Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-01-2019, 03:24   #1
 
DrStrachul's Avatar
 
Reputacja: 1 DrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputację
[Wraith: The Oblivion] Pieśni i tańce Śmierci

"Jeżeli jaki mężczyzna albo jaka kobieta będą wywoływać duchy albo wróżyć,
będą ukarani śmiercią. Kamieniami zabijecie ich. Sami ściągnęli śmierć na siebie."
Księga Kapłańska 20,27.

0.
W ciasnym wnętrzu unosił się przedziwny zapach. Mieszanka aromatycznych kadzideł i kwaśnego ludzkiego potu. Ten drugi niestety zaczynał dominować. Zebrany tłum trwał w transie od dobrych kilku godzin. Czarnoskóry starzec, który już wieki temu stracił wszystkie zęby, wybijał na bongosach ospały rytm. Żywot ostatniej ze świec dobiegał powoli końca. Zapadające powoli ciemności nie przeszkadzały nikomu ze stojących wokół, ani siedzącej pośrodku santeras. U jej stóp leżał obraz przedstawiający świętą Madonną. Po lewej i prawej stronie stały zaś posążki. Z jednej hebanowy Olodumare, a z drugiej kamienny Orunla.
Całości dopełniały leżące pod nim dwie ludzkie czaszki po których ściekała ofiarna krew.

Santeras kiwała się rytmicznie, mrucząc pod nosem słowa zaklęcia.

Z zewnątrz dobiegał gwar rozmów i ulicznego ruchu. Dokładnie o północy, dzwony pobliskiego kościoła ożyły. Przemierzający dzielnicę turyści potraktowali to jaką kolejna lokalną ciekawostkę. Miejscowi dokładnie wiedzieli, co to oznacza. Ci bardziej religijni, natychmiast wykonywali znak krzyża lub pluli za siebie.

Santeras zawyła niczym samotny wilk do księżyca. Uniosła ręce w górę. Podobnie uczynili wszyscy zebrani wokół niej.
- Tutu ma, ile tuto olodumare, ana tutu santa maria, totu ma ayuba. Tetelestai! - krzyknęła kobieta wstając z kolan.
- Tetelestai! - powtórzyli za nią zebrani ludzie.
- Tetelestai! - wykrzyknęło naraz tysiące demonów i zbłąkanych duchów i upiorów. Ich donośny głos rozbrzmiewał echem w każdym z kręgów piekielnych i we wszystkich zaświatach.

1.
To miasto tonie. Rok po roku, zapada się coraz głębiej i głębiej. Grzęźnie w oparach absurdu, nieposkromionej żądzy i duchowego chaosu. Rozpusta i głęboka wiara splecione w miłosnym uścisku, wirują w obłąkańczej synkopie trąbek, saksofonów i kosmicznych trzasków. Tuż obok nierozerwalne, pląsają ekstaza i terror. Radosny śmiech rozbrzmiewa, gdy pod niebiosa tryskają krwawe fontanny z gardeł ofiarnych kogutów.

Omi tuto, ana tutu, tut laroye, ile tuto olodumare ayuba bo wo ebe elese olodumare ayuba bai ye baye to nu. Brzęczą kolorowe paciorki, a dym z kadzideł wznosi się ponad chmury.

Wilgoć zżera fundamenty domów, a mrok plugawi dusze mieszkańców. Grzesznicy, turyści, święci i tubylcy mieszają się pośród bezlikiego tłumu wypełniającego ulice dniem i nocą. Bez wytchnienia pędzą przed siebie, na zatracenie, a każdy z nich pragnie łaski i zbawienia.

Witajcie kochani w mieście przeklętych.
Witajcie w Nowym Orleanie.

2.
Skrzyżowanie Franklin i Royal Street w dzielnicy Bywater na tyłach French Quater. To tu od ponad dwustu lat stał domu rodziny Dauterive. Niegdyś piękny i okazały przykuwał wzrok przechodniów, a u wielu budził zazdrość. Rezydencja była powodem do dumy i chluby dla całej familii. Zbudowana, niemalże w całości własnoręcznie, przez pierwszego członka rodziny, który przybył do Nowego Świata. Jean Paul Dauterive ze Starego Kraju uciekał w niesławie i hańbie. W nowej ojczyźnie odkupił grzechy wobec Boga i ludzi i szybko stał się szanowanym i cenionym obywatelem. Przez ponad sto lat rodzina Dauterive stanowiła elitę La Nouvelle-Orléans.
Z biegiem lat jednak członkowie rodu popadali w coraz większą pychę i megalomanię, a także degenerację, która coraz mocniej dotykała kolejne pokolenia.
Ludovik Dauterive, ostatni z rodu, umarł samotnie, opuszczony przez służbę i przyjaciół. Pogrążony w długach i osamotnieniu dokonał swych dni, zamknięty w małym pokoju na poddaszu.

Żaden z dłużników nie chciał przejąć domu o którym krążyły plotki, że jest przeklęty. Przez kilka lat stał pusty i niszczał coraz bardziej, podgryzany przez nieustępliwy ząb czasu. Miasto kilkukrotnie próbowało ożywić to miejsce, a to otwierając miejską czytelnię, a to podnajmując pomieszczenia za bardzo niski czynsz sklepikarzom. Żadna z inicjatyw nie przetrwała dłużej niż trzy miesiące.
Dziwny cień grozy opanował dom i nie było sposobu by się go pozbyć. Ludzie coraz bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że miejsce to jest przeklęte, choć nikt tak naprawdę nie potrafił powiedzieć dlaczego. Mówiono, co prawda o konszachtach rodu Dauterive z diabłem, o klątwie rzuconej przez starą cygankę, czy o tajemniczej chorobie która dręczyła rodzinę. Nikt jednak nie znał szczegółów.

W konsekwencji zapomniano o tym domu i omijano go szerokim łukiem. Rezydencja rodu Dauterive niszczała coraz bardziej z każdym miesiącem i rokiem. Niegdyś piękna i bogato zdobiona willa stała się w końcu domem dla wszelkiej maści ptactwa, psów, kotów i szczurów.

W ostatnich miesiącach sytuacja się odmienia. Grupa młodych wyrzutków postanowiła zamieszkać w porzuconej i bezpańskiej rezydencji. Żaden z nich nie znał historii tego domu, ani nic słyszał o czarnej legendzie krążącej wokół niego. Gdyby nawet ktoś ich ostrzegł, nie powstrzymałoby ich to przed osiedleniem się tu. Byli wszak bezdomnymi wyrzutkami i nie mieli lepszego miejsca.
Dość szybko udało im się stworzyć pozory i namiastkę prawdziwego domu. Poniszczone meble, znalezione na śmietniku, po drobnych naprawach stały się wyposażeniem i niemałą dumą nowych właścicieli domu stojącego na skrzyżowanie Franklin i Royal Street.

Niepisanym przywódcą grupy był Luis St.Patin, Wysoki i szczupły chłopak o niezwykle hipnotycznych oczach, zwany był przez przyjaciół Lu.
Jego prawą ręką i najlepszym przyjacielem był Nicolas Prévost. To on wpadł na pomysł, aby zamieszkać w opuszczonej willi.
Do grupy należeli także: Gruby Tio, syn dziwki i szamana Vodoun, Elena Lambert, najstarsza z całego grona, uzależniona od opiatów narkomanka, która niedawno pochowała córeczkę, milczące i ekscentryczne bliźnięta Ines i Roy, a od niedawna także Philomene St.Patin. młodsza siostra Luisa.

Grupa utrzymywała się z drobnych kradzieży, ulicznych występów i tajemniczych interesów Luisa, które przynosiły coraz większe zyski.

3.
Pierwsze promienie słońca przebiły się przez brudną od kurzu i ptasich odchodów szybę, padając wprost na twarz skacowanego Luisa. Chłopak jęknął, jakby ktoś przypalił mu stopy rozżarzonym żelazem. W głowie czuł nieprzyjemne pulsowanie, a pod powiekami dokuczliwy ból.
- Phi - jęknął w stronę siedzącej w kącie i pogrążonej w lekturze siostry - Skocz mi po kawę i jakiś Ibuprom. Umrę bez tego. Błagam.
Zakończył rzucając w stronę dziewczyny pięciodolarowy banknot.
Philomene’a wstała bez słowa i podniosła pieniądze. Nie chciało się jej nigdzie iść, ale perspektywa gorącej kawy dodała jej animuszu.

Na korytarzu minęła Grubego Tio, który ze Snickersem w jednej, a starą Nokią w drugiej ręce, mamrotał coś pod nosem.

Philomene’a zbiegła po schodach i już po chwili znalazła się na zagraconym dziedzińcu wewnętrznym willi. Od kilku tygodni Lu mówił, że posprzątają tutaj i zrobią sobie prawdziwe barbeque z hamburgerami, kiełbaskami i zimnym piwem. Na zapowiedziach niestety się skończyło.
Do kawiarni Flory miała zaledwie kilkadziesiąt metrów. Szła powoli ciesząc się słońcem i ciepłym wiatrem, który muskał jej twarz.
Gdy mijała ciasny zaułek w którym tutejsze chłopaki, często grali w kości, coś zwróciło jej uwagę. W pierwszej chwili nie bardzo wiedziała na co patrzeć, gdyż w uliczce nie było nikogo. Coś jednak kazało się jej zatrzymać i popatrzeć.
Na obdrapanej ścianie obok wyblakłego symbolu gangu “3-N-G”, widniał świeży tag, namalowany krwiście czerwoną farbą.
“I see you”
Philomene’a ku swemu zdziwieniu poczuła dreszcze na plecach. W tej samej chwili tuż obok jej stóp usłyszała ciche miauczenie. Schowany w dziurawym kartonie po bananach siedział mały czarny kotek z białymi łapkami i intensywnie wpatrywał się w dziewczynę.

4.
- Cześć Phi - przywitała ją gruba właścicielka kawiarenki. Flora była otyła murzynką o sympatycznej i pogodnej twarzy - Co podać?
- Dwie kawy i dwa croissant.
- Już się robi. Masz szczęście, bo właśnie skończyły się piec.
Flora ruszyła do lady, by zapakować.rogaliki do torby. W tym momencie do kawiarni wszedł wysoki elegancki mężczyzna. Jego strój i bijąca od niego aura kompletnie nie pasowały do tego miejsca, jak i okolicy. Mężczyzna zatrzymał się na środku lokalu i omiótł wszystkich i wszystko wokół uważnym spojrzeniem. Jego wzrok zatrzymał się przez dłuższą chwilę na Philomenie.
- Co jest stary? Zgubiłeś coś. - zagadał siedzący w kącie sali młody chłopak z dredami na głowie.
- Już znalazłem - odparł ledwo słyszalnym głosem mężczyzna, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 27-01-2019 o 03:36.
DrStrachul jest offline  
Stary 29-01-2019, 21:34   #2
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


3.

Brat naprawdę potrafił być czasem wielkim, rozpuszczonym dzieciakiem.

Właśnie grzebała się w arcyciekawym świecie „Był sobie raz na zawsze król”, gdy dobiegła ją prośba "umierającej łabędzicy Lu" o ratunek w postaci porcji kawy i przeciwbóla. Starszy brat leżał ze zbolałą miną i rozpaczliwie zasłaniał twarz przed światłem poranka.

No, rozpuszczony jak dziadowski bicz.

Philomene fuknęła w opadające na oczy pasmo włosów i udała rozzłoszczoną faktem, że brat wyrwał ją siłą ze świata fantazji. W gruncie rzeczy jednak nie miała zupełnie nic przeciwko spacerowi, a wizja ciepłych rogalików Flory przesądziła o sprawie.

Chwyciła banknot i ruszyła na ratunek Lu.

- Cześć, Tio! – powitała chłopaka ciepłym i rozmarzonym uśmiechem.

Myślami wciąż bardziej była wśród arturiańskich wypraw niż stąpała twardo po ziemi. Z resztą i bez książek była raczej ‘un petit oiseau bleu’ jak mawiał papa. I choć potrafiła stąpać twardo po ziemi, gdy zaistniała taka potrzeba to wolała raczej oddzielać się od rzeczywistości i całego tego ... życia. Nie lubiła czuć się źle. Zamiast tego albo odsuwała bolesne przejścia spuszczając na nie kurtynę, albo, gdy to się nie udawało, uciekała zostawiając kłopoty i smutki za sobą.

Teraz jednak lekko zbiegła ze schodów nucąc pod nosem i zeskakując z trzech ostatnich stopni wypadła na ciepłe promienie porannego słońca.

Niespodzianki były dwie. Jedna dobra, druga mniej.

Czarno-biały kociak sprawił, że twarz Philomene niemal rozbłysła szczęściem.
- Cześć, Węgielku. – dziewczyna swoim zwyczajem udowadniania światu, że kłopotów nie ma odwróciła się od napisu wywołującego dziwne ciarki na plecach - Co ty tu robisz?

Zwierzak był takim zaskoczeniem, że Phi aż przykucnęła z wolna wyciągając dłoń do puchatej kulki.

- Zgubiłeś się? Pewnie jesteś głodny, co? – nastolatka oddała pełne intensywności spojrzenie zwierzątka – To tak jak ja. Co powiesz na jakieś śniadanko, co? – przemawiała spokojnym tonem, wyciągając dłoń by podrapać kociaka za uchem. – Brzmi dobrze? No to chwilka.

Ostrożnie podniosła futrzaka i przytuliła ciepłe ciałko. Podrapała za uchem i pod bródką przypatrując się lśniącym ślepkom. W końcu jednak oderwała spojrzenie od nowopoznanego kompana i aż skrzywiła. Przed nią napis wciąż wybuchał krwistą czerwienią.

Philomena przesunęła za ucho opadające pasmo i spojrzała na Węgielka.
- To mi się nie podoba. Wcale. – skinęła do kotka w tajnym porozumieniu i z jakąś zaciętą miną. Rozejrzała się po okolicy. Odruchowo gładziła zwierzątko, przechodząc ostrożnie po rozbebeszonym podwórku. W końcu dostrzegła to czego szukała i zadowolona podreptała ze sporym odłamkiem do wzbudzającej mrowienie ściany...

Kilka chwil później


- No...– mruknęła otrzepując zakurzoną dłoń o udo, gdy skończyła mozolne skrobanie na murze dookoła napisu. Przyjrzała się krytycznie mini-dziełu - Tak lepiej...

Ruszyła do kawiarni Flory tuląc do siebie Węgielka, zostawiając za sobą napis:

"I would challenge you to a battle of wits, but I see you come unarmed!"

4.

Philomene przestąpiła niecierpliwie na sam zapach kawy i świeżych wypieków Flory. Zupełnie nie zwracała uwagi na to co działo się za jej plecami.

- Floro – zaczęła prosząco z melodyjnym luizjańskim zaśpiewem w głosie - czy nie znalazłoby się ciut-ciut śmietanki albo mleka dla nowego klienta? – wskazała na czarno-białe znalezisko piastowane pod pachą.

Uśmiechnęła się czarująco do właścicielki kawiarni:
– I może jakiś ibuprom dla Lu?

Dziewczyna przycupnęła na najbliższym krześle i ułożyła kociaka na kolanach. Dopiero wtedy potoczyła po okolicy i posłała chłopakowi z dreadami lekki uśmiech znad smoliście sterczących uszek.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 30-01-2019 o 10:35.
corax jest offline  
Stary 31-01-2019, 00:02   #3
 
DrStrachul's Avatar
 
Reputacja: 1 DrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputację
1.
- Wielkie dzięki siostra. Zajebista kawa. Tego mi było trzeba.
Luis stał przy brudnym oknie popijając gorący i ożywczy poranny napój bogów. Pod ścianą siedział Nicolas i scyzorykiem dłubał w paznokciach. Wyglądał na poddenerwowanego. Coś go męczyło i ewidentnie chciał dać temu upust. Z jakiś powodów nie potrafił zebrać się na odwagę Philomene’a obserwowała go kątem oka, jednocześnie trzymając nos w książce. Czuła, że między chłopakami coś się wydarzyło i była strasznie ciekawa co.
- Co to za pchlarza przytargałaś? - zapytał niespodziewanie Nicolas - Za mało tu robactwa mamy.
Węgielek prychnął złowrogo i przemknął pod kolanami dziewczyny i schował się za jej udem.
- Co się czepiasz? - warknął Luis - Daj małej spokój. Przygarnęła go, to niech ma. Nie bój się, nie zje cię.
Nicolas wstał i z nadętą miną z pokoju.
- Nosz kurwa! Gorzej niż baba - skomentował wyjście kumpla Luis.

2.
Dzień minął leniwie i ospale. Który to już z kolei taki dzień? Jeden podobny do drugiego. Brak rutyny i schematu, który nadawałby rytm kolejnym dniom, stawały się one lustrzanym odbiciem siebie. Wszyscy mieszkańcy willi Dauterive, gdzieś w głębi serca tęsknili z zwykłym domem i rutyną.

Wieczorem Luis i Nico wyszli na miasto załatwiać swoje interesy. Reszta ekipy także wyszła, aby pokręcić się po French Quarter i spróbować coś zarobić na własne potrzeby. Jedynie Elena została w swoim pokoju. Nie wychodziła z niego od kilku dni. Tio mówił, że widział jak zwędziła jednemu alfonsowi sporą grudę cracku. Elena była niby członkiem ich ekipy, ale funkcjonowała zupełnie gdzieś z boku.
Philomene’a podejrzewała, że Luisa i Elen musiało coś łączyć, ale bała się zapytać brata o konkrety.

3.
Wieczór był ciepły i pogodny. French Quarter jak zwykle tętniło życiem. Grupki turystów spacerowały wśród straganiarzy, mimów, żywych pomników i amatorskich kapel. Philomene’a, Tio i bliźnięta LeBas szli wolno Chartres Street kierując się w stronę Jackson Square. Aromat smażonych potraw mieszał się z zapachem wyperfumowanych damulek i wonią kadzideł.
Mijali właśnie sklep jubilerski, gdy Philomene’a poczuła na sobie czyjś wzrok. Rozejrzała się wokół i ku swemu zdziwieniu i niemałemu przerażeniu dostrzegła starca siedzącego pod ścianą. Przed mężczyzną leżała podziurawiony i wymięty melonik, do którego zbierał datki. W dłoni trzymał sękaty kostur obwieszony różnokolorowymi paciorkami. Jego mlecznobiałe, niewidzące oczy wpatrywały się w dziewczynę.
I SEE YOU
Wspomnienie krwawego graffiti ożyło w jej pamięci.
- Widzisz go? - mruknął idący obok Tio. Ruchem głowy grubasek pokazał wysokiego białego mężczyznę, który szedł przed nimi.
- Bierzemy go - rozkazał.
Jeszcze kilka tygodni temu na podobne słowa, Philomene’a zareagowałaby szczerym oburzeniem. Dzisiaj było już inaczej. Wiedziała co ma robić, aby ułatwić Tio robotę,
Zagadała mężczyznę proponując pyszną kolację w pobliskiej knajpce. Zachwalała menu i smak potraw i niezwykłe zdolności kucharza. W tym czasie Tio sprawną ręką opróżniał kieszenie mężczyzny.

- Lipa - skomentował po całej akcji Tio - Niecałe pięć dolarów, a tak to same karty.
- Trudno - wzruszyła ramionami Philomene’a - A wam jak poszło? - skierowała pytanie do bliźniąt LeBas. Ines i Roy w tym samym czasie operowali kilka metrów dalej. Ich łowy poszły zdecydowanie lepiej, o czym świadczyły szerokie uśmiech bliźniąt.
Ich ekscentryczny i niemalże gotycki wygląd i ubiór przyciągał wzrok turystów. Ułatwiało to odwrócenie uwagi, jak i samą kradzież.
- Cztery dychy - wyjawiła Ines zakrywają twarz czarnym woalem który zdobił jej mini cylinder.
- O! Widzisz! - Tio szturchnął Phi, łokciem w bok - Też powinnaś ubrać takie szmatki. To zwiększa zyski.
- Nie marudź -napomniał go Roy - Chodźmy coś zjeść. Stawiamy.

4.
Lodowata kropla spadła wprost na policzek Philomene. Zimny dreszcz wstrząsnął jej całym ciałem. Starła krople z policzka i otworzyła oczy. Odgłos rozbijającego się o szyby i parapet deszczu był tak głośny, że zagłuszał jej myśli. Spojrzała na pusty materac Luisa.
- Gdzie on się podział do cholery? - pomyślała.
Nie było go jak się kładła, ani teraz. To było do niego niepodobne. Zawsze starał się wracać na noc. A nawet jak tego nie robił, to starał się ją o tym uprzedzić.Dziewczyna miała złe przeczucia.
Już miała dzwonić do brata, gdy rozchodzący się z sąsiedniego pokoju aromat smażonych jajek i bekonu, przypomniał jej o głodzie.

- Chcesz? - zapytał Gruby Tio, widząc Phi stojącą w progu pokoju. Chłopak kończył właśnie smażyć jajecznicę na niewielkim żeliwnym piecyku.
- Jasne.
Chłopak rozłożył potrawę na dwa plastikowe talerze i jeden z nich podał Phi.

- Widziałeś Lu? - zapytała pakują do ust kolejną kęs sycącej potrawy.
- Nie, ale nie martw się. Wróci - odparł grubasek, obcierając usta wierzchem dłoni - Słyszałem wczoraj, jak chłopaki gadali o jakimś poważnej robocie.
- Jakiej robocie? - spytała.
Tio machnął lekceważąco ręką, jakby chciał powiedzieć “a kogo to obchodzi” Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął błyszczący wisiorek.
- Patrz co znalazłem na poddaszu - pochwalił się Tio - Musi być mega stary. Może uda mi wyciągnąć za niego parę stów. Jak myślisz?
Philomene’a przyjrzała się biżuterii. Faktycznie wyglądała na starą. Srebrny, okrągły medalik kołysał się na długim i solidnym łańcuszku, wykonanym z tego samego materiału. Pośrodku połyskiwał sporych rozmiarów zielony kamień. Szmaragd? Do około niego wygrawerowane były jakieś dziwne symbole.
- Widzę, że ci się podoba - skomentował uradowany Tio - Mogę ci go sprzedać, jak chcesz. Ile dajesz?
Te słowa wyrwały ją z zamyślenia. Kątem oka dostrzegła, jak Węgielek wylizuje resztki z jej talerza.
 
DrStrachul jest offline  
Stary 06-02-2019, 21:52   #4
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Phi dawno nie widziała takiej ładnej biżuterii. Większość błyskotek jakie oglądała ostatnio była wyrabiana pod turystów. Świecidełka, bransolety, cudne laleczki, wisiorki, pierścienie, kolczyki i inne ozdoby były maszynowymi wyrobami udającymi wyroby ręczne. Na tyle dobrymi, żeby przeszły inspekcję podekscytowanych turystów i na tyle tanimi, żeby móc na tym zarobić.

Wisior jaki trzymał przed nią Tio nie klasyfikował się ani tu ani tu.
Dziewczyna podeszła wyciągając dłoń. Zielony kamień ściągał spojrzenie.

- Nie mam kilku stów, Tio. – posmutniała nastolatka cofnęła palce nim zdążyła dotknąć naszyjnika – ale mogę Ci oddawać przez tydzień połowę swoich zarobków? - nagły pomysł rozjaśnił jej twarzyczkę.

– Idę dzisiaj na Touluse pośpiewać. Stokera dziś nie ma. – uśmiechała się zachęcająco do Tio. – Może znajdzie się coś jeszcze to mogę pomóc Ci to sprzedać. Wiesz, mogę być Twoją modelka biżuterii na przykład.

- To co? – chwyciła Węgielka i wtuliła w niego buzię tak, że zza czarnego futerka wystawały jedynie jej oczy. Mimowolnie głaskała kociaka. Miała nadzieję na dobicie targu bez udziału brata by móc się mu pochwalić gdy wróci w końcu.

Czekając na odpowiedź kolegi szperała w kieszeni za komórką. Telefon do brata był kolejną sprawą do załatwienia tego poranka.
 
corax jest offline  
Stary 08-02-2019, 23:03   #5
 
DrStrachul's Avatar
 
Reputacja: 1 DrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputację
1.
Tio nie był przekonany do wymiany, jaką proponowała mu dziewczyna. Nie był głupi i wiedział, że za wisior może skosić niezłą kasę w pierwszym lepszym lombardzie. Na wzmiankę o modelce, chłopak wyraźnie się ożywił.
- Moją modelką, mówisz? - powiedział, a na jego twarzy pojawił się lubieżny uśmiech.
- Przestań, natychmiast! - skarciła go Philomene’a.
- No co! Przecież sama zaproponowałaś - tłumaczył się - Nie masz się czego wstydzić. Ładna jesteś nawet bardzo ładna.
- Głupi jesteś Tio! - syknęła coraz bardziej rozzłoszczona.
- Wiele dziewczyn, robi takie rzeczy. Nie ma w tym nic złego. Nie martw się, nic nie powiem twojemu bratu.
- Pierdol się Tio! -warknęła wściekła. Czy wszyscy faceci muszą być tacy sami? - spytała się samą siebie - Cała krew odpływa im do fiutów i głupieją.
Odwróciła się na pięcie i wyszła. Wyjęła komórkę i wybrała numer brata.

2.
Luis był zły, że do niego zadzwoniła. Na szczęście była jego ukochaną siostrą i nie potrafił długo się na nią gniewać.
- Mówiłem ci przecież, że nie musisz się o mnie martwić - zaczął jej tłumaczyć po raz kolejny to samo - To moje miasto. Nic złego mi się tutaj nie stanie. Twój brat to ogarnięty chłopak i wie, co robi…
- Wiem Lu, ale tak długo nie dawałeś znaku życia, że zaczęłam mieć czarne myśli.
- Spoko siostra. Nic mi nie jest. Załatwiam interesy, żeby się nam lepiej żyło. Niedługo bym się odezwał.
- Trzeba było, to zrobić, to bym nie musiała się zamartwiać.
- Dobra, dobra… nie masz co się złościć. Nie mam czasu na pogawędki, więc słuchaj mnie uważnie.
- Słucham, słucham - od razu rozpoznała chłodny ton głosu brata. Zawsze, gdy tak mówił chodziło o jakieś poważne sprawy. Brzmiał wtedy jak dowódca szwadronu tuż przed ważną misją. Takim tonem mówił do niej, gdy chciał aby wykonała dla niego jakieś zadanie.
- Tak, sir! - odparła parodiując karnego szeregowca.
- Zbierz całą ekipę i o 23 pojawcie się przed klubem “Ghosthall” Na bramce będzie taki łysol z kaprawym okiem. Powołajcie się na mnie to was wpuści. Jasne?
- Tak, sir! O 23, klub “Ghosthall” i kaprawy łysol.
- Zuch dziewczyna. Trzymaj się i do zobaczenia.
- Pa Luis. Kocham cię!
- Ja ciebie też siostra.

3.
Luis był urodzonym przywódcą i liderem. Philomene’a dziękowała losowi za to. Bez tego trudno byłoby jej nakłonić znajomych do posłuszeństwa. Wpływ Luisa był na tyle silny, że wystarczyło tylko wspomnieć jego imię, aby nawet zaćpana Elena ogarnęła się na tyle, by o właściwej porze wyruszyć z całą resztą bandy do klubu.

“Ghosthall” nie należał do najpopularniejszych miejscówek w mieście. Omijali go zarówno turyści, jak i większość miejscowych. Klub mieścił się na Bienville Street, na tyłach najsłynniejszego cmentarza La Nouvelle-Orléans. Stary piętrowy budynek z zewnątrz nie tylko nie wyglądał, jak lokal rozrywkowy, ale ogólnie nie zachęcał do wejścia. Obdrapane ściany i odpadający płatami tynk zdobiły tę ruderę, niczym głębokie zmarszczki kurwę zmęczoną życiem. Tylko niewielki neon umieszczony nad wejściem, przypominał o tym, że znajduje się tutaj nocny klub.

O klubie krążyły różne plotki. A to, że jest to miejsce spotkań okultystów, wyznawców hoodoo i santeri, a to że to melina Mara Salvatrucha, albo bardziej niedorzeczne i niewiarygodne. Jak ta, że klub znajduje się na terenie starej kostnicy i straszą w nim duchy i upiory, albo że w piwnicy pochowane są ofiary seryjnego mordercy, Josepha Momfre’a, zwanego Katem z Nowego Orleanu
Jaka by nie była prawda, większość ludzi omijała klub.

Gdy Philomene’a i reszta ekipy dotarła na miejsce przed klubem stało tylko kilka osób. Zebrani w małe grupki, dyskutowali dość głośno i palili dziwnie śmierdzące papierosy. Zapach przypominał fetor palących się zwłok i zgniłej ziemi.
Na bramce faktycznie stał potężnie zbudowany łysy gość. Jego lewe oko pozbawione było źrenicy i całej zalane krwią.
- My od Lu. To znaczy od Luisa - Phi przedstawiła odważnie, całą grupę.
Kaprawy łysol wbity w za ciasny, pasiasty garnitur bez słowa otworzył drzwi do klubu.

Wnętrz klubu nie prezentowało się wcale lepiej niż jego front. Pomieszczenie wypełnione było meblami z połowy lat 80-tych, które mocno odczuły upływ czas. W powietrzu unosił się dziwny zapach, kojarzący się nieodmiennie ze świeżo wykopanym grobem. Z tego, co było widać niezbyt przeszkadzało to pląsającym po parkiecie i zebranym w ciasnych lożach bywalcom. Z głośników sączyły hipnotyzujące dźwięki nowoorleańskiego jazzu, zmiksowanego z pulsującym ambientowym bitem. Doprawdy iście transowa muzyka. Wibrujące dźwięki sprawiły, że cała ekipa w niezauważalny sposób dostosowała się do wibracji i kołysała się do rytmu.

- Tam jest Lu! - krzyknął Tio, wskazując palcem, lożę w kącie sali.
Luis nie siedział sam. Obok niego siedział Nicolas oraz przedziwny gość w czarnym cylindrze.
Philomene’a wraz z całą zbliżyła się do loży. Luis wstał i gestem dłoni zachęcił ich, aby usiedli.
- To właśnie oni. - zaczął Lu wskazując swoją ekipę - Moja siostra Philomene’a, ten gruby to Tio, to jest Elena, a tych dwoje, to bliźniaki Ines i Roy.
- Miło mi was poznać - przemówił mężczyzna - Jestem Aleksander Cimitière. Baron Aleksander Cimitière, ale możecie mi mówić po prostu Baronie.
Mężczyzna był wysoki i niezwykle chudy. Ubrany był smoliście czarny smoking, krwiście czerwoną kamizelkę i koszulę w biało-czarne pasy. Jego twarz zasłonięta była przez ściśle przylegającą maskę. Przedstawiała ona uśmiechniętą trupią czaszkę i świecącymi pustką oczodołami.
Baron palił grube i aromatyczne cygaro, ale nawet ono nie było w stanie zabić nieprzyjemnego zapachu rozkładającego się mięsa.
- Od dzisiaj będziecie dla mnie pracować - obwieścił Baron zaciągając się cygarem - Mam nadzieję, że nasza współpraca ułoży się pomyślnie i wszystkim przyniesie korzyści. Luis zapewniał mnie, że odważne i lojalne z was dzieciaki. Mam nadzieję, że tak właśnie jest i mnie nie zawiedziecie.
Luis uśmiechnął się niemrawo.
- No co jest? Nie cieszycie się? - zapytał przyjaciół - Pan Baron nam pomoże wyrwać się z biedy.
- Nie tylko wyrwać się z biedy, ale i wejść na szczyt. Wszystko zależy tylko od was, moi drodzy.
Baron uniósł dłoń i wskazał nią stół na którym leżały rozsypane drobne, czerwone pastylki, przypominające paciorki w różańcach, którymi posługiwali się santeras w swoich rytuałach.
- Częstujcie się - powiedział Baron - Każdy z moich ludzi musi spróbować towaru, którym będzie handlował. Musicie wiedzieć, jak zachwalać go klientom.
Phi, jak i reszta ekipy odniosła dziwne wrażenie, że uśmiech na masce Barona rozszerzył się.
 

Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 09-02-2019 o 21:49.
DrStrachul jest offline  
Stary 10-02-2019, 13:15   #6
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Nic w tym nie pasowało Phi.
Niemrawy uśmiech brata, otaczający ich zapach smrodu i zgnilizny.
Dziwny i przerażający Baron i jego dziwna maska.
I jeszcze te kolorowe pigułki.
Narkotyki?
Philomene nie mogła uwierzyć w to, że jej brat celowo wkręcał ich wszystkich w handel narkotykami.
Powiodła wzrokiem po reszcie ekipy i na koniec skoncentrowała wzrok na bracie i Nicolasie.
Nie rwała się do ‘próbowania’. Widziała co narkotyki robią z Eleną.
Wręcz przeciwnie - chciała stąd wyjść.
Zabrać Lu i wyjść, szybko.
Nie chciała iść na szczyty w ten sposób. Nie chciała by Lu szedł tą drogą.
Gorączkowo myślała jak szybko zniknąć z tego miejsca.
Tio nieśmiało sięgnął po pigułkę. Przez chwilę ważył ją w dłoni. Spojrzał na kompanów i uśmiechnął się nieśmiało. Rzucił pastylkę w powietrze i połknął niczym pelikan swą zdobycz. Za jego przykładem poszła Elena. Bez większych ceregieli złapała tabletkę i wsadziła ją do ust. Inez i Roy rzucili Phi wymowne spojrzenie. Tak, jak ona nie bardzo byli chętni, by zagłębiać się w narkotyczny światek. Czekali na jej decyzję.

Nastolatka czuła jak wali jej serce a ręce pocą ze zdenerwowania.
Powoli ruszyła by wziąć jeden z koralików ale zatrzymała się wpół kroku.

- Doceniam chęć pomocy, Baronie, ale nie mogę… - zaczęła koślawo. Spojrzała na brata przepraszająco - Narkotyki są niebezpieczne. Nie mogę… - odsunęła się od stołu, chowając dłonie za siebie jak małe dziecko. - Lu… - ostatnie słowo było prośbą do starszego brata. Czuła zimne kropelki potu spływające po plecach.

Baron wbił wzrok w dziewczynę. Jego spojrzenie przeszywało ją na wylot. Było zimne, lepkie i nieprzyjemne. Phi otrząsnęła się ze wstrętem.
- Moja gwiazda - wyszeptał. Phi zdawało się, że tylko ona słyszy słowa Barona.
Kątem oka obserwowała brata. Jego oblicze pełne było agresji, niechęci i złości.
- Co z tobą, Phi? - zapytał.
- Zostaw - Baron uniósł dłoń - Ona jest wyjątkowa. Urodzona pod specjalną gwiazdą. Nasza umowa pozostaje w mocy.
Myśli dziewczyny wypełniły niewypowiedziane pytania. Umowa? Czego dotyczyła? Czemu Lu jest taki zły na nią. Narkotyki są złe..
W tym czasie Tio i Elena odpłynęli. Ich ciała opadły na odrapane skórzaną kanapę. Wyglądali, jakby ktoś odciął im dopływ tlenu. Sinieli z każdą chwilą, ale na ich twarzach gościł coraz szerszy uśmiech.
- Powstańcie, moje dzieci - rzekł Baron. Jak na komendę, Tio i Elena wstali. Zapada cisza. Trwała dobrych kilka sekund.
- Ruszajcie i głoście światu dobrą nowinę - rzekł Baron. Tio i Elena zgarnęli ze stołu garść tabletek i bez słowa wyszli z klubu.

Phi była przerażona. Nie rozumiała nic z tego co się działo. Przesunęła się na siedzisku bliżej bliźniaków by w ich towarzystwie poszukać jakiegokolwiek oparcia.
- Lu, chodźmy stąd - poprosiła brata nie bacząc już na Barona. Nie chciała na niego spoglądać. Jego tam nie było, jej nie było w tym miejscu. Panicznie wypychała zaistniałe okoliczności. Nie była żadną gwiazdą. Zwłaszcza tego...tego…
- Lu, Nicolas, proszę. - obejrzała się za Tio i Eleną. Czy ktoś ich zatrzymywał? Czy byli bezpieczni? Nie wyglądali dobrze. Pociągnęła bliźniaki wstając za stolikiem i szykując się do wyjścia.

Inez i Roy wstali. Oboje jednocześnie plunęli na stół na którym leżały krwistoczerwone pigułki. Gdy ich ślina padła na czerwone koraliki, wyparowała niczym kropla wody rzucona na rozgrzaną patelnię.
- Siad! - syknął Baron i para bliźniaków, jak rażona prądem legła na kanapię. Phi czuła, że toczy walkę. Pojedynek nie tylko o siebie, ale i o swoich przyjaciół. Jej brat pozostał niewzruszony. On już wybrał. Nie pomoże im. Baron był jego pracodawcą i Lu nie zamierzał odrzucać szansy, którą dawał mu los.

- Inez! Roy! Wstańcie. Idziemy - Philomene szarpnęła najpierw dziewczynę potem jej brata. Serce jej się krajało gdy spoglądała na Luisa. Nie wierzyła, że naprawdę wybrał tę drogę. Paradoksalnie zrozumienie cięło ją jak nożem, ale dodawało sił do walki. - Musimy stąd wyjść - szepnęła do Inez, pochylając się do dziewczyny.

- Nie możesz nas tutaj zatrzymać siłą! - pisnęła w dzikiej panice do zamaskowanego mężczyzny. Wysuwała się przy tym z loży wciąż nie puszczając rąk dwójki przyjaciół. - Nie masz prawa ich krzywdzić. Nie chcemy mieć nic wspólnego z narkotykami!

- Moja gwiazda - syknął Baron - Ruszaj. Rozkwitaj! Świeć dla mnie i dla nas wszystkich. Niech twój blask nas prowadzi. Moja gwiazda.
Phi wstała z miejsca i ruszyła ku wyjściu z jakąś nieznaną jej dotąd desperacją. Za sobą słyszała złorzeczenia Lu. Jej brat był wściekły, że popsuła mu dobijanie targu. Ją jednak przepełniała duma, że zdołała uciec z tego śmierdzącego śmiercią i rozkładem klubu. Gdy znaleźli się na zewnątrz, Roy uściskał ją mocno.
- Dziękuję - wyszeptał jej na ucho - Uratowałaś nas. To jeden z przeklętych. Dziękuję.

- Przeklętych? - Phi wtuliła się w chłopaka i przez chwilę nie odsuwała się od bliźniaka. Nogi miała jak z waty i cała się trzęsła. Zaciśnięte nerwowo zęby ledwo pozwalały wycedzić parę słów. Jej braciszek… Zamrugała raptownie czując łzy pod powiekami - Chodźmy stąd. Szybko. Opowiesz po drodze do domu.
Nie chciała pozostawać w okolicach klubu ani chwili dłużej.

Po drodze do domu

- Przeklęci, to żywe trupy. Ci, którzy wyrwali się ze szponów Śmierci i nadal chodzą po tej ziemi. - wyjaśniał Roy - Żywią się energią i emocjami żywych. Niewolą ich. Twój brat zawarł z nim pakt. Już jest stracony.
- Chyba już nie mamy domu - szepnęła Inez.
- Racja - przytaknął jej brat - Ten dom jest Luisa, nic tam po nas. Musimy szukać innego miejsca.

- Jak to stracony? Jaki pakt? A co z Tio? Co z Elen? Nicolasem? Nie możemy ich przecież tak zostawić! O co mu mogło chodzić z tą gwiazdą? Czemu mnie tak nazywał? - Phi otrząsnęła się ponownie na samo wspomnienie przeżyć ostatnich chwil - W domu został Węgielek. Muszę go zabrać.

- Oni są już straceni. Wybrali. - odpowiedziała Inez.
- Niby tak - Roy miał niepewną minę. Targały nim mieszane emocje. - My byśmy też byli, gdyby nie Phi. Tylko ona miała siłę, by przeciwstawić się temu przeklętemu.
- I co z tego? Ich problem - Inez nie ustępowała.
- To nasi przyjaciele. Do tej pory nas nie zawiedli.
- Chuj z tym - syknęła Inez
Phi pierwszy raz była świadkiem, jak bliźniaki się ze sobą nie zgadzały.
- Wybacz Phi - rzekł Roy - Moja siostra…
- Jest samolubna. To chcesz powiedzieć. Pierdol się Roy. Od dawna wiedziałam, że tak ślicznotka miesza ci w głowie. Rób co chcesz. Ja się zmywam.
Inez obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.

Philomene nie dowierzała temu co się dzieje.
Odruchowo uszczypnęła się, w przekonaniu, że to wszystko to jakiś zły sen.
Spojrzała na Roya osłupiała i wciąż w stanie szoku.
- Co? - zapytała inteligentnie stojącego obok chłopaka. - Jak to ona się zmywa? Ty też…? Co z resztą? Tak po prostu ich zostawimy?
Mieszanina szoku z przeogromnym rozczarowaniem odmalowała się na twarzy dziewczyny.

Roy obracał głową to w lewo, to w prawo, jakby był kibicem na meczu tenisowy. Nie mógł się zdecydować za kim ma iść.
- Ja się nie zmywam. Ja nie zostawiam przyjaciół - odparł hardo - Inez ma jednak rację. Nasz dom już nie istnieje. To dom Luisa. Luisa i tego przeklętego. Chodźmy za nią - wskazał głową Inez - Musimy trzymać się razem.

- Wiedzieliście, że to przeklęci? - spytała Phi ruszając obok Roya nieco pocieszona. Trzymała się blisko chłopaka, nie chcąc zostać samą. - Po zapachu? Czy jak?

- Gdy powiedziałaś Ghosthall już mieliśmy złe przeczucia. To złe miejsce. Bardzo złe. Przeklęci upodobali sobie ten klub. Leży obok cmentarza. Blisko ich domu. Rozkład i fetor gnijącego mięsa tylko potwierdziła nasze przypuszczenia. Było jednak już za późno. Przekroczyliśmy próg domu Diabła. Byliśmy już w jego mocy. Tylko ty pozostałaś wolna. Masz wielką siłę ducha. Jesteś wyjątkowa.

- Roy… - Phi złapała towarzysza za ramię wstrzymując jego krok - ...obiecasz mi coś?
- Co?
- Że następnym razem podzielisz się… podzielicie się przeczuciami? - Phi głośno przełknęła - Nie chcę iść w ciemno do domu Diabła po raz kolejny. Wy chyba też nie. - Dziewczyna dokończyła napiętym szeptem.

- Nie będzie następnego razu - warknęła Inez z którą niemal zrównali się krokiem - Twój brat, Nicolas i reszta bandy jest już stracona. Ten Baron ma już ich dusza w swoich szponach.
- Inez, proszę cię…
- Co proszę. Doskonale wiesz, że to prawda. Przeklęty rzucił na nich urok.
- Każdy urok można złamać - oponował Roy.
- Każdy, ale nie ten. Kogo chcesz zabić? Kogo?
- Nikogo. - zaprzeczył Roy,
- No właśnie. Nikogo. Zatem przestań się łudzić, że ich uratujesz. Bez ofiary im nie pomożesz. Dobrze o tym wiesz.

- Inez, przestań! - krzyknęła Phi zaciskając pięści i usta w cienką linię - Mówisz o Lu, o Nicolasie a nie o kawałku steku! - głos dziewczyny się trząsł - Chciałabyś, żeby na tobie też tak łatwo postawiono kreskę? Wolałabyś, żebym tak właśnie zrobiła w tym klubie? Jakbyś się czuła, gdyby chodziło o Roya? Co?
Głos nastolatki się załamał i dziewczyna się rozszlochała zasłaniając twarz dłońmi.

- Phi jestem ci wdzięczna za pomoc. - rzekła niespodziewanie łagodnie Inez - Naprawdę. I nie obawiaj się spłacę swój dług. Jesteśmy ci to winni. Wyrwałaś nas ze szponów Diabła. Reszta jest już stracona. Wybrali. Rozumiesz, wybrali. Uratować ich może tylko ofiara z ludzkiej krwi. Jesteś na to gotowa? Bo ja nie.

- Jaka ofiara? O czym ty mówisz? - Phi spojrzała na Inez zamglonymi od łez oczyma.
- Przeklęci, to drapieżnicy. Łakną krwi. Ludzkiej krwi. Aby wyrwać kogoś spod ich władzy, trzeba poświęcić inne ludzkie życie. Rozumiesz? - zaczęła wyjaśniać Inez. Jej głos był piskliwy. Naprawdę przerażony. - Ja wiem, że dla ciebie wychowanej w bogatej rodzinie Santeria, to bujda. Uwierz mi jednak, że to najszczersza prawda. Widziałaś, co się działo w klubie. Uwierz mi, to nawet nie była przygrywka. Lepiej będzie, jak zapomnisz o Nicolasie, Tio i swoim bracie.
- Inez…. - próbował oponować jej brat.
- Co nie ma racji? Dobrze wiesz, że tak.
Philomene pokręciła głową.
- Nie umiem ich tak po prostu skreślić. Nie potrafię. To moja jedyna rodzina, tak jak wy. Musi być sposób. Musi. - zamilkła z jakimś uporem. Opcję podaną przez bliźniaczkę po prostu nie zaakceptowała. Odsunęła jak wszystko co było niewygodne. Otarła łzy z policzków. - Dokąd idziemy? Nie będą nas szukać?
- Właśnie! Dokąd idziesz? - powtórzył Roy
- Przed siebie. Z dala od tego kurewskiego diabła. - odparła Inez - Phi, nie ma innych sposobów. Uwierz mi. Na tym polega cała tragedia. Oni i tak nami rządzą. Rozumiesz? Nawet jak nie czujesz ich łap na karku, to i tak oni rządzą tym miastem i światem. To jednak nie znaczy, że musisz im od razu sprzedawać duszę. Lu, zapewne chciał dobrze. Nie mam mu nic za złe. Wpierdolił się jednak w bagno i krzyżyk na drogę. Wybacz…
- Inez, kurwa, serio tak myślisz?
- Serio! -zapewniła Inez.
- A pamiętasz, co Luis dla nas zrobił? Pamiętasz?
- Tak - przyznała ze smutkiem w głosie - ale to było co innego, Co innego.

- Co zrobił Luis? - dopytywała Phi idąc pomiędzy bliźniakami i patrząc to na jedno to na drugie.
- Pomógł nam. Wykupił nas. Był taki alfons… - zaczął Roy
- Zamknij się Roy - syknęła Inez, uderzając brata łokciem w bok - Kurwa! Kurwa! To nie ma żadnego znaczenia.
- Dobrze wiesz, ze ma.
- Kurwa! - po raz kolejny przeklęła Inez - Wiecie, że nie mamy żadnych szans. Zastanówcie się nad tym. Ten pierdolony Baron zapewnia ma pod sobą całą dzielnicę. Rozumiecie? A my kurwa, co?

- Nie wiem, co. - przyznała Philomene - Ale skoro wy znacie się na tych sprawach, to może wiecie, kto mógłby nam pomóc? Albo gdzie można ewentualnie poszukać pomocy? - optymistyczne tony powoli wracały w wypowiedziach dziewczyny. Odzyskiwała rezon. Z pewnością znajdzie sposób na wyrwanie Luisa z łap przeklętego. - Skoro to jest Diabeł to może jest jakiś Anioł? - stwierdziła naiwnie chociaż z całym przekonaniem o istniejącej we wszechświecie równowadze.

- Nie ma żadnych Aniołów syknęła Inez - Żyjemy w piekle i tyle. Wszędzie…
- ...diabły - dokończył jej brat - I chuj z nimi! Pytanie czy chcemy z nimi walczyć? Chcemy? - spojrzał najpierw na siostrę, potem na Philomene.

- Nie wierzę, żeby nie było dobra - Phi wydęła usta - Musi istnieć. - uparła się niemal jak Inez przed chwilą - Po prostu musi. I tak. Chcemy. Ja chcę. I chcę mieć was obok. Nie chcę by się wam stało coś złego. - przytuliła oboje jednocześnie a po chwili odsunęła raptownie.
- Mam propozycję. Chodźmy do schroniska na Rampart Street. Na dzisiejszą noc. Jest późno. Dadzą coś do żarcia i prześpimy się w czystych łóżkach. A rano zaczniemy… no… szukać sposobów na walkę z Diabłem. - zachęcający uśmiech rozjaśnił zapłakaną buzię dziewczyny. - Zgoda?
 

Ostatnio edytowane przez corax : 27-02-2019 o 13:50.
corax jest offline  
Stary 14-02-2019, 00:48   #7
 
DrStrachul's Avatar
 
Reputacja: 1 DrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputację
1.
Czternaście nieodebranych. Philomene’a. już dawno wyciszyła dźwięki w swoim telefonie. Lusi wydzwaniał do niej od dobrych kilkudziesięciu minut. Wpatrywała się w listę połączeń i zastanawiała się co zrobić. Tej nocy nie chciała rozmawiać z bratem. To było jasne. Tylko wcześniej, czy później będzie musiała się z nim rozmówić. Co mu powiedzieć? Zawiodła go. Wiedziała, że chciał dobrze. Tylko co z tego. Był od niej starszy, ale to nie znaczy wcale, że mądrzejszy. Do tej pory się nią opiekował, pomagał i wyciągał z tarapatów. A teraz?

Co się właściwie stało?

Philomene’a. po raz kolejny analizowała wydarzenia z “Ghosthall”. To co się tam wydarzyło było jednocześnie przerażające i tak bardzo absurdalne. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko miało naprawdę miejsce.
Obskurny klub. Zamaskowany i śmierdzący trupim mięsem koleś i narkotyki na deser.

Co wstąpiło w Luisa, że zdecydował się na tak desperacki krok?

Handel dragami stanowił niewątpliwie kuszące źródło zysków. Tylko mieli przecież tyle innych opcji. Nie żyło im się źle. Znała wielu, którzy mieli dużo gorzej.

Pytania kołowały się w jej głowie. Telefon po raz kolejny tej nocy zaczął wibrować. Luis nie odpuszczał. Nie było sensu dalej tego wszystkiego drążyć.Phi wyłączyła telefon i spróbowała zasnąć.

2.
Lepkie powietrze otaczała ją zewsząd i niemal wnikało pod skórę. Czuła się brudna, skalana i naznaczona.. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś na nią patrzy. Powiewy gorącego powietrza pojawiające się raz po raz, przypominały oddech obleśnego starca. Wokół panował półmrok. Otaczający ją świat skąpany był w mleczno szarej poświacie. Wyprane z kolorów i barw przedmioty nie przypominały znanych jej kształtów. Coś co wyglądało jak stół i cztery krzesła, przypominało bardziej przyczajone do skoku drapieżniki niż zwykłe meble.

Gdzieś obok przemykały na wpół wyraźne postacie. Ilekroć próbowała skupić na nich swój wzrok, rozpływały się w szaroburej mgle.

Drażniący szum przewiercał się przez jej mózg. Jednostajny, monotonny pomruk przypominał wycie zepsutej klimatyzacji lub odkurzacza. Gdzieś spomiędzy fałd męczącego dźwięku, dało się wyłowić pojedyncze słowa. Słowa, które znała. Słowa, które już gdzieś słyszała. Słowa, które wwiercały się w jej mózg jeszcze bardziej boleśnie niż jednostajne pomruki wiatru.

Moja gwiazda.
Prowadź nas, moja gwiazdo.


3.
Pobudka w schronisku była równie nieprzyjemna, jak jej sen. Skronie pulsowały jej potwornym bólem. Teraz doskonale rozumiała, co musiał czuć jej brat budząc się na kacu.
- Kawy - jęknęła widząc znajomą twarz Roya - Kawy i ibuprom
- Kawa jest tylko zbożowa - odparł chłopak podając się styropianowy kubek z parująca zawartością. Na drugiej wyciągniętej dłoni, leżała mała biała pigułka. Budziła ona nieprzyjemne uczucia i wspomnienia.
- Zły sen? - usłyszała za sobą głos Inez - Nie ma co się mazgaić. Łykaj prochy i się zbieramy. Nie ma czasu, mamy umówione spotkanie.

4.
Dom pod numerem 23 przy Chartres Street wyglądał, jak wyjęty z innego świata. Nawet jak na standardy French Quarter, stanowił nie lada osobliwość. Bardziej przypominał scenografię do psychodelicznej wersji “Alicji w krainie czarów” niż dom w centrum Nowego Orleanu. Kręcone, spiralne kolumny podtrzymujące zarośnięty dziką roślinnością balkon, drzwi rodem ze średniowiecznego zamku z kołatkami w kształcie gargulczych pysków, frontowa ścian pomalowana w najbardziej oczojebny odcień różu, jaki Phi widziała w życiu i wiszący na jednym haku obdrapany metalowy szyld z napisem “Gellert Grindelwald - wróżbita, medium i czarnoksiężnik koncesjonowany” Tak prezentował się budynek przed którym stali.
- To jakiś żart? - zapytała z największym możliwym sarkazmem Philomene’a.
- Nie oceniaj książki po okładce - skomentował Roy - Ajani nam pomoże.
- Ajani? A nie Gellert? - spytała wskazując kołyszący się na wietrze szyld.
- Nie marudź tylko wchodź.

Przed drzwiami siedział ubrany w pasiasty, czarno-biały smoking karzeł o twarzy niemowlaka. Na widok wchodzącej trójki uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd lśniący, złotych zębów.
- Ajani ma klienta - poinformował.
- Nie szkodzi - Roy machnął ręką na powitanie - Poczekamy.

Kolejne półgodziny spędzili w wąskim holu, który pachniał marihuaną i olejkiem kokosowym.
- Do zobaczenia za tydzień moja droga - rosły murzyn z obnażoną klatą, żegnał się z wytworną blondynką. Jej strój i maniery bardziej pasowały do Beverly Hills niż do tej czarnoksięskiej meliny.
- Joł ziomuś - krzyknął na widok Roya - Co cię do mnie sprowadza?? Dawno się żeśmy nie widzieli. Wchodźcie zapraszam.
Przekraczając próg gabinetu czarnoksiężnika Gellerta, Phi liczyła na kolejny pokaz psychodelicznego kiczu i newage'owej mody. Nie zawiodła się. Ściany ozdobione były afrykańskimi maskami i donicami z paprocią. Pod sufitem kręcił się wolno wiatrak z szerokimi łopatami, które wymalowane były w jakieś pokręcone symbole. Podłogę zdobił gruby perski dywan, który nosił ślady licznych imprez, libacji, a pewnie i orgii. Jedynymi meblami w pomieszczeniu była pompowana kanapa, cztery duże pufy w których bez trudu można było utonąć i mały hebanowy stoliczek na którym leżały rozrzucone karty tarota.
- Siadajcie. Czujcie się jak u siebie - rzekł czarnoksiężnik kierując te słowa głównie do Philomene’y.
Roy i Inez opadli na wielgachne pufy i z lekkim, drwiącym uśmieszkiem spoglądali na zdezorientowaną przyjaciółkę.
Phi również zajęła miejsce i rozglądając się wokół zdołała tylko wybąkać:
- Niezłe mieszkanko.
- Dzięki siostro - odparł Ajani. - Gadaj Roy z czym przychodzisz. Nie ma za dużo czasu. Mam zaraz następną klientkę.
Roy przeciągnął dłonią po bladej twarzy, którą zdobił jak zwykle gotycki makijaż i powiedział cicho:
- Chyba podpadliśmy Przeklętemu…

Roy na zmianę Inez opowiedzieli o wydarzeniach wczorajszej nocy. Phi tylko przytakiwała ich słowom.
- Co tu dużo gadać. Macie przejebane - odparł Ajani wyrzucając ręce w górę, jakby zaraz miał wystąpić w rapowym klipie.
- Tyle to i ja wiem bez ciebie - odciął się Roy.
- Mogę wam sprzedać amulety ochronne.
- Pierdol się. Wiesz? Myślałem, że nam pomożesz.
- Spoko ziom. Nie sraj żarem. Chciałem tylko atmosferę rozluźnić. Ja się na tych trupiszczach nie znam. Robię w magyi, ale od nich trzymam się z dala. Za to znam kogoś, kto może wam pomóc. Padre Cacador. Księżulo, a właściwie były księżulo bo go wyrzucili z kościoła z herezję. On pewnie powie wam inną historię, ale mniejsza o to. Padre zna się na trupiszczach, jak mało kto.
- To gdzie go znajdziemy? - zapytał od razu Roy.
- Problem w tym, że od dawna nikt go nie widział.
- Toś nam kurwa pomógł.
- Spoko ziom. Co ty taki nerwowy? Widzę, że ten truposz nieźle ci stracha napędził. Jest taki jeden, co to kiedyś z padre współpracował. Wołają na niego Grasselli. to prywatny detektyw. On coś może wiedzieć o Padre. Tylko nie liczcie, że wam coś powie za darmo. Kilka stów wam się przyda. Słyszałem, że gość ostatnio cienko przędzie.
Roy chciał coś powiedzieć, ale Philomene’a w tym momencie w stosie kart rozrzuconych na stole dostrzegła jedną, która ją mocno zainteresowała.
- Co to za karta? Co ona oznacza? - zapytała wskazując palce.
Ajani sięgnął po kartę i obrócił ją kilka razy w dłoni. Przedstawiała nagą kobietę, nalewającą wodę z dwóch dzbanów. Woda z jednego spływała do strumienia, z drugiego – w ziemię. Nad jej głową widać było rozgwieżdżone niebo, przez co wydawało się, że ona sama zanurza się wśród gwiazd.
Ajani spojrzał w oczy Phi, potem znowu na kartę i znowu na Phi.
- W Tarocie nie ma prostych odpowiedzi, moja droga. Musiałbym....
Gospodarz nie dokończył odpowiedzi, gdyż do pokoju wszedł karzeł w pasiastym smokingu.
- Mistrzu, mademoiselle Lambert właśnie przyszła.
- Wybaczcie ziomki, ale musimy tutaj przerwać. Klientka nie może czekać. Jakby coś to możemy się wieczorem spotkać w “Endymionie”

5.
Gdy znaleźli się na ulicy w głowach całej trójki aż kipiało. Od pytań, wątpliwości i oparów marihuany.
- I co teraz? -zapytała Inez - Szukamy tego ojczulka?
Nikt jej nie odpowiedział, gdyż komórka Phi znowu dała o sobie znać. Luis po raz kolejny próbował się połączyć z siostrą.
 

Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 14-02-2019 o 22:12.
DrStrachul jest offline  
Stary 27-02-2019, 11:36   #8
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Phi zamigotała do bliźniaków, wskazując telefon.
Przełknęła wielką grudę jaka nagle urosła jej w gardle.
Żołądek miała spięty, a na skórze pojawiła się gęsia skórka.
Bała się brata?

- Hallo, Luis. Jesteś cały? - mimo strachu i nerwów troska o Luisa przeważała. Troska i poczucie winy. Naprawdę nie mogła nic zrobić wczoraj? Z ciężkim sercem nasłuchiwała odpowiedzi. Mimo nawiązywania połączenia, wpatrywała się w umalowane oblicza Inez i Roya. I choć oboje spoglądali z niepokojem, to kontakt wzrokowy pomógł się jej skupić.

- Nareszcie! - niemal zapiszczał z radości Luis - Co ty, dziewczyno, wyprawiasz? Martwiłem się o ciebie. Wracaj do domu.

Głos Luisa był spokojny, ale Philomena czuła się tak jakby rozmawiała z hipnotyzującą ją kobrą.

- Wrócę jak tylko będę mogła. - Phi odpowiedziała wymijająco, by ostatecznie zmienić ton na pojednawczy i proszący - Braciszku, jaką ty masz umowę z tym… Przeklętym? Dlaczego zdecydowałeś się zawierać z nim jakiekolwiek umowy? Rodzicom serca by pękły. - głos nastolatki się załamał a palce zbielały od zaciskania na telefonie.

- Z przeklętym? O czym ty gadasz, Phi? Z resztą to nie jest rozmowa na telefon. Wracaj to pogadamy.

- Ten Baron. To trup, nieumarły, chcący krwi. - brnęła dziewczyna przysuwając się do dwójki gotów - On chce twojej krwi. Nie wiem co ci zrobił, ani co zrobił Tio czy Elenie. Ale wiem, że na pewno nie zgodziłeś się na cokolwiek ci zaoferował z własnej woli. - Philomene mówiła z pełnym przeświadczeniem - Luis… - a jednak głos się jej załamał - … kocham cię, braciszku.
- Siostra, co ty bredzisz? Powtarzam, wracaj do domu. Pamiętaj, że jestem za ciebie odpowiedzialny.
- A ja za Ciebie. I znajdę sposób, żeby Cię uratować, Lu. Nie zostawię cię samego. Obiecuję. Tylko nie poddawaj się temu trupowi.

- Siostra, powtarzam wracaj. Wiesz, że i tak cię znajdę. Tylko wtedy nie będę już tak wyrozumiały.

- Nie poddawaj się mu, Lu. Ja znajdę sposób.

Napływające łzy i groźba czająca się w głosie Luisa sprawiły, że Phi zakończyła rozmowę. Rzuciła się w objęcia Roya i Inez, szukając u nich pocieszenia.

***


- Co dalej? - ton Inez był jak zwykle twardy i trzeźwy. Phi zaczynała powoli jej tego zazdrościć. Takiej nieustępliwej pewności siebie i braku wątpliwości. Do tej pory jakoś tego nie widziała w dziewczynie. Ale może dlatego, że nie były ze sobą blisko? Teraz to brutalne poczucie rzeczywistości jakoś zakotwiczało i naiwną nastolatkę.

- Musimy poszukać tego detektywa. Jedyny problem w tych kilku setkach… Ja mam ledwo kilka dolarów. - Phi przyznała z rozbrajającą naiwnością.

- Trzeba znaleźć inny sposób na kolesia i tyle. - Roy spojrzał na siostrę pytająco, stojąc blisko Philomene.
- Masz jakiś plan?
Inez otwierała usta do odpowiedzi, gdy Phi wcisnęła obojgu pod nos swój telefon:
- O jest tutaj jakiś Luigi Grasselli. Biuro przy Union Street. Podobno otwarte całą dobę. Idziemy sprawdzić?
Wyprawa do siedziby detektywa zaowocowała garścią przemyśleń Phi, plotkami, gdzie można spróbować znaleźć Luigiego oraz kolejną słowną przepychanką między rodzeństwem. Biuro samo w sobie nie do końca odpowiadało wyobrażeniom dziewczyny. Nie miało w sobie nic z nowoczesnych wnętrz z seriali telewizyjnych. Nie było też żadnej recepcji bo samo biuro znajdowało się w piwnicy budynku. Wnętrze wyglądało jakby nie było sprzątane od czasu Katriny. Śmierdziało niezidentyfikowanie i szybko zaklasyfikowałoby się jak obraz Sodomy i Gomory wedle definicji pani Gibson.
Może dlatego było czynne całą dobę?

***


Na przesłuchanie gadatliwego ciecia bliźniaki wysłały Philomenę.
Krótki kurs Inez jak przekonać starszego mężczyznę do podzielenia się wiedzą wywołał grymas na twarzy Roya i uniesienie brwi Philomene. Ale triki dotyczące posłania uśmiechu w połączeniu z zagubionym i proszącym wyrazem twarzy były przekonujące na tyle by mężczyzna wskazał pobliski bar “Victory” przy Baronne Street.
Philomene po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku dni poczuła niemiły dreszcz.

***


- No dobra, to co teraz? - Phi otrząsnęła się wychodząc z klubu “Victory” jakby coś ją oblazło. Nawet odruchowo czochrała przez chwilę włosy. Inez za to wyglądała jakby dopiero co przeprowadzona rozmowa z pijanym detektywem była czymś co robiła od małego. Philomene, nawet z kompleksem PollyAnny, miała trudności w znalezieniu czegoś godnego ratowania w tym wraku człowieka. Luigi musiał być wielki za młodu. Bo nawet i teraz niemal złożony w pół, jakby przytłaczało go coś niewidzialnego, przytłaczał swoją posturą. Bełkotał i wygrażał coś po włosku, czy włoskopodobnym a rodzeństwo w pierwszej chwili wysłał do wszystkich czartów. Jednak już druga kolejka burbonu przekonała go do bardziej przyjacielskiego nastawienia. Szósta zaś szczególnie w towarzystwie prezydenta Granta przekonała detektywa do przekazania informacji istotnej. Miejscówki, w której można było napotkać wyklętego ze kościelnej wspólnoty księdza: knajpa Gemini w Holly Grove.

- Teraz trzeba znaleźć sponsora na lunch - mruknęła Inez, a jej żołądek głośno potwierdził tę trzeźwą diagnozę.
- Też bym coś zjadła. A potem… potem trzeba by jednak ogarnąć jakąś lokację na nocleg.
- Może lepiej nie tą samą co noc - podrzucił ostatecznie Roy stojący między dziewczynami.
- Moglibyśmy poprosić Ajani o przenocowanie dzisiaj? I tak się mamy z nim zobaczyć w tym całym Endymionie. Nie zgodziłby się? - dopytywała Philomene.
- Pogadamy z nim - Roy spojrzał na Inez ale ta tylko wzruszyła ramionami.
- Dobra. To jedzenie, spanie, potem trzeba ogarnąć jakąś kasę. A potem ja pogadam w schronisku. Widziałam ulotki, że oferują też pomoc w załatwieniu pracy i zapewnianiu mieszkania. No taki… wiecie… nowy start. Może coś takiego, hm? A w tym Edymionie nie szukają piosenkarek, co?


Wbite dziewczynie nauki Gibsonów i wyniesiony z domu jakiś dziwnie optymistyczny kręgosłup moralny nie dopuszczał opcji zanurzenia się mocniej w świat narkotykowy.
Nie mogąc liczyć na brata, musiała zacząć troszczyć się o siebie. Gdzieś mignęło wspomnienie matki zafascynowanej historią Nowego Orleanu i jej głód książkowy. Zaraz gdzie ona kupowała te swoje książki?
Philomene ruszyła za bliźniakami grzebiąc niemrawo w telefonie w poszukiwaniu antykwariatu. Pamiętała o nim jedynie, że był on przyjazny dla kotów a kobieta go prowadząca potrafiła gadać z mamą godzinami.

Po dłuższym grzebaniu znalazła księgarenkę na Oak Street przekornie nazwaną Blue Cypress Books. Postanowiła ruszyć i tam.
 
corax jest offline  
Stary 06-03-2019, 01:52   #9
 
DrStrachul's Avatar
 
Reputacja: 1 DrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputację
1.
To było dziwne uczucie patrzeć na samą siebie. Nie chodziło o odbicie w lustrze. Większość kobiet czuje się nieswojo patrząc na swoje odbicie. Sytuacja była jednak o wiele bardziej skomplikowana.
Philomena stała na środku pokoju, a jej sobowtór spał w najlepsze na łóżku, stojącym pod ścianą.
Świat wokół wyglądał, jak wyprany ze wszystkich kolorów. Dziewczyna czuła się trochę tak, jakby ktoś umieścił ją w czarno-białym filmie.

Dark star you are the light of my night
Dark star won't you be my guide
Dark star why do you run from me
Dark star why don't you kill me*

Odległy, obcy i bezkształtny głos recytował swoją modlitwę. Litanię bez końca i początku.
Eony przelewały się w klepsydrze wieczności, a on trwał. Trwał, skupiony pogrążony w wyzwoleńczej medytacji.

There is no peace in heaven
There is no peace on earth
There is no love in heaven
There is no love on earth
There is no faith in heaven
There is no faith on earth
There is no hope in heaven
There is no hope on earth

Reincarnation, the torture will not end
Reincarnation, our bloody fate... *

Trwało w wieczności. Jego ciało już dawno zmieniło się w wykuty w skale posąg.

Postać na łóżku drgnęła, obróciła się i otworzyła oczy. Philomena z przerażeniem spojrzała na samą siebie. W oczach tej drugiej był mrok. Żywa, pełzająca, mordercza ciemność.

- Moja Gwiazdo - usłyszała swój własny głos wydobywający się w ust sobowtóra - Chodź do mnie.


2.
Philomena sama nie wiedziała, jak udało jej się przejść casting w Edymionie. Występ pamiętała fragmentarycznie. Poszatkowane slajdy. Brakujące klatki dawno wyblakłego filmu, I ten ściskający nieustannie za gardło stres. Lęk przed porażką, przed ośmieszeniem się.

Dopiero głośne brawa pary menadżerów klubu, wyrwały ją z letargu. I słowa Inez, które w równym stopniu ją ucieszyły, co przeraziły.
- Świetny występ! Gratulacje! Moja gwiazdo!

Od przesłuchania minęło dwa tygodnie. Od tego czasu, co noc śpiewała w klubie. To była jej pierwsza normalna praca. Była z siebie dumna. Naprawdę dumna. Bez pomocy Luisa, bez rodziców, bez niczyjej pomocy złapała etat. Nie zarabiała wiele, ale na jej potrzeby w zupełności wystarczy. Właściciele klubu Corina i Salem roztaczali przed nią wspaniałe perspektywy i kusili ją wizją nadchodzących sukcesów. Jedyne, co musiała zrobić to śpiewać i dostosować się do panujących w klubie reguł.

- Wybierz sobie pseudonim artystyczny - powiedziała po udanym przesłuchaniu Corina. Była to wysoka kobieta o kruczoczarnych włosach. Nosiła wysokie, skórzane buty na szpilce, ołówkową spódnicę i gorset z koronkowymi wykończeniami. Dosłownie archetypiczny obraz dominy z filmów dla dorosłych.
- Dokładnie - zgodził się z nią Salem - Od tego musisz zacząć. Dobry pseudonim, to klucz do sukcesu na scenie.
Jej partner był z kolei otyłym, niskim mężczyzną z obrzydliwym tupecikiem w rudym kolorze. Nosił się jak tani księgowy i tak też pachniał.
- Jak już sobie wybierzesz, coś co fajnie brzmi, to zgłoś się do Heather. To opiekunka naszych podopiecznych. Ona zaprowadzi cię do garderoby i pokaże naszą kolekcję masek. Na każdym występie musisz nosić maskę, to ważne. - wyjaśniała Corina.
- I pamiętaj o stroju - dodał Salem - Ma wyrażać ciebie, twoją duszę i jestestwo. Gdybyś potrzebowała pomocy, to Heather ci pomoże.

Na pierwszy rzut oka zasady nie były specjalnie dziwne. Dopiero, gdy Philomena zobaczyła stroje i maski swoich koleżanek zaczęła się zastanawiać. Stroje oczywiście podkreślały walory dziewczyn. Było jednak w nich coś perwersyjnego i odrażającego. Coś co przywoływało atmosferę dusznych, śmierdzących potem i spermą klubów ze striptizem. Większość dziewczyn wyglądała, jak podrasowana wersja tanich prostytutek z Meksyku, czy innej Ukrainy. Ich lubieżność i wyuzdanie nie raziły, ale zostały wyróżnione w subtelny i wyrafinowany sposób. Maski w większości były to, skórzane zwierzęce pyszczki z metalowymi elementami.

- Kurwienie się nie jest obowiązkowe. Nie dygaj - rzuciła jedna z dziewczyn widząc lekko zaniepokojoną minę Phi - Jak chcesz możesz zostać tylko przy śpiewaniu.
- Tylko to mało opłacalne - dodała druga - A dupa się przecież nie zmydla, nie? - dorzuciła po czym ryknęła rubasznym śmiechem.

- Ja na twoim miejscu, bym się nie zastanawiała - Inez próbował rozwiać wątpliwości koleżanki.
- Znaczy, że co? Dupczyłabyś się za pieniądze? - dopytywał Roy - Nie wierzę. A wydawało mi się, że cię znam.
- Głupol jesteś i życia nie znasz. - wyjaśniła Inez - To dziewczyna ustala zasady. Można potańczyć dla jakiegoś zboczeńca, co go zwierzęce maski podniecają. Cnoty nie stracisz, a kasa się przyda.
Roy skrzywił usta i wzruszył ramionami.
- Może i tak. Niesmak jednak pozostaje.
- Niby krew z krwi i kość z kości, a gadasz jakby cię podrzucili.
- To po prostu obleśne. I tyle. Lepiej zostań przy śpiewaniu Phi. Nikt cię do niczego nie zmusi. A jakby co to go dorwiemy.
- Patrzcie go jaki rycerski - zadrwiła Inez z brata.
- Wiesz, co wal się!

Poza regułami, erotycznym zabarwieniem klub wzbudzał w Phi mieszane uczucia jeszcze z jednego powodu.
Stojąc na scenie widziała kilka dziwnych scen. Początkowo zwalała to na przewidzenie, ale z im było więcej takich incydentów, tym bardziej nie dawało jej to spokoju.

Jednego razu widziała, jak muskularny mężczyzna ubrany w drogi garnitur, zlizuje krople krwi z szyi swojej partnerki. W tej samej loży kilka dni później siedziało dwóch gości, których bladość i wychudzenie sugerowały, że nie powinni żyć od kilku dobrych lat. Na domiar złego, obaj nie spuszczali z niej wzroku przez cały czas. Wtedy to pierwszy raz cieszyła się, że ma na sobie maskę i nikt jej nie pozna.
Było też coś, co wystraszyło ją nie na żarty. Wśród wirujących w tańcu par, pojawił się nagle blady, przezroczysty zarys postaci. Phi mogła niemal przysiądz, że znała tego człowieka. Nie wiedziała jednak skąd. A ilekroć próbowała skupić wzrok na rysach jego twarzy, on po prostu rozpływał się w powietrzu.
Phi chciała wierzyć, że to tylko przewidzenia i magia świateł w klubie. Po spotkaniu z Baronem Cimitière’u miała spore obawy, że kryje się za tym coś więcej.

3.
Dzień był niezwykle pogodny. Wszystko wskazywało na to, że to ostatnie ciepłe dni tego roku. Phi, Inez i Roy siedzieli w parku na ławce zażywali promieni słonecznych i raczyli się wyśmienitym “po’boyem” z krewetkami i ośmiorniczkami z pobliskiej knajpki. Roy wsunął właśnie ostatni kęs do ust, po czym oblizał palce.
- Muszę wam coś pokazać. - zaczął tajemniczo.
Wsadził rękę do kieszeni, a po chwili na otwartej dłoni pokazał przyjaciółkom tajemnicze “coś”
Był to niewielkich rozmiarów, półprzezroczysty kryształ w rubinowym kolorze. Promienie słońca przenikały przez niego tworząc przepiękne barwne refleksy na dłoni Roya.
- Czy to jest to, co ja myślę? -spytała Inez
- Tak. To ten syf, co nam chciał Baron i za przeproszeniem twój brat pocisnąć. - wyjaśnił chłopak - Dwie dychy musiałem za to dać.
- Co?
- Dwadzieścia dolarów, to kosztuje. Wisienki. Ostatni krzyk mody na wszystkich imprezach. Ludzie mówią, że to świetna rzecz. To jakby zmieszać zioło z herą, tylko ponoć bez przykrych zjazdów.
Inez spojrzała na brata spod skrzywionych brwi.
- Serio?
- Tak gadają, ja tylko powtarzam.
- Po co to kupiłeś? - spytała Philomena, a jej myśli niemal natychmiast poleciały w stronę ukochanego brata.
- W sumie nie wiem. Z ciekawości chyba. Całe miasto jest tego pełne. Luis musi kosić niezły hajs.
- Chyba mu nie zazdrościsz? - ton Inez był bardzo srogi i dało się w nim wyczuć niewypowiedzianą groźbę.
- Nie, no co ty. Oszalałaś? Mówię tylko, że ciężko będzie Luisa z tego wyciągnąć.
- To na pewno - skonstatowała Philomena.

4.
Od czasu kłótni z bratem, tryb życia Philomeny zmienił się. W nocy pracowała w Edymionie. Przesypiała ranki i wstawała popołudniu. Zaraz po szybkim śniadaniu biegła do Blue Cypress Books, ulubionej księgarni jej matki.

Początkowo godziny tam spędzone nie przyniosły spodziewanego rezultatu. Przejrzała setki publikacji o wampirach, zombi i upiorach powracających zza grobu. Były to albo zwykłe opisy legend, albo bzdurne, pseudonaukowe paplanie o świecie, który nie istnieje, ale od wieków fascynuje wielu ludzi. Nie tego szukała.

Zaczynała być znużona bezowocnymi poszukiwaniami, gdy natrafiła na pozycję, która zainteresowała ją ze względu na pokrytą płótnem i złoceniami okładkę. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest to stara książka. Gdy Philomena otworzyła pierwszą stronę, jej oczom ukazał się staromodny tytuł:
“Prawdziwa i niezwykle tajemnicza historia rodu Dauterive, czyli o tym jak Jean Paul Dauterive pakty z diabłami zawierał i o wszelkich tego konsekwencjach, lu wiedzy i przestrodze ludzi pobożnych napisana”
Autorem był niejaki Gottard Saint-Proux. Ksiega opisywała bardzo dokładnie historię założyciela słynnego w całym Nowym Orleanie rodu Dauterive. Autor skrupulatnie opisywał przyjście na świat, lata młodzieńcze, edukację Jeana Paula. Język książki był staroświecki i trudny. Phi pierwsze rozdziały przejrzała bardzo pobieżnie. Dopiero w rozdział dziesiąty wgryzła się dogłębnie.

***
Było to roku pańskiego tysiąc osiemset piątego. W ony czas Jean Paul ukończył już jezuickie kolegium i do przyjęcia święceń kapłańskich sposobił się. Droga pobożności nie była mu jednak pisana, gdyż sam Lucyper postawił przed nim człowieka przeklętego i ze społeczności ludzkiej wygnanego. Sascha Vykos, bo tak zwał się ów charakternik, od wielu wieków nie powinien chodzić już po tym łez padole. Diabelski dar przy życiu go utrzymywał i pełnią sił witalnych cieszyć się pozwalał. Vykos nie tylko żywym trupem był i człowiekiem przez Boga przeklętym, ale także magią się parał i wielkie sukcesy na tym polu odnosił. To on Jeana Paula nakłonił do tego, aby razem demony z piekła na ziemię sprowadzić i aby wespół z nimi rząd dusz pełnić. Nim to się jednak stało, Vykos by swą potęgę udowodnić przekazał Jeanowi dar nieśmiertelności,

Zaprawdę przeklęty to dar. Przeklęty po stokroć. Miejcie zatem na baczeniu drodzy czytelnicy, by z czartami choćby najmniejszymi i z pozoru najłagodniejszymi nigdy we spółki nie wchodzić. Bowiem aby z daru nieśmiertelności skorzystać nieszczęśnik, który się na to zdecyduje zemrzeć wpierwej musi i duszę swą samemu Lucyperowi powierzyć. Natem jednak nie koniec. Aby bowiem dar ten podtrzymywać nieszczęśnik, krwią ludzką żywić się musi i co noc ofiary diabłu składać. Taki to los tych nieszczęśników jest moi drodzy. Modlić się za nich wypada, bo szkody wielkie taki charakternik poczynić ludzkości może.
Lucyper bowiem nie tylko nieśmiertelnością swego czciciela obdarza, ale i inne liczne przymioty jemu ofiaruje. A to siłę nieludzką, a to mądrość przeogromna, a to szybkość niezrównaną. WIele doprawdy diabelskich przymiotów taki charakternik otrzymać może. Żaden z nich jednak mocy naszego Pana Jezusa Chrystusa nigdy nie przezwycięży. Pamiętajcie o tem i pokusie nie ulegajcie, bowiem los Przeklętego na was czeka, jak na Jeana Paula Dauterive.
Słabej on bowiem woli był człowiekiem i podszeptom złego Vykosa uległ. Ciało i duszę diabłu zaprzedał i na zatracenie poszedł, a wraz z nim rodzina cała.



Phi nie wiedziała, czy to wiek, czy też język księgi ją przekonał. Było bowiem coś w słowach autora, co dawało pozór wiarygodności. Dziewczyna nie miała niezbitych dowodów, ale czuła, że znalazła w końcu coś co przybliża ją do prawdy.
Chciała nawet kupić starodruk, ale mimo sympatii dla Phi i jej matki księgarz nie zgodził się na obniżenie ceny. Dwa tysiące dolarów, to była zdecydowanie za duża suma i Philomena nie była jej w stanie zdobyć. Życzliwy księgarz zgodził się jednak na to, aby dziewczyna nadal przychodziła i studiowała historię rodu Dauterive.

5.
W czasie, gdy Philomena studiowała sekretną historię La Nouvelle-Orléans, Inez i Roy, robili wszystko, by znaleźć Padre Cacadora.
Tropów było wiele, szybko jednak okazywało się, że większość z nich prowadzi donikąd. Padre albo już dawno nie bywał w miejscu o którym ktoś im powiedział, albo to miejsce po prostu już nie istniało. Tak było na przykład z barem w Holly Grove. Knajpa spłonęła kilka miesięcy temu i do tej pory nikt jej nie odremontował. Jak mówili okoliczni mieszkańcy odbyła się tam regularna bitwa w efekcie której knajpa spłonęła, kilka osób straciło życie, a jedyny ocalały wylądował w szpitalu psychiatrycznym River Oaks.

Tym sposobem Inez i Roy trafili na ślad współpracownika ojczulka, niejakiego Sir Alberta. Wizyta w szpitalu potwierdziła opinię kilku osób, że Sir Albert to zwykły świr.
Kontaktu nie było z nim prawie żadnego. Zapytany przez Roya o Padre Cacadora, powtarzał w kółko:
- LaLaurie. Jeden, trzy, zero, dwa, osiem. LaLaurie. Jeden, trzy, zero, dwa, osiem. LaLaurie. Jeden, trzy, zero, dwa, osiem.

Dopiero po wyjściu ze szpitala Inez przypomniała sobie, że we francuskiej dzielnicy jest willa, która nazywana jest LaLaurie. Obecnie była to zwykła opuszczona rudera, ale w przeszłości była to rezydencja Marii Delfiny MacCarthy Blanque LaLaurie. Kobiety, która zasłynęła ze swego okrucieństwa wobec niewolników i której historia stała się tematem wielu miejskich legend. Jej duch ponoć do dziś straszył w rezydencji.
- Musimy tam iść - zadecydowała Inez.
- Myślisz, że tam znajdziemy ojczulka? - spytał jej brat.
- Nie wiem, ale to na obecną chwilę nasz jedyny trop. Mam dziwne przeczucie, że coś tam na pewno jest.


* - fragmenty utworów zespołu Deine Lakaien
 
__________________
"Your flesh is killing your spirit. You have forsaken yourself"
"Welcome to the worst nightmar of all... Reality!"

Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 07-03-2019 o 00:57. Powód: literówki
DrStrachul jest offline  
Stary 12-03-2019, 23:34   #10
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Willa LaLaurie mieściła się na obrzeżach French Quarter podobnie, jak rezydencja rodu Dauterive, tylko na drugim jej końcu. W okolicy znajdowały się domy artystycznej bohemy oraz kilku nowobogackich, którzy ze snobizmu kupowali stare kolonialne budynki i inwestowali w ich remont. Jedynie dom Marii Delfiny MacCarthy Blanque LaLaurie stał pusty i zniszczony. Pasował tutaj jak pięść do oka, raził swoją brzydotą niczym zepsuty ząb w uśmiechu hollywoodzkiej gwiazdy.

Trójka przyjaciół zebrała się w jego pobliżu około godziny siedemnastej. Ostatnie promienie słońca oświetlały ulicę na końcu, której stała rudera znana kiedyś jako willa LaLaurie.
- Myślicie, że ojczulek tam jest? - Roy wskazał palcem zdewastowany dom.
Większość okiennic została już dawno wyrwana przez wiatr lub jakiś meneli jako opał na ognisko. Te co zostały trzymały się tylko na jednym zawiasie. Zwisały bezwiednie, grożąc w każdej chwili katastrofą budowlaną lub niebezpiecznym wypadkiem. Los większości okiennic, podzieliły także frontowe drzwi. Także one zostały zdemontowane i wyniesione w nieznanym kierunku.

- Trochę słaba miejscówka na kryjówkę, ale kto wie - odparła Inez - Czuję, jednak po kościach, że coś tu się kryje.
- A wiecie, że ta cała LaLaurie przykuwala swoich niewolników do miejsca ich pracy. Ponoć kucharka całe swe życie spędziła przykuta do pieca. Lubowała się też w biciu swej służby. Taka wiecie sadomaso pokręcona zdzira. I ona ponoć do dziś tu straszy.
- Nie rozumiem, co miałby tutaj robić ksiądz. Co? Będzie przeganiać tę laskę jak w jakimś tanim horrorze? - Phi zakpiła robiąc dobrą minę do złej gry - To chyba miałby pełne ręce roboty w Nowym Orleanie, w którym na każdym kroku coś straszy.
- Kto go tam wie? - Roy wzruszył ramionami - Ten świrek, co z nim gadaliśmy ponoć współpracował z ojczulkiem przy egzorcyzmach i innych jakiś czarach-marach. On cały czas powtarzał tylko LaLaurie i jakieś liczby. To musi coś znaczyć.
- No dobra. A te liczby pamiętacie? Może to kod do sejfu pełnego drogich kamieni i gotówki? - uśmiechnęła się z wyrazem marzenia w oczach Phi - W filmach pokazują, żeby mieć ze sobą sól. Podobno odpędza duchy. Mamy sól?

Roy wybuchł histerycznym śmiechem. A nastolatka skuliła się nieco pod ciężarem szydery i rzuciła mu nieco urażone spojrzenie.
- Sól? Ty naprawdę w te duchy wierzysz? Bez jaj.
Inez palnęła go z całej siły w tył głowy.
- Uspokój się błaźnie. Phi ma rację. Trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. Ja mam tylko to.
Zza bluzki wyciągnęła zawieszoną na tanim łańcuszku kurzą nogę.
- Voodoo srudu - zadrwił jej brat - To może ja skoczę po wodę święconą, co?
- To nie jest głupi pomysł - Phi poparła Inez. Nawet dla czystej złośliwości, za wybuch kpiny chłopaka. - Ty skocz po wodę święconą a ja pójdę po sól. Widzimy się za parę minut?

****


Kwadrans później trójka przyjaciół uzbrojona w różne boże i magiczne utensynalia przekroczyłą próg przeklętego domu.

Pierwsze, co uderzało po wkroczeniu do środka to fetor odchodów i zgnilizny. Ściany prezentowały się fatalnie. Obdrapane z tapety, tynku, a w wielu miejscach widać było ich drewnianą wewnętrzną konstrukcję. Na ziemi walały się różne śmieci, głównie butelki i puste strzykawki.
- Dobra - rzekła Inez zakrywając nos - Mamy do przeszukania trzy piętra i piwnicę. To może trochę zająć.
- Chodźmy od razu do piwnicy. Tam na pewno coś będzie.
- Coś na pewno, ale zapewne nie ksiądz. Raczej mało kto byłby w stanie tu długo wytrzymać. - Phi zmarszczyła nosek - No nie wiem…
Dziewczyna była coraz bardziej sceptyczna co do całej wyprawy.
W tym momencie po nogach Phi przeleciał powiew lodowatego powietrza. Gęsia skóra wystąpiła na całym jej ciele.
-Aaaah! - cienki pisk wyrwał się z ust nastolatki. - Czujecie to?

Dziewczyna gwałtownie obróciła się wokół własnej osi z mocno bijącym sercem.
- Czego się drzesz? Chcesz żebym zawału dostał? - skarcił ją Roy.
Gdy Philomena się obróciła, ujrzała przez mgnienie oka jakąś mglistą postać, która zniknęła za najbliższymi drzwiami.
- O rrranny - zająknęła się Phi czując nagłą suchość w ustach. Kurczowo złapała Roya za przedramię - Tam… tam coś przeszło. Poszło tu - dłoń z woreczkiem soli wystrzeliła w stronę drzwi - To piwnica?

Inez spojrzała na koleżankę podejrzliwie.
- Dobrze się czujesz, Phi? Ten głupol cię nastraszył. Nie bój się. Nic tu nie ma.
- Chodźmy tam - rzekł odważnie Roy.
Ruszył wolno w kierunku który wskazała Phi.
- Tam są schody na górę! - krzyknął.
- Nic więcej? - upewniała się Phi kierując się z wolna ku chłopakowi.
- Tylko schody. Idziemy?
- Tak. Nie! - dziewczyna nie mogła się zdecydować - Może…

Roy nie czekając na ostateczną decyzję Phi, sam ruszył na górę. Schody pod jego ciężarem wydawały okropne, piski i trzaski.
- Te schody to jakaś lipa. Pewnie zaraz się zarwą. Nie idźcie za mną. Sprawdzę, co tam jest i dam wam znać.
- Ok! - odparła Inez.
- Uważaj na siebie! – Pisnęła Phi niemal tuląc się do ramienia koleżanki.
Dziewczyny zostały na dole, a Roy ruszył na górę.

Czas płynął wolno. Za wolno. Kroki Roya coraz bardziej cichły, aż ucichły zupełnie.
Dziewczyny czekały w napięciu. W końcu po kilku minutach Roy krzyknął:
- Mam! Tu są…. Aaaaa! - potężny krzyk wypełnił całą willę.
- Roy!!! - wrzask Philomene rozległ się niemal równocześnie. Dziewczyna ruszyła z kopyta na górę przeskakując po dwa stopnie na raz. - Roy! Gdzie jesteś?!
W jej głosie słychać było panikę i strach.
- Roy!

Odpowiedziała jej jedynie głucha cisza. Phi poczuła płacz dławiący ją w gardle. Biegła po przegniłych schodach. Każdy jej krok groził ich zniszczeniem i upadkiem. Przebiegła trzy kolejne piętra, a schody prowadziły dalej. Roya nadal nigdzie nie było. Kolejny powiew lodowatego powietrza wstrząsnął jej ciałem.
- Phi! Zaczekaj na mnie! Kurwa! Noga mi utknęła!
- Inez! - Phi odwróciła się w stronę, z której nadlatywał przeraźliwy chłód - Idę! Już...już! Roy!

Zacisnęła dłoń na poręczy schodów dla asekuracji. Nie chciała widzieć nic innego jak przyjaciół. Nic tutaj nie ma! To tylko przywidzenia! Starała się myśleć logicznie.
Philomena odwróciła się za siebie, skąd przywiał lodowy podmuch. Oczywiście nic tam nie było. Serce nie przestało jej jednak walić, jak szalone. Odwróciła się z powrotem, aby ruszyć dalej. I właśnie w tym momencie przed nią pojawiła się jakaś napoły przezroczysta postać. Był to mężczyzna około sześćdziesiątki, z krótką siwą brodą. Ubrany był w sutannę i niebieskie jeansy.

Jego twarz nachyliła się w nienaturalny sposób w stronę Philomeny. A ta z otwartymi ustami do krzyku zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie wycisnąć z siebie ani jednego dźwięku.
- Stella matutina – tymczasem usłyszała szept. Głos dudnił jej w uszach, jakby znalazła się w sercu dzwonu. Nim cokolwiek była w stanie zrobić, zjawa zniknęła.
- Pomocy! Kurwa! Pomocy! - darł się wniebogłosy Roy. Byl tuż, tuż.

Okrzyk przyjaciela wyrwał Phi z pozycji żony Lota choć wyraz twarzy dziewczyny nie uległ zmianie. Zachwiała się niebezpiecznie.
- Inez, wytrzymaj jeszcze chwilę. Idę po Roya. - nie wiadomo skąd znalazła siłę na tak elokwentną wypowiedź. Bo była całkiem pewna, że serce stanęło jej w piersi. Ciało nie chciało współpracować tak dobrze jak głos. Świadomość, że ksiądz jest widziadłem, duchem, tutaj… Nagle dodała jej znowu sił.

- Roy mów do mnie. Gdzie jesteś? - drżące ręce współgrały z drżącym głosem.
- Na górze! - krzyknął chłopak - Na strychu.
Philomena wbiegła jeszcze kilkanaście stopni i znalazła się w wąskim korytarzyku. Roy leżał na ziemi, a z jego skroni sączyła się krew..
- Coś mnie walnęło - wyjaśnił Roy - Jakiś niewidzialny ninja, czy ki chuj.
- Ksiądz - wyjaśniła Phi mrocznym i posępnym tonem delikatnie obmacując twarz chłopaka – Nic Ci nie jest?

Jednak to nie skaleczenie zwróciło największą uwagę dziewczyny. Na końcu korytarza znajdowały się stalowe drzwi z elektronicznym zamkiem.
- Te liczby… pamiętasz te liczby? – Phi zamarła trzymając twarz Roya na swoich udach.
- Inez! - wrzasnęła dla odmiany. Nastolatka podniosła się nieco asekurując głowę chłopaka - Ok?
- Taaa - odkrzyknęła dziewczyna - Tylko chyba nogę zwichnęłam. Dam sobie radę.
- Jeden, trzy, zero, dwa, osiem - wyrecytował Roy, gdy Phi pomagała mu się podnieść i usiąść - Myślisz, że to jaskinia Batmana, to znaczy tego padre?
- Możliwe - Phi szła na sztywnych nogach do zamka. Może faktycznie tutaj była dobra kryjówka? Ale te schody… za każdym razem ryzyko skręcenia sobie karku? Phi otrząsnęła się raz jeszcze - Jeden, trzy, zero, dwa, osiem.

Zagryzła wargę i wcisnęła klawisz zatwierdzenie kodu a potem klamkę.
Klamka była zimna. Nienaturalnie zimna. Na szczęście dłoń Phi nie przywarła do metalowej powierzchni. Po wpisaniu kodu, drzwi ustąpiły z charakterystycznym elektronicznym brzękiem.

Phi pchnęła ostrożnie drzwi i jej oczom ukazał się skromny, ale elegancko urządzony gabinet. Pod małym oknem stało biurko z komputerem i jeszcze kineskopowym monitorem. Na ścianie naprzeciwko drzwi stała wysoka półka w całości zapełniona książkami.
- O rrrrrrrrrrrany - szepnęła Phi czując się jakby wkroczyła do Shangri La - Roy… Inez… Jaskinia Batmana....
Dziewczyna rozglądała się wokół drobiąc drobne kroczki. Dłonie splotły się niemal dziękczynnie na worku z solą. Podeszła do półki z książkami. Nie dotykała niczego. W myślach dziękowała siwobrodemu księdzu.

- Musicie to zobaczyć! - nawet krzyk był na pół gwizdka. Phi nie chciała zburzyć nagłego uniesienia znalezionym miejscem.
Biblia w kilku wersjach językowych, kilka książek o egzorcyzmach, kilkanaście pozycji których tytuły sugerowały, że ich autorzy to chrześcijańscy mnisi oraz duża kolekcja literatury okultystycznej. Tak prezentowała się biblioteka ojczulka. Phi wolno przebiegała wzrokiem po kolejnych tytułach.

- Hej - usłyszała za sobą cichy szept.
Obróciła się i w drugim koncu pokoju ujrzałą wytartą skórzaną kanapę, mała szafkę oraz jakiś duży przedmiot przykryty podziurawionym kocem. To właśnie spod tego koca wydobywał się głos.
- Co? Kto tu jest? - Phi podskoczyła raptownie.
- Pomóż mi. Uwolnij mnie, nim on wróci. Proszę - głos był niski, dziewczęcy.
- Nim kto wróci? - nastolatka była podejrzliwa. Kto mógłby tutaj przeżyć. Pod kocem? W zamkniętym pomieszczeniu w nawiedzonej willi? - Ksiądz?
Jakaś siła pchała ją jednak w kierunku ukrytego czegoś.
- Nie ma czasu - głos stał się bardziej surowy, naglący. Brzmiał wyniośle, autorytarnie. - Otwórz klatkę, nim on wróci, Proszę.
- Kim jesteś? - Phi z rękoma za plecami, gest, którego nie mogła się oduczyć pochyliła się w stronę podziurawionego koca. Jakoś nie do końca ufała ukrytemu czemuś. Szczególnie, że ukrył to coś ksiądz. Dziewczyna jakoś instynktownie i raczej ślepo ufała osobom w różnego rodzaju uniformach. Może z powodu ojca policjanta?
- O-T-W-Ó-R-Z K-L-A-T-K-Ę! - głos dziewczynki był silny niczym zawodowego kaprala, który rozkazywanie ma we krwi. Phi czuła, że jej dłoń sama, wbrew jej woli unosi się do góry i ściąga koc.

Jej oczom ukazała się mała, może ośmio, dziesięcioletnia dziewczynka o kręconych blond włosach. Ubrana była w białą, letnią sukienkę. Na szyi miała żelazną obręcz z łańcuchem, który był przykuty do ściany.
- Pomóż mi, błagam. Nim ten zboczeniec wróci. - tym razem jej głos był pełen błagalnych nut i mimowolnie wywoływał litość w sercu Phi.
- O rrraanny… Roy! Inez! - Phi była skołowana. - Nie martw się. On nie żyje. Jak ci na imię? Rozejrzała się wokół. Rzuciła okiem na klatkę. Zamek jakoś był zamknięty. Klucz?
- Co tu się dzieje? - do gabinetu wszedł, zataczający się po silnym ciosie w głowę, Roy. Phi nie zwróciła na niego uwagę, gdyż przyglądała się kłódce, która wisiała na drzwiach od klatki. Pokryta była ona dziwnymi symbolami i łacińskimi sentencjami.
- Co jest pytam? -powtórzył Roy.
- No to - Phi wskazała na dziewczynkę. Kolejne pytanie było skierowane do blond-amorka:
- Jak długo tu jesteś?

Zagadywała małą, próbując rozgryźć zapisy na kłódce. Coś nie dawało jej spokoju. Mała dziewczynka w klatce, symbole, nieżyjący ksiądz… Nawiedzona willa…
- Zadzwonię na policję. - wymyśliła najlepsze z istniejących rozwiązań. Przynajmniej według jej oceny.
- To ten padre ją tu zamknął? - spytał Roy - Pieprzony pedofil.
- T-A-K! - odparła dziewczynka - P-O-M-Ó-Ż M-I! - spojrzenie dziewczynki przecięło się ze wzrokiem Roya. Chłopak niemal natychmiast obrócił się na pięcie i ruszył w stronę biurka i zaczął przeszukiwać szuflady.
- Roy - Phi cofnęła się o krok od klatki. Macała za siebie próbując zwrócić na siebie uwagę chłopaka. Ta scena za bardzo przypominała jej akcję w Ghosthall.
- To nie jest dziecko. To jest Przeklęta. - była o tym w tej chwili przekonana na tysiąc procent. Sięgnęła po koc i narzuciła z powrotem na klatkę. - Roy!
- R-O-Y! Uwolnij mnie!
- Przeklęta? Dziecko? Co ty bredzisz? To niemożliwe. Musimy jej pomóc. Klucz musi, gdzieś tu być.

Chłopak przerzucał dokumenty z kolejnych szuflad. Na biurku wylądowały kolejne jakieś dwie teczki z brązowej tektury, srebrny krucyfiks, różaniec, szklana butelka i bicz z ostrymi haczykami na końcach.
- Pieprzony zbok - syknął Roy odrzucając bicz - Gdzie ten cholerny klucz? Pomóz mi, a nie tak stoisz! - skarcił Phi.
- Ok, Ok. Pomogę. Chodź. Usiądź tutaj - Phi zagdakała jak kura wokół kurczęcia - Uderzyłeś się w głowę. Ja poszukam ty odpocznij. No już, już.
Phi przy okazji capnęła z półki Biblię.
- Już ci pomagam. Pokaż tę głowę - podchodziła do chłopaka zdenerwowana i zdeterminowana. Biblia czy nie, może to pomoże go wyrwać spod wpływu tej dziewuchy?
- Usiąść - powtórzył półprzytomnie chłopak - Tak. Phi kręci mi się w głowie.
- Hej! - z dołu dobiegł krzyk Inez - Co wy tam robicie? Ja tu umieram!
- No chodź. Musimy pomóc umierającej. Chodź, kochany bidusiu. Mam nadzieję, że to walnięcie nie trzeba zszywać. Na pewno trzeba oczyścić. Chodź. Musisz odpocząć. To może być wstrząs mózgu. Ja potem tutaj ogarnę. - Phi obrzuciła tęsknym spojrzeniem gabinet księdza i wyprowadziła chłopaka. Z ulgą zatrzasnęła drzwi za sobą i westchnęła ciężko.


Kolejne kilka dni Phi była tak zabiegana, że dziwiła się sama sobie, że nie padła.
W ciągu dnia opieka nad przyjaciółmi, popołudniami studiowanie biblioteki księdza a nocami występy w klubie.
Każda sesja w kryjówce Batmana otwierała jej oczy na to jak rzeczy się mają w Nowym Orleanie. Inez i Roy nie pomylili się za wiele. Wampiry, wilkołaki to wszystko było, istniało i z każdym nowym dniem wstrząsało światem Philomene coraz bardziej. Mała wampirzyca ukryta w klatce nie dawała dziewczynie spokoju. Nastolatka przezornie zakładała słuchawki na uszy ilekroć wchodziła do willi.


Mimo, że wydarzenia w Edymionie napawały ją niepokojem nie mogła sobie pozwolić na utratę pracy. Szczególnie nie teraz gdy bliźniaki potrzebowały opieki i pomocy. Oboje byli nieznośni i rozdrażnieni swoją słabością. Nie nawykli do bycia zależnymi od kogoś innego. Phi obawiała się o Roya do tego stopnia, że przeszukała jego rzeczy w poszukiwaniu zakupionych Wisienek. Gdy je znalazła, po cichu spuściła z wodą w toalecie. Trudno. Najwyżej będzie winna Royowi dwie dychy.

W klubie przyjęła maskę białego pawia.


Starała się bardzo, niemal wychodziła z siebie by zgarniać ile dało się napiwków. Z pomocą Heather dopasowała również i pasujący strój. Nie chciała zarabiać ciałem. Ale potrzebowała kasy. Dlatego do stroju scenowego dodała nieco pikanterii wybierając gorset z pawim ogonem:


który uzupełniła o obcisłe niczym druga skóra białe skórzane spodnie biodrówki. Strój podkreślał jej ciemną skórę, a mocniejszy, sceniczny makijaż wykańczała czarną pomadką nałożoną na pełne usta. Kręcone włosy prostowała i upinała tak by podkreślić smukłą i gładką szyję. Wiedziała, że w świetle scenicznym kontrasty będą przyciągać do niej uwagę.

****


- Joł siostro - Ajani na powitanie obdarzył ją “soczystym” misiem. Uścisk wróżbity byl silny, a jego ciało muskularne i wysportowane. Phi poczuła się lekko zduszona i stłamszona. Ajani nie tylko naruszył jej strefę prywatnośći, ale także przesadził z siłą uścisku.
- Właź - rzekł klepiąc dziewczynę w plecy i wskazując znajomy jej salon.
- Cześć, Ajani.
- Siadaj i mów, co się do mnie sprowadza?
- Kilka spraw. - Phi przycupnęła na jednym z foteli. Wyłamała palce nerwowo i próbowała rozluźnić zgniecione mięśnie - Potrzebuję poprosić Cię o kilka informacji. Nie mam za dużo kasy i nie wiem ile kosztuje u Ciebie no… sesja… seans znaczy? - dziewczyna podniosła pytające spojrzenie na wróżbitę.
- Z przyjaciółmi zawsze się jakoś dogadamy - odparł Ajani i mrugnął porozumiewawczo - Napijesz się czegoś? Kawa, herbata, coś mocniejszego?
- Eeeee woda wystarczy, dziękuję. - Phi przesunęła się na brzeg fotelu - No więc… od jakiegoś czasu… znaczy… w zasadzie tuż przed spotkaniem z tym Przeklętym… zaczęło dziać się coś dziwnego.

Phi zdecydowanie nie była w swoim żywiole.
- Najpierw na murze zobaczyłam dziwny napis. Potem ten Przeklęty nazwał mnie ‘swoją gwiazdą’ i w zasadzie do tamtej pory ta cholerna gwiazda mnie prześladuje - fuknęła gniewnie w opadające pasmo włosów. - Co to jest stella manunita?
- Hmmm - Ajani podrapał się po brodzie i przez kilka chwil zastanawiał się - Zacznę tak… świat wokół nas nie jest taki jak się większości z nas wydaje. Zdecydowana większość nigdy nie zajrzy za zasłonę. A nawet jak już to się dzieje, to nie wierzy w to, co widzi. Ot taki paradoks. Ty jesteś w tej fazie przejściowej. Zajrzałaś na backstage i teraz od ciebie zależy, co z tego wyniknie. Mówisz Przeklęty… to oni rządzą tym burdelem, a przynajmniej tak się może wydawać. Są potężni, nieśmiertelnie i lepiej nie wchodzić im w drogę. Tak jest bezpieczniej. Na ciebie ktoś zwrócił uwagę i masz, co tu dużo mówić… masz pecha. Teraz możesz albo uciekać, jak najdalej, albo spróbować z tym żyć.

- Co to znaczy mam pecha?
- No pecha. Nie ma co tutaj tłumaczyć. To tak, jakbyś wpadła w oko seryjnemu mordercy. Nic przyjemnego.
- Ale… to nie wyjaśnia niczego. - Phi wydęła usta - Na przykład czemu … - spojrzała podejrzliwie na Ajani - Widzę rzeczy normalnie nooo… nienormalne np duchy. I duchy mogę rozumieć. Albo te sny! Pokręcone. Przerażające. - palce dziewczyny wbiły się kurczowo w jej kolana. - A na dodatek Lu. I Klub! W Edymionie też widziałam!
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, ukazując równy rząd nienagannie białych zębów.

- Słuchaj siostra, to normalne. Zmysły otworzyły ci się na całe spektrum rzeczywistości. Niewątpliwie masz dar. Jak go wykorzystasz, to już inna bajka. Dam ci radę - uważaj na wszystko. Od teraz wszystko może mieć znaczenie. Najdrobniejszy szczegół. Dopóki nie nauczysz się żyć na backstage’u, to twoje zmysły i umysł będą szaleć, będą się bronić przed nadmiarem niewiarygodnych informacji. Poddaj się temu, płyń z prądem i wyłapuj jak najwięcej dla siebie. My śmiertelnicy jesteśmy w tym świecie na samym dole drabinki pokarmowej. Świadomość tego jest przykra, ale cóż niewiele się da na to poradzić.

- Hmm - dziewczyna nie wyglądała na pocieszoną - I co potem? Popłynę, poddam się i co dalej? Noooo to się potem staje normalne? Jakim cudem?
- Nie wiem siostra. Co ty myślisz, że ja jestem jakiś rabbi, czy co? To trudne.. Wiem. Każdy radzi sobie z tym na swój własny sposób. Jedni dostają pierdolca, inni nie dopuszczają do siebie tych informacji. To się nazywa wyparcie, czy jakoś tak. A jeszcze inni, jak ja próbują jakoś płynąc dalej. Są też tacy, jak ten wasz ojczulek. On to jeden z tych, co się krucjaty podjął i walczył z tym całym plugawym złem. Tylko, czy to faktycznie zło. Ja tam nie wiem.

- On nie żyje - Phi podparła twarz dłonią smętnie wpatrując się w czubki własnych butów. - A to normalne, że to… no… plugawe zło, zwraca uwagę na takich jak ja? - nastolatka próbowała wykminić czy duch księdza to już plugawe zło czy jednak opiekuńczy duch - I czemu każdy z nich nawiązuje do gwiazdy?
- Gwiazda. Tak, jesteś wyjątkowa. To na pewno. Masz bardzo specyficzną aurę. Bije od ciebie niemal blask, tylko taki dziwny, mroczny. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Nie wiem, co to znaczy. Nawet kartę wyciągnęłaś Gwiazdę. Dobrze pamiętam?
- Tak. Tak mówiłeś - przytaknęła nastolatka - Mroczny blask.
Nagle mroczny sobowtór ze snu nabrał nowego wymiaru.

- A znasz kogoś kto mógłby widzieć? - spytała z nadzieją wypisaną na twarzy.
- Baron, te duchy, co je widujesz i mógłbym wymienić jeszcze kilka osób, ale pewnie z żadną z nich nie chciałabyś się teraz spotkać. Przykro mi. Mogę ci postawić tarota, jak chcesz?
Dziewczyna poczuła się przytłoczona.
Odruchowo chciała podziękować Ajani ale potem jakoś na myśl wjechało wspomnienie zamkniętej w klatce wampirzej blondyneczki.

Dziwne - Phi nie czuła się jakoś specjalnie bardziej wolna.
- Do...dobrze. Nigdy nie miałam stawianego tarota. Aaaa Ajani - podniosła się i stanęła obok wróżbity - Mówi ci coś Sasha Vykos?
- Nie wiem. Brzmi jakoś tak.. Słowiańsko. Nie wiem, co to.

Mówiąc to Ajani sięgnął po karty. Ułożył je w dłoni i wyrównał stos. Jego talia była niewątpliwie wyjątkowa. Były to ręcznie malowane, skórzane karty. Wróżbita podał je dziewczynie.
- Przetasuj i pomyśl pytanie na które chcesz uzyskać odpowiedź.
Phi zrobiła tak, jak została poinstruowana. Jej myśli pomknęły do Luisa i jej misji ratunkowej.

“Jak uratować Lu?” Nawet przez chwilę nie myślała “czy”.

Ajani odebrał karty i znowu zważył je w dłoni. Nie tasował, tylko rzekł:
- Na początek ułożę najprostszy układ. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Pierwsza karta to ty.
Phi poczuła ukłucie w sercu, gdy na stole wylądowała znana jej już karta. Gwiazda, tylko obrócona do góry nogami.
Ajani uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. Zamiast tego wyłożył drugą kartę.

Wieża.

Na jego twarzy pojawił się jakiś tajemniczy grymas. Philomenie zdawało się, że myśli mężczyzny poleciały gdzieś hen daleko i przy stole pozostało tylko jego ciało, które wykonywało ruchy całkowicie automatycznie.

Koło fortuny - wylądowało na stole, jako trzecia karta. Niemal natychmiast Ajani położył kolejną kartę i była to Kapłanka, zwana też czasami Papieżycą.

Głowa wróżbity opadła i przez kilka chwil panowała cisza.

Gdy w końcu się odezwał jego głos brzmiał, jakby dobiegał z bardzo daleka.
- Jesteś wyjątkowa Philomeno. Pełna nadziei, talentów, ale i mrocznych sekretów. Jesteś przewodniczką dla tych co błądzą. Zbliżają się wydarzenia, którym nie będziesz w stanie zapobiec. Wydarzenia, które zmienią nie tylko twoje życie, ale i życie osób wokół ciebie. Staniesz przed trudnymi wyborami. Będziesz musiała coś zburzyć, aby zbudować coś nowego. By stać się przewodniczką dla tych, którzy szukają drogi. Twój blask jednak przyciągnie wielu pożądliwych ludzi, którzy będą chcieli cię zawłaszczyć, podporządkować. Zbliżają się dni, gdy będziesz musiała stanąć do walki.

Ajani westchnął. Podniósł głowę. Spojrzał na nastolatkę, a jego wzrok był mętny, nieobecny.
- Doprawdy dziwne. Dziwne i niepokojące. - rzekł z lekką chrypą - Musisz na siebie uważać, siostra.
Uporczywe powtarzanie tego hiphopowego zwrotu drażniło uszy Phi. I przypominało o Lu.
Skrzywiła się.
I na wróżbę, która przesłała jakiś chłodny impuls wzdłuż kręgosłupa.
I na ‘siostrę’.

- Stanąć do walki… - mruknęła pod nosem - … ja nigdy nie walczyłam. Ja nie umiem walczyć.
- Na pewno walczyłaś - wtrącił Ajani - Ile jesteś na ulicy? Nie walczysz co dzień o byt?
- To… chyba nie to samo - odparła skołowana dziewczyna. - Ajani… - spojrzenie wbijane we wróżbitę przepełnione było brakiem pewności siebie. - A co z Royem i Inez. Nie chcę, by i im się coś stało. Oni też widzą ten cały no… backstage?

- Oni potrafią o siebie zadbać. Choć jak będziecie się troszczyli o siebie nawzajem, to na pewno nie zaszkodzi. A czy widzą? W pewnym sensie tak. Choć na pewno nie tak wyraźnie i czysto jak ty. Na nich na pewno możesz liczyć. Zawsze ci pomogą. Ja z resztą też.
- Dziękuję. Odwdzięczę się. Obiecuję.

Wizyta u Ajani przynosiła więcej pytań.

- Aaaa jeszcze jedno. - chciała zapytać o to ‘jeszcze jedno’ ale zupełnie nie wiedziała jak - Co byś zrobił… czysto hipotetycznie… gdyby twój znajomy miał w piwnicy noo…. Coś z backstage’u? Coś co nie powinno istnieć, ale jest. I może być zagrożeniem?
- Co bym zrobił? Skoro jest zagrożeniem, to bym zabił. Tylko pamiętaj, że każdy ma znajomych, którzy się mogą o niego upomnieć. Lepiej nie robić sobie wrogów.

Mina Phi zrzedła.

Jak u diabła miała zabić wampirze dziecko? Albo jak oddać je Przeklętym? Z tymi ostatnimi jednak od jakiegoś czasu jej było nie po drodze i tak.

- Na przykład stado psychopatycznych morderców? - dziewczyna uśmiechnęła się kąśliwie. Z tego wszystkiego zaczyna wykształcać w sobie czarny humor.
- Na przykład - odparł Ajani uśmiechnął i puścił oko do dziewczyny.
- No dobra. Pomyślę. Znaczy hipotetycznie. A do klubu chyba już jednak nie wrócę skoro mam na siebie uważać.

- Jak chcesz - Ajani wzruszył ramionami - Jak mówiłem, nie jestem przekonany, że oni wszyscy to plugawe zło, które trzeba zniszczyć. Endymion jest niewątpliwie specyficzny, nie każdemu pasuje. To jednak dobre miejsce, aby płynąć z głównym prądem, że tak powiem.

Frustracja zaczęła rodzić się gdzieś w okolicach żołądka.
- Nic nie jest czarno-białe z tego co mówisz. Wierzysz w anioły? - Phi nagle przypomniała się jedna z rozmów z Inez. Podniosła się jednocześnie z fotela.
- Wierzę, ale żadnego jeszcze nie spotkałem - odpowiedział z cierpkim uśmiechem Ajani.
- Może spotkałeś ale o tym nie wiesz? - Phi podeszła do mężczyzny by się pożegnać.
- Trzymaj się siostra. I uważaj na siebie. Do zobaczenia.

****


- Przed wami… Luna!

Głos zapowiadający jej występ wyrwał Phi z zamyślenia. Ostatnia wizyta u Ajani dała jej do myślenia. Próbowała kilka razy „zapolować” na ducha księdza i spróbować z nim pogadać. W ramach poznawania backstage’u. Nie udało się to jej do tej pory. A ostatnie komentarze wróżbity na nowo obudziły niepokój związany z małoletnią wampirzycą.

Wizyta u Ajani zmieniła też podejście dziewczyny do pracy w klubie. Przed odwiedzinami u wróżbity Phi była gotowa prawie porzucić pracę i poszukać choćby etatu w McDonald’s.
Połączenie lektury i słów postawnego tarocisty sprawiły jednak, że Phi postanowiła pobawić się nowo nabytą wiedzą i spróbować sprawdzić niektórych gości Edymiona. Czy Ajani miał rację? Czy potrafi zgadnąć który z dziwnych gości należy do jakiego wampirzego klanu? A może... może Baron wymieniłby Lu za wampirzą dziewczynkę?

Czy może w tłumie znajdzie i anioła? Chciała wierzyć, że tak się stanie.
Całą sobą nastawiła się na obserwację gości klubu ni to kusząc ni to trzymając dystans. A w tej chwili skupiła się na nawoływaniu do siebie dobrych duchów. Gdy zabrzmiały pierwsze tony muzyki poszukała na sali tej jednej osoby, dla której śpiewała. Pomagało jej się to skupić...



 

Ostatnio edytowane przez corax : 13-03-2019 o 18:56.
corax jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172