nie tak abyśmy cię jeszcze z tradycji musieli wykopać za skutki…
Ton miał lekki acz kwaśny. Wirtualna adeptka zauważyła, iż w zasadzie nie przychodzi mu lekko wypowiadanie się w takim tonie.
- Słaba dogryzka. - fuknęła Mervi. Chciała dodać coś jeszcze, co na pewno nie byłoby ugodowe, ale powstrzymała się. Nie miała ni sił, ni nerwów na pchlarza (czy miał piksele dodatkowe jako pchły?) w momencie, gdy cholerne odrzuty z Portal 2 chciały się zapoznać. Spojrzała na lecące za nimi irytujące kulki technokracji, wykonane z największym technokratycznym pomysłem i wizją artystyczną. Przynajmniej mogły się nadać w małej zabawie...

Gra powinna im się spodobać.

Technomantka korzystając z pamięci o własnym bazgraniu bezużytecznych form geometrycznych na kartkach, wykorzystała jeden z takich projektów, które miały prowadzić w labirynt ścigające ich pac-kulki. Jednocześnie dodała w losowych miejscach w tej pokrętnej planszy, kilka pikselowych duszków, mających zaprogramowane poszukiwanie kulek i eliminację tych pseudo PacManów.


Wszystko poszło jak było zakładane...
...prawie?

Kule wleciały w ten mały labirynt, szybko napotykając szukające je duchy. Nie były tak jak sam PacMan, więc nie zdołały im umknąć... prawie wszystkie. Jedna bowiem okazała się waleczniejsza niż sam bohater z retrogry! Nie dość, że wydostała się z labiryntu bez uszczerbku, to jeszcze udało mu się przeciągnąć jednego z duchów na swoją stronę! Wzrok Mervi skierowany na zdrajcę wyrażał całość jej smutku tym zdradzieckim postępowaniem.
- No wiesz co...
Zakodowała przestrzeń tuż przed zdrajcą i tym psem bez zębów, aby obaj wpadli wprost na ścianę, na której zamocowany był neonowy znak GAME OVER.


--script failure caused error adapter function connector failed--


Tylko tyle kobieta dostrzegła w wyświetlaczu swego umysłu gdy zarówno zbuntowany duch jak i ostatnia ocalała kula przeleciały przez barierę i zbliżyły się do nich na niebezpieczną odległość. Mentor adeptki zajęty był nawigowaniem między przeszkodami uformowanymi z błyszczącego blobu informacyjnego wydobywającego z siebie jazgotliwe dźwięki. Z kolejnym zakrętem opuszczali rejony 4chana odsuwając się dalej od śpiącej sieci na rzecz głębszych rejonów Pajęczyny.
Kot na którym szybowała po tęczy Mervi zapiszczał złowieszczo i przyśpieszył gdy kula dotknęła jego długiej kity i ta zdematerializowała się w różowym dymie. Zła kicia przyspieszyła w furii.
Zbuntowany duszek był wolniejszy od kuli.
- Rany, dziewczyno, znukuj to cholerstwo po prostu! Potrzebujemy minuty na podróż do stabilnego sektora.
- Myślałam, że mam być grzeczna. - Mervi powstrzymała się od mniej grzecznej odpowiedzi. Nie po to chciała się spotkać, aby znowu się kłócić.
Spojrzała z dezaprobatą na zbuntowanego ducha. Nie było miło wysadzać coś, co samo się kodowało, ale czasem trzeba. Przejrzała zaimplementowany kod duszka poprzez konsolę, na której go wyświetliła przed oczami, po czym zmieniła jego składowe wartości tak, aby duszek po prostu rozpadł się, jakby został rozsadzony mini bombą od środka.


...access denied...


To technokratyczne dziadostwo pozmieniało uprawnienia do modyfikacji kodu duszka! Cholera by z tym.
Technomantka miała straszliwą ochotę zaprogramować teraz całą armię duszków, które będą jedynie latały po Pajęczynie z zadaniem ścigania technokratów... tylko niestety to pewnie miałoby opłakane skutki i później wina spadłaby na nią. Jak zwykle.

Pozostając przy zadaniu zniszczenia zdrajcy i kulki, stworzyła broń, która nie potrzebuje dodatkowych uprawnień, bo posiada już licencję do eksterminacji duchów. I odkurzacz na duchy, w tej wersji je niszczący. Napis GHOST BUSTER dumnie prezentował się na szarym uniformie pixelowego mężczyzny.

Dodatkowo ustawiła w programie mającym "sprzątnąć" duszka, żeby rozpoznał kulkę jako drugie zagrożenie (kulista emanacja duchowa), jakie musi usunąć. GhostBuster był jak antywirus... antyduch?


...load module x...
70%
80%
90%

...assertion failed...
...true is not true...
...reprogramming...
...conditional jump…
...object ghost_buster: invoke method self.kill_em_all(EnemyType::GHOST)...
...successful.




Za kolejnym zakrętem wylądowali w sformatowany, stałym sektorze. Jak zwykle, tak szybka zmiana sektorów nie należała do najprzyjemniejszych. Przypominała nagłe zejście z karuzeli połączone z ekstremalnymi zawrotami głowy i całkowitą dezorientacją gdy mózg (a przynajmniej jego podświadome, prymitywne rejony) nie do końca może się pogodzić z faktem, iż przed chwilą podróżowali autostradą czystej informacji aby teraz stać na irlandzkim wrzosowisku wokół stromych wzgórz nad którym górował prawdziwy zamek. Pachniało koniczną.

Mentor kobiety przybrał zadziwiającą postać wielkiego, szarego kota w kolorowym fraku. U pasa zwisały mu dwa rapiery. Gładził wąsy spoglądając na zamek i chyba walcząc z nudnościami.
- Kulki mamy na jakiś czas z głowy-miał, lecz możliwe, że ktoś zainteresowany za nami powęszy- miał. Ale dla takich chwil kocham paczynę-miał.
Mervi zamrugała, wyraźnie nie tylko walcząc z nudnościami i zawrotami głowy powstałymi przez zmianę sektora, co także próbując ułożyć sobie myśli... a miauczenie jej mentora nie pomagało.
- ...co? - elfia dziewczyna (delikatnie niewyraźna graficznie), której formę przybrał avatar Mervi, ubrana w długą, celtycką suknię, zrzucała właśnie z siebie pojedyncze liście oraz koniczyny, które uczepiły się jej długich, lśniących kasztanowych włosów - O co ci chodzi...?
Mervi skierowała spojrzenie całkowicie czarnych oczu na kociego Joela.
- Ten dźwięk, to spryt tego wariantu wizerunku-miał. Chodź się przejść, zanim nas znajdą zdążymy się wy-miał-gować. Powiesz po co mnie szuka-miał.

Technomantka zrezygnowała z odruchowych prób pozbywania się roślinności ze swojego odzienia i włosów. Początkowo jedynie ruszyła wraz z Joelem, nie podejmując żadnego tematu, tylko milcząc... co było u niej rzadkie? Rzadsze...? Mimo zachowania słów dla siebie, zdawała się bardzo uważnie lustrować mentora.
- A jak sądzisz?
- Sądzę, że znowu jesteś w dupie. Tylko wtedy się odzyw-miał.
- To krzywdzące stwierdzenie. - parsknęła, z jakiegoś powodu utrzymując pewną odległość od tego, który ją szkolił. Bezpieczną odległość? - Nie przyszedł ci do głowy inny scenariusz?
Joel nic nie odpowiedział, tylko powoli spacerował schodząc z wrzosowiska na uklepaną, wzmocnioną kamieniami drogę. Prowadziła w stronę lasu. Spacerował nieśpiesznie, dłonie trzymał na rapierach z pewną gracją postaci filmów przygodowych o piratach czy muszkieterach.
Mervi szła powoli obok Joela, patrząc w większości na drogę przed sobą, czując jak żołądek znowu jej się wywraca... ale tym razem nie z powodów zmiany sektora czy złośliwości Glitcha.
- Kiedy wyrzucono mnie z Kabały? - zapytała dość apatycznie - Jak dawno ostatni raz się widzieliśmy?
Joel podniósł jedną brew w górę. Zwolnił jeszcze bardziej krok.
- Dawno… Cholernie dawno. Cisza?
- Jak dawno? - naciskała Mervi - Pół roku? - uważnie patrzyła na mentora - Nie jestem w Ciszy. Po prostu odpowiedz mi.
- Byłyby z dwa lata… - mentor zamyślił się.

Wyglądało na to, że Joel wywarłby taki sam efekt, gdyby w tym momencie uderzył swoją dawną podopieczną w twarz. Mervi wyraźnie ani nie wiedziała co na to odpowiedzieć, ani jak to ugryźć. Jedyne co była w stanie zrobić... To zmienić temat. Szybko, na szok.
- Dlaczego nagle Pajęczyna stała się miejscem każdego spotkania dla wszystkich? - przeskoczyła na inny z tematów, nagle porzucając tamten.
Joel milczał. Dopiero teraz do Mervi dotarło, co to oznacza. Powinna pamiętać. Jej mentor nie zwykł pytać. Po prostu spokojnie czekał aż pęknie. Zwykle pękała. Czasem nie. Ale czekał. Nie pytał, nie naciskał ale też nie zabijał ważnych tematów gadką-szmatką.
Dziewczyna zamknęła na chwilę oczy, uspokajając myśli. Musiała się odezwać. Zapytać. Zanim podejmie decyzję co dalej.
- Skąd mam wiedzieć... - powoli otworzyła oczy, kierując spojrzenie na mentora - ...że ty to ty?
- W co ty się wpakowałaś-miał? - Zapytał z przejęciem.
- Nie wiem. - odparła z niepewnością czy powinna w ogóle komukolwiek to mówić - Nie pamiętam...
Ostatnie zdanie wręcz ociekało szczerym bólem.

Koci avatar wirtualnego adepta mocno zacisnął usta. Joel przystanął siadając na przydrożnym murku. Wyglądał na człowieka (czy raczej człowieka-kota) któremu jest bardzo wstyd. Tak bardzo, iż to niemal zeń wychodzi.
- Tyle się nie odzywałaś. Myślałem, że to po ostatniej rozmowie. Dałem dupy, po prostu dałem dupy-miał. Miał to! Przepraszam. Ale dlaczego potem się nie odezwa-miałaś? Kiedy… to się stało?
Elfka stanęła w cieniu drzewa, po czym usiadła pod nim.
- Ja... - próbowała zebrać to, co wie i połączyć wszystko w jedną wypowiedź - ...nie pamiętam... - westchnęła - Wiem, że po tej... kłótni z tobą... poszłam po coś do Pajęczyny. Gdzieś. Nie pamiętam nawet miejsca. - skrzywiła się z gorzkiej irytacji na niewiedzę - I tam... coś nastąpiło... Nie wiem co i jak... Wiem tylko, że mam czarną dziurę w miejscu tego czasu. Myślałam, że to może na trzy, cztery tygodnie, ty o jakiś dwóch latach mówisz? Niemożliwe, jak...? - potargała grzywkę w jakimś nerwowym odruchu - Zaczęłam być świadoma... jakieś cztery miesiące temu? To, co było wcześniej, przed naszą kłótnią... całe moje życie.... - zamarł jej głos na chwilę - To tylko puste foldery, może ikonki skrótów. Jakby sformatowano mi pamięć, pozostawiając tylko to oraz wiedzę samą w sobie. Wydarzenia, uczucia... nie ma ich.
- Jesteś pewna, że nie ucierpiały wyższe-miał funkcje poznawcze? Poczucie czasu między innymi. Jakość wiedzy. Miał-miejętności. Nawet inteligencja emocjonalna. Umysł to złożona machina, sama wiesz, miał.
Mentor zasępił się.
- Mamy problem. Najgorzej, że od początku nie wiedziałem, miał. Na świeżo można było zrobić więcej-miał.
- Wiem, że potrafię mieć problem z opanowaniem silnej emocji... czasem... - patrzyła uważnie na Joela - Co się stało? Czy naprawdę minęło tyle czasu? Co ze mną było?


- Nie miał-em pojęcia. Rozpłynęłaś się. Zero miał-formacji w sieci, zero w Pajęczynie, brak akcji. Cisza, null, zero…
- ...nawet nie pamiętam... jakie miałam relacje z rodziną... - spojrzała w ziemię - Żyję w świecie, w którym każdy jest mi obcy... także ty... - wstała powoli - Nikomu nie ufam, jak mogę? Co jeżeli to wrogowie? - podeszła bliżej Joela i po chwili wahania... po prostu usiadła obok niego, delikatnie przytulając się do jego ramienia - A Glitch nie chce mi pomóc... nic nie mówi o zdarzeniu...
- Z tego co zauważyłem, Glitch nie zwykł się przejmować taki-miał drobnostkami - Joel zmusił swój koci pysk do uśmiechu. Raczej gorzkiego.
- Chyba po raz kolejny nawalam. Miał to… Nie mam dla ciebie ani jednej-miał odpowiedzi, pomysłu, czegokolwiek co nie będzie kolejnym głodnym kawałkiem. Tylko to, że jestem. Gdybyś czegoś potrzebowała.
Wstał z murku i podał kobiecie dłoń. Zmusił się znowu do uśmiechu.
- Miło znowu poznać. Miał.
Mervi nie wiedziała co powinna teraz zrobić, co poczuć. Spróbowała jedynie uśmiechnąć się, skoro i Joel to zrobił.
- Zawsze dobrze kogoś poznać... znowu? - przyjęła dłoń człowieka o formie kota - Więc... jest jakiś powód, dla którego spotykamy się w Pajęczynie? Znaczy, to dość dziwne, już drugi raz, a pierwszy adept nie jest raczej miłośnikiem tych klimatów...
- Echelon ostatnio działa sprawniej. Miał-sprawnie. Na dłuższe rozmowy pajęczyna wydaje się lepsza. Mimo-miał-wszystko, to jest nasze miejsce.

Mervi wyraźnie się zasępiła, ale tematu wieży nie miała zamiaru poruszać. Chciała natomiast inny.
- Po prawdzie, głównym powodem, dla którego chciałam się spotkać była kwestia... prezentu, jaki dostałam. A raczej wszyscy z Tradycji dostali. Czy jest jakiś powód, dla którego nagle hermetyci zapałali miłością do nas?
- A co to za miał-rezent?

- Elektroprzekaźnik, stary. - odparła - Młoda hermetyczka dała mi go, mówiąc że to fragment maszyny Alana Turinga, dzięki której odkrył Pajęczynę. Nie wiem czemu Porządek chciałby go oddać i skąd go ma. O ile to w ogóle nie jest po prostu jakiś stary rupieć, ale fakt, że nie chciała, aby inni wiedzieli o tym geście, nie nastawia pozytywnie do sprawy. Nie umiem im szczególnie dać wiary w szczere intencje.
- Porządek Hermesa nigdy nie daje nic bezinteresownie. Hermetycy są podstępni. Ale... hermetyk już nie. Jeden, konkretny.
- Dziewczyna powiedziała, że jej mistrz kazał to przekazać. Inna sprawa, że jest z Tytalus, a to Porządek jako taki ponoć chce to po cichu trzymać. Za dużo dziwnych niewiadomych, aby się rozradować ot tak, jak dla mnie. Co powinnam zrobić z tym teraz? Nie chcę wrzucać Wirtualnych w bagno z tego powodu. - spojrzała pytająco na mentora.
- Jest Twój. Zatrzy-miał go. Ewentualnie schowaj do skrytki gdzieś aby łatwo było przekazać i dzielić się gdy uważasz to za wspólną własność. Ale ja-miał nie ufam idei kolektywnej własności.
- Komunizmu nie lubisz? - uśmiechnęła się z pewnym rozbawieniem - Szkoda. A już myślałam o nim, jako o opcji, którą wprowadzimy w nowej Kabale. Cóż. Będę musiała się zadowolić czystą dyktaturą.
- Komuniści na początku postulowali dzielenie żon -
mrugnął do niej ze sporą dawką przyjacielskiego jadu.
- O, to coś dla ciebie. Miałbyś w końcu jakąś. - uśmiechnęła się, czując że strzela na ślepo w tym wypadku - Ale jak widzisz, mimo tego co było kiedyś, dostałam zaproszenie do kolejnej grupy magów! Nawet tego dziwnego Wirtualnego mają, co woli modyfikować świat rzeczywisty... ale przynajmniej na matmę to chyba wyrywa kobiety.

- Długo już gadamy. Zmieniamy sektor czy liczymy, że pościg ol-miał naszą sprawę?
- Może lepiej nie kusić... - skrzywiła się lekko - Technokracja zdaje się wpadać zbyt często. Chyba zaczynamy się w sobie rozkochiwać.
Mervi zastanowiła się chwilę.
- Jest pewne miejsce, które powinno ci się spodobać.. - delikatny uśmiech wykwitł na jej twarzy - Nawet nie będziesz zmuszony pozbywać się swojej formy pikselowego kota. Naprawdę, jak można zdzierżyć coś takiego w dłuższej relacji, jako swojego nauczyciela...?



Sektor, do którego technomantka skierowała swojego mentora, w istocie mógł być miejscem szczególnie uwielbionym przez kota. Nie wymagał zmiany formy od żadnego z wirtualnych adeptów, więc w tym momencie rozpikselowana sylwetka dziewczyny towarzyszyła kotu zbudowanemu z pikseli. Wydawać by się mogło, że tym razem nastolatka posiada mniej zakrywające odzienie...

Co zaś tyczyło się sektora...

Był on zbudowany właśnie z samych pikseli. Przypominał on swoim brakiem skomplikowania formy Minecrafta. Mervi od razu poprowadziła Joela ku bryłowatemu ogrodowi, którego kwiaty pachniały słodkim nektarem, zaś prostokątne pszczoły wydawały przyjemny uchu wibrujący dźwięk. Nie było trzeba wiele czasu, aby Joel zobaczył jeden, niedokończony tematycznie element krajobrazu, Ciężko było odgadnąć czym konkretnie miał być, ale na polanie stał samotny, wydrążony piksel... który przypominał nic innego jak kartonowe pudło!

- Sektor jest wciąż w budowie i takie nieścisłości się zdarzają. - wyjaśniła Mervi, sama siadając pośród zadziwiająco miękkich roślinnych pikseli.
- Wygląda dobrze - stwierdził Joel przyglądając się okolicy. Westchnął.
- Gdy zaimplementowałem te miał do poprzedniego avatara, sądziłem, że to całkiem zabawne. Chyba jednak nie było - mrugnął porozumiewawczo - jacyś ciekawi ludzie w nowej kabale znajdują się? Czy też mowa o czymś większym, fundacji?
- Mówią o ustanowieniu Fundacji, ale szczegóły to jedna wielka tajemnica... dość hermetycka.
- uśmiechnęła się delikatnie - Poznałam tylko dwóch z adeptów, eteryków. Jeden co przejawia niezdrowe, prawie że intymne, zafascynowanie światłem, a drugi lubi jak rzeczy wybuchają. Ten od wybuchów jest dość irytujący. - wzruszyła ramionami - Znany mi też jest hermetycki Mistrz, Quesitor, co tylko w papierkach siedzi oraz ta hermetyczka, która podrzuciła mi elektroprzekaźnik. Reszty nie znam... Jeszcze. - zamyśliła się, przez chwilę wahając się - Trafiłam też na Mistrza z Verditius... którego najwyraźniej powinnam znać osobiście, ale... - westchnęła - Nie pamiętam go. Jak i zbyt wielu rzeczy. Takie to krępujące.... Stracić informacje, gdy samemu poszukuje się każdej. - ton Mervi wskazywał, że rana po utracie pamięci wciąż była niezaleczona i nadal broczyła krwią.
- Ach... No i jeden z naszych hackerów rzeczywistości podrywał mnie matmą.
- Jeszcze rok temu nie wiedziałem, że Porządek Hermesa dzieli się na domy - z rozbrajającą szczerością przyznał Joel. - Ten haker, to który z naszych? - Mag pośpiesznie rzucił temat aby odsunąć myśli adeptki od smutków związanych z pamięcią.
- Dla reszty to Fireson, dokładniej wChar bez t, a z trzema jedynkami w miejscu. Kojarzysz?
- Kojarzysz jak zmieniła się w zeszłym roku ramówka BBC? To podobno on.
- Zeszły rok... Cóż... - spojrzała na swojego mentora, nie kontynuując tematu pamiętania o czymkolwiek - Co zrobił z ramówką?
- Nie zagłębiałem się w to. Ale jeśli to on, to po prostu zmienił styl programów. Filmów. Chyba najpiękniejszy sposób walki o rzeczywistość.
- Na pewno ciekawy. Wiesz w ogóle cokolwiek o nim? O Firesonie.
- uśmiechnęła się niewinnie.
- Jeśli to ta ksywa, to tylko tyle. Wygląda jakbyśmy obracali się w innych obszarach… zainteresowania.

- Szkoda. Przynajmniej wiedziałabym czy wiekiem pasuje... choć nie może raczej być tak stary jak ty. - spróbowała żartem odgonić od siebie smutek - Ale ty na pewno byłeś w Konwencji, jak Wirtualna jeszcze nie była. - wyszczerzyła się, strzelając na ślepo. Nie wiedziała ile naprawdę Joel ma lat, a jedynie zakładała, że ma z maksymalnie dwie dziesiątki więcej od niej. Może mniej, może więcej? Nie pamiętała...
- To piękne i smutne zarazem.
- Nigdy nie byłem w konwencji. Zresztą, odeszliśmy od nich w ‘56. Nie jestem aż tak stary. Ale mój mentor był technokratą. I zginął w pogromie - Joel zamyślił się.
- Opowiadał ci kiedyś o dawnych czasach? Czy ty mi to później opowiadałeś? - Mervi nagle stała się potwornie zainteresowana - Musiałeś. Ale opowiesz jeszcze raz, prawda? Tak, opowiesz kiedyś... nie, nawet teraz, będzie szybciej, mniej czekania, rozumiesz? Nie ma co odwlekać. - technomantka niespodziewanie ożyła, patrząc z niesamowitym zainteresowaniem na swojego mentora w formie kota z pikseli, przybliżając się do niego.
- Nie, nie opowiadałem… nie było okazji - wlepił kocie, pikselaste oczy w grunt. Długo się nad czymś zastanawiał. Zbyt długo.
- Wiesz… nie chcę obiecywać coś czego być może nie dam rady zrobić. Ale jak już powiedziało się, to oznacza, iż muszę - uśmiechnął się. - Postaram się zgrać moje wspomnienia dotyczące Ciebie. Potem obejrzysz je jak film albo w postaci VR, zobaczę jak mi w praniu to wyjdzie. Problemem jest dostarczenie ci takich danych. Przechwycone przez kogoś mogą być… sama wiesz. Ale obiecuję, że to zrobię - dodał twardo.

Mervi wyraźnie nie do końca wierzyła w to, co właśnie obiecał jej Joel... a przynajmniej nie wierzyła, że naprawdę to powiedział.
- To... Tak serio...? - nawet nie próbowała ukrywać zaskoczenia, które przerodziło się w rozradowanie - Jestem naprawdę w szoku... i wdzięczna straszliwie! To jest... Nie spodziewałam się... - na chwilę straciła wątek - Naprawdę jesteś pewien? Przecież... Oczywiście będę traktować to jak największy skarb, bronić za cenę i własnego dobra! - tym razem bez wahania po prostu przytuliła pikselowego kota.
Joel po prostu się uśmiechał. Rozczochrał rozpikselowane włosy wirtualnego avatara kobiety.
- Komu mamy ufać jak nie własnej Tradycji? Technokracja chce nas załatwić ambicjonalnie. Tradycje nigdy nam nie zaufają, zbyt mocno się różnimy. Mamy tylko innych, takich jak my - podsumował. - Wiele razy ci to mówiłem. Staraj się pamiętać - mrugnął. Chyba był delikatnie skrępowany.

- Pytałeś czemu nie skontaktowałam się wcześniej. - pogłaskała grafikę kota, wyraźnie wciąż nie wierząc w to, co jej obiecał - Żałuję teraz, że te cztery miesiące temu nie zrobiłam tego, ale... Sądziłam, że przejdzie samo. Później, że poradzę sobie z tym we własnym zakresie, a jeszcze później... - spojrzała zawstydzona - ...uniosłam się dumą, choć i tak nie pamiętałam konkretnie tej ostatniej rozmowy, tyle tylko, że nie sprowadziła się do pogłaskania po główce. No i nie wiedziałam czy chcę zaufać. - westchnęła - Przepraszam.





Mervi była bardzo zadowolona ze spotkania z mentorem, ale Glitch zdawał się wręcz dostać jakiegoś szalonego zastrzyku energii, któremu musiał dać ujścia. Emocje pościgu, emocje przejścia przez sektory, emocje poznania na nowo Joela i cała rozmowa z nim... to musiało być za dużo radości na raz dla Avatara.
Glitch po prostu zachowywał się jakby był istotą z ADHD.


Tym razem jego działania nie były szczególnie męczące dla Mervi, która zdążyła się przyzwyczaić.Tym razem Glitch nie szukał wyładowania złości. Glitch po prostu miał... głupawkę?
Tyle co do oświeconego bytu...

[media]https://media.giphy.com/media/P45ngFkL7eUz6/giphy.gif[/media]

Losowo pojawiały się błędy graficzne wokół Mervi, która nawet widziała na ścianach swojego domu szalone kolory, czy zglitchowaną teksturę obicia kanapy. Czasami także cały widzialny obraz był pokryty ziarnem, czy otrzymywał plamy desaturacji. Avatar po prostu... cieszył się. ...jak dziecko.

- Glitch... Musimy porozmawiać. - zaczęła Mervi, ale gdy dźwięk rozregulowanych głośników, niby pochodzący z nagrania radosnej piosenki na starej kasecie magnetofonowej, przetoczył się przez pokój... nie miała nadziei na dialog w tym momencie. Niemniej mówiła dalej - Posłuchaj. Walka między nami jest bez sensu. Jesteśmy związani razem, prawda? Nie chcę cię krzywdzić... i mam nadzieję, że to wzajemne uczucie. Musimy dojść do kompromisu, jakoś się dogadać. - technomantka spojrzała na ostatnią porcję morfiny w ampułce.
- Musisz zrozumieć czemu to robię. Może nawet rozumiesz, ale nie akceptujesz. Jesteśmy uparci oboje... - zaczęła napełniać strzykawkę połową dawki morfiny - Nie mogę zamknąć oczu, nie czuć tej złości na świat, irytacji, smutku... Czasem nie udaje się mi zapanować nad emocjami, a nie mogę na innych tego wyładować... Dla naszego dobra. - przybliżyła igłę strzykawki do umęczonej już skóry ręki.
- Ale chcę przestać. Tylko to nie będzie teraz. Nie da się ot tak zerwać... bez pewnych kłopotów. Może i tragicznych w skutkach... - westchnęła i nim wbiła igłę, aby wtłoczyć w siebie narkotyk, dodała jeszcze szczerze - Wybacz mi.

Glitch “skakał” po suficie, ścianie i podłodze w postaci serii kolorowych artefaktów oraz jaskrawych pikseli tworzących bardziej sensowne, czasem abstrakcyjne kształty. Zdawał się nie zauważać nic.
Wbiła igłę. Dźwięki ucichły. Urwane nagle. Artefakty i piksele ściemniały jakby ktoś odłączył im zasilanie. Spłynęły na podłogę powoli, miarowo. Potem wyświetlały się na niej, kupa czarnych, drgających jak w febrze pikseli. Przypominało to kobiecie podrygi agonii. Gdy narkotyk osiągał pełną skuteczność, piksele drgały coraz intensywniej lecz stawały się bardziej blade. Szare. Jasnoszare. Przezroczyste.
Zniknęły. Poczuła, iż ktoś jest bliski czuje się bardzo źle.
I nie ma na nic sił.
Z jakiegoś powodu cała ta szalona głupawka Glitcha cieszyła i Mervi. Technomantka była zadowolona, gdy mogła zobaczyć szczęście swojego Avatara, mogła je wręcz samej poczuć. Jego radość była wręcz zaraźliwa.

Tak jak i jej agonia.

Już sam widok "obumierającego" Glitcha uderzył i Mervi, zaś gdy spłynęło na nią poczucie jego cierpienia... Ona też zaczęła cierpieć.
Przecież robiła to dla dobra ich obydwoje. Przecież starała się, nie chciała jego bólu.

Mervi bolało, że nawet nie pamięta czy zawsze miała takie relacje z Glitchem. Czy zawsze był wobec niej aż tak złośliwy, nie liczył się dosłownie z niczym co nie dotyczyło dokładnie jego? Joel w końcu mówił, iż Glitch najwyraźniej nie przejmuje się... nieważnymi dla niego bólami technomantki.Zakładała, iż ważnymi także się nie przejmuje.
Chciała wykrzyczeć "Dlaczego mi to robisz?" ale jedyne leżała na kanapie odurzona morfiną, wpatrzona w sufit.

I płakała bezgłośnie.


Przebudzenie nie było najprzyjemniejszym z doznań. Nie mogła się spodziewać oczywiście niczego lepszego, skoro poranki zawsze wyglądały dla niej tak samo. Fatalne samopoczucie było czystą odpowiedzią organizmu na zażyty wczoraj narkotyk, a użycie połowy dawki nie pomagało szczególnie.
Z pewnym ociąganiem zmusiła się do wstania z łóżka (kiedy w ogóle do niego dotarła?), po czym pozwoliła nogom na chwiejne zaprowadzenie się na dół, do kuchni (uważając, aby nie pomylić kroków na schodach), w której miała nadzieje znaleźć cokolwiek do jedzenia. Czy ona w ogóle podczas ostatnich dni robiła jakiekolwiek zakupy? Nie pamiętała. Czy zamawiała cokolwiek? Nie pamiętała...
Zatrzymała się na chwilę przed lustrem zawieszonym w przedpokoju, ale ujrzawszy obraz, który się w nim maluje, ruszyła dalej nie poświęcając więcej czasu tej zjawie.

Wraz z momentem wejścia do kuchni wiedziała, że nie jest już to miejsce, które pozostawiała dnia poprzedniego.

Z początku wszystko prezentowało się bez zarzutu, dokładnie tak, jak dnia, którego pierwszy raz weszła do mieszkania. W końcu kuchnia nie była pomieszczeniem odwiedzanym szczególnie często przez Mervi. Odkrycie powodu do niepokoju sprawiło, że technomantka zastygła, wpatrzona w milczeniu w malujące się przed nią zniszczenie.
W rogu kuchni, na grafitowym blacie przylegającym do lodówki, stało wręcz roztrzaskane metalowe pudło o wgniecionej do środka pokrywie, a rozsypane kawałki szkła z szybki urządzenia walało się w bezładzie po posadzce.

Mikrofalówka została zabita na śmierć.

Mervi w pierwszym odruchu zaczęła rozglądać się po tej niewielkiej kuchni, jakby spodziewając się natrafić na intruza. W drugim natomiast dopadła do drzwi, których sprawdziła stan zamknięcia oraz obszukała je pod kątem śladów włamania.
Fakt braku takowych śladów wcale nie uspokoił technomantki.

Potrzebowała czegoś więcej, aby choć trochę ukoić nerwy.
Miała nadzieję owo ukojenie odnaleźć w nagraniach z kamer, które zainstalowała w domu. Musiały uchwycić moment wtargnięcia nieproszonego gościa, jak i wydarzenia w kuchni. Mervi wolała nawet nie dopuszczać do siebie myśli, że wciąż może tu ktoś być, prawdopodobnie z wrogimi intencjami. Tylko dlaczego mikrofalówka...?

Nagrania ukazały część wydarzeń... a raczej ukazałyby, gdyby kamery były odpowiednio skalibrowane i zapisany obraz nie byłby usiany nocnym ziarnem. Adeptka zdołała na tyle uporać się z obrazem, aby być w stanie określić, że nieznajoma jej postać zniszczyła mikrofalówkę wieloma uderzeniami łomem. Mało...

Mervi przetarła oczy. Morfinowy stan zdołał osłabnąć na tyle, aby adeptka mogła podjąć się zadania wymagającego więcej skupienia. Wciąż czuła ciężar narkotyku, jednak w obecnej sytuacji, gdy Śpiące metody zawiodły, musiała sięgnąć ku cięższej artylerii w swym arsenale.
Dłużej niż powinno zajęło jej przypomnienie sobie podstawowych struktur kodu opisującego nagrania video. Sama kwestia magyi była procesem wydającym się kierowanym przez Glitcha przeciskającego się przez lepkie jeziora morfiny. Mervi mogła wręcz przysiąc, że obraz, który postał przywołany na ekran komputera, wcale na samym ekranie się nie znajduje, a raczej dryfuje tuż przed nim, błyszcząc poświatą starych monitorów.

Oczom Mervi ukazała się sylwetka intruza, której jakość i tak dawała wiele do życzenia. Niemniej mogła określić, iż widziała kobietę o krótkich włosach, której kobiece kształty nie były wystarczająco wydatne. Ubrana była w dres... najpewniej?
Technomantka widziała jak kobieta niszczy mikrofalówkę ciosami łomu, który ze sobą przyniosła, powodując znane już Mervi zniszczenia. Nie widziała ona jednak, żeby kobieta wtargnęła jakoś do domu. Musiała w nim... już być...?
Obraz śledził kobietę, która po dokonanym „mordzie” ruszyła w górę schodów nie chowając nigdzie łomu. Wirtualna adeptka poczuła jak żołądek się w niej skręca, gdy intruz wchodzi na piętro, ale jego pewny krok, jakby dokładnie wiedział gdzie iść - był co najmniej zastanawiający. Kobieta nie udała się ku pokojowi z komputerami (w których de facto nikt nie grzebał najwyraźniej). Miast tego weszła do sypialni i skierowała się ku jednej z walizek, w której umieściła łom, żeby po skończonej pracy... paść na puste łóżko i zasnąć pod kołdrą niestrapiona niczym.

Mervi natychmiast zaczęła wpisywać kolejne komendy, na które nadchodziły szybkie odpowiedzi....


< Q. {whereis_ (object_3272150dng) }.


...zaznaczona lokalizacja na wirtualnej mapie wskazywała mieszkanie Mervi...


< TASK.show [ coords {numb_mnds}]


...zaś w okolicy tylko jeden umysł został wykryty.

Mervi siedziała jak bez życia przed monitorem, wpatrując się we wpisany kod, szukając błędów, analizując możliwości. Przecież... Przecież to nie mogło tak wyglądać. Nie mogła... Nie mogła to być... ona sama...

Na wolnej ścianie zaczął pojawiać się rysowany przez Glitcha prosty obrazek, który zdawał się zostać wyryty laserem na powierzchni.



>To też n e b[????]ła twoja wina?;

Prześmiewcze pytanie Avatara pozostało bez odpowiedzi.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 23-07-2018 o 18:40.
Zell jest offline  
Stary 24-07-2018, 10:00   #28
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Inkwizytor usiadł obok Walerii. Miał na sobie skórzaną kurtkę, spod której wystawał biały T-Shirt. Ręce trzymał w kieszeniach kurtki. W prostych jeansowych spodniach mógłby uchodzić za jednego ze stałych bywalców klubu. No prawie…
Nie czekał aż wampir zajmie miejsce. Nie miał też żadnej potrzeby w podawaniu dłoni istocie. Wręcz przeciwnie, ograniczył kontakt do minimum. Spojrzał na Verbenę. To było jej spotkanie, on tu tylko towarzyszył.
- Witaj wszechmogąca - Leif odezwał się przenosząc spojrzenie z mężczyzny na kobietę z którą przybył się spotkać. - Witaj i ty panie. - Zerknął znów ku Gerardowi, tym razem jedynie przez moment muskając go wzrokiem, jakby po prostu nie zwykł nie spoglądać ku temu do kogo kierował słowa. Czarną skórzaną kurtkę ozdobioną masą naszywek zespołów typu Burzum, Dimmu Borgir czy Gorgoroth powoli powiesił na oparciu krzesła, na którym po chwili usiadł. Czarny, prosty sweter i wyświechtane jeansy współgrały z jego dziką aparycją warunkowaną przez burzę nieuporządkowanych bujnych włosów, przez co wyglądał nieco na kloszarda, którego obecność tu mogła być jawnym dowodem na niekompetencję ochrony.
Patrząc na maginię w zamyśleniu pocierał srebrny wisiorek-mjolnira spoczywający na piersi.
- Jestem Leif, miło poznać przyjaciół mojej… - zawiesił głos zdejmując okulary przeciwsłoneczne i spoglądając kocimi oczyma w oczy Valerii - … przyjaciółki. - Zakończył, choć w tonie głosu i tym co czaiło się w nieludzkich ślepiach wyraźnie odznaczała się dwuznaczność budząca poczucie, iż to określenie starej wiedźmy w jego ustach nie do końca jest prawdą.
Uśmiechnęła się szeroko i nie zwracając uwagi na napięcie jakie przez moment zawisło w powietrzu uścisnęła dłoń wampira.
- Waleria, a to mój współpracownik Gerald, będziemy tu mieszkać przez jakiś czas - odpowiedziała, po czym spojrzała żałośnie najpierw na pusty kufel a potem na towarzysza - byłbyś tak dobry i zamówił mi jeszcze jedno piwko,- powiedziała zbliżając usta do jego ucha aby przekroczyć szum otoczenia.
- Nie - odpowiedział uprzejmie Gerard, ignorując fakt, że dziewczyna przekręciła jego imię w trakcie oficjalnej prezentacji. Po tym co opowiedziała o swoim poprzednim spotkaniu nie miał zamiaru zostawiać jej samej z kolejnym wampirem. Spróbował natomiast przywołać kelnerkę do ich stolika. Nie było to łatwe w dniu koncertu i przy tak dużym tłumie, toteż nie przykładał się specjalnie i wszystko wskazywało, że Waleria będzie musiała przystąpić do rozmowy z pustym kuflem.

Nieumarły nie sprawiał wrażenia jakoby zastanawiało go zachowanie Gerarda i jedynie przypatrywał się ciekawie obojgu. Lekkim, leniwym i powolnym ruchem przysunął przed siebie opróżniony do połowy kufel Hannah.
- Pozory… - mruknął z lekkim uśmiechem czającym się w kąciku warg.
Rzeczywiście, jego leniwie naturalna poza przed w połowie pustym naczyniem mogła łatwo być odebrana przez kogoś postronnego, jakby od jakiegoś czasu wampir siedział w towarzystwie racząc się piwem.
Blondynka szybko załapała drugie dno tego gestu.
- To skoczę i wezmę nam jeszcze po jednym - oznajmiła wstając żywo i wstała kierując się w stronę baru.
Wampir nie odezwał się na to i nawet nie spojrzał na akolitkę Verben. Nie tylko nie mówił wiele, co i nie próbował zagaić rozmowy, choć w jego wzroku można było wyczytać przepełnioną cierpliwością ciekawość.
- W takim razie weź jeszcze jeden dla mnie - krzyknęła Waleria za dziewczyną.
Jej również się nie spieszyło, mieli wystarczająco dużo czasu. Mogła więc spokojnie poprowadzić rozmowę. Miała tak wiele pytań o Pyłową Wiedźmę, o społeczeństwo spokrewnionych o wielką bitwę. Jednak gdy otworzyła oczy zapytała tylko
- Od jak dawno tu mieszkasz?
- Przybyłem zeszłej nocy -
nieumarły odpowiedział wibrującym głosem nie poruszając się. - Nie jestem stąd.
W milczeniu kiwnęła głową
- Czyli nie możesz zbyt wiele powiedzieć o urokach Lillehammer? - ni to stwierdziła ni to zapytała. - Wielu twego rodzaju tu mieszka?
- Myślę, że tak. - Leif ważył słowa mówiąc powoli, jakby w zastanowieniu. - Spotkałem kilkoro, ale dwóch oprawców świadczy o tym, że jest na nich zapotrzebowanie.
- Oprawców? -
spojrzała czujnie na wampira.
- Nie wiesz za dużo o niuansach rodziny wszechmogąca? - Wampir zmrużył oczy, jego wypowiedź zabrzmiała tylko trochę bardziej jak pytanie niż stwierdzenie.
- Mam pewną wiedzę na wasz temat, niestety z przyczyn obiektywnych nie jest to wiedza pełna, ani wystarczająca. Inna rzecz, że zdaję sobie sprawę, że zapewne jest ona również obciążona niezrozumieniem i przesądami. Dlatego byłabym wdzięczna gdybyś pokazał mi swój punkt widzenia…

Leif skinął powoli głową. Przez krótką chwile milczał bebniąc palcami po kuflu piwa.
- Oprawca to… urząd… - urwał i zastanowił się nad czymś. - Funkcja, stanowisko - podjął znów w końcu. - To nieczęsta nominacja, w wielu miastach ich nie ma. Dbają o o by nie było przeludnienia. - Uśmiechnął się jakby ostatnie słowo znajdował jako wyborny żart. - Może raczej “przewampirzenia” populacji, oraz by przybysze ‘meldowali’ się księciu. Ci, którzy tego nie robią, nie czyniąc zadość tradycji… ot stąd nazwa oprawca. Tu jest aż dwóch.
- Rozumiem, że tutejszy książę dba oby pogłowie zwierzyny nie było zanadto przerzedzone -
jej głos płynnie przeszedł w ciszę. Gerard zmierzył ją wzrokiem. Podejście werbeny było dlań bardziej niż zaskakujące. On sam o ludziach, którymi z woli Jedynego mieli się opiekować nigdy nie powiedziałby jak o zwierzynie. Tym bardziej ucieszył się, że słyszy każde słowo. Nie można było bluźnierczyni zostawić samej z wrogiem ludzkiego rodzaju. Z rozmyślań wyrwał go głos rudowłosej, który znów się nasilił - Rozumiem, że poznałeś już księcia? Myślisz, że można się z nim porozumieć? Czym można byłoby go w twej opinii skłonić do rozmów? Wszak będziemy sąsiadami więc powinniśmy dla obopólnego dobra pozostawać w dobrych relacjach - uśmiechnęła się kurtuazyjnie.
- Poznałem. Myślę, że będzie skłonny do rozmów. - Leif również się uśmiechnął, a przez twarz przebiegł mu lekki grymas rozbawienia. Wspomniał “księcia”. - Ale nie uważam, by można było się z nim porozumieć.
Zmarszczyła brwi, Leif mówił do niej zagadkami. Przecież z każdym da się porozumieć, każdy przecież czegoś chce, czegoś potrzebuje… Zupełnie nie wiedziała co o tym myśleć? Dwóch oprawców…. czyżby...
- Czy będzie to niegrzeczne jeśli zapytam z jakich klanów wywodzą się Ci którzy tu mieszkają? - może to da mi jakąś poszlakę pomyślała - Mam jeszcze drugie pytanie w jaki sposób wampir staje się księciem? Czy możliwym, jest w waszym społeczeństwie aby książe był zagrożony … detronizacją - to wyjaśniałoby czemu potrzebuje aż dwóch oprawców, przez myśl przeszło jej też, że może gdyby pojawił się nowy książe łatwiej byłoby się z nim porozumieć…

Kolejna pauza wynikała z głębokiego zastanowienia się Leifa, choć nie nad samymi odpowiedziami na które liczyła czarownica. Wampir wspomniał niewerbalne polecenie udania się do Lillehammer, odnalezienie ołtarza, przygotowanie się do starcia, oraz informację wysłaną przez Hannah o spotkaniu z tą rudowłosą, piękną czarodziejką. Polecenia wspierania jej nie było, a jednocześnie Emma dała do zrozumienia, że spotkać się z Valerią powinien. Pełna dwuznaczność relacji i pytania rudowłosej celujące powoli, acz nieustępliwie poza powierzchowne informacje.
Było tu głośno, wydawało się jakoby nikt się nimi nie interesuje, aczkolwiek rozmowa taka w miejscu publicznym…?
Może inny spokrewniony na miejscu Leifa poczułby prowokację, Leif jednak miał to gdzieś.

Wampir złapał się na tym, że w zamyśleniu przeniósł wzrok na Gerarda.
- Och z pewnością znajdzie się tu przedstawicieli większości klanów Rodziny - odpowiedział, chwilowo wciąż patrząc mężczyźnie w oczy. W jego słowach zabrzmiało to jak “ich klanów” jakby nie identyfikował się z Kainitami. - Czy to u jednych, czy to u tych drugich aspirujących do przejęcia miasta. Pytając o klany czuję, że głównie chodzi Ci o księcia Valerio? - Po raz pierwszy nazwał ją po imieniu i powoli odwrócił ku niej oblicze. Kocie ślepia spojrzały prosto w jej oczy, a uśmiech wampira poszerzył się nieco. - Jego klan, to samochodowe kukły crashtestowe.
Zaskoczona zamrugała powiekami. Nie wiedziała co odpowiedzieć, podniosła więc do ust szklankę i wypiła ostatni łyk piwa, było już ciepłe.
- Czy mógłbyś rozwinąć myśl, nie jestem w stanie pojąć tego co próbujesz mi przekazać? Jak już mówiłam moja ignorancja w tej kwestii równa jest mojej wyobraźni, a ta właśnie zaczęła intensywnie pracować.
- Zawsze chciałem zobaczyć co dzieje się ze światem, gdy zaczyna intensywnie pracować wyobraźnia wszechmocnego. -
Leif nie spuszczał spojrzenia. - Kukła. W peruce - dodał. - Ciężko to rozwinąć.
- W takim razie kto pociąga za sznurki -
spojrzała badawczo mu w oczy. - wiesz może?
- Nie - odpowiedział prosto i znów urwał, tym razem w reakcji na powrót Hannah, która usiadła z powrotem na swoim miejscu i podsunęła pełny kufel piwa magini sama unosząc swój do ust. Patrzyła badawczo to na wampira, to na Valerię, jakby chciała wyczytać co straciła z rozmowy.
- Może sobie ze mnie zakpili? - W tonie nieumarłego nie było nic, wskazującego jakoby przejmował się taką ewentualnością. - A może ta kukła kukłą nie jest. Może to banda wariatów wmawiająca sobie, że ich władca to kukła? Nie odpowiem Ci na to, bo sam nie wiem.
- Whatever
- mruknęła pod nosem i zabrała się za kolejne piwo.
Inkwizytor pochylił się nad stolikiem i przysunął twarz tak, żeby Leif mógł go plepiej słyszeć:
- Alvaro. Wampir bez cienia. Znasz?
- Nie, ale jako rzekłem, jestem tu dopiero od wczoraj. - Nieumarły przekrzywił lekko głowę. - Czemu tak interesuje was Rodzina z Lillehammer?
- Ja tam interesuję się lokalsami, tylko dlatego że oni interesują się nami -
odpowiedziała wzruszając ramionami.
- Adam von Klaus. Wampir. Mag. Znasz? - znów zapytał inkwizytor. Ewidentnie jego maniery i obycie pozostawiało wiele do życzenia.
- Gdy ‘lokalsi’ interesują się przybyszami, jest to naturalne - wampir powiedział powoli ignorując słowa Gerarda. - Zbieranie informacji o lokalsach przez przybyszów, oznacza jakiś cel.
Zignorowany inkwizytor znów cofnął się znad stolika i oparł wygodnie. Przed nim jednym nie stało piwo. Teraz schował dłonie do kieszeni swojej kurtki. Patrząc na cóż jeszcze ów wampir może im się przydać.
- Naturalnym jest też interesowanie się środowiskiem w którym człowiek, czy też każde inne stworzenie planuje osiąść przynajmniej na czas jakiś. Zawsze warto coś wiedzieć, aby nie wejść w niepotrzebny konflikt. Zresztą mam ostatnio dziwne przeczucia co do tego miejsca, ale możemy porozmawiać o czymś innym.

Nieumarły wziął kufel w dłoń i przez chwilę powol mieszał w kółko lekko ciepłe już i trochę rozgazowane piwo.
- Zastanawia mnie po co polecono mi się z tobą spotkać Walerio - powiedział w zamyśleniu. - Zgaduję jeno, że wiedźmy którym winienem wiele, chcą abym cię wspierał niezależnie od tego co mi tu przeznaczyły. Ale jak pomóc…? - mówił jakby po prostu wyrażał swe myśli. - Gdybyż szło aby pomóc zniszczyć tutejszą Camarillę, Sabat? Obrócić w gruzy całe Lillehammer? To byłoby zrozumiałe i mógłbym zacząć z marszu. Zamiast tego zadajecie pytania o tutejsze frakcje Rodziny, o jakichś Alvarów, Klausów, niuanse których będąc tu od wczoraj znać nie mam prawa i mnie to wszystko powiem szczerze nie interesuje. - Zerknął na mężczyznę. - Mógłbym zgadywać, że Emma, a może sama Stanisława, chcą abym będąc kim jestem pomógł ci zdobywac te informacje. Informacje z zakresu Rodziny, które mi łatwiej zdobyć niż tobie Walerio. To miałoby sens. - Powrócił wzrokiem ku rudowłosej. - Musiałbym wtedy wiedzieć jakie informacje zbierać, oraz pod jakim kątem. Tu zaś bardzo pomogłaby wiedza “po co”.
- Łatwo przychodzi ci obracanie się przeciw innym z twego rodzaju. Mam propozycję, żebyś zaczął z marszu określać siłę i liczebność tej waszej Rodziny. Zorientuj się na spokojnie kto jest kim. Kto jest najbardziej niebezpieczny. I jak spędzają dni - Gerard splótł na spokojne dłonie i patrzył na wampira.
- W takim razie zagrajmy w otwarte karty - odpowiedziała Waleria - z uwagi na fakt iż zamieszkam tu na jakiś czas chciałabym wiedzieć coś o okolicznych drapieżnikach, wydaje mi się być to rozsądne zachowanie. Ponieważ Twój rodzaj jest najbardziej niebezpiecznym drapieżnikiem w okolicy, oczywistym jest, że to właśnie na Wampiry skierują się moje oczy w pierwszej kolejności, po równo na księcia i jego popleczników jak i na okoliczny Sabat. Niestety jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało obawiam się przyszłych zagrożeń, nie potrafię jeszcze powiedzieć wiele na temat powodu moich obaw, ale czuję że trzymanie ręki na pulsie jest tym co powinnam zrobić. - zakończyła już z uśmiechem po czym sięgnęła po piwo.
- To nie jest mój rodzaj, ani moja Rodzina - Leif odpowiedział powoli przesuwając spojrzenie z oblicza Valerii na twarz Gerarda, akcentując tym zwrócenie się do obojga. Nie zdradzał przy tym emocji, jakby jedynie stwierdzał fakt. - Myślę, że już rozumiem jakie macie cele. Zaiste wiedza o tutejszych spokrewnionych to najlepsza broń, aby je osiągnąć. Przejdźmy do tego czym chcecie mi za tę broń zapłacić.
- Jeszcze jedno -
powiedział Gerard zdejmując okulary i pocierając je.
- Waleria popełniła jeden drobny błąd opisując lokalny… - inkwizytor szukał słowa wpasowujący się w dotychczasowy ton rozmowy - ...ekosystem. Poza nami, tobą, Sabatem i resztą wampirów jest tu coś jeszcze. Coś, co nosi w sobie duszę burzy.
Dopiero po tych słowach Guivere skierował swój wzrok na wampira:
- Pewnie jeszcze tego nie spotkałeś, skoro jesteś tutaj tak krótko, ale gdybyś spotkał, to informacje na ten temat byłyby cenne.
W końcu spojrzał na Walerię. Ciekawiło go cóż młoda Verbena zaoferuje.
- Coś… - Leif szybciej niż dotychczas przekręcił głowę ku magowi i lekko przekrzywił ją w zaciekawieniu. Z jakiegoś powodu to co rzekł Gerard sprawiło, że nie czekał cierpliwie na odpowiedź Valerii. - Czym to jest i czemu informacje o niej są cenne?
Gerard założył okulary i spojrzał na wampira. Patrzył z ciekawością. Inaczej niż dotychczas.
- Być może to konkurencja do tej samej niszy. Choć pewnie potencjalne zagrożenie.
Skinęła powoli głową
- Gerard ma racje, mam powody by przypuszczać że w tych okolicach żyje jeszcze jeden drapieżnik, który jeśli wyjdzie na łowy będzie stanowił zagrożenie nie tylko dla zwykłych ludzi ale również dla magów, wampirów dla wszystkich… Sądzie, że miejscowi mogą wiedzieć o nim więcej… Zatem cóż oferuję: pomocną dłoń w trudnych chwilach.Przez ten czas gdy spałeś świat zmienił się bardziej niż Ci się wydaje... nawet silny przedstawiciel swego rodzaju, potrzebuje wsparcia. Moim zdaniem to dobra oferta, zwłaszcza, że to potencjalne zagrożenie nie dotyczy tylko nas, księcia i jego dworu czy lokalnego sabatu ale również Ciebie. Ewentualnie w ramach wynagrodzenia mogę powiedzieć coś więcej o zagrożeniu które ci grozi…
- W ramach wynagrodzenia chcesz mi Valerio opowiedzieć ile wiesz o czymś co wam zagraża i o czym chcesz abym zebrał informacje? -
Leif uśmiechnął się, a w kocich oczach rozbłysły ogniki wesołości. - To żadna oferta. Konkurencja do niszy? - Zerknął przelotnie na Gerarda. - To zagrożenie tutaj, dla tych co w Lillehammer. Książę i jego ferajna, Sabat, również wy, skoro masz zamiar tu trochę pomieszkać Walerio. Ja tu jestem chwilowo, wkrótce zawołam “adjø Lillehammer”. Powiesz mi co wiecie o tej dziewczynie, która was tak przeraża nie w ramach zapłaty, a dlatego, że zabicie jej to może być droga do celu jaki mi tu nadały wiedźmy. Za szpiegowanie dla was Kainitow chcę czegoś innego.
- Niestety nie jest to tak proste jak ci się to wydaje -
odpowiedziała - zagrożenie nie obejmuje tylko Lillehammer, dlatego samo odejście ze słowami “adjø Lillehammer” wiele nie pomoże, gdy drapieżca obudzi się głodny, bardzo głodny… ale niech będzie powiedz czego chcesz, a my zobaczymy czy możemy Ci to dać.
- Dwie rzeczy, jedna to drobiazg. Mam coś, co ma lata, chcę by miało tysiąc lat.
- Jak mniemam nie chcesz poczekać -
inkwizytor uśmiechnął się szeroko - a druga rzecz?
- Umbra. -
Wampir uśmiechnął się do maga. - Potrzebuję by ktoś, kto może tam wejść, zrobił coś w niej dla mnie.
- A próbowałeś pytać lokalne wilkołaki? -
patrzył bez żadnej zmiany na twarzy wprost na wampira.
- To bezcelowe - Leif spokojnie patrzył Gerardowi w oczy. - One źle reagują wszak na picie krwi mi podobnych.
- A magowie nie? Cóż. Być może masz rację. Podasz więcej szczegółów? Bo wątpię, że chcesz wysłać tam kogoś po zagubioną sto lat temu parasolkę.
- To rzeknę magowi, który tam dla mnie pójdzie bedac ze mną związanym krwią. Skoro zaś mamy współpracować, niechaj będzie to ktoś z waszej kabały.
- Osobiście uważam, że Twoja cena jest nieracjonalnie wysoka, za kilka informacji które możemy zdobyć w inny sposób nie wymagający marnowania aż takiej ilości cennej energii. -
powiedziała czarownica spoglądając Laefowi wyzywająco w oczy - mogłabym przespacerować się do umbry, mogłabym poprosić przyjaciół by postarzyli twój przedmiot, tyle tylko że musiałbyś przekonać mnie że jest w tym jakaś wartość dla mnie albo dla moich....
- Nie rozumiesz czarodziejko -
Leif powoli pokręcił głową. - Ja nigdy tam nie wejdę, toteż ten kogo tam wyślę, musi być mi szczerze oddany i chcieć uczynić to dla mnie bez oszustwa. Jak inaczej mógłbym uwierzyć w to co sprowadzą z takiej wyprawy? Jak zweryfikować? - Wampir znów zaczął lekko kołować szklanką. - Moja cena jest niska. Moja krew daje moc, większą jeszcze dla magów niż zwykłych ludzi. Kwintesencję. Myślisz, że nie wiem o takich jak wy, co ostrożnie, ale jednak szukają krwi mi podobnych? To dar. Konsekwencją jest jedynie więź, ale ona wszak chroni przed popadnięciem w taką zależność względem innego. Może niedobrowolną zależność od wroga. I wiesz zapewne, że ja sam jestem spętany w podobny sposób przez Verbeny. - Wzruszył ramionami. - Poza tym i zwykły człowiek może zrzucić więź. To jeno kwestia czasu. Dla was to jeszcze łatwiejsze. Chcecie informacji o Kainitach. Ja chcę informacji z umbry. To dobra wymiana.
- Rozumiem twoje stanowisko -
odpowiedziała z uśmiechem - wybacz ale jestem jeszcze młoda i nie zamierzam się wiązać z nieznajomym. Nie jestem aż tak zdesperowana, nie jeśli mogę potrzebne mi informację mogę uzyskać w łatwiejszy sposób, mniejszym kosztem. - wzruszyła ramionami.
- A gdybym ci powiedział, że możesz sam iść do umbry? - odezwał się inkwizytor.
- Czyż to nie rozwiąże twoich problemów z zaufaniem?
- Wiesz że to niemożliwe -
Leif odpowiedział Gerardowi z łagodnym pomrukiem. - Zresztą to nie ważne. W miejsce o które mi chodzi nie mógłbym pójść z innych powodów niż “drobny szczegół” niemożności wejścia do świata duchów. Co zaś idzie do twego wiązania z nieznajomym - przeniósł spojrzenie na Valerię i uśmiechnął się - to ziarno widzę zasiane. Nie mówiłem wszak jeno o tobie piękna czarodziejko. Mówiłem o tym, że w kwestii współpracy dobrze aby to był ktoś z waszej kabały. Nie chce mi się wierzyć, że przysłano was tu jeno dwoje. Może popytaj innych? Lub zaproponuj mi inną zapłatę.
- Dobrze, popytam innych, a ty pomyśl o innej zapłacie. -
następnie spojrzała na blondynkę dając tym samym znać, że temat jest już zakończony - jak ci się podoba koncert, przyznam się, że to nie moje klimaty.
- Gdy słucham tego żałosnego jazgotu aż coś się we mnie budzi - odpowiedział uprzejmie z lekkim uśmiechem.
Wal jak gdyby nigdy nic pociągnęła łyk z kufla, nie widziała powodu aby kontynuować tą rozmowę, czekała więc na odpowiedź, młodej. W końcu to z nią miała rozmawiać.
- Nie rozumiem - powiedział Gerard wyrwany z zamyślenia w jakie wpadł po stwierdzeniu niemożliwości.
- Normalnym wydaje ci się postarzenie jakiegoś przedmiotu do wieku tysiąca lat, a zakładasz, że niemożliwe jest przepchnięcie ciebie w cielesnej postaci na drugą stronę zasłony? Na jakiej podstawie? Rękawicę można rozerwać i wypuścić z umbry okropne rzeczy. Czemu więc jej nie rozerwać i wepchnąć tam okropnych rzeczy jak wampir? Bo co? Bo nie masz duszy? Zmory też nie mają duszy, a jednak całkiem sprawnie się tam poruszają. A może czegoś innego nam nie mówisz? Może dla ciebie to zbyt niebezpieczne i chcesz narazić kogoś z nas?
- A gdyby nawet to okazało się możliwe, to jak bym wrócił? -
Leif zwrócił się ku Gerardowi, skupiając się na nim gdy post factum zrozumiał, że Waleria chciała porozmawiać z Hannah.
- Nie bez żalu akceptuję, że Umbra jest dla nas zamknięta. Zostałem przeznaczony Midgardr, nie innym światom. Odwiedzenie tam kogoś kto tak ustalił… mogłoby być obrazą, czyż nie? To główny powód Gerardzie.
- Wchodząc do tego klubu nie zastanawiałem się jak stąd wyjdę. Założyłem, że przez te same drzwi, przez które wszedłem. Nie lubię komplikacji i dziwi mnie twoje zamiłowanie do nich. Być może to przychodzi z wiekiem. -
Gerard wzruszył ramionami.
- Kolejna teza dziwi jeszcze bardziej. Osobiste odwiedziny są obrazą… masz niską samoocenę. Pewnie słusznie, bo jak wszystkie wampiry jesteś bezduszną bestią. Kimże byłby twój uniżony sługa? Pomiotem bestii? I to nie jest obraza.
Inkwizytor kiwał głową ze zrozumieniem.
- Chcesz zrozumieć czym jesteśmy? Co w nas drzemie? Zrozumieć bestię? Mogę ci to umożliwić, na razie wydajesz się nie wiedzieć nic. - Leif nie wydawał się dotknięty. - Uważasz, że wszystko jest proste, boś wszechmocny.
- Daleko mi do Wszechmocnego. Pomyśl o tym co powiedziała Wal. Pomyśl też o mojej propozycji. Dobrze wiesz, że jeśli coś ma być zrobione dobrze, to trzeba to zrobić samemu. -
Powiedział Gerard patrząc niecierpliwie na Walerię. To spotkanie i tak się dość mocno wydłużyło.
Wal również uważała, że najwyższa pora wrócić do domu, również więc zaczęła się zbierać. Zakładając kurtkę zaproponowała młodej, że ją odwiezie do domu i po drodze będa miały czas na banskie pogaduszki.
- A ty dobrze wiesz, że czasem nie możemy robić tego, co zdałoby się leży w zasięgu naszych możliwości. Ot paradoks, czyż nie? - Wampir odpowiedział dwuznacznie Gerardowi. - O twej propozycji nie mam co myśleć - dodał po czym przeniósł spojrzenie na Walerię szykującą się do wyjścia. Wciąż był leniwie rozparty na krześle i nie wyglądał na kogoś kto chciałby zabierać się z klubu. - Zacznę zbierać informacje, a co do reszty mojej zapłaty wrócimy do tego. Kiedy i gdzie się spotkamy?
- Zawsze możemy się zdzwonić -
powiedziała Waleria, po czym wyciągnęła wizytówkę z kieszeni kurtki i zręcznym ruchem podała ję Leifowi, była prosta i zawierała wyłącznie najpotrzebniejsze informacje “Waleria Kasprowy - etnograf, telefon i mail” - numer telefonu się zgadza, a do nazwiska bym się nie przywiązywała. - dodała. - Jeśli chodzi o informacje, jeśli zbierzesz coś co będzie dla mnie warte zapłacę ile trzeba, jeśli nie cóż…oboje będziemy w równym stopniu nie usatysfakcjonowani. - sama przed sobą to ukrywała, ale krew wampira brzmiała dla niej coraz bardziej kusząco… w końcu miałaby na czym eksperymentować.
Leif tylko kiwnął głową nie wiadomo czy akceptując jej słowa czy na pożegnanie i przeniósł spojrzenie na Gerarda bacząc czy i on ma zamiar opuścić klub.
Inkwizytor wstał. Podszedł do wampira. Pochylił się przy jego uchu.
- Burzowe oczy, które ja spotkałem nosił zaniedbany grubas w ciemnym zaułku.
Po tych słowach wyprostował się i ruszył za Walerią. Tej nocy nie miał zamiaru spuszczać jej z oczu.
Ponowne skinięcie głową również mogło być pożegnaniem równie dobrze co reakcją na słowa Gerarda.
Wampir po raz pierwszy od kiedy przybył spojrzał ku scenie skupiając się na niej.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 24-07-2018, 11:27   #29
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Waleria żegnając się z Hannah objęła ją ze słowiańską czułością, a następnie pomimo, iż uwolniła ją od niedźwiedziego uścisku umieściła swoją dłoń za plecami młodej dziewczyny i zaczęła powoli kierować się w stronę wyjścia

- słoneczko, jest już późno, więc może odwiozę Cię do domu i pogadamy sobie po drodze o babskich sprawach - trajkotałą Verbena, delikatnie acz stanowczo prowadząc młodą w stronę wyjścia.

Hannah bez zbędnego oporu podążyła wraz z Walerią, acz gdy tylko wyszli z kubu, zakomunikowała jasno:

- Sama wrócę do domu. Acz rozumiem konspirację - uśmiechnęła się gorzko - zatem w czym rzecz?

- z jednej strony chciałam Cię poprostu poznać, a przy stole nie miałam takiej możliwości, z drugiej strony sama wiesz że tak naprawdę miałam się tu spotkać z Tobą - odparła Waleria

- Ze mną?

Hannah podniosła jedną brew do góry.
Waleria spojrzała na nią badawczo

- ty jesteś Hannah Strædet? Dziennikarka-reasercherka portalu "musicnorway.no”? - zapytała - akolitka ?

Hannah spojrzała na przebudzoną jak na skończoną idiotkę. Nawet nie chciało się udawać zniesmaczenia. Bez gniewu, a raczej z głębokim zażenowaniem kiwnęła głową.

- Na wampira nie wyglądam… no i to miał być facet
- W takim razie jeśli zgodnie doszłyśmy do tego wniosku, że właśnie rozmawiam z właściwą osobą. Przystłała mnie tu moja mistrzyni Ruta. - po chwili zaś dodała - facet?

- Leif jest mężczyzną. Ten jegomość o kocich oczach z którym przed chwilą rozmawiałeś - wyjaśniła spokojnie, trochę jak dziecku - to wampir.

Waleria zaczęła się zastanawiać, czy Hana nie jest może delikatnie upośledzona. Przyjrzała się jej badawczo, ale wyglądało na to, że wszystko z nią w porządku. Na wszelki wypadek zaczęła mówić wolniej i wyraźniej.

- tak ten buc to wampir - mam kurwa oczy pomyślała - i co - ugryzła się w język - z tego, miałam rozmawiać z Tobą. Mam takie polecenie od mojej mistrzyni i zamierzam to zrobić, nawet gdybym w tym celu miała Cię porwać - dodała z lekko krwiożerczym uśmiechem - Więc jak będzie pogadamy tutaj czy mam cię spakować do bagażnika na wynos. Nie chciałabym tego robić jednej z nas, nawet jeśli dotychczas nie przebudzonej…

Kobieta ze spokojem wysłuchała groźby. W zasadzie nie pojawiły się na jej twarzy jakieś negatywne emocje ale też nie widać było, iż się przejęła słowami Walerii. Miała nawet wrażenie, że chciała coś jej odpowiedzieć lecz powstrzymała się. I chyba WAleria intuicyjnie, jak na adepta entropii przystało, czuła co: za misją Hannah u boku Leifa stały starsze, potężniejsze wiedźmy. Wydawało się, że kobieta ma tego świadomość. I co by im się nie spodobało.

- Słucham - uśmiechnęła się w ten charakterystyczny sposób który wygląda na naturalny lecz zarezerwowany jest dla muzyków i innych ludzi którym trzeba się podchlebić.

- Cieszę się, że możemy porozmawiać. Może nie wiesz o tym ale moja mentorka powiedziała mi już o tobie, o Leifie o tym, że oczekuje na bitwę, istnieje cel dla którego miałyśmy się spotkać, nawet jeśli na razie go nie rozumiemy. Moje własne zmysł ostrzegają mnie przed niebezpieczeństwem jakie czai się w tych stronach. Wiedźmy które stoją za twymi plecami są potężne podobnie jak moja mentorka, każda z nich ma własne cele i dziwnym trafem one wszystkie zdecydowały o tym, że nasze drogi zbiegną się w właśnie tu. Nie jestem aż tak pyszna aby wiedzieć co nimi kierowało, jestem jednak pewna, że był w tym jakiś cel. - spojrzała na nia szczerze - nie polubiłam Leifa, może gdybym go polubiła łatwiej byłoby mi mu zaufać, to zaufanie może być kiedyś niezbędne… ufam zaś Tobie, nie zupełnie ale bardziej niż komukolwiek z tu obecnych, wszak jesteś jedną z nas dlatego proszę, powiedz mi czy jest coś o czym twoim zdaniem powinnam wiedzieć dla dobra nas wszystkich.

- Trudno powiedzieć - Hannah zamyśliła się - pewnie nie uwierzysz, że nie ma tu wielkich tajemnic i intryg?

- problem polega na tym, że ja nie mam pojęcia o co chodzi - głęboko westchnęła - moja mistrzyni ma wobec mnie jakieś oczekiwania, a ja naprawdę nie wiem co jest grane… proszę pomóż mi, ja nie ogarniam tej kuwety…

- Ja tylko trochę pilnuję Leifa, czasem przekazuję wiadomości, a i tak nie wszystkie - wzruszyła ramionami - chyba masz mnie za kogoś bardziej wpływowego niż jestem.

- widzisz… przebywasz blisko niego, widujesz go, znasz jego reakcje dlatego bardzo mi zależało żeby porozmawiać właśnie z Tobą… bo widzisz chciałam się zapytać jakim on jest człowiekiem, rozumiesz o co mi chodzi?

- Nie jest człowiekiem - wtrąciła się na szybko z porozumiewawczym uśmiechem.

- wiesz, zdążyłam już to zauważyć - roześmiała się głośno, ale wewnątrz niej czaił się gniew, czy ona była niespełna rozumu, czy musiała wszystko definiować. czy była po prostu złośliwa … nie wiedziała, ale strasznie ją to w niej denerwowało - on nie jest już człowiekiem, ale też nie jest zwierzęciem, dziką bestią z koszmarów więc sądzę że pozostała w nim jakaś część chociażby częściowo ludzka. Ma zapewne jakąś osobowość? Mylę się? chciałabym wiedzieć czy Twoim zdaniem mogę mu zaufać, a jeśli tak to w jakim stopniu?

- Mówiąc, iż nie jest człowiekiem, wyraziłam się dość dokładnie. Leif nie jest ludzki. To ważne sobie to uświadomić. To już nie człowiek, ani fizycznie ani mentalnie - cierpliwie wyjaśniła. - Przypomina bardziej… staw. To co widzisz na zewnątrz jest jak tafla wody. Odbija zachowania ludzi, społeczeństwo, ruchy, czasem tafla się zburzy. Pod nią czai się potwór. Ale… nie jest zły. To nie są jego kategorie. Tylko właśnie - uśmiechnęła się cierpko - człowieczeństwo też nie jest jego kategorią. To jakbyś mówiła w kategoriach ludzkich o wilku, lewie czy kruku.

- rozumiem ale są drapieżniki które nie myślą, a są i takie które planują. Rozumiem, że Wampir jest drapieżnikiem z najwyższego poziomu łańcucha pokarmowego, z tego co wiem on jest stary, a stare wampiry z czasem stają się zupełnie nie ludzkie. Właściwie chodzi mi o to, nie wiem jak to powiedzieć czy dotrzymuje słowa? Czy jest to zbyt ludzka kategoria?- -Ceni honor. Tylko… nie chcę wprowadzić cię w błąd, to tylko mój wniosek. On jest stary. Pojęcie honoru ewoluowało. Z jego czasów bliżej mu do chwały, godności i statusu. I co ważne, nie zaobserwowałam tego, ale też nie śledzę jego życia, dawnej honorowym bywało się tylko wobec innych honorowych. Nie przejmowano się plebsem.

- rozumiem - skinęła głową - będę miała twe słowa na uwadze. Powiem Ci, że pomysł związania przez Wampira odrobinę mnie przeraża. Słyszałam o wampirzych sługach związanych krwią i opowieści te były przerażające… postarzyć przedmiot o tysiąc lat, przynieść coś z umbry, dać się związać to nie są małe prośby, w zamian za coś co mogę uzyskać dużo łatwiej. - przez jej ciało przebiegł ledwie dostrzegalny dreszcz - myślisz, że to jego własna inicjatywa, czy jest w tym coś co jest niezbędne dla ziszczenia się planów naszych starszych? Znasz Leifa, czy zaryzykowałbyś związanie z nim na moim miejscu?

- Nie jestem na twoim miejscu i nigdy nie będę. Nie potrafię ci odpowiedzieć - przyznała szczerze.

- Dziękuję - odpowiedziała - jestem Ci bardzo wdzięczna, i gdybyś potrzebowała pomocy pamiętaj, o tym że mam wobec Ciebie dług. Wiesz, że gdyby rzeczy których potrzebuje były mu naprawde potrzebne do tamtej bitwy, wtedy może podjęłabym taką decyzje… Jeszcze raz dziękuję, podała jej rękę na pożegnanie. Wyślę Ci SMSem mój adres jak by coś, zawsze będziesz mile widziana. Hannah podziękowała za propozycję i pożegnała się z uśmiechem na ustach

***

Gdy Waleria wracała z cienia na ulicy wyszedł Gerard.

- To rzecz. - Powiedział jak gdyby brał udział we wcześniejszej rozmowie. - Wampiry nie mają duszy. Nie są ludźmi. A ty zdajesz się tego nie dostrzegać. Nie pozwolę ci się z nim związać.

Stał wyprostowany z rękami w kieszeni kurtki. Waleria wzruszyła ramionami, nie żeby planowała wiązać się z wampirem jeśli zdecyduje się to zrobić nie będzie nikogo pytała o zdanie.

- podwieźć Cię gdzieś? -zapytała tylko jak gdyby nigdy nic.

- Ty naprawdę nie dostrzegasz powagi tej sytuacji, prawda? Widzisz w tym jakąś przygodę, czy coś. Tak nie jest. Ten facet, tak jak kolesie z sabatu zabijają ludzi z tego samego powodu, z którego ty robisz sobie kanapki. Bo dobrze zacząć od tego dzień. - Gerard lekko się uniósł. Zazwyczaj ciężko było go wyprowadzić z równowagi, a jednak postawa Walerii miała w sobie coś złoszczącego Inkwizytora. Z drugiej strony obszedł samochód i stanął od strony pasażera. Jego auto było w jakiejś dziupli, po tym jak rzucił nim wampir-mag.

- tak jak mówiłam, wampiry to drapieżniki z samego szczytu łańcucha pokarmowego, taka jest ich natura, żeby żyć potrzebują krwi - jeśli to Cię uspokoi nie ufam im ani trochę, nie podoba mi się pomysł, aby wiązać się z jednym z nich, zaś cena jaką Leif zaśpiewał za przysługę jest niewspółmierna. Warto jednak się zastanowić, co on konkretnie chce osiągnąć, czego potrzebuje z umbry, do czego potrzebny jest mu tak stary przedmiot… kto wie co komu pisane. Jeśli stanie się zło które przeczuwam, może przyjdzie nam pójść na kompromis z własnym światopoglądem, aby ocalić większe dobro. - gdy to mówiła uświadomiła sobie, że gdyby w istocie tak było zaryzykowała by związanie Leifem. Nie powiedziała jednak tego na głos.

- W naszym oświeceniu jest większy cel. My stoimy na straży zwykłych ludzi. Jesteśmy ostatnim murem jaki stoi między nimi, a bestiami takimi jak Leif. Myślisz po co mu coś z umbry i tysiącletni przedmiot? Najpewniej do jakiejś klątwy, lub przepowiedni. Być może ktoś go związał do posłuszeństwa na tysiąc lat i stworzył jakieś mistyczne kajdany? Powodów może być setka. Walerio, nie jesteśmy zwierzętami. - Mówił spokojnie, a jego emocje odeszły. Teraz był bardziej jak nauczyciel wykładający jedyny słuszny punkt widzenia

- może masz rację - po czym po chwili milczenia dodała - a może nie. Jeśli szykuje się wielka bitwa, a Leif ma w niej uczestniczyć to może właśnie szykuje broń zdolną zabić przeciwnika. Tego teraz nie wiem i dopóki nie dowiemy się tego nie możemy zdecydować się czy będziemy mu pomagać czy nie. Zgadzam się z Tobą musimy chronić ludzi przed drapieżcami, ale nie możemy też tępić gatunków wszystko jest kwestią równowagi jeśli wybijemy wilki roślinożercy będą początkowo szczęśliwi, ich liczba wzrośnie, zaczną przeżywać osobniki cherlawe, rozmnażać się i osłabiać cały gatunek. Będzie ich coraz więcej, aż zabraknie dla nich jadła i napoju i w końcu zaczną padać z głodu, pragnienia i od chorób wynikających ze zbytniego zagęszczenia. Ja powiem drapieżnik jest potrzebny w ekosystemie wierzący powie, że drapieżnik jest stworzeniem bożym a więc ma prawo żyć.

- Wampir nie jest stworzeniem bożym! - wtrącił się inkwizytor.

- Naszym celem jest pilnowanie aby pogłowie drapieżników nazbyt nie wzrosło, nie jesteśmy zwierzętami jesteśmy… strażnikami leśnymi - Waleria spojrzała na inkwizytora z zaciekawieniem.

- Wampiry nie są stworzeniami bożymi - powtórzył. - Są zaprzeczeniem wszystkiego co żywe. Wypaczają wszystko co naturalne. I nie zmieni tego twoja wiara w ewolucję.

Spojrzała na Gerarda z uwagą, odrobinę nawet wyzywająco

- czyli mówisz Inkwizytorze, że na tym świecie mogą istnieć rzeczy nie stworzone przez Wszechmocnego?

Twarz Gerarda rozświetlił uśmiech.

- Mówię, że mogą na tym świecie istnieć rzeczy bez pieśni. Takie, które odwróciły się od Wszechmocnego. Widzisz, mało kto wie, ale nauka nie zna takich rzeczy jak zimno, czy ciemność. Są to tylko stany w których brakuje światła czy ciepła. Podobnie jest ze Wszechmocnym. Gdy ktoś się od niego odwraca, robi to z własnej woli. Ale jeżeli tego nie pojąłeś do tej pory to nie pojmiesz też tej nocy. Wampiry są niebezpieczne. Dlatego musimy je wytępić w tym mieście, a Leif posłuży nam jako narzędzie w tej sprawie. Jeżeli widzisz to jakoś inaczej, to przedstaw mi proszę swój pomysł.

- tylko kiedy można powiedzieć, iż ktoś odwraca się od stwórcy… a jeśli komuś nie dane było nigdy usłyszeć pieśni… czy to jego wina - machnęła jednak ręką na te rozważania i odpowiedziała - musimy przerzedzić lokalna popuację wampirów. Jak już wcześniej mówiłam ponoć zbliża się bitwa, ponoć jest pochowany tu obłędnie silny krwiopijca, którego przebudzenie będzie katastrofa dla lokalnego habitatu, zniszczy cały ekosystem wampiry, ludzi zwierzęta … tak naprawdę w pierwszej kolejności to właśnie tego potwora powinniśmy wyeliminować rękoma Leifa, Sabatu poddanych lokalnego księcia. Zobaczymy kto przeżyje, jeśli przeżyją Ci z nich którzy nie zabijają zwierzyny pozwolimy im żyć, jeśli nie będziemy musieli ich wytępić jak zdziczałe psy roznoszące zarazę.

Gerard w końcu wsiadł do samochodu.

- Dobrze - czekał aż dziewczyna siądzie za kierownicą. - Mam nadzieję, że w twych słowach jest prawda. Będę obserwował twoje spotkania z wampirami. Nie dopuszczę do związania jakiegokolwiek maga z tym Leifem. Mogę iść z nim do Umbry. Teraz proszę odwieź mnie do domu. Jutro musimy wszystkim powiedzieć co ustaliliśmy. Żadnych tajemnic.

- przepraszam bardzo primo pomimo, że masz rację częściowo to nie zapomijaj nie jesteś moją matka ani mentorką aby mówić co mogę a czego nie mogę robić, secundo komu niby powiedzieć, znasz tam kogoś? Wiesz kto spośród nich jest naprawdę godny zaufania. Nie zapominaj, że ktoś mnie wystawił wampirom… a co jeśli wampirzy pionek jest wśród nas? Chcesz mu zdradzić wszystko co udało Ci się bohatersko podsłuchać? - robiła wszystko aby nie usłyszał ironii w jej głosie

Gerard położył dłoń na ręce Walerii.

- Wiedz Walerio, że musimy sobie ufać. Wiedz też, że nie wybrałem sobie swojego powołania i opłakuję każde życie, które muszę odebrać. Jeżeli ktoś wśród nas okaże się zdrajcą, to kara go nie ominie. Bez wyjątku - patrzył w jej oczy i dodał: - Proszę cię, spraw, żebym nie musiał zapłakać po tobie. - Puścił jej dłoń i odwrócił twarz w stronę ciemnej ulicy.

W środku Waleri się aż gotowało, cały dzień użerania się z ludźmi i teraz na dodatek jeszcze ten pupek, CHOLERA JASNA jak bardzo chciała być już w domu.

- Prosze cię, spraw abym nie musiała żałować, że przez twój długi niewyparzony jęzor, o moim planie dowie się o jedna osoba za dużo.

Gerard kiwnął jedynie głową na znak tego, że usłyszał co powiedziała. Czekał aż ruszą. Dopiero po chwili odezwał się:

- A to niebezpieczeństwo? Burzowoocy? Twoja mentorka coś wie? Sabat coś wspominał? - odwrócił się znów patrząc na dziewczynę

- Burzowoocy? - spojrzała na niego jakby nie dosłyszała.

- Leif wspominał o dziewczynce. Ja spotkałem mężczyznę w średnim wieku. Było w nim coś potężnego. Coś, co mówi mi, że mógłby zgasić moje życie samym pstryknięciem. Nigdy nie spotkałem takiej istoty. A w jego spojrzeniu odbijała się burza. Nie jakaś tam ulewa, ale pierwotny i prastary żywioł. Żywioł tak potężny, że wokół ucichła wszelka pieśń.

Inkwizytor wziął głęboki oddech, po czym dodał:

- Myślałem, że o nich mówiłaś, gdy wspominałaś o niebezpieczeństwie które wyczuwasz. W rozmowie z Hannah, którą bohatersko podsłuchałem. Ożywiłaś się też, gdy zapytałem o to Leifa.

- Umówimy się w ten sposób, Ty mi powiesz co wiesz i ja Ci powiem co wiem i razem spróbujemy dojść do tego co jest tu grane. Bo na razie to raczej ja mówię, a ktoś głownie podsłuchuje. Zgoda?

- Powiedziałem ci co wiem. Minąłem się z nim na wyciągnięcie dłoni, ale mnie nie rozpoznał. Mój avatar się ukrył. Ja się ukryłem. To była bardziej naturalna reakcja. Odruch. Jak cofnięcie dłoni gdy czujesz gorąco dochodzące od rozgrzanej patelni. I tyle. Nie wiem nic więcej - zakończył patrząc z zaciekawieniem na rudowłosą.

- Ja już w sumie powiedziała to co wiedziałam. Niestety nie wiem dużo więcej. Nie wiem dlaczego moja mistrzyni mnie tu skierowała, wiem że są są mistrzowie tradycji Verbena którzy obawiają się tego co może się tu wydarzyć, a jeszcze bardziej ewentualnych konsekwencji tego zdarzenia. Wiem że może rozegrać się tu bitwa, wierzę że śpi tu stary potwór, wiem że Leif ma z nim walczyć, wiem że sabat chce z nim walczyć i to wszystko co wiem… Ziewnęła, było już późno.

- W takim razie musimy pogadać o tym z resztą.

Do czasu aż dojechali do domu Gerarda Inkwizytor się nie odezwał. Na miejscu pożegnał się z dziewczyną i zniknął w domu. Waleria odetchnęła z ulgą i skierowała samochód do domu. Nareszcie mogła zostać sama ze swoimi myślami.

 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 24-07-2018, 12:56   #30
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

Klub w Lillehammer wieczór
Wyjście magów i Hannah zbiegło się z chwilą ciszy w czasie której ten emochłopiec zapewne zbierał siły na kolejną odsłonę swojego wycia. Leif nie zmieniając pozycji wciąż bawił się opróżnioną w dwóch trzecich szklanką piwa i rozmyślał nad skończoną dopiero co rozmową. Brak informacji od wiedźm po co tak naprawdę miał spotkać się z Valerią był mniejszym problemem, bo wampir skupiał się raczej na informacji iż czarodziejka ma zamiar zostać tu jakiś czas. Na tyle długi, aby układać się z Camarillą w kwestii nie wchodzenia sobie w drogę. Mogło chodzić o jakąś misję zleconą magini przez jej górę konfraterni, ale taką misję od magów miał wszak również sam Leif, nawet gdy nie do końca wiedział co wiedźmy mu tu przeznaczyły. W tej sytuacji mogło zatem chodzić o to samo… ale wtedy gdyby Valeria była tu z poruczenia Emmy lub Stanisławy, lub choćby w sojuszu z nimi jej frakcji, dostałby zapewne dokładne informacje na temat oczekiwanej współpracy jego i młodej magini. Mogło być i tak, że cel był ten sam, ale wiedźmy i frakcja Valerii rywalizowały, jednak wtedy niejasne polecenie wspierania rudowłosej czarodziejki trąciło by absurdem.

Fakt iż Waleria zwróciła się do niego o wręcz podstawowe informacje o Rodzinie w Lillehammer świadczył jasno o tym, że nie posiadają ich ani jej pryncypałowie, oraz nie było tu nikogo z czarodziejów z frakcji Valerii w zorientowanego w wampirzych koneksjach tego miasta, aby informacje wziąć od niego. Słowem - Leif zorientował się, że miasto jest wolne od zorganizowanej obecności czegoś co wedle wiedzy wampira magowie zwali “Tradycją”. Ich “Sojuszu”.
Skontatował również, że nie musiało chodzić o jasno określony cel w postaci misji jaką miał tu on. Pojawiała się kolejna możliwość. Ustanowienia tu kabały mającej rozwinąć sferę wpływów o to miasto jeżeli było w kwestii wojny wstąpienia puste i neutralne. Lub też, gdyby kabała Walerii była wojenną, odbić Lillehammer jeżeli tradycje je ostatnimi czasy utraciły.
Jakby nie było... w tym mieście były już nie dwie frakcje wampirze: Sabat i Camarilla, ale trzy: Sabat, Camarilla i kabała Sojuszu.
W takiej sytuacji zaraz frakcji mogło się zrobić ‘cztery’, a chęć rozmowy Valerii z księciem mogła oznaczać chęć luźnego przymierza Tradycji z Camarillą przeciw Sabatowi i tych od technologii…

Nie były to jedyne scenariusze jakie przebiegały przez głowę Leifa w ujęciu celów Walerii jakie miała w Lillehammmer, ale wampir złapał się na tym, że zaczyna desperacko czepiać się jakichkolwiek innych możliwości. Równoległe dwie wojny frakcji spokrewnionych i magów w jednym mieście jawiły się tak przerażająco, że…

- To krzesło wolne? - spytał po norwesku jakiś brodaty chłopak wskazując miejsce na którym siedział wcześniej Gerard. Zaraz odrzuciło go lekko, gdy Leif uniósł na niego wzrok.
- Wolne - odpowiedział powoli.
- O ja pierd…. - brodacz odsunął się nieco spoglądając w oczy wampira.
Leif sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej plastikowy pojemnik na soczewki potrząsając nim lekko i leniwie.
- Zainwestuj, a zwiększysz szanse na nocowanie poza domem. - Kiwnął głową w kierunku trzech dziewczyn, które gromkim “IIIIIIIIIiiii” zareagowały właśnie na emochłopca, wychodzącego po przerwie znów na scenę.
Brodaty roześmiał się i usiadł, a miejsce Walerii i Hannah zajęli dwaj jego kumple.

Emoboy znów zaczął wyć, a Leif był już zmęczony rozmową z magami i czekała go kolejna, z wampirzycą. Perspektywa jeszcze jednej z grupką ludzi odzywała się chęcią torsji.
Wstał bez słowa i ruszył ku wyjściu.


Pod jednym z mostów Lillehammer
Stojąc pod betonowym wspornikiem Leif wspomniał wczorajszą noc gdy leżał tu przerażony i zlany krwią, co ponownie naprowadziło jego myśli na “Burzooką”. Wzdrygnął się i potoczył wzrokiem wokół po ciemnej, brudnej, wybetonowanej przestrzeni pod mostem.
Przeciągnął się lekko, uniósł głowę i wydał z siebie głośny, przejmujący pisk. Wzywane zwierzęta przybywały czasem wolniej, czasem szybciej, czasem pojedynczo, czasem całą masą, ale rzadko zdarzało się aby nie odpowiadały na zew wampira. Poza tym część z nich piła wczoraj jego krew.
Leif stał w bezruchu czekając cierpliwie.

Rozmowy ze zwierzętami nie były łatwe nawet dla niego, który w czasie swego istnienia robił to częściej niż z ludźmi. Zwierzakom brakowało zdolności abstrakcyjnego myślenia i przyswajania skomplikowanych poleceń. Niezależnie od doświadczenia w tej materii dla kogoś kto myślał jak człowiek nie było na to rady. Nawet on po tylu latach miał problemy w precyzowaniu własnych myśli gdy przekazywał je zwierzętom.
Prośba o śledzenie takich jak on, takich jacy budzą strach i obrzydzenie… Jak inaczej opisać szczurowi wampira? Te szczury które ochoczo przybyły na zew odpowiadały sprzecznie na zadanie jakie im wczoraj przydzielił.
“Wszędzie”
“Nigdzie”
I weź tu zrozum czy chodziło o to, że uznały iż każe śledzić im podobnych jemu ludzi, których wokół pełno, czy zrozumiały ale wampira nie uświadczyły?
*Szukajcie dalej* przekazał im starając się jak mógł sprecyzować przez mentalną więź, iż chodzi mu o wampiry. Leif był cierpliwy i mógłby czekać choćby miesiąc aż szczury zrozumieją, ale Waleria była człowiekiem, nie nieśmiertelnym dla którego czas nie był ważny.
Wyjął telefon



Z mroków miasta, dziwnie wciśniętego rejonu mroku oddalonego od latarni ulicznych wyłoniła się pokraczna sylwetka. Szczerzyła garnitur niewymiarowych, przerażających zębów w stronę Leifa. Był to nikt inny, jak zadowolona, uśmiechająca się Monika. Zalotnym gestem poprawiła garstkę włosów opadających jej na czoło. Wampir był pewny, że gdyby spojrzał akurat w to miejsce, dojrzałby ją, co znaczyło, iż Monika równie skutecznie co nadnaturalnie, korzysta z bardziej zwyczajnych technik ukrywania się.
I chyba tropienia.
- Czołem. Już se myślałam, że mi szczura nie poślesz… ale tak późno? Wstyd, w głębi mego serduszka będę rozpaczać. Ja sem myślę, że ino ciekawe towarzystwo łapnąłeś i ja se nudna zrobiłam. Ale jak to mówią, kołek z serca. - Mrugnęła. Chyba na powitanie chciała go przytulić ale się powstrzymała.
- Jedną z ciekawszych jesteś, które przez lata poznałem - Leif uśmiechnął się lekko - od znudzenia daleka. Ale wpierw musiałem co szybko załatwić by resztę nocy wolną mieć.
- Ja bym radziła być ostrożnym. - Nosferatka odrobinę spoważniała siadając na wystającym fragmencie betonowej podpory. Gromadka szczurów do niej podbiegła, po chwili zmieniła krok i zniknęła w mrok nocy.
- W tym mieście i ostrożność nic nie da, by się w co nie wplątać - odmruknął nie spuszczając z niej oczu. - Mylę się? - Uśmiech mu się poszerzył.
- Po drodze myślałam, że se nie będę tajemnic robiła. Więc tak idę i myślę, co ten Leif robi. I widziałam tych, czarodziejów. I se myślę, że masz jaja ze stali. Jak nasi chcieli z nimi pogadać to się skończyło na dwóch skasowanych autach… i dwóch skasowanych naszych. No ale se pogadali na koniec, nawet przyjaźnie. Zawsze te magołaki takie trudne?
- Dumne - odpowiedział powoli, jakby z zastanowieniem. - Świadome własnej wszechmocy, ale i swej śmiertelności. Potęga i strach śmierci. Kiepska mieszanka.
- Ha, mądre, strach śmierci - Monika odparła dość swobodnie. - Kuzyk mówi, że widział jednego, i to raczej on by się go bał. Był trochę jak.. te… se zapomniałam. Ten klan co się rozkładał. To miał takie se coś w sercu. Ale - machnęła na ręku - magołaki nie dla nas.
- Nie dla was - Leif kiwnął głową z uśmiechem - ale Twoi gadać z nimi chcieli tak bardzo, że by przyjaźnie pogawędzić w niepamięć puścili dwóch skasowanych, co?
- Ja sem nie znam. Znasz moich, znać się nie można dopóki inni nie uznają, że się zna - zwinnymi słowami streściła pewną formę sabatowego zamordyzmu. - Ale też wiesz ile u nas wart jest inny brat. Dla jego grupy, jak brat. Ale dla reszty? Nas jest legion. To se wyjaśnimy czemu bardziej jestem z MOIMI, a potem, trochę… trochę mniej… z moimi.
- Szczęśliwaś. MOICH już nie ma, a i moich nie mam - odpowiedział opierając plecy o beton. - Tedy mi droga by dobrze żyć ze wszystkimi, póki się da. Czy z twoimi, czy z tymi od samochodowej pacynki czy… z magołakami.

Monice niemal nie zaświeciły się oczy z ciekawości. I chociaż całym ciałem dawała Leifowi znać, iż jest piekielnie ciekawa co mógłby powiedzieć, nie śmiała zapytać. On zaś nie wyglądał na skłonnego do rozwijania tematu. Nie znał się na ludziach, ale na zwierzętach już tak. Przez Monike przebijała czysta kocia ciekawość, a taką należało podlewać by rosła, dojrzewała.
- Przemyślałaś już jakąż przysługę chcesz za twą łaskę nie wyssania mnie do cna? - spytał zmieniając nęcący ją temat.
Nosferatka zamyśliła się.
- Kuzyna nie krzywdź. Jak ja cię znalazłam, przyjęłam se jak swego, pogadałam, tak i on ci wrogiem nie jest. Nawet gdybyś miał inne zatargi z resztą, jego nie ruszaj. Sądzę, że to uczciwe.
- Uczciwe - wampir odpowiedział poważnie. - Nie ukrzywdzę, choć byłoby lepiej bym go poznał.
- To jedyny z nas w Camarilli, trudno nie poznać.
- Niepojęte… Dwoje, po obu stronach barykady. Twoi chcieliby zniszczyć tych jego i odwrotnie, a wy się wzajem chronicie.
- Będąc brzydkim mniej się wybrzydza w znajomych. Tyczy to obu stron - przyznała prostolinijnie lecz szczerze. Zamyśliła się, jakby jeszcze coś chciała dodać.
- O tak, to wiem. Jeno tak sobie myślę, że gdyście blisko ze sobą to więcej wam zależy aby twoi i jego na ostro za łby się nie wzięli w otwartej wojnie, czyż nie?
- Widać, żeś se do serca oględzin miasta nie wziął. Wojna szaleje na dobre. I to w całkiem fizycznej skali. Ja jestem sobie tylko ta, ino płotka. Ale... - kocia ciekawość znowu pojawiła się w oczach Moniki - co tam u magołaków? Czarodzieji się nie gniewają na nas? Czy inne sprawy macie?
- Chciałabyś abym dowiedział się po co tu są i jakie plany mają wobec spokrewnionych, jednych i drugich? - odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
- Za młoda jestem aby coś od ciebie chcieć - przyznała szczerze - tylko ciekawa jestem czemu i dlaczego się kumacie. A potem możemy się wymienić, nasze spotkanie za wasze.
- Znam takich jak oni od wielu lat - odrzekł swobodnie. - Czasem ja im przysługę, czasem oni mi. Dawniej i ja parałem się magią, inną. To trochę zbliża. - Znów uśmiechnął się lekko. Magia run była czymś zupełnie innym niż magyia, ale wszak nie kłamał, a i Verbeny częściowo z jej powodu trzymały go na smyczy. Przynajmniej innych powodów nie znał, choć miał świadomość że były. - Czemu zaś twoich tak interesują, że chcieli z nimi gadać? - dodał przekrzywiając z zainteresowaniem głowę.
- Nie jestem pewna. Szukałam se zaczepienia, ale do końca… Tak ogólnie to chcemy być na dobrej stopie. Trwa wojna. Aby nikt trzeci się nie wcinał, to będzie dobrze. Może coś więcej. - Wzruszyła ramionami.
- Mądre - Leif przytaknął skwapliwie. - Ale i co więcej za tym pewnie się kryje.
- Jeden z naszych był… kiedyś jak oni. Twierdzi, że są potężni. Takie oczo uwagi - wtrąciła naturalnie.
- Są - potwierdził mrużąc oczy. - Chciałabyś wiedzieć o nich więcej? - spytał zgadując, że młoda nosferatka o magach wie tyle, że zasadniczo istnieją. - Czym są, co mogą czynić? Mogę ci tę wiedzę dać Moniko.
- Gadasz jak czarownik. Mogę dać wiedzę, jam potęga, mogę dać skarb - wyrecytowała z lekką, w sumie przyjacielską drwiną.

Leif skinął głową i uniósł dłoń do ust. Wysunęły się kły i przedziurawiły bladą skórę. Wampir wolą wypchnął część swej krwi z otwartej rany, po czym ukucnął i położył ją na podłożu.
- Loki… - wymruczał, a resztę tego co mówił cedził niewyraźnie, w starym języku. Znak jaki zostawił malując swą krwią był bardzo prosty, ale tylko formą. Skomplikowane było nie malowanie tego krwią po betonie, a wręcz rycie esencją krwi w rzeczywistości. Stara magia run dawniej była silna, dziś osłabła, ale jej echo było obecne. Dzięki niej Leif wciąż wierzył, że bogowie nie odeszli, bo siła ta pochodziła od nich i od krwi Canarla jednocześnie.
- Kenaz - rzekł głośniej odsuwając się i skupił. - Kenaz! - Wymówił imię runy będącej elementarną siłą ognia.

Poczuł gorąco, ciepło w swym wnętrzu jak po wypiciu młodej krwi zawierającej w sobie żar życia. Jego głos był potężny, znak - czuć było jego wagę. W okolicy rozpowszechnił się silny zapach spalenizny. I tylko tyle.
- Magia umarła - stwierdziła Monika. Brzmiała jak ktoś, kto powtarza cudze słowa, nie do końca je rozumiejąc.
- Jeszcze nie - wampir odparł smutno, ale z przekonaniem we własne słowa. - Ta magia odchodzi, jak ci od której pochodzi. - Podniósł się i spojrzał na nosferatkę. - Za to magia magołaków jest silna i daleko jej do śmierci. Chciałbym czegoś od ciebie - dodał jakby zmieniając temat.
- Tak?
Zapytała pełna ciekawości. Wydawało się mu, że ma coś dodania w sprawie mocy magów ale to przemilczała.
- Chcę wiedzieć jak najwięcej o Camarilli w Lillehammer.
- Proponuję z nimi pogadać. Nie ukrzywdzą Cię jeśli szanujesz ich prawa. Możesz też mi listę zrobić…
- Mam ich prawa tam gdzie twoi - prychnął. - Gościem będąc muszę ich jednak przestrzegać. Rozpytując zwrócę ich uwagę. A sama rzekłaś, że oni nie głupi, jeno za takich uchodzą. Ilu ich w mieście?
- Sama dokładnie nie wiem - przyznała - musiałabym z kuzynem pogadać. Ale, ja sem myślała, że z nimi ci łatwiej będzie. Nasi cię nie lubią, z nimi to lepiej, kuzyn opowiadał.
- Już z księciem rozmawiałem - mruknął. - Wyborne doświadczenie. - Zaraz uśmiechnął się lekko. - Nie lubią - potwierdził - bośmy sobie w drogę z twoimi za często wchodzili. Powiedz mi tedy gdzie się nie kręcić, aby się na nich nie natknąć, coby awantury nie było z przypadku.
- Trwa wojna, wpływy się zmieniają, miejsca… obawiam się, że w tej chwili nie ma miejsca bezpiecznego, a niebawem całe miasto będzie nasze - stwierdziła Monika. Spauzowała na chwilę.
- Camarilia jest mniej walnięta niż się wydaje.
- Gdyby była, to byście dawno sobie z nimi dali radę. - Leif kiwnął głową. - Wiem, że w trakcie wojny wszędzie można się na kogo natknąć, z pewnością jednak są takie miejsca i rejony miasta, gdzie ciężko byłoby się na twoich nie napatoczyć. Jak wysypisko. Lub po prostu wasz teren.
- Nie znasz taktyki naszych. Ja sem zawsze myślała, że to sprytne. Raz myślta, że mu tu, a my ino poszli gdzie indziej aby wrócić. Grupy zmieniają miejsca, nie meldują się… Przepraszam, trudno mi pomóc. Wysypisko nie jest niczym ważnym, kilka razy zrobiliśmy tak… nowych.

Wampir zamyślił się. Jeżeli Monika niewiele wiedziała o Camarilli to i prosić ją aby przez kuzyna wyciągnęła te informacje było średnim pomysłem. Z drugiej strony ją samą rozpytywać o Sabat… to mogło wyciec do Sabatu, a on wolał u nich uchodzić za takiego co interesuje sie Camarillą.
Politykowanie i frakcje śmieszyły zwykle starego einherjar, teraz zaś zaczynało przyprawiać go to o ból zębów.
- Umówisz mnie z kuzynem? - spytał znów spoglądając na wampirzycę.
- Mogę ci jego numser wysłać. Chyba, że wolisz puszczać szczury.
- Prosiłem już te nicponie by znalazły kogoś z naszych, nie udało im się.
- Telefony są lepsze - stwierdziła.
- Tedy telefon - przyznał. - A dowiedziałaś się czegoś o tej dziewczynie?
Nosferatka wyjęła swój piękny, bardzo kobiecy telefon i podyktowała numer swojego kuzyna Leifowi.
- Tej co mówiłeś? Niestety. Chciałem se podpytać naszych ale… głupo mi było wczoraj. Szkoda gadać.
- Głupio? - Leif nie ukrywał zdziwienia.
- Takie tam wewnętrzne pierdu-pierdu. Se poradziłam.
- Rozumiem… - Leif znów się lekko uśmiechnął. - Wciąż jednak zależy mi na wiedzy o niej. Chętnie zapłacę za to, jak i za wiedzę o Camarilli, oraz… to o czym magołaki rozmawiały z twoimi.
- Ciiii… ciiii… na plotkach się nie mówi o zapłacie. Na plotkach się plotkuje. Ja mówię co chcę, ty mówisz co chcesz, i se gadamy. I plotki polegają na tym aby nikt nie wyszedł z nich z poczuciem krzywdy - uśmiechnęła się szczerze, a Leif uwierzył w ten uśmiech, choć przecież nie powinien. Miał wszak swoje słabe strony.

Roześmiał się.

- Tak… Nieczęsto plotkowałem. Dawniej i lata nie otwierałem ust do kogo kto na dwóch nogach chodził.
- Widać - stwierdziła bez cieniu pogardy czy uszczypliwości. - Dokładnie sama nie wiem o czym rozmawiali. Ale szef kazał ich nie ruszać. I że mamy początkowy etap sojuszu. Czyli punkt dla nas. Będzie spokojniej.
- Spokojniej jeżeli magołaki nie zechcą porozmawiać i z Camarillą by zdecydować z kim wygodniej im utrzymać sojusz. - Wampir przechylił lekko głowę.
- To już jest zdrada, he? Albo przynajmniej brak szacunku. - Wzruszyła ramionami. - Nie moja rzecz. Trzymam się daleko od polityki.
- Czasem ciężko się utrzymać od polityki z dala, ale zawsze choć próbować mądrze. Dajmy na to, ja niby trzymać się chciałem, a gdybym plotkarzem był to mógłbym powiedzieć, że magołaki z księciem rozmówić się też chcą jak to zrobili z waszymi.
- I dużo im ta rozmowa z księciem dałaby? Dobrze się z nim rozmawia, he?
- Jeżeli są fanami opowieści o spotkaniach ze ścianą w trakcie siedzenia na przednim siedzeniu Volvo, to z pewnością będą wniebowzięci.
- Zastanów się jakim cudem miasto i tak funkcjonuje, a każdy poddany księcia wie co ma robić. Bo oni są piekielni zorganizowani. Ta rada była gratis. - Mrugnęła.
- Moja też będzie gratis. Uważaj na siebie bardziej niż dotychczas, bo wasza wojenka może się okazać przedszkolem przy tym co jak czuję tu się niedługo rozpęta.
- Zapamiętam.
- Wiesz który z nich sprawuje tu prawdziwą władzę nad Camarillą? Ze mnie sobie zakpili w tej kwestii - przyznał z rozbrajająca szczerością.
- Jeśli spotkałeś manekina, to wierz mi, nie zakpili. To jest książę. Kolejne z rodu. Jak se gadałam z kuzynem, to mówił, że to już kolejny. Nawet historię całej rodziny kukieł znał. I był poważny.
- Dziwne miasto…

Schronisko dla zwierząt “Glad Pote” na obrzeżach Lillehammer
Gdzieniegdzie rozlegało się pojedyncze szczeknięcie czasem przechodzące w krótkie, bezcelowe ujadanie. W muzykę tę włączały się akordy cichych skomleń oraz rzadkie, krótkie riffy wycia.
Mimo tej kakofonii psiej muzyki schronisko pod miastem sprawiało wrażenie opustoszałego nocną porą i sprawiało przygnębiające wrażenie.
Przygnębiające szczególnie dla nieumarłego tak mocno związanego ze zwierzętami, które tu mijane przez niego błyskały ślepiami ze swych klatek i kojców. Obecność wampira nie wywoływała mocniejszego rozgardiaszu, wręcz przeciwnie - psy cichły zauważając go, a żałosne ujadania i wycia przechodziły w cichsze szczeki puentowane machnięciami ogonem.
*Zabierz, zabierz. Weź mnie, weź. Zabierz* - trafiało do niego gdy nawiązywał więź z mijanymi zwierzetami, ale wampir ignorował te mniej lub bardziej desperackie prośby bezpańskich psów, bo nie takich czworonogów szukał. Psy w większości nawet lekko zdziczałe zatraciły instynkt zabójców i gdy nie były przybite strachem to zazwyczaj garnęły się do ludzi. Leif zaś potrzebował niewielkiego gangu zabijaków.
Powolnym krokiem zbliżał się do klatek z kotami.

Schronisko na uboczu jak większość mu podobnych opierało się na wolontariacie i nawet gdy w środku tej nocy ktoś był w budynku, to wygaszone światła świadczyły o śnie kogoś komu wypadł nocny dyżur. Nikt nie pilnował, bo i nie było sensu. Któż mógłby chcieć kraść bezdomne zwierzęta?
Ano okazało się, że ktoś chciał.

Pierwszych kilka kocurów zignorowało nieumarłego, a kolejny trochę stary, uparcie twierdził, że nigdzie nie idzie bo *Tu dobrze*. Leif zaczął odczuwać lekką frustrację. Dawniej żyjącym w górach drapieżnikom starczała obietnica srogiej wyżerki, teraz jednak ta retoryka rozbijała się o nieźle zaopatrzone miski z karmą. Dawniej wizja potęgi pochodzaca z krwi była łakomym kąskiem dla rysia lub wilka, a nawet dla roślinożerców mogacych dzięki niej się bronić lub łatwiej wymknąc drapieznikom, dziś dla takich kotów miasto było szwedzkim stołem. Wampir był jednak cierpliwy, bo nawet wolał wyjść stąd z kilkoma niepokornymi i dzikszymi zwierzakami o silniejszym instynkcie i silniejszym duchu źle reagującym na zamknięcie.
Trochę to potrwało nim takich znalazł.

[MEDIA]http://www.krakowpost.com/wp-content/uploads/2018/02/Luck-Krakow-cat.jpg[/MEDIA]


Okolice skoczni narciarskiej
Czułe zmysły Thore-Andre Hannkatta musiały wyczuć nadchodzącego wampira, bo wyjrzał z namiotu jeszcze zanim Leif się do niego zbliżył. Postawny blondyn minę miał niewyraźną i wybitnie zgrywał niewiniątko ocierając twarz z wody. Nieumarły wszedł do namiotu przylepionego do kampera w ślad za cofającym się mężczyzną i sięgnął po moc krwi. Jego oczy zapłonęły czerwienią, a kompletny mrok wnętrza przestał być problemem. Przez chwilę Leif wodził palcami po grubych kocach pokrywających ściany i dach namiotu, ale coś go nagle tknęło.
- Gdzie zwłoki? - spytał.
- Schować. Jak kazać - odpowiedział niwyraźnie blondyn.
Wampir pokiwał głową i zbliżył się do posłania rozłożonego na ziemi z boku, po czym odsunął koc i leżący na nim śpiwór. W wykopanym pod posłaniem płytkim dołko lezała kobieta którą wyssał po zmroku, ale wyglądała nieco inaczej. Bok szyi, policzek i ramię miała ogryzione ludzkimi zębami, w kilku miejscach przebijała kość. Krwi było rzecz jasna niewiele, ale otwarta, opróżniona do połowy butelka wody mineralnej stojącej obok świadczyła, że mężczyzna był cwany i słysząc, że ktoś się zbliża obmył twarz z resztek posoki.

Wampir odwinął się i strzelił blondyna w pysk, jakby tak lekko, delikatnie, a mimo to mężczyzna odleciał, huknął o bok kampera i spłynął po nim oszołomiony. Zaraz jednak skoczył na nogi i podpierając się rękoma zmarszczył nos i wyszczerzył zęby sycząc.
- Głodny. głodny. Kazać pilnować. Nie móc polować. Głodny!
- Nie mogłeś poczekać do rana kretynie? - Leif odpowiedział spokojnie na powrót przykrywając ciało.

Klommander vel Thore Andre jak wedle ID card nazywał się w ludzkiej postaci uspokoił się widząc, że nie zanosi się na kolejne razy. Stracił zainteresowanie wampirem i zaczął oblizywać dłoń czyszcząc ją z ziemi.
- Przyprowadziłem kogoś. Nad ranem wytłumaczysz im co mają robić - powiedział nieumarły podchodząc do lodówki turystycznej i wyciągając z niej czarne opakowanie. - Możliwe, że będziecie mi potrzebni w dzień - dodał rozrywając plastikową powłokę.

Po namiocie rozlała się woń krwi, ale nie zwykła. Przyjemna. Nęcąca.
Leif miałknął cicho rzucając torebeczkę na ziemię, na co do środka ostrożnie, strzygąc uszami zaczęły wchodzić cztery dorodne koty.
Po chwili prychając lekko na siebie zaczęły pić.


Lillehammer
Ciemne zaułki.
Dziury których obecności nie byli świadomi ludzie, a które prowadziły do piwnic.
Przestrzenie między starymi ścianami, a starymi panelami.
Rynsztoki przy krawężnikach parkingów i połacie trawy na miejskich skwerach.
Kanały wentylacyjne znaczone kratami otworów w czynnych jeszcze o tej porze pubach.
Leif drobił łapkami niezmordowany, jako że nieumarli nie odczuwają zmeczenia, ale towarzyszące mu szczury zmieniały się zmęczone prowadzeniem go tymi dobrze znanymi sobie trasami.

Szczurze oczy wampira spoglądały na wszystko nie tylko zwykłym wzrokiem. Leif uważnie wypatrywał aur, ale jak na razie wszystkie były do bólu ludzkie. Niewykonalnym było oblecenie tak choćby dziesiątej części miasta w jedną noc, ale nie wadziło spróbować licząc na ślepy traf przydybania jakiegoś spokrewnionego spędzającego noc w swym leżu, lub załatwiającego sprawy we wnętrzach miejskich budynków.
Jeszcze jeden dom, jeszcze jedno piętro i trzeba będzie zmierzać ku wysypisku by zdążyć rozejrzeć się tam przed świtem.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172