Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2018, 14:24   #51
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Mervi usiadła ciężko na swoim fotelu komputerowym, zsuwając w bok biurka niepotrzebne w tym momencie kartki z zapisanymi nazwiskami... których oczywiście nie byłaby w stanie do nikogo przypisać. Pod papierami leżała grafitowa komórka, zawierająca między innymi bardzo skromną listę kontaktów... Kogo w sumie miałaby mieć w nich? Prócz czlonków tej nienazwanej jeszcze (niech Jonathan się postara) Fundacji, z innymi osobami kontaktowała się inaczej. Z drugiej strony te "inne osoby" także ciężko było nazwać znajomymi... Raczej osobami, z którymi da się zawiązać współpracę albo dało...
Powinna listę przeczyścić.

Po zastanowieniu wybrała numer osoby, jaka ostatnio chciała ich zabić w wypadku samochodowym. Upewniła się tylko, że numer będzie ukazywał się jako losowy samej Hannah. Jeżeli ten dzieciak nie raczy odebrać..
Mervi aktualnie nie odczuwała potrzeby wykonania próby kontaktu z żadnym podrywaczem...
...nawet jeżeli podrywał ją matmą.

Hannah nie odbierała długo, jednak jak już Mervi zaczęła tracić nadzieję, że hermetyczka w ogóle zdecyduje się przyjąć połączenie... zostało ono nawiązane. Technomantka spodziewała się, iż dziewczyna pierwsza się odezwie, ale najwyraźniej ją nauczono, żeby nie odzywać się pierwszą do nieznajomych. Uczą się...
- Chcesz pójść do baru sałatkowego? - to były pierwsze słowa, jakie Adeptka wypowiedziała do telefonu.
- Nie jadam na mieście.
- Może są jakieś z dostawą. - Mervi uśmiechnęła się pod nosem - Przecież nie chcę cię wyciągnąć do jakiegoś Maka czy coś, ale chyba nie jesteśmy w tych relacjach, abym sugerowała restaurację.
- To u ciebie?
- Zabrzmiało dziwnie. - spojrzała na nieporządek w pokoju - Dobrze. Tylko bez morderczych zamiarów, proszę.
- W moim Domu tradycja gościnności jest bardzo ważna. Może liźniesz trochę kultury - Hannah lekko zażartowała.
- Cieszę się. Za ile będziesz?
- Daj mi półtorej godziny.
- Świetnie. Zamówię sałatkę.
- Cześć.



Hannah miała dobre wyczucie czasu, jako że praktycznie minęła się w drzwiach z dostawcą zamówionych sałatek. Mervi jeszcze nie zdążyła nawet zamknąć drzwi, gdy zauważyła podchodzącą hermetyczkę.
- Akurat w porę. Jonathan daje ci korki? - wpuściła Hannah do domu, a gdy technomantka zamknęła już drzwi jej gość mógł wyraźnie usłyszeć jak zapadki w dodatkowym zamku nachodzą na swoje miejsce, co w połączeniu z widokiem kamer mogło dawać dziwne wrażenie kompleksu więziennego...
- Uhm... - Mervi zastanowiła się chwilę - W sumie chodźmy na górę. Jako że salonu tu nie mam, ulokujemy się w sypialni. - na te słowa uśmiechnęła się dwuznacznie - Robiłaś to już? Znaczy... - uniosła plastikowe mistki z sałatkami - Delektowałaś się sałatką w cudzej sypialni?
Hannah faktycznie prezentowała się jak osoba wyszykowana na randkę. Oczywiście jeśli mówić o tym tylko w kategoriach jej własnej osoby, czyli dodając jednak niepiękne oblicze oraz zadyszkę jakiej dostała idąc po schodach. Jednak pachniała nowymi perfumami, a włosy były świeżo umyte.
- Bez podtekstów życie byłoby nudne?
Hermetyczka zauważalnie podniosła brew w jakimś ukrytym geście zniesmaczenia lub… rozbawienia? Trudno było stwierdzić.
- Nie wiem. Zapytaj Patricka. - usiadła na łóżku, Hannah zostawiając głęboki fotel - On podtekst znajdzie w każdej sytuacji.
Hermetyczka usiadła na fotelu bez słowa. Miała coś nieprzyjemnego w oczach.

- Wybacz za bałagan, ale cóż... Było zbyt wiele do zrobienia, czasu nie starczyło. - choć ogólnie w domu wiele rzeczy swojego miejsca po prostu nie miało, akurat w sypialni wydawało się, że Mervi zaczęła wszystko układać. W pierwszym momencie zdawało się, iż przykleiła do ścian plakaty, jednak były to wydrukowane lub narysowane odręcznie projekty architektoniczne. Hannah kiwnęła głową przyjmując do wiadomości jej słowa.
- Zechciałam pogadać, bo... cóż. Chyba powinnyśmy między sobą przegadać sprawy... które zaszły... - obserwowała uważnie reakcję Hannah - To Fundacji na zdrowie wyjdzie, jak sądzę... - "i nie tylko Fundacji" pomyślała.
- Nie jestem przekonana czy mamy jakieś osobiste sprawy - hermetyczka powiedziała w sposób zadziwiająco szczery. - Możesz być pewna, iż nie mam jakiejkolwiek prywaty w twą stronę - zadeklarowała spokojnie.
- A w stronę Patricka?
- Również nic osobistego.
- Bo widzisz... Pamiętam naszą sielską wycieczkę samochodem i ostatnią rozmowę... Oczywiście, to było wciąż świeże, ale... Lepiej czasem po prostu powiedzieć co ciąży. - włożyła do ust widelec z nabitą na niego sałatką.
- Byłam zdenerwowana po wydarzeniach w Wieży, jak każdy kto ma odrobinę uczuć i ma mniej zaprawy w boju niż wspomniany adept - wyjaśniła z dozą sztucznej uprzejmości.
- Niż nasz irlandzki macho? - odparła przełknąwszy kęs - Z tego co zauważyłam to ten bojownik po prostu nie lubi okazywać żadnych delikatnych uczuć... a przynajmniej próbuje.
- I to się ceni - odparła gładko. Chyba się nad czymś zastanawiała.
- Owszem... bo nie wyobrażam sobie płaczącego po kątach Patricka zapożyczającego się na husteczki. - to powiedziawszy pochłonęła pomidorek koktajlowy.
- Słuchaj - hermetyczka zaczęła luźno - miło się rozmawia, ta sałata i wszystko… - przerwała na moment - ...ale jeśli nie mamy na celu jakieś formalnych rozmów i planów, to pozwól, że wrócę do siebie.

- A to mnie mówią bym zluzowała. - delikatnie przechyliła głowę - Skoro chcesz tak od razu do rzeczy... - wzięła w palce mały listek sałaty, który przekręciła w nich - Dałaś mi ten elektroprzekaźnik... a raczej jego cewkę. Zaskoczył mnie ten gest ze strony Porządku. Zaczęliście nagle lubić moją Tradycję? - zapytała bez najmniejszego przekonania co do prawdziwości - Czy sprzątaliście na półkach?
- Pewien stary mag wietrzył akurat magazyny - odpowiedziała szczerze - tak powiedziano mi. Chociaż zapewne nie jest to całkowita prawda. Co mam powiedzieć - westchnęła - nie wiem wszystkiego.
- Z tego co wiem Turing raczej nie skorzystał z maszyny w żadnym hermetyckim Domu... Więc jeżeli moi lub Technokracja nie wyrzucili tego na śmietnik, skąd jakiś hermetyk zabrał części... nie widzę powodu, z którego miałaby się ta cewka znaleźć w hermetyckim magazynie. Zgodzisz się czy mylę się w którymś momencie?
- Starożytny Porządek Hermesa jest najpotężniejszą znaną tradycją, posiada w swych szeregach jednych z najpotężniejszych magów na świecie, z jego szeregów wywodzi się najwięcej wyroczni. To są fakty, fakty stanowiące o każdej możliwości. Jeśli któraś fundacja, dom czy pojedynczy mistrz czy wyższy adept zechciał zdobyć dany artefakt, nawet z rąk Unii, istnieje spora szansa, iż tego dokonał - uśmiechnęła się. - O ile wiem sporo wirtualnych adeptów zyskało schronienie za pośrednictwem Porządku.

- Lubię to wyjaśnienie. Porządek Hermesa - i wszystko jasne. - westchnęła - Jednak to zakładanie na subiektywny dowód. Rozumiem, że w waszej piramidce zależności nie będziesz wtajemniczona w każdą rzecz, ale... Nie mów mi, że nie próbowałaś choć trochę się dowiedzieć. Z czystej chęci posiąścia wiedzy i zrozumienia.
- Zatem nic nie powiem - uśmiechnęła się traktując to chyba jako sympatyczny żart.
- Miałam nadzieję, że choć trochę uda nam się nawiązać porozumienie. - zmęłła w palcach listek sałaty - Pamiętam, że powiedziałaś, iż mistrz kazał ci to dać, ale chyba nie wystarczyło ci zakończenie sprawy na zostaniu kurierem? A może... wystarczyło? - uśmiechnęła się do Hannah.
- Nie uznałam tego za szczególnie ważne. Miałam w związku z powstawaniem tej fundacji dużo obowiązków. W zasadzie dalej mam.
- W tym to nie jesteś osamotniona. - spojrzała zaciekawiona na hermetyczkę - Powiedz mi... Tytalus wykopali cię na to zadupie z powodu astmy czy nadwagi?
Hannah spojrzała na nią badawczo. Nie widać było na jej twarzy jakiś większych emocji. Może tylko delikatne zdziwienie.
- Coś jeszcze?
Mervi patrzyła na Hannah z pewnym zainteresowaniem. Zupełnie jakby w tym momencie to ona stanowiła centrum jej ciekawości.
- Czemu z nami jesteś, Hannah? - zapytała wprost.
- Wyższe tajemnice Porządku - odpowiedziała bardzo zwięźle.
- Podejrzewałam. - odstawiła pusty pojemniczek po sałatce - Mogę zobaczyć twoją komórkę?
- Nie.
- Utrudniasz mi tak moje obowiązki wobec Fundacji. - odparła z poważnym wyrazem.
Hermetyczka wstała z fotela. Spojrzała na wirtualną adeptkę badawczo, przez ułamek sekundy, lecz na tyle znacząco, iż nie umknęło to Mervi. Skłoniła lekko brodą.
- Miłego dnia życzę. Do zobaczenia przy bardziej sprzyjających okolicznościach.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcje, zeszła na dół kierując się ku drzwiom.
Mervi westchnęła ciężko, uznając jedną rzecz - było ćpać dalej.
Po wyjściu Hannah jedynie wysłała SMSa do niej, nie zawierając nawet numeru nadawcy,

" To nie było nic osobistego. Nie morduj. "

Miała tylko nadzieję, że Glitch nie zglitchował radośnie wiadomości... jak i ona sama miała zamiar w pierwszym momencie.



Ledwo powstrzymywała ochotę na śmiech; bardzo bezsensowną ochotę kierowaną nieodpowiednią do sytuacji radością. Nie próbowała nawet w tym momencie dociekać czym dokładnie naraziła się Hannah, co było aż takim kolcem wbitym w dupę, że dziewczyna z Tytalus poczuła się urażona do żywego. Nie było teraz też ważne dla Mervi czy, a raczej kiedy, hermetyczka okaże swoje lodowate uczucia względem wirtualnej... jak i można było się po Tytalus spodziewać.
Ale przecież... Skoro i tak się tego nie cofnie...

Nie ma co przejmować się detalami!

W pierwszym odruchu żywo ruszyła na dół domu zeskakując co drugi schodek. Gdy dopadła do kuchni, ze smutkiem spojrzała na zawartość lodówki, z której jedynie wyjęła butelkę wody niegazowanej ochładzającej się w środku. Nie było przecież prócz niej nic innego...
Westchnęła ciężko i tym razem już wolniej powróciła na górę, praktycznie nieświadomie skierowawszy się do pokoju, w którym znajdowała się stacjonarka oraz...
...morfina. A przynajmniej połowa dawki, która jej została.

Usiadła ciężko w fotelu komputerowym przy długim biurku, które w głównej mierze zajmowały monitory stacjonarki. Puste miejsce po jednym z nich było dowodem zbrodni Avatara na elektronice. Mervi zabiła swoją mikrofalowkę łomem, ale to Glitch zabił monitor... glitchem? Z radości, jak podejrzewała.
Z radości dziecka z ADHD...

Od niechcenia odtworzyła obraz zapisany na dysku, który przechowywał nagrania z kamer. Oglądała całość z niewielkim zainteresowaniem, jednak gdy po dokonaniu ataku ponownie ułożyła się obok Patricka usypiając prawie natychmiastowo (czy ona w ogóle była przebudzona podczas tego czynu?) poruszenie zbolałego eteryty przykuło jej uwagę. Podszedł on kulejąc wprost do walizki, w której schowany został łom i...
- O ty cholero...

Wybiegła z pokoju prawie zabijając się o balustradę (zapominając, że wszak jest na piętrze) i zaraz dopadła do sypialni. Bez chwili wahania zaczęła sprawdzać zawartość walizki, która na pierwszy rzut oka wyglądała zwyczajnie...
Na pierwszy rzut oka...
Dziewczyna zaklęła pod nosem, gdy zrozumiała jak ciężko została wrobiona. Co on sobie wyobrażał? Sama mówiła, iż kamery nagrały wydarzenie, to nie powinien przed nią niczego zatajać! Kretyn...
Dobrze, że karma już go dopadła... o czym biedny jeszcze nie wie.



DOWNLOADING IN PROGRESS





Oczekiwała z niecierpliwością aż jej komputer zakończy pierwszy proces. Z jednej strony rozumiała, że to wcale nie takie łatwe dla niego, zważając, iż nie tylko miał pobrać i wyświetlić przeszły obraz, ale także odnaleźć ten obraz w przestrzeni, tylko...

CZEMU to tak długo trwało?

0%
...30%...
...60%...

!INCOMPLETE DATA!


Mervi z rosnącym niepokojem obserwowała jak trinarka zaczyna swoje obliczenia, nie mogąc sobie poradzić z uzyskaniem pliku obrazu...

Coś było nie tak, a zwiększone zużycie zasobów powodowało nieoczekiwany wzrost temperatury części składowych...
...ale to krzykliwy sygnał błędu zwiastował katastrofę, której nawet nie miała czasu zapobiec

!PROCESS ERROR!
INSUFFICIENT AVAILABLE MEMORY
FILE CORRUPTED

!ERROR ERROR ERROR!

ERROR ERROR ERROR ERROR ERROR
STOP IT NOW!





CRITICAL FAILURE
SYSTEM COLLAPSING



E�RG3NCy SHu T D OW...

Komputer wydał z siebie żałosne wycie zarezerwowane dla najpoważniejszych błędów systemu nim zasilanie zostało odcięte. Na ledwo chwilę światło zamigotało, po czym ponowny sygnał poinformował o ponownym starcie systemu z ograniczonym zasilaniem po przywróceniu stabilności.
Mervi spojrzała z niepokojem na leżący niedaleko elektroprzekaźnik, ale nie wydawało się jakby nieudana implementacja kodu wyrządziła mu krzywdy, wpływając na pobliską rzecz. Trinarka również zdawała się powracać do stanu sprzed próby ściągnięcia obrazu z przeszłej bytności łomu znajdującego się obok na podłodze. Technomantka przeklęła pod nosem, gdy obraz na ekranie zafalował zmieniając się w feerię kolorów, jednak było to jednorazowe wydarzenie.
Zastanawiała się tylko czy to sprawka Glitcha, czy może ostatni dech nieudanej próby odtworzenia przeszłości...

--PARTITION INTEGRITY RESTORED--

Komórka rzucona na kanapę zawibrowała w akompaniamencie przedłużającego się dźwięku triangela. Adeptka przesunęła się wraz z krzesłem obrotowym w stronę urządzenia, ale jeden rzut oka wystarczył, aby wiedziała kto napisał...

Miała ważniejsze rzeczy do roboty niż SMSowa rozmowa z Patrickiem.


Miała ochotę kląć na czym świat stoi. Nie tylko nie dowiedziała się niczego, ale też wolała teraz dać elektronice trochę odpoczynku. Jedynie mogła pracować na laptopie, gdy stacjonarka ładowała wszystkie pliki i sprawdzała je na możliwość błędów.
Po prostu skopała...

Wyliczenia dla Jonathana były prawie gotowe, jednak sama technomantka nie musiała dziś się z nimi śpieszyć. Jutro hermetyk dostanie teczkę z nimi, powinien być zadowolony z tony papieru. Kicia z pikseli nie odezwała się jeszcze w związku ze zgranymi wspomnieniami, ale na razie nie niepokoiło to Mervi. Miała wystarczająco do roboty...

Zajęła się wreszcie porządkowaniem swojego domu, a raczej pokoju z trinarką stacjonarną. Układała w odpowiednim porządku każdy dokument zależnie od ustalonego kryterium, określała gdzie znajdą się różne części. Spojrzała na ściany już mierząc je w myślach, oceniając które z projektów najlepiej tam umieścić.
Tablica, musiała kupić tablicę magnetyczną.

Inkwizytor się nie odezwał. Pewnie wciąż kombinuje z tą serwerownią. Do Tomasa później zadzwoni, w kwestii Sabatu. Musiała przecież iść z kimś, kto da jej czas na zebranie interesujących ją informacji.
Czy czegoś jej to nie przypominało?

No i Fireson... Tak, Fireson. Ten cholerny staruch, ten pieprzony żartowniś!

Czy on już przywiózł tutaj swój zad? Czy może pije teraz z Jonathanem? Też możliwe... ale trzeba się z nim skontaktować. Chociażby aby ochrzanić...

Mervi spojrzała na swoją komórkę, na której wyświetlał się SMS o lunchu. Skaranie z tym eterytą...
Miała oczywiście oficjalny numer do Firesona, ale cholera wie czy w ogóle zareagowałby na telefon. Pamiętała, że ten "elitarny" adept raz się z nią kontaktował, co musiał dopakować magyą... Postanowiła sprawdzić czy aby nie pozostał jakiś ślad tego połączenia na komórce, którym to śladem mogłaby dotrzeć jak po nitce...
...oczywiście wpierw musiała dowiedzieć się co to za podany numer kontaktowy. Niech się Fireson pobawi z wyszukaniem, która wieża telekomunikacyjna i jej operator będzie służył jako nadawca danych...



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 03-11-2018, 22:47   #52
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Potężnie zbudowany, wytatułowany jegomość zasępił się nad rozszarpanymi zwłokami kamrata czy raczej kupą luźno związanego mięsa które kiedyś stanowiło jego kuma. Pokrwawiona i potargana skóra leżała metr od zwłok niczym zdarty płaszcz. Przyglądał się im w milczeniu kilka chwil, a z każdą chwilą jego mina tężała.
Oderwał swe wilcze oczy od zwłok, kierując w stronę jedynej żyjącej duszy w pomieszczeniu.
- Przysłał ciebie bo nie sposób cię skrzywdzić, prawda?
- Ja sama se zgosiłam. Moje kondo… kondo… Moje współczucie. Dzik kazał przekazać, że to ostrzeżenie. Wiesz za co.
Stała i patrzyła na niego ze splecionymi palcami, trochę jak uczennica czekającą na naganę lub nagrodę. Wszystko się zgadzało gdyby tylko nie była tak paskudna. Wielkolud poklepał się po ramieniu.
- Monika, Monika… Na ciebie naprawdę nie sposób się gniewać. To duży dar. Domyślasz się za co to, prawda?
- Ja sem myślała o tym. To za kontaktowanie się z Valborgiem?
Mężczyzna kiwnął głową. Znowu spojrzał na kupę mięsa.
- Wiesz, że to był mój ulubiony ghul? Nie, nie teraz, to wiesz – wyszczerzył dorodne siekacze – mój ulubiony ghul od lat. Niewiele mu brakowało w charakterze aby zasłużyć na bycie mym synem.
- Był porządny – nosferatka pokiwała głową zasmucona. - Uważaj, dobrze? Dzik teraz chce pokazać kto tu rządzi po tym jak Rasmus pozmiatał nim podłogę.
Wyszczerzyła zęby. Chyba miała satysfakcję ze zdziwionej miny swego rozmówcy, a ten zdziwił się bardzo. Nigdy nie krył się z emocjami.
- No to poplotkujmy, na otarcie łez – zaproponował smutno.

***

Klaus musiał pogratulować Tomasowi wyczucia czasu, syn eteru musiał poczekać ledwo dwie minuty nim mag wyszedł mu na spotkanie z hospicjum. Wrzucił plecak na tyle siedzenie, samemu zajmując miejsce przy kierowcy. Jak na eutnatosa (i jak na bycie Tomasem) wykazał się zadziwiającą wylewnością podczas przywitania. Tomas zmusił się do niezbyt szczerego uśmiechu, wypadającego raczej niezręcznie, podał dłoń (zimną) naukowcowi oraz wymienił kilka niezobowiązujących uwag odnośnie pogody, norwegów oraz krajobrazów.
Zgodnie z prośbą Larstena, najpierw zatrzymali się w jego mieszkaniu. Po niecałych dziesięciu minutach jazdy zaparkowali przy trochę zniszczonym budynku wielorodzinnym. Chociaż nie przypomina on siedliska patologii to z jakiegoś powodu Klaus nie czuł się tu bezpiecznie. Eutnatos wyczuł to po kilku chwilach.
- Dobra reakcja ciała – przyznał – jesteśmy rzut kamieniem od dzielnicy muzułmańskiej.
Więc się nie odezwał aż do wejścia na górę gdzie zaproponował Klausowi poczekanie na siebie chwilę podczas gdy samemu brał szybki prysznic.
Dało to okazję naukowcowi do pobieżnego obejrzenia mieszkania eutnatosa. Wyglądało dość… przytulanie, chociaż w osobliwy sposób. Z jednej strony Niemiec nie dostrzegł ani jednej pamiątki, zdjęcia czy po prostu bardziej osobistej ozdoby jakimi ludzie lubią dopasowywać otoczenie pod siebie. Z drugiej, czuć było, że ktoś tu żyje i dba o to miejsce. Mimo pewnego rozgardiaszu, Tomas utrzymywał mieszkanie w czystości. Rozłożona deska do prasowania, na niej czekające na lepsze czasy koszule, stojące koło kosza na śmieci pudełko po pizzy wraz z lekką, zwierzałą wonią damskich perfum (może tylko Klausowi się wydawało) mogło świadczyć, iż ten który podchodzi z tradycji zaklinaczy upiorów, sam upiorem się nie stał, mimo posępnej aparycji. Na stoliku leżał wyłączony laptop. Telewizji Klaus w mieszkaniu nie uświadczył.
Klaus pomyślał o komiksie który miał ze sobą. Pełne wydanie „Blackest Night” spoczywało spokojnie na dnie torby. Kojarzył częściowo postacie, jeszcze z lat młodości. Zielona Latarnia, pierścienie mocy, światło woli. Lecz kartkując widział trupy. Czarne światło, koniec emocjonalnego spektrum.

Umyty i ubrany Tomas właśnie wychodził do łazienki, kierując się do aneksu kuchennego, a konkretnie lodówki.
Przelotnie spojrzał na eutnatosa. Autorzy komiksów mieli tradycyjnie dla europejskiej kultury uprzedzenie do entropii. Ciekawe czy słusznie.
- Proszę, nie podawaj tego adresu innym. Nie jest to wielka tajemnica, ale zawszę wolę sobie zanotować kto wie gdzie mieszkam.
Podał Klausowi piwo bezalkoholowe samemu tej biorąc sobie puszkę.
- Chcesz coś przegryźć? Ja trochę odpocznę, a i tak chciałeś pogadać, to przed właściwą akcją przyda się uzgodnić kilka szczegółów, nie przepadam za fantazją jaką przejawia nasz Patrick.
Eutanatos westchnął.
- Przyda się nam praca razem. Masz jakieś doświadczenie polowe czy tylko praca naukowa? Nie mam na myśli nawet walki, po prostu praca z ludźmi. Plotkowanie, organizacje społeczne, lokalna polityka?
Klaus otworzył puszkę, która wydała ciche syknięcie, zastanawiał się jak dobrze ubrać w słowa swoją przeszłość.
- Uczyłem trochę w szkołach, tak naprawdę jesteście pierwszą grupą Przebudzonych, z którą przyszło mi pracować. Wcześniej… powiedzmy, że pasowałem do opisu "szalonego naukowca". Podejrzewam, że tradycja przypisała mi tą misję, abym się usocjalizował.
- Nie ma co, bardzo z nas uspołeczniona grupa - Tomas wysił się na żart. W ustach każdego innego człowieka brzmiałoby to jak żart.
W jego przypadku ton głosu i postawa przypominały raczej wyrok śmierci.
Eutnatos również otworzył piwo.
- Mam nadzieję, że się trochę nauczysz od mej osoby. Nie jestem dobrym nauczycielem ale lepszy rydz niż nic. Jest jeszcze Patrick - mruknął. - Myślałeś co zrobisz z tą całą kwintesencją którą dostałeś?
Klaus pokręcił głową.
- Na razie byłem zajęty własnymi projektami, wielofasadowe konstrukcje krystaliczne, energo-receptory luminescencji… pewnie jakoś się ją spożytkuję dla fundacji. - Eteryta westchnął - w sumie. Czy mogę się czegoś poradzić? Chodzi o moje relacje z Avatarem.
- Jasne - eutanatos powiedział bez zbytniego entuzjazmu - chciałem wcześniej zasugerować jedną rzecz. Sądzę, że byłbyś dobrym skarbnikiem fundacji. Nie w kwestii pieniędzy, a raczej bardziej uświęconych dóbr. Jeśli lubisz tytułu, można to załatwić - wzruszył ramionami - a jak nie to tym lepiej. I tak teraz będziesz oczkiem uwagi ze względu na te wszystkie hausty. Jesteś teoretykiem, sądzę, że to dobre zajęcie.
Tomas napił się piwa.
- Dobra, to teraz mów co ci zalega na sercu, może coś poradzę. Chcesz przegryźć coś przed wyjazdem? Mam jeszcze kawałek wczoraj pizzy i mikrofale - mrugnął.
- Nie dzięki. - Eteryta się uśmiechnął, wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze zbierając myśli - Mój Avatar doprowadza mnie do szaleństwa. Nie w przenośni, na zasadzie "zwariuję przez ciebie", tylko na zasadzie "Czy to co myśle to moja myśl?". Nie wiem jak wyglądają twoje relacje z twoim drugim Ja, ale wiem, że na ogół… jest zauważalna granica między jednym a drugim. Mervi ma Glitcha, z którym się kłóci, Patrick ma Mechaniclesa, który go wyzywa od nieudaczników. Ja mam swój własny głos w swojej, głowie, który poddaje mi pomysły… i nie wiem czy to moje własne pomysły, czy to Avatar coś chce. Przynajmniej tak było do teraz.
- Uważam… - eutnatos zrobił -pauzę -... uważam, że Avatar nie jest oddzielnym bytem. Wszystkie osobowości, postacie czy projekcje to po prostu maski. Nie ma ty, nie ma on, jest tylko teatr. Zresztą, jakbyś poznał więcej magów, zauważyłbyś, że tak naprawdę niewiele avatarów ma bardzo konkretne kształty. Wiele z nich dobiera szaty wedle potrzeby. Przychodzą w snach pod różnymi postaciami, ubierają się w symbole czy nagłe błyski inspiracji. Wiele magów nawet nie jest w stanie nazwać swojego avatara poza słowem avatar. Nie zna jego imienia, osobowości, celu. Widzi tylko co swymi działaniami zostawia. Nawet klasyczny dialog jest nieosiągalny.
Zamyślił się.
- Chyba powinienem dalej nauczać - zaśmiał się lekko i dziwnie sympatycznie jak na bycie sobą. - W każdym razie, nie przejmowałbym się tym. Szczerze mówiąc, być może jest to nagroda za twe poprzednie wcielenie -Tomas zmierzył go wzrokiem. Upił piwa. Chwilę milczał.
- Gdy ostatni raz rozmawiałem z technomantą o reinkarnacji to myślałem, że da mi po mordzie… Uważam, że może być to nagroda. Lub forma stłamszenia avatara, ale to jest zarezerwowane dla Unii z tego co słyszałem.
- Pomysł reinkarnacji nie jest zły… - zaczął Klaus - Życie jest krótkie… trudno się czasem pogodzić, że jest tyle jeszcze rzeczy, których się nie uda zrobić. Ja osobiście staram się nie myśleć o tym, co będzie PO śmierci, a skupić się na tym co zrobię DO jej czasu.
- Tylko, że reinkarnacja to fakt. Można się co najwyżej spierać o szczegóły - Tomas ruszył do szafy szukając czegoś w niej.
- Dobrze sobie radzisz z tym? - Dobiegł przytłumiony głos maga buszującego w ubraniach.
- Z czym? Szczegółami? - rzucił Klaus zerkając na Eutanatosa.
- Z avatarem. Nie mów, że chciałeś tylko powiedzieć jak to jest. Albo coś się zmieniło albo teraz zaczęło cię to bardziej irytować.
- Ten przebłysk inspiracji, o którym mówiłeś? Zdarzył mi się… po raz pierwszy odkąd pamiętam, miałem myśl, którą potrafiłem określić jako pochodzącą "z zewnątrz". Wiem, wiem, że Avatar to część twojego Ja, ale mimo wszystko jest to dość autonomiczna część.
- Nie będę wchodził w to czy autonomiczna. I co, przydało się to co powiedział?
Tomas wystawił głowę z szafy, w dłoni miał nowoczesną pochwę na krótki miecz lub nóż. W drugiej ręce trzymał ceremonialny sztylet.
- Mam długoterminowy projekt… i powiedzmy, że mogę zacząć małe hobby. - Klaus delikatnie zachichotał pod nosem.
- Brzmi dobrze - rozmówca umocował sztylet w pochwie, nie naciskał na rozwinięcie - pojedziemy poznać trochę napływowej kultury. I być może dowiedzieć się czegoś ciekawego.
- Świetnie… czy drugi raz dzisiaj przyjdzie mi spotkać agresywnych muzułmanów?
- Drugi - głos Tomasa nie sprawiał wrażenia zaskoczonego, jednak chyba taki był - świetnie, to masz chrzest za sobą. Do tego trochę ćpunów, małych prostytutek, krwawe lolity, bezdomni i gangsterzy. Atrakcje jak we wesołym miasteczku.
- Ty i ja inaczej pamiętamy wesołe miasteczka. - zażartował Klaus.
- Liczy się zabawa. Nie wychylaj się, zwykle też nie odzywaj. Mam nadzieję, że większej burdy nie będzie. Dziś byłoby dobrze abyś tylko obserwował. Masz analityczny umysł, to bardzo dobrze. Sądzę, że nie tylko zauważysz rzeczy które ja pominę ale i nauczysz się więcej niż ja bym nawet pomyślał aby skomentować.
- Człowiek uczy się całe życie. Więc gdzie najpierw?
- Niespodzianka - eutnatos uśmiechnął się szeroko.

***

Waleria dzwoniła do Mistrza Iwana.
- Słucham - lekko zmęczony głos chórzysty zabrzmiał w telefonie. Nie był ani zaskoczony ani zaaferowany dzwonieniem doń. W zasadzie trudno było wyczuć coś z tego zdawkowego powitania.
- Mamy problem - odezwała się Waleria - lokalna Camarilla chce się umówić na spotkanie, nawet dzisiejszej nocy i w związku z tym chciałabym zwołać pilne zebranie abyśmy ustalili nasze wspólne stanowisko oraz wyłonić delegację. Zgodnie z moją wiedzą jeśli w najbliższym czasie do niego nie dojdzie uznają, że wspieramy sabat w ich wewnętrznym konflikcie, a do tego w mojej opinii nie możemy dopuścić. Chciałabym Wam również przedstawić mojego tutejszego łącznika, który może nam przekazać wiele informacji na temat tutejszych spokrewnionych…
- Spotkanie dzisiejszej nocy nie wchodzi w grę - pewny, ciepły głos duchownego wydawał się nieszczególnie przejęty. - Natomiast uważam jutrzejszą noc za odpowiednią. Mogę przyjechać do ciebie wraz z ojcem Adamem lub mistrzem Gerardem w przeciągu kilku chwil aby wcześniej zaczerpnąć informacji od twego łącznika. Po tym porozmawiamy na spokojnie i ustalimy miejsce spotkania.
Chórzysta przerwał na chwilę. Teatralna pauza wybrzmiała mocno.
- Dziękuję Walerio za telefon i to co robisz. Gdzie się zjawić?
Verbena błyskawicznie podała adres klubu informując jednocześnie Mistrza o specyfice tego miejsca. Po dłuższej chwili Waleria wróciła do stolika i odezwała się do Leifa
- Chwilę to zajęło ale już jestem - uśmiechnęła się szeroko - jeśli mamy ze sobą współpracować będę chciała Ci kogoś przedstawić.
- Intrygujące. - Wampir podniósł na nią wzrok i uniósł jedną brew. - Kogo?
- Nie wiem czy słyszałeś o Mistrzu Iwanie - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie. Po jego tytule wnoszę, że to jakiś wasz lokalny przywódca, czy tak?
Waleria roześmiała się serdecznie
- Słowo Mistrz nie oznacza przywództwa, a jedynie odzwierciedla stopień biegłości w sztuce, tym razem jednak masz rację, jest to dowódca naszej misji w tej mieścinie.
- Z przyjemnością. - Leif kiwnął głową. - Gdzie się udajemy?
- Myślę, że na razie zostaniemy tutaj – odpowiedziała.

***

Patrick mógł uznać dalszą część dnia za udaną. Lekarz przypisał mu środki przeciwbólowe i zalecił przez jakiś czas chodzić o kuli - chociaż stary, zblazowany doktor wyglądał bardziej na zainteresowanego nie widzeniem więcej Irlandczyka w gabinecie i zalecenie chodzenia o kuli wydawało się dmuchaniem na zimno. Być może wystarczyłoby tylko nie obciążać kończyny.
Podczas dalszych napraw samochodu, eteryta uporał się z większością znacznych usterek oraz części wymagających renowacji. Stworzony przezeń krąg okazał się prawdziwym, zbawiennym ułatwieniem pracy. Patrick mógłby uznać dzieło napraw za skończone gdyby nie pozostała mu jeszcze sekta małych, upierdliwych korekt – delikatne poprawki lakieru, wytarcia klamek, nasmarowanie zawiasów i inne małe przyjemności przy których będzie musiał spędzić kolejną godzinę.
Miłym zwieńczeniem dnia było spotkanie z młodą, lekko pozerską gotką. Mimo tego pozostawała miła, urocza oraz urodziwa. Ranka na strzelnicy upływała pod znakiem starań. Patrick starał się nie być za dobry, co mu wychodziło świetnie. Alicja próbowała dać z siebie wszystko – co też jej wychodziło. Dziewczyna miała dryg i humor. Szkoda tylko, że w zakresie intelektu, niewiele więcej.
Obiecujący koniec randki zaprzepaścił telefon od Walerii. Spotkanie z wampirem, jeszcze dziś. Czasem obowiązki Batmana górują nad przyjemnościami Bruce. Taka oto maksyma kołowała się w głowie Irlandczykowi gdy przedwcześnie żegnał się z Alice.

***

Mistrz Iwan pojawił się zadziwiająco szybko w klubie, mając u boku Gerarda. Iwan przedstawił się Leifowi imieniem i nazwiskiem, skrzętnie pomijając swój duchowny status, zarówno w mowie jak i stroju. Chociaż i tak prezentował się dość specyficznie, był to strój który mógłby uchodzić za przynależny starszemu jegomościowi o ascetycznej aparycji.
I surowym spojrzeniu. Leif widział wiele spojrzeń w swym życiu. Szczególnie pośród spokrewnionych oczy były ważne. Oznaczały siłę charakteru, dzikość i zdeterminowanie do postawienia na swoim. Spojrzenie Iwana zawierało te wszystkie składniki w bardzo wysokim stężeniu doprawione jakąś dziwną wersją poczucia wyższości.
Gerard Guivre wydawał się dzisiejszego dnia odrobinę sponiewierany. Tego twarz malowano kilkoma mniejszymi, starymi siniakami oraz zadrapaniami. Biorąc pod uwagę czas od ostatniego spotkania, pozorny wiek obrażeń oraz skutki gojenia musiały być efektem magy leczącej. Leif nie widział już od niego aż takiego blasku mocy. Czyżby bardziej skrył swą obecność? Waleria natomiast czuła silny, wewnętrzny niepokój.
Zasiedli przy stoliku, w loży. Inkwizytor zamówił zadziwiająco mocnego drinka. Co ciekawe, również ojciec Iwan zamówił alkohol.
Iwan uśmiechnął się. Delikatnie, nieznacznie lecz dość sympatycznie. Trochę jak staruszek do dzieci. Lub stary lis do młodych kur.
- Nie będę ukrywał, że ideologicznie sens istnienia wampirzej społeczności jest mi daleki. Niestety, czy raczej na szczęście, nie zawsze sami decydujemy w jakim towarzystwie będziemy się obracać, wola boża.
Rosjanin splótł ręce w piramidkę na stole. Nachylił się nadając spotkaniu bardziej intymnej atmosfery.
- W sprawozdaniu z ostatniego spotkania zabrakło mi jednego elementu, który bardzo łatwo możemy nadrobić. Chciałbym po prostu wiedzieć kim jesteś, dokąd zmierzasz i z kim. Słyszałem, że nieszczególnie przepadasz za waszymi ugrupowaniami. Człowiek, nie człowiek, każdy się z czymś identyfikuje. Zatem z czym ty się identyfikujesz?
Ołowiane spojrzenie padało na Leifa. Inkwizytor milczał odpływając myślami gdzieś daleko. Waleria miała złe przeczucia. Nie wiedziała z czym były związane, ale raczej nie z działaniami Iwana. Wydawał się bardzo pewny, kompetentny oraz doświadczony.

***

Fireson był duchem fal na wodzie. Nigdzie nie było jego właściwej osoby, czegoś co prowadziło wprost do niego. Numer nie istniał. Nie było takiego numeru. Istniały numery podobne. Jeden nawet rejestrował się w Lillehammer. Siedem lat temu. Kolejny, w innym pobliskim mieście, pięć lat temu. Inny, jeszcze dalej, trzy lata temu. Kolejne liczby pierwsze.
Czy do tego człowieka po prostu nie można było zadzwonić? I jak on miałby wspierać fundacje gdy skontaktowanie się z nim stanowiło kolejną pielgrzymkę? Wirtualna adeptka spędziła blisko godzinę łącząc poszlaki i analizując metadane w poszukiwaniu kolejnych, coraz bardziej zawiłych, abstrakcyjnych prawidłowości. Chociaż zapominała trochę o nałogu w pogoni za falami na wodzie.
Ambicja nie pozwoliła jej spróbować innej formy kontaktu. Ten cholerny telefon musiał jakoś działać! Fireson nie jest duchem.
Mervi usłyszała dzwonek do drzwi. Spojrzała na obraz wyświetlony przez kamerę.
Miała minę jakby zobaczyła ducha.

***

Tomas wraz z Klausem zaparkowali w nieciekawej dzielnicy. Miał wrażenie, że wraz z postępującymi godzinami oraz dłuższym panowaniem nocy, ze swych jaskiń wychodzą potwory. Oczywiście, ludzie potwory. Nastoletni ćpun o zoranej bliznami twarzy. Podstarzała prostytutka uśmiechającą się poczerniałam zębami. Para groźnych arabów prowadząca najwyraźniej jakiś interes. Bezdomny pchający swój wózek zostawiał za sobą smród uryny i niemytego ciała. Grupka białych, młodych ludzi o zbyt gładko ogolonych czaszkach i za mało tolerancyjnych poglądach.
Przeszli już ponad dwieście metrów od parkingu, wielokrotnie zakręcając w alejkach pomiędzy starymi kamieniczkami. Klaus kilka rzy prawie stracił orientację w terenie oraz samego Tomasa z oczu, nawet idąc przy nim. I chociaż specjalnie nie rzucali się w oczy, musiał przyznać jedno, eutnatos wyglądał na groźnie. Jak ktoś kto może się obronić, wyrządzić przy tym sporą krzywdę oraz się nie przejąć. Posiadał postawę charakterystyczną dla zbirów lub skorumpowanych policjantów.
I dzięki temu nikt nie zaczepił ich podczas drogi.

***

Duch w postaci Firesona wyglądał zupełnie przeciętnie. Przeciętne blond włosy, przeciętne zakola, przeciętne oczy, przeciętny, nijaki strój oraz przeciętne oczy. Tylko nos miał większy, jakby ptasi. Można było wiele o nim powiedzieć, z tym, że wszystkie te słowa brzmiałyby w stylu: może się podobać, lub nie; wygląda schludnie ale nie elegancko; typowy facet ale nietypowy; ot kolejny przechodzień ale coś w nim dziwnego.
Faktycznie, jakieś nienamacalne ale tkwiło w jego osobie. Gdy kobieta otworzyła mu drzwi, miała pewność, że to Fireson. Nie miała pojęcia dlaczego. Po prostu była pewna. Uśmiechnął się szeroko i podał jej dłoń. Uścisk miał silny.
- Miło mi poznać, Mervi. Schrzanił mi się sprzęt do emulacji telefonu. Jak go naprawiałem, zauważyłem, że ktoś usilnie mnie szuka. Jeśli to był dobry strzał, to mamy jeden zero – dodał swobodnym tonem. - Nie przeszkadzam zbytnio? Trzeba jednak pogadać – westchnął.

***

- Idziemy do burdelu.
Tomas wskazując ruchem głowy na niepozorny budek. Przed wejściem jakiś krępy gość palił fajki. Miejsce wyglądało niepozornie, poza jednym, nenonowym banerem. Eutnatos dał czas aby technomanta przetrawił tą wiadomość.
- Mam pewne podejrzenia, iż właściciel tego przybytku związany jest rodziną, wampirami. Chcę to sprawdzić, mieszanka rozmowy, więcej rozmowy oraz szczypta magy umysłu potrafi zdziałać cuda. Myślałem, że mógłbym ci sprawić panią do towarzystwa. I…
Eutnatos westchnął.
- Nie chcę abyś czuł się zakłopotany. Możesz z dziewczyną pogadać, nawet udać, że się jej wypłakujesz. Dużo facetów tak robi. Wejdziemy tam jako koledzy, możesz jej nawet powiedzieć że nie możesz, a boisz się przy mnie. Normalnie w takich miejscach nie lubi się gdy kręci się tam taki gość jak ja. Przyprowadzając kumpla będę miał okazję zrobić wywiad. Jak wyjdziesz, możliwe, że sam będę z z dziewczyną, na koniec, może czegoś się dowiem. A poza tym…
Tomas uśmiechnął się smutno.
- Oglądanie takich miejsc to najbardziej parszywa część misji przebudzonego, nie sądzisz? Parszywa bo nie ma szybkiej, uniwersalnej metody aby przynieść tu światło. Błądzimy przez pieprzoną ciemność...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 02-12-2018, 20:19   #53
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Klausa zastanawiało czy tak wygląda życie Euthanatosów. Chodzenie wśród tych, o których wszyscy chcą zapomnieć niosąc pomoc słowem, czynem lub pistoletem.
Na pewno on nie byłby w stanie tak działać, ale zakładał, że różnica zależy od podejść. Tomas chce naprawić świat od dołu, Klaus od góry. Może kiedyś spotkają się na środku.
Kiedy podeszli do burdelu niemiec miał nie najlepsze przeczucia. Nigdy nie korzystał z tego typu przybytków, płeć przeciwna była dość niezbadanym przez niego terenem. Rozumiał oczywiste różnice, ale wiedział też o kompletnie innej mentalności kobiet. Wychodził z założenia, że najmniej co może zrobić to traktować je fair. Teraz jednak miał udawać, że wykorzystuje jedną z tych dziewczyn dla swych bardziej bazowych potrzeb. Miał nadzieję, że podoła temu.
- Mogę zapytać co konkretnie będziesz załatwiał? I co mam robić, jeżeli nie pójdzie po twojej myśli?
- Chcę się dowiedzieć jak najwięcej o właścicielu tego miejsca. Mam spore podejrzenia, iż może to być istota nadnaturalna.Gdy coś pójdzie nie tak, po prostu udaj, że robisz swoje, i tyle. Jeśli nas wyproszą, nie awanturuj się. Nie planuję nic na tyle ryzykownego abyśmy narażali się na poważne kłopoty. Miejsce może być niebezpieczne lecz to co robimy nie powinno. Zresztą, Klaus, nie brałbym cię na jakąś trudną wycieczkę. Nie jestem idiotą, wiem, żeś naukowiec, a nie komandos - Tomas uśmiechnął się lekko aby dodać otuchy Klausowi.
Klausa przez chwilę kusiło opowiedzenie Tomasowi o swoich wyczynach w wieży, ale to raczej nie był dobry moment.
- Nadnaturalny…? Wampir, Lupin, Skrzat? Mumia?
- Skrzaty nie istnieją - eutanatos odpowiedział naturalnie - najpewniej wampir, być może jakiś pośredni czarownik, miejmy nadzieję, że nie przebudzony.
- Jasne… chciałem się zapytać po co mnie wziąłeś, ale sam się narzuciłem. - Klaus westchnął, nie czuł się zbyt pewnie w tej sytuacji, ale nie miał zamiaru przeszkodzić Tomasowi - Więc ruszajmy.

***

Burdel jak to burdel, każdy widzi. Za wyjątkiem tych, co go wcześniej nie widzieli, ci mogą doznać pewnego szoku. Szoku jakiego doznał Klaus. Nie wiedział w sumie dlaczego, na miejscu nie biegały nagie dziewczyny, nie spacerowali mężczyźni z interesem na wierzchu. Inny interes kręcił się niemal spokojnie. Weszli do swego rodzaju recepcji połączonej z poczekalnią. Wyglądało na to, iż dziś nie ma wielu czekających. Nie spostrzegli też jakiejkolwiek ochrony. Co oznaczało najpewniej, iż nie ma potrzeby się ją afiszować i straszyć klientów. Byli zapewne na zawołanie lecz nie na widoku.
Szok Klausa wynikał z dusznej atmosfery oraz specyficznego wystroju. I zachowania Tomasa. Od przekroczenia progu, zachowanie eutanatosa zmieniło się. Nabrał swobody i życia. Wydawał się bardzo naturalnym, luźnym, lekko szemranym typem. Synowi eteru wydawało się nawet, że bladość jego cery została zwyciężona delikatnym rumieńcem.
Przywitał się grzecznie do kobiety przy recepcji wołając do siebie Klausa. Mówił ściszonym głosem tak jakby nie chciał aby słyszało to trzech czekających mężczyzn.
- Mój kolega jest pierwszy raz w tego typu miejscu, jest też trochę nieśmiały. Bardzo chciał.. No – serdecznie szturchnął Klausa w bark – to co żona nie chce przeważnie, mów Albercie.
Kobieta zmierzyła ich znużonym wzrokiem, następnie zatrzymała oczy na Klausie.
- To czego pan sobie życzy – zaczęła po cichu. Trudno powiedzieć czy to na prośbę Tomasa czy po prostu z naturalnej dla siebie flegmy w zachowaniu.
"Albert"? pomyślał Klaus. Nie mógł wymyśleć czegoś… innego? Teraz została mu trudniejsza sprawa. Jak się zamawia dziewczynę do towarzystwa? Mają menu?
- Erm… ruda? Średni wzrost, normalne kobiece proporcje? Nic wyuzdanego? - zaczął nieśmiałe Eteryta. Trudno było powiedzieć, czy to faktyczna nieśmiałość,czy naukowiec dobrze ją ogrywa.
- Zabezpieczenie trzeba mieć. Klasyka czy ekstra? Płatne z góry - kobieta spokojnie zapytała nie przejmując się reakcją niemca.
- Ekstra - wtrącił się Tomas.
Po chwili zapłacił za Klausa. Poproszono ich aby poczekali chwilę na kanapie.
Klaus usiadł trochę nerwowo chwytając kolana.
- Co oznacza "ekstra"?
- Masz pełen serwis - Tomas odpowiedział swobodnie. Nie przyglądał się niczemu, patrzył w sufit.
- Świetnie… mam jakiś limit czasowy, narzucony przez ciebie? W sensie ile spodziewasz się, że zajmie ci wszystko?
- Baw się dobrze, dziewczyna poinformuje cię ile masz czasu, tutaj rozmawialiśmy o godzinie. Też nie kończę szybko - eutanatos zaśmiał się lekko. Chyba celowo zmieniał ton rozmowy jakby bojąc się podsłuchania.
- Czemu dałem ci się na to namówić? - Klaus westchnął - Powodzenia z randką….
- Bo masz dość żony. Za długo się znamy - Tomas wzruszył ramionami. Ciągle patrzył w sufit.

Ładna dziewczyna zeszła z piętra i już, gdy Klaus myślał, że będzie prowadzić go na górę, za jej plecami wyrósł rosły, łysy ochroniarz czy stręczyciel - w tym miejscu trudno było ocenić. Dziewczyna minęła Klausa, a on… Serce zabiło mu szybciej. Pozornie zwyczajnie ubrana, zwykłej urody, bardzo bladej cery, niemal bursztynowych, pełnych oczach, młoda bogini. Co prawda, Klaus nie byłby Klausem gdyby poddał się namiętności. Nie był pewny czy szybkość pojawienia się oraz zakończenia nagłego zrywu zachwytu nie łamała praw opisanych w teorii względności.
Łysy jegomość zaprowadził go na piętro, zostawili na dole Tomasa oraz młodą boginię rozmawiającą przy recepcji. Wskazano mu drzwi do pokoju, w którym czekała dość młoda kobieta. Ruda, czy bardziej marchewkowa. Jak farba. Widać była to popularna preferencja, lecz o naturalność trudno było w tej branży.
Jeśli o jakiejkolwiek naturalności może być mowa w burdelu.
Może mogłem być "trochę" bardziej wybredny. Westchnął, więc załatwimy to planem G. Podczas czekania rozważał kilka rozwiązań: Żalić się, pogadać, jeżeli by to była ta kobieta co została z Tomasem, to może i spróbować, lub "Plan G".
Klaus usiadł na łóżku i spojrzał na kobietę.
- Przepraszam, ale nic z tego nie wyjdzie. - westchnął - Słuchaj jestem gejem, ale nie chcę, aby koledzy się dowiedzieli dlatego się zgodziłem na to wszystko. Więc zarobisz trochę i sobie teraz odpoczniesz. Zgoda?
Dziewczyna zmierzyła go zaciekawionym wzrokiem, aż poczuł się trochę niekomfortowo. Zmrużyła oczy jakby chcąc coś dostrzec w jego zachowaniu. Trwało to kilka sekund.
- No dobra, to twój czas, możesz z nim zrobić co zechcesz.
- Dzięki - rozejrzał się. Miał godzinę… mógł chociaż trochę urozmaicić ją sobie rozmową - Więęęc… co cię zmusiło do tego typu pracy? Jeżeli nie masz nic przeciwko rozmowie.
Prostytutka wyglądała na odrobinę zaskoczoną. Szybko jednak odzyskała fason.
- Zimno coś ostatnio, prawda? Paskudna pogoda.
Klaus westchnął.
- Wybacz. Mam mały kontakt z innymi. Pracoholik. Co do pogody… Nietutejszy jestem, więc dla mnie pewnie i lato będzie zimne. - delikatnie się uśmiechnął.
- Jak chcesz poznać swoich… Jest tu taka imprezowania… No sam wiesz, gejów i reszty środowiska, ale bardziej gejów. Tylko nie wiem jakie masz do tego podejście - wyznała bezpośrednio - bo nie wszyscy identyfikujecie się ze środowiskiem.
- Może odwiedzę. Jak środowisko ogólne reaguje na… takich jak ja?
- Znaczy jakich?
- "Gejów i resztę środowiska." Znaczy jak lokalna społeczność na nas reaguje?
- Znasz język, a reszta - westchnęła - tutaj wszystko uchodzi. Postępowe państwo i społeczeństwo - mrugnęła okiem.
- Jasne. Więc może nie będzie tak źle. Jakieś dzielnice, których powinienem unikać? Drugi dzień dopiero, więc dopiero co skończyłem się pakować. Jakieś kluby poza tym co już wspomniałaś?
- Raczej nie - odpowiedziała luźno, beztrosko.
Klas po chwili uderzył się w czoło coś sobie najwyraźniej przypominając.
- Jestem Albert. Tak jak mówiłem, rozmowy to nie do końca moja specjalność.
- Nie wiem czy tutaj imiona mają znaczenie, co?
Zaśmiała się lekko, przyjemnie. Uwaga była dość trafna, Klaus który został Albertem właśnie sobie uświadomił, iż pewnie klienci dość często życzyli sobie aby dziewczyny przedstawiały się inaczej. Imiona podawane standardowo zapewne też nie musiały być ich własnymi.
Klaus nerwowo się zaśmiał.
- Racja, racja. Ech… masz jakieś marzenia? Hobby?
- Może ty, kawalerze - mrugnęła drocząc się z nim.
- Mam ci rzucić górnolotną ambicją? - Klaus się delikatnie zaśmiał - Marzenia? Chciałbym zostawić świat lepszym niż go zastałem. Hobby, majsterkuje, robię gadgety itp. - spojrzał na swą rozmówczynie - Twoja kolej.
Dziewczyna zagryzła usta. Nic nie odpowiedziała. Wyglądała na spiętą.
- Wybacz… kurde jak powiedzieć to co chcę, żeby nie wkopać się bardziej w to bagno… - westchnął - Może ty masz jakieś życzenia na teraz?
- Jesteś naprawdę osobliwym gościem - spojrzała na niego przenikliwie - i chyba nie gejem, prawda?
- Jak zaczne zaprzeczać, to wezwiesz Juana i jego 30 cm bestię, prawda? - Klaus się zaśmiał nerwowo - Nie, kłopoty w małżeństwie, które kolega stwierdził, że "naprawi". Jest subtelny niczym bomba atomowa.
- Ma fajnego grzybka? - Zażartowała bezwstydnie.
Klaus nie był wstanie powstrzymać parsknięcia śmiechem.
- To było dobre, ale chyba sama widzisz. Nie potrafię rozmawiać… praktycznie z nikim. Na pewno nie o "grzybkach". Więc minęło trochę czasu odkąd ostatnio z żoną zapuściliśmy się w las.
Prostytutka kiwnęła głową czule. Zapewne wiele razy słyszała podobne historie.

***

Gdy Klaus zszedł na dół, do recepcji, zastał tam Tomasa. Czy właściwie coś w ciele eutanatosa. Coś, co jakimś cudem flirtowało z recepcjonistką nie wzbudzając podejrzeń, emanowało wdziękiem, pewnością siebie oraz charyzmą.
Stan Tomasa utrzymywał się również kiedy opuścili przybytek rozkoszy. Dwa zakręty dalej Tomas ciągle zachowywał się, czy wręcz był, pewnym siebie playboyem. Po poznaniu tego dystansu, z dala od świateł latarni, eutanatos zatrzymał się nagle.
- Czekaj – polecił po cichu.
Zamknął oczy mrucząc coś pod nosem.
Klaus uniósł brew na zachowanie swego towarzysza. Kiedy ten zaczął… medytować, eteryta sięgnął do wnętrza płaszcza po jedną z mniejszych latarek. Ki czort wie z czym Tomas rozmawiał i jaki wpływ to miało na jego umysł. Eutnatos zatoczył się lekko, opierając dłonią o ścianę. Minę miał lekko zbolałą, jak po zjedzeniu czegoś drugiej, czy nawet trzeciej, świeżości.
- Skutki uboczne starej roty mej tradycji - wyjaśnił grobowym tonem, zupełnie niepodobnym do dominującego, wesołego i czarującego głosu jaki posiadał uprzednio.
- Twoje obecne zmęczenie, czy wcześniejsze zachowanie? - eteryta wyciągnął rękę do eutanatosa oferując pomoc.
- Jedno jest skutkiem drugiego - Tomas przyjął dłoń Klausa z kwaśnym uśmiechem, lecz chyba szczerym. Może nie potrafił inaczej się uśmiechnąć.
- Pozwala lepiej funkcjonować w tego typu sytuacjach. Mimo wszystko, jestem medykiem, nie szpiegiem. Dowiedziałeś się czegoś Klaus czy też nic?
Eteryta pozwolił Tomasowi oprzeć się trochę na nim kiedy ruszyli dalej w stronę samochodu.
- Dziewczyna nie chciała zbytnio gadać o sobie… a ja za rzadko widzę to "jasne coś", co za dnia jest, żeby mieć jakieś zdolności interpersonalne. Więc pewnie gorszy ze mnie szpieg niż z ciebie. Wyglądała na spiętą, kiedy zapytałem ją o jej hobby czy marzenia, ale pewnie nie wiedziała jak ładnie ubrać "nie chcę być już dziwką".
Tomas zaśmiał się niespodziewanie, wyjątkowo szczerze.
- Chcesz mi powiedzieć, że zapytałeś dziwkę o marzenia? Klaus… - poklepał go po plecach samemu odzyskując błędnik we władzy - ...jesteś jedyny w swoim rodzaju.
Kiedy doszli do auta, Tomas poprosił aby chwilę w nim zostali.
- Wampir. Kim jest, to może nawet zauważyłeś, ta piękna kobieta którą spotkaliśmy czekając. Bywa określana Matką, z pewną atencją - Tomas zaczął wywód.
- Pomysł czy ma koneksje z Camarillą czy Sabatem? Pytam bo, mamy osobę, która się… specjalizuje? W kontaktach z nimi.
- Wygląda mi to osobiście na Camarillę, ale nie jest to nicz czego się dowiedziałem wprost.
Klaus kiwnął głową.
- Więc czego się dowiedziałeś nie wprost?
- Dziewczyny ją raczej szanują. Nie jest oficjalną właścicielką tego miejsca, czy raczej całej działalności. Formalnie właścicielem jest jej partner, zbir. Całość wygląda na szytą grubymi nićmi, mało kto przyglądający się sprawie bliżej ma złudzenia kto tu rządzi. Co ważne, część dziewczyn jest ghulami. Lub kiedyś nimi była. Wyczułem też coś na pograniczu… jakiś relacji sakralnych. Muszę to przemyśleć - Tomas dodał mniej pewnie.
- Oczywiście, nie wszystko to skutek wyłącznie rozmowy. Zapewne domyśliłeś się, iż do pewnego stopnia dobrze lawiruję w umyśle - mag dodał małe wyjaśnienie dla technomanty - dlatego proszę, nie rozpowiadaj z kim konkretnie rozmawiałem. Te kobiety też mają swoje życie, a grzebanie komuś w głowie podczas miłej rozmowy kieruje się też swoją etyką.
- Jej partner to też ghul? - Klaus w sumie nie wiedział o ile jeszcze mógłby pytać.
- Nie wiem. Rodzina ma różne sposoby na zachowanie wierności, więzy krwi nie wymagają ciągłego nią karmienia. Ich moce, oraz, co najważniejsze, ich urok osobisty. Stare wampiry mają tyle czasu, iż pewne umiejętności, niezależnie czy jest to walka czy filtr, potrafią doszlifować do niesamowitego poziomu.
- Świetnie. Więc, masz zamiar coś zrobić z tym przybytkiem? Czy na razie zostawiamy go?
- Ja miałbym wiele. Tylko, że nie jestem tutaj sam. Prawda Klaus? Jesteśmy częścią fundacji.
- Irytujące, kiedy nie możesz robić co ci się podoba, co nie? - Klaus westchnął - To dokąd teraz?
Eutanatos uśmiechnął się krzywo na słowa o niemożności robienia tego co się chce. Może po prostu skrzywił się?
- Miałem pewien pomysł. Tylko, że…
Mag przerwał. Wpatrywał się gdzieś w dal.
- ...mam złe przeczucia.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 03-12-2018, 11:28   #54
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Klub w Lillehammer, przed przybyciem magów

- Słucham - lekko zmęczony głos chórzysty zabrzmiał w telefonie. Iwan nie był ani zaskoczony ani zaaferowany dzwonieniem doń, w zasadzie trudno było wyczuć coś z tego zdawkowego powitania.
- Mamy problem - odezwała się Waleria - lokalna Camarilla chce się umówić na spotkanie, nawet dzisiejszej nocy i w związku z tym chciałabym zwołać pilne zebranie abyśmy ustalili nasze wspólne stanowisko oraz wyłonić delegację. Zgodnie z moją wiedzą jeśli w najbliższym czasie do niego nie dojdzie uznają, że wspieramy sabat w ich wewnętrznym konflikcie, a do tego w mojej opinii nie możemy dopuścić. Chciałabym Wam również przedstawić mojego tutejszego łącznika, który może nam przekazać wiele informacji na temat tutejszych spokrewnionych…
- Spotkanie dzisiejszej nocy nie wchodzi w grę - pewny, ciepły głos duchownego wydawał się nieszczególnie przejęty. - Natomiast uważam jutrzejszą noc za odpowiednią. Mogę przyjechać do ciebie wraz z ojcem Adamem lub mistrzem Gerardem w przeciągu kilku chwil aby wcześniej zaczerpnąć informacji od twego łącznika. Po tym porozmawiamy na spokojnie i ustalimy miejsce spotkania.
Chórzysta przerwał na chwilę. Teatralna pauza wybrzmiała mocno.
- Dziękuję Walerio za telefon i to co robisz. Gdzie się zjawić?
Waleria błyskawicznie podała adres klubu informując jednocześnie Mistrza o specyfice tego miejsca.
***

Po dłuższej chwili magini wróciła do stolika i odezwała się do czekającego na nią wampira:
- Chwilę to zajęło ale już jestem - uśmiechnęła się szeroko. - Jeśli mamy ze sobą współpracować będę chciała Ci kogoś przedstawić.
- Intrygujące. - Leif podniósł na nią wzrok i uniósł jedną brew. - Kogo?
- Nie wiem czy słyszałeś o Mistrzu Iwanie - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie. Po jego tytule wnoszę, że to jakiś wasz lokalny przywódca, czy tak?
Waleria roześmiała się serdecznie
- Słowo Mistrz nie oznacza przywództwa, a jedynie odzwierciedla stopień biegłości w sztuce, tym razem jednak masz rację, jest to dowódca naszej misji w tej mieścinie.
- Z przyjemnością go poznam. - Leif kiwnął głową. - Gdzie się udajemy?
- Myślę, że na razie zostaniemy tutaj - odpowiedziała.

Wampir nie skomentował tej decyzji przypatrując się czarodziejce. Prócz oszczędnej mimiki od pewnego czasu nie czynił nawet drobnego ruchu.
- Znaleźliście już tu jakieś miejsca mocy? Jak to je zwiecie… pętle? Supły? Węzły?
Skinęła głową w milczeniu
- Zgodnie z moją wiedzą powinno być ich tu wiele, ale jeszcze nie wiem gdzie są konkretnie.
- Zastanawia mnie, czy pokrywają się z - sięgnął po telefon - kilkoma miejscami, które ustaliłem. - Odpalił aplikację nakładającą oznaczane punkty na google map i przybliżył widok, aby dwa z nich były w zasięgu wyświetlanej części miasta i jego okolic. Zadbał by nie były to te przy wysypisku i nad jeziorem. - Hm? - przekrzywiając lekko głowę i pokazując wyświetlacz czarodziejce czekał na odpowiedź. Obserwował ją bacznie czy choćby drobnym gestem lub nawet skrywaną emocją nie zdradzi się, wskazując tym, że kłamie i ma większe pojęcie o miejscach mocy w okolicy. Waleria szybko odpaliła aplikację na własnym smartfonie i oznaczyła na nim widoczne na telefonie wampira miejsca na mapie. Nic w jej zachowaniu nie wskazywało, jakoby coś jej mówiły.
- Jak już mówiłam, nie mam wiedzy na ich temat, wstrzymajmy się więc z rozmową aż do chwili gdy przyjdą posiadający pełniejszą ode mnie wiedzę w tym temacie - odpowiedziała. - Wspominałeś że doszło ostatnimi czasy przerzedzenia się Krewniaków w okolicy, wiesz może jak do tego doszło?
- Wiem. - Wampir kiwnął głową z lekkim uśmiechem. - Sabat stracił kilkudziesięciu nowotworzonych, spokrewnionych żołnierzy, którzy mieli zapewne uderzyć na tutejszych. - Odpowiadając uciekł od właściwego pytania ‘jak’ to się stało. - Nie wykluczam, że uderzyć całkiem otwarcie, bo Sabat nie pieprzy się w tańcu Walerio. Może mieli to zrobić nawet już wczoraj? A może w ciągu kilku dni? Oj, byłoby na co popatrzeć… Jeżeli tutejsi nie wykorzystają tego jako szansę na spontaniczną kontrofensywę, to miasto na razie uniknie wybuchu otwartych walk. Tutejszym chyba jednak zależy na ludziach, na ile może zależeć istotom podobnym mnie. - Zmrużył oczy. - Spodziewam się raczej punktowych ataków. To chyba dobrze, prawda? - Znów zadając pytanie leniwie przekrzywił głowę.
- Wiesz jak to się stało? Wszak Sabat to nie są bezbronne baranki prowadzone na rzeź.. - Zawiesiła na chwilę głos w milczącym niedopowiedzeniu po czym kontynuowała z większą werwą: - chyba że jest tu jeszcze jakiś łowca znajdujący się wyżej w łańcuchu pokarmowym tego miejsca. - Spojrzała na wampira a następnie przeniosła wzrok na leżący na stole telefon. Przypomniała sobie artykuł o pożarze na śmietnisku i wymijające odpowiedzi Leifa w tym temacie i z uśmiechem kontynuowała: - czyżby to śmietnisko było leżem stwora którego boją się wampiry?
- Może. Aczkolwiek to nie tak… - Wampir skrzywił się i zabębnił palcami po stoliku. - Powiedzmy, że to przypadek - rzekł w końcu z niechęcią zmęczonym głosem. - Chciałem rozejrzeć się na śmietnisku, okazało się, że to wylęgarnia sabatników. Sprawy trochę wymknęły się spod kontroli. Nie pytaj. -
Spojrzała na niego badawczo, lecz wampir nie uznał najwidoczniej by dodawać cokolwiek w temacie tego co przed chwilą rzekł. Pod bacznym spojrzeniem czarodziejki skupił się na kołowaniu piwem w szklance. W milczeniu czekali na przybycie reszty.

***

Klub w Lillehammer, po przybyciu magów
- To nie są moje ugrupowania - Leif odpowiedział Iwanowi marszcząc nieco brwi. - Jestem Kainitom podobny, szkodzi mi palący wzrok Sól, a żeby trwać muszę pożywiać się - uśmiechnął się lekko - hm, w specyficzny sposób. Jeszcze kilka szczegółów może nas łączy. Nie jestem jednak spokrewnionym. - Zadumał się przez chwilę. - Oni są czym są, bo pierwszy z nich został przeklęty i niosą to przekleństwo ze sobą, mnożąc się i idąc przez wieki bez wyższego celu. Mój rodzaj wywodzi się od nagrody, błogosławieństwa i misji nie związanej z tym światem. No w każdym razem nie do końca z tym - mruknął. - Z tym się identyfikuję wszechmogący.
- Dziękuję za odpowiedź - Iwan lekko skłonił głową. - Interesuje was kim jestem ja, moi towarzysze oraz z czym tu przybywamy? Nie wiem na ile szanowna Waleria przybliżyła te kwestie oraz na ile uważasz je za potrzebne. - Zakonnik wbił spojrzenie w wampira. Nie natarczywe, raczej baczne, analizujące. Mimo to wystarczyło ono, aby Leif poczuł się przytłoczony. Brak bestii bolał coraz bardziej, jedynie szczątkowa pewność siebie wypływała na wierzch po tytanicznej walce.
- Interesuje. - Kiwnął głową nie rozwijając ile w tej kwestii rzekła już rudowłosa magini.
- Należę do Tradycji zwanej Niebiańskim Chórem, jestem przewodniczącym tutejszego zgromadzenia magów. Przybyliśmy tutaj bez typowo wrogich zamiarów. Oczywiście, zależy nam na ludziach, tak samo jak zależy nam wiedzy, oświeceniu czy po prostu zaspokojeniu ciekawości. Możesz być pewny, iż z zasady nie żywimy wrogich uczuć do twojego gatunku.
Iwan dyskretnie spojrzał na Inkwizytora. Drugi mag tylko lekko kiwnął głową, bardziej chyba w wyniku znużenia i złego nastroju. Jego zbolała mina zdawała się mówić “zostawcie mnie wszyscy w spokoju”.
- Prawdę mówiąc, jesteśmy żywo zainteresowani współpracą z Camarillą - kontynuował Iwan. - Stąd z uśmiechem zareagowałem na propozycję spotkania. Cieszy mnie również, że nie jesteś jednym z nich. - Na chwilę zamilkł, aby wypowiedziane słowa wybrzmiały należycie. - Naprawdę mało już nas zostało, Leif. Nas i was, takich jak ty. - Duchowny lekko zmrużył oczy.

Tymczasem Patrick zbliżał do rozmawiającej ekipy korzystając z gustownej metalowej laseczki dla podparcia obolałej nogi. Trochę go dziwiło, że spotykają się tutaj… w sanktuarium Odrzuconych pozujących na homoekipę. Trochę go ten fakt bawił, ale dzięki temu była okazja, by poruszyć i inne tematy z batiuszką. Pomachał do nich wesoło ręką i dziarsko ruszył, przy okazji dzwoniąc metalowymi przedmiotami wypełniającymi jego kieszenie.

- Mało. Takich jak ja może jeno kilku? - Wampir odpowiedział Iwanowi zerkając ku człowiekowi, który się ku nim zbliżał. - Nie musisz jednak grać swoistego ekumenizmu istot nadludzkich. Pomagam, bo zasugerowała mi to Stanisława. I pomagam Walerii. - Skinął lekko głową ku rudowłosej. - Mam gdzieś czy chcecie się z Camarillą dogadać, czy ich wyrżnąć.
Magini na te słowa uśmiechnęła się niewiele mówiącym uśmiechem Mona Lisy. “Nie można wyrżnąć wszystkich drapieżników, to niezdrowe dla niszy ekologicznej” pomyślała nie odezwała się jednak ani słowem.
- To nie ekumenizm - Iwan uśmiechnął się lekko przerywając aby skłonić się lekko głową przybyłem eterykowi - lecz czysty pragmatyzm. Nie chciałem tego mówić wprost, czasem warto ubrać własne wyrachowanie w nieco ładniejsze szaty. Istnienie istot nadnaturalnych, ich pojawianie się, wyrycie w świadomości sprzyja nam. Bo skoro ludzie zaczynają ponownie wierzyć w was… - chórzysta przerwał na chwilę badając reakcje Leif, na ile orientuje się w kulisach wojny wstąpienia. - To jest moje obecne stanowisko na najbliższe kilkadziesiąt lat. Sabat ze swą krzykliwością byłby dla nas nawet lepszy gdyby nie to, że to krwawe, oszalałe potwory. Stanowczo wolę potwory w garniturach.
Wampir nie odpowiadał przypatrując się człowiekowi z laską. Otwartość Iwana świadczyła, że nowoprzybyły mógł być jednym z nich. “Mało nas zostało” wspomniał słowa maga. “W tym czworo przy stoliku podrzędnego klubu w Lillehammer” dopowiedział sobie w myślach.
Nie potrafił ukryć iż zaczynał być lekko zaszczuty.

- Hej… co mnie ominęło? - zapytał Irlandczyk uśmiechając się wesoło. - Healy. Patrick.
Po czym przysiadł się ostrożnie. - To o czym teraz plotkujemy?
- Leif - odpowiedział mu nieumarły skinąwszy głową. - O tym, że świadomość o istnieniu mi podobnych wśród ludzi pomaga wam, a przeszkadza tym drugim. Co z tego, że jeżeli ludzie będą mieli tę świadomość to w liczbie siedmiu miliardów i z dzisiejszą technologią, wytłuką spokrewnionych w jedno pokolenie. - Uśmiechnął się bez wesołości. - I o tym, że dla takich jak wy lepsza Camarilla w garniturach niż szaleńcy. Sęk w tym, że nie jestem przekonany czy tutejsi to jeszcze Camarilla i czy przypadkiem nie ma tu dwóch frakcji szaleńców. - Spojrzał porozumiewawczo na Walerię.
- Piękne poczucie humoru - gorzko powiedział Gerald, niezbyt głośno, zaciskając przy tym pięść. Trzask chrząstek był głośniejszy niż można się spodziewać.
- Dobrze się czujesz? - Iwan zapytał retorycznie, z troska wymieszaną wraz z naganą.
- Bywało znacznie gorzej, choć może paciorek za zdrowie by się przydał. Mały wypadek przy remoncie wozu… ale opuchlizna powinna zejść za dzień lub dwa… - odparł Healy przyglądając się z troską milczącemu inkwizytorowi, który wyglądał jeszcze gorzej niż on. - … eee... szaleńców? -
Nie bardzo zrozumiał wypowiedź Leifa, jak i… zachowanie Gerarda. Coś było z Maltańczykiem nie tak.
- Pan Iwan raczył wyrazić się o Sabacie “oszalałe potwory”. To jedni szaleńcy zatem. Drudzy, to ta fasadowa Camarilla.
Magini spojrzała na wampira
- Czy mógłbyś rozwinąć swą myśl? - zapytała. - Tak aby wszyscy poznali istotę problemu?
- To o czym rozmawialiśmy wcześniej. Myślę, że lepiej wytłumaczysz by zrozumieli. - Leif uśmiechnął się lekko.
- Myślę, że najlepiej aby wszyscy mogli się zapoznać z historią od jej świadka. - Magini uśmiechnęła się promiennie. - Ja znając ją wyłącznie ze słyszenia mogłaby coś przekręcić, albo czegoś nie dopowiedzieć.
- Ale przedstawisz to w waszym punkcie widzenia. - Leif sięgnął po telefon zaczynając przeglądać coś w portalu informacyjnym.
- Jak już wspomniałam, nie mam wystarczającej kompetencji by wypowiadać się na temat wewnętrznego świata spokrewnionych - odpowiedziała sięgając po imbirową herbatę. - Moje słowa przyniosły by zatem więcej pytań niż odpowiedzi.
Leif wzruszył ramionami.
- Ja swoje rzekłem. Jak nie teraz... to przedyskutujecie moje spostrzeżenia później. - Wyglądał na lekko zdenerwowanego, jakby obecność czwórki magów mocno na niego działała.

Waleria spojrzała na wampira, zastanawiając się czemu kryguje się bardziej niż panna w zalotach po czym, uznała że nie będzie kopać się z koniem i powtórzyła bardzo dokładnie informacje uzyskane do tej chwili od Leifa. Starała się również dyskretnie podkreślić miejsca w których nie uzyskiwała odpowiedzi.
Następnie spojrzała na wampira, który wyglądał jakby odetchnął wychodząc z centrum uwagi trzech magów, która mniej lub bardziej skupiła się wszak na opowiadającej Walerii. Przysłuchiwał się przez ten czas i grzebał w telefonie, nie patrząc na towarzystwo. Wydawał się być skupiony na urządzeniu, a tak naprawdę budował się psychicznie.
- Rozumiem, że nic nie pominęłam? - wyrwał go z zamyślenia głos rudowłosej tym razem skierowany do niego.
- Nie, a jeżeli tak, to zapewne nie było to nic ważnego - Leif odpowiedział spoglądając w końcu na Patricka, Ivana i Gerrarda.

- Jestem przychylnie nastawiony do waszej prośby. Patricku, Walerio? - odezwał się w końcu Iwan, wcześniej uważnie wsłuchany w relację magini.
- Więęęęc… co właściwie chcemy uzyskać od tej Camarilli? Wymianę uścisków i uprzejmości czy coś więcej?- zapytał Irlandczyk zerkając na ich nieustraszonego przywódcę. Po czym spytał się Leifa.- Kto będzie reprezentował Camarillę w negocjacjach z nami? Możesz coś o nim powiedzieć?
Inkwizytor wbił wzrok w blat stolika.
- Wybaczcie, potrzeba.
Przeprosił zgromadzonych ruszając do toalety. Po drodze zatoczył się lekko. Iwan odprowadził go wzrokiem. Minę miał nietęgą.
- Wolnych sektorów, bezpieczeństwa oraz handlu - bardzo flegmatycznie zaczął Iwan. - Posiadamy wiele, za to wiele można ostatecznie kupić sporą część miasta. Kiedyś… - Iwan zamyślił się - ...już prowadziłem podobne negocjacje. Mają to do siebie, że potrafią być dynamiczne. Szczególnie w świetle - mag jakoś dziwnie mówił słowo światło - nietypowego zachowania spokrewnionych. Dobrze zgaduję?
Zwrócił się uprzejmie do Leifa jakby wyczekując odpowiedzi bardziej na pytanie Patricka niż swoje.
- Zaiste. Tym bardziej, że jedyna pewna osoba na rozmowach to seneszal Olaf w którym zgaduję Brujaha. Oni często poddają się szałowi. - Co do innych… - spojrzał na Patrika - to nie jest pewne. Może szeryf, Marek, który gra bardzo przyjacielskiego. To ‘twarz’ organizacji. Albo oprawca Valborg, Gangrel, oni są najbardziej nieludzcy. Myślę, że jeżeli spotkacie się z Olafem i Markiem to będzie znak, że chcą się dogadać i przeciągnąć was na swoją stronę. Jeżeli padnie na Olafa i Valborga, to rozmowa będzie z pozycji siły i chęci odrzucenia was od konfliktu, od Sabatu, byście trzymali się z boku. Nie wykluczam obecności jednego typa, co doradza księciu w kwestii magii, zna się na niej i nie jesteście mu obcy. W tym obrębie zgaduję delegację. Jeżeli rozmowy pójdą dobrze i uznają, że warto z wami negocjować na przykład sojusz przeciw sabatowi, to zaproszą na drugie spotkanie. Już z księciem. - Leif zmrużył oczy jakby coś sobie przypomniał. - Zdziwiłbym się, gdyby na spotkaniu nie było ich szefa wywiadu, ale niewidocznego. To Nosferatu. Gdyby nie to, że zabezpieczyliście to miejsce, mógłbym podejrzewać, że stoi obok i słucha. - Wampir znów uśmiechnął się lekko.
- Tak. Zabezpieczyliśmy - stwierdził enigmatycznie Irlandczyk i zerknął na Iwana. - Trzymanie się z boku to chyba to na czym nam również zależy?
Chórzysta kiwnął głową jakby w potwierdzeniu i zabezpieczeń, i kwestii trzymania się z boku pełnego konfliktu.
- Chciałbym abyś dał wyraźnie do zrozumienia - zwrócił się do Leifa - iż bardzo zależy nam na sojuszu. Bardziej niż jest to w rzeczywistości. Iż taka jest twa ocena stanu rzeczy. Niestety, mieliśmy przejściowe problemy z Sabatem. Nie chcę plotek w tej sprawie.
- Wasz wybór. Wedle mnie, trzymając się z boku popełnicie błąd.
- Proponuję rozmowy albo w tym klubie, albo w odpowiednio ustronnej restauracji. Chciałbym aby spotkanie zorganizować możliwie szybko - Iwan wyraził się beznamiętnie, trochę słabo. Poszukał wzrokiem ciągle nieobecnego inkwizytora.
- Może lepiej w restauracji.- zaproponował enigmatycznie Patrick.
- To oni są gospodarzami. - Leif spojrzał z niejakim zaciekawieniem na Iwana, jego zachowanie dodawało mu lekko pewności siebie. - Mogę zaproponować spotkanie z ustalonym miejscem, ale to może ich urazić, mogą chcieć was ‘ugościć’. Co do terminu, to nie wykluczam i możliwości dzisiejszej nocy.
- Dzisiejsza noc to za wcześnie - Iwan odparł swobodnie ignorując część uwag. Nie wyglądał na człowieka który zawsze jest chętny na tłumaczenie logiki swych działań.
- Na wieczorek zapoznawczy nie musimy iść wszyscy. Jeśli wyślą delegację, my możemy postąpić tak samo - ocenił Irlandczyk po chwili namysłu.
- Dam im znać dziś. Umówię termin i spotkanie... - Wampir urwał i zamyślił się znów kołując szklanką i do reszty rozgazowując piwo. - Mówiłeś o Sabacie, że to oszalałe bestie - spojrzał na Iwana - a lepsi ci spokojni w garniturach. Problem w tym wszechmogący, że z tutejszymi, jak zreferowała moje słowa Waleria, jest coś mocno nie tak. Sabat jest czym jest, ale jest przewidywalny. Tutejsi są jak wariat o którym nie wie się, czy ze szczerym uśmiechem nie wsadzi do kieszeni granatu bez zawleczki. Chcecie się trzymać z boku? Proszę bardzo. Ktokolwiek wygra będzie źle. Mam pewien pomysł, jeżeli jesteście otwarci na inne opcje, które mogą dać wam więcej możliwości tutaj.

Iwan milczał czekając na rozwój wypadków. Do stolika powoli wracał Gerard. Wyglądał na odrobinę zaniepokojonego.
- Ktokolwiek wygra… dla mnie nic nowego. Czyli nudno nie będzie.- stwierdził ironicznie Healy drapiąc się pod podbródku.- Ta tutejsza Camarilla robi coś poza okazjonalnymi potyczkami z Sabatem? Ma jakieś szersze plany czy też siedzą i pierdzą w stołki jak to zwykle u nich bywa?
Wampir patrzył na magów zmrużonymi oczyma.
- Aha… - rzekł jedynie po krótkiej chwili.
- Mamy Technokrację rzut kamieniem od tego miasta. Trudno tu mówić o spokojnym życiu.- dodał krótko Syn Eteru. I spojrzał na Leifa.- Jeśli coś zauracza tutejsze wampiry to musi mieć w tym jakiś cel. Albo jakiś długofalowy plan, albo… nieumarłe dwunożne pieski strażnicze.
Gerard ciężko westchnął, nie dołączając jednak do dyskusji. Mistrz Iwan poświęcił inkwizytorowi tylko chwilę swej uwagi.
- Leif, jakąś to propozycje miałeś?
Waleria przeniosła spojrzenie na wampira.
- Zaoferujcie wsparcie jednym i drugim. Sprowokujcie tym ostrą konfrontację. Wybijcie wygranych - odparł Leif leniwie. - Równocześnie w sprawie Lillehammer zacznijcie rozmowy z wierchuszką skandynawskiej lub norweskiej Camarilli.

Magini nie spodziewała się po wampirze nic innego, w milczeniu oczekiwała na odpowiedź pozostałych magów. Iwan przyjrzał się nie Leifowi lecz inkwizytorowi. Twarz Gerarda zdradzała zaciekawienie, przynajmniej tyle, na ile chórzysta był w stanie z siebie wykrzesać. Czyli raczej niewiele.
- Bardzo powierzchowny plan. I bardzo zły - chłodno podsumował Iwan jakby chcąc uciąć jakiekolwiek dyskusje.
- Wasza sprawa. - Wampir wzruszył ramionami. - To wy, nie ja, macie zamiar zostać tu na dłużej.
- Czyli tutejsi raczej nie darzą cię zaufaniem, skoro jesteś tylko przejazdem? - zadumał się Healy i zerknął na batiuszkę dodając: - pewnie plany ich… szefa poznamy dopiero na spotkaniu w cztery oczy.
Po czym znów zwrócił się znów do Leifa: - jaki w ogóle jest ten szef… marionetka czy nie reprezentuje czyjeś interesy i prawdziwy animator tutejszej Camarilli mówi przez niego.
- To manekin. Zwykły, samochodowy. Bez śladu aury większej niż ten stół. - Leif postawił szklankę piwa na meblu. - Reszta twierdzi, że słyszą jak do nich mówi. Resztę dopowiedzcie sobie sami.
- Acha.. a do ciebie nie mówi?- zapytał czarownik, który nie wydawał się zaskoczony słowami Leifa. Niby czemu miałby być… w swoim mieście, zarówno tym w jego głowie, jak i tym w jego sercu widział większe dziwactwa.
- Tyleż samo, co ten stół - wampir pokręcił przecząco głową.
- To… interesujące. Logika nakazywałaby zachowanie maskarady wobec obcych. Albo nie pokazywanie księcia, albo… manekin winien mówić za siebie. - Syn Eteru najwyraźniej całkowicie pogodził się z absurdalnością sytuacji i przykładał do niej miarę rozumu, korzystając z absurdu jako “jednostki wielkości”.
- Mam pewną teorię - lekko, nieznacznie uśmiechnął się Gerard do reszty zgromadzonych - przedyskutujemy to potem.
- To samo przeszło mi przez myśl - przyznał Iwan porozumiewawczo - to na swój osobliwy sposób genialny system, Leif. Zauważyłeś to?
- Byłoby łatwiej gdybyście zdradzili tę teorię. Wiem tyle, że oni wydają się być święcie przekonani iż książę to książę, a nie drewniana kukiełka.
- A gdyby ktoś… - duchowny zaczął powoli - tylko udawał, że należy do części tego szaleństwa? Tak jak Ty, jak wkrótce być może my. Rozmawiałeś z księciem, prawda? Czy ktoś bardziej związany z miastem nie chciałby spełnić woli księcia? Wypytać o potrzeby spokrewnionych, dowiedzieć jakie są bolączki i tak przypochlebić się. To jest genialne - Iwan powtórzył z delikatnym błyskiem w oku - każdy działa w najlepszej intencji, a prawdziwy przywódca pozostaje poza jakimkolwiek zasięgiem ataku, czy to fizycznego czy politycznego. Jest jak…
Spojrzał na Inkwizytora.
- Jak Bóg - Gerard dokończył smutno.
- Tyle że brak w tym… owej boskiej dłoni - ocenił Eteryta i wskazał na Leifa mówiąc do pozostałych magów. - Jaki genialny strateg pozwoliłby tak łatwo obnażyć swoją manipulację przed obcym? Chyba że już nie żyje, a klątwa którą spętał wampiry istnieje nadal. Są wierni pustej kukiełce trzymanej przez dłoń martwego kuglarza.
- Niegłupie - Wampir skinął głową. - Dwa drobne szczegóły jednak nie pasują do tej układanki. Po pierwsze organizacja władzy i struktur tutejszych rozsypałaby się jak domek z kart gdyby teoretycznie każdy grając i udając mógł wymyslać co książę mu polecił. Po drugie, po podaniu mi skrycie czyjejś vitae zacząłem czuć przemożną chęć czynienia co życzy sobie książę. Słabą jeszcze, to pierwszy krok dopiero więzi. Nie poczułem tego do kogoś z rozmówców, ale do księcia. Wychodziłoby zatem, że prawdziwy książę to wampir. Stąd moje podejrzenia, że to jakiś stary, pogrzebany tu. Ale to wciąż dla mnie węzeł zagadek.
- Lub ktoś korzystający z jego krwi do własnych celów.- zadumał się się Healy.- Ktoś, na ten przykład, wykopał się śpiącego przedpotowca i wysusza go, by trzymać resztę w ryzach.
- Gdzie trzech magów, tam kilkaset teorii - wtrącił Iwan bez jakiejś większej nagany w głosie. - Co poczniesz Leif, gdy już otrzymasz od nas zapłatę? I co ważniejsze, kiedy masz zamiar opuścić miasto? Kiedy możesz? - Iwan bardzo znacząco spojrzał na Walerię, ona jednak nie znała jednak prostej odpowiedzi na to pytanie, spojrzała więc na Leifa
- Rozumiem, że będziesz czekać na ostatnią bitwę w Lillehammer i nigdzie się do tej chwili nie wybierasz?
- Wciąż nie wiem, po co dokładnie przysłała mnie tu Stanisława. Gdy spełnię to co sobie tu umyśliła, odejdę i zajmę się własnymi sprawami. O ile Pyłowa Wiedźma znów czegoś nie wymyśli - prychnął krzywiąc się lekko. - Tu z pewnością nie zostanę, nie lubię miast.
- Tak czy inaczej możemy na tym etapie przyjąć roboczą hipotezę, że na razie nigdzie się nie ruszasz - ni to stwierdziła ni to zapytała.
- Jeżeli “tę chwilę” i “na razie” rozumiesz jako dzisiejszą noc, to owszem.
Wzruszyła ramionami, informację od Ruty traktowała z większym zaufaniem niż deklaracje wampira, który najwyraźniej miał z nimi wspólne cele, a zachowywał się jak primadonna pełna kaprysów.
- Zatem jeśli przez “tę chwilę” i “na razie” rozumiesz wyłącznie dzisiejszą noc, nie widzę sensu w prowadzeniu z Tobą rozmów ani czynienia wiążących ustaleń mających ważność dłuższą niż ta noc.

Leif spojrzał na Iwana, jakby pytał się samym wyrazem twarzy co tu się dzieje. We wzroku miał niemą prośbę, aby wytłumaczyć mu czemu ta rozmowa obracana jest w cyrk.
- Czego nie rozumiesz Walerio w stwierdzeniu, że jestem tu w celu jaki wyznaczyła mi Stanisława? - spytał powoli cedząc słowa i leniwie obracając ku magini głowę. - Powtórzę: nie do końca wiem na tę chwilę jaki to cel - w jego głosie zabrzmiała irytacja.
W mowie wampira normalnie obecny był pomruk, teraz nabrał ostrzejszych tonów. W nieludzkich oczach błysnęła lekka dzikość tym bardziej zauważalna, że w odróżnieniu od ostatniego spotkania, nieumarły dziś zdawał się być przez całą rozmowę z niej wyprany.
- Możesz mi wyjaśnić jak mogę tedy określić jak długo tu zostanę? Noc, dwie, czy miesiąc?

Równie zdziwiony był i Patrick, bo ta rozmowa zdawała się zmierzać w kierunku tematów o których nie miał pojęcia. Postanowił więc sytuację nieco uspokoić.
- Poważne ustalenia może lepiej zostawmy pogaduszki po spotkaniu z miejscową Camarillą, co? Na razie to takie gdybanie, bo wszyscy nie wiemy na czym stoimy. Jedno jest pewne… coś potężnego siedzi w Lillehammer, bo te wszystkie anomalie nie biorą się z niczego. - Spojrzał na Leifa pytając: - masz własne przypuszczenia co do tego… jaką ofertę mogą tutejsze pi… wampiry złożyć? I czego zażądać w zamian. Sabat… o czym pewnie wiesz, zażądał sojuszu mamiąc wielkim zagrożenie w postaci śpiącego przedpotopowca. Nie wiem czy to wierzą, czy wciskają tylko kit… ale niewątpliwie musieli brać nas za dużych frajerów jeśli uznali że połkniemy tą bajeczkę bez zmrużenia oka. Albo zdesperowani, bo nie udało im się porwać naszej czarownicy… w celach… właściwie to nadal nie wiemy po co naprawdę porywali Walerię. Bo w ich dobre intencje to nie wierzę.
Mistrz Iwan kiwnął głową w celu nadania mocy pytaniom Patricka. Mimo pozornego braku mimiki, Leif mógłby przysiąc, iż stary mag ma inne plany co do jego pozostania w mieście i wygląda raczej na kogoś, kto zdaje się mieć na to wpływ. Albo to tylko pozory? Pomarszczone oblicze duchownego ponownie wydało się nieprzeniknione.

- Na pewno będą chcieli ustalić cel waszego przybycia tu - wampir odpowiedział po dłuższej chwili. Po jego poprzedniej ekspresji nie został nawet ślad. - Sabat to raptusy, ci tutejsi za to, jakby nie byli stuknięci, patrzą szerzej i ostrożniej, Wiedzą co nieco o waszym rodzaju. - Przeniósł spojrzenie z Iwana na Patryka. - Będą chcieli poznać was głębiej, ustalić wasze zamiary i cele, upewnić się, że nie wesprzecie tamtych. Spodziewam się jednak mniej lub bardziej dyskretnych prób postawienia was po ich stronie. Prócz sondowania mogą wskazywać nieludzkie, potworne zachowania i posunięcia właściwe Sabatowi. Przedstawiaćgo jako zagrożenie dla śmiertelników i ładu. Nie wydaje mi się, żeby mogli posunąć się do jakichkolwiek żądań. Wiedzą o waszych konszachtach z Sabatem, toteż sama wasza neutralność będzie dla nich marginalnym sukcesem. Pierwsze spotkanie będzie zapewne przesiąknięte kurtuazją i obwąchiwaniem. Sprawianiem wrażenia. Ważne, byście nie jedli, ani nie pili nic, jeżeli to oni wyznaczą miejsce. Jeżeli odstawiali takie numery względem mnie w elizjum, to mogą im również przyjść do głów głupie pomysły względem was.
Waleria skinęła w milczeniu głową, a mistrz Iwan z uwagą wysłuchał wypowiedzi wampira. Wydawało się, że ta go lekko rozbawiła. Po raz pierwszy od początku rozmowy, na twarzy duchownego zagościł ledwo widoczny uśmiech mający jakieś naprawdę szczere podstawy. Trwało to ledwie chwilę, a chórzysta nie podzielił się ze zgromadzonymi tym, co wywałoło u niego takie emocje.
- Sabat jest zazwyczaj zagrożeniem dla ładu. Trochę studiowałem waszą historię, na tyle, aby wprost wywodzić ich korzenie od grup kontestujących zastany porządek. Jednakże, dziękuję za informacje oraz cenne spostrzeżenia. Walerio, Leif, wolicie kontaktować się wyłącznie ze sobą czy też chcecie aby również osoby trzecie posiadały sposób kontaktowania się z naszym drogim przyjacielem? - Nawet cień ironii nie pojawił się w głosie Iwana. Była to pusta, beznamiętna figura retoryczna lecz również bez kpiny. Pytanie nieco bardziej kierował do Walerii, dając jej do zrozumienia, iż nie chce jej odebrać cennej rzeczy jaką ma - kontaktu ze starym nieumarłym.

Wzruszyła ramionami tak delikatnie, iż ten gest dostrzec mogło wyłącznie wprawne oko. Było dla niej oczywiste, że gdyby nie chciała aby magowie mogli kontaktować się Leifem, nie doprowadziłaby od ich spotkania. Zanim jednak odpowiedziała spojrzała na wampira starając się z jego oczu wyczytać czy on akceptuje to rozwiązanie. Zobaczyła w nich na powrót wycofanie i brak pewności siebie. Irytacja sprzed kilku chwil była jedynie przebłyskiem i łabędzim śpiewem asertywności, jaką zbudował sobie podczas jej raportowania ich rozmowy reszcie magów. Widocznym było, że toczy go brak zaufania i pewna obawa względem perspektywy stałej łączności z innymi magami, ale też nie zanosiło się na protest nieumarłego względem takiego rozwiązania.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 03-12-2018 o 11:31.
Leoncoeur jest offline  
Stary 04-12-2018, 22:34   #55
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Patrick zaś… na moment skupił wzrok na samym klubie wędrując po nim wzrokiem. Po czym wyjął kolejne śrubki, zwoje, jakieś mierniki. Umieścił kamerton w zwojnicy, połączył z jakimś miernikiem, za pomocą kabla i skręcił to pośpiesznie. Po czym uderzył kamertonem w stół i patrzył na to jak wysoko uniesie się strzałka.
Waleria spojrzała z przelotnym zainteresowaniem na maga , zastanawiając się jak jaką maszynkę tym razem składa.
- Czy to rodzaj telefonu ?- zapytała Patricka, po czym spojrzała na Iwana i odpowiedziała - nie widzę przeciwwskazań, a wręcz przeciwnie stanowiłoby to spore ułatwienie - zawiesiła głos - obawiam się jednak, że rozwiązanie może być niekomfortowe dla naszego przyjaciela. Leifie jakie są twoje preferencje w tym zakresie?
- Nie. To nie telefon. Czy zastanawialiście się czemu akurat tutaj się spotkaliśmy? To chyba nie przypadek, bo widzicie… to miejsce jest siedzibą fundacji naszych braci odrzuconych i przypuszczam, że może być lokalnym węzłem… jednym z silniejszych w mieście.- wyjaśnił Patrick skupiony na pomiarze.
- Jeżeli wyniknie paląca potrzeba, to niech Waleria przekaże innym kontakt do mnie. - Wampir też przypatrywać się zaczął działaniom Patricka.
- A co to? - zapytała.
- Miernik kwinty, eteru, pierwszej.. wybierzcie sobie nazwę.- stwierdził krótko Healy.
Iwan spoglądał gdzieś w dal, w dalsze okolice klubu. Milczał jednak.
- Dziwnie… jest tu pustawo.- mruknął do siebie Healy, przy okazji tak jakoś dziwnie zerkał w kierunku milczącego inkwizytora. Nieco podejrzliwie. Ogólny gwar tego miejsca nie sprzyjał dostrzeganiu dokładnych barw halo zgromadzonych, wszystko wydawało się wymieszane w wielobarwną masę emocji klubu. Podobny efekt Leif nał z pól bitew. Natomiast dobrze widział ogólny zarys aury, potężną, niemal nieruchomą aurę Iwana przypominającą słup światła, kolumnę bądź filar. Lekko postrzępione halo Patricka oraz Walerii - charakterystyczne dla ludzi wyjątkowych. Był to nieczęsty fenomen wizualny. I Inkwizytor… Tym razem jego wewnętrzne słońce nie oślepiło wampira. Aura chórzysty chociaż w barwie nie do odczytania, była niepokojąca.
I był jeden kolor, który zawsze odznaczał się w wielobarwnej mieszance. Czerń. Aurę inkwizytora zżerała czerń, grube nitki, większe od tych charakterystycznych dla diabolizmu, przypominały złe mięso, nazwane wiele wieków później - nowotworem.*
- To wszystko na dziś? - spytał nieumarły wpatrując się w Iwana zmrużonymi oczyma.
- Sądzę, że tak - Iwan odparł twardo, pozostawiając jednak pewien odstęp czasu przed następnym słowem, dając innym czas na ewentualne wtrącenie.
- Miło się z wami robi interesy, Leif - spojrzał wampirowi w oczy. Było to dość znamienne. Niewielu śmiertelnych wiedzących coś więcej o rodzenie ośmieliłby się wykonać taki gest.
Szklanka, którą wampir się bawił znieruchomiała na stole. Leif odwrócił wzrok i kiwnął lekko głową. Wstał bez słowa i skierował się do wyjścia.

Healy przyglądał się jak wampir oddala się, a gdy już był daleko to zwrócił się do inkwizytora.
- Wszystko ok? Wyglądasz jakoś tak… nieswojo.
Inkwizytor zbył Irlandczyka zdawkowym wspomnieniem o ciężkiej nocy.
A następnie przeniósł uwagę na batiuszkę.
- Tak czy siak to dobra okazja, by spróbować się skontaktować z miejscowymi magami. Nie są za bardzo zadowoleni z naszego pojawienia, ale już oczekują jakieś propozycji od naszej fundacji.- wyjaśnił swoje zdanie Iwanowi.
- Nie jestem przekonany czy faktycznie to miejsce jest ich siedzibą. Jeśli są to faktycznie Opustoszali, nie sądzę aby mieli jakąkolwiek siedzibę. Raczej pojedyncze miejsca wokół których kręcą się pojedynczy magowie. Do spotkania indywidualnie - duchowny po cichu wyłożył swój punkt widzenia - aczkolwiek kontakt uważam za wskazany. Pytanie brzmi tylko: jak bardzo respektują kontakt z Radą.
- To jest ich miejsce spotkań. Może nawet rekrutacji pod przykrywką gejowskiego klubiku.- odparł Healy wzruszając ramionami.- Chętni do bratania nie są, ale odniosłem wrażenie że czekają na naszą ofertę, choćby po to by ją efektownie odrzucić.
- Mam nieco bardziej konserwatywne stanowisko w kwestii ofert dla cechów niż drogi Jonathan - Iwan wtrącił spokojnie. Gerard kiwnął głową jakby zgadzał się z tym, być może dla świętego spokoju. Po spotkaniu z wampirem wyglądał na lekko skacowanego.
- To znaczy?- Patrick nie bardzo rozumiał o czym mówi batiuszka.
- Opustoszali od lat współpracują z Radą, jednakże nie są Tradycją. Za nami stoi nie tylko cała Rada ale również status Tradycji. My posługujemy się sztuką, oni praktykują wyłącznie rzemiosło. To tylko początek różnic który ostatecznie prowadzi, iż mamy moralny obowiązek traktować Opustoszałych jako magów poślednich, być może pełnych mocy lecz takich którym brakuje wizji oraz naszej misji. Brzmi to brutalnie, zapewne takie jest - zakonnik ciągle mówił beznamiętnie - lecz powinni okazać nam chociaż odrobinę szacunku.
- Wolne elektrony… tym byli w Belfaście, ale tutaj… chyba skupili się, być może wokół jakiegoś charyzmatycznego jądro. Ja bym traktował ich jako sojuszników jadących na tym samym wózku co my… a zadzieranie nosa zostawiłbym następnemu pokoleniu Tradycji w Lillehammer.- wyraził swoje zdanie Patrick nieco sceptycznym tonem.
- Nie miałem na myśli zadzierania nosa - duchowny lekko skrzywił się powtarzając to określenie - raczej nie utrwalanie relacji wyłącznie partnerskich. Jesteśmy starszym bratem, może nawet ojcem. Syn może działać z ojcem, mogą się nawet układać, lecz to nie zmienia faktu, iż są inni. -
Inkwizytor zakaszlał.
- Oni też niespecjalnie chcą się bratać, więc mamy jakieś wspólne podłoże do rozmów.- jakiekolwiek Irlandczyk miał zdanie na temat tego “ojcostwa” to zachował je dla siebie.
Duchowny skinął Irlandczykowi głową.
- Proszę, doceń szczerość. Uważam, iż prawda ma wielką moc. Dlatego nie będą ciebie, was - spojrzał na Walerię - kupował miłymi słowami. Możesz mówić otwarcie o tym co myślisz, pokora jest cnotą, byłoby miło gdybym ją poćwiczył - lekko zażartował.
- Opustoszali mają nas w nosie. To że się tu zjawiliśmy wcale ich nie cieszy. Nie oczekiwałbym jakiejkolwiek pomocy czy entuzjazmu z ich strony. Nie przyjmą też żadnego ojcowskiego przewodnictwa. A jak spróbujemy je narzucać, to… będą nam rzucać kłody pod nogi. Tak to widzę.- stwierdził więc Patrick. - Jeśli chcemy z nimi się dogadać, to trzeba będzie spojrzeć prawdzie w oczy. A prawda jest taka, że to ich teren. A my jesteśmy gośćmi, osadnikami.-
- Całkiem możliwe, że tak będzie - wtrącił się Gerard.
- Prawda - Iwan przyznał rację. - Uważam nas jednak za misjonarzy
- Byle nie w stylu świadków Jehowy. Bardziej nieudolnie nawracać nie można.- stwierdził ironicznie Patrick.
- Można - Iwan powiedział swobodnie - chór ma na tym polu szerokie doświadczenie. W nieudolnym nawracaniu - przyznał szczerze z niespodziewanego dystansu.
- Ja bym głosował za tym, żeby misjonarską robotę zostawić na czas aż zapuścimy tu korzenie.- Healy uniósł dłoń do góry.- Kto jest za?
Inkwizytor spiorunował Irlandczyka wzrokiem.
- To chyba nie jest ani czas, ani miejsce, ani grono do głosowania.
- Nieformalne i niewiążące wyrażenie opinii za pomocą gestu jeszcze nikogo nie zabiło.- Healy’ego nie tak łatwo można było zbić z pantałyku.
Waleria podniosła rękę, podzielała bowiem poglądy irlandczyka w tej kwestii.
- Myślę że Patrick może mieć rację. - skinęła głową - Warto byłoby chwilowo zataić nasze ojcostwo, a na wyskoczenie z “Luke i'm your father” przyjdzie na to czas, gdy Opustoszali przyzwyczają się do naszej obecności.
Iwan i Gerard po prostu milczeli w spokoju obserwując popis towarzyszących im magów. Wreszcie duchowny wykonał jakiś ruch.
- Wybaczcie moi drodzy, nagła potrzeba - przeprosił ich i po prostu udał się do łazienki.
- I sense disturbance in the Force.- mruknął Patrick i spojrzał na inkwizytora pytając wprost. - A tobie co się przytrafiło?
- Zderzenie z obowiązkami Inkwizytora - odpowiedział szybko, trochę zbyt pośpiesznie - nic mającego znaczenie wobec naszej misji.
- Wyglądasz jak moje obolałe kolano. - stwierdził Irlandczyk. - A to oznacza, że dostałeś łomot.
- Trochę tak - chórzysta przyznał - lecz ostatecznie wygrałem. Tylko w dość słabym stylu.
- A co to za obowiązki, jeśli można wiedzieć? - zapytał podejrzliwie Healy.
- Inkwizytorskie, Patricku - Gerard skłonił się lekko dając jasno do zrozumienia, iż nie ma zamiaru dokładnie spowiadać się.

I to tyle, jeśli chodzi o naradę z wampirzą wtyką. Nie żeby spodziewał się fajerwerków, ale…
“Ale” było tu duże i zdecydowanie niepokojące. Dziwne miejscowe wampiry, dziwne zachowanie inkwizytora, dziwne lunatykowanie Mervi, dziwne miasto.. za dużo tych dziwności, jak na tak małą i wewnętrznie niespójną grupkę magów. Będzie ciężko.
Na razie jednak Healy miał tu załatwienia jeszcze jeden interes. Założywszy obrączkę z owiniętą na niej miedzianym kablem, w który wplótł opornicę. Podchodząc do barmana Healy pogwizdywał coś pod nosem i pocierał opornicę kciukiem wywołując za pomocą tej “roty” sympatię do siebie u barmana. Chciał mu bowiem wcisnąć swoje wizytówki, by on je rozprowadził wśród miejscowych kapel. Healy bowiem zajmował się , między innymi, obsługą pirotechniczną koncertów rockowych. Miał odpowiednie uprawnienia do działalności na terenie całej Unii. I musiał jakoś zarabiać na życie w Lillehammer.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-12-2018, 00:15   #56
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


W porównaniu z lekko dusznawym wnętrzem, lekki chłód panujący na zewnątrz był przyjemny i ożywczy. O ile cokolwiek można nazwać “ożywczym” wobec kogoś, kto technicznie jest martwy.
Trochę potrwało zanim Leif ruszył wolnym krokiem przed siebie niewielką ulicą przy której mieścił się klub, a ledwie po kilkunastu krokach, wampir zdał sobie sprawę, że właściwie nie wie jaką nazwę nosi ten przybytek. Za pierwszym razem przyprowadziła go tu Hannah, za drugim wrócił ‘na pamięć’. Nazwa nie przewinęła się ani razu, a nieumarły nie zauważył żadnego szyldu.
O ile takowy w ogóle istniał.
Wystarczyłoby sięgnąć po telefon i odpalić google maps, ale Leif nie widział w tym sensu. Nazwa tego klubu nie była mu do niczego potrzebna, to po prostu umysł wampira uciekał ku takim absurdalnym drobiazgom odreagowując spotkanie z Walerią i jej konfraternią.

Leif może nie spędzał z magami przesadnie wiele czasu, ale spotykał się z nimi, jak na wampira, bardzo często. Nigdy nie czuł aż takiego dyskomfortu jak dziś, nawet spotykając się z większa ilością czarowników, albo z tymi dysponującymi większa potęgą. Dziś czuł się jak kot w szkole tresury psów i doskonale rozumiał czemu tak się czuje.

Brak bestii w dziczy był błogosławieństwem…
To co drzemało w nim było niczym gniew Thora doprowadzonego do ostateczności i często trzeba mocno zaprzeć się by nie wypuścić szału na zewnątrz, by nie utopić świata we krwi. Było to niczym zadra nie w ciele a głębiej, w jestestwie. Wyczuwalna i obecna zawsze, choć nie zawsze przeszkadzająca.
Leif czasem po obdarzeniu kogoś szałem tracił nić więzi ze swym szałem, ale nie zawsze dążył do szybkiego odzyskania tej brutalnej, pełnej wściekłości cząstki samego siebie. Bywało, że całe dni lub tygodnie uwolniony od gniewu zaszywał się w górach ciesząc nieopisanym spokojem, zanim nie wyruszył aby odzyskać to co oddał. Czasem wystarczyło jedynie wezwać ją z bliska, choć z rzadka to nie wystarczało i musiał zabić tego, kogo wcześniej obdarował częścią własnego jestestwa.
Nigdy jednak nie czuł się źle z czasową utratą.
Nigdy też odzyskanie pełni siebie nie było specjalnie problematyczne.

Pomiędzy budynkami wampir dostrzegł ciemniejszy od nieba zarys szczytów gór i zapragnął tam po prostu uciec by cieszyć się wolnością i spokojem wynikającym z aktualnego stanu. Przeczekać choćby i tygodnie.
Ale nie mógł.
Biorąc pod uwagę komu oddał swój gniew, również odzyskanie swego gniewu jawiło się problematycznie.

Wampir pokręcił głową i wyciągnął telefon, na którym wybrał numer szeryfa Lillehammer. W słuchawce rozległ się ciepły głos Marka:
- Słucham?
- Rozmawiałem z magami. Przekonałem ich by spotkali się z wami. Jutro.
- Jak zawsze bezpośredni - szeryf był lekko rozbawiony.
- Przemyślałem też propozycję. - Leif nie skomentował tej opinii. - Pomogę wam dziś.
- Brzmi bardzo… dobrze... - Marek zawiesił głos - magowie zaproponowali miejsce spotkania?
- Tak. Jeden niewielki klub, nie pamiętam nazwy. Sprawdzę na mapie i podam gdy się spotkamy.
- Rozumiem, że zechcesz mi towarzyszyć na spotkaniu z magami… Zresztą, pogadamy dziś. Podjechać pod ciebie?
- Chciałbym coś jeszcze załatwić. Za dwie godziny? Chyba, że dzisiejsze “atrakcje” planujecie wcześniej, to przełożę moje plany.
- Planowaliśmy za tyle, ale uważam, że powinniśmy jeszcze w drodze przegadać plan - Marek miał głos stanowczy - za godzinę pasuje?
- Postaram się być wolnym wcześniej. Zadzwonię. - Leif rozłączył się i kontynuował marsz ulicami Lillehammer.


Hannah miała rację, to było rzeczywiście cholerne zadupie…
Wampir krzyknął w ciemności i przeleciał ponad
Zalesionymi wzgórzami pośród których, z perspektywy lotu, widać było opuszczony kamieniołom lub kopalnię odkrywkową, po czym wylądował na ziemi zmieniając się na powrót w swoją właściwą postać.
Nie podchodził jednak do drzwi. Może i miał w dupie księcia-manekina, oraz tą całą lillehamerską szajkę, ale praw ustanowionych obiecał przestrzegać. Zakaz kontaktów z wiedźmą, niepokojenia jej i nachodzenia.
Co innego, gdy wiedźma sama chciałaby ten kontakt nawiązać.
Stał w niewielkim oddaleniu, ale doskonale widoczny.
I po prostu czekał w bezruchu.
Psy szczekały. Z oddali, w obrębie ogrodzonego niskim, drewnianym płotem domu (chyba głównie dla ochrony dużego ogródka od strony prawych okien) biegały dwa burki. Mniejszy pies szczekał zajadle biegając od prawa do lewa jak opętany. Duży, większy futrzak o mordzie szerokości solidnego szpadla poszczekiwał sporadycznie, mieszając to z powarknięciami. Nie wyglądał jednak na zaniepokojnego.

Leif poczuł coś znajomego. Coś bardzo znajomego. Owo znajome coś wyszło z domu na dwóch nogach, ubrane było w rozciągnięty dres i dzierżyło prostą, tanią strzelbę, klasyczną dwururkę.
I było wampirem.

Gdy nieznajomy zbliżał się do ogrodzenia, Leif powoli dostrzegał jego ostre rysy twarzy, ptasi nos, dziwne oczy oraz dziwnie sklejone włosy, prawie jak pióra, a jednak, mimo wszystko - włosy, może tylko zaniedbane.
Nieznajomy podszedł do furtki.
- Valborg, wziąłbyś wreszcie przykład z tego swojego Assamity i przynosił psom trochę kiełbasy. Wysłuchiwanie ich ujadania nie jest przyjemne.

Leif widział, iż obcy wampir wpatruje oczami się w ciemność. Zapewne nie widzi go dobrze, może tylko wyczuwa? Leif widział lepiej, ale też czuł. Czuł pokrewieństwo krwi. I chyba to, iż kiedyś widział tego spokrewnionego.
- Nie jestem tym, którego imię wypowiedziałeś - Leif odrzekł nie poruszając się. Był zaskoczony i to podwójnie. Po tym co o smrodzie trupa wedle relacji Hannah powiedziała jej wiedźma widok nieumarłego w miejscu wybranym przez Martę zadziwiał. Z drugiej strony to coś, co czuł względem nieznajomego. Odczuwał to czasem względem niektórych Kainitów, szczególnie tych dzikszych, ale nie można było wykluczać, że stoi przed nim jeden z Einherjar. aftergangerów północy.
- Czy zamieszkuje tu niewiasta zwana Martą? -spytał.
- Książę Lillehammer gwarantuje spokój temu miejscu - wampir spiął się, zrobił czujniejszy, chyba też przygotował się do ewentualnego strzału z biodra - jeśli respektujesz jego prawa, odejdź.
- Znam to prawo i nie zamierzam go łamać. - Leif skinął głową. - Jako widzisz, nie zbliżam się, wiedźmy nie nachodzę. - Uniósł lekko ręce i rozłożył je zaznaczając tym brak złych intencji. - To jednak twardy orzech do zgryzienia. Jak nie nachodzić, a jednocześnie pokazać się i złożyć uszanowanie starej przyjaciółce.

Wampir przysłuchiwał się słowom Leifa z pewnym skupieniem. Na koniec wykonał gest, gest tak nieprawdopodobny, że niemal nierealny. Splunął na ziemię, tak po prostu. Leif nawet nie wyczuł szybszego krążenia krwi, jakże charakterystycznego gdy spokrewnieni nadają sobie pozory życia. Nawet jeśli czynią to intuicyjnie. Nie, on to zrobił bezwiednie. Może jednak ghul?
Nie, jego krew była zbyt silna. Zbyt podobna do jego własnej.
- W cywilizowanych rejonach wypada się przedstawić - wampir z dwururkę podjął temat - imię, ojciec, klan, sekta, ewentualna kokieteria - rozwinął beznamiętnie. Nie wyglądał na zestresowanego, raczej na bardzo skupionego.
- Jestem Leif, syn Odindisy, córki Canarla naznaczonego darem krwi przez Odyna. Ona dobrze wie kim jest ma “koteria” - ostatnie słowo zaakcentował ironicznie. - Z kim ja mam przyjemność?

Wraz z kolejnymi słowami, oblicze nieznajomego nabierało pochmurnego wyrazu.
- Bałem się, że postanowisz nas odwiedzić, Leif, od kiedy przybyłeś do miasta. I ja wiem kim jesteś. Björn jestem, naznaczony darem Odyna - wypowiedział spokojnie, bez dumy charakterystycznej dla tego rodu. - Otworzył furtkę. - - Wchodź, jeśli przybywasz z dobrą intencją - zaprosił uspokajając psy.
- Idź Bjornie wpierw spytaj zali zechce ze mną rozmawiać. Wstępując w te progi na jej zaproszenie, nie złamię zakazu księcia.
- Nie złamiesz go - Björn zaśmiał się i po prostu wrócił do domu.

Po kilku chwilach stał w drzwiach z niezbyt wysoką kobietą. Najmłodsza z wiedźm zmieniła się. W świetle ganka widać było pierwsze zmarszczki, niestety - więcej było tych wywołanych zmartwieniem niż uśmiechem. Spoważniała, czy, jak to ujmowano na salonach - nabrała doświadczenia. Co niestety równało się z nabraniem goryczy.
Lecz jej oczy pozostawały ciągle żywe i młode, jak niegasnący pożar. Obejmowała za ramię Bjorna.
- Wchodź, Leif - powiedziała niezbyt głośno. - Co cię tu sprowadza?
- Bądź pozdrowiona Marto. - Nieumarły zbliżył się i skłonił lekko przed maginią. - Tak czy owak nie mógłbym odmówić sobie choć krótkiej wizyty skorom tu przybył… Czemuż to Bjorn obawiał się iż mogę to uczynić?
- Nie życzę sobie mieszanie mnie w wojnę krwi - odpowiedziała stanowczo, nie proponując wejścia do domu.
- Dobrze to słyszeć. Ta ich bzdurna wojna nie ma sensu. Co to jednak ma wspólnego ze mną?
- Nie rób ze mnie idiotki, Leif! - Tego wybuchu wampir się nie spodziewał. - Przysłała cię Stasia? Czy Emma? Sam fakt, że kontaktujesz się z innymi spokrewnionymi, czyni cię umoczonym po same uszy. Jeśli do tego dodać zatargi z Sabatem…
- Całej waszej trójce winienem wdzięczność za to co uczyniłyście w kościele postawionym przez Hardradę, ale wiesz też, że nie lubię jak się mną pogrywa nie tłumacząc o co chodzi. - Leif mruknął bez irytacji. - Wiesz też jednak, jaka jest Stanisława i jak ją to bawi. Przysłała mnie tu nie do końca wiem w ogóle po co. Miałem nadzieję, że może mi to rozjaśnisz, abym szybciej mógł dokonać tego co chce Pyłowa Wiedźma i bym mógł stąd odejść.
- Nie mam kontaktu z Kręgiem - przyznała szczerze - jestem tutaj na zasłużonych wczasach. Wybacz starożytny, nie mogę ci pomóc.

Towarzyszący jej wampir obserwował Leifa wnikliwie. I chyba oddychał - albo robił coś, co miało to imitować.
- Nawet gdybym chciała - przebudzona dodała po chwili.
- Nie chodzi mi o Krąg, nie mam zamiaru cię nawet wypytywać o to czemu tutejsza Rodzina kłania się kukiełce. Ołtarz dawnej wiary jest tu wedle Stanisławy. Mam przywrócić mu przepływ życia i czekać na bitwę. - Leif uniósł wzrok. - Nie wiedząc o co chodzi miotam się jak pies z podpalonym ogonem, spalam Sabat, znosze się z tymi kretynami z tutejszej pseudoCamarilli. Gonię w piętkę. Któż może mi rozjaśnić nieco misję od Stanisławy, jak nie ty? Która tu mieszka i może domyślać się o co Pyłowej chodzi.

Wiedźma spojrzała na Bjorna pytająco. Ten kiwnął głową, czule wplatając dłoń w jej włosy. Był trochę zaniepokojony.
- Dobrze, dobrze - werbena westchnęła - musisz mi więcej opowiedzieć, dokładnie.
- Odwróciła się tyłem, wchodząc do domu. Wampir jej towarzyszący zaprosił Leifa do środka. - Nie będziemy stać tu jak ciule.
Afterganger skinął głową i podążył za czarownicą.

Zaprowadzili go do przytulnego, nowoczesnego salonu. O ile przytulności można było się spodziewać po domu czarownicy, to już ogólnie modernistyczny wystrój oraz sporo nowoczesnej technologii, w tym dwie konsole leżące pod telewizorem, wyglądał co najmniej kontrastująco z profesją Marty. Bjorn odłożył strzelbę w przedpokoju.
Usiedli na sofie, Leifowi proponując fotel.
- Słucham - przebudzona powiedziała z pewnym zainteresowaniem.
- Stanisława była enigmatyczna i nie mam wiele więcej niż to co powiedziałem. - Leif podjął od razu. - Podobno czeka tu na mnie bitwa, której pragnę i jest tu ołtarz, przez który na nowo ma popłynąć życie. Nie spodziewałem się łatwego zadania, ale… - Pokręcił głową. - Z pewnością nie takiego pożaru w domu wariatów. Wojna Sabatu z Camarillą, wampirów więcej niż w kilkumilionowym mieście, ten “książę”, burzookie istoty... A ja nawet nie wiem czy to ma jakiś związek z misją. Odkryłem na razie tylko silna runę na wysypisku i też nie wiem czy ma to związek czy nie. A Pyłowa Wiedźma nie jest kimś z kim można się skontaktwać, by dopytać o szczegóły.
- Nie… rozmawiałeś z bogami? - Zapytała delikatnie.
- O ile to były one… - mruknął. - Hel, Freya… mówiły zagadkami. Ludzie opętani przez runy złożeni w ofierze. Nic nie składa się w choćby cień spójnej całości.
- Nie wiem dlaczego Stasia miałaby cię tu wysyłać. I dlaczego powinieneś ruszać ołtarze…

Kobieta zorientowała się nie w porę, że właśnie powiedziała za dużo. Z całą pewnością przyznała rację, iż nie tylko jakieś ołtarze istnieją, lecz iż coś o nich wie. Szybko zmieniła temat:
- Zatem na śmietnisku byłeś ty… - pewien podziw wymalował się na jej twarzy, chyba zbyt szybko łapała fakty - opowiedz o tych burzowych istotach.
- W oczach drzemie burza. -odparł unikając tematu śmietniska. - Pierwotny gniew burzy i jej esencja. Freya twierdzi, że przybyłem tu aby to zniszczyć. Wie, że nie dam rady, ale i to wie, że przecież nie mogę jej zawieść. Co chroni runa Hajmdala?
- Nie znam się na waszych runach - przyznała szczerze.
- Chodzi mu o wysypisko - Bjorn zasugerował - rozmawialiśmy o tym. Pamiętasz?
- To… Ten brodacz?
- Tak - wampir przytaknął.

Wiedźma przeniosła wzrok na Leifa.
- Właśnie rozwiałeś moje wątpliwości, przynajmniej częściowo. I wierz mi, jestem z tego powodu cholernie wręcz wściekła na ciebie, Leif. Bo to znaczy, że moje wakacje właśnie dobiegają końca. Tak jakby ktoś wytargał mnie z ciepłego hotelu na środek ulicy, wrzucił w zaspę, polał wodą i powiedział, że Matka mnie potrzebuje. Tylko, że nie jestem dobrą córką.
- Uwolniłyście mnie, ale z waszej trójki tylko ty nie żądałaś nic w zamian wysługując się mną - Leif odpowiedział poważnie. - Tedy wiedz, że bolą mnie te słowa, bo wszystkie was szanuję, a ciebie po za tym po prostu lubię Marto. Siedź dalej w hotelu, ciesz się grą na konsoli i swym mężczyzną. Jeżeli jednak to co się wokół dzieje wymaga twej interwencji, to gdzież moja wina?
- Ty jednak wybrałeś tą ścieżkę losów, w której nie mam wyboru - odpowiedziała spokojnie, z nikłym uśmiechem - ale trudno, mleko się rozlało. Mamy straszny problem, bardzo… - Zamyśliła się. - Mogę wyjawić ci resztę, tyle ile wiem i domyślam się, ale tylko pod przysięgą. Nie wyjawisz tego co usłyszysz nikomu, nawet gdyby wszyscy bogowie przybyli. Zgadzasz się na to?
- Przyrzekam - skinął głową. - Na Asów i Vanów, dziewięć światów i Yggdrasil. Nie wyjawię.
- Na krew - przytaknął drugi wampir w nieco bardziej współczesnej formie.
- Dobrze - Marta kiwnęła głową. - Tutejsze okolice są bardzo specjalne. Chciałabym powiedzieć, że w dawnych czasach nazywano je centrum burzy, ale ty najlepiej wiesz, że nie jest to prawda, bo nie nazywano ich wcale. To słodka tajemnica, trzymana przez setki lat, jeszcze przed szaleństwem triady, Leif. Tutaj kotłują się prawdziwe burze. Burza to nie tylko wiatr, to mieszanina wszystkich żywiołów. Ona jest jak mrugnięcie do nas pierwszej rzeczywistości, echo tamtejszych sił. Nie widać tego, nawet gdybyś bardzo się skupił, ze względu na system… miejsc mocy. Nie wiem jak to nazwać, w większości z nich znajdowały się miejsca kultu, ołtarze, ale nie wszędzie. Potrzeba też opiekuna. Od razu powiem, nie jestem nim ja, ani nikt z mego dawnego Kręgu. Nie poznasz opiekunki. To niewdzięczna praca, trzeba rozmawiać ze sztormami, rozdzielać je, ułaskawiać i przekupywać. Trzeba być jak nieuchronni - magini nawiązała do jakiegoś terminu którego Leif nie rozumiał - dawniej zajmowały się tym duchy. Potężne, potem coraz słabsze, ale dalej przewyższające śmiertelnych. Słyszałam, że udział w tym miało jedno plemię zmiennokształtnych, lecz w ciągu wieków wybito ich do nogi.

Kobieta zatrzymała na chwilę wywód dając wampirowi chwilę czasu na przyswojenie informacji.
- Teraz wyobraź sobie sytuację, w której pieczęci puszczają, pierwotne mocne wlewają się do świata, cały Sabat zaczyna zalewać tą stronę skandynawii i wykazuje niezdrowe zainteresowanie miejscami mocy. Potem przychodzi do mnie jeden ze starszych, jeszcze starej daty. I mówi, że szuka ostatniej bitwy, i tymczasowo nałożył na węzeł runy… Ty przychodzisz do mnie i wspominasz o istotach burzy. Nie wiem o nich niemal nic, ale… - wbiła w niego wzrok, wypatrując reakcji - ...co jeśli świat ma umrzeć w burzy tak jak powstał?
- Odpowiem, że tak się stanie jeżeli mu to przeznaczono. - Leif nie spuszczał wzroku. - Hel ostrzegała mnie przed zabawą rytuałami. Kim jest ten, co naznaczył śmietnisko runą?
- Nie przedstawił się - Bjorn wtrącił się w rozmowę - i nieźle nas nastraszył. Wysoki, brodaty gość, z naszej krwii, Leif. Powiedział tylko, że jest po naszej stronie, że ochronił miejsce mocy przed lęgiem, opowiedział Marcie o runie, pobieżnie i tyle gośmy widzieli. A, no i szycha z Sabatu. Dał nam to zrozumienia. I, że reszta Sabatu… jest przeciw nam.
Verbena na to kiwnęła jedynie głową.
- Trzech z nas. W jednym miejscu. Tylu tutejszych i tyle sfor sabatu nie dziwi tak jak wieść o trzech einherjar w Lillehammer. To oznacza, że czai tu się eksplozja. Wojna krwi przy tym to igraszka. - Leif patrzył to na jedno, to na drugie. - I jeszcze przybywa cała grupa magów. Ciekawe.
- Dwóch einherjar - wampir sprostował. - Jestem z tej samej krwii, ale prawdę mówiąc, do niedawna wcale się tym dziedzictwem nie przejmowałem. Możesz mnie wyklinać, lecz einjerjar nie jestem.

Na słowa o magach, przebudzonej zalśniły oczy. Chyba nie wiedziała o ich przybyciu, lecz powstrzymała dociekliwość.
- Zawsze nim będziesz Bjorn, kwestia jedynie czy przyjmujesz, czy odrzucasz to po co nas przeznaczono darem danym Canarlowi - Leif lekko wzruszył ramionami. - Nie musisz pytać - zwrócił się do Marty. - Kilkoro pod przewodnictwem jakiegoś duchownego. Jest wśród nich Verbena. Chcą się tu zainstalować z jakiegoś względu. Tu, teraz. Myślisz, że to przypadek?
- Nie wiem jaki jest ich dokładny cel, wypadłam z obiegu.
- Nie o to mi chodzi. Wiele sfor Sabatu, duża liczba tutejszych wampirów opanowanych przez coś, einherjar jak tamten czyniący coś wedle własnego zamysłu i ja przysłany przez Stanisławę. Oraz silna kabała magów. Myślisz, że to się nie łączy?
- Wolałabym, aby tak było. To co ci powiedziałam już wystarczająco napawa mnie niepokojem.
- Jako i mnie. Powiedz mi Marto… Czy uważasz, znając niejako Stanisławę, że to co ona chce bym uczynił może być krokiem ku zagładzie?
- Nie wiem czy to była Stanisława. Nie wydaje się aby ona prosiła cię o to - odpowiedziała wymijająco. - Trudno mi to ubrać w słowa. Trochę wiedzy, dużo przeczucia.
- Ustal to. - Słowa aftergangera nie zabrzmiały jak prośba. - Przemawiały do mnie Freya i Hel, ale magia runów wciąż jest dla mnie prawie martwa jakby bogowie wciąż byli poza Midgardr. Dostałem polecenie od Stanisławy, ale wskazujesz, że nie czujesz aby mogła to być ona. Ktoś się może mną bawić by mną gdzieś pokierować. Może nie jest najważniejsze co mam tu uczynić, ale to z czyjego poruczenia.
- Czar który nas spaja jest za silny - werbena zignorowała ton Leifa. - Przepraszam Leif, chciałabym ci dać jasne odpowiedzi. Sama czuję się jak uczeń przy zadaniu z materiału którego nie widział na oczy. Niby język znajomy, a wszystko nie ma sensu.
- Taaak… Nie zapomnij jednak o tym, że uwolniłyście i spętałyście mnie we trzy. Gdyby okazało się, że to co mam uczynić jest złem, starczy, że wskażesz przeciwnie. Mając sprzeczne instrukcje dwóch z trójcy, będę mógł wybrać sam - Leif uśmiechnął sie lekko i zawahał
- To nie do końca tak działa.
Wiedźma przyznała pośpiesznie, jednak nie zagłębiając się w temat.

Leif skinął głową, ale coś mocno pchało go ku jednemu pytaniu:
- I powiedzcie mi do kurwy nędzy, o co idzie z tutejszym księciem…
Wampir i czarownica spojrzeli po sobie, i zupełnie nie przejmując się ewentualnym sprowokowaniem Leifa, wybuchli niemal równocześnie zdrowym śmiechem. Trwało to kilka chwil zanim się uspokoili. Chyba bardzo poprawił im humor.
- Prawda, że książe jest wyjątkowy? - Bjorn zaczął dowcipkując - Gdy ja przybyłem do miasta, a było to już bardzo dawno temu, myślałem, że sobie ze mnie jaja robią. Pobiłem się z Markiem, ze dwa miesiące lizaliśmy rany.
- Książę to brdzo miły jegomść. Trochę sztywny i rzekłbym: ma dreniane poczucie humoru - Leifowi nie drgnął ani jeden mięsień twarzy. - Ale przyznaję, że to jest pewien problem gdy każą z nim gadać i łamiąc największe zasady próbują pętać krwią w poczęstunku w elizjum.
- Ta krew nie spętałaby cię. - Wampir spoważniał w mgnieniu oka. - Skoro domyśliłeś się, to powiem, moja strata. Znasz wzajemne picie krwi Sabatu? Nie tworzy to tak silnej więzi jak zwykłe więzi krwi. Nie ukierunkowuje też, co do zasady, uczuć w stronę jednostek, a raczej grupy. No to tutaj jest tak samo... Ale, dobra - Bjorn westchnął zupełnie po ludzku - masz realny problem. Jest kilka strategii postępowania, chociaż uważam, iż najlepiej zmieszać je wszystkie.
- Opcjonalną strategią jest też wyrżnięcie ich wszystkich. Jednej i drugiej strony. Idzie mi o co innego. Kim jest książę, przecież nie ten manekin. Na litość Frigg...
- Niektóre rzeczy trzeba akceptować - wampir odpowiedział mu beznamiętnie. - MIałem o tym wspomnieć na koniec rozmowy, ale skoro przytoczyłeś temat. Nie rozpowiadaj szczególnie ani o tej rozmowie, ani w szczególnie, o mnie tutaj. Nie jest to tajemnicą w mieście, lecz poza jego granicami nikt nie musi wiedzieć. Przez długi czas byłem głównym Oprawcą, tak jak teraz mój syn - wyczekiwał reakcji Leifa.
- Valborg. Czyli czterech einherjar. Coraz ciekawiej.
- Einherjar, nie enherjar, po prostu wampir - machnął ręką - ludzie przeceniają tytuły.
- Nie idzie o tytuły - Leif mruknął. - Wampir to ludzkie określenie, na nich, na nas. Jesteśmy sobie podobni. Ich jednak przeklął Jahwe, nas pobłogosławil Odyn. Mówię dla rozróżnienia. Zdziesiątkwali nas, praktcznie unicestwili, ale krwi Canarla w Lillehammer czterech.
- Nie pamiętasz mnie, prawda? - Zapytał zaciekawiony.
- Nie - Leif odpowiedział szczerze. - Krzywś na to?
- Zaciekawiony jak i ja - Marta weszła w rozmowę patrząc na spokrewnionych - to właśnie oni byli na twym przebudzeniu. Nie tylko nasza krew dała ci życie. Po tylu latach nawet dusza jest w stanie skamienieć.
- Wiem, że użyłyście mych potomków, ale nic więcej…
- Nie czuję się użyty - Bjorn odpowiedział z lekkim, krzywym uśmiechem.

Leifa zamurowało.
- C-coo? - wydusił z siebie. - Ale…. Co? - na twarzy wampira nie było widać nic, oprócz szczerego szoku.
- Może nie wierzę w nasz wspaniały ród, ale wtedy wierzyłem w Klan.
- Moja krew… - Leif wciąż nie mógł uwierzyć. - To wiele… zmienia. Czyli Valborg jest… - Urwał. - Jak mniemam nic o tym nie wie?
- O Tobie? Wie. Było nas wtedy dwóch.

Afterganger milczał dłuższą chwilę.
- To wiele zmienia - powtórzył w końcu. - Bo nachodziły mnie myśli, aby zrobić tu spokój wyrzynajac jednych i drugich. Bo co mam z sabatem wiecie, ale tutejsi jawią mi się jako niebezpieczni szaleńcy. Dajcie mi powód by traktować tych durni jako tych, po której stronie jest moja krew. Kim tak naprawdę jest szef tej szajki, bo nie wmówicie mi, że manekin.
- Byłem Oprawcą, do tej pory nie wiem kto, i czy ktokolwiek jest tutaj szefem. Może i jest, może nie. Mnie to nie przeszkadzało, nie przeszkadza teraz. Tutejsi cię nie skrzywdzą jeśli nie zawinisz. Nic im się nie uroi. Niektórzy są dość osobliwi, ale wierz mi, chciałbym mieć tak ostry umysł jak Kościtrzask czy Sigrud.
- Dasz mi listę tutejszych wzbogaconą o ich klany i siłę krwi? Jeżeli byłeś oprawcą, to w dużej mierze powinieneś mieć tę wiedzę.
- Nie. Wycofałem się, lecz pozostaje lojalny księciu. Jeśli będziesz w porządku do nich, sam się tego dowiesz bardzo szybko. Tutejsi są szczerzy do swoich. Zresztą, z tego co wiem, już teraz przyjęto cię dobrze.
- Za dobrze. Szczerość i otwartość to cechy królujące dawniej. Mogłeś Bjornie ściąć się z wrogiem w śmiertelnym boju, ale nie było wiele konszachtów i skryć. Marta z Emmą i Stanisławą uwolniły mnie trzy dekady temu i wiele się napatrzyłem na tak zwaną “Rodzinę”. Jedno słowo zawiera dwa kłamstwa. Koterie, polityka na poziomie nieosiągalnym dla śmiertelników. Rezerwa… To co dzieje się tutaj w tych czasach jawi się absurdem.
- Zatem doceń to, iż Lillehammer jest azylem.

Marta wpatrywała się w Leifa starając się coś wyczytać z jego oblicza.
- Czemu akurat Lillehammer? - Leif odpowiedział unikając spojrzenia Marty. - Nie mam problemu z tym jak się zachowują, ale dlaczego.
- Sądzę, że każdy z innej przyczyny - potomek potomków Leifa powiedział bez cienia wątpliwości. - Część jest bez cienia wątpliwości walnięta lub tak genialna, że doskonale to imituje. Ja nie wierzę, że manekin na wózku to osoba. Mimo to, uznaję pewną ideę księcia. Piastowałem ważną rolę, radziłem sobie. Tu rozmawiałem z jednym, tu z drugim, zebrałem informacje, zwykle gdy wszyscy mieli podobne zdanie o czymś, to przyjmowałem, że to zdanie księcia. Czasem po audiencji ktoś wychodził ze śmiałymi planami. Innym razem ja wychodziłem. I wiesz… Może czasem miałem jakąś inspirację. Ale w gruncie rzeczy, robiłem po prostu to co najlepsze dla miasta - i traktowałem to jako książęce rozkazy. Działało długo, do końca.
- Gdybyż to tak działało, to zaiste azyl. Gdybyż to była prawda, to i jest o co walczyć. Gdyby nie to co widziałem gdzie indziej i trafił tu prosto z kaplicy Hardrady brałbym to w ciemno. - Afterganger pochylił się lekko. - Alem swoje widział i uwierzyć ciężko. Dobry hotel wybrałaś sobie Marto - dodał z ironią. - Spokojny… taki normalny i prawdziwy. Znacie Monikę? - spytał zupełnie z głupia frant.
Pokiwali przecząco głowami. Marta z lekko kwaśną miną, po wyłapaniu ironii Leifa.

Afterganger wstał.
- Przyszedłem po odpowiedzi, a wychodzę z większą ilością pytań. Dziękuję jednak szczerze., może i “to nie do końca tak działa” ale tu będzie burza jak mniemam. Straszna się szykuje. W takim miejscu… - pokręcił głową. - Niczym w szklance wody. Jeżeli chcesz się w to włączyć Marto, to wiedz, że może trójka mnie spętała, ale to tobie pomogę z ochotą. Może to coś zmieni w “działaniu”.
- Na tym to chyba polega - werbena zaczęła ostrożnie - im więcej wiemy, tym więcej podstaw mamy aby zadawać kolejne pytania. Niebawem najpewniej się z tobą skontaktuję. Koniec wakacji - spojrzała na drugiego wampira.
- Niestety - ten odpowiedział z pewnym żalem w głosie.
- Wakacje mają to do siebie jak zauważyłem, że przemijają zawsze. Ale ot odczekać kapke i nastana następne. Może za jakiś czas wrócą i wproszę się na nie. Ot w trójkę pogrzejemy się w słońcu na plaży? - Uśmiechnął się wyciągając ramię na pożegnanie najpierw ku Bjornowi. - Choć chyba jednak nie.
Bjorn uścisk miał stanowczy i silny. Oraz wyjątkowo ciepły. Nie odpowiedział nic. Podobnie postąpiła Marta, pozostając przy zdawkowym pożegnaniu. Mimo wszystko, widział w ich oczach, że po rozmowie spadł im kamień z serca.
Tylko, że na jego miejsce sunęły już większe głazy.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 17-12-2018, 17:45   #57
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



Przez chwilę Mervi zdawało się, że ma przewidzenia, jakie czasem ją spotykały tuż przed poddaniem się działaniu morfiny. Były one po prostu swoistym preludium do prawdziwego snu. Mogło być teraz tak i tym razem... gdyby oczywiście dziś zażyła narkotyk.

Jeden - zero, sukinsynu...

Patrzyła uważnie na Firesona, wpuszczając go do środka bez słowa, jednakże gdy drzwi zostały zamknięte za nimi i elektroniczne zabezpieczenia weszły na swoje miejsca, technomantka zaatakowała od razu.
- Nie podoba ci się, że musiałeś tu przyjść? - stanęła naprzeciw niego - Ale wiersze to wysyłać mi mogłeś?
Mag spojrzał na nią lekko zdziwiony. Nie odezwał się jednak ani słowa. Chyba oczekiwał jakiś wyjaśnień.
- Aby lepsza poetycko była twoja matma w kodzie nawet poświęciłeś siłę zabezpieczenia tylko z tego powodu. - kobieta splotła ręce na piersi.
- Każdy ma jakiś podpis. O co ci właściwie chodzi?
- Każdą kobietę wyrywasz na matematyczną poezję czy tylko mną się zabawiłeś? A słyszałam, że taki "jajcarski" to nie jesteś…
Fireson przyglądał się jej badawczo. Trudno było odgadnąć coś konkretnego z jego twarzy. Ciężko westchnął.
- Słuchaj… Całkiem dobry prank czy jak wy to teraz nazywacie. Możesz mówić, że wkręciłaś mnie w to, twoja elitarność wzrośnie, szacunek w sieci i inne takie. Ale serio, nie mam ochoty bawić się w te całe gierki wielkiego elite - skrzywił się.
Gdyby nad Mervi mógł się pojawić dymek dla oddania emocji, w tym momencie zawierałby krótkie "WTF". Jeżeli to, co mówi Fireson było prawdziwe...
- ...o czym ty mówisz? Skąd ci przyszło do głowy, że mam jakieś żarty po coś odstawiać? - kobieta spojrzała dość skołowana - Jeżeli sądzisz, że taki mam styl bycia to czuję się dogłębnie urażona. - westchnęła ciężko - Myślałam, że skoro ktoś sprawia sobie trud tworzenia czegoś takiego, gdy ja mam to dostać... - machnęła ręką - A... nieważne. Myślałam już, że to ty sobie żarty ze mnie robisz.
- Nie wyglądam na szczególnie rozbawionego, prawda?

- Czasem to cholera wie. - spojrzała w stronę schodów na górę - Chcesz wody? Może jakaś herbata też jest... Wybacz, tylko to mam na stanie. - zaproponowała, wskazujac na wieszak na wypadek, gdyby Fireson chciał na nim ciuchy zostawić - Tylko na górze zrobiłam jakiś porządek. Dużo takich tam do zrobienia było.
- Nie ma potrzeby, jestem trochę jak wielbłąd. Początek przeprowadzki?
Wirtualny adept odwiesił na wieszaku bluzę na zamek. Jego mimika była bardzo... oszczędna.
- Tak, a do tego nie jestem typem goszczącym na zabój, więc się nie śpieszyłam. Chodź na górę, pogadamy... o sprawach innych niż niezrozumienie. - skrzywiła się delikatnie.
Poprowadziła Firesona na piętro, kierując się do najbardziej uporządkowanej przestrzeni w domu (czyli tej, w której spała i miała masę papieru, bo wraz z komputerami była plątanina kabli), przy której wejściu stał martwy monitor zabity przez Glitcha.

- Jak tam układa się współpraca? - Mag zagaił luźno.
- Z innymi magami? Bah... Nie jest najgorsza... zazwyczaj... - zamyśliła się.
- Rozwiniesz? Opinie? Nie znam tutaj też nikogo specjalnie, można powiedzieć, że dokonałaś zwiadu.
- Dwaj eteryci są... eterytami. Jeden z nich ma jakiś fetysz związany ze światłem, umie się wgapiać w nie cały czas. Nauka i te sprawy. Drugi natomiast... to jeden z Belfastu. Stosuje się do Nauki w sensie improwizowanej. Taki McGuyver, który jest macho i Don Juanem. Zwykł mnie irytować, choć to raczej ma związek z tym, że ma prawie zerowe doświadczenie z innymi magami. Kto dalej... Są trzej Rozmodleni, Iwan czyli szef wyprawy... chyba nie przypadliśmy sobie do gustu. Jest oczywiście Jonathan, nie boli mnie on w sumie. Jest ta mała z Tytalus, nawet ja powiedziałabym, że jest sztywna. Mamy Eutanatosa, dopiero poznam... i oczywiście Einara... Mistrz z... Wieży. Ach... - skrzywiła się - I Werbenę, która nas skumplowała z Sabatem i wcale nie widzi w tym problemu.
- Czyli źle ale nie tragicznie. W zasadzie idealna projekcja relacji w Radzie - chłodno odpowiedział chwilę po tym jak skończyła.
- Możliwe. - kilka kartek leżących na fotelu zdjęła, aby zrobić miejsce Firesonowi - Było na zebraniu wybieranie trzeciego szefa... więc skoro była opcja... - delikatnie układała kartki na stosiku, jak pod linijkę - Iwan chciał, aby Inkwizytor był szefem. Wiesz, polityka, dwaj Chórzyści w klice. Wyszło inaczej niż sobie zaplanował. Patrick, ten McGuyver, został uroczo w to kopany przeze mnie i drugiego eterytę. Wątpię, aby się Iwan ucieszył... choć Jonathan pewnie już tak.
- Czyli… Wybacz bezpośredniość, jestem dość niecywilizowany. Sprzedaliście potencjalną demokrację fundacji w zamian za chwilowy, pozorny sukces? Bo jeśli Iwan jest rozsądny, a zapewne jest, mógł celowo wystawić kandydata który nie ma szans. Jeśli jego osoba przeszłaby, wygrywa. Jeśli nie, to nikt nawet nie myśli aby podważyć zaproponowaną organizację i hierarchię. Po prostu skupia się na walce swego kandydata na dane stanowisko. Piekielnie sprytne, prawda? Sam bym tak zrobił, a nie jestem zbyt dobry w politykowaniu.
- Widzisz, nasz eteryta jest... jakby to powiedzieć... Byłabym ostrożna ze stwierdzeniem braku podważenia czegokolwiek. Możliwe, że Patrick by chciał jakiejś organizacji, wojskowej bardziej, ale nie jest to osoba, która nie posłucha niczego. Opcja demokracji nie przeszłaby, jako że byśmy prędzej się pozabijali. Z dwojga złego lepiej nie mieć Inkwizytora co świat by spalił. Patrick dodatkowo nigdy nie był radosny, żeśmy go wybrali, jest osobą mającą hierarchie w poważaniu.

- Może nie było wyboru. Sądzę jednak, że gdy mam do wyboru opcje złą i gorszą, to ktoś robi mnie na szaro. Nawet, jeśli rozgrywa to perfekcyjnie. A! Właśnie, przyniosłem te dane.
Adam podał kobiecie dużą kartę sd.
- Świetnie. - ucieszyła się Mervi - W ogóle zastanawiam się skąd wziąłeś dane? Znaczy, nakierowujące na możliwą Werbenę?
- Trochę moich kontaktów i trochę voodoo, też mojego.
- Coś więcej wyciągnąłeś, prócz tego, o czym gadaliśmy w Sieci?
- Nie miałem czasu bardziej się w to zagłębiać. Lustrzanki mnie prawie nie zgarnęły kilka razy, to dość absorbuje - przyznał szczerze, nie chwaląc się tym zbytnio, chociaż może lekko żartując.
- Ja za to muszę przyznać, że widok Okrętów Technokracji pojawiających się na nieboskłonie jest warty zapamiętania i oprawienia w ramkę. - lekko wyszczerzyła się.
- Nie mów tego w towarzystwie innych, ok? Gadałem z Jonathanem, nie był tak entuzjastycznie nastawiony.

- Co on w ogóle ci powiedział? - zapytała, a chwilowy humor zszedł z niej - Moje podejście nie jest w żadnym razie entuzjastyczne czy radosne prawdziwie. W końcu... Einar stracił uczniów... a jeden jest z nami teraz. W Ciszy.
- Zrelacjonował, jak tylko hermetyk potrafi najlepiej. Znasz ich, tu prawda, tu swoje opinie, tu inne sztuczki. Sądzę, że dość uczciwie jednak, w gruncie rzeczy on jest dość spoko. Jak na hermetyka.
- Tak się wydaje... ale z nimi cholera wie. - Mervi przypomniała się teraz ostatnia rozmowa z Jonathanem - W takim razie ile swojej opinii przekazał?
- Sądzę że dość. Uczyniliście już jakieś plany związane z tutejszą Umbrą oraz zasobami kwintesencji? Prawdę mówiąc, to jeden z głównych powodów mej obecności tutaj.
Wirtualny adept lekko zmienił temat.

- Z Umbrą to Werbena działa oraz Chórzyści. Wiem, że chcieli sprawdzić co tam się dzieje... choć Iwan mówił, że duchy są raczej wystraszone i nie tak liczne. Jakieś demony go także napadły. Kwintesencji ma być tu w bród, ale chcemy najpierw ją wymapować. Patrick chce stworzyć coś co będzie patrolowało miasto i przy pomocy programów mierzyło poziomy kwintesencji w miejscach. W ten sposób wrzuci się dane na mapę co nam pokaże najlepsze miejsca.
- Bardzo toporna metoda - bez cienia wyższości wyraził opinię - tak bardzo w stylu technokracji. Może uda się mi to poprawić. Znasz teorie nadmatematyki?
- Jeżeli twoja poprawa zapewni odpowiednią ilość poprawnych danych... - spojrzała trochę niepewnie na Firesona - Wybacz bezpośredniość, ale... Czy przypadkiem nie powinniśmy nie wplątywać się w wymyślone kawałki matematyki, które istnieją tylko po to, żeby dowieść czegoś?
- Jak coś działa? - W oczach Adama dojrzała błysk pasji.
- A działa? - zapytała bez przekonania.

- Oczywiście. I to najlepiej ze wszystkiego co znam. Widzisz… Próbowałaś kiedyś opisać to co robią mistycy? Wymodelować to inaczej niż przez czarną skrzynkę?
- Nie przekonuje mnie to całe machanie rękami czy wąchanie opium, więc nie interesowałam się. Próbowałam za to rozgryźć zachodzące procesy, czemu nagle 0 zmienia się w kota? Dla mnie... działanie "na wiarę" nie jest bezpiecznym i bardzo pewnym sposobem. Musisz mieć konkretne dane, aby móc je zmodyfikować. Dopiero wtedy masz pewność.
- Widzisz… Tylko, że czary działają. To co kungfu-bros robią, co wyczyniają szamani czy verbeny. To działa, a skoro działa… To musi jakoś działać. Tak samo jak grawitacja, jak powietrze, jak twój komputer. Zwykłe modele matematyczne wymiękają. Nadmatematyka, lub żargonowo, metatyka, jest na to odpowiedzią. To dzięki niej można chwycić rzeczywistość u rdzenia. Wszystko inne to tylko zasłanianie się narzędziami. Zresztą - spojrzał Mervi w oczy - to była niepotrzebna dygresja. Kiedyś zrozumiesz, ja zrobię po swojemu.
Mervi milczała dłuższą chwilę trawiąc informacje. Czy Fireson mógł być po prostu szalony? A może to mistyk w przebraniu? Czy można go wciąż nazywać technomantą?
- Pokaż mi to. - powiedziała wprost obserwując jego reakcję - Chcę zobaczyć jak to działa.
- A co ja dostanę za to? Żartuję, nie jestem hermetykiem aby się kupczyć, jesteśmy wśród swoich - po raz pierwszy od początku rozmowy lekko się zaśmiał.
- Daj mi długopis i trochę kartek. Uprzedzam, demonstracja może trochę zaboleć, ale jest stosunkowo najmniej wulgarna.
Mervi dała Firesonowi kartki z jednego z bloczków leżących na stoliku nocnym... i walający się w szufladzie długopis. Z jej wyrazu łatwo było zgadnąć, iż kobieta jest bardzo zaciekawiona tym, co ma zamiar zrobić Adam.

Fireson wziął kartki, i rozpoczął z nimi pracę. Całość procesu zajęła mu kilka minut. Na jednym stosie prowadził obliczenia. Z jednej strony cechowały się żelazną logika i niesamowitą wręcz precyzją, szczególnie biorąc pod uwagę analitycznie rozwiązywanie wielu równań w pamięci przez Adama. Z drugiej strony, sporo było tam dziwnych błędów. Jakby w pewnym momencie mag postanowił zapisać wynik z głowy lub dopisać czy zmienić składową równania. Dodatkowo, mimo wysokiej matematycznej jakości, notatki były niechlujne. Nie była to rzecz wartościująca. Mervi wiedziała, że wielu genialnych matematyków prowadziło eleganckie notatki, ale tyle samo miało w nich śmietnik.
Nie potrafiła też dojrzeć jaki był punkt wyjścia do obliczeń. Co właściwie Fireson obliczał?
Na drugiej kartce powstawało coś na kształt runy przemieszanej z cyframi, literami, fragmentami tekstu oraz jeszcze większą ilością kresek i zawijasów. Cały symbol, gęsto upakowany zajmował środek kartki i miały wymiary około dwa centymetry na dwa.
- Proszę, przeczytaj to.
Technomantce bardziej to przypominało pokręconą grafikę, stworzoną częściowo z kawałków równań niż logiczny wywód. To była abstrakcja... matematyczna?
- Wygląda jak dzieło hermetyka uczącego się matmy. - oceniła, ale obserwowała całość zafascynowana jej nieznaną formą i przeznaczeniem.

Momentalnie zaszkliły się jej oczy. Poczuła jak świat wiruje. Czyżby wirus memetyczny, stosowany przez agentów NWO? Nie, było tu coś jeszcze. Czuła szum krwi w głowie.



Widziała Glitcha. Glitch był wszędzie. Cały świat pstrokacono w wielobarwnych pikselach. Migały, błyszczały, zmieniały się. Słyszała trzaski pękających żarówek. Palącą się elektronikę. Z pokrytej glitchami ściany odpadały zewnętrzne powłoki ukazując kod źródłowy. Zapisany czystą kwintesencją. Nie był spójny.



Myślała, że pęknie jej głowa. Wszystko wirowało. Pękła podłoga. Glitch się cieszył. Miała pod stopami morze cyfr. Co ona widziała? Pomiędzy 3, a 4 jest nieznana cyfra naturalna? Ukryta? Nie, nie może być… Takich cyfr było setki. Ale jak? Bolało. Glitch był jedną z tych cyfr.

Zimna dłoń Firesona delikatnie, acz zdecydowanie szarpnęła ją za ramię. Mrugnęła, a świat wrócił do swej postaci. Patrzyła na symbol z niepokojem. Nic nowego się nie wydarzyło, chociaż miała wrażenie, że od dłuższego wpatrywania się w to, dostanie migreny.
- Dotknęłaś trójcy – Fireson uśmiechnął się lekko, po raz kolejny.
Mervi zakryła oczy dłońmi, dając im chwilę wytchnienia. Czuła ten tępy ból głowy, który groził, że wzmoże swoją siłę. Miała głęboką nadzieję, że zaraz Glitch nie wpadnie na pomysł dołożyć czegoś od siebie. Wzięła głębszy oddech nim odsunęła ręce, aby znowu spojrzeć na Firesona.
- Jakiej trójcy...? - zapytała próbując ułożyć swoje myśli.
- Metafizycznej trójcy, w twoim wypadku tak zwanego dzikuna. Oczywiście, za pośrednictwem swego avatara, a twój jest bez wątpienia dynamiczny jak szlag. Widzisz, to była czysta metatyka. Do nauki potrzebujesz rozumu, do metatyki rozumu oraz tego drugiego rozumu. Avatara, czy jak niektórzy koledzy po fachu mówią, uniwersalnej jednostki translacyjnej kodu rzeczywistości. Pozazdrościć eterykom zawiłych terminów. Wszystkie nielogiczności metatyki płyną od avatara, lub on jest narzędziem do ich wygenerowania w sposób prawidłowy. Każdy idiota może napisać, że dwa plus dwa to osiem. Twój avatar przeczytał ten kod i go wykonał, jak i ty go przeczytałaś i wykonałaś. Poza tym… Nie staraj się tego powtórzyć. W twoim wypadku ta rota może doprowadzić do co najmniej ciszy, a w skrajnym wypadku, stania się maruderem.

- Czyli to było oczami Glitcha... znaczy... mojego avatara. Jazda bez trzymanki, nie powiem. - pomasowała skronie.
- Teraz będziesz już wierzyć? Nie lubię gdy ktoś z własnej tradycji ma wątpliwości. My powinniśmy trzymać się razem.
- Wierzę, że działa, choć nie rozumiem czemu... Nie wiem wciąż w jaki sposób to zrobiłeś. Te linie mają odwzorować coś? Cyfry mają inne znaczenie? - spojrzała na Firesona z tłumioną rozpierającą ją ciekawością.
- Chyba nie czas dziś na rozmowy o teorii. Pokazałem ci aby nie było komplikacji podczas działania fundacji, może trochę zrozumiałaś. Masz jakiś plan wykraczający poza najbliższe dni?
- No... - Mervi obserwowała Firesona w jakimś dziwnym zafascynowaniu - Ale pogadamy i tak, prawda? I pokażesz mi więcej? To dziwne... ale Glitchowi chyba się podoba. - przybliżyła się do Adama - Dobrze?
- Nie powinienem za często kontaktować się osobiście z tobą… i resztą fundacji. Może jakoś złapiemy odpowiedni czas. To co, wracając do planów?

- Mam im postawić sieć komunikacyjną tylko dla Fundacji... A czemu nie chcesz za często kontaktować się osobiście ze mną? Bo z nimi to kij tam. - ekscytacja nie minęła Mervi, a ciekawość była potęgowana skrytym podejściem Adama.
- Należę do legionów - mag bez cienia ironii użył tego niekiedy uszczypliwego terminu - przez co moja twarz jest dość znana. Moje kroki, moje postępowania, moje odciski palców. Działając wyłącznie przez sieć łatwiej jest się ukryć.Nie mam tego komfortu, muszę być ostrożny. Oczywiście, w pewnych ramach, zbyt dużo ostrożności zwraca uwagę przez sam fakt, iż o danym przechodniu jest mało danych. Tylko sieć planujesz?
Fireson wydawał się lekko rozczarowany.
Mervi skupiła się na pytaniu o plany.
- Chcę też dorwać się do miejskiego monitoringu, Inkwizytor ma wykombinować jak mnie wrzucić do ich serwerowni i caaałej reszty. Ma kontakty w policji, to chcę się dobrać do ich danych. I ten Sabat... też chcę się czegoś więcej dowiedzieć. Mówiłam, że Cama tu jest? Jeszcze nie dotykałam tematu. Jest też sprawa tych burzookich, co avatary się chowają. A! No i księga! Fajna sprawa z nią. Mówiłam ci o tym co dała mi mała z Tytalus? Robię też wyliczenia kosztów dla Jonathana, masz coś swojego do dorzucenia? - po skończonym potoku słów spojrzała zaaferowana na Firesona.
- Trochę Jonathan wspominał mi, o księdzę, o wampirach, o burzowych oczach - lekko uśmiechnął się jakby go ten zwrot bawił. - Mnie osobiście interesują kwestie bardziej metafizyczne, jak wspominałem. Chociaż, szczerze sądzę, że powinniśmy iść w zgniły sojusz z pijawkami. Po prostu umożliwi nam to łatwiejsze trzymanie technokracji na dystans oraz operowanie na płaszczyźnie paradygmatu. Tylko.. Widzisz, rozum mówi tak, serce, ni cholery.

- Z Camą niech się nasi bawią, mamy Eutanatosa, to duży chłopiec. Sabat niech się goni. Byłeś kiedyś w Dark Webie? Creepy Stuff tam się odprawia, sama za dużo tam włażę, ale trzeba. - mimo słów wyraz miała dość spokojny - Jak dorwę się do monitoringu to będą mogli naskoczyć.
- Czasem trzeba coś kupić czy zlecić - delikatnie nawiązał do Dark Weba uważnie lustrując reakcje kobiety - nie wiem czy nie przeceniasz monitoringu. Nie wiem czy może ja go nie doceniam. Ale skoro są tu wampiry, skoro jest przestępczość, i nie ma technokracji, to sądzę, że monitoring bardziej ssie niż powinien. Zbyt wiele mu umyka.
- Chrzanić to, ważne by był. - odparła pewnie - A technokracji to i w Wieży być nie miało. Co zaś do Dark Weba... No, czasem coś można po cichu, ale dla mnie to bardziej idealne miejsce na znalezienie konkretnych osób... i przekazanie ich personaliów dalej. Do oceny, oczywiście, a później do możliwego powzięcia środków. Lewe papiery i takie tam mnie nie interesują.
- Może powinny - delikatnie zasugerował. - Dobra, to została mi ostatnia rzecz do przegadania. Masz jakieś przemyślenia co do potencjalnego kreta?

- Nie podoba mi się Verbena, ale nie sądzę, aby to było z powodu kretów... Bardziej może Tytaluska? Niekoniecznie świadomie, bo widzisz... Niby jest jak powinno być, ale to ona mi dała ten cały prezent, a prezenty od hermetyków są... Sam wiesz. Mówiłam ci już o nim? - Mervi zastanowiła się nad kwestią.
- Możesz wyjaśnić, nie pogniewam się.
- Mistrz Hannah, tej z Tytalus, kazał jej dać rzecz, która najwyraźniej zawadzała im na półkach w magazynie. Co to za nagła miłość dla naszej Tradycji? Nie wiem. Fakt, że miało to pozostać w tajemnicy przed innymi Tradycjami. Cholera, zasłużyliśmy jakiejś konserwie hermetycznej? A, to elektroprzekaźnik. Stary, z duchem przedmiotu śpiącym w najlepsze. Mówiła o tym, że to z maszyny Turinga, którą odkrył Pajęczynę, ważne historycznie dla nas, bla bla. - wzruszyła ramionami - Nie umiem temu ot zaufać, choć nie mam dowodów w żadną ze stron.
- Może po prostu dali nam coś, co uważają za cenne? Dla nich każda tego typu pamiątka stanowi wielką wartość, czasem mam wrażenie, że nie do wyobrażenia przez mój mój umysł, jak wielką. Może ktoś pomyślał, że dla nas znaczy tyle samo, i po prostu wkupił się w nasze łaski? Pomyśl, tworzymy nową fundację. Iwan i Jonathan są w cichej rywalizacji o władzę. Ten drugi jest hermetykiem. Kogo powinniśmy poprzeć? Tych co dali nam coś cennego. Inna rzecz, że dla nas to tylko ładna pamiątka.
- To eteryci mają mały majątek haustów, nie my. Oczywiście jesteśmy Elitą per se, ale przecież oni nie rozumieją tego... a fakt, że prezent od nich powoduje prędzej zaniepokojenie i nieufność co do ich motywów, nie zaś dozgonną wdzięczność... chyba nie jest spodziewanym efektem. - westchnęła - Ciężko mi idzie zrozumienie i dłuższe porozumiewanie się z mistykami. Nie przepadam za nimi, choć dawało się z Eutanatosami... W pewnym sensie…
- Sądzę, że niektórzy magowie rozumieją więcej niż chcieliby przyznać sami przed sobą. Ilu technomantów gotowych wyjechać na kraniec świata znajdziesz? Eteryci od zawsze są skupieni bardziej na maszynach, nie informacji, a każda fundacja, jak każda firma, prędzej czy później potrzebuje działu IT, chyba, że robisz z niej skansen. Temu jesteśmy ważni. Liczy się dodatkowo nasz głos. Nie wszyscy są na tyle zepsuci aby ignorować głośny sprzeciw. Zresztą - Fireson spojrzał na ścianę.
Na ścianie nic nie było. Równa powierzchnia barwy kremowej.
Uśmiechnął się do siebie. Jakby zobaczył jakiś dawny widok wiążący się z pozytywnymi wspomnieniami.

- Na czym to ja… A tak, zasoby. Możliwe, że będziemy mieli węzeł szybciej niż sądzimy. Co Ty na to, zawody? Kto prędzej go odszuka, Ty z Patrickiem kontra ja?
- Nie jesteś za stary na zabawy? - uśmiechnęła się wrednie - Ale dobra, tylko co dostanie wygrany?
- Wielcy ludzie od zawsze rywalizowali. Jeśli ja wygram, węzeł będzie nasz. Jeśli ty, podzielisz się z resztą fundacji, jak planowano.
- Ej, dlaczego to ja mam walczyć o podzielenie się z nimi? - zaprotestowała - Przecież to oznacza, że będę dawała tobie fory. Rozumiem, że dziadek z ciebie, ale nie przesadzajmy…
- To nie będziesz walczyć i wygramy podwójnie. Albo będziesz i będzie to lepiej wyglądać gdy zgarnę węzeł dla nas - odpowiedział rzeczowo, z pewną dozą wyrachowania. Kompletnie zignorował uwagi o swoim wieku.
- I wyjdzie na to, że zjebałam sprawę? - kobieta wyglądała na poirytowaną tą możliością.
- To masz motywację aby wygrać.
- Niesprawiedliwe. - fuknęła, ale zaraz zamyśliła się - Chyba że trochę przedłużę nasz projekt, zajęta jestem w końcu. Oni dobrego oprogramowania nie zrobią za nic, a eteryci się chyba zeżrą zanim dojdą z czego ma być zbudowany mechanizm.
- Rywalizacja asymetryczna jest najlepsza - stwierdził beznamiętnie. - Chcesz coś? Bo ja się będę zwijał.

- Może byśmy chociaż pomyśleli co robimy z książeczką, co? Dane w sumie zebrałam na tyle ile mogłam na szybko, ale mamy razem się tym pobawić w końcu. Do tego... - znowu się przysunęła - Muszę wiedzieć więcej o tobie.
- Prawdę mówiąc, chciałem zabrać księgę do siebie, aby w spokoju nad nią popracować.
Spojrzał na nią pytająco. Jego mina dalej była beznamiętna za wyjątkiem podniesionych brwi.
- Powiedziałam, że RAZEM nad tym popracujemy, zdania nie zmienię. - twardo obstawała przy swoim - nie myśl też, że się wywiniesz od odpowiedzi. Cholera jedna.
- Ty miałaś księgę na osobności, ja też tego potrzebuję. Nie chcesz bym tu siedział nad nią i robić mi kanapek.
- O żadnych kanapkach nie ma mowy, ale księgi nie odpuszczę. Nie musisz przecież dokładnie lu siedzieć, ja żarcie mam sporadycznie. No, chyba że nie ufasz w żaden sposób innej osobie z Tradycji, więc nie podzielisz się wiedzą o swoim miejscu postoju... choć to drugie miejsce już znasz.
- Nie powiem gdzie się zaszyłem - odparł z rozbrajającą szczerością.
- Jesteś chrzanionym paranoikiem, wiesz o tym? - technomantka przymrużyła oczy - Ale jak tak chcesz to DOBRZE! Zapamiętam sobie ten brak zaufania. - Mervi już dobrze wiedziała, że teraz nie odpuści.
- Już? Czy dalej będziesz zachowywać się jak gówniarz?
Zimne spojrzenie Adama utkwiło w kobiecie. Zimne i ciężkie. Wirtualny adept wyglądał na lekko zniesmaczonego.
- W ten sposób chcesz mi odebrać informacje. - mruknęła - Nie, nie jestem zachwycona, wybacz.
- Wiesz, że docelowo księgę mamy skopiować? Uwolnić informację. Nie będzie niczyja.
- Tak, nie będzie. - przyznała technomantka - Ale czy ty w ten sposób nie chcesz i tak mi odebrać możliwości poznania? - machnęła ręką i podeszła do regału, aby otworzyć drzwiczki zakrywające ostatnie półki - Księga i tak ma dla każdego trochę inną treść, od groma w niej nieokreślonych dokładnie zmian, zależnych od czytającego. - wyjęła ciężką księgę, którą otrzymała jeszcze w Polsce - Mogę ci dane przesłać, te które zebrałam. - wcisnęła księgę w ręce Firesona.
- Rany, chcę ją po prostu przejrzeć. Oddam ci gdy tylko dokonam własnych prób - Adam ugryzł się w język.
- Jasne. - odparła beznamiętnie, gdy przez głowę przeszła jej morfina, której jej brakowało... jak najlepszego przyjaciela - Odszukaj szybko ten przyszły węzeł. W nieskończoność nie będę mogła zwlekać.



Ten dziad albo naprawdę nic nie rozumiał, albo udawał...
Przecież nie chciała odebrać informacji, a jedynie zdobyć je przed nim! Cwaniak cholerny... Darmowa wygrana w zdobyciu Węzła mu nie wystarczyła? A może nie chciał dotykać tych och, jak technokratycznych metod, którymi przecież Mervi na pewno się posługiwała? Za dobry był na współpracę? Taki elitarny?

Elite my ass!

Glitch w tym momencie był równie błogi i wyczerpany jak wykorzystana panna. Mała podróż ku "oku cyklonu" sprawiła, że Avatar aż mruczał, będąc jednocześnie zbyt wymęczony całą radochą jaką zafundował mu Fireson.

- Tani jesteś, wiesz? - mruknęła rysując na szybko prosty obrazek, który zostawiła na stoliku.


Kliknij w miniaturkę

Adam nawet nie wiedział jaką puszkę Pandory otworzył. Pokazał Mervi coś nowego, ciekawego, a po tym... odszedł bez odpowiedzi. Co on w ogóle sobie wyobrażał? Teraz będzie grał niedostępnego siedząc na niewidocznym?
Merv nie miała zamiaru po prostu przystać na warunki. Znajdzie Legionistę, wymapuje każdy jego krok, zachipuje go jeżeli będzie potrzeba! Nie ucieknie jej z odpowiedziami, nie będzie ich podawał kiedy mu się zechce. Czy on tego naprawdę nie rozumie?

Przejrzenie danych, zawartych na karcie SD, na wydzielonej maszynie wirtualnej również nie rozjaśniło niczego. Potrzebowała porównania... Mogła spróbować analizować scenę przeszłą, ale było to karkołomne zadanie i naprawdę mogło się skończył złamaniem karku. Przecież miała w Fundacji taką jedną...

Przez myśl przeszła jej jeden szalony pomysł na zmuszenie Verbeny do współpracy, ale zdrowy rozsądek wrzasnął w przerażeniu.

Musiała dojść do... porozumienia z nią... a nie chciała. Mistycy z zasady nie stanowili radosnej grupki do rozmowy, zaś z Walerią zdążyła już wejść na mało przyjacielskie relacje. Jednak...
Nie. To jutro. Jak i śledzenie Firesona.

Przekona się ten niedorobiony Wirtualny, że jej "technokratyczne" metody nie są taką magyą, której się nie poważa!

Chociaż pomysł, że wszystko byłoby zbudowane z danych, jak wtedy ta ściana... warty rozważenia. Jutro.
Jak się obudzi...




 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 18-12-2018 o 11:31.
Zell jest offline  
Stary 26-12-2018, 22:34   #58
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Marek przywitał Leifa z charakterystyczną dla siebie serdecznością wymieszaną z umierkowaną wylewnością. To znaczy, uśmiechnął się szeroko, podał mu rękę i lekko uściskał. Szeryf, być może ze względu na swą aparycję, może też i sposób bycia, był jedną z tych niewielu osób które mogły wyściskać na powitanie niemal każdego wampira. Leifowi nawet przezs myśl nie przeszło, że w rakij pozycji łatwo jest kogoś zaatakować.
- Dobrze cię widzieć, Leif.
Stary Gangrel musiał przyznać, iż szeryf mógłby udawać Baldura, przynajmniej z wyglądu. Badura który stara się wtopić w śmiertelnych. Wyczuwał od Marka dobrze znany niepokój przed bitwą. Nie był to jednak niepokój żółtodzioba, a raczej charakterystyczne napięcie jakie kojarzył z weteranami. Czyżby ta piękna buźka widziała wiele bitew?
- Valborg będzie na nas czekał. Ma swoje sprawy, ale wspominał mi, że szczury go dziś strasznie męczyły. Od razu pomyślałem o tobie. Jeśli pozwolisz, zamienicie kilka słów na miejscu.
Szeryf zaprosił Leifa do samochodu, samemu zajmując miejsce za kierownicą. Przed wyruszeniem w drogę, Marek powinął rękawy gustownej koszulki do połowy przedramion.
- Kwestię magów, jeśli pozwolisz, ugadamy po wszystkim, jeśli oczywiście przeżyjemy – uśmiechnął się kwaśno skręcając w stronę przejazdu przez centrum.
- Policję mamy z głowy, media też, więc możemy praktycznie narobić dowolnego bałaganu, oczywiście wolałbym tego uniknąć. Godzinę temu odnotowaliśmy dwa starcia z Sabatem. Pierwsze było naszą inicjatywą, Kościtrzask zapolował sobie na jedną sforę. W dzielnicy muzułmańskiej doszło do strzelaniny, Sabat chciał dorwać Nabhana. Assamita jest ciężko ranny, ale dał im popalić. Miejsce w które uderzamy jest starą willą, kupioną miesiąc temu przez bank. Straszna melina. Sigrud twierdzi, że jest zabezpieczona czarami. Nie powinny być śmiertelne, ale mogą być utrudniające. Niestety, nie może nam pomóc. Wraz z Ingrid asystując księciu podczas oględzin spalonego śmietniska…
Wzrok wampira na moment oderwał się od drogi i zawisł na Leifie. Zielone światło sprawiło, że swą uwagę znowu skierował na jezdnię.
- Dwa ghule, maksymalnie sześcioro spokrewnionych, ale liczę na czworo, w tym niski, Boraty jegomość, czarownik. Mają broń palną. Mam w odwodzie drużynę wiernych ghuli, ale wolałbym ich w to nie mieszać.
- Pójdę z tobą. Mam nadzieję, że mi na tyle ufasz. W bagażniku mam strzelbę, pięć pocisków przygotował Sigrud. Możesz skorzystać, ja mam rewolwer. Do tego mam tam maczetę oraz dwie lance, kompozytowe. Ręczna robota. Mogę się podzielić jeśli pazury zostawiasz na specjalne okazje.
Marek skrzywił się pod nosem wyraźnie dumny ze swego tekstu. Skręcali w mniej zaludnione rejony miasta, gdzie centrum pełne kamieniczek ustępowało miejsca luźnej plątaninie domów z ogródkami oraz sklepów. Niektóre były dość duże, aby nie powiedzieć – bardzo duże – to jednak z willami miały wspólny tylko rozmiar.
- Ostatnio trochę myślałem o tobie i twej roli w tym wszystkim. Co umyśliłem, zachowam dla siebie. Cieszę się jednak Leif, że mamy wiele wspólnego ze sobą. Nie tylko dlatego, że też jestem wojownikiem. Dlatego, że dla mnie przeistoczenie było czymś wspaniałym. Byłem durnym bufonem, gburowatym siepaczem. Ojciec wybrał mnie dla ładnej buźki. Wrażliwość którą mi zaszczepił zrobiła ze mnie kogoś lepszego. Zacząłem mieć cele. Z tego co wiem, ty też traktujesz spokrewnienie jego wspaniały dar. Cieszy mnie to.
Szeryf wypowiada wszystko naturanym tonem. Nie wyglądało to jak jakieś szczególne wyznanie ale też nie jak manipulacja. Gangrel znał to dobrze. Była to typowa rozmowa przed bitwą, jakich wiedział wiele.
Brakowało jeszcze krwawego miodu.

***

Waleria czuła niepokój. Nie strach, nie zagrożenie, lecz niepokój – dobrze znane jej uczucie mieszące się pomierzy płucami, a woreczkiem żółciowym zwiastujące niespodziewane wydarzenie. Niepokój narastał stopniowo gdy zbliżała się domu, zatem nie odczuła zaskoczenia. Narastal gdy stała w wieczornych korkach, gdy miły ale trochę zestresowany policjant zatrzymał ją na kontrolę drogową, gdy wreszcie dojechała do domy.
Być może powinna czuć zaskoczenie.
Na deskach ganku siedziała lokata, młoda kobieta. Spod wełnianej czanki wystawały rudawe, kręcone włosy. Oblicze miała pogodne, acz chyba zziębnięte, spojrzenie pewne. Na jej gładkich licach dojrzeć można było pierwsze zmarszczki zmartwień. Czuć odeń było ukrytą siłą. Magyą.
Wzrok Verbeny przeniósł się na zaparkowany pod jej domem obcy gruchot udający samochód oraz ciała. Trzy zimne trupy leżały niedbale przed domem. Każdy z nich przebity był przez pnącza i korzenie w wielu puntach. Resztki krwi już dawno wsiąkły w ziemię. Zwłoki były grubsza ludzki, za wyjątkiem trzecich, przypominających bardziej humanoidalnego, potwornie powyginanego, szponiastego potworka przyodzianego w strzępy kurtki motocyklowej.
Dopiero po chwili Waleria wyczuła mdły zapach przypalonego mięsa dobiegający ze zwłok.
- Marta Nilsen – kiwnęła głową spokojnie.
- Nie miałam czasu na zwyczajowe fiołki powitalne – Marta nawiązała do praktykowanego przez ich tradycje języka kwiatów – ale widzę, że pojawiłam się w czas. Przybyłam porozmawiać, a tutaj sabatnicy czekają. Trochę się posprzeczaliśmy.
Waleria nie czuła zgromadzonych energii paradoksu. Albo Marta była sprytna, albo miała szczęście… albo rzeczywistość odwikła zemstę.
- Jak pewnie wiesz, odwiedzam cię nielegalnie. Sztuki używałam też nielegalnie. Mam nadzieję, że to zostanie między nami. W imię solidarności.
Verbena zyskała kilka chwil na obejrzenie reszty okolic domu. Czuła, iż duchy były tylko lekko zaniepokojone jakby obecność Marty była dla nich czymś naturalnym. Bardziej zastanawiało ją dlaczego alarm nie do końca podziałał jak powinien.
Będzie musiała to sprawdzić.
- Zaproponujesz coś na rozgrzanie? Trochę wyziębłam na ganku.

***

Wirtualnej adeptce nie była pisana spokojna noc. Śniły się jej strzykawki, potem drzewa, jakieś dziwne pomieszanie z poplątaniem. W snach Infopir był dilerem, ona ćpała informacje. Potem kochała się… z kimś. Albo i nie. Chyba miała gorączkę.
Obudził ją alarm. Cichy alarm świadczący o groźnym przełamaniu zabezpieczeń, na tyle groźnym, iż ciągle uruchomiona jednostka tridalna uznała, iż nie warto intruza warto ostrzegać głośnym alarmem. Zamiast tego, dźwięk wibrującego telefonu obudził Mervi. Spojrzała na ekran.

Przerwanie zabezpieczeń poziomu 2
Ilość intruzów: 1
Intruz A
Lokalizacja: parter, kuchnia
Typ:

80% biologiczna, thanatoidalna forma egzystencji
2% niebiologiczna forma życia
10% błędny odczyt
>1% inne
Szacowane zagrożenie: wysokie
Podstawy:
elementarny odczyt behawioralny
włamanie ze zniszczeniem mienia
zasoby kwintesencji

Intruz B
Lokalizacja: przed domem
Typ:
biologiczna, thanatoidalna forma egzystencji (120% szans)
1% SYNTAX ERROR
memory signature dump
r1=0x2a
r2=0xdf4
r3=0x0
r4=0xc2
lc=0xa3f
UNDEDINED ERROR

Nie miała sił zaskoczyć się czy nawet wściec, lekko wirowało jej w głowie. Komputer włączył ekran. Podgląd z kamer szwankowała. Ta w kuchni była zniszczona. Przed domem pokazywały zaciemnioną sylwetkę, jakby oblepioną czarną mazią. Płyn ściekał z całej sylwetki istoty. Poruszała się pokracznie, jakby półprzytomna. Nie do końca zorientowana w otoczeniu.
Mervi usłyszała bliskie strzały. W tym momencie dotarło do niej, czemu w pokoju jest tak jasno.
To policyjne syreny.
- Więcej…
Szepnęła do telefonu, rozcierając oczy. Wirujący okrąg złożony ze znaków ASCII pokazywał, iż komputer przetwarza kontekst.

BRAK DOSTĘPU DO BAZ MONITORINGU
BRAK DOSTĘPU DO AKT POLICJI
Wywołuje kontekst notatka: INKWIZYTOR TODO
Szacuję:
Zamieszanie
Zamieszki
Zameldowanie
Zamaskowany
Zapolicja
Zagotowany
Zamordowanie
WARNING: Procesor leksykalny w trybie oszczędnym.
WARNING: Standardowa rutyna analityczna wstrzymana.
WARNING: Standardowa rutyna doradcza ograniczona.
WARNING: Standardowa rutyna humorystyczna wyłączona (user msg: LOL)
Solver równań multifraktalnych aktywny.
Solver równań ogólnych.
Inne solver preinicjalizowane.
Botnet w trakcie budzenia (20% zasobów, szacowane osiągnięcie 40%)


***

Klaus nie sądził, że kolejna wskazana przez Tomasa droga będzie równie zawiła jak poprzednio – tak jednak się stało. Po blisko pół godziny jazdy samochodem, z czego jedną trzecią, jeśli nie połowę, spędzili na bezsensownych zakrętach mających zgubić wyimaginowany pościg. Tomas, poza dzieleniem się trasą, nie był zbytnio wylewny. Mimo utrzymywania maski spokoju i profesjonalizmu przez eutnatosa, Klaus bez trudu wyczuwał odeń intensywny niepokój który udzielał się również technomancie.
Wysiedli z auta w śmierdzącej moczem uliczce. Latarnie niemal jej nie oświetlały, pozostawiając detale otoczenia w szarym półmroku. Może to nawet lepiej, gdyż niewyraźne zarysy beczek, wózków, składowisk kartonów orz zapach raczej nie zachęcały do estetycznej kontemplacji otoczenia. Jeśli nie licząc wdepnięcia w odchody. Lub w bezdomnego, co prawie przydarzyło się Klausowi.
- Pilnuj portfela, obserwuj otoczenie. Muszę pogadać ze starą znajomą. Trzymaj dystans, nie musisz słuchać o czym rozmawiamy. Po prostu mnie osłaniaj.
Syn eteru musiał przyznać, iż trafili w ciekawe miejsce, będące ogólnie ujmując może nie tyle siedliskiem bezdomnych i ćpunów co jakimś specyficznym miejscem ich zgromadzeń. Zatem Tomas zafundował mu wycieczkę po ściekach tego świata, od burdelu do bezdomnych.
Eutnatos zostawił Klausa kilka metrów od siebie, samemu podchodząc do pewnej kobiety. Grubo ubrana, czy raczej zwinięta w dziwnie założone ubrania pomieszane ze szmatami. Klaus nie widział w ciemności jej twarzy. Dostrzegał tylko nerwową postawę Tomasa. Rozmawiali.
- Hej, maleńki…
Młoda pannica zionęła mu w twarz fekalnym odorem ziejącym spomiędzy czarnych korzeni które były dawno zębami. Zalotnie zgarnęła z twarzy rude, zadziwiająco zadbane włosy. Nie czuć było od niej smrodem, ni to alkoholem. Wyglądała młodo, bardziej na zniszczoną życiem.
- Fajna bryka. Wozisz się w paczce z ponurym żniwiarzem, co? To może kopsniesz drobnego albo chociaż batona?
Wbiła weń oczy. Oczy w których Klaus widział żal.
Chciałby uratować. Po prostu uratować wszystkich. Ocalić przed brudem, wynieść na piedestał, ponad zgniliznę, ku niebu, ku słońcu, ku światłu. Nie widział czy to jego własna koncepcja czy też znowu ten drugi… Ale jakie teraz miało to znaczenie? Widział, że problemy tych ludzi często wynikają z ludzkiej natury. Zatem nie mógł ocalić tych ludzi, musiałby ich zmienić. Odmienieni byliby kimś innym.
Nie mógł ocalić nikogo? Nie mógł zachować niczego w pierwotnej formie bo uczynić to jaśniejszym to zabrać wewnętrzną ciemność. Tylko, że ciemność stanowiła immanentną cechę ich bytu. Psychika nie może istnieć bez defektu, układ termodynamiczny bez strat, światło bez dwojakiej natury. Gdy istnieją białka, muszą istnieć priony, konsekwencją wielkich energii jest antymateria, a konsekwencją wstąpienia…
...było zstąpienie.

***

- W sumie to świat jest taką dobrze naoliwioną maszyną…
Gnom zagaił do prowadzącego auto Patricka z przedniego siedzenia pasażera. Ćmił okrutnie szczepiącą w oczy fajkę. Gdyby eteryk nie miał świadomości, iż dzieje się to tylko w jego głowie, zapewne poirytowałoby go zasmradzenie wnętrza auta.
Zresztą, avataray, kto je tam zna… Nie zdziwiłby się gdyby jednak przez kilka dni pojazd śmierdział tytoniem. Ale wywietrzy się. Zawsze wietrzało.
- ...ale coś ostatnio w tej maszynce chrupie. Tutaj, brzęczenie z cylindrze. Łożyska się wytarły, smaru brakuje, luzy w zębatkach, pasek klinowy naciągnięty, a jakby było tego mało, jakiś kretyn z uporem maniaka powciskał gdzie się tylko da przekładnie planetarne. Słyszałeś to też od tego całego policjanta, hę?
Okrąg dymu rozbił się o szybę.
- Dysharmonia zębatek. Oni nazrywają to śpiewem, biedne głupki. Gdy ktoś chce słyszeć muzykę, to i lokomotywa mu zaśpiewa. Coś się chyba w tym twoim koledze złamało. Nie abym sugerował, ale warto do niego zajrzeć. Naoliwić go…
Gnom spoważniał.
- Nie w tym sensie!
Zatrzymali się przed blokadą drogową. Znużony policjant kierował auta na objazd. Zza niskimi zabudowaniami Patrick widział łunę pożarów. Chyba też słyszał odległe strzały. Gnom skrzywił się.
- W zasadzie to masz wybór. Tak czy inaczej, nie szykuje się nam spokojna noc.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 29-12-2018 o 00:28.
Johan Watherman jest offline  
Stary 27-01-2019, 23:11   #59
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Blokada policyjna… feels like… home?
Maybe…
Brudne uliczki Belfastu, godzina policyjna, nagłówki w gazetach.
Poczucie zagrożenia.
Znajome klimaty. Coś czym Healy żył.

- Oj tam… marudzisz. Dzięki temu poczujemy się bardziej jak w domu. - zagaił żartobliwie do gnoma Patrik pocierając kciukiem szkiełko zmontowanego wcześniej pierścienia i pogwizdując. Szykował się na wywołanie wpływu na policjanta. Wpływu określonego jednym słowem : prawdomówność.
- Dobry wieczór. Co tu się właściwie stało? Czemu ten objazd? - zapytał Healy tonem “zatroskanego obywatela”, przedstawiciela władzy kierującego ruchem.
Policjant zamrugał oczami. Technomanta miał wrażenie, że w zasadzie nie była nawet potrzebna Nauka aby wymusić na tym jegomościu prawdomówność. Albo miał słabość do ślicznej buźki Patricka albo po prostu magnetyzm osobowości Irlandczyka Jeśli dodać do tego wpływ magy...
- Szkoda gadać - policjant machnął ręką - w centrali gadają, że kolejny zamach, ale na moje wygląda to na kolejne strzelaniny czarnych z tutejszą mafią. Problem jest takich, że jak nasi goście poczują rozróbę, to zaczynają podpalać zamieszki, bo źli europejczycy ich biją. W dupie mają, że to zbiry ze zbirami się strzelają…
Stojący obok stróża prawa, drugi policjant wytrzeszczył oczy tak bardzo, iż wyglądał bardzo groteskowo. Chyba zabrakło mu słów.
- Jest tak źle? Wiadomo coś więcej? Panie władzo… bo… moja dziewczyna tam mieszka. Rozumie pan więc moją sytuację? - zapytał z troską Healy, nie musiał przy tym udawać zaniepokojenia. - A co to za tutejsza mafia? Przecież to Lillehammer, a nie Nowy York. Przemycają ciasteczka z cannabis z Danii, czy co?
- Raczej cukier i inny syf - jegomość skrzywił się - plus dziwki i inne rzeczy o których krawężnik nie wie. Jeśli nie wyjdzie z domu, powinna być bezpieczna.
- Rozumiem… to jaki obszar obejmują te zamieszki? Gdzie nie powinienem się zbliżać?- Healy trzymał się roli dobrego posłusznego obywatela.
- Wystarczy za szlabany nie ruszać się, postawiliśmy je wszędzie.
- Dziękuję za informację.- stwierdził z uśmiechem Healy i ruszył dalej, by nie tamować ruchu. Odjechał kawałeczek i wjechał w boczną uliczkę. Wyjął z kieszeni miedziany drucik, umieścił dwie końcówki w stacyjce, po czym zaczął oplatać pętelkami z niego dwie opornice. Zagwizdał cicho uderzając lekko konstrukcję, która zawibrowała. Teraz samochód powinien wymuszać na każdym kto go mijał obojętność wobec siebie. “Nic ciekawego”.
To powinno go ochronić przed kradzieżą.
Patrick uśmiechnął się do siebie i zabrał za przygotowania. Na dłoń założył rękawicę, rewolwer ze schowka włożył do kieszeni. Oprócz tego miał mnóstwo “ognistych” gadżetów, które przygotował na wypadek, gdyby negocjacje z wampirami nie wyszły pokojowo.
Na szczęście nie tylko wampiry nie lubiły ognia.
Po dokonaniu tej zmiany Healy wysiadł i znów z drucika i przełącznika zrobił kolejny przedmiot. Umieścił go w zamku drzwi i pogwizdując przełączył. Po czym patrzył jak fala magyi kształtuje jego pojazd, przemieniając go w stary wrak.
Teraz było trudniejsze… Irlandczyk ruszył w kierunku kamienicy której ściana ukryta nieco w mroku znajdowała się poza polem widzenia sąsiadujących ze sobą patroli policyjnych.
Druciki, miernik… połączone i wbite w szczeliny cegieł. Kolejny czar. Patrick pogwizdując przekręcił miernik i patrzył jak ściana ulega dziurawieniu, tworząc wygodną trasę wspinaczką. Po co bowiem narażać się na kłopoty z policjantami skoro można przejść nad nimi?
Patrick zaczął się więc wspinać po wnękach na górę budynku. Co mu zresztą poszło bardzo szybko i zwinnie. Nic dziwnego… miał w tej kwestii sporo doświadczenia i teoretycznie mógłby sobie poradzić bez ułatwień. Teoretycznie, ale w dzień.
Gdy zaś znalazł się na dachu, sięgną do kieszeni po parę soczewek, kilka sztywnych pręcików i naprędce zaczął sobie montować lunetę, by za jej pomocą się rozejrzeć w tym co się dzieje.
Z dachu rozpościerał się ciekawy widok. Najpierw, oglądając wszystko zwyczajnym wzrokiem, Irlandczyk mógł dokonać ogólnych oględzin. Zza policyjnymi blokadami widział teraz dokładniej dwa małe pożary. Jeden tyczył domu, a drugi parkingu aut. Przybliżenie obszaru lornetką pozwoliło dostrzec brak akcji gaśniczej ale też jakiegoś większego poruszenia ludzi. Nie było gapiów.
Trochę na zachód od pożaru parkingów dostrzegł większą, arabską grupę poruszającą się przez miasto. Byli uzbrojeni, na ich czele poruszał się kuśtykający jegomość. Wyglądał na poparzonego.
Gdzieniegdzie Patrick widział pojedynczych arabów, natomiast nie widział możliwej drugiej strony zamieszek, chociaż nie mógł wykluczyć, iż po prostu ich nie dostrzegł. Natomiast był pewny, iż nie dostrzegł ani jednego policjanta.
Patrick do lunety dołożył jeszcze jedną, wyjątkową soczewkę bo kryształową. Pogwizdując zaczął używać lunety, tak by przez nią zobaczyć aury, owych trzech miejsc konfliktu. Trudno było dojrzeć dominującą aurę domu ogarniętego pożarem poza czymś ciemnym i obcym. Parking pokrywało szkarłatne podniecenie konfliktu. Natomiast bojowa grupa skąpana była w niepokoju, poczuciu obowiązku oraz jakimś silnym odczuciu skierowanym ku przewodzącemu im mężczyźnie.
- Cudnie…- westchnął pod nosem Patrick oceniając gdzie powinien udać się wpierw. Na parking, czy w kierunku domu. Uznał, że… pójdzie, tam gdzie będzie bliżej. Po czym przeszedł powoli i ostrożnie na drugą stronę dachu, szukając dogodnego zejścia z budynku.
To znalazł. Na szczęście ten budynek miał z tyłu schody przeciwpożarowe. Chwilka na zejście z dachu, po czym myk schodami i… zeskok zakończony syknięciem z bólu. Kolano się odezwało. Gdy był już na ziemi, ruszył do celu umieszczając w gniazdach diody i cewki, potem schował dłonie do kieszeni, chwytając za rewolwer. Był gotowy na konfrontację… i miał nadzieję, że Ćwikła też.


Patrick znalazł się przed domem. Na miejscu dym gryzł w oczy.


Całe szczęście, że budynek był oddalony od innych zabudowań na tyle, iż ryzyko rozpowszechnienia się ognia było marginalne. Chociaż, stojąc bliżej, syn eteru zaczynał mieć wątpliwości. Łuna ciepła wydawała się być w stanie podpalić niektóre materiały na odległość. Poczuł, iż coś go obserwuje. Jakiś niewyraźny kształt, zbyt rozmyty jak na ostre cienie rzucane w świetle pożaru.
- Hej… ty tam… co się kryjesz? Ja nie gryzę. - rzekł mag przyjacielsko, choć uśmiechał się mało przyjaźnie.- Chyba się mnie nie boisz, co?
Odpowiedziała mu głucha cisza. Nie był w stanie dostrzec jakiejś głębiej, duchowej aktywności w okolicy, mimo to tutejsza umbra wydawała się lekko emanować czymś niepokojącym w kierunku fizyczności. Rękawica była słabsza.
- Super… niemowa się trafiła. -westchnął Healy wyciągając gogle z kieszeni. Pozbawione szkieł, w jednym umieścił kryształową soczewkę… a w drugie zwyczajne szkło, oplótł je jednak drucikiem i połączył te szkła montując pospiesznie przełącznik. Tak gotowe szkiełka założył na nos i pogwizdując przełączył wizję w tryb wykrywania… innego świata. Niestety, mimo, iż wykrywanie działało bez szwanku, Patrick z całą pewnością widział ślady zawirowań kwintesencji obecnych w płomieniach świadczących, iż mogą się tam palić nieco bardziej nadnaturalne przedmioty, to jednak nie dojrzał wprost szpiega. Mimo, iż czuł, że gdzieś tutaj się kręci.
- Ty nie chcesz gadać… to pogada ktoś inny.- burknął pod nosem Mag i sięgając do kieszeńi po kamerton owinął go miedzianym drucikiem, wplatając kryształ w zwoje kryształ.
Uderzył kamertonem o ziemię gwizdając cicho, a drżenie przeszło przez umbrę.
- Hej? - zapytał próbując zaprosić do rozmowy ducha ognia przebywającego w miejscowym pożarze.
Patrick poczuł odpowiedź ducha żywiołu. Nie były to słowa, raczej przyjemne, rozgrzewające ciepło wypełniające ciało od środka. Poczuł melancholię ducha, odczucia jakże dalekie od ognistego szału i gniew jakże charakterystycznych dla jego rodzaju. Czuł, że ducha bardzo chce się przytulić. Do niego, do aut, do benzyny czy innych budowli. Był samotny.
- Obawiam się, że mógłbym cię przytulić i zabrać ze sobą tylko w małej formie i w dodatku w zamknięciu. Nie sądzę byś tego chciał… wiesz co tu się stało? Kto cię tu przywołał? -zapytał cicho Healy.
Duch nie do końca rozumiał. Trzaski pożaru układały się w jakiś dziwny język którego eteryk nie potrafił zidentyfikować. Wydawało się mu, że duch sam nie wie, ale nie był pewny czy to tylko nadinterpretacja.
- A czujesz tu jeszcze kogoś oprócz mnie? Kogoś kogo można by było przytulić?- zapytał Patrick.
Duch przelewał swe odczucia: drzewo, domy, tłumy. Chciałby ogrzać cały zimny i smutny świat.
- Nie ma tu nikogo innego ? - Healy był trochę rozczarowany. Ale cóż… on był od łomotu, cele wskazywali mu zazwyczaj inni magowie.
Wszystko zimne. Trzeba ogrzać. W zimnie trudno patrzeć. Wyglądało na to, że płomienie oraz skrajne temperatury były dla ducha tym, czym dla ludzi jest światło.
Healy sięgnął po telefon komórkowy chcąc zadzwonić do batiuszki, bo ta sprawa zdecydowanie przerastała jego możliwości. Był od likwidowanie zagrożeń. Za rozpoznanie terenu i namierzanie celów odpowiadali zwykle inni magowie. Wzrok mężczyzny skupił się na budynku, by przez soczewki dostrzec, czy w budowli pozostało jeszcze coś wartego uwagi i jak kształtują się na niej wzorce kwintesencji. Nie dostrzegł nic wartego uwagi. Był też pewny, że raczej nic wartego tam nie było.
- Słucham - zimny, na pewien sposób odrzucający, cichy głos ojca Iwana dobiegł z telefonu.
- Tu Healy… jestem przy palącym się domu, w którym kopcą się resztki nadnaturalnych przedmiotów. W miejscu zamieszek toczących się w arabskiej dzielnicy… tylko na razie widziałem jedną stronę sporu. I jakiś szpieg się do mnie przystawił.- wyjaśnił Patrick.-Chciałem wiedzieć, czy u was wszystko w porządku?
- Niekoniecznie. Inkwizytor poczuł się gorzej, jestem u niego. Nie wiem co u mistrza Jonathana.
- Jak to poczuł się gorzej? Tak trzeba by się skontaktować z mistrzem Jonatanem.- rzekł Healy podchodząc bliżej płonącego budynku. Poczuł żar bijący od ducha i jego radość. Ale trzymał się poza zasięgiem płomieni, gdzie żar choć znaczny… nie był zabójczy.
- Nie ma co wnikać. Porozmawiam z mistrzem. Obserwuj zamieszki, mogę przysłać ci ojca Adama jako wsparcie.
- Przydałby się bardziej ktoś radzący sobie lepiej z wykrywaniem. Drugiej pary spluw nie potrzebuję- odparł cicho Patrick wyjmując drugą dłonią z kamertonu zamontowany w nim kryształ.
- Jeśli możesz poczekać pół godziny, to jeśli w hotelu jest spokojnie, mogę się do ciebie wybrać, jeśli uważasz, że sprawy tego wymagają.
-Dobrze, poczekam.- stwierdził Patrick po czym zapytał uprzejmie ducha, czy nie mógłby machnąć podmuchem ognia, na obszarze dookoła niego. Duch wydawał się w tej chwili za bardzo skupiony na sobie oraz smutku spalania, aby pozwolić sobie na taką aktywność.
- Dam znać… w tej sprawie. A co właściwie się dzieje z mistrzem Jonatanem?- dopytywał się Patrick rozczarowany efektami swoich działań. Odpuścił sobie dalsze rozglądanie się po tym domu, jak i zignorował szpiega nie mając sposoby by go w tej chwili dopaść. Ruszył rozmawiając cicho w kierunku kolejnego celu… parkingu. Arabską ruchawkę zostawił sobie na deser.
- Zaraz się dowiem. Rozłączę się, zadzwonię za kilka minut.
-Nie ma sprawy.- rzekł Healy ruszając z miejsca, machnięciem dłoni pożegnał duszka ognia. A potem zaczął zaplatać drucik na goglach i gwizdając wzmocnił swój wzrok pozwalając przebić otaczający go mrok spojrzeniem. Nie dostrzegł jakieś widocznych obserwatorów, co było osobliwe. Poczuł się jednak pewniej.

Ciemna uliczka w której zakręcił się syn eteru nie wyglądała na tak ciemną jak można myśleć. Nie chodziło nawet o oświetlenie lecz ogólny, pseudo-przytulny klimat. Czuł się pewniej i swojsko. Może dlatego, że przestał czuć cudzą obecność?
Telefon zadrgał w kieszeni. Dzwonił mistrz Iwan. Tylko, że został zablokowany. Sieć wykryła zbyt duże wydatki, blokując numer.
- Co za… cyrki tu się odstawia.- Patrick na razie skupił się na pstrykaniu palcami po klawiszach komórki. Spojrzał za siebie nie bardzo wiedząc, czy powinien się czuć lepiej z powodu braku wyczuwalnej obecności, czy też nie. Zabrał się za sprawdzanie czemu jego smartfonik nie działa. W końcu tani nie był. Niestety… wyglądało na to, że ktoś mu się włamał na konto za pomocą wirusa, trojana… albo diabli wiedzą czego. Tak czy siak nie potrafił tego naprawić. Cała ta informatyka… nigdy nie była jego działką. Wolał przeprowadzać zmiany na fizycznej materii zamiast na liczbach. Schował komórkę i sięgnąwszy do kieszeni, wyjął z niej metalowy łańcuszek, do którego doczepił z jednej strony tranzystor podłączony do diody, z drugiej zaś strony opornik, wraz z pomniejszym szkiełkiem. Taką “ozdobę” zawiesił sobie przy pasku, zwiększając za jej pomocą prawdopodobieństwo niezauważenia… wspomagając tym wrodzoną tajemniczość.
I ruszył żwawo w kierunku drugiego źródła jego zainteresowania wesoło sobie pogwizdując.
Coś było nie tak… łańcuszek nie wibrował tak jak powinien. Ale Patrick nie poddawał się tak łatwo. Mała kalibracja opornika i ponowne uaktywnienie łańcuszka nastąpiło już bez przeszkód.
Telefon Healy schował do kieszeni. Umieścił trzy tryby w gniazdach rękawicy.
- Creatio…- mruknął pod nosem dla większego efektu “wow”... w końcu styl jest ważny. Wyciągnął dłoń w górę i krzyknął. - Creatio.-
.. jeszcze raz.. by stworzyć potrzebny mu przedmiot. Nowy telefon. Niemal słyszał trzask rzeczywistości. Jak pękające blachy, luzujące się nity, śruby które ktoś ukręcił. Był to bardzo dobry dźwięk. Dźwięk własnego tryumfu. W ręce syna eteru pojawił się nowy iPhone, w pełni działający, o ustawieniach fabrycznych. Idealnie przelał idee telefonu, za pomocą swej wiedzy przekuł ją do bardziej ziemskiej formy i zmusił do pozostania permanentną. W środku była już nowa karta sim. Poczuł przy tym coś… oślizgłego pełzającego po jego skórze, coś jakby owijającego się wokół niego niczym niematerialny serpentis. Znał dobrze to uczucie.
Droga do drugiego, interesującego punktu bardzo się dłużyła.
Zadzwonił więc do batiuszki podążając do kolejnego celu swojej podróży.
Słucham - głos Iwana wydawał się bardzo upiorny.
Tu Healy. Tam u was wszystko… w porządku?- zapytał ostrożnie Patrick.
Niepokoiłem się brakiem kontaktu - ton głosu przebudzonego zrobił się przychylniejszy.
Coś mi telefon zbiesił. Nie wiem czemu. Wy też tak macie?- zapytał Healy i zaczął raportować.- Na razie szpieg zszedł mi z pleców i podążam w stronę konfliktu, który widziałem przez lunetę.
Nie, wszystko u mnie działa. Jestem w pobliżu miejsca zamieszek. Gdzie się spotkamy?
Healy opisał na ile był w stanie położenie miejsca do którego zmierzał.


Pośrodku mroku nocy, w świetle jednej działającej latarni w promieniu kilku metrów, stał przyodziany w czerń starzec. Nie były to szaty duchownego, lecz po prostu eleganckie spodnie oraz czarna, ciepła kurtka. Mocno zaciśnięte wargi Iwana nadawały jego obliczu zawziętego wyrazu twarzy. Patricka dojrzał po dłuższym czasie, tak, iż syn eteru mógłby spokojnie się do niego zakraść i zaatakować.
- Przyszło nam żyć w ciekawych czasach, Patricku. Brzmi to poniekąd jak klątwa - duchowny podał technomancie zimną dłoń, uśmiechając się lekko.
- Mój mentor też tak twierdził.- odparł z uśmiechem Healy oddając uścisk dłoni.- Poza jednak palącym się domostwem ze spopielaną w nim wiedzą i niewidzialnym szpiegiem… na razie nic bardziej ciekawego od zepsutej komórki mi się nie przytrafiło.
- Waleria miała wizytę Sabatu. Wiele wskazuje, iż Mervi podobnie. Z tego co mi wiadomo, u nich jest w porządku. Inkwizytor jest niedysponowany, a uczeń w ciszy… Hobgobliny. To bardzo ciekawa noc. Jaki masz plan, Patricku?
- Czyli… do czegoś potrzebują magów… i bynajmniej nie do współpracy. Uznali że kobiety łatwiej będzie im capnąć.- zadumał się Healy i podrapał po głowie.- Ja bym złapał takiego sabatnika, porządnie przesłuchał, a potem uwolnił jego duszyczkę, raz a dobrze.
- Słabe, samotne kobiety nie mieszkają same w lesie - Iwan skomentował kwestię Walerii. - Zatem, masz plan? Poza przebadaniem okolicy i szukaniem guza.
- Skoro zaatakowali naszych magów, to chyba byłoby niegrzecznym z naszej strony pozostawić to bez odpowiedzi, prawda? Nie mogą wszak nas uznać za zwierzynę łowną.- wyjaśnił swoją logikę Syn Eteru.
- Jeśli można, wstrzymaj się od pochopnych działań. Osobiście wolę walczyć w pełnym świetle. Pozwoliłem sobie poprosić duchy Tkacza o nasłuchiwanie. Wydają się zdenerwowane. Powiedziały mi o sporym zamieszaniu na południe stąd - Patrick skojarzył to z dużą grupą ludzi których widział przez lornetkę - oraz czymś na zachód od tego zamieszania. Jak to duchy Tkacza, odpowiedziały wszystko bardzo dokładnie i tak perfekcyjnie, że kompletnie nic z tego nie wynikało. Inne duchy wydają się lekko wystraszone, szczególnie te bardziej emocjonalne.
- Cóż… ty tu jesteś szefem. Jeśli uważasz, że nie należy wpadać na imprezę strzelając d wszystkiego co się nawinie pod lufę.- Healy wyjął rewolwer i przekręcił bębenkiem sprawdzając, czy gładko chodzi… i Ćwikła jest w dobrym humorze.- ... To się powstrzymam od strzelania. Ale w razie czego mam trochę ognistych gadżetów, które przyszykowałem na wypadek, gdyby spotkanie z naszym wampirzym kontaktem przebiegło źle.
Iwan kiwnął głową stanowczo. Ruszyli w stronę maszerującej grupy, tam gdzie widział ich ostatnio Patrick. Dzielnica wydawała się lekko wyludniona. Gdzieś, na skraju wzroku przemykali pośpieszni przechodnie chcąc oddalić się od chaosu zamieszek. Co znamienne, nie zauważyli ani jednego policjanta. Trochę miejskich szumowin i innych przedstawicieli marginesu którzy mieli dość rozsądku aby ich nie zaczepiać, pomniejsze grupy arabów podpalające śmietniki (naliczyli trzy) czy zabłąkana grupa skinheadów szukająca zabawy. Czuć było, iż zmierzają ku centrum tego sztormu.
I wtedy, pod wybitymi szybami sklepiku dojrzeli ich. Z pozoru zwykłe, białe oprychy. Zbyt blade, jeden ciężko ranny, dwójka w lepszym stanie, acz też trochę poturbowana. Mieli przy sobie pistolety, przynajmniej dwójka z nich. Wyglądali jakby zastanawiali się nad dalszym scenariuszem postępowania.
- Wygląda na to, że możesz mieć okazję na realizację swego szalonego planu. Powiedz mi, poznałeś tutaj już imię jakiegoś ducha ognia? Przydałby się.
- Ten z którym rozmawiałem, okazał się… no… smętną ciapą.- Healy założył swój pierścień i spoglądał na dwójkę uzbrojoną w pistolety. - Nie spytałem się go o imię, bo poza natrętną potrzebą spopielenia miłością nie wykazywał entuzjazmu do współpracy.
- Szkoda - Iwan mówił bardzo cicho, lecz jednocześnie zdecydowanie wychodząc do przodu, ku krwiopijcom - widzisz Patricku, mam taką słabość serca. Nienawidzę wampirów i demonów. Bierz rannego.
Patrick poczuł ciepło. Wręcz gorąco, jakby żar z samego piekła wybił gdzieś w okolicy. Fala omiotła ich, przebudzeni spocili się momentalnie, tylko po to aby pomknąć dalej. Patrick zrozumiał dokładnie co się stało gdy trójka wampirów padła na ziemię wyjąc w niebogłos jakby byli obdzierani ze skóry. Wydawało się mu nawet, że płaczą. Biło od nich ciepło, na skórze zaczęły pojawiać się pęcherze przeradzające się w czarne plamy spalenizny. Niekiedy małe ogniki lizały sylwetki potencjalnych Sabatników, aby po chwili zniknąć. Podchodząc bliżej, widział oczy wampirów. Pełne bólu, strachu oraz… ognia. Wydawało się mu, iż biała ich oczu stanowią szklaną kopułę wypełnioną piekłem.
Mistrz Iwan był spokojny. Patrick rozumiał. Stary mag zwołał duchy pobliskich pożarów i zamknął je w ciałach wampirów. Być może też je wzmocnił, chociaż przy takich warunkach, nie było to bardzo konieczne. Efekt był przerażający. Skuteczny, zasadniczo przypadkowy. I okrutny.
Ciało wampirów płonęło od środka. Żar ogarniać ich ciało, umysł, duszę i zmysły. Ogień od którego nie uciekniesz.
Healy nie podzielał jego nienawiści dla wampirów, ponieważ takie emocje mogły zakłócać osąd. Nie odczuwał też nienawiści wobec Technokracji. To były tylko przeciwnicy… oszem, raz czy dwa zdarzało mu się odczuwać strach. Ale nigdy gniew. Teraz… patrząc na te płonące postacie… odczuwał żal. Nie wyglądało to na szybki zgon.
- Miejmy nadzieję, że to Sabat… bo głupio by było, gdyby to była druga strona.- rzekł w stronę batiuszki podchodząc do rannego z wyciągniętym rewolwerem.
- Ciężka noc, co? - zagadnął kucając jednakże w odpowiedniej odległości od niego.
Wampir telepał się jak w febrze. Jego kompani dogorywali, on chyba trzymał się jeszcze tylko z powodu kaprysu Iwana. Wyglądało, że zdaje sobie z tego sprawę. Wzrok wbijał w chórzystkę, pełen lęku, nienawiści i strachu.
- Wiedziałem, że w mieście są potwory…
- Jak w każdym. Nie słyszałeś miejskich legend? Faceci w czerni i te sprawy... Co się właściwie tu dzieje?- odparł z zafrasowanym uśmiechem Patrick.
- Diabły. Zabierzecie mi duszę?
Healy wyciągnął rękę ku szyi mężczyzny sprawdzając czy ma tętno.
- Na to już za późno chłopie. Ktoś już ją ci zabrał. Opowiesz coś o sobie i o tym wszystkim dookoła? - zapytał z uśmiechem, pocierając dłonią pierścień i próbując zaszczepić jedno słowo… sympatia.
Udało się, gdyby nie jeden szczegół. Wampir był zbyt wystraszony, obolały oraz, poniekąd, nawykły do starć, iż emocja powędrowała do jego umysłu tylko po to aby utonąć w burzy pasji jakie ogarniały krwiopijcę. Irlandczyk dostrzegł kątem oka Iwana. Twarz mnicha nie wyrażała nienawiści czy wrogości, lecz jakąś wręcz niewyobrażalną determinację, zawziętość graniczącą z fanatyzmem. Czy kimś takim trzeba się stać aby tą samą wolę kruszyć rzeczywistość.
- Zabijecie mnie?
Spojrzał pewnie na Patricka. Delikatne płomienie ciągle przebiegały po jego skórze jakby były drobnymi iluzjami. Trząsł się z bólu.
- Patricku, on jest twój. Możesz go nawet puścić.
Iwan powiedział powoli, cicho. Avatar Patricka mruknął tylko pod nosem, że brakowało gest obmywania rąk.
- Sądząc po tym jak wyglądasz… nie musimy. Jeśli sam nie umrzesz, albo nie dopadną cię ci co cię tak pokiereszowali to… pewnie wykończy cię słońce jak już wstanie.- odparł Healy drapiąc się po podbródku.- Ale wiesz… Jak powiesz nam co tu się właściwie stało, to możemy zostawić cię w spokoju. I może będziesz miał trochę szczęścia tej nocy. Więc jak, pogadamy?
Człowiek, wampir, każda istota potrzebuje nadziei. Wiedzieli o tym naziści w swych katowniach, wiedzieli komuniści, wiedzą służby specjalne, i wiedziano dawnej. Dziś i Patrick wykorzystał potęgę nadziei.
Wampir spojrzał czujnie.
- Zwykły szturm. Przejmujemy to miasto, trzeba wytłuc sługi przedpotopowców. Zasadzaliśmy się na assamitę.
- Pod czyim przewodem? Assamita brzmi jak assasin…. czyli to raczej twarda sztuka. Nie bardzo na gości z rewolwerami.- ocenił Healy zamyślony.
- Było nas więcej. Dzik przewodzi. Parszywy syn Haqima zasłania się tym bydłem… - wampir zamilkł, fale gorąca przyprawiły go o dreszcze.
- Wiemy dość, Patricku. Pora to zakończyć - Iwan jak zwykle mówił przyciszonym głosem.
- Duchy coś mówią? - zapytał Healy nieco zdziwiony. Bądź co bądź szło im nieźle. Wampir dał języka bez perswazji i przymusu.
- To gdzie wy uderzyliście? Tutaj cię tak pokiereszował? Czy wycofaliście się stamtąd?- zapytał Irlandczyk zwracając się do wampira.
- Tutaj atakowaliśmy…
Wampir wykasłał. Dziwne, że nieumarły mógł kaszleć. Był to pewnie jakiś odruch związany z żarem trawiącym trzewia. Iwan milczał, wyglądał na zaniepokojnego. Nie był to niepokój szczególny, bardziej forma uzasadnionego zniecierpliwiania.
- Nie poszło wam za dobrze… uciekł, czy też was wybił?- Healy rozejrzał się po polu bitwy.
- Wybito… Rozeszliśmy się po dzielnicy. Proszę… - prośba ledwo przeszła mu przez gardło, jakby wraz z długością rozmowy odzyskiwał dumę - ...puśćcie mnie. Z każdą chwilą będzie mi trudniej uciec.
- Jasne… powodzenia. I… radzę nas unikać. Może wyglądamy na słabeuszy, ale sam widziałeś co spotkało twoich kompanów. Na twoim miejscu… zwiałbym z Lillehammer i poszukał sobie nowej sfory. Ta tutaj… cierpi na syndrom kiepskiego przywództwa.- Patrick wstał i podszedł do Iwana. - Wygląda na to, że nie będziemy musieli wybierać. Po tej nocy, niewiele zostanie ze sfory Sabatu. -
Sabatnik zaczął się odczołgiwać. Z trudem powstał, jego skóra dymiła. Nie pomyślał nawet o wzięciu broni, jakby w obawie przez ostrą reakcją nieznajomych. Wyglądał na kogoś w wielkim szoku.
- Powinniśmy go zabić Patricku. Być może zapłacimy bardzo dużo za puszczenie go żywcem. Jednak szanuję twą decyzję - Iwan przyglądał się Irlandczykowi odrobinę zbyt długo - widziałeś to?
- Mordowanie z zimną krwią, nawet takich stworzeń… to droga Technokracji bardziej niż nasza.- zadumał się Healy i zaprzeczył ruchem głowy. - Nie bardzo wiem o czym mówisz. Nie jestem tak uduchowiony.
- Też jesteśmy ich obrońcami, ludzi. Naprawdę nie chciałbym aby ziemia stała się krwawym zagajnikiem praw przyrody jak niektóre Tradycje uważają w swej idei wolności. Zatem nie widziałeś. Coś było w ich ciałach. Na chwilę zrobiło mi się słabo gdy chciałem to podejrzeć. Było we krwi, w kościach, w szpiku, w płucach, trochę w wątrobie. Tak jakby jakaś zmora przyjęła postać zarazy, albo ktoś wlał im do trzewi papkę z demonów. Mam nadzieję, że teraz rozumiesz moją silną reakcje. Potrzebowałem czegoś, co zadziała na podobnym poziomie. Ogień jest dobry, przynosi prawdę.
Chórzysta zamilkł, dając wyraźnie czas Patrickowi na dokładne przemyślenie swoich słów.
- Sfera życia i powiązania z naturą… zawsze były mi obce.- wyjaśnił Irlandczyk i podrapał się po głowie.- No nie wiem. Trudno ocenić. Może będzie na odwrót? A jeśli ta… zaraza przenosi się na pijawki tylko? Może zostawiając go przy życiu, przynosimy im śmierć?
- Obawiam się, że to nie jest takie proste. Radziłbym unikać wspomnianego assamity. Jeśli brać za dobrą monetę słowa tego wampira, mamy pewien ogląd sytuacji. Może byłoby dobrze wyśledzić tego osobnika, który was szpiegował.
- Ja go zgubiłem. Wiemy natomiast że Dzik zaatakował Camarillę i poszło mu… niespecjalnie dobrze. Zastanawiam się skąd u niego ten pośpiech.- zamyślił się Patrick. - Po co mu magiczki? Bo zaatakował tylko je, prawda? Nikogo innego? Przydałoby się złapać i przycisnąć ich maga. Bo coś tu… mi nie gra.- wzruszył ramionami Healy.- No… ale trzeba rozróżnić co przydałoby się od tego co możnaby zrobić. A my możemy albo szukać dalej, albo wracać i nie wiem, naradzić się, przegrupować? Odpocząć?
- Wolałbym zostać tutaj. Przeczekać do świtu. Policja nie jest tutaj szczególnie widoczna, a mogą ucierpieć niewinni. Tak, to też jest podejście Technokracji - staruszek uśmiechnął się delikatnie.
- Tak. Możemy się przejść po okolicy i starać się zminimalizować zniszczenia. - zgodził się z nim Healy i gestem wskazał losowy kierunek.- Może tam najpierw?
- Kierunek dobry jak każdy inny.


Nie tak wyobrażał sobie spacer Patrick, nie ze starym, zawziętym zakonnikiem o fanatyczynym usposobieniu. Jednakże, pewną naukę wyniósł z tego. Widział jak Iwan rozmawiał z duchami. Co prawda większość tych rozmów była niewerbalna, to jednak znaczną część syn eteru rejestrował poprzez emocjonalne halo i przebłyski. Iwan do niektórych duchów zwracał się protekcjonalnie, do innych z pewną czułością. Słabszym po prostu kazał szukać. Nie było w tym jednak okrucieństwa czy buty, a raczej pewność siebie oraz znajomość istot tamtego świata. Staruszek doskonale wyczuwał które istoty się nie sprzeciwią, a nawet będą chętne do pomocy, a do których należy być łagodniejszym. Rozmawiał głównie z najsłabszymi mieszkańcami świata duchowego, większośc nie była nawet na tyle świadoma aby formułować swe myśli w słowa, a raczej używały proto-emocjonalnej papki wymieszanej z mową ciała i symbolizmem.
Irlandczyk poczuł delikatną woń ozonu. Na chwilę, jeden ułamek sekundy. Poczuł się też nieswojo. Minęło to szybciej niż się pojawiło. Syn eteru poprowadził ich, wiedziony przebłyskiem natchnienia, w miejsce, w którym czuł silna aurę emocjonalną.
I sprowadził w cień latarni, pomiędzy zdemolowanym samochodem a płonącym koszem na śmieci leży dwie kobiety oraz dziecko. Klęczał przy nich jakiś człowiek, wyglądał na przestraszonego. Ręce miał we krwi.
Healy westchnął smętnie. Nie miał za bardzo wiedzy medycznej, a i magyia życia się go nie imała. Więc on nie mógł pomóc. Ale kto wie czy batiuszka nie poradzi.
- Ojcze Iwanie! -krzyknął Patrick, sam z sykiem bólu przyklękając przy leżących osobach, by sprawdzając ich tętno ustalić, czy jeszcze tlą się w nich iskierki życia.
Mnich nie wyglądał na pośpieszonego. Kobiety nie wykazywały oznak życia, nie trzeba było do tego magyi. Patrick zauważył, iż dziecko lekko rusza klatką piersiową. Około dziesięcioletni chłopiec. Mężczyzna klęczący przy zwłokach wyglądał na nieobecnego. Szlochał. Miał na dłoniach krew, lecz Patrick nie widział jej nigdzie więcej niż na ubraniach jegomościa.
Iwan dostrzegł coś więcej. Fachowo chwycił mężczyznę, czy raczej poprowadził dłońmi jego postawę tak, aby ten się odsłonił, wszak staruszek nie miał dość sił. Tors i ręce jegomościa były zaorane pazurami, w postaci głębokich, lecz nie będących śmiertelnymi, ran.
- Potwór - szepnął patrząc błędnie na nich.
- Opatrz go, Patricku - Iwan wstał, rozglądając się po miejscu. Zaczął doglądać dziecka.
- Raczej… jakiś szaleniec na dopalaczach. Ostatnio… się tacy trafiają.- odparł cicho Irlandczyk zabierając się niezdarnie za udzielanie pierwszej pomocy, korzystając z materiału sukienki i rozerwanej koszuli mężczyzny, jako prowizorycznych opatrunków. Niestety, opatrunki Irlandczyka wyglądały gorzej niż miernie. W zasadzie to co nazwał opatrunkami, było to luźno związanymi szmatami zbierającymi krew. Niektóre mogły być nawet za ciasno związane. Iwan mamrotał coś pod nosem przy dziecku. Irlandczyk zastanawiał się co to za język, przypominał łacinę lub włoski, lecz zdawał się nie być żadnym z nich. Było w tym też trochę rosyjskiego. Healy mu w tym nie przeszkadzał sam zajmując się “poprawianiem” opatrunków, które poczynił. Był na tym bardziej skupiony, niż na słowach batiuszki. Irlandczykowi przypomniały się docinki Mervi o tym, że spał na lekcjach.
Chłopiec zaczął oddychać głębiej, spokojnie, rytmicznie. Iwan zabrał się za opatrunki, czyniąc to odrobinę bardziej fachowo, lecz również bez przesadnej biegłości. Wskazał technomancie chłopca, aby się nim zajął.
- Ktoś was napadł. Zna pan te kobiet?
Duchowny zapytał spokojnie, cichutko. W jego szepcie było coś niepokojące kojącego.
- Diabeł… Nie, napadł na mnie. Uderzył mnie, padłem półprzytomny... Potem one…
Healy zaczął sięgnięcia po szkiełko i oplecenia je pospiesznie drucikiem. Pogwizdując cicho, zaczął od zbadania stanu mentalnego dziecka i myśli. Dziecko wyglądało na nieprzytomne. Nie do końca w sensie fizycznym, chociaż to też, ale również mentalnie, jakby jego umysł zatrzasnął się od środka. Healy pogłaskał delikatnie dziecko pogłowie, poprzez pierścień wzbudzając delikatny impuls, zachęcając dzieciaka do sięgnięcia do miłych wspomnień, by mógł łatwiej otrząsnąć koszmaru jaki zafundowała mu ta noc. Irlandczyk nie dojrzał widocznej zmiany u dziecka poza głębokim przekonaniem, że jego własna magya działa, ten dowód słuszności powinien mu wystarczyć.
Iwan lekko skrzywił się.
- Najlepiej byłoby wezwać pogotowie. Zakładam jednak, że nie przyjadą. Daleko mieszkasz?
Spojrzał na okaleczonego jegomościa. Pokręcił głową.
- Mam samochód… niedaleko.- zamyślił się Healy. - Ale nie przebije się przez blokady… może jednak policja pomoże, jeśli dowiedzą się o sytuacji.
- Zadzwonię po ojca Adama. Zobaczymy.
Rosjanin odszedł na chwilę, telefon był krótki i treściwy, zwiastując, iż z pomocy drugiego duchownego w tej chwili raczej nici.
I wtedy Patrick usłyszał grzmot. Eterometr w jego kieszeni, mierzący fluktuacje pierwszej siły, pękł. Zakręciło się mu w głowie, poczuł też strach. Strach jaki czuje mniejszy drapieżnik przed większym, pierwotną panikę zapisaną w ludzkim DNA. Ojciec Iwan wyglądał na podobnie przejętego.
Coś poruszało się ze wschodu na zachód, w kierunku głównych zamieszek. Było blisko, może pięćdziesiąt, sto metrów od nich. Irlandczyk wiedział jedno. Lepiej było tego nie spotkać. Choć… z drugiej strony, jego przekorna natura… chciała zmierzyć się z potężniejszym przeciwnikiem. Sprawdzić się. Nie był tu jednak sam. Byli tu też ranni Śpiący… osoby które należało chronić.
Healy rozejrzał się po okolicy za sprawnym, a przynajmniej nie wymagającym za wiele magyi do użycia samochodem.
- Pobiegnę po samochód.- zaproponował więc Irlandczyk zwracając się do Iwana. Uznał że nie ma co tłumaczyć sytuacji staruszkowi, który był bardziej wrażliwy duchowo na okolicę od niego.
Iwan potwierdził kiwając głową. Wyglądał na zamyślonego.
Healy ruszył więc biegiem. Kolano bolało, ale Patrick zignorował jego ból. Był wszak wojownikiem. Ból towarzyszył mu często, ale adrenalina go nieco tłumiła.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:29.
abishai jest offline  
Stary 27-01-2019, 23:11   #60
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dotarł w końcu do samochodu, który mijali wcześniej. Wygiął drucik wyciągnięty z kieszeni i wsunął go do zamka. Z pomocą magyi i własnych umiejętności odblokował zamek volvo. Potem wsiadł za kierownicę i z pomocą swojej wiedzy oraz magyi uruchomił pojazd i ruszył z miejsca. Prowadził pojazd w miarę ostrożnie. Nie był wszak mistrzem kierownicy, a potrzebowali auta w jednym kawałku. Dojechawszy na miejsce, zatrzymał się przy batiuszce i rannych.
- Poradzicie sobie z wejściem, czy będę musiał wysiąść?- zapytał rozglądając się dookoła nerwowo. Coś… niepokojącego było w okolicy… nadal.
Iwan pomógł mężczyźnie wejść do samochodu, następnie ruszył po dziecko. Zwłoki zostawił na ulicy. Ranny jegomość wyglądał na spokojniejszego. Mistrz przekazał Patrickowi uzyskany wcześniej adres, jakieś piętnaście minut szybkiej jazdy z tego miejsca. Duchowny również wyglądał na zaniepokojonego.
- Wolałbym tego nie spotkać, nie dziś, Patricku. Zgadzasz się?
- Ja też nie... zwłaszcza,gdy mamy pasażerów. - ocenił Healy zawracając, by ruszyć do podanego przez Iwana miejsca.
Droga była spokojna. Niepokojąco spokojna. Mimo, iż wszystkim udzielał się spokoj wraz z chwilą gdy oddalali się od nienazwanego niebezpieczeństwa, to jednak sam fakt istnienia nieznanej siły był… Dziwny.
Zatrzymali się przed niskim blokiem mieszkalnym, mężczyzna mieszkał na parterze. Iwan bardzo nalegał, aby nie dawać mu kontaktu do magów. A Healy się z nim zgadzał. Patrickowi wydawało się, że duchowny tylko błogosławił jegomościa i chciał odejść.
Sam Irlandczyk nie opuszczał wozu. Ba, nie wyłączył nawet silnika, jakby był taksówkarzem tylko. Iwan wrócił, wyglądał odrobinę smutno. Irlandczyk do końca nie mógł stwierdzić dlaczego tak uważa.
- Rozumiem, że auto zarekwirowane w słusznej sprawie?
- Pożyczone. Możemy zostawić gdzieś w okolicy. Lub wrócić nim na miejsce, skąd je wziąłem. - odparł Patrick z bladym uśmiechem.
- Możemy. Proponowałbym zostać w tej dzielnicy do świtu. Szkoda, że nie wpadłem na pomysł z autem. Będzie dyskretniej i mobilniej. Osobiście też dowiedziałbym się coś o tej sile.
- Duchy nas poprowadzą?- zapytał Irlandczyk ruszając ulicą. Sam bowiem nie wiedział jak szukać tej siły, chociaż… Zatrzymał wóz nagle. Sięgnął do kieszeni po mały kompas który za pomocą zwojnicy połączył z soczewką i gwiżdżąc stuknął parę razy w niego palcem. Wykrywacz burzowego duszka był gotowy. Działał prawie… całkiem dobrze, gdyby nie jeden fakt. Gdy zbliżali się do burzy, zaczynał wariować. Co było też pewną informacją, wszak był to jasny sygnał, że są blisko.
Iwan milczał. Jazda była na swój sposób nudna. Wszyscy byli już trochę senni, gdy adrenalina częściowo wyparowała. Dostrzegli ludzi okradających sklep, kogoś próbującego ugasić auto czy grupę pijanych zbirów.
Przy drodze, na brudnym zakręcie leżało kolejne ciało.
- Wiemy,gdzie szukać?- zapytał Patrick zerkając to na batiuszkę to na kompas, którego igła poruszała się poddana nowemu zadaniu. Healy wiedział, że Iwan pewnie szuka wskazówek w umbrze, ale… on sam nie mógł jeździć bez celu w nieskończoność.
- Nie. I wiesz co, Patricku? Nawet mnie to cieszy.
Duchowny uśmiechnął się łagodnie. Patrick spojrzał na igłę. Nagle się uspokoiła, zaczynając wskazywać jeden kierunek.
- Uciekanie od problemów nigdy nie jest rozwiązaniem.- stwierdził w odpowiedzi Healy ruszając za wskazaniem igły.
- Będziemy się tylko poruszać wokół. Postaram się czegoś dowiedzieć.
- Yesssir.- stwierdził w odpowiedzi Irlandczyk starając się lawirować w labiryncie uliczek, tak by igła kompasu nie zaczęła wariować.


Patrick mógł uznać podróż samochodem za szczyt nudy. Podczas gdy Iwan wydawal się nieobecny, skupiony w jakim ns dziwnym, modlitewnym transie, technomanta prowadził nieśpiesznie pojazd patrząc na wskazówkę „kompasu” aby nie przestawały kręcić się zbyt szaleńczo, ale też – aby nie kręcić się zbyt szybko, co oznaczałoby za bliski dystans do zagrożenia.
Tylko, że coś poszło nie tak. Pierwszy zaregował Iwan. Mistrz wybudził się nagle, spojrzał nieobecnym wzrokiem na Patricka, tu na drogę, znowu na Patricka. Był blady i spocony. Zajęło mu kilka chwil nim odzyskał rezon.
- Zawracajmy – nie poprosił, wręcz rozkazał.
Patrick zrozumiał o co chodzi później niż staruszek. Kompas momentalnie zakręcił do absurdalnej prędkości po to aby złamać się w pół. Gnom-wynalazca prychnął z tylnego siedzenia. Wyglądal na zestresowanego.
- Najpewniej umrzesz młodo, ale proszę, nie dziś.
Syn eteru prawie nie poznawał swego avatara. Czuł jego strach, w tej wspólnej płaszczyźnie łączącej człowieczeństwo z nad świadomym ja, kiełkowało prawdziwe, przeraźliwe przerażenie. Strach nie był obcy, raczej swojski, tak jakby ktoś podpalił składowisko przerażenia zagnieżdżone w głębi ludzkiego umysłu – pamiątkę po pierwszej ciemności i jej drapieżnikach których obwiali się prymitywni ludzie.
- Oj tam… odrobina ryzyka jeszcze nikomu nie zaszkodzi…- zaczął zawadiacko Irlandczyk, ale wtedy... dojrzał na środku drogi nieśpiesznie wędrującą nastolatkę. Stała tyłem do samochodu, nie wyglądała przerażająco. Zwykła dziewczyna.
Była przerażająca.
Healy zatrzymał się nagle, założył wygrzebane okulary na nos sięgnął po jedno ze szkiełek mocując je na oprawce i zsuwając szkiełko na lewe oko, by gwiżdżąc spojrzeć na dziewczynę przez Umbrę. Najpierw Patrick spojrzał w duszę dziewczyny. Założył okulary, uruchomił je i wytrzeszczył oczy. Nie mógł opisać tego co widział, gdyż po kilku sekundach prawie tego nie pamiętał. Zrzucił w jakimś dziwnym spazmie rekwizyt. Świat wrócił do normy. Widział coś, co wymykało się jakimkolwiek formą opisu, coś ekstremalnie niepodobnego do czegokolwiek co widział, coś bardzo obcego. Kształt który nie mógł istnieć, kolor jakiego nie było. Lecz daleko było w tym od zachwytu niesamowitością, raczej umysł bronił się przez nienazwanym. Iwan spojrzał na technomantę stanowczo.
- Nie pora dziś na zgrywanie bohaterów, dość już zrobiliśmy.
- To co robimy? Jest przerażająca… ale… niekoniecznie musi być wroga.- ocenił Healy zaciskając dłonie na kierownicy.
- Odwrót - duchowny nie wyglądał na kogoś, kto w tej chwili czuje potrzebę tłumaczenia się.
- Yeessir.- Patrick dał ostro na wstecznym, obrócił samochód i nacisnął pedał gazu, by oddalić się stąd jak najszybciej.
W lusterku wstecznym dojrzał jak dziewczyna obraca się w ich kierunku i lekko przekrzywiła głowę, uśmiechając się. Miała błękitne oczy. Chociaż nie mógł tego dojrzeć, Patrick był pewny.


Powoli dojeżdżali już do blokady, gdy Patrick spytał.
- Co to właściwie było?
- Chciałbym dokładnie wiedzieć - duchowny nie wyglądał na spokojnego - wydaje się mi, że spotkał to już Gerard.
- I walczył z tym?- zapytał Healy i westchnął.- Może lepiej ściągnąć tu Technoludków i niech oni się z tym użerają… a jak skończą, to wtedy zaatakować?
- Nie walczył. Opowiadał o tym na zebraniu. Nie sądzę aby ściąganie tu Unii było najlepsze. My też jesteśmy obrońcami. Potrzebujemy tylko więcej informacji.
- My jesteśmy zwiadem, a tu potrzeba sił głównych.- Healy nieco bardziej sceptyczny co do ich możliwości taktycznych.- No.. ale… skoro potrzebujemy informacji, to jak je chcemy zdobyć?
- Dowiedziałem się już trochę. To coś wyglądało mi na wręcz absurdalnie potężne. Na tyle, że rzeczywistość nie byłaby w stanie znieść go w prawdziwej formie… zbyt długo. Czułem rezonans - Iwan przerwał - jakby krwawo-mięsny. Pachniało ozonem. I czymś jeszcze. To teraz wiem. Będziemy musieli przedyskutować dalsze działanie. Mamy sporo możliwości, popytać większe, lokalne duchy, sprawdzić czas, zobaczyć czy wiedzą coś o tym wampiry lub Opustoszali.
Iwan uśmiechnął się lekko. Położył dłoń na ramieniu Patricka, w założeniu miało wyglądać to jako dodanie otuchy. W praktycy wyszło odrobinę protekcjonalnie.
- Kilkoro adeptów formułowało Radę Dziewięciu. To my jesteśmy głównymi siłami. Nawet teraz, gdybyśmy jednak byli zmuszeni do walki, dałbym nam sześć szans na dziesięć.
- Może i tak. Niemniej co teraz. Gdzie jedziemy? I jak przejedziemy przez blokadę w skradzionym wozie? Ja bym radził go, gdzieś tu zostawić i przejść na piechotę. Pewnie nikogo tu nie wpuszczają, ale za to chętnie wypuszczą.- ocenił sytuację Healy.
- Zgadzam się.

Do domu dotarł tak po kwadrans po drugiej. Swoim samchodem, bo pożyczony zostawił w okolicy blokady. Był zmęczony i było późno. Więc nie zadzwonił do Mervi. Ona też pewnie była zmęczona. Uznał, że zrobi to jutro. Tak jak wiele innych rzeczy. Miał spotkanie z Mervi umówione, które musiał pewnie uzgodnić ponownie, po tym co się stało tej nocy. I może Klausa odwiedzić i może przy samochodzie popracować i może...
Właściwie nie wiedział co będzie jutro. Z pewnością układ sił w mieście tej nocy uległ przetasowaniu. Ktoś zginął, ktoś przeżył, ktoś urósł w potęgę.
A oni... byli w czarnej dupie. Niby napotkali jakieś "zagrożenie" czymkolwiek była ta dziewczyna... Ale czy na pewno. Owszem ta istota była niebezpieczna, ale nie była agresywna. I czy była groźna dla miasta?
Przecież Lillehammer wydawało się całkiem spokojnym miastem, gdy wampiry nie próbowały się rzucać sobie bladych gardeł.
O tym trzeba będzie pogadać, może z wicemitrzem J.?
Może... Irlandczyk był zbyt zmęczony, by się nad tym zastanowić. Umył twarz i zwalił się do łóżka pozbywszy się jedynie ubrania z górnej części ciała. Spodnie pozostały na tyłku, a rewolwer... cóż, trafił pod poduszkę. Na wszelki wypadek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:27.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172