02-11-2018, 14:24 | #51 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
03-11-2018, 22:47 | #52 |
Moderator Reputacja: 1 | Potężnie zbudowany, wytatułowany jegomość zasępił się nad rozszarpanymi zwłokami kamrata czy raczej kupą luźno związanego mięsa które kiedyś stanowiło jego kuma. Pokrwawiona i potargana skóra leżała metr od zwłok niczym zdarty płaszcz. Przyglądał się im w milczeniu kilka chwil, a z każdą chwilą jego mina tężała. Oderwał swe wilcze oczy od zwłok, kierując w stronę jedynej żyjącej duszy w pomieszczeniu. - Przysłał ciebie bo nie sposób cię skrzywdzić, prawda? - Ja sama se zgosiłam. Moje kondo… kondo… Moje współczucie. Dzik kazał przekazać, że to ostrzeżenie. Wiesz za co. Stała i patrzyła na niego ze splecionymi palcami, trochę jak uczennica czekającą na naganę lub nagrodę. Wszystko się zgadzało gdyby tylko nie była tak paskudna. Wielkolud poklepał się po ramieniu. - Monika, Monika… Na ciebie naprawdę nie sposób się gniewać. To duży dar. Domyślasz się za co to, prawda? - Ja sem myślała o tym. To za kontaktowanie się z Valborgiem? Mężczyzna kiwnął głową. Znowu spojrzał na kupę mięsa. - Wiesz, że to był mój ulubiony ghul? Nie, nie teraz, to wiesz – wyszczerzył dorodne siekacze – mój ulubiony ghul od lat. Niewiele mu brakowało w charakterze aby zasłużyć na bycie mym synem. - Był porządny – nosferatka pokiwała głową zasmucona. - Uważaj, dobrze? Dzik teraz chce pokazać kto tu rządzi po tym jak Rasmus pozmiatał nim podłogę. Wyszczerzyła zęby. Chyba miała satysfakcję ze zdziwionej miny swego rozmówcy, a ten zdziwił się bardzo. Nigdy nie krył się z emocjami. - No to poplotkujmy, na otarcie łez – zaproponował smutno. *** Klaus musiał pogratulować Tomasowi wyczucia czasu, syn eteru musiał poczekać ledwo dwie minuty nim mag wyszedł mu na spotkanie z hospicjum. Wrzucił plecak na tyle siedzenie, samemu zajmując miejsce przy kierowcy. Jak na eutnatosa (i jak na bycie Tomasem) wykazał się zadziwiającą wylewnością podczas przywitania. Tomas zmusił się do niezbyt szczerego uśmiechu, wypadającego raczej niezręcznie, podał dłoń (zimną) naukowcowi oraz wymienił kilka niezobowiązujących uwag odnośnie pogody, norwegów oraz krajobrazów. Zgodnie z prośbą Larstena, najpierw zatrzymali się w jego mieszkaniu. Po niecałych dziesięciu minutach jazdy zaparkowali przy trochę zniszczonym budynku wielorodzinnym. Chociaż nie przypomina on siedliska patologii to z jakiegoś powodu Klaus nie czuł się tu bezpiecznie. Eutnatos wyczuł to po kilku chwilach. - Dobra reakcja ciała – przyznał – jesteśmy rzut kamieniem od dzielnicy muzułmańskiej. Więc się nie odezwał aż do wejścia na górę gdzie zaproponował Klausowi poczekanie na siebie chwilę podczas gdy samemu brał szybki prysznic. Dało to okazję naukowcowi do pobieżnego obejrzenia mieszkania eutnatosa. Wyglądało dość… przytulanie, chociaż w osobliwy sposób. Z jednej strony Niemiec nie dostrzegł ani jednej pamiątki, zdjęcia czy po prostu bardziej osobistej ozdoby jakimi ludzie lubią dopasowywać otoczenie pod siebie. Z drugiej, czuć było, że ktoś tu żyje i dba o to miejsce. Mimo pewnego rozgardiaszu, Tomas utrzymywał mieszkanie w czystości. Rozłożona deska do prasowania, na niej czekające na lepsze czasy koszule, stojące koło kosza na śmieci pudełko po pizzy wraz z lekką, zwierzałą wonią damskich perfum (może tylko Klausowi się wydawało) mogło świadczyć, iż ten który podchodzi z tradycji zaklinaczy upiorów, sam upiorem się nie stał, mimo posępnej aparycji. Na stoliku leżał wyłączony laptop. Telewizji Klaus w mieszkaniu nie uświadczył. Klaus pomyślał o komiksie który miał ze sobą. Pełne wydanie „Blackest Night” spoczywało spokojnie na dnie torby. Kojarzył częściowo postacie, jeszcze z lat młodości. Zielona Latarnia, pierścienie mocy, światło woli. Lecz kartkując widział trupy. Czarne światło, koniec emocjonalnego spektrum. Umyty i ubrany Tomas właśnie wychodził do łazienki, kierując się do aneksu kuchennego, a konkretnie lodówki. Przelotnie spojrzał na eutnatosa. Autorzy komiksów mieli tradycyjnie dla europejskiej kultury uprzedzenie do entropii. Ciekawe czy słusznie. - Proszę, nie podawaj tego adresu innym. Nie jest to wielka tajemnica, ale zawszę wolę sobie zanotować kto wie gdzie mieszkam. Podał Klausowi piwo bezalkoholowe samemu tej biorąc sobie puszkę. - Chcesz coś przegryźć? Ja trochę odpocznę, a i tak chciałeś pogadać, to przed właściwą akcją przyda się uzgodnić kilka szczegółów, nie przepadam za fantazją jaką przejawia nasz Patrick. Eutanatos westchnął. - Przyda się nam praca razem. Masz jakieś doświadczenie polowe czy tylko praca naukowa? Nie mam na myśli nawet walki, po prostu praca z ludźmi. Plotkowanie, organizacje społeczne, lokalna polityka? Klaus otworzył puszkę, która wydała ciche syknięcie, zastanawiał się jak dobrze ubrać w słowa swoją przeszłość. - Uczyłem trochę w szkołach, tak naprawdę jesteście pierwszą grupą Przebudzonych, z którą przyszło mi pracować. Wcześniej… powiedzmy, że pasowałem do opisu "szalonego naukowca". Podejrzewam, że tradycja przypisała mi tą misję, abym się usocjalizował. - Nie ma co, bardzo z nas uspołeczniona grupa - Tomas wysił się na żart. W ustach każdego innego człowieka brzmiałoby to jak żart. W jego przypadku ton głosu i postawa przypominały raczej wyrok śmierci. Eutnatos również otworzył piwo. - Mam nadzieję, że się trochę nauczysz od mej osoby. Nie jestem dobrym nauczycielem ale lepszy rydz niż nic. Jest jeszcze Patrick - mruknął. - Myślałeś co zrobisz z tą całą kwintesencją którą dostałeś? Klaus pokręcił głową. - Na razie byłem zajęty własnymi projektami, wielofasadowe konstrukcje krystaliczne, energo-receptory luminescencji… pewnie jakoś się ją spożytkuję dla fundacji. - Eteryta westchnął - w sumie. Czy mogę się czegoś poradzić? Chodzi o moje relacje z Avatarem. - Jasne - eutanatos powiedział bez zbytniego entuzjazmu - chciałem wcześniej zasugerować jedną rzecz. Sądzę, że byłbyś dobrym skarbnikiem fundacji. Nie w kwestii pieniędzy, a raczej bardziej uświęconych dóbr. Jeśli lubisz tytułu, można to załatwić - wzruszył ramionami - a jak nie to tym lepiej. I tak teraz będziesz oczkiem uwagi ze względu na te wszystkie hausty. Jesteś teoretykiem, sądzę, że to dobre zajęcie. Tomas napił się piwa. - Dobra, to teraz mów co ci zalega na sercu, może coś poradzę. Chcesz przegryźć coś przed wyjazdem? Mam jeszcze kawałek wczoraj pizzy i mikrofale - mrugnął. - Nie dzięki. - Eteryta się uśmiechnął, wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze zbierając myśli - Mój Avatar doprowadza mnie do szaleństwa. Nie w przenośni, na zasadzie "zwariuję przez ciebie", tylko na zasadzie "Czy to co myśle to moja myśl?". Nie wiem jak wyglądają twoje relacje z twoim drugim Ja, ale wiem, że na ogół… jest zauważalna granica między jednym a drugim. Mervi ma Glitcha, z którym się kłóci, Patrick ma Mechaniclesa, który go wyzywa od nieudaczników. Ja mam swój własny głos w swojej, głowie, który poddaje mi pomysły… i nie wiem czy to moje własne pomysły, czy to Avatar coś chce. Przynajmniej tak było do teraz. - Uważam… - eutnatos zrobił -pauzę -... uważam, że Avatar nie jest oddzielnym bytem. Wszystkie osobowości, postacie czy projekcje to po prostu maski. Nie ma ty, nie ma on, jest tylko teatr. Zresztą, jakbyś poznał więcej magów, zauważyłbyś, że tak naprawdę niewiele avatarów ma bardzo konkretne kształty. Wiele z nich dobiera szaty wedle potrzeby. Przychodzą w snach pod różnymi postaciami, ubierają się w symbole czy nagłe błyski inspiracji. Wiele magów nawet nie jest w stanie nazwać swojego avatara poza słowem avatar. Nie zna jego imienia, osobowości, celu. Widzi tylko co swymi działaniami zostawia. Nawet klasyczny dialog jest nieosiągalny. Zamyślił się. - Chyba powinienem dalej nauczać - zaśmiał się lekko i dziwnie sympatycznie jak na bycie sobą. - W każdym razie, nie przejmowałbym się tym. Szczerze mówiąc, być może jest to nagroda za twe poprzednie wcielenie -Tomas zmierzył go wzrokiem. Upił piwa. Chwilę milczał. - Gdy ostatni raz rozmawiałem z technomantą o reinkarnacji to myślałem, że da mi po mordzie… Uważam, że może być to nagroda. Lub forma stłamszenia avatara, ale to jest zarezerwowane dla Unii z tego co słyszałem. - Pomysł reinkarnacji nie jest zły… - zaczął Klaus - Życie jest krótkie… trudno się czasem pogodzić, że jest tyle jeszcze rzeczy, których się nie uda zrobić. Ja osobiście staram się nie myśleć o tym, co będzie PO śmierci, a skupić się na tym co zrobię DO jej czasu. - Tylko, że reinkarnacja to fakt. Można się co najwyżej spierać o szczegóły - Tomas ruszył do szafy szukając czegoś w niej. - Dobrze sobie radzisz z tym? - Dobiegł przytłumiony głos maga buszującego w ubraniach. - Z czym? Szczegółami? - rzucił Klaus zerkając na Eutanatosa. - Z avatarem. Nie mów, że chciałeś tylko powiedzieć jak to jest. Albo coś się zmieniło albo teraz zaczęło cię to bardziej irytować. - Ten przebłysk inspiracji, o którym mówiłeś? Zdarzył mi się… po raz pierwszy odkąd pamiętam, miałem myśl, którą potrafiłem określić jako pochodzącą "z zewnątrz". Wiem, wiem, że Avatar to część twojego Ja, ale mimo wszystko jest to dość autonomiczna część. - Nie będę wchodził w to czy autonomiczna. I co, przydało się to co powiedział? Tomas wystawił głowę z szafy, w dłoni miał nowoczesną pochwę na krótki miecz lub nóż. W drugiej ręce trzymał ceremonialny sztylet. - Mam długoterminowy projekt… i powiedzmy, że mogę zacząć małe hobby. - Klaus delikatnie zachichotał pod nosem. - Brzmi dobrze - rozmówca umocował sztylet w pochwie, nie naciskał na rozwinięcie - pojedziemy poznać trochę napływowej kultury. I być może dowiedzieć się czegoś ciekawego. - Świetnie… czy drugi raz dzisiaj przyjdzie mi spotkać agresywnych muzułmanów? - Drugi - głos Tomasa nie sprawiał wrażenia zaskoczonego, jednak chyba taki był - świetnie, to masz chrzest za sobą. Do tego trochę ćpunów, małych prostytutek, krwawe lolity, bezdomni i gangsterzy. Atrakcje jak we wesołym miasteczku. - Ty i ja inaczej pamiętamy wesołe miasteczka. - zażartował Klaus. - Liczy się zabawa. Nie wychylaj się, zwykle też nie odzywaj. Mam nadzieję, że większej burdy nie będzie. Dziś byłoby dobrze abyś tylko obserwował. Masz analityczny umysł, to bardzo dobrze. Sądzę, że nie tylko zauważysz rzeczy które ja pominę ale i nauczysz się więcej niż ja bym nawet pomyślał aby skomentować. - Człowiek uczy się całe życie. Więc gdzie najpierw? - Niespodzianka - eutnatos uśmiechnął się szeroko. *** Waleria dzwoniła do Mistrza Iwana. - Słucham - lekko zmęczony głos chórzysty zabrzmiał w telefonie. Nie był ani zaskoczony ani zaaferowany dzwonieniem doń. W zasadzie trudno było wyczuć coś z tego zdawkowego powitania. - Mamy problem - odezwała się Waleria - lokalna Camarilla chce się umówić na spotkanie, nawet dzisiejszej nocy i w związku z tym chciałabym zwołać pilne zebranie abyśmy ustalili nasze wspólne stanowisko oraz wyłonić delegację. Zgodnie z moją wiedzą jeśli w najbliższym czasie do niego nie dojdzie uznają, że wspieramy sabat w ich wewnętrznym konflikcie, a do tego w mojej opinii nie możemy dopuścić. Chciałabym Wam również przedstawić mojego tutejszego łącznika, który może nam przekazać wiele informacji na temat tutejszych spokrewnionych… - Spotkanie dzisiejszej nocy nie wchodzi w grę - pewny, ciepły głos duchownego wydawał się nieszczególnie przejęty. - Natomiast uważam jutrzejszą noc za odpowiednią. Mogę przyjechać do ciebie wraz z ojcem Adamem lub mistrzem Gerardem w przeciągu kilku chwil aby wcześniej zaczerpnąć informacji od twego łącznika. Po tym porozmawiamy na spokojnie i ustalimy miejsce spotkania. Chórzysta przerwał na chwilę. Teatralna pauza wybrzmiała mocno. - Dziękuję Walerio za telefon i to co robisz. Gdzie się zjawić? Verbena błyskawicznie podała adres klubu informując jednocześnie Mistrza o specyfice tego miejsca. Po dłuższej chwili Waleria wróciła do stolika i odezwała się do Leifa - Chwilę to zajęło ale już jestem - uśmiechnęła się szeroko - jeśli mamy ze sobą współpracować będę chciała Ci kogoś przedstawić. - Intrygujące. - Wampir podniósł na nią wzrok i uniósł jedną brew. - Kogo? - Nie wiem czy słyszałeś o Mistrzu Iwanie - odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Nie. Po jego tytule wnoszę, że to jakiś wasz lokalny przywódca, czy tak? Waleria roześmiała się serdecznie - Słowo Mistrz nie oznacza przywództwa, a jedynie odzwierciedla stopień biegłości w sztuce, tym razem jednak masz rację, jest to dowódca naszej misji w tej mieścinie. - Z przyjemnością. - Leif kiwnął głową. - Gdzie się udajemy? - Myślę, że na razie zostaniemy tutaj – odpowiedziała. *** Patrick mógł uznać dalszą część dnia za udaną. Lekarz przypisał mu środki przeciwbólowe i zalecił przez jakiś czas chodzić o kuli - chociaż stary, zblazowany doktor wyglądał bardziej na zainteresowanego nie widzeniem więcej Irlandczyka w gabinecie i zalecenie chodzenia o kuli wydawało się dmuchaniem na zimno. Być może wystarczyłoby tylko nie obciążać kończyny. Podczas dalszych napraw samochodu, eteryta uporał się z większością znacznych usterek oraz części wymagających renowacji. Stworzony przezeń krąg okazał się prawdziwym, zbawiennym ułatwieniem pracy. Patrick mógłby uznać dzieło napraw za skończone gdyby nie pozostała mu jeszcze sekta małych, upierdliwych korekt – delikatne poprawki lakieru, wytarcia klamek, nasmarowanie zawiasów i inne małe przyjemności przy których będzie musiał spędzić kolejną godzinę. Miłym zwieńczeniem dnia było spotkanie z młodą, lekko pozerską gotką. Mimo tego pozostawała miła, urocza oraz urodziwa. Ranka na strzelnicy upływała pod znakiem starań. Patrick starał się nie być za dobry, co mu wychodziło świetnie. Alicja próbowała dać z siebie wszystko – co też jej wychodziło. Dziewczyna miała dryg i humor. Szkoda tylko, że w zakresie intelektu, niewiele więcej. Obiecujący koniec randki zaprzepaścił telefon od Walerii. Spotkanie z wampirem, jeszcze dziś. Czasem obowiązki Batmana górują nad przyjemnościami Bruce. Taka oto maksyma kołowała się w głowie Irlandczykowi gdy przedwcześnie żegnał się z Alice. *** Mistrz Iwan pojawił się zadziwiająco szybko w klubie, mając u boku Gerarda. Iwan przedstawił się Leifowi imieniem i nazwiskiem, skrzętnie pomijając swój duchowny status, zarówno w mowie jak i stroju. Chociaż i tak prezentował się dość specyficznie, był to strój który mógłby uchodzić za przynależny starszemu jegomościowi o ascetycznej aparycji. I surowym spojrzeniu. Leif widział wiele spojrzeń w swym życiu. Szczególnie pośród spokrewnionych oczy były ważne. Oznaczały siłę charakteru, dzikość i zdeterminowanie do postawienia na swoim. Spojrzenie Iwana zawierało te wszystkie składniki w bardzo wysokim stężeniu doprawione jakąś dziwną wersją poczucia wyższości. Gerard Guivre wydawał się dzisiejszego dnia odrobinę sponiewierany. Tego twarz malowano kilkoma mniejszymi, starymi siniakami oraz zadrapaniami. Biorąc pod uwagę czas od ostatniego spotkania, pozorny wiek obrażeń oraz skutki gojenia musiały być efektem magy leczącej. Leif nie widział już od niego aż takiego blasku mocy. Czyżby bardziej skrył swą obecność? Waleria natomiast czuła silny, wewnętrzny niepokój. Zasiedli przy stoliku, w loży. Inkwizytor zamówił zadziwiająco mocnego drinka. Co ciekawe, również ojciec Iwan zamówił alkohol. Iwan uśmiechnął się. Delikatnie, nieznacznie lecz dość sympatycznie. Trochę jak staruszek do dzieci. Lub stary lis do młodych kur. - Nie będę ukrywał, że ideologicznie sens istnienia wampirzej społeczności jest mi daleki. Niestety, czy raczej na szczęście, nie zawsze sami decydujemy w jakim towarzystwie będziemy się obracać, wola boża. Rosjanin splótł ręce w piramidkę na stole. Nachylił się nadając spotkaniu bardziej intymnej atmosfery. - W sprawozdaniu z ostatniego spotkania zabrakło mi jednego elementu, który bardzo łatwo możemy nadrobić. Chciałbym po prostu wiedzieć kim jesteś, dokąd zmierzasz i z kim. Słyszałem, że nieszczególnie przepadasz za waszymi ugrupowaniami. Człowiek, nie człowiek, każdy się z czymś identyfikuje. Zatem z czym ty się identyfikujesz? Ołowiane spojrzenie padało na Leifa. Inkwizytor milczał odpływając myślami gdzieś daleko. Waleria miała złe przeczucia. Nie wiedziała z czym były związane, ale raczej nie z działaniami Iwana. Wydawał się bardzo pewny, kompetentny oraz doświadczony. *** Fireson był duchem fal na wodzie. Nigdzie nie było jego właściwej osoby, czegoś co prowadziło wprost do niego. Numer nie istniał. Nie było takiego numeru. Istniały numery podobne. Jeden nawet rejestrował się w Lillehammer. Siedem lat temu. Kolejny, w innym pobliskim mieście, pięć lat temu. Inny, jeszcze dalej, trzy lata temu. Kolejne liczby pierwsze. Czy do tego człowieka po prostu nie można było zadzwonić? I jak on miałby wspierać fundacje gdy skontaktowanie się z nim stanowiło kolejną pielgrzymkę? Wirtualna adeptka spędziła blisko godzinę łącząc poszlaki i analizując metadane w poszukiwaniu kolejnych, coraz bardziej zawiłych, abstrakcyjnych prawidłowości. Chociaż zapominała trochę o nałogu w pogoni za falami na wodzie. Ambicja nie pozwoliła jej spróbować innej formy kontaktu. Ten cholerny telefon musiał jakoś działać! Fireson nie jest duchem. Mervi usłyszała dzwonek do drzwi. Spojrzała na obraz wyświetlony przez kamerę. Miała minę jakby zobaczyła ducha. *** Tomas wraz z Klausem zaparkowali w nieciekawej dzielnicy. Miał wrażenie, że wraz z postępującymi godzinami oraz dłuższym panowaniem nocy, ze swych jaskiń wychodzą potwory. Oczywiście, ludzie potwory. Nastoletni ćpun o zoranej bliznami twarzy. Podstarzała prostytutka uśmiechającą się poczerniałam zębami. Para groźnych arabów prowadząca najwyraźniej jakiś interes. Bezdomny pchający swój wózek zostawiał za sobą smród uryny i niemytego ciała. Grupka białych, młodych ludzi o zbyt gładko ogolonych czaszkach i za mało tolerancyjnych poglądach. Przeszli już ponad dwieście metrów od parkingu, wielokrotnie zakręcając w alejkach pomiędzy starymi kamieniczkami. Klaus kilka rzy prawie stracił orientację w terenie oraz samego Tomasa z oczu, nawet idąc przy nim. I chociaż specjalnie nie rzucali się w oczy, musiał przyznać jedno, eutnatos wyglądał na groźnie. Jak ktoś kto może się obronić, wyrządzić przy tym sporą krzywdę oraz się nie przejąć. Posiadał postawę charakterystyczną dla zbirów lub skorumpowanych policjantów. I dzięki temu nikt nie zaczepił ich podczas drogi. *** Duch w postaci Firesona wyglądał zupełnie przeciętnie. Przeciętne blond włosy, przeciętne zakola, przeciętne oczy, przeciętny, nijaki strój oraz przeciętne oczy. Tylko nos miał większy, jakby ptasi. Można było wiele o nim powiedzieć, z tym, że wszystkie te słowa brzmiałyby w stylu: może się podobać, lub nie; wygląda schludnie ale nie elegancko; typowy facet ale nietypowy; ot kolejny przechodzień ale coś w nim dziwnego. Faktycznie, jakieś nienamacalne ale tkwiło w jego osobie. Gdy kobieta otworzyła mu drzwi, miała pewność, że to Fireson. Nie miała pojęcia dlaczego. Po prostu była pewna. Uśmiechnął się szeroko i podał jej dłoń. Uścisk miał silny. - Miło mi poznać, Mervi. Schrzanił mi się sprzęt do emulacji telefonu. Jak go naprawiałem, zauważyłem, że ktoś usilnie mnie szuka. Jeśli to był dobry strzał, to mamy jeden zero – dodał swobodnym tonem. - Nie przeszkadzam zbytnio? Trzeba jednak pogadać – westchnął. *** - Idziemy do burdelu. Tomas wskazując ruchem głowy na niepozorny budek. Przed wejściem jakiś krępy gość palił fajki. Miejsce wyglądało niepozornie, poza jednym, nenonowym banerem. Eutnatos dał czas aby technomanta przetrawił tą wiadomość. - Mam pewne podejrzenia, iż właściciel tego przybytku związany jest rodziną, wampirami. Chcę to sprawdzić, mieszanka rozmowy, więcej rozmowy oraz szczypta magy umysłu potrafi zdziałać cuda. Myślałem, że mógłbym ci sprawić panią do towarzystwa. I… Eutnatos westchnął. - Nie chcę abyś czuł się zakłopotany. Możesz z dziewczyną pogadać, nawet udać, że się jej wypłakujesz. Dużo facetów tak robi. Wejdziemy tam jako koledzy, możesz jej nawet powiedzieć że nie możesz, a boisz się przy mnie. Normalnie w takich miejscach nie lubi się gdy kręci się tam taki gość jak ja. Przyprowadzając kumpla będę miał okazję zrobić wywiad. Jak wyjdziesz, możliwe, że sam będę z z dziewczyną, na koniec, może czegoś się dowiem. A poza tym… Tomas uśmiechnął się smutno. - Oglądanie takich miejsc to najbardziej parszywa część misji przebudzonego, nie sądzisz? Parszywa bo nie ma szybkiej, uniwersalnej metody aby przynieść tu światło. Błądzimy przez pieprzoną ciemność...
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |
02-12-2018, 20:19 | #53 |
Reputacja: 1 | Klausa zastanawiało czy tak wygląda życie Euthanatosów. Chodzenie wśród tych, o których wszyscy chcą zapomnieć niosąc pomoc słowem, czynem lub pistoletem.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
03-12-2018, 11:28 | #54 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 03-12-2018 o 11:31. |
04-12-2018, 22:34 | #55 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
06-12-2018, 00:15 | #56 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
17-12-2018, 17:45 | #57 |
Edgelord Reputacja: 1 |
|
26-12-2018, 22:34 | #58 |
Moderator Reputacja: 1 | Marek przywitał Leifa z charakterystyczną dla siebie serdecznością wymieszaną z umierkowaną wylewnością. To znaczy, uśmiechnął się szeroko, podał mu rękę i lekko uściskał. Szeryf, być może ze względu na swą aparycję, może też i sposób bycia, był jedną z tych niewielu osób które mogły wyściskać na powitanie niemal każdego wampira. Leifowi nawet przezs myśl nie przeszło, że w rakij pozycji łatwo jest kogoś zaatakować. - Dobrze cię widzieć, Leif. Stary Gangrel musiał przyznać, iż szeryf mógłby udawać Baldura, przynajmniej z wyglądu. Badura który stara się wtopić w śmiertelnych. Wyczuwał od Marka dobrze znany niepokój przed bitwą. Nie był to jednak niepokój żółtodzioba, a raczej charakterystyczne napięcie jakie kojarzył z weteranami. Czyżby ta piękna buźka widziała wiele bitew? - Valborg będzie na nas czekał. Ma swoje sprawy, ale wspominał mi, że szczury go dziś strasznie męczyły. Od razu pomyślałem o tobie. Jeśli pozwolisz, zamienicie kilka słów na miejscu. Szeryf zaprosił Leifa do samochodu, samemu zajmując miejsce za kierownicą. Przed wyruszeniem w drogę, Marek powinął rękawy gustownej koszulki do połowy przedramion. - Kwestię magów, jeśli pozwolisz, ugadamy po wszystkim, jeśli oczywiście przeżyjemy – uśmiechnął się kwaśno skręcając w stronę przejazdu przez centrum. - Policję mamy z głowy, media też, więc możemy praktycznie narobić dowolnego bałaganu, oczywiście wolałbym tego uniknąć. Godzinę temu odnotowaliśmy dwa starcia z Sabatem. Pierwsze było naszą inicjatywą, Kościtrzask zapolował sobie na jedną sforę. W dzielnicy muzułmańskiej doszło do strzelaniny, Sabat chciał dorwać Nabhana. Assamita jest ciężko ranny, ale dał im popalić. Miejsce w które uderzamy jest starą willą, kupioną miesiąc temu przez bank. Straszna melina. Sigrud twierdzi, że jest zabezpieczona czarami. Nie powinny być śmiertelne, ale mogą być utrudniające. Niestety, nie może nam pomóc. Wraz z Ingrid asystując księciu podczas oględzin spalonego śmietniska… Wzrok wampira na moment oderwał się od drogi i zawisł na Leifie. Zielone światło sprawiło, że swą uwagę znowu skierował na jezdnię. - Dwa ghule, maksymalnie sześcioro spokrewnionych, ale liczę na czworo, w tym niski, Boraty jegomość, czarownik. Mają broń palną. Mam w odwodzie drużynę wiernych ghuli, ale wolałbym ich w to nie mieszać. - Pójdę z tobą. Mam nadzieję, że mi na tyle ufasz. W bagażniku mam strzelbę, pięć pocisków przygotował Sigrud. Możesz skorzystać, ja mam rewolwer. Do tego mam tam maczetę oraz dwie lance, kompozytowe. Ręczna robota. Mogę się podzielić jeśli pazury zostawiasz na specjalne okazje. Marek skrzywił się pod nosem wyraźnie dumny ze swego tekstu. Skręcali w mniej zaludnione rejony miasta, gdzie centrum pełne kamieniczek ustępowało miejsca luźnej plątaninie domów z ogródkami oraz sklepów. Niektóre były dość duże, aby nie powiedzieć – bardzo duże – to jednak z willami miały wspólny tylko rozmiar. - Ostatnio trochę myślałem o tobie i twej roli w tym wszystkim. Co umyśliłem, zachowam dla siebie. Cieszę się jednak Leif, że mamy wiele wspólnego ze sobą. Nie tylko dlatego, że też jestem wojownikiem. Dlatego, że dla mnie przeistoczenie było czymś wspaniałym. Byłem durnym bufonem, gburowatym siepaczem. Ojciec wybrał mnie dla ładnej buźki. Wrażliwość którą mi zaszczepił zrobiła ze mnie kogoś lepszego. Zacząłem mieć cele. Z tego co wiem, ty też traktujesz spokrewnienie jego wspaniały dar. Cieszy mnie to. Szeryf wypowiada wszystko naturanym tonem. Nie wyglądało to jak jakieś szczególne wyznanie ale też nie jak manipulacja. Gangrel znał to dobrze. Była to typowa rozmowa przed bitwą, jakich wiedział wiele. Brakowało jeszcze krwawego miodu. *** Waleria czuła niepokój. Nie strach, nie zagrożenie, lecz niepokój – dobrze znane jej uczucie mieszące się pomierzy płucami, a woreczkiem żółciowym zwiastujące niespodziewane wydarzenie. Niepokój narastał stopniowo gdy zbliżała się domu, zatem nie odczuła zaskoczenia. Narastal gdy stała w wieczornych korkach, gdy miły ale trochę zestresowany policjant zatrzymał ją na kontrolę drogową, gdy wreszcie dojechała do domy. Być może powinna czuć zaskoczenie. Na deskach ganku siedziała lokata, młoda kobieta. Spod wełnianej czanki wystawały rudawe, kręcone włosy. Oblicze miała pogodne, acz chyba zziębnięte, spojrzenie pewne. Na jej gładkich licach dojrzeć można było pierwsze zmarszczki zmartwień. Czuć odeń było ukrytą siłą. Magyą. Wzrok Verbeny przeniósł się na zaparkowany pod jej domem obcy gruchot udający samochód oraz ciała. Trzy zimne trupy leżały niedbale przed domem. Każdy z nich przebity był przez pnącza i korzenie w wielu puntach. Resztki krwi już dawno wsiąkły w ziemię. Zwłoki były grubsza ludzki, za wyjątkiem trzecich, przypominających bardziej humanoidalnego, potwornie powyginanego, szponiastego potworka przyodzianego w strzępy kurtki motocyklowej. Dopiero po chwili Waleria wyczuła mdły zapach przypalonego mięsa dobiegający ze zwłok. - Marta Nilsen – kiwnęła głową spokojnie. - Nie miałam czasu na zwyczajowe fiołki powitalne – Marta nawiązała do praktykowanego przez ich tradycje języka kwiatów – ale widzę, że pojawiłam się w czas. Przybyłam porozmawiać, a tutaj sabatnicy czekają. Trochę się posprzeczaliśmy. Waleria nie czuła zgromadzonych energii paradoksu. Albo Marta była sprytna, albo miała szczęście… albo rzeczywistość odwikła zemstę. - Jak pewnie wiesz, odwiedzam cię nielegalnie. Sztuki używałam też nielegalnie. Mam nadzieję, że to zostanie między nami. W imię solidarności. Verbena zyskała kilka chwil na obejrzenie reszty okolic domu. Czuła, iż duchy były tylko lekko zaniepokojone jakby obecność Marty była dla nich czymś naturalnym. Bardziej zastanawiało ją dlaczego alarm nie do końca podziałał jak powinien. Będzie musiała to sprawdzić. - Zaproponujesz coś na rozgrzanie? Trochę wyziębłam na ganku. *** Wirtualnej adeptce nie była pisana spokojna noc. Śniły się jej strzykawki, potem drzewa, jakieś dziwne pomieszanie z poplątaniem. W snach Infopir był dilerem, ona ćpała informacje. Potem kochała się… z kimś. Albo i nie. Chyba miała gorączkę. Obudził ją alarm. Cichy alarm świadczący o groźnym przełamaniu zabezpieczeń, na tyle groźnym, iż ciągle uruchomiona jednostka tridalna uznała, iż nie warto intruza warto ostrzegać głośnym alarmem. Zamiast tego, dźwięk wibrującego telefonu obudził Mervi. Spojrzała na ekran. Przerwanie zabezpieczeń poziomu 2 Ilość intruzów: 1 Intruz A Lokalizacja: parter, kuchnia Typ: 80% biologiczna, thanatoidalna forma egzystencji 2% niebiologiczna forma życia 10% błędny odczyt >1% inne Szacowane zagrożenie: wysokie Podstawy: elementarny odczyt behawioralny włamanie ze zniszczeniem mienia zasoby kwintesencji Intruz B Lokalizacja: przed domem Typ: biologiczna, thanatoidalna forma egzystencji (120% szans) 1% SYNTAX ERROR memory signature dump r1=0x2a r2=0xdf4 r3=0x0 r4=0xc2 lc=0xa3f UNDEDINED ERROR Nie miała sił zaskoczyć się czy nawet wściec, lekko wirowało jej w głowie. Komputer włączył ekran. Podgląd z kamer szwankowała. Ta w kuchni była zniszczona. Przed domem pokazywały zaciemnioną sylwetkę, jakby oblepioną czarną mazią. Płyn ściekał z całej sylwetki istoty. Poruszała się pokracznie, jakby półprzytomna. Nie do końca zorientowana w otoczeniu. Mervi usłyszała bliskie strzały. W tym momencie dotarło do niej, czemu w pokoju jest tak jasno. To policyjne syreny. - Więcej… Szepnęła do telefonu, rozcierając oczy. Wirujący okrąg złożony ze znaków ASCII pokazywał, iż komputer przetwarza kontekst. BRAK DOSTĘPU DO BAZ MONITORINGU BRAK DOSTĘPU DO AKT POLICJI Wywołuje kontekst notatka: INKWIZYTOR TODO Szacuję: Zamieszanie Zamieszki Zameldowanie Zamaskowany Zapolicja Zagotowany Zamordowanie WARNING: Procesor leksykalny w trybie oszczędnym. WARNING: Standardowa rutyna analityczna wstrzymana. WARNING: Standardowa rutyna doradcza ograniczona. WARNING: Standardowa rutyna humorystyczna wyłączona (user msg: LOL) Solver równań multifraktalnych aktywny. Solver równań ogólnych. Inne solver preinicjalizowane. Botnet w trakcie budzenia (20% zasobów, szacowane osiągnięcie 40%) *** Klaus nie sądził, że kolejna wskazana przez Tomasa droga będzie równie zawiła jak poprzednio – tak jednak się stało. Po blisko pół godziny jazdy samochodem, z czego jedną trzecią, jeśli nie połowę, spędzili na bezsensownych zakrętach mających zgubić wyimaginowany pościg. Tomas, poza dzieleniem się trasą, nie był zbytnio wylewny. Mimo utrzymywania maski spokoju i profesjonalizmu przez eutnatosa, Klaus bez trudu wyczuwał odeń intensywny niepokój który udzielał się również technomancie. Wysiedli z auta w śmierdzącej moczem uliczce. Latarnie niemal jej nie oświetlały, pozostawiając detale otoczenia w szarym półmroku. Może to nawet lepiej, gdyż niewyraźne zarysy beczek, wózków, składowisk kartonów orz zapach raczej nie zachęcały do estetycznej kontemplacji otoczenia. Jeśli nie licząc wdepnięcia w odchody. Lub w bezdomnego, co prawie przydarzyło się Klausowi. - Pilnuj portfela, obserwuj otoczenie. Muszę pogadać ze starą znajomą. Trzymaj dystans, nie musisz słuchać o czym rozmawiamy. Po prostu mnie osłaniaj. Syn eteru musiał przyznać, iż trafili w ciekawe miejsce, będące ogólnie ujmując może nie tyle siedliskiem bezdomnych i ćpunów co jakimś specyficznym miejscem ich zgromadzeń. Zatem Tomas zafundował mu wycieczkę po ściekach tego świata, od burdelu do bezdomnych. Eutnatos zostawił Klausa kilka metrów od siebie, samemu podchodząc do pewnej kobiety. Grubo ubrana, czy raczej zwinięta w dziwnie założone ubrania pomieszane ze szmatami. Klaus nie widział w ciemności jej twarzy. Dostrzegał tylko nerwową postawę Tomasa. Rozmawiali. - Hej, maleńki… Młoda pannica zionęła mu w twarz fekalnym odorem ziejącym spomiędzy czarnych korzeni które były dawno zębami. Zalotnie zgarnęła z twarzy rude, zadziwiająco zadbane włosy. Nie czuć było od niej smrodem, ni to alkoholem. Wyglądała młodo, bardziej na zniszczoną życiem. - Fajna bryka. Wozisz się w paczce z ponurym żniwiarzem, co? To może kopsniesz drobnego albo chociaż batona? Wbiła weń oczy. Oczy w których Klaus widział żal. Chciałby uratować. Po prostu uratować wszystkich. Ocalić przed brudem, wynieść na piedestał, ponad zgniliznę, ku niebu, ku słońcu, ku światłu. Nie widział czy to jego własna koncepcja czy też znowu ten drugi… Ale jakie teraz miało to znaczenie? Widział, że problemy tych ludzi często wynikają z ludzkiej natury. Zatem nie mógł ocalić tych ludzi, musiałby ich zmienić. Odmienieni byliby kimś innym. Nie mógł ocalić nikogo? Nie mógł zachować niczego w pierwotnej formie bo uczynić to jaśniejszym to zabrać wewnętrzną ciemność. Tylko, że ciemność stanowiła immanentną cechę ich bytu. Psychika nie może istnieć bez defektu, układ termodynamiczny bez strat, światło bez dwojakiej natury. Gdy istnieją białka, muszą istnieć priony, konsekwencją wielkich energii jest antymateria, a konsekwencją wstąpienia… ...było zstąpienie. *** - W sumie to świat jest taką dobrze naoliwioną maszyną… Gnom zagaił do prowadzącego auto Patricka z przedniego siedzenia pasażera. Ćmił okrutnie szczepiącą w oczy fajkę. Gdyby eteryk nie miał świadomości, iż dzieje się to tylko w jego głowie, zapewne poirytowałoby go zasmradzenie wnętrza auta. Zresztą, avataray, kto je tam zna… Nie zdziwiłby się gdyby jednak przez kilka dni pojazd śmierdział tytoniem. Ale wywietrzy się. Zawsze wietrzało. - ...ale coś ostatnio w tej maszynce chrupie. Tutaj, brzęczenie z cylindrze. Łożyska się wytarły, smaru brakuje, luzy w zębatkach, pasek klinowy naciągnięty, a jakby było tego mało, jakiś kretyn z uporem maniaka powciskał gdzie się tylko da przekładnie planetarne. Słyszałeś to też od tego całego policjanta, hę? Okrąg dymu rozbił się o szybę. - Dysharmonia zębatek. Oni nazrywają to śpiewem, biedne głupki. Gdy ktoś chce słyszeć muzykę, to i lokomotywa mu zaśpiewa. Coś się chyba w tym twoim koledze złamało. Nie abym sugerował, ale warto do niego zajrzeć. Naoliwić go… Gnom spoważniał. - Nie w tym sensie! Zatrzymali się przed blokadą drogową. Znużony policjant kierował auta na objazd. Zza niskimi zabudowaniami Patrick widział łunę pożarów. Chyba też słyszał odległe strzały. Gnom skrzywił się. - W zasadzie to masz wybór. Tak czy inaczej, nie szykuje się nam spokojna noc.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 29-12-2018 o 00:28. |
27-01-2019, 23:11 | #59 |
Reputacja: 1 | Blokada policyjna… feels like… home? Maybe… Brudne uliczki Belfastu, godzina policyjna, nagłówki w gazetach. Poczucie zagrożenia. Znajome klimaty. Coś czym Healy żył. - Oj tam… marudzisz. Dzięki temu poczujemy się bardziej jak w domu. - zagaił żartobliwie do gnoma Patrik pocierając kciukiem szkiełko zmontowanego wcześniej pierścienia i pogwizdując. Szykował się na wywołanie wpływu na policjanta. Wpływu określonego jednym słowem : prawdomówność. - Dobry wieczór. Co tu się właściwie stało? Czemu ten objazd? - zapytał Healy tonem “zatroskanego obywatela”, przedstawiciela władzy kierującego ruchem. Policjant zamrugał oczami. Technomanta miał wrażenie, że w zasadzie nie była nawet potrzebna Nauka aby wymusić na tym jegomościu prawdomówność. Albo miał słabość do ślicznej buźki Patricka albo po prostu magnetyzm osobowości Irlandczyka Jeśli dodać do tego wpływ magy... - Szkoda gadać - policjant machnął ręką - w centrali gadają, że kolejny zamach, ale na moje wygląda to na kolejne strzelaniny czarnych z tutejszą mafią. Problem jest takich, że jak nasi goście poczują rozróbę, to zaczynają podpalać zamieszki, bo źli europejczycy ich biją. W dupie mają, że to zbiry ze zbirami się strzelają… Stojący obok stróża prawa, drugi policjant wytrzeszczył oczy tak bardzo, iż wyglądał bardzo groteskowo. Chyba zabrakło mu słów. - Jest tak źle? Wiadomo coś więcej? Panie władzo… bo… moja dziewczyna tam mieszka. Rozumie pan więc moją sytuację? - zapytał z troską Healy, nie musiał przy tym udawać zaniepokojenia. - A co to za tutejsza mafia? Przecież to Lillehammer, a nie Nowy York. Przemycają ciasteczka z cannabis z Danii, czy co? - Raczej cukier i inny syf - jegomość skrzywił się - plus dziwki i inne rzeczy o których krawężnik nie wie. Jeśli nie wyjdzie z domu, powinna być bezpieczna. - Rozumiem… to jaki obszar obejmują te zamieszki? Gdzie nie powinienem się zbliżać?- Healy trzymał się roli dobrego posłusznego obywatela. - Wystarczy za szlabany nie ruszać się, postawiliśmy je wszędzie. - Dziękuję za informację.- stwierdził z uśmiechem Healy i ruszył dalej, by nie tamować ruchu. Odjechał kawałeczek i wjechał w boczną uliczkę. Wyjął z kieszeni miedziany drucik, umieścił dwie końcówki w stacyjce, po czym zaczął oplatać pętelkami z niego dwie opornice. Zagwizdał cicho uderzając lekko konstrukcję, która zawibrowała. Teraz samochód powinien wymuszać na każdym kto go mijał obojętność wobec siebie. “Nic ciekawego”. To powinno go ochronić przed kradzieżą. Patrick uśmiechnął się do siebie i zabrał za przygotowania. Na dłoń założył rękawicę, rewolwer ze schowka włożył do kieszeni. Oprócz tego miał mnóstwo “ognistych” gadżetów, które przygotował na wypadek, gdyby negocjacje z wampirami nie wyszły pokojowo. Na szczęście nie tylko wampiry nie lubiły ognia. Po dokonaniu tej zmiany Healy wysiadł i znów z drucika i przełącznika zrobił kolejny przedmiot. Umieścił go w zamku drzwi i pogwizdując przełączył. Po czym patrzył jak fala magyi kształtuje jego pojazd, przemieniając go w stary wrak. Teraz było trudniejsze… Irlandczyk ruszył w kierunku kamienicy której ściana ukryta nieco w mroku znajdowała się poza polem widzenia sąsiadujących ze sobą patroli policyjnych. Druciki, miernik… połączone i wbite w szczeliny cegieł. Kolejny czar. Patrick pogwizdując przekręcił miernik i patrzył jak ściana ulega dziurawieniu, tworząc wygodną trasę wspinaczką. Po co bowiem narażać się na kłopoty z policjantami skoro można przejść nad nimi? Patrick zaczął się więc wspinać po wnękach na górę budynku. Co mu zresztą poszło bardzo szybko i zwinnie. Nic dziwnego… miał w tej kwestii sporo doświadczenia i teoretycznie mógłby sobie poradzić bez ułatwień. Teoretycznie, ale w dzień. Gdy zaś znalazł się na dachu, sięgną do kieszeni po parę soczewek, kilka sztywnych pręcików i naprędce zaczął sobie montować lunetę, by za jej pomocą się rozejrzeć w tym co się dzieje. Z dachu rozpościerał się ciekawy widok. Najpierw, oglądając wszystko zwyczajnym wzrokiem, Irlandczyk mógł dokonać ogólnych oględzin. Zza policyjnymi blokadami widział teraz dokładniej dwa małe pożary. Jeden tyczył domu, a drugi parkingu aut. Przybliżenie obszaru lornetką pozwoliło dostrzec brak akcji gaśniczej ale też jakiegoś większego poruszenia ludzi. Nie było gapiów. Trochę na zachód od pożaru parkingów dostrzegł większą, arabską grupę poruszającą się przez miasto. Byli uzbrojeni, na ich czele poruszał się kuśtykający jegomość. Wyglądał na poparzonego. Gdzieniegdzie Patrick widział pojedynczych arabów, natomiast nie widział możliwej drugiej strony zamieszek, chociaż nie mógł wykluczyć, iż po prostu ich nie dostrzegł. Natomiast był pewny, iż nie dostrzegł ani jednego policjanta. Patrick do lunety dołożył jeszcze jedną, wyjątkową soczewkę bo kryształową. Pogwizdując zaczął używać lunety, tak by przez nią zobaczyć aury, owych trzech miejsc konfliktu. Trudno było dojrzeć dominującą aurę domu ogarniętego pożarem poza czymś ciemnym i obcym. Parking pokrywało szkarłatne podniecenie konfliktu. Natomiast bojowa grupa skąpana była w niepokoju, poczuciu obowiązku oraz jakimś silnym odczuciu skierowanym ku przewodzącemu im mężczyźnie. - Cudnie…- westchnął pod nosem Patrick oceniając gdzie powinien udać się wpierw. Na parking, czy w kierunku domu. Uznał, że… pójdzie, tam gdzie będzie bliżej. Po czym przeszedł powoli i ostrożnie na drugą stronę dachu, szukając dogodnego zejścia z budynku. To znalazł. Na szczęście ten budynek miał z tyłu schody przeciwpożarowe. Chwilka na zejście z dachu, po czym myk schodami i… zeskok zakończony syknięciem z bólu. Kolano się odezwało. Gdy był już na ziemi, ruszył do celu umieszczając w gniazdach diody i cewki, potem schował dłonie do kieszeni, chwytając za rewolwer. Był gotowy na konfrontację… i miał nadzieję, że Ćwikła też. Patrick znalazł się przed domem. Na miejscu dym gryzł w oczy. Całe szczęście, że budynek był oddalony od innych zabudowań na tyle, iż ryzyko rozpowszechnienia się ognia było marginalne. Chociaż, stojąc bliżej, syn eteru zaczynał mieć wątpliwości. Łuna ciepła wydawała się być w stanie podpalić niektóre materiały na odległość. Poczuł, iż coś go obserwuje. Jakiś niewyraźny kształt, zbyt rozmyty jak na ostre cienie rzucane w świetle pożaru. - Hej… ty tam… co się kryjesz? Ja nie gryzę. - rzekł mag przyjacielsko, choć uśmiechał się mało przyjaźnie.- Chyba się mnie nie boisz, co? Odpowiedziała mu głucha cisza. Nie był w stanie dostrzec jakiejś głębiej, duchowej aktywności w okolicy, mimo to tutejsza umbra wydawała się lekko emanować czymś niepokojącym w kierunku fizyczności. Rękawica była słabsza. - Super… niemowa się trafiła. -westchnął Healy wyciągając gogle z kieszeni. Pozbawione szkieł, w jednym umieścił kryształową soczewkę… a w drugie zwyczajne szkło, oplótł je jednak drucikiem i połączył te szkła montując pospiesznie przełącznik. Tak gotowe szkiełka założył na nos i pogwizdując przełączył wizję w tryb wykrywania… innego świata. Niestety, mimo, iż wykrywanie działało bez szwanku, Patrick z całą pewnością widział ślady zawirowań kwintesencji obecnych w płomieniach świadczących, iż mogą się tam palić nieco bardziej nadnaturalne przedmioty, to jednak nie dojrzał wprost szpiega. Mimo, iż czuł, że gdzieś tutaj się kręci. - Ty nie chcesz gadać… to pogada ktoś inny.- burknął pod nosem Mag i sięgając do kieszeńi po kamerton owinął go miedzianym drucikiem, wplatając kryształ w zwoje kryształ. Uderzył kamertonem o ziemię gwizdając cicho, a drżenie przeszło przez umbrę. - Hej? - zapytał próbując zaprosić do rozmowy ducha ognia przebywającego w miejscowym pożarze. Patrick poczuł odpowiedź ducha żywiołu. Nie były to słowa, raczej przyjemne, rozgrzewające ciepło wypełniające ciało od środka. Poczuł melancholię ducha, odczucia jakże dalekie od ognistego szału i gniew jakże charakterystycznych dla jego rodzaju. Czuł, że ducha bardzo chce się przytulić. Do niego, do aut, do benzyny czy innych budowli. Był samotny. - Obawiam się, że mógłbym cię przytulić i zabrać ze sobą tylko w małej formie i w dodatku w zamknięciu. Nie sądzę byś tego chciał… wiesz co tu się stało? Kto cię tu przywołał? -zapytał cicho Healy. Duch nie do końca rozumiał. Trzaski pożaru układały się w jakiś dziwny język którego eteryk nie potrafił zidentyfikować. Wydawało się mu, że duch sam nie wie, ale nie był pewny czy to tylko nadinterpretacja. - A czujesz tu jeszcze kogoś oprócz mnie? Kogoś kogo można by było przytulić?- zapytał Patrick. Duch przelewał swe odczucia: drzewo, domy, tłumy. Chciałby ogrzać cały zimny i smutny świat. - Nie ma tu nikogo innego ? - Healy był trochę rozczarowany. Ale cóż… on był od łomotu, cele wskazywali mu zazwyczaj inni magowie. Wszystko zimne. Trzeba ogrzać. W zimnie trudno patrzeć. Wyglądało na to, że płomienie oraz skrajne temperatury były dla ducha tym, czym dla ludzi jest światło. Healy sięgnął po telefon komórkowy chcąc zadzwonić do batiuszki, bo ta sprawa zdecydowanie przerastała jego możliwości. Był od likwidowanie zagrożeń. Za rozpoznanie terenu i namierzanie celów odpowiadali zwykle inni magowie. Wzrok mężczyzny skupił się na budynku, by przez soczewki dostrzec, czy w budowli pozostało jeszcze coś wartego uwagi i jak kształtują się na niej wzorce kwintesencji. Nie dostrzegł nic wartego uwagi. Był też pewny, że raczej nic wartego tam nie było. - Słucham - zimny, na pewien sposób odrzucający, cichy głos ojca Iwana dobiegł z telefonu. - Tu Healy… jestem przy palącym się domu, w którym kopcą się resztki nadnaturalnych przedmiotów. W miejscu zamieszek toczących się w arabskiej dzielnicy… tylko na razie widziałem jedną stronę sporu. I jakiś szpieg się do mnie przystawił.- wyjaśnił Patrick.-Chciałem wiedzieć, czy u was wszystko w porządku? - Niekoniecznie. Inkwizytor poczuł się gorzej, jestem u niego. Nie wiem co u mistrza Jonathana. - Jak to poczuł się gorzej? Tak trzeba by się skontaktować z mistrzem Jonatanem.- rzekł Healy podchodząc bliżej płonącego budynku. Poczuł żar bijący od ducha i jego radość. Ale trzymał się poza zasięgiem płomieni, gdzie żar choć znaczny… nie był zabójczy. - Nie ma co wnikać. Porozmawiam z mistrzem. Obserwuj zamieszki, mogę przysłać ci ojca Adama jako wsparcie. - Przydałby się bardziej ktoś radzący sobie lepiej z wykrywaniem. Drugiej pary spluw nie potrzebuję- odparł cicho Patrick wyjmując drugą dłonią z kamertonu zamontowany w nim kryształ. - Jeśli możesz poczekać pół godziny, to jeśli w hotelu jest spokojnie, mogę się do ciebie wybrać, jeśli uważasz, że sprawy tego wymagają. -Dobrze, poczekam.- stwierdził Patrick po czym zapytał uprzejmie ducha, czy nie mógłby machnąć podmuchem ognia, na obszarze dookoła niego. Duch wydawał się w tej chwili za bardzo skupiony na sobie oraz smutku spalania, aby pozwolić sobie na taką aktywność. - Dam znać… w tej sprawie. A co właściwie się dzieje z mistrzem Jonatanem?- dopytywał się Patrick rozczarowany efektami swoich działań. Odpuścił sobie dalsze rozglądanie się po tym domu, jak i zignorował szpiega nie mając sposoby by go w tej chwili dopaść. Ruszył rozmawiając cicho w kierunku kolejnego celu… parkingu. Arabską ruchawkę zostawił sobie na deser. - Zaraz się dowiem. Rozłączę się, zadzwonię za kilka minut. -Nie ma sprawy.- rzekł Healy ruszając z miejsca, machnięciem dłoni pożegnał duszka ognia. A potem zaczął zaplatać drucik na goglach i gwizdając wzmocnił swój wzrok pozwalając przebić otaczający go mrok spojrzeniem. Nie dostrzegł jakieś widocznych obserwatorów, co było osobliwe. Poczuł się jednak pewniej. Ciemna uliczka w której zakręcił się syn eteru nie wyglądała na tak ciemną jak można myśleć. Nie chodziło nawet o oświetlenie lecz ogólny, pseudo-przytulny klimat. Czuł się pewniej i swojsko. Może dlatego, że przestał czuć cudzą obecność? Telefon zadrgał w kieszeni. Dzwonił mistrz Iwan. Tylko, że został zablokowany. Sieć wykryła zbyt duże wydatki, blokując numer. - Co za… cyrki tu się odstawia.- Patrick na razie skupił się na pstrykaniu palcami po klawiszach komórki. Spojrzał za siebie nie bardzo wiedząc, czy powinien się czuć lepiej z powodu braku wyczuwalnej obecności, czy też nie. Zabrał się za sprawdzanie czemu jego smartfonik nie działa. W końcu tani nie był. Niestety… wyglądało na to, że ktoś mu się włamał na konto za pomocą wirusa, trojana… albo diabli wiedzą czego. Tak czy siak nie potrafił tego naprawić. Cała ta informatyka… nigdy nie była jego działką. Wolał przeprowadzać zmiany na fizycznej materii zamiast na liczbach. Schował komórkę i sięgnąwszy do kieszeni, wyjął z niej metalowy łańcuszek, do którego doczepił z jednej strony tranzystor podłączony do diody, z drugiej zaś strony opornik, wraz z pomniejszym szkiełkiem. Taką “ozdobę” zawiesił sobie przy pasku, zwiększając za jej pomocą prawdopodobieństwo niezauważenia… wspomagając tym wrodzoną tajemniczość. I ruszył żwawo w kierunku drugiego źródła jego zainteresowania wesoło sobie pogwizdując. Coś było nie tak… łańcuszek nie wibrował tak jak powinien. Ale Patrick nie poddawał się tak łatwo. Mała kalibracja opornika i ponowne uaktywnienie łańcuszka nastąpiło już bez przeszkód. Telefon Healy schował do kieszeni. Umieścił trzy tryby w gniazdach rękawicy. - Creatio…- mruknął pod nosem dla większego efektu “wow”... w końcu styl jest ważny. Wyciągnął dłoń w górę i krzyknął. - Creatio.- .. jeszcze raz.. by stworzyć potrzebny mu przedmiot. Nowy telefon. Niemal słyszał trzask rzeczywistości. Jak pękające blachy, luzujące się nity, śruby które ktoś ukręcił. Był to bardzo dobry dźwięk. Dźwięk własnego tryumfu. W ręce syna eteru pojawił się nowy iPhone, w pełni działający, o ustawieniach fabrycznych. Idealnie przelał idee telefonu, za pomocą swej wiedzy przekuł ją do bardziej ziemskiej formy i zmusił do pozostania permanentną. W środku była już nowa karta sim. Poczuł przy tym coś… oślizgłego pełzającego po jego skórze, coś jakby owijającego się wokół niego niczym niematerialny serpentis. Znał dobrze to uczucie. Droga do drugiego, interesującego punktu bardzo się dłużyła. Zadzwonił więc do batiuszki podążając do kolejnego celu swojej podróży. Słucham - głos Iwana wydawał się bardzo upiorny. Tu Healy. Tam u was wszystko… w porządku?- zapytał ostrożnie Patrick. Niepokoiłem się brakiem kontaktu - ton głosu przebudzonego zrobił się przychylniejszy. Coś mi telefon zbiesił. Nie wiem czemu. Wy też tak macie?- zapytał Healy i zaczął raportować.- Na razie szpieg zszedł mi z pleców i podążam w stronę konfliktu, który widziałem przez lunetę. Nie, wszystko u mnie działa. Jestem w pobliżu miejsca zamieszek. Gdzie się spotkamy? Healy opisał na ile był w stanie położenie miejsca do którego zmierzał. Pośrodku mroku nocy, w świetle jednej działającej latarni w promieniu kilku metrów, stał przyodziany w czerń starzec. Nie były to szaty duchownego, lecz po prostu eleganckie spodnie oraz czarna, ciepła kurtka. Mocno zaciśnięte wargi Iwana nadawały jego obliczu zawziętego wyrazu twarzy. Patricka dojrzał po dłuższym czasie, tak, iż syn eteru mógłby spokojnie się do niego zakraść i zaatakować. - Przyszło nam żyć w ciekawych czasach, Patricku. Brzmi to poniekąd jak klątwa - duchowny podał technomancie zimną dłoń, uśmiechając się lekko. - Mój mentor też tak twierdził.- odparł z uśmiechem Healy oddając uścisk dłoni.- Poza jednak palącym się domostwem ze spopielaną w nim wiedzą i niewidzialnym szpiegiem… na razie nic bardziej ciekawego od zepsutej komórki mi się nie przytrafiło. - Waleria miała wizytę Sabatu. Wiele wskazuje, iż Mervi podobnie. Z tego co mi wiadomo, u nich jest w porządku. Inkwizytor jest niedysponowany, a uczeń w ciszy… Hobgobliny. To bardzo ciekawa noc. Jaki masz plan, Patricku? - Czyli… do czegoś potrzebują magów… i bynajmniej nie do współpracy. Uznali że kobiety łatwiej będzie im capnąć.- zadumał się Healy i podrapał po głowie.- Ja bym złapał takiego sabatnika, porządnie przesłuchał, a potem uwolnił jego duszyczkę, raz a dobrze. - Słabe, samotne kobiety nie mieszkają same w lesie - Iwan skomentował kwestię Walerii. - Zatem, masz plan? Poza przebadaniem okolicy i szukaniem guza. - Skoro zaatakowali naszych magów, to chyba byłoby niegrzecznym z naszej strony pozostawić to bez odpowiedzi, prawda? Nie mogą wszak nas uznać za zwierzynę łowną.- wyjaśnił swoją logikę Syn Eteru. - Jeśli można, wstrzymaj się od pochopnych działań. Osobiście wolę walczyć w pełnym świetle. Pozwoliłem sobie poprosić duchy Tkacza o nasłuchiwanie. Wydają się zdenerwowane. Powiedziały mi o sporym zamieszaniu na południe stąd - Patrick skojarzył to z dużą grupą ludzi których widział przez lornetkę - oraz czymś na zachód od tego zamieszania. Jak to duchy Tkacza, odpowiedziały wszystko bardzo dokładnie i tak perfekcyjnie, że kompletnie nic z tego nie wynikało. Inne duchy wydają się lekko wystraszone, szczególnie te bardziej emocjonalne. - Cóż… ty tu jesteś szefem. Jeśli uważasz, że nie należy wpadać na imprezę strzelając d wszystkiego co się nawinie pod lufę.- Healy wyjął rewolwer i przekręcił bębenkiem sprawdzając, czy gładko chodzi… i Ćwikła jest w dobrym humorze.- ... To się powstrzymam od strzelania. Ale w razie czego mam trochę ognistych gadżetów, które przyszykowałem na wypadek, gdyby spotkanie z naszym wampirzym kontaktem przebiegło źle. Iwan kiwnął głową stanowczo. Ruszyli w stronę maszerującej grupy, tam gdzie widział ich ostatnio Patrick. Dzielnica wydawała się lekko wyludniona. Gdzieś, na skraju wzroku przemykali pośpieszni przechodnie chcąc oddalić się od chaosu zamieszek. Co znamienne, nie zauważyli ani jednego policjanta. Trochę miejskich szumowin i innych przedstawicieli marginesu którzy mieli dość rozsądku aby ich nie zaczepiać, pomniejsze grupy arabów podpalające śmietniki (naliczyli trzy) czy zabłąkana grupa skinheadów szukająca zabawy. Czuć było, iż zmierzają ku centrum tego sztormu. I wtedy, pod wybitymi szybami sklepiku dojrzeli ich. Z pozoru zwykłe, białe oprychy. Zbyt blade, jeden ciężko ranny, dwójka w lepszym stanie, acz też trochę poturbowana. Mieli przy sobie pistolety, przynajmniej dwójka z nich. Wyglądali jakby zastanawiali się nad dalszym scenariuszem postępowania. - Wygląda na to, że możesz mieć okazję na realizację swego szalonego planu. Powiedz mi, poznałeś tutaj już imię jakiegoś ducha ognia? Przydałby się. - Ten z którym rozmawiałem, okazał się… no… smętną ciapą.- Healy założył swój pierścień i spoglądał na dwójkę uzbrojoną w pistolety. - Nie spytałem się go o imię, bo poza natrętną potrzebą spopielenia miłością nie wykazywał entuzjazmu do współpracy. - Szkoda - Iwan mówił bardzo cicho, lecz jednocześnie zdecydowanie wychodząc do przodu, ku krwiopijcom - widzisz Patricku, mam taką słabość serca. Nienawidzę wampirów i demonów. Bierz rannego. Patrick poczuł ciepło. Wręcz gorąco, jakby żar z samego piekła wybił gdzieś w okolicy. Fala omiotła ich, przebudzeni spocili się momentalnie, tylko po to aby pomknąć dalej. Patrick zrozumiał dokładnie co się stało gdy trójka wampirów padła na ziemię wyjąc w niebogłos jakby byli obdzierani ze skóry. Wydawało się mu nawet, że płaczą. Biło od nich ciepło, na skórze zaczęły pojawiać się pęcherze przeradzające się w czarne plamy spalenizny. Niekiedy małe ogniki lizały sylwetki potencjalnych Sabatników, aby po chwili zniknąć. Podchodząc bliżej, widział oczy wampirów. Pełne bólu, strachu oraz… ognia. Wydawało się mu, iż biała ich oczu stanowią szklaną kopułę wypełnioną piekłem. Mistrz Iwan był spokojny. Patrick rozumiał. Stary mag zwołał duchy pobliskich pożarów i zamknął je w ciałach wampirów. Być może też je wzmocnił, chociaż przy takich warunkach, nie było to bardzo konieczne. Efekt był przerażający. Skuteczny, zasadniczo przypadkowy. I okrutny. Ciało wampirów płonęło od środka. Żar ogarniać ich ciało, umysł, duszę i zmysły. Ogień od którego nie uciekniesz. Healy nie podzielał jego nienawiści dla wampirów, ponieważ takie emocje mogły zakłócać osąd. Nie odczuwał też nienawiści wobec Technokracji. To były tylko przeciwnicy… oszem, raz czy dwa zdarzało mu się odczuwać strach. Ale nigdy gniew. Teraz… patrząc na te płonące postacie… odczuwał żal. Nie wyglądało to na szybki zgon. - Miejmy nadzieję, że to Sabat… bo głupio by było, gdyby to była druga strona.- rzekł w stronę batiuszki podchodząc do rannego z wyciągniętym rewolwerem. - Ciężka noc, co? - zagadnął kucając jednakże w odpowiedniej odległości od niego. Wampir telepał się jak w febrze. Jego kompani dogorywali, on chyba trzymał się jeszcze tylko z powodu kaprysu Iwana. Wyglądało, że zdaje sobie z tego sprawę. Wzrok wbijał w chórzystkę, pełen lęku, nienawiści i strachu. - Wiedziałem, że w mieście są potwory… - Jak w każdym. Nie słyszałeś miejskich legend? Faceci w czerni i te sprawy... Co się właściwie tu dzieje?- odparł z zafrasowanym uśmiechem Patrick. - Diabły. Zabierzecie mi duszę? Healy wyciągnął rękę ku szyi mężczyzny sprawdzając czy ma tętno. - Na to już za późno chłopie. Ktoś już ją ci zabrał. Opowiesz coś o sobie i o tym wszystkim dookoła? - zapytał z uśmiechem, pocierając dłonią pierścień i próbując zaszczepić jedno słowo… sympatia. Udało się, gdyby nie jeden szczegół. Wampir był zbyt wystraszony, obolały oraz, poniekąd, nawykły do starć, iż emocja powędrowała do jego umysłu tylko po to aby utonąć w burzy pasji jakie ogarniały krwiopijcę. Irlandczyk dostrzegł kątem oka Iwana. Twarz mnicha nie wyrażała nienawiści czy wrogości, lecz jakąś wręcz niewyobrażalną determinację, zawziętość graniczącą z fanatyzmem. Czy kimś takim trzeba się stać aby tą samą wolę kruszyć rzeczywistość. - Zabijecie mnie? Spojrzał pewnie na Patricka. Delikatne płomienie ciągle przebiegały po jego skórze jakby były drobnymi iluzjami. Trząsł się z bólu. - Patricku, on jest twój. Możesz go nawet puścić. Iwan powiedział powoli, cicho. Avatar Patricka mruknął tylko pod nosem, że brakowało gest obmywania rąk. - Sądząc po tym jak wyglądasz… nie musimy. Jeśli sam nie umrzesz, albo nie dopadną cię ci co cię tak pokiereszowali to… pewnie wykończy cię słońce jak już wstanie.- odparł Healy drapiąc się po podbródku.- Ale wiesz… Jak powiesz nam co tu się właściwie stało, to możemy zostawić cię w spokoju. I może będziesz miał trochę szczęścia tej nocy. Więc jak, pogadamy? Człowiek, wampir, każda istota potrzebuje nadziei. Wiedzieli o tym naziści w swych katowniach, wiedzieli komuniści, wiedzą służby specjalne, i wiedziano dawnej. Dziś i Patrick wykorzystał potęgę nadziei. Wampir spojrzał czujnie. - Zwykły szturm. Przejmujemy to miasto, trzeba wytłuc sługi przedpotopowców. Zasadzaliśmy się na assamitę. - Pod czyim przewodem? Assamita brzmi jak assasin…. czyli to raczej twarda sztuka. Nie bardzo na gości z rewolwerami.- ocenił Healy zamyślony. - Było nas więcej. Dzik przewodzi. Parszywy syn Haqima zasłania się tym bydłem… - wampir zamilkł, fale gorąca przyprawiły go o dreszcze. - Wiemy dość, Patricku. Pora to zakończyć - Iwan jak zwykle mówił przyciszonym głosem. - Duchy coś mówią? - zapytał Healy nieco zdziwiony. Bądź co bądź szło im nieźle. Wampir dał języka bez perswazji i przymusu. - To gdzie wy uderzyliście? Tutaj cię tak pokiereszował? Czy wycofaliście się stamtąd?- zapytał Irlandczyk zwracając się do wampira. - Tutaj atakowaliśmy… Wampir wykasłał. Dziwne, że nieumarły mógł kaszleć. Był to pewnie jakiś odruch związany z żarem trawiącym trzewia. Iwan milczał, wyglądał na zaniepokojnego. Nie był to niepokój szczególny, bardziej forma uzasadnionego zniecierpliwiania. - Nie poszło wam za dobrze… uciekł, czy też was wybił?- Healy rozejrzał się po polu bitwy. - Wybito… Rozeszliśmy się po dzielnicy. Proszę… - prośba ledwo przeszła mu przez gardło, jakby wraz z długością rozmowy odzyskiwał dumę - ...puśćcie mnie. Z każdą chwilą będzie mi trudniej uciec. - Jasne… powodzenia. I… radzę nas unikać. Może wyglądamy na słabeuszy, ale sam widziałeś co spotkało twoich kompanów. Na twoim miejscu… zwiałbym z Lillehammer i poszukał sobie nowej sfory. Ta tutaj… cierpi na syndrom kiepskiego przywództwa.- Patrick wstał i podszedł do Iwana. - Wygląda na to, że nie będziemy musieli wybierać. Po tej nocy, niewiele zostanie ze sfory Sabatu. - Sabatnik zaczął się odczołgiwać. Z trudem powstał, jego skóra dymiła. Nie pomyślał nawet o wzięciu broni, jakby w obawie przez ostrą reakcją nieznajomych. Wyglądał na kogoś w wielkim szoku. - Powinniśmy go zabić Patricku. Być może zapłacimy bardzo dużo za puszczenie go żywcem. Jednak szanuję twą decyzję - Iwan przyglądał się Irlandczykowi odrobinę zbyt długo - widziałeś to? - Mordowanie z zimną krwią, nawet takich stworzeń… to droga Technokracji bardziej niż nasza.- zadumał się Healy i zaprzeczył ruchem głowy. - Nie bardzo wiem o czym mówisz. Nie jestem tak uduchowiony. - Też jesteśmy ich obrońcami, ludzi. Naprawdę nie chciałbym aby ziemia stała się krwawym zagajnikiem praw przyrody jak niektóre Tradycje uważają w swej idei wolności. Zatem nie widziałeś. Coś było w ich ciałach. Na chwilę zrobiło mi się słabo gdy chciałem to podejrzeć. Było we krwi, w kościach, w szpiku, w płucach, trochę w wątrobie. Tak jakby jakaś zmora przyjęła postać zarazy, albo ktoś wlał im do trzewi papkę z demonów. Mam nadzieję, że teraz rozumiesz moją silną reakcje. Potrzebowałem czegoś, co zadziała na podobnym poziomie. Ogień jest dobry, przynosi prawdę. Chórzysta zamilkł, dając wyraźnie czas Patrickowi na dokładne przemyślenie swoich słów. - Sfera życia i powiązania z naturą… zawsze były mi obce.- wyjaśnił Irlandczyk i podrapał się po głowie.- No nie wiem. Trudno ocenić. Może będzie na odwrót? A jeśli ta… zaraza przenosi się na pijawki tylko? Może zostawiając go przy życiu, przynosimy im śmierć? - Obawiam się, że to nie jest takie proste. Radziłbym unikać wspomnianego assamity. Jeśli brać za dobrą monetę słowa tego wampira, mamy pewien ogląd sytuacji. Może byłoby dobrze wyśledzić tego osobnika, który was szpiegował. - Ja go zgubiłem. Wiemy natomiast że Dzik zaatakował Camarillę i poszło mu… niespecjalnie dobrze. Zastanawiam się skąd u niego ten pośpiech.- zamyślił się Patrick. - Po co mu magiczki? Bo zaatakował tylko je, prawda? Nikogo innego? Przydałoby się złapać i przycisnąć ich maga. Bo coś tu… mi nie gra.- wzruszył ramionami Healy.- No… ale trzeba rozróżnić co przydałoby się od tego co możnaby zrobić. A my możemy albo szukać dalej, albo wracać i nie wiem, naradzić się, przegrupować? Odpocząć? - Wolałbym zostać tutaj. Przeczekać do świtu. Policja nie jest tutaj szczególnie widoczna, a mogą ucierpieć niewinni. Tak, to też jest podejście Technokracji - staruszek uśmiechnął się delikatnie. - Tak. Możemy się przejść po okolicy i starać się zminimalizować zniszczenia. - zgodził się z nim Healy i gestem wskazał losowy kierunek.- Może tam najpierw? - Kierunek dobry jak każdy inny. Nie tak wyobrażał sobie spacer Patrick, nie ze starym, zawziętym zakonnikiem o fanatyczynym usposobieniu. Jednakże, pewną naukę wyniósł z tego. Widział jak Iwan rozmawiał z duchami. Co prawda większość tych rozmów była niewerbalna, to jednak znaczną część syn eteru rejestrował poprzez emocjonalne halo i przebłyski. Iwan do niektórych duchów zwracał się protekcjonalnie, do innych z pewną czułością. Słabszym po prostu kazał szukać. Nie było w tym jednak okrucieństwa czy buty, a raczej pewność siebie oraz znajomość istot tamtego świata. Staruszek doskonale wyczuwał które istoty się nie sprzeciwią, a nawet będą chętne do pomocy, a do których należy być łagodniejszym. Rozmawiał głównie z najsłabszymi mieszkańcami świata duchowego, większośc nie była nawet na tyle świadoma aby formułować swe myśli w słowa, a raczej używały proto-emocjonalnej papki wymieszanej z mową ciała i symbolizmem. Irlandczyk poczuł delikatną woń ozonu. Na chwilę, jeden ułamek sekundy. Poczuł się też nieswojo. Minęło to szybciej niż się pojawiło. Syn eteru poprowadził ich, wiedziony przebłyskiem natchnienia, w miejsce, w którym czuł silna aurę emocjonalną. I sprowadził w cień latarni, pomiędzy zdemolowanym samochodem a płonącym koszem na śmieci leży dwie kobiety oraz dziecko. Klęczał przy nich jakiś człowiek, wyglądał na przestraszonego. Ręce miał we krwi. Healy westchnął smętnie. Nie miał za bardzo wiedzy medycznej, a i magyia życia się go nie imała. Więc on nie mógł pomóc. Ale kto wie czy batiuszka nie poradzi. - Ojcze Iwanie! -krzyknął Patrick, sam z sykiem bólu przyklękając przy leżących osobach, by sprawdzając ich tętno ustalić, czy jeszcze tlą się w nich iskierki życia. Mnich nie wyglądał na pośpieszonego. Kobiety nie wykazywały oznak życia, nie trzeba było do tego magyi. Patrick zauważył, iż dziecko lekko rusza klatką piersiową. Około dziesięcioletni chłopiec. Mężczyzna klęczący przy zwłokach wyglądał na nieobecnego. Szlochał. Miał na dłoniach krew, lecz Patrick nie widział jej nigdzie więcej niż na ubraniach jegomościa. Iwan dostrzegł coś więcej. Fachowo chwycił mężczyznę, czy raczej poprowadził dłońmi jego postawę tak, aby ten się odsłonił, wszak staruszek nie miał dość sił. Tors i ręce jegomościa były zaorane pazurami, w postaci głębokich, lecz nie będących śmiertelnymi, ran. - Potwór - szepnął patrząc błędnie na nich. - Opatrz go, Patricku - Iwan wstał, rozglądając się po miejscu. Zaczął doglądać dziecka. - Raczej… jakiś szaleniec na dopalaczach. Ostatnio… się tacy trafiają.- odparł cicho Irlandczyk zabierając się niezdarnie za udzielanie pierwszej pomocy, korzystając z materiału sukienki i rozerwanej koszuli mężczyzny, jako prowizorycznych opatrunków. Niestety, opatrunki Irlandczyka wyglądały gorzej niż miernie. W zasadzie to co nazwał opatrunkami, było to luźno związanymi szmatami zbierającymi krew. Niektóre mogły być nawet za ciasno związane. Iwan mamrotał coś pod nosem przy dziecku. Irlandczyk zastanawiał się co to za język, przypominał łacinę lub włoski, lecz zdawał się nie być żadnym z nich. Było w tym też trochę rosyjskiego. Healy mu w tym nie przeszkadzał sam zajmując się “poprawianiem” opatrunków, które poczynił. Był na tym bardziej skupiony, niż na słowach batiuszki. Irlandczykowi przypomniały się docinki Mervi o tym, że spał na lekcjach. Chłopiec zaczął oddychać głębiej, spokojnie, rytmicznie. Iwan zabrał się za opatrunki, czyniąc to odrobinę bardziej fachowo, lecz również bez przesadnej biegłości. Wskazał technomancie chłopca, aby się nim zajął. - Ktoś was napadł. Zna pan te kobiet? Duchowny zapytał spokojnie, cichutko. W jego szepcie było coś niepokojące kojącego. - Diabeł… Nie, napadł na mnie. Uderzył mnie, padłem półprzytomny... Potem one… Healy zaczął sięgnięcia po szkiełko i oplecenia je pospiesznie drucikiem. Pogwizdując cicho, zaczął od zbadania stanu mentalnego dziecka i myśli. Dziecko wyglądało na nieprzytomne. Nie do końca w sensie fizycznym, chociaż to też, ale również mentalnie, jakby jego umysł zatrzasnął się od środka. Healy pogłaskał delikatnie dziecko pogłowie, poprzez pierścień wzbudzając delikatny impuls, zachęcając dzieciaka do sięgnięcia do miłych wspomnień, by mógł łatwiej otrząsnąć koszmaru jaki zafundowała mu ta noc. Irlandczyk nie dojrzał widocznej zmiany u dziecka poza głębokim przekonaniem, że jego własna magya działa, ten dowód słuszności powinien mu wystarczyć. Iwan lekko skrzywił się. - Najlepiej byłoby wezwać pogotowie. Zakładam jednak, że nie przyjadą. Daleko mieszkasz? Spojrzał na okaleczonego jegomościa. Pokręcił głową. - Mam samochód… niedaleko.- zamyślił się Healy. - Ale nie przebije się przez blokady… może jednak policja pomoże, jeśli dowiedzą się o sytuacji. - Zadzwonię po ojca Adama. Zobaczymy. Rosjanin odszedł na chwilę, telefon był krótki i treściwy, zwiastując, iż z pomocy drugiego duchownego w tej chwili raczej nici. I wtedy Patrick usłyszał grzmot. Eterometr w jego kieszeni, mierzący fluktuacje pierwszej siły, pękł. Zakręciło się mu w głowie, poczuł też strach. Strach jaki czuje mniejszy drapieżnik przed większym, pierwotną panikę zapisaną w ludzkim DNA. Ojciec Iwan wyglądał na podobnie przejętego. Coś poruszało się ze wschodu na zachód, w kierunku głównych zamieszek. Było blisko, może pięćdziesiąt, sto metrów od nich. Irlandczyk wiedział jedno. Lepiej było tego nie spotkać. Choć… z drugiej strony, jego przekorna natura… chciała zmierzyć się z potężniejszym przeciwnikiem. Sprawdzić się. Nie był tu jednak sam. Byli tu też ranni Śpiący… osoby które należało chronić. Healy rozejrzał się po okolicy za sprawnym, a przynajmniej nie wymagającym za wiele magyi do użycia samochodem. - Pobiegnę po samochód.- zaproponował więc Irlandczyk zwracając się do Iwana. Uznał że nie ma co tłumaczyć sytuacji staruszkowi, który był bardziej wrażliwy duchowo na okolicę od niego. Iwan potwierdził kiwając głową. Wyglądał na zamyślonego. Healy ruszył więc biegiem. Kolano bolało, ale Patrick zignorował jego ból. Był wszak wojownikiem. Ból towarzyszył mu często, ale adrenalina go nieco tłumiła.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:29. |
27-01-2019, 23:11 | #60 |
Reputacja: 1 | Dotarł w końcu do samochodu, który mijali wcześniej. Wygiął drucik wyciągnięty z kieszeni i wsunął go do zamka. Z pomocą magyi i własnych umiejętności odblokował zamek volvo. Potem wsiadł za kierownicę i z pomocą swojej wiedzy oraz magyi uruchomił pojazd i ruszył z miejsca. Prowadził pojazd w miarę ostrożnie. Nie był wszak mistrzem kierownicy, a potrzebowali auta w jednym kawałku. Dojechawszy na miejsce, zatrzymał się przy batiuszce i rannych. - Poradzicie sobie z wejściem, czy będę musiał wysiąść?- zapytał rozglądając się dookoła nerwowo. Coś… niepokojącego było w okolicy… nadal. Iwan pomógł mężczyźnie wejść do samochodu, następnie ruszył po dziecko. Zwłoki zostawił na ulicy. Ranny jegomość wyglądał na spokojniejszego. Mistrz przekazał Patrickowi uzyskany wcześniej adres, jakieś piętnaście minut szybkiej jazdy z tego miejsca. Duchowny również wyglądał na zaniepokojonego. - Wolałbym tego nie spotkać, nie dziś, Patricku. Zgadzasz się? - Ja też nie... zwłaszcza,gdy mamy pasażerów. - ocenił Healy zawracając, by ruszyć do podanego przez Iwana miejsca. Droga była spokojna. Niepokojąco spokojna. Mimo, iż wszystkim udzielał się spokoj wraz z chwilą gdy oddalali się od nienazwanego niebezpieczeństwa, to jednak sam fakt istnienia nieznanej siły był… Dziwny. Zatrzymali się przed niskim blokiem mieszkalnym, mężczyzna mieszkał na parterze. Iwan bardzo nalegał, aby nie dawać mu kontaktu do magów. A Healy się z nim zgadzał. Patrickowi wydawało się, że duchowny tylko błogosławił jegomościa i chciał odejść. Sam Irlandczyk nie opuszczał wozu. Ba, nie wyłączył nawet silnika, jakby był taksówkarzem tylko. Iwan wrócił, wyglądał odrobinę smutno. Irlandczyk do końca nie mógł stwierdzić dlaczego tak uważa. - Rozumiem, że auto zarekwirowane w słusznej sprawie? - Pożyczone. Możemy zostawić gdzieś w okolicy. Lub wrócić nim na miejsce, skąd je wziąłem. - odparł Patrick z bladym uśmiechem. - Możemy. Proponowałbym zostać w tej dzielnicy do świtu. Szkoda, że nie wpadłem na pomysł z autem. Będzie dyskretniej i mobilniej. Osobiście też dowiedziałbym się coś o tej sile. - Duchy nas poprowadzą?- zapytał Irlandczyk ruszając ulicą. Sam bowiem nie wiedział jak szukać tej siły, chociaż… Zatrzymał wóz nagle. Sięgnął do kieszeni po mały kompas który za pomocą zwojnicy połączył z soczewką i gwiżdżąc stuknął parę razy w niego palcem. Wykrywacz burzowego duszka był gotowy. Działał prawie… całkiem dobrze, gdyby nie jeden fakt. Gdy zbliżali się do burzy, zaczynał wariować. Co było też pewną informacją, wszak był to jasny sygnał, że są blisko. Iwan milczał. Jazda była na swój sposób nudna. Wszyscy byli już trochę senni, gdy adrenalina częściowo wyparowała. Dostrzegli ludzi okradających sklep, kogoś próbującego ugasić auto czy grupę pijanych zbirów. Przy drodze, na brudnym zakręcie leżało kolejne ciało. - Wiemy,gdzie szukać?- zapytał Patrick zerkając to na batiuszkę to na kompas, którego igła poruszała się poddana nowemu zadaniu. Healy wiedział, że Iwan pewnie szuka wskazówek w umbrze, ale… on sam nie mógł jeździć bez celu w nieskończoność. - Nie. I wiesz co, Patricku? Nawet mnie to cieszy. Duchowny uśmiechnął się łagodnie. Patrick spojrzał na igłę. Nagle się uspokoiła, zaczynając wskazywać jeden kierunek. - Uciekanie od problemów nigdy nie jest rozwiązaniem.- stwierdził w odpowiedzi Healy ruszając za wskazaniem igły. - Będziemy się tylko poruszać wokół. Postaram się czegoś dowiedzieć. - Yesssir.- stwierdził w odpowiedzi Irlandczyk starając się lawirować w labiryncie uliczek, tak by igła kompasu nie zaczęła wariować. Patrick mógł uznać podróż samochodem za szczyt nudy. Podczas gdy Iwan wydawal się nieobecny, skupiony w jakim ns dziwnym, modlitewnym transie, technomanta prowadził nieśpiesznie pojazd patrząc na wskazówkę „kompasu” aby nie przestawały kręcić się zbyt szaleńczo, ale też – aby nie kręcić się zbyt szybko, co oznaczałoby za bliski dystans do zagrożenia. Tylko, że coś poszło nie tak. Pierwszy zaregował Iwan. Mistrz wybudził się nagle, spojrzał nieobecnym wzrokiem na Patricka, tu na drogę, znowu na Patricka. Był blady i spocony. Zajęło mu kilka chwil nim odzyskał rezon. - Zawracajmy – nie poprosił, wręcz rozkazał. Patrick zrozumiał o co chodzi później niż staruszek. Kompas momentalnie zakręcił do absurdalnej prędkości po to aby złamać się w pół. Gnom-wynalazca prychnął z tylnego siedzenia. Wyglądal na zestresowanego. - Najpewniej umrzesz młodo, ale proszę, nie dziś. Syn eteru prawie nie poznawał swego avatara. Czuł jego strach, w tej wspólnej płaszczyźnie łączącej człowieczeństwo z nad świadomym ja, kiełkowało prawdziwe, przeraźliwe przerażenie. Strach nie był obcy, raczej swojski, tak jakby ktoś podpalił składowisko przerażenia zagnieżdżone w głębi ludzkiego umysłu – pamiątkę po pierwszej ciemności i jej drapieżnikach których obwiali się prymitywni ludzie. - Oj tam… odrobina ryzyka jeszcze nikomu nie zaszkodzi…- zaczął zawadiacko Irlandczyk, ale wtedy... dojrzał na środku drogi nieśpiesznie wędrującą nastolatkę. Stała tyłem do samochodu, nie wyglądała przerażająco. Zwykła dziewczyna. Była przerażająca. Healy zatrzymał się nagle, założył wygrzebane okulary na nos sięgnął po jedno ze szkiełek mocując je na oprawce i zsuwając szkiełko na lewe oko, by gwiżdżąc spojrzeć na dziewczynę przez Umbrę. Najpierw Patrick spojrzał w duszę dziewczyny. Założył okulary, uruchomił je i wytrzeszczył oczy. Nie mógł opisać tego co widział, gdyż po kilku sekundach prawie tego nie pamiętał. Zrzucił w jakimś dziwnym spazmie rekwizyt. Świat wrócił do normy. Widział coś, co wymykało się jakimkolwiek formą opisu, coś ekstremalnie niepodobnego do czegokolwiek co widział, coś bardzo obcego. Kształt który nie mógł istnieć, kolor jakiego nie było. Lecz daleko było w tym od zachwytu niesamowitością, raczej umysł bronił się przez nienazwanym. Iwan spojrzał na technomantę stanowczo. - Nie pora dziś na zgrywanie bohaterów, dość już zrobiliśmy. - To co robimy? Jest przerażająca… ale… niekoniecznie musi być wroga.- ocenił Healy zaciskając dłonie na kierownicy. - Odwrót - duchowny nie wyglądał na kogoś, kto w tej chwili czuje potrzebę tłumaczenia się. - Yeessir.- Patrick dał ostro na wstecznym, obrócił samochód i nacisnął pedał gazu, by oddalić się stąd jak najszybciej. W lusterku wstecznym dojrzał jak dziewczyna obraca się w ich kierunku i lekko przekrzywiła głowę, uśmiechając się. Miała błękitne oczy. Chociaż nie mógł tego dojrzeć, Patrick był pewny. Powoli dojeżdżali już do blokady, gdy Patrick spytał. - Co to właściwie było? - Chciałbym dokładnie wiedzieć - duchowny nie wyglądał na spokojnego - wydaje się mi, że spotkał to już Gerard. - I walczył z tym?- zapytał Healy i westchnął.- Może lepiej ściągnąć tu Technoludków i niech oni się z tym użerają… a jak skończą, to wtedy zaatakować? - Nie walczył. Opowiadał o tym na zebraniu. Nie sądzę aby ściąganie tu Unii było najlepsze. My też jesteśmy obrońcami. Potrzebujemy tylko więcej informacji. - My jesteśmy zwiadem, a tu potrzeba sił głównych.- Healy nieco bardziej sceptyczny co do ich możliwości taktycznych.- No.. ale… skoro potrzebujemy informacji, to jak je chcemy zdobyć? - Dowiedziałem się już trochę. To coś wyglądało mi na wręcz absurdalnie potężne. Na tyle, że rzeczywistość nie byłaby w stanie znieść go w prawdziwej formie… zbyt długo. Czułem rezonans - Iwan przerwał - jakby krwawo-mięsny. Pachniało ozonem. I czymś jeszcze. To teraz wiem. Będziemy musieli przedyskutować dalsze działanie. Mamy sporo możliwości, popytać większe, lokalne duchy, sprawdzić czas, zobaczyć czy wiedzą coś o tym wampiry lub Opustoszali. Iwan uśmiechnął się lekko. Położył dłoń na ramieniu Patricka, w założeniu miało wyglądać to jako dodanie otuchy. W praktycy wyszło odrobinę protekcjonalnie. - Kilkoro adeptów formułowało Radę Dziewięciu. To my jesteśmy głównymi siłami. Nawet teraz, gdybyśmy jednak byli zmuszeni do walki, dałbym nam sześć szans na dziesięć. - Może i tak. Niemniej co teraz. Gdzie jedziemy? I jak przejedziemy przez blokadę w skradzionym wozie? Ja bym radził go, gdzieś tu zostawić i przejść na piechotę. Pewnie nikogo tu nie wpuszczają, ale za to chętnie wypuszczą.- ocenił sytuację Healy. - Zgadzam się. Do domu dotarł tak po kwadrans po drugiej. Swoim samchodem, bo pożyczony zostawił w okolicy blokady. Był zmęczony i było późno. Więc nie zadzwonił do Mervi. Ona też pewnie była zmęczona. Uznał, że zrobi to jutro. Tak jak wiele innych rzeczy. Miał spotkanie z Mervi umówione, które musiał pewnie uzgodnić ponownie, po tym co się stało tej nocy. I może Klausa odwiedzić i może przy samochodzie popracować i może... Właściwie nie wiedział co będzie jutro. Z pewnością układ sił w mieście tej nocy uległ przetasowaniu. Ktoś zginął, ktoś przeżył, ktoś urósł w potęgę. A oni... byli w czarnej dupie. Niby napotkali jakieś "zagrożenie" czymkolwiek była ta dziewczyna... Ale czy na pewno. Owszem ta istota była niebezpieczna, ale nie była agresywna. I czy była groźna dla miasta? Przecież Lillehammer wydawało się całkiem spokojnym miastem, gdy wampiry nie próbowały się rzucać sobie bladych gardeł. O tym trzeba będzie pogadać, może z wicemitrzem J.? Może... Irlandczyk był zbyt zmęczony, by się nad tym zastanowić. Umył twarz i zwalił się do łóżka pozbywszy się jedynie ubrania z górnej części ciała. Spodnie pozostały na tyłku, a rewolwer... cóż, trafił pod poduszkę. Na wszelki wypadek.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:27. |