Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-07-2018, 17:36   #31
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Parafia w której zorganizowano pierwsze zebranie nowo tworzonej się fundacji zajmowała sporą przestrzeń, stanowi półotwarty kompleks ładnych, zadbanych budynków. Wydawały się pozbawione charakterystycznego dla wielu kościelnych własności przepychu pomieszanego z lekką nutą kiczu. Z drugiej strony, okolica była naprawdę bogata i utrzymana w czystości, zatem parafia po prostu nie odstawała nadmiernie od otoczenia.
Przybywających magów witał zakonnik w potężnej, umięśnionej osobie ojca Adama. Wielkolud zdobył się nawet na lekko wymuszony uśmiechi. Nie wyglądał jak ktoś wrogo nastawiony czy nawet nieżyczliwy. Zrazu dało się poznać, iż jest osobą dość zamkniętą i niełatwo okazującą emocje, a w oczach miał spokój i ból.
Zanim nie zebrali się wszyscy przebudzeni, rozmową zajmował magów tamtejszy proboszcz. Anemiczny, starszy jegomość wymieniał kilka uprzejmości, raczej ogólnie dopytywał o podróż oraz… wyrażał jakąś formę podziwu do magów. Co prawda trudno było stwierdzić ile tak naprawdę wie i ile z tej wiedzy jest prawdziwymi faktami – a nie jak to często bywało w przypadku akolitów i sojuszników magów, mieszaniną kłamstw, przesądów oraz silnych uproszczeń.
Gdy proboszcz ich opuścił, Jonathan zdobył się na nikły, gorzki uśmiech:
- Wygląda na to, iż mistrz Iwan zapewnił nam opinię lepszych ludzi niż w rzeczywistości jesteśmy. Postarajmy się zbyt szybko nie zniszczyć tego obrazu.

***

Leif powinien bardziej zaufać własnym instynktom. Nawet jeśli było to odległe echo szczurzego strachu, pierwotny lęk gryzonia, ten niski instynkt który nie przystoi prawdziwemu drapieżnikowi nocy – nie powinien go ignorować. Nie powinien zapuszczać się na wysypisko.
Nie spotkał na nim ludzi. Mówiąc ściślej – nie znalazł żywych ludzi. W złogach śmieci znalazł zwłoki. Niektóre ledwo nadgniłe, inne całkiem świeże lecz poranione i poćwiartowane, czasem znajdował pojedyncze kawałki ciała. Wiele zwłok pozbawionych było krwi. Wampir dostrzegł, iż niektóre ciała należą do spokrewniony. Co ciekawe, nie wszystkie były kompletnie zmasakrowane. Tliła się w nich uśpiona iska ducha. Letarg.
Zatem tutaj Sabat praktykował przeistoczenie. Zamiast zakopywać rekrutów ziemi, wrzucał ich w śmieci, grzebał pod tonami odpadków. Biorąc pod uwagę, iż zima nadciągała, a nocą grunt potrafił być ścięty zimnem mimo pozornego ciepła nad powierzchnią, wydawało się to rozsądne. W upiorny, potworny sposób.
Czuł też delikatną nutę magii. To oczywiste – w jakiś sposób zabezpieczali to miejsce. Wtedy wydawało się to takie oczywiste. Oczywiste, bo znał tą magię. Nie docierało to do rozumu spokrewnionego. Tylko na poziomie intuicji. I znana magia uśpiła jego czujność.
Przedzierał się przez tunel w odpadach ku centrum wysypiska gdy dotarło doń dokładnie co czuje. Wielka runa. Runa Hajmdala. Potężny glif strażniczy wpuszczający na swój obszar każdego, jak pułapka. Powoli, leniwie zbierający moc, a następnie obezwładniający intruza.
Zwana zgubą Lokiego, runa Hajmdala przywracała wszystkiemu pierwotny kształt, rozdzierając tymczasowe formy przebrań, przekształceń czy iluzji. W dawnych czasach Leif wykonał samodzielnie dwa takie. Teraz nie sądził, iz ta magia ma prawo działać. Mógł sobie przypomnieć swe śmieszny próby wywołania ognia, magie która umarła oraz TO – potężną, niezaprzeczalną siłę. Fale bólu ogarnęły jego ciało, szczurze ścięgna i kości pękały pod naporem krwi. Wymuszony powrót do ludzkiej postaci okupiony był pękającymi organami, skórą nie nadarzającą porosnąć wielkiego ciała, nagimi, drżącymi włókami mięśni umarłego, kapiącymi od krwi. Szczurze zęby wypadały mu aby uczynic miejsce dla wampirzych. Ogłuszającą agonię przerwał sen.

***

Właściwym miejscem zebrania została parafialna świetlica – wniesiono do niej zsunięte razem stoły, krzesła oraz zastawę. Organizacja przestrzeni naznaczona była pewnym chaosem, a blaty zestawionych mebli tworzyły wielką literę L jakby gospodarz celowo nie chciał tworzyć bardziej uprzywilejowanych i znaczących miejsc. Na miejscu znajdowało się także proste jadło. Chleb, masło, zupa jarzynowa, kawałki usmażonej ryby. Przybyli wszyscy magowie poza ocalałym uczniem.
Einar prezentował się podobnie jak na ostatnim spotkaniu z Klausem – jak człowiek który stracił niemal wszystko, a teraz traci i zdrowie. Niezdrowo blada karnacja kontraktowała z lekko przekrwionymi odbarwieniami na skórze. Ręce mu lekko drżały. Silny, entropiczny rezonans spowijał hermetycznego mistrza swym dławiącym smrodem śmierci, straty, rozpaczy, depresji oraz osobistego upadku. Mimo to, był tu, a harde, smutne spojrzenie kazało wierzyć, iż rzeczywistość i paradoks jeszcze nie całkiem stępiły wolę mistyka, wolę zdolną złamać świat. Przybył na ostatnią chwilę, tuż przed przejściem do tymczasowej sali obrad, wraz z pozostałymi hermetykami.
Pozostali hermetycy, w osobie Hannah oraz Jonathan siedzieli nieopodal Einara. Jak tylko przybili, Jonathan zajął Tomasa rozmową. Chłodny, zawodowy profesjonalizm eutanatosa w dość ciekawy sposób kontraktował ze spokojnym humorem hermetyka. Tym ciekawiej było ich obserwować gdy okazało się, iż rozmawiają dość serdecznie jak ludzie którzy znają się już od pewnego czasu, na tyle aby zdążyć zjeść ze sobą sporą cytrynę.
Iwan zasiadł na przypadkowym, niczym nie wyróżniającym się miejscu przy krawędzi przodu, mając u boku ojca Adama. Iwan prezentował się w sposób budzący skojarzenia ze srogim starcem, pozbawionym pewnego złowieszczego pierwiastka charakterystycznego dla takich skojarzeń, lecz mimo to przytłaczającego doświadczeniem, latami pracy oraz pewnością swych racji. Zdawała się o tym mówić każda z wielu zmarszczek na jego obliczu, pewność spojrzenia czy lekki, dobrotliwy (pobłażliwy jak do dzieci) uśmiech jakby na stałe wytrawiony w pomniku jego twarzy. Spokojnym, lekko monotonnym, acz w gruncie rzeczy ciepłym głosem rozpoczął zebranie.
- Bardzo miło mi powitać wszystkich zgromadzonych. Jak nietrudno zauważyć, brakuje wśród nas jednej osoby, Adam Fireson najprawdopodobniej zjawi się jutro, wedle moich informacji.
Iwan spauzował na kilka chwil. Wyglądał jak człowiek który się nad czymś zastanawia. Lub udaje, że się zastanawia.
- Gdy planowałem to spotkanie, chciałem je rozpocząć całkowicie formalnie, od przedstawienia planu, celów, wymiany informacji. Postanowiłem jednak przesunąć część formalną na później. Teraz proponuję uraczyć się strawą, przedstawić się wzajemnie oraz po prostu porozmawiać w nieco bardziej niezobowiązujący sposób. Rozumiem, iż część obecnych miała okazję poznać się na terenie Polski, jednakże nie wszyscy mieli taką sposobność.
Chórzysta wziął do ręki kromkę chleba.
- Nie mam zamiaru nikogo nakłaniać do patyk religijnych, zatem nie będzie dziś modlitwy przed posiłkiem. Proszę tylko aby każdy przełamał się kromką chleba z osobą przed nim – mówiąc to, uczynił jak powiedział względem Patricka. Po tym rozpęczniała się obiadokolacja.
- Skoro już jestem przy głosie, skorzystam z tego przywileju i powiem kilka słów o mnie – rzekł Iwan krojąc kawałek ryby. - Jak wszyscy wiedzą, Tradycje ustanowiły mnie dowodzącym tą wyprawą. Wiele jadowitych języków szepcze o mnie, zarzuca zbytni konserwatyzm, surowość czy nadmierne korzystanie z mocy. Nie mam zamiaru skupiać się kłamstwach - przerwał, spojrzał na Tomasa pytająco.
- Przepraszam, post - odparł chłodno eutnatos nie raczący się strawą - w tej materii być może jesteśmy podobni. Czystość ciała ułatwia czystość umysłu, czystość umysłu, ducha, czystość ducha...
- ...zestrojenie - Iwan dokończył tak samo łagodnym głosem. Lecz nie powiedział z czym, z cyklem, jedynym, światem, czymkolwiek.
- Żałuj, Tomas, zupa jest wyborna - uśmiechnął się porozumiewawczo w jakiś taki swojski sposób – wracając. Nie mam zamiaru skupiać się na na plotkach. Po prostu opowiem coś o sobie, na jakich podstawach wyrosła ma wiara, osądy i postawa.
Mistrz podniósł do ust kawałek ryby. Flegmatycznie, nie śpieszyło się mu, niczym nie niecierpliwił. Nie stresował.
- Urodziłem się w carskiej Rosji, tam dorastałem, przebudziłem się oraz odebrałem nauki. Jednakże, ze względów politycznych, dość szybko zmuszony byłem wyemigrować z ojczyzny. Stąd większość życia spędziłem związany z krajami zachodniej Europy. Jestem dość silnie związany z Kościołem Katolickim. Dużą część życia spędziłem również w Afryce, tam poznałem obecnego tutaj ojca Adama. Staraliśmy się łagodzić lokalne konflikty, odrobinę leczyć ranę nieustannej wojny w tym rejonie. Nie nawracaliśmy. Nie lubię tego – w jego głosie brzmiała szczerość – aby móc odbijać światło twórcy należy przynajmniej lekko zetrzeć kurz z wierciadła swej duszy. Wiara sama z siebie, bez odpowiedniej percepcji, charakteru i moralności, nic nie działa. Tylko nie mówcie głośno mej Tradycji, iż mówię takie herezje – żażartował tym samym, spokojnym, monotonnym głosem.

***

Leif obudził się w stercie śmieci, następnej nocy. Ranny, zmęczony, przetrwał dzień pod stertą odpadów. Powiew ciepłego, nocnego powietrze uderzył Leifa w twarzy gdy wygrzebał się ze śmieci. Czuł wokół ruch. Wiele ruchu. Drgały sterty odpadów. Drgało powietrze wzbudzane czyimś nerwowymi, odrobinę bezładnymi krokami. Ze śmieci wydobywali się spokrewnieni. Było ledwo po zachodzie słońca, Sabat raczej nie był w stanie tak szybko przeistoczyć nowych wampirów. Kiedy Leif dojrzał wygrzebującego się ze śmieci, nagiego, potwornie poranionego mężczyznę, był pewny, iż po prostu nakarmiono krwią. Dużą ilością krwi.
Blisko bramy wysypiska majaczył cień niskiego jegomościa przyglądającego się teatrowi śmierci. Nie czas było pytać jak. Czuł unoszący się w powietrzu głód. I czuł niebezpieczeństwo. Młode wampiry wyglądały na kompletnie szalone. Trochę jak zagubione zwierzęta, trochę jak drapieżniki żujące zdobyczy.
Gdzieś w roku właśnie dwóch rozrywało jakiegoś nieszczęśnika na kawałki pijąc zeń krew w ten mało wydajny sposób tylko po to aby po chwili rzucić się mu do gardła.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 24-11-2018 o 21:12.
Johan Watherman jest offline  
Stary 09-08-2018, 01:50   #32
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


To co czuł Leif nie było strachem.
Była to raczej mieszanina frustracji i obawy o własne istnienie. Nie czuł tego od dawna, od bardzo, bardzo dawna. Nawet szarża na czele kilku ghuli naprzeciw kilkutysięcznej armii, to co uczynił mu Hardrada, albo i atak kilku synów Waliego w swych potwornych nieludzkich formach nie były dla niego realnym zagrożeniem. Zawsze pozostawała ochrona Jord przygarniająca do swego łona, lub wycofanie się przed pewnym zniszczeniem w formie zwierzęcia, lub mgły. Tutaj wielka runa nie pozwalała mu na to.
Paradoksalnie mimo śmiertelnego zagrożenia, Leif czuł uniesienie. Nie dość, że byli tacy co korzystali z runicznej magii Odyna i Freyi, runicznej seidr krwi, to była tu ona tak bardzo silna. W nieumarłym jestestwie panowała euforia, przytłumiona bolesną świadomością, że to nie było jego dzieło.

Einherjar nie gardził ucieczką, ale jedynie wtedy, gdy nie było innej możliwości uniknięcia utraty istnienia. Dzieci Canarla oddanie pola akceptowały niechętnie i jedynie pewność zniszczenia ich sankcjonowała taki czyn. Ucieczka była tchórzostwem, ale bezsensowna utrata istnienia była z drugiej strony zmarnowaniem daru Odyna. Poza tym Leif nie dość, że nie chciał uciekać tak łatwo, to nie widział aby było to proste i wzbierała w nim powoli złość. Może i brała się z tej frustracji, że to ktoś inny sięgnął po wysokie runy krwi i udało się mu uczynić tak silny znak Hajmdala? Może brało się to z faktu iż ktoś wyrył tę runę w zwykłym ludzkim śmietnisku do ochrony plugawej orgii krwi Kainitów?
Tak czy owak ta wściekłość rosła przytłaczając obawę o swoje istnienie i Leif sięgał do bestii w nim drzemiącej. Coś w nim pękało i tamy, które budował każdy einherjar aby nie wypuścić na wierzch tego co w nim siedzi, zaczęły pękać świadomie kruszone przez starego wampira. Nie był on jednak jednym z tych, którzy szaleńczo rzucali się do walki nie wykorzystawszy wszelkich innych możliwości.

Leif spojrzał jeszcze raz na postać przy bramie, która zdawałoby się obserwowała krwawą orgię nowoprzemienionych członków sabatu. Mimo mikrego wzrostu osobnika, bladofioletowa barwa aury była potężna, rozbuchana, wielka jak ognisko, silnie iskrząca, i pełna czarnych żył. Ten Kainita był zaiste potężny i parał się magią, do tego toczyło go podniecenie, które Leif interpretował jako obserwację rzezi. Einherjar poddając się bestii zdążył uznać, że jakkolwiek pewnie nawet ranny dałby sobie radę z tą bandą nowoprzemienionych, to wystawiłby się tym na widok, a może i atak tego potężnego sukinsyna. Zamiast przyjąć szał pędzący ku niemu na skrzydłach wybudzonej bestii, pchnął ją wolą ku wampirowi przy bramie.

Spokój jaki na niego nagle spłynął świadczył o sukcesie, bestia opuściła go szybując ku nieznajomemu Kainicie, a jednak na razie nic się nie działo. Nie rzucił się on w nagłym wybuchu furii na tych, których obserwował…
Leif skupił się na swej krwi aby zaleczyć poranione poprzedniej nocy zbyt szybką przemianą ciało. Przemykanie bezgłośnie i skrycie w cieniach było mu obce i wycofanie się mogło zwrócić uwagę tego przy bramie. A Leif bardzo nie chciał zwrócić na siebie uwagę kogoś, kto zaraz mógł eksplodować szałem.

Kątem oka eiherjar dostrzegł tylko jak tamten unosi ręce ku niebui usłyszał jak wybucha rykiem. Niektóre młode wampiry pierzchły na boki. Inny, nagi, posiniaczony, chyba młoda dziewczyna, ledwo wystająca z złezanego złomu, chwyciła się kostki Leifa jakby… się bała.
Płomienie.
Leif wiedział, iż niektórzy spokrewnieni władają ogniem. Były różne źródła tej mocy. Nie miał czasu na dochodzenie jakie było teraz. Dość powiedzieć, że wystarczyło kilka gorących iskier aby przerodzić składowisko odpadów w piekło na ziemi. Zapaliły się resztki chemikaliów, czarny dym zaczął spowijać wszystko pomieszany z dławiącym smrodem. Wampir cudem uniknął płonących odłamów wystrzelonych w powietrze przez mały wybuch jakiegoś akumulatora. Przez trzask płomieni, pękające śmieci i ryk ogarniętego szałem jegomościa ledwo słyszał jęki wampirów.
Niektórzy przeklinali, czasem głośno, czasem tylko warkotem.
Inni modlili się do swych bogów. Niekiedy bez słów, zwykłym szlochem.
I jedni i drudzy byli skazani na porażkę. Groźni byli ci cisi. Tak zdesperowani. I tak mało ludzcy.
Płuca paliły Leifa od żaru dymu. Czy raczej wydawało się mu, że palą. Na szczęście nie musiał się nim zaciągać.
Stał między płonącymi stertami odpadów. Za sobą miał wolny powrót w centrum pożaru, kusząc obietnicą łatwiejszej ścieżki. Przed, trze sylwetki młodych wampirów. Byłyby cztery gdyby nie to, że jeden biegł nań płonąc i niechybnie umrze zanim dobiegnie, a kolejnego wysysali kamraci.

Stary wampir sięgnął po moc krwi wzmacniając siłę swego nieśmiertelnego ciała. Wprawdzie pchnął swoją bestię w ciało sabatnika odczuwając przez to błogi spokój, ale i tak szalejące wokół płomienie wywoływały w nim o wiele więcej niż zwykłą obawę. Chyba tylko brak bestii sprawiał, że Leif nie popadał w skrajną panikę zwykłą dla dzieci Canarla w tak bliskiej styczności z niszczycielskim żywiołem Lokiego i chyba tylko dlatego odruchowo nie wybrał łatwiejszej na pierwszy rzut oka drogi, prowadzącej go ku zniszczeniu - centrum pożaru.
Uchwycił czepiającą się jego nóg Kainitkę i cisnął nią w stronę tych trzech naprzeciw, po czym rozcapierzył palce dłoni wypuszczając z nich długie pazury.
Gdy runął naprzód wydał z siebie ciężki pomruk podobny do atakującego tygrysa, który zabrzmiał wyjątkowo żałośnie. Jak pomruk kogoś kto utracił gniew, potęgę szału i swego wewnętrznego potwora. I było to zadziwiająco bliskie prawdzie. Gdyby nie groza sytuacji, sam Leif mógłby uśmiechnąć się na to w geście pewnego dystansu do własnej osoby.

Starał się przy tym choć kątem oka obserwować sprawcę całego pożaru. Wiatr zmienił kierunek dymu, przez co mógł dojrzeć w pełni, iż nie rzucił całą spokrewnioną, czy raczej przypalonym tułowiem i rękami. Nie miał pojęcia czy ten straciła resztę ciała podczas lotu czy też przy spotkaniu z grupą wampirów nacierających na Leifa.

Czuł krew.
Czuł ogień.
I nie czuł nic.
Dziwne.
Spokojne.


Dwa wampiry rzuciły się nań bezładnie. W przeciągu kilku sekund niemal ich zmasakrował. Trzeci, sprytniejszy, tuż za nimi, spoglądał niepewnie raz na Leifa, a raz na kamratów. Tak jakby się wahał. Myślał o czymś. Zapewne wolałby ich po prostu wypić, nie kłopotać się walką.
Zmierzyli się wzrokiem, a Leif spoglądając w oczy nowoprzemienionego Sabatnika zmarszczył brwi jak po uderzeniu jakiejś myśli. Nie było czasu na długie rozważania co czynić, bo płomienie huczały coraz mocniej. Stary wampir uniósł jednego z tych, których poharatał i wpił kły w bezwładne przedramię powyżej kikuta po oderwanej ręce. Był głodny. Nie spuszczając spojrzenia z sabatnika i wciąż spięty odsunął się wysysając resztki vitae, jakby pozostawiając drugiego rozszarpanego Sabatnika temu niepewnemu co czynić. On w odpowiedzi zawył o wiele dostojniej od poprzednich wyczynów Leifa i zupełnie mało dostojnie dał dyla w głąb morza płomieni.

Ogień wokół, oraz świadomość tego, że wkrótce przybędą tu ludzie chcący ugasić pożar kazały uchodzić również einherjarowi, ale brak bestii, oraz głód i smak pożywnej, o wiele smaczniejszej niż zwierzęca, vitae przyćmił te instynkty. Leif odrzucił puste od krwi ciało w płomienie i uniósł drugiego z rozszarpanych przez siebie. Trzymając w dłoniach niczym bezwładną lalkę zaczął ssać płyn życia również z niego, powoli przechodząc między płonącymi śmieciami w stronę wyjścia. Wciąż przy tym czujnie łypał wzrokiem w poszukiwaniu znaków bytności tego, który ten pożar rozpętał.
Przemierzał labirynt ognia, krzyków i czyhającej śmierci. Syty miał więcej sił aby podziwiać to miejsce. Przypominało wizję piekła z opowieści chrześcijańskich misjonarzy. Ognie, wybuchy, trzaski gnących się po temperaturą tworzy, płonące ciała, ciała ruchome, ciała wyjące w agonii płomieni lub walczące ze sobą. Słupy czarnego dymu, gryzący zapach, smród chemikaliów, spalenizny oraz zgnilizny.

Wampir zauważył jedną, bardzo intrygującą rzecz. Młodych spokrewnionych było stanowczo za dużo. Nie liczył ich, ale ilość musiała przewyższać dwadzieścia, może trzydzieści i więcej ciał. Dawno nie słyszał aby Sabat przeistaczał aż tyle wampirów. I trzymał ich w tak dziwnym miejscu jakby w owadzim roju larwy.
Ten którego szukał był niewidoczny, lecz doskonale widział skutki jego działań. Kolejne ogniste pociski spadały na śmieci niczym rzucone, płonące głazy, rozpryskując gorące odłamki. Szał destrukcji trwał w najlepsze i coraz bardziej przypominał Leifowi opowieści o Ragnarok i niszczeniu dziewięciu światów i Yggdrasil przez Surtra w pandemonium dzikiego ognia.
Odrzucił wyssanego do cna sabatnika prosto w huczący z boku ogień i zaraz skulił się, gdy płomienie buchające z drugiej strony prawie liznęły jego ciało. Brak bestii nie chronił go przed coraz większym strachem, a jedynie pomagał zachować trzeźwość myśli w przeciwieństwie do tych latających wokół w szale przerażenia.

Przez chwilę zastanawiał się czy dobrze uczynił…
Chciał wzbudzić szał w starszym Sabatniku, aby ten w bezmyślnej furii rozszarpał zagrażających Leifowi budzących się nowoprzemienionych, ale nie wziął pod uwagę iż Kainita może eksplodować szałem w dość… inny, specyficzny sposób.

Wszystko wymknęło się spod kontroli.

Ale może tak musiało być?
Silna runa strażnicza wskazywała wyjątkowość tego miejsca, być może było to właśnie to miejsce, o którym mówiła wiedźma, a które zbezcześcili najpierw ludzie, być może przez działania Camarilli czyniąc z niego śmietnisko, a później Sabat robiąc tu wylęgarnię kolejnych miotów sfor.
Żywioł Lokiego oczyszczał to miejsce.
Leif nie skupiał się na tym zbytnio, były to jedynie szybkie myśli przebiegające mu przez głowę, bo brak zdecydowania mógł oczyścić to miejsce także z Leifa. Ogień buchał coraz silniej, ogarnięty szałem wariat podpalał ostatnie wolne od żywiołu miejsca, a spanikowane młode sabatniki na razie ignorowały obecność einherjar skupione na swoim przerażeniu i chęci wydostania się z ognistej pułapki, ale zaraz mogło się to zmienić.
Stary wampir stanął jednak przed sporym dylematem. Sabatnik-piroman musiał wiedzieć co-nieco o tym miejscu, a wymęczony szałem mógł być niezbyt wymagającym przeciwnikiem. Z drugiej strony zbliżanie się do wariata dosłownie plującego strumieniami ognia, z pewnością do najlepszych pomysłów nie należało. W tym pandemonium Leif zorientował się, że jedynie pobieżnie, mniej więcej, wie gdzie Kainita może przebywać, a dokładnie wysypiska nie znał.
Czym prędzej zaczął przemykać ku wyjściu z tego piekła omijając ściany płomieni i młodych sabatników.
Lub raczej omijając nich gdy była ku temu w miarę prosta sposobność. Nie schował szponów, a stanięcie przeciw jakiemuś twarzą w twarz było mniejszym ryzykiem niż kluczenie zbyt długo wśród szalejącego żywiołu

Czując coraz większy żar i muśnięty kilka razy przez płomienie, Leif zaczął zastanawiać się czy idzie w ogóle w dobrą stronę. Na szczęście wkrótce zobaczył w świetle ognia ogrodzenie może nie tyle broniące dostępu do wysypiska ile raczej wytaczające jego granice. Metalowa siatka prysnęła na boki gdy einherjar rozdarł ją szponami niczym papier.
Wybiegłszy trochę dalej i przykucnąwszy aby nie było widać zbyt dobrze jego sylwetki, krytycznym wzrokiem obserwował swoje i sabatnika-piromana dzieło starając się w tej burzy płomieni wypatrzeć również samego Kainite.
Było to nierealne…
Wysypisko zmieniło się w krainę ognia tworzącą takie ilości czarnego, ciężkiego dymu, że wampir nie byłby chyba w stanie wypatrzeć w nim nawet samego Jormungarda.

Mruknąwszy coś pod nosem Leif skulił się na klęczkach i zapadł w sobie. Jego ciało zaczęło się kurczyć i zmieniać kształt.
W kilka chwil później do huku ognia, wrzasków palonych żywcem wampirów, oraz ryku otumanionego szałem Sabatnika dołączył krzyk sokoła, ptaka Freyi, wzlatującego pod zgwałcone tumanami dymu niebo.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 09-08-2018 o 02:16.
Leoncoeur jest offline  
Stary 19-08-2018, 13:58   #33
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Narada magów część 1

Patrick zgodnie z zaleceniem ich nowego szefa, podzielił się z ich nowym szefem rozglądając się ciekawsko po zebranych. Jego spojrzenie szczególnie przyciągała rudowłosa drobniutka dziewczyna.
“- Czuć od niej naturą. Ani chybi wiedźma od Verben.”- stwierdził Mechanicles, który jako wcielenie technologii gardził przyrodą. Sam Healy na razie milczał, w ciszy znosząc kose spojrzenia Mervi, która ostentacyjnie go ignorowała, odkąd zobaczyła jak wysiada z toyoty. Planował porozmawiać z Finką od chwili otrzymania od niej SMSa, ale dotąd nie było okazji na pogaduszki w cztery oczy. Sam Irlandczyk nie czuł się na tyle ważny, by opowiadać o sobie zaraz po dominikaninie, więc czekał odezwą się ważniejsze od niego osoby.

Waleria była zadowolona, że wcześniej zajęła strategiczne miejsce pod ścianą, z dwoma potencjalnymi drogami ucieczki w zasięgu spojrzenia. Nie żeby planowała uciekać, ale nie przepadała za spotkaniami z obcymi ludźmi. Siedziała w milczeniu, nie czuła potrzeby żeby się odzywać, ale rozsądek nakazywał jej podjęcie próby dowiedzenia się jak najwięcej o pozostałych obecnych na sali. Gdy poczuła, że ktoś ją obserwuje dyskretnie podniosła oczy i rozejrzała się po sali.

Gerard sięgnął po kawałek chleba, którym przełamał się z siedzącym naprzeciw Klausem. Obdarzył go miłym i szczerym uśmiechem. Po czym przez chwilę przysłuchiwał się słowom o Herezji exarchy Iwana.
- Nazywam się Gerard Guivre. Jestem Inkwizytorem Niebiańskiego Chóru - zamilkł na moment, żeby zebrani mogli przetrawić tę informację, po czym dodał:
- Z ramienia Oficjum na mnie spoczywa obowiązek tępienia heretyków - powiedział to z uśmiechem zerkając na Mistrza Iwana. Gerard miał nadzieję, że zebrani obrócą to w żart. Inkwizytorzy w fundacji rzadko byli lubiani. Mistrz Iwan lekko skinął głową. Wyglądało na to, iż w jego mniemaniu oznacza to sygnał zrozumienia żartu.

Klaus od momentu przybycia przyglądał się światłu, które padało na zgromadzenie, mrucząc pod nosem coś co brzmiało jak matma. Początkowo nie zauważył gestu Gerarda dopóki Mervi nie zasadziła mu solidnego kopniaka w piszczel. Nagły przypływ bólu wyrwał go z zamyślenia. Skoczył na siedzeniu odruchowo gładząc nogę i zerknął na Wirtualną Adeptkę. Zrozumiawszy o co chodzi spojrzał na Chórzystę i z kiwnięciem głową przyjął chleb.
- Wybacz… poczułem przypływ inspiracji. Klaus Krugger, Syn Eteru. - najwyraźniej musiał walczyć ze sobą, aby znowu nie zacząć gapić się w światło.

Healy uśmiechnął się przyjaźnie, gdy oczy rudej magiczki i jego się spotkały. Wydawała się wszak wystraszona i potrzebująca otuchy. Poza tym, kto by pomyślał, że na tej stypie najbardziej wygadany i sympatyczny okaże się stary mnich? Bo póki co to Patrick czuł się jak na protestanckim pogrzebie.
- Patrick Healy, Syn Eteru z wiecznie zielonej Irlandii. Tej części okupowanej przez Brytoli i Technokrację. Zajmowałem się tam...wykonywaniem poleceń i rozwiązaniami siłowymi, bo tam się niezły pieprzn… - poprawił się od razu z uwagi na duchownych i kobiety. - … Jest tam regularna sekretna wojna z okazyjnymi rozejmami. Właściwie to moja pierwsza wyprawa poza Zieloną Wyspę. Ma i Pa byliby dumni. - uronił teatralnie łezkę. - Oprócz tego, robię gadżety, mechanizmy do widowisk teatralno-filmowych, oraz efekty pirotechniczne, więc jakby ktoś potrzebował to walić do mnie jak w dym. Poza tym uważam, że Klaus winien być tu przedstawicielem Eterytów bo, ja… nie mam doświadczenia w roli lidera i nie jestem sławny w magycznych kręgach.
Klaus spojrzał na Patricka jak na zdrajcę.
- O nie, nie wkręcisz mnie w rolę "lidera" Eterytów. - prychnął delikatnie - Jeżeli już dzielimy się talentami, dla śniących jestem jednym z przodujących specjalistów optyki w Europie. Dla fundacji jestem w stanie stworzyć całkiem sporo przy pomocy spektrum elektromagnetycznego. W sumie mam kilka planów na systemy obronno/logistyczno/estetyczne, ale to będzie mogło poczekać na później.
Mervi zajęła miejsce obok Klausa, zadowolona że nie musi mieć większej interakcji z Patrickiem. Ten eteryta ją po prostu irytował od... zawsze...? A przynajmniej od ich pierwszej... wymiany... grzeczności...?
Przez całość przemowy Iwana oraz Gerarda nie wydawała się szczególnie podekscytowana ich słowami, chętniej omiatając wzrokiem pomieszczenie niż zdając się wsłuchiwać w słowa. Sama nie wyglądała na najbardziej chętną jednostkę do nawiązania relacji, raczej woląc obserwować i słuchać niż wchodzić w interakcje. Mervi nie prezentowała się w tym momencie jak ktoś, kto ma siłę na cokolwiek, a jej wygląd (choć ubrana była jakby właśnie urwała się z biurowego spotkania) nie sugerował jakoby adeptka miała dobrą pobudkę... jak i ostatnie dni. Niemniej kiedy eteryci zaczęli mówić...
...wzrok Finki wyraźnie stał się bardziej bystry. Ona po prostu zaczęła z jakiegoś powodu bardziej interesować się budującą relacją między dwoma naukowcami, zapewne z ekscytacją oczekując aż zaczną się przerzucać "eterycznymi obelgami". I ku jej rozczarowaniu Patrick zamilkł z miną zbolałego pieska wpatrując się w Klausa. Najwyraźniej uznał bowiem, że nie czas na dalsze dysputy w tej kwestii.
Klaus zerknął na minę Patricka. Wątpił, aby Irlandczyk miał AŻ tak wysokie mniemanie o Niemcu. Bardziej pewnie chciał zrzucić na niego całą odpowiedzialność. To mu w sumie przypomniało, że znalazł kilka Norweskich Koron. Może odmowa Klausa co do pożyczki pieniężnej naprawdę zabolała pirotechnika.

Waleria powoli podniosła się z miejsca, to był właściwy moment aby zająć głos i tym samym uciszyć kiełkujący w powietrzu zatarg przynajmniej na razie. Delikatnie skinęła głową w geście przywitania
- Waleria z tradycji Verbena, przyleciałam z Polski, niektórzy z tu obecnych mogą mnie znać - rozejrzała się po sali z nieśmiałym uśmiechem. - Specjalizuje się w początku i końcu.
Gdybym była potrzebna mieszkamy w hycie pod miastem. - gdy skończyła niezwłocznie ponownie usiadła i spożyła odłamany kawałek chleba. Nie widziała powodu by mówić coś więcej.

Mistrz Einar przyglądał się zebranym z pewną nutą nostalgii. W zasadzie musiało to być dla niego trudne. Ledwo stracił własną fundację, uczniów, przyjaciół, dom aby zaraz po tym obserwować jak nowy twór tego typu wykluwa się.
Tomas rozejrzał się po zgromadzonych.
- Tomas, nazwiska Larsen. Poniekąd to z powodu moich wysiłków znajdujemy się w tym miejscu, zatem zapewne każdy, kto zapoznał się z jakimikolwiek dokumentami, ma pojęcie kim w zasadzie jestem. Wybaczcie, iż nie dodam nic więcej, nie jestem zbyt dobry w takich rozmowach - zakończył z ponurą miną.
Tymczasem ojciec Adam, zajadający się zupą, zagryzający ją chlebem, oderwał się od talerza.
- No taaak… Wypada mi coś powiedzieć. Podróżuję z ojcem Iwanem od lat. Chciałbym powiedzieć, że stanowię jego ochronę, ale w zasadzie zastanawiam się kto kogo tak naprawdę chroni… No ale z taką posturą, pozwolę sobie nieskromnie, przynajmniej odstraszam podrzędnych oprychów. O przeszłości gadać nie będę bo ino nie ma o czym.-
Mervi nie odezwała się ni słowem. Słuchała jak inni się przedstawiają, choć mogło się wydawać, że Finkę bardziej interesuje jedzenie (kiedy jadła ostatnio?). Także po poznaniu pomieszczenia starała się powściągać ciekawość, która niechybnie prowadziłaby także do skupiania uwagi na obliczach obecnych. Ku rozpaczy Mervi nie wychodziło jej to jednak najlepiej.

- Rozumiem, że milczenie jest cnotą. Jednakże, mowa to srebro - lekko skomentował zaistniałą sytuację mistrz Jonathan. Chyba sam długo zbierał się z powiedzeniem o sobie. Lekko zmieszanym, a jednak silnym i dumnym wzrokiem spojrzał na zgromadzonych.
- Pozwolę sobie skorzystać ze skrócone, dość nieformalnego jak na standardy Porządku, ceremoniału. Zatem… Mistrz Jonathan Marcus Schwarzvogel bani Quaestor, Malachitowy Czaropętacz, Strażnik Kolumny Łaski. Ufff, nikt nie zemdlał, nie potrzebuje odtrutki - hermetyk lekko się zaśmiał. - Jak zapewne wiedzą państwo, bo z większością obecnych miałem już przyjemność, jestem zastępcą Mistrza Iwana. Tak się złożyło, iż również część finansowego aspektu padła na me barki. Tak jakby ktoś potrzebował bezzwrotnej pożyczki - rzucił od niechcenia nie kierując słów do kogokolwiek.
Hannah poczekał kilka sekund zanim nikt nie przemówi. Szczególnie wyczekiwała na Einara który wciśnięty w krzesło, grzebał w talerzu zupy niechętnie.
- Hannah Alice Riis bani Tytalus, w randze studenta - zakończyła lakonicznie.
Patrick zrobił minę jakby te tytuły robiły na nim duże wrażenie, choć po prawdzie brzmiały dla niego jak napuszony bełkot. Ale jeśli ktoś włożył tyle wysiłku w ich wymyślenie i ułożenie w jakąś piramidkę zależności, to z grzeczności wypadało się tym zachwycić.

Tymczasem Iwan zagaił dość swobodnie, głównie w kierunku Jonathana, acz nie tylko.
- Słyszałem od szanownego mistrza, iż podróż z Polski przyniosła fatalne skutki. Doszły mnie też słuchy, że i Waleria nie miała łatwo. Z całego serca współczuję mistrzowi Einarowi, rozmawialiśmy długo… Ale czy wśród was nie wystąpiły jakieś straty?
Tomas zrobił jeszcze bardziej kamienną minę niż poprzednio. Hannah chyba chciała coś powiedzieć gdyby nie zgromiło ją poważne spojrzenie Schwarzvogela.
Po minie Mervi można było wnioskować, że adeptka nie miała wielkich chęci angażowania się w cokolwiek, ale po wypowiedzi Iwana najwyraźniej w pewien sposób... zaangażowała się...?
- Fatalne skutki... - mruknęła, nawiązując do początku, a później w końcu uniosła spojrzenie na twarz Iwana oraz wyrzuciła z siebie proste: - No shit Sherlock.

Ojciec Iwan spojrzał na nią surowo. Prawdę mówiąc, chyba wszystkie spojrzenia skierowały się na nią, była niemal pewna, iż szczególnie te należące do Jonathana. Jednakże nie przemówił ani Jonathan, ani chórzysta, chociaż jego ołowiane spojrzenie niemal wgniatało w ziemię. Odezwał się inny głos, słaby, powolny, należący do Einara.
- Moja mała Mervi… złość niczego nie rozwiąże. Pamiętasz?
Uśmiechnął się lekko. Dobrotliwie. Trochę jak dziadek. Czy raczej miły pradziadek. Czy kimś takim był Einar dla uczniów w wieży? Mistrzem, nauczycielem, pradziadkiem? Przy jego wieku i odczuwalnej aurze starości nawet ludzie po czterdziestce musieli się czuć w jakimś stopniu jak jego wnuki. A i może miał starszych uczniów - przebudzenie nie wybierało.
Klaus oderwał się od spoglądania w światło pomieszczenia. Mentor mu mówił, że kiedyś straci z tego powodu straci wzrok. Głos Mervi wyciągnął go z rozmyślań niczym kolejne kopnięcie w piszczel. Przez chwilę starał się sobie przypomnieć tor rozmowy, która się działa na zgromadzeniu… i napotkał głównie biały szum. Postanowił więc na razie zamilknąć, ale też przykuł uwagę do dialogu. Najwyraźniej działo się coś ciekawego.
Myśli Mervi były w tym momencie skąpane we wściekłości, która de facto nie miała konkretnego wyjścia. Do tego coraz bardziej żałowała, że zażyła tylko połowę dawki morfiny. Po całości była spokojniejsza.
A co najważniejsze - teraz ledwo powstrzymała się przed zadaniem Einarowi pytania przy wszystkich, ograniczając się do prostego acz niekoniecznie zrozumiałego słowa.
- Nie.
Na twarzy starego hermetyka pojawiło się coś dziwnego. Zaskoczenie pomieszane ze smutkiem, delikatnym zdziwieniem i… zrozumieniem. Niemal nie brakowało aby nie powiedział “ohhh”. Lecz te słowa wirtualna adeptka odczytała z jego oczu, tą jedną chwilę przed tym jak odwrócił wzrok i wbił go w talerz z zupą.
Niewerbalna reakcja Einara spowodowała również i na twarzy Mervi oddźwięk. Adeptka była w tym momencie po prostu zdezorientowana, ale dzięki temu złość została trochę zagaszona. Tak jak Einar wbił wzrok w talerz z zupą, tak Mervi po prostu spojrzała w ścianę za Jonathanem i Einarem, najwyraźniej nie skupiając się na nikim... prócz na przestrzeni między sobą a ową ścianą.
- Może nie skupiajmy się na przeszłości, tragediach w niej zawartych i błędach. Z historii można jedynie wyciągać nauki. Z błędów, co czynić by ich uniknąć w przyszłości. Nie można iść do przodu będąc zapatrzonym w siebie. Bo wtedy się człowiek wpie... wpakuje na ścianę kolejnych błędów przed sobą.- Patrick łagodnym tonem wyłożył nauki swojego mentora… cóż… mocno je parafrazując, bo szkocki dziadyga był wredny niczym stary borsuk. I niewybredny w kwestii określeń.

Waleria jadła zupę w milczeniu, z trudem przełykała przez zaciśnięte gardło. Od samego początku miała złe przeczucia co do tego przyjazdu i miała rację. Atmosfera była niezbyt sprzyjająca mówiąc eufemistycznie, a ona utknęła w roju napuszonych szerszeni na sterydach. Nia miała miała chęci nawet udawać, że jest zadowolona… ale robiła to dla dobra fundacji. Zmusiła się więc do zachowania neutralnego wyrazu twarzy. Nie rozumiała dlaczego inni ludzie nie potrafią zachować swych uczuć dla siebie.
- Zgadzam się z przedmówcą. Musimy patrzeć w przyszłość ucząc się na błędach - Gerard wyprostował się w krześle odsuwając od siebie rybę. Czas posiłku dla inkwizytora się skończył. Nadchodził czas działań.
- Wraz z Walerią udało nam się nawiązać pewne kontakty z lokalnymi wampirami. Jest ich nieco więcej, niż mogłoby to wynikać z wielkości miasta. Jestem przekonany, że czują zagrożenie z naszej strony. Myślę, że moja towarzyszka powie więcej w tym zakresie, jak również pochwali się tym, co udało jej się osiągnąć. Ja zaś chciałbym wiedzieć, czy atak Technokracji, który spadł na was w drodze tutaj może być powiązany z naszą misją, czy raczej zostaliśmy przypadkowymi ofiarami? - Inkwizytor miał dłonie położone na stole i splecione przed sobą. Patrzył przede wszystkim w stronę mistrzów, ale ciekaw był też reakcji Verbeny.
Klaus zamrugał kilka razy, trawiąc nowo pozyskane informacje. W końcu spojrzał na Gerarda i Walerię.
- Skontaktowaliście się z pijawkami? Po co? - Eteryta pokręcił głową - Jeszcze brakuje nam wciągnięcia w ich politykowanie. Co do Technoli… trudno powiedzieć.
Francuz spojrzał naprzeciwko na eterytę spokojnie tłumacząc niedomówienie:
- To raczej oni skontaktowali się z nami uprowadzając Walerię z lotniska. A stara maksyma mówi, żeby poznać swego wroga. Zwłaszcza jeżeli przyjdzie nam walczyć o ziemię.
Waleria wstała powoli
- Dokładnie tak jak już wspomniał mój przedmówca - zrobiła pauzę dla lepszego efektu - zostałam porwana przez lokalne Wampiry z Sabatu, nie wiem o co im chodziło, mogę co najwyżej się domyślać. Na szczęście udało mi się ich przekonać, że nie jest dobrym pomysłem porywanie magów - zaśmiała się nerwowo - W związku z powyższym skontaktowałam się z jednym z lokalnych wampirów - uznałam, że samotny wilk na terytorium dwóch innych stad będzie wiedział o nich najwięcej niż ktokolwiek inny. Nie uważam jednak ażeby udało mi się coś osiągnąć, ot usłyszałam tylko kilka niepokojących pogłosek. - wzruszyła ramionami, po czym ponownie usiadła. Nie zamierzała Gerardowi niczego ułatwiać.

Inkwizytor powiódł spojrzeniem po Mistrzach, a później wrócił do Walerii.
- Myśle, że jesteśmy na etapie na którym każdy strzępek informacji może mieć znaczenie. Tak jak choćby obecność w mieście dziwnych istot, które wnoszą dysonans do pieśni magii. Spotkałem wczoraj człowieka, który wzbudził mój niepokój, a jednocześnie jego obecność przytłaczała potęgą. W jego oczach widziałem burzę i jestem pewien, że on sam nie rozpoznał we mnie maga. Samotny wilk, z którym skontaktowała mnie Waleria również zetknął się z taką istotą. Ta na którą trafił miała postać małej dziewczynki. Chciałbym zbadać miejsce, w którym doszło do tego spotkania, ale nie chcę wyruszać tam sam. Nie planuję konfrontacji, ale chętnie przyjmę pomoc ochotnika do zbadania śladów bytności tejże istoty. Co zaś do wampirów, jeżeli macie jakieś pytania, to moja towarzyszka - przechylił głowę w stronę rudowłosej - z pewnością chętnie na nie odpowie.
- Może to jakiś duch nie mający własnej formy i przybierający taką, która mu pasuje w danej chwili lub do danego rozmówcy? - zasugerował uprzejmie Patrick. - Albo projekcja mentalna poprzez Umbrę za pomocą Korespondencji. Ja ze swej strony napotkałem jednego z miejscowych Opustoszałych i mam pewne podejrzenia co do ich siedziby. Niestety miejscowy “Salon Odrzuconych” jakoś nie przyjął entuzjastycznie faktu, że nowy mag pojawił się w ich mieście. Choć nie są też otwarcie wrodzy nam.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-08-2018 o 14:01.
abishai jest offline  
Stary 21-08-2018, 15:43   #34
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
- Sądziłem, że najpierw porozmawiamy o tematach przyjemniejszych - powoli, leniwie wtrącił Iwan z ledwo dostrzegalnym uśmiechem, jednocześnie smarując chleb masłem - jednakże są wśród nas pracoholicy. Cóż, siłą wyższa - lekko westchnął, tylko siedzący najbliżej to dostrzegli.
- Wprowadzę pewien porządek w rozmowę. Skoro rozpoczynamy od wymiany informacji, co jest naturalne i oczywiste, chciałbym aby wszyscy usłyszeli wszystko o spotkaniu z Sabatem oraz z drugim, lokalnym wampirem. Oczywiście, nie wymagam czegokolwiek co naraziłoby na przykrości informatorów. Walerio, potomkini Ruty, uczennicy Miłosza II z rodu Simargła, proszę, uczyń nam tą przyjemność.
W głosie chórzysty nie było słychać gniew ani jakieś specjalnej stanowczości, jednak dość delikatnie dał do zrozumienia ile wie lub jest w stanie się dowiedzieć. Hannah przyglądała się raz Inkwizytorowi, a raz Tomasowi, jakby trochę niezainteresowana dyskusją. Chociaż, może to były pozory.

Waleria westchnęła, po czym wstała i jak nakazywały dobre obyczaje delikatnie skłoniła się w stronę. Ojciec Iwan zrobił wyraźnie zakłopotaną minę, podobnie Jonathan. Wyraźnie dało się wyczuć, iż silny formalizm nie był raczej w tej sytuacji przez nich ceniony ani spodziewany. Waleria jednak przynajmniej pozornie wydawała się tego nie zauważać. Pierwsze spotkanie było istotne, na odstąpienie od form być może przyjdzie czas później … być może.
- Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, nie posiadam żadnej wiedzy a jedynie poszlaki, plotki, których autentyczności nie mogłam na razie zweryfikować. To miasto jest nietypowe pod wieloma względami - kontynuowała przypominając sobie wykład Leifa - wampirów jest tu dość sporo i sytuacja między nimi jest dość napięta, o czym świadczy chociażby fakt powołania tu aż dwóch oprawców. Lokalny książę jest ciężki do porozumienia się, przywódca lokalnego Sabatu obawia się konsekwencji bliskiego przebudzenia wiekowego wampira, zaś mój informator szykuje się do uczestnictwa w wielkiej bitwie… generalnie wydaje mi się, że to wszystko w jakiś sposób się łączy, nie odnalazłam jednak punktu stycznego.
Klaus słuchał uważnie wypowiedzi Walerii. Kiedy zakończyła puknął siedzącą obok siebie Mervi - Powiedz to jeszcze raz…
Mervi spojrzała na Klausa, odwracając spojrzenie od widocznej przed sobą ściany. Widząc minę eteryty jedynie przelotnie spojrzała na Walerię, po czym uniosła wzrok ku górze wyrzuciwszy z siebie:
- To wampiry. U nich zawsze się łączy, Captain Obvious.
Klaus pokręcił głową.
- W okolicy jest super stary wampir, twój "kontakt" chce wziąć udział w wielkiej bitwie, jest dużo wampirów. Ten stary wampiry wydaje się dość oczywistym elementem łączącym…. tylko pytanie… Co to ma wspólnego z nami?

- Z tego co mówił Sabat - odpowiedziała Waleria - ten śpiący stary wampir jest wybitnie nie ludzki, szalony i wystarczająco potężny żebyśmy wszyscy mieli wielki problem z jego pacyfikacją. Wampiry twierdzą, że jego przebudzenie będzie gorsze niż klęska żywiołowa, ale jak już mówiłam nie wiem jaka jest prawda.
- Dobrze… ponowię więc pytanie.-
Klaus delikatnie gładził się po skroniach - Jeżeli mamy tylko masę gdybania, co to ma wspólnego z nami? Niech wampiry się zajmują własnymi problemami, nie mam zamiaru jeszcze sprzątać miasta z nietoperzego guano.
- Te same wampiry, które cię porwały w nieznanym, ale z pewnością niecnym celu, tak? -
zastanowił się głośno Patrick.- I nagle zachciało im się rozmawiać, po tym jak dostały łomot? To trochę... śmierdzi. Z pewnością należy podchodzić do ich rewelacji z pewną dozą ostrożności i sceptycyzmu. Pijawy powiedziały to co chcieli, byśmy usłyszeli. Niekoniecznie prawdę.-
Podrapał się po podbródku dodając.- Popieram Klausa w tym względzie. Nie mamy żadnych powodów się bardziej zaangażować w tą wampirzą wymianę ciosów… dopóki nie będziemy mieli bardziej solidnych dowodów na poparcie ich słów.

Ojciec Iwan lekko zmarszczył czoło.
- Mam niechybne wrażenie, iż pewien element pierwszego spotkania jest pomijany.
Chórzysta wymownie spojrzał na Tomasa. Nie oczekując czegoś od siedzącego z kamienną twarzą eutanatosa. Bardziej jakby dawał wprost do zrozumienia, iż otrzymał już jeden raport, a Waleria wszak opowiedziała dokładnie przebieg spotkania i Tomasowi, i Inkwizytorowi.
Patrick spojrzał wyczekująco na Walerię, ciekaw czy ona wyjaśni o jaki brakujący element chodzi.Waleria spojrzała zaś na ojca Iwana.

Zamiast Walerii odezwał się cicho inkwizytor.
- ...Od wampirów, bezcielesnych duchów i złych umarłych bronić będziemy Ludzkość… - cytował słowa przysięgi, które najwyraźniej nie były znane pośród innych tradycji. Przez moment zastanowił się czy egzarcha Iwan je kojarzy.
- Wampiry są zagrożeniem dla ludzi. Żywią się nimi. Polują. Naszym powołaniem jako oświeconych jest zapewnić ludziom bezpieczeństwo. Dlatego to NAS dotyczy - spojrzał wyzywająco na Klausa siedzącego naprzeciw, a potem na Patricka. - Jeżeli mamy tutaj założyć fundację, to będziemy musieli ograniczyć wpływy tych istot. Najlepiej pozbywając się ich. Jeżeli to nie będzie możliwe, to będziemy musieli spętać je, tak, żeby nie były groźne. A jeżeli mówimy o pradawnym wampirze, to nie wiem jaka jest wiedza w waszym zakresie, ale istnieją legendy mówiące o tym, że te potwory były w stanie swoją plugawą magią krwi równać z ziemią całe miasta. Dlatego jednym z naszych celów powinno być oczyszczenie tego miasta oraz znalezienie tego starożytnego wampira. Na ten moment Waleria kupiła nam nieco czasu układając się z przedstawicielami jednej frakcji wampirów. Póki co to nic zobowiązującego, poza nie wchodzeniem sobie w drogę. Myślę, że do czasu aż przeprowadzimy rozpoznanie pozwalające nam ich zniszczyć taka sytuacja jest dla nas korzystna. Prawda Walerio? - zakończył patrząc na stojącą Verbenę.
Mervi tym razem słuchała uważnie... pod koniec uśmiechając się krzywo nim zwróciła się do Gerarda.
- To nie tyle co dotyczy NAS, ale najwyraźniej CIEBIE. Różnica. - spojrzała na Inkwizytora - Ale przemowa równie piękna co nic nie wnosząca do sytuacji i nie rozjaśniająca jej. Układanie się z wampirami? Może z Sabatem? Zaiste godni zaufania. - wychyliła się w kierunku Gerarda - Z ciekawości. Czy kandydaci na Inkwizytorów zdają jakieś egzaminy z przemawiania czy to naturalny talent? Bo zazdroszczę.
Gerard w odpowiedzi pokiwał jedynie przecząco głową. Nie wiadomo czy była to odpowiedź na zadane pytanie, czy raczej rozpacz na myśl o ignorancji wykazywanej przez Wirtualną Adeptkę.
- Nie zrozumcie mnie źle - Mervi najwyraźniej nie przejęła się reakcją Gerarda - ale układanie się z Sabatem to dość słaby pomysł. Waleria wyraźnie wplątała się w dość ryzykowną relację. Te pijawy na pewno mają coś więcej w planach niż proste "nie wchodzenie sobie w drogę". Włażenie im do jadalni bez wcześniejszego przeczytania w menu co dziś na obiad niczego dobrego nie wróży.

- Jeśli nasz drogi inkwizytor zadzwoni dzisiaj, a jutro na dziedzińcu pojawi się ze stu dwudziestu magów uzbrojonych po zęby w magiczne roty i miotacze płomieni, to stanę u jego boku i będę walczył w pierwszym szeregu.- rzekł natchnionym głosem Irlandczyk, a po czym dodał sarkastycznie.- Ale póki ten cud się nie zdarzy, proponuję mierzyć siły na zamiary. W tej chwili widzę wśród nas może z jedną grupkę bojową? To za mało, by brać się za bary z dwoma wampirzymi organizacji na raz. Układanie się z Sabatem…- zerknął na Mervi i na pozostałych.-... jakkolwiek niebezpieczne, ma jednak trochę sensu. Układanie… nie sojusz. Póki nasza fundacja nie urośnie w siłę, lepiej załatwić sobie poprawne stosunki z oboma grupkami nieumarłych. Skoro tutejsze wampiry walczą między sobą, to… pozwólmy im na to. Im więcej zginie w tych starciach, ty mniej my będziemy musieli wykończyć później. A co do… pradawnego wampira…- zamilkł na moment drapiąc się po podbródku.-... nie wiemy czy tu naprawdę jest, czy to tylko bajka Sabatu, mająca nas skłonić do roli mięsa armatniego w ich wojnie. Ale myślę, że możemy to jakoś sprawdzić.- sięgnął do kieszeni i zaczął wyjmować kolejne metalowe części. I budować na ich oczach. Wiatraczek, połączony został kabelkiem z niedużym elektrycznym silniczkiem z jakiejś zabawki, potem doczepiony został nieduży metalowy drążek, owinięty kablem doczepiony do soczewki, oraz niedużego miernika napięcia.-... to oczywiście prototyp dla celów pokazowych. Ma bardzo zadanie. Służy do punktowego pomiaru kwintesencji. Jeśli jednak zbudujemy ich dostateczną ilość i rozmieścimy w całym mieście. A następnie połączymy w sieć, to z odpowiednimi programami monitorującymi przepływ kwintesencji w mieście w nadzorującym ich pomiary komputerze, będziemy mieli całodobowe mapy przepływu kwintesencji… a że tak potężna istota śpi zapewnie z powodu jej niedoboru i pewni stara się ją nieświadomie skumulować, to z pewnością prądy wolnej kwintesencji w mieście pozwolą nam ustalić ją kryjówkę w prosty i jednocześnie dyskretny sposób! - Irlandczyk zakończył z entuzjazmem swój przydługi wywód. Po czym dodał już ciszej.-... Przynajmniej taka jest moja teoria.
Klaus zerknął na urządzenie Patricka, kiwają głową słuchając jego wyjaśnień.
- To ma sens… udałoby się może zmodyfikować urządzenia do wykonywania również pomiarów przepływu entropicznego? Zdechlaki aż capią entropią, a coś tak starego na pewno by wyszło w pomiarach. - a gdy Patrick potwierdził jego propozycje skinieniem głowy, Klaus spojrzał na Gerarda - Z całym szacunkiem inkwizytorze, ale ile wojen na raz chcesz prowadzić? Zakładam, że w głuszy mogą być Wilkołaki, skoro naszym "świętym obowiązkiem" jest bronienie ludzkości przed wszystkim co im zagraża, to może rzućmy się i na nich. W sumie duchy też. Wiecie co może po prostu wypowiedzmy wojnę wszystkim supernaturalnym stworzeniom, które nie są nami… czy już nie mamy kogoś takiego?

Mervi spojrzała z jakimś rozbawieniem na eterytów, a gdy Patrick zaczął składać złom w jeden śmieć, wyciągnęła się przez stół, aby móc obserwować lepiej.
- Nie mów o tych stu dwudziestu magach. - odezwała się jak Klaus zakończył wypowiedź - Jeszcze mi Avatara podniecisz... Mogę obejrzeć prototyp? - zapytała z jakąś fascynacją w głosie.
- Czemu nie…- Patrick nie widział powodu, by nie dać dziewczynie swojego wynalazku. W każdej chwili mógł zbudować kolejny.
Adeptka pochwyciła złom i zaczęła oglądać go z każdej strony kierowana jakimś impulsem. Jednocześnie mruczała pod nosem.
- Podoba ci się? Może udałoby się dodać trochę mikrochipów, nawet jakiś prosty wyświetlacz…
- Cokolwiek ułatwi ci robotę.-
zgodził się z nią Irlandczyk.
- Radziłbym jakiś wtyk do wyświetlacza. Jeżeli ktoś niepowołany to znajdzie, to chyba nie chcemy aby dowiedział się czegoś, czego nie powinien. - rzucił Klaus.
- I głośniki? Chcesz głośniki? Glitch chce też głośniki... -zmarszczyła brwi, nachylając się nad prototypem leżącym na stole - Może jakiś storage w takim razie? Karta pamięci? A może nawet wejście do Chmury?
- Głośniki? W czujnikach? Zbyteczna komplikacja jak sądzę… i zaczęłyby zajmować więcej miejsca. Powinniśmy rozważyć minimalizację promienia powierzchni, aby zmaksymalizować pokrycie poprzez liczebność pomiarów. -
Niemiec pogładził się po nosie i również pochylił się nad urządzeniem - Jakie jest źródło zasilania czujników?
- Ten… wiatrowy. Ale myślałem o baterii jakiejś. Poza tym chmura jest niepewna, gdy Technoludki są za płotem… nie lepiej wysyłać sygnałów drogą radiową na jakiejś specyficznej częstotliwości od odpowiedniego odbiornika podłączonego do komputera? - Patrick podobnie jak pozostała dwójka zatopił się w rozważaniach technologicznych zapominając o tym, że toczą wszak naradę w większym gronie.
- Podłączy się do sieci komórkowej Fundacji, taaak. - Mervi wyciągnęła z torby notatnik i długopis, w którym zaczęła notować obliczenia - Przecież będę taką robić, żeby nie korzystać z Tosterowej komunikacji... To daje tyle możliwości. Można nawet później…

Gerard głośno odchrząknął.
- Przepraszam, że przerywam wam tę radosną zabawę w konstruowanie sieci czujników. Z pewnością dobry pomysł, jednak wróćmy do wcześniejszych kwestii. Tak drogi kolego, jeżeli będzie trzeba to będę walczyć ze wszystkimi. Natomiast najpierw musimy przeprowadzić rozpoznanie. Ułożymy się tymczasowo z jednymi i z drugimi. Pozwolimy im się wybić. Zgadzam się. Jednak nadrzędnym celem powinno być oczyszczenie z nich miasta. Nie dziś. Nie jutro. Ale w perspektywie kilku lat muszą zniknąć. Co do pomiarów kwintesencji - spojrzał na Patricka - pomysł sprytny. Zwłaszcza, że jesteśmy tutaj właśnie ze względu na jej niezwykłe ruchy. Ruchy, które być może pozwolą nam postawić własny węzeł. Spojrzenie mówiące o kumulacji kwintesencji wokół wampira rzuca na to nowe światło. Być może to obecność pradawnej istoty wywołuje zakłócenia, które mylnie wzięliśmy za warunki sprzyjające do budowy Fundacji. Być może to ściągnęło tutaj burzowooką istotę. A być może jest ona jedynie pochodną takiej sytuacji. Przemyślcie to w kategorii swoich teorii naukowych. I uzbrójcie mnie na tę wojnę. A ja ze swojej strony obiecuję wam, że nie rzucę się na wszystko i wszystkich zaraz po wyjściu stąd.
Na słowa inkwizytora o "walce ze wszystkimi", Klaus zdołał tylko powiedzieć pod nosem.
- Idź do technoli, będziesz świetnie pasował. - było to jednak na tyle ciche, że tylko osoby siedzące bezpośrednio przy nim mogłyby to usłyszeć.
- Z tą… wojną… to wiesz, że chyba nie ma ani jednego miejsca na Ziemi gdzie by się Tradycji to udało. Zrobić wielką czystkę nadnaturali… chyba że się mylę.- podrapał się po czuprynie Patryk i zwrócił w kierunku dominikanina.- I może już czas powiedzieć jaki cel ma nasza Fundacja tutaj do osiągnięcia?

O dziwo to nie ojciec Iwan przywołał zgromadzonych do porządku, a nie kto inny jak Jonathan. Hermetyk głośno kaszlnął przez zabraniem głosu.
- Drodzy państwo. Trochę dyscypliny w dyskusji, prosiłbym po prostu o więcej, ale… Nie przerwałem tych dygresji tylko z wrodzonej grzeczności tutaj brakło. Nie lubię wypowiadać się w takim tonie, chciałem też uniknąć zbytniego formalizmu, jednakże przypominam, iż nie jest to ani rodzinna wigilia, ani miły wieczór w pubie tylko poważne zebranie fundacji która w świetle obecnych informacji aspiruje do bycia fundacją wojenną. Tego typu burzę mózgów pozwolimy zostawić sobie na czas późniejszy - dodał łagodniej - tymczasem pozwólcie moderować dyskusję mi i ojcu Iwanowi.
Zakonnik spokojnym, trochę beznamiętnym głosem obserwował otoczenie.
- Wróćmy do tematu wampirów. Chronologicznie, od pierwszego spotkania - dodał hermetyk.
- Mają czarowników - wtrącił nagle, dość żywo Tomas - do tego spotkani przez nas odznaczali się raczej dość niskim pokoleniem. Pokolenie to jest jakby siła krwi przekazywana z ojca na syna, słabnie wtedy - wyjaśnił widząc pytające spojrzenie Hannah - co jest szczególnie ciekawe biorąc pod uwagę znane mi zwyczaje Sabatu. Prawdę mówiąc, mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Prosiłbym Walerię aby na papierze opisała całe spotkanie, sylwetki poznanych wampirów oraz ich moce. Samemu pozwolę sobie nanieść drobny komentarz jeśli tylko zechcesz - uprzejmie zwrócił się do verbeny. Chyba nawet wysilił się na mający być przyjaznym uśmiech. Wyszedł trochę zbyt groteskowo.
- Wraz z szanownym Inkwizytorem udało mi się wygrzebać część informacji z psychiki spotkanego wampira. Wyglądało na to, iż na niższym szczeblu również boją się potężnego wampira, albo czegoś, co może nim być. Trudno było mi jasno to określić. Czułem tylko strach drapieżnika przed większym, podobnym drapieżnikiem. Boją się też zmian. Wygląda na to, iż w strukturach Sabatu trwa prawdziwy kocioł. Tylko…
Eutanatos pauzował. Spojrzał pytająco na Iwana. Chyba ten przekazał mu jakiś niewidoczny gest, bo po chwili mówił dalej.
- Po spotkaniu z Sabatem, to co przekazała mnie i Gerardowi… różniło się znacznie od tego co słyszycie. W materii współpracy, wydawało się… jakby bardziej zdecydowane. Chciałbym tutaj usłyszeć jasno na co właściwie zgodziliśmy się i jakich reakcji ze strony Sabatu oraz żądań możemy się spodziewać. Walerio?
- Ustaliśmy, że nie ma między nami wrogości -
powiedziała spokojnie Verbena - dostałam propozycję sojuszu… jeszcze nie potwierdziłam go jednak ze swojej strony, nie wiem jednak czy Dzik nie będzie widział tego w odmienny sposób. Czego możemy się spodziewać… hym lokalny Sabat chce o ile dobrze zrozumiałam, pozbyć się pewnego budzącego się przedpotopowca i wygrać wojnę z tymi którzy chcą go przebudzić. W tym celu będzie potrzebować przysług, dotyczących mojego kunsztu. Jakich konkretnie nie wiem. W zamian ofiarują tradycyjnie inne przysługi, ochronę, podział wpływów w mieście, część swych sekretów. Szczęśliwie Starszy sabatu nie oczekuje jednak wsparcia w fizycznej walce.

Po zbesztaniu grupy przez Jonathana, Mervi poczuła się konkretnie urażona. Najpierw uznaje, że robi sobie ona żarty w poważnej sytuacji, a teraz wraz z Patrickiem i Klausem zachowują się jak w barze? Rozumiała, że mistycy bywają bardzo nieogarnięci w pewnych kwestiach, ale nie przesadzajmy...
...jednak dopiero po kilku chwilach miała się dowiedzieć jak bardzo.
- Szczęśliwie? - Mervi odezwała się z wyraźnym zaskoczeniem i... czymś mniej radosnym.
- Rozumiem, iż jako Dzik przedstawił się starszy Sabatu czy też to roboczy pseudonim?
Zapytała Hannah chcąc wziąć udział w dyskusji.
Waleria skinęła głową. Hannah spojrzała na Walerię jakoś tak… dziwnie. Chyba tylko wyuczony szacunek do magów wyższych rangą powstrzymał ją przed bardziej znaczącą miną. Iwan, dotychczas wysłuchując dyskusji, zabrał głos.
- Dobrze. Dyskusje pozostawmy na dalszą część zebrania. Najpierw pełna wymiana informacji. Możesz Walerio podzielić się szczegółami co do drugiego wampira z którym odbyłaś spotkanie? Na przyszłość sugerowałbym również konsultować się z obecnym tu Tomasem. Sądzę, iż posiada dość dużą wiedzą w materii wampiryzmu. Nie pochwalam tego typu zainteresowań ale też nie potępiam - mrugnął, chyba w geście żartu.
Waleria dyskretnie zwilżyła usta.
- Ten drugi wampir nazywa się Leif, jest stosunkowo niedawno ... wybudzony i przynajmniej chwilowo pozostaje pod wpływem pewnej znanej mi jedynie z reputacji Verbeny. Niestety nie jestem w stanie wiele o nim powiedzieć, rozmawiałam z nim tylko kilkanaście minut. Jak to wampir on również ma swoje cele i pożąda przysług.
- Jakie cele… i jakich przysług?-
zapytał zaciekawiony Patrick dotąd grzecznie milczący.
Klaus przyjrzał się dokładnie Verbenie zastanawiając czy jest prawdziwa.
- Więc zgodziłaś pomagać wampirom za to, że… nic ci nie zrobią?
- Jeśli chodzi o Leifa nie udało mi się z nim dojść do porozumienia, chciał zbyt dużo za zbyt błahą pomoc -
wzruszyła ramionami - jeśli chodzi o Dzika to cóż opłata za każdą z przysług będzie negocjowana indywidualnie. Pomogę jeśli cena będzie mnie satysfakcjonować, a to że, jak to określiłeś “nic mi nie robią” to taki mały bonus tej sytuacji. - Następnie odwróciła się w stronę Patricka - Problem polega na tym, że Leif nie chciał zdradzić mi swych celów, a informacje o dworze miejscowego księcia mogę uzyskać mniejszym wysiłkiem niż spacer do Umbry, czy postarzenie drewna o tysiące lat… Nie widzę, więc żadnego racjonalnego powodu by wchodzić z nim we współpracę, nie widzę w tym interesu.

Mervi przyglądała się Walerii z niedowierzaniem. W końcu udało jej się zebrać myśli, aby uratować je przed utonięciem w lepkiej mazi rozpaczy.
- A więc szczęśliwie udało ci się zgodzić się na warunki Sabatu, szczęśliwie otrzymają od ciebie przysługi, szczęśliwie nie wiesz w sumie jakie i szczęśliwie cię nie zabiją wtedy? A, i oczywiście szczęśliwie dla nich uwierzyłaś, że podzielą się swoimi sekretami z tobą? - zamilkła na moment - Wplątałaś w to tylko siebie, nie wszystkich nas, prawda?
Waleria była już bardzo zirytowana tą całą sytuacją. Przecież wyraźnie powiedziała, że zgodzi się oddać sabatowi przysługę jeśli zapłata będzie wystarczająca. Naprawdę żałowała, że Gerard musiał wszystko wypaplać.
- Moja droga - wzięła głęboki oddech - szczęśliwie to nie twoja sprawa. - zakończyła z uśmiechem na ustach.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 26-08-2018, 22:49   #35
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
- Cóż… martwi mnie, że...- zaczął Irlandczyk, ale mu przerwano.

- Dość - cichy, zdecydowanie zbyt cichy głos Iwana jak na potęgę która za nim drzemała, rozległ się po sali. Dominikanin odsunął od siebie talerz.

- Jeśli będziemy się tak zachowywać… - westchnął - ...skończymy jak Rada.
Trochę zakłopotany Jonathan spojrzał na Einara. Chyba było mu wstyd.

- Proponuję… - zaczął hermetyk dość niepewnie biorąc pod uwagę jego poprzednią stanowczość - wymienić się pozostałymi informacjami. Tylko proszę, bez dyskusji. Każdy kto ma cenne wieści, niech mówi. Dyskutować będziemy potem. -Coś w jego spojrzeniu dodawało, iż chyba chciał mruknąć pod nosem jakąś kąśliwą uwagę. Co oznaczało, iż albo nie opanował znanej u hermetyków sztuki krycia się z emocjami albo chciał im to przekazać.

Waleria mogła wyraźnie wyczuć jak Mervi przeszyła ją spojrzeniem przymrużonych oczu, jednak nie uczyniła innego ruchu. Jedynie w pewnym momencie uśmiechnęła się nieprzyjemnie, po czym spojrzała w sufit oparłszy się o oparcie krzesła. Przed uniesieniem spojrzenia, na ledwo moment zerknęła na Jonathana, ale nie zabrała już głosu.

- Są… Opustoszali w mieście. Nie są przyjaźnie nastawieni do innych magów. Chyba wolą by ich zostawić w spokoju. Zbierają się co jakiś czas w jednym z klubów w mieście. - zaczął Patrick.- To jedyne co ja wiem na chwilę obecną.
Klaus chrząknął, nie był do końca dumny z informacji, którą miał zamiar się teraz podzielić.

- Zostałem zaatakowany we śnie przez jakiegoś ducha. Jednorazowo na razie, ale zawsze.

- Pozwoliłem sobie na systematyczną, małą peregrynacje po tutejszym zaświecie - powoli, nużąco wręcz zaczął Iwan. - Tutejsi duchowi mieszkańcy traktują mnie z mniejszymi oporami. Chociaż duża część duchów wydaje się dość apatyczna oraz… jakby wystraszona. Napotkałem też trzy prawdziwe demony, infernalne, nie proste odbicia idei - spauzował aby dać wszystkim przetrawić tą informacje - zaatakowały mnie na drugi dzień mego pobytu. Zostały zgładzone. Nie stanowi to silnej przesłani za naturą tego miejsca, jedna zalecam ostrożność. Wyjaśniając, jestem tutaj trochę jak latarnia w ciemności. Wiele istot widząc światło traktuje to jako wyzwanie zgaszenia go. Szczególnie te mniej rozgarnięte. Dodatkowo w mieście istnieją bardzo duże problemy z przestępczością. Rozmawiałem o tym z Tomasem, podejrzewa, iż część walk pomiędzy Sabatem a Camarillą może być w ten sposób maskowana. Co oznacza, iż albo policja, władze miejskie, mafia lub media, a być może wszystko znajduje się pod silnym wpływem spokrewnionych. Tomas sugerował policję lub media, prawda?

Eutanatos w milczeniu skinął głową.
- Będzie trzeba to zbadać. Lecz zanim przejdziemy do tak szczegółowych planów… Mistrz zechce poprowadzić dalszą część?
Wywołany Jonathan z ociąganiem się kiwnął głową. Miał lekko skwaszoną minę od kiedy Iwan wspomniał o pokonaniu duchów. Ojciec Adam ciągle kończył posiłek.

- Każda fundacja potrzebuje zasobów, czasu, miejsca, informacji, organizacji i nazwy. Każdy z tych elementów jest nieodzowny. Zacznijmy zatem w kolejności, w jakiej wymieniłem. Porządek Hermesa oferuje wsparcie finansowe, jak wspominałem. Posiadamy do dyspozycji hotel, a w razie potrzeby jestem w stanie pobudzić nasze uśpione aktywa. Jak zapewne wiecie, Mistrz Iwan - hermetyk wzbraniał się przed określeniem chórzysty jako ojca - posiada spore wpływy w strukturach kościelnych. Kościół jest tutaj silny, tym lepiej dla nas - podsumował.

- Prosiłbym aby każdy wymienił zasoby, które może zapewnić fundacji. Dodatkowo, musimy zabezpieczyć wspomnianą już sprawę kwintesencji. W mieście prawdopodobnie znajduje się kilka węzłów. Będzie trzeba je zlokalizować.

Tomas spoglądał na magów chłodno. Wyglądał na bardzo zamyślonego.

- Dopiero co tu przyjechaliśmy. Jeszcze nawet nie zdążyliśmy się zadomowić, więc ciężko tu mówić o zasobach.- przypomniał Irlandczyk zerkając wicemistrza J.. Odetchnął głośno dodając.- Zapewne przywódcy naszej małej fundacji dostali moje dossier z rąk Kari, ale ogólnie to ja zajmuję się rozwiązywaniem problemów… najczęściej tych wymagających rozwiązań siłowych, ale nie tylko. Poza tym tworzę gadżety i czasem… robię talizmany. Ale nie jestem specjalistą w nich. Więc raczej masowo ich produkować nie będę.

Klaus spojrzał na Patricka zastanawiając się chwilę nad czymś.
- Tak jak mówiłem, mam kilka planów które można zaimplementować w nowej siedzibie. Stanowiska na przyzywanie stacjonarnych wyrzutni pocisków wysokoenergetycznych, ukryte przejścia, mosty ciekłoświetlne, teleportarium… oczywiście wszystko do ustalenia czego sobie życzą członkowie fundacji. Wydaję mi się, że w przeciągu miesiącu udałoby mi się też nas uniezależnić od miejskich ognisk elektryczno-cieplnych przy pomocy wielofasadowych komór półprzepuszczalnych. Jestem pewny, że Patrick i Mervi będą w stanie mi pomóc z tym wszystkim.

Patrick nie odpowiedział, za to zerknął z zaciekawieniem na przywódców ich jeszcze nienazwanej fundacji. Zaintrygowany tym, czy pozwolą Niemcowi rozgrzebać ich budynki i rozpirzyć w pył magyczne zabezpieczenia, tylko po to by Klaus zrealizował swoją wizję świetlanego budynku fundacji.

Mistrz Jonathan zaśmiał się lekko. Propozycja Klausa widać go nawet ucieszyła lub ucieszyła i rozbawiła zarazem.
- Nie wiem czy na początek chcemy budować tu prawdziwy bunkier. Poza tym... Mam jednak trochę inne podejście w materii siedziby fundacji. Niekoniecznie musi być to jedna, centralna twierdza. Niekiedy bardzo dobrze spełnia tą rolę ruchome miejsce spotkań lub wydarzenie, a budynki pozostawia się do innych celów. Sądzę, że kwestię organizacji miejsca zajmiemy się za kilka chwil. Hermetyk wypatrywał odpowiedzi innych w materii ewentualnych zasobów i przydatności.

Klaus wydał się odrobinę posmutnieć na odmowę. Nie były to przecież nawet najbardziej ekstremalne z jego pomysłów.
- Tak to mam ciągle te hausty. Na pewno się przydadzą. - ciągle uważał, to za mniej istotne.

W momencie, gdy Iwan wspominał o duchach, Mervi jakby odruchowo położyła dłoń na uczepionym paska Tamagotchi, w geście typowo obronnym. Mistrz nie mistrz - nikt nie będzie stresował jej duszka.

- Wiem, że w sumie to nie moja sprawa - odezwała się lekko, odnosząc się do niedawnego stwierdzenia Walerii - ale może bylibyście zainteresowani posiadaniem niezależnej sieci komunikacyjnej? Może i niektóre opcje operatorów komórkowych są naprawdę interesujące, ale nie wiem czy opłaca się dodawać informacji Technokracji oraz oczywiście funduszy z abonamentów.

Ojciec Iwan uśmiechnął się łagodnie. I wyjątkowo pojednawczo jak na opinię którą posiadał w środowisku przebudzonych.
- I to jest właśnie zaleta posiadania wirtualnego adepta w fundacji. Sądzę, że odporna na podsłuch komunikacja jest jak najbardziej na miejscu. Nie tylko w obawie przed Technokracja,ale i innymi nieżyczliwymi osobami.

Waleria z uznaniem skinęła głową, komunikacja to dobra rzecz. Na głos powiedziała jednak
- Verbena tradycyjnie zapewnia wsparcie w zakresie życia i entropii oraz ma oddaną łączniczkę ze światem wampirów.

Inkwizytor rozejrzał się po zebranych i dotarło do niego, że również powinien coś powiedzieć.
- Wiele lat służyłem w szeregach Templariuszy. Nadal mam tam oddanych przyjaciół, których będę mógł poprosić o pomoc w przypadku gdyby łączność ze światem wampirów zawiodła. Jeżeli zaś podejrzewamy, że policja maskuje działania tych istot, to mogę rzucić na to okiem. Oficjalnie jestem inspektorem Interpolu.

Iwan kiwnął głową wyrażając zrozumienie. Hannah dość badawczo przyglądała się Inkwizytorowi, acz nie natrętnie. Była bardziej zaintrygowana. Jonathan podjął temat.
- Wróćmy do kwestii miejsca oraz zebrań. Na obecną chwilę dysponujemy jednym piętrem hotelu. Parafia też jest dobrym przybytkiem jednakże…

Hermetyk przekazał głos Iwanowi.
- Wolałbym nie generować tutaj zbytniego tłoku. Oczywiście jestem w stanie przyjąć tu wszystkich, a wspólne spotkania w tym miejscu są nawet oczekiwane i… upragnione. Jednak parafia to nie jest dobre miejsce dla fundacji. Kościół posiada jedną nieruchomość bliżej centrum jeśli zdecydujemy ją wykorzystać. Chociaż miałem zupełnie inne plany co do niej, bardziej przydatne niż miejsce spotkań przebudzonych - wyjaśnił uprzejmie.

- A co z węzłem? - powiedział cicho inkwizytor. - Może warto byłoby pomyśleć nad stworzeniem węzła, a potem można by zbudować siedzibę wokół niego. Kwintesencja faluje nad miastem, ale są miejsca, w których kształtowanie jej jest łatwiejsze niż gdzie indziej. Łatwiej będzie nam wybrać miejsce na nowy węzeł, a później możliwie blisko założyć siedzibę. Gerard w końcu spojrzał wprost na egzarchę.

- Ojcze, jeśli nie byłoby to kłopotem, to chciałbym wybrać się z wami w podróż za zasłonę i omówić potencjalne lokalizacje.
- Bez konsultacji z resztą fundacji? - rzucił Klaus, a Patrick potakiwał stojąc murem za przywódcą ich frakcji. - Poza tym przyda się jakieś miejsce spotkań do czasu wybudowania miejsca nad węzłem. Chociaż sądzę, że łatwiej byłoby zrobić węzeł w już gotowej lokacji. Mniej pierniczenia się ze zgodą na budowę, eksploatację itp.

- Zatem wybierzmy kilka miejsc, a potem podejmijmy głosowanie nad nimi - Inkwizytor rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć: “przecież nie chciałem wam namieszać”.

- Może będziemy mieć szczęście i znajdziemy miejsce, w którym jest jakiś stary budynek do odkupienia niewielkim kosztem, a na terenie posesji od kwintesencji aż kipi?

- Na razie… odszukajmy te miejsca pełne kwintesencji, a potem… potem się zobaczy.- zaproponował polubownie Irlandczyk.

Gdy magowie rozmawiali o kwintesencji i węzłach, które chcieliby mieć jako sąsiadów, Mervi bez oporów po prostu wysunęła z torby tablet, który sunęła po stole tak, aby zgromadzeni mogli widzieć jego ekran. Sama zaś odsunęła się od stołu ustawiając na kolanach laptop i nie czując najwyraźniej potrzeby w tym momencie wyjaśniać czegokolwiek, uruchomiła kilka jego funkcji, pracujących w tle. Na ekranie tabletu ukazał się obraz mapy Lillehammer... który po kilku sekundach stracił ostrość i rozpikselował się, aby w moment wrócić do poprzedniego stanu. Po minie Mervi dalekiej od zachwytu, można było wnioskować, że błąd nie był zamierzony.
- Tak będzie łatwiej - najpierw określić rejon, później poszukać ciekawej lokalizacji. W razie chęci w 3D dam, ale na początek chyba niepotrzebne... To ma być w końcu tymczasowe, tak? Dane co do preferencji miejsca w cenie. Szybciej znajdziemy z taką prowizoryczną bazą.

Iwan spojrzał na wyświetlacz z pewną mieszaniną pobłażliwości, wyższości i czegoś zupełnie nieuchwytnego.
- Dobrze, zatem dopóki nie znajdziemy odpowiedniego miejsca na nasze spotkania, zarządzam zbiórki w każdą niedzielę o 18 w tym samym miejscu.
Wypowiedział to tak samo spokojnie jak zawsze i tak samo bez krzty emocji.

- Skoro już w temacie organizacji jesteśmy - wtrącił się lekko poirytowany Jonathan - należy wybrać nazwę oraz ustalić pewien łańcuch dowodzenia. O ile Rada narzuciła nam pewne pewniki, to jednak chciałbym aby zawsze było jasne do kogo się zwracać i kto komu może coś… zasugerować. Nie chcę tu wielkiego rygoru, po prostu uważam, że dobrym jest gdy dany przebudzony ma świadomość, że za jego decyzjami stoi murem cała fundacja. Propozycje prosiłbym składać teraz.Rzucił to tak silnym głosem jakby wprost prosił zbombardować nimi ojca Iwana.

Mervi uśmiechnęła się pod nosem, ale nie przestawała pisać na swoim laptopie, wyraźnie czując się lepiej w jego bliskości. Z ekranu tabletu zniknęła prosta mapa 2D i w jej miejscu pojawiły się struktury geometryczne, które budowały się w przestrzeni 3D. Wyglądały bardziej na szkielety dla większych form niż gotowe formy, ale po ich ilości można było wnosić, że tworzy się coś większego, opierającego się właśnie na geometrycznych kształtach, gdzie głównym aktorem był sześcian. Sama Mervi uniosła wzrok znad laptopa, gdy hermetycki mistrz zakończył wypowiedź.
- Głosuję na Jonathana Marcusa Schwarzvogela. - oddawszy głos, najwyraźniej wróciła uwagą do laptopa.

- Sądzę, że Mistrz Jonathan nie miał na myśli głosowania nad przywództwem, lecz ustalenie dalszej hierarchii, po mej osobie i… swej - odpowiedział Iwan spokojnie. Hermetyk milczał.

- Och, może i faktycznie. - odparła nie unosząc spojrzenia znad laptopa - Znaczy, kto będzie trzecim szefem? Licząc w pierwszej dwójce Mistrza Jonathana i twoją osobę? - odwróciła spojrzenie na Patricka uśmiechając się - Więc sądzę, że Patrick nada się doskonale.

- Ja? Dlaczego ja? Mistrz Klaus powinien jeśli już. Nie może jednocześnie być przywódcą naszej tradycji i podlegać podwładnemu.- zaprotestował Irlandczyk.- Poza tym ja jestem kiepskim organizatorem.

Klaus spojrzał na Patricka.
- Po pierwsze: nie. Po drugie: nie. - pokręcił głową - "Przywódcą naszej tradycji"? Patrick… jest nas dwóch.

- Od czegoś trzeba zacząć. - wzruszył ramionami Irlandczyk. - Jest nas dwóch… więc bardziej doświadczony powinien być mistrzem. Jakaś hierarchia musi być.

- Jak wasza dwójka jest zbyt skromna, nie chcemy raczej kogoś kto nas w bagno wpakuje w pierwszej godzinie, więc Waleria odpada, a Inkwizytor ma swoje obowiązki... - spojrzała w stronę Tomasa - Och. W końcu mamy jeszcze do wyboru osobę Tomasa, który miał wkład w to wszystko, tak?

- Po co zresztą wybierać trzeciego? Na razie nie jesteśmy aż tak liczni by dodawać szczebelki do drabinki.- zadumał się Irlandczyk.

- Nigdy nie wiadomo co się w życiu zdarzyć może - sentencjonalnie westchnęła Waleria spoglądając na Irlandczyka - mam przeczucie, że Patrick jest odpowiednią osobą na trzeciego - skończyła już z uśmiechem na ustach.

- Nie jestem dobry… w organizowaniu. Jestem bałaganiarzem…- Patrick bronił się jak mógł.

Klaus spojrzał z politowaniem na młodszego eterytę.
- Jeżeli mój młody kolega naprawdę, nie chce tej pozycji to nie zmuszajmy go. Osobiście się nie garnę to jakiejkolwiek odpowiedzialności, ale przyjmę ją jeżeli będzie trzeba. - zerknął jeszcze na Irlandczyka - Tylko daj spokój z tym "Mistrzem".

- Sądzę, że w takim wypadku szanowny Gerard byłby kandydatem idealnym - wtrącił Iwan spokojnie, monotonnie lecz niebywale chytrze wykorzystując zaistniałą okazję - jako osoba pełniąca ważną rolę w Tradycjach oraz młody mistrz, o czym może nie wszyscy zebrani wiedzą, jest wedle mego osądu kandydatem idealnym. Ktoś wyraża sprzeciw?

Co znamienne, chórzysta nie poprosił o głosowanie, nie poprosił o opinię, radę czy cokolwiek pozostawiającego pole manewru. Po prostu powiedział swoje i oczekiwał oporu… z którym mógłby sobie poradzić.

Hannah drgnęły palce. Młoda hermetyczka spojrzała na Jonathana. Ten nie uczynił nic. Delikatnie uśmiechał się jak aktor w politycznej grze. Grze której nienawidził. Było to widać gdzieś w głębi jego oczu.

- Sprzeciw - cicho, bez wielkiej siły ale i też bez wyczulonej słabości zakomunikował Tomas.

- Potrzebna jest silna reprezentacja technomantycznych Tradycji. Wirtualni Adepci i Synowie Eteru stanowią dużą grupę w naszej fundacji. Świństwem byłoby ich w ten sposób nie uhonorować - nikły cień autoironii pojawił się na twarzy eutnatanotsa. Chyba słowa o uhonorowaniu zbyt gładko przeszły mu przez usta. Za dużo kontaktu z hermetykami.

- Dodatkowo - kontynuował - wedle mej wiedzy Synowie Eteru przeznaczyli na naszą rzecz spore zasoby kwintesencji. Co pośrednio czyni ich fundatorami naszego zgromadzenia. Tylko okropna pomyłka doprowadziła do tego, iż nie domagali się odpowiedniej rangi na początku misji.

- Nie sposób nie zgodzić się z ostatnimi słowami Tomasa - odpowiedział Jonathan.

- Ja w sumie też się sprzeciwiam. Nie umniejszając wiedzy i wpływom i pozycji Gerarda… obecnie na przywódczych stanowiskach nie powinny zasiadać osoby mające… tak wyraziste poglądy.- wtrącił Patrick ostrożnie.- Które mogą negatywnie wpłynąć na osąd sytuacji. Nasza fundacja jest delikatną roślinką, wymaga raczej bardziej spokojnej i rozważnej osoby. Zwłaszcza teraz gdy wampiry toczą wojnę w którą chcą nas wciągnąć, pod miastem może leżeć jakiś stary wampir… a Technokracja tuż za płotem.

- Też mam wyraziste poglądy, jak to zgrabnie określiłeś Patricku - odpowiedział Iwan wbijając wzrok w Irlandczyka.

- Dlatego dobrze by było… wszystko zrównoważyć… także w zakresie liderów. - wyjaśnił swój pogląd Syn Eteru wzdychając ciężko.- Nie ma co ukrywać, że sytuacja w jakiej mamy zakładać naszą fundację wymaga stąpania bardzo delikatnie i ostrożnie.

- Z tego powodu właśnie potrzeba kogoś, kto posiada łatwość nawiązywania pokojowych kontaktów, nie dąży do konfliktu, gdy nadchodzi taka opcja. - odparła Mervi ledwo unosząc wzrok na zgromadzonych - Kogoś, kogo decyzje nie będą stawały naprzeciw spojrzeniu i sumieniu reszty, bo i nie będą... hm... dość kontrowersyjne? Patrick natomiast dogada się z każdym w Fundacji. - określiła kandydata.

- No cóż Patrick, obawiam się, że jednak spocznie na tobie ten obowiązek. Również popieram kandydaturę mojego młodszego kolegi. - Klaus się delikatnie uśmiechnął do Irlandczyka - Pomyśl o tym jako o… możliwości do pozyskania nowych umiejętności.
Waleria nic nie mówiła jedynie, od czasy do czasu potakiwała w milczeniu. Podobała jej się kandydatura Patrica.

Gerard przysłuchiwał się z kamienną twarzą. Cóż, nie znalazł wielkiego poparcia, ale go to nie dziwiło. Miał doskonałą świadomość tego jaki jest i nie dziwił się reakcjom.
- Myślę, że podejmowanie tej decyzji na tym etapie może w dłuższej perspektywie odbić się negatywnie na organizacji. Sądzę, że mamy wiele zadań i najlepiej byłoby zająć się nimi od razu. Podzielmy się na mieszane grupy, tak, żeby mistycy mogli przyjrzeć się pracy naukowców i odwrotnie. Bo dzielenie nas na grupy, które potrzebują swoich reprezentantów już na początku buduje sztuczne mury. Ciężko będzie nam działać jako jedność, stojąc po różnych stronach muru.

Inkwizytor nie był nigdy charyzmatycznym mówcą, jak mu to wypomniała Mervi. Zazwyczaj siedział cicho i obserwował.Tym razem zaś nie miał zamiaru nikogo przekonywać. Ot, podzielił się wnioskami z obserwacji.

- Z całym szacunkiem - Mervi oderwała się od laptopa - ale musiałeś zauważyć, że jak na razie jest dwóch mistyków jako "szefów", prawda? Eteryci dali hausty, a i tak są w tym związku pieprzeni w tyłek. Odmowa i tego byłaby ciosem w nich... - celowo nie dodała swojej Tradycji, choć było jasne, że ją też miała na myśli. Uśmiechnęła się z jakąś słodką nutą - Więc mistycy już mają, jak to nazwałeś, "swoich przedstawicieli", gdy technomanci nie mają nikogo. Ale może i o to chodzi... - obserwowała uważnie zebranych.

Klaus uniósł brew słuchając wypowiedzi Gerarda.
- Czy to jest polityczne "Ja nie wygram, więc anulujmy wybory"? Poważnie ciekawi mnie, czy byłbyś taki za tymi mieszanymi grupami, gdybyśmy wszyscy przystali do twej kandydatury. Więc może postawię sprawę jasno. Moja Tradycja dużo zainwestowała w tą fundacje i moim obowiązkiem jest zapewnienie, że Synowie Eteru nie będą stratni. Więc, albo ja lub Patrick znajdziemy się w tej małej radzie, albo Hausty pozostaną z nami.

- Jest nas trochę za mało na dzielenie się na grupy… przy tylu zadaniach przed nami.- wtrącił drugi z Synów Eteru. Podrapał się po karku.- Zresztą wampiry i jedne i drugie chyba akceptują Walerię jako swój kontakt z nami, więc niech ona sama wybierze który z magów ma ją wspierać swoją obecnością przy negocjacjach. Poza tym co to znowu pomysł z zaglądaniem przez ramię, co? Wiem jak pracują mistycy, widziałem szamańskie praktyki mówców marzeń, wiccańskie rytuały werben i… to co wyprawiają kultystki ekstazy. I nie pojąłem nic z tego… tak jak wątpię by ktoś inny dojrzał magyę w tańcu palców Mervi na klawiaturze, poza innym wirtualnym adeptem. A co do samych zadań jakie stoją przed nami, to… - tu spojrzenie Healy’ego spoczęło na batiuszce Iwanie i wicemistrzu J. - to może czas je zdefiniować? Jakie zadania mamy? Jakie są nasze priorytety? Jakie cele ma nasza nienazwana fundacja?

Do tej pory wciśnięty w fotel Einar spojrzał na magów trochę smutno. Tak jakby… z lekką mieszaną wzgardy, zniesmaczenia oraz czegoś bardzo nieuchwytnego. Walerii i Klausowi wydawało się, że było to jeszcze gorsze uczucie. Złowrogie. Lub po prostu staruszek był zmęczony i dobity kolejnymi sporami pośród magów bo tak się prezentował.
- Zatem szanowany Patrick Healy zostaje trzecią osobą w łańcuchu dowodzenia - beznamiętnie stwierdził Iwan. Mimo braku większych emocji, bez problemu dało się wyczuć, że po prostu chciał jak najszybciej zakończyć spektakl swej porażki. Hannah uśmiechnęła się kątem ust, maskując to wycieraniem twarzy po posiłku. Jonathan wyglądał jakby za chwilę miał nabawić się silnych zakwasów twarzy, gdy utrzymywał pogodą minę bez cienia satysfakcji.

- Sądzę, że większość spraw natury organizacyjnej mamy zamkniętą na tą chwilę. Pozostają, jak słusznie zauważono, kwestie spraw aktualnych oraz nieszczęsna nazwa fundacji - zaczął Tomas z dziwna, delikatną pogodą ducha nie przystającą przedstawicielowi wszak tak mrocznej tradycji jaką byli eutanatosi.

- Fundacja Nienazwana lub Fundacja Anonimowa brzmi dla mnie bardzo dobrze - eutnatos uśmiechnął szczerze - prawda ojcze Iwanie? Ojcze Adamie? Ad maiorem Dei gloriam? Jak to czyniono dawniej?-
Iwan kiwnął głową. Na surowej twarzy trudno było wyczytać jakiś dodatkowy gest. Chyba dalej trawił porażkę.

Patrick wzruszył ramionami, nie był mistykiem by nazwy i prawdziwe imiona miały dla niego znaczenie. Równie dobrze mogli się nazwać Fundacją Anonimowych Majtkomantów… Healy’ego obeszłoby to tyle co zeszłoroczny śnieg.

Gerard milczał i ciężko było stwierdzić czy również on czuł się przegranym, czy raczej jego pochmurne oblicze związane było z błędnymi interpretacjami jego planu odsunięcia tych wyborów.
- Fundacja Anonimowych Magów brzmi świetnie. - Mervi uśmiechnęła się ze skrytą satysfakcją. Patrick będzie 1/3 szefa, więc łatwiej zorganizuje się sobie wygodne gniazdko, którego w dupę kopany mistyk nie zburzy - Ale po prostu Anonimowa też da radę.

- Arcanotech? - rzucił Klaus - Jesteśmy zdrową mieszanką technomantów i mistyków…

Mistrz Jonathan westchnął. Ciężko, powoli zbierając się do wypowiedzi.
- Pozwolę sobie coś na tej podstawie stworzyć w raporcie do Edynburga jeśli pozwolicie. Niestety ale musi to brzmieć również… Sztywno. Takie środowisko. Została nam kwestia podziału spraw. Proszę, wspomnijcie jeśli coś pominę. Mamy sprawy: lokalizacji siedziby, lokalizacji węzłów, kontaktu ze spokrewnionymi, kontaktu z Opustoszałymi, oceny możliwych punktów wpływu na miasto i - spauzował - wtrące prywatnie, co po prostu dobrego możemy zrobić dla ludzi mając pewne punkty zaczepienia. Dodatkowo kwestia niezidentyfikowanych istot prosi się o uwagę. Sądzę też, że każdy musi zapewnić sobie własną, godziwą egzystencję.

- Potrzeba poznać bardziej szczegółowo cały tutejszy… ukryty świat - odpowiedział Iwan - duchy, demony, wampiry, oczy pełne burzy czy też wiatru śpiew, to jedno. Musimy to znać. Gdyby ktoś chciał pomóc mi w odnowie jadłodajni dla bezdomnych, przyjmę gest z otwartymi ramionami - dodał.

- W kwestii wampirów - odezwał się Tomas - sądzę, że dogadam się z Walerią. Acz sądzę, że potrzebny nam dokładny przydział i plan. Z datami.
Przebudzony sprawiał wrażenie człowieka który ma mało czasu. Albo oni wszyscy nie mają go za wiele.

- W kwestii Opustoszałych… co prawda na razie są to tylko moje opuszczenia oparte na krótkim śledztwie i przesłankach, ale… Opustoszali są dość silni w tym mieście, a my weszliśmy na ich teren. Mają tu swoją organizację i siedzibę i być może rekrutują kolejnych członków. - Healy podrapał się po karku. - I nie są specjalnie zadowoleni z nowych magów innych Tradycji w ich mieście. Nie są może wrodzy, ale daleko im do entuzjazmu. Niemniej jeśli mamy w ogóle umocnić się Lillehammer to należy ich wcielić do naszej fundacji lub przynajmniej nawiązać jak najbardziej przyjazne stosunki z nimi.

- "Innych Tradycji"? Wydawało mi się, że Opustoszali to banda Sierot, która się zjednoczyła. - rzucił Klaus - Tak czy inaczej, jeżeli są tu silni to trzeba będzie z nimi być na pozytywnej stopie… bardziej niż z "uniwersalnymi biorcami".

- Kwestie bezpiecznej komunikacji wymagają także rozmówienia się w sprawach finansowych. - zerknęła na Jonathana - Chociażby nowe, przystosowane do określonych zadań telefony dla każdego, to już koszt, nawet zakładając sporo wkładu własnego w konstrukcję. - chciała chyba na tym zakończyć, gdy przypomniała sobie jeszcze o czymś - A skoro Inkwizytor ma łatwe dojście do służb miejskich... To będzie pomocne. Wypada w końcu także mieć przynajmniej jakiś wgląd w miasto... a kamer jest dostatek. - wzięła do rąk tablet i zaczęła przyglądać się krytycznie kreującemu się obrazowi geometrycznemu.

Gerard skinął z uśmiechem Wirtualnej Adeptce. Tę kwestię mogli później omówić na osobności, ale sam pomysł przypadł mu bardzo do gustu.
Hermetyk tylko kiwnął głową. Tymczasem ojciec Adam postanowił zabrać głos.
- Kto zechce szukać węzłów? Mógłbym pomóc jeśli kandydatami byłyby nieco mniej przyjemne dzielnice. Pełnię tu rolę bardziej stracha na wróble niż maga - zażartował w dość sztywnym, słabym stylu.

- Może najpierw zbudujemy tą sieć i zmapujemy przepływy wolnej kwintesencji? Powinno to ułatwić szukanie węzłów. W innym przypadku… ja nie bardzo mogę pomóc. Brak mi doświadczenia w badaniach… wszelakiego rodzaju.- ocenił Irlandczyk.

Klaus uniósł brew kiedy Patrick określił ilość swego doświadczenia w badaniach. Po czym wyjął zza pasa parę gogli, przyglądając się im przez chwilę.
- Mogę zająć się poszukiwaniem węzłów. Znam się dostatecznie na manipulacji Metaficznego Eteru… znaczy Kwintesencji, aby odnaleźć dla nas odpowiednie miejsce… - zerknął na siedzącą obok Mervi - I upewnię się, że w pobliżu są dobre pizzerie. Sądzę, jednak, że pomysł Patricka na wymapowanie przepływu kwintesencji przyśpieszy cały proces.

- „Wymapowanie” brzmi dobrze. Skoro może to skrócić czas i dać nam stały podgląd na to co określacie jako „ruch Metafizycznego Eteru”. Jak wspomniałem wcześniej chciałbym obejrzeć odbicie okolicy w świecie duchów. Ruchy kwintesencji tam również znajdują swe odbicie. Jeżeli Mistrz Iwan nie będzie mieć nic przeciw memu towarzystwu. Być może zechciałbyś się tam udać z nami? - pytanie Gerard skierował do Klausa po czym dodał: - Może to być dobra okazja do badań.

Klaus spojrzał na Chórzystę z drobną konsternacją.
- Jeżeli będziecie w stanie mnie tam przetransportować. Niestety nie znam arcanów przebijania Rękawicy. Poza tym przypominam, że zaatakował mnie jakiś duch we śnie… kto wie, czy on tam ciągle nie jest.

Mistrz Iwan delikatnie zmarszczył czoło.
- Tego typu ekspedycja nie należy do najbezpieczniejszych działań. Jeśli miałaby dojść do skutku, potrzeba nam dobrych przygotowań. Dodatkowo wolałbym jednak otwierać portal w okolicy węzła, zatem odszukanie go do tego czasu byłoby wskazane. Jednakże ekspedycja nie może czekać - dominikanin zamyślił się - za dwa, trzy dni byłbym w stanie poczynić przygotowania z mej strony.

- Walerio - nagle zaczął mistrz Jonathan - na ile miałaś kontakt z wilkołakami? Oraz na ile dobrze czujesz się w poszukiwaniach historycznych? Jeśli jesteśmy przy sprawach węzłów, dobrze byłoby zbadać bardziej dzikie okolice miasta. Sprawdzić miejsca dawnych bitew, budynków oraz upewnić się czy nie ma w okolicy zmiennokształtnych.
Na wzmiankę o zmiennokształtnych Gerard odwrócił się gwałtownie i obserwował reakcję Walerii.

- Po prawdzie nie miałam okazji jeszcze żadnego spotkać osobiście - odpowiedziała płynnie - wiem jednak o nich to i owo… Jeśli chodzi o poszukiwania historyczne - jej oczy aż rozbłysły - to jest coś w czym czuję się dobrze i co potrafię robić. Chętnie się tego podejmę. Mam szukać czegoś konkretnego w historii tych okolic to znaczy poza wampirami, wilkołakami, dawnymi bitwami i źródłami kwintesencji?

- Sądzę, że wystarczą typowe stygmaty mogące być przesłankami do istnienia węzła - odpowiedział Jonathan - skrzyżowania traktów, miejsca kultu czy nawet szczególne warunki geologiczne, acz, o ile wiem, to kryterium jest bardziej owocne na wschodzie. Sądzę, że pomogę ci w tym zadaniu… - hermetyk zawahał się - wraz z Mervi?

Waleria spojrzała na blondynkę spode łba , nie odezwała się jednak ani słowem.

Mervi również spojrzała na Walerię... ale jej wzrok wyrażał raczej zasmucenie sytuacją.
- Nie wiem czy to dobre połączenie. - odparła ze smutkiem do Jonathana - Wyczuwam jakiś butt-hurt resonance, odkąd wspomniane zostało moje imię.
Verbena uśmiechnęła się w geście idealnie pokrywającym targające nią uczucia.

- Ależ Mervi myślę, że powinniśmy współpracować dla dobra nowo zakładanej fundacji. Nie musimy się lubić, jeśli będziemy potrafiły efektywnie współpracować… chyba, że będziesz źle się z tym czuła, wtedy zrozumiem. - po czym skończyła w myślach “wszyscy zrozumieją że nie chcesz niczego poświęcić dla naszej fundacji”.

Mervi spojrzała z wyraźnym rozbawieniem na Walerię.
- Szczęśliwie już cię nie lubię. - uśmiechnęła się błogo - Jedna rzecz mniej.
Tomas spojrzał na obie kobiety… jakoś dziwnie. Na jego w zasadzie beznamiętnym obliczu malowała się trudna do rozczytania emocja. Inkwizytorowi oraz Patrickowi wydawało się, że jest to jakiś rodzaj smutnego rozbawienia. Klaus był pewny, że jest w tym więcej smutku.

- Idealne połączenie Jonathanie - eutanatos zwrócił się do hermetyka szczerze - nie sądziłem, że masz aż takie zapędy pedagogiczne.

- Raczej treserskie… - hermetyk ugryzł się w język.

Technomantka spojrzała na Jonathana. Obejrzała jego sylwetkę szybko, coś prawdopodobnie zaczęła wyliczać, spojrzała jeszcze raz na hermetyka i... uśmiechnęła się do niego. Po tym geście znowu zaczęła czegoś szukać w liczbach w komputerze, najwyraźniej mających przekład na bryły wyświetlone na tablecie.

Klaus postanowił się dalej nie wtrącać do rozmowy. Wysłał tylko SMS do Mervi i Patricka, że chciałby z nimi jeszcze coś obmówić po zebraniu… po czym wrócił do stanu wejściowego, wpatrywania się w światło.

Irlandczyk milczał skupiony na rozmowie jaka toczyła się przed nim. Nie zabierał głosu, ale skinął głową Klausowi, gdy już odebrał SMSa. Ojciec Iwan rozejrzał się po zebranych. Lekko westchnął.
- Prosiłbym aby wszystkie omówione sprawy rozpocząć z jak najwyższym priorytetem i jak najprędzej przekazać reszcie fundacji informacje. Szczególnie ważna jest kwestia węzłów, a osobiście bardzo niepokoją mnie kwestie wampirze. Sądzę, że powinniśmy skontaktować się z tutejszym księciem…

- Tytuł przywódcy jednego z wampirzych ugrupowań - odpowiedział Tomas.
- ...chociaż w ramach chłodnej wymiany uprzejmości. Jak tylko Waleria zbliży się do tego celu, ustalimy delegację pod moim przywództwem. Ktoś chciałby coś dodać?

- Tak.
Słaby, świszczący głos należał do mistrz Einara. Hermetyk lekko rozprostował się na siedzisku. Oczy miał zmęczone. Trudno rzecz czy to kwestia obrad czy późnej pory, wszak narada trwała naprawdę długo.

- Proszę o azyl - powiedział gorzko. Zabolała hermetycyka duma. Jasne było, iż w innych okolicznościach staruszek rościły by pretensje za to co się wydarzyło. Lecz co innego mógł uczynić? Mając na barkach ucznia w stanie ciszy, samemu niosąc na barkach ciężar tragedii oraz niewiele tylko lżejszy ładunek paradoksu wielu przeżytych lat, nie mógł pozwolić sobie na podróż konwencjonalną. Inne sposoby wymagały przygotowań.

- Oczywiście, mistrzu - odpowiedział Iwan lekko kłaniając się, jakby starając się delikatnie - osłodzić gorycz starego człowieka.

- Wiem że to może nie jest właściwy czas… zwłaszcza, że tak poważne sprawy żeśmy omówili. A i nastrój jest… taki bardzo… no wiecie...- Patrick wstał powoli i rozejrzawszy się po zgromadzonych przy stole magach.- Ale… wkrótce się skończę urządzać w moim nowym domu i wtedy… chciałbym urządzić parapetówkę. Nic specjalnie wyszukanego. Trochę przekąsek i piwo, muzyka klasyczna co by nie urazić niczyich gustów. Ot, takie przyjątko z klasą i bez spiny i… dobry czas na zwykłe rozmowy, co by się lepiej poznać i zrozumieć nawzajem. Żadnych poważnych tematów i polityki na tej imprezie nie przewiduję. I oczywiście wszyscy możecie czuć się zaproszeni. Termin wraz z adresem prześlę wkrótce.

- Sądzę, że to właściwy czas - odpowiedział Iwan z łagodnym, w pewien sposób nawet sympatycznym uśmiechem - nie jesteśmy tutaj wszak w wojsku czy korporacji, a w gronie przyjaciół. I z taką myślą przewodnią chciałbym zakończyć naradę. Jeśli ktoś potrzebuje dziś tego miejsca lub po prostu chcecie miło spędzić czas, przyległości parafialne są do waszej dyspozycji.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 27-08-2018, 02:36   #36
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Ludzie zaczęli wstawać od stołu. Mały gwar połączony z zamieszaniem wystarczył aby Tomas niczym karykatura upiora przybrana w ludzkie szaty znalazł się tuż nad Walerią. Verbena nie mogła wiedzieć jak komicznie wygląda chuda, ponura postać wysokiego jegomościa, a na jej tle jej własna osoba jakże mikrych rozmiarów. Eutanatos nachylił się nad nią, lekko strasząc. I chyba zmieszał się, gdyż tego nie planował.
- Musimy porozmawiać.
Waleria skinęła głową w milczeniu, słuchała.
- Na zewnątrz. Jeśli masz tutaj jeszcze jakieś sprawy, poczekam.
Eutanatos odszedł w kierunku drzwi czekając na Verbenę. Waleria poszła za Tomasem nie oglądając się na nikogo.

&&&

Mistrz Einar zaczął powoli dreptać w stronę wirtualnej adeptki. Mervi już wcześniej zaczęła oczekiwać dość niecierpliwie końca, więc gdy tylko Einar ruszył z miejsca, wirtualna adeptka szybko schowała swój sprzęt do torby. Nie czekała aż hermetyk dodrepcze w jej pobliże. Ona po prostu wyprzedziła go w zamiarze podejścia... choć z jej milczenia wynikało, że nie wie co teraz.
- Mervi… zatem… - Einar zaczerpnął powietrza, spojrzał w sufit - dalej mamy nasze małe memento?
Technomantka poczuła się w tej chwili bardzo spięta. Zupełnie nie wiedziała co naprawdę się dzieje...
- Skąd... my... dlaczego... - wycisnęła z siebie w końcu nieskładnie.
- Wyjdźmy na zewnątrz - stanowczo, spokojnie zaproponował Einar i nie czekając na dokładniejszą odpowiedź, po prostu, w ojcowskim objęciu pod rękę, wyprowadził wirtualną adeptkę na teren zielony podlegający parafii. Tam pozwolił jej trochę ochłonąć.

&&&

Jonathan rozmawiał o czymś z Hannah kiedy zbliżył się do nich Iwan. Chyba wymieniali uprzejmości. Patrick zaś ruszył za Iwanem, czekając grzecznie na okazję by wtrącić kilka słów od siebie.
- Chciałbym tylko rzec… - rzekł z ciepłym uśmiechem do mnicha, gdy zauważył okazję, do słów pocieszenia..- … że jest mi przykro z powodu tych konfliktów przy stole, ale zanim machina zacznie sprawnie pracować to tryby muszą się dotrzeć.
Klaus podążył za Patrickiem. Skinął głową Iwanowi kiedy zwrócił na nich uwagę.
- Przykro mi, że musiałem wziąć hausty jako zakładniki, ale musiałem tez zadbać o dobro mojej tradycji.
- Sądzę, że gdyby Synom Eteru faktycznie zależało na tego typu możliwościach, wiedziałbym o tym w Edynburgu - oschle odpowiedział Iwan.
- Jestem z Belfastu… nie mam żadnych więzi ze Szkotami. Prawie żadnych... - odparł żartobliwie Healy.
- A ja z Rosji… i obecnie cerkiew mienia nie lubit - w trochę łagodniejszym tonie odpowiedział zakonnik.
- Chyba wszyscy tutaj są na swój sposób… niechciani we własnej okolicy - Jonathan przelotnie spojrzał na Patricka, acz na tyle długo aby ten zauważył.

&&&

Zatrzymali się tuż przed drzwiami. Tomas niedbale oparł się o ścianę.
- Walerio. Mogłabyś na przyszłość konsultować ze mną swe kontakty ze spokrewnionymi? Może nie dość precyzyjnie wyraziłem się przy naszym pierwszym spotkaniu, ale posiadam pewną, sądzę, iż większą, wiedzę o ich społeczeństwie. Nie zwykłem o tym mówić nazbyt powszechnie bo są to informacje z natury niebezpieczne - wyjaśnił chłodno. Chwilę jeszcze lustrował twarz przebudzonej zimnym spojrzeniem jakby czegoś szukał.
- Dodatkowo… Dlaczego tak późno raczyłaś poinformować resztą o sojuszu z Sabatem? Proszę, nie opowiadaj mi o przysługach. Dzięki wsparciu Inkwizytora utrzymałem więź z jednym z nieumarłych na tyle długo, iż wiem co oni konkretnie o tym myślą. A myślą, że jesteśmy w dupie.
- Tomasie myślę że widziałeś na własne oczy, że sytuacja była dynamiczna i trudna do okiełznania. Prawda, nie mam wiedzy o wampirach, jeśli ty zaś posiadasz taką wiedzę wina jest i twoja. Nie wsparłeś mnie wówczas swoją mądrością, nie dałeś mi żadnej porady, nie udałeś się ze mną do Dzika. Być może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Zrobiłam to co wydawało mi się w tamtej chwili najlepszym rozwiązaniem dla zachowania nas przy życiu. Jeśli chodzi o resztę, ja zgodziłam się tylko na pakt o nieagresji, nie odpowiadam za co obiecują sobie po tym wampiry. Odpowiadam za swe słowa nie zaś za nadawane im przez innych interpretacje. Mówisz że wampiry myślą, że jesteśmy w dupie… cóż poczekamy zobaczymy. Myślę że nas nie doceniają.

Tomas przysłuchiwał się wypowiedzi przebudzonej z mieszaniną upiornej ciekawości, uwagi oraz jakby pewnego zniesmaczenia. Dwa razy kiwnął głową, chyba bardziej aby ukryć zdziwienie niż faktycznie potakując.
- Sądzę, że nie ma potrzeby abyś się akurat mnie tłumaczyła. Widziałem co widziałem, słyszałem co słyszałem, wnioski mam własne. Proszę tylko, postaraj się więcej nie wywoływać podobnych problemów. - Eutanatos odsunął się od ściany i wracając do budynku, skłonił się lekko Walerii. - Dziękuję.

- Postaram się nie dać się porwać w najbliższym czasie - odpowiedziała Waleria, po chwili zaś dodała - jeśli mamy uniknąć kłopotów poproszę o korepetycje o spokrewnionych. Wszak wiedza jest najskuteczniejszą tarczą chroniącą przed problemami.
Tomas wysłuchał słów kobiety bardziej z grzeczności i bez słowa zniknął za drzwiami. Co utwierdziło tylko ją w przekonaniu, że ma do czynienia z dupkiem. Również odeszła kierując się w stronę najsympatyczniejszej osoby na całym zgromadzeniu.

&&&

- Cóż… Lillehammer to raczej nie jest szczyt marzeń maga jakiejkolwiek tradycji. - odparł ze śmiechem Irlandczyk.
- Moim był - uśmiechnął się Jonathan - a i sądzę, że mistrza Iwana nikt tu siłą nie ściągał.
Duchowny tylko uśmiechnął się.
- Ja osobiście… nie mam nic przeciwko miejscu. Takie dziewicze tereny. Jesteśmy nieco jak pionierzy na dzikim zachodzie i… - tu spojrzał na znajdującego się w pobliżu inkwizytora.- … Musimy polegać bardziej na dyplomacji niż sile. Przynajmniej dopóki sami tej siły nie mamy.

- Jak dla mnie ogólne korzystanie z siły jest nie na miejscu. Już wystarczy, że nasza droga hemofilka zaczęła wciągać nas w wampirzą politykę. - bąknął Niemiec - Wchodzenie na wojenny szlak raczej nie jest na miejscu.
- Jest takie powiedzenie - niespodziewanie zaczęła Hannah - mądry przedyskutuje, głupi zacznie bić. Prawdziwy problem zaczyna się, gdy druga strona jest tym głupim.
- Poza tym to wampirza polityka zaczyna wciągać nas. Owszem może i pogadali na końcu, ale nie porywa się kogoś tylko dla samej rozmowy. Gadać zaczęli, gdy im się plan posypał. - ocenił Irlandczyk.
- W tym mieście od kontaktu ze spokrewnionymi nie uciekniemy - ocenił Jonathan. Drugi mistrz w milczeniu mu przytaknął.
- Świetnie… miałem nadzieję, że tak daleko od… czegokolwiek będziemy bezpieczni przed większą różnorodnością supernaturalnych… a tu wampiry, technokracja, wilkołaki, jakieś coś co nawet nie wiem do jakiego wora wrzucić. - Klaus westchnął - Jeżeli zaczniemy z nimi taniec, może na tym ucierpieć lokalna populacja.
- Mimo tego co zaszło podczas podróży, nie obawiałbym się tutaj zbytnio Unii - odpowiedział Jonathan - o wilkołakach natomiast nic…
- Nie czytałem nigdzie, aby występowały w okolicy - dokończył Iwan - natomiast warto sprawdzić, dla pewności. To jednak dość powszechna grupa nadnaturalnych istot. Szczególnie na północy.
- Mimo wszystko… widziałem raz wojnę między tymi dwiema społecznościami wampirów… jak bawią się sami jest brzydko… trudno mi sobie wyobrazić jak to wygląda, kiedy magowie się w to wtrącają… - Klaus pogłaskał się po karku - Słyszałem, że Hermetyci kiedy toczyli otwartą wojnę z jedną grupą wampirów, ale nigdy nie zagłębiałem się bardziej.
- Będą się bawić w wojnę i bez nas… więc brzydko będzie tak i siak. - wzruszył ramionami Patrick wykładając swoją filozofię. - Lepiej być języczkiem u wagi w takiej sytuacji.
- Stare, rzymskie powiedzenie mówi: chcesz pokoju, szykuj się do wojny - powiedział Gerard podchodząc bliżej. - Mistrzu Iwanie, czy znajdziecie chwilę na kilka słów na osobności?
- Ja z chęcią pomogę przy badaniach owego miejsca w którym wyczułeś tą dziwną istotę. Acz muszę od razu zaznaczyć, że żaden ze mnie uczony i liczę się bardziej jako wsparcie w razie kłopotów. I pomoc przy Rękawicy i Umbrze. - zaoferował się Patrick zwracając się do Gerarda.
Inkwizytor skinął głową z delikatnym uśmiechem.
- Każda pomoc jest ważna, a szczera chęć często jest cenniejsza niż umiejętności.
Po tych słowach Gerard znów zerknął wyczekująco na Iwana. I właśnie w tym momencie zauważył stojącego za zakonnikiem posępnego stracha na wróble w postaci Tomasa. Zimne, nieco zamyślone i melancholijne oblicze eutanatosa wyrażało jednocześnie zaciekawienie poprzez zmarszczone brwi. Ciekawe od jak dawna ich słuchał.
- Oczywiście, przepraszam - Iwan skłonił się lekko zgromadzonym i ruszył wraz z Gerardem na spacer.

&&&

Widać było, że gdy nadszedł moment na rozmowę, Mervi ciężko sobie radziła z napięciem spowodowanym sytuacją. Dłuższą chwilę zajęło jej sklejenie pytania, które miałoby jakikolwiek sens.
- Więc... - spojrzała uważniej na Einara - My się znamy...? Znaczy... Skąd? Znaczy... Wcześniej niż... Sprzed kilku dni...
- Po walce trafiłaś pod moją opiekę. Wraz z Mistrzem Urielem… leczyliśmy ciało i umysł. Bardziej umysł.
- ...jakiej walce...? - zapytała skołowana dziewczyna.
- Nie pamiętasz też tego? - Hermetyk zasępił się. - Może… ustalmy na początek ile wiesz.
Technomantka wzięła głębszy oddech, czując jak już zaczyna się spinać w sobie.
- Byłam zaskoczona wtedy... w wieży... Nie pamiętam nic związanego z twoją osobą... ale... Nie tylko to jest problemem. - zaczerpnęła kolejny dłuższy oddech - Od czterech miesięcy staram się... zebrać informacje... o sobie. Bo pamięć... Ona... - spojrzała w ziemię - Nieumiejętnie została sformatowana. Wyczyszczona. Zostały foldery... Przegródki.

Hermetyk westchnął ciężko. Wzrokiem poszukał ławki na której mógłby się oprzeć. Z trudem usiadł proponując to samo kobiecie. Był smutny i chyba… zawstydzony. Tak, wstydził się czegoś. Jakaś hańba malowała się na obliczu starego maga.
- Przepraszam… tylko tyle mogliśmy. Myślałem… liczyliśmy, że naprawy będą permanentne. Nie podejrzewałem aż takiego stopnia regresji.
Pauza. Mag dał zabrzmieć swoim słowom.
- Odbyłaś bardzo ważny pojedynek w cyfrowej sieci. Niestety, na skutek kontrataku twych przeciwników, uszkodzony został umysł. Do Wieży dostarczono mi Cię przez Dantego. Tak, tego Dantego. On również postarał się o asystę mistrza Uriela. Oczywiście nie osobiście - smutny uśmiech przeszedł przez twarz Einara.
- Moja mała Mervi, gdy cię dostaliśmy, byłaś kompletnym warzywem. Wybacz dosadność, może tego nauczyłem się od ciebie, więcej bezpośredniości. Ale leczyliśmy twoją jaźń. Prawdę mówiąc, bardziej ją odbudowaliśmy. Bardzo pomógł nam w tym Glitch. Masz bardzo silnego i mądrego Avatara dziewczyno. To dzięki jego świadomości, temu co przechowywał, tego co był w stanie oddać, można było bez problemu odbudować twoją świadomość i podświadomość. Problemem były wspomnienia. Wyższe ja, pamiątki przeżyć, emocji, to co nas kształtuje. Mieliśmy tego skutki, twój charakter z najlepszego źródła - samej ciebie. Ale wspomnienia? Przywróciliśmy je wysoką magyą czasu. Porównaj to do tworzenia nowej wersji poprzez porównywania kolejnych przyszłych wersji wzorca umysłu. Sama rozumiesz jak bardzo trudne to było. Liczyłem się z powrotem. Bo widzisz, my bezpośrednio nie budowaliśmy wspomnień, a raczej… same zasady działania umysłu i jego interakcji w sferze czasu robiły to za nas. Tak było uczciwej i pewniej. Czemu wspomnień nie udostępniał nam Glitch? Na początku też mnie to dziwiło. Ale teraz już wiem, że nie ma zwyczaju przejmować się takimi detalami.
Mervi początkowo jedynie patrzyła na Einara w sposób, w jaki patrzy ktoś nie dający wiary w historię. Usiadła (a raczej opadła) na ławkę obok hermetyka i uśmiechając się nerwowo odezwała się zbyt spokojnie, aby ten spokój nie był fałszywy.
- Jaki pojedynek? Z kim? - nerwowo zaciskała palce - Kim jest Mistrz Uriel?

&&&

Tymczasem Jonathan podjął wątek.
- Bardzo mnie cieszy, że nie wiecie więcej, Klaus… mogę tak mówić, prawda? To jedna z mniej chronionych tajemnic Porządku. W zasadzie to pół-tajemnica. Mimo wszystko, tajemnica - mag uśmiechnął się.
- Co oznacza, iż jestem na waszej liście do odstrzału - lekko niezdarnie zażartował Tomas.
Klaus wzruszył ramionami.
- Ta informacja przykuła moją uwagę, ponieważ stała w zaprzeczeniu z standardowymi procedurami co do "Spokrewnionych". Mój mentor tłumaczył, że współistniejemy na zasadzie: "Ty rób swoje, ja robię swoje".
- Strach… - pociągnął Tomas - ...utrudnia badania. Nie tylko nad spokrewnionymi. Nad cyklem, nad śmiercią, nad duchami niespokojnych zmarłych. Tylko, że jest to strach bardzo uzasadniony. To są bardzo niebezpieczne tematy. My płacimy za to cenę pewnego ostracyzmu w Radzie oraz naszego szkolenie. Większość marabutów wymaga mniejszej lub większej formy ascezy. Ogólnie gromadzenie dóbr doczesnych ponad miarę nie jest u nas zachwalane - spokojnie wyjaśnił Tomas.

- Osobiście dla mnie to trochę martwy temat… przepraszam. - delikatnie prychnął Eteryta - Największe zainteresowanie Spokrewnionymi miałem dwa lata temu, kiedy odkryłem, że jest coś Mistycznego w świetle słonecznym. Zwykłe promieniowanie elektromagnetyczne, mimikujące charakterystyki słonecznego, nie ma na nich wpływu. Jednak poszukiwanie… chętnych obiektów do badań okazało się niemożliwe, zatem porzuciłem badania.
Patrick zaś wycofał się rakiem pozostawiając rozmówców samym sobie i ruszył ku Verbenie. Mechanicles mógł nie cierpieć tej tradycji ( jako awatar powiązany z technologią i rozwojem nie lubił natury z zasady) ale Patrick nie podzielał jego poglądów. Wymiana zdań między Klausem a Tommy’m była może ciekawa, ale Irlandczyk wolał ciekawsze tematy. Toteż, gdy przyuważył Walerię ruszył w jej kierunku pozostawiając resztę magów zagłębionych w ich dysputy.

&&&

- Z Technokracją. Dokładnie… nie znam szczegółów. Dante przekazał mi tylko, iż wykradłaś im bardzo ważne dane. Piekielnie ważne. Pościg przerodził się w bitwę. Przepalenie… tak to nazywacie? Przepalenie po walce dosięgło sektory… - staruszek sięgał pamięcią, a i może magyą w głąb siebie - 751, 752, 753, 760, 780 do 821. Ostatecznie wygrałaś. Dante bardzo żałował, że nie może być to wiedza powszechna. Bardzo zadbał, aby ślady po tym zostały zatarte. Inaczej byłabyś wrogiem publicznym numer jeden. Co do Uriela… Jeden z najlepszych mistrzów umysłu oraz czasu jakich znam. Niemal arcymag. Gdy odzyskałaś pełnię świadomości, jeszcze dwa tygodnie spędził z nami w Wieży.

Uśmiech Mervi poszerzył się.
- To... Nie, to niemożliwe. - postarała się dać siłę głosowi - Nic takiego się nie stało. Walka z Technokracją w liczbie mnogiej, którą jednak wygrałam w pewnym sensie? Przepalone Sektory? Dante? Mądry Glitch? - zadrżała lekko z nerwów - Nie zdarzyło się.
Einar nic nie odpowiedział. Chyba spodziewał się wyparcia. Po prostu w milczeniu spoglądał na gwiazdy.
- Nie mogło się zdarzyć. - Mervi spojrzała na swoje dłonie - Bo to nie jest prawda. Nic takiego nie miało miejsca. Na pewno. Przecież to bez sensu. - uniosła spojrzenie na gwiazdy - Nie ma dowodów.
Einar nie odrywał wzroku od nieboskłonu. Odpowiedział cicho.
- Gdy sobie to przemyślisz, jestem do dyspozycji. Powiedz mi tylko… jak głęboka była regresja? Nic z Wieży nie pamiętasz?
- Nic...
- odruchem położyła dłoń na dłoni Einara szukając ukojenia nerwów.
Hermetyk nakrył dwiema dłońmi jej dłoń. Były zimne jak to u starców mających problemy z krążeniem. Patrzył w niebo.
- Będzie dobrze.

Mervi milczała długo. Uśmiech zniknął jej z twarzy, która zastygła w otępiałym stanie. Spuściła wzrok na kolana, wyraźnie walcząc sama ze sobą i próbując przetrawić wszystko, czego się dowiedziała. Zdawało się, iż całą noc pozostanie tak, ale w końcu nie wytrzymała napięcia.
~ Ty cholero! - wręcz wykrzyczała w myślach - Wiedziałeś. Ukrywałeś. Nigdy cię nic nie obchodzi! Nie chcesz nawet pomóc przywrócić moich wspomnień! - chciała, aby ta litania wściekłości dosięgnęła samego jądra istoty Glitcha. Lekko pociemniało jej w oczach. Bruk falował. Zadarła głowę w górę. Gwiazdy były kwadratowe. Jak piksele słabego wyświetlacza. Na niebie malował się jeden symbol.
Dwie przewrócone ósemki. Jedna pod drugą. Pomiędzy nimi kreska. Dzielenie. Nieskończoność przez nieskończoność. Symbol niezdefiniowany. Kryje się pod nim dowolna wartość. W tej postaci… bezużyteczny.
Symbol możliwości.
~ Oboje czegoś chcemy. - pomyślała wciąż patrząc na symbol na nieboskłonie - Ty chcesz bym odrzuciła narkotyk. Ja chcę odzyskać wspomnienia. - przymrużyła oczy - Oddaj mi wspomnienia, to zwalczę uzależnienie.
Piksele ułożyły się w kolejny wzór. Suma dwóch zbiorów pustych.
- To bez sensu... - odezwała się w końcu na głos - Nie odzyskam siebie. Możliwie i nie jestem tym, kim byłam, taka sama... a nie umiem określić tego. - skuliła się. Gwiazdy przybrały swój zwyczajny kształt. Usłyszała tylko głos przypominający zmontowane sylaby z wielu starych nagrań.

^Jesteś tym który jest. Jestem który jest.
JESTEŚMY TYMI KTÓRZY .%

Mervi uśmiechnęła się kącikiem ust, ale nie był to uśmiech czystej radości. Spojrzała na siedzącego obok Einara.
- Czy... nie zapomnę już nic więcej? Na pewno? - zapytała hermetyka.
- Z dużą dozą pewności mogę powiedzieć, że nie. Jednak trudno dać mi gwarancję - Einar mocno zacisnął usta.
- Kiedy... Jak dawno temu Dante pojawił się ze mną w wieży? I jak dawno was opuściłam?
- Około dwa lata temu. Wieża posiada własny dryf czasowy więc różnice rzędu kilku miesięcy na plus lub na minus są całkiem możliwe.
- Więc ile zajęło postawienie mnie na nogi? - Mervi wyglądała na rozbitą.
- Około tysiąca cykli czasu zero, w tym czasie Wieża wahała się między czasem pierwszego rzędu, a drugiego.

Dziewczyna była szczerze zaskoczona słowami Einara. Nie tyle co faktem ilości czasu, jaki zajęło leczenie, co z powodu użycia nomenklatury, której to użycie sugerowało posiadanie przez rozmówcę koniecznej wiedzy do zrozumienia przekazu. Oczywiście - Mervi rozumiała przekaz doskonale.
- Czyli... wiesz o mnie więcej niż sądziłam. - odparła, nie będąc pewna czy to ją cieszy, czy martwi - Ale odejmując czas leczenia, wciąż pozostawia to grubo ponad rok... całkowitego braku... pamięci. Byłam tyle w wieży?
- Nie aż tyle - staruszek uśmiechnął się delikatnie - ale dość długo. Na tyle, iż daliśmy radę się poznać. Uczniów też znałaś. Nowe dziury w pamięci mogą wynikać ze specyficznego efektu regresji. Za część przeszłości przyszło ci zapłacić fragmentem teraźniejszości. Znany efekt. Nie sądziłem tylko, że będzie taki… jednolity. Mistrz Uriel twierdzi, że raczej przez pewien czas możesz mieć problemy z pamięcią, taką zwyczajną. Tak długa wyrwa po uzdrowieniu… Nie wiem. Możliwe, dość pechowe - hermetyk posmutniał.

Mervi zamknęła na chwilę oczy. Musiała myśleć trzeźwo, nie poddać się emocjom. Wiedziała, że prawdopodobnie nie będzie to możliwe na dłuższy okres, ale... co jej pozostało?
Ciężko też znosiła myśl o tym, iż znała uczniów... a oni znali ją... Czy wszystko inaczej by się potoczyło, gdyby wtedy pamiętała?
- Jest coś jeszcze... - zaczęła niepewnie, nie patrząc nawet w stronę Einara, tylko skupiając wzrok na swoich dłoniach - Chciałam... Próbowałam sobie poradzić, ale... - poczuła jakby w gardle miała gulę - Nie umiem powiedzieć kiedy... tak dokładniej... zaczęło się to, jednak... - nerwowo poruszała palcami - ...trwa do dziś. Sądzę, że przez to też... z Glitchem jest ciężko dogadać się... Ale tak jestem spokojna. - mówiła nieskładnie.
- Spokojnie, dziecino - Einar cichym, acz silnym głosem jakby delikatnie zaklął rzeczywistość uspokajając kobietę. Magyą bez magyi. Po prostu sobą.
- Nie musisz wszystkiego… od razu. Przemyśl wszystko, zastanów się, a my wrócimy do tej rozmowy potem, może mniej dramaturgicznie, przy ciastku i kawie.
Mervi pokiwała powoli głową. Z jednej strony stres odszedł, gdy tylko odsunęła się od niej rozmowa o uzależnieniu. Z drugiej... miała i tak prędzej czy później nastąpić.
- Czy Dante coś jeszcze mówił po oddaniu mnie...? - zapytała cicho.
Einar pokręcił głową przecząco.
- Ja... - westchnęła i przetarła oczy, jednak nie ze zmęczenia fizycznego - ...przemyślę wszystko... ułożę jakoś sobie... - spojrzała na Einara - Na razie tu posiedzę trochę... i tak na Patricka czekam... Inne sprawy, rozmowy... Załatwię pewnie jutro... Jak się otrząsnę. - w ostatnim zdaniu brakowało "mam nadzieję", które po prostu pozostało nieme.

&&&

Drobna Verbena mogła dość szybko dostrzec zbliżającego się Syna Eteru. Patrick bowiem miał sylwetkę świadczącą o… zamiłowaniu do ćwiczeń fizycznych na siłowni. A choć nie był tak mocarny jak niedźwiedź Adam, to wiele miał z rysia… gibki, muskularny… leniwy i oszczędny w ruchach. Jak to kot. Ale w każdym geście, kryła się uśpiona groźba. Jedynie uśmiech… szeroki i szczery bardziej pasował do dzieciaka niż do drapieżnika.
- Co za narada… nieprawdaż? - rzekł na początek w ramach przełamywania lodów.- Co sama sądzisz o tej całej sytuacji z wampirami? Skoro cię napadli to z pewnością mieli jakiś powód.

- Zapewne masz rację, zgodnie z mą wiedzą spokrewnieni niewiele rzeczy czynią bez powodu. Niestety na razie nie udało mi się ustalić jaki była ich prawdziwa intencja, ale pracuję nad tym
- odpowiedziała spokojnym tonem, przynajmniej on jej nie linczował.. poczuła więc do niego sympatię. - prawdę mówiąc nie wiem o nich zbyt wiele i jestem w trakcie nadrabiania braków w edukacji. Wydaje mi się jednak że oni naprawdę obawiają się przebudzenia przedpotopowca, ale równie dobrze mogłam zostać zwiedzona. Najgorsze w tym jest to, obecni tu specjaliści, których wiedza większą nieporównywalnie większa od mojej ograniczają się do krytyki zamiast szukać rozwiązania problemu… swoją drogą dobry pomysł z wykrywaniem kwintesencji. Można zapytać jak działa twoja maszyna - Waleria zawsze była ciekawska.
- Moja…? Aaaa… to… - rzekł zaskoczony Patrick i sięgnąwszy do kieszeni zaczął od razu skręcać kolejną zabawkę.- Wiesz.. trudno to wytłumaczyć. Nie jestem kujo… ner… naukowcem jak Klaus czy Mervi. Szalony Szkot określał mnie dzikim talentem. Jak mam problem do rozwiązania, to instynktownie składam potencjalnie przydatne narzędzie. O tak… nie bardzo zastanawiam się dlaczego działa.
Gotowy kolejny czujnik dał Walerii.- Ogólnie musi mieć w sobie wszystko co reprezentuje moją więź ze sferami, żeby działało.
Waleria wzięła przedmiot do ręki i zaczęła mu się przyglądać, od różnych stron. Mechanizm w dziwny sposób przypominał jej chłód lodu połączony ze wzorem na korze rosochatego dębu i był piękny i bardzo obcy dla jej paradygmatu. Verbena nie miała jednak najmniejszego pojęcia jak to działa. Delikatnym ruchem spróbowała poruszyć zębatkę…
- Jak to działa? - zapytała autentycznie zaciekawiona.
- Tak samo jak większość wynalazków ludzkości. Na prostackich zasadach.- odparł z uśmiechem. - Wiatr kręci wiatraczkiem, dioda świeci tak mocno jak kręci się wiatraczek. Tyle, że tym wiatrem jest kwintesencja. Jej przepływ. Jej ruch.

&&&

Jonathan spojrzał na Klausa z pewną dozą sympati.
- Ta właściwość nie tyczy tylko wampirów. Ludzie wiedzieli to od dawna. Światło jutrzni rozpędzało mary, upiory i inne potworności. Światło chroniło przed bestiami ciemności rozumianymi jako zło. Zdziwiłbyś się w ilu przypadkach jest to szczera prawda. Nawet jeśli nie rani, to jest po prostu nieprzyjemne. Wiele istot czuje do niego taką awersję jak my do zgnilizny. Mam nadzieję, że mogę mówić za wszystkich.
Hermetyk ukradkiem spojrzał na Tomasa. Po eutanatosie mały przytyk spłynął jak po kaczce. Może to był faktycznie tylko żart?
- Wątpię aby tyczyło się to zmiennokształtnych. - rzucił Eteryta - Poza tym kto określał te bestie jako złe?
- Nie sądzę aby zmiennokształtni z zasady byli źli w naszej moralności. Nie uważam również aby byli dobrzy. Tylko czy zło nie jest właśnie brakiem dobra? Jesteś naukowcem Klausie. Ciemność nie ma własnej substancji, jest tylko brakiem światła. To samo można powiedzieć o dowolnej cnocie. Ich brak rodzi groźne, negatywne konsekwencje
- wyjaśnił hermetyk.
- Mieszasz Naukę z filozofią mistrzu. - zauważył Eteryta - Dobro, zło, moralność jest bardzo skomplikowanym terenem z masywną "szarą strefą". Na przykładzie wampirów. Są to pasożyty, które nie muszą nikogo zabijać, aby przetrwać. Do takiego wniosku dotarłem bez ich badania, ponieważ gdyby każda osoba, na której się pożywią ginęła, lub zmieniała się w jednego z nich, nie byliby w stanie się ukryć. Czy z tego punktu widzenia są złe? Całościowo?
- Porządkowi Hermesa zajęło wieki aby udowodnić jednorodność nauki, etyki, filozofii czy nawet tego, co określa się współczesną fizyką
- z nieukrywaną dumą odpowiedział Jonathan, lecz bez atakującego tonu - jako młodsi bracia moglibyście wiele zaczerpnąć z naszych dawnych badań. Co do zła… zaraz wejdziemy z tematykę teodycei i nas ojciec Adam pogoni - stwierdził zerkając w stronę siedzącego przy stole mnicha. Ten wygląda trochę jakby drzemał.
- Wampiry… - delikatnie pociągnął temat Tomas - ...mają jakby uszkodzoną duszę. Oni nazywają to bestią. To dość daleko idący wniosek, lecz widziałbym w tym coś pokrewnego pierwotnemu, nephandycznemu wypaczeniu awatara, acz raczej słabszemu. Pytanie pozostaje na ile jest dla nich nadzieja. Tego nie wiem.
- Czy szatan może zostać zbawiony?
- Luźno zapytał Jonathan. Raczej nie oczekiwał odpowiedzi, a raczej pokazywał trudność całej sprawy.
- "Współczesna fizyka..." - eteryta wydawał się wymawiać te słowa z drobnym obrzydzeniem - Wybacz mistrzu, ale trendy Technokracji nie trzymają się mnie. - Klaus westchnął - A chce być zbawiony?
- O ile wiem… - hermetyk lekko zamyślił się - to interpretacja kopenhaska jest wielkim zwycięstwem waszej tradycji - uśmiechnął się lekko.
- Nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć - odniósł się do kwestii zbawienia.
- I technole mają ból głowy. - odparł z uśmiechem Klaus - Tak czy inaczej. Światło źle wpływa na wampiry… i upiory? Nie miałem zbytniego kontaktu z istotami Umbry, więc nie mam danych.
- Miałem na myśli raczej popularne znaczenie tych terminów, nie ścisłą nomenklaturę
- wyjaśnił hermetyk. Tomas milczał.

Klaus się przez chwilę zamyślił. - Und wenn du zum Umbra gehst…* - Eteryta pokręcił głową odganiając myśli - Przepraszam, czasem trudno mi kontrolować myśli… albo Avatara.
- Ich vergebe dir** - z uśmiechem odparł hermetyk.
- Skoro o "bestiach ciemności" mowa… - zaczął Klaus - Mistrzu czy udało ci się dokonać jakiś odkryć co do potworka, który mnie zaatakował we śnie? Czy może po prostu muszę przestać jeść ostre rzeczy przed snem?
- Tak… ale porozmawiamy o tym na osobności, w dogodnej chwili.
- Więc jeżeli będziemy mogli się spotkać jutro, to byłbym wdzięczny
- uśmiechnął się Klaus - Przepraszam teraz jeszcze mistrzu, ale chciałem jeszcze porozmawiać z Patrickiem i Mervi… - rozejrzał się - Gdzie jest nasz drogi spec od IT…?

* A gdyby zabrać do Umbry…
** Wybaczam ci


&&&

Inkwizytor z radością przyjął zimne powietrze jakie owiało mu twarz. Wziął kilka głębszych wdechów delektując się nim.
- Zgadzam się, że nie możemy tutaj umieścić naszego stałego miejsca spotkań. To zbyt ryzykowne. Nie dla nas, lecz dla rezydujących tutaj duchownych.
Po tych słowach zaplótł dłonie za plecami, przez co zdawał się poważniejszy i starszy niż był w rzeczywistości. W lewej pole marynarki pobłyskiwał wpięty srebrny krzyż otoczony napisem “Non nobis Domine, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam!”. Stare przyzwyczajenie sprzed powołania.

- Dziękuję za wysunięcie propozycji mojej kandydatury. Cieszę się wiedząc, że znajdę w was oparcie. Niemniej jednak dobrze się stało, że nie zgodzili się z tym. Jako inkwizytor będę mieć dość obowiązków. Zwłaszcza - Gerard zawahał się sprawdzając czy Iwan go słucha - zwłaszcza w związku z Walerią. To młode, dzikie serce. Jej tradycja zawsze żyła na pograniczu tego co dopuszczalne, a co już nie. Chciałbym, żebyście wiedzieli, że ją obserwuję. Nie jest to to, co nasi bracia w pieśni nazywają postępowaniem Inkwizycyjnym, o nie. Daleki jestem od tego - powiedział spokojnie, choć wcale nie był tak daleki jak chciał, żeby Iwan myślał.

&&&

Klaus zobaczył Mervi kierującą się ku zgromadzeniu trzech magów. Mógł zastanawiać się jednak czy ona w ogóle zwróciła na nich uwagę, jako że wzrok miała utkwiony w ekranie tabletu, trzymanym przed sobą. Zatrzymała się przy grupie, jednak zdawało się, że była pochłonięta przesuwaniem palców po dotykowym ekranie.
- Angry Birds czy Clash of Clans? - rzucił Eteryta.
Mervi nawet nie zwróciła wzroku na Klausa, ale gdy tylko ten zaczął mówić, położyła wskazujący palec na ustach w geście uciszenia.
- Zaraz.
Odkleiła w końcu wzrok od wyświetlacza, ale nie po to, aby skupić się na Klausie. Stanęła bliżej Jonathana i wcisnęła mu w ręce tablet.
- Na ekranie wyświetlają się tabele przedstawiające możliwe zapotrzebowania finansowe na same urządzenia komunikacyjne dla członków Fundacji. Są one dość orientacyjne i nie przedstawiają ostatecznej sumy jaka ma być spożytkowana na składowe, ale chciałam przynajmniej przybliżyć sprawę nim oszacuję konkrety. Nie dziś, oczywiście. Każda z części tego pakietu fundacyjnego jest opisana jej możliwymi parametrami, do której przypisane są ceny. Poniżej znajdują się wykresy - przesunęła palcem w górę po ekranie - prezentujące możliwe zmiany tej kwoty zależnie od ustalonych zmiennych.
Ton Mervi był nad wyraz spokojny, zupełnie jakby z całych sił był trzymany w ryzach, aby nie wydał niechcianej nuty. Oczy jednak wyrażały nieobecne na spotkaniu wyczerpanie sił.
Klaus zamrugał kilka razy. Dawno nie widział Adepta który nie byłby: "Yolo swag, newb". Nie wiedział czemu, ale zaczął się bać.
- Mervi jak skończysz, chciałem coś obgadać z tobą i Patrickiem.

- Tak. -
technomantka... chyba... odpowiedziała Klausowi - Cena będzie też zapewne różna dla różnych osób. Inne potrzeby. - uniosła wzrok na Jonathana - Tak. Urządzenie dla Mistrza będzie wystarczająco zaawansowane, aby nie działać wstecz. Ani przyszłościowo. Potrzebuję tylko więcej danych o tym problemie. Pytania jakieś już na tym etapie?
Lekko zakłopotany Jonathan obejrzał dane z wyraźnym zaskoczeniem. Trwało kilka chwil nim się w nich pełni połapał.
- Możesz mi to wydrukować? Od razu z propozycją powiedzmy dwóch wariantów, podstawowego i nieco bardziej na wyrost. Jednakże… - hermetyk spojrzał na wirtualną adeptkę z jakąś formą goryczy - nie sądzę aby adept był w stanie przechytrzyć paradoks któremu nie podołał mistrz - uśmiechnął się delikatnie - poza tym nie przeszkadza mi to aż tak bardzo.
- Oczywiście wydrukuję, będzie w kilku wersjach.
- odparła Mervi. Nie wyglądała na urażoną w żaden sposób. Po prostu jakby na to w ogóle nie zwróciła uwagi - Nie myślę o przechytrzaniu. Ostatnio mowa była, że chodzi o problem z prostymi urządzeniami. To nie będzie proste. Warto spróbować... choćby dla dobra ogólnego kontaktu w Fundacji. - zabrała tablet. Przez chwilę milczała jakby zbierając myśli nim zapytała poważnie, patrząc teraz uważnie na Jonathana - Czy moglibyśmy porozmawiać sam na sam?
Jonathan spojrzał na zgromadzonych czy ktoś ma do niego sprawę. Klaus spokojnie kiwnął tylko głową i odsunął się ruszając w stronę Patricka, Tomas ruszył w stronę Hannah. Widząc wolne pole, Jonathan podjechał wózkiem na bok sali.

&&&

Obeszli już połowę placu. Inkwizytor postanowił kontynuować temat Klausa.
- Na naradzie zaproponowałem wciągnięcie Eteryty za zasłonę. Sam nie potrafię tego dokonać, ale wspólnymi siłami nie powinno to stanowić problemu. A chciałbym to przećwiczyć. Gdy rozmawialiśmy z wampirem Leifem to chciał on dostać się po coś za zasłonę. Myślę, że moglibyśmy go tam przeprowadzić, a we dwóch mielibyśmy przewagę, gdyby zaczął coś kombinować. A jego rodzaj zawsze coś kombinuje.
- Postaram się wysłać wam instrukcje, powiedzmy jutro, obejmujące wymagany zakres przygotowań czyniących wyprawę bezpieczniejszą.


&&&

Gdy oboje znaleźli się trochę dalej od innych, Mervi odezwała się troszkę zachwianym początkowo tonem głosu.
- Czy problemy, o których była mowa... wtedy z SMSem... Zdarzyły się kiedyś i... o ile mogę wiedzieć... - poprawiła się - ...na innym polu?
- Owszem - hermetyk uśmiechnął się - i nawet znam ich przyczyny, a tych jest wielu. Ale takimi szczegółami pozwól, iż nie będę się dzielił.
Nagle zmienił temat.
- Ładna narada po naradzie się nam tu zrobiła.
- Chyba tak...
- zerknęła na pozostałych w sali - Może to dobrze... - dodała bez pewności.
- Bardzo dobrze - stwierdził pewnie - mniej tu politykowania po naradach niż jestem przyzwyczajony. Ale to też dobrze.
- A narada była jedynie trochę irytująca.
- odparła powoli.
- Potraktuję to jako komplement.
Mervi nie umiała powstrzymać delikatnego uśmieszku wywołanego tymi słowami.
- Wydaje mi się, że wiele osób teraz zawiesi oko na członkini GreenPeace... Prawda, że sława ją doścignęła? - wykrzywiła usta w niechętnym grymasie.
Hermetyk wzruszył tylko ramionami.

- Dlaczego się tu znalazłam? - bez zapowiedzi i sprecyzowania zapytała hermetyka.
- Podejrzewam, że główną przyczyną jest przyjęcie przez ciebie oferty tworzenia nowej fundacji. Nie wiem jakiej innej odpowiedzi oczekujesz.
- Tak, zaproszenie wysłał mi Fireson i je przyjęłam. Wątpię jednak... bym była jedyną wirtualną dostępną i odpowiednią do tego celu. Proszę, nie mów mi tylko w ślepy traf.
- mruknęła - Nie wierzę w przypadki.
- A ja wiem, że istnieją
- luźno, acz trochę zaczepnie odparł hermetyk. - Poza tym, zauważ jedno. Chcieliśmy solidnie wykształconych magów. Ile takich osób zgodziłoby tutaj przyjechać? I ilu adeptów…. żyje. Trwa wojna wstąpienia, rada ją przegrywa. Jest to rzecz w materii której zgodziłem się całkowicie z mistrzem Iwanem, bierzemy najlepszych magów jakich tylko mamy do dyspozycji, a z problemami natury osobistej, dyscyplinarnej czy innej tego typu poradzimy sobie zarządzając nową fundacją. Dlatego jest tu aż tylu adeptów.
- Z czego najłatwiej było pozyskać technomantów? Nie żebym płakała...
- uśmiechnęła się lekko - ...ale jednak procent konkretny. Skoro więc technomantów jest tylu oraz eteryci dali małą fortunę, czemu nie otrzymali oni żadnego stanowiska w tej Fundacji wcześniej?
- Ponieważ praktycznie nie rozmawiałem z większym przedstawicielstwem Synów Eteru. Gromadzenie ludzi przebiegało bardziej kanałami osobistymi i to przez nie dotykało struktur danych tradycji, niż osobno. Ogólnie, z tymi haustami…
- mag nabrał powietrzą i ciężko westchnął - to było dla mnie spore zaskoczenie. Szczerze mówiąc, spodziewałbym się, że to mógł być sam mistrz Jacek lub mag podobnego kalibru zapewnił swej tradycji asa tutaj pomijając jakąkolwiek organizacje. Tak się czasem robi. Wiem co mówię, jestem z Porządku Hermesa - mrugnął jednym okiem.

Adeptka uśmiechnęła się lekko.
- W to akurat nie można wątpić. - westchnęła po chwili - Tak jak nie mogę wątpić, że pojawienie się statków Technokracji było czystym zbiegiem okoliczności. Nie mogli po prostu trafić na ślepo w odpowiedni moment, aby zaatakować.
- Bardzo cieszy mnie twój brak wątpliwości
- lekko zaironizował. Chyba nie do końca lubił taki sposób prowadzenia dyskusji.
Mervi spojrzała trochę zmieszana.
- Więc to źle, że z góry nie wątpię w sprawę z Technokracją czy z zapewnianiem asa swojej Tradycji? - zapytała lżejszym tonem, nie chcąc nastąpić na hermetyckość Jonathana.
- Nie mnie oceniać. Nie jestem sędzią - hermetyk delikatnie odniósł się do typowej roli pełnionej przez członków jego domu.
- W końcu tu jestem. - odruchowo spróbowała sobie przypomnieć wydarzenia, które sprowadziły na nią wydalenie z Kabały; bez większych sukcesów.
- Czy... - urwała na moment, po którym dopiero kontynuowała - Czy miałby Mistrz czas... chęć... dobrą wolę... do zbadania pewnego zawirowania czasu, które mnie... ogarnęło? Nie pytałam o problemy z czasem tylko ze względu na urządzenia…
- Po to tutaj jestem, aby mieć czas. W pewien sposób mamy tutaj cały czas wszechświata. Tylko niestety, nie ma go za dużo…
- hermetyk zamyślił się. Po chwili wyrwał się z tego stanu.
- Kiedy ci tylko odpowiada.
Mervi zamyśliła się.
- Sądzę, że... Nie, jutro może się nie udać... Pojutrze jest pewniejsze... Musiałabym obliczyć. - westchnęła - Dam znać po prostu. - zerknęła na hermetyka i dodała z lekkim uśmiechem - Ale raczej nie SMSem tym razem.
- Dobrze.

- Z ciekawości muszę zapytać... - Mervi postarała się w tej chwili odsunąć myśli od tego, czego dowiedziała się od Einara - Jak dobrze poznałeś osobę Firesona?
- Cóż, poznałem gdy byłem nastolatkiem, a on szanowanym, lekko siwiejącym magiem i wybitnym matematykiem
- poważnie odparł hermetyk - przez ten czas miałem okazję trochę z nim porozmawiać, wymienić doświadczenia, czy raczej je czerpać oraz trochę się poduczyć.
Mervi patrzyła w milczeniu na hermetyckiego mistrza, choć było widać, że w momencie gdy ten mówił o siwiejącym magu coś jej niekoniecznie było w smak.
- Powiedz, że robisz mnie w konia. - odparła niepocieszona.
Hermetyk spojrzał na nią poważnie. Przekręcił głowę na bok.
- Prrr… - uśmiechnął się serdecznie. - Będąc precyzyjnym, w klacz.
Technomantka nie wyglądała na rozbawioną tym, ale na pewno ulżyło jej trochę... choć po jej odpowiedzi można było wnosić inaczej.
- Faggot…
- Młoda damo, pomyliłaś domy. Ja wywodzę się z domu Quaestor, dom Pederastus został zniszczony w wojnie pomiędzy zakonem, a pewnymi umbralnymi istotami pod koniec wieku XVII.
- Właśnie poznałaś słynne hermetyckie poczucie humoru -
wtrącił wykorzystując chwilowy brak szybkiej riposty - uczą nas tego pierwsze lata terminowania - mrugnął.
- Szkoda, że nie uczą najwyraźniej, czego nie próbować w rozmowie z kobietą. - odparła uszczypliwie.
- Tego każdy hermetyk uczy się sam, na przepustce - Jonathan odpowiedział wesoło.
- To kiedy będzie twoja pierwsza? - zapytała z udawaną ciekawością.
- Rozmowa? Cóż, nie było ich zbyt wiele. Zawsze byłem człowiekiem czynu - Jonathan zrobił minę w stylu “wiesz o czym mówię” w dość komiczny, autoironicznym stylu.
- Na pewno tytanicznym czynem było pokonywanie krętych schodów wieży zanim dotarło się na dół. Na inne czyny na przepustce nie zostawało pewnie czasu. - wredny uśmieszek pojawił się na ustach Mervi.
- Wtedy jeszcze chodziłem - pozornie wesoło odparł hermetyk.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 28-08-2018 o 12:22.
Zell jest offline  
Stary 28-08-2018, 12:13   #37
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
&&&

Waleria zaczęła poruszać maszynką mając nadzieję że mechanizm się uruchomi. Była podekscytowana jak dziecko które dostało nową zabawkę. Po dłuższej chwili uznała jednak że lepiej będzie jeśli ponosi Irlandczyk o pomoc.
- Jak to uruchomić? Myślisz że to zadziała w moich rękach?
- Złożyłem to więc… powinno zadziałać... teoretycznie. - zadumał się Patrick włączając przełącznik. I wiatraczek zaczął powolutku się kręcić, czasami szybciej czasami wolniej. I diodka świeciła.
- Za dużo magów, za dużo krochmalu w ich kołnierzykach, to wynik jest nierówny. - zamyślił się Patrick z żartobliwym uśmiechem na twarzy.

Waleria pokiwała w milczeniu głową tłumacząc sobie, że malutka maszyna jest głodnym stworzonkiem które jednocześnie widzi wiele źródeł pokarmu.
- Osiołkowi w żłobie dano - mruknęła po polsku, po czym kontynuowała już po angielsku - Myślę że Mervi może mieć rację… wyświetlacz ułatwiłby interpretację wyników… ale to tylko drobny update bardziej dla komfortu użytkowania niż prawdziwej potrzeby… jeszcze raz gratuluję pomysłu. Jak myślisz ile zajmą pracę nad prototypem?
- To zależy od tego jak dokładne wyniki mają być i na jakim terenie. Im więcej tym lepiej. Pewnie w postaci zwykłej siatki triangulacyjnej. Znaczy takiej z trójkątów. - wyjaśnił Patrick i podrapał się po głowie.- To trochę zależy od Mervi. Ja umiem zbudować czujniki, ale połączenie ich w sieć i skonfigurowanie z jakimś komputerem, napisanie do tego programu… to trochę nie moja działka. Ale skoro mamy wirtualną adeptkę… a wkrótce nawet dwójkę, to nie powinno być z tym problemu. Sam czujnik i jego dopracowanie to nie problem. Choć sam w moich urządzeniach nie używam elektroniki. Nie da się jej złożyć bez lutownicy, a to… bywa czasochłonne i wymaga precyzji. Na to nie ma czasu na polu walki.

&&&

Technomantka spojrzała oceniająco na wózek Jonathana.
- Oglądał Mistrz kiedyś program "Pimp My Ride"?
- Nie oglądam telewizji
- przyznał szczerze - Prawdę mówiąc więcej korzystam z Internetu. Wiem, może być to szok.
- Nie tak ogromny.
- dało się wyczuć jakąś małą nutkę dumy w powietrzu, gdy wypowiadała te słowa - Ja też nie oglądam telewizji... mam to samo w Internecie, a nawet lepsze. Youtube jest bogatą platformą. - uśmiechnęła się - Ale chodzi mi tylko o powiązanie. Tam jakieś odrzuty z exów były zmuszane do zrobienia cud maszyny, a przynajmniej tak wyglądającej, z jakiegoś złomiastego samochodu. To w sumie dało mi mały pomysł. - poklepała rant zagłówka wózka - Eterytów mamy, zrobią mainframe. Do tego dorzucę elektronikę... synchronizując wózek choćby z platformą komunikacyjną. Jest dużo możliwości. Oczywiście sam "telefon" także będzie, ale wbudowane oprogramowanie to wielki bonus. - spojrzała w stronę eterytow - Będą się cieszyć jak dzieci.
Mistrz zaśmiał się serdecznie.
- Może o tym pomyślimy. Do tej pory nie było mi potrzebne, a wręcz utrudniałoby poruszanie. Bywałem częstym gościem w dziedzinach dość alergicznie reagujących na technologię. Ale nie planuję teraz podróży od kiedy zmieniłem zakres obowiązków na tą fundację.
- Przecież to nie musi być jedyny posiadany wózek. Na takie prymitywne domeny eterycka brać też może coś skręcić.
- pokiwała głową - Teraz... powróćmy do mojego pytania, dobrze? Chcę posłuchać o Firesonie... tylko w trakcie będę się również zajmowała... zwierzaczkiem. Musi być mu smutno. - westchnęła, po czym wyciągnęła swoje Tamagotchi - Nie ma problemu?
- Jak już mówiłem… - hermetyk zatrzymał głos - ...chyba nie muszę powtarzać.

- Słyszałeś? - zwróciła się do Tamagotchi, naciskając jego trzy guziki w zrozumiałym sobie wzorze - Jednak pozostajemy sami z komputerami i wariującym Glitchem. - zerknęła na hermetyka - A już myślałam, że jestem podrywana.
- Mistrzem podrywu jest tutaj Tomas
- hermetyk odparł lekko.
- Nie mam danych, więc nie ocenię zdolności. - najwyraźniej adeptce nie przeszkadzało, iż mowa w tym momencie o eutanatosie - Pozwól mi popłakać w moje Tamagotchi, Mistrzu. - uśmiechnęła się mało radośnie - Za złamaną nadzieją. Dziękuję. - niespiesznie odsunęła się od Jonathana, zajmując się dalej zabawką.

&&&

- A czy wy egzarcho macie do mnie jakieś prośby? Sugestie? - delikatnie pochylił głowę, jak przystało na prezbitera. Choć w czasie narady Iwan powiedział wprost, że Inkwizytor może już na równych prawach tytułować również siebie egzarchą, to jednak do końca do Gerarda nie docierały te fakty. Może zawsze myślał, że gdy dostąpi tego zaszczytu to kogoś to obejdzie?
- Bardzo zaintrygowała mnie sprawa tej istoty o oczach burzy - delikatnie pociągnął temat.

Gerard zaczął od westchnienia, dając sobie czas na przygotowanie odpowiedzi.
- Postanowiłem poznać miasto, dlatego zdecydowałem się na spacer. Dlatego i dlatego, że mam drobny problem z samochodem. W każdym razie w pewnym momencie poczułem wszechogarniającą ciszę. I wtedy zadziałały instynkty. Mój anioł stróż pomógł mi ukryć moją tożsamość. Może to efekt szkolenia, a może Wszechmocny pokierował mym działaniem. W każdym razie ukryłem się bez udziału świadomości. Ta istota wyglądała jak starszy zaniedbany mężczyzna. Przy kości. W jego oczach zobaczyłem burzę. Taką pierwotną. Nie wiem skąd to skojarzenie w mojej głowie, ale odniosłem wrażenie, że ta burza była czymś przedwiecznym. Jakby sztorm z czasów przed potopem. Jego moc była przytłaczająca.
Powoli zbliżali się z powrotem do budynku w którym chwilę temu toczyła się narada.
- Leif, wampir z którym spotkaliśmy się wraz z Walerią, też się z tym zetknął. Jednak w jego wypadku moc przyjęła postać małej dziewczynki. Jeżeli to tylko jedna istota, to może zmieniać kształty. Jeżeli zaś jest ich więcej, to musimy dowiedzieć się ile, oraz czy mają wrogie zamiary.

Zatrzymali się przed drzwiami. Inkwizytor pochylił głowę:
- Walczyłem przeciw klanowi wampirów Cieni, zwą ich Lasombra. Walczyłem przeciw wilkołakom w Norwegii, zwali ich Pomiotami Fenrisa. Walczyłem przeciw niezliczonym magom, duchom czy innym bestiom… a jednak nigdy nie czułem się tak bezsilny w obecności czegokolwiek.
Słysząc ostatnie słowa Gerarda, Iwan zmierzył go przenikliwym, surowym spojrzeniem. Gdyby inkwizytor był uczniakiem, najpewniej skuliłby się od tego wzroku.
- Ja za to czułem się wiele razy bezsilny. I wyobraź sobie Gerardzie, iż bardzo cenię sobie to uczucie. To była dygresja. Rozumiem co chciałeś mi przekazać. Proponowałbym dokładnie zbadać sprawę. Być może opracować nową pieśń na podstawie Twych przeżyć, jeśli to możliwe. Jeśli ta istota jest potężna, a jednocześnie czuła na oświecone ja, pieśń tego typu byłaby przydatna.
Mnich uśmiechnął się lekko. Inkwizytor rozumiał, iż zakonnik raczej nie oczekuje pełnego studium nad rotą, a raczej porównania z istniejącymi metodami maskowania się, bo skoro ta zastosowania mimowolnie przez maga zdała egzamin raz, jest sprawdzona. Takich rzeczy na pewnym etapie nie było potrzeby sobie mówić.
Natomiast lekko przemówiła anielica, awatar Gerarda przez bardzo radosny śmiech. Widać była bardzo rozbawiona zaistniałą sytuacją z niepojętej przyczyny.
Pozostał król Ozjasz trędowaty aż do dnia swej śmierci, i mieszkał w domu odosobnienia, bo wykluczony został ze świątyni Pańskiej, podczas gdy Jotam, jego syn, zarządzał pałacem królewskim i sądził lud.
Skinął głową. W zasadzie rozbawiło go wtrącenie anielicy. Ozjasz, król Judy… Stwierdził, że w wolnej chwili będzie musiał przeczytać jeszcze raz Księgę Królewską, żeby zrozumieć żart swojego awatara.
- To już wszystko. Dziękuję, że zechcieliście ze mną porozmawiać. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze złapać naszą Wirtualną Adeptkę. Mam do niej pewną sprawę.
Otworzył drzwi do pomieszczenia i taktownie przepuścił starszego Chórzystę.

&&&

Waleria pokiwała w milczeniu głową. Po chwili spojrzała na resztę ekipy i zapytała
- Jak myślisz dogadamy się jakoś? Bo prawdę mówiąc czarno widzę sukces naszej misji jeśli jakoś się nie dogadamy między sobą…
- Cóż…
- Irlandczyk również rozejrzał się dookoła. - Z czasem pewnie będzie nam łatwiej. Pochodzimy z różnych miejsc i różnych Fundacji. Ryby wyjęte z różnych akwariów i wrzucone razem do jednego. Wiadomo że zacznie się od wyznaczania granic terytoriów.
- W sumie techniczni, bez urazy, mają przewagę liczebną, co sprawia że czuję się z lekka niekomfortowo
- powiedziała nerwowo przygryzając wargę, po chwili zaś dodała - W dużym akwenie silniejsze ryby jedzą te słabsze. Nasze tradycje nie słyną ze wzajemnej tolerancji i wsparcia. Obawiam się więc, że zamiast współpracy będziemy mieli niekończące się przepychanki, ku uciesze lokalnych wampirów. - Waleria to mówiąc sięgnęła do torebki.
- Lokalne wampiry same przepychają się mocniej niż my. My jeszcze nie rzucamy się sobie do gardeł, zresztą… oś konfliktu widzę gdzie indziej. Nie między technicznymi, a mistycznymi.- podrapał się po głowie Healy. I dodał wesoło.- Zresztą nie ma się co martwić. I tak sądziłem, że narada potoczy znacznie gorzej.

- Cóż. Prawdę powiedziawszy, ja spodziewałam się większej organizacji ale masz rację, zawsze mogło być gorzej.
- powiedziała bawiąc się kluczykami od samochodu i przemieściła się odrobinę w stronę pojazdu. - Mam pytanie, jeśli chciałbym się z skontaktować, w celu obgadania czegoś poza protokołem - mrugnęła okiem - mam dzwonić na numer który dostałam, czy preferujesz jakąś inną formę komunikacji?
- Telefon jest chyba najlepszym wyborem. Niby mam laptopa, ale zwykle jest wyłączony.
- potwierdził z uśmiechem Patrick. - Dzwoń kiedy chcesz. Jestem dostępny prawie całodobowo.
- Dzięki i wzajemnie
- odpowiedziała Wal - będę się niedługo zbierać muszę tylko zamienić dwa słowa z Mervi, masz zabezpieczony dojazd domu czy gdzieś Cię podrzucić?
- Mam swój samochód, prawie skończony… jeśli chodzi o naprawy. Ma jeszcze kilka luźnych części… ale ogólnie dojadę nim do domu. Nie martw się o mnie. To miejsce jest zdecydowanie bezpieczniejsze od Belfastu w którym mieszkałem. - odparł z uśmiechem Patrick.
- W takim razie do zobaczenia. - dodała verbena.

&&&

Gdy Guviere wszedł do sali szybko przeszukał pomieszczenia w poszukiwaniu blond adeptki.
Dopiero po drugim rzucie oka dojrzał ją siedzącą na podłodze i podszedł.
- Mervi Laajarianne? - powiedział przekręcając jej nazwisko. W zasadzie miał prawo, w końcu nie przedstawiła się gdy wszyscy to robili, a posiłkował się tylko informacjami jakie otrzymał o innych członkach Fundacji jeszcze przed spotkaniem.
Technomantka uniosła wzrok znad Tamagotchi, na którego ekranie właśnie wyświetlało się serduszko z pikseli obok dziwnego zwierzaka.
- Prawie dobrze. - odparła z poziomu podłogi.

- Mam prośbę. I przypuszczam, że jest… jesteś - wyraźnie zawahał się w kwestii tego jak zwracać się do dziewczyny. - Że jesteś odpowiednią osobą. Chodzi o popracowanie w systemach komputerowych ludzi.
- Mhm...
- mruknęła, na chwilę spoglądając na zabawkę - Mam ci pokazać jak otwierać Worda, czy to coś więcej?
Westchnął. Wiele razy stykał się z takim a nie innym podejściem ze strony tradycji takiej jak Wirtualni, czy Eteryci. Przysiadł obok opierając się o ścianę.
- Moja przykrywka, czyli praca w policji wiąże się z pewnymi obowiązkami. I pewnymi przywilejami. Takimi jak wynajęty samochód. A auta z wypożyczalni mają w sobie nadajniki GPS - spojrzał na dziewczynę a dokładnie na to jak zareaguje na takie słowo z ust Inkwizytora. - No i niekoniecznie dobrze dla mojej przykrywki byłoby gdyby ktoś zwrócił uwagę na to, że wampirzy mag rzucił wynajętym samochodem, a kolejne dni auto stoi w nielegalnej dziupli.
- Och.
- spojrzała poważnie - A więc chodzi o nielegalne sprawki? Chyba nie chcesz prosić mnie o jakieś nieautoryzowane modyfikacje czy, Kibo chroń, hacking?
- Myślałem, że w drugiej kolejności pomówimy o pomocy w uzyskaniu dostępu do miejskiego monitoringu. Ale to byłoby nielegalne
- przechylił głowę.

Mervi uczepiła Tamagotchi przy pasku spodni.
- Niegrzeczny Inkwizytor. - uśmiechnęła się z rozbawieniem - A będzie niebezpiecznie?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem - odpowiedział szczerze. - Wydaje mi się, że nie powinno być. Ale zawsze lepiej się zabezpieczać. Zwłaszcza w pewnych nie do końca legalnych rzeczach.
- Czyli szansa jest...
- zastanowiła się... a przynajmniej tak mogło wynikać z milczenia - Czemu tak od razu nie mówiłeś? - spojrzała na Gerarda widocznie zadowolona - Kiedy i gdzie idziemy? Co robimy?
- Szczerze, to myślałem, że ty mi powiesz od czego trzeba zacząć. Ja, że tak powiem nie mam doświadczenia.
- Najszybciej będzie jeżeli zaczniemy od początku.
- wyciągnęła znany już tablet - Jak koordynaty miejsca postoju auta.
- Jeżeli podam adres, to wystarczy?
- wyjął telefon komórkowy. O dziwo smartfon i to nie z tych najstarszych - Mam też namiar na wypożyczalnię. To tam mają GPSa. W sensie odbiornik.
Wygrzebał adres dziupli jaki dostał od Adama Klausa i podał dziewczynie.
- Pracują tam wampiry? - zapytała, gdy zaznaczała miejsce na mapie wgranej na tablet - To Sabat, co?
- Wampiry nie pracują. Mają od tego ghuli. Nie zdziwiłbym się, gdyby wampir był właścicielem tego miejsca.
- Gdyby tam pracowały to nie byłaby najdziwniejsza rzecz jaką pojeby z Sabatu zrobiłyby.
- wzruszyła ramionami - Ale spać tam mogą w tej ich grupce. - zamilkła na chwilę - I wydaje ci się, że nie będzie nic niebezpiecznego? - uśmiechnęła się z niedowierzaniem - Zaczynam rozumieć czemu z Walerią łazisz...

- Wątpię, czy Sabat ma wpływy w wypożyczalni samochodów. A to tam chce usunąć ślady po moim małym “wypadku”. W dziupli Sabatu w zasadzie nie musisz nic robić. Jeszcze nie. A gdy przyjdzie czas, to będziesz mogła nawet wysadzić tamto miejsce, jeżeli uważasz, że to konieczne. Sprawa w którą chcę cię zaangażować nie powinna ocierać się o wampiry - powoli wyjaśniał, choć przywołanie imienia Walerii spowodowało, że zmrużył oczy.
- Czemu miałabym wysadzać cokolwiek? Jeżeli już to Patricka angażuj w wysadzanie. On lubi jak rzeczy wybuchają.
- na słowa o "dziupli Sabatu" jakaś niepokorna nuta pojawiła się w oczach wirtualnej - Więc... mam zmienić coś w oprogramowaniu i pamięci urządzenia, tak? Da się na odległość, jasne. O ile oczywiście GPS wciąż jest włączony... - zamyśliła się - Nawet mogłabym teraz spróbować…
- Gdyby ktoś wyłączył GPS to wypożyczalnia już by do mnie dzwoniła. Chodzi o sfałszowanie zapisanych danych. Mają wiele samochodów, wątpię, żeby ktoś obserwował go w tej chwili. Ale gdy go oddam, to mogą się zainteresować odczytami. Wolałbym, żeby myśleli, że stał pod moim mieszkaniem, a nie w zakładzie zajmującym się rozmontowywaniem i sprzedażą kradzionych samochodów.
- mówił spokojnie, po czym wstał.
- Pomyśl o tym jak wpiąć się do miejskiego monitoringu. Czy będę musiał podrzucić do centrali jakieś urządzenie, czy może masz inny pomysł. Pojutrze powinienem znaleźć dojście. Chyba, że masz jakiś pomysł jak inaczej się odwdzięczyć za czyszczenie kwestii nadajnika w moim aucie? - zapytał stojąc nad adeptką.
- A zdołałbyś coś zrobić, abym mogła sama pobawić się w ich serwerowni? Wiesz, jako technik do naprawy czy coś... Nie to, że nie ufam w twoje zdolności... - spojrzała z uśmiechem - ...ale nie ufam. Sama wolę sprawę załatwić. Co do odwdzięczenia się... - wzrok adeptki wyrażał pewne rozbawienie sytuacją - Do monitoringu podłączam się dla Fundacji, więc traktowanie tego jako zapłaty za usługę nie mającą nic wspólnego z nią jest mało opłacalne. W końcu z monitoringiem i tak działać będę... jak i ty powinieneś pomóc. Chyba. - wzruszyła ramionami - Ale co ja tam mogę wiedzieć. Jestem tylko nerdem. - co ciekawe, wirtualna nie wyglądała na urażoną w żaden sposób.

- No cóż, tak właśnie myślałem. No może gdzieś tam miałem nadzieję, że potraktujesz to jak darmową zabawę, no ale jak widać płonna była to nadzieja. Te twoje zabawki mają jakieś baterie, prawda? Ładowałaś je kiedyś kwintesencją? - Patrzył na nią w dół. - Spróbuję cię jakoś wciągnąć do tego monitoringu.
- Woah. Nie rozpędzajmy się tak. - uniosła dłonie w obronnym geście - Minąłeś kilka etapów znajomości ogierze... - spojrzała niepewnie - Chyba że określiłeś zabawkami moje komputery...
Obok rozmawiających przejechał akurat mistrz Jonathan zmierzający w kierunku chcącego opuścić kompleks, ojca Adama. Na moment na twarzy hermetyka pojawiła się dziwna, rozbawiona nuta.
- Tak… właśnie. Mówiłem o komputerach - dodał z uśmiechem Gerard.

- Cóż... - Mervi spojrzała z jakąś podejrzliwością - Nie, nie próbowałam ładować kwintesencją komputerów... Szczerze to nie widzę tego jako bezpieczne rozwiązanie dla sprzętu. - schowała tablet - Nie traktuję tego jako darmową zabawę z pewnych powodów. Muszę jeść, muszę mieć gdzie spać i na czym pracować, a do tego... Mam limitowany czas. Nawet nie wiesz jak wy wiele chcecie od swoich wywyższonych nerdów. - uśmiechnęła się ironicznie - Nie, nie marnuję czasu, bo te "zabawki" nie są dla mnie zabawkami. Nie marnuję nocy na farmieniu golda w jakimś MMO. - westchnęła lekko i dodała łagodniej - Nie chcę byś mi płacił teraz. Nie chcę byś mi pieniądze dawał. To przysługa za przysługę, która teraz mi niepotrzebna. Ale proszę... nie traktuj tego jako zwykłą zabawę dla mnie.
- Racz więc wybaczyć. Ma ignorancja wynika z niewiedzy na temat waszej tradycji. Cieszę się, że będę ją mógł poszerzyć dzięki naszej współpracy. I mam nadzieję, że szybko będzie mi dane zrewanżować się przysługą, bądź przysługami. Teraz zaś pójdę już. Nie chcę zabierać więcej cennego czasu.
- Powiadom mnie, jak załatwisz co trzeba, abym się mogła do centrali dostać. Na razie i tak muszę jeszcze z eterytami pogadać.
- skinęła krótko Inkwizytorowi.

&&&

Patrick odetchnął głęboko wyraźnie zadowolony z przebiegu sytuacji. Obawiał się bowiem, że całe ich zebranie będzie rozpamiętywaniem sprawy wieży jak i nawzajem przerzucanie się winą. A tak… jakoś się nie zagryźli, tym razem. Zauważył piszącą pod ścianę Mervi w notatniku. W PAPIEROWYM notatniku! Co jej się stało? Czyżby zetknięcie z hermetykami na tej sali obrad cofnęło ją mentalnie do średniowiecza? Patrick wiedział że wicemaster J. jest mistrzem czasu, ale nie spodziewał się takiej mocy…
Takie to żartobliwe rozmyślania towarzyszyły każdemu krokowi Healy’ego, gdy zbliżał się do wirtualnej adeptki.
- Nie spodziewałem się u ciebie jakiekolwiek admiracji dla metod bez prądu.- zagadnął przyjaźnie dziewczynę.
Mervi uniosła spojrzenie na stojącego nad nią Patricka, który teraz zobaczył, że zapisywana strona była pokryta nieuporządkowanym stosem obliczeń zakrywającym wcześniejsze "rysunki" stworzone ołówkiem.
- Coś w tym złego? - zapytała beznamiętnie.
- Raczej zaskakującego… nie spodziewałem się zobaczyć ciebie z tradycyjnym rysikiem. To raczej moja działka… - odparł z uśmiechem Irlandczyk zerkając z góry na dziewczynę. Po czym zmienił temat. - Wygląda na to że popracujemy razem… ja zapewnię mechaniczne części czujnika, ty elektroniczne komponenty. Zepniemy je w sieć pod twoją kontrolą.

- Mam nadzieję, że Klaus będzie ci pomagał.
- odparła - Wybacz, ale nie wierzę w trwałość tego, co zbudowano bez choć prostych obliczeń. - dodała poważnym tonem.
- Uszy mnie palą. - zawołał Krugger, kiedy podchodził do dwójki technomantów - Witam ułamek szefa. - kiwnął Patrickowi - Wybacz, że cię wepchnęliśmy w to stanowisko.
- Nie wiem po co w tym wszystkim Klaus…
- wzruszył ramionami Healy i zerknął na drugiego eterytę. -... koncept jest mój, czujnik zadziała… potrzebuję je tylko połączyć w sieć i nadzorować. To twoja działka Mervi. Nie wiem co Klaus miał w tym układzie dobudować.
- Primo: Dwóch eterytów zbuduje coś szybciej niż jeden. Secundo: Chcesz chyba zrobić więcej tych czujników, więc ponownie przyda się pomocna dłoń. Tetro: Zewnętrzne spojrzenie może pokazać nowe możliwości.
- Klaus się uśmiechnął - Aż tak jesteś zły, że nie chcesz mnie dopuścić do tego projektu?
- Ale ty operujesz światłem, ja trybami… to zupełnie inne mechanizmy.
- wzruszył ramionami Healy.- Twój egzotyczny paradygmat gryzie się z moim.-
Spojrzał na Klausa ze złowieszczym uśmiechem.- Natomiast w ramach zemsty wyznaczam ci rolę nauczyciela wszelkich potencjalnych eterytków jakich znajdziemy w tym mieście.
Klaus uniósł brew.
- Wiesz, to że potrafię stworzyć mikrofalówkę przy pomocy latarki, nie znaczy, że nie potrafię też jej skręcić z odpowiednich komponentów. - podrapał się po głowie - Świetnie, lubię uczyć.

- Czujnik nie jest stricte naukowy.- westchnął Healy - Nie wiem czy to taki dobry pomysł.
Ostatecznie wzruszył ramionami. - Tak czy siak… mnie bardziej martwi całe to dążenie do znalezienia węzła. Owszem…. przyda nam się taki. Ale węzły… bywają zawsze jakoś zajęte. A to święte miejsca wilkołaków, a to dom rodzinny wampirków, a to… siedziba konkurencyjnej bandy magów. Opustoszali dysponują takim węzłem. Tego jestem pewien. Kwestia tego, czy zechcą się nim z nami podzielić… jest dyskusyjna.
- Myślałem, że wysyłamy Verbenę do wilkołaków.
- zaczął Klaus - Co do Opustoszałych… dlatego sądzę, że bawienie się z wampirami, duchami, wilkołakami i wszystkim innym co mitologia w nas wypluje powinna iść na bok. Najpierw trzeba będzie się dogadać z edgelordami

- Z wilkołakami pewnie jeszcze ciężej będzie się dogadać niż z wampirami. Oni nie lubią jak ktoś im w te święte miejsca włazi.
- A musimy włazić? -
Mervi odezwała się w końcu - Co do tych urządzeń... Wolałabym, aby ktoś, kto choć trochę zna się na matematyce patrzył czy to się nie rozpadnie. Patrick... czy ty i byś na ślepo chciał most zbudować dla Śpiacych? Wieżowce projektować?
- Umbra nie rządzi się matematyką. A Kwintesencja i Eter powiązane są z Umbrą.. zresztą cała ta kwestia sieci czujnik pełna jest matematyki. Jest co liczyć.
- odparł krótko Patrick.
- Twój paradygmat najwyraźniej musi rekompensować brak wiedzy... - mruknęła.

Klaus ostro wciągnął powietrze.
- Auć. Musisz wziąć pod uwagę Patrick, że twój paradygmat też nie zgadza się z Mervi. Będziesz musiał przemyśleć jak zrobić, aby twój czytnik był "idiotoodporny", że tak to ujmę. Powszechnie dostępny? Aby dało się z nim pracować nie rozumiejąc eteru tak jak ty go rozumiesz.
- Nie musi się zgadzać z paradygmatem Mervi… bo ona nie będzie robiła czujników, tylko połączy je w sieć. Dołączy się swoim paradygmatem do zbierania danych z czujników, a nie do zbierania danych przez czujniki.
- wyjaśnił cierpliwie Healy coś co jemu wydawało się oczywiste.
- A jakie będą to dane Patricku? - uśmiechnął się Klaus - Aby połączyć czujnik w sieć zbierającą dane, która działa, Mervi będzie musiała mieć możliwość wykrycia i zrozumienia tych danych, aby wykluczyć wszelkie błędy.
- No to chyba proste… zamontuje się diodkę i jej natężenie… znaczy siłę z jaką będzie świeciła można przyporządkować liczbom. Najprostsze rozwiązania są najlepsze.
- stwierdził dumnie Irlandczyk.
- A co dokładnie będzie się składało na "siłę świecenia"? Jakie dane będą ważne? co oznacza owa "siła"? Co się na nią składa? - spojrzała mało zachwycona - Nie wystarczy, że zobaczę, iż diodka świeci trochę mocniej lub słabiej. Muszę znać cały proces, jaki spowoduje jej reakcję oraz posiadać wiedzę odnośnie wzoru jaki ją określi.
- Inaczej nasza "sieć" będzie się składała z masy webcamów, które będą dawały znać "świeci/nie świeci".
- dodał Klaus.
- Nie mówcie, że mistrz światła i pełna wiedzy wirtualna adeptka nie znają pojęcia kandeli i jak mierzyć natężenie światła?- zapytał ironicznie Patrick i wzruszył ramionami. - Jak wspomniałem, dioda… lub żaróweczka będzie świecić tak mocno jak mocny będzie przepływ kwintesencji przez czujnik.
- Ja mogę znać, ale pytanie czy ty też.
- parsknęła technomantka - Czy nie masz jakiegoś wariackiego spojrzenia na kwestię światła, która nie będzie się trzymać ogólnie przyjętych norm.
Klaus pokręcił głową.
- Przykro mi to mówić kolego, ale prostota twojego designu, sprawia, że będzie potrzeba nie lada skomplikować sieć i czytniki, aby coś z tego wyciągnąć. Tu co prawda, mógłbym się przydać. Mógłbym skonstruować urządzenie zdolne do odczytania natężenia światła. Jednak będę potrzebował przelicznika. Muszę wiedzieć jaka siła kwintesencji wywołuje energię potrzebną do zapalenia "żarówki".

Patrick spojrzał na oboje z politowaniem. Wydawali się tak… ograniczeni przez własne paradygmaty. Uwięzieni wręcz w ich niczym w klatkach.
- Jasne… zbuduję jeden prototyp z tobą i będziesz mógł z Mervi eksperymentować, by przygotować przelicznik. Zamiast diodki zawsze możemy też zamontować mechanizm zębatkowy jak w mierniku przepływu wody.
Mervi rzuciła ostre spojrzenie Patrickowi.
- Dobrze, że poszedłeś po rozum do głowy... ale to pokazuje jasno, że nie należysz do osób, których teorie będą bezpieczne dla otoczenia... nie powinno ci się dawać do naprawy nawet pilota do telewizora... w którym trzeba jedynie wymienić baterie.
- No to wstrząsnę twoim światem kochanie. Mam wszystkie papiery potrzebne, żeby wysadzać w powietrze obiekty. Oraz… sam naprawiam swój samochód i telewizor wraz z pilotem.
- odparł Irlandczyk nachylając się ku obliczu Mervi.
- Czyli jesteś w stanie zrobić dokładnie to... - Mervi spojrzała w oczy eterycie - ...co potrafiłoby dokonać wielu Śpiących. Jestem pod wrażeniem.
- Wielu? Raczej nie. Niektórzy tak. Ale to chyba psuje twoją teorię na mój temat, czyż nie?
- odparł z ironicznym uśmiechem Healy.
- Czyli twierdzisz, że wysadzanie rzeczy w powietrze, naprawa pilota oraz naprawa samochodu, to tak zaawansowane czynności, że mało kto na tym świecie tego dokona? - spojrzała rozbawiona - Musisz być dumny z siebie w takim razie. Prawdziwy z ciebie technomanta.

- Bardziej… zadowolony, że zgubiłaś tą chmurną minkę. Z uśmiechem ci do twarzy.
- odparł Patrick sam uśmiechając się szeroko. Wzruszył ramionami dodając.- Co zaś do reszty kwestii… może i wilkołaków możemy sobie odpuścić, ale wampiry nie odpuszczą nam. Skoro są tak zdesperowane by zaczepiać magów w próbach wciągnięcia nas do tej swojej wojny… - westchnął smętnie. - Dobrze jest wybierać sobie pole bitwy i warunki potyczki, ale czasami pole bitwy jest wybierane za nas.
- Przez jednego z nas… -
rzucił Klaus.
- Który najwyraźniej czuje się niewinny władowania całej Fundacji w kłopoty, które mogą skończyć się nawet krwawo. - parsknęła Mervi.
- Wampiry porwały jednego z nas. Trafiło na Walerię, ale jeśli jej by nie było równie dobrze mogłaby to być Mervi… albo ty… najsłabsze ogniwa. Ówcześnie jedyni chyba magowie śpiący poza hotelem hermetyków.- zasugerował Healy.- Pacyfizm i stanie z boku nie zawsze jest możliwe.
- Nie chodzi już o to, co się stało, tylko o to, że ona najwyraźniej nie widzi swojego błędu i tego jaką szkodę wyrządziła. W dodatku... Naprawdę nie mogła kłamać, wywijać się w rozmowie? Próbować zrobić cokolwiek? - skrzywiła się - Albo chociaż, jeżeli naprawdę nie mogła nic zrobić, nie zachowywać się teraz, jakby sama nie rozumiała problemu.
- Do tego… wydaje się nie brać pod uwagę Camarilli. Z jej sprawozdania wynikało, że w pełni wierzy wampirom z Sabatu i wolałaby przystać do nich. Z dwojga złego, wolę krwiopijcę, który nie wyrwie mi płuc, aby dostać swoją dawkę.
- rzucił Klaus.

- Tego się właśnie spodziewałem. Rady Mędrców rzucających oskarżenia i autorytarnym tonem podkreślających, że oni zrobiliby to lepiej. Tyle iż sądziłem, że inni będą gnoić naszą dwójeczkę lub trójeczkę. - odparł sarkastycznie Irlandczyk. - Przykro mi, ale nie zamierzam dołączyć się do tego chórku. Za dobrze wiem, jak łatwo jest oceniać sytuację po fakcie z miękkiego fotela, a jak trudno podejmować takie decyzje w mgnieniu oka nie mając ni planu, ni wszystkich informacji… będąc zmuszonym do balansowania nad przepaścią. Widać niewiele nas dzieli od chórzystów skoro postępujecie dokładnie jak oni. Waleria zrobiła co mogła w ciężkiej sytuacji, w jakiej się znalazła. Może mogła lepiej, może nie… w każdym razie kajać się nie powinna. A my jej zmuszać nie powinniśmy, ani oceniać tak ostro. Bo równie dobrze następnym razem znów możemy znaleźć się na jej miejscu.
- Nie będę się z tobą kłócił na ten temat.
- zaczął Klaus - Powiem tylko jedno. Jeżeli znalazłbym się w jej sytuacji i dokonał wyborów o równie potencjalnie katastrofalnych skutkach, to spodziewałbym się gnojenia i wyliczenia co zrobiłem źle. Ponieważ tak można się upewnić, że taki sam błąd już nie nastanie.
Mervi spojrzała na Patricka z irytacją, która jednak szybko przerodziła się w niewyjaśniony ból.
- Twoja sprawa. - mruknęła - Wybacz, że nie zwykłam polewać syropem klonowym każdej wypowiedzi. Za dużo takiego syropu powoduje problemy ze zdrowiem na dłuższą metę. - wstała z podłogi i przybliżyła się do Patricka - W przeciwieństwie do niej, mnie za mój błąd zżera poczucie winy, ale jak mówiłeś - na wojnie są ofiary. - przybliżyła jeszcze swoją twarz do Patricka, aby móc ściszyć coraz słabszy głos - A te ofiary akurat znałam osobiście, jak i one znały mnie…
- Tak… zmarli towarzysze broni zazwyczaj nie są anonimowi. Znam ten ból. Po prostu nie pozwalam by mnie pochłonął.
- stwierdził krótko Patrick wsadzając dłonie do kieszeni. I spojrzał po obojgu.- Nie oczekuję miziania po główce i pocieszania. To drugie ekstremum. Niemniej jeśli wiecie, że nawaliliście to nie potrzebujecie przemądrzałego członka tradycji wymądrzającego ci się nad głową, by zrozumieć swoje błędy. Zwłaszcza obcej ci tradycji.
- Problem w tym, że ona najwyraźniej nie rozumie, że jakikolwiek błąd popełniła.
- prychnęła technomantka - A ból po stracie... - załamał jej się głos na chwilę - Gdyby nie moje słowa... Oni by żyli. - zamknęła silnie oczy i zacisnęła dłonie.

- Może by żyli, może nie… rzeczywistość to więcej niż decyzja jednego maga. - odparł cicho Irlandczyk próbując ją pocieszyć. - Rzeczywistość to wiele małych kroczków różnych ludzi, małych decyzji, trudno określić która jest naprawdę kluczowa. A co się stało… to już się nie odstanie. Nie ma co zadręczać się.
Westchnął głośno dodając.- A ona tylko, podczas rozmowy z ich szefem, wzięła pod uwagę możliwość współpracy z Sabatem. Jakkolwiek potworni oni są, z pewnością źle znieśliby odmowę. Nie widzę nic złego w tym. To jeszcze nie jest bratanie się z pijawkami, ani sojusz.
Ot… wampir usłyszał to co chciał usłyszeć. I nic więcej.
- Poczekajmy aż pierwszy ci do drzwi zapuka... Życzę powodzenia.
- chyba chciała coś powiedzieć jeszcze, ale zrezygnowała. Nie było sensu wdawać się w dyskusję. - Bawcie się dobrze. - po tych słowach ruszyła w kierunku wyjścia.

- Lepiej gdy puka do drzwi, niż miałby się wbijać z kumplami przez okna. Jednego maga wszak już porwali. Dopóki ci sabatnicy uważają, że mają szansę nas pokojowo wykorzystać, nie będą agresywni.- Irlandczyk wyłożył krótko swój punkt widzenia Klausowi, nie mając jednak nadziei na zrozumienie jego logiki.
- Sęk w tym, co się stanie gdy dostaną to co chcą. Do tego nie wiemy ile im naprawdę powiedziała. - Klaus pokręcił głową i spojrzał za Mervi - Ciekawe co przypomniało jej o poległych… - spojrzał jeszcze na młodszego eterytę - Masz ochotę się napić? Wino mszalne za mało kopie jak dla mnie.
- O ile dostaną to co chcą… Kto powiedział, że mamy być fair wobec pijawek? Wbijmy im kołek w serce, zanim oni nam wbiją nóż w plecy.
- rzekł w odpowiedzi Patrick spoglądając na Klausa.- Jesteśmy magami nie harcerzykami, też możemy knuć za plecami tego… nieumarłego tałatajstwa. Niemniej nawet fałszywy rozejm czy sojusz jest lepszy od prawdziwej otwartej wojny. Zwłaszcza że na nią nie jesteśmy gotowi.
Uśmiechnął się lekko i dodał wesoło.- Sorki kumplu, ale dziś nie piję. Mam… już spotkanie zaplanowane i lepiej być na nim trzeźwym. Zrywam się do domowych pieleszy. Może jutro?

Klaus kiwnął głową po czym pstryknął palcami i sięgnął do kieszeni wyjmując zagumkowany rulon banknotów.
- 400 koron, tak jak prosiłeś. Mam nadzieję, że pomoże ci w projekcie.
- Dzięki ale… o co chodzi z tymi pieniędzmi?
- Healy wyglądał na mocno skonfundowanego tym widokiem i obracał w dłoni zwitek. Po czym szerzej otworzył oczy coś sobie przypominając i zaśmiał się cicho. - Aaaaa taaak… chodzi o SMSa? Wybacz… zaszło nieporozumienie. To co ci wysłałem nie dotyczyło kwestii pożyczki, ot… bałem się że nam ojciec Iwan pospołu z Einarem zrobią z dup jesień średniowiecza. Liczyłem na to, że będziemy… jako Synkowie Eteru trzymać się razem. I ten SMS miał o tym przypomnieć. Nie mam problemów finansowych.
- Och... Wybacz więc. Przyzwyczaiłem się do podejścia uczniaków, którzy zaczynając słodzić i mówiąc słowa o solidarności, oczekiwali pożyczki... lub lepszych ocen.
- zmieszał się Klaus.
- Ja miałem taką sytuację, że byłem jedynym uczniem jedynego mistrza naszej tradycji, więc podejście było bardzo osobistą… pyskówką w obie strony.- odparł żartobliwie Patrick oddając pieniądze.- Twój mentor był pewnie akademickim profesorem, co?
- Tak.
- uśmiechnął się Klaus - To zabawna historia, ale opowiem ci ją kiedyś. Nie będę ci więcej czasu zabierał.
- Może przy następnym piwie poplotkujemy o mentorach skoro mamy tę przewagę, że są tak daleko.
- rzekł na pożegnanie Irlandczyk i postanowił opuścić budynek kierując się ku wozowi.
Klaus westchnął i postanowił ruszyć do domu. Nie ma nic smutniejszego niż samotny niemiec pijący piwo w pubie. Może uda mu się skleić jeden kryształ energetyczny…

&&&

Mervi nie odeszła daleko, jako że postanowiła poczekać aż Irlandczyk będzie już wracał. Usiadła na murku kościelnego ogrodzenia, wpatrując się bez sensu w bruk. W tym momencie wyglądała, jakby straciła siły do ruszenia się z miejsca.
- Hej… coś taka przybita? Nie będziesz miała siły patrzeć na mnie z góry i mówić “A nie mówiłam”, gdy mi się noga podwinie. - zaczepił ją Patrick z wyraźną troską w tonie głosu. Adeptka wyglądała bowiem jak zaniedbany szczeniak porzucony na ulicy.
Technomantka uniosła spojrzenie na Patricka i chwilę jej zajęło nim zdołała wydobyć z siebie cichy głos.
- Nocuj dziś u mnie... Proszę.
- Co? Cholera. Dziś?
- Irlandczyk był raczej zakłopotany jej słowami. Co mogło dziwić, zważywszy że wydawał się cenić towarzystwo płci pięknej i z pewnością w zwykłych okolicznościach byłby zachwycony taką propozycją. Ale okoliczności nie były zwykłe.
- Dlaczego? Co się stało?- zapytał.
- Nie chcę dziś być sama... To... - głos jej się załamał - Za dużo się dowiedziałam dziś…
- A może u mnie. Łóżko mam duże i wygodne. Obiecuję trzymać ręce przy sobie i żadnego podglądania, czy to przez Umbrę czy normalnego.
- próbował negocjować Patrick.
- Mam coraz więcej do roboty... nie mogę zostawić większości sprzętu, gdy chcę coś zrobić jeszcze. - odparła Mervi, która już domyślała się odpowiedzi - Czyli... nie chcesz.

- Niech to szlag!- zaklął siarczyście Patrick.- Nie tyle że nie chcę… nie mogę… bo…
Przerwał wypowiedź i zaczął łazić tam i z powrotem. W końcu zatrzymał się i rzekł.
- Dobra… ale ja też mam warunki. Zamierzam dziś przywołać ducha. Jeśli nie u mnie to u ciebie. Może być?- dodał stanowczym głosem.
Waleria była już blisko Mervi gdy usłyszała słowo duch, zatrzymała się w miejscu. Po prawdzie podsłuchiwała, licząc że zostanie niezauważona. Co udało się jej w przypadku Irlandczyka. Mervi natomiast nie miała na tyle ochoty, aby w ogóle szukać zainteresowanego podsłuchaniem ich rozmowy i zwracać uwagę na co innego niż na konwersację.
- Duch...? - zastanowiła się chwilę, po czym pokiwała głową - Dobrze. Będziesz czegoś konkretnie potrzebował od miejsca...?
- Przypuszczam że atmosfera powinna być odpowiednia. Będę potrzebował nieco części z domu, by coś w rodzaju klatki faradaya tylko działającej do wewnątrz. Wiesz latarnię, by przyciągnąć uwagę właściwego gościa.
- wyjaśnił spokojnie Healy.- Duchy to bardzo dobra obrona… konstrukty technoludków kiepsko sobie z nimi radzą, wampiry też mają kłopoty, a i sami Technokraci rzadko kiedy bawią się w tej sferze. Duch to dobry strażnik domu. Leprechaun jeszcze lepszy, zwłaszcza jak mu wmówisz, że jego złoto jest ukryte w pobliżu twojego łóżka, ale… wiesz… tutaj chyba ich nie ma.

Waleria w między czasie powoli zbliżała się do rozmawiających. Gdy Patrick skończył mówić była już prawie za jego plecami i chociaż miała ochotę nie zrobiła “buuu”, ale odezwała się jak gdyby nigdy nic spokojnym cichym głosem.
- Jeśli potrzebujecie dogadać się z duchami mogę wam pomóc, jestem całkiem niezła w te klocki. Masz jakieś preferencje co do rodzaju ducha?
Mervi nie odezwała się, jako że to nie ona wymyśliła sprawę z duchem. Do tego... było jej w tym momencie dość to obojętne.
- Naprawdę nie chcę ci sprawiać kłopotu. Pomoc oczywiście się przyda, ale wiesz… jeśli pojedziesz z nami, to utkniesz z nami na noc.- odparł Patrick drapiąc się po karku. - Z drugiej strony, może to i lepiej. Nie powinnaś przebywać sama.
- Dlaczego uważasz, że nie powinnam przebywać sama
- zapytała trochę z ciekawości a trochę ze skrywanym oburzeniem. Nie była już małą dziewczynką i całkiem nieźle potrafiła radzić sobie sama.
- Z uwagi na wampiry… skoro cię porwały… a jesteś jedyną verbeną, to pewnie do czegoś verbeny potrzebują. - wyjaśnił nieskładnie Irlandczyk i zmienił temat.- A ducha… cóż… chodzi o ducha strażniczego. Nie miałem jakichś konkretnych planów. Każdy chętny się nada.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł...
- odezwała się w końcu Mervi z westchnieniem.

- Podoba mi się pomysł dogadania się z duchem, uważam jednak że należałoby poświęcić odrobinę czasu w celu wybrania właściwego kandydata do roboty - kontynuowała Waleria. Dziwiło ją podejście Irlandczyka. Sabat przecież sam ją wypuścił ze swych rąk nie miała więc się powodu go obawiać przynajmniej przez następnych kilku dni. Za to stanowisko Mervi nie zdziwiło jej wcale, technomaniacy tacy już byli. Zwróciła się więc do norweżki. - Myślisz, że duchy będą tworzyć jakieś zakłócenia dla pracy Twojej aparatury?
- On nie zostanie u niej… chcę go do swojej siedziby. A natura mojego paradygmatu i duchy bardzo się lubią.
- odparł Irlandczyk ignorując natarczywe narzekania Mechaniclesa na naturolubne verbeny. - Co do wymagań to nie mam aż takich wygórowanych. Ot wystarczy by duch był niekłopotliwy i czujny. Nie musi być silny.
- Myślę że takiego nie powinno być trudno znaleźć. -
zgodziła się Waleria.
- Nie znam się na duchach.
- odparła wprost Mervi - Ale wiem, że niektórzy moi lubują się w obcowaniu z takimi bytami... w Pajęczynie przynajmniej. - odezwała się technomantka - Jednak dziś... wolałabym nie gościć nikogo więcej... Nie przygotowałam miejsca na tyle oraz nie wiem jak zareagują moi towarzysze. - dodała.
- Dobra… to… jedziemy do mnie po mój sprzęt? Po drodze wpadniemy na jakiegoś hot doga w ramach przekąski, może pizzę na wynos i do ciebie? Ja zajmę się wywołaniem i negocjacjami z duchem razem z Walerią, ty… pracą… A potem ona pojedzie do domu. Co wy na taki plan?- zapytał Patrick starając się zadowolić wszystkie strony.
- Dla mnie ok. - odpowiedziała wiedźma - A ty Mervi? Nie chcę naruszać twojej strefy komfortu?
Mervi wzruszyła ramionami, nie mając już sił na nic więcej.
- Dobrze. - dodała, gdy zorientowała się, iż oczekują werbalnej odpowiedzi.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 10-09-2018, 20:26   #38
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

Wysypisko pod Lillehammer, wieczór
Gęsty, tłusty dym wzbijał się wysoko pod ciemne niebo uniemożliwiając Leifowi obserwację wysypiska z pozycji lotu ptaka. Nie dało odróżnić się nic, z wyjątkiem strzelających do góry płomieni w miejscach, gdzie rozszalały żywioł natrafił na wyjątkowo apetyczny dlań posiłek. Przy tak rozszalałym pożarze i panujących tam temperaturach nie miało już znaczenia czy śmieci są łatwopalne, czy też mokre, ciężej zajmujące się ogniem. Upiornie wysokie gorąco wysuszało wszystko w krótką chwilę, aby zaraz ogień pożerał zachłannie to co skrupulatni Norwegowie nie przeznaczyli na recykling.

Jeszcze kilka minut temu przemykanie pomiędzy buchającymi wyspami żywiołu było jedynie lekko niebezpieczne, teraz zaś obecność tam była po prostu wyrokiem. Ucichły już wycia bólu, sabatnik-piroman przestał wściekle ryczeć i powodować nowe eksplozje płomieni. Ktokolwiek tam był i nie uciekł, zmieniał się w popiół.
Brak możliwości wypatrzenia kogoś przez ten dym, oraz fakt iż nie bardzo było kogo już wypatrywać na wysypisku, wymusiły na Leifie podanie się. Lekko przeszybował nad kilkoma załogami straży pożarnej, które właśnie nadjechały swymi wozami i zaczęły szykować się do prób opanowania pożaru. Widać było profesjonalizm, ale i pewne rozluźnienie bo palenie się wysypiska w pewnej odległości od miasta, to nie to samo co pożar budynków i zagrożenie życia, oraz brak szans na smutny przymus odnajdywania zczerniałych zwłok w pogorzelisku.
Strażacy nie byli jeszcze świadomi, że czeka ich w tej kwestii niespodzianka...

Leif krzyknął raz jeszcze i skierował lot ku doskonale widocznemu Lillehammer rozłożonemu nad fiordem.
Czuł spokój jakiego nie czuł już dawno, ale jednocześnie jakąś pustkę i niekompletność jestestwa. Trudność w zmianie kształtu poza promieniem mocy runy Hajmdala, tłumaczył jej bliskością, ale teraz nie ignorował już faktu iż w zwierzęcej formie czuje się… dziwie.


[MEDIA]https://i.imgur.com/AmiPDwp.png[/MEDIA]

Okolice skoczni narciarskiej, wieczór
Gdy wefrunął do namiotu przysiadł na ziemi i rozpostarł skrzydła. Dwie pary ślepi wnet zaczęły obserwować jego ruchy, a ich właściciele porzucili leniwe pozy i spięli swe ciała drapieżników. Ptak dla kota zawsze był jednoznacznym celem, nawet dla nażartego, ot by zamordować dla zabawy. Nim jednak na Leifa spadł festiwal pazurów, wampir zaczął się zmieniać w człowieka co ostudziło zabójcze zapędy. Klommander i jeden z kotów zabranych ze schroniska zaczęli zbliżać się do nieumarłego.
“Gdzie reszta?” - spytał Einherjar już w swej prawdziwej formie spoglądając kocurowi w oczy.
“Głodni. Polowanie” padła mentalna odpowiedź. “Niedaleko”
“Znajdź. Przyprowadź.”
Ciche miauknięcie było jedyną odpowiedzią i zwierzak potruchtał ku wyjściu z namiotu. Szylkretowa kotka podążyła jego śladem, ale wampir wstrzymał ją:
- Zostań - mruknął już na głos i odmontował od sączka pełną torebkę z krwią. Rozdarł ją zębami i rzucił na ziemię, a kotka zaraz dopadła do niej i zaczęła chciwie pić posokę. Wampir tymczasem sięgnął do lodówki turystycznej wyciągając pusty pojemnik.

Światło w kamperze świadczyło, że Hannah jest w środku, toteż Leif zbliżył się do drzwi i zapukał.
- Kto tam? - padło nerwowe pytanie, a czuły słuch nieumarłego wychwycił po chwili szczęk odbezpieczanego glocka.
- To ja.
- O cholera!

Drzwi otworzyły się i dziewczyna stanęła w nich wyraźnie zaaferowana.
- Co się stało?! Gdy nie wróciłeś myślałam, że… Matko, jak ty wyglądasz?!
Wampir skrzywił się tylko i odsunął ją lekko by wejść do środka. Zakrwawione ubranie, gdzieniegdzie przypalone, oraz ślady oparzeń i przypalone włosy faktycznie sprawiały koszmarne wrażenie. Wraz z wonią spalenizny niosło to silną sugestię grilla, na którym nie wszystko poszło właściwie.
- To… to ty? - Hannah spoglądała to na nieumarłego, to na laptopa gdzie hulał właśnie odpalony stream norweskiego kanału informacyjnego ,transmitujący gaszenie wysypiska pod Lillehammer.
- Oczywiście, że nie - Leif skłamał nawet nie siląc się by brzmieć wiarygodnie. - Przypadkiem wleciałem w strefę odpalanych fajerwerków. Daj mi jakieś ubranie - dodał kierując się do kabiny prysznicowej.

- Ostatnie spodnie, ostatnia koszulka. Trzy noce, wracasz dwa razy upaprany jak po świniobiciu. Musze jutro zrobić chyba większe zapasy - usłyszał po kilku chwilach przez szum wody, gdy zmywał z siebie brud i krew.- Choć nie wiem czy mają w tym mieście tyle ciuchów. - Sarkazm krył ulgę.
Leif nie odpowiedział zmywając z siebie brud i krew i dopiero po kilku minutach wyszedł z kabiny, nagi, wycierając się ręcznikiem.

Hannah siedząc na kanapie z podkulonymi nogami i laptopem na kolanach wskazała na składany stolik, na którym leżały czarne skórzane spodnie i czarny t-shirt z logiem Gorgoroth, a wampir bez słowa zaczął się ubierać. Ruchy miał bardziej leniwe niż zwykle, zdawał się być ospały.
- Znalazłeś coś? - dziewczyna spytała zaciekawiona, taksując przy tym nieumarłego wzrokiem.
- Tak. Poszukaj ile się da informacji o wysypisku. Czyj to teren, kiedy zostało założone, co było tam wcześniej, oraz czy są jakieś ciekawe newsy o nim z ostatnich kilkunastu lat.
- Mocny trop?
- Tak. - Wampir przymocował pusty pojemnik na krew pod sączek.
- Zadzwonić po Jontho?
- Nie jest niezbędny. Miał sam się zjawić gdy skończy załatwiać swoje sprawy.
- Okey.

Cytat:
“- Jeszcze nie wiadomo co spowodowało zaprószenie ognia, ale policja nie wyklucza, a wręcz podejrzewa podpalenie(...)”
W ciszy jaka zapadła słychać było głos reportera. Wampir mruknął coś tylko i obciągnął na sobie t-shirt przykrywając aparaturę do zbierania krwi.
- Co tam właściwie się stało? - Hannah oderwała wzrok od laptopa zerkając ciekawie na Leifa.
- Powiedz mi, podejrzewasz, że sugestia pomagania tej Valerii i to czego chce ode mnie tutaj Stanisława, łączy się jakoś? - zagadnięty nie odpowiedział na pytanie sam zmieniając temat.
Hannah zagryzła usta. Chyba do krwi, ale nauczy się krwi nie pokazywać wampirom. Szczególnie wampirom w takim stanie. Chyba coś rozważała. Coś co ją bolało. Odgarnęła włosy z czoła.
- Tak. Korzystają z okazji, jeśli już tu jesteś… Więcej nie jestem pewna. Waleria miała mieć kontakt ze Stasią. Tylko, jak z nią rozmawiałam… - spojrzała w sufit. Westchnęła. - Jest albo najlepszym magiem jakiego znam albo najgorszym.
- W czasie rozmowy sprawiała wrażenie trochę dziwnej. Prosiła o wiele, licząc zapewne, że będę musiał się zgodzić... - Wampir zamyślił się. - Ołtarz, bitwa, to ważne by ustalić czy ci magowie choć po części są tu z tego powodu.

Hannah czuła, iż stąpa po dość cienkim i śliskim lodzie. Odezwała się trochę niepewnie:
- A nie musisz się zgodzić? Wiesz… - zamyśliła się - ...mnie powiedziano, że gdyby mnie skrzywdzono to zemsta będzie do trzech pokoleń. Stasia tak mówiła. Nie chciałam tego powtarzać, nie uważam aby to było nam potrzebne - uśmiechnęła się - ale warto abyś wiedział, do czego mogą być zdolni, do przemocy. A Stasia… nie wydawała się ci straszna?
- Ona nie musi wydawać się straszna. Ona taka po prostu jest. - Leif usiadł obok na kanapie i leniwie wyciągnął bose nogi przed siebie. - Gdybym miał bezdyskusyjnie wesprzeć Walerię, dałaby mi to dobitnie do zrozumienia. Tu jest jedynie sugestia.
- Może warto odwiedzić kogoś innego - dziewczyna delikatnie się wtrąciła. - Stasia wygląda na kogoś co nie poświęca szczególnie dużej uwagi… wszystkiemu. Tak trochę jakby była zmęczona.
- Wiem, dlatego wole tego nie weryfikować. - Wampir uśmiechnął się lekko. - Póki mam to niedopowiedziane, to czyniąc wedle zamiarów Pyłowej z wolnej stopy, mogę ugrać coś dla siebie. - Obrócił twarz ku Norweżce. - Ołtarz może być związany ze źródłem mocy. Waleria i jej towarzysze mogą chcieć go wykorzystać inaczej niż zamierzają Verbeny.
- Chciałabym kiedyś to tak jasno rozumieć jak Ty czy Verbeny - stwierdziła tłumacząc swój brak wiedzy.
- Może kiedyś zrozumiesz. Oni mogą mylić się względem tego kim jesteś.
- Już raz się pomylili - odparła ze skrywaną nutą goryczy. Delikatną, niewyczuwalną. Leif był pewny, że niewielu było śmiertelnych którzy pochwyciliby tą nutę w jej wypowiedzi.
- Pomylili się wyczuwając w tobie maga, lub pomylili się uznając, że go w tobie nie ma - Wampir zmierzwił lekko jej włosy. - Jedno możliwe tak bardzo jak drugie. Zresztą są inne drogi na osiągnięcie mocy i potęgi. Zbierz te informacje o wysypisku - zmienił temat - a jutro odwiedź Martę, spytaj czy przyjmie mnie na widzenie.
Hannah kiwnęła głową potwierdzając.
Spokrewniony wyczuł, iż nie do końca podoba się coś w jego wypowiedzi. Raczej natury personalnych ambicji.



Gdy Leif wyszedł z kampera do namiotu, wszystkie pięć kotów obróciło w jego stronę łby znad wylizanej do cna torebki z krwią. Przestrzeń wypełniło euforyczne mruczenie i zwierzęta zaczęły łasić się do nieumarłego. Z wyjątkiem Klommandera, dla którego więź krwi trwała już długo i potrafił zachowywać się godnie w porównaniu z neofitami.
Wampir wydawał się nie zwracać uwagi na te umizgi i wyjął telefon.
Przez chwilę wpatrywał się w wyświetlacz, aż w końcu wybrał numer opatrzony nazwą “Kuzyk”. W słuchawce panowała cisza. Mimo to połączenie zostało odebrane.
- Halo. - Leif odezwał się krótko.
- Halo nieznajomy - miły, ciepły głos zabrzmiał w słuchawce.
- Jestem kimś, kto został litościwie utrzymany przy życiu, przez piękną mieszkankę Lillehammer, Kuzyku. A znając ją, nie wydaje mi się, bym był ci już całkiem nieznajomym.
- Leif, brzmisz jak w tanim kryminale - głos w słuchawce był bardzo rozbawiony. Być może właściciel też. - Poznaliśmy się już, acz chyba dość jednostronnie.
- Chciałbym przenieść tę znajomość na dwustronną.
- Masz coś przeciwko miłemu spotkaniu w elizjum?
- Oczywiście, że nie. Aczkolwiek gdybym miał wybierać, znalazłbym miejsca, gdzie czułbym się pewniej.
- To obecnie najbezpieczniejsze miejsce w całym mieście do którego mogę cię zaprosić. Pod książęcym protektorem, chronieni potężną magią i bronią. Nie ma czego się obawiać jeśli ma się czyste sumienie.
- A ktoś ma czyste sumienie? - Leif zdziwił się uprzejmie. - Zatem elizjum. Będę tam niedługo.
- Wszyscy w oczach Boga jesteśmy grzesznikami. Lub w oczach księcia. Liczę na miłą rozmowę, do zobaczenia.
Wampir rozłączył się i przez chwilę patrzył na wyświetlacz komórki.
Elizjum…
A zatem możliwość kolejnej, upojnej ‘rozmowy’ z manekinem.
Nie czuł jednak złości, od wydarzeń na wysypisku emocje omijały go z lekka.
“Nie rozchodźcie się specjalnie daleko” polecił spoglądając w ślepia Klommandera, po czym wyszedł na zewnątrz.



Elizjum wampirów, późny wieczór
Po ostatniej wizycie w centrum spotkań lillehammerskich Kainitów, niewiele powinno Leifa dziwić, ale i tak czuł się lekko zaskoczony, gdy został ciepło przyjęty niczym wyczekiwany gość. Gdy powiedział, że ma umówione spotkanie z jednym z tutejszych wampirów, usłużny człowiek (z pewnością jeden z ghuli) bez słowa zaprowadził einherjara w głąb budynku. Nie był jedynym ze śmiertelnych tutaj, ale ochrona starała nie rzucać się w oczy, przez co elizjum wyglądało na opustoszałe, bo Leif podczas krótkiej drogi po schodach i korytarzem, nie zauważył żadnych spokrewnionych.

Pokój, który oddano mu do użytku na czas oczekiwania na ‘Kuzyka’ był gustownie urządzony i sprawiał przytulne wrażenie. Szeroka, brązowa, skórzana sofa i dwa podobne jej głębokie fotele, otaczały niską ławę ze szklanym blatem i prócz niskich dębowych szafek ciągnących się wzdłuż białych ścian, były jedynymi sprzętami w pomieszczeniu. Nie licząc gustownego, przesuwanego barku w formie globusa stojącego pomiędzy fotelami.
Okna nie było, jego miejsce naprzeciw drzwi wypełniał wielki, może nawet stupięćdziesięciocalowy telewizor plazmowy, a pozostałe ściany również wielkie obrazy. Jeden przedstawiał piękny pejzaż norweskich gór, a drugi Lillehammer nocą z perspektywy niskiego lotu ptaka. Ten drugi zresztą z początku przypominał raczej zdjęcie, ale okazało się to ręczną robotą na bazie zdjęcia. Tym bardziej dodawało to niewielkiemu pokojowi gustu.
Leif miał czas dokładnie przyjrzeć się obrazom, bo minął nie mniej niż kwadrans, nim drzwi otworzyły się ponownie.

Do pomieszczenia wkroczył barczysty, wypachniony przedstawiciel klanu nosferatu. Paskudna, wykoślawiona gęba została wzbogacona o jedno, wielgachne oko wyglądające jak zarośnięte jakąś formą pleśni czy grzyba oraz drugie, małe i wyjątkowo rozbiegane. Krzywe, wystające zęby, częsciowo połamane, niekompletne nie blokowały trochę zbyt długiego i nazbyt wijącego się krwistego jęzora przypominającego wystającą z ust pijawkę. Jego barwa kontrastowała z ziemistą cerą. Ogół twarzy i budowy ciała kontrastował też z osobą jak stanęła przed Leifem. Pachnąc modnymi perfumami, przyodziany w drogi, uszyty na miarę garnitur, błyszcząc po oczach złotym zegarkiem oraz srebrnymi spinkami do garnitury na kształt krzyża prezentował się zarazem dostojnie i karykaturalnie.

- Leif. - Einherjar wyciągnął dłoń ku przybyłemu, ignorując fakt, że tamten doskonale wie jak się nazywa.
- Dla przyjaciół Kościtrzask, polska ksywka. Tutaj też Jørgen. - Zastanawiące było jak z takimi zębami i językiem wampir nie seplenił. Uścisk miał silny i pewny.
- Z ciekawości… to ‘jednostronne poznanie’, było podczas audiencji u księcia?
- Nie, na parkingu. I trochę wcześniej. Taka praca szefa wywiadu. - Wzruszył ramionami.
- Niewiele, lub wcale zatem się pomylę, gdy stwierdzę, że zapewne wiesz o wszystkim co dzieje się w tym mieście.
- Wszystko to wie tylko Książę i Bóg - podkreślił dwa słowa z namaszczeniem przesiadając się w fotelu.
- Interesuje mnie jeden ze spokrewnionych z tego miasta. Sabatnik mający… problemy z ogniem. To znaczy potrafiący wiele w aspekcie tego żywiołu.
- Sądzę, że o to powinieneś wypytać naszą wspólną znajomą. Byłoby chamstwem wobec damy robić za pośrednika i pobierać procent. Tfu! Żydowska robota. Ale bez procentu to się nie opłaca.
- Polubiłem naszą wspólną znajomą. - Leif spojrzał baczniej na nosferata. - Wolałbym wypytywać ją o tego wampira w ostateczności. Inaczej po pewnym czasie mogłaby czynić sobie wyrzuty sumienia, że opowiedziała mi o nim.
- Sabat nie ma sumienia. - Nosferat wzruszył ramionami.
- Jakkolwiek to nazwiemy. Ona jest jedną z nich, stąd wolę nie rozpytywać jej o kogoś, kogo zamierzam zabić.
- Powiem jaśniej - wampir zrobił piramidkę z dłoni - to co mówiłem znaczy, iż możesz ją wypytać i masz moje błogosławieństwo. I to co teraz powiedziałeś nie zmienia tego stanu rzeczy. Ha! Uważam wręcz, że uzyskasz to co chcesz wiedzieć.
- Nie lubię zagmatwanych polityk Kainitów, zwykłem ich unikać. Jednak z takim miastem jak to, nie spotkałem się jeszcze nigdy. - Leif rzucił kręcąc głową. - Realna i zrozumiała tu zdaje się tylko wojna.

Rozmówca lekko przekręcił głowę jakby chciał się lepiej przyjrzeć Leifowi. Duże oko zaczęło mocniej pulsować.
- Co takiego jest tutaj nierealne - zapytał zaczepnie - poza oczywiście dotychczasowymi sukcesami naszej społeczności w utrzymaniu ładu - dodał w lekkim tonie. - Skoro się spotkaliśmy, gotów jestem poszerzyć twe zrozumienie. Pijasz?
- Tak, ale odwykłem od ludzkiej krwi - Leif odpowiedział przeciągając się leniwie w fotelu. - Jest wiele spraw, których nie rozumiem. Osoba księcia, albo czemu obie strony tolerują relacje twoje i Moniki, to tylko wierzchołek góry lodowej.
- A tolerują? Spotkałeś się z przejawem takiej tolerancji? Bo ja nieszczególnie... - Zamilkł. - Trudno, nie będę pił sam jak jakiś ciul. Co do naszej znajomości, tutaj mam zezwolenie naszego wspaniałego księcia - iskry pasji pojawiły się w oczach wampira - acz nie jest to fakt powszechnie znany. Wiedzą o tym niektórzy. Nie kryję się z tym ale też nie krzyczę. Tu, pośród swoich nikt nie wypapla. Ale z Moniką jest inaczej. Nie wie o mnie. Znaczy… - wampir szukał słów - ...nasz klan od zawsze ma pewne nieme przyzwolenie na wewnętrzne kontakty. Zbytnio się z tym nie wychylać i dopóki ktoś na własne oczy nie zobaczy to udaje, że tego nie ma licząc na przeciek informacji. Za twoich czasów nie było podobnie?
- Za moich czasów - Leif pochylił się nieco do przodu - kroczyliśmy w nocy między ludźmi nie kryjąc się i często wręcz przewodząc im otwarcie. Nie wychylanie się nie należało do szerzej stosowanych zachowań.
- I co nam po tym przyszło… Ale dobra, nie o tym chcieliśmy rozmawiać, prawda? Rozumiem, że poznałeś naszego księcia. Prawda, że jest wspaniały?
- Poznałem… - Leif miał powoli dosyć. - Przedstawiono mnie samochodowej kukle Jørgen, ubranej w perukę.

Nosferatu przyglądał się Leifowi z powagą jakby starając się dostrzec czy ten mówi poważnie. Gdy nabrał tej pewności wystrzelił z fotela tak gwałtownie, iż gdyby tylko Leif posiadał swoją bestię, najpewniej warknął biorąc to za atak. Teraz nic jednak nie zrobił.
- Niemożliwe! Skandaliczny żart, ale za to z jakim smakiem. - Zaśmiał się lekko z mieszaniną rozbawienia, oburzenia oraz czegoś mniej uchwytnego. - Chodźmy Leif naprawić ten błąd. Książę przebywa tutaj.
Einherjar patrzył chwilę na niego mrużąc oczy, po czym kiwnął głowa i wstał podążając za Nosferatu.



Kościtrzask zapukał w ciężkie, dębowe drzwi jednego z pomieszczeń elizjum. Nie usłyszeli nic, ale brak odpowiedzi nie zraził wampira przed wejściem. Pewnie otworzył drzwi zapraszając Leifa do środka i jednocześnie skłonił się w kierunku pomieszczenia.
- Raczę przedstawić książęcej mości Leifa z Einherjarów. Przybył do miasta niedawno, jak informowałem wcześniej.
W pomieszczeniu panował półmrok za wyjątkiem jego centralnej części oświetlonej mocnym, skupionym światłem biurkowej lampki. Na sporym stole leżały plany, mapy i innego rodzaju schematy (raczej geologiczne), których przeznaczenia Leif nie znał. Za to znany już mu Sigrud Krokrygg nachylał się nad papierami z pasją dyskutując o detalach z księciem.

Księciem w postaci tej samej kukły którą poznał już uprzednio.
Sigrud kiwnął głową.
Wyglądał na trochę zmieszanego.

Znów brak bestii dopomógł, bo gdyby Leif miał ją w sobie to warknąłby tylko i wyszedł. Zamiast tego stanął i wpił znużone spojrzenie w Krokrygga. Trwało to kilka długich, ciągnących się w nieskończoność minut ciszy. Zdziwiony Sigrud wpatrywał się w Leifa, a po chwili do tej samej czynności dołączył nosferatu. Ten jeszcze kiwnął głową w stronę księcia jakby potwierdzając jego słowa. Na koniec usunął się w cień za drzwi.
- Wychodzimy Leif - szepnął, a zagadnięty skinął głową bezczelnie wciąż wpatrując się w Krokrygga. Cofnął się za Kościtrzaskiem.

Na zewnątrz, zamykając drzwi, Kościstrzask zbliżył się do niego dziwnie wrogo.
- Lepiej abyś był synem Malkava. Nie lubię takich żartów - warknął.
- Malkava… - Leif spojrzał na nosferata. - Czy mógłbym wiedzieć którego przodka ma książę?
- Eysteina III, co do to za bzdurne pytanie?
- Na litość Frigg - Leif dziękował za ten spokój wypełniający go całego. - Wybacz Jørgen, staram się po prostu zrozumieć. Wy wszyscy akceptujecie stan rzeczy, w którym książę Lillehammer nie jest wampirem?
- Ród księcia jest ponad to - z takimi samymi ognikami pasji jak uprzednio wypowiedział się Kościtrzask - pokonali klątwę i uzyskali oświecenie.

Einherjar patrzył chwilę na kainitę.
- Odwykłem… nie znaczy, że nie mogę pić ludzkiej krwi. Byłbym zaszczycony, mogąc wysłuchać tej pasjonującej historii przy kielichu płynu życia - starał się wykrzesać z siebie entuzjazm i pasję, choć nie było to łatwe.
- Polecam porozmawiać z księciem. Lub ze mną, gdy zejdzie mi żółć - wampir odwrócił się na pięcie i po prostu odszedł mamrocząc pod nosem w irytacji:
- Kukła, tfu! Żartowniś jeden.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 10-09-2018 o 20:28.
Leoncoeur jest offline  
Stary 10-09-2018, 21:12   #39
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Patrick, Mervi i Waleria

Toyota pomrukiwała, piszczała i skrzypiała… jak rozdrażniony kocur. Samochód Healy’ego mógł się wydawać Mervi czymś co było niepokojącym. Bo miało się wrażenie, że zaraz jakaś drobna część się urwie i pojazd ulegnie wypadkowi. Nic się co prawda takiego nie działo, ale miało się wrażenie, że zaraz stanie, że na następnym zakręcie…
Waleria jadąc za nimi nie musiała tego przeżywać, ale Finka już tak.
W dodatku gdzieś pod koniec podróży, Patrick jakby się rozkojarzył… co znów mogło skutkować wypadkiem. Miał minę zresztą jakby stało się coś nieprzyjemnego… jakiś atak migreny. Wtedy to trzymając prawą dłoń na kierownicy sięgnął do kieszeni i grzebiąc w niej coś wyciągnął. Po czym zagwizdał cicho jakąś melodię.
I rozejrzał się badawczo. Czymkolwiek była ta chwila słabości, to tego Mervi się nie dowiedziała. Irlandczyk nie podzielił się tymi informacjami. Zresztą... dojeżdżali.
Przed oczami Mervi i Walerii objawiło się “królestwo” Irlandczyka.
Halę przemysłową. Dużą z przestronnymi oknami, ale niewątpliwie halę przemysłową.

Zagraconą halę przemysłową jak się okazało po wjechaniu, skrzynie, meble, narzędzia wszelkiego rodzaju tworzyły umowne “pokoje” wraz z garażem. Dla osób postronnych mógł być to cóż… zagracony magazyn ze ścieżkami tworzącymi labirynt, którego punktem orientacyjnym był słup wokół którego owijały się niczym wąż wąskie schody prowadzące na “piętro”.
- Rozgoście się… starczy miejsca dla wszystkich.- stwierdził Patrick parkując swój wozik w dużym metalowym kręgu na ziemi zbudowanym z grubych kabli i wyposażonym w mierniki, pokrętła i diody. Co to było i czemu to służyło? Diabli wiedzieli i pewnie Healy też.
A nie było to jedyne urządzenie tego rodzaju. Pełno ich tu było. Tak samo jak skrzynek z częściami zamiennymi. Ot… siedziba szalonego naukowca.

Przejażdżka samochodem Patricka okazała się taka, jakiej Mervi się spodziewała. Technomantka nic nie mówiła podczas podróży, choć wyraźnie było napięcie malujące się na jej obliczu przy każdym zakręcie czy mocniejszym skrzypie. Co ciekawe - rozkojarzenie kierowcy przyjęła z większym spokojem niż potępieńcze jęki agonii wydawane przez maszynę.
Nie wyglądała na bardzo zdziwioną śmietnikiem, jaki Healy określał mianem domu. Bez emocji przyglądała się temu czym zagracony był magazyn, a Patrick mógł mieć wrażenie, iż adeptka oblicza powierzchnię...
- Wiesz, że większość z tego nie ma żadnej funkcji poza ozdobną? - mruknęła finka do Patricka - Zakładam też, że i ty sam nie masz pojęcia do czego większość mogłaby służyć.
- Wprost przeciwnie… wszystko jest bardzo użyteczne, w odpowiednich rękach i w odpowiedniej chwili. Oczywiście potrzeba do tego odrobiny.. fantazji.- odparł Irlandczyk z szerokim uśmiechem.- Ty masz swoją magyę, a ta… ta jest moja.
- Przykro mi. - odparła Mervi - Są na to leki i terapie.
- Na ciebie jakoś nie działają. - odgryzł się krótko Irlandczyk.
- Nie te biorę. - rzuciła Mervi z delikatnym uśmiechem, a zaraz stwierdziła wprost - Muszę tylko pomierzyć, pomyśleć nad najdogodniejszym ustawieniem i zaprojektować przestrzeń... Tak... Tutaj raczej będzie bezpiecznie, o ile się trochę miejsce odgraci.
- Nie można… to wszystko tworzy mistyczny wzór, sieć mającą odbicie w Umbrze… cóż… będzie tworzyło jak znajdę czas, by przygotować wszystko i dopracować cały… układ mistyczny. To jeden z wielu projektów, który musi poczekać na swoją kolej.- wyjaśnił Healy.
- Świetnie. Więc jeszcze nie tworzy. - Mervi spojrzała krytycznym okiem na przestrzeń - Będzie przydatne.

- Tak czy siak.. chcecie się czegoś napić? Bo telewizji tutaj nie mam, ani żarcia. - po zwróceniu się do obu kobiet zaczął podchodzić do pudeł i wyjmować z niej zwinięte metalowe szpule ogrodowej siatki.
- Woda... Woda wystarczy. - technomantka wolała nie eksperymentować, skoro dziś wzięła pewną dawkę narkotyku. Skrzywiła się jednak w pewnym momencie z irytacją i parsknęła, gdy jej Avatar okazał zafascynowanie tym śmietniskiem jakie urządził tu Healy - Jak ci się tak podoba to zostań jego Avatarem. - mruknęła pod nosem.
Waleria przyglądała się garażowi zafascynowana, przypominał jej gniazdo altaników które widziała swego czasu w Australii. Otaczający ją chaos był w pewnym sensie nawet uroczy.
- A ja bym się napiła herbaty albo kefiru ale jak nie masz woda w sumie też będzie ok. - krzyknęła w jego stronę przyglądając się czemuś czego nawet nie potrafiła nazwać
- Herbatę mam! Natomiast kefiru jeszcze nie.- załadował siatkę do wozu i ruszył w kierunku odnogi labiryntu prowadzącego do kuchni. Po drodze spojrzał na konstrukcję której przyglądała się Waleria.- Eteroskop. Nie działa, choć wedle mego awatara, powinien.
Mervi rozglądała się po otoczeniu, najwyraźniej szukając czegoś co mogłoby ją zainteresować. Oczywiście, była tu masa niedziałającego sprzętu, części czy innej elektrotechniki... ale żadnej elektroniki. Zniechęcona przerwała poszukiwania, stojąc oparta o jeden ze słupów podtrzymujących dach magazynu.

- Eteroskop…? To coś od wykrywania eee eteru? - zapytała niepewnie. W sumie nie do końca pojmowała czym po prawdzie jest ten eter.
- Do jego wykrywania, zbierania, kontroli, manipulowania… i innych cudów. Co tam Mechanicles sobie wymyśli.- Healy znikł w labiryncie, ale wciąż słychać było jego głos.- To jest projekt mojego awatara. Ponoć twór kolejnych moich wcieleń powstały pod jego nadzorem.
Waleria słuchając usiadła na wolnym kawałku podłogi, oparła plecy o bok regału i zamknęła oczy starając się w jak najpełniejszy sposób wyczuć to miejsce, ot tak na wszelki wypadek. *Wyostrzyła zmysły, szukając charakterystycznych wibracji, punktów odniesienia i już po chwili naniosła je na swoją mentalną mapę. Uśmiechnęła się pod nosem. Tak wydawało jej się, że znalazła wystarczająco dużo fragmentów tej układanki aby ułatwić sobie korzystanie w tej przestrzeni ze sfery korespondencji. Była zadowolona z efektu.
Minęło trochę czasu nim Patrick nim wrócił z wodą dla Mervi i herbatą dla Walerii. Podał dziewczynom ich zamówienia i dodał żartobliwie.
- Na parapetówce będzie coś lepszego. Gwarantuję.
- Na pewno będzie miło. - stwierdziła Mervi bez emocji w głosie, patrząc na otrzymaną wodę - Nie miejcie jednak za złe, jeżeli się nie pojawię. Nic osobistego.
- Przymusu nie ma.- odparł spolegliwie Patrick i zabrał się za pakowanie okablowania, czujników i oporników różnego rodzaju do swojej toyoty.

Mervi wypiła szybko otrzymaną wodę, po czym podeszła do Patricka ładującego swoje rzeczy do samochodu.
- Ale na pewno zostaniesz u mnie? - zapytała ściskając opróżnioną szklankę - Nie zostawisz mnie?
- Przecież obiecałem… jak wywołam ducha i skończę z nim paktować, to wpakuję się do jakieś śpiwora i pójdę spać.- stwierdził z uśmiechem Healy. - Zwykle trzeba mnie miotłą wypędzać z kobiecej sypialni więc… się nie martw. Nie ucieknę.
- Czyli... nie porozmawiasz ze mną. - stwierdziła bez zaskoczenia choć ze ściszonym smutkiem.
- Porozmawiam… porozmawiam… kiedy chcesz.- machnął ręką Irlandczyk zupełnie nie rozumiejąc toku myślowego wirtualnej adeptki.- W końcu rozmowa to tylko kilka minut przed snem, żaden problem.
Technomantka przybliżyła się do Patricka, aby móc wyszeptać mu do ucha:
- Robię coś, czego nie powinnam... - po tych słowach złożyła delikatny pocałunek na policzku Healy'ego - Dzięki.
- Nie ma za co… naprawdę.- zaskoczony jej słowami i czynami Irlandczyk odruchowo chwycił za policzek.

Adeptka podała pustą szklankę Patrickowi, tak naprawdę nie zastanawiając się nad jego reakcją.
- Nie mam w domu żadnego jedzenia... prócz tego kamiennego, co zostało jeszcze z prowiantu jakim uraczyła nas żona Jacka. Ach... I mikrofalówka jest zepsuta. Tak na dobre.
- Ja też nie… trzeba będzie zamówić rano chińczyszyznę.- wzruszył ramionami Patrick.
Waleria ucieszyła, się że zdążyła wczoraj zrobić zakupy. Generalnie lubiła pracę z duchami, ale teraz czuła się nieswojo, trochę tak jakby trafiła między wódkę a zakąskę. Nie była zbyt dobra w odczytywaniu relacji między ludźmi, ale coś jej się wydawało, że ta dwójka ma się ku sobie. Początkowo planowała im nie przeszkadzać, ale potem uznała, że jest to w sumie głupie, przecież kociaki będą miały całą noc na amory. Zapytała więc:
- No to co bierzemy się za tego ducha?
- U Mervi mieliśmy… ja tylko skoczę na górę po parę rzeczy i możemy ruszać.- wyjaśnił Patrick i rzeczywiście ruszył, by zabrać parę przedmiotów z sypialni (w tym rękawicę i rewolwer).

Wal w międzyczasie wyszła przed magazyn i zaczęła zbierać jakieś dziwne rośliny mrucząc coś pod nosem.
- Po co ci te chwasty? - doszedł ją głos Mervi, która po chwili również wyszła na zewnątrz poprzyglądać się co robi Verbena.
- Potrzebuję kilku, jak to będzie po twojemu substancji czynnych - odpowiedziała Waleria jednocześnie odpalając aplikację w telefonie, zastanawiając się jakiego rodzaju duchy przebywają w tej okolicy.
Mervi spojrzała na Walerię lekko zdezorientowana.
- Ale wiesz, że to zielsko jest już tak skażone zanieczyszczeniami, iż pewnie się pochorujesz jeżeli zaczniesz się nim kroić?
Waleria spojrzała na nią jak krowa na malowane wrota, zupełnie nie zrozumiała o co chodzi Norweżce. Postanowiła jednak o spróbować odpowiedzieć, mówiła próbując z relacji Mervi odczytać czy dobrze zrozumiała jej intencje.
- Nie, nie zamierzam tego jeść..., to ofiara dla duchów…, nawet to skażenie ma znaczenie gdyż przynajmniej teoretycznie ma mi to pomóc skomunikować się z miejscowymi duchami, albo przynajmniej takimi którym nie będzie przeszkadzała przeprowadzka w te okolice.
- Nie mówiłam o jedzeniu tego. - zaczęła precyzować technomantka - Ale o zgubnym działaniu tych roślinek na otwarte rany. Krew w końcu jakoś wycisnąć musisz.
- Muszę i nie muszę - odpowiedziała Verberna - to wszystko zależy od sytuacji. Nie jestem masochistką i nie lubię się ciąć bez potrzeby. Myślę że w tym przypadku ofiara z krwi nie będzie konieczna. A gdyby była.. - podeszła do samochodu i wyciągnęła ze schowka rzeźbioną skrzyneczkę z wiśniowego drzewa - mam to..
Gdy ją otworzyła oczom Mervi ukazało się jej uporządkowane wnętrze. Do wieka przymocowane były narzędzia: malutki uroczy moździerz, sierp, sztylet, mała waga szalkowa, menzurki, miarki a nawet palnik. W dolnej zaś części w licznych przegródkach znajdowały się małe płócienne woreczki i kilka fiolek z podejrzanie wyglądającą zawartością. Waleria wyglądała tak jak facet z kryzysem wieku średniego który prezentuje swoje nowe ferrari wraz z nową żoną młodszą od swoich dzieci….

Mervi przyjrzała się temu co pokazywała Waleria z taką radością.
- Dużo sobie za to na którymś z konwentów fantasy policzyli?
Cofnęła się o krok, poczuła się jakby ktoś dał jej w twarz, ale nie dała nic po sobie poznać.
- Ten zestaw jest nie do kupienia - odpowiedziała cicho, obiecując sobie w duchu, że przy najbliższej okazji uzupełni go o próbkę krwi lub innych płynów ustrojowych pyskatej norweżki. W sumie ostatecznie wystarczy włos z cebulką. Uśmiechnęła się grzecznie.
- Możliwe, nie znam się na medycynie naturalnej. - uśmiechnęła się Mervi - Ale z takim wyposażeniem to chyba na LARPach biegają. Zdjęcia w Internecie były z kostiumami druidów, którzy mieli podobny asortyment... choć twoja skrzyneczka jest ładniejsza.
Waleria nie rozumiała o co chodzi z tymi larpami, ale najważniejsze było że chyba tamta nie chciała jej urazić. Oddychała, powoli uświadamiając sobie, że w sumie ma do czynienia z wirtualną, a wirtualni z reguły mała kiepskie pojęcie o cyklach życia. Spojrzała jeszcze raz na apkę, po czym zapytała
- A ty czym zwykle się bawisz?
- Ja? - zapytana zastanowiła się z powagą - Nie mam czasu na zabawę ani chęci, jeżeli o to chodzi.
- Jaki jest twój warsztat pracy - zapytała mając nadzieję, że tym razem Technomantka zaskoczy.
- Zależy od potrzeb. - odparła - Ale w głównej mierze będzie to powiązane z matematyką. Oczywiście, trinarne komputery są najlepsze, ale czasem ma się dość noszenia tego laptopa. Programy są o tyle lepsze, że można je wgrać w inne urządzenia, o niebo mniejsze, choć mniej skomplikowane od komputerów. Od biedy nawet kalkulator da radę, a i proste liczydło także może tyłek uratować. O programowaniu jako takim nie wspomnę. Niemniej wszystko co przesyła dane jest miłym sercu przyjacielem, choć ponoć niektórzy z mojej Tradycji wykorzystują i bardziej zwariowane sposoby... - zastanowiła się - W sumie powinnam spróbować kiedyś z użytecznością telegrafu…
- Z mojej perspektywy telegraf to pieśń przeszłości - odpowiedziała Verbena - ale kim ja jestem, aby osądzać fana klimatów retro..
Mervi spojrzała na Walerię z nieoczekiwanym rozbawieniem jej słowami.
- Wiesz... Nie chcę nic sugerować, ale... - odchrząknęła, chcąc powstrzymać wzbierającą radosność - ...ale komunikowanie się poprzez rozpalanie ognia na wzniesieniach, było retro wcześniej niż telegraf zaczął się do tego stwierdzenia zbliżać.

W końcu Patrick zlazł po schodach na dół, z dużym pakunkiem na plecach i czymś wypychającym jego lewy bok.
- No to możemy ruszać.- rzekł do obu dziewczyn, po tym jak je znalazł.
- Poczekaj chwilę - odpowiedziała Wal - kontaktowałeś się już z jakimiś lokalnymi duchami? (
- Kontaktowanie się z duchami to nie moja działka. Nie zawracam im astralnego tyłka, no chyba że same przychodzą pogadać. - wyjaśnił Irlandczyk.
- Czyli jeśli dobrze rozumiem, żaden z tutejszych duchów nie próbował się załapać na tą posadę?
- Żadnemu nie proponowałem.- odparł Healy wzruszając ramionami.
- I w sumie słusznie. - odpowiedziała - Nie ma tu nic wartego uwagi...

Ruszyli po kilku minutach. Toyota Patricka na przedzie, a autko Wal z nią samą za nimi. Było już ciemno. Reflektory rozpraszały mroki nocy, wraz z ulicznymi lampami. Tam gdzieś czaiły się wampiry z wrogich sobie gangów, ale Patrick nie czuł jakoś żadnej nadnaturalnej obecności w mijanych uliczkach.
Mervi, która zajmowała miejsce obok kierowcy, wskazywała Patrickowi kierunek, gdzie znajdzie jej dom... a jako że znajdował się on pośród bliźniaczych mu domków jednorodzinnych, połączonych z nim w jednej linii, mogło się zakręcić w głowie od takiego schematu ulicy.
Technomantka wyglądała jakby nie mogła się już doczekać powrotu do domu. Przeszła przez kilka schodków prowadzących do drzwi, które nie wydawały się typem szczególnie ciężkim do sforsowania. Nie musiał być.
Bo drugie z drzwi za nimi nie wyglądały już tak niewinnie.
Patrick od razu dostrzegł, iż w miejscu typowego wizjera, został skryty obiektyw, który miał tylko imitować zwykłego "judasza". Mimo że Mervi otwierała zamki z klucza, fakt że jeden z nich najwyraźniej odblokował się bez tej pomocy, dawał do zrozumienia, iż technomantka musiała uruchomić jakieś elektroniczne zabezpieczenie.
Ale to w środku było zabawnie.

Nie ma co się dziwić, że ludzie zabezpieczają wejścia do swoich domów. Nawet fakt posiadania monitoringu w większych rezydencjach nikogo nie dziwi. Jednakże dom Mervi do gigantów nie należał, a już na wejściu nawet Walerii rzuciła się w oczy kamera, umiejscowiona pod sufitem. Prawdę mówiąc, zdołali zobaczyć jeszcze dwie przed dotarciem do kuchni, choć te były już mniej widoczne... ale wciąż do zauważenia.
- Na parterze macie kuchnię i łazienkę. To akurat dobrze się składa, jako że na wasze miejsce pracy jest przeznaczony dolny z pokojów... dzienny, jak sądzę. - wskazała na nieoświetloną jeszcze przestrzeń, jaka znajdowała się kawałek od schodów prowadzących na górę.
- Patrzcie tylko pod nogi... - na podłodze wiły się zwoje różnych kabli - Jeszcze nie wszystko podpięłam. Tamten pokój na razie nie jest zbytnio używany, więc... - zerknęła na schody - I oczywiście... Nie wchodźcie na górę. Nie dotykajcie też niczego z elektroniki... może prócz czajnika. Nie rozłączcie już podpiętych kabli. Nie naciskajcie żadnych przycisków. Aby zapalić światło połóżcie dłoń na powierzchni nim sterującej. W razie czego... Mówcie, że potrzebujecie czegoś, to do was zejdę lub wam powiem gdzie szukać. - spojrzała po obydwoje - Pytania?
- Gdzie szukać tam gniazdka?- zapytał się Irlandczyk rozglądając się ciekawsko po mieszkaniu.
- Zakładam, że mogło zostać przysłonięte przez kartony... czy może jest na widoku... Wiecie, tam w pokoju nic ciekawego nie ma, więc i szczególnie zastawiony nie jest. Nie przebywam w nim tak naprawdę, więc na dzień dzisiejszy jest bardziej miejscówką tymczasową dla niezainstalowanego jeszcze sprzętu. Gości nie przewiduję... to i nie ma pośpiechu w jego aranżacji. - spojrzała podejrzliwie na Patricka - A co chcesz podłączyć?
- Moją odwróconą klatkę Faradaya… z kryształowym wabikiem. - wyjaśnił dumnie irlandzki mag.
- Rozumiem... - Mervi zamyśliła się przez chwilę - A ile to będzie pobierało?
- No… nie więcej niż taki jeden porządny serwer…- Irlandczyk próbował przeliczyć na jej miary. - Ale krótko mam nadzieję.
- Hmm... Moc bierna, czynna czy chwilowa? - kontynuowała przesłuchanie.
- Chwilowa potem bierna… taki mam plan, ale wiesz jak to bywa z planami.- wzruszył ramionami Patrick.
- Na wszelki wypadek dostanie ten pokój większy dostęp do rezerwy... - spojrzała poważnie na Patricka - Mam nadzieję, że nie sfajczysz mi tu elektryki.
- Ja też mam taką nadzieję.- stwierdził ze szczerością w głosie Healy.

Mervi spojrzała na mężczyznę z zimną powagą.
- Nie chcesz za nic tu płacić. - pokręciła po chwili głową - Przekierowałabym ten obwód... gdybym wcześniej wiedziała, że będzie tu się miała dziać taka akcja. - westchnęła ciężko - Dobra. Główne systemy odetnę na ten moment, inne zasilę awaryjnie. - dziewczyna wyglądała jakby mógł na nią spaść koniec świata w każdej chwili. A Healy tylko pokiwał głową nie wtrącając się w jej rozważania. Waleria w międzyczasie usiadła przy stoliku i zaczęła w skupieniu wyjmować poszczególne woreczki że skrzyneczki. Po chwili poszła do kuchni, wstawiła wodę na herbatę i nalała odrobinę zimnej wody do szklanki. Po czym wróciła do swego nowego stanowiska pracy i zaczęła ucierać błękitny proszek. Nie przestając swojej roboty zapytała Patricka.
- Dla wzmocnienia efektu, dasz mi trochę swojej krwi, czy wolisz napluć i liczyć się ze słabszym efektem?
- Eeee… wolałbym… ślinę. Nie szukam potężnego ducha do obrony, a jedynie czujnego strażnika. Wolę nie przyciągać uwagi bytu, którego nie byłbym w stanie się pozbyć w razie kłopotów.- wyjaśnił Healy.
- Celem tej mikstury jest przede wszystkim upewnienie się, że ściągnięty duch będzie wiedział kto jest gospodarzem i kogo powinien chronić. Będzie miała ona zastosowanie już po tym gdy uda nam się znaleźć ochotnika do tej fuchy. Niestety to akurat najlepiej działa gdy trochę się przegryzie. - podstawiła mu moździerz pod nos, najwyraźniej oczekując na splunięcie.

Mervi pokręciła głową.
- Bawcie się dobrze w spluwanie do naczynia i cały ten mistyczny BS. Ja idę na górę. - odwróciła się od magów i skierowała się do schodów, aby móc powrócić do swojego pokoju, gdzie ustawi odpowiedni poziom energii.
Wal wzruszyła ramionami i powiedziała
- BS czy nie BS, najważniejsze że działa a do tego potrzebne jest mi DNA tego człowieka, krew będzie lepsza, ale ślina też się nada...
- No dobra… niech będzie krew.- zamarudził Patrick. - Jak ją pobieramy ?
Wal zajrzała do skrzyneczki i wyciągnęła z niej zapakowaną szczelnie igłę do pobierania krwi, podała mu ją mówiąc
- Odpakuj - a sama zdjęła z głowy opaskę w celu obwiązania nią ręki irlandczyka, po czy tym zapytała - na której ręce masz lepsze żyły?
- Nie wiem… żaden wampir który mnie chciał ukąsić nie miał okazji.- stwierdził Healy nieufnie wypakowując igłę. - Nie lepiej nóż? Igły nie mają w sobie… romantyzmu.
- Ooo myślałam, że jesteś z tych wrażliwców, ale jak chcesz zrobimy to według starej szkoły - powiedziała sięgając po sztylet. Jednym sprawnym ruchem złapała go za rękę i już chwilę później z jego kciuka popłynęły trzy krople krwi wprost do moździerza.
- Wolę rany cięte niż igły. Do kul i noży miałem okazję się przywyknąć.- mruknął Patrick i wzruszył ramionami.- Poza tym jestem ze starej szkoły… nie tak jak Mervi czy Klaus. Stary Szalony Szkot, mój nauczyciel, pamięta jeszcze pierwszą Wielką Wojnę.
Wal pokiwała głową,
- Wielu mężczyzn nie lubi igieł - powiedziała szybkim ruchem przekuwając również swój kciuk. Do moździerza spłynęła tylko jedna kropla. Wal włożyła palec do ust i kontynuowała - to po to aby nie zaatakował mnie w trakcie rytuału…. Jaki masz plan? - zapytała.
- Użyję kryształu jako wabika, klatki faradaya jako naszej tarczy przed duchem. Przywabię jakiegoś do niej i ponegocjujemy. Jak się nie uda, to wypuszczę by sobie poszedł i spróbuję następnego.- wyjaśnił Patrick budując ową klatkę, na odwrót… tak by wyładowania elektryczne przepływały w środku. W centrum niej na zwojnicy ustawił dość spory kryształ kwarcu. I zaczął to wszystko łączyć ze sobą… montując przy okazji różne elektryczne instrumenty. Przez chwilę zupełnie nie zwracał uwagi na Walerię, gwiżdżąc pod nosem jakąś starą irlandzką lub szkocką melodę. Waleria gdy usłyszała odpowiedź, skinęła tylko w milczeniu głową i zajęłą się swą pracą.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 11-09-2018, 12:14   #40
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Elizjum, noc
Usłużny ghul (świadczyła o tym nienaturalna krzepa dystyngowanego staruszka) zaprowadził Leifa do jednej z sal, w której przebywało większe zgromadzenie spokrewnionych. Nieszczególnie dobre wrażenie mógł zawdzięczać córce Marka, którą już miał okazję poznać. Blondynka rzuciła mu spojrzenie pełne tak wielkiego obrzydzenia, iż niemal przez chwilę wahał się czy nie sprawdzić podeszw butów, w poszukiwaniu ekskrementów. Kobieta siedziała przy stoliku wraz z dwoma innymi osobami. Zniewieściały gość bawił towarzyszy kanciarami sztuczkami oraz swym dość piskliwym głosem. Jak Leif zdołał się dowiedzieć, nazywał się Jesper i wiele wskazywało, iż był stosunkowo młodym wampirem. Trzecią osobą przy stole była Rosa, wyjątkowo mikrego wzrostu i niemal dziewczęcej postury łysa wampirzyca. Wyglądała trochę jak jakaś upiorna wersja skrzata o ziemistej, niezdrowej cerze.
Tego wszystkiego Leif dowiedział się od Carstena, całkiem miłego w obyciu jegomościa o rumianej cerze, gęstej, siwej brodzie oraz twarzy zoranej setkami bruzd. Sposobem bycia przypominał bardziej amerykańskiego farmera i jak na norwega był bardzo otwarty, serdeczny i wylewny. Ingrid Stenkilsson którą einherjar miał okazję już poznać, dosiadła się do nich po kilku chwilach. Wyraziła wyjątkowo szczerzą (czego Leif był pewny) radość z jego obecności w Elizjum. Twierdziła, że trzeba się integrować wobec zagrożenia ze strony Sabatu.

Podczas niezbyt zręcznie prowadzonej przez Leifa rozmowy o niczym, nabył całkowitego przekonania, iż z księciem w postaci jaką miał przyjemność poznać wszyscy czują się dobrze i niebywale chwalą sobie takiego przywódcę. Carsten zażartował, czy aby stary wampir nie planuje detronizacji władz.
- Nie czuję się nawet po części godnym do czegoś takiego - Leif odpowiedział poważnie. - Wszak ród księcia pokonał klątwę osiągając oświecenie. Wciąż nie do końca rozumiem czy książę to spokrewniony, czy nie.
- Tak, to znaczy nie… - Carsten trochę się plątał.
- To skomplikowane - zaczęła składniej wyjaśniać Ingrid - ród księcia, to spokrewnieni, ale obdarzeni specjalnym darem. Już jego przodek nie lękał się słońca, ani nie musiał pić vitae. Spokrewnieni z tego rodu mogą też chorować, jak ludzie, co raczej nie zdarza się innym z naszego rodzaju. - Zmrużyła oczy z lekkim uśmiechem.
- No i oświecenie - dodał Carsten, nie rozwijając tematu. Albo nie chciał się w to zagłębiać, albo sam się w tym po prostu nie rozeznawał.
Ingrid była bardziej otwarta:
- Oświecenie to moralna czystość i wręcz niesamowita przenikliwość.
- Każda przenikliwość ma swoje granice. Podejrzewam, że ta książęca jednak nie?
- Zapewne masz rację. - Opiekunka elizjum przekrzywiła nieco głowę. - On przewidział twoje przybycie. Wiedzieliśmy, że się zjawisz.

Leif milczał przez dłuższą chwilę, zanim znów podjął rozmowę:
- Sporo tu członków Rodziny, a jeszcze Nabhan, Marek, Valborg, Kościtrzask, Sigurd. - Rozejrzał się po sali. - Jest w Lillehammer ktoś jeszcze ze spokrewnionych by mieć przyjemność poznać?
- Jest, a jest - stwierdził luźno Carsten widocznie zadowolony z siebie, że zdradza taką tajemnicę - mam tutaj dwójkę dzieci. Ale.. Chyba raczej niebawem już jedno. Sabat… - Zacisnął pięść.
- Czemu “niebawem”?
- Bo jeszcze… mam nadzieję. Tylko, że każdej nocy mniej.
- Jeżeli dobrze rozumiem… potomek zaginął?
- Tak. Po ostatniej walce. Widzisz, prowadzę tu dość znaczne interesy. I legalne, czym warto się chwalić. Jestem właścicielem… tak jakby większej części przemysłu. Sabat chciał mi to… nam. Wszystkim... Nawet nie odebrać, do kurwy nędzy - pokręcił głową - tylko zniszczyć. Bezmyślnie.
- Sabat stosuje taktykę spalonej ziemi - wtrąciła się opiekunka Elizjum - co utrudnia nam obronę. Sporo naszych zaginęło ostatnimi czasy lub po prostu unika pokazywania się przy nas. Mam tylko nadzieję, że to nie ze strachu, a pragmatyzmu. - Uśmiechnęła się.
- Sporo? - Leif nie musiał udawać zdziwienia. - Jeżeli sporo się ukrywa to - spojrzał na Carstena, a potem na Ingrid - ilu właściwie jest tu członków Rodziny?
- Widzę twe zaskoczenie - Ingrid znów uśmiechnęła się - będzie rozkoszą to powiedzieć. Tylko czy chcę… - zakręciła włosy wokół palca - a może potrzymam cię w niepewności, co? Swego czasu mieliśmy tutaj spory problem z przeludnieniem. Stąd między innymi aż dwóch oprawców. Trochę zepsuliśmy kontrolę granic. Będzie z… - na jej twarzy wykwitło zastanowienie - albo jeszcze nie... - Zaśmiała się. - No dobra, dobra… Jak myślisz?

Stary einherjar zastanowił się i potoczył wzrokiem po sali.
- Drugie tyle niż ci co są tutaj i nieobecni, przeze mnie wymienieni?
- Blisko. Dwadzieścia jeden głów - kobieta badawczo przyglądała się reakcji Leifa, który nie spuszczał spojrzenia i nie unikał wzroku Ingrid. Carsten za to bardziej interesował się zawartością małego pucharu pełnego krwi.
Końskiej krwi.
- Jak za starych, dobrych czasów - einherjar odpowiedział opiekunce elizjum, z uśmiechem patrząc jej w oczy. - Wieki temu na tej ziemi nikt nie przejmował się ile dzieci Canarla przypada na śmiertelnych. Ale chociaż może i przyjemny… to jednak ewenement, jak na dzisiejsze czasy.
- Nie jest jak za starych, dobrych czasów - odpowiedziała spokojnie lecz z silnym chłodem. - Tamtejsze społeczeństwo było drapieżnikami. Żyło wojną. Nikt nie przejmował się ilu ma synów, lecz synowie obracali się przeciw ojcom, ojcowie wybijali potomstwo, brak miejsca, mniej ludne osady ludzkie wymuszały silną rywalizację. Nie, nie jest jak kiedyś. I oby nie było.
- On chyba nie wie, Ingi - pieszczotliwie skrócił imię wampirzycy Carsten. - Widzisz Leif, tutaj mało kto regularnie spożywa krew ludzi. Owszem, jest elementem… diety. Książe w swej mądrości nadzoruje tego typu problemy i ich aspekty.
- Nie przejmuję się tym, pijam ze zwierząt - odpowiedział Leif przenosząc spojrzenie na wampira. - Ale to słuszne co czyni książę. Nawet w czasach krwi i topora, gdy nic nie przeszkadzało kogoś ubić, czy wyssać do cna… staliśmy na straży, w obronie ludzi. Jak farmer na straży swej trzody, nie wybijający bez potrzeby i potrafiący poświęcić życie chroniąc ją przed wilkami.

Zaskrzypiały drzwi sali i pojawił się w nich Marek, oraz drugi jegomość. Towarzysz szeryfa był pewnym siebie, szczupłym jegomościem o władczym spojrzeniu, blond włosach i błękitnych oczach. Wkroczył do pomieszczenia pierwszy obdarzając zgromadzonych miłym, powitalnym uśmiechem. Przyodziany był w gruby sweter dopasowany do eleganckich spodni w kant. Marek podszedł do stolika swej córki, natomiast nowo przybyły ruszył w kierunku Leifa. Oparł się o stolik i nachylił.
- Aut bibat, aut abeat.
- Valborg? - spytał wprost einherjar powstając i spoglądając z ciekawością na wampira. Starał się ukryć fakt, iż nie ma pojęcia co ten właśnie rzekł.
- Nie przyjacielu - kainita podał mu dłoń na powitanie - Olaf, książęcy seneszal. Valborg aktualnie gasi pożar. Dosłownie i w przenośni. Przed chwilą rozmawialiśmy. Pytałem czemu z nami nie pijesz.
- Nie odmówię, choć wolałbym nie ludzką Olafie. - Leif uścisnął mu dłoń. - Rzeczywiście widziałem jakąś łunę… - dodał wymijająco. - Valborg kieruje strażą pożarną? - Uniósł brwi i uśmiechnął się lekko zaznaczając, że nie mówi poważnie.
- Czasem mam wrażenie, że wszyscy tu robimy za strażaków. Tylko, że siedzimy jednocześnie w piekle. - Westchnął dosiadając się. Pozostałe wampiry milczały. - Ale z piciem - wrócił do tematu o krótkiej przerwie - to mnie nie oszukacie. Czuję od was masą ludzkiej juchy. - Spojrzał nań przenikliwie.
- Nie piłem z człowieka blisko dwa lata - Leif nawet nie mrugnął. - Ostatnio w elizjum w Uppsali. Nalegali. Jakaś tradycja.
- A ja jestem synem Malkava - seneszal rzucił żartobliwym tonem.

Opiekunka elizjum zaśmiała się lekko na ten widać wyborny żart. Widząc brak szczerej reakcji Leifa, wytłumaczyła:
- Malkavianie od kilkudziesięciu lat nie mają wstępu do miasta po jednej z ich… akcji. Czy żartów jak to wolą zwać.
- No tak - bez przekonania potwierdził Olaf przywołując gestem służącego z kielichami krwi. - Końska. Tylko proszę, bądźmy szczerzy ze sobą. Lubię cię, einherjar.
- Czym zasłużyłem sobie na tę sympatię, Olafie? Widzę cię po raz pierwszy i uczyniłem nietakt zgadując w Tobie kogoś innego.
- Masz na pieńku z Sabatem. Przyjaciel mojego przyjaciela, a wróg mego wroga… i tak dalej. Marek cię lubi, a to samo w sobie wystarczyłoby. No i nieczęsto mamy okazję gościć tak tak znamienitego spokrewnionego. Wręcz chodzącą kronikę historyczną. W postaci bohatera z dawnych opowieści. - Uśmiechnął się kątem ust podejmując puchar krwi w celu wzniesienia toastu albo chociaż stuknięcia się nimi, co Leif spełnił.

- Zaskoczyłeś mnie - einherjar odezwał się po dłuższej chwili. - Stare opowieści nie przetrwały, wszak czytałem wikipedię. O których z nich mówisz? - Spojrzał baczniej na seneszala.
- O śpiącej królewnie - seneszal wzruszył ramionami - chociaż osobiście wolę te batalistyczne. Ale dobra, my tu gadu gadu, a miasto nam stygnie. Jutro uderzamy na Sabat. Byłbyś kontent?
- Nie. - Leif pokręcił głową. - Nie lubię tłoku, co pewnie wiesz jako znawca opowieści batalistycznych. - Leif upił kolejny łyk z pucharu. - Ale ta wojna jest mi nie po myśli, to problem względem moich planów, a i chcę zabić jednego z sabatników. Rzeknij ilu ich jest i gdzie są, a może przywrócę dawne opowieści, jak tę o Stiklestadt.
- Nie śmiałbym proponować roli żołnierza - Olaf stwierdził szczerze - współcześnie takich jak wy określano mianem komandosów. Jeśli jesteś chętny, o szczegółach porozmawiasz z Markiem. Poza ghulami w całej akcji wezmą udział cztery osoby. Ja, Marek, Kościtrzask oraz nasz przyjaciel jak tylko ruszy tyłek - serdecznie acz uszczypliwie potraktował Carstena. Ten tylko kiwnął głową.
- Celów jest kilka - Olaf dokończył - myślę o wsparciu innych… choć to jakby nie pierwszy front. Maria może ruszy swoje wróżki. - Westchnął. - Ale dość o pracy.
- Wróżki? - Leif uniósł brwi pociągając kolejny łyk.
- Kurwy - bez ogródek wyjaśnił Carsten - taka nasza pieszczotliwa nazwa. Już nawet nie pamiętam z czego się wzięła.

- Niepozorny sabatnik bardzo żywo i chętnie posługujący się ogniem, prawie jak mag - Leif zmienił temat tym razem o dziwo spoglądając na Ingrid. - Kim jest i gdzie można go znaleźć?
- Jak go znajdziesz, kurwiego syna - odpowiedział Carsten - to poślij go do piekła.
- Co racja - wampirzyca westchnęła - to racja. To jeden z ważniejszych sabatników. Nie mam pojęcia jak się wabi. Co ciekawe - skrzywiła się bardzo - jest Tremere. I chyba tylko dlatego, że nie wiemy jakie ma PRAWDZIWE - bardzo mocno wymówiła te słowa - imię, wciąż chodzi po tym świecie. Z tego co mi wiadomo jest specjalistą od ognia, snów oraz duchów.
- Z pewnością wasz wywiad ma pojęcie o jakimś sabatniku średniego, lub niższego szczebla. - Leif upił kolejny łyk z pucharu.
- Imiona są jak ubrania. Tak samo jak ty nie nazywasz się Leif.
- Me imię: Legion. - Einherjar wykrzywił się w parodii wymuszonego uśmiechu. Czuł się zmęczony przebywaniem wśród wampirów i ospały brakiem bestii. - Leże sabatnika, a po zmroku dam odpowiedź, czy pójdę z wami.

Olaf wzruszył ramionami.
- Nie mnie się targować. Możesz porozmawiać z księciem.
- To nie targi. Jeżeli znacie miejsce spoczynku Sabatnika, znaczy to, że nie jesteście w stanie uderzyć w niego w dzień by go przejąć. Ja jestem w stanie. Nie wiecie nic o ogniomistrzu, dowiem się od tego sabatnika. Niczym nie ryzykujecie.
- Widzisz… lubię cię. Co nie znaczy, że bezgranicznie ufam - spokojnie, rzeczowo wyjaśnił Olaf. - I nie mam na myśli zdrady, krzywdy czy cokolwiek z tych rzeczy, spokojnie. - Uśmiechnął się chcąc lekko złagodzić ton. - Jednak zarówno twój klan jak i Ty sam nie zostałeś opiewany w pieśniach jako tysiącletni głaz spokoju. Jako oaza niewzruszona, jako… sam wiesz. Po prostu nie chcemy nagłego, nie planowanego rajdu. I tak, nie chcemy uderzyć na jego stałe schronienie lecz w nocy jutrzejszej. Acz schronienie znamy. Tylko, że to atak na gniazdo szerszeni.
- Nie mam nic wspólnego z waszymi klanami. - Wzrok Leifa stwardniał, choć brak bestii nie czynił takiego wrażenia jak wtedy gdyby ją w sobie miał. - Ilu Sabatników, jak potężnych i ilu ich ghuli jest w tym leżu? - spytał rzeczowo.

Do ich stolika podszedł Marek.
Uśmiechnął się serdecznie i chyba swoim pięknem sprawił, że nagle nerwowość w ich gronie opadła. Widać ładna buźka miała więcej zalet niż tylko wzbudzanie sympatii.
- Sporej części z nich nie dałbym rady nawet dawniej - odezwał się żartobliwie - a co do dopiero teraz jak się zgnuśniało. Olaf, na moją odpowiedzialność, dobra?
Seneszal zmierzył szeryfa skupionym wzrokiem. Po chwili kiwnął głową.
- Świetnie. - Marek również skinął. - Idę jeszcze porozmawiać z księciem. Trzeba skonsultować detale. Poczekam potem na ciebie Leif. - Uśmiechnął się po raz kolejny i wyszedł. Leif zauważył, że zarówno panie jak i panowie lekko podążyli za nim wzrokiem.

- Chcecie mi rzec… - Leif mówił spokojnie na powrót zwracając się do seneszala - że wasz wywiad nie ma informacji o leżach niektórych członków Sabatu, lub średnio ważnych sfor?
- Nie chcemy się dzielić tym - Olaf spokojnie wyjaśnił. - Nie lubię samotnych, pozaplanowych akcji. Spójrz na miłego nam Carstena. Gotów wymierzyć zemstę samodzielnie.
Wspomniany wampir nie odpowiedział. Chyba nie miał za złe takiego posłużenia się jego osobą.
- Ustalmy coś Olafie. - Leif złożył dłonie w piramidkę i oparł na nich brodę. - Marek mówił mi o wielu prawach i zakazach w Lillehammer, ale nie o tym, że nie można napierdalać Sabatu. Mogę działać sam, po omacku i będzie potrzeba gaszenia pożarów, albo dacie mi informacje bym działał rozważnie i może was wsparł, choć nie otwarcie. - Patrzył Olafowi w oczy. - Potrzebujesz skonsultować się z księciem? Proszę seneszalu. Ja długo czekał nie będę.
- Sądzę, że Marek wszystko ci wyjaśni - kainita rzucił odpowiedzią trochę od niechcenia. - I zapewne powie co chcesz usłyszeć. Za darmo dam ci nawet jedną lekcję. To, że czegoś nie zabraniamy nie oznacza, iż przykładamy ku temu rękę. Jest to swoisty ukłon w stronę wolności jednostki.
- Czekam zatem. - Leif wciąż patrzył Olafowi w oczy. - Jak znajdujesz tę krew Inge? To musiała być piękna kasztanka - dodał całkowicie poza tematem rozmowy.
- Nie przepadam za koniną - kobieta odpowiedziała całkiem szczerze.
- Piłaś kiedyś człowieka do cna, czując w krwi ostatnie bicie serca?

Wampirzyca wyglądała na naprawdę zmieszaną tym pytaniem. Uratował ją Olaf.
- Wybacz Leif… to jest bardzo intymne. Takie już są damy. My, faceci możemy pozwolić sobie na więcej wulgarności. - Mrugnął.
- Złe czasy, gdy musimy się ukrywać. Złe czasy gdy musimy polować na ludzi zamiast przyjmować chętnych do ofiarowania swej krwi. Złe czasy, gdy to intymne - w głosie einherjara zabrzmiała nostalgia. - Jeżeli zechcesz Inge, to dam ci to, poza limitami księcia i bez wyrzutów sumienia. - Zbliżył twarz do wampirzycy. - O tak, jesteśmy drapieżnikami. Wszyscy. Dawniej i teraz. Zabijesz człowieka, nie zabijając człowieka. Przyjdź, gdy zechcesz.

Kobieta kiwnęła głową. Chyba bez przekonania. Carsten zaśmiał się lekko i rubasznie.
- A mnie to już nie zaprosicie?
- Czemu nie…? - Einherjar nie odwracał spojrzenia na wampirzycy. - Przybądźcie oboje. Nietaktem będzie gdy spytam które z dzieci Kaina są Waszym przodkami? - znów zmienił temat.
- Sam chciałbym to wiedzieć - Carsten odpowiedział dość zaskakująco - I chyba tyle mogę powiedzieć w tej sprawie. Inge jest czarownicą - lekko uszczypnął słowami kobietę. Na moment wyraz jej twarzy był lekko złowrogi.

Olaf przyglądał się toczonej dyskusji przy drugim stoliku. Właśnie, bardziej przyglądał niż podsłuchiwał.
- Czarownicą. - Leif skinął lekko głową. - Zawsze to jakaś magia. Może nie taka jak przybyszów do miasta, ale zawsze.
- Sigrud jest dużo lepszy w opanowaniu sztuki - wampirzyca zakręciła palec we swe włosy - wręcz niesamowicie dobry.
- Ingie…. - Lef spojrzał na wampirzycę uśmiechając się lekko. - Magia przy Magyi, to jak szczotka i szufelka przy śmieciarce. Podziwiam, aczkolwiek… Ci co przybyli do miasta mogą wedle zachcianki przenicować rzeczywistość, a nie czynić kuglarskie sztuczki. Mogą się w wojnę włączyć, ale po której stronie? - spytał retorycznie spoglądając na Olafa.

Kobieta zacisnęła mocno usta wbijając zimy wzrok na Leifa. W tej chwili, przez ten jeden ułamek chwili przepełniony nienawiścią, siłą ego oraz poczuciem wyższości zrozumiał, iż poprzez kwestionowanie sztuki jej klanu właśnie sprawił sobie wroga w opiekunce Elizjum. W przeciągu następnej sekundy jej oblicze przybrało ponownie wyraz serdecznej maski.
- Wybaczcie, mam jeszcze rozmowę. - Skinęła głową i odeszła do drugiego stolika. Olaf podążył za nią wzrokiem.
- Nie rozmawiasz zbyt dużo z innymi. Wpadki w słowach potrafią być boleśniejsze niż w walce - rzucił jakby od niechcenia zupełnie nie wydając się przejęty wzmianką o magy czy nawet dopytując o termin którego być może nie zna. Carsten wyglądał na niezbyt zainteresowanego rozmową.
- Złe to czasy - odpowiedział Leif patrząc na siedzącego stolik obok seneszala, skupionym, chłodnym spojrzeniem - gdy za szczerość otrzymuje się niechęć. Złe to czasy, gdy czując krzywdę i nienawiść odchodzi się z zadrą w sercu miast zwać na holmgang. Jesteście słabi, skupiając się na knuciu i chowaniu uraz. Nie moja to rzecz jednak jak żyjecie.
- Zawistni, nie zawistni - wtrącił się Carsten - ale za to chyba jednak szczęśliwi. Nie bez powodu wielu spokrewnionych szukało tutaj schronienia.
- Tak… - Olaf dopiero teraz upił drugi ły krwi. - Rzecz o magach obiła się o moje uszy. Nie sądze aby byli ważni.
- Zatem jesteś głupcem, Olafie.

Olaf rozciągnął się leniwie na siedzisku. Stare kości strzeliły w stawach. Delikatny rumień krwi przepłynął mu po skórze.
- Przeproś.
- Nie Olafie.
Leif upił ostatni łyk końskiej krwi i odstawił pusty puchar. Nie zdążył zrobić dokładnie nic poza lekkim odchyleniem ciała gdy Olaf smagnął nim po suficie z niedźwiedzią siłą. Szybkość wampira była porażająca tak samo jak niespodziewana siła. Po chwili Leif bardziej niż na swym przeciwniku skupił się na sobie. Na dźwięku łamanego pod impetem uderzenia kręgosłupa, na pękającej od upadku o ziemię wątrobie, na uchylającym się Olafie aby połamać mu kończyny. Na…

...odstawieniu pucharu.


Ręka starego wampira drżała jak w febrze. Olaf uśmiechnął się serdecznie. Bardzo serdecznie i bardzo po przyjacielsku.
- Szkoda. Zatem za zdrowie odważnych. - Wampir uczynił mały toast na rzecz Leifa.
- Skål - odrzekł einherjar lekko wstrząśnięty wizją. Siedział przez chwilę przy pustym kuflu ze ściągniętymi brwiami. Coś w głębi kazało mu odejść ale… - Skoro kultywujecie tę śmieszną maskaradę, przed zwykłymi ludźmi - odezwał się znów spoglądając na Olafa. Z ciekawością, ale spięty. - To czemu uważasz, że istoty wszechmocne, ważne nie są?
- Ponieważ wszechmoc jest wyłącznie kwestią skali - Olaf odpowiedział dziwnie szczerze. Był też wyjątkowo zrelaksowany. - Dla mrówki słoń jest wszechmocny. Dla lwa może być potężny lecz w zasięgu jego pazurów. Taka miła, filozoficzna dygresja. Jeśli uważasz inaczej, możesz mi to wyjaśnić. Z wielką chęcią posłucham. Nie mam zamiaru się głupio upierać przy błędnym zdaniu. Tym bardziej, że jako nowa osoba w naszej wspólnocie masz dzięki temu zapłacić za gościnę. Czy to nie tak kiedyś było? Kultura wymagała uraczyć gospodarzy dobrą opowieścią.

Leif wstał i podszedł do siedzącego stolik dalej Olafa. Pochylił się lekko nad nim.
- Wiedza, seneszalu… kosztuje. - rzekł z uśmiechem również świadczącym o sympatii. Problem w tym, że Leif nie udawał, nie potrafił. - Wiedz tylko tyle, że jeden z nich, rozgarnięty, mógłby puścić was wszystkich z dymem. Co zaś do opowieści… nie jestem skaldem, ale niechaj i będzie. - Potoczył wzrokiem po wampirach w sali. - Czekając na decyzję księcia będę za niego czynił. Jednak skaldów poiło się piwem lub miodem, a ja gustuję w krwi. Przynieś mi puchar, a opowiem o starych bitwach.

Zaciekawiona córka Marka wyglądała w jego stronę. W tym samym czasie Jesper wstał i ruszył po służbę. Minęło kilka bardzo długich chwil po których przyniesiono Leifowi kryształowy puchar wypełniony gęstym osoczem.

[MEDIA]https://i.imgur.com/VwfZsc3.png[/MEDIA]


- Podaj mi puchar - Leif patrzył na Olafa - jak nawet dawniej królowie własnymi dłońmi podawali skaldom.
- Nie będę uzurpował - stanowczo odpowiedział.
- To nie uzurpatorstwo. Księcia nie ma, chcesz opowieści, podaj, w jego zastępstwie.
- Ja mu podam ten cholerny puchar - wzruszył ramionami poirytowany Carsten i to co powiedział, uczynił.
Leif nie wziął od niego naczynia cały czas wpatrując się w Olafa, który to milczał i nie poczynił nic w kierunku podania pucharu.
- Zły czas… - pochylił się lekko ku seneszalowi cedząc słowa - gdy nawet to zatraciliście. - Wziął puchar z ręki Carsteina i upił kilka łyków. Pachniało jakoś… dziwnie. Lekko kolorowo. Tak mógłby to określić. - Poczekam na decyzję księcia, względem tego o czym mówiliśmy. Zapłacę za gościnę opowieścią.

Leif potoczył wzrokiem po zgromadzonych.
- Saga ta zapomnianą jest, gdyż spokrewnieni, którzy przybyli tu z południa zajmując miejsce einherjar wytępili, lub przepędzili dzieci Canarla przekazujących sobie tę i inne historie. Tak samo ludzcy księża zwalczali skaldów opowiadających sagi o dawnych bohaterach jako i o bogach tej ziemi. Nie mniej ważne jednak było też to, że potomkowie dzieci Kaina byli tu obcy i musieli być w swych czynach ostrożni, bo te dzikie ziemie ostoją były najzacieklejszych synów Valiego, zwanych przez was Lupinami. Musieli się układać i próbować żyć w chwiejnym pokoju ze zmiennokształtnymi nim się nie umocnili. Nie dziw zatem, że opowieść o grupie nieumałych uderzających na jeden z najświętszych Caernów Danii, masakrujących całą watahę jego obrońców, oraz doszczetnie go niszczących i plugawiących... skazana została na niepamięć.
Leif znów upił łyk krwi.
- Zaczęło się to w Ribe, gdy podczas thingu einherjar, grupa wilkołaków uderzyła podpalając langhus jarla i uprowadzając jego ludzką ulubienicę… - stary einherjar mocnym głosem kontynuował opowieść.

(...)


- … I tak zakończyła się jedna z największych bitew między aftergangerami i wilkołakami w starych czasach - Leif zakończył spoglądając ku drzwiom, w których zauważył szeryfa.

Marek miał dobre wyczucie gdyż wszedł na sam koniec opowieści. Przeprosił wszystkich zebranych, że go porywa (ale kto mógłby mieć pretensje do tej pięknej buźki?) i zabrał go na korytarz. Na wstępie wyraził lekkie zaniepokojenie, iż musiał nań czekać, aż sam pofatygował się po niego, ale jednocześnie z radością oświadczył, iż cieszy się, że stary Gangrel tak dobrze radzi sobie w Elizjum. Mówił zupełnie szczerze. Może nie wszystko dobiegło jego uszu, acz coś słyszał. Nawet zdobył się na serdecznie pocieszenie Leifa po „aferze z Kościtrzaskiem” i stwierdził, że temu Nosferatu szybko gniew przechodzi.

Zakręcili po korytarzu dalej spacerując po budynku.
- A jak tam wasza pielgrzymka? Sugestia księcia była pomocna?
- Badam pewne topy - einherjar odpowiedział dwuznacznie.
- Bardzo dobrze - Marek ucieszył się - zawsze miło słyszeć, iż komuś jego plany się spełniają. Rozumiem, że chcesz dorwać naszego drogiego piromantę?
- Ma coś, co należy do mnie. Ani mam z nimi dobre relacje aby negocjować, ani też nie sądzę, że odda po dobroci.
- Miał znajdować się w jednej z siedzib Sabatu jutrzejszej nocy - wyjaśnił Marek spokojnie - i być celem akcji. Jednakże nie sądzę abyś dał radę sam. Z całym szacunkiem.
- Ja zwykle uderzam w dzień - odpowiedział Leif nie zwalniając leniwego, spacerowego kroku. - Ghule nie mają takiej potęgi, aby sprawiały większe problemy. Przynajmniej zazwyczaj.
- W dzień będzie przebywał w innym miejscu, a tam… - Marek zasępił się - ...to już niestety samobójstwo jest.
- Czemu? - Einherjar zainteresował się przystając i spoglądając na szeryfa.
- Tzimisce i ich plugawy pomiot.
- Ach tak, słyszałem o nich - Leif kiwnął głową i znów zaczął powoli iść. - Interesujący dylemat, bowiem w dzień nie ryzykuję swym istnieniem, w nocy zaś tak.
- Chciałem zaproponować współpracę. Wraz z moimi ghulami ruszamy na niego w nocy. Razem tylko. Książę bardzo liczył na ten wariant.

Leif poczuł drobne ukłucie na duszy. Delikatną, marną szpilkę, trudną do przeoczenia lecz śmiesznie łatwą to zignorowania. Nie chciał zawieść księcia. Zmrużył oczy znów spoglądając na szeryfa.
- Książę… książę liczy na bardzo wiele - powiedział zamiast po prostu wymigać się jakoś, co zamierzał jeszcze przed chwilą. - Mam na pieńku z Sabatem, ale nie stawałem przeciw nim w otwartej wojnie u boku waszego stowarzyszenia. To może wiele zmienić, dla nieumarłego nie będącego w Camarilli. Poza tym dochodzi tu ryzyko ostatecznej śmierci w nie mojej wojnie.
- Camarillia, Camarillia… - Marek zupełnie po ludzku westchnął - chrzanić ją. Lillehammer samo w sobie jest… organizacją. Ale rozumiem. Zatem co proponujesz dokładniej? Książę w gestii twego wsparcia dał mi chyba wolną ręke - Marek wypowiedział się pewnie lecz Leifowi nie umknęło słowo “chyba”.
- Dajcie mi wszystko co macie na swój Lillehammerski sabat. - Einherjar zatrzymał się znów i odwrócił przodem do szeryfa. - Dosłownie wszystko. Podczas swej obecności w Lille, mogę ich szarpać sam, po cichu w imię własnej z nimi wróżdy. Nie ważne czy Lillehammer, czy Camarilla… Wy macie oparcie w sobie. Ja jestem sam i sabat traktuje mnie wrogo, ale zbyt wiele musiałby poświęcić, aby mnie znaleźć i zniszczyć. Zbyt duże straty, zbyt mały sukces. - Einherjar zbliżył się do Marka na krok. - Jeżeli rozniesie się, że stanąłem do walki z nimi, ramię w ramię z wami, to zmienią nastawienie. Podejrzewam, że Kościtrzask ma wiele informacji, dzięki których mogę być ich cierniem w dupie, języczkiem u wagi w tym starciu, ale nieoficjalnie.
- Wszystkiego to i sami nie mamy - Marek zaśmiał się lekko - znasz politykę. Z jednej strony dobro wspólne, a z drugiej każdy tylko liczy w jak bardzo krytycznym momencie sprzedać ważne informacje które zdobył w ostatniej chwili, miesiąc temu - skrzywił się z niesmakiem.
- Dobra… Wszystkiego nie dam… Znaczy na początek - uśmiechnął się - ale pytaj o co zechcesz, a postaram się pomóc. Jeden tylko warunek, wiem co dokładnie planujesz i zezwalam. Sądzę, że to uczciwe. A, i jeszcze jedno Lei.f - Marek zbliżył się do niego jakoś dziwnie, po przyjacielsku. Klepnął go po plecach. - Tutaj jesteś pod ochroną księcia. Przybyłeś tu, szanujesz nasze prawa, gawędzisz z nami. Zadra na tobie jest w moich oczach zadrą na nas. Mówię to jako szeryf. - Wyciągnął ku niemu dłoń.
Leif uścisnął ją.
- Mam wiele planów, o którym z nich mówisz? Bym wiedział na który mam tu przyzwolenie.
- Z Sabatem rzecz jasna. Od zawsze wyznawałem koordynację walki… - Zaprzestał chwilę mówić, spojrzał na Leifa z zastanowieniem i zaśmiał się. - Śmiem uważać, że ta piękna gęba widziała więcej lub tyle samo walki co wy - odpowiedział bez zbędnego wywyższania się - ale o ojcach to pogadamy innym razem.
Zapadła cisza.

- Ilu ich jest, oczywiście poza młodymi, świeżo przeistaczanymi, bo tych to nigdy nie wiadomo - einherjar mruknął zmieniając temat, lub raczej powracając do niego. - Ich linie krwi dzieci Kaina, oraz orientacyjna potęga krwi w bliskości do w niej do niego. Znane miejsca leż sfor, wpływy w Lillehamer. Ile będę z tego miał na początek tyle będę mógł czynić. Aha… - Uśmiechnął się lekko. - Nim opuszczę ten piękny przybytek, chciałbym na osobności porozmawiać z Tobą, Olafem, Ingrid i Kościtrzaskiem.
- A w jakiej sprawie?
Szeryf nie tyle zignorował pierwszą część pytania co po prostu dał upust swej ciekawości.
- Magów.
- W takim przypadku również dwie inne osoby musiałaby tego posłuchać. Książę oczywiście oraz Sigurd.
- Nie lubię tłoku, a i książę ma pewnie ważniejsze sprawy… - Na samą myśl o kolejnym ujrzeniu manekina, einherjar zacisnął lekko zęby. - Chodzi mi raczej o tych, których mogłem urazić.
- Książe właśnie z Sigurdem dyskutowali w sprawach magii. Spotkałem Kościtrzaska czekając na ciebie i chyba dzisiejsze zachowanie wobec Księcia nie było szczególnie taktowne. Ale… Głowa do góry Leif. Wspomogę cię. - Uśmiechnął się dwuznacznie w materii rozmowy z księciem.
- Nie Marku. - Leif pokręcił głową. - Zresztą nie mam zamiaru mówić nic, co mogłoby księcia zainteresować.
- Szkoda - szeryf nie ukrywał żalu - gdy tylko książe się lepiej czuje, a dziś jest taki dzień, jest bardzo aktywny. Dobrze, co do Sabatu…

- Z tego co mi wiadomo, mają trzech Tremere. Mieli siedmiu, ale dzięki naszym staraniom – uśmiechnął się lekko – problem czarowników stał się mniej trapiący. Lasombra i Tzimisce rozkładają się u nich po równi, lecz, co ciekawe, również odszczepieńcy Brujah są u nich w mocy. Pomniejsze lenie krwi zdarzają się też, w tym węże. Mają całą sforę synów Malkava. Przypominają trochę berserków z twoich czasów. Nad nimi posłuch trzyma stary Nosferat oraz Assamita. Co do tych ostatnich, pojedyncze jednostki, nic groźnego. W mieście działa od trzech do pięciu sfor, z czego w konflikt zaangażowanych jest łącznie dziewięć. Z nieznanych nam przyczyn, pozostają w rezerwie na zachód od miasta. Acz przyczyn się domyślamy. Starzy Gangrele są bardzo niechętni inwazji. Jak zapewne wiecie, w Sabacie dokonał się mały przewrót u władz. Właśnie Gangrele są najstarsze, reszta to młoda krew. Może z wyjątkiem sfory aktualnego przywódcy, Dzika oraz jego przybocznych.

- A co do liczności – Marek pokręcił głową – przeistaczają nowe wampiry jak porąbani. Potrafili jednej nocy zakopać i z piętnaście osób.
- Co do ilu macie pewność, że działają w tej wojence? Dziewięć sfor… po kilku w sforze, do tego świeżaki. To ogromna liczba.
- Dziewięć sfor jest aktywnych, ale rotują. I tak, wiem. Wspominałem coś o samobójstwie?
- Co takiego jest w Lillehammer, że skierowali tu tak wielkie siły, a wy pozwoliliście funkcjonować ponad dwudziestce spokrewnionych, aby twardo tego miejsca bronić przed tak koszmarną inwazją?
- Jesteśmy przedmurzem Camarili. Zdobycie miasta otwiera wrota na zachód. Inna sprawa, że nieszczególnie chcieliśmy nim być. Po prostu najdłużej się trzymamy - uśmiechnął się kwaśno - wyjątkowy jest geniusz Księcia budujący tak wyjątkowy ład społeczny. Widzisz, ograniczamy tutaj intrygi, wzajemną wrogość, walki czy inne brudne sztuczki. Można powiedzieć, że każdy wampir w mieście traktuje innych jak braci. Może nie bezpośrednich, ale jednak. To bardzo komfortowa cecha. Gdzie indziej możesz powiedzieć, że wojna krwi nie istnieje?
- Nie zajmuję się nią - einherjar odpowiedział wymijająco. - Jest tylko jedna ważna wojna, tylko jedna warta uwagi bitwa. Zauważyłem jednak tutaj o wiele bardziej przyjazne i pozbawione intryganctwa relacje.
Marek nie odpowiedział. Miast tego poprowadził Leifa do pokoiku, w którym wcześniej ten spotkał się z Nosferatu.

- W dawnych czasach - zaczął mówić Leif, gdy do niego i Marka dołączyli: Olaf, Ingrid, Kościtrzask i… o dziwo jednak Sigurd. - Dawniej na dworach i ludzi i aftergangerów etykieta i zachowania często zamykały się we wzajemnym biciu po łbie, pięścią lub i toporem. Ja nawet wtedy nie potrafiłem odnaleźć się na dworach jarlów i konnugów. Nie chcę, nie potrafię, unikam Rodziny. Wiem, że mogłem kilkoro z was urazić mniej lub bardziej swym zachowaniem, za co proszę o wybaczenie, a uznaję, że jeżeli uważacie w mym zachowaniu obrazę, to winienem niewielki dług u gospodyni tego miejsca. - Skinął głową Ingrid. - Mam nadzieję, że uznacie me słowa, które padły i padną za mój brak ogłady i szczerość, a nie chęć czynienia obraz. Bowiem jako rzekłem - znów spojrzał na Ingrid - potężna magia którą niektórzy z nas znają, jest prawie niczym przy magyi magów. Zatem - tu przeniósł spojrzenia na Olafa - głupotą jest ignorowanie ich, lub uznawanie nie dość niebezpiecznymi. My jesteśmy potężni krwią, oni są wszechmocni. To nie jak lew względem słonia Olafie - znów spojrzał na seneszala. - Są śmietrtelni, krwawią, ale mogą WSZYSTKO. - Nie skłamał, ignorując po prostu kwestię paradoksu. - Przybyli do Lillehammer. Zwykle magowie nie mieszają się w sprawy spokrewnionych, uznając je za błahe. Och uznają nas za zagrożenie, ale dla nich jesteśmy jak dla nas ludzie. Być może zajmą się swoimi sprawami, być może nie. Ale jeżeli włączą się w tę wojnę, to strona przeciw której staną nie ma szans. Wiem, że rozmawiali z sabatnikami.

Zauważył pewne zadowolenie w gronie wampirów na wieść o tym, iż poprosił o przebaczenie. Szczególnie radośnie zareagował na to Kościtrzask (lub zdeformowane oblicze Nosferatu po prostu tak czasem wyglądało) oraz Ingrid. Z tym, że tej drugiej tryumf zszedł z twarzy gdy po raz kolejny wychwalał potęgę śmiertelnych magów.
- Mądrze prawicie, aż miło waść słuchać - lekkim, acz dziwnie dystyngowanym tonem zagaił Sigurd - wszak mądrego zawsze miło posłuchać. Byłbym rad zwrócić uwagą na jeden, być może nic nie znaczący dla wewnętrznej logiki tego wywodu, jeden tylko detal - wampir upewnił się, iż skupił wystarczającą ilość uwagi. - Otóż z pewną wrodzoną pokorą wobec niepojętych spraw tajemnych i zagadek tego, a być może i następnego kosmosu, pragnę jednak tą pokorę odrzucić. Miewałem przed laty dość zażyłe, aby nie powiedzieć nazbyt intymne, i chyba dla obu stron - stanowczo zbyt rozwlekłe gadający wampir uśmiechnął się lekko - nie do końca komfortowe relacje ze śmiertelnymi magami. Nie chciałbym was urazić, zatem z góry proszę o wybaczenie, lecz podpierając się tymi doświadczeniami śmiem twierdzić, iż sztuki tej grupy są albo wyjątkowo słabe, jak mącenie stawu dłonią albo też wyjątkowo wręcz niebezpieczne dla nich samych.
- Miło słyszeć, że ktoś wie o czym mowa Sigurdzie. - Leif skłonił się lekko. - Wiesz, a więc i pewnie inni wiedzą, że cokolwiek mag zrobi kłócącego się z przyjętą logiką, tedy na wielkie niebezpieczeństwo się naraża. - Einherjar spojrzał na doradcę księcia marszcząc brwi. - Daj jednak magowi wydrążony w środku kij z petardą i postaw przeciw niemu dziesięciu starszych, potężnych wampirów. Jeżeli jest możliwy przypadek, że dziesięć drzazg trafi w serca przebijając nawet odporne, nieumarłe ciała, to tak się stanie i mag nic nie zaryzykuje uczynieniem tego. To jeno przykład, można je mnożyć. Oni są niebezpieczni bardziej niż wilkołaki, czy cokolwiek innego co stąpa po ziemi.
- Sądzę, że jednak łatwiej zaufać mi w słowa naszego drogiego Sigurda - delikatnie podjął wątek Olaf - zresztą, taka rozmowa bez księcia nie ma najmniejszego sensu. Chcecie debatować Leif o magach? To zrobimy to jak się powinno. Jesteś już prawie jak swój, więc z Tobą przedyskutujemy tą kwestię. Bo bez księcia, który kilka drzwi dalej zajmuje się wymyślaniem strategii, to po prostu straszny nietakt. Rozumiecie mam nadzieję, co innego gdyby był daleko, wtedy jestem ja czy nawet Marek. Ale skoro jest tak ważna sprawa, wywołując spór między dwoma czarownikami - uśmiechnął się sprytnie patrząc na Leifa.
On chyba wiedział.

Leif był zdziwiony tą odpowiedzią. Coraz bardziej coś mu nie pasowało w zachowaniu tych wampirów.
- Książę… zrobi co zechce.
- A słońce parzy - wtrącił pod nosem ale dość głośno Kościtrzask.
- On tu władcą - kontynuował einherjar - i to tak światły mąż, że… wybaczcie - wręcz starał się aby słowa przechodziły mu przez gardło - ja w jego obecności, wręcz słowa wymówić… tak mnie jego aura władzy i majestatu ciśnie. Ale wiem, że oni niebezpieczni są. Źle by było, gdybyście z nimi źle żyli, a wszak magowie z sabatem się widzieli. Mogę zaaranżować wasze spotkanie z nimi, by ich ewentualny sojusz z sabatnikami w niwecz odesłać.
Marek podjął głos:
- Niestety, Leif ma wciąż problemy ze zrozumieniem pełnej mądrości naszego wspaniałego księcia - powiedział to zupełnie naturalnie, z pełnym przekonaniem które zdawało się, iż zmyło kpiący wyraz twarzy z oblicza Sigurda, a i nawet Olaf przytaknął temu twierdzeniu. Kościtrzask chyba bardziej kontemplował sufit niż dyskusje. Przynajmniej jednym, większym okiem. Mniejsze biegało po sali w pełnej krasie zeza.

- Co zatem proponujesz Leif, jaki plan działani?a - Olaf usiadł wygodniej wyciągając nogi. - Sojuszników nigdy za mało, niezależnie czy zgadzamy się co do ich siły czy też nie, są kolejnym elementem układanki.
Leif chciał wyć i wydrapać sobie oczy, aby zatkać nimi uszy. I to będac ospałym i spokojnym, pozbawiony bestii. To miejsce i zachowania Kainitów wręcz gwałciły rozum.
- Mogę przekonać ich na spotkanie… z Księciem, lub wami. Byście przekonali ich do swojej strony, lub do trzymania się z boku.
- Sądzę, że zaproponuję księciu standardowe działanie, to znaczy - Olaf zwrócił się do Leifa z objaśnieniem - spotkanie z delegacją, a dopiero po wstępnych ustaleniach, z jego oświeconą osobą. Trzeba wszak dbać o zdrowie i poczucie nam panującego, nie narażać go na zbędne podróże i nieprzyjemności - stwierdził gładko. - Niezależnie od składu takiej delegacji, najpewniej będę w niej ja, być może też nasz drogi oprawca lub szeryf. - Skinął głową Markowi. - Chciałbym również was mieć przy boku. - Spojrzał na Leifa. - Uczynicie nam ten zaszczyt?
- Och, nie mógłbym odmówić tego - “sobie” dodał w myślach wyobrażając sobie spotkanie magów z ‘Księciem’, lub choćby tymi szaleńcami. - Oczywiście.
- Cudownie - Ingrid uśmiechnęła się lekko i ruszyła po służbę. Chyba dziś poleje się więcej krwi na toast.
- Raczy waść powiedzieć coś więcej o składzie przybyłej grupy oraz ich specjalizacjach? Nie chcę być zbyt nachalny, ale zawodowa ciekawość badacza, jeśli badaczem oczywiście mogę się zwać gdy, jak chyba każdy adept sztuk tajemnych, borykam się z Wielką Tajemnicą, w każdym razie ciekawość ta domaga się zaspokojenia i pozwolę sobie niecnie - Sigrud uśmiechnął się bardzo delikatnie, dystyngowanie wręcz dając do zrozumienia żartobliwość tych słów w jego długiej wypowiedzi - wykorzystać waść do tego celu.
- Może będę miał możliwość zaspokojenia jej, gdy dowiem się o nich więcej - Leif starał się nie zdradzać emocji.
- Będę wyczekiwał tej chwili z wielką niecierpliwością.
Na sali pojawił się służący z małymi kieliszkami pełnymi krwi, bardziej przystającymi piciu wódki. Osocze pachniało tak samo jak poprzednio - najpewniej ponownie krew końska. Olaf podniósł kieliszek do góry.
- Za was Leif!
- Skål - odpowiedział einherjar przechylając swój kieliszek.

Leif zauważył jak Marek stuknął kieliszkiem z Kościtrzaskiem lecz sam nie wypił krwi, natomiast stary potworek upił tylko połowę, przyglądając się cieczy. Dopiero po chwili wypił resztę, a za jego przykładem postąpił szeryf.
- Dziękuję za gościnę - Leif skłonił się lekko Ingrid - i wybaczcie w czym bym uchybił. Niech bogowie was prowadzą.



Po wyjściu z Elizjum Leif prawie się zatoczył. W tej chwili nawet perspektywa widoku Walerii, lub Gerarda rozmawiających z ‘księciem’, nie była aż tak nęcąca by tu kiedykolwiek jeszcze wrócić. Leif złapał się na tym, że w tym obrazie szaleństwa brakuje czegoś. Niepełna układanka swą niekompletnością nie pozwalała zrozumieć tego co tu się działo.
Po kwadransie powolnego spaceru ulicami Lillehammer wyciągnął komórkę i wybrał numer do Moniki.
- Halo? - Głos członkini Sabatu był dość zaskoczony
- Czy mam szansę na krótką randkę przed świtem z najsympatyczniejszą Moniką w Lillehammer? Widziałem się z Kuzykiem.
- Kurcze, kurcze - głos nosferatki posmutniał - ja sem chciała, ale teraz ni do rody.
- Żałuję… Problemy? Można w czymś pomóc?
- Jakiś pojeb załatwił nas na cacy - w tle było słychać krzyki - musem kończyć. Odezwia się jutro.
- Mhm… - Leif rozłączył się.
Do świtu nie było daleko, a Leif był zmęczony tym co dziś się wydarzyło.
Ruszył zdecydowanie przed siebie w poszukiwaniu miejsca w którym mógłby niezauważony skryć się w łonie Jord, aby nie śledzony przez nikogo wrócić do obozowiska pod skocznią narciarską.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172