27-01-2019, 02:24 | #1 |
Reputacja: 1 | [Wraith: The Oblivion] Pieśni i tańce Śmierci "Jeżeli jaki mężczyzna albo jaka kobieta będą wywoływać duchy albo wróżyć, będą ukarani śmiercią. Kamieniami zabijecie ich. Sami ściągnęli śmierć na siebie." Księga Kapłańska 20,27. 0. W ciasnym wnętrzu unosił się przedziwny zapach. Mieszanka aromatycznych kadzideł i kwaśnego ludzkiego potu. Ten drugi niestety zaczynał dominować. Zebrany tłum trwał w transie od dobrych kilku godzin. Czarnoskóry starzec, który już wieki temu stracił wszystkie zęby, wybijał na bongosach ospały rytm. Żywot ostatniej ze świec dobiegał powoli końca. Zapadające powoli ciemności nie przeszkadzały nikomu ze stojących wokół, ani siedzącej pośrodku santeras. U jej stóp leżał obraz przedstawiający świętą Madonną. Po lewej i prawej stronie stały zaś posążki. Z jednej hebanowy Olodumare, a z drugiej kamienny Orunla. Całości dopełniały leżące pod nim dwie ludzkie czaszki po których ściekała ofiarna krew. Santeras kiwała się rytmicznie, mrucząc pod nosem słowa zaklęcia. Z zewnątrz dobiegał gwar rozmów i ulicznego ruchu. Dokładnie o północy, dzwony pobliskiego kościoła ożyły. Przemierzający dzielnicę turyści potraktowali to jaką kolejna lokalną ciekawostkę. Miejscowi dokładnie wiedzieli, co to oznacza. Ci bardziej religijni, natychmiast wykonywali znak krzyża lub pluli za siebie. Santeras zawyła niczym samotny wilk do księżyca. Uniosła ręce w górę. Podobnie uczynili wszyscy zebrani wokół niej. - Tutu ma, ile tuto olodumare, ana tutu santa maria, totu ma ayuba. Tetelestai! - krzyknęła kobieta wstając z kolan. - Tetelestai! - powtórzyli za nią zebrani ludzie. - Tetelestai! - wykrzyknęło naraz tysiące demonów i zbłąkanych duchów i upiorów. Ich donośny głos rozbrzmiewał echem w każdym z kręgów piekielnych i we wszystkich zaświatach. 1. To miasto tonie. Rok po roku, zapada się coraz głębiej i głębiej. Grzęźnie w oparach absurdu, nieposkromionej żądzy i duchowego chaosu. Rozpusta i głęboka wiara splecione w miłosnym uścisku, wirują w obłąkańczej synkopie trąbek, saksofonów i kosmicznych trzasków. Tuż obok nierozerwalne, pląsają ekstaza i terror. Radosny śmiech rozbrzmiewa, gdy pod niebiosa tryskają krwawe fontanny z gardeł ofiarnych kogutów. Omi tuto, ana tutu, tut laroye, ile tuto olodumare ayuba bo wo ebe elese olodumare ayuba bai ye baye to nu. Brzęczą kolorowe paciorki, a dym z kadzideł wznosi się ponad chmury. Wilgoć zżera fundamenty domów, a mrok plugawi dusze mieszkańców. Grzesznicy, turyści, święci i tubylcy mieszają się pośród bezlikiego tłumu wypełniającego ulice dniem i nocą. Bez wytchnienia pędzą przed siebie, na zatracenie, a każdy z nich pragnie łaski i zbawienia. Witajcie kochani w mieście przeklętych. Witajcie w Nowym Orleanie. 2. Skrzyżowanie Franklin i Royal Street w dzielnicy Bywater na tyłach French Quater. To tu od ponad dwustu lat stał domu rodziny Dauterive. Niegdyś piękny i okazały przykuwał wzrok przechodniów, a u wielu budził zazdrość. Rezydencja była powodem do dumy i chluby dla całej familii. Zbudowana, niemalże w całości własnoręcznie, przez pierwszego członka rodziny, który przybył do Nowego Świata. Jean Paul Dauterive ze Starego Kraju uciekał w niesławie i hańbie. W nowej ojczyźnie odkupił grzechy wobec Boga i ludzi i szybko stał się szanowanym i cenionym obywatelem. Przez ponad sto lat rodzina Dauterive stanowiła elitę La Nouvelle-Orléans. Z biegiem lat jednak członkowie rodu popadali w coraz większą pychę i megalomanię, a także degenerację, która coraz mocniej dotykała kolejne pokolenia. Ludovik Dauterive, ostatni z rodu, umarł samotnie, opuszczony przez służbę i przyjaciół. Pogrążony w długach i osamotnieniu dokonał swych dni, zamknięty w małym pokoju na poddaszu. Żaden z dłużników nie chciał przejąć domu o którym krążyły plotki, że jest przeklęty. Przez kilka lat stał pusty i niszczał coraz bardziej, podgryzany przez nieustępliwy ząb czasu. Miasto kilkukrotnie próbowało ożywić to miejsce, a to otwierając miejską czytelnię, a to podnajmując pomieszczenia za bardzo niski czynsz sklepikarzom. Żadna z inicjatyw nie przetrwała dłużej niż trzy miesiące. Dziwny cień grozy opanował dom i nie było sposobu by się go pozbyć. Ludzie coraz bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że miejsce to jest przeklęte, choć nikt tak naprawdę nie potrafił powiedzieć dlaczego. Mówiono, co prawda o konszachtach rodu Dauterive z diabłem, o klątwie rzuconej przez starą cygankę, czy o tajemniczej chorobie która dręczyła rodzinę. Nikt jednak nie znał szczegółów. W konsekwencji zapomniano o tym domu i omijano go szerokim łukiem. Rezydencja rodu Dauterive niszczała coraz bardziej z każdym miesiącem i rokiem. Niegdyś piękna i bogato zdobiona willa stała się w końcu domem dla wszelkiej maści ptactwa, psów, kotów i szczurów. W ostatnich miesiącach sytuacja się odmienia. Grupa młodych wyrzutków postanowiła zamieszkać w porzuconej i bezpańskiej rezydencji. Żaden z nich nie znał historii tego domu, ani nic słyszał o czarnej legendzie krążącej wokół niego. Gdyby nawet ktoś ich ostrzegł, nie powstrzymałoby ich to przed osiedleniem się tu. Byli wszak bezdomnymi wyrzutkami i nie mieli lepszego miejsca. Dość szybko udało im się stworzyć pozory i namiastkę prawdziwego domu. Poniszczone meble, znalezione na śmietniku, po drobnych naprawach stały się wyposażeniem i niemałą dumą nowych właścicieli domu stojącego na skrzyżowanie Franklin i Royal Street. Niepisanym przywódcą grupy był Luis St.Patin, Wysoki i szczupły chłopak o niezwykle hipnotycznych oczach, zwany był przez przyjaciół Lu. Jego prawą ręką i najlepszym przyjacielem był Nicolas Prévost. To on wpadł na pomysł, aby zamieszkać w opuszczonej willi. Do grupy należeli także: Gruby Tio, syn dziwki i szamana Vodoun, Elena Lambert, najstarsza z całego grona, uzależniona od opiatów narkomanka, która niedawno pochowała córeczkę, milczące i ekscentryczne bliźnięta Ines i Roy, a od niedawna także Philomene St.Patin. młodsza siostra Luisa. Grupa utrzymywała się z drobnych kradzieży, ulicznych występów i tajemniczych interesów Luisa, które przynosiły coraz większe zyski. 3. Pierwsze promienie słońca przebiły się przez brudną od kurzu i ptasich odchodów szybę, padając wprost na twarz skacowanego Luisa. Chłopak jęknął, jakby ktoś przypalił mu stopy rozżarzonym żelazem. W głowie czuł nieprzyjemne pulsowanie, a pod powiekami dokuczliwy ból. - Phi - jęknął w stronę siedzącej w kącie i pogrążonej w lekturze siostry - Skocz mi po kawę i jakiś Ibuprom. Umrę bez tego. Błagam. Zakończył rzucając w stronę dziewczyny pięciodolarowy banknot. Philomene’a wstała bez słowa i podniosła pieniądze. Nie chciało się jej nigdzie iść, ale perspektywa gorącej kawy dodała jej animuszu. Na korytarzu minęła Grubego Tio, który ze Snickersem w jednej, a starą Nokią w drugiej ręce, mamrotał coś pod nosem. Philomene’a zbiegła po schodach i już po chwili znalazła się na zagraconym dziedzińcu wewnętrznym willi. Od kilku tygodni Lu mówił, że posprzątają tutaj i zrobią sobie prawdziwe barbeque z hamburgerami, kiełbaskami i zimnym piwem. Na zapowiedziach niestety się skończyło. Do kawiarni Flory miała zaledwie kilkadziesiąt metrów. Szła powoli ciesząc się słońcem i ciepłym wiatrem, który muskał jej twarz. Gdy mijała ciasny zaułek w którym tutejsze chłopaki, często grali w kości, coś zwróciło jej uwagę. W pierwszej chwili nie bardzo wiedziała na co patrzeć, gdyż w uliczce nie było nikogo. Coś jednak kazało się jej zatrzymać i popatrzeć. Na obdrapanej ścianie obok wyblakłego symbolu gangu “3-N-G”, widniał świeży tag, namalowany krwiście czerwoną farbą. “I see you” Philomene’a ku swemu zdziwieniu poczuła dreszcze na plecach. W tej samej chwili tuż obok jej stóp usłyszała ciche miauczenie. Schowany w dziurawym kartonie po bananach siedział mały czarny kotek z białymi łapkami i intensywnie wpatrywał się w dziewczynę. 4. - Cześć Phi - przywitała ją gruba właścicielka kawiarenki. Flora była otyła murzynką o sympatycznej i pogodnej twarzy - Co podać? - Dwie kawy i dwa croissant. - Już się robi. Masz szczęście, bo właśnie skończyły się piec. Flora ruszyła do lady, by zapakować.rogaliki do torby. W tym momencie do kawiarni wszedł wysoki elegancki mężczyzna. Jego strój i bijąca od niego aura kompletnie nie pasowały do tego miejsca, jak i okolicy. Mężczyzna zatrzymał się na środku lokalu i omiótł wszystkich i wszystko wokół uważnym spojrzeniem. Jego wzrok zatrzymał się przez dłuższą chwilę na Philomenie. - Co jest stary? Zgubiłeś coś. - zagadał siedzący w kącie sali młody chłopak z dredami na głowie. - Już znalazłem - odparł ledwo słyszalnym głosem mężczyzna, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 27-01-2019 o 02:36. |
29-01-2019, 20:34 | #2 |
Krucza Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez corax : 30-01-2019 o 09:35. |
30-01-2019, 23:02 | #3 |
Reputacja: 1 | 1. - Wielkie dzięki siostra. Zajebista kawa. Tego mi było trzeba. Luis stał przy brudnym oknie popijając gorący i ożywczy poranny napój bogów. Pod ścianą siedział Nicolas i scyzorykiem dłubał w paznokciach. Wyglądał na poddenerwowanego. Coś go męczyło i ewidentnie chciał dać temu upust. Z jakiś powodów nie potrafił zebrać się na odwagę Philomene’a obserwowała go kątem oka, jednocześnie trzymając nos w książce. Czuła, że między chłopakami coś się wydarzyło i była strasznie ciekawa co. - Co to za pchlarza przytargałaś? - zapytał niespodziewanie Nicolas - Za mało tu robactwa mamy. Węgielek prychnął złowrogo i przemknął pod kolanami dziewczyny i schował się za jej udem. - Co się czepiasz? - warknął Luis - Daj małej spokój. Przygarnęła go, to niech ma. Nie bój się, nie zje cię. Nicolas wstał i z nadętą miną z pokoju. - Nosz kurwa! Gorzej niż baba - skomentował wyjście kumpla Luis. 2. Dzień minął leniwie i ospale. Który to już z kolei taki dzień? Jeden podobny do drugiego. Brak rutyny i schematu, który nadawałby rytm kolejnym dniom, stawały się one lustrzanym odbiciem siebie. Wszyscy mieszkańcy willi Dauterive, gdzieś w głębi serca tęsknili z zwykłym domem i rutyną. Wieczorem Luis i Nico wyszli na miasto załatwiać swoje interesy. Reszta ekipy także wyszła, aby pokręcić się po French Quarter i spróbować coś zarobić na własne potrzeby. Jedynie Elena została w swoim pokoju. Nie wychodziła z niego od kilku dni. Tio mówił, że widział jak zwędziła jednemu alfonsowi sporą grudę cracku. Elena była niby członkiem ich ekipy, ale funkcjonowała zupełnie gdzieś z boku. Philomene’a podejrzewała, że Luisa i Elen musiało coś łączyć, ale bała się zapytać brata o konkrety. 3. Wieczór był ciepły i pogodny. French Quarter jak zwykle tętniło życiem. Grupki turystów spacerowały wśród straganiarzy, mimów, żywych pomników i amatorskich kapel. Philomene’a, Tio i bliźnięta LeBas szli wolno Chartres Street kierując się w stronę Jackson Square. Aromat smażonych potraw mieszał się z zapachem wyperfumowanych damulek i wonią kadzideł. Mijali właśnie sklep jubilerski, gdy Philomene’a poczuła na sobie czyjś wzrok. Rozejrzała się wokół i ku swemu zdziwieniu i niemałemu przerażeniu dostrzegła starca siedzącego pod ścianą. Przed mężczyzną leżała podziurawiony i wymięty melonik, do którego zbierał datki. W dłoni trzymał sękaty kostur obwieszony różnokolorowymi paciorkami. Jego mlecznobiałe, niewidzące oczy wpatrywały się w dziewczynę. I SEE YOU Wspomnienie krwawego graffiti ożyło w jej pamięci. - Widzisz go? - mruknął idący obok Tio. Ruchem głowy grubasek pokazał wysokiego białego mężczyznę, który szedł przed nimi. - Bierzemy go - rozkazał. Jeszcze kilka tygodni temu na podobne słowa, Philomene’a zareagowałaby szczerym oburzeniem. Dzisiaj było już inaczej. Wiedziała co ma robić, aby ułatwić Tio robotę, Zagadała mężczyznę proponując pyszną kolację w pobliskiej knajpce. Zachwalała menu i smak potraw i niezwykłe zdolności kucharza. W tym czasie Tio sprawną ręką opróżniał kieszenie mężczyzny. - Lipa - skomentował po całej akcji Tio - Niecałe pięć dolarów, a tak to same karty. - Trudno - wzruszyła ramionami Philomene’a - A wam jak poszło? - skierowała pytanie do bliźniąt LeBas. Ines i Roy w tym samym czasie operowali kilka metrów dalej. Ich łowy poszły zdecydowanie lepiej, o czym świadczyły szerokie uśmiech bliźniąt. Ich ekscentryczny i niemalże gotycki wygląd i ubiór przyciągał wzrok turystów. Ułatwiało to odwrócenie uwagi, jak i samą kradzież. - Cztery dychy - wyjawiła Ines zakrywają twarz czarnym woalem który zdobił jej mini cylinder. - O! Widzisz! - Tio szturchnął Phi, łokciem w bok - Też powinnaś ubrać takie szmatki. To zwiększa zyski. - Nie marudź -napomniał go Roy - Chodźmy coś zjeść. Stawiamy. 4. Lodowata kropla spadła wprost na policzek Philomene. Zimny dreszcz wstrząsnął jej całym ciałem. Starła krople z policzka i otworzyła oczy. Odgłos rozbijającego się o szyby i parapet deszczu był tak głośny, że zagłuszał jej myśli. Spojrzała na pusty materac Luisa. - Gdzie on się podział do cholery? - pomyślała. Nie było go jak się kładła, ani teraz. To było do niego niepodobne. Zawsze starał się wracać na noc. A nawet jak tego nie robił, to starał się ją o tym uprzedzić.Dziewczyna miała złe przeczucia. Już miała dzwonić do brata, gdy rozchodzący się z sąsiedniego pokoju aromat smażonych jajek i bekonu, przypomniał jej o głodzie. - Chcesz? - zapytał Gruby Tio, widząc Phi stojącą w progu pokoju. Chłopak kończył właśnie smażyć jajecznicę na niewielkim żeliwnym piecyku. - Jasne. Chłopak rozłożył potrawę na dwa plastikowe talerze i jeden z nich podał Phi. - Widziałeś Lu? - zapytała pakują do ust kolejną kęs sycącej potrawy. - Nie, ale nie martw się. Wróci - odparł grubasek, obcierając usta wierzchem dłoni - Słyszałem wczoraj, jak chłopaki gadali o jakimś poważnej robocie. - Jakiej robocie? - spytała. Tio machnął lekceważąco ręką, jakby chciał powiedzieć “a kogo to obchodzi” Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął błyszczący wisiorek. - Patrz co znalazłem na poddaszu - pochwalił się Tio - Musi być mega stary. Może uda mi wyciągnąć za niego parę stów. Jak myślisz? Philomene’a przyjrzała się biżuterii. Faktycznie wyglądała na starą. Srebrny, okrągły medalik kołysał się na długim i solidnym łańcuszku, wykonanym z tego samego materiału. Pośrodku połyskiwał sporych rozmiarów zielony kamień. Szmaragd? Do około niego wygrawerowane były jakieś dziwne symbole. - Widzę, że ci się podoba - skomentował uradowany Tio - Mogę ci go sprzedać, jak chcesz. Ile dajesz? Te słowa wyrwały ją z zamyślenia. Kątem oka dostrzegła, jak Węgielek wylizuje resztki z jej talerza. |
06-02-2019, 20:52 | #4 |
Krucza Reputacja: 1 |
|
08-02-2019, 22:03 | #5 |
Reputacja: 1 | 1. Tio nie był przekonany do wymiany, jaką proponowała mu dziewczyna. Nie był głupi i wiedział, że za wisior może skosić niezłą kasę w pierwszym lepszym lombardzie. Na wzmiankę o modelce, chłopak wyraźnie się ożywił. - Moją modelką, mówisz? - powiedział, a na jego twarzy pojawił się lubieżny uśmiech. - Przestań, natychmiast! - skarciła go Philomene’a. - No co! Przecież sama zaproponowałaś - tłumaczył się - Nie masz się czego wstydzić. Ładna jesteś nawet bardzo ładna. - Głupi jesteś Tio! - syknęła coraz bardziej rozzłoszczona. - Wiele dziewczyn, robi takie rzeczy. Nie ma w tym nic złego. Nie martw się, nic nie powiem twojemu bratu. - Pierdol się Tio! -warknęła wściekła. Czy wszyscy faceci muszą być tacy sami? - spytała się samą siebie - Cała krew odpływa im do fiutów i głupieją. Odwróciła się na pięcie i wyszła. Wyjęła komórkę i wybrała numer brata. 2. Luis był zły, że do niego zadzwoniła. Na szczęście była jego ukochaną siostrą i nie potrafił długo się na nią gniewać. - Mówiłem ci przecież, że nie musisz się o mnie martwić - zaczął jej tłumaczyć po raz kolejny to samo - To moje miasto. Nic złego mi się tutaj nie stanie. Twój brat to ogarnięty chłopak i wie, co robi… - Wiem Lu, ale tak długo nie dawałeś znaku życia, że zaczęłam mieć czarne myśli. - Spoko siostra. Nic mi nie jest. Załatwiam interesy, żeby się nam lepiej żyło. Niedługo bym się odezwał. - Trzeba było, to zrobić, to bym nie musiała się zamartwiać. - Dobra, dobra… nie masz co się złościć. Nie mam czasu na pogawędki, więc słuchaj mnie uważnie. - Słucham, słucham - od razu rozpoznała chłodny ton głosu brata. Zawsze, gdy tak mówił chodziło o jakieś poważne sprawy. Brzmiał wtedy jak dowódca szwadronu tuż przed ważną misją. Takim tonem mówił do niej, gdy chciał aby wykonała dla niego jakieś zadanie. - Tak, sir! - odparła parodiując karnego szeregowca. - Zbierz całą ekipę i o 23 pojawcie się przed klubem “Ghosthall” Na bramce będzie taki łysol z kaprawym okiem. Powołajcie się na mnie to was wpuści. Jasne? - Tak, sir! O 23, klub “Ghosthall” i kaprawy łysol. - Zuch dziewczyna. Trzymaj się i do zobaczenia. - Pa Luis. Kocham cię! - Ja ciebie też siostra. 3. Luis był urodzonym przywódcą i liderem. Philomene’a dziękowała losowi za to. Bez tego trudno byłoby jej nakłonić znajomych do posłuszeństwa. Wpływ Luisa był na tyle silny, że wystarczyło tylko wspomnieć jego imię, aby nawet zaćpana Elena ogarnęła się na tyle, by o właściwej porze wyruszyć z całą resztą bandy do klubu. “Ghosthall” nie należał do najpopularniejszych miejscówek w mieście. Omijali go zarówno turyści, jak i większość miejscowych. Klub mieścił się na Bienville Street, na tyłach najsłynniejszego cmentarza La Nouvelle-Orléans. Stary piętrowy budynek z zewnątrz nie tylko nie wyglądał, jak lokal rozrywkowy, ale ogólnie nie zachęcał do wejścia. Obdrapane ściany i odpadający płatami tynk zdobiły tę ruderę, niczym głębokie zmarszczki kurwę zmęczoną życiem. Tylko niewielki neon umieszczony nad wejściem, przypominał o tym, że znajduje się tutaj nocny klub. O klubie krążyły różne plotki. A to, że jest to miejsce spotkań okultystów, wyznawców hoodoo i santeri, a to że to melina Mara Salvatrucha, albo bardziej niedorzeczne i niewiarygodne. Jak ta, że klub znajduje się na terenie starej kostnicy i straszą w nim duchy i upiory, albo że w piwnicy pochowane są ofiary seryjnego mordercy, Josepha Momfre’a, zwanego Katem z Nowego Orleanu Jaka by nie była prawda, większość ludzi omijała klub. Gdy Philomene’a i reszta ekipy dotarła na miejsce przed klubem stało tylko kilka osób. Zebrani w małe grupki, dyskutowali dość głośno i palili dziwnie śmierdzące papierosy. Zapach przypominał fetor palących się zwłok i zgniłej ziemi. Na bramce faktycznie stał potężnie zbudowany łysy gość. Jego lewe oko pozbawione było źrenicy i całej zalane krwią. - My od Lu. To znaczy od Luisa - Phi przedstawiła odważnie, całą grupę. Kaprawy łysol wbity w za ciasny, pasiasty garnitur bez słowa otworzył drzwi do klubu. Wnętrz klubu nie prezentowało się wcale lepiej niż jego front. Pomieszczenie wypełnione było meblami z połowy lat 80-tych, które mocno odczuły upływ czas. W powietrzu unosił się dziwny zapach, kojarzący się nieodmiennie ze świeżo wykopanym grobem. Z tego, co było widać niezbyt przeszkadzało to pląsającym po parkiecie i zebranym w ciasnych lożach bywalcom. Z głośników sączyły hipnotyzujące dźwięki nowoorleańskiego jazzu, zmiksowanego z pulsującym ambientowym bitem. Doprawdy iście transowa muzyka. Wibrujące dźwięki sprawiły, że cała ekipa w niezauważalny sposób dostosowała się do wibracji i kołysała się do rytmu. - Tam jest Lu! - krzyknął Tio, wskazując palcem, lożę w kącie sali. Luis nie siedział sam. Obok niego siedział Nicolas oraz przedziwny gość w czarnym cylindrze. Philomene’a wraz z całą zbliżyła się do loży. Luis wstał i gestem dłoni zachęcił ich, aby usiedli. - To właśnie oni. - zaczął Lu wskazując swoją ekipę - Moja siostra Philomene’a, ten gruby to Tio, to jest Elena, a tych dwoje, to bliźniaki Ines i Roy. - Miło mi was poznać - przemówił mężczyzna - Jestem Aleksander Cimitière. Baron Aleksander Cimitière, ale możecie mi mówić po prostu Baronie. Mężczyzna był wysoki i niezwykle chudy. Ubrany był smoliście czarny smoking, krwiście czerwoną kamizelkę i koszulę w biało-czarne pasy. Jego twarz zasłonięta była przez ściśle przylegającą maskę. Przedstawiała ona uśmiechniętą trupią czaszkę i świecącymi pustką oczodołami. Baron palił grube i aromatyczne cygaro, ale nawet ono nie było w stanie zabić nieprzyjemnego zapachu rozkładającego się mięsa. - Od dzisiaj będziecie dla mnie pracować - obwieścił Baron zaciągając się cygarem - Mam nadzieję, że nasza współpraca ułoży się pomyślnie i wszystkim przyniesie korzyści. Luis zapewniał mnie, że odważne i lojalne z was dzieciaki. Mam nadzieję, że tak właśnie jest i mnie nie zawiedziecie. Luis uśmiechnął się niemrawo. - No co jest? Nie cieszycie się? - zapytał przyjaciół - Pan Baron nam pomoże wyrwać się z biedy. - Nie tylko wyrwać się z biedy, ale i wejść na szczyt. Wszystko zależy tylko od was, moi drodzy. Baron uniósł dłoń i wskazał nią stół na którym leżały rozsypane drobne, czerwone pastylki, przypominające paciorki w różańcach, którymi posługiwali się santeras w swoich rytuałach. - Częstujcie się - powiedział Baron - Każdy z moich ludzi musi spróbować towaru, którym będzie handlował. Musicie wiedzieć, jak zachwalać go klientom. Phi, jak i reszta ekipy odniosła dziwne wrażenie, że uśmiech na masce Barona rozszerzył się. Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 09-02-2019 o 20:49. |
10-02-2019, 12:15 | #6 |
Krucza Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez corax : 27-02-2019 o 12:50. |
13-02-2019, 23:48 | #7 |
Reputacja: 1 | 1. Czternaście nieodebranych. Philomene’a. już dawno wyciszyła dźwięki w swoim telefonie. Lusi wydzwaniał do niej od dobrych kilkudziesięciu minut. Wpatrywała się w listę połączeń i zastanawiała się co zrobić. Tej nocy nie chciała rozmawiać z bratem. To było jasne. Tylko wcześniej, czy później będzie musiała się z nim rozmówić. Co mu powiedzieć? Zawiodła go. Wiedziała, że chciał dobrze. Tylko co z tego. Był od niej starszy, ale to nie znaczy wcale, że mądrzejszy. Do tej pory się nią opiekował, pomagał i wyciągał z tarapatów. A teraz? Co się właściwie stało? Philomene’a. po raz kolejny analizowała wydarzenia z “Ghosthall”. To co się tam wydarzyło było jednocześnie przerażające i tak bardzo absurdalne. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko miało naprawdę miejsce. Obskurny klub. Zamaskowany i śmierdzący trupim mięsem koleś i narkotyki na deser. Co wstąpiło w Luisa, że zdecydował się na tak desperacki krok? Handel dragami stanowił niewątpliwie kuszące źródło zysków. Tylko mieli przecież tyle innych opcji. Nie żyło im się źle. Znała wielu, którzy mieli dużo gorzej. Pytania kołowały się w jej głowie. Telefon po raz kolejny tej nocy zaczął wibrować. Luis nie odpuszczał. Nie było sensu dalej tego wszystkiego drążyć.Phi wyłączyła telefon i spróbowała zasnąć. 2. Lepkie powietrze otaczała ją zewsząd i niemal wnikało pod skórę. Czuła się brudna, skalana i naznaczona.. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś na nią patrzy. Powiewy gorącego powietrza pojawiające się raz po raz, przypominały oddech obleśnego starca. Wokół panował półmrok. Otaczający ją świat skąpany był w mleczno szarej poświacie. Wyprane z kolorów i barw przedmioty nie przypominały znanych jej kształtów. Coś co wyglądało jak stół i cztery krzesła, przypominało bardziej przyczajone do skoku drapieżniki niż zwykłe meble. Gdzieś obok przemykały na wpół wyraźne postacie. Ilekroć próbowała skupić na nich swój wzrok, rozpływały się w szaroburej mgle. Drażniący szum przewiercał się przez jej mózg. Jednostajny, monotonny pomruk przypominał wycie zepsutej klimatyzacji lub odkurzacza. Gdzieś spomiędzy fałd męczącego dźwięku, dało się wyłowić pojedyncze słowa. Słowa, które znała. Słowa, które już gdzieś słyszała. Słowa, które wwiercały się w jej mózg jeszcze bardziej boleśnie niż jednostajne pomruki wiatru. Moja gwiazda. Prowadź nas, moja gwiazdo. 3. Pobudka w schronisku była równie nieprzyjemna, jak jej sen. Skronie pulsowały jej potwornym bólem. Teraz doskonale rozumiała, co musiał czuć jej brat budząc się na kacu. - Kawy - jęknęła widząc znajomą twarz Roya - Kawy i ibuprom - Kawa jest tylko zbożowa - odparł chłopak podając się styropianowy kubek z parująca zawartością. Na drugiej wyciągniętej dłoni, leżała mała biała pigułka. Budziła ona nieprzyjemne uczucia i wspomnienia. - Zły sen? - usłyszała za sobą głos Inez - Nie ma co się mazgaić. Łykaj prochy i się zbieramy. Nie ma czasu, mamy umówione spotkanie. 4. Dom pod numerem 23 przy Chartres Street wyglądał, jak wyjęty z innego świata. Nawet jak na standardy French Quarter, stanowił nie lada osobliwość. Bardziej przypominał scenografię do psychodelicznej wersji “Alicji w krainie czarów” niż dom w centrum Nowego Orleanu. Kręcone, spiralne kolumny podtrzymujące zarośnięty dziką roślinnością balkon, drzwi rodem ze średniowiecznego zamku z kołatkami w kształcie gargulczych pysków, frontowa ścian pomalowana w najbardziej oczojebny odcień różu, jaki Phi widziała w życiu i wiszący na jednym haku obdrapany metalowy szyld z napisem “Gellert Grindelwald - wróżbita, medium i czarnoksiężnik koncesjonowany” Tak prezentował się budynek przed którym stali. - To jakiś żart? - zapytała z największym możliwym sarkazmem Philomene’a. - Nie oceniaj książki po okładce - skomentował Roy - Ajani nam pomoże. - Ajani? A nie Gellert? - spytała wskazując kołyszący się na wietrze szyld. - Nie marudź tylko wchodź. Przed drzwiami siedział ubrany w pasiasty, czarno-biały smoking karzeł o twarzy niemowlaka. Na widok wchodzącej trójki uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd lśniący, złotych zębów. - Ajani ma klienta - poinformował. - Nie szkodzi - Roy machnął ręką na powitanie - Poczekamy. Kolejne półgodziny spędzili w wąskim holu, który pachniał marihuaną i olejkiem kokosowym. - Do zobaczenia za tydzień moja droga - rosły murzyn z obnażoną klatą, żegnał się z wytworną blondynką. Jej strój i maniery bardziej pasowały do Beverly Hills niż do tej czarnoksięskiej meliny. - Joł ziomuś - krzyknął na widok Roya - Co cię do mnie sprowadza?? Dawno się żeśmy nie widzieli. Wchodźcie zapraszam. Przekraczając próg gabinetu czarnoksiężnika Gellerta, Phi liczyła na kolejny pokaz psychodelicznego kiczu i newage'owej mody. Nie zawiodła się. Ściany ozdobione były afrykańskimi maskami i donicami z paprocią. Pod sufitem kręcił się wolno wiatrak z szerokimi łopatami, które wymalowane były w jakieś pokręcone symbole. Podłogę zdobił gruby perski dywan, który nosił ślady licznych imprez, libacji, a pewnie i orgii. Jedynymi meblami w pomieszczeniu była pompowana kanapa, cztery duże pufy w których bez trudu można było utonąć i mały hebanowy stoliczek na którym leżały rozrzucone karty tarota. - Siadajcie. Czujcie się jak u siebie - rzekł czarnoksiężnik kierując te słowa głównie do Philomene’y. Roy i Inez opadli na wielgachne pufy i z lekkim, drwiącym uśmieszkiem spoglądali na zdezorientowaną przyjaciółkę. Phi również zajęła miejsce i rozglądając się wokół zdołała tylko wybąkać: - Niezłe mieszkanko. - Dzięki siostro - odparł Ajani. - Gadaj Roy z czym przychodzisz. Nie ma za dużo czasu. Mam zaraz następną klientkę. Roy przeciągnął dłonią po bladej twarzy, którą zdobił jak zwykle gotycki makijaż i powiedział cicho: - Chyba podpadliśmy Przeklętemu… Roy na zmianę Inez opowiedzieli o wydarzeniach wczorajszej nocy. Phi tylko przytakiwała ich słowom. - Co tu dużo gadać. Macie przejebane - odparł Ajani wyrzucając ręce w górę, jakby zaraz miał wystąpić w rapowym klipie. - Tyle to i ja wiem bez ciebie - odciął się Roy. - Mogę wam sprzedać amulety ochronne. - Pierdol się. Wiesz? Myślałem, że nam pomożesz. - Spoko ziom. Nie sraj żarem. Chciałem tylko atmosferę rozluźnić. Ja się na tych trupiszczach nie znam. Robię w magyi, ale od nich trzymam się z dala. Za to znam kogoś, kto może wam pomóc. Padre Cacador. Księżulo, a właściwie były księżulo bo go wyrzucili z kościoła z herezję. On pewnie powie wam inną historię, ale mniejsza o to. Padre zna się na trupiszczach, jak mało kto. - To gdzie go znajdziemy? - zapytał od razu Roy. - Problem w tym, że od dawna nikt go nie widział. - Toś nam kurwa pomógł. - Spoko ziom. Co ty taki nerwowy? Widzę, że ten truposz nieźle ci stracha napędził. Jest taki jeden, co to kiedyś z padre współpracował. Wołają na niego Grasselli. to prywatny detektyw. On coś może wiedzieć o Padre. Tylko nie liczcie, że wam coś powie za darmo. Kilka stów wam się przyda. Słyszałem, że gość ostatnio cienko przędzie. Roy chciał coś powiedzieć, ale Philomene’a w tym momencie w stosie kart rozrzuconych na stole dostrzegła jedną, która ją mocno zainteresowała. - Co to za karta? Co ona oznacza? - zapytała wskazując palce. Ajani sięgnął po kartę i obrócił ją kilka razy w dłoni. Przedstawiała nagą kobietę, nalewającą wodę z dwóch dzbanów. Woda z jednego spływała do strumienia, z drugiego – w ziemię. Nad jej głową widać było rozgwieżdżone niebo, przez co wydawało się, że ona sama zanurza się wśród gwiazd. Ajani spojrzał w oczy Phi, potem znowu na kartę i znowu na Phi. - W Tarocie nie ma prostych odpowiedzi, moja droga. Musiałbym.... Gospodarz nie dokończył odpowiedzi, gdyż do pokoju wszedł karzeł w pasiastym smokingu. - Mistrzu, mademoiselle Lambert właśnie przyszła. - Wybaczcie ziomki, ale musimy tutaj przerwać. Klientka nie może czekać. Jakby coś to możemy się wieczorem spotkać w “Endymionie” 5. Gdy znaleźli się na ulicy w głowach całej trójki aż kipiało. Od pytań, wątpliwości i oparów marihuany. - I co teraz? -zapytała Inez - Szukamy tego ojczulka? Nikt jej nie odpowiedział, gdyż komórka Phi znowu dała o sobie znać. Luis po raz kolejny próbował się połączyć z siostrą. Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 14-02-2019 o 21:12. |
27-02-2019, 10:36 | #8 |
Krucza Reputacja: 1 |
|
06-03-2019, 00:52 | #9 |
Reputacja: 1 | 1. To było dziwne uczucie patrzeć na samą siebie. Nie chodziło o odbicie w lustrze. Większość kobiet czuje się nieswojo patrząc na swoje odbicie. Sytuacja była jednak o wiele bardziej skomplikowana. Philomena stała na środku pokoju, a jej sobowtór spał w najlepsze na łóżku, stojącym pod ścianą. Świat wokół wyglądał, jak wyprany ze wszystkich kolorów. Dziewczyna czuła się trochę tak, jakby ktoś umieścił ją w czarno-białym filmie. Dark star you are the light of my night Dark star won't you be my guide Dark star why do you run from me Dark star why don't you kill me* Odległy, obcy i bezkształtny głos recytował swoją modlitwę. Litanię bez końca i początku. Eony przelewały się w klepsydrze wieczności, a on trwał. Trwał, skupiony pogrążony w wyzwoleńczej medytacji. There is no peace in heaven There is no peace on earth There is no love in heaven There is no love on earth There is no faith in heaven There is no faith on earth There is no hope in heaven There is no hope on earth Reincarnation, the torture will not end Reincarnation, our bloody fate... * Trwało w wieczności. Jego ciało już dawno zmieniło się w wykuty w skale posąg. Postać na łóżku drgnęła, obróciła się i otworzyła oczy. Philomena z przerażeniem spojrzała na samą siebie. W oczach tej drugiej był mrok. Żywa, pełzająca, mordercza ciemność. - Moja Gwiazdo - usłyszała swój własny głos wydobywający się w ust sobowtóra - Chodź do mnie. 2. Philomena sama nie wiedziała, jak udało jej się przejść casting w Edymionie. Występ pamiętała fragmentarycznie. Poszatkowane slajdy. Brakujące klatki dawno wyblakłego filmu, I ten ściskający nieustannie za gardło stres. Lęk przed porażką, przed ośmieszeniem się. Dopiero głośne brawa pary menadżerów klubu, wyrwały ją z letargu. I słowa Inez, które w równym stopniu ją ucieszyły, co przeraziły. - Świetny występ! Gratulacje! Moja gwiazdo! Od przesłuchania minęło dwa tygodnie. Od tego czasu, co noc śpiewała w klubie. To była jej pierwsza normalna praca. Była z siebie dumna. Naprawdę dumna. Bez pomocy Luisa, bez rodziców, bez niczyjej pomocy złapała etat. Nie zarabiała wiele, ale na jej potrzeby w zupełności wystarczy. Właściciele klubu Corina i Salem roztaczali przed nią wspaniałe perspektywy i kusili ją wizją nadchodzących sukcesów. Jedyne, co musiała zrobić to śpiewać i dostosować się do panujących w klubie reguł. - Wybierz sobie pseudonim artystyczny - powiedziała po udanym przesłuchaniu Corina. Była to wysoka kobieta o kruczoczarnych włosach. Nosiła wysokie, skórzane buty na szpilce, ołówkową spódnicę i gorset z koronkowymi wykończeniami. Dosłownie archetypiczny obraz dominy z filmów dla dorosłych. - Dokładnie - zgodził się z nią Salem - Od tego musisz zacząć. Dobry pseudonim, to klucz do sukcesu na scenie. Jej partner był z kolei otyłym, niskim mężczyzną z obrzydliwym tupecikiem w rudym kolorze. Nosił się jak tani księgowy i tak też pachniał. - Jak już sobie wybierzesz, coś co fajnie brzmi, to zgłoś się do Heather. To opiekunka naszych podopiecznych. Ona zaprowadzi cię do garderoby i pokaże naszą kolekcję masek. Na każdym występie musisz nosić maskę, to ważne. - wyjaśniała Corina. - I pamiętaj o stroju - dodał Salem - Ma wyrażać ciebie, twoją duszę i jestestwo. Gdybyś potrzebowała pomocy, to Heather ci pomoże. Na pierwszy rzut oka zasady nie były specjalnie dziwne. Dopiero, gdy Philomena zobaczyła stroje i maski swoich koleżanek zaczęła się zastanawiać. Stroje oczywiście podkreślały walory dziewczyn. Było jednak w nich coś perwersyjnego i odrażającego. Coś co przywoływało atmosferę dusznych, śmierdzących potem i spermą klubów ze striptizem. Większość dziewczyn wyglądała, jak podrasowana wersja tanich prostytutek z Meksyku, czy innej Ukrainy. Ich lubieżność i wyuzdanie nie raziły, ale zostały wyróżnione w subtelny i wyrafinowany sposób. Maski w większości były to, skórzane zwierzęce pyszczki z metalowymi elementami. - Kurwienie się nie jest obowiązkowe. Nie dygaj - rzuciła jedna z dziewczyn widząc lekko zaniepokojoną minę Phi - Jak chcesz możesz zostać tylko przy śpiewaniu. - Tylko to mało opłacalne - dodała druga - A dupa się przecież nie zmydla, nie? - dorzuciła po czym ryknęła rubasznym śmiechem. - Ja na twoim miejscu, bym się nie zastanawiała - Inez próbował rozwiać wątpliwości koleżanki. - Znaczy, że co? Dupczyłabyś się za pieniądze? - dopytywał Roy - Nie wierzę. A wydawało mi się, że cię znam. - Głupol jesteś i życia nie znasz. - wyjaśniła Inez - To dziewczyna ustala zasady. Można potańczyć dla jakiegoś zboczeńca, co go zwierzęce maski podniecają. Cnoty nie stracisz, a kasa się przyda. Roy skrzywił usta i wzruszył ramionami. - Może i tak. Niesmak jednak pozostaje. - Niby krew z krwi i kość z kości, a gadasz jakby cię podrzucili. - To po prostu obleśne. I tyle. Lepiej zostań przy śpiewaniu Phi. Nikt cię do niczego nie zmusi. A jakby co to go dorwiemy. - Patrzcie go jaki rycerski - zadrwiła Inez z brata. - Wiesz, co wal się! Poza regułami, erotycznym zabarwieniem klub wzbudzał w Phi mieszane uczucia jeszcze z jednego powodu. Stojąc na scenie widziała kilka dziwnych scen. Początkowo zwalała to na przewidzenie, ale z im było więcej takich incydentów, tym bardziej nie dawało jej to spokoju. Jednego razu widziała, jak muskularny mężczyzna ubrany w drogi garnitur, zlizuje krople krwi z szyi swojej partnerki. W tej samej loży kilka dni później siedziało dwóch gości, których bladość i wychudzenie sugerowały, że nie powinni żyć od kilku dobrych lat. Na domiar złego, obaj nie spuszczali z niej wzroku przez cały czas. Wtedy to pierwszy raz cieszyła się, że ma na sobie maskę i nikt jej nie pozna. Było też coś, co wystraszyło ją nie na żarty. Wśród wirujących w tańcu par, pojawił się nagle blady, przezroczysty zarys postaci. Phi mogła niemal przysiądz, że znała tego człowieka. Nie wiedziała jednak skąd. A ilekroć próbowała skupić wzrok na rysach jego twarzy, on po prostu rozpływał się w powietrzu. Phi chciała wierzyć, że to tylko przewidzenia i magia świateł w klubie. Po spotkaniu z Baronem Cimitière’u miała spore obawy, że kryje się za tym coś więcej. 3. Dzień był niezwykle pogodny. Wszystko wskazywało na to, że to ostatnie ciepłe dni tego roku. Phi, Inez i Roy siedzieli w parku na ławce zażywali promieni słonecznych i raczyli się wyśmienitym “po’boyem” z krewetkami i ośmiorniczkami z pobliskiej knajpki. Roy wsunął właśnie ostatni kęs do ust, po czym oblizał palce. - Muszę wam coś pokazać. - zaczął tajemniczo. Wsadził rękę do kieszeni, a po chwili na otwartej dłoni pokazał przyjaciółkom tajemnicze “coś” Był to niewielkich rozmiarów, półprzezroczysty kryształ w rubinowym kolorze. Promienie słońca przenikały przez niego tworząc przepiękne barwne refleksy na dłoni Roya. - Czy to jest to, co ja myślę? -spytała Inez - Tak. To ten syf, co nam chciał Baron i za przeproszeniem twój brat pocisnąć. - wyjaśnił chłopak - Dwie dychy musiałem za to dać. - Co? - Dwadzieścia dolarów, to kosztuje. Wisienki. Ostatni krzyk mody na wszystkich imprezach. Ludzie mówią, że to świetna rzecz. To jakby zmieszać zioło z herą, tylko ponoć bez przykrych zjazdów. Inez spojrzała na brata spod skrzywionych brwi. - Serio? - Tak gadają, ja tylko powtarzam. - Po co to kupiłeś? - spytała Philomena, a jej myśli niemal natychmiast poleciały w stronę ukochanego brata. - W sumie nie wiem. Z ciekawości chyba. Całe miasto jest tego pełne. Luis musi kosić niezły hajs. - Chyba mu nie zazdrościsz? - ton Inez był bardzo srogi i dało się w nim wyczuć niewypowiedzianą groźbę. - Nie, no co ty. Oszalałaś? Mówię tylko, że ciężko będzie Luisa z tego wyciągnąć. - To na pewno - skonstatowała Philomena. 4. Od czasu kłótni z bratem, tryb życia Philomeny zmienił się. W nocy pracowała w Edymionie. Przesypiała ranki i wstawała popołudniu. Zaraz po szybkim śniadaniu biegła do Blue Cypress Books, ulubionej księgarni jej matki. Początkowo godziny tam spędzone nie przyniosły spodziewanego rezultatu. Przejrzała setki publikacji o wampirach, zombi i upiorach powracających zza grobu. Były to albo zwykłe opisy legend, albo bzdurne, pseudonaukowe paplanie o świecie, który nie istnieje, ale od wieków fascynuje wielu ludzi. Nie tego szukała. Zaczynała być znużona bezowocnymi poszukiwaniami, gdy natrafiła na pozycję, która zainteresowała ją ze względu na pokrytą płótnem i złoceniami okładkę. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest to stara książka. Gdy Philomena otworzyła pierwszą stronę, jej oczom ukazał się staromodny tytuł: “Prawdziwa i niezwykle tajemnicza historia rodu Dauterive, czyli o tym jak Jean Paul Dauterive pakty z diabłami zawierał i o wszelkich tego konsekwencjach, lu wiedzy i przestrodze ludzi pobożnych napisana” Autorem był niejaki Gottard Saint-Proux. Ksiega opisywała bardzo dokładnie historię założyciela słynnego w całym Nowym Orleanie rodu Dauterive. Autor skrupulatnie opisywał przyjście na świat, lata młodzieńcze, edukację Jeana Paula. Język książki był staroświecki i trudny. Phi pierwsze rozdziały przejrzała bardzo pobieżnie. Dopiero w rozdział dziesiąty wgryzła się dogłębnie. *** Było to roku pańskiego tysiąc osiemset piątego. W ony czas Jean Paul ukończył już jezuickie kolegium i do przyjęcia święceń kapłańskich sposobił się. Droga pobożności nie była mu jednak pisana, gdyż sam Lucyper postawił przed nim człowieka przeklętego i ze społeczności ludzkiej wygnanego. Sascha Vykos, bo tak zwał się ów charakternik, od wielu wieków nie powinien chodzić już po tym łez padole. Diabelski dar przy życiu go utrzymywał i pełnią sił witalnych cieszyć się pozwalał. Vykos nie tylko żywym trupem był i człowiekiem przez Boga przeklętym, ale także magią się parał i wielkie sukcesy na tym polu odnosił. To on Jeana Paula nakłonił do tego, aby razem demony z piekła na ziemię sprowadzić i aby wespół z nimi rząd dusz pełnić. Nim to się jednak stało, Vykos by swą potęgę udowodnić przekazał Jeanowi dar nieśmiertelności, Zaprawdę przeklęty to dar. Przeklęty po stokroć. Miejcie zatem na baczeniu drodzy czytelnicy, by z czartami choćby najmniejszymi i z pozoru najłagodniejszymi nigdy we spółki nie wchodzić. Bowiem aby z daru nieśmiertelności skorzystać nieszczęśnik, który się na to zdecyduje zemrzeć wpierwej musi i duszę swą samemu Lucyperowi powierzyć. Natem jednak nie koniec. Aby bowiem dar ten podtrzymywać nieszczęśnik, krwią ludzką żywić się musi i co noc ofiary diabłu składać. Taki to los tych nieszczęśników jest moi drodzy. Modlić się za nich wypada, bo szkody wielkie taki charakternik poczynić ludzkości może. Lucyper bowiem nie tylko nieśmiertelnością swego czciciela obdarza, ale i inne liczne przymioty jemu ofiaruje. A to siłę nieludzką, a to mądrość przeogromna, a to szybkość niezrównaną. WIele doprawdy diabelskich przymiotów taki charakternik otrzymać może. Żaden z nich jednak mocy naszego Pana Jezusa Chrystusa nigdy nie przezwycięży. Pamiętajcie o tem i pokusie nie ulegajcie, bowiem los Przeklętego na was czeka, jak na Jeana Paula Dauterive. Słabej on bowiem woli był człowiekiem i podszeptom złego Vykosa uległ. Ciało i duszę diabłu zaprzedał i na zatracenie poszedł, a wraz z nim rodzina cała. Phi nie wiedziała, czy to wiek, czy też język księgi ją przekonał. Było bowiem coś w słowach autora, co dawało pozór wiarygodności. Dziewczyna nie miała niezbitych dowodów, ale czuła, że znalazła w końcu coś co przybliża ją do prawdy. Chciała nawet kupić starodruk, ale mimo sympatii dla Phi i jej matki księgarz nie zgodził się na obniżenie ceny. Dwa tysiące dolarów, to była zdecydowanie za duża suma i Philomena nie była jej w stanie zdobyć. Życzliwy księgarz zgodził się jednak na to, aby dziewczyna nadal przychodziła i studiowała historię rodu Dauterive. 5. W czasie, gdy Philomena studiowała sekretną historię La Nouvelle-Orléans, Inez i Roy, robili wszystko, by znaleźć Padre Cacadora. Tropów było wiele, szybko jednak okazywało się, że większość z nich prowadzi donikąd. Padre albo już dawno nie bywał w miejscu o którym ktoś im powiedział, albo to miejsce po prostu już nie istniało. Tak było na przykład z barem w Holly Grove. Knajpa spłonęła kilka miesięcy temu i do tej pory nikt jej nie odremontował. Jak mówili okoliczni mieszkańcy odbyła się tam regularna bitwa w efekcie której knajpa spłonęła, kilka osób straciło życie, a jedyny ocalały wylądował w szpitalu psychiatrycznym River Oaks. Tym sposobem Inez i Roy trafili na ślad współpracownika ojczulka, niejakiego Sir Alberta. Wizyta w szpitalu potwierdziła opinię kilku osób, że Sir Albert to zwykły świr. Kontaktu nie było z nim prawie żadnego. Zapytany przez Roya o Padre Cacadora, powtarzał w kółko: - LaLaurie. Jeden, trzy, zero, dwa, osiem. LaLaurie. Jeden, trzy, zero, dwa, osiem. LaLaurie. Jeden, trzy, zero, dwa, osiem. Dopiero po wyjściu ze szpitala Inez przypomniała sobie, że we francuskiej dzielnicy jest willa, która nazywana jest LaLaurie. Obecnie była to zwykła opuszczona rudera, ale w przeszłości była to rezydencja Marii Delfiny MacCarthy Blanque LaLaurie. Kobiety, która zasłynęła ze swego okrucieństwa wobec niewolników i której historia stała się tematem wielu miejskich legend. Jej duch ponoć do dziś straszył w rezydencji. - Musimy tam iść - zadecydowała Inez. - Myślisz, że tam znajdziemy ojczulka? - spytał jej brat. - Nie wiem, ale to na obecną chwilę nasz jedyny trop. Mam dziwne przeczucie, że coś tam na pewno jest. * - fragmenty utworów zespołu Deine Lakaien
__________________ "Your flesh is killing your spirit. You have forsaken yourself" "Welcome to the worst nightmar of all... Reality!" Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 06-03-2019 o 23:57. Powód: literówki |
12-03-2019, 22:34 | #10 |
Krucza Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez corax : 13-03-2019 o 17:56. |