Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-09-2018, 12:57   #1
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
[V:tM Sabbat] Miasto Grzechów - Lord Melkor, Wisienki, Phil

rok 2004, statek towarowy "Bazoombas", ładownia

Licząca siedem sztuk Sfora Sabbatu, nazywająca się Księżycowymi Wilkami, płynie powoli, ale nieubłaganie, na spotkanie ze swoim przeznaczeniem. Oczywiście jeszcze żadne z nich o tym nie wie, poza najmłodszym członkiem grupy, Ray'em, który czuje to dzięki swojemu szóstemu zmysłowi, ale jeszcze nie akceptuje na poziomie świadomości.

Tien, Tremere antitribu azjatyckiego pochodzenia, który wywinął się Ostatecznej Śmierci w Wielkim Pożarze w Mexico City dzięki temu, że nieopatrzenie obraził pra-pra-pra-pra-pra-potomka samego Goratrixa, polerował zawzięcie swój pozłacany, magiczny amulet z symbolem oka Horusa. Jego towarzysze doskonale wiedzieli, że oznacza to, iż mag krwi jest poważnie zestresowany. "Mam złe przeczucia!" - powtarzał każdemu, kto chciał go słuchać. Nikt nie chciał go słuchać.

Marco "Blackout" Mendoza - Brujah antitribu zakochany we wschodnioeuropejskiej myśli techniki militarnej - rozkładał, czyścił, po czym składał ponownie swój wierny AK-47, który nazywał "Autopsją Muzyka". Nikt nie wiedział, skąd wzięła się ta nazwa. Nikt nie odważył się pytać. Blackout nie cierpiał, gdy zadawało mu się "głupie pytania", a on większość pytań uważał za głupie.

Andrzej Szklański - Gangrel antitribu, imprezowicz z przerostem ego i dumny właściciel byczych rogów - leżał leniwie na jednym z metalowych kontenerów, słuchając muzyki z ledwie działającego walkmana i co jakiś czas pociągając łyk z flaszki zawierającej krew zaprawioną polską wódką. Przygotował sobie takich kilkanaście "na drogę". Dzielił się niechętnie; tylko Ray'owi dawał bez gadania, bo szanował go za jego muzykę.

Arthur Clarke - Ventrue antitribu i kapłan Sfory, był jako jedyny w Sforze nie-Lojalistą i zamiast tego pokładał zaufanie we frakcji Ortodoksyjnej. Niezachwianie wierzył, że Tydzień Koszmarów był początkiem legendarnej Gehenny. Głosił, że pozostali Przedpotopowcy przebudzą się już niedługo i że dlatego nie można tracić czasu, trzeba działać! "Trzeba zniszczyć Camarillę, Assamitów i sojusz Giovannich z Wyznawcami Seta!" - powtarzał. Wiele wielkich słów padało z jego ust. Swego czasu padły one na podatny grunt w postaci Alice Erflow, poprzedniego Ductusa Sfory. Toreadorka zainspirowana słowami Kapłana zaczęła drylować Sforę niczym mały oddział wojskowy i prowadzić go do walki za walką. Były ofiary tego nowego sposobu działania: wolność, swoboda, Natalie Bergman i Hans Flussdorf. Ale Arthur Clarke zawsze powtarzał, że ofiary są niezbędne dla osiągnięcia "Większego Celu". Sytuacja zmieniła się, gdy podczas jednego ze starć z siłami Camarilli Sfora została rozdzielona. Alice, Leo i Tasha znaleźli się pod ostrzałem sił lokalnego Oprawcy. Leo i Tasha zdołali się przebić do reszty Sfory, zadając wrogom znaczne straty, ale Alice nie dała rady. Zginęła bohaterską śmiercią. Przynajmniej taka była oficjalna wersja, w którą Kapłan nigdy do końca nie uwierzył...
Teraz, podczas morskiej podróży do Vice City, Arthur Clarke korzystał z mieszanki Dominacji i Prezencji aby nadzorować pracę załogi statku, więc nie spędzał całego czasu w ładowni, z resztą Sfory. Jego psy, które karmił własną krwią, zastrzygły uszami i poderwały się radośnie na nogi, co znaczyło, że wraca z obchodu. Zgrzytnęły ciężkie metalowe drzwi. Kapłan nie dysponował imponującą siłą fizyczną, czego Blackout nie omieszkał złośliwie skomentować przy każdej nadarzającej się okazji. Clarke i Mendoza nigdy się nie lubili. Nie to, żeby się nienawidzili, w końcu należeli do jednej Sfory i więzy Vaulderie były mocne... ale się nie lubili. Jakby konflikt pomiędzy ich klanami wywodzący się jeszcze ze starożytnych czasów wojen między Rzymem a Kartaginą uosabiał się w ich prywatnej niechęci i rywalizacji.
- Przynoszę wieści! - rozbrzmiał głos Arthura, który przeciskał się wąskim przejściem pomiędzy kontenerami, starając się nie wybrudzić swego beżowobiałego garnituru. - Zbliżamy się do Vice City, będziemy w porcie na kilka godzin przed świtaniem. Więcej niż wystarczająco, aby zrealizować nasz plan.
- Mam złe przeczucia - mruknął Tien. - Im bliżej jesteśmy tego miasta, tym gorsze. Ono ma aurę. Złą aurę. Aurę zepsucia.
- Nie panikuj, Blackout cię obroni - Marco na wpół zażartował a na wpół obiecał.
- Zepsucia? - Ventrue uniósł brew, otrzepując garnitur z wyimaginowanych paprochów - Dziwnym to nie jest, wszak to Miasto Grzechów! Korupcja, prostytucja, narkotyki, przemoc...
- Jakby miastem kręcili Setyci - wtrącił się Andrzej, który wyjął słuchawkę z jednego ucha.
- I dobrze, dzięki temu będziemy mogli działać bardziej otwarcie niż zwykle - uśmiechnął się Mendoza, unosząc karabin. - Nikogo nie zdziwi kolejna strzelanina, kolejne trupy na ulicach.
- Będzie się działo! - ucieszył się Szklański i pociągnął z flaszki. - Nasze zdrowie, a Camarilli na pohybel!
- Cieszy mnie wasz entuzjazm - Arthur pokiwał głową z lekkim uśmiechem - ale pamiętajcie, że tym miastem rządzi Książę wywodzący się z klanu Brujah. Rządzi twardą ręką w której trzyma większość przestępczego półświatka. Możemy napotkać poważny opór, więc dobrze będzie, jeśli powstrzymacie się chociaż na pewien czas. Musimy się lepiej zorientować w terenie zanim podejmiemy zdecydowane działania. Dlatego właśnie szczególnie ważne jest, abyśmy nawiązali dobrą relację ze Sforą, która działa już na miejscu od jakiegoś czasu i która odbierze nas z portu...
- Jasna sprawa, wspólna zabawa - zgodził się Szklański.
- Ugh, dobra - jęknął Blackout. - Ale chyba nie będzie mi łatwo.
- Czemu tak sądzisz? - zdziwił się Tien. - Nawet ich nie znasz.
- Ich Sfora nazywa się "Neonowe Anioły". Bleeh, kto to wymyślił? Niepoważne - Blackout wykrzywił się przesadnie.
- Bo "Księżycowe Wilki" jest dużo poważniejsze? - zapytał złośliwie azjata.
- Ej, nie waż się obrażać naszej nazwy, ty...! - uniósł się Marco.
- Spokooojnie - Gangrel zeskoczył ze swojej miejscówki na szczycie kontenera. - Obie nazwy są totalnie odjechane. Nie ma się o co spinać. Chcesz łyka na nerwy?
Blackout sięgnął po podaną mu flaszkę i pociągnął solidny łyk. A przynajmniej próbował, bo pojemnik okazał się być już pusty. Andrzej roześmiał się widząc wyraz zdziwienia i zawodu na jego twarzy.
- Oż ty europejska mędo... - warknął Mendoza, a znając jego temperament i klanową wadę można się było spodziewać najgorszego.
- Sugeruję, abyś zareagował nim sprawy wymkną się spod kontroli - Clarke szepnął do ucha Leonarda, stając tak, żeby Ductus znalazł się między nim a wadzącymi się Gangrelem i Brujahem.
 

Ostatnio edytowane przez Kesseg : 07-11-2018 o 02:08.
Kesseg jest offline  
Stary 30-09-2018, 22:21   #2
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Leonardo, który właśnie wrócił z dolnego pokładu gdzie sprawdzał stan swojego Forda Mustanga, wzruszył ramionami na słowa Kapłana. Nie sądził, aby coś naprawdę niepokojącego wyłoniło się z drobnej sprzeczki, ale nie mógł zignorować wyzwania rzuconego przez Clarka jego autorytetowi. Odkąd odeszła była przywódczyni sfory, ten przemądrzały Ventrue sprawiał największe kłopoty.
- Chłopaki, wrzućcie trochę na luz. - Powiedział z teatralnym westchnieniem, rozdzielając Brujaha i Gangrela. - Szklański, polej trochę prawdziwej wódki, zaraz nie będziemy całej załogi potrzebować to możemy którymś doprawić.
- Zachowajcie swoje siły na frajerów z Camarilli, tym bardziej że jak przypomniał Arthur księciem jest konkretny Brujah, nie jakiś pseudo-szlachetka, więc będzie ostra imprezka. No i te Neonowe Anioły… przywitajmy się miło z naszym braćmi, ale też niech widzą, że nie damy sobie w kaszę dmuchać, co nie? - Spojrzał na swoich braci z porozumiewaczym uśmiechem.

Andrzej i Marco cokolwiek niechętnie "wrzucili na luz" i odsunęli się od siebie. Ten pierwszy nie polał jednak. Zamiast tego podniósł jedną z dłoni do twarzy i eksponując paznokcie zmieniające się w szpony bestii, powiedział:
- Mógłbym ci naznaczyć gębę na parę dni… może by cię Neonowe Aniołki pomyłkowo wzięły za twardziela.
- Gdyby nie to, że Leo ma rację i czeka nas dobra walka na miejscu, to bym cię na sito przerobił zanim byś zdążył zbliżyć do mnie swoje brudne łapska - odparł Blackout.
Tasha w milczeniu zapaliła ogień w kewlarowym poi, po czym zeskoczyła jednym zręcznym ruchem z kontenera.
- Camarilla może tu być silna albo Neonowe Anioły to cipy skoro nie dają sobie z nimi rady, no ale rzeczy teraz się zmienią - roześmiała się głośno i intensywnie. Gdy mówiła ognisty łańcuch kręcił się coraz szybciej - Jesteśmy płomieniem, jesteśmy zniszczeniem, jesteśmy Sabatem... i nie boimy się ognia, nawet najmłodsze szczenię księżycowych Wilków się nie boi, prawda młody - powiedziała kierując swe narzędzie coraz bliżej młodego raz z jednej raz z drugiej jego strony, wyczekując pierwszych oznak strachu .
Najmłodszy wiekiem i doświadczeniem członek sfory, Ray, siedział na ziemi oparty plecami o jedną z metalowych skrzyń. Łańcuch uderzał w podłoże obok niego, rozsyłając wokół iskry. Ray sięgnął pod kaptur i wyciągnął z uszu słuchawki. - Mówiłaś coś do mnie? - Patrzył bezczelnie na Tashę, wyciągając z tylnej kieszeni spodni notes i ołówek. Zaczął pisać.
“Jestem w pułapce.
Płonące ściany
zamykają mnie”.

Młody wampir zgrywał bezczelnego, ale tak naprawdę ledwie powstrzymywał strach przed ogniem, który gotował mu krew w żyłach. Strach niepodobny do niczego, co doświadczał jako człowiek. Strach prymitywny, obezwładniający, wbijający w mózg lodowato zimne szpony… szpony Bestii, jak ją nazywali. Siły, która budziła się w duszy wampira podczas Przemiany. Siły będącej esencją instynktu samozachowawczego. Mówiła ona "musisz przetrwać! By przetrwać musisz sycić się krwią i unikać niebezpieczeństw, zwłaszcza słońca i ognia". Ray dowiedział się już jednak, że nad tą siłą można zapanować. Trzeba zapanować. Dlatego członkowie Sabbatu często wykorzystywali ogień w swoich grach i zabawach, mimo że napełniał ich on przerażeniem. Bo zwycięstwo nad tym prymitywnym strachem było oznaką siły.

“Strach cię więzi. Strach tobą rządzi.”
Młody wampir przyglądał się kolejnym, coraz bardziej koślawym literom pisanym drżącą ręką. - Przestań to robić! - warknął do Tashy.
- Czyżby mały wilczek się bał? -Tasha uśmiechnęła się złowieszczo. Bachor ją wkurwiał swoją arogancją i bezczelnością, zwłaszcza gdy kierował ją w jej stronę. Już nie raz zdążyła pożałować tej nocy słabości, gdy przemieniła go naćpana krwią młodych groupies. Skierowała poi jeszcze bliżej w jego stronę. I nie zamierzała przestać, póki nie okaże szacunku należnego matce.
- Tak, boję się. Bo niby wy nie? Popatrz na nich. To was łączy z ludźmi, strach. - Pochylił się znowu nad notatnikiem, próbując zignorować płomienie wokół i przerażenie wewnątrz. Pisał.
“Szacunek nie rodzi się w strachu.”

Tasha nie usłyszała szacunku w jego głosie
- Dzieciaku ile razy mam Ci powtarzać, my nie jesteśmy ludźmi, świnia też się boi czy sprawia to że czujesz się świnią? Patrz na mnie jak do Ciebie mówię! - Tasha widząc że nie trzyma mocno w ręku kajecika szybkim ruchem wspieranym odrobiną krwi skoczyła w kierunku młodego.
Jednym ruchy zabrała mu zeszyt i schowała za pazuchę. Spojrzała na młodego i rozpoznawała w nim ból i złość. Był zagubiony tak jak kiedyś ona, robił jej problemy tak jak kiedyś ona Bernardowi. Płomienie zwalniały, aż w końcu się zatrzymały. Nie miała serca go dzisiaj karać za niesubordynację, powiedziała więc tylko spokojnym głosem
- Oddam Ci go jak wyzbędziesz się zachowań które przystają małym dzieciom a nie wojownikom, na razie zbliża się misja i jeśli chcesz ją przeżyć nie odpływaj myślami, zawsze patrz w oczy jeśli nie z szacunku dla drugiego który może być starszy i silniejszy niż się wydaje, rób to przynajmniej w trosce o własne bezpieczeństwo. - uśmiechnęła się - ja zabrałam Ci zeszyt …
Podniósł powoli wzrok, patrząc jej prosto w oczy, gdy chowała notatnik. - Serio? Ostatnio miałem tak w podstawówce, tylko wtedy wzięli moje śniadanie. - Spoważniał nagle.
- Całe moje życie ktoś próbuje wykorzystać swoją siłę, by mnie do czegoś zmuszać, albo żeby coś uzyskać, albo dla zabawy. Masz mój strach, wiem co możesz zrobić. Nie masz mojego szacunku. Notatnik sobie zostaw i poczytaj. Może się dowiesz czegoś o mnie… i o sobie.
- To mi wystarczy, nie musisz mnie szanować, wystarczy że będziesz okazywać szacunek twemu Stwórcy więc nie pyskuj póki nie udowodnisz swojej przydatności dla sfory i nie zasłużysz na nasz szacunek. I abyś lepiej zapamiętał dzisiejszą lekcję … - wyciągnęła notatnik i wyrzuciła go w ogień. Po czym odeszła w stronę pozostałych dając młodemu przestrzeń do przemyśleń.

Ray natychmiast po jej odejściu sięgnął do plecaka, wyciągnął jedną z książek i otworzył ją, szukając czystej, pustej przestrzeni na wewnętrznej stronie okładki.
“Kult siły i hierarchia mają ograniczyć bunt. Zamiast tego, tworzą go. Ty głupia cipo.”

Teraz też, chociaż dało się zauważyć, że wszyscy stali się niespokojni, gdy ogień zapłonął, to udawali, że ich on nie rusza. Każde z nich dusiło w sobie Bestię, która wyła, by odsunęli się jak najdalej od płomieni. Oni jednak stali w miejscu, pozornie niewzruszeni. Ray jednak poszerzył swoją percepcję tak dalece, że żadne nie zdołałoby ukryć przed nim drobnych przejawów nerwowości, którą odczuwali.

Tym razem Leonardo najmocniej oberwał, ale nie mógł dać tego po sobie poznać. Skupił całą swoją siłę woli i zachował kamienną twarz, z której nikt (poza Rayem) nie był w stanie niczego wyczytać. Następnie obrócił się plecami do Tashy i jej ognistych kul. Wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale Arthur Clarke go uprzedził:
- Flame ma rację, jesteśmy silni i nieustraszeni! Ale to nie wystarczy. Musimy być też zjednoczeni! Zamiast warczeć na siebie, musimy wspólnie rzucić się Camarilli do gardła i rozszarpać je, by sycić się jej krwią! Zwłaszcza krwią starą, zawierającą siłę wieków, która stanie się naszą siłą! Taka jest wola naszego Ojca, Kaina!

Słowa Kapłana skupiły uwagę całej Sfory i zyskały aprobatę. Nawet Szklański i Mendoza spojrzeli na siebie z mniejszą zajadłością. Ventrue zaś kontynuował:
- Nasza jedność wyraża się i jest umacniana przez święty sakrament, rytuał Vaulderie! Uformujcie krąg…
Clarke wydobył ze swojego bagażu ceremonialną, srebrną misę i równie ozdobny nóż, po czym przeciął swój nadgarstek i pozwolił by odrobina jego krwi spłynęła do naczynia.
- Niech moja krew, radośnie ofiarowana, umacnia waszą wiarę! - rzekł z typową dla siebie patetycznością. Następnie zwrócił się do Leonarda i podał mu nóż, samemu trzymając misę.
Potem naczynie trafi do Tashy, Marco, Andrzeja, Tiena i na końcu Raya jako najmłodszego członka Sfory. Każdy ofiaruje część swojej krwi wraz z osobistym błogosławieństwem. Nie wszyscy uważali całą tą otoczkę rytuały za niezbędną, ale Arthur zawsze bardzo nalegał na zachowanie należytej powagi i szacunku "dla tradycji będącej fundamentem całego Sabbatu".

Leo poprawił okulary, mając nadzieję, że jego lęk przed ognistą zgubą nie został zauważony. Jako Ductus nie mógł sobie pozwolić na okazywanie słabości…. zaczynał się zastanawiać czy krępujące go obowiązki przywódcy nie były zbytnim ciężarem, ale z drugiej strony czy lepsze było żeby ktoś taki jak Clarke przewodził? Zdecydowanym ruchem chwycił nóż i wlał kroplę swojej krwi do naczynia.
- Oto i moja krew, cenna bo Ravnos to prawie wymarły gatunek. - Pozwolił sobie na żart, by rozładować napięcie.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 30-09-2018 o 22:30.
Lord Melkor jest offline  
Stary 30-09-2018, 22:43   #3
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
- Taa, wersja limitowana - mruknęła Tasha pod nosem, po czym wzięła z ręki Ductusa sztylet i sprawnym ruchem przecięła swoje żyły.
- Oddaje Sforze moje siły, oddaje Sforze mój płomień - powiedziała. Nie mogła się już doczekać tej ekstazy dotyku przez jej usta zimnego kielicha i płynnej rozkoszy z jego płynącej.

- Daję wam moją siłę - stwierdził krótko Marco Mendoza, dodając swoją krew do mieszanki.
Szklański zaś powiedział pompatycznie, patrząc prowokacyjnie na Kapłana:
- Moja krew, radośnie ulana, niech umocni naszego ducha imprezowego, bo on coś ostatnio przywiódł. Przywiędł? Przywiądł? A chuj…
Krzywiąc się, podał ostrze Tienowi, który wziął je ostrożnie i otarł rękojeść chusteczką, po czym utoczył sobie krwi, mówiąc:
- Niech moja krew obdarzy nas mądrością. Zwłaszcza niektórych - tu spojrzał na stojącego obok Gangrela, który wciąż pod nosem rozważał kwestie gramatyczne.

Ray stał w kręgu razem z innymi wampirami. Rozglądał się, obserwował. Pomyślał, że wszyscy udają, zupełnie jak ludzie. Wziął sztylet, gdy przyszła jego kolej. Nie miał sił ani chęci na kolejną walkę po próbie ognia.
- Bez mormońskich obrządków się tego nie da zrobić? - spytał przecinając wewnętrzną część dłoni. Zacisnął pięść pozwalając by krew kapała do naczynia. - A to moja krew. Najbardziej ludzka, może coś wam przypomni.

- Tak z całą pewnością ludzka krew przypomni nam ostatni obiad - powiedziała Tasha scenicznym szeptem.

- Odpuść trochę mu Tasha, on to zrozumie… z czasem. Początki każdego z nas nie były łatwe. Zaraz i tak czeka go prawdziwy test - dodał spokojnie ale stanowczo Leo.

- Nie ma sprawy Leo, niech on sobie wierzy w co chce, ale racz dopilnować aby się zachowywał bo nie ręczę za siebie.

- Jeśli to miałoby być wspomnienie parnej nocy z seksowną laską, to ja bym nie miał nic przeciwko - zaśmiał się Andrzej, wykonując kilka sugestywnych ruchów.
- Głupota - mruknął Blackout.
- Bo własnych wspomnień pewnie nie masz. - Tien przewrócił oczami.
- Spokój! - nakazał władczo Kapłan odebrawszy od Ray'a misę i zamieszawszy jej zawartość. - Oto esencja naszej Sfory, krew Księżycowych Wilków, pijemy ją na chwałę naszych przeszłych i przyszłych zwycięstw.
- A wrogom na pohybel - dodał Szklański, kiedy Clarke upijał z misy pierwszy łyk.

Następnie naczynie trafiło do Ductusa, ruszając ponownie w obieg.
Tasha sięgnęła po kielich i szybko pociągnęła z niego łyk po czym już znacznie wolniej przekazała go następnej osobie.Czuła ciepło, czuła siłę, czuła życie, to uczucie było dobre może nie tak dobre jak krew którą udało jej się upuścić z Camarilli. Zakołysało jej się w głowie. Ta krew to był dar to była ich wolność to była kwintesencja Sabatu. Dziś wszyscy jesteśmy jednej krwi. Wiążemy się razem aby nikt inny nie mógł nas związać - przypomniały jej się słowa Bernarda. Uśmiechnęła się smutno i trochę cynicznie to nie do końca działało tak dobrze jak powinno, w ustach poczuła smak krwi torreadorki, ale generalnie działało i to było najważniejsze.

Najmłodszy z wampirów dostał kielich jako ostatni. Uniósł go, przechylił i wlał resztę krwi do ust. Ciepło rozlało się po całym jego ciele. Czuł smak każdego z członków sfory, czuł, że wreszcie jest na swoim miejscu, wśród swoich. Przez chwilę zastanawiał się na ile prawdziwe jest to uczucie i czy nie jest ono efektem quasi-narkotycznej euforii. Pozwolił sobie jednak na wyłączenie wątpliwości i opuszczenie tarczy, za którą się chował całe życie. Dobrze było się tak czuć.

I tak dobiegł końca rytuał Vaulderie, tworzący magiczną więź lojalności między członkami sabbackiej sfory. Kapłan oczyścił i schował misę oraz nóż, pod nosem mamrocząc jeden z hymnów wysławiających Praojca Kaina i Sabbat będący jego Mieczem. Reszta wampirów rozproszyła się nieco, na tyle na ile było to możliwe w ciasnej, wypełnionej kontenerami ładowni.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)

Ostatnio edytowane przez Kesseg : 07-11-2018 o 02:08.
Kesseg jest offline  
Stary 30-09-2018, 22:43   #4
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Andrzej Szklański podszedł do Ray'a i zagadał:
- Coś taki skwaszony? To przez to, że twoja stara znów na ciebie nawarczała?
- Ja? Niee… Tylko mnie wkurza, że… A, nieważne…
- Na twoim miejscu tak bym się tym nie przejmowałbym, brachu. Dla twojego dobra to robi. Widzi, że masz miękkie serducho i wie, że w naszym zawodzie jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć też twardą dupę. A taką uzyskujesz dopiero jak ci ją życie przetrzepie. Hmm... ja osobiście nie miałbym nic przeciwko, gdyby Tasha wyręczyła życie w tej kwestii. - Klepnął się po tyłku. - O! Przydałoby się, żebyśmy jakąś nową babkę do Sfory wciągnęli jak już się zadomowimy w Vice City. Słyszałem, że niezłe piękności można tam zgarniać prosto z ulicy... - rozmarzył się. - Jak myślisz, młody? Dobrze gadam?

Wizja kobiet z miasta, do którego zmierzali jakoś dziwnie mało obeszła Raya.
- Bo ja wiem… Chyba na jakąś rozpierduchę tam jedziemy, a nie po laski.
Założył znów słuchawki na uszy, puszczając agresywną muzykę, przejmując jej energię, pozwalając by płynęła przez ciało. Nie wiedział co go czeka, ale najwyraźniej takie miało być jego nowe życie. Jeśli miał przetrwać, musiał trzymać się Sfory i robić to, co inne wampiry. Nawet jeśli niewiele z tego rozumiał i nie ze wszystkim się zgadzał. Trzymając palce stóp na ziemi wybijał mocny rytm piętami, dwa razy prawą, dwa razy lewą.
- Jedno drugiemu nie przeszkadza - mruknął Andrzej, ale widząc, że Ray odciął się od niego słuchawkami, tylko wzruszył ramionami i wrócił na swój kontener.

***

Marco Mendoza upewniwszy się, że inni członkowie Sfory nie podsłuchują, uśmiechnął się do Ductusa.
- Słuchaj, szefie, tak sobie myślałem... - zaczął konspiracyjnym szeptem. - Wiem, że idziemy na wojnę; a ty wiesz, że ja jestem największym tutaj fanem dobrej rozwałki. Skoro jednak tutejszy Książę jest Brujah, to może dałoby się rozwiązać sprawę inaczej. Camarilla nigdy nie traktowała Brujahów najlepiej, więc może nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby tutejszy władyka miał ją głęboko w dupie. Może jakby go podburzyć i sklepać mordy włazidupców Camarilli, to by zrozumiał, która strona konfliktu jest stroną właściwą. Ostatecznie, jeśli nie zrozumie, zawsze możemy wysadzić tę jego posiadłość i po kłopocie.
Leo, który wydawał się nieco zmęczony ciągłymi sprzeczkami pomiędzy członkami Sfory, a w szczególności swoimi obowiązkami w zakresie gaszenia sporów, rozważał przez chwilę słowa Mendozy, po czym uśmiechnął się przebiegle.
- No nieźle Mendoza, zaskoczyłeś mnie. Masz rację, rozwiązanie siłowe ma swoje plusy, ale zawsze lepiej podzielić i skłócić wroga - poklepał Brujaha w ramię.
- Myślę bardzo poważnie o twoim planie, trzeba się dowiedzieć co o tym całym księciu wiedzą Neonowe Anioły, w końcu są tutejsze. Czemu nie wspomnieć o tym Tashy, w końcu też jest Brujah?
- To bardziej pomysł niż plan, ty jesteś od planowania, szefie - odparł Mendoza, z nietypową dla niego łagodnością, przymilnością niemal. - Ja muszę dbać o reputację. Więc jasne, skonsultuj się z Tashą, ale jakby co, sprawa nie wyszła ode mnie. I nie ja ci powiedziałem, że dawny znajomy mojego Stwórcy, niejaki Jednoręki Phil, zamieszkuje złomowisko w zachodniej części miasta, tuż za granicą Małego Haiti. Ja mam z gościem na pieńku, ale może warto z nim zagadać. To miłośnik uzbrojenia, tak jak ja, pewnie ciężko mu w ciasnocie praw Camarilli…
Widząc, że Szklański wrócił na swoje miejsce, Blackout zostawił Ductusa i ruszył w stronę Gangrela.
- Te, polaczek, wciąż jesteś mi winien butelczynę! - rzucił, wracając do swego typowego, agresywnego tonu.

- Dobra Panowie, po ceremonii mi się tutaj proszę nie awanturować. - Leonardo, który poczuł się wzmocniony po Vaulderie i odnowieniu więzi z braćmi ze Sfory, pewnym krokiem stanął na środku pomieszczenia i stanowczym spojrzeniem obrzucił kłócących się członków Sfory.
- Clarke, tak jak mówiłem, pójdź po któregoś z załogi, wypijemy go wspólnie i doprawimy alkoholem, polską wódką też.
Arthur skinął głową, przecisnął się znów między kontenerami i zniknął na kilkanaście minut, po których wrócił z marynarzem, który - było to widać bardzo wyraźnie - już profilaktycznie zaczął świętować zawinięcie do portu.
- To zie ta wóttka?
- Mam sekretny schowek, o tutaj - dało się słyszeć Clarke'a - Musisz się wcisnąć między te kontenery.
- Ooo… szprytne! Jusz sie wsiskam!

***
Szukającemu wódki marynarzowi nagle zastąpiła drogę śliczna kobieta, wyglądająca jak modelka prosto z wybiegu, w sukience odsłaniającej sporo ponętnego ciała.
- Mam dla ciebie niespodziankę, przystojniaku - zamruczała do zaskoczonego marynarza stworzona przez Leo iluzja, po czym rzuciła się mu w ramiona, gotowa do pocałunku. Ofiara nawet nie zauważyła, że w tym samym momencie Ravnos zaszedł go od tyłu i wbił się kłami w szyję, co wywołało u śmiertelnika oszałamiającą ekstazę, a jeszcze większą u wampira. Leo upił całkiem sporo, potem jednak powstrzymał się z wysilkiem, pamiętając, że nie jest tu sam.
- Pijcie z niego do dna, jak nie wystarczy ściągniemy kolejnego. A ty Andrzej nie bądź sknera i daj trochę tej wódki. - Słowa te wymruczał z rozkoszą, wycierając usta z krwi.

Gdy skończyła się jedna z piosenek, do uszy Raya dotarł bełkot pijanego człowieka. “W końcu dobrze doprawiona krew”, pomyślał. Uśmiechnął się, a kły bez udziału jego świadomości wysunęły mu się z dziąseł.
Tasha z zadowoleniem patrzyła na młodego. W końcu przestał bredzić o człowieczeństwie i zaczął się zachowywać w sposób adekwatny do tego kim jest. Może z tego dzieciaka coś sensownego wyrośnie, wcześniej czy później.

- Na pewno nie starczy, więc Arturek może już drałować po następnego - stwierdził Andrzej.
Kapłan prychnął tylko z irytacji, ale pod spojrzeniem Ductusa ruszył po kolejną ofiarę.
- Młody, chodź, zakosztuj! - zachęcił Szklański. - Masz okazję nie tylko chlapnąć sobie dobrze doprawionej krwi, ale też nacieszyć się wyzerowaniem gościa.
- Krew zawsze jest równie smaczna - stwierdził Blackout - ale ten moment, gdy wypijasz kogoś do sucha, gdy czujesz jak jego serce rozpaczliwie walczy, by wreszcie się poddać… nie ma nic lepszego.

***
Tien, nerwowo pocierając dłonie, zbliżył się do jedynej kobiety w Sforze.
- Tasha, musisz mnie wysłuchać. Mam złe przeczucia. Nie takie jak zwykle... dużo, dużo gorsze. Takie co posyłają dreszcze wzłuż kręgosłupa. Takie co mrożą krew w żyłach. Coś złego na nas czeka w tym mieście! Leo i Marco by mnie wyśmiali, ale ty jesteś rozsądna - uśmiechnął się lekko do rozmówczyni, która zauważyła, że na jego czoło wystąpiły kropelki krwawego potu. - Ciebie Ductus słucha. Razem bylibyście w stanie przekonać całą resztę. Musimy zmienić plany. Oszukać przeznaczenie! Zostało niewiele czasu i musimy działać teraz! - to nie była już zwykła dla Tremera nerwowość, to było coś więcej... szaleństwo? przerażenie? mieszanina obu albo coś jeszcze innego?

Tasha nie była w stanie tego poznać, ale musiała jakoś zareagować.
Skinęła więc powoli głową.
- Czy możesz mi powiedzieć coś więcej na temat swoich wizji? Czy wiesz jakiego rodzaju jest to zagrożenie?
- Nie mówiłem o wizjach, nie jestem szurniętym potomstwem Malkava - oburzył się Tien. - Nie potrafię tego dokładnie opisać, ale wyczuwam zaburzenie w przepływie energii thaumicznej… zakrzywienie nadprzestrzeni… - Tremere gwałtownie gestykulował, szukając słów, ostatecznie zaś się poddał. - To trochę tak jak gwiazda wpływa na przestrzeń i światło swoją grawitacją. W tym mieście jest coś potężnego i niebezpiecznego, co wpływa na wszystko inne.

- Wiesz nie do końca rozumiem jak to u Ciebie działa, ale nie muszę rozumieć wystarczy mi to, że twoje przeczucia nie raz uratowały nam skórę - odruchowo zabębniła palcami o kontener - a jeśli tak to myślę, że w takim razie nie powinniśmy się robić rozpierduchy od samych drzwi jak to mamy w zwyczaju a przyczaić i spróbować wymyślić jak ominąć przeznaczenie. Przydałoby się czegoś dowiedzieć o tym miejscu. - Flame już zaczęło nosić a do tego przydałaby się jakaś dobra biblioteka. Chyba, że … - weszła do swojego kontenera i wyciągnęła z niego telefon komórkowy. Był stary a więc ciężki i nieporęczny ale trzymał dobrze baterie i przydawał się właśnie w takich sytuacjach. Wybrała numer telefonu. Jacka Gordona miejscowego dziennikarza, którego poznała na baletach kilka lat temu. Przy założeniu, że ludzie się nie zmieniają powinien jeszcze nie spać - Hallo Jacky, kopę lat - powiedziała ciepłym głosem kochanki.

- No heej… - po tonie rozpoznała, że Gordon jest półprzytomny. - Ten głos… Tasha, to ty? To naprawdę ty? Jezu Chryste, lata minęły, a ja wciąż czuję ten sam dreszcz kiedy cię słyszę…

- Będę przejazdem w twoim mieście i pomyślałam sobie, że miło byłoby się… spotkać i odświeżyć starą znajomość. Tylko zanim się spotkamy będę musiała znaleźć materiały na temat historii tego miasta i różnych dziwnych historii z nim związanych - roześmiała się chrapliwe po czym przeciągnęła się jak kotka. Dziwne, ale prawdziwe, że ludzie wyczuwają często takie rzeczy w trakcie rozmowy… - Jakbyś mi pomógł znaleźć jakieś informacje byłabym ci... wdzięczna - to ostatnie słowo wyszeptała zmysłowo - bardzo wdzięczna… i może bym cię odwiedziła, może jeszcze tej nocy…

- Dziwne historie? - powtórzył, a głos mu się wyostrzył. - Jasne, da się zrobić, tych to u nas akurat nie brakuje. Pytanie tylko: co ty uważasz za dziwne? Bo sama jesteś szalenie niezwykła, więc ciężko mi ocenić, co by cię zainteresowało… Szalone teorie dotyczące wojen gangów czy może niewiarygodne opowieści o najszczęśliwszej w historii hazardzistce? Dziwne zachowanie domowych kotów czy plaga nawiedzeń? O! Wiem, miejska legenda o kobiecie-rekinie!
Roześmiała się głośno i perliście
- Jeśli mnie znasz to wiesz, że chcę wszystko w ogóle a potem najwyżej poproszę o szczegóły dotyczące tego co mnie najbardziej zainteresuje. Nadal nie zmieniałeś adresu? - zapytała.
- A właśnie tu się mylisz. Jakiś czas temu przeniosłem się do Downtown, mieszkam teraz niedaleko stadionu, w Hyman Condo, pokój 304 - pochwalił się. - Daj mi dzień czy dwa to pozbieram ci moje notatki na te tematy. No chyba że wpadniesz do mnie, to mogę ci o wszystkim opowiedzieć osobiście...
- To umówmy się tak, że Ty zbierzesz notatki, a ja wpadnę do Ciebie jutro późnym wieczorem i opowiesz mi o wszystkim… osobiście. Zatem do zobaczenia…. - rozłączyła telefon i spojrzała ma Tiena.
- Mój jutrzejszy obiad przygotuje dla nas szczegółowe informacje o wszystkim, co niepokojące w tym mieście. Najważniejsze żeby się przyczaić, dopóki nie będziemy wiedzieć co jest grane.
Tremere antitribu skinął głową, uspokojony faktem, że został wzięty na poważnie.

 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 30-09-2018 o 23:09.
Wisienki jest offline  
Stary 09-10-2018, 09:25   #5
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Vice City, Dzielnica Portowa, godzina 22:48

Księżycowe Wilki zeszły na ląd i podążając za Arthurem przeszły na słabo oświetlony, spory plac pomiędzy Naczelnictwem Portu Vice City, a innymi budynkami portowymi wyglądającymi głównie na magazyny. Było to stosunkowo ustronne miejsce, osłonięte od i tak niewielkiego o tej porze ruchu ulicznego. Znajdowały się tam różnokolorowe kontenery ustawione w trzy rzędy. Stała tam też niebieska ciężarówka z białą naczepą.

- To pewnie nasz transport - stwierdził Clarke. - Ciekawe tylko, gdzie kierowca. Bo to tutaj mieliśmy się spotkać z przedstawicielem Neonowych Aniołów.
- Jeśli nas wystawił... - Szklański zacisnął pięści - wtedy, Mendoza, będziesz mu go zatłuc jego własną, wyrwaną z dupy nogą.
- I to mi się podoba - usta Blackouta wykrzywiły się w potwornym uśmiechu.
- Może powinniśmy chociaż przez chwilę cierpliwie poczekać, zamiast od razu przechodzić do deklaracji morderczych intencji - skarcił ich Kapłan.
- Właśnie. Nie powinniśmy się wychylać zanim nie ustalimy co jest grane... - dodał nerwowo Tien, ale zamilkł, pod ostrymi spojrzeniami Brujaha i Gangrela, spojrzeniem szukając pomocy u Tashy.
- Młody! - Andrzej zwrócił się do Raya. - Obiegnij no cały plac, zobacz czy się obibok gdzieś tu nie zaszył.

Ten, ciągle nabuzowany, o dziwo posłuchał i ruszył w mrok. Był przepełniony energią po niedawnym ceremoniale, a przede wszystkim po piciu krwi. Zdziwił się jak łatwo mu to poszło tym razem, jak mało go obeszło życie śmiertelnika. Zrzucił to na karb niedawnej ceremonii, w której brał udział i tej dziwnej więzi z innymi wampirami, którą po niej czuł. Zaczął się zastanawiać na ile te uczucia to prawdziwy on. Skoncentrował się jednak na powierzonym mu zadaniu. Przemykał się między kontenerami, wypatrując zarówno żywych, jak i martwych. Zawsze wiedział, jak się chować przed innymi.
Arthur westchnął i obrócił się w stronę Leonarda.

- Pozostawiłeś mi organizację tego spotkania, a tu taka kompromitacja już na wstępie. Proszę o wybaczenie w imieniu naszych gospodarzy. Proszę pozwól mi z nimi porozmawiać, gdy się pojawią, zanim pozwolisz naszym bojowym chłopcom przejść od niezadowolonych słów do brutalnych czynów.
Leonardo kiwnął głową, czujnie rozglądając się dookoła.
- Tak, musimy ocenić, co tu się dzieje, to nie jest nasze terytorium. Ale fakt, że Neonowane Anioły nie powitały nas osobiście, mi się cholernie nie podoba…
- W takim razie nie powinniśmy się moim zdaniem oglądać na aniołki, a zacząć realizować plan awaryjny, kopsnijmy się do garaży.

Ray żwawym, acz ostrożnym krokiem okrążył plac. Zajrzał w ciemne kąty i nawet zerknął do szoferki ciężarówki. Nigdzie jednak nie było śladu po spodziewanym komitecie powitalnym. Chciał więc ruszyć w kierunku swoich towarzyszy, gdy usłyszał hałas, który z każdą chwilą tylko się wzmagał.
Nad plac przyleciał mały, mieszczący dwie osoby helikopter, podświetlony neonowymi lampkami. Zawisł on nad kontenerami, drzwi się otworzyły a pasażer wyskoczył. Był to młody mężczyzna w wytarganych dżinsach i jadowicie zielonym T-shircie. Nosił na sobie tyle pasków i łańcuchów, że wystarczyłoby ich do skrępowania tuzina jeńców. Widać było, że próbuje coś powiedzieć, ale jazgot śmigła całkowicie go zagłuszał. Dopiero gdy maszyna wylądowała i ucichła, przybyły mógł nawiązać kontakt.

- Sie-sie-siemanko! Jestem Cass Zła-złamany Paznokieć i przybyłem z sa-sa-samych niebios, aby was przy-przywitać w Mieście Grzechów!
Arthur Clarke patrzył na przybyłego, a jego twarz wyrażała czyste niedowierzanie. Dopiero po chwili jakby się ocknął i sam się spoliczkował.
- To nie sen, to koszmar… - jęknął pod nosem.

Tymczasem pilot helikoptera otworzył drzwiczki i wyszedł… wypadł z maszyny. Okazał się być półnagą blondynką z czerwonymi i fioletowymi pasemkami oraz taką ilością tatuaży, że spokojnie mogłaby stanowić "żywą" reklamę jakiegoś salonu. Chwiejnie wstała, bezceremonialnie poprawiła jadowicie żółte i bardzo krótkie spodenki, po czym nagle zgięła się wpół i rzygnęła krwią.

- A to Ma-ma-malowana Cindy - przedstawił ją Cass, poprawiwszy kompletnie potarganą fryzurę. - Po-po-potrafi pilotować wszystko c-co lata, jeździ albo pływa. Do tego bije się z-za dwóch a pi-pije za trzech!
- No siema! - dziewczyna otarła usta, rozmazując tylko krew i pomachała Księżycowym Wilkom.

Ray wracający z obchodu nawet nie silił się na wyjaśnianie, że nikogo nie znalazł. Patrzył z niedowierzaniem na przedziwną parę Neonowych Aniołów. Nie wychylał się, byli w sforze ważniejsi od niego, którzy się zajmowali rozmowami z wampirami spoza ich grupy. Nachylił się tylko do Szklańskiego.
- Z nimi mamy zdobywać miasto? Serio? Z nimi nie poszedłbym wynająć bryki, a co dopiero coś poważniejszego.
Gangrel tylko się uśmiechnął z politowaniem.
- Oj młody, młody… Mnie tam się podobają. Wolę gości, którzy potrafią się zabawić niż sztywniaków, którym staje tylko na widok broni. Przynajmniej nie będziemy się nudzić.
- Wolałbym kogoś, kto potrafi ustać na nogach i mniej rzuca się w oczy, ale co ja się tam znam.

Tashy na widok Neonowych Aniołów zaświeciły się oczy. Podskoczyła, zrobiła w powietrzu podwójne salto, po czym zgrabnie wylądowała tuż przed gospodarzami.
- Księżycowe Wilki witają.
Leo pokręcił głową z mieszanką niedowierzania i pewnego podziwu, podchodząc do Cassa i podał mu rękę na powitanie:
- Tak, witamy, jestem Leonardo, Ductus tej Sfory, bo innego chętnego nie było… Widzę że umiecie tu dać czadu… koledzy, przedstawcie się grzecznie, okay? - Zwrócił się do swojej trzódki.
Złamany Paznokieć machnął niedbale ręką.
- Na takie oficjalne pie-pie-pierdoły będzie czas jak już was zabierzmy do na-naszej imprezowni. Po co się powtarzać. Przywitacie się jak będziemy w ko-kom-komplecie i strzelimy sobie va-va-vaulderkę.
- Dobrze mówi - zgodziła się Malowana. - Wszyscy do krążownika! - wskazała na niebieską ciężarówkę. - Ja odstawię helikopter.
Cass zebrał Księżycowe Wilki i wśród uśmiechów i uścisków dłoni, poprowadził ich w kierunku białej naczepy.
- Widzieliście mo-może kierowcę? Mam nadzieję, że nie dał du-dupy… Mike! Mike, gdzie żeś się zaszył, leniwa mendo?! - wrzasnął Neonowy Anioł. - Cz-cz-czekajcie, może to n-nie tak… Flint? Bill? Szlag by to! Nigdy nie jestem w stanie z-zapamiętać imion ghuli. Tak często się zmieniają…
- Imiona czy ghule? - zapytał odruchowo Tien, nerwowo rozglądając się dookoła. Nie otrzymał odpowiedzi.
- Do-dobra, tru-trudno, sam was zawiozę - zdecydował Cass. - Nie potrzebujemy wcale Jeffa. Zapraszam do środeczka! - zawołał wesoło, otwierając energicznie drzwi naczepy. Uśmiech zamarł mu jednak na ustach, gdy zobaczył stojącego wewnątrz ciemnoskórego mężczyznę. Nosił on biały garnitur w komplecie z fioletową koszulą, a w dłoniach trzymał semiautomatyczną strzelbę SPAS-12.
- Surprise, Mothafucka! - rzucił z nonszalanckim uśmiechem, nim pociągnął za spust.
Głowa Cassa ekplodowała jak dojrzały melon.

Tasha i Andrzej nie marnując sekundy skoczyli między kontenery.
Chwilę później zaczęły latać kule - strzelcy musieli zająć pozycje w budynku Naczelnictwa.
Ray nie myśląc wcale, podążył w ślady swojego Stwórcy. Uszedł bez szwanku.
Cindy spanikowała i zaczęła wznosić helikopter.
Leonardo w ostatniej chwili uskoczył z linii kolejnego strzału ze strzelby. Arthur i Tien nie mieli tyle szczęścia, złapali trochę śrutu.
Marco aktywował Akcelerację i rzucił się biegiem w kierunku helikoptera, który już wzbijał się w powietrze. Wciąż za wolno by wsiąść, ale dość szybko, by złapać się płozy...

Leo pociągnął za sobą Clarke'a i Tiena. Osłona metalowych kontenerów była tak blisko... Nagle eksplodował rzucony nie wiadomo skąd granat. Trójka ogłuszonych, ale ledwie muśniętych eksplozją wampirów, niemal wpadła na Tashę.

Helikopter wznosił się coraz wyżej. Blackout, trzymając się płozy jedną ręką, drugą złapał "Autopsję Muzyka" i posłał w dół rozsianą, chaotyczną serię...
I nagle puścił się. Spadł. Wylądował twardo na jednym z kontenerów. Chwilę potem wystrzelony z pancerzownicy pocisk zmienił helikopter w kulę ognia i poszarpanego metalu, który niczym deszcz spadł na okolicę.

- Jebani! - zawołał na wpół ogłuszony Szklański, wyciągając zza paska nieadekwatnie skromny w tej sytuacji pistolet. - To dopiero przywitanie! Nie można się nudzić!
- Wiedziałem, że to się źle skończy! - jęknął będący na skraju załamania Tremere.
- Urwało mi ucho - stwierdził dziwnie spokojnie Ventrue, macając bok głowy. - Musimy...
Resztę zdania zagłuszył wybuch kolejnego granatu.

- Spierdalamy - krzyknęła Tasha. Rozglądała się, szukając drogi ucieczki.
Ray nie wiedział co się dzieje. Cicha i spokojna noc zamieniła się w ułamku sekundy w piekło, a wokół rozgrywały się sceny jak z hollywoodzkiej produkcji. Instynkt przetrwania wygrał, wampir zdążył się jakoś uchylić i schować.

Plac znajdował się pomiędzy portowymi budynkami, co czyniło go ustronnym. Niestety czyniło go też śmiertelną pułapką. Jedynymi drogami ucieczki była otwarta brama, którą miała wyjechać przygotowana przez Neonowe Anioły ciężarówka, oraz wejście, którym Księżycowe Wilki na plac weszły - prowadzące w kierunku innej ulicy i nabrzeża. Na drodze do pierwszego stał ciemnoskóry mężczyzna ze strzelbą, ale ciężarówka mogłaby zapewnić osłonę przed ostrzałem z budynku Naczelnictwa. Druga opcja żadnej osłony nie zapewniała, ale zdawała się być pozbawiona dodatkowych zagrożeń, no i Sfora wiedziała mniej więcej w co się pakuje, bo przeszła tamtędy, schodząc ze statku.

Tasha wskazała na migi Ductusowi drogę odwrotu dla sfory. Po czym wskazała na siebie i następnie w stronę ciężarówki mając nadzieję, że Leo zrozumie, że najlepszym rozwiązaniem będzie rozdzielenie się. Młoda Brujah była gotowa przyjąć na siebie rolę przynęty aby reszta mogła uciec korzystając z drugiego wyjścia.

Leo zareagował instynktownie, unikając śmiercionośnych strzałów. Czy ten “komitet “ powitalny” to byli ludzie Księcia? Jak dowiedzieli się o ich przybyciu? Nie było teraz czasu by to rozważać….
- Nie rozdzielajmy się - syknął - uciekniemy ciężarówką.
Następnie skupił wolę, przywołując moc Iluzji, dziedzictwo i najpotężniejszą broń swego Klanu. Nagle na placu pojawili się uzbrojeni po zęby ludzie w mundurach SWAT, którzy z okrzykiem “na ziemię, ręce przy sobie” - wycelowali w stronę ciemnoskórego mężczyzny ze śmiercionośną strzelbą.
Tasha widząc co się dzieje sięgnęła po broń Leona (pistolet maszynowy MP7), przyjęła pozycję strzelecką i puściła serię w stronę murzyna, pamiętając że iluzję ductusa nie ranią.
- Spierdalajcie póki się da - powiedziała tak, aby nie zostać usłyszaną przez nieprzyjaciół - Tien miał rację.

Ray wyszarpnął spod bluzy pistolet, niewielką zabawkę, która jeszcze minutę temu wydawała mu się potężną bronią. Zza krawędzi kontenera oddał kilka strzałów w stronę atakujących. Ci mieli przewagę, znali teren, przygotowali pułapkę. Spierdalanie proponowane po raz kolejny przez Tashę wyglądało na najrozsądniejszą opcję.

- Miałem rację! - krzyknął Tien, kuląc się przy ścianie kontenera i ściskając w dłoni swój talizman.
- Nie czas na to! - wrzasnął na niego Clarke. - Na nogi, już!
Strzelcy z budynku obsypali gradem kul iluzorycznych członków SWATu. Tymczasem mężczyzna w białym garniturze zawołał:
- Nie oszukasz mnie swoimi sztuczkami, zagrożony gatunku! Policja nie pojawi się tu jeszcze przez dobry kwadrans...
Tasha przerwała mu, posyłając kolejną serię w jego stronę.
- Teraz jestem wkurzony! - usłyszała w odpowiedzi. - Nikt mi nie przerywa, a już na pewno nikt nie dziurawi mojego garnituru! Wysadzić ich!!! - wrzasnął.

- Wiać! - Szklański poderwał się do biegu, a Ray i Tien byli tuż za nim.
Kolejny pocisk wystrzelony z pancerzownicy rozerwał jeden z kontenerów na strzępy, rozdzielając Sforę i raniąc odłamkami Tashę i Arthura (po 2 poziomy obrażeń). Jednak to Ductus oberwał najmocniej - w eksplozji stracił sporą część lewego przedramienia (3 poziomy obrażeń). Nie wyglądało to pięknie i bolało jak cholera, ale wiedział, że gdyby nie Odporność, mógł skończyć znacznie gorzej.
- Gówniana sytuacja - jęknął boleśnie Mendoza, którego wybuch zrzucił z dachu kontenera, na którym się rozbił, spadając z helikoptera - ale jak to przeżyjemy, to będzie z tego zajebista opowieść... - próbował się zaśmiać, ale tylko kaszlnął krwią.

***

Andrzej, Ray i Tien dobiegli do końca szeregu kontenerów. Gangrel wyjrzał za róg, ocenił odległość i powiedział:
- Jeśli chcemy przeżyć, musimy wydostać się z tego placu. Biegniemy. Ja pierwszy. Ściągnę na siebie ich uwagę. Z moją gruboskórnością i Odpornością powinienem być w stanie przyjąć na klatę kilka kulek. Wy ruszycie chwilę po mnie. Nie zatrzymujcie się. Biegnijcie prosto na nabrzeże i ukryjcie się. Niedługo zaroi się tu od policji i camaril-lalusie będą musieli się ulotnić. Uwaga... gotowi? Lecę!

Ruszył z kopyta niczym szarżujący byk. Strzelcy z budynku Naczelnictwa Portu wciąż musieli być skołowani pojawieniem się iluzorycznego SWATu, bo zaregowali z opóźnieniem. Strzelali, ale ich kule nie sięgały celu, mijając go nierzadko o włos.

- Teraz my - mruknął Tremere, wciąż ściskając swój złoty amulet, co najwyraźniej pozwalało mu działać, mimo przerażenia które wyraźnie malowało się na jego twarzy.
- Teraz ty! - poprawił Tiena młodszy wampir i pchnął go za Szklańskim. - Leć, kurwa, już!
Nie widział wrogów w budynku, ale strzelał w kierunku okien w nadziei, że da innym jakąś osłonę i cenne ułamki sekund. Potem wziął głęboki oddech i ruszył przez nieosłonięty teren. Przyśpieszył, tak jak go uczono, a może to czas wokół zwolnił, zmysły nie były jeszcze przyzwyczajone do nowych wrażeń. Posyłał kolejne kulki na ślepo, mając nadzieję, że cała trójka dobiegnie do bezpiecznego miejsca.

Szklański dotarł do wyjścia z placu i dał nura za mur.
Tien pobiegł jako drugi. Zawsze był najsłabszy fizycznie ze Sfory. Teraz jednak dawał z siebie wszystko. Ray osłaniał go, na ile tylko mógł (choć raczej nikogo nie trafił), a po chwili Andrzej też zaczął strzelać w kierunku budynku Naczelnictwa. Wystarczyło to, aby Tremere znalazł się za nową osłoną, choć podziurawiony tak, że przypominał durszlak (5 poziomów obrażeń).
Ray, który ruszył chwilę później, ale z pomocą Akceleracji - również został trafiony raz czy dwa, ale były to draśnięcia, niegodne nawet uwagi (obrażenia wyparowane).

- Dobra robota, młody - rogaty Gangrel uśmiechnął się szeroko i poklepał Brujaha po ramieniu.
- Ty też, Tien... skup się na regeneracji, a ja cię będę niósł.
- Yrgh! - zgodził się Tremere.
Szklański bez trudu przerzucił go sobie przez ramię niczym worek kartofli i ruszył w stronę nabrzeża. Nie czekał na Raya, nie odwrócił się nawet. Wierzył, że ten da sobie radę.

***

Tasha odpaliła akcelerację jej ruch stał się dziwny, chaotyczny, zwalniała i przyspieszała, raz była tu, a za chwilę gdzie indziej. Wydawało się, że nie utrzymuje stałego kierunku, jednak nieustannie zbliżała się w stronę doków. Miała nadzieję, że swym ruchem przyciągnie uwagę części strzelających i odciągnie siłę ognia od reszty sfory, wielu spowolni, wielu zaś spudłuje, reszta pewnie skupi się na Gangrelu… Biegła więc, a kule ją goniły.
Dwie dogoniły, ale dzięki wytrzymałości wampirzego ciała, nie uczyniły wiele szkody (1 poziom obrażeń).
- Zapłaci nam za to - syknął Leonardo, ignorując ból. Pobiegł za pozostałymi, również używając mocy nadludzkiego przyspieszenia, choć Tasha była w tym lepsza.

Mendoza również, dlatego Ravnos nie zdziwił się, widząc jak Brujah go wyprzedza i niemal zrównuje się z Tashą. On również złapał dwie kule, których uderzenia strząsnął z siebie jakby to były bzyczące muchy.
Copperfield uśmiechnął się. Był równie twardy co Blackout. I tak jak w przypadku Brujaha - kule, które go uderzały, rozpadały się, nie czyniąc mu żadnej szkody (obrażenia wyparowane). Mały kaliber robił dużo huku, ale dla Kainity, który rozwinął moc Odporności, nie stanowił poważnego zagrożenia, chyba że z bliskiego dystansu.

Arthur Clarke, jako Ventrue, był przynajmniej tak samo wytrzymały. Też strząsał z siebie kule. Wybuchu granatu jednak nie mógł…
Gdy Leonard się obrócił, zobaczył go leżącego na ziemi, wijącego się z bólu, z urwanymi nogami - jedną w kostce, drugą kawałek za kolanem.
Tasha zawróciła, podbiegła do Arthura i aktywowawszy Potencję bez trudu zarzuciła go sobie na plecy.
- Trzymaj się - syknęła i pobiegła dalej z pełną prędkością.

Copperfield zawahał się, nie przepadali za sobą szczególnie z przemądrzałym kapłanem, a sam był ranny, ale krew kamrata pozostająca w jego żyłach po świeżym rytuale Vaulderie przypominał mu o lojalności. Poza tym jako cholerny Ductus nie mógł sobie pozwolić na utratę członka Sfory. Jednak Tasha, szybka i nie wahająca się jak zawsze, zadziałała przed nim!
- Dobra robota! - zawołał do niej, biegnąc dalej w stronę nabrzeża, znów korzystając z Akceleracji.

Kolejne serie pocisków przecięły powietrze. Jedna z kul uderzyła Ravnosa z mocą wystarczającą, by przebić się przez pancerz Odporności (1 poziom obrażeń).
Kolejne dwie uderzyłyby pędzącą Brujah, gdyby nie to, że ciało Ventrue zadziałało jako nieprzebijalna tarcza.
- Chociaż do czegoś się przydam - na wpół jęknął, na wpół zarechotał Kapłan. - Dziękuję, że mnie nie zostawiłaś…

W ten sposób wszyscy członkowie Sfory Księżycowych Wilków zdołali opuścić strefę ostrzału i wbiec między budynki nabrzeża. Rozdzieleni, poranieni i zdemoralizowani, bez przewodnictwa Neonowych Aniołów, znaleźli się na obcym terenie, zaszczuci przez wrogie siły.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline  
Stary 07-11-2018, 02:12   #6
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Vice City, Dzielnica Portowa, godzina 22:48

Leo, Tasha i Arthur znaleźli się przed jednym z hangarów na łodzie. Moce, które wcześniej użyli, zdążyły się wyczerpać, a nie chcieli korzystać z nich ponownie, by nie marnować zapasu życiodajnej krwi, która wciąż zdołali zachować w swoich żyłach. Copperfield zdołał obejść zabezpieczenia (Spryt+Zabezpieczenia: 1 sukces), choć nie było to proste teraz, gdy miał do dyspozycji tylko jedną rękę. Weszli do środka. Wewnątrz panowała niemal kompletna ciemność - niewiele światła wpadało z zewnątrz, przez umieszczone wysoko, zabrudzone okna. Czekali w ciszy i bezruchu, licząc na to, że pogoń nie wpadnie na ich ślad. Przeliczyli się. Ktoś stanął przy drzwiach i próbował je otworzyć. Oczywiście Leo zamknął je za sobą, gdy weszli. Ścigający na szczęście nie był zbyt spostrzegawczy i musiał uznać, że nikogo w środku nie ma, więc ruszył dalej. Trójka wampirów wciąż jednak trwała w napięciu.
Wreszcie jednak rozbrzmiały policyjne syreny. To był znak, że udało im się wyrwać ze szczęk śmiertelnego niebezpieczeństwa. Nie był to jednak koniec problemów.
- Teraz musimy tylko odczekać aż śmiertelni przestaną węszyć i znaleźć bezpieczne miejsce, by przespać dzień - mruknął Clarke. - Banalnie proste. Jak przechadzka po parku - dodał z przekąsem, patrząc na kikuty swoich nóg.

Tasha nie była osobą która nie potrafiła siąść i czekać, zaczęła więc powoli obchodzić hangar szukając awaryjnej kryjówki. W szczególności poszukiwała miejsc nieuczęszczanych, takich jak np. wnętrze zamkniętego jachtu.

W hangarze nie było jachtu, lecz dwie wyścigowe motorówki. Brujah wspięła się na jedną, gdzie znalazła niemal pustą butelkę po whiskey i kilka łusek małego kalibru. Dostrzegła też stamtąd dziwny, ledwie zauważalny, jasnofioletowy blask bijący z wnętrza drugiej łódki...

Leo wymienił spojrzenie histerycznego rozbawienia z kapłanem, starając się zanadto nie krzywić z bólu.
- No tak, nie takiego powitania się spodziewałem, dostaliśmy kurewski wpierdol, ale wciąż żyjemy więc mogło pójść gorzej… Clarke, masz numer do któregoś z tych Neonowych Aniołów? Chyba, nie wszyscy dali się wyrżnąć, nie mogą być aż takimi patałachami… Ja spróbuję skontaktować się z resztą. - Sięgnął po swój telefon i spróbował wysłać wiadomość do Mendozy, a w drugiej kolejności do Andrzeja.

Kapłan sięgnął po swój telefon akurat w momencie, gdy Tasha zafascynowana bladym blaskiem wychyliła się w stronę drugiej motorówki… Tylko po to by ujrzeć widmową głowę młodej, białowłosej dziewczyny przenikającą przez kadłub. Wystraszona, Brujah straciła równowagę i spadła prosto na swojego piszącego smsy przywódcę.
- Dlaczego ślecie wołania do Neonowych Aniołów? - zapytało słabym, dziecinnym głosikiem widmo, a w kącikach jego oczu tańczyły bladofioletowe płomienie, gdy spoglądało w dół, na trójkę wampirów. - Czy nie wiecie, że czas ich niemal dobiegł już końca... i teraz czeka ich już tylko ostatnia podróż... wyprawa poza Zasłonę, by dołączyć do Prawdziwie Umarłych?
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 10-01-2019, 22:57   #7
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Wampirzyca podniosła się szybko i nie zważając na przywódcę zbliżyła się z ciekawością do dziewczynki, kucnęła tak aby jej głowa znalazła się na wysokości twarzy istoty z którą rozmawiała.
- Nie wiedzieliśmy o tym - odpowiedziała. - Wiesz kto ich chce wyprawić w tę podróż?
Leonardo obrzucił upiora spojrzeniem stanowiącym mieszankę niedowierzania i niepokoju. Komitet powitalny z rakietnicami a teraz duchy... zaczynało już być tego za wiele nawet dla niego. Poczekał jednak na odpowiedź na pytanie Tashy.
Dziewczyna-widmo zniknęła na moment i znów pojawiła się, tym razem nie w motorówce, ale stojąc tuż obok Ravnosa. Była bardzo wyrazista, chociaż jej ciało zdawało się być utkane z półprzejrzystej, lekko lśniącej mgły - zakładając, że wyglądała tak jak w chwili śmierci, musiała zginąć w wieku może szesnastu lat. Jej potargane włosy wysypywały się spod kaptura o wiele za dużej bluzy, która sięgała jej do połowy uda i zdawała się jedynym ubiorem, nie licząc sandałków. Leo zdziwił się, że widmo posiada nogi - całkiem zresztą kształtne - zamiast mglistego "ogonka", który kojarzył z duszkiem Kacprem i resztą jego widmowej rodziny.
- Korona wysłała stal i ogień w białą szatę przyodziane - odpowiedziała łagodnie umarła - zaś miecz teraz dwie ręce chcą schwycić: jedna w ćwieki strojna, kij runiczny dzierżąca; druga zaś podwójna, cierń czarny rzucająca; obie zaś aniołom pióra chcą wyrwać, aby się nimi przyozobić.
Gdy kończyła mówić, zabrzęczała komórka ductusa - to odpisał Mendoza.
"Jestem bezpieczny. Pomogła mi sfora. Nie anioły, tych pieprzyć. Dwaj bracia apokalipsy. Wojskowi, solidni. Wrócę jak się tylko poskładam. Nie dajcie się zabić."
Tasha spojrzała na Leonarda zupełnie nie rozumiała o czym mówi duszyca.
- Też nie rozumiem…. - odparł zmieszany Leonardo, poprawiając okulary nieco nerwowym gestem - Korona, to chyba Książe Vice City, prawda? A w biel odziany był ten siepacz z rakietnicą. Artur, jesteś uczony w księgach, rozumiesz coś więcej? - Obrócił się w stronę rannego Ventrue.
- Przy okazji, Mendoza znalazł schronienie u innej sfory, jeźdźców apokalipsy. Teraz piszę do Andrzeja…
- Co do Korony i jej wysłannika to się zgadzam - odparł kapłan. - "Miecz" oznacza Sabbat, nazywany wszak Mieczem Kaina. Dwie ręce to dwa wampiry, które chcą przejąć kontrolę nad lokalnymi siłami Sabbatu i obie zdają się korzystać na śmierci Neonowych Aniołów. Fragment o ćwiekach, kijach i czarnych cierniach nic mi nie mówi. Z lokalnych sfor poza Neonowymi Aniołami to słyszałem tylko o Rekinach. Innych nie znam. "Jeźdźców Apokalipsy" też nie.
W czasie gdy Ventrue mówił, Ravnos posłał do Andrzeja wiadomość tekstową.
- Wdepnęliśmy w niezłe bagno… choć Spokrewnieni walczący o władzę to nic nowego pod księżycem.
Ductus, czekając na odpowiedź Andrzeja, napisał kolejną wiadomość do Mendozy: ”Myślisz, że dało by radę do ciebie dołączyć? My jesteśmy wciąż w porcie”
Następnie znów obrócił się do upiora dziewczyny:
- Dużo wiesz o Spokrewnionych, miałaś coś z nimi do czynienia za życia? - Słyszał, że duchy wracają do niedokończonych za życia spraw.
Tasha zmarszczyła brwi słysząc to pytanie. Wydawało jej się, że jeżeli duszyca spotkała spokrewnionych przed śmiercią to przypominanie duszycy o tym może nie być najlepszym pomysłem, nie kwestionowała jednak słów ductusa.
- Wdepnęliśmy, hehe - ponuro zarechotał kapłan, spoglądając znów na swoje obrażenia.
- Kiedy żyłam poznałam jedynie bardzo mądrego kocura i kilku jego krewnych. Dopiero gdy stałam się tym, kim jestem, ujrzałam jak wiele zakryte jest przed oczami śmiertelnych.
- Czyli interesujesz się Spokrewnionymi? Rozmawiasz z nami z ciekawości? - Ravnos słyszał, że niektóre dusze nie mogą odejść na ten świat z powodu niedokończonych spraw, ale nigdy nie spotkał ducha… niestety w tej sytuacji ważniejsze było przeżycie niż zaspokojenie ciekawości. Czekając na odpowiedź Andrzeja i Mendozy, wysłał kolejną wiadomość z pytaniem “gdzie jesteś”, tym razem do Raya. “Wiadomość niedostarczona” - systemowe powiadomienie pojawiło się niemal natychmiast.
Mendoza odpisał: "Przyjdziemy jak dym opadnie. Na razie leżcie nisko. Napiszę jak będę blisko."
- Mądry kocur polecił, abym obserwowała wydarzenia, które mają się rozegrać w Mieście Grzechów. To więc robię, bo cóż innego mi zostało? Czy miecz zdobędzie władzę, czy zachowa ją korona? A może Halle Berry, występująca jako Cierpliwy Książę, pokrzyżuje plany wszystkim i swoją wolę narzuci? Wiele może się wydarzyć, a wasza w tym rola może okazać się kluczowa. Dlatego nie czas jeszcze byście udali się na drugą stronę Zasłony, śmiertelnego Całunu. Dlatego was obserwuję. Dlatego z wami rozmawiam - dziewczyna-duch pokiwała głową, jakby na potwierdzenie własnych słów, po czym uśmiechnęła się łagodnie. - Na pytanie w eter wysłane nie doczekasz się odpowiedzi, bowiem krew rzeki uczyniła martwym urządzenie odbiorcze.
- Kim jest Mądry kocur? - zapytał zaciekawiona Tasha.
- Głową jednej z trzech gałęzi drzewa - padła szybka odpowiedź. - A dla mnie takim jakby ojcem. Choć może bardziej starszym bratem? Zawsze chciałam mieć starszego brata…
Wampirzyca skinęła głową, tak jakby coś rozumiała
- A co to za drzewo i jakie są jego gałęzie?
- Drzewo rodzinne. Jedna gałąź, główna, to gałąź krwi. Na niej siedzą koty i króliki. Są też dwie inne gałęzie: złota i błękitna. Na złotej siedzą ci o złotych sercach, twardych i zimnych. Na błękitnej zaś dzieci zabójcy o oczach z lodu, którzy podążają z prądem wody.
- Czyli ci co siedzą na drzewie są tacy jak ty, nie tacy jak ja? A ty na której gałęzi jesteś? - Leo próbował coś zrozumieć z tego bełkotu.
- Ostatecznie wszyscy jesteśmy tacy sami - odparła dziewczyna-duch. - Ja w pogoni za mądrym kocurem wdrapałam się po pniu na główną, czerwoną gałąź.
- W każdym razie dziękuje… czyli pułapkę zastawił na nas Książe, ten w bieli był jego Szeryfem? Ale skąd wiedział o tym kiedy i gdzie będziemy? - Leo postanowił zadać bardziej praktyczne pytanie.
- Z wróżby albo przepowiedni?
- Jest prostsze wyjaśnienie - odezwał się milczący dotąd Kapłan. - Ktoś zdradził. Ktoś z tutejszych. Powiedziałbym, że jeden z Aniołów, ale oni też ucierpieli. Może komuś wygadali o naszym przybyciu… Musimy być niezwykle ostrożni. Nikomu nie powinniśmy ufać.
- No, doprawdy, konkluzja godna geniusza, ktoś zdradził i nikomu nie możemy ufać, nigdy bym na to nie wpadł… - Skwitował sarkastycznie Ductus, dając upust irytacji z powodu wszystkiego co ich spotkało. - Wątpię żeby Anioły wygadały się Camarilli, ktoś z Sabatu musiał zdradzić, przy okazji Clarke, dużo wiesz o duchach?
- Czy wyglądam na Zwiastuna Czaszek?! - odparł kapłan nieprzyjemnym tonem, ale zaraz się opanował. - Wybacz, Ductusie. Niestety nie jest to dziedzina na której się znam. Słyszałem, że istnieją. Rozmiawiałem z osobami, które rzekomo miały z nimi kontakt. Nigdy jednak sam nie miałem okazji…
- Teraz masz! - wesoło wtrąciła się dziewczyna-widmo, wcześniej przez moment naburmuszona, że została wyłączona z konwersacji. - A mnie ignorujesz! A tyle mogłabym wam pomóc! - teatralnie obróciła się na pięcie podnosząc nadgarstek do czoła i wydając z siebie przeszywające westchnienie.
- Co konkretnie możesz dla nas zrobić? - zapytał Arthur.
- No, mogę odpowiadać na wasze pytania…
- W taki sposób, że ledwie da się coś zrozumieć - mruknął Ventrue pod nosem.
- Mogę was gdzieś zaprowadzić…
- W tym stanie raczej nigdzie nie pójdę - kapłan wskazał kikuty nóg.
- To akurat nie problem - odparła dziewczynka, wyciągając ramię w kierunku rozmówcy, który nagle uniósł się w powietrze i lewitował bezwładnie, pozostając jakiś metr nad powierzchnią ziemi.
- Przydatne, aczkolwiek jeśli będę podróżował w taki sposób wzbudzimy zainteresowanie…
- Mogę nas wszystkich uczynić niewidzialnymi - oświadczyła widmo, uśmiechając się szeroko.
- To gdzie nas możesz zaprowadzić?
- A gdzie chcecie się udać?
- Do bezpiecznej kryjówki - odpowiedziała Tasha uznając, że z duchem nie ma sensu mówić
o niczym poza konkretami.
- Mendoza dał znać, że jak dojdzie do siebie to nas zgarnie ze swoimi nowymi kumplami, ale możemy spróbować….- wtrącił Leo z nutą nieufności. Nie było rozsądne powierzać swojego losu duchowi o którym niewiele wiedzieli, ale i tak byli w czarnej dupie…
- Znasz jakieś miejsce gdzie możemy bezpiecznie przeczekać dzień?
- Tu byłoby całkiem bezpiecznie, gdyby nie fakt, że za dnia mogą się tu pojawić Dwaine i Jethro, a oni pracują dla Korony… - dusza zamyśliła się. - Jest jedno inne miejsce, do którego mogłabym was zaprowadzić. Loch Nekromanty. Tam światło dnia was nie skrzywdzi.
- Loch Nekromanty…. brzmi interesująco, a czy możemy tam spotkać owego Nekromantę? - Ductus próbował zdobyć jeszcze jakieś informacje przed podjęciem decyzji.
- Czasami. Nie mogę zapewnić, że krzywdy wam nie uczyni, bowiem oczy jego ze złota zimnego ukute, niczym dukaty… Wierzę jednak, że jeśli nie dacie mu powodu, to ręki na was nie podniesie.
- Czy ten nekromanta o którym mówisz przypadkiem nie jest Giovanni? Ale no cóż, jak poznaliśmy już tej nocy zbłąkaną duszę, to możemy poznać i nekromantę, prowadź młoda damo. - Leo tetralnie wzruszył ramionami, nonszalancką postawą dodając sobie otuchy.
Tasha spojrzała da duktusa z niepokojem, nie kwestionowała jednak jego decyzji.
- Giovanni? - duchowa dziewczyna się wzdrygnęła - Nie! Absolutnie nie należy do tych… poganiaczy zniewolonych dusz. Zarówno Korona jak i Miecz są zgodne, że nie są oni mile widziani w tym mieście... chociaż nie ustają w staraniach, by zacisnąć na nim swoje kościste paluchy.


- Nie jest Giovanni, czyżby był jednym z tych śmiertelnych magów? - dopytał się Leo.
- Śmiertelnych magów? - powtórzyła zdziwiona, po czym roześmiała się wdzięcznie. - Na moment prawie mnie nabrałeś! Ale nie ze mną te numery… Przecież wszyscy wiedzą, że magowie to bajka służąca do straszenia małych wampirków. No ale dość gadania, wyczuwam, że sytuacja na zewnątrz się uspokoiła. Chodźcie za mną, uważajcie tylko, żeby trzymać się w odległości maksymalnie trzech metrów, jeśli nie chcecie nadwyrężać Niewidoczności.
- Już idę - rzucił zgryźliwie kapłan, wciąż lewitujący bezwładnie w powietrzu.
Dziewczyna-widmo nie przejęła się jego słowami. Wyprowadziła kainitów i ruszyła przed siebie, wesoło podskakując, niczym bohaterka starej kreskówki, pod nosem nucąc melodię z Super Mario Bros. Maszerowali na północ, wzdłuż głównej ulicy. O tej porze nie było tu przechodniów, za to co jakiś czas przejeżdżał samochód dostawczy zmierzający do albo z doków.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 26-01-2019 o 12:22.
Lord Melkor jest offline  
Stary 26-01-2019, 11:55   #8
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Na drugim skrzyżowaniu grupa skręciła w lewo, mijając jeden z czterech miejskich komisariatów policji. Przed nimi znajdowała się Mała Havana, dzielnica kubańska. Domy tu były niskie, piętrowe lub nawet parterowe, zbudowane w hiszpańskim stylu. W samym centrum osiedla stał staromodny, biały kościółek. Dziewczyna-widmo zatrzymała się w cieniu dzwonnicy i uśmiechnęła do Leonarda.

- Mam nadzieję, że nie macie problemów z krzyżami - rzuciła żartobliwie, po czym podeszła do bocznej ściany świątyni, ozdobionej nieco przybrudzonymi teraz płaskorzeźbami. Odnalazła jedną, przedstawiającą kobiecą postać w długiej sukni, trzymającą w jednej ręce sierp, w drugiej zaś globus. Postać z nagą czaszką w miejscu twarzy...
Dziewczyna-widmo sięgnęła ręką i włożyła palec w lewy oczodół, jednocześnie palcem drugiej ręki naciskając globus.
- Wybacz zuchwałość, Santa Muerte i udziel nam swego schronienia - szepnęła.
Coś cicho zgrzytnęło i kamienne płyty chodnika przesunęły się względem siebie, odsłaniając wąskie wejście do podziemi.
- Zapraszam. Wrota Lochu Nekromanty stoją przed wami otworem.
- Wrota to za wiele powiedziane - skomentował lewitujący do góry nogami Clarke, spoglądając prosto w dół, w ciemną otchłań. - Czy my się tam w ogóle zmieścimy?
- Sprawdźmy - usłyszał w odpowiedzi, a siła, która utrzymywała go w powietrzu przestała działać. Kapłan sfory nie zdążył wydać z ciebie głosu. Zniknął w dziurze.
- Zmieścił się - stwierdziła z nieco może złośliwą satysfakcją dziewczyna-widmo.
- Udefywem tfawą w befon, ale fyję! - zawołał Arthur. - Jeft tu przestronniej niż myślałem - każde kolejne słowo było coraz wyraźniejsze, w miarę jak regenerowały się rozkwaszone chwile wcześniej usta i nos.
Flame nie zastanawiając się jednym sprawnym skokiem podążyła za kolegą, starając się jednak na niego nie upaść.
- Bądźcie ostrożni! - Zawołał w dół Leo, rozglądając się czujnie dookoła. Jeżeli faktycznie schronienie okaże się bezpieczne, to ta duszyca bardzo im pomogła, a Leo nie wierzył w takie darmowe prezenty….
- Dziękujemy ci, mamy wobec ciebie dług… przy okazji, jak ci na imię? Schodzisz tam z nami? Spytał się, zanim podążył za pozostałymi.
- Emma Fermi - rzuciła z uśmiechem dziewczyna, po czym delikatnie spłynęła do Lochu Nekromanty.
Błękitny blask, który emanował z widma, oświetlił zawilgocone, kamienne ściany. Krótki tunel prowadził w stronę kościoła.

[test na Siłę: 1 sukces] Tasha z widocznym trudem pchnęła masywne, dębowe drzwi, które otworzyły się z przenikliwym skrzypieniem. Wkroczyła do krypty z kamiennymi sarkofagami. Pokrywa jednego z nich została odwalona i leżała obok.
- Kto śmiał wkroczyć do mojego sanktuarium?! - rozległ się dudniący echem, chrapliwy głos.
Dziewczyna-widmo pisnęła i zniknęła, pozostawiając wampiry w kompletnej ciemności.
- Jesteśmy przyjaciółmi Emmy Fermi, szukamy schronienia - odparł Leo w ciemność, szukając jakiegoś źródła światła, w przypadku gdyby go nie znalazł zamierzał rozświetlić ciemność telefonem.
- Przepraszamy za najście - dodała Tasha skłaniając kurtuazyjnie głowę - jestem Tasha z Księżycowych Wilków, właśnie przybyliśmy do Vice City i z uwagi na nieprzewidziane nieprzyjemności jakie nas spotkały poszukujemy miejsca schronienia na dzień.
- Emma? Będzie chyba trzeba ją wyegzorcyzmować, jeśli chce znosić mi na próg porzucone kotki i szczenięta… - głos był już nieco mniej dudniący, ale za to bliższy. - Tasho z Księżycowych Wilków, komu służysz ty i twoi towarzysze?
Tasha, na te słowa podniosła gwałtownym ruchem głowę do góry odrzucając włosy.
- Nikomu nie służymy, a podążamy wyłącznie za tymi, z którymi łączą nas wspólne cele.
- W takim razie jestem skłonna udzielić wam schronienia, o które prosicie - oznajmił głos, teraz już całkiem bliski, lekko chrapliwy, ale kobiecy.
W zasięg światła latarki z telefonu Leo weszła złotooka kobieta o nieco androgynicznej urodzie. Była półnaga, a jej ciało pokrywał tatuaż przedstawiający czerwone kwiaty i czaszki, w których oczodołach płonęło żółte światło.
- Nazywam się Justine Kaoru, należę do Sióstr Po Trzykroć Przedziwnych. Macie się do mnie zwracać z należytym szacunkiem, per "Matko Arszenik". Nie znam was, aby dać wam prawo do posługiwania się moim imieniem. Może to się zmieni w najbliższej przyszłości. Może dowiedziecie swojej wartości. Z pewnością macie potencjał… - jej dotychczas surową i nieco drapieżną twarz rozjaśnił delikatny uśmiech.
Tasha z szacunkiem skłoniła głowę
- Dziękujemy ci Matko Arszenik za schronienie tego dnia - odparła - zapamiętamy twą życzliwość i odwdzięczymy się którejś z nadchodzących nocy.
Leo wystąpił nieco do przodu, zachowując czujność. Wciąż nie wiedzieli z kim mają do czynienia.
- Tak, jesteśmy nowi w tym mieście, ale nie jesteśmy słabi, może możemy sobie pomóc, może mamy wspólnych wrogów - dodał chytrze.
- Ja nie mam wrogów - stwierdziła wytatuowana. - Ale poluję na Candice Giovanni. Więc jeśli zdobędziecie jakiekolwiek informacje na jej temat i następnie przekażecie mi, wasz dług będziecie mogli uznać za spłacony.

Nagle Ravnos wzdrygnął się, czując jak jakaś obecność wdziera się do jego myśli.
"To ja, Tien. Nie broń się, bo mogę utracić połączenie… Dziękuję, tak lepiej… Jestem z Andrzejem i Ray'em na Prawn Island, w jednym z magazynów w pobliżu studia filmowego InterGlobal Films. Miejsce zdaje się być w miarę bezpieczne, ale nie opuszczają mnie złe przeczucia… A co z wami, wszyscy cali? Gdzie się spotkamy?"
“Wszyscy raczej cali, chociaż Arthur mocno dostał… znaleźliśmy chwilowe schronienie u Matki Arszenik z Sióstr Po Trzykroć Przedziwnych, coś ci to mówi? A Mendoza jest bezpieczny z Jeźdźcami Apokalipsy, jakąś lokalną sforą…”- Leo zastanawiał się jak Matka Arszenik zareaguje gdy poproszą ją o schronienie dla jeszcze trzech osób, z drugiej strony musiałaby być bardzo potężna, by w razie czego sfora nie mogłaby sobie z nią poradzić...
"Coś mi mówi… Nie jest to jakaś grupa religijno-okultystyczna? Wydaje mi się, że przynajmniej część jej członkiń jest wampirami. Są wysoce niebezpieczne, ale nie powinny być względem nas wrogie."
“Świt się zbliża, spróbujcie znaleźć jakieś bezpieczne schronienie, Andrzej powinien sobie poradzić, słuchaj się go z Rayem. Na początku jutrzejszej nocy przybądźcie pod biały kościół z dzwonnicą w Małej Hawanie, tam się spotkamy. Jak coś się stanie skontaktuj się tak ja teraz. I nie ufajcie do końca lokalnemu Sabbatowi, podejrzewamy, że ktoś zdradził” - Ravnos starał się, by jego polecenia brzmiały pewnie i spokojnie, choć nie był pewien jak odbiera to Tien, w końcu nie była to normalna rozmowa.
"Zrozumiano. Do zobaczenia." Kontakt mentalny urwał się, pozostawiając Ravnosa lekko oszołomionym jeszcze przez krótki moment.

Gdy tylko Tasha zauważyła znieruchomienie ductusa wysunęła się odrobinę do przodu chcąc zamaskować jego rozproszenie.
- Candice Giovanni, zapamiętam. Matko Arszenik jaki sposób mamy przekazać Ci informację jeśli uda się nam ją namierzyć? - odpowiedziała, dyskretnie rozglądając się po podziemiu.
- Możecie wysłać Emmę. Znając życie i nieżycie, będzie wam towarzyszyć jeszcze przez pewien czas. Chyba że jej towarzystwo jest wam niemiłe… w takim wypadku mogę zaoferować wam zniżkę na… egzorcyzm.
- Niegrzeczne! - rozległ się delikatny, piskliwy głosik należący do niewidzialnej obecnie postaci.
- Możecie też wrzucić notatkę do skrzynki na datki na remont kościoła - kontynuowała zupełnie niezrażona Matka Arszenik. - To też jest dobre rozwiązanie.
Tasha niewiele więcej zdołała ujrzeć w podziemiu ledwie co oświetlanym przez telefon Leo.
Skinęła w milczeniu głową.
- Gdzie możemy się rozłożyć, aby Ci nie przeszkadzać, Matko? - zapytała, rozglądając się już zupełnie jawnie.
Złotooka kobieta podeszła do jednego z sarkofagów, zaparła się i ze zrzytem przesunęła pokrywę, ukazując puste wnętrze.
- Dla każdego starczy - powiedziła wskazując pozostałe.
- Dziękujemy, sarkofagi, katakumby pod kościołem, stylowo się tutaj urządziłaś, miewasz często gości? - Odezwał się Leo, po tym jak otrząsnął się z szoku mentalnego kontaktu.
- Nie licząc Emmy? Nie - odpowiedziała lakonicznie. - Możecie się rozgościć. Ja mam jeszcze pewne miejsce, które muszę odwiedzić… - Zniknęła na chwilę w ciemności, by wrócić, tym razem już mając na sobie czarną bluzeczkę. - Tylko postarajcie się nie sprowadzić tutaj nikogo spoza waszej grupy. Mogę przygarnąć kilka bezpańskich szczeniąt, ale odganianie wściekłych psów od mojego sanktuarium byłoby zwyczajnie męczące. I radzę wam nie manipulować przy drzwiach do mojej pracowni. Aktywowałam zabezpieczenia - ostrzegła, po czym pożegnała swych gości gestem i ruszyła w kierunku wyjścia.

Kiedy ich dziwna gospodyni oddaliła się, Leo podszedł bliżej Tashy i Kapłana.
- Skontaktował się ze mną magicznie Tien, są żywi i raczej cali z Andrzejem i Rayem, kazałem im znaleźć schronienie i spotkać się z nami przed kościołem jutro po zmierzchu - powiedział cicho.
Tasha skinęła głową w milczeniu, nie miała nic więcej do powiedzenia, więc skupiła się wyłacznie na wybraniu bezpiecznego miesca na leże.
- Czy ktoś mógłby mi pomóc? - zapytał Arthur, zapewne upokorzony koniecznością ciągłego polegania na towarzyszach.
Ostatecznie każdy z członków Sfory zajął po jednym z wolnych sarkofagów, gdzie bezpiecznie mogli poddać się letargowi i oczekiwać nadejścia kolejnej nocy.

Koniec nocy pierwszej
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 26-01-2019, 18:14   #9
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Andrzej niosący regenerującego się Tiena dobiegł do nabrzeża, ale zamiast szukać schronienia w jednym z budynków, wskoczył do wody. Nie próbował pływać - poszedł prosto na dno. Ostatecznie nie potrzebował oddychać. Po dnie ruszył mozolnie w stronę drugiego brzegu rzeki…

Ray początkowo został nieco w tyle, ale nie zgubił swoich towarzyszy z oczu. Za przykładem Szklańskiego wskoczył do wody, ale zbyt bliski był swej śmiertelności, by po prostu pozwolić, by woda wypełniła mu płuca i iść po dnie. Zamiast tego popłynął. Poszło mu to całkiem nieźle. Dotarł na drugą stronę i wygramolił się na nabrzeże, gdzie cumowały jachty. Zauważywszy mały park, wczołgał się między krzaki, by metaforycznie odetchnąć po całym wcześniejszym szaleństwie i zaplanować kolejny ruch…

Ze swej kryjówki mógł obserwować ludzi opuszczających jeden z jachtów, gdzie kończyła się właśnie impreza. Większość wsiadała do sportowych samochodów i odjeżdżała, choć było widać wyraźnie, że tej nocy nie stronili od alkoholu a może i innych używek. Był jednak wyjątek: młody, przystojny latynos, który zatoczył się do stojącego na granicy parku motocykla, próbował na niego wsiąść, spadł, zwymiotował na krawężnik i zaczął kląć po hiszpańsku.

Ray zadziałał instynktownie, ruszając od razu w stronę latynosa. Oblizał wargi myśląc o alkoholu w krwi tamtego. Żałował, że tamten nie ma samochodu, ale na motocyklu można by łatwiej przewieźć rannego Tiena w jakieś bezpieczne miejsce.
- Hola, senor - przeszedł gładko na hiszpański. - Nie potrzeba ci pomocy?
- A tsy to so, dobry Samartytanin?
- wybełkotał tamten po hiszpańsku. - Sie nie stasza… niee ma niis za darmo - pokręcił głową, co sprawiło, że znów zebrało mu się na wymioty.
- Pomagam ziomowi wstać i tyle, mnie też nieraz trzeba było podnosić z gleby. - Młodzian rozglądał się wokół, od motocyklisty bardziej przydałby się ktoś z pojemną bryką.
- Niee ma niic sa darmo - powtórzył latynos, po czym czknął solidnie. - Mosze następnym rasem ja si pomogę, hę?
Następnie wsiadł na motor i ruszył w kierunku wyjazdu, ale nie zapanował nad maszyną, uderzył w krawężnik i przewrócił się. Dało się tylko słychać jęki bólu.

Tymczasem inni goście zeszli ze statku - wąsaty mężczyzna w średnim wieku, noszący elegancki garnitur, a u jego ramienia zawieszona mulatka w krótkiej, wieczorowej sukience - zmierzali do podrasowanego, czterodrzwiowego sedana.

Ray szybko stracił zainteresowanie motocyklistą i ruszył za tą parką w stronę ich samochodu. Musiał zająć się dwiema osobami, co nieco komplikowało sytuację. Planował przyśpieszyć swoje ruchy, rozerwać ich uchwyt i wbić kły w szyję mężczyzny. Panienka nie była mu potrzebna i miał nadzieję, że po prostu ucieknie.

Ray rzucił się między parę i rozerwał ich uścisk. Mężczyzna zaczął się szarpać, próbował uderzyć wampira, ale jego spowolniony refleks sprawił, że ostatecznie Brujah unieruchomił go w swoim uchwycie i wgryzł w kark. Towarzysząca mu kobieta patrzyła na to wszystko z przerażeniem, początkowo zastygła w bezruchu, ale po chwili jakby ocknęła się i z przenikliwym krzykiem rzuciła do panicznej ucieczki. Młody wampir pił powoli, czuł jak z każdym łykiem opór ofiary maleje. Oderwał się od szyi i oblizał wargi.

- Na razie tyle - zamruczał ni to do siebie, ni to do człowieka. Popatrzył w zamglone lekko oczy. - Ta czarna bryka to chyba twoja? Podrzucisz mnie kawałek?

Ray rozglądał się, miał nadzieję zobaczyć wreszcie Andrzeja i Tiena i uniknąć innych postaci.
- Tak, oczywiście, co tylko zechcesz... - jęknął mężczyzna, w równej mierze oszołomiony i przerażony.

Spojrzawszy w stronę wody, Brujah zauważył, że w pewnym miejscu woda jest wzburzona i co chwilę słychać stamtąd głośne chlupotanie. Szybko zrozumiał, że to pewnie Andrzej próbuje wydostać się na brzeg, ale (prawdopodobnie z powodu dodatkowego obciążenia jakim jest Tien) nie za bardzo mu to wychodzi.
- Nie bój się misiu, przecież ci się to podobało, prawda? Wiesz co, daj kluczyki, tobie się ręce za bardzo trzęsą.

Mężczyzna, cały drżąc, wygrzebał z kieszeni kluczyki i niemal wcisnął je w ręce Raya.
- To ja… już pójdę - wykrztusił i ruszył przed siebie. Jeśli wampir go nie powstrzyma to po chwili rusza biegiem, byleby tylko jak najszybciej znaleźć się jak najdalej.

- A kurwa, nie mam na to czasu, niech spierdala - mówił do samego siebie idąc do brzegu. Starał się wypatrzeć swoich towarzyszy i gdy ujrzał ich postacie, przykucnął i podał im rękę.

Kiedy Andrzej znów wynurzył się z wody, Ray złapał rękę Tiena i wyciągnął go na suchy ląd. Odciążony Gangrel już bez większego problemu wspiął się na nabrzeże, po czym rzygnął strumieniem wody, co upodobniło go do gargulców zdobiących dachy i mury niektórych zabytkowych budynków w Europie.
- Dzięki za pomoc - wydyszał nieco chwiejący się na nogach Tremere. - Miejmy nadzieję, że tutaj nie będą nas szukać - rozejrzał się nerwowo.
- Targaj go do auta. - Ray nacisnął przycisk na pilocie, auto otwarło się z mrugnięciem świateł. - Reszta pewnie została po tamtej stronie rzeki. Mamy jakiś kontakt z nimi? Wiemy, gdzie mamy iść?
- Niezła bryka. Ty ją zwinąłeś? Szybki jesteś.
- Andrzej uśmiechnął się szeroko. - Z kontaktu niestety nici - wyciągnął z kieszeni zepsuty telefon komórkowy. - Musimy radzić sobie sami. Znajdziemy jakąś kryjówkę a potem wybierzemy się na polowanie…
- Jestem naprawdę głodny od tej regeneracji
- oświadczył Tien. - Gdyby nie to, mógłbym odprawić rytuał i za jego pomocą wysłać magiczną wiadomość do naszego Ductusa.
- Ray, co się stało z właścicielem auta? Wypiłeś do dna czy może zostawiłeś coś dla naszego czarodzieja?
- zapytał z uśmiechem.
- Nie zwinąłem, pożyczyłem. Oddam przecież. - Ray grzebał w schowkach i zaglądał za osłony przeciwsłoneczne. - No, na pewno gdzieś zostawiłeś papiery… i empetrójkę… Właściciel? Zmył się. My chyba też powinniśmy, po tym Wietnamie zjawia się tu psy, federalni i pewnie Gwardia Narodowa na wszelki wypadek. - Uruchomiony silnik zamruczał basowo.
- "Pożyczyłeś i oddasz"? Jaaasne… dobre! - Andrzej mrugnął i zaśmiał się, akurat w momencie, gdy młody Brujah odnalazł ukryte w samochodzie papiery. - Dobra, to siadaj za kółkiem i jedź. Na razie nieważne gdzie. Byleby się oddalić…

Gangrel wpakował Tremere'a na tylne siedzenie i sam usiadł przy nim.
Ray zasiadł za kierownicą, przekręcił kluczyk, wcisnął gaz i ruszył z impetem.
- No dobra, młody, musimy znaleźć przekąskę dla Tiena - oznajmił Szklański. - Zabierz nas do jakiegoś klubu, tam na pewno coś złapiemy… chociaż to może być niebezpieczne, bo możemy tam łatwo trafić na innego wampira. Jeśli wolisz, zabierz nas na plażę, albo w jakąś ciemną alejkę. Tam będzie trudniej kogoś złapać, ale to bezpieczniejsza opcja.
- Mam złe przeczucia
- jęknął Tien, łapiąc za swój amulet.
- Cicho Tien. - Ray zredukował bieg przed skrzyżowaniem i ostro skręcił. Opony zapiszczały cichutko na asfalcie. - Byłem tu kiedyś z kapelą, graliśmy w jakimś pieprzonym, zimnym magazynie. Znajdziemy taki, schowamy brykę i siebie, a stróż… - Popatrzył w lusterko, na Andrzeja.
- A stróż posłuży za przekąskę! - ucieszył się Gangrel. - Młody, ty to jednak masz łeb na karku.
- Mam złe przeczucia
- mruknął, już ciszej, Tien.
- Nie ma strachu, załatwimy to profesjonalnie - zapewnił Szklański.

Ray pokierował brykę na północ, wzdłuż plaży ciągnącej się na wschodnim wybrzeżu wyspy, mijając kolorowe światła hoteli, kawiarenek, barów i klubów. Potem przeciął Vice Point, dzielnicę z "North Point" - największym centrum handlowym w mieście, oczywiście całodobowym. Następnie przejechał mostem na niewielką wysepkę, którą kojarzył ze swoich wcześniejszych występów z zespołem. Na Prawn Island znajdowało się studio filmowe zajmujące się głównie kręceniem filmów porno, z okazyjnymi horrorami albo akcyjniakami klasy B. Albo C. Może nawet D. Naprzeciwko otoczonego wysokim murem terenu studia stały magazyny, wśród których młody wampir zaparkował samochód. Andrzej poklepał go po ramieniu, wysiadł i ruszył w ciemność, a kilka minut później był z powrotem, niosąc na ramieniu ciało nieprzytomnego strażnika.
- I co ci było z tych złych przeczuć, co, Tien? Wszystko poszło gładko!

Tremere nie odpowiedział, przyssany już do gardła ochroniarza. Napiwszy się, ukłonił się lekko przed swoimi towarzyszami i podziękował za całą otrzymaną pomoc.
- Bah! - zirytował się Szklański. - Nie ma za co dziękować. Sforą jesteśmy czy nie jesteśmy? Jesteśmy! Teraz musimy znaleźć resztę naszej paczki. Zabieraj się za to swoje magiczne mambo-jambo.

Tien skinął głową i odszedł na ubocze, by w spokoju przeprowadzić rytuał.
Tymczasem Andrzej zwrócił się do Ray'a:
- To mówiłeś, że grałeś tu z kapelą? Masz jakieś ciekawe historie związane z tamtym koncertem? Na pewno nieźle daliście czadu, jakżeby inaczej w Mieście Grzechów! - szturchnął go łokciem pod żebro.

Ten zamyślił się. Pamiętał dobrze ten występ, na mocnych środkach. Cała publiczność zmieniła się w krwiożercze potwory, mutanty, stwory z najgorszych koszmarów. Cała, za wyjątkiem jednego elegancika, w nienagannie skrojonym garniturze i włosach zaczesanym gładko do tyłu. Ray bał się tylko jego, choć wtedy nie wiedział czemu. Teraz już był pewny, kim był ten obcy. To od tego wieczoru zaczął szukać...
- Nieee… koncert jak koncert. Jeden z wielu.

Patrzył na Tiena i jego czary-mary, czy jak to określił Szklański. Sam nie czuł niczego niepokojącego, poza oczywistym zagrożeniem jakie towarzyszyło im tego wieczora, ale Tremere był mocniej wyczulony na takie sprawy.
- Czasami się zastanawiam, czy coś ukrywasz, czy zwyczajnie mnie nie lubisz - mruknął Andrzej, wzruszając ramionami.
- Oj tam, lubię, bardziej od innych. - Ray klepnął go po plecach.

Tien w siedzie skrzyżnym medytował, miętosząc w dłoni resztki połamanych ciemnych okularów należących niegdyś do Copperfielda. Nie reagował w żaden sposób na swoich towarzyszy, całkowicie skupiony na próbie nawiązania kontaktu.
- To mu może zająć pół godziny - oznajmił Gangrel. - Nie ma co się na niego gapić, bo jeszcze potem będzie ci zarzucał tworzenie jakichś "mistycznych inferwerencji" czy czegoś tam - skrzywił się. - Powinniśmy też rozglądać się po okolicy, bo mam wrażenie, że nie jesteśmy tu jedynymi wampirami. A w przeciwieństwie do Tiena, nie mówię o swoich złych przeczuciach ot tak sobie… Wdrapię się na dach i stamtąd będę się rozglądał, ty patroluj na poziomie gruntu. Nie daj się zabić, dobra? - klepnął młodszego wampira w ramię i sprawnie zaczął wspinać się po rynnie magazynu.

Nie dać się zabić. Tak, to była dobra rada. Prawie tak samo dobra, jak rodzicielskie “nie przewróć się”. Ray sięgnął pod kaptur, wyciągnął słuchawki z uszu i ruszył. Okolica była cicha, po zmroku nikt nie kręcił się po strefie magazynowej, przynajmniej taką nadzieję miał młody wampir. Z nowymi umiejętnościami potrafił wtopić się w tło i zniknąć w cieniach jeszcze skuteczniej, niż za życia, ale nie zależało mu na spotkaniach tej nocy. Nasłuchiwał i wypatrywał, kryjąc się w mrokach.

Ray, pozostając niezauważonym, spostrzegł ciemnowłosą kobietę w kusej, czerwonej sukience, która mimo późnej nocy miała na nosie wielkie, ciemne okulary. Poruszała się ona z gracją i pewnością siebie. Mogła być aktorką porno pracującą w pobliskim studiu.

W pewnym momencie, gdy sądziła, że nikt jej nie obserwuje, zwinnie wspięła się po lampie i skoczyła na dach magazynu - wyczyn niewykonalny dla większości śmiertelników.

Młodzian przeklął w duchu. W tym mieście było więcej wampirów, niż
śmiertelników, a co najmniej część z nich była wrogo nastawiona. Wepchnął swój pistolecik głębiej za pasek i złapał za rynnę. Miał nadzieję, że rura wytrzyma jego ciężar, a on wdrapie się na górę i ubezpieczy Szklańskiego w razie kłopotów.

Ray niezdarnie (zwłaszcza w porównaniu do swojej poprzedniczki) wspiął się po lampie i przeskoczył na dach magazynu. Tam zobaczył jak Szklański i kobieta w czerwonej sukience krążą wokół siebie niczym para drapieżnych zwierząt przed rozpoczęciem walki o dominację. Wydawało mu się nawet, że słyszy jak na siebie warczą i prychają. Żadne z nich nie zwróciło na niego uwagi.

Kolejne przekleństwo wybrzmiało w głowie Raya. Wyszarpnął zza paska broń i trzymając się za plecami wampirzycy zaczął podchodzić do pary tańczącej niczym w jakimś dziwnym rytuale godowym. Był kiedyś taki program na Animal…
- Hej, niunia! Słabo strzelam, ale z tej odległości nawet ja trafię.
- Z takiej pukaweczki to możesz sobie strzelać, a ja nawet nie poczuję
- odparła nieznajoma.
- Uważaj młody, ona jest Gangrelem, jak ja… to twarda sztuka - ostrzegł Szklański, nie spuszczając oczu z wampirzycy.
- A wy weszliście na mój teren. Bezpańskie kundle! Nikt za wami nie zapłacze! - warknęła i rzuciła się na Andrzeja, który zwinnie zszedł jej z drogi, złapał ją za dłoń i wykręcił za plecy.

Sabbatnik uśmiechnął się lekko. Poczuł się pewniej. To był błąd. Kobieta w czerwonej sukience wywinęła się, podstawiła mu nogę i zepchnęła z dachu...
Następnie obróciła się w kierunku Raya.
- Nic mi nie jest! - dało się słyszeć wołanie Szklańskiego, w którym dało się jednak usłyszeć nuty skrywanego bólu.
- Czasami można odnieść wrażenie, że w tym mieście jest więcej kainitów niż ludzi - stwierdziła kobieta w czerwonej sukni. - Nie ma tu miejsca dla takich jak wy.

Ray nie czekał na przemowy niczym z filmu klasy B. Świat rozmył się wokół niego, gdy młody wampir przyspieszył w stronę wrogiej wampirzycy z zamiarem uderzenia jej barkiem. Nie liczył na zranienie jej, ale chciał wykorzystać impet zderzenia do wywrócenia jej, a potem naładowania jej pełnym magazynkiem.

Kobieta przyspieszyła w podobny sposób i zeszła Ray'owi z drogi, wykorzystując jego własny impet, by wytrącić go z równowagi i zrzucić z dachu. Młody Brujah przeleciał nad krawędzią i po krótkim locie wylądował w ramionach Andrzeja.
- Mam cię, młody - rzekł Gangrel z uśmiechem. - Dobra jest, nie? Aż krew żywiej krąży w żyłach. Gdybyśmy oboje nie byli martwi, to bym ją przeleciał. Może i tak to zrobię…
- Ja pierdolę, spadłem z dachu
- Ray rozchichotał się nagle. - A ty mnie złapałeś. To co, zbieramy Tiena zanim dostaniemy wpierdol czy chcesz się na randkę jeszcze umówić?
- Nie wariuj, młody -
upomniał go Szklański i upuścił na ziemię. - Z waszą pomocą mogę spokojnie skopać tyłek tej lasce. Tylko, że jej zniknięcie mogłoby nie umknąć uwadze reszcie Camarilli. A mieliśmy nie skupiać na sobie uwagi. Tyle dobrego, że ma nas za przybłędy, Pariasów…

Kobieta w czerwonej sukience z gracją zeskoczyła z dachu.
- Długo wam jeszcze trzeba będzie wbijać do tych zatwardziałych łbów, że nie jesteście tu mile widziani? - zapytała.
- Spokojnie niunia - oburknął Andrzej, zgrywając twardziela. - Świt niedługo. Przekimamy się i z zapadnięciem zmroku znikniemy jak sen złoty. Daję słowo.
- Słowo bezpańskiego kundla i przybłędy niewiele jest warte
- odpowiedziała. - Ale znaj łaskę pani… Jak tu jutro wrócę ma nie być po was śladu! Ech, gdyby to ode mnie zależało, to ciebie bym sobie zatrzymała, bo jarają mnie źli chłopcy z rogami, ale niestety jestem na cenzurowanym od kiedy mój ex wypiął się na Księcia… - pokręciła głową, teatralnie ubolewając nad głupotą swojego byłego. Następnie odwróciła się i zaczęła powoli odchodzić.

Gdy się już trochę oddaliła, Tien wyszedł z cienia. Przez chwilę milczał, tylko wpatrując się intensywnie w swoich towarzyszy. Następnie potrząsnął lekko głową i powiedział:
- Zapomniałem użyć ust. Komunikacja mentalna jest o tyle wygodniejsza… Tak czy inaczej, udało mi się skontaktować z szefem. Są cali. Mam namiary na punkt kontaktowy.
- To się dobrze składa, bo będziemy musieli się stąd czym prędzej zwinąć
- oznajmił Gangrel. - Nawet teraz. Świt coraz bliżej, ale mamy brykę, więc powinno dać radę.
- Mam złe przeczucia
- skrzywił się Tien. - Leo kazał nam przenocować i znaleźć go jutro.
- Jutro to może nas obudzić but Szeryfa walący w drzwi. Musimy się przemieścić
- Andrzej skrzyżował ręce na piersi.
- I błąkać się po obcym mieście na godzinę przez wschodem słońca? Słaby pomysł - zaprotestował Tremere antitribu.
- Dobra, zrobimy inaczej - postanowił Andrzej. - Niech młody zadecyduje…

Obaj kainici skupili spojrzenia na Brujahu, oczekując jego poparcia.
- Nie mamy już czasu na szukanie nowej kryjówki. Magazyny są puste, więc nikt tu nie powinien łazić, bryka schowana, a skoro to teren tej niuni, to chyba nie wybrała miejsca, gdzie łażą psy. Przekimamy, a po zachodzie znajdziemy swoich.

Tien uśmiechnął się nieśmiało i pokiwał głową. Andrzej natomiast warknął:
- Dobra, niech wam będzie! Ukryjcie się porządnie w magazynie, ja znajdę w pobliżu kawałek gruntu żeby w niego wniknąć. A jutrzejszej nocy nie marnując chwili wynosimy się stąd czym prędzej! Jeśli niunia nas przypadkiem wyniuchała, to nie jest to wcale tak bezpieczne miejsce…

Następnie obrócił się na pięcie i odszedł szybkim, nerwowym krokiem.
Tremere tymczasem obrócił się do Brujaha:
- Dzięki, Ray. Nie zapomnę o tym. A teraz chodź, znajdźmy dobre miejsce, bo już zaczynam czuć w kościach zbliżający się świt…
- Ciągle coś czujesz, Tien. Patrz lepiej na te pracownicze szafki, jakby je tak przewrócić…
- Ray pchnął jedną, aż ta przechyliła się i z hukiem zwaliła na ziemię. - O, metalowa trumienka jak znalazł, tylko się w środku na hak nie nadziej. Przeciągnijmy je do tamtej kanciapy, będzie więcej cienia.

Razem przestawili metalowe szafy do małego pomieszczenia bez okien.
Para wampirów zabezpieczyła jak mogła magazyn w którym się znalazła, m. in. barykadując drzwi, przenosząc szafki do kanciapy i odcinając miejsce spoczynku od jakichkolwiek potencjalnych źródeł światła słonecznego. Wstające powoli słońce sprawiało jednak, że odczuwały coraz większe znużenie, więc czym prędzej zapakowały się do szafek i pogrążyły w letargu.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline  
Stary 23-04-2019, 18:18   #10
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację

***
Ray ocknął się gwałtownie jakiś czas po zachodzie słońca. Wciąż nie do końca przyzwyczaił się to tego niezwykle głębokiego dziennego spoczynku pozbawionego zupełnie snów… i do tego raptownego, ostrego przebudzenia pozbawionego jakże ludzkiego odczucia rozespania.
- Młody! Młody! - rozległo się nieudolnie tłumione wołanie Szklańskiego dobiegające od strony jednego z małych, wysoko umieszczonych okienek, do którego Gangrel najwidoczniej się wspiął przy użyciu swoich nadnaturalnych pazurów. - Młody, budź Tiena, musimy się czym prędzej zmywać, a ten panikarz ma problemy ze wczesnym wstawaniem. Ja odpalę brykę, a wy prostujcie kości i wychodźcie.
Młody Brujah nie bardzo wiedział jak ma niby obudzić pogrążonego jeszcze w dziennym letargu wampira, ale na szczęście po kilku chwilach Tien sam z siebie nagle podniósł się w nienaturalnie sztywny sposób i otworzył oczy.
- Mam złe przeczucia - rzucił na powitanie.
Wtem powietrze rozerwał grom pobliskiej, potężnej eksplozji, od której aż zadrżały ściany magazynu a z dachu posypał się tynk.

Ray skulił się odruchowo, po czym gwałtownie się wyprostował. Najwyraźniej to było jego nowe życie, wybuchy, strzały, kradzieże samochodów i zlatywanie z dachów. Skoro tak miało być, to trzeba się było przystosować, żeby przetrwać.

- Znów nas atakują?! - krzyknął Tremere, który w panice wybiegł z kanciapy i rozglądał się za najbliższą drogą ucieczki. Jego ruchy były nerwowe, niemal zwierzęce i wydawało się, że instynkty zaczęły przejmować kontrolę nad jego świadomością.

Brujah złapał mocno Tiena za kołnierz i osadził w miejscu. - Spokój, kurwa, rozumiesz? Głęboki oddech, i raz, i dwa. Już? To zbieraj swoja chudą dupę w troki i świńskim truchtem do auta.

Tien podążył za Ray'em, ale widać było, że wciąż znajduje się na krawędzi i niewiele trzeba by całkowicie poddał się panice.

Razem podeszli do drzwi magazynu, Ray uchylił je lekko rozejrzał się po okolicy szukając czarnej bryki i przyczyn eksplozji.

Resztki samochodu płonęły, emitując czarny, śmierdzący dym. Szklańskiego nigdzie nie było widać. Natomiast w oddaleniu, przy wyjeździe z terenu magazynowego stała pancerna, niebieska ciężarówka z białymi literami DBP na boku. Ray skojarzył nazwę z czasu, kiedy był tu z zespołem - była to firma ochroniarska. Przynajmniej oficjalnie, bo nawet wtedy chodziły plotki, że prowadzą też drugą, nie do końca legalną działalność.

- Kurwa - zaklął Ray, przymykając od razy drzwi tak, by została jedynie wąziutka szparka. Sprawdzał drogi ucieczki. - Tien, słuchaj, jeśli się na czymś znam, to jest to przetrwanie. Przeżyłem ten Wietnam w dokach, spadłem z dachu, i jakoś jeszcze tu jestem. Ale teraz potrzebuję cię sprawnego i gotowego do akcji. Nie mogę cię niańczyć. Skup się, mówiłeś że mamy się dostać do małej Havany? Gdzie dokładnie?

- W centrum dzielnicy stoi kościółek, tam mamy się spotkać z szefem i resztą - odpowiedział Tien roztrzęsionym głosem. - Znów będą do nas strzelać? Widzisz tam kogoś?
Ray niewiele widział przez szparę w drzwiach, ale pamiętał mniej więcej rozkład okolicy z wczorajszego patrolu. Opcji było kilka. Główny (zachodni) wjazd z ulicy, który teraz blokowała ciężarówka ochrony nie wydawał się zachęcający. Można było spróbować wspiąć się na mur otaczający teren magazynowy, albo wspiąć się na same budynki i skacząc z dachu na dach łatwiej przeskoczyć nad murem. Wampirowi wydawało się też, że od północnej strony kompleksu była jeszcze jedna, mniejsza brama, ale nie było sposobu sprawdzić czy też nie jest zastawiona. Kolejnym pytaniem było w którą stronę uciekać: na południu i wschodzie czekała ich woda, na zachodzie było studio filmowe otoczone jeszcze wyższym niż magazyny murem i pewnie z dodatkową ochroną. Na północy wyspy znajdowały się jakieś stare, na wpół zrujnowane wille, w których często chronili się bezdomni, narkomani i członkowie gangów (a przynajmniej słyszał, że tak było w czasach gdy był tu z zespołem). Gdyby zaś próbowali się od razu wydostać z wyspy, były dwa mosty - wschodni prowadzący do handlowego North Pointu i zachodni prowadzący do Downtown. Którejkolwiek drogi by ostatecznie nie wybrali, bez samochodu czekała ich długa przebieżka, bo Mała Havana była praktycznie po drugiej stronie miasta.

- Dobra, Tien, posłuchaj, nie wiem gdzie Andrzej, więc się rozglądaj się za nim. Idziemy do tylnego wyjścia i spróbujemy przez mur dostać się do tamtych slumsów na północy. I tak wyglądamy już jak menele, więc się wpasujemy.
Ray pociągnął za sobą ciągle opierającego się towarzysza. Małe, przerdzewiałe drzwi ledwo trzymały się kupy, wystarczyło jedno kopnięcie, by zamek puścił.
- Droga wolna… chyba… - Ta część placu nie było oświetlona. - Dajesz, za tamten kontener na gruz. Już, już!

Hałas, którego źródłem były kopnięte drzwi, zwrócił uwagę.
- Tam jest jeszcze dwóch! Brać ich!
Członkowie grupy ochroniarskiej ruszyli w głąb terenu magazynowego. Jeden z nich puścił serię z empepiątki, ale kule przeleciały nad głowami uciekających wampirów, które pognały ile sił w nogach i zdołały ukryć się za kontenerem.
Ray chciał zaraz kontynuować ucieczkę w stronę muru, ale Tien go powstrzymał.
- Uważaj, patrz - wskazał na kilka uzbrojonych postaci, które właśnie otwierały północną bramę. - Próbują nas otoczyć. Jeśli teraz pobiegniemy, zauważą nas i otworzą ogień. Może lepiej ukryć się przy pomocy Niewidoczności i spróbować się wykraść, gdy nas miną? Nie wiem, obie opcje są ryzykowne… Ty zdecyduj.
Tien, mimo większego strażu w Sforze i ogólnego doświadczenia, pozostawił decyzję swojemu kompanowi. Mogło się to wydawać dziwne, ale młody Brujah zdążył już nie raz zauważyć, że Tien nie lubił podejmowania decyzji i przyjmowania odpowiedzialności. Nie to, żeby nie miał własnego zdania, ale ostatecznie zawsze wolał się zdać na osąd kogoś innego. Czasami było to użyteczne dla Sfory. Czasami zaś kłopotliwe… tak jak teraz.

- Schowamy się, ale nie tu! Wiedzą, że tutaj wbiegliśmy! - Ray rozglądał się rozpaczliwie za kryjówką. - Dalej, Tien, tędy, przez ten cień za tamtą kupę złomu! Mamy ciemne ubrania, może nie zauważą.
Ruszyli, tym razem cicho i powoli. Skrzynie ustawione jedna na drugiej rzucały cień, a ta część placu nie była do tego dobrze oświetlona. Napastnicy, kimkolwiek nie byli, krzyczeli do siebie i szukali ich, ale plan się powiódł. Obydwa wampiry zamarły w bezruchu pomiędzy zezłomowanymi elementami maszyn, starym wyposażeniem magazynu i kompletnie przerdzewiałym busem Volkswagena z lat sześćdziesiątych. “Make love, not war” kołatało się po głowie młodszego, gdzieś pomiędzy niemymi groźbami i obrażaniem matek tych niby-ochroniarzy.

Wreszcie Ray poczuł, że chwila jest odpowiednia i poprowadził Tiena, półbiegiem poprzez cienie. I udało się. Wydostali się z zasadzki. Teraz musieli jeszcze jakoś dostać się do swoich towarzyszy w Małej Havanie…
***
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172