Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-05-2019, 13:43   #81
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
A NASTĘPNEGO DNIA...


Mervi od poranka zauważyła, iż Eutanatos nic nie jadł i bardzo mało pił - ograniczając się do wody. Wstał dużo wcześniej od niej, na tyle, iż zdążył jeszcze podjechać na miasto gdy ona odsypiała ciężko noc pełną wycieńczające gorączki, dreszczy oraz dość niespodziewanego bólu wątroby.
Zdążyła się już przyzwyczaić do pozornej małomówności Tomasa która w połączeniu z typowym dla niego, zimnym, grobowym tonem stwarzała wrażenie nieprzystępności. Kilka razy nawet zapomniała się, iż w sumie dało się z nim zwyczajnie porozmawiać…
- Mervi…
Odezwał się nagle znad komputera w którym pisał pewne spostrzeżenia, z tego co mówił, w zakresie zebrania, lecz nie do końca mu wierzyła.
- Pora chyba na zajęcie się twą kondycją fizyczną - nie odwracał wzroku od ekranu.

Adeptka nie była pewna czy w tym momencie powinna się cieszyć z nadchodzącej ulgi, czy martwić tym, co mógł planować Eutanatos...
- Wiesz... To zdanie brzmi niepokojąco. Zupełnie jakby wymawiał je jakiś boss mafii nad skrępowanym biedakiem...
- Wybacz - uśmiechnął się smętnie do ekranu, następnie odwrócił się w jej stronę - przyzwyczajenia z poprzedniej pracy.
Mag wstał od komputera.
- Bardzo cieszy mnie, iż nie nalegałaś na leczenie. Ciężar oczyszczenia jest ważny, lecz to nie powód aby torturować nim się w nieskończoność. Szczególnie gdy mamy ważniejsze rzeczy na głowie, a ty jesteś potrzebna fundacji.
Na chwilę zatrzymał. Chyba chciał zrobić sympatyczną minę, średnio mu to wychodziło.

- Mogę całkowicie oczyścić twe ciało z toksyn, zniszczyć u podstaw ich pragnienie w aspekcie fizycznym. Nie będą ci groziły żadne objawy fizyczne, chociaż musisz być świadoma dwóch rzeczy. Umysł ma sporą władzę nad ciałem, więc może ci się wydawać, że coś jest nie tak. Zawroty głowy, potliwość, czasem objawy układu pokarmowego. Wszystkie objawy jakie może spowodować stres, dalej będą się pojawiać, a rzucanie uzależnienia jest dość stresujące.
- Jest też druga sprawa. Jeśli oczyszczę twój organizm, a ty wrócisz do ćpania, to najpewniej przyćpiesz tyle ile zawsze. W takim wypadku, dla świeżego organizmu, będzie to złoty strzał.

- Zaczynam się zastanawiać, czy jednak nie odradzasz tej odstawki lub leczenia, ale nie martw się - jeżeli znowu zacznę ćpać to będę dawkować rozważnie. - uśmiechnęła się z lekką nerwowością.
- Nie dasz rady - Eutanatos odpowiedział jej zimnym głosem. - Jeśli zechcesz wziąć znowu, umysł będzie potrzebował więcej. Nie tyle ile poprzednio, jednak ciało ma na to wpływ, lecz dużo więcej niż zniesiesz. Jeśli pękniesz w pierwszej decyzji aby znowu ćpać, gwarantuję ci, nie powstrzymasz się aby zażyć więcej, gdy to co weźmiesz nie starczy.
Mag był poważny. Śmiertelnie poważny.
- Pięknie... - westchnęła - Obrazisz się, jeżeli kiedyś pojawię się przy tobie z karteczką "pomocy"? Zastanawiam się właśnie czy nie pozostawić w uśpieniu programu 911 po prostu, na krytyczną sytuację...
- To standardowa rzecz w każdej grupie leczenia uzależnień. Z tego wziął się termin grup wsparcia, aby o dowolnej porze zadzwonić do innego członka W prawdziwych grupach zawsze przyjeżdżają wtedy dwie osoby - zamyślił się - szczegóły. Zdecydowałaś?
Mervi wyglądała na prawdziwie zestresowaną koniecznością podjęcia takiej decyzji... choć wiedziała, że była ona ważna.
- Jeżeli tego nie zrobimy, to może się to jeszcze mocniej odbić na zdrowiu, prawda?
- Wtedy będziesz musiała podjąć zwyczajną terapię, jak każdy śpiący, łącznie z wyborem zamiennika. Będziesz też mniej użyteczna dla fundacji, jeśli jeszcze w niej będziesz.
- Jak przedawkuję śmiertelnie to na pewno nie będę... - mruknęła.
- Wszyscy podejmujemy ryzyko - kiwnął głową w oczekiwaniu.
- Nihil novi... Zgadzam się.
- Dobrze.

Eutanatos poszedł do okien, powoli zasłaniając je. W tym czasie mówił.
- Rozbierz się. Masz szczęście, że nigdy nie darzyłem szczególną sympatią tradycyjnej akupunktury, zatem obejdzie się bez igieł. Zaczniemy od pleców.
- Będzie bolało, doktorze? - kobieta uśmiechnęła się bez siły, jednocześnie rozbierając się jak chciał Tomas.
- Trochę, bardziej może być dziwnie - Tomas przyznał spokojnie - jeśli nigdy nie swędziała cię trzustka lub nie miałaś wrażenia, że nerki zmieniły się ro robaki i zaczyną pełznąć łaskocząc serce, to masz okazję.
- Nowe doświadczenia zawsze w cenie... - westchnęła.
- Połóż się na kanapie, na brzuchu - Tomas polecił spokojnie - spróbuj przy tym się trochę rozluźnić.

Mag poczekał aż technomantka wykona jego polecenie. Stanął nad nią, kilka chwil obserwował. Mervi słyszała, jak oddycha... dziwnie. Raz dyszał szybko, rytmicznie hiperwentylując się, następnie czynił głębokie, powolne wdechy.
Eutanatos zamachnął się pięścią prosto w kręgosłup technomantki. Na moment spięła mięśnie w prostym odruchu obronnym. Co on wyprawiał?!
Fala przyjemnego ciepła rozeszła się wzdłuż kręgosłupa, sięgając żeber, podstawy czaszki oraz miednicy. Kobieta dosłownie czuła przyjemny żar płynący z tych kości. Nie poczuła też ani uderzenia, ani nawet dotyku eutanatosa. Dopiero po chwili poczuła zimne palce maga ugniatające jej łydkę. Trochę zbyt mocno, boleśnie wbijał palce jak pazury. Czuła skurcze.
- Rozluźnij nogę - polecił spokojnie.
Ból trochę zelżał… czy po prostu przestała czuć nogę. Po chwili drugą. Poczuła rozpaloną, niemal gorącą dłoń eutanatosa dotykającą całą powierzchnię jej łopatek. Swędziały ją płuca, wątroba piekła. Miała wrażenie, że po skórze chodzi jej tabun robaków.
Tomas pomógł jej przewrócić się na plecy. Poprosił aby wyciągnęła do przodu ręce. Mag obejrzał pod kilkoma kątami jej ramiona, ścisnął w kilku miejscach, aż zaczęła czuć zawroty głowy.
- Ręce na dół.
Polecił spokojnie. Kciukiem dotknął jej czoła, potem obojczyka, skroni, lewego żebra, kostki u nogi. Zamyślił się czyniąc ten dziwny gest. Położył dwie ręce na brzuchu Mervi. Jedna wydawała się paląco, acz przyjemnie gorąca, druga - chłodna jakby wyciosana z zimnej stali.
Coś dziwnego pojawiło się na twarzy maga.
- Poczekaj.
Polecił, wychodząc z pokoju. Ciekawe gdzie miała uciec gdy nie była pewna czy jej nogi nie mają czucia czy też faktycznie są sparaliżowane? Mrowienie skóry przeradzało się w uczucie dziwnie przyjemnego, osobliwego jakby złuszczania się jej - jak schodzący naskórek po zbyt długiej kąpieli - mimo, iż nic takiego się nie działo.
Eutanatos wrócił trzymając coś w dłoni. Przyłożył zawinięty w pięść symbol do swej klatki piersiowej.
- Napnij mięśnie brzucha. Daj opór.
Mocno nacisnął dłonią jej brzuch. Zabolało, zabolał wysiłek, zabolała siłą jaka mężczyzna włożył do tego. Miała wrażenie, iż coś pełza w środku jej ciała - jakieś drażniące wicie z trudem omijające nerwy, czasem powodując łaskotanie (łaskotanie nerek?), czasem pieczenie przepony, wrażenie ucisku serca czy dotykania płuc. Tomas lekko poczerwieniał na twarzy z wysiłku. Oderwał dłoń od jej brzucha, zaczynając uciskać okolice trzustki.
Ponownie dotknął jej kostki, lewego żebra, skroni, czoła, a na koniec, położył na jej splocie słonecznym… kość. Jakby z ludzkiej dłoni. Kilka chwil ciszy.
Mervi czuła się nieswojo.

Mag chwycił kość w dłoń.
- Gotowe - uśmiechnął się blado - chwilę nie wstawaj, możesz przez pewien czas mieć problemy z czuciem w dolnych partiach ciała. Objawy ustąpią do kwadransu, zawroty głowy… Lepiej nie pij dziś mocnej kawy.
Wyglądał na bardzo zadowolonego ze swych dokonań. Mervi szczerze mówiąc nie czuła poprawy, ale cała adrenalina związana z tą sytuacją skutecznie znieczuliłaby wszystko. Zobaczymy pod koniec dnia na ile magya Tomasa zadziałała.
- Pozwoliłem sobie coś ci zabrać - przyznał szczerze podając jej koc do okrycia się.
Mervi odkryła się otrzymanym kocem, utrzymując poważną minę. Zapytała powoli.
- Czy w takim razie... - wzięła głęboki oddech - ...myśmy coś... no wiesz. Bo z twoich słów taki obraz się buduje.
Tomas wyglądał na zaskoczonego.
- Wziąłem sobie raka. Małe skupisko, tuż nad trzustką, dałoby o sobie znać za kilka, może kilkanaście lat - odpowiedział spokojnie.
- Och. Dzięki wielkie. - uśmiechnęła się z ulgą - Po tym dyszeniu można było wiele wnosić. - dodała z rozbawieniem.
- Nigdy nie widziałaś ekspresyjnej medytacji? - zapytał lekko speszony - Na przykład haka.
- A także takie praktykujesz? Ja tam wolę medytować nad rozwiązaniami matematycznymi. - uśmiechnęła się z wesołością.
- Myślałem, że rozwiązań się używa, a nie medytuje nad nimi - trudno powiedzieć czy Eutanatos żartował. - Idę schować moją zapłatę - odpowiedział ruszając z kością w dłoni ku innemu pomieszczeniu.
- Tomas? Po co ci ta kość była? - zapytała jeszcze.
- Rak. Dałem go na przechowanie przyjacielowi - eutanatos uśmiechnął się pod nosem.
- Czy ten przyjaciel jeszcze żyje? Ten, którego to kość? Czy to kość jest kumplem? No i... - spojrzała ciekawsko - Na co ci rak?
Mag nie odwrócił się, dając jasno do zrozumienia, iż nie ma zamiaru jej dokładnie tłumaczyć.
Mervi już dłużej nie męczyła Tomasa w tej kwestii. Nie teraz przynajmniej. Westchnęła jedynie lekko, gdy zrozumiała, że teraz nic nie ugra. Ważniejsze było w tym momencie poinformowanie Firesona o dokładnej godzinie spotkania (bo chyba tak dokładnie to mu wtedy nie podała...) oraz zbadanie co siedziało jej w głowie, gdy atakowała Patricka... Sądziła, że to samo, co w momencie zabójstwa mikrofalówki.

Jaki wtedy miała thought process?
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 26-05-2019, 17:27   #82
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Mervi była przekonana, że nigdy nie lubiła autohipnozy. Mogła śmiać się z Tomasa i tego głośnej medytacji, musiała jednak przyznać, iż był to chyba zdecydowanie wygodniejszy sposób od oglądania od pół godziny migającego wszystkimi kolorami tęczy ekranu (program nazywała dość dowcipnie zagładą epileptyków) podczas gdy kamera skanowała mimikę oraz siatkówkę uzupełniając model podświadomości. Dane na bieżąco strumieniowano do algorytmu estymującego.
To wszystko tylko po to aby dowiedzieć się co chodziło jej po głowie w nocy, gdy uderzyła Patricka łomem.
I to wszystko… prawie na nic. W modelu panował ogólny bałagan, rozgałęzienia gałęzi predykcyjnych ciągnęły się długo dając zupełnie zwariowane, nieprawidłowe wartości, a jednocześnie ich parametry ciągle oscylowały w wartościach nie pozwalających programowi pominąć tych wersji. Kompletny nieład., brak myśli przewodniej oraz użytecznej informacji.
Jednakże przebudzona wyciągnęła z tego istotny wniosek.
Tamtej nocy, w jej głowie panował CHAOS.

***

Leif zapadł w spokojny sen. W ostatniej chwili gdy oddawał się w objęcia siostrze śmierci, wydawało się mu, że słyszy jakiś głos, wołający z oddali, czuły lecz władczy. Dobiegał jakby z wielkiej odległości, nie mogąc się doń przebić.
Zignorował go. Kiedy jeszcze wszystkie rany po bitwie nie zagoiły się, gdy stracił Freję oraz w momencie rozmowy z dziwną istotą, potrzebował chwili dla siebie. Niezmąconego spokoju.
Czy mówiąc wprost, na tę noc miał już wszystkie powyżej dziurek w nosie.

***

Klaus przybył na naradę jako jeden z pierwszych, miał zatem okazję na krótkie, niezobowiązujące zapoznanie z Adamem Firesonem. Wirtualny adept zrobił na nim specyficzne wrażenie, wydawał się w podobny sposób do naukowca wycofany (czy raczej – nie przystający do społeczeństwa), a jednocześnie chyba lepiej sobie z tym radził. Pochwalił Klausa za sprawne pióro, stwierdził, iż czytał jego prace…
...po czym pozwolił sobie dodać, iż jest to całkiem przyjemna beletrystka. Inny słowy, nie potraktował syna eteru poważnie. Widać było, iż ma nawet chęć na dyskusję, gdyby nie pojawianie się Mervi w towarzystwie ponurego Tomasa. Fireson udał się się im na przywitanie.
Przystanął, nachylił się nad dziewczyną i zaciągnął nosem.
- Pachniesz dupą szatana.
Stwierdził zamiast przywitać się. Wirtualna adepta nie zdążyła nawet zmarszczyć czoła, gdy na zebraniu pojawił się Patrick, dołączający do ich grona.
- Kąpaliście się w tym samym bajorze?
Fireson zapytał z dziwną powagą patrząc raz na Marvi, a raz na Irlandczyka. Ostatecznie wzruszył ramionami.
- Zresztą, nie moja sprawa – przelotnie spojrzał na Tomasa, następnie odchodząc od nich aby złapać przed zebraniem Jonathana, widać było mi pilne.

***

Na zebraniu pojawili się wszyscy magowie za wyjątkiem Inkwizytora oraz mistrza Einara. Ten drugi, ustami Jonathana przeprosił za nieobecność tłumacząc się opieką nad uczniem. Możliwe też było, że po prostu Jonathanowi nie w smak była obecność potężniejszego hermetyka, a Einar w ten sposób został albo usunięty albo wyświadczał mu grzecznościową przysługę.
Iwan wyglądał na kogoś, kto dźwiga jakiś wielki ciężar. Dużo to mówiło o jego postawie, widać należał do tego typu ludzi którzy są tym silniejsi im więcej położyć im na barki. Prezentował się dumnie, spokojnie i w jakiś ukryty sposób – strasznie. Zajmujący obok niego miejsce Jonathan mógł żartować i być miłym gościem, a jednocześnie mistrzem. Do starego dochowanego to nie pasowało. Był trochę jak posąg, a trochę jak obnażono broń.
- Sprawy w mieście potoczyły się dużo szybciej niż początkowo przypuszczałem.
Zaczął pewnie, nie pozostawiać wątpliwości kto będzie prowadził dzisiejszą naradę. Tradycyjnie, poprosił wszystkich o krótką modlitwę lub chwilę milczenia.
- Wczorajszej nocy odszedł od nas Gerard Guivre, Inkwizytor Niebiańskiego Chóru, Mistrz Pierwszej, wspaniały mistyk oraz nieustraszony wojownik stojący na straży stada. Towarzyszyłem mu w jego ostatnich chwilach, a wraz z asystą Patricka zadbaliśmy o zatarcie nadnaturalnych śladów.
Rosjanin zręcznie pominął udział Klausa lub Adama, widocznie dając im do zrozumienia, iż stanie na warcie nie oznaczało wartej wspomnienia pomocy. Mistyk zrobił pauzę, dając zgromadzonym czas na przemyślenie informacji.
- Gerard został śmiertelnie ranny podczas starcia z istotą określaną przez nas jako burzowa istota. Zajmę się Szymichowskimi formalnościami. Przed odejściem, Gerard udzielił mi szeregu informacji. Na istotę natknął się przypadkowo podczas śledztwa związanego z seryjnym mordercą grasującym po Skandynawii. Przedstawiała się w postaci niewysokiej, rudej nastolatki o kręconych włosach. Dziewczyna miała nie więcej niż piętnaście wiosen. Jest to ważne, podczas poprzedniego spotkania Gerard wspomniał o tęgim jegomościu.
Iwan zaplótł place.
- Gerard stwierdził, iz w walce czystko fizycznej nie miał szans. Istota była tak szybka, iz zdawało się mu, iż myśli wolniej niż ona się porusza, a siłą wybiła dziurę w murze. Magya sił nie dała rady. Dopiero czyste uderzenie pierwszą siłą dało jakikolwiek efekt, lecz był tylko pozorny. Co ważne, Gerard nie zdołał jej spłoszyć. Zostawiła go na śmierć z premedytacją. Czuł też, iż jest w stanie zmieniać kształty, lecz z jakiegoś powodu nie czyniła tego w jego obecności.
- Chciałbym abyście pamiętali o ofierze naszego przyjaciela oraz mieli się na baczności. Jest to pierwsza, i mam nadzieję ostatnia ofiara z naszej strony w tym mieście. Sprawy toczą się szybko, robi się naprawdę niebezpiecznie.
Iwan rozdał magom teczki pełne kserokopii ręcznie pisanego dokumentu. Powiedział, iż jest to raport po wczorajszym spotkaniu z wampirami. Jonathan wyglądał na lekko zaskoczonego, lecz nic nie powiedział. Chyba ważył ewentualną awanturę ze sprytną, ponurą atmosferą związaną ze śmiercią Gerarda.
Duchowny wyłożył magom dokładnie przebieg spotkania, nie pomijając znaczących szczegółów. Wyjaśnił, iż w raporcie mają to samo, w razie gdyby podczas dyskusji chcieli odwołać się do części wydarzeń.
- Tak wyglądała narada. Z tego miejsca proszę aby każdy wrobił w sobie odruch spisywania informacji. Będzie to korzystniejsze na narady, jak mi wiadomo, wszyscy mają wiele do przekazania. Pozwolę sobie jednak jeszcze trzymać głos. Wraz z Patrickiem odkryliśmy, iż pośród wampirów z Sabatu panoszy się specyficzna zaraza. Przypomina formą agresywnego nowotworu, jednocześnie pogrążając umysł w obłędzie. Wampir z którego jaźni wydobyłem skrawki informacji, nie był się tyle zarażenia, co niepokoili go zarażeni. Wygląda to jakby nabywali agresywności, czy nawet potencjału bojowego.
- Zapewne interesuje was moje zdanie. Sądzę, że wszyscy obecni się zgodzą – spojrzał ukradkiem na Jonathana – iż w obecnej chwili powinniśmy wstrzymać się wobec jawnego okazywania wsparcia Camarili oraz Sabatowi. Jeśli jednak będzie trzeba podejmować współpracę, związaną z różnego typu działaniami, rekomenduję rozmawiać z Camarilią. Mówiąc działania, nie mam na myśli angażowania się w konflikty czy walkę, lecz zwykła działalność.
Jonathan wyrwał się z zamyślenia.
- Nie będę teraz wspominał dlaczego pomięto mnie na zebraniu – pokręcił głową z niesmakiem – lecz rad byłbym wysłuchać wieści od pozostałej części Fundacji, przed omawianiem spraw. Szczególnie, iż mamy nowego gościa.
- Słuszna uwaga, Mistrzu – Iwan protekcjonalnie kiwną głową. - Adam Fireson, tak?
Zmierzył wzrokiem wirtualnego adepta.
- Tak – odpowiedział cicho – znaczy… Tak. Chyba nie mam w tej chwili nic fajnego do powiedzenia – rozejrzał się po sali.
- Dobrze – Iwan westchnął cicho. - Zatem jak zaproponowano, kto zechce pierwszy podzielić się informacjami?
- Ja – Jonathan zaczął twardo. - Pozwoliłem sobie sprawdzić kilka kwestii. Sabat nie tylko fizycznie walczy z tutejszymi wampirami, nawet jeśli uznałbym, iż tylko jedna dziesiąta wszystkich większych incydentów i nagłych zgonów to kwestia wampirzej wojny, to i tak byłoby aż za dużo. Lokalni przedsiębiorcy, porachunki grup przestępczych, nowe szantaże, policja, spalenie starego tartaku, śmierć zastępcy komendanta, ruchy spółek podkupujących lokalne przedsiębiorstwa, do tej pory dobrze prosperujące i nie mające celu sprzedaży… Wyjątkowe silne wzmożenie. Dużo czasu zajęły mi formalności z Horyzontem – hermetyk wyglądał jakby bardzo próbował nie tłumaczyć się – lecz miejmy nadzieję, że był to ostatni list. Mam też trop miejsca potencjalnego węzła, niestety obszar poszukiwań jest dość duży. Wygląda jakby był pod ziemią. Głęboko. Poeozmawiamy o tym potem. Tomasie?
Jonathan tym małym gestem wywołania eutnatosa chciał jakby przejąć dowodzenie, w tej małej kwestii prowadzenia narady.
- Mervi została zaatakowana – Tomas powiedział ze standardowym, kamiennym wyrazem twarzy. - Pozwolę jej mówić o szczegółach. Posprzątaliśmy, urobiliśmy też policję. Mam kontakt z jednym oficerem, facet widział w życiu masę gówna, domyśla się nawet istnienia wampirów. Sądzę, że jest bliski bycia akolitą. Nie odkryłem przed nim kart, lecz bardzo szczerze porozmawialiśmy. Po tym co mówił ojciec Iwan, sądzę, że w policji trzęsie ten sam Olaf który przedstawił się jako zastępca księcia. Dodatkowo dużym burdelem w mieście zarządza wampirzyca. Sporo dziewczyn to ghule, ale jakby nie do końca. Wampir ma bardzo słabą krew albo jakiś problem z nią, nie trzyma tyle ile powinna. Nazywa się Maria, dziewczyny zwie sierotkami czy siostrzyczkami, coś podobnego… Jest raczej wycofana z polityki.
Waleria przysłuchiwała się mu. Gdyby nie ziołowy napar, byłaby nieco zbyt spięta niż powinna. Milczała jednak.
- Wirtualni adepci mają węzęł – powiedział nagle Fireson. - Oczywiście, będziemy starać się udostępniać jego zasoby.
Uśmiechnął się pod nosem chytrze. Wirtualni adepci mają węzeł, nie fundacja, nie paznokcie lokalizacji – zdawały się mówić tańczącego w jego oczach ogniki.
Iwan spojrzał nań krytycznie, po chwili wymienił spojrzenie z Jonathanem. Patrick mógłby przysiąc, że mistycy chyba jakoś rozmawiali.
- Rozumiem, acz nie pochwalam – Jonathann zaczął chłodno.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 26-05-2019 o 21:47.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 03-07-2019, 11:46   #83
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poranek nadszedł zdecydowanie za szybko. A sam Healy obudził się bez humoru. Wczorajszy wieczór i noc obrzydziły mu nieco magyiczny półświatek Lillehammer.
I zdecydowanie nie miał ochoty iść na dzisiejsze zebranie. Ale wyboru nie miał.
Gorąca kawa, podlana odrobiną alkoholu pozwoliła się Healy’emu nieco poprawić sobie nastrój i całkiem się rozbudzić.
Nadszedł czas na relaks poranny. Ten przybrał lformę pracy. No… może nie tyle roboty na zlecenie, co majsterkowania z pomocą magyi. Z odrobiną co prawda, by ułatwić sobie. Healy miał zobowiązanie do zrealizowania i trochę czasu do zabicia. Tak więc zabrał się za robotę.
Narzędzia miał na podorędziu. Cały warsztat w zasadzie. A że nie tworzył talizmanu, a tylko kształtował nieznacznie materię to uzyskał dość… przyjemny dla oka efekt.


Przypinkę w kształcie koniczyny. Ładną nawet. Healy rozważał czy jej nie zakląć w talizman, ale… ostatecznie odłożył to na później nie bardzo wiedząc jaki talizman chciałby uzyskać.
No i czas… mnóstwo go zmarnował tworząc taki drobiażdżek.
Potem zadzwonił do Alicji. Rozmowa była krótka, bowiem Irlandczyk nie miał za wiele do powiedzenia, a i nie chciał przeszkadzać Norweżce w tym co robiła.
Ot, wypytał ją o jej plany na następne dni i zapytał o możliwość następnego spotkania. Sam jednak nie miał zbyt dobrych wieści dla niej.
Praca… praca… praca…
Niestety przybycie do nowego miasta i założenie firmy zajmowało Healy’emu sporo czas. Tak się przynajmniej Irlandczyk tłumaczył i… było w tym sporo racji. Sytuacja w Lillehammer była skomplikowana i czasochłonna. Wyglądało na to, że nie mieli czasu na spokojne badanie okolicy. A Fundacja, mimo że w sumie raczkująca dopiero, musiała się zmierzyć z poważnym zagrożeniem. Nic dziwnego, że Technokracja trzymała się z dala od Lillehammer.

Healy więc zadzwonił tylko po to, by podtrzymać kontakt ze swoją znajomą. Bo w tej chwili nie miał czasu na spotkanie. Nawet na kawę. Może po spotkaniu z magami? Może wtedy?
Dziewczyna była speszona tym, że się odezwał do niej. I lekko zaskoczona. Dość długo przyszło jej na zebranie się do przyznania iż planowała potrzymać Patrica w niepewności. I zadzwonić dopiero wieczorem. Zepsuł więc jej plany. I być może plany na ewentualną randkę?

Na razie jednak nie mógł ani zaproponować, ani sam zgodzić się na propozycję. Na razie mógł porozmawiać z nią, a potem… zabrał się za porządkowanie domu, podsumowując w głowie swoje niedoszłe plany. Na razie nikt się tutaj nie włamał, ale… ostatnia próba przyzwania strażnika dla jego chatki okazała się katastrofą. Zainstalowanie elektronicznego nadzoru… nie bardzo mu leżało, z uwagę na Mervi. Dziewczyna była dość wścibska i nie chciał dać jej możliwości podglądania siebie. Na produkcję latających mierników kwintesencji nie było już czasu, ani chyba potrzeby. Byli na wojnie… nie czas na długie badania.
Byli na wojnie, a Healy był zniechęcony swoją małą “armią”. Miał złe przeczucia po tym całym wybuchu drugiego Syna Eteru.

No i miał na głowie zakupy. Bo lodówkę trzeba było zapełnić. Magyia magyią, a jeść nadal trzeba.


Na spotkanie z innymi magami Healy przyszedł ubrany luźnie, acz z nowym dodatkiem do stroju.Koniczynową przypinką w klapie marynarki. Irlandczyk nie był obecnie w dobrym humorze. Widać było rozczarowanie na jego twarzy. I ciężko było mu ten fakt ukryć.
Przysłuchiwał się bez entuzjazmu całej przemowie. Rewelacje na temat węzła też nie wzbudziły zainteresowania Syna Eteru, tylko zasmucenie. Wiedział co to oznacza… spory i kłótnie o dostęp do węzła. Ostatnie czego potrzebowali w tej sytuacji. Healy wiedział jak ważny jest węzeł dla magów, ale… nie mieli komfortu spokojnej okolicy, by mogli się o niego kłócić.
Technomantka zaś słuchała przemowy Iwana z pozornym znużeniem. Mogła teraz tyle robić, a rewelacje mistyka rewelacjami nie były... choć wieść o śmierci Inkwizytora zmieniła znudzenie na poważniejszy wyraz. Niemniej to stwierdzenie, że było jakieś quasi-tajemne spotkanie z Camarillą spowodowało kiełkującą w Mervi złość. Nie odezwała się jednak ni słowem, jedynie nie spuszczając wzroku z Iwana.
Gdy zaś Fireson powiedział swoje, na co Jonathan zareagował... Po prostu musiała przeszkodzić hermetykowi w dalszych słowach.
- Przecież musiało w Lillehammer zostać jeszcze wystarczająco soczku. - wtrąciła zupełnie niewinnie zwracając spojrzenie na Jonathana - Nikt z pragnienia nie umrze w końcu.
- Kto wie czy nie mając pod ręką większych zasobów vis, Inkwizytor nie przeżyłby starcia, skoro to właśnie pierwsza okazała się najskuteczniejsza.
Hermetyk z lekkim smutkiem w głosie rozmieszanym z irytacją odpowiedział kobiecie. W jakimś sensie miał rację, gdy stracili członka fundacji, a ona była po spotkaniu z wampirami (porwania Walerii nie mogła też pominąć, nawet gdyby chciała) zasoby były na wagę życia.
Klaus czuł się źle. Wina zjadała go kawałek po kawałku odkąd tylko wrócił do domu. Pamiętał jak cała fundacja potrafiła zakrzyczeć Walerię o kontakt z Sabatem bez wiedzy Fundacji, a sam razem z Iwanem i Patrickiem zrobił to samo z Camarillą.
Uwaga Jonathan wyrwała go z zadumy.
- Wybacz mistrzu, ale obawiam się, że branie zasobów za zakładnika będzie normą, zważając, że kooperacja i zaufanie są tak słabą częścią tej fundacji. - to wypowiadając spojrzał na Iwana.
Healy spojrzał z byka to na Klausa, to batiuszkę. Po czym podsumował całe te “przekomarzanie”.- Targujecie jak przekupki.
Machnął ręką dodając. - Węzeł węzłem. Vis zwisem. Duperele… Wampiry się tłuką lub próbują porywać członkinie naszej małej społeczności. Coś prastarego łazi po mieście i może narobić kłopotów i nam i Śpiącym. Nie próbowaliśmy dotąd nawiązać kontakt z miejscowymi magami. Mamy więc ważniejsze sprawy do omówienia… niż skakanie wokół węzła.
Jonathan lekko skinął głową w stronę Irlandczyka.
- Węzły są bardzo istotnym elementem globalnej strategii Rady. Niestety, Klaus ma rację. Pozwolę sobie jednak nie ciągnąć tego tematu. I Patrick ma rację, najgorsze co możemy zrobić to pogrążyć się we wzajemnych oskarżeniach.
- Jednakże - Iwan zaczął twardo wlepiając ołowiane spojrzenie w Firesona - ciągłe nadstawianie drugiego policzka w naszym przypadku nie jest obiecujące. Polecam poczytać stary testament, wtedy lepiej poznasz Pana - ojciec uśmiechnął się lekko, niby w żarcie, niby w lekkiej groźbie.
- Jak wygląda sprawa Einara? Opieka nad jego uczniem jest bardzo absorbująca - poskarżyła się Hannah - a o nieobecnym podczas ataku adepcie nic nie wiadomo.
- Jak dobrze wiesz, nic się nie zmieniło - Jonathan odpowiedział chłodno.- Chciałbym pomóc mu wrócić w bardziej spokojne miejsce.

Healy tylko westchnął ciężko. Globalna strategia Rady… brzmiało to jak zbiór pobożnych życzeń Magów którzy nie byli tutaj. Na razie Fundacja była bardzo słabiutką roślinką i słabo ukorzenioną. Globalna strategia i podział wpływów i węzłów, wedle Irlandczyka powinny poczekać, aż będzie co dzielić.
Klaus delikatnie westchnął. Równie dobrze mógł poruszyć sprawę teraz.
- Czy rozważaliśmy już jak zaprezentujemy Fundację śpiącym? Pojawiają się w mieście nowych twarzy, które się spotykają raz na kilka dni, w czasie, kiedy dzieje się to, co się dzieje. Przyda się nam przykrywka. Legalny powód naszych spotkań.
Mervi milczała, gdy magowie zaczęli dywagować, jednak. po słowach Iwana do Firesona, wychyliła się do wirtualnego i konspiracyjnym szeptem odezwała się do niego.
- To już znamy ulubioną lekturę Ojca. Stary Testament pokazuje pazur... nie tylko krwawy, ale też... - zerknęła na chwilę na Iwana - ...sodomiczny.
- Ma nadzieję - Fireson wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem.
- Planowałem - Iwan spojrzał na zebranych - aby chętnych powiązać ze strukturami kościelnymi. Z tego co mi wiadomo, przeważająca część fundacji posiada odpowiednie przykrywki, a nawet więcej. Oczywiście, gdy ktoś potrzebuje czegoś więcej, służę pomocą, zapewne tak samo mistrz Jonathan. Nie uważam aby reprezentacja wszystkich czy nawet połowy z nas przed śpiącymi jako jednej organizacji była rozsądna.
- Nie wiem czy w związku z ostatnimi krwawymi zamieszkami, kogokolwiek obchodzi kilka osób spotykających się na jakiejś plebanii. Równie dobrze możemy twierdzić, że jesteśmy w kółku biblijnym.- machnął ręką lekceważąco Irlandczyk.- Wampiry i tak wiedzą.
- Pewnie to kółko biblijne Starego Testamentu. - Mervi zerknęła na Firesona - Miej się na baczności, chłopcze.
Fireson nic nie odpowiedział. Tomas wyglądał na bardzo skupionego, w zupełnym przeciwieństwie Walerii która bawiła się swoimi włosami.
- Z chęcią posłuchałbym wieści od innych członków fundacji - rosjanin zaczął - Mervi, raczysz pierwsza wznowić wymianę wieści? Na przykład od twoich ostatnich problemów z wampirami.
Mervi spojrzała na Iwana nijakim wzrokiem.
- Z całym szacunkiem ojcze, ale czy nie uważasz za odrobinę pilniejsze posłuchać innych? - zapytała utrzymując kontakt wzrokowy z Iwanem.
- Gdybym tak uważał, poprosiłbym kogoś innego.
Technomantka rozłożyła ręce poddając się... tylko jej mina wskazywała, że wcale nie zakończyła starcia, a jedynie je odłożyła na później.
- Przyszedł do mnie w nocy głupi i głupszy z Sabatu. Jeden łaził poza domem, jakby sam nie wiedział po co się tam znalazł, a drugi władował się mi do kuchni niszcząc elektronikę. - dodała z wyraźną pretensją w głosie - Wyglądał jakby go pokrywały guzy rakowe, cuchnął pewnie podobnie uroczo. - spojrzała krótko na Tomasa, przypominając sobie dzisiejszy "zabieg" - Byłam miła, kazałam mu spieprzać, nie posłuchał. Nie wiem czy w ogóle zrozumiał. Tak czy inaczej potraktowałam go odpowiednią terapią ultradźwiękową. Duży syf rakowy wylał mi się przez to na podłogę... - mruknęła.
- Pewnie cały ten “proces gnilny” rzucił mu się na mózg i wyzerował wyższe funkcje, sprowadzając osobowość do poziomu zwierzęcia.- ocenił Healy.
- Więc, któreś wampiry postanowiły jednak pokazać kły. - mruknął Krugger.- Razem z Tomasem pomogłem pozbyć się resztek.
- Oraz pomogli z problemem policji znajdującej się przy tym drugim wampirze na zewnątrz. Później oczywiście weszli do mnie, ale dzięki pomocy Tomasa i Klausa wyszliśmy zwycięsko, a nasz Eutanatos wyspotował w detektywie możliwego przyszłego akolitę. O tym co już Tomas mówił...
- Ale najlepsze wydarzyło się po spacyfikowaniu wampira, przed wejściem policji. - Mervi uśmiechnęła się patrząc na Iwana chwilę.
- Nudziłam się w oczekiwaniu na rozwój wypadków, więc uznałam, że można przejrzeć pamięć tego durnia z kuchni. Początkowo tylko random, niezbyt ciekawe pliki, niektóre może bardziej interesujące kulturoznawczo, dopóki nie trafiłam na plik wydający się zabugowanym. Aż mój Avatar się zirytował, gdy się pojawił na ekranie kompa!
- Po otwarciu trzasnęło, zapachniało ozonem i... zobaczyłam Nic w środku. Takie Nic, w sensie Pustkę. Kodowanie entropią. Nigdy nie myślałam, że mnie nie rozbawi Pustka w umyśle Sabatowca. Cóż, tym razem nie byłam chyba w nastroju na to.
- Po tym zabrałam się za plik o wdzięcznej nazwie Overpower. Wrzuciło mnie na chat... - uśmiechnęła się krzywo - Z Creepem. Cały pokój zdawał mi się jechać ozonem po tym. No, mieliśmy pogawędkę, zestresował mi Glitcha, pojechał po Tradycjach, jesteście schizofrenikami, później po naszych - zerknęła na Firesona - obiecywał mi wyrwanie paznokci i zeżarcie mózgu... A gdy ucinałam połączenie kazałam mu się chrzanić. Tak na pożegnanie, którego chciał. - wzruszyła ramionami - Chyba się nie polubiliśmy z Creepem. - dodała bez przejęcia.
- Chyba tej samej nocy... - Waleria zaczęła cicho - Chyba tej samej nocy był u mnie Sabat. Wyglądali raczej normalnie, doszło do pewnego nieporozumienia. Potem wysłali śmiertelnego posłańca, przepraszał za nich. Jeśli dobrze składam fakty, wszystko to odbywało się podczas zamieszek w mieście, i może ewentualnej walki między wampirami? Jeszcze ta choroba - verbena zamyśliła się - chyba wszyscy zgodzą się, że jeśli wampiry który nawiedziły Mervi wyglądały dziwnie, to mogły być chore?
- Były - Tomas podsumował z mocą. - Inaczej bym tego nie określił. Jeśli brać pod uwagę ich stan… To może być ta zaraza o której wspomniano na naradzie. Może powiedziałbym coś więcej gdyby mnie zaproszono - bez nut drgnienia w głosie eutanatos lekko się odgryzł - jednakże nie tłumaczy to ich ewentualnej znajomości Tradycji i Mervi. Ten zapach burzy - pokręcił głową.
- Klausie, Patricku, macie coś do przekazania? Walerio?
Iwan spojrzał na magów. Verbena pokiwała przecząco głową. Chyba nie chciała wracać do sprawy swojego pobicia.
- Chciałbym, zebrać wszystkie wieści, następnie wrócimy do nich kolejno omawiając cały obraz - duchowny wyjaśnił marszcząc czoło.
- Nie licząc narady z wampirami, w której… wziąłem udział, to nie… chyba, że... - eteryta spojrzał na Jonathana i Iwana - Duch, o którym z tobą rozmawiałem mistrzu i którego ojciec Iwan się wyzbył, był zainteresowany dwiema rzeczami. Haustami i Einarem, dokładniej chciał śmierci mistrza. - pozwolił tej informacji zawisnąć chwilę w powietrzu - Zważając na… rzekome powiązania jakie miał ten duch, obawiam się, że możemy walczyć z czymś więcej niż tylko zewnętrzni wrogowie.
Jonathan obruszył się lekko.
- Jeśli coś sugerujesz adepcie, proszę mówić jaśniej.
- Tradycje wykorzystują naszą "misję" do zakończenia własnych, starych waśni. Co, Mistrzu, uważam za poważne zagrożenie dla niej, zważając jej istotność. - wyjaśnił eteryta.
- Możliwe - westchnął Jonathan - dlatego też uważam, że obecność mistrza Einara pośrednio wciąga nas w ich politykę.
Słowa o Einarze wystarczyły, aby Mervi wyraźnie się zjeżyła w sobie, szczególnie że wedle niej Jonathan sugerował, jakoby jego obecność sprawiała problemy, których trzeba się pozbyć.
- I zamierzacie coś z tym zrobić? - mruknęła.
- Znaleźć naszemu przyjacielowi spokojniejsze miejsce - hermetyk ciągnął spokojnie - sama wiesz, że ta strona rękawicy nie służy mistrzowi.
- Wiem. - technomantka odpowiedziała powoli - Całe szczęście, prawda? Te problemy z hierarchią... - oparła się nie spuszczając wzroku z Jonathana - Bo nie ma sposobu, aby na ten czas zapewnić, że idioci z Tradycji odpieprzą się od Einara, co?
- Tylko czy jest miejsce "spokojniejsze" dla niego? Zważając, na atak Unii pomimo zawieszenia broni? - zagaił Klaus.
- Horyzont - wtrąciła Hannah - może będą wiedzieli jak zająć się uczniem. Jak nie to to może Mars…
- Marsjanom bym nie ufała. Horyzont brzmi lepiej i na pewno wielu z nas by sprawę supportowało. - odparła stwierdzeniem, nie zaś pytaniem.
Jonathan uśmiechnął się z lekkim, cierpkim rozbawieniem na wspomnienie marsjańskiej fundacji, jednak nic nie powiedział.
- Patricku? - Zapytał Iwan spokojnie.
- Co mam poradzić? Poza wypytywaniem mistrza Einara? Ta wroga mu Tradycja ma przecież imię i twarz. I pewnie też ma własnych wrogów, którym można podsunąć plotkę, że sabotuje on misje w Lillehammer dla własnych celów. - wzruszył ramionami Irlandczyk. - Lub użyć własnych koneksji i znajomości do zaszachowania kłopotliwego członka rady. Tak by zrobiła Kari. Mamy tu dość kłopotów bez użerania się z jakimś małostkowym dupkiem w miękkim fotelu. No i…-
Staruszek zaśmiał się szczerze.
- Miałem na myśli wieści od ciebie - wyjaśnił w lekko lepszym humorze - ale podoba się mi twoje nastawianie.
- Ja tu wam ciągle wspominam o Opustoszałych, bo i to gdzie można ich spotkać uważam za najważniejsze odkrycie z którym żeśmy nic nie zrobili. A pomijając Verbeny oni tu siedzą od lat i muszą dobrze znać sytuację na swoim podwórku. Co do burzowej istoty… jest entropiczna, co mnie akurat nie przeraża aż tak bardzo. Acz… rozumiem jak wielki to jest problem. - podrapał się po czuprynie.- Wygląda że jej celem, jak każdego zwierzęcia jest wzrost… w tym przypadku liczebności może?
Mervi odchrząknęła.
- Czy możemy przestać mówić jak o kimś, Kogo Imienia Nie Wolno Wymawiać? - uśmiechnęła się krzywo - Chyba, że boicie się, że tu się pojawi…
- Bardziej powiedziałbym że nie wiemy jakie to imię. Może być Creepek, może być burzowa istotka, może nawet Nyarlathotepek.- wzruszył ramionami Healy.- Znamy tylko bajkę wampirów. Na ile jest ona prawdziwa, nawet oni sami nie wiedzą.
Mervi na to jedynie zwróciła oczy ku sufitowi.
- W każdym razie to buszujące w mieście wynaturzenie może mieć Umbrze wrogów, albo… tam można poszukać prawdy o nim. Nie zaśmieconej przez historię i zawodną pamięć.- wzruszył ramionami Patrick.
- Z całym szacunkiem - Iwan zaczął bardzo przyjaźnie - umbra stanowi właśnie jedną, wielką plotkę. Jednakże, zgadzam się, niestety musieliśmy odłożyć plany naszej ostatniej wyprawy zza rękawicę, to jednak nie powinno to czekać.
Duchowny zamyślił się na kilka chwil.
- Chciałbym aby każdy spisywał raporty. Myślę, że mistrz Jonathan udzieli wam odpowiednich instrukcji. Jak wygląda kwestia zabezpieczenia komunikacji wewnętrznej?
Mervi spojrzała jakby ze znudzeniem na Iwana, nie komentując kwestii raportów.
- Zaabsorbował mnie ostatnio Creep i widok Tomasa topless. Rozprasza. Mam jednak papiery dla J., którymi dziś go zarzucę. - uśmiechnęła się słodko do hermetyka.
- Proszę, postaraj się to zorganizować jak najszybciej.
Rosjanin powiedział łagodnie.
- Jeśli nikt nie ma nic ważnego do dodania - rozejrzał się po sali - pozwolę sobie narzucić kolejność obrad. Na początek, kwestia wampirów. Czy ktokolwiek sprzeciwia się strategii aktywnego wycofania się z relacji oraz kompletnego dystansu od strony Sabatu?
- To my mamy relacje z nimi? Ja tam ich do siebie nie zapraszałam, słowo harcerza!
- Mieliśmy jakieś kontakty ustalić i jakiś rodzaj pokoju. To się chyba udało z naddatkiem.- stwierdził Healy wzruszył ramionami.- Z mojej strony nie ma sprzeciwu zostawić na razie wampiry sobie samym. Niech się mordują między sobą. Będzie mniej sprzątania później.
Hermetycy skinęli w zgodzie.
Klaus westchnął delikatnie i spojrzał na Jonathana.
- Jeżeli można, mistrzu. Sądzę, że powinieneś zdradzić naszej wesołej gromadce czemu zakładamy fundację w Lillehammer. Sądzę, że ta wiedza, mogłaby wpłynąć na część podjętych dziś decyzji….
Jonathan rzucił cierpkie spojrzenie Klausowi. Nie było ono złowrogie, raczej pokazujące problem jaki hermetyk z tym miał.
- Sądziłem, że wobec ofiary Gerarda nie będę dzisiejszego dnia dokładał zmartwień - odpowiedział szczerze.
Tomas westchnął cicho.
- Wiecie… - zaczął powoli - mamy na sali przynajmniej studentów czasu. Proszę, spójrzcie w przyszłość, od miesiąca w przód, bezpieczniej pół roku. Ile zobaczycie tutaj?
- A nie możesz po prostu powiedzieć? - mruknęła technomantka.
- Nie wyglądasz na kogoś kto wierzy komukolwiek na słowo - eutanatos powiedział beznamiętnie.
- Byłoby szybciej, a i zawsze mogłabym później sprawdzić. - oparła brodę na dłoniach i spojrzała na ustawioną przed sobą trinarkę.
Jonathan pokręcił lekko głową.
- Zatem zostawimy temat do następnej narady. Mistrzu Iwanie, co sądzicie o sprawie domniemanej wampirzej zarazy? Byłbym za przeprowadzeniem dokładniejszego badania aby wykluczyć możliwość przenoszenia się na śpiących.
Coś dziwnego pojawiło się na twarzy hermetyka.
- Popieram. Tomasie, podejmiesz się tego? - Zapytał Iwan.
Eutanatos kiwnął głową w milczeniu.
- Oznacza to złapanie wampira do badań?- zapytał retorycznie Healy i podrapał się po brodzie.- Trzeba by się skontaktować z naszą nieumarłą wtyką, byśmy przypadkiem nie wzięli na ząb pijawki należącej do miejscowej bandy z którą mamy rozejm.
- Sformułuję małą grupę do tego celu i w mniejszym gronie porozmawiamy o szczegółach - Tomas odpowiedział Irlandczykowi - ale oczywiście masz rację. Wolałbym też nie uciekać się do porwań i tego typu sytuacji.
- Te istoty - Iwan zaczął nagle ze skrzywioną miną - burzowe. Powiedziałbym, że trzeba je przebadać. Tylko, że nie mamy ku temu środków. Wraz z Patrickiem widzieliśmy jedną, i jeśli razem dostrzegliśmy to samo, a ja miałem okazję dobrze się przyjrzeć, to potrzebowałbym dwóch węzłów aby dać temu czemuś opór.

Technomantom zapaliła się w głowie ostrzegawcza lampka. Jak to zgrabnie określano, transportowanie surowej kwintesencji w czasie rzeczywistym mogło być szalenie destruktywne i wulgarne. Dawno nie używano takich środków.
I mało który mistyk mówił o tym, iż leży to w zasięgu jego woli.
- Zapomniałeś dodać, że "możliwie" dałbyś czemuś opór. - parsknęła Mervi - Nawet nie wiesz jaką to ma siłę, a już uważasz, że dasz opór. Pycha, drogi Iwanie! - technomantka odparła ganiącym tonem.
- Mervi, nie ma powodu abyś tak na mnie ujadała - duchowny odpowiedział zadziwiająco ciepło - po tych wszystkich latach umiem dość dobrze oszacować siłę czegoś względem samego siebie. Inaczej bym już dawno nie żył biorąc pod uwagę to czym się przeważnie zajmowałem.
- Ma jednak rację.- wtrącił się Healy, sądząc po tonie głosu, mówił z własnego doświadczenia... - Nie wiemy z czym mamy do czynienia, jaką ma to naturę, jakie słabe strony… a jakie mocne. Choć tych ostatnich możemy się nieco domyślać. Rzucanie się na takiego nieznanego wroga… nawet jeśli zwycięskie może się okazać Pyrrusowe i okupione ofiarą krwi i życia niejednego maga. Zanim zaczniemy planować jakąś magyię z węzłami, powinniśmy wiedzieć więcej.
- Ależ ja to mówię z czystej troski o twoje i nasze życie, nie wspominając niczego nie winnych Avatarów. - wzruszyła ramionami Mervi - Choć pewnie w swoim życiu sporo zniszczyłeś Nephandi i ich dzikich tworów czy co tam jeszcze sobie wymyślili.
Klaus na razie się nie wypowiadał. Więcej, sekretów i tajemnic, o ile nic nie miał do starszych magów, zastanawiało go czy uważali, że trzymanie przed sobą tajemnic pomaga?
- Musimy zbadać te istoty - Iwan stwierdził zimno. - Wątpię aby wizyta w Umbrze pomogłaby nam znacząco. Niestety, uważam, iż gdy spróbujemy się do nich zbliżyć, dojdzie do starcia. Dlatego też chciałem tylko zaproponować możliwe duże i silne grupy badawcze. Chyba, że ktokolwiek widzi trzecią drogę.
- Ktoś tu ma death wish, widzę. - Mervi przewróciła oczami - Nie wiem co wy zrobicie, ale ja mam zamiar ponownie ustanowić połączenie z Creepem i tak obadać go. Fajnie jednak byłoby, gdyby ktoś robił za backup, na wypadek kontry. - mruknęła z pewnym znużeniem i tak nie wierząc, że ktokolwiek zechce pomóc.
- To chyba tylko Fireson? Ta cała sieć to obszar w którym ja jestem bezużyteczny. - ocenił sytuację Healy.
- Mervi miała chyba na myśli sztuki jaźni - pytająco zaczął Jonathan - w takim wypadku mogę pomóc. Jednak, szczerze boleję nad tym, iż prędzej czy później dojdzie do konfrontacji. Jeśli nie będzie to większe grono, mogą być kolejne ofiary.
Mervi skinęła nieznacznie głową, choć miała inne spojrzenie na nazewnictwo...
- A jak będzie większe grono to zaoszczędzimy czasu wszystkim i poginiemy w towarzystwie! - odparła radośnie - Ja jednak wolę to brać z odległości...
- A, jaźń. To mogę też dołączyć. - odparł Patrick.
- W takim wypadku - Iwan zaczął po chwili milczenia - proponuję taką kolejność. Umysł, Umbra, następnie rozpoznanie fizyczne. Przydałoby się też zebrać więcej informacji od Leifa. Skoro uważa, że musi walczyć z tymi istotami, może wie coś więcej.
Duchowny podrapał się za uchem.
- Jest jeszcze kwestia kwintesencji i zasobów - obdarzył Firesona krzywym spojrzeniem. Wirtualny adept miał lekko znudzony wyraz twarzy.
- Na coś te hausty przyda się wykorzystać… - rzucił Klaus - Więc jako reprezentant Synów Eteru odpowiedzialny za nie, zgłoszę, że jesteśmy skorzy ich użyczyć.
- Masz jakieś konkretne plany w tej materii, Klausie? Ile tak właściwie haustów nie wymaga ekstrakcji?
Hermetyk zapytał rzeczowo.
- Przyznam się, nie poświęciłem im uwagi ponad "Trzymania ich w bezpiecznym miejscu". Z tego co mówił Doktor Czacki wszystkie mogą wymagać przetworzenia.
- Sądzę, że należałoby podjąć kroki inwentaryzacyjne w tym celu. Potrzebujesz pomocy?
Hermetyk zapytał ciepło. Iwan ciągle obserwował Firesona. Waleria kręciła włosami wokół palca. Ojciec Adam wyglądał jak śpiący olbrzym.
Mervi kopnęła siedzącego obok Firesona w nogę pod stołem, zachowując jednak przy tym nieporuszoną minę. Wirtualny adept jednak nie zareagował. Wyglądał na zaciekawionego sytuacją.
- Z chęcią przyjmę pomoc. - zgodził się Klaus.
Healy jakoś nie zamierzał pomagać. Głównie dlatego, że nie lubił pracy biurowej. A tym mu słowo “inwentaryzacja” pachniało.
- Adam wspominał mi - ojciec Iwan zwrócił się w kierunku Klausa - iż miałeś jakieś plany na wpływ na śpiacych. Zechcesz podzielić się nimi w szerszym gronie?
Mervi zerknęła na Firesona i szepnęła do niego:
- Może ty pomożesz eterycie w potrzebie? - spojrzała dobitnie.
- Nie myślisz, że teraz wszyscy pomyślą, że zechcemy je ukraść?
Wirtualny adept mimo szeptu wyraźnie zaakcentował określenie “my”.
- A ciebie serio obchodzi co pomyślą inni? - zapytała cicho - Tylko staram się pomóc z PR u eterytów, nie miziać się z mistykami.
Fireson nic nie odpowiedział, zaczął podpierać dłonią brodę.
Klaus odchrząknął zbierając się na odwagę.
- Nie tyle co wpływ… bardziej jako… front? Coś żeby nikt się nas nie czepiał. Podczas jednego wieczoru, kiedy pomagałem Tomasowi, spotkałem kilka osób od których świat się odwrócił. Bezdomni, kobiety nocy i tym podobne. Nie mogłem przestać o nich myśleć i stwierdziłem, że wszyscy tu zgromadzeni posiadamy nie tylko zdolność zmiany świata przy pomocy Magyi, ale też umiejętności, których takie osoby potrzebują. Wiedzę, którą możemy się podzielić. - Klaus mimo wszystko czuł, że zaczyna się trochę czerwienić, jak nastolatek, który prezentuje kiepsko przygotowane wypracowanie - Pomyślałem, że moglibyśmy utworzyć organizację charytatywną. Coś, aby dać tym osobom drugą szansę. Nauczyć ich rzeczy, które pomogą im znaleźć pracę i dać możliwość lepszego życia.
- To bardzo szlachetne… ale chyba wymaga dopracowania szczegółów. I to bardzo.- podrapał się po karku Healy.
- Sądzę, że nie powinna być to w tej chwili nasza główna działalność - Iwan powiedział ostrożnie - jednakże można zacząć pomniejsze przygotowania. Jeśli chcesz Klausie, mogę zorganizować ci spotkanie z odpowiednio ustawionymi figurami kościelnymi.
Tomas lekko uśmiechnął się. Mervi zauważyła, iż od jakiegoś czasu przygląda się jej Hannah.
- Nie sądziłem, że będzie to coś co zrobimy na ten-tychmiast, ale jest to projekt, który uważam, że bardzo pomoże lokalnej społeczności. - Klaus spojrzał na Iwana - Będę wdzięczny, zważając, że według "Maga" wampirów, lękamy się Unii Europejskiej.

Mervi zerknęła krótko na Hannah. I tak miała zamiar z nią pogadać po spotkaniu, ale aktualne zainteresowanie Tytaluski było intrygujące.
- Masz na myśli Failmere? - mruknęła do Klausa.
- Twierdził, że jest magiem, tak jak my… - odpowiedział kwaśno eteryta.
Technomantka jedynie zakryła oczy na te słowa.
- Jest stary - Iwan skomentował - nie przeżyłby tak długo będąc takim kretynem. Więc albo jest czyjąś zabawką albo nie doceniam go. Jest jeszcze kwestia węzłów…
Duchowny ciężko westchnął. Popis Firesona niczego nie ułatwiał.
Mervi za to najwyraźniej nie miała zamiaru naciskać dalej, pozostawiając sprawę w gestii Firesona... lub mistyków. Mogli sami zapytać wirtualnego... a nie dalej być dumnymi durniami.
Ułożyła głowę na ramionach, tak układając ją na stole.
- Wszystko w porządku Mervi? - Klaus spojrzał na Adeptkę.
- Mhm. - mruknęła technomantka.
- Było coś w starych czasach… jakiś rozłam wśród wśród Porządku Hermesa… gdzieś w Wenecji? Nauczyciel mi wspominał, że z tego rozłamu magowie-wampiry wyszły, ale on o tym słyszał z trzeciej ręki. - zaczął mówić Healy zerkając na wicemistrza J. który wedle niego winien być bardziej wtajemniczony w te sprawy. W końcu to historia jego Tradycji.
Jonathan wyglądał jakby się lekko spiął słysząc słowa Patricka. Przyglądał się chwilę synowi eteru z wyraźnym zaciekawieniem, być może ukrywając w ten sposób zakłopotanie.
- Nie są to legendy, które mogą nam w czymkolwiek pomóc.
Hermetyk powiedział cicho. Iwan uśmiechnął się jadowicie. Hannah spuściła wzrok na stół. Tomas zaplótł ręce, chyba chciał coś powiedzieć lecz wstrzymał się.
- Jeśli jeden z nich twierdzi że jest magiem będąc wampirem, to dobrze byłoby wiedzieć jaką spuścizną on włada.- podrapał się Healy za uchem.- Poza tym miałem wrażenie, że ma jakieś… kompleksy. Że bardzo chce być uważany lub sam siebie uważa za naszego kolegę po fachu i tą słabość można by jakoś wykorzystać.
- Wszędzie sami hermetycy - Jonathan zaśmiał się kwaśnie - ten wampir z Sabatu też powoływał się na Pax Hermeticum…
Mag powiódł wzrokiem w stronę verbeny. Waleria przytaknęła powolnym ruchem głowy.
- ...tak jakby mieli do tego prawo - hermetyk mówił dalej. - Nie dysponują magyią. Szczerze mówiąc, jest to temat głębokiego tabu w Porządku.
- Tremere - Tomas zaczął powoli, tak jakby dając hermetykowi czas - to właściwie Dom Tremere. Są jednym z najpotężniejszych wampirzych klanów współczesnych nocy. Są sprytni, piekielnie dobrze zorganizowani oraz skrywają wiele niespodzianek. Władają statyczną magią, lecz posiadają do dyspozycji również magię ceremonialną. Chociaż dalej statyczna, potrafi przewyższyć typowe sztuczki. No i jest jeszcze jeden problem… Jeśli ktoś ma jakiekolwiek obycie z tym co wampiry potrafią, to przy Tremere może o tym zapomnieć. Skubani posiadają szereg możliwości nieznanych innym klanom. No i.. ci z Sabatu to są zdrajcy pośród swoich.
Eutanatos zakończył swoją monotonną przemowę lekkim grymasem. Hannah przyglądała się mu badawczo. Jonathan przytaknął ruchem głowy. Chyba było mu to na rękę nie wchodzenie w szczegóły historii.
- Czyli… mamy magów… władających statyczną… po obu stronach barykady?- Healy podsumował wypowiedź Eutanatosa. - Myślicie, że… oni aż palą się pokazać wszystkim która różdżka większa?
- Tak - Waleria wtrąciła się - jeden z nich był w stanie z odległości zaatakować wyszkolonego maga i zamknąć go w śpiące. Tak, tym magiem byłam ja - zacisnęła pięść. - Podczas pogawędki w śnieniu bardzo chciał na mnie wywrzeć wrażenie bardzo potężnego, a do tego wystraszyć. Chyba masz rację Patricku…
Czarne iskierki goryczy porażki tliły się w ogniu źrenic poganki.
- Gdyby się udało zorganizować takie małe tete-a-tete dla nich obu. I gdyby przypadkiem się pozabijali… albo z pomocą odrobiny entropii… byłoby wygodniej dla nas.- zadumał się Healy knując. Choć… raczej rozmarzył, bo za tą sugestią nie stały żadne konkrety. Podrapał się po karku. - Tak czy siak… można by wykorzystać to kim są… właściwie kim się mienią. Są magami więc… łatwo połkną haczyk w postaci dostępu do tajemnic Tradycji. Nawet jeśli przynęta będzie wydmuszką.
- Zdecydowaliśmy się na obecną chwilę nie mieszać w wampirzą politykę - Iwan zaprotestował - tym bardziej nie robić sobie wrogów z dwóch stron.
- To prawda.- zgodził się z nim Irlandczyk. - Ale to nie przeszkoda dla takich rozważań i planów awaryjnych na przyszłość. Dobrze wiemy, że zarówno jedni jak i drudzy mogą obrócić się przeciw nam jak tylko uznają, że to będzie dla nich bardziej korzystne. Lepiej wtedy, byśmy mieli przygotowaną niespodziankę… i nie obudzili się z dłonią w nocniku. To w końcu pijawki… mniej lub bardziej wyrafinowane pasożyty. W końcu mogą ugryźć i nas.
- Bardziej drapieżniki - Rosjanin poprawił technomantę. - Każdy może to przemyśleć do następnego zebrania, na co po cichu liczę. Ktoś chciałby zabrać głos, ma sprawy które pominąłem?
- Tak one twierdzą. Ale minogów jakoś nikt drapieżnikami wśród ryb nie nazywa.- stwierdził ironicznie Healy i wzruszył ramionami.- Myślę, że warto by zbierać informacje na temat obu grup, wszelkie informacje. Warto znać słabe ogniwa… by wiedzieć, gdzie łańcuch może pęknąć. Lub gdzie go skruszyć, gdy nadejdzie taka potrzeba.
- Zajmę się tym - Tomas powiedział chłodno. Pominął, iż wiele wskazywało na to, iż już się tym zajmował.
- Przyda się też zająć tym magiem, co dał zasłużony wpierdol Walerii. - Mervi jakby od niechcenia wspomniała.
Waleria zmierzyła wirtualną adeptkę surowym wzrokiem.
- Nie ma o czym gadać.
Mervi wzruszyła tylko ramionami.
- Jak wolisz. Just saying. To twoja twarz była. - zamilkła na chwilę - Ej, a w ogóle chcecie jakieś miejsce dla Fundacji, czy wolna amerykanka?
- Chyba do tego przydałby się węzeł. - rzucił Klaus - Ten mag, z którym miała kontakt Waleria, to jeden z lokalnych Opustoszałych? Był w sumie jakiś kontakt z nimi? Poza tym?
- Wiem, gdzie czasami przesiadują pod przykrywką gejowskiego kółeczka wsparcia moralnego… czy czegoś w tym stylu.- wtrącił Healy.
- Przyda się chyba z nimi też spotkać. Ustalić jakieś relacje lepsze niż "w ryj dać, mogę dać". - rzucił Klaus.
- Są nieufni, ale chyba wiedzą dobrze o naszej obecności oczekują jakichś propozycji relacji z naszej strony.- zrelacjonował Patrick.
- Jak już mówiłam Tomasowi, mam zamiar odszukać tego Wpierdolomantę i skontaktować się z nim... odległościowo. - uśmiechnęła się pod nosem - Nie chcę skończyć jak nasza zielarka.
- Jak chcesz mogę z nim porozmawiać bezpośrednio. W najgorszym wypadku przeprowadzi kilka eksperymentów o wpływie energii kinetycznej na twarz. - uśmiechnął się niemiec.
- Może tak zrobić.- rzekł całkiem poważnie Irlandczyk.
Iwan wnikliwie obserwował Walerię jakby pytając o to, czemu nic nie wie o niedawnym starciu. Jonathan przysłuchiwał się której wymianie zdań z nikłym uśmiechem. Waleria za to wyglądała na bardzo zdenerwowana.
- Mervi… - zaczęła bardzo powoli - ktoś mniej łagodnego temperamentu mógłby zmienić ci ten zbyt długi język w ślimaka.
Verbena ciężko westchnęła.
- Wracam do Polski. Możecie mówić, że miękka faja, że zawiodłam Stasię, że… Cholera. Jestem w tym mieście kilka dni, zdążyłam już być porwana przez Sabat, wampiry zrobiły sobie sieczkę na moim podwórku, miałam złamaną szczękę oraz Sabat wygląda jak zakochany kundel. To nie na moje nerwy. W ojczyźnie mam siostrę, podobno jest na progu przebudzenia… Wracam.
Lekko opuściła głowę, potem podniosła ją do góry.
- Przepraszam.
Mistrzowie wymienili się spojrzeniami.
- Walerio, zrobisz mi tę przyjemność i porozmawiasz ze mną na osobności po zebraniu?
Jonathan zapytał delikatnie.
- Nie zmienię zdania.
- Nie o to proszę - hermetyk wyjaśnił z pewnym smutkiem - trzeba zamknąc kilka spraw. Wezmę to na siebie.
- Dobrze.
Poganka kiwnęła głową. Tomas przetarł oczy nadgarstkami. Ojciec Adam pozwolił sobie na lekki, pogardliwy grymas.
Mervi spojrzała na Walerię wzrokiem stwierdzającym, że nic przecież nie zrobiła. Prócz tego nie wyglądała na bardzo poruszoną decyzją...
Czy absolutnie zadziwioną.
Klaus westchnął, no cóż ekipa do ratowania świata właśnie zmalała.
Healy zaś wpatrywał się w stół zamyślony.
-Tym bardziej musimy przekonać miejscowych do wsparcia naszej sprawy. Nawet jeśli Opustoszali nie zechcą dołączyć do naszej Fundacji na stałe to muszą zrozumieć, że wszyscy jesteśmy zagrożeni.- podsumował na koniec.
Technomantka nic nie dodała, jedynie patrząc na koniczynę Patricka w jakimś zamyśleniu.
Jonathan wyglądał na równie zamyślonego. Przyglądał się ścianom.
- Obawiam się, że z takim nastawieniem napotykamy typowy problem kontaktu - Iwan zaczął po chwili - iż każda próba pogłębia tylko konflikt. Niemniej i tak musimy spróbować. Sądzisz Patricku, iż dasz radę? Ewentualnie nasi drodzy wirtualni adepci. Lepiej aby nie był to jednak nikt ze starych tradycji.
Chrząknął.
- Ogólny plan działania sądzę, iż jest ustalony. Tradycyjnie w nagłych wypadkach proszę zwracać się do rady fundacyjnej. Kolejna narada za cztery dni, ktoś ma obiekcje?
- Nie jestem pewien czy ja dam radę. Mogę jednak pokazać gdzie szukać. Niemniej oczekują konkretnej propozycji.- westchnął Irlandczyk.
- Nie naciskam - duchowny odpowiedział serdecznie - jeśli Opustoszali są generalnie wrodzy Radzie, to większośc ich gniewu skupiona będzie na tradycjach załozycielskich.
- Na mnie nie patrz - Fireson szepnął zapobiegliwie do Mervi - ja tu jestem od badań.
- Daj spokój, nie bądź cykor. - Mervi mruknęła w odpowiedzi - Oboje się tym zajmiemy. W końcu trzymamy się razem, nie?
- Szkoda mi czasu na emo-ludki.
- Można z tego wyciągnąć więcej niż samo marnowanie czasu. - nie doprecyzowała myśli.
- Powodzenia - szepnął niedbale nie przejmując się tym.
- Dupek. - prychnęła - Zero ciekawości w tobie.
- Wrodzy czy nie… z pewnością nie są fanami jakiejś szalonej bestii włóczącej się po ich terytorium i przerabiającym inne stworzenia na swoje… coś.- ocenił Healy.
- Miejmy nadzieję, że jest właśnie tak, a nie odwrotnie - wtrąciła się Hannah - jeszcze infernalistów nam tutaj brakuje.
- Mamy jakiś plan awaryjny… gdyby niebo zwaliło się nam na głowy?- zapytał Healy z gorzkim grymasem uśmiechu. - Myślę, że w razie czego… następna grupa magów nie powinna tu wpadać na ślepo. Powinniśmy mieć na uwadze możliwość natychmiastowego wysłania pełnego zestawu informacji poza Lillehammer.
- Doom i gloom. - mruknęła Mervi pod nosem.
- Oceniam realistycznie sytuację. Nie mamy w tej chwili za dobrych kart w ręce. No chyba że ty wyciągniesz jakieś cudowne wsparcie z rękawa. Bo póki co, to raczej tracimy członków tej Fundacji niż zyskujemy… więc wybacz mi, że nie jestem optymistą.- odgryzł się ironicznie Patrick spoglądając na Mervi.
- Nie powiedziałeś, że Tradycję zmieniasz. Edge Lords mają już nowego członka, widzę.
- Sądzę - Jonathan zaczął ostrożnie - iż każdy z mistrzów i adeptów w tym gronie byłby w stanie wyłąc lub zostawić podobny komunikat. Osobiście posiadam pewne klątwy zawsze gotowe na ponurą ostateczność.
Mogli domyślić się, wszak mieli w swoim gronie niepełnosprawnego mistrza czasu. Ciekawe czy Jonathan wybuchał w chwili śmierci? Była to dość zabawna i ponuro pociągająca myśl.
- Jeżeli mogę… - zaczął Klaus - Spróbuję szczęścia z kontaktem z Opustoszałymi. Może mnie się uda, przełamać chociaż lody.
- Potrzebujesz zasobów?
Iwan zapytał rzeczowo.
- Chyba stać mnie na kilka kolejek w barze.
- A silna ręka?
Zapytał Adam z lekkim uśmiechem. Ten olbrzym budził respekt swoją postawą (lecz nie prostolinijnym, niemal debilnym obliczem).
- Złapiesz więcej much miodem, niż gównem ojcze. - rzucił Niemiec - Postaram się załatwić to grzecznie.
- Chodziło mi po prostu o asekurację, nic więcej - duchowny spuścił wzrok widocznie speszony.
- Ja tam będę jako przewodnik. To chyba wystarczy.- wtrącił Irlandczyk.
- Dobrze - ojciec Adam przytaknął technomancie bez żalu ani pretensji.



Healy nie byłby sobą, gdyby nie zaproponował pożegnalnego kufelka na cześć Walerii. Bezalkoholowego jakby ktoś nie lubił procentów. Wypadało bowiem pożegnać towarzyszkę broni, nawet jeśli jej decyzje przyniosły niezbyt udane skutki. Irlandczyk zaproponwował to wszystkim wspominając przy tym, że to będzie krótkie spotkanie dla rozluźnienia po tak poważnych tematach. Waleria gdy tylko usłyszała propozycję Irlandczyka, wyraźnie się zjeżyła, rozejrzała wokół jakby szukając jakieś drogi ucieczki (lub, co też możliwe, solidnego topora którym można było rąbnąć Irlandczyka), po czym już z większą pewnością siebie grzecznie odmówiła swej obecności nie szczędząc lekko jadowitej uwagi, iż mogą opić jej odejście - spojrzała przy okazji w stronę technomantki.
Mervi odwzajemniła spojrzenie Walerii przez chwilę zastanawiając się czy to zainteresowanie ma większy sens (choćby Verbena próbuje ją zabić), ale zobaczywszy skrywającego się Einara, szybko rzuciła do Firesona, że wróci do niego niedługo, po czym oddaliła się z miejsca.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:25.
abishai jest offline  
Stary 04-07-2019, 16:53   #84
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Tomas wraz z ojcem Adamem udali się na zewnątrz, prowadząc jakąś rozmowę. Tymczasem, Fireson podszedł do Klausa. Przyglądał się mu badawczo. Zbyt długo, bardzo niekomfortowo.
- Jeśli dysponuje energią równą masie słońca to czy będę w stanie zrównoważyć masę energii ksi?
Eteryta zamrugał kilka razy.
- Co?
- Dla ułatwienia przyjmijmy lemat Ergo-Baltazara.
- Nie wiem czy mnie sprawdzasz, czy próbujesz zaimponować używając dużych, naukowo brzmiących słów.
- Liczyłem, iż stworzymy nową hipotezę. Tak chyba wyglądają eteryczne burze mózgu?
Wirtualny adept uśmiechnął się lekko z wyraźnym kwaśnym odcieniem w minie. Dopiero teraz podał Klausowi rękę.
- Miałem przyjemność z doktorem Hoffman, jak mniemam dawny współpracownik. Jeśli byl chociaż trochę tak jak wy, to podziwiam.
- Hoffman… - Klaus uśmiechnął się na to nazwisko - Trochę go uczyłem. Nasze relacje przeszły z uczeń/mentor na rywale. Ma dobre pomysły i w pełni go wspieram. Co do "Eterycznych burz mózgu" wygląda to bardziej jak wojny paradygmatu. Wyobraź sobie, że starasz się wytłumaczyć swoją Magyję Verbenie, a ona stara się zaimplementować to w swojej.
Fireson uśmiechnął się z wyraźną dumą.
- Robię to codziennie, tylko w drugą stronę. Miło było poznać, mam nadzieję, że współpraca będzie owocna.
I oddalił się.





Mervi dołączyła do Einara, który dodreptał do ławki, gdzie rozmawiali ostatnio. Usiadła obok hermetyka i zapytała od razu.
- Nie chciałeś zawstydzać i peszyć JMS, więc temu nie byłeś na spotkaniu? Serio, wasza hierarchia w Tradycji jest fucked up... choć zabawna z drugiej strony.
Einar powitał Mervi z miną zadowolonego dziadka który właśnie wymknął się opiekunom z domu starców.
- Trafna diagnoza, jak zawsze twe myśli są złośliwie ostre - odpowiedział wyraźnie z czegoś zadowolony - gdzie dwóch hermetyków tam zawsze jest konflikt o władzę i miejsce w Piramidzie. Nie chcę Jonathanowi psuć szyków, tym bardziej, iż wygląda, że ma też przeciw sobie duchownego.
- Chyba psuć jego twierdzy z piasku. - wyszczerzyła się radośnie - Ty też często walczysz o władzę?

- Dawne dzieje - hermetyk zamyślił się - musiałem dużo poświęcić aby zyskać tamtą fundację - na ułamek chwili dojrzała żal w oczach staruszka - zyskać prawdziwy dom. MIałem nadzieję, że będzie to azy oddalony od całej polityki. Fundacja badawcza i akademicka. I tak w rzeczywistości było.
Pokręcił głową.
- Nie mówmy o rzeczach smutnych, bo mam dla ciebie coś wesołego.
- Och. A już myślałam, że z miłości towarzyskiej chciałeś się spotkać. Nikt mnie nie lubi... - Mervi na sekundę zrobiła smutną minę - Co wesołego masz?
- Koniunkcja gwiazd, przyjaciel którego odpowiedzi się nie spodziewałem oraz moja wyjątkowo dobra forma. Szczególnie to ostatnie jest na wagę złota…
Hermetyk chrząknął.
- ...dziś mogę przywrócić ci wspomnienia.

Technomantka tym razem zaniemówiła na chwilę.
- Ty tak serio? - spojrzała z malującym się mna twarzy rozradowaniem - Ale... jak? Kiedy? Gdzie?
- Dziś. Szczególy przybliżałem ci podczas ostatniej rozmowy.
Einar spojrzał na nią z wyrazem łagodnej surowości charakterystycznej dla kochanych nauczycieli akademickich.
- Mam taksówkę, wybrałem również dobre miejsce, całkiem ładna polana. Grunt aby światło gwiazd i księżyca dobrze oświetlało oraz było świeże powietrze.
Uśmiechnął się lekko kładąc dłoń na ramieniu Mervi.
- Naprawię to co ostatnio zepsułem - zapewnił twardo.
- Przecież nic nie zepsułeś... może bardziej... nie dokończyłeś? Zepsucie oznaczałoby czyn umyślny. Do tego... Mówiłeś przecież, że to zajmie do kilku dni!
- Porządek Hermesa zawsze jest dla siebie surowy - zażartował. - Tak, tak się spodziewałem. Jednakże teraz są dobre okoliczności, nie wiem czy będą lepsze. Ja sam… Jestem stary. Powinienem udać się do umbry, tutejsza rzeczywistość mnie zabija. Chcę ci pomóc będąc w pełni sił, a nie mogę zagwarantować jaki będzie mój za kilka dni.
Przebudzony wskazał małą walizkę koło ławki.
- Pomożesz to nieść staremu człowiekowi? W taksówce możesz obejrzeć specjały. Jedną ze świec rzeźbiłem godzinę - przyznał z dumą.
- Chętnie. - Mervi uśmiechnęła się rozpromieniona, jednak zaraz radość zmalała:
- Jest jednak coś ważnego... Co Klaus na zebraniu przekazał. - westchnęła - Spotkał on ducha, który chciał twojej śmierci... - skrzywiła się - Pewno go nasłano z misją.
Hermetyk zasępił się.
- Wielu chciałoby mojej śmierci. Będę musiał być uważniejszy. Porozmawiamy a samochodzie, opowiesz mi więcej. Może masz porady?



- Wiem, że nie chciałeś, aby J. się dowiedział. - odezwała wala się, gdy znaleźli się w samochodzie - Ale w tym momencie to on dużo do gadania mieć nie będzie, a może zapewnić dodatkową ochronę podczas rytuału, gdy przecież wrogowie użyli też duchów. Co do późniejszego czasu... Horyzont?
- Nie chcę dokładać Jonathanowi dodatkowych zmartwień. Dalej… Nie wiem czy Horyzont. Zastanawiałem się. Problemem jest miejsce odpowiednie dla mojego ucznia… Szczerze liczę, iż pokoną tą ciszę, iż wyjdzie z niej mocniejszy… Lecz Horyzont nie jest do końca najlepszym miejscem terapii. Istnieje zbyt duże ryzyko, iż tryby polityki wciągną mnie. Przyjaciel jest kanclerzem w pewnej azjatyckiej fundacji, kiedyś mieli siedzibę na Wenus… Może tam…
Einar pokręcił głową. Wyglądał na lekko strapionego.
- J. sugerował pomoc w kwestii miejsca. Do tego przecież po coś tu jest, też ma dług wobec ciebie! Nie chcę byś bez ochrony robił rytuał. Mogę kogoś innego przyciągnąć na pomoc, choć to J. jest mistrzem... Nie wiem czy z Iwankiem tak miło by mi poszło.
- Moja mała Mervi - staruszek zaczął po chwili pauzy - w idealnym świecie byłoby tak. Ale teraz… Mistrz Jonathan zacząłby stanowczo odwodzić nas od tego pomysłu, biadolić, powoływać się na prawa Piramidy, apelować o rozsądek, mówić o dobrze Fundacji…
Mag zacisnął usta, aż jeszcze bardziej posiniały.
- Tylko, że ja mam własny rozum. Potrafię oszacować ryzyko. Będę miał potężnego ducha do pomocy i cały mój kunszt. O ojcu Iwanie zgodzimy się, że nie ma co rozmawiać. Zresztą, nie będę o nim mówił. Chcę abyś dobrze odnalazła się w tej fundacji, nie będę na siłę obrzydzał ci mistyków.
- Nie musisz. - odparła z ironicznym grymasem - Tomas to zaraz J. by nakablował... ale z technomantami pogadam... choć może nie z Patrickiem. Nie jestem pewna czy umie trzymać gębę na kłódkę. Musisz mieć ochronę dodatkową.
- Mervi… Zaufaj mi. U mojego boku będzie mój dawny Poufały. Pyriflegeton którego wzywał Jonathan to przy tym igraszka… Po prostu zróbmy to, a za dwie godziny będziemy spokojnie jeść kolację.
Technomantka mruknęła coś o upartych staruchach.

- To o której? Mam się spotkać z kimś... no i fajnie byłoby jeszcze przed... zrobić swoje własne przygotowania.
- Teraz Mervi, myślisz po co ta taksówka - staruszek zaśmiał się - godzina drogi. Nie ma potrzeby byś się przygotowywała, nie jestem nawet pewny czy długotrwałe myślenie o tym nie pogorszy efektu.
- Ile to powinno zająć?
- Z powrotem jakieś dwie godziny. Moja magya kwadrans.




Musiała powiadomić Firesona o przełożonej w czasie randce... Wysłała wiadomość do Legionisty już podczas podróży, chcąc też by ten podał jej namiary na odpowiednie miejsce.
Poza tym nie powstrzymała się przed zadawaniem pytań, w chwili, gdy oglądała świecowe dzieło Einara, rozpoczynając od kwestii hermetyckich imion, w tym znaczenia Czaropętacza i Proroka Kości.
Później zapytała o sprawę z Tremere i Zakonem Hermesa, czy o to, jak wyglądają najbardziej zacięte walki o władzę w Piramidzie. Naprawdę są krwawe? Czy to tylko Tytalus? Ciągle zabijają uczniów?
Chciałaby pewnie i więcej pytać, ale dojechali na miejsce ku jej cichemu smutkowi.
Prowadzący samochód taksówkarz wyglądał na lekko otumanionego magyą Einara, lecz wywiązywał się z tego obowiązku. Einar natomiast przyjął postawę cierpliwego nauczyciela, co do zasady odpowiadając na pytania lecz nigdy w stu procentach, pozostawiając adeptce miejsce domysłów oraz własnej dedukcji. Świece prezentowały się… cóż, jako to świece mistyka. Wzory, runy, imiona oraz lekkie rzeźby. Nic porywającego.

Hermetyk udzielił rzeczowej odpowiedzi w materii imion - iż wszyscy mają prawdziwe imiona, lecz Porządek Hermesa specjalizuje się w tym, a zatem przykładają większą wagę do ochrony swym imion, mając świadomość ich wagi. Przy pytaniu o Tremere Einar lekko się speszył, nie starał się wymijać, lecz przyznał po prostu, iż jego wiedza w tym zakresie przystoi bardziej zaawansowanemu adeptowi niżli mistrzowi. Wyraził spekulacje, iż pierwsi Tremere mogli zachować magye - Mervi nie chciało się wierzyć. Powiedział, iż walka hermetyków jest o wiele bardziej cywilizowana od innych tradycji i aby unikać ofiar wynaleziono rytualny pojedynek. Natomiast w materii Tytalus zaśmiał się szczerze, mówiąc Mervi, iż ma informacje sprzed pół tysiąca lat.




Gdy wysiadali z taksówki, niebo było lekko zachmurzone. W okolicy panował przyjemny, rześki chłód. Sporadyczne krople deszczu nadawały okolicy miłą woń mokrej ziemi i trawy. Tylko reflektory auta rozświetlały polanę czy - bardziej poprawnie - wnękę w ziemi.
- Mervi, pomożesz mi rozstawić świece? Mniej-więcej równo wokół twardszej ziemi na środku, nie przy grząskim gruncie na pograniczu lasu, nie chcę aby się chwiały. Tak jak cię uczyłem.
Kobieta spojrzała na grunt i walizkę zawierającą świece.
- Uhm, no mogę. Tylko wiesz... - uśmiechnęła się - Pamięć.
Mimo słów zabrała się do pracy, mając nadzieję ułożyć świece jak najbardziej po... hermetycku. Einar poklepał ją po plecach zapewniając, iż wspomnienia wrócą, poprawiając przy tym tylko dwie świece i zapalając wszystkie. Ustawienie nie było trudne, wszak większośc tego typu ceremonii odbywało się na planie koła lub wielokąta. I tym razem tak było.

Ciepły, letni deszcz zaczął padać. Poczuła delikatne mrowienie na skórze gdy hermetyk zapieczętował ogień świec przed wodą.
- Gdy ostatni raz tworzyłem tego typu powłokę, zepsuła mi zegarek. Być może nie jest zbyt kompatybilna ze złożonymi mechanizmami. Oczywiście możesz zachować telefon, postaram się niczego nie zniszczyć - zamyślił się - gdy będziesz gotowa, stań na środku i się rozluźnij. Nie myśl o niczym ważnym, skup się na drzewach, niebu czy tutejszych zapachach.
Mervi jednak wolała pozostawić poza kręgiem elektronikę (czuła się naga bez niej, ale możliwości, o których mówił Einar były niepokojące). Westchnęła lekko i weszła do kręgu, starając się rozluźnić jak chciał hermetyk. Miała jakieś dziwne wrażenie, że Firesonowi poszłoby łatwiej…

Einar skupił się, widać było to po jego twarzy, silnych rękach oraz krótkiej, rzeźbionej różdżce z białej kości która wykonał kilka pomniejszych gestów. Reflektory za plecami technomantki dokładnie oświetlały postać mistyka. Słyszała jak jego cichy pomruk melodii zmienia się w donośny rytm który pulsował jej w trzewiach. Płomienie świec buchnęły intensywnym płomieniem, zmieniając barwę w stronę lazurowego. Mimo, iż zasadniczo percepcja magya typowa dla mistyków była jej obca, niemal czuła jak w okolicy gromadzi się kwintesencja, a także energię paradoksu gotowe zadać swój cios - jak skryta bestia polująca na krnąbrnych magów.

Pod stopami miała twardy kamień.

Einar zadziwiająco gibkim ruchem odchylił się do tyłu, całym ciałem nadając dynamiki ruchom różdżki. Wokół kobiety zgromadziła się bladobłękitne ni to mgła, ni to dym tworząc dziwną barierę złożona z vis. Ta zgęstniała gdy Einar miast nucić, zaczął wymawiać słowa w obcym, bulgotliwym języku. Hermetycy, różdżki, teksty zaklęć…
...grzmot. Zagrzmiało, niebo przecięła błyskawica. Włosy wirtualnej adeptki momentalnie naelektryzowały się. Porwał się wiatr. Przeszły ją ciarki.

Einar nie śpiewał. Milczał.

Za jego plecami, z ciemności wynurzyła się niewysoka postać. Gdy zbliżała się do maga, Mervi dostrzegała ludzką sylwetkę, luźno rozpiętą kurtkę, kręcone, damskie włosy, źle zawiązane trampki oraz postać młodej, nastoletniej dziewczyny.
I widziała w jej błękitnych oczach szalejącą furię żywiołów.
Mervi przewróciło się w żołądku. Spojrzała na milczącego Einara wyraźnie spięta. Miała nie myśleć o niczym, ale to nie było łatwe. Zamiast na otaczającej ich florze skupiła się na dziewczynie, jakby ważąc każdy jej ruch.
- Einar... Ty ją... sprowadziłeś? - zapytała cicho.
- Oczywiście.
Staruszek odpowiedział szczerze, bez śladu niepokoju czy zrozumienia dla zdenerwowania.

- Może tym razem pójdzie lepiej - dziewczyna zaczęła swobodnie, zwyczajnym, ludzkim głosem, tak dziwnie kontrastującym z aurą która jej towarzyszyła.
- Jeszcze nic nie rozumiesz, skarbeńka?
Uśmiechnęła się. Uroczo, jak dziewczyna.

Glitch był cichy. Do tej pory Mervi myślała, że jej
avatar po prostu nie daje o sobie znać, jak to często czynił (i całe szczęście, inaczej trudno byłoby żyć…) lecz w tej chwili dotarło do niej coś innego. Jaj avatar był śmiertelnie przerażony.
Dziewczyna podeszła do bariery. Chyba się nią bawiła. Jak kot z upolowaną myszą.
Glitch nie musiał być przerażony, aby Mervi sama była w tym momencie. Nie wiedziała co teraz zrobić... niby wciąż miała przy sobie Tamagotchi, ale... wątpiła w jego użyteczność.
- Czym jesteś...? - zapytała ze ściśniętym gardłem.
- Dowiesz się dzisiaj w pełni.
Dziewczyna odpowiedziała i zbliżyła się jeszcze bardziej. Einar przyglądał się Mervi z dziwną wyższością i satysfakcją. Chyba też lekką pogardą.

- Gotowa?
Dziewczyna zapytała spokojnie i przekroczyła barierę.
Mervi cofnęła się, uderzając plecami o barierę, która okazała się zaskakująco stała. Chciała po prostu się wydostać.
- To jak wyglądało to leczenie, co? - syknęła w stronę Einara obserwując ruchy dziewczyny.
- Mervi tak bardzo potrzebowała, aby ktoś do niej mówił moja mała Mervi, co? Myśleć, iż kogokolwiek kiedyś interesowała w tym zimnym świecie, że jest ważna - Einar nie krył się - widzisz, to nie było trudne. Lgnęłaś do każdego.

Dziewczyna zbliżyła się jeszcze bardziej, otworzyła usta. Wystawiła język, ten jakby spuchł, wydłużył się. Pękły kości szczęki natolatki, skóra, mięsnie, ścięgna, wszystko to popękało i rozciągnęło się w krwawej miazdze tak aby uformować wielką paszczę. Paszcza nie zawierała zębów, tylko kilkanaście mackowatych, szkarłatnych wici które zmierzały aby objąć twarz wirtualnej adeptki.
Glitch wrzeszczał. Czuła jak pęka jej głowa, widziąla jak cała bariera pokrywa się miliardami wielobarwnych artefaktów.
Ani drgnęła.
" Pomóż mi, pomóż nam, musimy uciec!" myśli Mervi krzyczały do Glitcha, gdy sama Technomantka złapała za Tamagotchi, uwalniając je z pasa, po czym jak mistyczny amulet skierowała je w stronę "dziewczyny". Amulet nie zadziałał. To znaczy, była przekonana, że zadziałał. Wiedziała, iż zaklęty w nim duch spełnił swoje zadanie z pełna mocą. Tylko, że po dziewczynie-monstrum spłynęło to jak po kaczce. Równie dobrze mogłaby ją okładać żwirem z drogi.

Glitch wył.

Macki zbliżyły się do jej twarzy, zaciskając się na tułowiu i wpychając do gardła.



Cisza. Stała pośrodku polany, w pełnym słońcu. Była to ta sama polana, tylko bez potwora, bez Einara, bariery, świec czy samochodu. Miejsce ubitej ziemi zajmował prosty, kamienny stół, być może jakiś ołtarz lub miejsce ofiar.
Na stole siedział spokojny blondyn. Trudno było określić jej wiek nieznajomego, urodę miał młodzieńczą i wybitnie androgyniczną. Jasne blond włosy swobodnie opadały na ramiona, delikatna skóra, biodra nieco bardziej zaokrąglone niż u mężczyzny, lecz jednocześnie szersze barki, typowo męskie. Zawadiacki uśmiech. Był do niej całkiem podobny… Mógłby być jej krewnym, lub nawet starszą, męska wersją.
- Parszywe okoliczności, nie?

Dziewczyna rozejrzała się panicznie, sama nie wiedząc co teraz zrobić. Skołowana. I przestraszona.
- Co...? - wycisnęła z siebie, rozglądając się za swoją komórką. Uciec…
Nie posiadała przy sobie sprzętu.
- Mówiłem, że okoliczności są parszywe. Jakieś oślizgłe coś chce cię chyba zapłodnić czy coś, jesteś sama, schwytana przez tego komu ufałaś. Chyba, że znasz lepsze określenie na takie okoliczności przyrody.
Nieznajomy zeskoczył z ołtarza.
- Wyluzuj, tak to się chyba teraz mówi, co?
- Jakoś nie mam ochoty na bycie "wyluzowaną". - rozejrzała się ponownie - Kurwa... Gdzie się znalazłam?
- Jak mówiłem, jesteś dalej w tych parszywych okolicznościach w których byłaś. Teraz tylko mamy chwilę dla siebie. Dość nieoczekiwany skutek, przyznam.
- Muszę uciec... Nie dać się. Nigdy się nie dawałam! - wzięła głębszy oddech - Uciec... Ale jak bez pomocy technologii?
- Faktycznie, bardzo trudna sytuacja - jegomość wzruszył ramionami, przechadzając się po polanie - nie ma tych wszystkich światełek, nie zrobią wziuuum-wzium…
Spojrzała na mężczyznę i westchnęła silnie.
- Światełka zazwyczaj nie robią wzium. - zamyśliła się - Jak oni to robią... Tak bez niczego... - mruknęła do siebie.
- Jeszcze ci się nie uda. Nie ten etap, wierz mi, wiem co mówię. Może być gorąco, ale to jeszcze nie to.
Zatrzymał się.
- Też żałuję. Wiele uprościłoby to. Chociaż w tej chwili nie wiem czy dałabyś radę draństwu bez zaskoczenia.
- Czemu sądzisz, że mi się nie uda? - fuknęła - Komórka w sumie wciąż włączona... - zamyśliła się.
- Trochę znam się na tych sprawach, zanim zaczęło być to modne. Ciebie też trochę znam…

Przerwał.

- ...nie śpiesz się. Mamy tutaj dużo czasu. Wszak czas mierzy się mocą.
Miała wrażenie, iż zniewieściały blondyn jakby mimochodem obwieścił jej początek sekretu który będzie dręczył ją przez kolejne lata życia (jeśli przeżyje). Czas mierzy się mocą.
- Tylko tej mocy brakuje. - Mervi westchnęła siadając na trawie - I to teraz nie jest szczegół, co?
- Nie jestem Glitchem - przysiadł się do niej na trawie - ale dzięki Glitchowi jestem teraz.
Mervi zerknęła w stronę "ołtarza".
- Brakuje tu tylko jakiejś Verbeny. Kwiatki, słoneczko i ofiara. Polubiłaby. - przetarła oczy.
- Taaak, bardzo pretensjonalny wystrój. Osobiście wolę spędzać czas nad stawem lub rzeką. Polecam wędkarstwo…
Zaśmiał się.
- ...ale chyba o naszych rozrywkach nie będziemy rozmawiać. Jesteś blisko jak się z tego wykaraskać, to muszę przyznać. Niestety, nie dość blisko. Mam kilka propozycji które będą mogły być użyteczne. Zanim jednak do tego dojdziemy.

Jegomość odgarnął złośliwy kosmyk włosów opadający mu na oko.
- Skorzystam z okazji i podzielę się z tobą wiedzą. Nawet nie wiesz jak dawno tego nie robiłem… I nie tylko w ujęciu czasu. Nie lubię mówić rzeczowo. Domyślasz się kim mogę być?
- Na pewno masz dość... moje podejście. - westchnęła ponownie - Ktoś mógłby powiedzieć, że oboje jesteśmy równie płascy. - uśmiechnęła się z nikłą nutką rozbawienia.
- Raczej to ty masz moje podejście - mrugnął.
Uśmiechnęła się na te słowa.
- To jaka jest ta wiedza? - zapytała.
- Po pierwsze, w pewnym sensie jesteś moją córką… Ustalenie tej kwestii uprości nam wiele spraw. Jestem bratem krwi Odyna. Loki.
Uśmiechnął się jak dziecko oczekujące na jakąś zabawną reakcję, lecz nie wyczekiwał jej.

- Glitch… to jakby fragment mnie. Bardzo mały odłamek, wręcz mikroskopijny. Lecz widać na tyle duży, że tutaj jesteśmy.
- Trochę zglitchowany, ale tak szczerze to takim go w sumie lubię. - przyznała - Zazwyczaj.
- Trwa Ragnarok… To nie przypadek… Zresztą - machnął ręka - może i to przypadek, ale bardzo pomyślny, że tutaj jesteś.
- Serio? A co ja mam do Ragnaroku? - zapytała z zainteresowaniem.
- A kto ma go wywołać? Kto będzie walczył i przeciw komu? Jeśli dobrze znam te opowieści które przetrwały, robią ze mnie głównego złola… Aby to pierwszy raz.
Pauza.
- Karma to dziwka. Ale fajnie gdy w danej chwili jest naszą dziwką. Pokażę ci zaraz kilka obrazów z mojej historii. Dowiedzieć się jakie sytuacje przedstawiają… Cóż, powiedzmy, że dam ci sporo odpowiedzi, a ty poszukasz do nich pytań. Dobry układ?
- Jasne. - skinęła głową - Przy okazji to też ze mnie złoa potrafili robić... choć w innym sensie. - zamyśliła się - Nieważne.

Loki pstryknął palcami.


W przestronnej jaskini, na ostrych skałach leżał Loki. Wyglądał na bardzo zmaltretowanego - podbite oko, rozcięta warga, napuchnięta twarz, większośc ubrań w strzępach ujawniając wykwitające na gładkiej, alabastrowej skórze krwiaki, szramy, zacięcia, zaschniętą krew oraz ogólny obraz nędzy i rozpaczy. Mimo tego i przykucia łańcuchami do skał, zdawał się nie opuszczać go dobry nastrój.
U jego boku siedziała szczupła, atrakcyjna kobieta. W gustownej sukni z dawnych czasów, lekko opalona, zatroskana. Trzymała głowę Lokiego na kolanach, z troską gładząc jego czoło.
- ...i coś ty narobił, mój drogi. Odyn jest wściekły - kobieta mówiła cicho.
- Nie zabiłem go.. Nie tak jak myślisz. Zresztą - uśmiechnął się - ja zawsze zwyciężam.
- To czemu dałeś się złapać? W nocy łowić ryby, wtedy są najsilniejsi…
- Ciiii… Sigyn, i mnie zdarzają się wpadki. Fakt, przechytrzyli mnie, w tej jednej sprawie. Ale w gruncie rzeczy to detal.
- Detal… - kobieta syknęła - ...przez ten detal ledwo wybłagałam Odyna aby od razu cię nie zabijał. Chciał zrobić krwawego orła.
- A Freja nie wstawiła się też?
Podniósł opuchnięta brew w uszczypliwym geście,.
- Też… I Hel. Do tej pory nie wiem czemu adoptowałeś tą upiorzycę.
- Mam plan. Trzeba tylko poczekać.

Loki szarpnął łańcuchami z wściekłością gdy tylko dojrzał wchodzącą do jaskini żonę. Blada Sigyn podeszła do niego z opuszczoną głową.
- Dlaczego?
Oczy boga-kłamcy rozszerzyły się i zaszkliły. Kobieta opuściła głowę.
- Powiedzieli… Albo ty weźmiesz jego krew… Albo ja.
- Jak dawno?
- Dwie noce temu.
- Cholera - Loki szarpnął łańcuchami - za późno. To nie krew, to jest jad tych starych bestii - fuknął - cholerny, pieprzony jad, Sigyn. Wyżera duszę, nie rozumiesz?
Łza pociekła po obliczu kobiety.
- Już dobrze… - złagodniał - podejdź do mnie. Chciałbym cię znowu kochać, jak ostatnio…
Spoważniał.
- Te kajdany. Ani Freja, ani Hel, ani nawet nasze zaprzyjaźnione futrzaki… Cholera, nic… I jeszcze ty.
Pusty smutek tlił się w oczach boga.
- To dlaczego zabiłeś Baldura?
- Bo go kochałem - odpowiedział spokojnie - ale ciebie kocham mocniej - złożył pocałunek na jej ramieniu - i nie chciałem aby się stracił.
- Jak ja teraz?
- Tak. Do pierwszej nocy potrafię to zerwać. Jedna, krótka noc w której jestem w stanie skłamać całemu światu i to kłamstwo jest prawdą.
Uśmiechnął się. Jakaś myśl kiełkowała.
- Nie pij za dużo krwi. Strzeż się Frigg, przyjdź jutro. Mam plan.


- Jestem tutaj już dość czas - kobieta zaskarżyła się obejmując Lokiego.
- Chciałem jeszcze trochę nacieszyć się twoim biustem.
Bóg zaśmiał się, echo przeszło przez jaskinię.
- Ale dobrze… Chyba będę potrafił coś z tym zrobić. Odyn przegra.
- Sądzisz, że idea miasta to naprawdę taki zły pomysł?
- Słyszysz siebie, kochana? Jeszcze miesiąc temu była pierwszą która grzmiała, że ponawiają te same błędy jak obłąkane dzieci. Teraz…
- ...przepraszam. Coś…
- ...ciii. Już dobrze. Pamiętasz jak obiecałem mówić ci wszystko? Tylko tobie całą prawdę? No to trochę odwlekałam to. Ale chyba czas, Hel już wie, Frigg może się domyśla, Freja pewnie też.
Loki przerwał na chwilę.
- Uwolniłem Einherjar. Są wolni… Odyn nie ma nad nimi władzy. Fundament jego władzy, jego armia, sługi, ci którzy mieli go kochać na zawsze… są wolni. Z każdym rokiem miasto będzie się staczać. Odyn go nie utrzyma, nie mając u boku tych którzy wątpią. Chwiejny fundament. Dałem im dar wolności i wątpliwości.
Kobieta zamrugała oczami.
- Ale… To znaczy…
- Że wygrałem, trzeba tylko poczekać. Jego wielki plan - Loki zachichotał, trochę nie po męsku - przepadł. Została tylko kwestia nas.
MIlczenie. Woda kapiąca ze ścian dźwięczała irytująco.
- Mogę odwrócić to co zrobił Odyn Tobie. Pamiętasz jak mówiłem o przeprowadzce przez wielką ciemność?
Kobieta kiwnęła głową.
- Jestem przekonany, że możemy razem przez nią przejść, przez Labirynt, przez wielkiego niszczyciela. Razem. Odrzucić twą złą krew.
- Chcesz… umrzeć? I…
- Nie do końca. Sama wiesz, że jestem niezwykły. To… Wewnątrz mnie. Iskra, to wielkie oszustwo… Mogę umrzeć, skryć się w nim i oddać je Tobie. Wtedy tylko ostatni raz spójrz na słońce. W tym wcieleniu.
- Odrodzimy się?
- Tak. Spotkamy się ponownie.
Loki kłamał.



Bóg kłamców spojrzał na Mervi. Wspomnienia sprawiły, iż jego źrenice rozszerzyły się. Był to bardzo emocjonalny moment.
- Oczywiście Sigyn nie mogła wiedzieć, iż nie spotkamy się osobiście. Nie mogła nawet przypuszczać, iż to nasze dusze się połączą, ale my… Będziemy się odradzać i odradzać w setkach ludzi. Zawsze razem, jedność… Ale jednak nie do końca my.
Przerwał. Mervi dźwięczało cos w głowie. Chyba tego jedynego kłamstwa bóg oszustwa żałował.
- I tak mamy ciebie… Ale i wielu podobnych jak ty. Każdy z fragmentem mnie. Glitch to tylko okruch - uśmiechnął się mrugając okiem.
- Okłamałeś ją. Tą, która cię kochała. - Mervi odparła po chwili, głosem cichym, pozbawionym pretensji, ale też pozbawionym aprobaty.
- Nie zrozumiałaby… Nie w sensie moralnym - Loki dodał po chwili - nie zrozumiałaby idei duszy oraz odrodzenia. Ile lat już trwają Tradycje? Wy dalej macie z tym problem.
Zamilkł.
- Czy próbowałeś wytłumaczyć ideę?
- Tak, oczywiście. Pokazałem ci tylko to co teraz jest ważne. Myślisz, że z żoną tylko się kochałem i nie rozmawialiśmy? Nie, rozmawialiśmy. Starałem się jej przekazać wszystko. Nie każdemu jest dane. Z Freją mogłem o tym rozmawiać, moja żona nie pojmowała.

Podrapał się za uchem.
- Nie wiem czym jest to cholerstwo które właśnie cię gwałci - przyznał - lecz wydaje się mi, iż potrzebujesz einherjara. Zapamiętaj to i przekonaj jakiegoś do waszej sprawy. Zaraz będę mówił mniej przyjemne rzeczy.
- Jak mam przekonać kogokolwiek, jeżeli będę martwa? Jeżeli czeka mnie los Inkwizytora? - zapytała cicho.
- To może być pewien problem - Loki przyznał z rozbrajającą szczerością
- Widzę w tej chwili dwie drogi. Glitch… Nie jest do końca normalny. On pragnie chaosu ponad wszystko. W tej chwili też. Proponuje… szaleństwo. Mogę mu pozwolić albo też go stłumić. Nigdy więcej lunatykowania. To twoja decyzja, masz wolność. Szanuję to.

Zamilkł na chwilę.

- Jest też druga droga. Za chwilę pewien elitarny dupek zrobi tam niezłe przedstawienie. Będziecie mieli czas aby uciec. O ile pierwszy wariant jest pewny, to drugi… Jak wam się uda. Potrzeba będzie sprytu.
Uśmiechnął się. Nie musiała pytać aby wiedzieć, iż Loki szczerze liczył na opcję drugą. Bóg kłamców cenił wolność i sztuczki, i chyba tego samego oczekiwał po córce… Czy może po prostu po pomniejszym, innym Lokim?

Jednak dał jej wybór.

Mervi zamknęła na chwilę oczy, żeby za moment z jej ust wyszły słowa:
- Teraz albo nigdy... - spojrzała na Lokiego - Joel mi kiedyś powiedział, kogo każdy z nas ma... - odetchnęła, a zaraz uśmiechnęła się blado acz było w tym uśmiechu więcej życia - Zdam się na opcję z Elitarnym Dupkiem.
Loki uśmiechnął się szczerze.
- Masz w sobie ducha olbrzymów.
Pstryknął palcami.



Mervi niemal czuła jak macki ją chwytają, wdzierają się… I wtedy.

Coś się stało.

W jednej chwili była jeszcze w potrzasku, a w drugiej leżała obita pod kołami samochodu i chciało się jej wymiotować. Polanę zalewało białe światło. Drzewa wyginały się jak pod soczewką, Einar leżał niezbornie kręcąc kończynami jakby próbując dojść do siebie po nagłym szoku. Dziewczyna… Wybiło jej pól ciała. Z otwartych ran (czy raczej wyżartych kawałków ciała) sączyła się brunatna maź formująca w trzepoczące macki. Stała jednak bez ruchu, jakby nagły wybuch nie zrobił na niej wrażenia. Przyglądała się swej oderwanej dłoni z ciekawością, potem na Mervi… Nie, patrzyła wyżej.

Pod samochodem kucał Fireson.
- Kurwa mać, do jasnej pierdolnej cholery - warknął - jakim cudem?
Spojrzał na efekt. Chyba spodziewał się odnieść większy sukces.

Początkowo Mervi nie rozumiała co się stało, dopiero zmysły powoli zaczęły jej wracać jak doszedł do niej głos Firesona.
- Nie walcz... - ledwo powstrzymała wymioty - Uciekaj... my... - z pewną ociężałością uniosła się na łokciach, aby móc zabrać z ziemi leżącą obok samochodu torbę z laptopem...
Nie wyglądała w tym momencie na osobę całkowicie rozumiejącą rzeczywistość.
Dziewczyna skoczyła w ich stronę z dziką prędkością.

Kolejny błysk.

Fireson leżał pod drzewem poobijany jak Mervi wcześniej. Wirtualna Adeptka trzymała w ręku laptop, uśpiony. Legionista wyglądał na kogoś w niemałym szoku.
- Teleportuj nas. Jeszcze raz tak nuknę to sami się zabijemy.
Warknął, zasyczał z bólu. Chyba coś złamał.
- Tylko chwila. - przysunęła się do Firesona, chwytając po drodze leżącą na trawie komórkę i obudziła laptop, aby móc zmusić go do ustanowienia odpowiednio silnego połączenia z Internetem.

Koordynaty miejsca, w którym się znajdowali...
Ilość osób: Dwa...
Miejsce docelowe: zaułek kawałek od bloku mieszkalnego Tomasa...

Miała nadzieję, że posiada wystarczające informacje, aby tam się pojawić, ale nie było w tym momencie czasu na wybrzydzanie czy nawet upewnianie się co do miejsca. Wolała nie zwalać się do Hermetyków w tej chwili ani do parafii. Jej miejscówka też za dobrym wyborem nie była...
Później będzie czas.
Jak uciekną...
Jeśli...

- Trzepnij ich czymś na odchodne... - wyszeptała do Adama, krzywiąc się w bólu, który sama sobie właśnie sprawiła... wyrywając część siebie, nie tyle co fizyczną, ale bardziej istotną niż tkanka czy krew krążąca w żyłach - Bo polezą jeszcze za nami.

I ten nagły ból odpowiednio odwrócił uwagę od cierpienia odczuwanego po zdradzie. Na to będzie czas...
Zdalne połączenie z farmą danych zadziałalo natychmiastowo. Na potrzeby wirtualnej adeptki działały wszystkie botnety do których miała dostęp oraz komercyjne chmury obliczeniowe. Nie czas martwić się o rachunki.
Einar wciąż skołowany podnosił się z ziemi. Dziewczyna skoczyła ku nim.

To koniec. Zbyt szybka. Mózg Mervi nie był w stanie nawet przetworzyć ruchu tej istoty jako płynnej sekwencji. Po prostu w jednej chwili była daleko od nich, aby w kolejnej znaleźć się w połowie dotychczasowego dystansu.
Fireson zamknął oczy. Czyżby tracił świadomość?



Mervi czuła we włosach wiatr oraz potężne uderzenie w brzuch. Kręciło się jej w głowie. Czuła się jak ptak. Przynajmniej przez te kilka sekund podczas których leciała wyrzucona kolejnym wybuchem nim upadła na zabłoconą ziemię małego skweru. Laptop poleciał w drzewo, ekran odpadł od reszty korpusu.
Nieopodal leżał Fireson, nogę miał wygiętą pod dziwnym kątem, a z prawego ramienia sikała mu krew. Był jednak przytomny, na tyle aby jęknąć w bólu i rozrywać i tak potarganą koszulkę na ranę.

Rozejrzała się po okolicy. Po drugiej stronie ulicy znajdował się budynek w którym rezydował Tomas. Grzmiało, ulewa wzmagała się.
- Kurwa, kurwa, kurwa. - Mervi wycedziła przez zęby, przybliżając się do Firesona i pomagając mu rozerwać koszulę, aby pomóc z upływem krwi - Tomas tu mieszka, to medyk... również. Einar tu był... ale w innych miejscach też. - zacisnęła prowizoryczny opatrunek - Raczej przy Śpiących nie zaszaleją... Karma is a bitch. Jesteś w stanie okryć się przestrzenią?
- Właśnie gubię po nas trop - przyznał szczerze, z trudem - to doktor śmierć tutaj mieszka? To weź może go zawołaj… Co to do cholery było?
- To, co nazywają burzowymi oczami... Przez co w sumie Inkwizytor umarł. - Mervi starła z czoła skapujące z włosów strugi deszczu - A tamten stary to był szef Wieży. Nephandus, jak widać... - w głosie Mervi wyczuwalna była gorycz.
Technomantka drżącą z zimna dłonią, wybrała numer Tomasa, woląc w tym momencie zaufać technologii niż używać magyi…

- Nie ma potrzeby dzwonić - usłyszała donośny głos Tomasa odrzucającego połączenie, który podbiegał w ich kierunku. Eutanatos ubrany był tylko w domowy dres.
- Co się stało?
Spojrzał na nich pytająco.
- Zagrożenie?
Dopytał szybko.
- Solidne dziewiątko - Fireson skrzywił się.
Drugi raz nie trzeba było przebudzonym powtarzać, po prostu spojrzał na ich stan tak jakby nie ufając ewentualnym zeznaniom - wszak szok może spowodować wielkie splątanie od własnej kondycji. - i ujął Firesona tak, aby pomóc mu iść.
- Ty poradzisz sobie sama - obwieścił Mervi - szybko do mnie, dzwoń do Jonathana i Iwana.
Głos miał zimny. Kompletnie nie przypominał nieco zakłopotanego sanitariusza i lekarza. Raczej komandosa na środku frontu.
Mervi skinęła głową, po czym nagle sobie coś przypomniała... i po jej wyrazie twarzy łatwo było zgadnąć, że musiało skoczyć jej ciśnienie.

Bez zastanowienia wybrała wpierw numer niepełnosprawnego hermetyka.
- Tak? Wszystko dobrze?
Zatroskany głos Jonathana rozbrzmiał w telefonie. Oni śpiesznie maszerowali ku schronieniu.
- Nic nie jest dobrze. - wysapała technomantka - Nie zbliżajcie się do Einara. Zabierz Hannah! - wzięła głębszy oddech - Fireson jest ranny, Einar przyzwał burzę, Fireson mnie ratował.
- Potrzebujecie wsparcia? Gdzie przyjechać?
- Teraz jesteśmy z Tomasem... Einar zna to miejsce, ale nie ma teraz wyboru. Ze Śpiącymi chyba nie potańczy... Byłoby super, gdybyście się zjawili. - urwała na chwilę - Powiedz, że mi wierzysz.

Cisza w słuchawce.

- Jestem też tutaj - odezwał się Tomas.
- Przyjedźcie do hotelu, tam w tej chwili jest najbezpieczniej. Iwan wyruszy, będę asekurował na odległość.
Mervi spojrzała na Firesona zaniepokojona ciszą niewiary.
- Hotel może i bezpieczny... ale nie z cholernym Nephandusem pod dachem! - Mervi zrobiło się niedobrze na wspomnienia.
- Nie wpuszczę Einara. W tej chwili Hannah otwiera jego pokój. Bądźcie spokojni…
Cisza.
- Tomas, czuwaj.



Oczekiwanie na podwózkę dłużyło się niemiłosiernie. Tomas rozłożył Firesona na kanapie i fachowo go opatrzył. Wirtualny adept twierdził, iż cały czas niszczy tropy po nich i barykaduje lokacje - Mervi nie wiedziała czy jest to jeszcze dobrze pojęta ostrożność czy też już paranoja.
Sama czuła się źle. Tomas od razu zauważył, iż ma głębokie rany wzorca, i na to nic w tej chwili nie poradzi. Od początku na stole leżała amunicja oraz druga, zapasowa broń palna którą adeptka musiała przeoczyć podczas ostatniego myszkowania. Eutanatos ubierał się i pakował plecak.
- Opowiadajcie.

Mervi spojrzała smutno na Firesona, delikatnie gładząc go po głowie.
- Einar... - spojrzała na Tomasa - Za bardzo mu ufałam. - zacisnęła zęby - Pod pozorem pomocy... Miał mi pomóc z... brakiem pamięci. Zabrał z dala. - przetarła oczy - To była pułapka. Użył jebanego kręgu, aby mnie uwięzić, nie miałam swoich rekwizytów... Pojawiła się burzowa kurwa... - wzięła głębszy oddech - Nie wiem jaki był cel na end-game... ale ta suka mówiła, że będzie łatwiej tym razem... i zaczęła mnie gwałcić oralnie w stylu anime. Macki jej wyrosły we łbie czy coś... Fireson się zjawił na czas... dał chwilę oporu... Udało się uciec...

- Jakimś cudem - technomanta sapnął - nastąpił spory wyrzut paradoksu. Potem już tylko używałem sił i pierwszej. To draństwo było nie tylko wytrzymałe… Mam wrażenie, iż poza samą końcówką nie brało nas nawet na poważnie.
Eutanatos podał Firesonowi tabletki. Ten jednak odmówił.
- Wezmę swoje.
- Nie masz teraz swoich - zauważył.
- To będzie bez…
Mistyk niby niechcący trącił nogę wirtualnego adepta wracając do pakowania plecaka. Adam syknął… i wziął środki.

- Einar... to jebany Nephandus. - chyba ciężko to opuszczało gardło Mervi - ...ale pewnie nie uwierzycie, co? - rozgoryczenie technomantki było aż wyczuwalne.
- Ja widziałem i słyszałem - Adam przyznał spokojnie.
Tomas nic nie odpowiedział. Grzebał w pudełku z kośćmi.

- Ta cała jebana Wieża... Tostery pewnie temu ją zaatakowały. Pewnie dlatego, ktoś chciał śmierci Einara...
- Cała flota na jednego barabusa? - Adam fuknął. Nie był w dobrym nastroju.
- Potrzebuję kartki, i kalkulatora, najlepiej naukowego - dodał po chwili.
- Wstrzymaj - Tomas rzucił cicho i chłodno chowając resztę kości do plecaka - jesteś tak dokoksowany, iż wystarczy błąd, abyśmy mieli przedwczesne fajerwerki.
- Mam materiał porównawczy... - odezwała się do Adama - Nie wiem czy to ma już znaczenie...
- Ma - technomanta rzucił nieufne spojrzenie na Tomasa jakby chcąc jej pokazać, iż nie ma rozwijać tematu.
Mervi nie kontynuowała więc. W końcu tylko wirtualni i Jonathan mieli wiedzieć o kwestii odczytu z tamtej chwili.

- Czemu postanowiłeś pomóc? - zapytała Adama z pewnym zrezygnowaniem w głosie - Czemu mnie szukałeś?
- Zazwyczaj jak ktoś podaje mi swoje dane, wrzucam mu szpiega.
Mervi po tych słowach niezbyt mocno pacnęła Firesona w głowę.
- To i tak nie wyjaśnia czemu zechciałeś pomóc. - mruknęła - Choć dziwne, że tylko ty poczułeś na mnie i na Patricku ten syf.
- Jaki syf?
- Że capiliśmy Szatanem.
- No bo waliliście dupą lorda ciemności. Jak w całym tym mieszkaniu - spojrzał na Tomasa.
- Taka praca - mag śmierci wzruszył ramionami.
- Cóż... Byliśmy tu z Patrickiem... i Einarem. - westchnęła - Kiedy ta taksówka? - Mervi spojrzała smętnie na komórkę.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 05-07-2019 o 17:23.
Zell jest offline  
Stary 05-07-2019, 17:27   #85
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Klaus wzruszył ramionami i ruszył w stronę Jonathana.
- Mistrzu? Mogę zabrać chwilkę?
- Oczywiście - hermetyk zatrzymał się wózkiem, odprawiając niezauważalnym gestem Hannah która oddaliła się bez żalu na bok.
- Chciałem przeprosić. - zaczął - Nie wiedziałem, że spotkanie z Camarillą odbyło się bez wiedzy reszty.
- Ty chyba nie masz za co - hermetyk odpowiedział swobodnie, bez cienia złości.
- Mimo wszystko. Więc, będzie to pytanie trochę z nikąd, ale… jaki rodzaj kryształu lubi Mistrz?
- A jak myślisz?
Hermetyk uśmiechnął się lekko, pokazując pierścień na palcu.
- Malachit oczywiście. Malachitowy Czaropętacz - mrugnął.
- Więc czy mistrz przyjąłby stworzony przeze mnie kryształ malachitu? W formie przeprosin.
- Klausie… Byłbym wręcz obrażony, iż w Fundacji za którą ja odpowiadam ktoś taki jak Ty poczuwa się do winy. Nie twój uczynek, nie twoja wina. Stało się jak stało.
- Czuję się trochę winny. Zważając jak zruzgaliśmy Walerię za jej kontakt z Sabatem. Ale nie będę naciskał… - Klaus spojrzał na zgromadzonych - Więc jaki mamy na razie plan mistrzu?
- Waleria… Pamiętaj, że Waleria nie tylko podjęła decyzje sama, to jeszcze pozwoliła Sabatowi na obietnice. To trochę inna sytuacja… Chociaż ta też nie była dobra…

Hermetyk zamyślił się.
- Węzły. Nieźle nas wirtualni załatwili…
- Zakładam, że wiele fundacji ma na początku dość burzliwe początki. Mam nadzieję, że szybko to przejdziemy. Mam kilka planów na najbliższe dni, czy mistrz by chciał, abym czymś się zajął?
- Jeśli masz plany, nie będę w nie ingerował. Rozumiem, że z haustami poradzisz sobie sam? I jak wygląda dokładnie kwestia ducha który cię dręczył… Mieliśmy się tym zająć.
- Spróbuje sobie z nimi poradzić. Co do ducha… Ojciec Ivan się nim zajął… - mina Klausa zrobiła się odrobinkę kwaśna - ostatecznie.
- Tak po prostu?
Jonathan nie krył zdziwienia.
- Wykonał wiwisekcję… nie było to przyjemne uczucie.
- Dowiedział się czegoś?
- Nie, po prostu to zrobił… może chciał się popisać.
- Czyli dowiedział - Jonathan odpowiedział gorzko - i być może jestem podejrzany.
- Wątpię, aby to na razie było w myślach ojca…. jeżeli mogę, czuję że na razie ty Mistrzu i Ojciec Ivan bawicie się w przepychanki. Staracie się ustalić dominację.

Jonathan odjechał dalej od miejsca zebrania, przystanął na zewnątrz, pod lekko przyschniętym drzewem.
- Muszę odpowiadać… Myślisz, że ktoś tutaj o mistrza Iwana się prosił? Fundację zakładałem ja i Tomas. My was szukaliśmy, prosiliśmy tradycje, fundacje, magów o kontakt z wami. Iwan przyszedł na gotowe, wyczuwając smakowity kąsek nowej fundacji, a rządzić lubi jak widać.
- Tym bardziej trzymanie w tajemnicy celu tej fundacji tylko szkodzi… chociaż… Misja ratowania świata, czasu, wszystkiego… Sługa Boski pewnie czułby, że on powinien przewodzić tak szczytnym celem.
- Sługa boży zapewne tak. Iwan? Raczej nie.
- Chyba lepiej, żebym nie wiedział. - Klaus westchnął - Coś jest w powiedzeniu "Niewiedza to błogosławieństwo". Wiedząc co wiem… zaczynam się martwić wszystkim i pewnie wyolbrzymiać ważność naszych decyzji…
- Unia ciągle poszukuje nowych rekrutów, a chyba wymieniłeś ich motto - hermetyk starał się rozluźnić atmosferę.
- "Unia Europejska nie jest tak silna"... - mruknął Klaus i delikatnie zachichotał.
- Słucham?
Hermetyk zapytał z silnym zdziwieniem, jednak grymas jego twarzy zdradzał dziwny tik.
- Podczas naszego spotkania z Wampirami, wspomniałem Unię. Nie dokończyłem, że chodzi o Technokrację. Ten… Tremere, "mag tak jak my", stwierdził, że Unia Europejska nie jest tak silna, najwyraźniej uważając, że się jej obawiamy.
Jonathan zaczął się śmiać.
- I co, może jeszcze zechciał nam załatwić pozwolenia na połów dorsza?
Klaus również się roześmiał.
- Przepraszam, trzymałem to w sobie od czasu tego spotkania, zważając, że niegrzecznie byłoby zaśmiać mu się w twarz. Pamiętam, że gadał coś o Wielkim rycie Rękawicy i Rytuale Nowiu, bez urazy mistrzu brzmi to jak coś, co twoja Tradycja by stworzyła.
- Musiałbym przewertować literaturę. Porządek Hermesa to nie monolit, jak zapewne wiesz. Można powiedzieć, że jesteśmy osobną radą wewnątrz rady.
- Jesteście jednak bardziej ujednoliceni niż większość.
- Odwrotnie - mag sprostował szybko - poszczególne domy są silnie ujednolicone, to co pomiędzy nimi… Rozumiesz.
- Tradycje wewnątrz tradycji. - rzucił Klaus - Mój mentor tak kiedyś was określił. Sądziłem, że to oznacza, że jesteście jakby Magami do kwadratu. .. Dobry boże, ten debil sądził, że Magyja wywodzi się z Umbry….
- W pewnym sensie… Ale to długa rozmowa.

- Zapewne. Mogę być bezpośredni Mistrzu?
- Oczywiście - hermetyk spojrzał poważnie na Klausa.
- Jeżeli Ojcec Ivan jest takim problemem. Może dobrze byłoby powiedzieć mu o co chodzi z tą Fundacją i dać ultimatum? Gra z nami, albo wraca do domu.
- Tylko, że Iwan wie. I kompletnie nie przyjmuje tego do wiadomości… A z jego wpływami, to prędzej ja dostanę piękny list z pilnym wezwaniem na antarktydę zbadać korelacje prawne śniegu…
- A inni z mojej tradycji zastanawiali się czemu nie chcę mieć tego typu doświadczeń… rozumiem. Zapytałbym czy analiza prawna śniegu nie byłaby warta braku bólu głowy, ale chyba jeszcze nie zrobili wózków przystosowanych na tak głęboki śnieg. - Klaus zasłonił usta - Przepraszam…
- Na biegunie oferują standardowo latający dywan - hermetyk wyglądał na nienaturalnie poważnego.
- Latający dywan… na biegunie… czy jest zrobiony ze skóry niedźwiedzia polarnego? - Klaus potrząsnął głową - Rozumiem, poważna sprawa, postaram się nie… prowokować ojca Ivana.
- Za bardzo… trochę można - Jonathan mrugnął.

***

Healy pokręcił się przez chwilę, na moment zaczepiony przez batiuszkę Iwana, który postanowił mu podziękować za pomoc. Niepotrzebnie w sumie, bo speszony Irlandczyk przyjął te podziękowania z pewnym zakłopotaniem. Dla niego to były wszak obowiązki wobec Fundacji i magyicznego światka. Nic za co batiuszka winien dziękować. Co zresztą Patrick uprzejmie wytłumaczył. Potem zaś… powoli i ostrożnie usuwał się na bok. Tutaj nie miał obecnie nic do roboty. Żadnych rozmów z magami, żadnych dywagacji i teoretyzowania na naturą magyi/wampirów/potworów. Co miał powiedzieć, już powiedział. Co miał usłyszeć, już usłyszał. Na razie nie potrzebował rozmowy z innymi magami, więc dyskretnie opuścił miejsce spotkania członków Fundacji.

***

Telefon do Klausa

- Pilne, fundacja w niebezpieczeństwie, nie zbliżać się do mistrza Einara. Ukrywać się lub w przypadku odkrycia, hotel, parafia lub trzymać grupy. Jeśli ktoś może wiedzieć gdzie jesteś, zgrupuj się z resztą fundacji.
Klaus zamrugał kilka razy.
- Czy robimy zgromadzenie?
- Nie - Jonathan odpowiedział równie monotonnym głosem.
- Co jest z Einarem?
- Być może stanowi zagrożenie dla całej fundacji. Mervi nas powiadomiła.
- Co z uczniakiem, którym się zajmował?
- W hotelu. Spokojny, zajmujemy się nim.
- Dobrze, ruszę do was, wątpię, abym był tu sam bezpieczny. Zabiorę hausty.




Telefon do Patricka

- Cześć - chłodny głos hermetyka wzbudzał niepokój, nie pasował do Jonathana - alarm w Fundacji. Unikaj mistrza Einara, jeśli jesteś w miejscu gdzie można cię znaleźć, przyjedź do parafii lub hotelu albo zgrupuj się z innymi. W przypadku ukrycia zostań w nim. Mervi, Adam i Tomas jadą do nas.
- Zdecyduj się. Albo parafia… albo hotel. Dwa miejsca zgrupowania to aż proszenie się o kolejne tragedie. - odparł Healy nieco zrezygnowanym głosem. Po czym dodał dedukując.- Coś pożarło od środka? Miejscowe coś ?
- Dywersyfikujemy ryzyko - Jonathan wyglądał na człowieka który z trudem godzi się na taki stan rzeczy - Mervi sugeruje, że Einar to barabus.
- Raczej dzielicie szczupłe siły na pół. Ok… wpadnę po sprzęt do domu i ruszam do hotelu.- ocenił Healy zamyślając się. Po czym rzekł wprost.- I nikt tego wcześniej nie zauważył w tej wieży?
- Mamy chyba odpowiedź dlaczego Unia szturmowała Wieżę.
- Jeśli potrzebujemy pomocy Unii, by znajdować degeneratów to…- westchnął Healy, po czym dodał zimno.- To… powinniśmy sami zapolować na niego i zniszczyć całą potęgą połączonych Tradycji.
- Jeśli to on… - hermetyk zamilkł na chwilę - ...to masz moje słowo, iż śmierć będzie tylko wybawieniem.
- Nie interesuje mnie zemsta. Raczej minimalizowanie strat i pewność, że zagrożenie unicestwione będzie permanentnie. Sam wiesz jakie sztuczki potrafią wykonać wynaturzenia, by uniknąć ostatecznego zgonu.- ocenił Patrick.
- To obowiązek, Patricku. Jestem mistrzem Porządku Hermesa, na moich barkach stoi prawo i obowiązek destrukcji. Spotkamy się w hotelu.



Po Mervi, Adama oraz Tomasa przyjechał ojciec Adam. Rosyjski duchowny wyglądał jeszcze potężniej niż zwykle, na tyle, iż wirtualna adeptka mogła przypuszczać, iż ma na sobie kamizelkę kuloodporną.
W hotelu przyjął ich… Iwan. Poinformował, iż wszyscy wybrali to schronienie, zatem i on przybył. Jonathan nie pokazywał się, podobno zajmował się dodatkowym zabezpieczeniem miejsca. Podobno.
Poza drobną niedogodnością w postaci drogi zapleczem, aby nie straszyć gości hotelowych, droga przebiegła im sprawnie. Mieli też szansę na kilka słów więcej z właścicielem który chociaż wyglądał na bardzo przejętego, zachowywał dość zimnej krwi. Pytał nawet czy ma zostać na noc.
Położyli Firesona oraz Mervi w wolnym pokoju. Tomas przeprosił, mówiąc, iż koniecznie musi porozmawiać z Jonathanem. Został przy nich Iwan, oraz Hannah donosząca bandaże, świeże ubrania oraz koce.
Rosjanin wyglądał na strapionego.
- Opowiadajcie - wycedził.
- Mów Mervi - Fireson skrzywił się - ja jestem zajęty cierpieniem.
- Faceci nie płaczą. - wyszczerzyła się do Firesona, ale nawet ślepy zauważyłby, że w tym grymasie nie było prawdziwego rozbawienia.
- Gdzie jest Jonathan? - wpierw to poruszyła patrząc na Iwana - Na niego nie poczekamy?
- Zajęty, stara się ochronić to miejsce. Podejrzewam też, że mentalnie przygotowuje się do rozmowy z mistrzem Einarem - Iwan na chwilę pauzował - ma też u siebie jego ucznia.
- Chcecie go tu sprowadzić? - Mervi spojrzała wściekle na Iwana - Odjebało wam?!
- Spokojnie - Adam wyspał przyjmując lepszą pozycję.
Hannah stanęła w drzwiach zastanawiając się czy dalej pomagać.
- Podaj młoda opaskę uciskową, a nie stój tak - wirtualny adept uśmiechnął się.

Iwan natomiast milczał. Pozwolił, aby pierwsze wzburzenie Mervi przebrzmiało.
- Sądzę, że sam tutaj przybędzie. Opowie nam piękną historię jak to napatoczyliście się na zagrożenie podczas którego dwójka wirtualnych adeptów, którzy już ukradli węzeł własnej fundacji, zdradziła go, a teraz planuje wrobić go w szatańskie sprawki. Mogę się o wiele założyć, iż tak będą wyglądały sprawy.
Pomarszczona dłoń Iwana powędrowała ku brodzie, dając jej podparcie.
- Wierzę wam. Potrzebuje tylko szczegółów - uśmiechnął się z trudem, tak jakby w takich sytuacjach uśmiech nie był w jego naturze.
- Ciężko ukraść Fundacji coś, co nigdy nie należało do niej. - prychnęła.
- Zrobiłem to po co mnie tu wysłano - Fireson przyznał z rozbrajającą szczerością.
- Taaaak - Iwan przeciągnął - zamierzamy wchodzić w utarczki słowne czy zaczniecie mówić co się właściwie stało?
- To nie ty w razie czego będziesz główną osobą osądzającą sprawę Einara.- uśmiechnęła się krzywo - Temu lepiej, by J. to usłyszał również w tym samym momencie, jak nie przed tobą. Prokurator nie jest po widowni...
Fireson przyglądał się badawczo Mervi, z wyraźnym zadowoleniem. Hannah powoli wodą przemywała jej co większe rany i zadrapania, bez wyraźnej niechęci, jakby po prostu czując powagę sytuacji.
- Dziecko - Iwan zaczął stanowczo - za kilka chwil możemy mieć tutaj kilkusetletniego barabusa, naprawdę, uwierz mi, w świetle tego nikogo nie obchodzą twoje wyimaginowane konflikty o władzę. Gdybym uznał, że tak będzie prędzej, wyciągnąłbym te informacje z twej głowy tylko po to aby chronić resztę Fundacji.
Ogień. Nie zauważyła tego wcześniej, lecz teraz widziała dobrze jak w pozornie spokojnych oczach starca szaleje płomień pasji, nieposkromionej furii, żalu, wstydu oraz zemsty. Jego kamienna twarz zastygła w strasznym wyrazie ponurej determinacji. Czy on też miał jakieś rachunki z Einarem?
- Jeżeli tak ważny jest czas... - wysiliła się na spokój - To rusz teraz dupę po Jonathana, a swoją złość to sobie wepchnij na przyspieszenie. - Mervi wiedziała, że mogła przeginać, ale chyba jej to nie obchodziło w tym momencie.
Do pomieszczania wkroczył Klaus grzecznie mijając Hannah. W drodzę tutaj musiał uważać, aby nie rozbić się o nic samochodem, nerwowe sytuacje wyłączały często jego… roztropność. Położył delikatnie na ziemi torbę sportową i spojrzał na zgromadzenie.
- Wybaczcie, że tak późno. Więc co się stało? Jonathan mówił, że "Einar jest zagrożeniem dla fundacji."
Iwan pokręcił głową spoglądając na wirtualnych adeptów. Adam wyglądał na wyraźnie dumnego z Mervi. Skinieniem głowy przywitał Klausa.
- Też chciałbym wiedzieć więcej - powiedział wychodząc z pokoju.
Klaus przysiadł się i ponownie rozglądając się po grupie. Jego spojrzenie zatrzymało się bliżej na Firesonie. Sięgnął do płaszcza wyjmując latarkę, oraz jakiegoś rodzaju nakręcaną końcówkę do niej.
- Mogę z tym trochę pomóc. - wskazując na nogę i ramię Wirtualnego Adepta.
- Znasz ten żart z latarką w dupie?
Fireson podniósł brew wymownie. Hannah ukryła w dłoni śmiech.
Klaus delikatnie oklapł.
- Przyznam, że nie… - schował zasmucony swoje przyrządy spowrotem.
- Adam, daj Klausowi naświetlić cię latarką. Promieniowanie jeszcze nikogo nie zabiło... przynajmniej nie zazwyczaj. - wysiliła się na lekki uśmiech.
- Był ten komandos Technokratów w wieży, którego wyparowałem latarką… - Klaus wzruszył ramionami - Ale jestem prawie pewny, że tym razem nie będzie takich efektów.
- Zrób Eterycie radość, w imię Nauki... - Mervi spojrzała na Firesona, akcentując przy okazji początek ostatniego słowa - ...i twoich kości.
- Nikt nie będzie przy mnie grzebał magyą - Adam powiedział chłodno - jak się trochę ogarnę, polatam się sam.
Hannah wyszła z pomieszczenia.
- Paranoik. - mruknęła Mervi, kładąc się na plecach i wlepiając wzrok w sufit. Widać było, że wyparowały z niej resztki lepszego nastroju. Zamiast tego zamknęła oczy dając się pochłonąć własnym myślom.
- Jeżeli Einar jest zagrożeniem… nie powinieneś połatać się szybciej? - Klaus sugestywnie sięgnął z powrotem do płaszcza - Nie narzucam się, ale jeżeli zagrożenie jest prawdziwe…
- Dość się dokoksowałem w walce, teraz to ze mnie nie ma pożytku - spojrzał na Klausa - Einar to jebany nephandus.
Klaus zamrugał kilka razy, rozważając kilka rzeczy na raz. Spojrzał na Mervi.
- Wiedziałaś?
Mervi otworzyła oczy i spojrzała z irytacją na Klausa.
- No tak, kurwa, oczywiście, że wiedziałam! - uniosła głos - A jak do cholery myślisz?!
Klaus się trochę schował we własnym ubraniu, jak żółw w skorupie.
- Sorry, sorry.. nie to miałem na myśli. Przecież się znacie, wydawaliście się niemal że jak rodzina… - Klaus zastanowił się chwilę - Ale… to wyjaśnia jedną sprawę. Atak Techn...
Klaus nie zdążył dokończyć zdania, bo w tym momencie Mervi w irytacji rzuciła w niego poduszką, po czym odwróciła się do niego plecami zakrywając dłońmi głowę.
- Przepraszam… - Klaus spojrzał na Firesona - Czy chcesz posłuchać argumentu?
- Argumentu za czym? - Fireson zapytał zdziwiony.

Oczywistym było, że Patrick jest staromodnym Synem Eteru. Takim dla którego styl ma znaczenie. Styl był częścią jego magyi i jego samego.
Tak więc przyjechał odpicowanym na czarno [url=http://toyotaescondido.files.wordpress.com/2013/09/black-on-black-toyota-tacoma-1.jpg?w=800] wozem o wzmocnionym pancerzu. I wysiadł również mając założoną kamizelkę kuloodporną i bandolety z kieszeniami wypełnionymi… cóż.. Pewnie tylko Irlandczyk wiedział co w nich jest. Pod narzuconym na siebie długim płaszcza godnym Matrixa rysowały się kabury dwóch pistoletów. Na lewym ramieniu miał dużą torbę, tę samą co niósł w wieży, oraz na ręce miał metalową rękawicę przechodzącą w karwasz z owalnymi “jamkami” na wierzchu dłoni. Na prawym ramieniu opierał obrzyna zrobionego z dubeltówki. A na nosie miał okulary z kilkoma ruchomymi ( i przez to wymiennymi) soczewkami nasuwanymi na szkła okularów. Wyglądało jakby szykował się na konwent fantastyki lub RPG, albo na wojnę… i akurat to drugie skojarzenie było prawdziwe. Tak przygotowany Healy ruszył w kierunku budynku.
W drodze Patrick nie spotkał nikogo, aż do czasu gdy wchodząc na recepcję wzrokowo porozumieli się z czuwającym właścicielem hotelu. Jegomośc od razu wprowadził technomantę tylnymi drzwiami w stronę technicznej klatki schodowej. Patrick zauważył, iż drzwi w niej od strony wewnętrznej wymalowano jakimiś “hermetycznymi bazgrołami” - w sposób nie rzucający się w oczy, zazwyczaj przy dolnej lub górnej krawędzi.
Na właściwym piętrze dostrzegł ojca Adama uzbrojonego w krótką broń, który przechadzał się w stronę otwartych drzwi do pokoju Jonathana. Ze środka dobiegał odgłos melodyjnego śpiewu pomieszanego z jakimś staranie recytowanymi formułami w obym języku.
Drzwi jeszcze innego pokoju były uchylone.
- Jak sytuacja ?- spytał poufnie eteryta szepcząc do ojca Adama. Położył torbę na podłodze żałując, że zużył już większość swoich zapasów dynamitu.
- Tomas obserwuje wejście, ma je na muszce. Fireson i Mervi ciężko ranni, ale jakoś się wyliżą. Hannah ich wstępnie opatrzyła. Jonathan zabezpiecza hotel i bada… Chyba coś bada - nie było pewności w głosie olbrzyma - wirtualni średnio coś chcą z nami gadać, teraz jest u nich Klaus. Może ty coś wyciągniesz, ojca Iwana zbyli…
- Dziecinada… też sobie znaleźli czas na fochy.- podsumował to Healy i podrapał się po czuprynie.- Nie sądzę bym był skuteczniejszy od batiuszki w kwestii przesłuchiwania. A czemu jeszcze tu są Śpiący?
- Też wolałem parafię - Adam przyznał szczerze - i też wolałbym aby ich tu nie było. Niektórzy jednak sądzą, że ewakuacja jest teraz niewykonalna oraz fakt, iż ich niewiera zapewnia sobie i im tarczę. Może coś w tym jest , nie wiem. Nie znam się, ja tu tylko robią groźne miny.
Zamyślił się.
- Może będziesz skuteczniejszy od Iwana. Pogadacie jak technomanta z technomantą.
- Dobra...gdzie są ci wirtualni adepci? - stwierdził Healy z pewną rezygnacją w głosie.
- Pokój numer cztery.
Patrick zarzucił torbę na ramię i ruszył do tamtego pokoju, otworzył drzwi, wszedł i rozejrzał się mówiąc żartobliwie.
-Nie ma stracha, Healy przybył na pomoc.
Mervi nie odpowiedziała, a prawdę mówiąc nawet na Patricka nie zwróciła spojrzenia. Leżała odwrócona tyłem zachowując milczenie.
- Też mnie cieszy to nasze małe spotkanko. - westchnął Irlandczyk siadając na pobliskim krześle i kładąc obrzyna na stoliku. - Tak radosne.
Zaczął wyjmować jakieś części z kieszeni i układać na stole.
- Nie słyszałeś nigdy o regule cienia, prawda? - Fireson westchnął zrezygnowany.
- Mamy się bić z Nephandi… reguła cienia to nasz najmniejszy problem w tej sytuacji.- odparł Patrick zaczynając coś składać na stoliku.- Więc co właściwie się stało? Jak i czemu Einar pokazał się z tej paskudnej strony?
- Iwanek cię przysłał? - odezwała się technomantka zimnym tonem.
- To nie jest ważne - Fireson westchnął ponownie - i tak pewnie nie uwierzy nam.
- Ty byś nie uwierzył, gdybym ci opisał jakie to “cuda” widziałem w Belfaście. - odparł ironicznie Healy.- Ot, wywracanie ludzi na drugą stronę za pomocą dotyku. Oczywiście żywcem. I inne takie atrakcje.
- Tak, masz większego, teraz możesz pójść do Iwana powiedzieć, że nic nie wiesz - Adam powiedział z cierpką ironią.
Syn Eteru spojrzał na Firesona przyglądając się mu przenikliwie.- Serio? Będziesz się teraz unosił dumą i milczał… wiedząc, że gdzieś tam grasuje Nephandi? Jesteś aż tak małostkowy?
Wirtualny adept spojrzał na Mervi wymownie.
Klaus westchnął i kontynuował myśl sprzed pojawienia się Patricka.
- Na to, że Einar to Nephandi. Pewnie się przyda, aby przekonać Jonathana. Pamiętacie ten atak Technokracji na wieżę? - spojrzał na Patrick i Mervi mówiąc to - Nie powinno do niego dojść. W sensie Tradycje skontaktowały się z Unią i doszli do porozumienia o braku agresji w sprawie naszej misji… a jednak zaatakowali.
Mervi w tym momencie wydawała się znużona... lub apatyczna. Którekolwiek to było, mogło nie wróżyć nic dobrego.
- Jonathan jest sędzią, czy to lubi czy nie. Iwanek to tylko cholerna zołza, której aż się pali do spopielenia wszystkiego na swej drodze w imię swoich fetyszy. - mruknęła.
- Jeśli chodzi o nephandi to tu się muszę z batiuszką zgodzić. Widziałem czym są i co potrafią wyciągnąć z rękawa. Spopielenie ich do atomów to najlepsza opcja.- stwierdził Irlandczyk składając swoje ustrojstwo.- Zostałem tu sprowadzony, bo ponoć taki drań się znalazł w naszych szeregach, zamierzamy… zamierzacie coś z tym zrobić?
Otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Waleria.
- Klaus, mistrz Iwan prosił cię do siebie. Za chwilę będzie tu Jonathan.
Verbena podeszła do Firesona oglądając go, po chwili spojrzała na Mervi. W tym czasie Eteryta ruszył do Iwana.
- Ale cyrk… Jutro mam samolot, ale może dam radę was połatać.
Fireson spojrzał na pogankę spod byka.
- A temu co? - Zamrugała zaskoczona.
- Im więcej powiecie na temat możliwości tego… piekielnika, tym mniej niespodzianek będzie podczas przyszłej walki.- wtrącił Healy składając lunetę z wielu różnorakich soczewek, a każda ich nieco inaczej przycięta.
- Zaraz J. przyjdzie, to wtedy się powie. - rzuciła bez ogródek technomantka.
- Cudnie… - i to było tyle jeśli chodziło o dyplomację. Patrick kończył lunetę i sprawdził soczewki, czy poruszały się odpowiednio. Przeszywający prawdą refraktor rzeczywistości był gotowy. Inna kwestia czy zadziała zgodnie z założeniami.
Waleria spojrzała na Mervi marszcząc czoło.
- Po raz pierwszy widzę wirtualną która poświęciła coś bardziej osobistego. Na to nic nie wskóram, ale ogólnie… Też będziesz mi puszczać mordercze spojrzenie?
Mervi jedynie wzruszyła ramionami na słowa Verbeny.
- Rób co chcesz. Nie będę oponować leczenia... - mimo słów spojrzała trochę nieufnie.
- Na większośc obrażen nic nie poradzę, jeśli to była faktycznie ofiara, trzeba użyć kwintesencji… I nie uważam, że się powinno - powiedziała surowo - lecz na powierzchowne…
Poganka pogrzebała w torebce. Wyciągnęła mały słoiczek z grubego szkła. Potrząsnęła go, odwróciła i spojrzała na gęsty dżem w środku. Tylko najpewniej nie był to dżem.
- Wetrzyj sobie to w dziąsła i pod język. Będziesz lepiej spać, a i organizm sobie poradzi przez noc z resztą problemów. I nie będziesz tak mięśni spinać.
Była przekonana, iż Waleria raczej miała na myśli nie mięśnie lecz dupę.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!

Ostatnio edytowane przez Seachmall : 05-07-2019 o 17:36.
Seachmall jest offline  
Stary 05-07-2019, 17:33   #86
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Mervi przyjęła pojemniczek patrząc na niego z... nijakim wyrazem. Najwyraźniej wciąż była w miejscu ogarniętym zbyt ciężkimi myślami. Po chwili otworzyła słoiczek, aby wykonać zalecenia Verbeny. Pasta smakowała kwaskowato, Mervi wyczuła również lekkie nuty alkoholu, śliwek oraz jakiegoś dziwnego, jakby mięsnego smaku co do którego pochodzenia lepiej było się nie wgłębiać.
Waleria kiwnęła głową.
- No to nic tu po mnie. Zajmę jeden pokój i prześpię się przed wylotem.
Wyszła zamykając za sobą drzwi.

Fireson odprowadził ją wzrokiem. Wyglądał na zamyślonego.
- Tu burzowe gówno - zaciągnął - wyczułaś je wcześniej Mervi? Znaczy… - poprawił się jakby mówił do upośledzonego dziecka - ...czy sensory w twoim sprzęcie coś wykryły?
Mervi spojrzała na wirtualnego.
- Nie musisz tak dokładnie określać, żeby być zrozumiany na pewno. Musi cię to męczyć, gdy trzeba użyć takiego słownictwa skarbie.
- Wykryłaś coś czy nie? - Powtórzył z miną ”ale powtarzać to się muszę”.
- Dobrze ci to zrobi na skille socjalne. - szepnęła jeszcze, najwyraźniej odnosząc się do jego reakcji - Przed dzisiaj go nie wykryłam... dziś... sam widziałeś. Raz tylko komp wariował nie wiedział co za syf w moim domu... a to tylko był taki zmutowany komar, z linią do nephandi czy innego ścierwa... - urwała.
- Ja zauważyłem coś dopiero gdy zaczęło otwierać paszczę. Wcześniej… może coś było, ale zbyt zbliżone charakterystyką do szumu tła. Co znaczy, że nasz potwór, dop…i nie pokazuje swojego oblicza, dość dobrze się ukrywa. Sprawy nie ułatwiało to...
Rzucił spojrzenie na Patricka.
- ...potem pogadamy o tym, Mervi.

Healy pokręcił tylko z politowaniem głową. Rozumiał, że różne Tradycje miały swoje tajemnice, ale to… to już przesada.
- Mamy chociaż jakie plany, jak walczyć z tym nephandi? Macie jakieś… wskazówki?- zapytał.
- Zaraz przyjdzie Jonathan, to się dowiesz. - sposób w jaki Mervi to wypowiedziała miał sobie tyle życia, co kondolencje składane nad trumną zmarłego.

Do pomieszczenia dziarsko wjechał mistrz Jonathan. Wyglądał dość rześko jak na tą porę i ostatnią pracę. Przywitał się kiwnięciem dłonią, lecz nie podejmował głosu.
- A jednak Iwan spiął poślady i znalazł cię. - technomantka przywitała Jonathana niezbyt radośnie.
- W przeciwieństwie do was - hermetyk spojrzał na nich krytycznie - jeśli chcesz Patricku, możesz zostać, lub wspomożesz Tomasa. Masz chyba podobne, bojowe nastawienie jak on - Jonathan wysilił się na uśmiech, mimo, iż nie wyglądał na kogoś w dobrym nastroju.
- Nie przypominam sobie by w zaproszeniu było jakieś “jeśli”.- zadumał się Healy.- To w końcu sytuacja jest poważna czy nie? Bo już zaczynam się gubić.
- Miałem tylko na myśli grzeczność - hermetyk spojrzał na niego - o przybyciu staruszka będziemy wiedzieć z wyprzedzeniem, zadbałem o to.

- Mamy jakiś plan działania?- zapytał Healy zerkając przez lunetę.- Hmmm… a co ze Śpiącymi pod nami?
-Ich niewiara może się przydać. Tomas i Adam zabezpieczyli wejścia, badają też główne wejście. Waleria organizuje leczenie. Nie chcę aby wyglądało to jak przygotowanie do oblężenia. Chciałbym porozmawiać i posłuchać mistrza Einara. Hannah zajmuje się uczniem, jest trochę… pobudzony. Ale w tej chwili chciałbym usłyszeć waszą wersję - zwrócił się do Mervi i Adama.

- Porozmawiać... Przesłuchać... - Mervi odezwała się powoli - ...I wypuścić z powodu braku wystarczających dowodów., co?
- Nie ułatwiacie. Opowiecie dokładnie co się stało?
Fireson zamknął oczy, być może nie chcąc mówić, a być może uznając, iż sprawa w pierwszej kolejności dotyka Mervi i to ona powinna decydować co i jak opowiedzieć.

- Einar przyjechał po mnie, gdy skończyło się zebranie. Mówił, że może już mi pomóc, że może ponownie przywrócić mi... - zatrzymała się na chwilę - ...mnie. Ponowić proces... który nie wiem nawet czy robił! Mówiłam wam o nim? Och. Pewnie... zapomniałam! - wzięła głębszy oddech - Ten stary jebus zabrał mnie taksówką... na polanę, gdzie miał rytuał odprawić... pomóc... KURWA! - wyglądało na to, że Mervi coraz silniej to przeżywa - Ten skurwiel mnie zdradził, zamknął w jebanym kręgu, do którego sama ustawiłam świeczki! Kopanie własnego grobu! - zamknęła oczy próbując się uspokoić - Przyszła burzooka kurwa. Znał ją, sam przyznał się, że ją sprowadził... - zamilkła wpatrzona w podłogę.
Hermetyk pozwolił jej chwilę na ochłonięcie.
- Jaki rytuał, Mervi? O niczym nie było mi wiadomo.

- Nooo to… chyba wszystko jasne. Przychodzi Einar i spuszczamy mu łomot zanim sprowadzi miejscową aberrację. No… ja z Tomasem spuszczamy, a wy możecie próbować zajrzeć mu pod czaszkę i wyciągnąć jakieś informacje.- dla Healy’ego sprawa była prosta.
- Rambo - Fireson nie otwierał oczu - widziałeś kiedyś starego nephandusa który bardzo nie chce umrzeć? Nie jakiegoś podlota, tylko kilkusetletniego barabusa którego tutaj mamy… Nie będę zgrywał weterana, byłem przy czymś takim raz. I wiesz co? Unia sprzątała rok po miasteczku.
Jonathan westchnął.
- Mervi… - wrócił do wątku ignorując wymianę zdań między technomantami.

- Miał powtórzyć... - skupiła się - to, czym przywrócono mi w Wieży, z dwa lata temu, pamięć. Nie chciał, abyś się dowiedział, żebyś nie narzekał i mu nie odradzał, dupy nie truł. Próbowałam go dziś przekonać, aby ktoś asekurował. ale na nic się zdało. Mówił, że będzie towarzyszył mu jego dawny Poufały, przy którym ten twój z Wieży to nic. Tamten dawny sposób na przywrócenie mi pamięci, z powodu braku współpracy ze strony Glitcha, opierał się na wzorcach umysłu zmieniających się w czasie... żeby było... sprawiedliwiej. - warknęła ostatnie słowo.
Klaus w tym momencie zdołał wrócić do zgromadzenia. Usłyszał kilka ostatnich słów Mervi więc postanowił na razie się nie wtrącać. Usiadł tylko na swoim miejscu i czekał jak potoczy się dalej rozmowa.
Jonathan kiwnął głową, lecz powstrzymał się od komentarza.
- Jeden mistyk powinien być tutaj cały czas. Masz pecha Klausie - uśmiechnął się w żarcie.
- Mam po dziurki w nosie słuchania… jaki to straszny jest Einar, jaki potężny… i bez twojego gadania to wiem.- burknął Healy do Firesona w odpowiedzi. - I co z tego że jest potężny? I tak uciekać przed nim nie możemy, schować nie zdołamy… więc tylko walka pozostaje. I bardziej przydałyby się sugestie praktycznie w swoim znaczeniu niż stwierdzenie, że stary jest silny.
- Spokojnie - hermetyk dopiero teraz wtrącił się - sądzę, że jestem w stanie kontrować każdą jego magyę. Oczywiście - dodał - każdy z nas może to robić. Daję jednak gwarancję, iż Einar będzie bezsilny.
Fireson uśmiechnął się.
- Jedna z trzech rzeczy którą chciałem tutaj zobaczyć.

- Miało pójść lepiej... - Mervi odezwała się cicho - Tak ona mówiła. Einar się przyglądał tylko, czasem poniżał słowami... Ona mogła wejść w krąg... I to zrobiła. - technomantka czuła jak gula podchodzi jej do gardła - Otworzyła usta... tak, że zaraz się całość rozdarła... to już nie było ludzkie. Ta paszcza nie miała nic ludzkiego... a w niej jedynie były macki.
Hermetyk pobladł.
- Wiem co chciałem wiedzieć.

- To dobrze… że przynajmniej ty.- westchnął Patrick i spojrzał współczująco na Mervi. Podrapał się po karku dodając.- Może wiecie, co rodzima Tradycja wiedziała o badaniach Einara w jego wieży? Co on tam oficjalnie wyprawiał?
- Badania dziedziny - Jonathan wyjaśnił - Wieża znajdowała się bardzo blisko niskiej umbry. Jak może wiesz, badania niskiej umbry są bardzo ryzykowne oraz trudne. Był to dobry przyczółek. A! No i badania mało kogo teraz obchodzą - hermetyk westchnął.
- Pytanie mistrzu. Jeśli mogę… - Klaus wciągnął powietrze - Powiedziałem już reszcie, że Tradycje i Technokracja zgodziły się, na brak agresji w okolicach Lillehammer w związku z naszą misją i tym jak jest istotna, dla wszystkich. Jednak technokracja zaatakowała wieżę, prostym wnioskiem jest, że oni wiedzieli o naturze Einara. Pytanie: skąd? Pytanie dodatkowe: Czy była próba kontaktu z Unią w sprawie wyjaśnienia zerwania paktu o nieagresji?
- Nic mi o takim kontakcie nie wiadomo - hermetyk zamyślił się.
- Co z Adeptem...? - Mervi zapytała jakby sama siebie, nie patrząc na nikogo w szczególności.
- W dalszym ciągu brak kontaktu.
- A Creep... - technomantka uśmiechnęła się krzywo i uniosła wzrok - Ta obecność, z którą nawiązałam kontakt, gdy przeglądałam myśli wampira... to nie był Einar.

.- Możliwe że burzowa baba ma utajonych stronników po obu wampirzych stronach. Niemniej sojusznik mojego sojusznika nie musi być moim sojusznikiem… ergo… może nie będziemy się musieli Creepem martwić.- ocenił Irlandczyk.
- Creep nie był tym wampirem... - mruknęła trochę zrezygnowana, po czym przeniosła spojrzenie na Jonathana - To było jakby te macki chciały mnie wywinąć na drugą stronę... Na sposób japońskiego seksu oralnego. - zamyśliła się - Czy to mogło nie być w niej... a przejść przez nią?
- Chciałbym wiedzieć - hermetyk wyglądał na poirytowanego pytaniem. - Prędzej spodziewałbym się zmiany kształtów.
Mervi wzruszyła ramionami.
- Whatever. - odparła, najwyraźniej nie przykładająca teraz takiej siły do faktu, a do efektu, jaki miał miejsce.

- "Creep", jeżeli to jest termin jakim się posługujemy. - wciął się Klaus - Może być jakimś duchem na usługach Einara lub… właśnie lub. Jaka jest szansa, że on nie jest tu sam?
- Skoro wezwał potwora - Jonathan zaczął - szansa jest zerowa.
- Co masz zamiar zrobić - technomantka odezwała się dość apatycznie - Kiedy, lub jeżeli, Einar tu przylezie? Herbatka, ciasteczka i rozmowa, bo domniemanie niewinności?
- Mniej, więcej. Tylko, że bezpieczniej - hermetyk nie dał się sprowokować.
- Czyli jak? - Mervi dopytywała Jonathana - Chcesz go po prostu zapytać - zaakcentowała słowo - czy tak było, jak mówię? Czego i Fireson był świadkiem? Czy weźmiesz na wiarę, jeżeli zaprzeczy, że jest Barabusem? - wzrok Mervi wyrażał nieufność.
- Ja bym zaatakował przy pierwszej okazji. Jeśli jest tak potężny, jak twierdzi Fireson, to… podstawą jest od początku zmuszanie przeciwnika do defensywy. Aż popełni błąd i wtedy… zadanie mu śmiertelnego ciosu. Naszą przewagą jest liczebność. Nephandi z pewnością poradzi sobie z opieraniem się jednemu czarowi, ale nawet wsparty multitaskingiem nie wytrzyma nawałnicy zaklęć, kul i żywiołów wysyłanych ku niemu przez całą Fundację.- Patrick wyraził swoje zdanie, wyraźnie skupiając się już na przyszłej potyczce.
- Chcesz nam tutaj zagwarantować nie tylko burzę paradoksu ale uwagę wszystkich w okolicy - hermetyk podsumował - nawet ten wampir od unii europejskiej nie przeoczy czegoś takiego.

Fireson otworzył oczy i z grymasem bólu poprawił umiejscowienie nogi.
- Chcesz - technomanta pociągnął nieufnie - przesunąć każdą jego magye w fazie, prawda? Będzie robił co zechce, ale efekt... Wyglądasz tak pewnie jakby to była prawda - spojrzał podejrzliwie - to czemu uchodzisz za takiego nieudacznika w magyi?
Co jak co, wirtualny adept nie słynął z delikatności. Jonathan spojrzał na niego ostro.
- Nie wiem kto i czego naopowiadał ci na mój temat. Prawda jest dużo bardziej trywialna. Mam zawieszoną silną kontramagyę, zostanie spuszczona ze smyczy jak tylko zaistnieje możliwość, iż Einar zaatakuje. Wtedy mistrz Iwan szybko przesłucha jego jaźń, wcześniej porozmawiam z nim po dobroci. Obstawa jest nam potrzebna na bardziej naturalne zagrożenia, śpiących, wampiry, duchy.
- Jeżeli nie kłamał... - uśmiechnęła się krzywo do Jonathana - ...to twój tytuł z bondage go chyba jakoś poruszył.

Hermetyk zignorował Mervi, zwracając się ku Patrickowi.
- Mam nadzieję, że zachowasz odpowiednią dyskrecję. Bez dużych wybuchów jeśli nie są konieczne.
- To nephandi… nie wiem czego się spodziewasz, ale wiedz że nie pójdzie ci ani tak czysto, ani tak cicho jak przewidujesz. Nie pamiętam żadnego, którego dałoby się łatwo i bezboleśnie unieszkodliwić.- stwierdził ironicznie Irlandczyk.
- Ja trochę znam - hermetyk odpowiedział beznamiętnie - między innymi w Irlandii. Zapewne o połowie przypadków nie słyszałeś, co świadczy o skuteczności. Powiem więcej, ja nie słyszałem o drugiej połowie w której popisała się Unia. Chyba tylko o wyczynach maruderów słyszeli wszyscy - zaśmiał się. - Co naprowadza mnie na fakt, iż może szaleństwo ucznia Einara było jakąś formą obrony bądź dziwnego zbiegu losu. Wydawało się, iż próbował go zaatakować. Oczywiście, nie był to dowód, Hannah i mnie też się oberwało, jednak w obecnej perspektywie…

Mervi spojrzała na Firesona delikatnie wykrzywiając usta, ale wyraźnie nie była zadziwiona, że nie potraktowano poważnie Wirtualnego... i przypominało jej to wydarzenie z ostatnią grupą magów, które nie wyleciało jej całkowicie z pamięci.
Klaus podrapał się trochę po głowie.
- Doświadczenie mi mówi, że kiedy ja próbuję stosować Magyę ofensywnie rezultat jest dość… ostateczny. Więc nie wiem, czy powinienem się przykładać do ranienia Einara.
Healy wzruszył ramionami tylko nie komentując słów wicemistrza J. Wszyscy tutaj magowie byli taaaacy “mądrzy”, że nie słuchali nikogo poza własnymi awatarami, więc Irlandczyk uznał, że dalsza dyskusja byłaby po prostu stratą czasu.
- Dobrze, że mamy plan, którego zamierzamy się trzymać.- podsumował wszystko beznamiętnie.
Mervi położyła się na łóżku, kładąc głowę na ramieniu.
- Mamy? - teatralnie szepnęła do Firesona.
Klaus, najwyraźniej nieco zmęczony, kłótnia i napinaniem mięśni wyciągnął spod stołu torbę, którą spokojnie postawił na stole. W środku znajdowały się darowane przez Synów Eteru hausty. Niemiec zerknął na pozostałych.
- Jeszcze nie udało mi się ich aktywować, ale pomyślałem, że załatwienie Nephandi byłoby dobrym powodem na ich wykorzystanie…
Fireson skrzywił się.
- Jeśli chcesz mieć tutaj zaraz zgraję chętnych na soczek, to czemu nie. Powiedz mi, ile to jest jednostek? Bo na oko z ponad dwadzieścia. Taką ilością to można…
Skrzywił się ruszając nogą.
- Można dużo - hermetyk dokończył za niego. - Sądzę, że mogą przydać się po ewentualnym starciu, w celu uzupełnienia zapasów.
- Ale powinniśmy je trzymać poza potencjalnym zasięgiem nephandusa. - zamyślił się Patrick.
- Sądzę, że na tą chwilę będą tutaj bezpieczne. Następnie… Nie chcę wchodzić w kompetencje Klaus - Jonathan spojrzał na syna eteru - lecz oczywiście służę radą.

- Oczywiście. - Mervi powtórzyła za Jonathanem, jednak nim hermetyk zdążyłby odpowiedzieć, technomantka kontynuowała - Tylko w super planie na Einara widzę malutkie niedopatrzenie - rozejrzała się po zgromadzonych - Co jak przyjdzie tu wraz z gwałcącą mackami panienką?
- Jeśli wedle planów wicemistrza J. zjawi się by tłumaczyć, to przyjdzie sam. Jeśli nie...cóż… wtedy spuszczamy psy wojny, bo będzie jatka.- ocenił Healy i spojrzał na Mervi zaskoczony.- Jak to… gwałcącą mackami?
- Mówiłam, że miała macki, które wylazły jej z rozdziawionej gęby. Postanowiła wepchnąć mi je do gardła, jednocześnie obejmując resztą. Wiesz... Bondage z oral tentacle rape. - odparła poważniej niż możnaby się spodziewać.
- No… mi nic nie mówiłaś.- powiedział cicho Healy i dodał.- Współczuję… naprawdę.
Po czym podrapał się po brodzie dodając.- Myślę że to całe mackomacanie miało zmienić cię w kolejną burzową istotkę.
Jonathan wyglądał na zatroskanego. I skrajnie zaniepokojonego.
- Sądzę, że Patrick ma rację.

- Fireson ją kilka razy nukował, pierwszą i siłami. Część ciała tej babki została rozwalona, ale wyraźnie ten efekt... był ciekawy dla niej. Nie traktowała nas poważnie, ot zabawki... póki nie zrozumiała, że jej uciekamy. - spojrzała z krzywym uśmiechem - A wy tak na serio chcecie walczyć, co? Gówno wiedząc o nich, z zamkniętymi oczami iść na hurra?
- Bronimy się, Mervi. Zauważ, że ta istota nigdy nie zaatakowała grupy magów. Ciebie wywabił Einar. Może sobie radzić z jednym magiem, dwoma, może nawet czterema. Jednakże - hermetyk przetarł oczy - z w pełni przygotowaną fundacją… Wątpię.
- Czyli jesteś całkowicie, niepodważalnie pewny, że nie ma nawet najmniejszej szansy, że twoje założenia nie są gówno warte? Nie wiesz co to, nie wiesz jak to pokonać, nie wiesz czy nie ma tego więcej...
- Mervi - Fireson wtrącił się z pewną ostrością, ledwo wyczuwalną - zejdź z niego. Równie dobrze mogę powiedzieć dokładnie to co ty w sprawie ukrywania się. Też nie masz gwarancji czy nas nie wybije i nie odszuka, nie wiesz nic.. Coś musimy robić, a mnie się bardziej podoba perspektywa leżenia w tym łóżku po tym jak oberwałem za ciebie i picie herbatki zamiast szlajanie się po świecie. Teleportacja na Hawaje brzmi co prawda kusząco - zażartował.
- Nie próbuj mi mentorować... - mruknęła Mervi z lekką irytacją - Nie mam na myśli ukrywania się. Mam na myśli przygotowanie się i zebranie informacji. Lepiej?
- Chyba to właśnie robimy - westchnął Fireson - wszak nasz drogi Jonathan ma zamiar “przesłuchać” Einara - pozwolił sobie na pewną ironię.
- Police brutality. - mruknęła cicho Mervi, ograniczając się do tego stwierdzenia.

- Nie wyciągajmy może zbyt dalekich wniosków. Na razie zakładamy, że naszym przeciwnikiem będzie Einar jedynie. A co do burzowej baby… może warto zaplanować plan B i drogi ucieczki, co?- zapytał Healy pojednawczym tonem.- Na wypadek, gdyby coś poszło tu nie tak i trzeba było ratować własne tyłki?
Klaus podrapał się po głowie. Po czym zwrócił się do Patricka.
- Tu może twoje ekspertyza się bardziej przyda. Mówiłeś, że praktycznie żyłeś na froncie. Mierzyłeś się kiedyś z mackomantą?
Mervi nawet nie spojrzała na Klausa, ale coś w delikatnym drgnięciu mięśnia pod okiem sugerowało, że daleka jest od aprobowania nazwy.
- Z potworami z Umbry? Tak. Pierwsza bywa przydatna w tym przypadku. Znajomość sfery Ducha też nie zaszkodzi. Z samymi nephandi najlepiej rozprawiać się szybko, zanim zaczną wyciągać swoich pomocników… tyle że tych naprawdę silnych ciężko przyciągnąć do nas. Rękawica nie daje się tak łatwo dziurawić. Na szybko łatwiej tych słabszych ściągnąć na pomoc.- wspominał Patrick.
- Nie mam pojęcia o manipulacji Umbrą więc tu się nie przydam. - rzucił niemiec.

- Jonathan. - Mervi odezwała się nagle - Też potrzebuję dowiedzieć się czegoś od Einara. - powiedziała powoli - A zakładam, że tylko on mógłby na pytania mi odpowiedzieć... bo nie wiem czy jego uczeń byłby w stanie.
- Czego dokładnie?
Hermetyk spojrzał na otwierające się drzwi zza których wyszedł Iwan. Wymienił spojrzenie z rosjaninem. Duchowny stanął w kącie, składając dłonie jakby nie chcąc przerywać rozmowy.
Mervi wyraźnie zastanawiała się chwilę, zakrywając niepewność czasem, gdy Iwan wchodził do pokoju.
- Chodzi o moją utraconą pamięć. - odezwała się po chwili - Którą miał leczyć... a i nic z tego okresu nie pamiętam... On wie co się ze mną działo... i pewnie ten cholerny zglitchowany Avatar, ale z nim to jak grochem o ścianę.
- Albo kłamał - celnie zauważył Jonathan - lecz zrobię co w mej mocy.

- Panowie zapomnienia - odezwał się Iwan podchodząc bliżej do magów - mogą mieć władzę nad tym co dosłownie zostało zapomniane, adeptko - staruszek uśmiechnął się ze współczuciem - entropia jest jak ocean fekaliów, a oni są mistrzami nurkowania w niej.
- Lepiej nie mów o tym przy Tomasie, że jest szambonurkiem - Jonathan wtrącił, po chwili spoważniał - burzowa istota złożyła Mervi… Jakąś formę pocałunku.
Iwan wymienił znaczące spojrzenie z hermetykiem, do tego chórzysta na moment pobladł. Wpatrywał się w Mervi kilka dobrych chwil.
- Mam nadzieję, że Einar będzie umierał długo - spojrzał na hermetyka - tak, obiecałem działać z twoim planem, dotrzymam słowa. Ale…
Spojrzał na wszystkich, na Firesona, Klausa, Patricka, zatrzymał chwilę wzrok na Irlandczyku, potem na Mervi i Jonathanie.
- Wiernym można być tylko ludziom, jednostkom. Proszę, pamiętajcie.
- Żeby te jednostki wbiły ci nóż w plecy? - mruknęła z ledwo wyczuwalnym zirytowaniem - Może i Einar kłamał po części, może w całości. Muszę jednak wiedzieć. - położyła nacisk na ostatnie zdanie.
- Cóż… - Klaus spojrzał na Jonathana - Byłoby miło gdyby to Einar był celem naszej misji tutaj.
Mervi nic więcej nie chciała poruszyć. Jedynie usiadła na łóżku obok Firesona, patrząc bez większego celu w podłogę.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 06-07-2019, 02:12   #87
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Spędzanie dnia gdzieś indziej niż w ziemi nie zdarzało się Leifowi często. Z początku, po wyciągnięciu go spod kaplicy Hardrady i przebudzeniu krwawym rytuałem przez wiedźmy, einherjar nawet w chwilach zagrożenia bał się oddać pod opiekę Jord. Nie mogło to dziwić w przypadku kogoś, kogo podstępem zamknięto w ziemi na długie stulecia. Trwało długie lata zanim znów zagłębił się w niej, walcząc z fobią, której się nabawił. Jego moce rozwinęły się i nikt nie mógł uczynić mu tego co król Harald, a Jord na powrót stała się opiekunką, gdy wzrok Sól padał na Midgardr. Te pierwsze lata po przebudzeniu jednak, gdy bał się ziemi, były najcięższe w jego egzystencji. Musiał uczyć się wyszukiwać sobie bezpieczne kryjówki za dnia, a w tych czasach nie było o nie łatwo. Nieumarły nie posiadający zaplecza wśród śmiertelników, ani posiadłości, każdy dzień traktował jak beznadziejny hazard i gdy zapadał zmrok, a on budził się z letargu odczuwał ulgę, że wciąż istnieje.

Gdy przebudził się w szufladzie hotelowego łóżka tym razem nie poczuł tej ulgi, bo zaburzyły ją obrazy i zdarzenia poprzedniej nocy. Klommander i ostatni z kotów zabranych ze schroniska poruszyły się wyczuwając, że Leif się obudził. Nieumarły zdecydowanym ruchem uniósł łóżko do góry by wyjść i dopiero wtedy maine-coon i pospolity dachowiec wyskoczyły z szuflady na podłogę. Prawie równocześnie rozległ się łomot i zaspane jeszcze, lecz jak zwykle soczyste:
- Noż kurwaaa!
Gdy einherjar wyszedł spod łóżka, opuścił je i powstał, jego wzrok spoczął na Johnie Thomasie "Jontho" Bratlandzie gramolącym się z ziemi i rozcierającym łokieć. Potężnie zbudowany blackmetalowiec zaklął soczyście.
- Mówiła, że pod łóżkiem, ale myślałem że pod jej… - Pokręcił głową wstając.
- Poobiednia drzemka weszła za mocno? - Nieumarły zainteresował się przekrzywiając głowę.
- Całą noc i ranek jechaliśmy. Stwierdziłem, że prześpię ile się da dnia, jak mogę być potrzebny.
- Na razie nie będziesz. Przynajmniej mam taką nadzieję. - Leif pokręcił głową.
- To po co chciałeś bym…
- Hannah. Ona mi potrzebna, a tu jest gorąco. Chcę byś miał na nią oko.
Muzyk skrzywił się.
- Czy… - zawahał się.
- Tak. - Nieumarły rozorał sobie przedramię w którym pojawiła się krew, a Jontho przyskoczył i zaczął łapczywie pić.

Po dłuższej chwili rozległo się pukanie, na co Leif odsunął się od sługi krwi.
- Wejść - rzucił.
Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszła Hannah spoglądając na blackmetalowca.
- Mam nadzieję, że pobudka była miła? - rzekła uprzejmie z niewinną miną, na co Jontho prychnął. - Masz dla mnie coś na dziś? - zwróciła się do einherjar wskazując, że poprzednie pytanie było retoryczne.
- Jedno na już. - Leif kiwnął głową. - Naceluj w sieci jakąś sporą krowią farmę w okolicy. Poza tym, spróbujcie się zakręcić wokół klubów, może będą chcieli by “Ragnarok” u nich zagrał. Zawsze to jakieś zajęcie, pieniądz i fame.



To nie było tak, że Leif nie przepadał za ludzką krwią, po prostu przez długi czas przebywania na odludziu od niej odwykł. O wiele prościej było przyzwać zwierze, które ujarzmione mocą potulnie oddawało mu się pod kły, niż zmuszać się do polowania w ludzkich osadach, gdzie z gór schodził niechętnie. Aczkolwiek zdarzało się, że osuszał do cna durnych śmiałków, którzy zapędzali się w te części gór, które Nieumarły zwany “Opiekunem Dziczy” uznał za swoją domenę. Podobnie pijał ze śmiertelnych w boju, a i nie pogardził krwią thrallów podsuwanych mu, gdy uderzał niechętnie w gościnę do innego z einherjar. Krew ludzka była smaczniejsza i pożywniejsza, ale o wiele trudniejsza do zdobycia dla “Pana Gór”.

Od przebudzenia, kontakty z ludźmi miał praktycznie bez przerwy, a Verbeny nie pozwalały mu na długo zaszywać się w dziczy. Kiedy już musiał przebywać wśród ludzi naturalnym zdawało się zmienić sposób żywienia, ale Leif twardo trwał przy swoim. Za starych czasów wystarczyło kogoś kto podpadł wypić na głównej ulicy osady, teraz zaś…? Skomplikowany taniec polowania w udawaniu relacji międzyludzkich, wabieniu, uwodzeniu, traceniu czasu na szukaniu okazji. A i tak przy tym uważać trzeba było na te śmieszne prawa maskarady Camarilli i ludzi, którzy w zupełnie kretyński i obsesyjny sposób w swoim prawie fanatycznie uczepili się osobistej nietykalności. To było… męczące.
Dlatego Leif choć ludzkiej krwi specjalnie nie unikał, to żywił się wciąż na zwierzętach, człowieczą posokę traktując jak wyborny środek do celebracji czegoś.

Dziś był tak głodny, że musiałby wypić z kilkorga ludzi ile się da, by wciąż jeszcze żyli, a organizowanie sobie takiego pożywienia trwałoby strasznie długo. Nie chciał przemieniać szczury w ludzi, by zwiększyć dostępną ilość krwi w osobniku.. Zostawianie nagich ludzkich ciał wysuszonych do końca, albo słaniających się na nogach zwierząt w człowieczych powłokach budziło niezdrowe emocje wśród śmiertelnych, a i w rytuał trzeba było wpierw zainwestować trochę płynu życia. To właśnie skierowało go do sporej farmy leżącej kilkanaście kilometrów od Lillehammer.

Pogoda tej nocy była więcej niż paskudna. Lał deszcz, a wokół biły gromy jakby Thor znalazł powód jakiś do dania upustu swej furii. W tych warunkach nie latało się dobrze, ale Leif nie chciał marnować czasu. Sokół krzyknął szybując pod nocnym niebem i zaczął pikować ku budynkowi wielkiej obory, w którą wleciał i usiadł na murku oddzielającym zagrody. Krowy jadły właśnie przed wieczornym udojem, to i nikt się przy nich nie kręcił. Nieumarły zmienił postać w ludzką i uśmiechnął się na widok wyżerki. Przeciągnął się jak kot i ledwo powstrzymał by sięgnąć nogą za ucho i zmierzwić mokre włosy. Zawsze gdy przebywał w jakimś zwierzęciu, przez jakiś czas nie mógł pozbyć się jego instynktów i zachowań. Nieludzkie oczy omiotły te wszystkie krówki pełne ciepłej krwi.
Z gardła Leifa wydobyło się radosne mruczenie.





Dzisiejsze dojenie wieczorne miało nie dojść do skutku, lub odsunąć się w czasie. Jakiś starszawy Norweg, który wszedł do obory i zaczął montować krowom automatyczne dojarki, prawie nakrył Leifa pożywiającego się w spokoju na krowach. Wystarczyło jedno spojrzenie, by farmer, lub najpewniej jego pracownik oklapł gdy moc einherjar stłamsiła jego bestię. Człowiek w stanie totalnej i bezwolnej apatii przysiadł na zydlu nie poruszając się.
Leif potrzebował tej chwili spokoju.
Rozciął sobie przedramię i zaczął kropić w jednej z zagród podłoże swoją krwią.

Pierwsza runa była mocno podobna do “Ansuz” ale ta - zmieniona i magiczna w samym swym kształcie zwana była czasem Runą Odyna, lub natchnionej mowy. Była odwrócona nieco, co działało na problemy z komunikacją i zrozumieniem się, a nie na bajarskie natchnienie mądrości słów. Druga runa była zbliżona do “Sowelo”, lecz również nie była przecież jedynie znakiem i miała w sobie magiczną głębię. Zwana “Runą Sól” odpowiadała za wzmocnienie ducha, oświecenie i natchnienie. Runiczna magia krwi była od dawna niczym umarła, jednak w czasie walki z Rasmusem i oddaniu się einherjar runom do szczętu, aż po granice śmierci, w pewien sposób przebudziła się dlań ponownie. Same znaki odpowiadały niejako pewnym stałym mocom, ale już sama intencja i użycie w trakcie ich tworzenia właściwych mocy krwi einherjar - czyniły je o wiele bardziej wszechstronne niż pospolita wiejska magia seidr, czy ta zwana przez magów po prostu “statyczną”. Dodatkowo były tysiące kombinacji łączenia ze sobą kilku run, co ukierunkowywało ich działanie w stronę spodziewanego efektu. Na ile się to różniło od tego co mogli czynić magowie, Leif nigdy się nie zastanawiał, bo dawniej nie wiedział o ich potędze zmieniania świata. Gdy zaś poznał tę nieograniczoną moc, magii run już nie było. Wszystko miało jednak swoje felery, nawet wszechmoc magów ograniczał paradox, a w przypadku krwawych run… ich kapryśność.
“Jesteśmy runami” - wspomniał słowa kościotrupów z wizji.
O tak, runy były czymś więcej niż znakami przepełnionymi magią, każda była niczym niezależny byt, mający czasem swoje humory. Szczególnie teraz, gdy -powróciły tak niedawno. Możliwości zatem prawie nieograniczone i brak paradoxu, ale niepewność względem tego jak zadziała ta zapomniana magia.

Leif jednak nie wahał się. Już u schyłku poprzedniej nocy słyszał, a raczej czuł, że ktoś lub coś go wzywa. Coś próbowało doń przemawiać, lecz nie udawało się to. Czuł jeno echo Nie miał pojęcia kto to mógł być - Hel? Freya? Inny z bogów? Jakaś inna potężna istota (choć raczej nie Stanisława)? Postanowił się przekonać. Gdy runy były gotowe, tchnął w nie swoją wolę by aktywować ich magię i sięgnął do mocy krwi dającej telepatię. Mógł potraktować to jako wprawkę przed powrotem do używania run jako… Nie, run nie używało się, nie teraz. Jako wprawkę przed… byciem z runami? Tak, to było jasne. Z jednej strony wszystko było jasne i klarowne, jak dawniej. Z drugiej, świat posunął się do przodu.
Poczuł znajomy żar w żyłach, w chwilach gdy krew ściekała w dół, niemal czuł jak ona się rozgrzewa, niemal jak płonie.
Patrzył na znaki.
Znaki patrzyły na niego.
Zakręciło się mu głowie, jakby był pijany od przelanej krwi. Skoncentrował się. Poczuł zapach spalenizny. Zobaczył jak znaki zajmuje ogień, a po ich mocy poziostaje tylko kryształowy, szkarłatny popiół.
Wiruj w kręgu płomieni.
Wyzwól poprzez ból.
Zabolało serce.
Czuł delikatną mgłę mocy, tak jakby sztuka udała się, lecz było to ledwo echo. Lecz miał pewność, iz tym razem nie była to kwestia słabości run, lecz jego braku pełnego zrozumienia nowej sztuki.
Usłyszał też głos. Powolny, jakby przedzierający się przez morza dystansu, pełznący niemal, lecz wyraźny i silny.
Frigg.
- Witaj Leif. Zrobiłeś to co prosiłam?
- Prosiłaś, matko bogów? - Einherjar zdziwił się. - Nie doszły do mnie żadne z twych próśb.
Milczenie, jakieś długie mlaśnięcie przypominało dezaprobatę. Trwało to kilka chwil.
- Wiara odeszła… Trudno mi mówić. Jedna z mych służek miała ci przekazać. Prosiłam… Chciałam abyś przywrócił dawną wiarę. Aby na ołtarzach popłynęła krew, a z niej życie.
- Rzekła mi to, nie wiedziałem, że to twa prośba Ukochana Jednookiego. Szukam świętych miejsc. Freyja mówiła o Ragnarok.
- Freyja… - poczuł złość - ...za bardzo dorzuca do ognia. Gdy ktoś ciągle mówi pali się, nikt nie uwierzy w prawdziwy pożar. Jestem z ciebie zadowolona. Uczyniłeś postępy?
- Niewielkie. Znalazłem jedno z miejsc, zapieczętowane. Jakże jednak dziwnym, że chcą bym je uwolnił z okowów pieczęci run ci… których mam zniszczyć w Ragnarok.
- To nic nie znaczące figury. Czy opowiadały o nich pieśni? Tylko pieśni się liczą, Leif. Liczę na ciebie.
- Każde z was co innego rzecze, a każde jakże we mnie wierzy. Hel każe wystrzegać się dawnych ceremonii i wskazuje, że się mną bawicie. Ty chcesz bym obrzędy uczynił i tchnął znów w coś życie, w to co chcą bym uwolnił prastare istoty. Freyja zaś chce bym te istoty zniszczył. Jakże to, Pani na Fensalier, zrozumieć?
- Wierzysz Hel, tej która zasiada na Tronie Chorych, która nie uwolniła najwspanialszego Baldura, córce Kłamcy, tej która będzie walczyć przeciw nam?
- Wierzę czy nie wierzę, jest to nieistotne. Ty, Tkaczko Chmur chcesz bym uczynił coś co po myśli Burzookich się wydaje, Freya twierdzi, żem tu by je zniszczyć. Hel twierdzi, że się mną ktoś bawi. Jak mam jednocześnie spełnić życzenia Twe i Córy Njordra?
- Coś Freyji winien, to sprawa między wami - bogini powiedziała z lekką irytacją - ja mam swoją wolę która nie dotyka planów pani magii. Uważam, że to strata twych sił, lecz jeśli chcesz walczyć, będę przy tobie.
- Jaki jest związek zaopieczętowanych miejsc i tych istot? - Leif spytał nie odnosząc się na razie do słów Frigg o wyborze walki.
- To są strzępki, ostatnia krew Jotunów. Pragną naszej… Twojej i mojej mocy i wiary dla siebie. Chcą ukraść to co my stworzyliśmy.
- Co stanie się, gdy zdejmę pieczęć by popłynęła krew? Uwolnię ich?
- Nie ich, głuptasie.

Frigg zaśmiała się z pewną… matczyną troską? Było to radosne i dziwne w kontekście ostatniego tonu.
- Jesteś jednym z wierzących w nas, Leif. Wzmocnisz bogów, powrócimy. Runy wrócą w pełni, a ty będziesz jednym z pierwszych którzy odrodzą stare zwyczaje, wygnają boga krzyża. Oczywiście, powoli. Będę mogła pomagać ci silniej, mówić do innych, wzmocnić twą krew abyś mógł nie rozwadniać jej tak gdy znajdziesz godnych. Jesteś jedyny wierny.
- Na gniew Thora! - Einherjar był skołowany. - I Asowie z Wanami i Popłuczyny potęgi Jotunheim chcą tego samego. Ragnarok trwa, ale to ja mam wywołać jego pełną furię. Obie strony chcą bym rozpieczętował coś, co przeniesie ten bój do Midgardr, bo tu, na gruzach ludzkiej cywilizacji spełni się proroctwo?
- Nie, Leif… Jotunowie chcą ukraść naszą moc. Chcą otworzyć to nie aby popłynęła krew życia, lecz aby dobrać się do źródła… Aby nas zabić.
- Jak mam uczynić to czego chcesz, bym zdjął runę w sposób, który da siłę starej wierze, a nie otworzy im drogi do źródła? Mógłbym ją zdjąć, ale nie wiem jak to uczynić by zadość stało się Asgardowi, nie im.
- Wystarczy krew zmieszana z twoją, jeśli tylko pokładasz w nas wiarę.

Einherjar westchnął.
- Ta wciąż we mnie silna. Uczynię to.
- Gdybyś mnie potrzebował… Postaram się przybyć… Ostatnia moc którą krzyczę przez nieskończoność.
- Pani Chmur… czy Odyn naprawdę nie żyje? - einherjar ośmielił się jeszcze spytać.
Cisza.
Długie, przeciągające się westchnięcie przetoczyło się w otchłani pomiędzy umysłami.
- Odyn śpi. Pragnę go zbudzić na nowo.
- I ja tego pragnę. Bywaj Matko bogów.
Leif poczuł jak głos go opuszcza, oddalając się pełen zadowolona.
Einherjar skrył twarz w dłoniach stojąc tak przez chwilę, aż zbliżył się do jednej z krów. Zamyślony ukąsił zwierze spijając krew. Oderwał się po jakimś czasie nie zabijając zwierzęcia i przyklęknął. W chwilę później pierzasty kształt wyprysnął z obory, a nad farmą poniósł się krzyk sokoła.

Hel mówiła o błądzeniu, bawieniu się nim, pokazała mu kłamstwo Lokiego.
Freya, jego patronka, mówiła o konieczności starcia się z Burzookimi.
Burzooka chciała zdjęcia runy pod wysypiskiem.
Frigg chciała zdjęcia runy pod wysypiskiem.

Lecąc w deszczu Leif coraz bardziej się gubił. Tłumaczenia Pani Chmur nadały trochę logiki temu wszystkiemu, ale była ona nader chwiejna. Było coś o co Frigg pytać nie chciał - skoro runa pod wysypiskiem pieczętowała ołtarz wiary, to czemu była to Runa Hejmdala. Runa strażnicza, ale od zmiany kształtu? Bat na Lokiego. Czy tym można było pieczętować święte miejsca? A jeżeli tak, to kto z tych co znali magię krwawych runów, a zatem sługa bogów pieczętowałby ołtarz wiary?
Leif od dekad coraz bardziej pogrążał się w pułapce. Gdyby wizje bogów nachodziły go przed wiekami - wierzyłby w nie bez zastanowienia, jednak znana mu potęga magów i brak obecności Asów i Wanów zaczęły drążyć dziury w tej skorupie wiary.
Leif po prostu zaczął na serio zastanawiać się, czy to nie magowie się nim bawią zsyłając mu wizje. Ten kryzys kazał mu zastanowić się już po raz drugi w Lillehammer, czy ma pewność, że rozmawiał z boginią. I choć chciał w to wierzyć, to pewności nie miał żadnej.
Myśli kotłowały się we łbie sokoła jak szalone. To Freyja była Panią Magii i nakazała trzem wiedźmom obudzić go, ale od Stanisławy dostał posłannictwo każące uczynić mu to co chciała Frigg. Do tego Hel, która wszak była po stronie Lokiego, a ostrzegała przed obrzędami. “Odyn nie żyje” - mówiła Freyja. “Odyn śpi” - mówiła Frigg. Inna interpretacja stanu Wszechojca, czy kolejne mijanie się obu w prawdzie? Odyn nie żył, a Frigg dawała mu złudną nadzieję by wziął się za czyny? Czy Odyn spał, a Freyja próbowała zabić w nim sens walki, sama wszak mówiąc, że nie ma szansy.

Krzyk sokoła przebrzmiewał jakąś wściekłością, nie pasująca do zwierzęcia.
Poleciał ku wysypisku.



Wylądował w niewielkiej odległości od wypalonego terenu i w mroku nocy zmienił się w człowieka. Jego wzrok czujnie omiatał teren, by w końcu zbliżyć się na skraj runy. Poprzedniej nocy próbował magii run i mocy krwi, aby dowiedzieć się czegoś więcej o strażniczym znaku Hajmdala, licząc, że runy pomogą mu w tym. To fiasko wzbudziło w nim wściekłość, ale po rozmowie z Frigg i wątpliwościach przyszło mu do głowy co innego.
Intencja stawiającego runę.
Czy była to ochrona tego co pod ziemią przed mogącymi wejść w głąb ziemi nieumarłymi, czy kajdany trzymające coś pod ziemią? Jasny sprecyzowany cel dał Leifowi nadzieję, że tym razem się uda. Ponownie sięgnął po moc starając się przejrzeć nią zamiary tego, kto ‘pieczęć’ tu umieścił.
I ponownie nie odkrył nic…

Ktokolwiek wyrył tu runę - bardzo zależało mu, aby nie zostało odkryte kto. Im mocniej Leif próbował odkryć ślad intencji twórcy tym mniej czuł tego sens. Wielki wysiłek w to włożony zaowocował jednak czymś innym. Nadwrażliwymi, nieopisywalnymi zmysłami, einherjar wyczuł tu inne obrazy, a raczej ślady zdarzeń. Tzimizce. Potężne bojowe kształty tych potwornych sabatników i… wylęgarnia, którą nieumarły zniszczył. Nagła myśl uderzyła go niczym młot.

Co jeżeli runa nie ma nic wspólnego z zapieczętowaniem tego co tu się mogło pod ziemią kryć, a ktoś umieścił ją jedynie po to, by czyniść na złość sabatowi. By młodzi, niezbyt potężni swymi dyscyplinami, nie mogli korzystać z nich w ‘wylęgarni’?

Leif wyprostował się. Czyżby zwykły przypadek?
Tzimizce wybierający miejsce wylęgarni w śmietnisku, ktoś stawiający runę by im szkodzić, wszyscy nieświadomi tego co może kryć się pod tym. Właściwie Leif zastanawiałby się, czy w ogóle coś tu się kryło pod ziemią, gdyby nie Burzooka chcąca by zdjął runę. Przez zbieg okoliczności, przypadkiem, ktoś zamknął im drogę wgłąb, gdy chcieli się tam dostać? Kto pierwszy przeprowadzi rytuał, ten wygra. Słowa Frigg zaczęły nabierać sensu. Przestały kłócić się z celami Freyji.
Leif właściwie już chciał zabrać się za zdjęcie pieczęci by zagłębić się pod ziemię i szukać, czy faktycznie tam coś jest, ale wstrzymały go dwie rzeczy.
Pierwszą była myśl, że jest sam i jeżeli Burzooka czai się tu i cierpliwie czeka, to sam nie da jej rady, zginie tylko i otworzy jej drogę.
Drugą był dzwoniący telefon.

- Halo? - odebrał niecierpliwie.
- Dzień dobry… raczej dobry wieczór - lekko zakłopotany głos zabrzmiał w słuchawce - pan Leif, tak? Albert Northug z tej strony. Pan Krokrygg polecił mi skontaktować się dziś, kwestie wycieczki archologicznej?
- Wycieczki archeologicznej? - Słowa Norwega zdziwiły Leifa, nim dotarło do niego: “Pan Krokrygg”. Przed oczy wrócił mu obraz wampira i rozmowa o grobie pierwszego z Eysteinów. - Kiedy możemy się spotkać?
- Poinformowano mnie, iż zależy panu na czasie. Mam akurat wolny czas, żona na wczasach - zaśmiał się nerwowo - mogę po pana podjechać.
- Świetnie. Powiedzmy, za kwadrans… - Nieumarły zawahał się. Nie chciał by do Kainitów doszło, że po raz kolejny był na wysypisku, ale średnio znał topografię miasta by rzucić jakimś miejscem w pobliżu. Zastanawiał się szybko i przyszło mu do głowy miejsce gdzie już był i powinien dotrzeć w piętnaście minut. - … pod miejskim schroniskiem dla zwierząt?
- Dość osobliwe miejsce - rozmówca skomentował z pewnym zaskoczeniem - to do zobaczenia.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 06-07-2019 o 02:29.
Leoncoeur jest offline  
Stary 14-07-2019, 18:11   #88
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Oczekiwanie na Einara dłużyło się niezmiernie. Z początkowej, napiętej atmosfery zagrożenia pozostały ledwo wyczuwalne opary niepewności. Ze wszystkich magów na najbardziej przejętą wyglądała Waleria która narzekała, że jutro przed południem ma samolot do Polski. Ojciec Iwan trochę się uspokoił, jednak wnikliwa obserwacja starszego maga zdradzała, iż po taflą samokontroli szaleje płomień gniewu.
Tomas przyglądał się dogasającej za oknem burzy. Rzęsisty deszcz uderzał rytmicznie w parapet, błyski i grzmoty pojawiały się w regularnych odstępach, niezbyt często. Daleko za miastem widać było koronę bijących piorunów. Nie zagaił Patricka zbędną rozmową.
Adam Fireson wyglądał jakby drzemał, oddychał powoli, płytko i miarowo z zamkniętymi oczyma. Mervi zdążyła się jednak przekonać, iż haker rzeczywistości wcale nie śpia, a tylko odpoczywa. Zdążył jej obwieścić, że z rana będzie mu potrzebny szpital który go połata.
Klaus siedział w pustym, zamkniętym pokoju obserwując ciemność. Nie wiedział co fo do tego popchnęło, czy to on sam, cała ta sytuacja czy może ten drugi głos. Różne myśli kotłowały się mu w głowie, ale ostatecznie wykiełkowała jedna.
Jak do tej pory wychodził cało z opresji. Był potężnym Naukowcem, potężnym magiem i przebudzonym. Mimo to był też calem, jeśli nie ducha to nawet na ulicy, mniejszości etnicznej.
Bo nie był groźny. Co z tego, że mógł ich spopielić kilotonami energii niesionemu przez fonty? Ostatecznie wolałby tego nie robić ale był ciągle i ciągle zmuszany do pokazywania nim jest.
Podczas długiego oczekiwania na jakiekolwiek wydarzenie, Mervi odebrała na telefonie e-mail od przebudzonego którego określiła mianem Infopira. Pożeracz informacji w dość enigmatycznych słowach zaprosił na spotkanie o dowolnej porze, wszak nigdzie z Pijaczyny nie odejdzie – to brzmiało jak mały żart.


***

Leif nabierał pewności, iż przysłany do niego śmiertelny przywykł do ekscentrycznych zachowań Tremere i chociaż miał zerowe pojęcie o wampiryzmie, to albo dla zachowania poczytalności, albo na skutek umysłowych kunsztów spokrewnionych, wyrażał kompletny brak dziwienia nocną eskapadą, traktując to jakby była to zwyczajna wycieczka. Albert Northug prowadząc auto nie dociekał za bardzo o powody dla których Leif chce odwiedzić grobowiec, zamiast tego w peanach opisując szczegóły architektury tamtego okresu, zwyczaje pogrzebowe oraz wartość historyczną grobowca.
Gdyby tylko Leif znał się bardziej na historii (pomijając fakt, iż sam był reliktem dawnych czasów) być może wyniósłby z tego coś ciekawego, niemal podświadomie czuł, iż w przekazywanych informacjach czai się pożyteczna wiedza, mogąca go albo przybliżyć do prawdy albo chociaż zdradzić pewne nieścisłości.
Niestety, na czysty rozum, brzmiało to tylko jak naukowy bełkot fascynata.


***


Główna część parkingu przed hotelem była dość pustawa, auta stały od siebie w dużych odstępach, zostawiając nieregularne, wolne miejsca. Ciemność nocy bardziej rozświetlały nagłe błyskawice od nikłego światła latarni morskich.
Z parkingu odjechała taksówka. Pozostała tylko niknąca postać na deszczu przemoczonego do suchej nikt, kulującego starca. Twarz Einara ściągał grymas bólu i poniżenia. Powłócząc nogą, powoli szedł w stronę hotelu, wyglądając jak uosobienie siedmiu nieszczęść.
Przed hotel wyjechał mistrz Jonathan. Krótkie zadaszenie dawało mu osłonę przed deszczem. Poza snopem światła, na skraju zadaszenia stał Iwan.
- Napadli nas…
Wycharczał głośno Einar siląc się aby głosem przebić deszcz, grzmoty i dzielącą ich odległość kilkunastu metrów,
- Fireson, ten skurwysyn… Współpracuje w burzą. Byliśmy z Meervi… czyniliśmy mafgyę, wtedy się pojawili.. Porwał ją, namieszał w głowie – warknął kaszląc, z wyraźnym bólem – mojej uczennicy!
Twarz starego maga przecinały łzy złości i bezsilności, troska oraz żal. Klując parł coraz szybciej. Spojrzał spod byka na Jonathana. Spowolnił.
- Przybyli pierwsi? Chyba nie wierzysz temu wirtualnemu…
Cisza. Błysk przeciął niebiosa. Jonathan milczał.
- Zatem im uwierzyłeś – Einar wyprostował się, łzy nagle przestały mu płynąć po twarzy. Sięgnął za pazuchę po kościaną różdżkę.
- Nie pozostało mi nic innego – wycelował różdżkę – wiedz, że z tobą nie chciałem walczyć, Jonathanie.
Grzmot, silny grzmot burzy pojawił się po poprzednim błysku. W hotelu zadrżały szyby, włączyły się alarmy samochodowe, w kilku wyleciały szyby.
Iwan opuścił podniesioną dłoń, kierując wzrok ku leżącemu w kałuży krwi Einarowi. Jonathan spojrzał na duchownego ze szczerym zdziwieniem.
- Musiałem – Iwan powiedział twardo.


***


Leif czuł, że ktoś go obserwuje. Gdy przechodzili przez stary miejski cmentarz, kilka razy coś umknęło mu na granicy pola widzenia. Był przekonany, że gdyby tylko wytężył się bardziej, gdyby tylko refleks dopisał bardziej – z pewnością dostrzegłby co go obserwuje.
Tymczasem spacerowali pomiędzy grobami, aż stanęli przed sporą, nadziemną kryptą. Albert otworzył pordzewiałe drzwi klucze. Zdobiły je chaotyczne ornamenty co do których stylu przewodnik miał kilka nudnych uwag, Leif wiedział jednak swoje – były inspirowane runami, w ich uproszczonej, pozbawionej mocy wersji znanej śmiertelnym artystom.
We wnętrzu pachniało stęchłym powietrzem. Ściany ciasnego grobowca pokrywały oszczędne, abstrakcyjne zdobienia w formie półgryzmsów i innych kamiennych form wypukłości. Na środku znajdował się wielki, pękaty grób zakryty szorstką, kamienną płytą. Brakowało na nim jakichkolwiek inskrypcji.
Czuły zmysły Leifa wyczuwały, iż do środka zasysane jest powietrze.


***


Ustabilizowany, nieprzytomny Einar leżał na folii pokrywającej łóżku w wolnym pokoju. Stał nad nim spocony Tomas.
- Zamknąłem główne rany, ma wstrząśnienie mózgu, niektóre narządy trzymają się tylko dzięki zaklęciom Walerii, wątroba jest w strzępach… Aleście go urządzili, mistrzu – spojrzał na Iwana chłodno.
- Musiałem.
Iwan powiedział spoglądając chwilę na Jonathana, a potem na pozostałych w pokoju - Klausa i Patricka. Wyglądał na zafrasowanego.
- Musimy się dowiedzieć co planował. Dodatkowo, Mervi nas o coś prosiła – powiedział twardo – chciała się dowiedzieć… Więcej.
D uchowany spauzował. Jonathan westchnął ciężko.
- Chcecie mentalnie sondować maga którego podejrzewacie o naphandyzm – hermetyk wyglądał na zniesmaczonego – to samo w sobie jest szaleństwem. Do tego, nie jesteście bezstronni.
- Nie ja – Iwan pokręcił głową – gdybym wkroczył w jego umysł, ostatni raz w życiu zobaczyłby światło naszego Pana. Nie mogę, jestem… zbyt nastawiony.
- Jak widać – zaczął chłodno Tomas – każda fundacja musi mięć swoje eutanatosa od brudnej roboty – uśmiechnął się mrocznie = będę potrzebował wsparcia i dwóch ochotników z zewnątrz. Jeśli ma być to zrobione dobrze, trzeba tam wkroczyć osobiście, bez żadnych mentalnych sond, duchów i innych chirurgi umysłowych. Do tego przydałoby się wsparcie Mervi, chociaż w formie rozmowy. Nie powinna ona wkraczać.
- W tej chwil Adam pilnuje wirtualnych adeptów – Iwan wyjaśnił – nie chciałem aby przeszkadzali, jak ochłoną…
- Może – Tomas spojrzał na burzę za oknem – Jonathanie, pilnujesz magy?
Hermetyk kiwnął głową.
- Nie chcę niczego sugerować – Tomas spojrzał na synów eteru – ale chyba nie przypadkiem stoicie tu z nami zamiast jak Hannah pilnować ucznia czy zabawiać Walerię.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 25-08-2019, 20:25   #89
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Einherjar zbliżył się powoli do grobowca i położył na nim dłoń. Przez chwilę przemieszczając się wodził nią po kamiennej płycie. Wyczuł tylko zupełny brak ważnych emocji. Był pewny, iż nie jest to zamaskowanie historii tego przedmiotu, po prostu był sam w sobie mało ważny. Ze szczelin między płytami lekko zaciągało powietrze. Pchnął lekko płytę, aby wyczuć opór, jak mocno przymocowana jest do sarkofagu. Płyta leżała luźno, tylko dociskając swym wielkim ciężarem.
Śmiertelny spojrzał na niego z zaciekawieniem, a Leif uśmiechnął się kącikiem ust do mężczyzny i pchnął płytę by odkryć sarkofag. Przesuwanie kilkuset kilogramowego bloku skały nie należało do rzeczy normalnych. Jegomość wpatrywał się w Leifa z mieszaniną fascynacji i obłędu w oczach.
W chwilę później nie tylko on...

W Leifa wpatrywały się też puste oczodoły kościotrupa leżącego w grobie na glinianym klepisku. Delikatnie, jakby pieszczotliwie, einherjar przesunął dłonią po czaszce zmarłego ponownie sięgając ku mocy krwi. Wyczulone zmysły starszego nie czuły nic poza tłem, jak i sam Leif nic nie poczuł. Ot zwłoki pełne smutku, śmierci, radości, wspomnień, ale w gruncie rzeczy, po długim czasie - niczego co byłoby w zasięgu jego percepcji, nie był wszak nekromantą.
Tylko, że.. Coś było nie tak. Od szkieletu bił jakiś dziwny blask, niczym aureola. Dopiero po chwili Leif zorientował się, że blask mocy nie dobiega z kości, lecz zza nich. Niczym przeciekająca woda, bijące źródło.
- W jakich latach dokładnie ten szacowny jegomosć rezydował w Lillehammer? - spytał odwracając się na chwilę ku przewodnikowi i sięgając jednocześnie ku krwi, aby wzmocnić swe martwe mięśnie.
- Musiałbym sprawdzić… Ja zajmuję się bardziej historią sztuki, grób został odnowiony kilkaset lat temu, poprzednia krypta została zniszczona, to już… Chyba czwarty grobowiec, z czego drugi kamienny.
- Czwarty… ale w tym samym miejscu? - nieumarły naparł na sarkofag próbując go przesunąć.
- Tak.

Jegomośc zamarł z chwilą gdy sarkofag pękł pod naporem monstrualnej siły spokrewnionego. Kamienie skruszyły się po bokach, lecz Leif przesunął całą konstrukcję. Gliniane klepisko ze środka rozsypało się na kawałki, szkielet wleciał do ciemnej dziury za grobem.
Płyta nagrobkowa z hukiem zsunęła się na ziemię i pękła. Śmiertelnik zawył wystraszony, odsunął się do ściany.
- Proszę… przestać…
Jakiś obłęd w jego oczach kazał mu pozostać.
I jakieś oczy obserwowały Leifa, wampir czuł niemal na plecach czyjś wzrok. Mało mu brakowało aby dowiedzieć się kto, z jakiego miejsca, kto - lecz było to poza jego zasięgiem, jak słowo pozostające na końcu języka. Cokolwiek to mogło być… nie pozostawiało widocznej aury, a zatem to mogła być jedynie podświadomość nieumarłego. Przynajmniej on starał sobie to tak wytłumaczyć.
- Już przestałem - mruknął do Northuga i zajrzał w dziurę odsłoniętą naruszeniem sarkofagu. Jego oczy przywitał nieprzenikniony mrok, ale dla Leifa nigdy nie było to problemem. Jego kocie oczy rozjarzyły się czerwienią, gdy usiłował przejrzeć ciemność.

Krzywe schody prowadziły głęboko w środek. Leif spostrzegł, iż śmiertelny powoli kierował się ku wyjściu.
- Zostań tu - powiedział twardo obracając na niego na chwilę spojrzenie. - Inaczej się pogniewam.
Jegomościa aż wmurowało. Chyba zbierały się mu łzy w oczach. Patrzył na świecące krwawą, wściekłą czerwienią oczy Leifa wystraszony.
Nieumarły postawił nogę na pierwszym ze stopni schodków.
- Zostań, a wszystko będzie dobrze. Jak cię tu nie zastanę, to cię poszukam - dodał wibrującym głosem. Stracił zainteresowanie śmiertelnym. Zaczął wchodzić w mrok.

Z każdym krokiem Leif wczuwał się w zimno, stęchłe powietrze oraz bijącą ze środka moc. Mimo, iż kroczył w ciemności, widział doskonale - tylko, że nie było tutaj nic do podziwiania. Korytarz ktoś wycisał w skale, wzmocnił cegłą i metalowymi, porzewiałymi belkami. Nie widać było zdobień ani jakiejś większej finezji.
Do chwili, gdy Leif wyszedł z korytarza, zszedł z ostatniego schodka i spojrzał na podziemne pomieszczenie. Wielka hala utrzymywana kamiennymi, rzeźbionymi kolumnami. Ślady drewnianych ozdób, ale też kości, trochę złota. Wejście wydawało się siłą wybite bokiem, nie stanowiło integralnej części pomieszczenia.

Na środku sali stał wielki, kamienny stół. U jego stóp leżały resztki przegniłych krzeseł. Prowadziło stamtąd wiele zamkniętych drzwi, zasypanych korytarzy oraz gruzowisk w rogach sali. Całe pomieszczenie buzowało potężną energią.
I wtedy Leif dostrzegł na szczycie stołu kamienno-żelazny tron. Nie przeznaczony aby przy nim jeść, sądząc po masie zgniłego drewna, do tego musiało służyć krzesło. Tron był symbolem władzy, ponad stołem biesiadników, aby ich doglądać.
I aby móc z niego zejść i jeść. I pić z nimi.
Na tronie spoczywała… Rozpadająca się, acz dobrze zakonserwowana kukła, wykonana głównie z worków siana, niezdarnie połączonych żelaznymi prętami i sznurami, kawałków drewna, kości zwierząt i złota. Twarz była prostą, drewnianą kulą, z niezdarnie wyrzeźbioną mimiką. Jeden oczodół posiadał wprawiony topaz, drugi był pusty i wyraźnie mniejszy.
Kukła “trzymała” w dłoni włócznię skierowaną ku dołu. U jej stóp leżały zmumifikowane zwłoki, w kilku miejscach tkanka ciała ustępowała kości. Włócznia przebiła bark (nie serce) ofiary, a Leif nie czuł od trupa ani krzty mocy.
Po chwili dojrzał, że poza truchłem, wokół leży wiele kruczych piór.

- Eynstein I - odezwał się nie sciszając głosu i powoli podchodząc ku kukle siedzącej na tronie. Tu wszystko aż kipiało starością, zatem szaleństwo musiało trwać pewnie i wieki. Szaleństwo każące oddawać cześć kukle. Za jego czasów nie było tu prawie nic, a zatem… czasy późniejsze. A jednak pewne motywy ozdób, niuanse wybitnie pochodziły z czasów gdy Nordmani zamieszkujący Nord Vegr nazywali go Panem Gór, a może i jeszcze wcześniej.
Leif zbliżył się do kukły i sięgnął po włócznię wbitą w bark zasuszonego trupa. Uchwycił ją w dłoń i wyciągnął z truchła. Przyjrzał się uważnie drzewcu i grotowi, aby zauważyć iż zachowane są nadspodziewanie dobrze, ale nie były to raczej specjalne właściwości broni.
- Eynstein I - powtórzył kiwając głową. - Ponad tysiąc lat kukiełek. - Sięgnął ku kukle sprawdzając jak ‘mocno’ jej części są ze sobą zespolone, te jednak trzymały się dość solidnie, acz cała konstrukcja należała do elastycznych, nadając kukle ruchomość stawów. Nieumarły zmrużył oczy przygladając się temu “tworowi” i raz jeszcze rozejrzał, sięgając przy tym do mocy krwi. Szukał źródła, lub poszlak, emanacji tego, co ujrzał jeszcze na górze, przy fałszywym grobowcu. Nie było to jednak możliwe, jakby całe to pomieszczenie, cała ta scena była źródłem tej dziwnej emanacji. Nieumarły uniósł kukłę podnosząc ją z tronu, aby złożyć na kamiennym stole.

Gdy “Eynstein I” spoczął na blacie niczym Loki na głazie pierwotnych jaskiń związany jelitami własnych synów, Leif wciąż z włócznią w ręku zasiadł na tronie i zadumał się dłuższą chwilę spoglądając na ciała, stół, Eynsteyna I.
Trwał tak jakiś czas nim podniósł się po raz wtóry.

Grotem włóczni rozorał sobie przedramię by wytoczyć z siebie krew i skropił nią lekko truchła, tron, kamienny blat, samą kukłę, po czym zaczął na stole pisać runę poznania. Sam nie potrafił znaleźć odpowiedzi, zatem odwołał się do samych run. Chciał wiedzieć po co to wszystko, kto uczynił ten teatr grobowy, kiedy, dlaczego.
Poczuł odpowiedź, ale był w niej istny chaos, nic nie dało się z tego odczytać i równie dobrze mogło to nie być nic, a jedynie emanacja mocy run przebudzonej jego krwią, bez związku z tym miejscem i jego intencjami. By się nauczyć odczytywać je ponownie, w ich nowej, zmienionej wiekami wersji, musiało upłynąć wiele czasu.

Nieumarły zaczął obchodzić komnatę badając drzwi i rumowiska zasypujące korytarze. Po kilku minutach odpuścił i ruszył z powrotem ku wyjściu i schodom, aby wyjść na górę.

Na powierzchni Leif nie zastał śmiertelnika, natomiast poczuł czyjąś obecność jeszcze mocniej niż wcześniej..
- Masz zamiar ukrywać się w nieskończoność? - spytał na głos stojąc nad sarkofagiem wciąż trzymając włócznię w dłoni.
- Na starość robię się w tym gorszy.
Starszy usłyszał po prawicy znajomy głos. Odwróciwszy się, ujrzał nikogo innego jak Kościtrzaska w gustownie skrojonym garniturze (i spinkach do mankietów w kształcie krzyży). Nosferatu wyszczerzył się w grymasie który ze względu na jego zdeformowane oblicze mógł być zarówno wyrazem sympatii jak i groźbą.
Wyciągnął w kierunku Leifa dłoń na przywitanie.
- Chociaż nigdy nie byłem w tym zbyt dobry - mrugnął monstrualnie dużym okiem.
- Jak stara jest ta sala? - Leif spytał odwracając się do wampira.
- Była tu anim założyciel naszej wspólnoty tutaj przybył. My tylko nadbudowę odnowiliśmy.
- Czyli założyciel Waszej wspólnoty odnalazł ten grobowiec, czy mu go wskazano?
Kościtrzask spojrzał wymownie na swoją dłoń wciąż wyciągnięta w geście przywitania.
Einherjar uścisnął ją przekładając włócznię do lewej ręki. Nosferatu kiwnął głową.
- Ale to nie był grobowiec. Dopiero teraz jest to rodzinna krypta.
- W jaki sposób zginął Eynstein I? Zachorował?
- Jak każdy na starość. Z tego co mi opowiadano, Eynstein I był silnego zdrowia, umarł naturalnie. -
Kościtrzask spojrzał na uszkodzony sarkofag. - Strasznie narobiłeś balaganu.
- Mało widziałeś bałaganów - Leif wspomniał wysypisko, stosy ciał w siedzibie Rasmusa. - Sala wciąż istnieje - dodał podając Nosferatowi włócznię.
Wampir nie przyjął broni.
- Sądzę, że powinieneś po sobie posprzątać. Zarówno grób jak i uciszyć śmiertelnego, tylko bez krzywdzenia go. Nie lubimy tutaj zbyt bałaganu, nie jesteśmy Sabatem.
- Przyślę firmę sprzątająco-murarską, jak znajdę odpowiednią w Internecie. Co zaś do śmiertelnika… Chcesz powiedzieć, że on niewtajemniczony?
- Nie wiem - Kościtrzask wzruszył ramionami - unikamy wtajemniczania ich. Czasem wiedzą… Coś. Niektórzy używają mocy aby byli potężniejsi lub aby usunąć im pamięć. Wiedza jest zaszczytem, nie sądzisz?
- Sądzę, że Camarilla nie ma tu realnej władzy.
- My jesteśmy Camarilla - wampir odpowiedział z dziwnym przekąsem.
- Camarilla posłałaby o wsparcie do wyższych władz Camarilli o wsparcie, w sytuacji gdy miasto szturmuje lub otacza połowa sfor Sabatu z tej części Skandynawii.
- Dzięki Bogu, że tego nie zrobiła - odezwał się teatralnie przerażony nosferatu - debil jesteś, Leif. Taki stary, a taki głupi. Sam byłem archontem Camarilli, nasi Tremere mają pół Wiednia za sobą… Tylko, że pojawienie się tutaj innych wampirów… Wiesz jak to jest z wojną, pewnie walczyłeś w niejednej. Najbardziej poszkodowana jest miejscowa ludność, a to my nią jesteśmy. Powiedzmy, że Camarilla się trochę od nas dystansuje, a do pewnego stopnia nam to nawet na rękę. Poza tym… Oni są słabi, cholernie słabi i głupi, młoda, rozwodniona krew.
- I tak sami, bez żadnego wsparcia, w jakieś półtora tuzina, na być może i dziesięć sfor operujących w okolicy? - Einherjar zmrużył oczy. - Gdy mają takich jak Rasmus?
- Widzisz.. Camarilla nie chce ocalić miasta. Albo sprzedaliby nas za pokój, przesuwając granice dalej albo sami zajęli miasto. Parszywa sytuacja, tylko w Bogu nadzieja.
- Waszego boga do tego nie mieszaj - Leif uśmiechnął się lekko. - Lillehammer akurat jest chwilowo pod wpływem moich. Książę źle się czuje - zmienił temat. - Gdyby (oby nie) przyszedł na niego czas, jest już następca?
- Książe ma dwoje dzieci. Córka, młodsza studiuje w Japonii, syn, prawowity dziedzic odbywa zwyczajową podróż po świecie. - Wampir był śmiertelnie poważny rozmawiając o kukiełkach. - Czegoś ty właściwie tu szukał, Leif?
- Zejdź ze mną na dół, a spróbuję wytłumaczyć - nieumarły odpowiedział, starając się odgonić wizję kukły w peruce z warkoczykami siedzącej w pierwszym rzędzie w auli uniwersytetu tokijskiego.
- Byłem tam. Pytałem czego TY szukałeś.
- Księcia. Możesz być tam jeszcze raz - Leif zaczął schodzić po schodach zerkając na Kościtrzaska. - idziesz?
Nosferatu wzruszył ramionami schodząc za Leifem.

Gdy zeszli, stary nieumarły zbliżył się do stołu na którym leżała stara kukła. Obserwował bacznie Nosferata.
- Nie szanujesz zmarłych - Nosferatu warknął. - Myślałem, że tylko patrzyłeś. Inne sale też sprofanowałeś? - Wampir wyglądał na wzburzonego.
- Szczątki o tylko kości, gnijące mięso - Leif odrzekł spokojnie, w zadumie. - Ważna jest pamięć, opiewanie czynów w sagach. Gdybym nie szanował tych resztek zrzuciłbym je na podłogę. Musiałem zbadać tron.
- Szybko zmieniły ci się wartości, jeśli musisz prawdę - nosferatu spojrzał na zmumifikowane zwłoki leżące pod tronem, te które wcześniej przebito włócznią.
- Kim był ten leżący pod tronem? - Einherjar podążył wzrokiem tam gdzie spoglądał Kościtrzask.
Nosferatu zrobił krok w tył, bliżej wyjścia. Wyglądał na zmieszanego.
- Myślałem, że ci mówili…
- Chcę to usłyszeć tu, od ciebie, w tym miejscu.
- Nie chcę z tobą walczyć - nosferatu odsłonił krzywe zęby - więc powściągnij butę. Tutaj leży ten którego zwałeś Odynem.
Einherjar przechylił lekko głowę.
- I to ja, nie szanuję zmarłych?
- Potworów - nosferatu poprawił. - Święty Jerzy też triumfuje nad smokiem.
- Czyją krwią poiliście mnie w Elizjum? - Leif znów zmienił temat i rozorał sobie przedramię grotem włóczni.
- Zwierzęcą - nosferatu postąpił do przodu stając pomiędzy Leifem, a zwłokami - to nic nie da. Musiałbyś utopić całe miasto we krwi. Lecz mimo wszystko, nie pozwolę. To byłaby profanacja tego co osiągnął nasz założyciel.
- W krwi tej wyczułem coś jeszcze. Dodaliście do niej inną.
Nosferatu pokręcił głową.
- Jeśli chcesz tutaj żyć, możesz przyjść do Elizjum, rozpruć żyły i dodać i swej krwi. Wszyscy z uśmiechem wypijemy taki dzban razem z tobą. Już rozumiesz? Braterstwo.
- Na to trzeba wyrazić zgodę. A jednak dolaliście… Wszyscyście tu nawzajem związani?
- Nie nazwałbym tego więzami tak jak ty to rozumiesz.
- Wytłumacz zatem.
- Trochę magii, trochę samej kwestii mieszania. Potrafimy zmyć stare więzy. Nie jesteś tak podatny na innych członków naszej społeczności. Po prostu - Kościtrzask przebierał palcami - przestajesz być takim dupkiem jak wielu spokrewnionych. Przynajmniej do sobie nawzajem.
- Cała związana ze sobą uczuciami, szczęśliwa, Lillehammerska rodzina. - Leif pokiwał głową. - Zazwyczaj w takich społecznościach zachodzą rządy kolektywu.
- Mamy lepszy system. Książe cię lubi, prosił abym miał na tą wycieczkę oko.

Leif nie odpowiedział, oparł za to włócznię o kamienny blat i całkiem delikatnie uniósł kukłę spoglądając na tron. Minął Nosferata i złożył ‘to coś’ na siedzisku tak jak zastał scenę. Wziął włócznię i włożył ją w miejsce gdzie była, w “dłoń”, ale nie wbił w zmumifikowane zwłoki, lecz oparł o posadzkę.
- Tego - ruchem głowy wskazał uprzednio przebite truchło - zabieram.
- Nie - nosferatu pokręcił głową - jeśli masz sentyment, a możesz mieć - wampir skrzywił się z wyraźnym obrzydzeniem - porozmawiaj z księciem. Może coś poradzi, jest geniuszem.
- To się nie stanie. Bo ja księcia nie słyszę.
Wampir spojrzał na niego nie rozumiejąc.
- Jeżeli to jeden z nas - Einherjar zignorował pytające spojrzenie Nosfertaa - to nie zostawie tu go. To tylko kości, ale i symbol. Mówiłeś, że nie chcesz ze mną walczyć, a ja polubiłem Monikę i obiecałem jej, że Ci nic nie zrobię. Jeżeli nie będę musiał, Kościtrzasku.

Nosferatu wyglądał na lekko rozczarowanego postawą Leifa, może też za maską goryczy krył się strach.
- Wiesz dobrze, że ja wyboru nie mam. Ty masz, możesz rozmawiać. Dalej chcesz walczyć?
- Nie mogę rozmawiać. - Leif warknął obnażając lekko kły. - Bo chędożę wasze święte oburzenie, ale w księciu widzę tylko kukłę. Zwykłą kukłę w peruce. Tak jak w tym - zamaszystym gestem wskazał na tron - z tym nie da się rozmawiać. I nie jestem jedynym, Bjorn gdy przybył do miasta pobił się o to z Markiem, o czym z pewnością wiesz. Alboście szaleńcami, albo ktoś się bawi wami rzuciwszy na was zaklęcie. Nie mam z kim tu rozmawiać!
Nosferatu spojrzał na niego zdziwiony.
- Jesteś synem Malkava? Idiota - burknął w jednej chwili kompletnie przestając traktować Leifa poważnie. - Nie dość, że wariat - powoli wypowiedział - to i - mocno akcentował i - głupek. Nie znasz się.
- Odstąp Kościtrzasku.
- Z wariatem to nawet wstyd walczyć - nosferatu spoważniał - dalej chcesz wynieść truchło?
- Zobaczmy jak mocno zależy ci na tym, by tu pozostało. - Leif zmrużył oczy. - Jesteś gotów na spore poświęcenie?
Kościtrzask pokręcił głową. Deliktnym, powolnym ruchem zaczął rozpinać guziki marynarki. Wyglądał na kogoś, kto nie chce zniszczyć sobie ubrań podczas ewentualnego starcia. Milczał, słuchając do Leif powie.
- Nie powiesz nikomu o naszej rozmowie, a ja nie zabiorę ciała teraz, ani później. O ile tu zostanie. Ty zaś napijesz się mej krwi.
- W Polsce na miejscu dostałbyś po mordzie za takie propozycje - nosferatu fuknął - mówiłem ci na początku. W każdej chwili możesz pić kielich z nami, na pełnych prawach.

Z dłoni Leifa wysunęły się szpony.
- To nie odpowiedź. - Einherjar spiął się.

Kościtrzask wyglądał na zdenerwowanego. Spokojnie zdjął marynarkę i położył ją na zakurzonym stolę. Zaczął podwijać rękawy koszuli.
- Jestem ciekaw czy dopadną cię już w trakcie walki czy, jeśli wygrasz, już po niej.
Podwinął prawy rękaw. Nieśpiesznie to samo zaczął czynić z lewym, z pewnym namaszczeniem.
- Tri nornar eg ber, at liv skal du spinne - odpowiedział Leif i zrobił krok w kierunku trupa, wciąż spoglądając na Nosferata. Kościtrzask ostentacyjnie stanął pomiędzy einherjar a truchłem kończąc podwijać drugi mankiet. Krew aż zeń buzowała wraz z pewnością siebie którą przynosiła.

Leif wyciągnął kły i szeroko rozcapierzając ręce runął na niego całym ciałem. Przeczył jednak jedną rzecz. Nosferatu rozmawiał z nim, poruszał się po krypcie bez światła, a mimo to - jego oczy nie świecieły niezdrowym blaskiem.
I właśnie lecąc na Kościtrzaska, na ułamek sekundy Leif dostrzegł palące wściekłą czerwienią źrenice… znajdujące się tuż obok Leifa. Zatem stary potwór musiał być lepszy w sztukach niewidoczności niż pozwolił staremu nieumarłemu sądzić.
Einherjar mógł zagłębić się w tą myśl gdy w locie na ziemię pomógł mu potężny cios w plecy. Z całym nieludzkim impetem przywalił w posadzkę, aż zadraż strop. Z równie odczłowieczoną prędkością Kościtrzask pochwycił włocznię i wbił ją w plecy Leifa, dosłownie kilka centymetrów od serca.
Leifa ogarnął niepokój. Większy cios, ruszanie drzewcem, czy nawet własna motoryka mogą oznaczać, iż metal dosięgnie serca. Mógł tylko dziękować fortunie, iż wiekowe narzędzie nie rozpadło się na potencjalnie groźniejsze odłamki. Wywinął się zatem w bok, w stronę z której cios chybił serca, aby siłą odśrodkową przekrzywić wbitą weń broń z dala od serca, lub złamać włócznię. Wiedział, że Nosferatu jest poza zasięgiem lecz i tak na wszelki wypadek zamachnął przed sobą dłonią za szponami, gdy sprężył się do powstania. Sztuka krwi Kościtrzaska mogła mamić wzrok, dlatego sięgnął po własną moc by kierować się widmem aury wampira. Tylko, że Leifowi trudno było skupić wzrok i zmysły na czymś czego nie widział w prawdziwej postaci. Przeturlał się na bok, drzewce włóczni pękło pod wpływem sił, zostawiając wystający kawałek i głęboko wbity grot. Zamachnął się pazurami, poczuł nawet, że coś dotknął, może nawet przeciął z prawej, gdy to z lewej potężny cios nogą uderzył go w goleń. Gdyby nie szczęście, kości pękłyby jak zapałki.
Tylko, że pękły. Leif usłyszał dwa trzaski, jeden dochodził z prawej nogi, drugi - z barku. Wydawało się mu, że na ziemi szarpie się ze starym nosferatu. Tylko, że jego lśniące oczy pojawiły się w innych pozycjach niż Leif czuł.

Einherjar próbował wbić szpony w przeciwnika, jednakże zmienił taktykę. Nie dało się walczyć z kimś kogo nie widać. Zaczął zmieniać się w mgłę. Czuł, jak rozpływa się, a kolejne ataki przechodzą przez zwiewne ciało. To, co mogło niepokoić Leifa, był fakt, iż ciągle czuł blisko serca morderczy grot (a przynajmniej potencjalnie paraliżujący) nawet po przemianie.
Kościtrzask pozostał w mgle w która przemienił się Leif, w pozycji zapaśniczej - niskiej, szerokiej, jedną dłoń opierając o ziemi. Leif nie widział krwi Nosferatu chociaż wydawało się mu, iż go zranił.
- Tchórz - były archont warknął - i to jest legendarne męstwo?
*To była pierwsza runda* - Leif odpowiedział mentalnie, wślizgując się swoimi niewypowiedzianymi słowami w umysł Nosfertu. *Tylko idiota walczy z czymś czego nie widzi. Zobaczymy jak spodoba ci się to.*
Leif uderzył tak mocno jak tylko umiał. Najgłośniej jak mógł, wrzasnął krzykiem orła prosto w umysł Kościtrzaska. Rozeszło się to jak kręgi po wodzie, lekko wzburzone lecz nie mogące się rozprzestrzenić czy stać sztormem.
- Wiesz co płynie w mej krwi? Dar zrozumienia bestii - Kościtrzask wyglądał na spokojniejszego - wracasz do pojedynku czy czekamy tutaj?
*Czekamy?* - pomiędzy słowami Leif pchał w umysł Kościtrzaska kakofonię irytujących dźwięków wypowiadając je niejako. - *Czekanie, oznacza… czekanie na coś. Już jadą?* - W tonie Einherjar dało się wyczuć drwinę.



Kościtrzask milczał, ciągle zachowując czujność. Nie odstępował mgły na krok. Leif zauważył, iż być może nieumarły Polak tylko nie chce mu pokazać swojej irytacji. Poczuł też coś innego. Tak jakby strach. Chociaż… To nie był strach, strach smakował inaczej. To było zaskoczenie - i to jego własne - gdy u wejścia do sali tronowej dojrzał ostre światło latarki. Po chwili u progu tego przedziwnego grobowca stało trzech spokrewnionych. Nieco zmarnowany, wyraźnie zmęczony Marek, wyglądający na znużonego, wiecznie elegancki Sigrud oraz pięknie wymalowana Ingrid trzymająca w dłoni tradycyjną latarnię.

*Goście… Opowiedz co tu zaszło i czego chcę. Nie będę się bawił w każde z osobna* - Leif pchnął myśli ku Kościtrzaskowi urywając kakofonię pisków, ryków i wrzasków w głowie Nosferatu.
- Leif - zimny, godny głos Ingrid rozbrzmiał w grobowcu - wiemy wszystko co nam trzeba. Pamiętasz jak ci mówiono, że nasza magia wspierała was w walce? Cóż - kobieta wydęła usta w uśmiechu - nie od zawsze były telefony, a posyłanie gołębi jest trochę w złym stylu.
Sigrud uśmiechał się głupkowato tak ktoś, kto nie do końca kojarzy powagę sytuacji. Marek patrzył na ziemię, milczał.
*Uwięziliście tu jednego z moich, nie zostawię tak tego.*
- To trup bez ducha, debilu - Kościtrzask warknął emocjonalnie - mówiłem ci.
- Leif - kobieta zaczęła władczo, godnie ale też jakby namiętnie - przywdziej formę materialną albo cię do tego zmuszę.
*Razmus spalił cały własny lęg na wysypisku, bo pchnąłem w niego własną wściekłość. Spróbuj. Niech tylko poczuję nić przymusu, pchnę to w jedno z was. Wolę wtedy popatrzeć w tej formie.*
- Tak mi przykro, Leif - Marek odezwał się z wyraźnym przygnębieniem w głosie - tak bardzo przykro…

Ingrid wysunęła latarnię do przodu, drugą dłonią jakby kierując… Czymś. Leif w jednej chwili poczuł falę gorąca, jakże podobną do tego, jak wyglądał pojedynek z Rasmusem. Kościtrzask odszedł, Leif nawet nie wiedział kiedy najpierw stał w jednym miejscu, a po chwili w drugim (może ciągle się tam ukrywał). Mgła przybrała barwę wściekłej czerwieni, a płomienie ogarnęły Leifa.
Tylko, że nie były to płomienie bezmyślne, czuł ich wściekłą wolę spętanych niewolników. Czuł… Słyszał. W bólu który pojawia się wszędzie, myślał. To duchy ognia, tylko mówiły doń - wyklinały - w obcej mowie, brzmiącą na dialety arabskie. Targnęło nim, w bólu zapadł się w sobie, choć nie miał ciała. Tym razem mentalnego wrzasku nie kierował do kogokolwiek, ale może mogli go odebrać. Pchnął swą bestię w Kościtrzaska, lecz gniew go nie opuścił. Kolejny pieprzony fantom. Leif w formie mgły rzucił się ku wyjściu z sali. Ból… O bólu można było zapomnieć. Lecz nie można było zapomnieć o tym co niósł dla ciała i ducha. O tym jak obrażenia je ograniczały, jak płomienie wypalały krew, wypalały wolę, spalały siłę ducha i pozostawiały tylko dogasające zwłoki.
Leif poruszył się do przodu, za wolno. Ślamazarnie. Mgła z natury nigdy nie była najszybsza, a teraz…
Dojrzał w oczach Marka fascynację i żal. Spokój w oczach czarownicy.
Tak chyba wyglądał koniec.
Nie miał zamiaru ginąć w niematerialnej formie. Mgła zaczęła przybierać ludzki kształt. Targany bólem, ale stojący dumnie. Do chwili gdy padł na kolana. Skóra schodziła z niego płatami, ciało parowało. Czuł jak odpływa odeń świadomość, lecz również płomienie odchodziły z niego.



Tremere wynieśli pogrążonego w wiecznym śnie spalonego Leifa. W ponurym grobowcu został na chwilę Marek i Kościtrzask. Milczeli długą chwilę.
- Marek… Ja przepraszam. Ten idiota nic nie rozumiał, musiałem... - Nosferat zacisnął pięść patrząc na swoją porwaną koszulę. Leif wiele razy naciął go pazurami. Rany były przypadkowe i płytkie, lecz kto wie co stałoby się gdyby trafił kilka razy lepiej.
- Wiem - szeryf miał smutne oczy - wiem, starałeś się. Po prostu żal mi. Lubiłem go.
- Bo tak bardzo przypominał ciebie?
- Tak - Marek przyznał rację - dawno nie spotkałem już prawdziwego wojownika. Sam wiesz, ty pasujesz bardziej do mistrza skrytobójców. - Mrugnął z pewnością, iż nosferat się nie pogniewa - on ma te same korzenie co ja.
- I co zrobisz?
- Wszystko czego zechce książe.
Kwaśny uśmiech pojawił się na obliczu szeryfa Lillehammer.



Leif czuł jak powoli wraca do świadomości. Tylko, że nie poprzez poczucie przebudzenia, nie przez pekki smak posoki na ustach (jak mniemał świńskiej, zawsze wydawała się mu tłusta i pachnąca łojem) lecz poprzez palące uczucie na skórze… I w środku niej. Tak, gdy był mgłą, a obce, ogniste duchy wschodu roznieciły płomień swej nienawiści, ucierpiał cały. Gdyby nie to, że był nieumarły i w sumie nie potrzebował spalonej wątroby czy poparzonych nerek (oraz przerwanych przez ogień jelit) to po przebudzeniu szybko umarłby.

Dopiero po kilku chwilach zaczął słyszeć gwar głosu, gwar kroków i gwar rozmów. Długo nie mógł wyodrębnić słów, głosów i znaczeń. Lecz jednak mu się udało.
- Niebawem się obudzi - usłyszał młody głos, chyba należący do Rosy, mikrej wampirzycy którą Leif spotkał w Elizjum. - Powinien być w stanie mówić do czasu przyjazdu księcia.
- Dobrze - Sigrud westchnął - te demony były przygotowane na kogo innego, ledwo złapaliśmy połowę - zwrócił się do kogoś jeszcze w pomieszczeniu. - Wisisz mi dobrą płytę.
- Widzisz - Rosa zachichotała - co to za słownictwo panie arystokrato?
- Wybacz, zacna pańi - Tremere powiedział lekko kpiącym, lecz przyjacielskim tonem - trochę mnie to całe zdarzenie wyprowadziło z równowa…

Cisza.

Leif usłyszał czyjeś kroki. Chyba czuł zdziwienie okolicznych wampirów.
- Witam cię Mateczko - Sigrud powiedział dostojnie.
- Nie jestem jeszcze stara aby mnie Mateczką nazywać.
Głos był kobiecy, gniewny i bardzo pewny siebie. Głos ten należał do Marty, tego był pewny.
- Znacie go? - Sigrud zapytał jakby machinalnie. Nie czekał na odpowiedź. - Czyli złamał wcześniej kolejne prawo…
- Znam - Verbena fuknęła. - Kto na bogów go tak urządził? Wygląda jak Jaś po bliskim zapoznaniu się z piecem wiedźmy - znów fuknęła do siebie.
- Chciał wynieść ciało pradawnego, a być może napoić go krwią - Tremere wyjaśnił - nic by to nie dało mu, ale sama wiesz jak bardzo wydłużło wszystko.
- Nie musisz mi streszczać, rozmawiałam z Jørgenem. Rany - fuknęła - Książe tutaj przybędzie wydać wyrok i od razu obejrzeć egzekucję? Inni już są?
- Olaf i Marek przyjadą z Księciem, Maria stwierdziła, że… - Tremere zawahał się - że ma to gdzieś, przy czym nie powiedziała tego tymi słowami. I złożyła mi dość wulgarną propozycje.
- A jej to coś zrobił - przebudzona zaciekawiła się.
- Problemy, jak w każdej rodzinie - Tremere westchnął.
Leif poczuł ciepły oddech życia nad sobą.
- Przytomny - Marta stwierdziła - to nawet lepiej. Możesz mówić Leif?
- Tak - odpowiedział wciąż nie otwierając oczu.
- To dobrze - poczuł drganie gruntu gdy Marta usiadła na betonowej podłodze, tuż przy nim - co ci do do głowy strzeliło?
- Nic. Chciałem zabrać jednego z naszych, którego pamięć profanują w krypcie tej starej kukły.
- Twoich już nie ma - Verbena pociągnęła gorzko. - Nie ma już takich jak ty. Myślisz… Myślałeś dlaczego cię obudziliśmy? Tylko nie mów o byciu pionkiem.

Wampiry milczały. Czuł irytację w głosie Marty.
- Słyszałem. Wyrok, egzekucja. - Leif leżał w bezruchu.
- Kiedy cię obudziliśmy po tysiącu lat snu - Marta powiedział cicho lecz wyraźnie - ty stary, zadufany w sobie potworze.
- Nie raczyłyście wyjaśnić.
- Stasia utrzymuje, że prosiła o to Freja. Ja nie znam się na waszych bogach - gorycz brzmiała w jej głosie - lecz echo ostatnich pamięci o danym źródle, którego to kapłanką i ja jestem prosiła o ciebie. Nie o Odyna, nie o pamięć o was, tylko o ciebie.
Milczała chwilę.
- Jestem Wiosną, a nie mogę przynieść ci nadziei…
- Nawet wasza potęga to za mało by wskrzesić boga, Freya musiała to wiedzieć. Pewnie dlatego ja.
- Boga? Widziałeś to pomarszczone ścierwo z którego z każdym rokiem odchodzi ostatnia kropla krwi aby pamięć o nim upadła. Jeśli to był bóg, to boskość była tylko kwestią mocy.
Marta była poirytowana. Leif czuł, iż przebudzona sama do końca nie wiedziała co ma robić, miotała się w pretensjach do wszystkich na tą sytuacje, również do siebie.
- Twoją boginię dużo kosztowała rozmowa ze Stasią.
- To pomarszczone truchło, to nieumarły, jeden z naszych. Może i przybrał imię Odyna - Leif w końcu otworzył oczy. - Ale nim nie był. W krainie duchów, głęboko, jak wiesz są miejsca, gdzie żyją idee. Może to ludzie stworzyli Asów i Wanów opiewając ich w sagach, ale oni istnieją, trwają, lub umierają odcięci od ludzkiej wiary. - Nieumarły wzruszył lekko ramionami wciąż leżąc. - To im służymy, służyliśmy… służę. Nie truchłu każącemu nazywać się “Odyn”. Magia run powróciła, Freya przemawia, Hel bawi się nami. Ragnarok trwa. Nie spłycaj tego do pokonanego, starożytnego einherjara, którego pamięć ta banda pohańbia w krypcie.

Milczeli długo. Marta oddychała powoli, chyba przebierała palcami. Zastanawiała się. Wampiry coś szeptały, niewyraźne słowa, krótkie wymiany zdań.
- Jesteś niereformowalny - westchnęła - to twa siła, i jak widzę, słabość. Mogłeś rozmawiać, nawet ze mną lub ze swoją krwią - zacisnęła usta. - Chyba wiem po co tu przyjechałam. Ciągle patronuję świtowi - pokręciła głową - chciałam abyś dał mi jakiś powód czemu masz żyć.
Powstała, powoli.
- Chciałabym powiedzieć, że zasiądziesz w Valhalli, lecz jak zauważyłeś, Valhalla miała być tutaj. Żegnaj, Leif.
- Tutaj? - miast się pożegnać spytał.
- Nie widziałeś ruin - czarownica przystanęła - tronu Odyna, stołu. Kamień, wszystko skryte przed słońcem. Mogę się mylić… Ale jeśli dobrze zrozumiałam to co widzę, tutaj miał być wasz raj. I chyba jeszcze przed twoim powstaniem wszystko zaczęło się psuć. - Czarownica wahała się. - A może tylko źle czytam w starych drzwiach, schodach, salach i łaźniach.
- Im to się nawet nie dziwię Marto. - Leif wpatrywał się w wiedźmę. - Oni mają swoje legendy i swoją historię, a ich świat runął na północ by niszczyć naszą pamięć. Są częścią tego co słudzy “Przybitego do Krzyża” nieśli wszędzie. Dla nich spłycenie boskich sag do tego, że Odynem był nieumarły, a Valhalla to miejsce pod Lilehammer jest...
- Twoim Odynem był nieumarły - Marta wcięła się ostro - tym o którego chciałeś walczyć, tym z którego krwi jesteś. Nie wiem czy krew z krwi jest spłyceniem, lecz wiem, że nikt nigdy nie widział aby duch jakiegokolwiek wampira wędrował w krainach poza krainami. To jest wasza nieśmierć, wasza chwała i wasza nieśmiertelność. - Głos się jej łamał w dziwnej pasji. -- Może jestem młoda, podchodzę do tego cynicznie. Nie mamy o czym rozmawiać, nie chcę uczestniczyć w procesie - odezwała się do obecnych wampirów.
- Im się nie dziwię - powtórzył Leif - ale cóż musiało się stać, by Werbena, jedna z Trójcy, skłaniała się do uznawania starych bogów za nieumarłych. To nie od nich bierze się moc run. Skoro przemawiała do Stanisławy Freya, to jak możesz wątpić, że był lub jest Odyn, prawdziwy, a nie ten w krypcie.
- Wątpię czy ty masz cokolwiek z nim wspólnego.
Odeszła.
- A Jezus był poganinem.
Jej głos dobiegł z daleka gdy wychodziła z sali, a Leif na powrót przymknął oczy.



Długi czas zajęło (lub długi się wydawał) gdy na sąd zjechali wszyscy zainteresowani. Starszy poznał po głosie dwójkę Tremere, Olafa, Marka, Carstena i Kościtrzaska. Słyszał też swego potomka, Oprawcę. Musiał tu być też książę, lecz jego głosu siłą rzeczy nie słyszał.
Trudno było mu ogarnąć rozmowę gdy co raz który rozmówca przerywał, wysłuchiwał niemych słów księcia i po tym odpowiadał mu. Wyglądało to tylko na wstępną dyskusję, bez decyzji.
- Masz coś na swą obronę, wytłumaczenie lub cokolwiek - silny głos Olafa zabrzmiał w sali - lub chcesz nam coś powiedzieć?
- O co jestem oskarżony? - Poza charakterystycznym drapieżnym wibrowaniem, głos Leifa był spokojny.
- Kradzież ciała przedpotopowca, domniemana chęć nakarmienia go krwią i co chyba najbardziej bulwersujące - Olaf był spokojny - atak na jednego z nas. Przyjęliśmy cię jak przyjaciela, jak gościa, gość w dom, bóg w dom. Nie była to dobra zapłata za gościnę.
- Zapłaciłem Rasmusem i jego watahą za gościnę. - Odpowiedź miała gorzkie nuty cynizmu. - Nie jest zaś kradzieżą usiłowanie zabrania ciała pokonanego w boju, aby go pogrzebać, gdy jego zwycięzca hańbi jego pamięć.
- Gdyby tak w istocie było - odezwał się Sigrud - wyjechalibyście z miasta tuż po walce, kończąc gościnę lub z niej rezygnując. Niewygodnie jest gdy wprowadzasz pod swe skrzydła gościa, płacisz monetą, dajesz mu łoże, a on bałamuci służki gdyż twierdzi, że rachunki są zamknięte.
- Jak zawsze, trafnie - Olaf odpowiedział - mogłeś z nami porozmawiać, porozmawiać z księciem, jeśli troszczysz się o zdrowie panującego, w tak ważnej sprawie sumienia by ci nie odmówił. Mogłeś poczekać, Leif. Jeśli ci pamięć dawnych dni bliska - Olaf mówił spokojnie, lecz Leif wyczuł w jego głosie złowrogie napięcie - mogłeś dołączyć do nas. Może byłbyś lepszym Odynem niż mit - szepnął cicho lecz mocno. - Masz coś do powiedzenia? Chciałbyś nas wyzywać, przeprosić, zaproponować rozwiązanie? Ja osobiście przychylam się do opinii Księcia. Jak i każdy, jesteś dla nas niebezpieczny.
- Mogłem… Mogłem… Widząc jak hańbicie pamięć einherjar, mogłem odejść spokojnie by zaoferować się sabatowi aby pomóc im zniszczyć was w zemście za to co zrobiliście w krypcie. Gdy przybył Marek, Ingrid i Sigurd mogłem uczynić jak z Rasmusem, pchnąć moj gniew w Marka i patrzeć na rzeź. Mogłem wiele rzeczy. Moja krew w waszych szeregach, tedy nie godziłoby się przeciw Wam stawać. Powiedz mi Marku, o co pobiłeś się z Björnem, gdy tu przybył?
- O brak ogłady - Marek odpowiedział melancholijnym głosem - i wyjątkowo brak taktu w stosunku do Księcia. Jednakże Björn przeprosił, został nam przyjacielem i bardzo się miastu przysłużył.
- Nie zastanawia was czemu przybyli mają ten brak ogłady, choć przyjmujecie ich z otwartymi ramionami? Björn, ja... z pewnością to nie jedyne przypadki.
- Bo są głupcami - wtrącił się Kościtrzask z wyraźną irytacją w głosie - nie zastanawiało cię czemu potem przystępują z nami lub odchodzą? Nikogo nie przymuszamy. Nawet Björn ma swe miejsca na świecie, chronimy przyjaciela.
- Ci, którzy akceptują co się tu dzieje, zostają. Ci co nie mogą, odchodzą. Zapowiadałem, że odejdę, a wy oskarżacie mnie o to, że chciałem zabrać jednego z moich, z einherjar z tego teatru poniżenia , które zrobiliście w sali utrzymując to taumaturgią? Nie chciałem go przebudzać tam na dole. To byłoby samobójstwo… Nawet gdyby się udało, to powstałby oszalały, głodny potężny byt rozrywający na strzępy wszystko i wszystkich. Chciałem się upewnić reakcją Kościtrzaska, że to naprawdę starszy pokonany przez Eynsteina. To wy nie mieliście prawa hańbić pokonanego wroga tą poniżającą scenerią, a nie ja przeciwstawić się temu.
- Oszalały, głodny, potężny byt rozrywający na strzępy wszystko i wszystkich - Olaf powtórzył słowa Leifa powoli, z silną ironią w głosie, lekko nawet rozbawiony - jestem jednym z tych nielicznych którzy byli przy pierwszym księciu podczas walki i wybacz Leif, nie widzę różnicy jak niby ponownie przebudzenie miało przedpotopowca zmienić.
- Dlatego tych najstarszych się nie przebudza - Leif zgodził się. - Ale pokonanego wroga się nie hańbi. Czemuście nie zakopali truchła?
- Pierwszy książe nie był w stanie posiąść całej jego mocy - Olaf wyjaśnił spokojnie - musiał być w tym miejscu aby odejść całkowicie. Ja jestem dość nieczuły na mistyczne mocy - parsknął - lecz mądrzejsi twierdzą, że to miejsce jest do tego potrzebne. A scena?
Senszel wzruszył ramionami.
- Pokonano potwora, to i jak potwora pochowano.
- To nie pochówek, a nawet potwory zasługują na coś więcej. Ja postąpić inaczej nie mogłem. Szczególnie,wiedząc czego chcą w Lillehammer Burzookie istoty. - Einherjar ponownie przymknął oczy.

Wampiry zamilkły, patrząc na księcia. Chyba przemawiał. Sigrud pokiwał głową w przejęciu, Olaf słuchał z powagą, zachowania innych Leif nie zarejestrował.
- I temu musiałeś zaatakować jednego z nas - Marek powiedział znudzony, chyba nieszczególnie skupiał się na tym co mówił książe.
- To Kościtrzask wybrał walkę.
- Przy braku alternatyw - Marek pokiwał głową. - Wszyscy wiemy czego chce Książe, nie będę dyskutował z jego wolą. Masz Leif coś jeszcze do powiedzenia…
Patrzył na Leifa z wyrzutem. Chyba chciał powiedzieć “mnie” lecz nie chciał tego w gronie rodziny.
- Nie. Poza prośbą. Nim mnie zniszczycie, pozwólcie mi wpierw spróbować zniszczyć Burzookich, Freya przepowiedziała mi, że polegnę w tej walce, a Wam winno zależeć, by ktoś choć spróbował. Jeżeli jednak mi się uda, to zgłoszę się na wyrok jaki zapadnie, lub zapadł.

Wampiry zastygły patrząc na księcia. Mówił chyba długo swoją sentencję, uzasadniając, Tremere wyglądał jakby rozpływał się z zachwytu nad mistrzostwem retoryki, Olaf słuchał poważnie, Kościtrzask bardziej obserwował miny pozostałych.
Marek patrzył zaś w podłogę.
- Będzie z twoją wolą - Marek odpowiedział pewnie jako szeryf i wykonawca brudnej roboty - jak wszyscy słyszeli, zabiorę go.
- Zaraz - Sigrud powiedział zdumiony - nie słyszałeś? Tutaj i teraz…
- Słyszałem wolę księcia i ją wykonam - skłonił głową w kierunku ukły - jak na Szeryfa przystało.
- Książe - Carsten zapytał z podejrzeniem w głosie - czyli jednak nie chcesz go spalić tutaj?
Milczenie, książe “przemawiał”.
- Widzisz Marek - Sigrud zaśmiał się - wytęż uszy.
- Wytężyłam - Szeryf wyprostował się - słyszałeś to co i ja. Leif zostanie spętany i przystapi do walki. Jeśli przeżyje, zostanie wygany.
- Co ty pleciesz - Kościtrzask powiedział niepewnie.
Tremere przyglądał się Markowi jak debilowi. Olaf marszczył brwi.
- Marku - zaczął Olaf - nasz książe jest mądry. Cieszę się, że wykonujesz jego mądrość.
Potem zaś trwała awantura.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 25-08-2019, 20:26   #90
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Znajdowali się w pustym, małym magazynie przerobionym chyba z małej hali produkcyjnej. Leif pamiętał mało, boi krwi dostał mało. Pamiętał spory o to co książe przekazał, pamiętał, że chyba wersja Marka wygrała, poparta pewnym Olafem oraz lekko zakłopotanym Kościtrzaskiem. Chyba też oprawca dał się przekonać…
Widać, iż miejsce musiało służyć jako więzienie lub przesłuchań. Do wbitych w ziemię (czy raczej betonową wylewkę) łańcuchów przykuto spalone ciało Leifa. Na taborecie siedział Marek.
- Ale awantura... - Wampir kręcił głową patrząc na starszego.
- Interpretacja słów księcia była niełatwa? - Leif mimo wszystko lubił Marka, do tego dochodziło coś jeszcze, w dzisiejszych czasach mało ważne, ale dawniej przeciwnie. Braterstwo zawarte stoczonym wspólnie bojem. Dlatego właśnie słowa einherjar nie zabrzmiały ironicznie.
- Jeszcze się nie zorientowałeś - Marek pokręcił głowa - trudno. Słyszałeś jaka jest decyzja. Jak się z tym czujesz?
- Zorientowałem, sęk w tym, że umykają mi szczegóły, które mogą spiąć to w spójną całość. - Leif odpowiedział przekrzywiając głowę, aby spojrzeć na towarzyszącego mu wampira. - Co oznacza “spętanie”?
- Więzy krwi.
- Nie.
Szeryf spojrzał na niego lekko zdziwiony.
- Nie? Wiesz jaka jest alternatywa. Możesz wyjść, zawalczyć, zginąć tutaj… Lub odejść po walce. Możesz też tutaj zostać. Kościtrzask mówił mi, iż wiesz co było w pucharze. Jeśli tutaj zostaniesz, puchar zmyje moje więzy
- Nie chcę tu zostawać. Jestem samotnikiem Marku. Bolą mnie te czasy, gdy muszę choćby czasem “wchodzić w towarzystwo”. Jak tu, czy w Oslo. Znosić te wszystkie gierki, znosić tłumy ludzi. Tym bardziej kwestia “księcia”. Nie, to nie jest miejsce dla mnie.
- Tedy pozostanie ci położyć żywota w walce lub odejść po wszystkim. Jednak bez więzów nie mogę cię puścić na miasto, jako odpowiedzialny szeryf. - Uśmiechnął się lekko, po raz pierwszy od ostatniego spotkania.
- Wszak taka była wola księcia - lekko mrugnął.
- Jak to działa? Telepatia osób z kręgu wtajemniczonych? - Einherjar zainteresował się nagle.
- Nie - Marek wzruszył ramionami - nie słyszałeś jak książe mówił, że zgadza się na twą propozycję i będziesz pod moją opieką? No nie mów - pokręcił głową - mówił trochę niewyraźnie, ale bez przesady. - Marek chyba lekko żartował. - Pomyśl, a gdybyś poprosił o audiencję księcia… porozmawiałbyś… wcześniej… Ciekawe czy byłaby taka awantura czy może wszyscy przytaknęli głowami nad mądrością księcia? No ale tego już nie sprawdzisz. Wiesz jaki jest wybór, spętam cię więzami krwi albo umrzesz. - Jakiś żal ponownie zagościł w oczach Marka.
- Wasza cywilizacja tak bardzo przywiązuje wagę do życia, że nie potraficie zrozumieć pogardy dla śmierci. Jestem już spętany, przez wiedźmy. Nie dały mi wtedy wyboru, może gdybym go miał, to byśmy tu nie rozmawiali.
- Pogarda dla śmierci - szeryf zamyślił się - widywałem takich. Nie licząc szaleńców, pamiętam królów, książąt, hrabiów którzy przed bitwą robili pasowanie rycerskie. Zwykle nawet nie wiedzieli nic o młodych rycerzach, ot łapanka. Kilku naprutych adrenaliną młodych chłopców może pociągnąć za sobą cały oddział. Gdy jeszcze opowiesz im o honorze rycerza i nowym stanie, to dopiero skłonni się umierać z pieśnią na ustach. Potem widywałem czasem ich z rozprutymi flakami albo okaleczonych. Często nie było czasu dobijać rannych, a jak ktoś biedniej uzbrojony to i do niewoli… Zresztą, człowiek ranny czasem nie ma sił dać znać, że żyje i prosi o łaskę. Wiele miejsc zwano potem psimi polami od burków szarpiących jeszcze żywą padlinę. - Szeryf zamyślił się. - Ale to cię pewnie nie interesuje. Czyli rzuciłeś propozycję lecz ostatecznie… Cóż. Zatem śmierć?
- Tak. Choć jest jeszcze trzecia droga…
Marek milczał.
- Szanuję cię Marku, ale nawet Tobie nie dam się sthralić krwią. To jednostronna więź, gdzie jeden ma pełną kontrolę nad drugim. - Leif mówił powoli znów obracając głowę by patrzeć w sufit. - Dawniej, nawet zwycięzca nie robił tego pokonanemu, przez szacunek. Ale były zawierane braterstwa krwi. Więzy obopólne. Nie by uniknąć śmierci, chędożę to, ale uważam żeś osobą z którą takie braterstwo zawrzeć bym chciał. Inaczej kończ to, jestem zmęczonym tym światem.
- W innych okolicznościach - Marek zamyślił się - po tym wszystkim, jeśli bylibyśmy cali, chciałem ci to zaproponować, tylko jeden łyk wspólny na odejście, aby się poznać na rozstajach świata. Ale teraz…
Szeryf pokręcił głową.
- Więzi nie muszą być pełne - Leif odpowiedział. - Trzy razy w trzy noce trzeba podać krew. Daj mi dziś swoją, a jutro i kolejnej nocy wypijemy obaj. Zwiążesz mnie, ale będę pewnym, że oddaję się w moc komuś, kto nie będzie traktował mnie jak niewolnego, o co zadbają dwa łyki mej krwi.*
- Przykro mi - wbił wyjęty zza pasa, rzeźnici nóż w serce Leifa.



Gdy w zatęchłym magazynie płonął Leif i życie żeń odchodziło na wieczność, mógłby myśleć, iż nie tak miał wyglądać kres einherjar. Mógłby tak myśleć gdyby tylko myśli w pełni funkcjonowały. Gdyby tylko nóż nie tkwił w jego sercu, gdyby tylko głęboki ser nie pożerał jego świadomości, gdyby tylko przyszli bogowie.
Leif odchodził w trzasku płomieni. Nie przybyły walkirie, bogowie nie rozpaczali, a on nic nie czuł. Rozpłynął się w niebycie tak jak rozpływała się pamięć o dawnych czasach.



- Nagrabiłeś sobie.
Kościtrzask mruknął do Marka patrząc na ostatki zredukowanego popiołu, ostatnią pamiątkę po Leifie.
- Chociaż próbowałem mu pomóc - szeryf pokręcił głową przybity - a ty jak się trzymasz, mocno cię rani?
- Dwie noce i będę jak nowy - nosferat powiedział pewnie -co o tym wszystkim myślisz? Te istoty, morderstwa, przybycie tych całych magów, Sabat. Czuję się jakby ktoś wrzucił mnie do wrzącego kotła.
- Idylla zawsze się kończy - Marek uśmiechnął się kwaśno na banalność własnych słów - Sabat działa… tak teraz myślę… zbyt nieracjonalnie. Zauważyłeś, że nie przejęli najważniejszych elementów? Tylko szarpią się z nami jakby ich cele były inne, lub coś osłaniali.
- Tak. Sabat jest wewnętrznie rozdarty, Nahban puścił trochę pary z ust. Był u niego ktoś z Czarnej Ręki, on ich nazywa Niepokonanymi, historyczny termin - nosferat machnął ręką - powiedzieli mu, że nie włączą się do szturmu. Jeden problem z głowy.
- Tylko po to go odwiedził?
- Diabeł wie tych assamitów.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172