11-04-2021, 19:38 | #21 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
17-04-2021, 13:52 | #22 |
Moderator Reputacja: 1 | Magowie mieli okazję bliżej poznać ośrodek prowadzony przez duchownego, a w szczególności Patrick i Samuel. Jak przypuszczali, mniejsza drewniana szopa stanowiła połączenie budynku technicznego z warsztatem, a druga, większa – ołtarz. Biały namiot, będący doczepiony do głównego budynku, był skrzydłem medycznym, Faktycznie, większość mieszkańców stanowiły kobiety, zwykle młode – nie byli nawet pewni czy niektóre z nich na europejskie standardy można byłoby nazwać dojrzałymi. Niektóre miały dzieci. Mężczyzn mieszkało ledwo kilku, poza postawnym albinosem, spotkali próbującego do nich zagadać najpierw słabym angielskim, a potem niemieckim, starego mężczyznę bez nogi. W skrzydle medycznym nie uświadczyli wielkiego obciążenia, a i sam namiot wyglądał raczej jako stanowisko pomocy doraźnej. Byli w stanie zaszyć rany, podać leki, przetrzymać kogoś z malarią, założyć gips, ale o długotrwałej kuracji mowy być nie mogło. Gdy mieszkańcy ośrodka zauważyli, że Russo odnosi się do magów serdecznie, to nawet bez jego specjalnych wyjaśnień – chociaż tych nie szczędził w języku im nieznanym – powoli powychodzili z kwater i miejsc, gdzie spędzali zwyczajne ludzkie obowiązki takie jak pranie, pomoc w posiłkach, zajmowanie się dziećmi czy pospolite naprawy. Każdy miał jakąś historię, o którą nawet często nie trzeba było pytać, można było domyślać się po twarzach, ciałach, minach, oczach. Chudy mężczyzna z zaawansowanym rakiem wodnym, dziewczyna z z poparzoną kwasem twarzą, razem z matka. Starsza kobieta, zdrowa, zadomowiona na dobre. Kobieta z plemienną skaryfikacją wraz z dzieckiem. Chora dziewczyna, chuda, o zapadłej twarzy i oczach. Może pożyje parę lat – stwierdziła Akane czując problemy genetyczne. Podczas wędrówki Patricka i Samuela, syn eteru szybko zgubił druida. Co prawda nie był to teraz problem, to sposób w jaki verbena się ulotnił z pola widzenia podczas zwykłego spaceru sugerował, iż eskortowanie dyplomaty musiałoby być bardzo frustrujące jeśli robiłby tak ciągle z zamiarem myszkowania. Dalej rozmyślać o tym Patrick nie miał czasu, gdy porwał go Russo w celu pomniejszych napraw. A to wbijający korek, grzejące się przewody, zalewający się bezpiecznik i inne typowo elektryczne usterki. Widać było, że duchowny chciał spędzić z Irlandczykiem trochę chwil. Ich rozmowa zaczęła się gdy poprosił Patricka o przegląd agregatu prądotwórczego, który mimo nowe stanu, notorycznie się psuł. Albert ustawił sobie niski taboret oznajmiając, że dotrzyma gościowi towarzystwa. *** Czas dla Mervi był łaskawy – wszak była jego dobrą znajomą jako adeptka tej sfery – czego niestety nie mogła powiedzieć o obiektywnej rzeczywistości. Na skutkiem tego zderzenia przychylności i nieprzychylności, Mervi otrzymała klasyczną syntezę wprost z dialektyki Karla Marksa z jego najlepszych czasów współpracy z Porządkiem Rozumu, czyli rozwiązanie tylke szybkie i oczywiste, co bezużyteczne. Przez c ekspresowo uporała się z zapewnieniem sobie stabilnego łącza oraz ewentualnych satelitów – potrzebna byłaby osobna antena na dachu – tylko, że to co nazywała stabilną siecią było ledwie zadowalającą, wolną i daleką od norm komfortowej pracy. Może jednak coś było w tych marksistowskich pomysłach – pomyślała frywolnie Mervi, sama nie wiedząc czy to ona, czy może Glitch, może udzielało się jej specyficzne poczucie humoru jej avatara. Wszak właśnie dyskusja z Akanem na zasadzie zderzenia różnych koncepcji, okazała się najbardziej owocna. Plan szpiegowania pod postacią zwierzęcia wymyślony przez Japonkę był pod wieloma względami dobry, nie powodował jakichkolwiek zaburzeń w przestrzeni, które mogłaby doprowadzić na ich trop. Więź oparta na umyśle wydawała się obu dziewczynom oczywista. Raz zawiązana, była trudna do wykrycia i mogła trwać niezależnie od dystansu, dopóki pierwotna magya się nie rozplecie pod wpływem statycznej rzeczywistości. Wpadły też na jeszcze jedno, perspektywiczne rozwiązanie. Mogły wykorzystać pogodę do odwrócenia uwagi. *** Podczas pracy przy agregacie, Russo opowiadał Patrickowi jakie były jego początki. Jak starał się o fundusze, a ile wybudowano to, gdzie teraz są, oraz jakie były pierwotne, oficjalne cele. Irlandczyk dowiedział się, że pierwotny cel był zupełnie chybiony i nierealny gdyż to miejsce miało być darmową przychodnią i szpitalem. Russo krytycznie wypowiadał się o tym pomyśle od początku. Ludzi z poważnymi problemami i tak trzeba było przewodzić do miasta tam była już odpowiednia placówka. Natomiast w przypadku lżejszych przypadków, transport stawał się kłopotem. Pomiędzy rozsianymi wioskami i miasteczkami, głównym sposobem komunikacji są własne nogi, samochód jest zarezerwowany dla towarów i bydła, nikt nie będzie marnował drogiego paliwa dla chorej nogi. To lekarz musiałby jeździć po wioskach. Tylko, że oni nie mieli lekarza, a tylko dwie zakonnice, z przeszkoleniem pielęgniarskim, oraz samego Russo, który jasno dał do zrozumienia, iż sporo potrafi, lecz dyplomowanym lekarzem nie jest, i nie chce szerzyć guseł oraz zaufania do ludzi bez papierów. Duchowny informując Tradycje nie wiedział czy Jurij się ukrywa czy nie – chociaż to podejrzewał. Nie miał pojęcia o sprawie z Białym Domem, nakazem ujęcia i czymkolwiek związanych z tym zamieszaniem. Po prostu pomógł, i otrzymał pomoc, od maga Tradycji który zatrzymał się w pobliżu, a dopiero, gdy Rosjanin został schwytany, poinformował Tradycje, iż jeden z ich magów jest w opałach. Russo opowiadał też o swoich nadziejach z Jurijem. Magowie mogą przewodzić ludziom, kierować ich, tworzyć coś nowego. Jurij skupił się na obronie, ale tak naprawdę pokazywał, że można żyć inaczej. Nie byle jako. Był tu krótko, ale pod jego inspiracją - lecz bez jego pomocy – przebudowano dwa domy na bardziej stabilne konstrukcje. Nawet mimo wojny, atmosfery niepewności, gdzie zabłąkana rakieta może zburzyć to co mamy, Jurij im pokazywał, iż od podstaw buduje się coś, c będzie żal stracić. Patrick wyzuwał, że Russo popierał tą postawę. Ksiądz nie krył się z tym, że zna dobrze obie struny konflikt. Wprost powiedział, że gościł obu, i zna nawet poglądy Aluna. Uważał on eksterminację za gwaranta pokoju. Martwi nie wszczynają wojen. Chociaż Russo podważał, czy to są jego własne słowa, brzmiało to jak rozwiązanie jego szamana. Alun, mimo że inteligenty, za bardzo lubił poklask, władzę i uwielbienie wielkiego wojownika jakim się cieszył. Patrickowi ciągle nie pasowało w coś w agregacie. Dopiero po rozmowie Russo i naprawach, przechodząc obok urządzenia, tknęło go aby sprawdzić przedmiot magyą. W tym duchem. I tutaj kryło się rozwiązanie częstych awarii wszystkich agregatów oraz pobliskich sprzętów. W penumbrze siedział tam gremlin. Nie byle jaki, wielki, tłusty, ważący chyba z dwieście kilo, rozlany gremlin o dostających, poszarpanych uszach, wielkich, złośliwych oczach zakrytych fałdami tłuszczu, niezdrowej, ropiejącej skórze. W całe ciało powtykane miał kawałki metalu, jakby odłamki po eksplozji – tryby, ostre blachy, śruby, gwoździe 0 lub jako część dziwnego zdobnictwa. Wokół, w Umbre, walało się sporo metalowego złomu, pośpiesznie poskręcanego, jakby pułapek. Była to z całą pewnością zmora, może nie najpotężniejsza, ale wystarczająco silna aby zapolować na jednego, może dwóch średnio doświadczonych magów. Raczej dla nikogo z ich drużyny w starciu bezpośrednim nie stanowił potwornego zagrożenia, acz rany w starciu były wysoce prawdopodobne. Z tego co Patrick orientował się w tego typu duchach żmija, lubią pułapki, okaleczenia oraz długo gojące się obrażenia u zaatakowanych. Nawet z miażdżącą przewagą nietrudno było o złapanie jakiejś wyjątkowo frustrującej i nieprzyjemnej klątwy. Trzeba będzie zaatakować go jutro, najlepiej z kimś. *** Wieczór Mervi, jak i dzień, spędzony był na odkodowywaniu zawartości swego umysłu. Była naprawdę blisko. Ciekawość paliła ją od środka, ciekawość tym bardziej frustrująca, iż odkodowanie działało tutaj na zasadzie wszystko albo nic. Albo nie wiesz nic, albo wiesz już wszystko. Nie ma stanów pośrednich. Wirtualna Adeptka skrzywiła się w myślach na tą myśl w momencie, w którym zrozumiała skąd pochodzi. Notatki Jonathana. „Wyższa sztuka Czasu, najpierw nie wiesz ni, po odkryciu przedziału - zamazany tekst – wiesz już wszystko.” Dobijające było to, iż spokojnie będzie mogła poświęcić jeszcze jeden wieczór, może dwa, trzy na rozkuwanie tego. Coraz mocniej uświadamiała sobie, iż sprytne ataki na szyfr, mając nawet częściowy klucz, nie wystarczą. Do tej pory pracowała nad programami i algorytmami w nich do właściwego rozkuwania zbierała dane, przerabiała Glitcha na klucz deszyfrujący. Niestety aby to uruchomić, poza kończeniu tej fazy, będzie potrzebowała godzin, może dni pracy naprawdę dużej mocy obliczeniowej. Będzie trzeba pożyczyć czyjeś centrum danych, może superkomputer. Ukraś jakiś śpiący, włamać się do Unii albo uśmiechnąć się do Synów Eteru lub własnej tradycji. *** Tej nocy Patrick miał koszmar. Widział siebie na metalowy, ruchomym tronie, w centrum Miasta. Nie był jednak identyczny ze swym zwykłym wyglądem. Prawe oko zastępował układ soczewek i kryształów. Prawa dłoń i cała ledwa noga były sztuczne, ze stali, drewna, miedzi, żelaza, kół zębatych pasków klinowych, przewodów elektrycznych, cewek, zwojów i silników. Półmechaniczny Patrick siedział tronie niczym król bez korony, martwym, spokojnym wzrokiem ogarniając idealnie symetryczne Miasto. Huk parujących fabryk zagłuszał myśli Patricka. Mechaniczny Patrick rzucił mu martwe spojrzenie. - Chcesz się przejść? Syn eteru wyrwał się ze snu w trakcie nocy, drżąc jak w febrze. Bolała go głowa, cały był spocony i słaby. Podświadomie czuł, że wcale nie chciał widzieć tego, co znalazłby w fabrykach. *** Poranne ćwiczenia kata Akane nie przyciągało większej uwagi ludzi, zresztą kogo uwagę miałaby przykuć gdy ledwo wstało słońce, panowała szarówka, a powietrze wypełniała wilgoć zwiastująca rychłe przeistoczenie się pierwszych kropel spadającego właśnie deszczu w silną ulewę. Lecz inaczej reagowały zwierzęta. Dwa pająki, wąż, ciekawski gryzoń , parę mrówek – te wszystkie stworzenia w czasie jej medytacji zbliżyły się. Lecz uczyniły to ostrożnie, a po chwili uciekły jak oparzone. Lisica była niepozorna, lecz niektóre zwierzęta wyczuwały zagrożenie lepiej od ludzi, a po gładką taflą spokoju skrywała się powstrzymana siła. Zmysły Azjatki rozpościerały się na okoliczną naturę. Europejczycy powiedzieliby, że była umierającą jaszczurką, była zderzeniem chmur, była deszczem, była pyłem niesionym po drogich, była jednocześnie liśćmi jak i targającymi nim wiatrem. Lecz Akane nie była europejką, wyrastałaz innej tradycji mistycznej. Ona nie była sobą, ani czym innym. Nie była jaszczurką, nie była chmurami, burza, deszczem, pyłem wichrem czy drzewem. Po prostu jej nie było. Jak pusty bóg. Jak jeden umysł. Lecz właśnie osiągając niebyt, można było osiągnąć zrozumienie. Zrozumienie lokalnej fauny, kształt wzorców życia, ogólny pogląd na stada zwierząt, fronty atmosferyczne. Brakowało dziewczynie Korespondencji do naprawdę wielkoskalowej ekscerpcji otaczającej ją rzeczywistości, lecz to co miała, było pomocną wiedzą. Zrozumieniem podstaw tutejszego biotopu. I zrozumieniem deszczów i wichrów. Wydawało się jej nawet, że gdzieś na granicy umysłu, wra z kolejnym wyprowadzanym w powietrzu ciosem zaczyna rozumieć imiona wiatrów które miejscowi szamani dawali im przez wieki. Imię gorącego, suchego powietrza z pustyni, morskiej bryzy, imię wiatrów monsunowych, imię chmur przynoszących. Wykrok prawą nogą, odbicie lewą, cios otwartą dłonią. Coraz większe krople deszczu spadały z nieba. Ziemia nie była w stanie przyjąć wody, nie tak prędko. Kałuże rozlewały się mioędzy kamieniami. W ciemnych chmurach dostrzegała ledwo widoczny, długi, wężowaty kształt. Łuski smoka wtapiały się w ołowianą barwę nieba. Grzmot był tak silny, że dziewczyna niemal zatoczyła się podczas kata. Nie wiedziała czy to prawdziwy grzmot burzy wzmocniony magyczną percepcją, czy też jej avatar dał o sobie znać. Może oba. Smok odezwał się ochryple, serią gromów. - Były kiedyś dwa klany które się nienawidziły. Mądry poeta, mądry wojownik, mądry człowiek stwierdził, iż kolejne wieki nienawiści sumarycznie sprowadzą więcej złej karmy niż ucięcie tego. Stwierdził, że będzie wspierał pierwszy klan, gdyż uznał, izw tej spirali przemocy, ma on lepsze intencje. Doprowadził do zagłady obu klanów. Gdzie popełnił błąd? *** Russo nalegał aby magowie zjedli śniadanie razem ze wszystkimi. Posiłek nie był przesadnie obfity, ot zwyczajne, wspólne jedzenie z odrobiną kolorytu. Russo poprosił przed jedzeniem o chwilę modlitwy. Nie wymawiał jej na głos, nikogo nie zmuszał do wspólnego odmawiania, a tylko zapewnił ciszę. Wyglądało na to, że modliła się zdecydowana większość lokatorów, lecz nie wszyscy. Samuel też się pomodlił. Farba do włosów na irokezie francuza powoli już schodziła, chociaż nie przeszkadzało mu to nosić równie nie pasującego stroju. Marynkę wymienił na lekki płaszcz, odwieszony teraz na krześle, pod spodem nosząc ciemnogranatową koszulę z czarnym wzorem w skandynawskie runy. Za oknami trwała ulewa zacinającego pod silnym wiatrem deszczu. Najpierw myśleli, że to grzmoty, za wyjątkiem Patricka, który od razu poznał serie z karabinów maszynowych. W tej okropnej pogodzie pod ośrodek podjechały dwa pickupy oraz brudny dostawczak. Autorem wystrzałów był murzyn w mundurze, strzelając na wiwat – była to chyba tutejsza forma zatrąbienia klaksonem sądząc po braku większego wrażenia jakie zrobiło to na Russo i pozostałych.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |
21-04-2021, 19:41 | #23 |
Reputacja: 1 |
|
23-04-2021, 06:08 | #24 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
28-04-2021, 20:01 | #25 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
13-05-2021, 21:51 | #26 |
Reputacja: 1 | Russo, po oddaniu części zapasów, wrócił tylko na chwilę do śniadania. Wkrótce po tym, nikt nie niepokoił magów. Wyglądało na to, że padać będzie cały dzień, z czego doskonale zdawali sobie sprawę wszyscy magowie, przebieg pory deszczowej był oczywisty nawet dla ucznia sfery Sił. |
15-05-2021, 19:33 | #27 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
15-05-2021, 20:15 | #28 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
22-05-2021, 11:52 | #29 |
Moderator Reputacja: 1 | Mervi wstała rano, zdeterminowana i pewna tego, co ma zrobić. Było to miłe uczycie, gdy wirtualna adeptka wiedziała dokładnie co ma zrobić, ale też miała wystarczający ogląd aby wiedzieć dokładnie jak to zrobić. Zatem… to zrobiła. Nie miotała się na boki, nie szukała sposobów, nie próbowała innych opcji. Wstała, zjadła śniadanie – szybko, mechanicznie i precyzyjnie, aby tylko przyśpieszyć początek pracy. A potem, gdy siedziała przed ekranem jednostki tridialnej, nie robiła nic. Długie minuty bezruchu, ze sporadycznymi mrugnięciami oczu podczas których układała dokładny plan działania nim przystąpiła do rzeczywistej pracy. Litery w czarnych oknach terminali lśniły niczym neony. Wirtualna adeptka czuła się… potężna i kompletna, mimo działania bez ani krzty magy. Jej formalizm, sumienność, systematycznie wyuczone zdolności były jak miecz. Lecz czuła coś jeszcze, coś, co coraz częściej czuła po ostatnich poszukiwaniach – pasję. To szalone „zrobię to”, zuchwałe „dam radę” oraz niechętnie przyjmowane „raz się żyje”. I stała za tym pewność, że podoła. I to uczucie, że gdy działa na innych, robi dokładnie to , co sama chce, bo ona tak chce, a nie wymaga tego ktoś inny. Sama nie wiedziała czemu ta myśl dawała jej satysfakcję. *** Jak co dzień o świtaniu japonka wymknęła się po cichu z pokoju aby ćwiczyć. Mając w pamięci noc i polowaniem zmor, uznała że tym razem będzie nieco bliżej. Tradycyjnie zaczęła od rozgrzewki i rozciągania się nim przeszła do kata. Ze względu na odległość wyciszyła swój głos aby nie przeszkadzać śpiącym i zaczęła. Podczas około połowy medytacji zauważyła jak z budynków wychodzi Samuel. Zadowolony z siebie druid (a może z pogody - znowu nie padało, chociaż Akane była przekonana, że po południu sytuacja się zmieni) zniknął za budynkiem idąc w zupełnie inną stronę, iż ona. Zauważyła, iż jego włosy znowu odzyskują pierwotną czerń. W pierwszym odruchu dziewczyna uznała, że powinna pozwolić mu robić swoje rzeczy. Zdążyła przygotować tylko postawę i uznała, że nie potrafi. Rozwiewając ciszę podbiegłą do niego nazbyt entuzjastycznie. - Dobry! - powiedziała doskajując obok niego trzymając jednocześnie ręce za plecami. - Gdybym miał drzwi, miałbym dobry tekst na powitanie, ale drzwi nie mam - powiedział odrobinę zaspanym głosem kładąc na prymitywnej, zbitej z dwóch pieńków i deski ławce, aktówkę. - Och. Będziesz zajęty? To nie będę przeszkadzać. - Będę zajęty - powiedział szczerze - ale zajmie mi to chwilę. - Ok, będę tam w takim razie gdybyś czegoś potrzebował. Jeszcze nie skończyłam ćwiczeń - japonka wskazała kciukiem za siebie. - Dobrze, dobrze - druid pokiwał głową szperając w poszukiwaniu czegoś. Akane uśmiechnęła się do siebie i zostawiła zamyślonego druida. Po drodze do drzewa koło któergoo ćwiczyła rozmasowałą sobie czoło i zmusiła się do przeprowadzenia kilku kontrolowanych wdechów i wydechów dla uspokojenia myśli. Wracając do skupienia zaczęła ponownie powtarzać ruchy wyuczone tak mocno, że po wyrwaniu ze snu by była w stanie je wszystkie powtóżyć… albo i nawet śpiąc. Po krótkim czasie, nie więcej niż dwadzieścia minut, dojrzała znowu Samuela wracającego zza rogu po obrzędach. Chwilę zwrócił uwagę na jej ćwiczenia, maskując to poprawieniem binokli i ruszył dalej. Dziewczyna uniosłą brwi mrużąc lekko oczy. Westchnęła. - Panie de Balzac jak chcesz mogę ci opowiedzieć co robię! - powiedziała do niego głośniej. Druid przystanął patrząc na Akane z lekkim zaskoczeniem. - Słowo daję, to jest - zamyślił się patrząc gdzieś w dal - chyba piąta nadziwniejsza propozycja sesku jaką słyszałem w życiu. - Oczywiście - mruknęłą japonka czerwieniąc się lekko. - Czy wszystko sprowadzasz do seksu? - zapytała z zażenowaniem wypływającym na twarz. - Nie, są jeszcze Wielkie Tajemnice oraz Potwory, ich do seksu nie sprawdzam, chociaż czasem udaję że to robię - uśmiechnął się krzywo - ludzie wtedy tracą gardę. Jak na przykład ty - powiedział z sympatią podchodząc w pobliże japonki i odstawiając walizkę. Samemu oparł się o drewnniany wsponik szopy. - No to opowiadaj jak to robisz - powiedział z uśmiechem i błyskiem w oku. Dziewczyna chwilę zbierała się w sobie nim na nowo odnalazła słowa. Wyglądała na niezadowoloną z tego jak się zabawił jej emocjami. - To co robię nazywa się kata. Są to ćwiczenia pomagające wyuczyć się ruchów których używam podczas walki... - zaczęła spoglądając na druida i szukając czy cokolwiek z jego obszernej wiedzy zahaczyło cokolwiek o sztuki walki. Niespecjalnie dziewczyna wydobyła coś z miny Samuela, chociaż był to raczej pech niż problemy z jej empatią. Nie musiała jednak. - Dobrze, że jesteś przy tym cicha. Miałem kiedyś przyjemność współpracować z dwoma braciszkami, to darli się jak skalpowane koty dwa razy na dzień. Japonka otworzyła usta aby zaraz po tym je zamknąć. Oczy na moment również zamknęła procesując emocje. - No tak. Skoro miałeś już okazję współpracować z osobami z mojej tradycji to czy jest coś co może cię wtedy interesowało a bracia nie chcieli ci powiedzieć? - Sporo - powiedział nie ukrywając - miałem co prawda przyjemność też z innymi z twej tradycji, ale zbyt dużo okazji nie było na wymiany poglądów, a gdy czas był, jak z tymi braćmi, to za każdym razem chcieli mi… - drud ważył słowa, uśmiechnął się - ….no wpierdolić, po ludzku. Bo Do jest rozmową przez pięści więc mam rozmawiać tym językiem jak i oni - powiedział rozbawiony. Japonka spojrzała gdzieś w niebo z irytacją. Skrzywiła się kręcąc głową. - W sumie nie jestem zaskoczona - mruknęła wyraźnie pokazując jak się odnosi do takiego zachowania. - Tak łatwiej jest wytłumaczyć coś z Do kiedy osoba słuchająca podąża za ruchami i próbuje się odnieść do filozofii… ale to nie jest konieczne. Z resztą brzmi trochę jakby ich styl był twardy, a mój jest miękki. Dziewczyna momentalnie pokazała druidowi jak doskakuja do wyimaginowanego przeciwnika i używając jego niewidocznego środka ciężkości rzuca nim o ziemię. Potem się wyprostowała. - Oboma można wykonać krzywdę ale ja staram się używać ciężaru, pędu i ruchu przeciwnika do poprowadzenia go ku… cóż zależy. - Judo - Samuel podsumował odwołując się do śpiącej sztuki walki - albo aikido? - Ta… powiedzmy - zupełnie jak w przypadku Patrica tutaj też dziewczyna nieco zniesmaczona porównaniem. - Bo oczywiście to jest znacznie więcej. To droga. - Droga kopania tyłków? - Robisz to specjalnie, prawda? - Nieeee, taką mam naturę - powiedział wesoło - każdą rzecz można przedstawić jako ważniejszą mówiąc, że jest to sposób na życie. - A co jeśli jest? W takim samym stopniu jak twoje podążanie drogą bycia przyjacielem dla wszystkich, ale samemu nie chcąc mieć przyjaciół? - dziewczyna zapytała mężczyznę patrząc na niego z ledwo widocznym zmartwieniem. - Czy Do nakazuje także podsłuchiwać? Francuz zaśmiał się grożąc Akane palcem. - To nie jest droga, to jest postawa życiowa. Mam wrażenie, że jest to spora różnica. - Byliśmy w jednym małym pokoju - zauważyła dziewczyna zakładając ręce na piersi posyłając sceptyczne spojrzenie druidowi. - Nie mniej. Tak, Do to też postawa jaką się ma w życiu. Chciałabym ci powiedzieć, że to jest wszystko ale już widzę jak tego nie kupujesz więc powiem co innego... Druid podniósł palec jakby prosząc o głos. Dziewczyna urwała pozwalając mu mówić. - Gdy mówisz sprawiedliwość, pytam: ale jaka. Gdy mówisz droga, to pytam też, ale jaka. I dokąd. Akane kiwnęła powoli głową już myśląc nad odpowiedzią. A może zbierając się do niej. W końcu niepewność i obawa ulotniły się i dziewczyna była w stanie spojrzeć na druida. - Moja Do polega na tym, żeby chronić. Nie zaatakuje pierwsza i jeśli nie ma potrzeby nie będę zabijać, ani nawet krzywdzić. - Brzmi jak postawa życiowa każdego, normalnego zjada hamburgerów - w głosie druida brzmiało pytanie. - Nie każdy normalny zjadacz hamburgerów może kruszyć góry, zawracać rzeki i przywoływać sztormy. To jest droga samokontroli. Bez niej pewnie byśmy się nie mieli okazji poznać. - Normalny zjadacz hamburgerów nie zrobi strzelaniny w szkole, nie zatłucze sąsiada młotkiem, nie zbije kijem psa który za głośno szczekał, nie podłoży bomby pod tamę. Mogą robić równie straszne rzeczy, tylko na mniejszą skalę, czy może mniej efektownie. I z jakiegoś powodu tego nie robią, bez Do. - Myślę, że jest jednak pewna różnica między tym jak się to robi podświadomie bo dookoła inni robią to samo a kiedy całkowicie poświęca się takiej postawie - zauważyłą dziewczyna - ale jesli widzisz moją postawę, moją drogę jako podobną masom… w sumie nie przeszkadza mi to. Nawet się ciesze - dziewczyna uśmiechnęłą się do siebie, ale spojrzała na Samuela tym zadowolonym spojrzeniem. - Bo daleko mi do normalności. - Dalej nie widzę nic specjalnego w Do. Nic odkrywczego. - Och, bo nie ma. Przynajmniej póki się tego samemu nie odnajdzie. Na siłę nie da się nią podążyć. Zrozumienie przychodzi od wewnątrz, nie z zewnątrz. To ty swoją myślą - dziewczyna wskazała palcem czoło druida - swoim duchem - dotknęła koszuli na torsie - i ciałem podążasz za ideałem do którego dążysz. Trzeba się poświęcić w całości aby dotrzeć do wiecznego szczęścia. Dziewczyna odsunęła się o krok. - Ale Do ma wiele ścieżek. Moja nie musi ci odpowiadać. Każda z nich często ma jednak wiele wyrzeczeń które zmuszają do spojrzenia na świat z innej perspektywy. - Czyli wiele szumu o rzeczy, które są znane wszystkim od dawna - Samuel uśmiechnął się - myślisz, że Verbena mówi co innego? - Zakładam, że nie? - dziewczyna zapytała niepewnie. - Mniej-więcej, zależy kogo zapytasz. I wciąż nie rozumiem po co dodawać do tego kopanie tyłków - zaśmiał się. - Ciało, twoje ciało jest tak samo ważną częścią przy duchowym wywyższeniu… plus to zdrowe - japonka zażartowała po czym wyciągnęła rękę do druida. - Chciałbyś zobaczyć… poczuć w zasadzie do jakiego stopnia wyćwiczenia się doprowadziłam? Obiecuję, że nie skopię ci tyłka ani nie spuszczę wpierdolu - dodała szczerząc się. - Typowe bractwo - druid pokręcił głową zrezygnowany - tylko patrzą jak tu komuś kilka kopniaków nawsadzać. Podziękuję jednak za demonstrację na moich czterech literach - powiedział szczerze. - A więc boisz się, że dziewczyna cię skopie? - Akane spróbowała rzucić staroświeckie wyzwanie. - No nie daj się prosić, ty masz swoja wiedzę która się chwalisz daj sobie pokazać coś z czego ja jestem dumna. - Nie boję się, bo mi to każdy skopie tyłek - powiedział chłodno - i nie chwalę się, Akane - powiedział z dziwnie poważną nutą - tylko daję. Dopóki razem pracujemy, mówię to, co może być dla nas istotne. Może jak oberwę mocniej komuś się przypomni. Japonka zabrała dłoń i schowała ją za plecy. - Przepraszam. Za dużo założyłam. Samuel uśmiechnął się jakby dając znać, że “nic się nie stało”. - To ja pójdę zająć się czymś pożytecznym. Dziewczyna skłoniła się lekko i pozwoliła druidowi odejść. *** Mało kto przeszkadzał Patrickowi w pracy, może poza Akane która postanowiła wziąć na siebie kwestie „prac domowych” i w tak zwanym międzyczasie donosiła mu, Samuelowi i Mervi jedzenie czy picie. Było gorąco, sucho, a ziemie znowu pyliła się wchodząc do ozu, nosa, oblepiając ubrania, skórę, mieszając się z potem, smarem, wchodząc do pod nakrętki sprzętu i rysując metalowe obudowy. Mimo tych niedogodności, Irlandczykowi pracowało się dobrze i efektywnie. Nawet Russo dał technomancie spokój. *** Samuel wyglądał na zapracowanego, chociaż trudno było odpowiedzieć zwięźle na pytanie czym właściwie druid się zajmował. W jednej chwili pomagał w namiocie medycznym, by po tym zająć się chwilę szklarnią, notował coś, malować jakąś pieczęć, spacerować pozornie bez celu, pewnie myśląc lub rozmawiając z kolejnym duchem. Akane zauważyła, iż mimo pewnego „braku koncentracji” Samuel sprawiał wrażenie bardzo zajętego. Mistyczce trudno było ostatecznie oceni czy rzeczywiście tak jest i poprawnie ocenia sytuację czy po prostu Samuel do mistrzostwa opanował pozę „zalatanego profesjonalisty”. *** Mervi patrzyła na przewijające się błyskawicznie logi. Serce podchodziło jej do gardła. Jeszcze kilka chwil temu zmęczenie dawało o sobie znać, lecz teraz przykrywane przez wyrzut adrenaliny. Kolejne minuty niepewności. Endorfina. Weszła, była w ich systemach. Była w systemach wywiadu satelitarnego Armii Stanów Zjednoczonych i wiedziała co ma zrobić. Ostrożnie, aby nie zostawi za dużo śladów – im ich więcej tym łatwiej przeoczyć coś po sprzątaniu – zaczęła instalować szybsze backdoory, pozwalające jej ściągać dana na żądanie. Ze wszystkich satelitów US. Oczyścicie, była to dalej śpiąca technologia, orbit pozwalały czasem zrobić dokładniejsze zdjęcia obszaru raz na kilka, kilkanaście godzin, lecz wirtualna adeptka zrealizowała plan dwieście procent. Przed padnięciem do snu, wyznaczyła nowy harmonogram zrzutu danych. *** Patrick tej nocy spał dobrze. Oczywiście, rano czuł się jakby ktoś go przeżuł i wypluł, lecz było to te znajome uczucie do którego przez pewien czas będzie musiał się przyzwyczaić. Ne było tak źle jak ostatnio. Po przebudzeniu jeszcze w głowie majaczyły mu resztki snu, definitywnie nie koszmarku, w którym zwiedzał ciągnące się pod horyzont fabryki. Były to jednak chyba tylko odpryski zupełnie nieistotnych rzeczy. *** Kolekcjonowanie zdjęć skończyło się około dziesiątej. W sam raz aby Mervi mogła odpocząć i dojść do siebie po całym dniu intensywnej pracy. Mogła zawołać resztę na oględziny materiałów, których było naprawdę dużo, wirtualna adeptka zebrała bez problemu dużo większy obszar niż było to potrzebne. Dzięki temu mogli być pewni, że są stosunkowo daleko od głównych walk, ani nikomu nie chce się interweniować na tym terenie. Głownie siły wojskowe i rebeliancie kotłowały się wiele dni drogi od ich obszaru działań. Jasne stało się też to, iż w przypadku podróży tego typu mapy są generalnie mało użyteczne, chociaż lepsze od komercyjnie dostępnych. Porównując zdjęcia satelitarne z tym, co oferowały systemy komercyjne, zauważyli, iż wielu dróg nie ma, inne wytyczone są zupełnie innymi trasami, a niektóre może nadają się do używania, lecz podczas pory deszczowej poruszanie się nimi jest dość ryzykownym przedsięwzięciem. Mieli też mapy tutejszych miejscowości. Zauważyli w pobliżu dwie tradycyjne, plemienne wioski – co było w sumie zaskoczeniem, wbrew temu co widuje się w telewizji, mieszkańców Afryki wybierających taki styl życie nie ma zbyt wielu. Pod jedną stał samochód, chyba wojskowy. Na mapie trudno było wyznaczyć mapy wpływów rebelianci-siły rządowe gdyż ze względu na stan dróg, granice nie przebiegały wedle geometrycznych odległości, lecz czasu i łatwości dojazdu z punktu A do B, co prowadziło do małego zamieszania. Miasteczko, czy może raczej wieś w której stacjonowały główne siły Aluna prezentowało się zwyczajnie, jeśli nie liczyć barykad na drogach dojazdowych, kilku posterunków oraz wyrzutni rakiet ziemia-powietrze. Nie wiedzieli czy działa, ale było to całkiem możliwe. Być może na tym polegała „wojskowa współpraca” gdzie po prostu Alun zajmował się ochroną przed atakiem powietrznym z tej strony. Tyle niewiadomych. Osady rebelianckie wyglądały podobnie, o ile można było mówić o cywilach jako rebelii, chociaż wyglądało, że posiadali stary, odnowiony czołg. Pewnie robił bardziej za straszak – w tym rejonie świata ciągle broń przeciwpancerna była dość łatwo dostępna – ale to nie znaczyłó, że jako narzędzie strachu nie działał.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |