Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-03-2019, 21:42   #91
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Shateiel także obejrzał się na dawną zakonnicę i poczuł jak siedząca w jego głowie Nana obrzuca go wyrzutami sumienia. Sam nie wierzył, że to się dzieje. Oto była z nimi kobieta, która zrobiła z życia jego gospodyni małe piekiełko, a ta zamiast pozwolić tej jędzy cierpieć… westchnął ciężko, oglądając się z powrotem na Pata i Vala.
- Porozmawiam z nią chwilę, dobrze? Nie będzie to nieuprzejme wobec Eshata? - skupił wzrok na zakonniku zakładając, że to on jest lepiej zorientowany odnośnie tego, co dzieje się w tym pokracznym sanktuarium.
- Skądże znowu - zapewnił uspokajająco mężczyzna w okularach.
- Nie ma sensu spieszyć się niepotrzebnie, a i ja nie miałem na celu Cię ponaglać, Shateielu. Szczególnie jeśli kilka dodatkowych minut konwersacji może zażegnać czyjeś obawy i pomóc w uniknięciu potencjalnych problemów w przyszłości - jego kordialny uśmiech zdradzał zrozumienie dla obaw kotłujących się w głowie Halaku. Valerius natomiast, łypnął na całą scenę wzgardliwie. Otwierał właśnie usta, aby dać upust swojej złości, ale jego wzrok padł na kamienną sylwetkę Lucyfera górującą nad głowami zebranych. Widok sprawił, że Annunak się opamiętał. Jego wargi przybrały kształt cienkiej linii, przez którą przecisnął się jedynie nakrapiany bólem pomruk - jak u kogoś, kto przed chwilą odkrył bolący ząb. Mając dość, Val skierował ku schodom.
- Będę czekał na dole - rzucił za siebie, nie odwracając głowy.

Kiedy Shateiel zbliżył się do Klary, od razu zauważył tlącą się w jej oczach histerię. Od ich ostatniej rozmowy - o ile polecenie anioła można było w ten sposób określić - nie minęło więcej niż pięć minut, a mimo to wspomniane wcześniej zdroworozsądkowe nastawienie dziewczyny było już jedynie mało wyraźnym pogłosem. Teraz zastępowała je atawistyczna trwoga, jakby psychika młodej kobiety doznała całkowitego zezwierzęcenia i oscylowała wyłącznie wokół przemożnej (instynktownej?) potrzeby ucieczki.
- Chodźmy stąd. Wynośmy się, póki jeszcze możemy (!) To banda sekciarzy, Nano (!) Nie widzisz tego? Chcą mi Cię zabrać (!) Chcą nas rozdzielić, żeby łatwiej było każdą otumanić, owinąć wokół palca. W nocy poderżną nam gardła i złożą w ofierze temu... temu czemuś! Nagle, niczym tonący, który chwytał się brzytwy, Klara runęła do przodu. Gest ów sprawił, że niemal wypadła z ławy na kamienną podłogę, jednak w ostatnim momencie, nim Suzanne i Shateiel zdołali się odsunąć, histeryczka złapała ich za dłoń. Jej palce były lepkie, a ich drżenie docierało aż do nadgarstków drugiej kobiety.
Anioł poczuł jak Nana zalewa go troską o stan drugiej zakonnicy. To zachowanie potwornie go irytowało, ale posłusznie zajął miejsce obok Klary obejmując jej dłoń swoją.
- Nikt nas nie będzie rozdzielał, dobrze? - Ciało Nany odruchowo pogładziło dłoń drugiej kobiety, choć Halaku czuł głównie obrzydzenie, pamiętając jak te same palce dotykały ciała jego gospodyni. - Muszę się z kimś tutaj spotkać, ale wrócę.
- Słyszałaś przecież, co powiedział ten w okularach (!) - Klara nie ustępowała.
- Chcą zawlec mnie bóg wie gdzie i... i... - jej oczy zaczęły ronić krokodyle łzy, a głos, z wolna podchodząc szlochem, łamał się na każdym słowie. Biorąc pod uwagę charakter Klary, jej zatrwożenie było czymś zaskakującym. Czy tak właśnie zachowywali się ludzie, gdy przychodziło im wchodzić w interakcje z nadnaturalnymi istotami odzianymi w sacrum wiary? Czy Nana również lamentowałaby w ten sposób, gdyby przyszło jej stawić temu wszystkiemu czoła bez ochronnej bariery w postaci świadomości Shateiela?
- ...wyprać mi mózg (!) - wyrzuciła desperacko przez ściśniętą krtań.
- Widziałaś przecież te dzieciaki na zewnątrz, były pomylone (!) Zupełnie ubezwłasnowolnione, rzędy beztroskich owiec, które nie mają pojęcia, że... - uścisk rąk Klary zyskiwał na sile. Robił się bolesny, a promieniujące zeń drżenie zdążyło dotrzeć już do przedramienia Nany.
Shateiel ostrożnie ułożył dłoń na policzku zakonnicy i kciukiem wytarł jedną z łez.
- Nikt cię bez mojej zgody stąd nie zabierze i nikt nie będzie ci prał mózgu, dobrze? - Starał się mówić jak najspokojniej, a przyzwyczajenie Nany do pracy z rannymi bardzo tu pomagało. - Ufasz mi Klaro?
 
Highlander jest offline  
Stary 20-03-2019, 18:54   #92
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- Tobie i tylko Tobie - odpowiedziała z wiarą, jakiej Nana nigdy nie uświadczyła u niej podczas ich wspólnej zakonnej niedoli. Następnie rozluźniła uścisk na dłoni upadłego anioła i zaparła się w zajmowanej ławie, jakby ta była jej jedynym schronieniem przed całą nieprawością świata. Mężczyzna w okularach uniósł kłykcie do ust. Odchrząknął.
- Zaczekaj tu na mnie - Nana poklepała delikatnie Klarę po ramieniu i podniosła się z zajmowanego miejsca, by powrócić do opiekuna tego przybytku. Anioł przetarł nagle potwornie zmęczone oczy. Cały ten cyrk zaczynał mu działać na nerwy i miał nadzieję, że chociaż uda mu się uzyskać jakieś sensowne informacje.
- Uhm. Postaram się, by nikt nie niepokoił Twojej przyjaciółki, Shateielu. Zaoferowałbym jej chociaż ciepły posiłek i coś do picia, ale... - Velkman zaryzykował spojrzenie w stronę roztrzęsionej nerwowo śmiertelniczki, a ta od razu spiorunowała go wzrokiem.
- Obawiam się, że zinterpretowałaby to jako próbę otrucia. Haha. Ha... - dobroduszny śmiech ugrzązł mu w gardle, bo uświadomił sobie, że to, co wydukał żartem było faktycznym stanem rzeczy. Zakłopotany, głośno przełknął i wrócił do swojej profersorskiej persony.
- Zapewne tak by to zinterpretowała - Nana w głowie Shateiela aż westchnęła. Miał pocieszać tego faceta? To ich wina, że mają tutaj jakiś dziwny klimat.
- Dobrze. Cieszę się, że wszystko udało nam się sprawnie ustalić. Eshat Eshatem, ale Valerius zapewne wkrótce zacznie się pieklić, toteż sądzę, że nierozsądnym byłoby kazać mu czekać dłużej. Jak na Annunaka ma niezwykle... niesforny temperament.
Velkman chciał chyba opisać charakter swojego kolegi bardziej dosadnie, ale wstrzymał się. Miast tego doeskortował swojego nowego anielskiego sojusznika pod schody a potem, omijając Klarę jakby ta była zaszczutym zwierzem, opuścił świątynię głównym drzwiami. Nim Shateiel ruszył w dół, pozwolił dwójce kobiet raz jeszcze wymienić spojrzenia. Halaku uśmiechnął do siedzącej w ławie zakonnicy i zniknął za wskazanymi drzwiami.

***

Wbrew wstępnym skojarzeniom Nany, stan rzeczy po drugiej stronie drzwi z zachrystią miał niewiele wspólnego. Powitały ją długie, żelbetonowe korytarze - ściśle funkcjonalne, pozbawione ozdobników oraz rozświetlone strategicznie rozmieszczonymi jarzeniówkami. System wentylacyjny, przeciwpożarowy, głośniki wbudowane w ściany - całość zakrawała na podziemny bunkier jakiegoś psychola należącego do NRA. Lub na coś zainspirowanego powieściami o działaniach szpiegowskich za czasów zimnej wojny.
- Velkman nie zanudził cię na śmierć? Jestem pod wrażeniem. - Val wysilił się na cierpki komplement. Ten najpewniej uchodził w jego wydaniu za przeprosiny.
- Był raczej konkretny - Nana podeszła do anioła i przyjrzała mu się uważnie, starając się ocenić, co tak naprawdę dzieje się w głowie Annunaka. Uśmiechnęła się nieznacznie.
- To gdzie idziemy?
- Przed siebie, wzdłuż cienkiej czerwonej linii. Jak ci frajerzy z kartek Jamesa Jonesa -
wyjawił rudy, zgrzytając podeszwą o posadzkę i zwracają uwagę rozmówczyni na tkwiący po jej środku czerwony pasek. Ten co prawda ginął gdzieś pośród mroku, ale jeśli za nim podążyć, z pewnością był w stanie zaprowadzić osobę zainteresowaną do pozostałych kolorów tęczy. Taką opinię przejawiał przynajmniej Val, który żwawo ruszył naprzód.
- A, no i nie daj się nabrać. Pat nie jest człowiekiem. On po prostu... hrm. Powiedzmy, że nie pamięta kim był przedtem. Wiesz, przed Wojną. Znaczy... ugh... przerasta mnie ten metafizyczny pierdolnik. On wie, że był aniołem, nie rejestruje tylko nazwiska ani stopnia służbowego. Ta świadomość nadal gra w nim pierwsze skrzypce i...
Ryży przewodnik Nany urwał, bo oboje dotarli właśnie do skrzyżowania żelbetonowych dróg. Minęła ich trójka innych osób, wszystkie w szatach identycznych do tych noszonych przez Velmana. Najniższy przedstawiciel tej drugiej grupy uniósł dłoń w stronę Valeriusa i wykonał palcami bliżej niesprecyzowany znak. Annunak natychmiast zrewanżował się podobnym układem palców, po czym wznowił marsz. Tajemnicze trio postąpiło podobnie. Dopiero kiedy zniknęli mu z oczu, Shateiel zdał sobie sprawę z tego, że nie słyszał ich kroków - ani wcześniej, kiedy po raz pierwszy wyłonili się z ciemności, ani teraz, gdy na powrót w niej zatonęli. Dziwna zbieranina. No i jeszcze te rachityczne sylwetki...


- Mili chłopcy, naprawdę - zapewnił bagatelizująco Annunak, jakby odgadując myśli Nany. - Zwłaszcza, kiedy masz solidny kawał kija, żeby w razie czego się od nich odgonić. Ale wracając do meritum... chciałem powiedzieć, że chyba powinniśmy się cieszyć z sytuacji Velkmana. Bo widzisz, mamy tu podobny, ale bardziej ekstremalny przypadek...
- Co masz dokładnie na myśli? - Halaku starał się zapamiętać drogę jaką pokonywali.
- Kim byli tamci ludzie? - dorzucił jeszcze jedną zagwozdkę.
- Ha! A to dobre. Tamci “ludzie”, to część naszej “kadry ochronnej” - Val sparodiował akademicko-korporacyjny ton mężczyzny w okularach, którego zostawili na górze.
- To nasi chłopcy do bicia. Młodzież z paskami na skrzydłach, etc. Sam za dużo o nich nie wiem, ale zapamiętaj sobie jedno - lepiej, żeby nie pomyliła ci się liczba palców, kiedy do nich zarywasz, bo mogą cię nieźle przefasonować. Są najgorszymi świrami, jakich Eshatowi udało się wygrzebać z otchłani? Kolaboracją artystyczną między Rabisu i Twoimi kolegami z branży? Za przeproszeniem, chuj raczy wiedzieć. Po prostu trzymaj ich na dystans, pilnuj własnego nosa i pamiętaj o cotygodniowej zmianie symboli.
Z grzmiącej echem tyrady Valeriusa Nana mogła wywnioskować, że jemu najwyraźniej zdarzyło się zapomnieć. Annunak nie był chuchrem - o tym dziewczyna przekonała się podczas walki, jaką oboje stoczyli z Ojcem Lemoine. Choć jeśli dobrze odczytywała rysujący się podtekst, to zakapturzone istoty, które ich minęły, posiadały wystarczająco nadnaturalnej krzepy, żeby utemperować nawet jego. Z drugiej strony, anioł o ognistej czuprynie nadal był wśród żywych, a to sugerowało, że “kadra ochronna” nie morduje intruzów z zimną krwią. Dziewczyna wątpiła jednak, by wynikało to z empatii strażników.

Ile już szli? Ile zakrętów pokonali? Nana była w stanie przysiąc, że tę samą plakietkę BHP minęli przynajmniej trzykrotnie. Jarzeniówki zlewały się nad jej głową w jedną, lśniącą smugę. Jednak, kiedy dziewczyna miała zarzucić Annunakowi, że ten prowadza ją w kółko, rudy nagle się zatrzymał. Wykonując parodię kamerdynerskiego ukłonu wskazał na drzwi po lewej. Niepozorne, szare jak wszystkie inne, bez jakichkolwiek numerycznych oznakowań.
- Jesteśmy na miejscu, waćpani - dodał Val z ciężkim brytyjskim akcentem, jednak odnotowując wątpliwości malujące się na twarzy koleżanki szybko porzucił grę aktorską. Miast dalszych parodii, do uszu byłej zakonnicy po raz kolejny dotarł pisk podeszwy. Kiedy podążając za nim spuściła wzrok... zobaczyła, że cienka czerwona linia, za którą przecież cały czas podążali, kończy się tuż przed niepozornymi drzwiami.
Shateiel przez chwilę przyglądał się w szarą płaszczyznę jakby był w stanie prześwietlić ją spojrzeniem na wylot.
- Wchodzimy razem? Czy to audiencja tylko dla mnie? - Halaku nie krył ironii, która przy głosie nany wybrzmiała nieco dziwnie. Valerius wyszczerzył się w odpowiedzi. Wyglądało to na uśmiech zgryźliwego tetryka, który w końcu znalazł zrzędę do pary.
- Od tej pyskówki na ulicy byłem ci kolcem w zadzie, więc wypadałoby zrobić coś, żeby zapunktować. Więc wbijamy tam razem. Ale za rękę trzymał cię nie będę - zapowiedział ostrzegawczo, kierując palce ku klamce.
 
Aiko jest offline  
Stary 20-03-2019, 23:17   #93
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- Zdarza mi się. Od czasu do czasu. Ale starczy już nawijki o codziennej rutynie i szansach na uratowanie mojej nieśmiertelnej duszy. Skupmy się raczej na bieżących sprawach. Jak zachowanie fizyczności twoich czterech liter - uciął Jim, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że całe to bratanie się kierowało ich rozmowę w kierunku przyjemnym mniej. Czyżby Benon w swoich empatycznych staraniach niefortunnie nadepnął czarnoskóremu na odcisk? Przywołał bolesne wspomnienie lub inną cierpientniczą migawkę? A może jego kierowca po prostu zorientował się, że jest dojony z informacji niczym zwierzę hodowlane?

- Jak nie w plener, to co zaproponujesz? - to nie tak że nie miała pojęcia co dalej. Należało obejść miasto, prześledzić znaki i mistyczne prawa wbudowane w kręgosłup Los Angeles. Tam gdzie ich najmniej, w najbardziej zapraszających i nęcących boską mocą miejscach spodziewał się Lucyferian. Na przeciwnym biegunie, za tuzinami ścian i glifów, tam gdzie mocy będzie najmniej - Kryptyków. Prędzej czy później zamierzał odwiedzić jednych, drugich oraz dwie pozostałe frakcje - ale wcale nie musiał robić tego sam. A Jim, mający pojęcie o tym, co działo się za zasłoną, mógł dodawać szczegóły, których nie dało się odczytać tak o. Murzyn zatrzymał samochód przy krawężniku, ale nie zgasił silnika. Rzucił swojemu pasażerowi długie, zadumane spojrzenie.
- To już zależy od tego, jak pewnie się czujesz. Mam w rękawie przysługę albo dwie i ktoś pewnie zgodzi się cię przygarnąć na weekend. Ale sprawa przedstawia się tak, że wolne pokoje zwykle są tylko u “oryginałów”. Jeśli to nie twoje klimaty, rozumiem. Mogę wyłożyć setkę na garść nocy w motelu. Oddasz przy okazji. Pytanie czy wolisz bezpieczeństwo czy brak udziwnień. Twoja decyzja - spokojnym głosem i bez zbędnego ponaglania, kierowca przedstawił Latynosowi dwie opcje.

- Miejsca u oryginałów to plus, a nie wada - tak samo jak zaletą był brak potrzeby meldowania się w motelu w momencie kiedy nie do końca było się pewnym czy oprócz bycia nielegałem nie jest obecnie także uznanym za denata
- no chyba że są wojującymi ateistami, wtedy to już wyzwanie. Będę ci wisieć te przysługi, ale zdecydowanie wolę w to niż pośpieszny powrót do federalnych - ostatnie słowo wyszło samo z siebie, jako coś co ciało które nosiła wiedziało - a ona sama nie. Coś co ten chłopiec wiedział, skorygowała się. Pierwszy dzień w Raju, a już knuła i planowała, snuła misterne plany i zaplatała intrygi spychając malutką ludzką świadomość w kąt jej własnego umysłu.

Dopuszczalne straty? Młodzieńczą twarz na krótką chwilę wykrzywił grymas obrzydzenia do samej siebie. Nie za to że to faktycznie robiła. Nie za sformułowanie o dopuszczalnych stratach. Za to że ubodła ją dopiero myśl o własnej hipokryzji.

- Swoją drogą, spodziewam się że raczej prędzej niż później ruszą za nami w pościg. Zapaść się pod ziemię na jakiś czas będzie zdrowe, ale koniec końców będzie trzeba wyjść z nory - zajęcie umysłu bieżącymi sprawami było desperacką ucieczką do przodu, a przy okazji pomagało przetrwać. Dokładnie w ten sposób Celine pozostała arcymistrzynią mistycznych sztuk - uciekając przed eonami cierpienia w Piekle w pradawne znaki i gesty.
- Którędy będziemy jechać? Przez Skid Row? -
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 25-03-2019, 20:28   #94
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Background music
Po dwóch telefonach i kilkuset metrach byli już na miejscu. Przez Skid Row przejechać okazji nie mieli, gdyż posesja “oryginałów” znajdowała się praktycznie rzut beretem od krawężnika, przy którym Jim zaparkował samochód. Kiedy murzyn garść minut później zatrzymał auto po raz drugi, mężczyzn powitał plac wielkości boiska do piłki nożnej ogrodzony ceglanym murem i bramą przywodzącą na myśl gotyckie powieści. Sam budynek, dwuskrzydłowy i wysoki na trzy piętra, także pokrywał się z tym stereotypem, przez co Benon niemalże oczekiwał, że drzwi otworzy im ktoś z rodziny Potwornickich. W całej konstrukcji było jednak coś... ugrzeczniającego. Jakaś delikatna, półprzezroczysta powłoka, która pokrywała budynek jak warstwa ochronna wygładzając jego wyjętą z horroru aparycję.
- Jesteśmy. Wiem, że z początku całość jest kapkę ponura, ale nie przejmuj się. To mija. Chcesz żebym wszedł tam z Tobą i przełamał lody?

- I żeby dzwonili po niańkę za każdym razem kiedy nie wrócę przed dziesiątą? Jestem już duży - sporo wysiłku zostało włożone w to żeby odmowa raczej sprawiała wrażenie nabuzowanej ego głupiej pewności siebie, niż chłodno kalkulowanym brakiem zaufania do rozmówcy.
- Chętnie dowiem się czegoś więcej o gospodarzu zanim tam wejdę, ale jeżeli nie będziemy się w stanie dogadać sami to i tak tu nie zagrzeję miejsca -
- Oj, będziecie, będziecie. Tak “ugodowej” osoby jak panna Higgensworth mógłbyś pół życia szukać. Ze świecą, a i tak byś nie znalazł. Znaczy, wiesz... nie powiem Ci “czym” ona dokładnie jest, bo z tego, co zdołałem wywnioskować, od ludzkiej normy parę błahostek ją dzieli. Ale, ale (!), nim na dobre staniesz się defensywny, miej świadomość, że nocowałem tu kilkanaście razy i nie licząc jednego małego faux pas, zawsze budziłem się z tą samą ilością kończyn oraz względnie nienaruszonym poczuciem własnego ja - jego wypowiedź miała komiczne zabarwienie i była ostrożna, ale mimo to dość informatywna.
- Oczywiście znając Ciebie, a znam cię już od dobrych kilku godzin, ten zestaw notek nie wystarczy. Toteż dawaj, miejmy to przesłuchanie za sobą - Jim usadowił się wygodniej na siedzeniu kierowcy, krzyżując ręce w geście chroniącym przed gradobiciem pytań.

- Względnie nienaruszone poczucie własnego ja to pozytyw, bo takie ma być czy negatyw, bo tylko raz zajrzałeś za firankę świata? - Bennon rozpłaszczył się w fotelu, pozornie nie przejmując się przytykiem
- Pozytyw właśnie dlatego, że zajrzałem za firankę świata, a całe doświadczenie miało więcej wspólnego z ekspansją świadomości niż z działaniami wschodnioeuropejskiego cenzora - kotołak wyszczerzył się do pasażera.
- Jedyny potencjalny minus, jaki przychodzi mi do głowy, to jej wszędobylska dzieciarnia. Toteż zamykaj drzwi na noc - dopowiedział ostrzegawczo, w sposób, który skojarzył się aniołowi z opowieściami snutymi przy biwakowych ogniskach. Żeby dopełnić obrazka, druh Jim potrzebował tylko latarki rzucającej ponury cień i wiatru wyjącego między gałęziami.
- Dzieciarnia...też poszerza postrzeganie świata. - latynos na chwilę odpłynął, a Celine z trudnem zmusiła ciało do nie zaśnięcia jeszcze przez jakiś czas. Te ludzkie słabości były...nieznane. Zmęczenie było czymś co teraz wydawało się być dokładnie tym co powinno być, a przecież nie pamiętała tej skazy w ludzkości. Ludzkość w ogóle miała nie mieć skaz.
- Jeszcze tylko jedna rzecz na dziś.
- Dobrze, Columbo. Strzelaj.
- Nie wiem czemu to robisz, ale cholernie doceniam wsparcie. Twoje i Ameth.
- Z Tobą wszystko musi mieć jakiś podtekst, nie? -
zapytał Jim, w sumie retorycznie.
- Nie przejmuj się i nie ma o czym mówić. Nasza mała gadka o sezonach sportowych była wystarczającą zapłatą. Jak mówiłem, nowi ludzie, nowe perspektywy. A teraz wypad, zanim zaczną mi łzawić oczy - uśmiechnął się i kiwnął głową w stronę drzwi pasażera.
- Wszystko ma podtekst. Każdy robi coś z jakiegoś powodu. I powtórzę: doceniam twoje - kliknięcie odblokowywanych drzwi wybrzmiało teatralnie. Wysiadając, Benon z lekkim zakłopotaniem zestawił swój wygląd - zdobyczny na strażnikach w więziennym kompleksie - z budynkiem przed sobą. Tuziny obejrzanych filmów jasno mówiły że w horrorze pierwszy ginie ten nie-biały bohater. Z drugiej jednak strony, Jim posiadał poziom melaniny przywodzący na myśl heban, a mimo licznych noclegów u pani Higgensworth nadal pozostawał wśród żywych.
Odruchowo przejrzał zrabowany mundur szukając jakichś naszywek które mogłyby popsuć pierwsze wrażenie. MS-13, podpisu klu-klux klanu, wielkiego napisu “eksterminacja istot nadprzyrodzonych”. Jedyne co znalazł, to kod kreskowy w miejscu nazwiska. Z niejakim zaskoczeniem wyciągłal dwie stówki które jakimś trafem zawędrowały do jego kieszeni i pytającym gestem pokazał je kierowcy. Ten, wycofując, uniósł ręce w geście udawanej niewiedzy - przez co prawie skończył tylnymi kołami w pobliskim rządzie krzaków ulokowanym zaraz po zewnętrznej stronie muru. Odzyskując panowanie nad samochodem, jeszcze raz podniósł rękę, tym razem na pożegnanie, po czym odjechał. Benon został sam na sam z szarym niebem, czarną bramą i budynkiem aspirującym do przejęcia adresu 1313 Mockingbird Lane.

Celine nie miała zamiaru wchodzić do jaskini smoka - czy czymkolwiek pani Higgensworth była - nieświadoma. To że Jim nie wiedział skąd pochodziła nie było zadowalającą odpowiedzią. Nijak. Ale ile mogło się zmienić na ziemi w tym czasie? Kto jeszcze mógł rozkraść dar który dali ludzkości?

Odpowiedź zaczęła się kształtować kiedy tylko przebiła wzrokiem Całun. Umysł Benona odkrywał przed Upadłą sekrety których nikt nie spodziewałby się po nielegalnym imigrancie - to co było po drugiej stronie mieszało się z pracami Tima Burtona, E. Gorey’a i Angusa Oblonga. Pająkowate drzewa, podłużne spirale, czarna, gęsta trawa, przemknął nawet przez pole widzenia jakiś koteł, który wyglądał jak przymusowy emigrant z Koraliny. Żadnych zbłąkanych dusz, bezmózgich dronów, etc. Z drugiej strony... nie było tam nic równie wrogiego niż technologiczne pajęczaki .

Wręcz przeciwnie - przyczajona w kieszeni kuleczka niebytu, zareagowała bardzo pozytywnie. Wierciła się z ekscytacją i najchętniej chciałaby prześlizgnąć się przez ogrodzenie i pobuszować w tych kuriozalnych rejonach.

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 25-03-2019 o 21:30.
TomBurgle jest offline  
Stary 12-04-2019, 18:36   #95
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
There is an excitement about having nightmares.

― Betsey Johnson


Val złapał za klamkę, po czym oboje przekroczyli próg. Powitała ich ciemność, a Nana szybko pojęła, że jej nowy znajomy wcale nie żartował odnośnie tego pomysłu trzymania się za rękę. Chociaż mniej wskazywałby na to brak oświetlenia, a bardziej nagły brak podłoża pod stopami. Zaczęli spadać, jednak proces ten zdawał się Halaku wypaczony, niezgodny z prawami grawitacji. Kto bowiem słyszał o spadaniu w górę, tudzież na bok, przez ciemności swoją konsystencją przywodzące na myśl smołę? Val jednak uspokoił dziewczynę skinieniem głowy, sugerując, że - mimo iż świat wywrócił się na drugą stronę - wszystko jest w porządku. Dwójka aniołów wypadła z mroku nagle. Żadne z nich nie zdążyłoby zapewne odzyskać równowagi, gdyby nie fotele, które zamortyzowały ich upadek. Uderzenie o mebel było... łagodniejsze niż można by wstępnie przypuszczać - pęd, który nabudowali w mroku sugerował raczej, że petenci Eshata roztrzaskają się o podłoże jak nadgniłe owoce. Tak się jednak nie stało. Miast tego, oczom Nany ukazał się gabinet - kolisty, na obrzeżach zapełniony książkami. Po chwili dziewczyna zreflektowała się, stwierdzając, że pomieszczeniu bliżej było do sali bibliotecznej - głównie z powodu rozmiarów i ogromnego dębowego stołu ulokowanego po środku. Przy którym ona także się znalazła, zaraz obok Valeriusa. Na drugim końcu zamordowanego drzewa siedział jakiś młody chłopiec. Wyglądał, co by nie powiedzieć, kuriozalnie, jakby urwał się ze szkolnego przedstawienia. Miał na sobie granatową... togę? Sutannę? Strój mnicha? Pomarszczenie i zużycie ubioru, w połączeniu z odległością i pozycją noszącego, czyniły dokładną identyfikację kłopotliwą. Na stole obok młodzika stało kwadratowe, drewniane pudło. Skrzynka? Nie. Jakaś dziwna hybryda szkatułki i szkolnej teczki. Sam dzieciak był pogrążony głęboko w lekturze... o czym świadczyło rytmiczne kopanie w jedną ze stołowych odnóg. Czy to właśnie był Eshat?


Nana spojrzała niepewnie na swojego rudego towarzysza. Shateiel szybko podpowiedział jej, że tak jak i on nie miał żadnego wpływu na ciało, w którym wyląduje, tak i nie miały go zapewne inne upadłe anioły. Chłopiec równie dobrze mógł być samym Lucyferem. Szalejąca w głowie dyskusja uspokoiła się i spojrzenie zarówno gospodarza jak i Halaku skupiło się na niewielkim dziecku. Obserwujący czekali na jakąś reakcję.

Była zakonnica może i nie miała rozeznania, co do okolicznych realiów, ale jedno spojrzenie na facjatę ognistego anioła zdradziło, że... on też nie. Przynajmniej nie do końca. Zdziwiona mimika, jaka malowała się na twarzy Vala, zdradzała, że on też widzi młodzika na oczy po raz pierwszy. O oczach mówiąc... Nana mimowolnie potarła swoje. Częściowo dlatego, że zaczynały ją swędzieć jakby ktoś podrażnił je cebulą, a po części dlatego, że nie mogła wyzbyć się wrażenia, iż chłopca otacza jakaś delikatna, złota łuna. Jakby ochronny filtr.
- Ta sekcja natomiast poświęcona jest pracom o tematyce mitologicznej i baśniowej.
- Ale super, nigdy nie byłam w tak wielkiej bibliotece!

Dwa głosy przerwały rozważania Nany. Jeden basowy, dorosły, prawie że mechaniczny, drugi należący do jakiegoś podekscytowanego dziecka. Zza grupy regałów wyłoniły się kolejne sylwetki. Pierwsza należała do małej dziewczynki o błękitnej kapotce i czarnych włosach. Druga mierzyła dobre dwa metry i sięgała głową ponad najwyższą partię regału. Mężczyzna trzymał dziewuszkę za rękę i zdawał się ją oprowadzać. Widząc kolosa w złocie i bieli, Valerius głośno odetchnął. Jego gęba zatraciła na niepewności.
- *To* jest Eshat - wskazał bezczelnie paluchem na rosłego mężczyznę, który właśnie pomagał małej mieszaninie czerni i błękitu wyciągnąć jakieś tomiszcze z regału.
- Yhym… - Shateiel przyglądał się wyrośniętej postaci niepewnie. Coś w tym wszystkim było nie tak. Wzrok Halaku przesunął się po towarzyszących Eshatowi dzieciach. Kim były? Wyznawcy? Raczej przyszli… Uczniowie? Kto wie, może szkolił sobie proroków. Shateiel, jeszcze raz przetarł obolałe oczy, starając się przy okazji dojrzeć jaką książkę miał chłopiec.
- Eh, słuchaj... czy Ty też widzisz dziwne migotanie wokół tych bachorów? - mruknął konspiracyjnie Valerius badając sytuację. Dobrze, zdradzało to przynajmniej, że oczy anioła śmierci funkcjonowały jak należy. A jeśli chodziło o zagadkowy efekt, to obejmował on także oprowadzaną dziewoję. Annunak szturchnął Halaku kolanem.
- Brak języka w gębie uznaję za “tak”. Jako żeś nieobeznany w temacie, to chyba powinienem zdradzić, że takie migawki często świadczą o użyciu iluzji...
Shateiel nie odrywał wzroku od rosłej sylwetki.
- To bolesne i irytujące - powiedział na głos, wywołując rozpacz tkwiącej w jego głowie Nany. - Pytanie czy potrzebne?
- Mogę tylko zgadywać, czym te knyftle są, toteż się nie wypowiem. Ale wiedz, że istnieją na tym świecie cholerstwa, dla których mydlenie innym oczu jest naturalnym mechanizmem ochronnym. Takie typki mogą mieć kontrolę nad swoją czapką niewidką, ale wcale nie muszą. Często nie potrafią jej wyłączyć. Albo ciężko im to przychodzi, a gra bywa niewarta świeczki. A co do oczu, to nie przejmuj się. Szybko się przyzwyczaisz - dodał pocieszająco rudy anioł. Kiedy Nana wróciła wzrokiem do chłopięcej książki, zauważyła wybite na okładce złote litery i minimalistyczny rysunek przedstawiający jakieś czworonożne stworzenie. Ze skrzydłami i przerośniętym ogonem.

- I rozumiem, że mamy tak siedzieć i patrzeć jak edukuje młodsze pokolenie?- Nana aż jęknęła w głowie Shateiela i obrzuciła go falą uwag, dlaczego nie wypada tak mówić, gdy gospodarz może go słyszeć. Eshat, szczęśliwie, nie usłyszał ciętego komentarza, ale za to chłopiec w zramolałych szatach scenicznego magika spojrzał na nich zza okładki. Strzelając szeroki uśmiech, w którym brakowało dwóch zębów, zamknął knigę z głuchym “łups” i pomachał dwójce aniołów na przywitanie. Nie przestając ochoczo wachlować powietrza, zaczął dreptać w ich stronę i, mimo (pozornej?) odległości, prawie od razu znalazł się przy Nanie. Mała dłoń wystrzeliła z pozszywanego, przerośniętego rękawa i zatrzymała się na wysokości nosa siedzącej. No tak. Chciał się przywitać.
- Cześć! Jesteście kolegami pana Eshata?! - to zachrypiał, to zaskrzeczał. Nieco zbyt głośno jak na normalne pomieszczenie, a zdecydowanie za głośno na bibliotekę. Był w tym jednak pozytyw - Shateiel i Valerius nie musieli dłużej czekać, aż gospodarz zwróci na nich uwagę. Eshat zorientował się, że ma nowych gości i natychmiast ruszył im na spotkanie. Czasami dzieci faktycznie posiadały najlepsze rozwiązania.
 
Highlander jest offline  
Stary 17-04-2019, 08:17   #96
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

-Cześć. - Nana uśmiechnęła się do chłopca. - Ten rudzielec jest kolegą Eshata, ale ja chciałbym go dopiero poznać.
- A, no chyba, że tak - dzieciak przytaknął energicznie, jakby właśnie została mu wyjawiona jedna z pradawnych tajemnic wszechświata. Opuścił swoją grabkę najwyraźniej uznając, że Nana należy do tej - zadziwiająco licznej - grupy niedotykalskich dziewcząt.
- Nazywam się Felix, a to jest Alicja - wycelował palcem oskarżycielsko w drugie dziecko, które właśnie zmniejszało odległość względem nich. Niesione na barana przez osobnika, z którym Shateiel chciał się zaznajomić. Eshat był ubrany nieodpowiednio do epoki, ale zdecydowanie właściwie względem piastowanego stanowiska. Jego sutanna, bazująca na bieli i złocie, tworzyła również ładny kontrast z teatralnym strojem Felixa.
- Witam Cię, Shateielu. Widzę, że nie mieliście problemów z trafieniem - mistrz ceremonii uśmiechnął się do dwójki skrzydlatych i zsadził pasażerkę na gapę ze swych barków, po czym zajął miejsce obok nowoprzybyłych.
- Pozwolę sobie na pominięcie oficjalnych ceremonii powitalnych, gdyż masz zapewne wiele pytań. Postaram się udzielić możliwie wyczerpujących odpowiedzi.
- Pani pachnie jak zaufanie wymieszane z żalem. Dziwny zapach. Ale przyjemny -
powiedziała Alicja, która, bóg wiedział kiedy, znalazła się obok Nany i, trzymając dłonie za plecami, właśnie zdawała się... wąchać jej ubranie.
-Ubranie jest tutejsze, musiałam się wpasować w styl panujący w okolicy. - Nana spoglądała na Eshata z zainteresowaniem, choć Shateiel czuł wobec tej istoty szczere obawy. -Czy chcesz odpowiadać na pytania dotyczące upadłych w towarzystwie Felixa i Alicji?
Anioł przytaknął spokojnie głową.
- Te pociechy to... wizytacja ze wspólnoty o podobnych założeniach do naszej, toteż nawet preferowałbym, aby przepływ informacji między nami miał charakter otwarty. W końcu jak inaczej można budować zaufanie oraz trwałe sojusze?
-Niektórzy robią tą siłą. - Nana wzruszyła ramionami. - Kim jesteś? Co to za dziwne miejsce.. Ta świątynia… ci ludzie. Ta seksta. - Shateiel pozwolił sobie na grymas, który nigdy nie zagościłby na twarzy zakonnicy.
- Seksta (!) - podchwycił Felix, po czym, z oczyma świecącymi jak dwa konspiracyjne paciorki, odbiegł w stronę swojego tornistra i czapki. Dziewczynka o czarnych włosach tylko przewróciła oczyma, najpewniej chcąc zgrywać bardziej dorosłą od kolegi.
- Mówi się sekta, moja przyjaciółka po prostu żartowała. To żart słowny (!) - upomniał odbiegającego chłopaczynę główny anioł wspólnoty.
- A i nie jesteśmy sektą. Chociaż... jeżeli ktoś używałby nader rygorystycznych, nieprzychylnych definicji... ale myślę, że “wspólnota religijna” pasuje do naszych założeń lepiej. Świątynia jest poświęcona Lucyferowi, co zapewne zauważyłeś. A naszym celem jest dalsza realizacja jego planu przebudzenia ludzkiego potencjału. Nie licząc dopasowania do obecnych realiów, nasze założenia zmieniły się niewiele od czasów Wielkiej Wojny.
- I przebudzacie go pozbawiając tych ludzi dostępu do technologii? - Nana skrzywiła się. Shateiel nigdy nie był przekonany do pomysłów Lucyfera… Ich przywódca opuścił ich… skazał na wieczne potępienie… sami się skazali podążając za nim.*
Valerius zmierzył ją spojrzeniem, które sugerowało, że Nana po raz kolejny zaczyna rozniecać między nimi antagonizm. Eshat wyłapał jego wzrok i pokręcił głową.
- Spokojnie, przyjacielu. Twoje oddanie sprawie jest godne pochwały, ale... istnieje również coś takiego, jak nadmierna determinacja. Nie ma potrzeby się (znów) unosić. A co do Twojej wypowiedzi, Shateielu, to uważam ją za odrobinę generalizującą. Technologia użytkowa jest u nas w pełni dostępna i utrzymywana na najwyższym poziomie. Grupka Rabisu za nią odpowiedzialna z pewnością stwierdziłaby nawet, że na poziomie wyższym niż w innych społecznościach. To samo mogę z całą pewnością powiedzieć o medycynie i -...
- Seksta upadłych aniołów! -
Felix wystrzelił spod stolika, sprawiając, że Valerius widocznie zachwiał się na krześle. Dzieciak miał na twarz naciągniętą czapkę, z której ktoś pośpiesznie odcerował parę łat tworząc otwory na oczy. Dodając do tego szpic nakrycia głowy, otrzymywało się... coś na kształt granatowej maski Ku-Klux-Klanu. Val zakrył dłońmi twarz, ale przez jego palce zauważyła koniuszki uśmiechu. Eshat zatrzymał monolog. Był widocznie zatkany.
Nana nachyliła się i zsunęła czapkę z twarzy chłopca.
- To nieładnie przerywać komuś w pół zdania. - Shateiel pozwolił by zakonnica obdarzyła Felixa jednym z tych typowych dla siebie ciepłych uśmiechów. - Eshat, właśnie opowiadał mi bardzo ciekawe rzeczy.
- Dobrze mu tak, w ogóle nie umie się zachować - mruknęła Alicja, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że wąchanie obcych także nie stanowi szczytu kultury osobistej.
- Moderujemy jedynie technologię z zakresu rozrywki, która ma przykrą tendencję do... rozpraszania tudzież wypaczania ludzkiej psychiki. Aspekty stricte ideologiczne dziecka są nadzorowane przez samych rodziców do osiągnięcia jego pełnoletności.
- I nie wydajecie do tego “nadzorowania” podręczników? - Świadomość Nany prawie westchnęła. Shateiel nie lubił tego całego bawienia się w dyplomację.
- Nigdy nie mieliśmy ku temu podstaw - odpowiedział całkiem na poważnie Eshat, zdawałoby się nie zauważając ironii w głosie kobiety. - Wszyscy członkowie naszej społeczności posiadają wysokie standardy moralne. Wszyscy też zawarli pakt wiary z kimś z okolicznych skrzydlatych, toteż istnieje między nami swoista więź empatyczna. Jedni rozumieją bolączki drugich, a co za tym idzie również ich poglądy na świat.
Felix podskoczył niezdarnie do góry próbując chwycić czapkę dyndającą mu nad głową. W oczach chłopca było coś... nietypowego. Oczywiście poza tym, że ich naturalny kolor przyćmiewało złoto iluzji. Nana dostrzegła w patrzałkach swoisty dualizm, mieszaninę sprzeczności. Z jednej strony nieposkromiona energia i wieczny optymizm dziecka, a z drugiej coś starego. Wiekowego i obeznanego z każdym, nawet najpaskudniejszym zakamarkiem upadłego świata. Co więcej, przyzwyczajonego do owego paskudztwa. No i to delikatne przebarwienie na tęczówce prawego ślepia...
 
Aiko jest offline  
Stary 13-05-2019, 19:34   #97
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- Shateielu? - zapytał profilaktycznie Eshat wracając rozmowę na właściwe tory. Który to już raz? Halaku ostatnimi czasy często tonął we własnych myślach.
Zakonnica podniosła wzrok na gospodarza.
- Jestem tu nowy… Val i inni pewnie ci donieśli, że dopiero dotarłem na ten świat - Halaku odchylił się na krześle. - Nie oceniam was, tylko staram się zrozumieć jak udało wam się przeżyć w tym miejscu.
- Właściwie to ja doniosłem im, że dotarłeś na świat. Quasu i Valerius udali się, aby Cię przygarnąć na moją prośbę. A jak udało nam się przeżyć... powiedzmy, że mając odpowiednie finanse i środki bezpieczeństwa. A posiadając te dwie rzeczy mogliśmy również pozwolić sobie na odrobinę zaufania względem naszych sąsiadów -
to mówiąc pogładził czuprynę Felixa, który w końcu sięgnął kapelusza trzymanego przez Nanę. Dziewczyna puściła kuriozalne nakrycie głowy.
- Czemu po mnie posłałeś? - Shateiela niepokoiło, że Eshat mógł wiedzieć cokolwiek nim mu się to przytrafiło. Prekognicja często niosła ze sobą więcej kłopotów niż pożytku.
- Bo nie chciałem, abyś został zamieniony w królika doświadczalnego cudotwórców ani w bezwolnego niewolnika jednego ze swoich wojennych kamratów. Oczywiście pragnąłbym, żebyś dołączył do naszego ugrupowania, ale niczego Ci nie narzucam...
- Anioły nie składają... “propozycji nie do odrzucenia”? -
odezwał się Felix nadymając twarz jak balon i parodiując rzężący głos Ojca Chrzestnego.
- To zależy stricte od anioła - na wpół uspokoił, na wpół rozczarował dzieciaka Eshat.

- Ilu jest tu skrzydlatych? - Shateiel zupełnie ignorował chłopca. Ten był gościem lokalnego guru i także jego problemem. Wystarczyło, że Nana była przerażona, że jakieś dziecko uczestniczy w takiej rozmowie.
- Do czego bym się wam przydał?
- Cóż. Blisko stu. Oczywiście nie “tu” w ścisłym tego słowa znaczeniu. Część, tak jak Quasu i Valerius, regularnie otrzymuje ode mnie różnej maści zadania, które zmuszają ich do tymczasowego opuszczenia “murów Jeruzalem”. Niektórzy powracają raz, może dwa razy do roku. Jednak, gdyby sytuacja okazała się dramatyczna, gdybyśmy musieli odeprzeć jakieś oblężenie, nie byłoby problemem sprowadzenie takich misjonarzy z powrotem...

Mając na uwadze to, jak Shateiel i Valerius trafili do gabinetu Eshata, Nana była w stanie uwierzyć w zapewnienia swojego gospodarza.
- A do czego “byś się przydał”... to takie brzydkie sformułowanie. Sugeruje, że uważasz się za narzędzie, a nie za istotę rozumną. Ale to chyba przypadłość wszystkich miłośników żołnierki - Eshat spojrzał wymownie przez ramię Nany i utkwił spojrzenie w Valeriusie. Ten jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. Był zbyt zajęty siłowaniem się na kciuki z Felixem.
- Pozwól, że zamiast tego ja zapytam: z czym dobrze się czujesz? Nie chciałbym wysyłać Cię w samo serce wrogiego terytorium, jeśli... Nana nie byłaby w stanie przełknąć widoku krwi. Wzmacnianie barier przeciw potępionym duszom, praca twórcza, rolnictwo, ostatnie posługi - anioł śmierci ma wiele “zastosowań” także w pokojowo nastawionej społeczności. A członkowie owej wspólnoty pozostają mu wdzięczni za jego ciężką pracę.
- Nana doskonale radzi sobie z krwią -
Shateiel westchnął ciężko.
- Leczyła ludzi, prowadziła operacje… Choć na pewno wolałaby nie być osobą, która wywołuje te obrażenia.

Zakonnica w głowie anioła odetchnęła z ulgą sprawiając, że Halaku nerwowo zastukał palcami o blat przerośniętego stołu.
- Spytam inaczej, czemu chciałbyś znaleźć mi takie zajęcie?
- Gdyż w innym wypadku wszyscy skończymy z łańcuchami wokół karków lub zostaniemy pożarci przez molocha rządzącego Los Angeles. Słowa “moloch” używam w tym wypadku dość swobodnie, nie chodzi mi per se o tego określonego upadłego. Z tego co wiem, został on zniszczony dawno temu. Jednak kiedy mówię “pożarci”, mam na myśli dokładnie pierwsze skojarzenie wywoływane przez ten wyraz -
Eshat odwzajemnił się własnym puknięciem w stół. Val i Felix zaprzestali swoich zapasów. Patrzyli na przywódcę sekty dwoma parami szklanych, nakrapianych strachem paciorków. Nawet Alicja kompulsywnie poprawiła swoją kapotkę w kolorze nieba.
- Kim jest ten moloch? - Shateiel dalej spokojnie wpatrywał się w Eshata. Już raz myślał, że jego egzystencja się zakończyła. Pogodził się z tym. Wizja bycia pożartym…. niewiele w tym zakresie zmieniała. Nana także już raz umarła i to z własnego wyboru.
- Planujesz z nim walczyć?
- Planuję go wyleczyć. Ją wyleczyć. Ale walcząc z niektórymi chorobami konieczne jest upuszczenie pewnej ilości krwi. A żeby odpowiedzieć na pierwsze Twoje pytanie, przyjacielu, muszę zadać własne. Czy wiesz, kim są Spętani?
- Nie… niewiele wiem -
Shateiel niecierpliwie szturchnął butem jedną z nóg mebla, przy którym obradowała nadnaturalna zbieranina.

- Ujmując rzecz ogólnikowo są, podobnie jak my, upadłymi aniołami. Jednak w odróżnieniu od nas, nie mieli oni wystarczająco szczęścia, by zadomowić się w ciele śmiertelnika. To, że niewiele pamiętasz, jest jednym z błogosławieństw ludzkiej formy. Wszelkie cierpienia oraz potworności, jakich doświadczyłeś podczas wojny zostały zepchnięte głęboko nieświadomej części umysłu twojej... Nany - imienia dziewczyny użył ostrożnie, po chwili zastanowienia. Jakby w pierwszej chwili zamierzał określić ją jakoś inaczej. Shateiel był niemal pewny, że zakonnica z uwagą przysłuchuje się ich gospodarzowi. Czuł jak jej emocje zacierają się, jak wszystkie obawy ustępują temu niebezpiecznemu uczuciu, jakim jest ciekawość.
- To jednak również swoiste przekleństwo, gdyż anielskie ja przejawia w takich sytuacjach tendencje do zapominania wielu tajemnic, jakimi obdarzył nas Wszechmogący. Często musimy odkryć je w sobie na nowo, nauczyć się ich niemalże od podstaw. Owa symbioza przekłada się także na pewne trudności podczas manifestowania skrzydlatej formy na tym upadłym padole. Ale do tego wszystkiego łatwo przywyknąć - zapewnił swoich słuchaczy Eshat, a Valerius kiwnął mu głową w potwierdzeniu.
- Alternatywa jest bowiem znacznie gorsza - na te słowa Felix zacisnął piąstki w oczekiwaniu. Jego oczy skrzyły ponurą ciekawością.


- Wyobraź sobie, Shateielu, że nie posiadasz tego cielesnego ugruntowania. Tej egzystencjalnej kotwicy, tego... schronienia, które pozwoliłoby Ci, z biegiem czasu oczywiście, zaakceptować wszystkie okropności jakie miały miejsce w czasie wojny. Że Twoja esencja nie dzieli miejsca z inną, a zamiast tego została umieszczona w przedmiocie nieożywionym. W kawałku kamiennego bloku, tandetnej błyskotce lub w czymś podobnym. Nie posiadasz bariery zapomnienia, która odgrodziłaby Cię od wcześniej wspomnianych potworności. Nie możesz chodzić. Mówić. Postrzegasz świat, ale nie jesteś w stanie wejść z nim w normalną interakcję. Dodatkowo wszędzie zauważasz ludzi. Ludzi, którzy swobodnie, prawie że bagatelizująco, korzystają z wszystkiego, do czego ty nie masz dostępu. Zazdrość wywołana ich zobojętnieniem zaognia Twoje bolesne wspomnienia jeszcze bardziej, a te napędzają narastającą nienawiść. Twoja esencja, poddana wystarczającym katuszom w Otchłani, wypacza się teraz ponad miarę, staje się niemalże nierozpoznawalna, zatraca swoją oryginalną funkcję i przeobraża się w ucieleśnienie czystego zła. Tym właśnie są Spętani - kiedy skończył, Valerius i Felix mogli w końcu odetchnąć pełną piersią. Kątem oka Nana spostrzegła, że Alicja zaopatrzyła się w międzyczasie w jakiś pomniejszy szkicownik i teraz, z płomiennymi wypiekami na białych jak śnieg policzkach, szkicowała w nim coś zamaszyście i zawzięcie.
- Hmm… - Shateiel ponownie odchyliła się na krześle spoglądając na gryzmolącą dziewczynkę. Czyżby znała już tę historię? Powoli przeniósł wzrok na Eshata.
- Moloch jest takim spętanym?
- Był, jeśli zawierzyć doniesieniom z Ameryki Południowej, gdzie podobno został zniszczony -
stwierdził bez emocji główny anioł Enklawy.
- I skoro został zniszczony, jak chcesz z nim walczyć? - Nana aż westchnęła w głowie anioła. Tak… myślał tylko o walce, ale też i do tego go stworzono. Eshat sarknął. Zaczynał żałować, że użył wcześniej imienia chtonicznego bóstwa.
- Pozwolę sobie sprecyzować, by uniknąć nieporozumień. Moloch “imienny” nie istnieje od czasów Wojny, zaś “molocha”, do którego tu nawiązuję, planuję wyleczyć, gdyż nasz stan bycia jest dość... skomplikowany. Po śmierci cielesnej powłoki anielska esencja zwykle nie ulega zniszczeniu. Miast tego, zakładając, że wcześniej nie znajdzie ciała zastępczego, wciągana jest na powrót do więzienia Stworzyciela. Skąd, przy odrobinie zaradności i przygotowania, może ponownie uciec. Moje źródła twierdzą, że jedynie przedmiot, który skrywał byt pseudo-molocha został unicestwiony. Oddana mu sekta zamierza przyzwać swojego Pana na nowo, a ja - my - wykorzystamy tę sposobność, aby sprawdzić, czy Spętany może ponownie wrócić na właściwą drogę.
- Nie wiesz jednak czy uda mu się mu ponownie wydostać z więzienia Pana? Co to w ogóle za sekta? -
ostatnie pytanie zostało przemycone aniołowi przez Nanę. Wyznania to jedyna rzecz, w której się nieco orientowała.
 
Highlander jest offline  
Stary 29-05-2019, 14:26   #98
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- Więzienie pana - Eshat zdawał się mentalnie dźgać owe określenie patykiem w przygotowaniu do kolejnego analitycznego wybiegu - jest już więzieniem w zasadzie tylko z nazwy. Strażników nie było w nim nigdy, szczelność krat i murów zaczęła być wątpliwa jeszcze w czasach średniowiecznych, a sam nadzorca, najwyraźniej znudzony swym eksperymentem, opuścił śmiertelną rzeczywistość na długo przed tym, jak człowiek zaczął należycie spisywać swe dzieje. Dlatego też -
- Przy odrobinie szczęścia czarokleci wysadzili w powietrze jego wszechmogące dupsko niedługo po tym, jak puścił rasę ludzką w samopas -
wtrącił z wyczuwalną satysfakcją Val przerywając głównemu aniołowi wspólnoty.
- To, gdzie teraz jest Bóg, oraz czy w ogóle istnieje, stanowi kwestię spekulatywną, którą najlepiej pozostawić Kryptykom - skontrował Eshat i uciął wątek w zarodku.
- Wracając do meritum - karcer, którego ściany obalić można odrobiną determinacji i samozaparcia, nie jest żadnym karcerem. Szczególnie dla takich spirytystycznych kolosów jak omawiany przez nas “moloch” - ostatnie słowo, nauczony poprzednimi doświadczeniami, profilaktycznie oprawił w powietrzne cudzysłowy.

Shateiel westchnął ciężko. Mogli sobie mówić co chcieli. On wierzył, że nadal w tym karcerze siedziały całe oddziały Pana, bo wątpił by wszyscy byli tu na ziemi.
- Niech będzie… a co to za sekta? - Mruknął lekko zrezygnowany, choć głos nany nie przyzwyczajony był do takich zachowań. Wyraz twarzy guru Enklawy stał się lekko przepraszający. W całym swoim zaaferowaniu systemami korekcyjnymi istot nadnaturalnych zapomniał o wcześniej postawionym przez Nanę pytaniu.
- Ach. Tak. Sekta. Z moich badań wynika, że działają aktywnie od kilkuset - dwóch, trzech setek - lat. W okresie między dziewiętnastym i dwudziestym wiekiem ich terytoria znajdowały się głównie w Ameryce Południowej. Lata późniejsze były poświęcone ekspansji na tereny Stanów Zjednoczonych. To dość krwawy kult, którego członkowie szkoleni są w rodzinnym zaciszu. Każde pokolenie, z ojca na syna. Ślepo posłuszni swojemu “bóstwu”, nie mają problemów z... “ofiarowaniem samych siebie”, gdy już ktoś przyprze ich do muru. Co więcej, chodzą słuchy, że nasz cel posiada też małą grupkę wyznawców, którzy nie są do końca śmiertelni. Ile w tym prawdy, nie byłem w stanie potwierdzić...
- Ale takie Sonderkomando, które rzuca się na swoich nadnaturalnych kumpli to ciekawy pomysł, nie? -
Val zdawał się podekscytowany tą koncepcją. Najwyraźniej przepychanka, jaką odbył ze stworzeniem opętującym Ojca Lemoine nie zaspokoiła jego woli walki.
- To jak w tych starych numerach Marvela, gdzie naparzały się dwie supergrupy! - ekscytacja owa była chyba zaraźliwa, bo Felix natychmiast ją podłapał.
- Ale z tego co zrozumiałam, obserwujecie ich… nie zauważyliście czy jest tam ktoś więcej niż śmiertelnicy? - Shateiel machnął ręką. - Zresztą nieistotne. Bo toż nie chcecie bym wam z nimi pomogła, prawda?
- Ja bym tam nie pogardził - Val uśmiechnął się do zakonnicy, jednak jego bujanie w obłokach nie trwało długo. Zastąpił je ponury pragmatyzm.
- Ehh. Przepychanka byłaby oczywiście fajna, ale... szef ma dla nas inne plany, nie?
- A i owszem -
potwierdził główny rezydent biblioteki.- Waszym zadaniem, jak już wcześniej wspomniałem, jest wyleczyć naszą niefortunną, Spętaną koleżankę. A żeby uzdrowić osobę chorą potrzebne są określone środki. Czasem działania, czasem specyfiki, a niejednokrotnie jedno i drugie. Alicjo, jeśli byłabyś tak miła.
Dziewczynka wykonała dwa kończące machnięcia ołówkiem, po czym złożyła blok i grafit na stole. Podreptała - żwawo, acz z powagą - na drugi kraniec mebla i, kilka sekund później, wróciła z plecako-szkatułką należącą do Felixa. Postawiła pojemnik przed aniołami, a jej niewielki kciuk błyskawicznie uporał się ze wszystkimi czterema klamrami. Po ostatnim pstryknięciu i odchyleniu wieka przez nowo powstałą szczelinę zaczęły przelewać się igiełki światła. Na chwilę całe pomieszczenie zostało zalane pomarańczową łuną, której centrum pulsowało w walizie. W powietrzu rozniósł się zapach słodkiej kukurydzy, ciasta z dyni oraz cydru i karmelowych jabłek, a Nana poczuła, że (mimo iż był środek lata) jej ramiona pokryła gęsia skórka wywołana jesiennym wiatrem. Kiedy blask zelżał, w środku kuferka wyłożonego purpurową tkaniną spoczywała karafka wypełniona zagadkowym płynem.


Nana z zainteresowaniem przyglądała się szkatułce.
- Jeśli dobrze rozumiem, to jest lekarstwo? - Nachyliła się by przyjrzeć się dziwnemu naczyniu i jego zawartości.
Stała przed domem sąsiadki. Woodsowie byli starszym małżeństwem, ich dzieci wyprowadziły się jakiś czas temu. Odwiedziny u nich, zwłaszcza w ten dzień były niemal zawsze, gwarancją otrzymania cukierków. Była przebrana za czarownicę. Niezbyt jej odpowiadał ten kostium. Chłopcy cały czas śmiali się, że jest za miła by być wiedźmą… a ona… nie potrafiła im udowodnić, że jest inaczej. Teraz nawet nie pamiętała czemu chciała to w ogóle zrobić, ale tamtego wieczoru nie była przez to sabą. Ten kostium i śmiech z jakim przywitała ją reszta dzieciaków, sprawiły że zaczęła zachowywać się dziwnie. Dogryzała pozostałym, nawet podstawiła Johnemu nogę. Była… prawdziwą wiedźmą. Zdążyli tak obejść kilka domów, przy niektórych wycinając nawet niewinne numery i ona.. Pomagała! Za nic nie spodziewała się, że zrobi komuś psikusa i nagle… By im udowodnić, że ma dobry kostium? Że też potrafi być czarownicą? Dotarło to do niej na progu domu Woodsów i gdy starsza pani otworzyła Nana… rozpłakała się.

Shateiel poczuł łzy spływające po policzkach. Nie do końca rozumiał co się wydarzyło.

 
Aiko jest offline  
Stary 03-06-2019, 18:19   #99
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- Część lekarstwa - zdradził Eshat, wnikliwie - choć bez większych oznak empatii - obserwując szlaki wytaczane przez wilgoć na twarzy byłej zakonnicy.
- To Zapomi...- zaczął Felix, ale słowa ugrzęzły mu w gardle na widok spojrzenia rzuconego przez Alicję. Dziewczynka postąpiła do przodu.
- Żadna tam “Zapominajka” - fuknęła, z widoczną stanowczością bojkotując nazewnictwo proponowane przez chłopca. - To wywar z Mgieł Samhain. Trzynastu z naszych najlepszych alchemików spędziło trzy dekadnie doskonaląc jego formułę - zadarła czarną czuprynę do góry, a jej słowa skrzyły dumą. Nieskrępowaną skromnością ani dorosłością.
- I… co to ma dokładnie robić - Shateiel otarł sączące się po polikach łzy, starając się oswoić z tym co przed chwilą zobaczył. Co ciekawe, dzieciarnia oraz pozostali dwaj skrzydlaci zdawali się bardziej przywykli do uświadczonego zjawiska niż anioł śmierci. A przynajmniej Eshat sprawiał takie wrażenie - Val po prostu trzymał gębę na kłódkę, zdając sobie sprawę, że wypytywanie Shateiela o szczegóły byłoby nie tylko nietaktowne, ale również nadwyrężyłoby wizerunek macho twardziela, jaki przecież starał się na każdym kroku kreować. Alicja, usłyszawszy pytanie, potarła o siebie dłonie w kiepsko skrywanym geście podenerwowania. Łypnęła ostrzegawczo na swojego kolegę, ale ten, uśmiechając się, wykonał na wysokości ust gest kluczyka przekręcanego się w kłódce i postąpił w tył.

- Erm... - żachnęła się czarnowłosa. - Sprawia, że osoba, która go spróbuje zapomina kim jest - stwierdziła i, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że jej wyjaśnienie nie brzmiało wystarczająco “naukowo” i “dojrzale”, szybko dodała:
- Traci wszystkie swoje wspomnienia - te dobre i te złe. Nie pamięta, co właściwie do tej pory robiła, kogo znała, ani kto znał ją. Ani komu zdążyła zaleźć za skórę - wyrzuciło z siebie dziecko w chaotyczny (jednak względnie trafny) sposób, zarezerwowany zwykle dla odpowiedzi udzielanych przy szkolnej tablicy.
- Och... chcecie by zapomniał, że was nienawidzi… rozsądne - Halaku odwrócił wzrok od dziwnego pudełka. Nana skryła się gdzieś w głębi jego świadomości. Tamto wspomnienie… było dziwne. Nie do końca rozumiał czemu dziewczyna tak zareagowała, czemu jego ciało tak zareagowało. Spojrzał na swoje mokre palce, rozcierając łzy między opuszkami. Ni z tego ni z owego, poczuła dobroduszne poklepywanie w okolicach łokcia.
- Niech się pani nie martwi, ja też się rozpłakałem, kiedy wsadzaliśmy ją do pojemnika w laboratorium dziadka. Jak bóbr płakałem - zwierzył jej się chłopiec w potarganych szatach, co z jego strony miało najwidoczniej stanowić próbę pocieszenia.
- Ale niech pani nikomu nie mówi - dopowiedział szybko, niczym najmniejszy konspirator świata. Nana zauważyła, że Val, udając, że nie słyszy wywnętrzeń Felixa, odwrócił się w drugą stronę z uśmiechem dużego brata wymalowanym na gębie.
- Nie powiem… ty też nie opowiadają, że płakałam, dobrze? - Twarz Nany, mimo woli Shateiela, uśmiechnęła się. W dziwnym odruchu wyciągnął w kierunku chłopca dłoń z wystawionym małym palcem, by przypieczętować przysięgę. Malec, z powagą, jakiej się po nim nie spodziewała, przytaknął i również uniósł palec ku górze. Złączyli dłonie, potrząsnęli nimi. Jednak... choć moment był wzruszający, było w nim również coś dziwnego. A nawet odrobinę niepokojącego. Przy ostatnim potrząśnięciu Shateiel poczuł, że z pozoru błahy gest nabrał nobliwości, na jaką w zasadzie nie zasługiwał. W tym ułamku sekundy aniołowi zdawało się, że coś uświadczyło ich maleńkiego paktu i że teraz ta nieznana, a przy tym jakże ulotna obecność dopilnuje, by był on przestrzegany. Sam Felix sprawiał wrażenie zupełnie nieświadomego kuriozalnego zajścia, a i Shateiel szybko zaczął tracić pewność, co do jego realności.
- Wobec tego ustalone - Halaku obejrzał się na Eshata. - A jak chcecie mu to podać?

- Sposób aplikacji ma na razie charakter drugorzędny, gdyż brakuje nam jeszcze jednego składnika - zripostował od razu główny anioł, jakby tylko czekał na postawione pytanie.
- To właśnie jedna z rzeczy, które wymagałyby Twojej uwagi, Shateielu. Niestety, osoba będąca w posiadaniu tego elementu układanki jest... kapkę ekscentryczna - zdradził guru Enklawy z uśmiechem podszytym beznadziejnością. Rząd zębów był nad wyraz sztywny. Zdradzał, że Eshat ma związane ręce i nie może wyjawić więcej ze względu na obecność dwójki wizytatorów. Dziewczyna miała też (dobitne) przeczucie, że jej rozmówca nie robi tego ze względu na przynależność gości - w końcu w ciągu ostatnich kilkunastu minut zdradził im diablo dużo o planach upadłych - a raczej z uwagi na ich wiek i dziecięce nastawienie. Ale skoro jeszcze chwilę temu rozprawiali w najlepsze o mrocznych kultach i krwawych rytuałach - o cholernych ucieleśnieniach zła na ziemskim padole - to jak paskudna była tematyka, której Eshat nie chciał poruszyć?
- Ale omówieniem tego możemy zająć się jutro. Teraz powinniście wszyscy odpocząć. Niewątpliwie Nana i Klara są bardzo zmęczone po waszych ostatnich przeżyciach, a Valerius wraz z Quasu także zasłużyli sobie na labę. Tyle wrażeń. Tyle... nieprzyjemnych wrażeń - jego usta skrzywiły się, a podbródek przybrał kształt wyschłego jabłka. Nie wiedzieć czemu, Shateiel był przeświadczony, że Eshatowi przewinął się przez myśli ojciec Lemoine oraz siedzący w nim do niedawna maszkaron. Tylko jak, skoro Guru enklawy nie był przy zakonnej konfrontacji?
- Dobrze, wobec tego jutro - Shateiel zerknął na Vala zakładając, że on będzie znał drogę powrotną. Prawdą było, że zostawili Klarę na długo, a zakonnica chyba potrzebowała nieco wyjaśnień, a przynajmniej uspokojenia.

- Eh? Już idziecie? Tak szybko? - w głosie Felixa pobrzmiewało rozczarowanie.
- Dorośli, w przeciwieństwie do Ciebie, smarku, mają codziennie mnóstwo ważnych spraw do załatwienia. Nie mogą marnować czasu na głupstwa. Zrozumiesz, jak wyrośniesz - dopiekła mu Alicja, po raz kolejny sprytnie podkreślając, jaka to ona nie jest już duża, mimo że różnica wieku między dwójką dzieciaków wynosiła nie więcej niż dwa lata.
- A ty lepiej się już ode mnie odczep, Ali! Bo naskarżę twojej siostrze, co zrobiłaś w parku! - skontrował chłopiec, tupnąwszy nogą. Małe, różane wypieki pojawiły się na jego policzkach, a rączki zacisnął w piąstki. Tak, mimo swojego zwykle pogodnego nastawienia, nawet Felix wiedział, kiedy się postawić. Czarnowłosa starała się nadal grać “małą damę”, ale jej gładkie lica sprawiały teraz wrażenie spiętych, niemalże wyciosanych w kamieniu.
- Pff! Typowy dzieciuch! Coś pójdzie nie po jego myśli i od razu biegnie na skargę!- odszczeknęła się próbując przybrać maskę wyższości. W zasadzie prawie jej się udało, ale podrygujące w stresie koniuszki ust ukazywały fałszywość jej uśmiechu i zdradzały, jak bardzo komentarz kolegi zbił ją z pantałyku.
- Sama jesteś dzie...- przymierzał się do (jakże elokwentnej!) kontry Felix, kiedy na jego niewielki bark opadła dłoń Eshata sprawiając, że przerwał werbalną ofensywę. Podobny gest względem Alicji zakończył także jej słowną żołnierkę.
- No już, już. Nie ma sensu kłócić się o byle co, prawda? Mam pomysł. Jeśli obiecacie mi, że będziecie się zachowywać jak należy, przyniosę wam zaraz coś na ząb, a potem powymieniamy się kolejnymi historyjkami. To jak? Umowa stoi?
Od demagogii do pedagogiki faktycznie był zaledwie rzut beretem. Słowa Eshata szybko doprowadziły do zawieszenia broni, a talerz słodkości, który zmaterializował się znikąd, położył kres dalszym niesnaskom. Obserwujący całą scenę Valerius i Shateiel także w końcu odetchnęli z ulgą, a ten pierwszy, nim jakaś nieokreślona siła posłała ich obu poza czasoprzestrzenne ramy gabinetu, zdołał nawet podwędzić garść wafelków.


 
Highlander jest offline  
Stary 09-06-2019, 22:16   #100
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Ten, wycofując, uniósł ręce w geście udawanej niewiedzy - przez co prawie skończył tylnymi kołami w pobliskim rządzie krzaków ulokowanym zaraz po zewnętrznej stronie muru. Odzyskując panowanie nad samochodem, jeszcze raz podniósł rękę, tym razem na pożegnanie, po czym odjechał. Benon został sam na sam z szarym niebem, czarną bramą i budynkiem aspirującym do przejęcia adresu 1313 Mockingbird Lane.

Celine nie miała zamiaru wchodzić do jaskini smoka - czy czymkolwiek pani Higgensworth była - nieświadoma. To że Jim nie wiedział skąd pochodziła nie było zadowalającą odpowiedzią. Nijak. Ale ile mogło się zmienić na ziemi w tym czasie? Kto jeszcze mógł rozkraść dar który dali ludzkości?

Przechodząc przez bramę Benon poczuł się nieco tak, jakby wkraczał do wnętrza mydlanej bańki. Do miniaturowej, odmiennej wersji rzeczywistości jakimś cudem ukrywającej się wewnątrz tej “właściwej”. Niebo nad jego głową delikatnie zatraciło na błękicie, zyskując szary odcień. Drzewa o pajęczych gałęziach, do tej pory obserwowane z daleka, poruszyły się. Drgnęły nerwowo, a chłopak miał wrażenie, że zaraz oswobodzą z ziemi swoje korzenie, podreptają ku niemu i zaczną smagać go drewnianymi kikutami. Tak się jednak nie stało. Młodzian dotarł po wyłożonej kamulcami ścieżce do drzwi wejściowych i złapał za kołatkę. Zastukał. Raz, drugi, trzeci, a odgłos metalu tłukącego o metal rozniósł się po ogrodzie za jego plecami. Chwilę później drzwi otworzyły się. Niechętnie i ze skrzypnięciem, a jakże, a w dodatku jedynie na jakiś centymetr. Przez szparę łypnęło na anioła podkrążone oko o azurowej tęczówce. Powoli, leniwie. Sennie?
- Taaak? - zapytał głos, który brzmiał jak szeleszcząca w zaułku makulatura.

- Pokój temu domowi - stare powitanie wybrzmiało kwaśnym smakiem pustyni na ustach Celine. Przez chwilę w zebrały wspomnienia tułania się na pustkowiach otaczających żyzną oaze Edenu, ale stłamsiła je - nie było to czas i miejsce.
- Szukam gościnności na tym nieprzyjaznym świecie, a Jim polecił to miejsce jako to gdzie znajdę i ją, i drugą rzecz której szukam - męskie ciało dygło w spaźmie który siedział gdzieś na płocie między antycznym salutem, a współczesnym powitaniem uliczników.
- Dobrze trafiłam? -

Oko taksowało go anemicznie. W dół, w górę, potem znów w dół. Usta, przynależące do tej samej twarzy co i oko, mamrotały coś niewyrażnie, jakby ich właściciel recytował coś z pamięci. Przeszukiwał ją? Benon wyłapał na wpół uformowane pytania adresowane przez pytającego do samego siebie. Powtarzane imiona, słowa takie jak “futrzak”, “telefon” i “pani”. Drzwi ponownie się zamknęły. Minęło kilka sekund, po czym Benon usłyszał pogłos luzowanej zasuwy i otwieranych zamków. Przywitała go służka. Wysoka, patykowata, w stroju żywcem wyjętym z wiktoriańskiej powieści. Ubranie leżało na niej jak na wieszaku, a jej sylwetka miała równie wiele gracji, co spracowana miotła.
- A taaaak. Pani Higgensworth uprzedzaaała mnie, że mam pana oczekiwać. Proszę wejść do środkaaa - powiedziała, kłaniając się w pas i zaciągając losowe (?) słowa.

- To odpowiedź na pytanie? - Celine także ukłoniła się z lekkim uśmiechem by pytanie nie zostało uznane za obrazę, ale dopóki “służka” nie odsunęła się z przejścia, nie przekraczała progu. Za to w tym czasie nastąpiła nadzwyczaj - wręcz w sposób nie pasujący do sennej atmosfery - żywa obserwacja osoby po drugiej stronie drzwi.
- Jestem Benon, do niedawna z Nowego Jorku. Jeżeli można tak powiedzieć - anioł przechylił głowę i z zaciekawieniem czekał na odpowiedź

- Wybaczy paaan. Dopiero co skończyłaaam spa... sprzątaaać przedpokojowe szafy. Jestem więc nieco zaspaaana... znaczy rozkojarzona. Oczywiście oczekiwaaaliśmy pana i trafił paaan bezbłędnie - zapewniła Latynosa, kiwając słomianą czupryną. Zeszła mu z drogi, pozwalając wejść do domu. Przedpokój posesji pani Higgensworth liczył sobie więcej powierzchni niż niejedno współczesne mieszkanie. Ściany pokrywała boazeria, obrazy osób bliżej nieznanych oraz dekoracje w postaci różnorakiej broni białej. Z sufitu zwisały miniaturowe kandelabry - sztuk trzy, każdy z nich wyłożony dwoma rzędami świeczek. Śliwkowy dywan, niczym język jakiejś pradawnej bestii, sięgał od wrót wejściowych aż po samą “gardziel prowadzącą do głównej sali. Po bokach przejścia tkwiły komody, gabloty, a nawet zbrojne popiersia z przyłbicami. Była też wspomniana wcześniej szafa, gdzie najpewniej przechowywano okrycia wierzchnie i nakrycia głowy.
- Czy mogę wziąć paaański numer sery... pańską kurtkę? - zaszczebiotała mu usłużnie przy uchu “żywa miotła” udająca służącą.

- Jaki numer? - chwile konfuzji były trzy, i nastąpiły szybko bo sobie. Pierwsza, kiedy padło pytanie oddanie jakiegoś numeru, a jaźń Benona skryła się za głęboko w żeby dostarczyć ten detal na czas. Drugi zonk trafił równo z uświadomieniem sobie, jak szybko i jak blisko przy nim się znalazła. -
Trochę automatycznie zaczęła ściągać z siebie kurtkę, docierając do trzeciego stuknięcia w mózg od środka - do żywej plamy ciemności czającej się pod pachą, a teraz na swój pełzająco-mroczny sposób radośnie wylewającej się w gościnne progi.

- Jeżeli Pani Higgensworth wiedziała wcześniej o moim przybyciu, to wie o mnie więcej niż ja o niej - Celine, zawsze żądna wiedzy, nie miała oporów przed podłożeniem się żeby wycisnąć jeszcze jedną lub dwie informacje

- Tak, wynalaaazek pana Bella faaaktycznie przysłużył się poszerzaniu wiedzy - gidyja zgodziła się ze stwierdzeniem, którego Benon nie poczynił, zabierając jego okrycie.
- Aaale między naaami, uważam, że zupełnie zniszczył koncepcję prywaaatności - dodała bez wyrazu. Kurtka należąca niegdyś do korporacyjnego drona spoczęła na haczyku, a oni ruszyli w głąb rezydencji. Kiedy dotarli na próg hali, służka wyprężyła się ku górze, odchrząknęła i zakomunikowała z (niespodziewaną) dostojnością:
- Pan Benon, przyjaciel Lorda Jima - tym razem nie zacięła się na żadnej samogłosce. Jej słowom - jej zapowiedzi - odpowiedział pomruk przyzwolenia. Warstwa mahoniu broniąca dalszej drogi potulnie (i najwyraźniej sama z siebie) rozstąpiła się przed nimi.
- Jeśli będzie paaan czegoś potrzebowaaał, proszę dzwonić - doradziła służka, kłaniając się raz jeszcze. Nie zamierzała wchodzić razem z nim. Na jej wypłowiałej twarzy tańczył drewniany uśmiech. Benon, choć nieobeznany z konwencjami z przeszłych wieków, z jakiegoś powodu od razu skojarzył, że chodzi jej o dzwonek. Może dlatego, że jego krewniacy zza południowej granicy posługiwali się tą techniką nawoływania służących znacznie dłużej i namiętniej niż uciekinierzy z klasycznych angielskich powieści.

- Lorda Jima, dobrze usłyszałem? - mentalny obraz zmiennokształtnego zakutego w elgancki frak z epoki wydawał się absurdalny...ale przecież znał go ledwie dobę - Jak zdobył sobie taki tytuł? - Benon rzucił pytanie w powietrze, licząc że niewidoczna gospodyni podejmie temat. Trochę spodziewał się że jej entree będzie nastawione na zszokowanie gościa, toteż uzbroił się w postanowienie nie drgnięcia - zbyt widocznie- a zamiast tego poświęcenia problemowi całej swojej uzbrojonej w rozliczne nadnaturalne narzędzia uwagi.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172