Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-07-2019, 14:15   #101
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
In Wilson's scale of evaluations breakfast rated just after life itself and ahead of the chance of immortality.

― Robert A. Heinlein, By His Bootstraps


Shateiel od razu naprężył się, czując jak coś podrywa go w powietrze. Powstrzymał odruch rozpostarcia skrzydeł przypominając sobie, jak dotarł do dziwnej biblioteki. Znaleźli się znów w korytarzu. Anioł odetchnął ciężko i zerknął na swojego towarzysza.
- Wracajmy - mruknął, nie do końca wiedząc, co ma myśleć o tym spotkaniu. Wyszli przez Zakrystię. Shateiel z lekkim niedowierzaniem przyglądał się równo wywieszonym albom i strojom kapłanów. W powietrzu unosił się nieco duszący zapach kadzidła, tak bliski Nanie. Może dlatego upadły pozwolił sobie na jeszcze jeden głęboki wdech, nim wyszedł na zewnątrz.

Musiało być już mocno po południu. Shateiel miał jednak wrażenie jakby minęły wieki. Przeciągnął się, czując jak bardzo zesztywniałe jest ciało zakonnicy. Znów zaskoczyła go jego słabość i delikatność. Westchnął nieco zirytowany i, razem z Klarą, ruszył w kierunku wskazanego im wcześniej domku. W lodówce zastały talerz zimnych zakąsek, które Nana szybko oceniła na świeże i smaczne, zachęcając Shateiel do degustacji. Anioł pozwolił nasycić się swemu gospodarzowi zerkając cały czas na Klarę. Nie był pewny, co właściwie ma z nią zrobić.

Po posiłku bez słowa wyszedł do oddzielnego pokoju, by poćwiczyć. Musiał zapanować nad tym nowym ciałem, przystosować je do swoich potrzeb. Nana uparcie odmawiała rozebrania się do ćwiczeń, więc cały proceder okazał się znacznie bardziej męczony, niż było to konieczne. Po chłodnym prysznicu padł, nie zwracając uwagi na współlokatorkę.

***
Gdy Nana zeszła następnego ranka na dół, powitał ją zapach smażonych jajek i szynki. Klara najwyraźniej wstała pierwsza i postanowiła przyrządzić dla nich śniadanie. Uwijała się przy kuchence gazowej w stroju wyjściowym mniej, to jest w samych majtkach oraz koszulce nocnej. Widząc swoją współlokatorkę u podstawy schodów, uśmiechnęła się przyjaźnie, machając na powitanie dłonią. Załamanie nerwowe, którego doznała dnia poprzedniego, zdawało się być już tylko pomniejszą notką biograficzną.
- Hejka, jak się spało? - zapytała, rozkładając na stole sztućce i talerze.
- Dobrze - Shateiel usiał przy stole. Jakoś udało mu się przekonać Nanę, że nie było sensu w narzucaniu na siebie dziesięciu warstw ciuchów, nim czegoś nie zje. Niewielki posiłek wieczorem i późniejszy trening pozostawiły po sobie znaczący głód. Po zdawkowej odpowiedzi niemal poczuł w głowie szturchnięcie. Westchnął ciężko.
- A ty jak spałaś?


- Jak kam... nie. To sugeruje, że nic mi się nie śniło - Klara powstrzymała się przed oczywistą odpowiedzią. - Bardzo dobrze. Nie pamiętam już, kiedy tak smacznie spałam - prawie podskoczyła na krześle w ekscytacji. Najwyraźniej jej wcześniejszy sceptycyzm także nie przetrwał próby ognia, jaką okazywał się przymusowy urlop w Enklawie.
- W klasztorze zawsze czułam się niepewnie. Sypiałam tam zupełnie na sztywno, niczym deska - zwierzyła się Nanie, po czym dodała:
- Ale tutaj było zupełnie inaczej. Przypomniał mi się pokój z dzieciństwa i moje własne łóżko. A sny, o rany... - szybko nadziała na widelec kawałek jajecznicy i wraziła go sobie do ust, co skutecznie powstrzymało ją przed parsknięciem śmiechem. Niedwuznaczna kreska zadowolenia, która tańczyła jej na ustach, dość dosadnie sugerowała jednak treść tych nocnych fantazji. Nana nie miała wątpliwości, że figurowała w nich dość prominentnie.

Shateiel wetknął do ust nieco przyniesionego śniadania i, przeżuwając, obserwował uważnie Klarę. Czuł jak Nana w jego głowie zapiera się rękami i nogami, by nie zgłębiał tematu, by wszystko poszło w zapomnienie. Był jednak ciekaw.
- Co dobrego ci się śniło? - spytał, przełykając w końcu spory kęs i udając, że niczego się nie domyśla. Siedząca naprzeciw dziewczyna utkwiła wzrok na swoim sztućcu. Wyraz intensywności zawitał na jej twarzy, gdy zabrała się do układania nocnych migawek w spójną chronologicznie sekwencję. W końcu zadowolona, powróciła spojrzeniem do Nany.
- Piękne miasto. W sumie to wyglądało bardziej jak zamek... miało alabastrowe ściany i złote iglice, które sięgały błękitnego nieba. Przechadzałyśmy się razem wyłożonymi kamieniami dróżkami trzymając się za ręce, a mijający nas ludzie uśmiechali się, kiwając nam głowami na powitanie. To były takie... takie szczere uśmiechy. Bez podtekstów, bez złośliwości, bez jadu. Po prostu cieszyli się moi... naszym szczęściem.
Westchnęła w rozmarzeniu, prawie nadziewając na widelec swój lewy policzek. Zawartość snu - przynajmniej ta zdradzona do tej pory - okazała się znacznie mniej utytłana w perwersji niż wyjściowe założenia Nany.

- Brzmi rzeczywiście przyjemnie. W porównaniu z waszym... naszym światem. Trochę jak raj - Shateiel rozejrzał się w poszukiwaniu kawy. Wiedział, że czarny napar na pewno poprawi humor zakonnicy. Klara, z zaskakującą czujnością, jeśli wziąć pod uwagę jej rozanielony stan, natychmiast chwyciła niewielki czajnik elektryczny i nalała gorącej wody do (naszykowanych wcześniej) filiżanek pełnych ciemnobrązowych granulek.
- Tylko jak o tym pomyśleć, to oni nie całkiem byli ludźmi. Niektórzy z nich wyglądali jak skrzaty albo inne dziwadła o kosmatych stopach. Widziałam nawet jakieś psotne dziecko z zębami jak u rekina. Uśmiech tej smarkuli wyglądał jak coś z kreskówki Fleischera, brr!
Klara wzdrygnęła się, choć jej oziębłość nie trwała długo.
- Ale tak jak mówiłam, wszyscy byli dla nas mili. Do tego drewniane stragany, stare budownictwo... cała scena wiała trochę festiwalem renesansowym. Nawet my byłyśmy ubrane jak dwie szlachcianki. Ty miałaś na sobie czarną suknię z kołnierzem wykończonym kruczymi piórami, a ja... hmmm. Ja coś białego. Ze złotymi akcentami. Tylko nie pamiętam dokładnie co - zasępiła się mocno, jakby ten szczegół był dla niej niezwykle istotny i stanowił zwieńczenie jej dotychczasowych przemyśleń.
- Nawet we śnie ciężko spojrzeć na siebie - ciało Nany odruchowo zaciągnęło się zapachem świeżo parzonej kawy, mimo iż nie był to jej wymarzony napój. Trudno było jednak oczekiwać, by zapewniono im ekspres.
-Dobrze, że wypoczęłaś.

- Trudno, na pewno przypomnę sobie później. A jak już sobie przypomnę, to od razu dopowiem - zapewniła Klara, porzucając frapujący ją tok myślowy. - Ważne, że Tobie też dobrze się spało - przytaknęła, trochę koleżance, a trochę samej sobie, nie kryjąc (niezdrowej) troski, jaką nadal czuła względem Nany.
- Ach! No i dobrze, że chociaż jedną rzecz zapamiętałam! Klakier od twoich “nowych znajomych” - Shateiel omal nie spadł z krzesła czując ogrom nieprzychylności zawarty w tych dwóch słowach - wpadł do nas w odwiedziny jakieś pół godziny temu. Ten rudy, który nas tu przywiózł. Powiedziałam, że jeszcze śpisz, ale dodałam też, że może zostać i poczekać, jeśli nie ma nic ciekawszego do roboty. Stwierdził, że wróci jak wsta... - Klara zaprzestała wyjaśnień, bo dzwonek do drzwi dał o sobie znać wygrywając radosną melodyjkę, brzmiącą nader podobnie do tej z Leave It to Beaver.

Shateiel podniósł się z krzesła z kubkiem kawy i (nie zważając na opozycję ze strony Nany) podszedł do drzwi. Upijając łyk czarnego napoju, chwycił za klamkę. Nagle zrozumiał, czemu towarzysząca mu zakonnica tak protestowała - podobnie jak Klara ubrany był jedynie w koszulkę nocną i majtki. Drzwi stanęły jednak otworem i nie mógł się już wycofać. Pozostało robić dobrą minę do złej gry.
- Hm… dzień dobry - mruknął, co bardziej przypominało nieśmiały szept.

Po drugiej stronie drzwi stał Valerius. Anunak "wystrojony” był w kolejną partię ciuchów zakupionych od jakiejś organizacji militarnej, choć ta seria wydawała się nieco czystsza (a przy tym mniej “chrupka”) od stroju, który miał na sobie, gdy on i Nana po raz pierwszy się spotkali. Jego twarz była równiną apatii, a oczy, wczoraj buchające gniewem i intensywnością, teraz zdawały się odrobinę otępiałe. Ział silną wonią ode de pół litra, co tłumaczyło wiele.
- Zakryj swoje kościane dupsko, zanim komitet moralnego niepokoju zacznie ciosać mi na głowie kołki, że siejeta zgorszenie wśród dzieci i młodzieży - wymruczał ochryple na powitanie, a następnie, nim Shateiel zdążył zareagować, zamknął drzwi. Tak, gość nie wszedł do środka. Miast tego trzasnął gospodarzowi przed nosem warstwą drewna, a potem usiadł na ławce podwieszonej na ganku i - najwyraźniej ogłaszając okupację w oczekiwaniu aż Nana się ubierze - wyciągnął z kieszeni puszkę czegoś, co anioł śmierci niepewnie zakwalifikował jako napój energetyczny. Ładne “dzień dobry”, nie ma co.

Halaku, mimo iż w pełni świadom był protestów, które zaraz rozlegną się w jego głowie, otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz w ubraniu takim, w jakim był. Z kubkiem kawy w dłoni usiadł obok Vala na ławce.
- Chcesz czegoś, to mów - upijając kolejny już łyk napoju, starał się zagłuszyć jęki Nany, które wypełniały mu czerep.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 02-08-2019 o 12:07.
Highlander jest offline  
Stary 04-08-2019, 20:08   #102
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- Chcesz czegoś to mów - upijając łyk kawy starał się zagłuszyć jęki Nany, które wypełniały jego głowę. Militarystyczny anioł obdarzył swojego kompana spojrzeniem sugerującym wewnętrzne wahanie - owe wahanie zdawało się oscylować pomiędzy wyjawieniem swoich bolączek, a wyprowadzeniem prawego sierpowego w stronę twarzy zakonnicy. W końcu jednak Valerius zaprzestał piłowania górnej warstwy swego uzębienia o dolną i rozluźnił zaciśnięte pięści. Nieświadomie imitując nawyki Shateiela, również westchnął.
- Wpakujesz nas obu w papierokratyczne szambo, ale twoja wola. A czego chcę, to powinieneś już wiedzieć, Eshat może i zarzekał się, że wieczorek zapoznawczy na temat “elementów układanki” i gagatków je posiadających odbędzie się z jego udziałem, ale w praktyce briefingi to moja broszka, toteż na twoim miejscu nie liczyłbym na kolejną audiencję u naszego guru zbyt szybko. Ani o tak pogańskiej porze - wykrzywił wargi, oferując kiepską imitację uśmiechu, po czym pociągnął kolejnego łyka ze ściskanej puszki.
- Jakoś nikt mnie nie zapoznał z regulaminem. - Shataiel mimo protestów Nany rozsiadł się wygodnie, pokazując w pełnej krasie zgrabne uda zakonnicy. - No to skoro briefing to twoja “broszka”, to opowiadaj.


Anioł o płomiennych włosach zwiesił głowę na kwintę. Grzywa zakryła mu włosy, zdawał się medytować nad kawałkiem aluminium. Trwał tak blisko minutę. Bez słowa oraz w bezruchu. W końcu parsknął pompatycznie i pokręcił makówką w geście mieszającym beznadzieję, pompatyczność i rozeźlenie. Oparł brodę o lewą dłoń, a rękę o kolano.
- Słuchaj... mam talent do wpieprzania się w maliny. Dobrze o tym wiem. Ale kiedy ja to robię, przynajmniej posiadam jakiś powód. Tak czy siak, regulaminu jeszcze się obsłuchasz. Jak świnia grzmotu. Ale nie teraz i nie ode mnie. Ja mam dla ciebie inną litanię.
Oparł się plecami o ławkę i wlepił wzrok w pojedynczy obłok bieli sunący poprzez błękit.
- Rzecz w tym, że... heh. Że trochę się boję ją wygłosić. Bo widzisz, ten facet, do którego mamy się wyprawić po cudowną odtrutkę na wszystko, co złe i niedobre, nie jest po prostu “kapkę ekscentryczny”, jak określił to szef wszystkich szefów. Na skali niedopowiedzeń ten bajkowy opis Eshata nawet się nie mieści, a na skali przekłamań też rokuje dość wysoko.
- Znasz go? - Shateiel w przeciwieństwie do swego rozmówcy nie skupiał się na obserwowaniu zjawisk atmosferycznych. Jego spojrzenie utkwione było w Valu, jakby chciał zapamiętać każdą zmarszczkę na jego twarzy. - Ta “odrtutka” to ten dziwny specyfik z wczoraj, czy coś namieszałe… namieszałam.*
- A kto, kurwa, może w dzisiejszych czasach powiedzieć, że zna drugą osobę? Albo nawet, że zna samego siebie? Heh. Wybacz ten pierd filozoficzny. Nie “znam” go. Widziałem go raptem dwa razy w życiu, nie wiem czy preferuje colę czy pepsi. Znam za to jego “prace” i mogę ci powiedzieć, że kurewsko artystyczna z niego dusza - Val powrócił wzrokiem na ziemię, zrównując go z poziomem ulicy. - Pamiętasz wijące się tryptyki mięsa i kości, które pod koniec wojny zdobiły fortecę Beliala? To jak wyły i zawodziły? Jak błagały raz po raz o dobicie, rozdzierając serce słuchacza? Zarażając je jakąś pierwotną formą cierpienia?
Puszka trzasła mu między masywnymi - acz trzęsącymi się - palcami. Złamała się na dwoje, rozlewając swoją zawartość na płytach chodnika. Val zwrócił się w stronę siedzącej obok kobiety, a jego oczach tańczył nieskrępowany niczym lęk.
- Porównywanie ich do dzieł naszego “niewinnego ekscentryka”, to jak kontrastowanie jebanego Rembrandta z makaronową wyklejanką. Tylko, uh... w drugą stronę.
- Wybacz, że się upewnię, ale który z nich jest według ciebie Rembrandtem? - Shateiel był dużo mniej przejęty. Może dlatego, że niewiele pamiętał z tamtych czasów, a może też dlatego, że nie znał człowieka, o którym rozmawiali. O ile w ogóle tamten był człowiekiem.
- Kurwa... ekscentryk, z którym mamy się spotkać, jest wielkim “artystą”. Sorry, jeśli zagmatwałem to porównanie, ciężko się skupić, gdy wisi ci nad łbem perspektywa zostania wyciągniętym poza konwencjonalnie rozumiane czas i przestrzeń, gdzie samo twoje ja będzie rozrywane na części składowe i tasowane w nowe, oryginalne wzory - spojrzał na zniszczony pojemnik po energetyku i, najwidoczniej nabywając przekonania, że poczyniony opis w jakiś sposób pokrywa się z powykręcanymi kształtem w jego dłoni, cisnął kawałkiem aluminium do kosza. Nie trafił, co podkreśliło dodatkowo smętne brzęknięcie.
Halaku uznał, że wypominanie, drugiemu aniołowi, że śmieci na jego podwórku to nie najlepszy pomysł. Nana podsumowała to energicznymi przytaknięciami.
- Z tego co zrozumiałam, dużo większy kłopot będzie gdy tamten upadły nie dostanie antidotum od świra. - Shateiel wstał z ławki i podniósł puszkę, po czym wywalił ją do śmietnika. - Cóż, Eshat nie wygląda na takiego, u którego łatwo pracować.
- Teoretycznie gadasz dobrze - Val skinął głową Nanie, choć ta nie była pewna, czy miało to na celu pochwalenie jej toku rozumowania, czy wyrażenie wdzięczności za ostateczne pozbycie się pachnącego tauryną metalu.
- Na tej samej zasadzie można by stwierdzić, że odbezpieczony granat jest bardziej niebezpieczny niż nieuzbrojona głowica nuklearna, tkwiąca parę pięter pod ziemią. Nasze “szczęście” polega na tym, że ekscentryk ma zupełnie wyjebane na rozkład nadnaturalnych sił na świecie - stwierdził rudowłosy, nerwowo przełykając. - A przynajmniej to właśnie pieprzę pod nosem jak cholerną mantrę, kiedy nie mogę zasnąć po nocy.
- Eshat wydał mi się potężnym gościem… myślisz, że pozwoliłby z innymi, tamtemu ot tak siedzieć i odwalać swój syf, gdyby wiedzieli, że to dla nich niebezpieczne? - Nana w głowie Anioła niemal jęknęła słysząc sposób jego wypowiedzi. Halaku westchnął przez to ciężko. - Wybacz.. Po prostu uważam, że i tak nie mamy wyboru, prawda?
- My jak my, ja nie mam na pewno. Ty jesteś tu nowa, zawsze mogłabyś pokazać Eshatowi środkowy palec, a potem czmychnąć z tą swoją dziunią cadillakiem w stronę zachodzącego słońca. Ucieczka w stylu teledysku Aerosmith z lat 90tych, ha - ten mentalny obrazek najwyraźniej poprawił mu nieco humor.
- Wygląda jakby cieszyła cię wizja, że zniknę uwalniając cię od swojego towarzystwa. - Nana usiadła ponownie obok rudego anioła, spoglądając smutno na pusty kubek po kawie.*
- Haha, to akurat pic na wodę! Tak się składa, że jesteś jedną z mniej upierdliwych osób, jakie mi przydzielono. A jadąc w trasę z Tobą, będę mógł przynajmniej odpocząć od Quasu i jej ciągłego pi-...
- Głosu rozsądku? -
Valerius obejrzał się w stronę ulicy. O biały płot opierała się dziewczyna ze zmierzwionymi włosami, które naznaczały koraliki w kolorze oceanu. Uśmiechała się klasycznym uśmiechem wredoty.
 
Aiko jest offline  
Stary 09-08-2019, 14:46   #103
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
And here you see me working out, as cheerfully and thankfully as I may, my doom of sharing in the glass a constant change of customers, and of lying down and rising up with the skeleton allotted to me for my mortal companion.

― Charles Dickens, The Haunted House


- Och, haha. Nie. To tylko taki skromny żart z naszej strony. Kosztem poczciwego Jima. Oparty na powieści jakiegoś wschodniego pisarza, jeśli pamięć mnie nie myli. - Benon usłyszał odpowiedź jeszcze zanim na dobre przekroczył próg. Głos, który mu jej udzielił, właściwie w niczym nie odbiegał od typowej serii dźwięków zarezerwowanej dla ludzkiej pary strun głosowych. No, może z wyjątkiem faktu, że zdawał się bardziej wyniosły niż to potrzebne. Niektórzy stwierdziłby zapewne, że związana z nim “wyniosłość” była sztuczna. Do bólu. Kiedy Latynos wszedł przez dwuskrzydłowe drzwi, powitał go obrazek żywcem wyjęty z kart powieści jakiegoś gotyckiego - lub może raczej wiktoriańskiego - grafomana. Ściany wyłożone boazerią i fikuśną tapetą z męczącym oczy wzorem, ornamentalny żyrandol zajmujący swymi ramionami trzy-czwarte sufitu, obrazy zgnuśniałych tetryków w nie mniej zgnuśniałych, złotych obramowaniach. Na podłodze zaś liczne dywany z frędzlami, garść puf, przynajmniej trzy otomany, dwie wersalki oraz czuwający nad wszystkim - niczym jakiś czarny ogar o płomiennych trzewiach - kamienny kominek, ulokowany centralnie naprzeciw drzwi wejściowych. W porównaniu z tym całym zbędnym przepychem - którego Benon zdołał pochłonąć oczami zaledwie skromny fragment - sama pani tych włości wydawała się skromna. Miała oczywiście grafitową suknię z wiktoriańskiej epoki, o falbanach i płatach tak licznych, że nieuważny wędrowiec mógł się w nich bezpowrotnie zagubić. Nosiła również gorset związany tak ciasno, że jej talia przywodziła na myśl (bliski trzaśnięcia na pół) ołówek - co tworzyło jakąś ponurą synergię z resztą jej sylwetki, która wydała się chłopakowi nienaturalnie (nadnaturalnie) smukła i wysoka. Włosy pani Higgensworth, związane w surowy, ciasny kok, także nie odbiegały za nadto od reszty wizerunku. Całości dopełniała perłowo biała cera oraz kontrastujące z nią czarne ślepia.
- Pragnę gorąco powitać pana w moich skromnych włościach, panie Benonie. - Kobieta powstała z masywnej wersalki, po czym lekko dygnęła, wyciągając przy tym swą smukłą dłoń w stronę chłopaka. Wszystko w jednym (niebezpiecznie) płynnym geście.


Poczciwy Jim. Przez chwilę Cecil zestawiła sobie potworność, którą widziała tuż po ucieczce z magicznego świata, gdzie się obudziła z “poczciwym Jimem”, którego posuwały wspomnienia ciała, jakie przejęła. Takim otyłym, w podkoszulku i kapciach na podjeździe przed domem. Takim, który w przeciwieństwie do sąsiadów nie miał zwyczaju czekać z telefonem w ręku aż nie-białe dzieciaki dadzą mu pretekst do wezwania policji.
Zaskakiwała… prawdziwość tego miejsca. Umysł, którego nie dało się oszukać iluzją w takich miejscach, spodziewał się falbanek oraz ornamentów, niedopowiedzeń i przerysowań mających postawić gospodarza w lepszym świetle. Utrzymanie odbicia w stanie zgodnym z prawdą wymagało wysiłku. Pokazanie obrazu samego siebie takim, jakim był, bez upiększania, było luksusem, na jaki mało kto wśród Upadłych mógł sobie pozwolić - nie w Piekle.

A tutaj… wszystko było prawdziwe. Z jakiegoś powodu w tle umysłu pojawiało się pytanie, czy to ten sam rodzaj prawdziwości, z którym do tej pory obcowała. Świat się zmienił, pojawiły się w nim rzeczy których nie pamiętała z Wielkiej Harmonii. Ale też taki był cel - stworzyć byt, który raz popchnięty do rozwoju dalej doskonalił się sam. Wspomnienia Benona mówiły, że ta sprawa potoczyła się w naprawdę wielu miejscach źle. Ale Higgensworth - pani Higgensworth jak z jakiegoś powodu chciała być nazywana - odbiła od ścieżki gdzie indziej, gdzieś w inną stronę niż Ameth i Jim. Niemniej, nie pasowała do świata. To świat - a co najmniej ten mały kawałek - dopasowywał się do niej. Albo odwrotnie. Ale każda jedna rzecz i osoba wybrzmiewały tak samo. Były spójne w swoim melancholicznym śnieniu o utraconych wspomnieniach, o domu na nawiedzonym wzgórzu, gdzie czas zatrzymał się wiele lat temu. To było miejsce daleko za Zasłoną, wyspa twardej rzeczywistości na morzu możliwości. Cała wyspa zbudowana z jednej idei… i ostatnim filozoficznym pytaniem było, kto był pierwszy.
- Bezpieczne schronienie w tym świecie to bezcenna rzecz, pani. - W jego umyśle pojawiła się natrętna myśl, że stosowny był ukłon. To stanowiło część tego miejsca, tak jak po drugiej stronie deszcz spadał z góry na dół. Takie były reguły gry. Choć cała historia Celine zaczęła się od tego, że pewne reguły należało złamać dla dobra innych.

Ale ta tutaj nie. Po upewnieniu się że świadomość zasad była jej własnym zestrojeniem z otaczającym się światem - w przeciwieństwie do obcej ingerencji w jej umysł - nie było powodu odmówić gospodyni tych grzeczności. Ucałowania w rękę, tytułowania się.
- A i samo miejsce jest interesujące.
- Cieszę się, że przypadło panu do gustu. Proszę. - Wskazała chłopakowi wolną otomanę. - Proszę spocząć.
Sama także usiadła, strategicznie, jeszcze nim on zdołał chociażby drgnąć, co zapewne stanowiło kolejny przykład obyczajowości, o której nie miał bladego pojęcia. Cała ta scena jawiła mu się teraz jako odpowiednik stąpania po polu minowym. Z opaską na oczach, przy bagiennej charakterystyce terenu. Mimo to, na chwilę obecną nadal miał wszystkie kończyny i nie czuł, żeby coś ściągało go w dół.
- Napije się pan herbaty? Wczoraj otrzymałyśmy naprawdę wyborową mieszankę z Ameryki Południowej, jednak nie miałam jeszcze okazji z nikim wspólnie jej skosztować - rzekła pani Higgensworth, z lekką nutką rozżalenia w głosie. Jakby dyskusja o walorach smakowych naparu ze zdechłych liści była czymś nader zajmującym i głębokim.

- Chętnie, herbata to doskonały początek do rozmowy o tym co w tym domu znaczy “wczoraj”. - Założenie, że za oknem raczej nigdy nie pojawiał się świt, nie było niczym poparte, ale zawsze można było spróbować przy okazji dowiedzieć się więcej o relacjach obu światów. Otomana - mebel twardy i z nieznanego powodu wywołujący konfuzję Benona - została zajęta i uwolniony z Piekła anioł w ciągu pierwszego dnia swojego pobytu na Ziemi cierpliwie czekał na rozmowę przy herbatce.


- Doskonale - skwitowała gospodyni i, ująwszy niewielki srebrny dzwoneczek o zdobionym uchwycie, wysłała służbie odpowiedni przykaz.
- Mam nadzieję, że dotarcie na miejsce nie sprawiło panu zbędnych problemów. Potencjalni goście czasami błądzą po drodze. Sporadycznie, ale jednak. - Po drodze? Ale gdzie dokładnie? W ogrodzie? Przekraczając próg? W korytarzu? Z jakiegoś powodu każda z tych opcji wydawała się Benonowi względnie prawdopodobna.
- Nie wspominając już nawet o tym, że ostatni młodzieniec, który przyszedł do nas z wizytą, czmychnął tak szybko... hm. Zapewne dlatego, że był niezapowiedziany i nie chciał nadużywać mojej gościnności. Czy to nie irytujące, gdy dobre wychowanie koliduje z okazją na spędzenie przyjemnego, przepełnionego interesującą konwersacją popołudnia? Ach, cóż począć... - Delikatne zmarkotnienie wdarło się na jej lica, nie zdołało jednak zagrzać na nich miejsca na stałe. - Ale to mało istotne. Zwłaszcza teraz, gdy gościmy pana - zapewniła pani Higgensworth, utwierdzając Benona w tym, że zaskarbił sobie jej uwagę. Pytanie o “czasowość” domostwa (taktownie) zignorowała.
 
Highlander jest offline  
Stary 13-08-2019, 15:46   #104
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- Nie zdążyłem jeszcze zwiedzić tego miejsca, a do tego cały czas miałem opiekę - to bynajmniej nie był wyrzut, bo miejsce wydawało się być idealnym miejscem na siedlisko nie za dużych, ale za to bardzo śmiercionośnych istot. Jak ta siedząca naprzeciw albo jadowite pająki. A nic go do tej pory nie ukąsiło i jak na razie się na to nie zanosiło.
- Chyba że ludzcy goście potrafili się zbłądzić z dobrej drogi nawet pod opieką, na skutek swojej śmiertelnej ciekawości?

- Och nie, haha, nic z tych rzeczy - zachichotała zdawkowo gospodyni.
- Wprawdzie niektóre z tutejszych pokojów bywają trochę rozkapryszone i momentami humorzaste, ale spieszę zapewnić, że niczyja ciekawość nie okazała się w tym miejscu “śmiertelna”, jak pan to dowcipnie ujął. Przynajmniej... hm. Przynajmniej z tego, co wiem. Dopytam jeszcze w wolnej chwili służbę - zobowiązała się rezolutnie, najwidoczniej zmotywowana, by dojść do sedna sprawy. Stwierdzenie odnośnie opieki - tudzież innego nadzoru - najwyraźniej dosięgło jej ucha słyszącego mniej.

- Jestem ciekaw tych kaprysów i humorów, choć nie na tyle żeby oglądać je z bliska - tutaj Upadła przerwała na chwilę, zasypana obrazami z umysłu gospodarza. W paru miejscach nie była pewna co było fikcją a co rzeczywistymi wspomnieniami, ale najwyraźniej świat na zewnątrz niezwykle kreatywnie podchodził do tego co mogło się stać nie-białej osobie w nieodpowiednim pokoju
- Jim niezwykle polecał odwiedziny tutaj, zarówno jako bezpieczne schronienie, jak i podróż poszerzającą horyzonty.

- Och, taki z niego niepoprawny pochlebca! - machnęła swą dłonią w odcieniu porcelany pani Higgensworth, bagatelizując stwierdzenie Benona. - A z resztą z pana też.
Przytaknęła, na wpół sobie, na wpół gościowi, jakby oboje doskonale wiedzieli, co się święci. W tym momencie otworzyły się drzwi za plecami Latynosa i do pokoju wjechał niewielki wózek z herbacianą zastawą prowadzony przez poznaną wcześniej służkę o fizycznych charakterystykach przywodzących na myśl miotłę, tudzież innego bardziej współczesnego mopa. Przedstawicielka pomocy domowej rozlokowała zastawę z imponującą płynnością, umiejscawiając spodki, filiżanki oraz dwa imbryki na sporych rozmiarów stoliku herbacianym ulokowanym w lewym rogu pomieszczenia. Co wydało się Benonowi dziwne, bo nie pamiętał, żeby mebel stał tam wcześniej. Pani Higgensworth powstała i zachęciła gościa, aby wraz z nią zmienił lokalizację. Służąca skończyła stawiać cukiernicę oraz garnuszek z mlekiem, a następnie zgięła się przed swoją chlebodawczynią w pół.
- Czy toooo już wszystkoooo, paaani?
- Tak, Belmo. Dziękuję. Zadzwonię, jeśli będę czegoś jeszcze potrzebować. Możesz odejść.

Przyjąwszy przekaz do wiadomości, pierwsza miotłowa wyprowadziła wózek z pomieszczenia, szczelnie zamykając za sobą dwuskrzydłowe drzwi.

- Niezwykłe - zastukał w nowo powstały stolik, ciekaw jego brzmienia. On także był prawdziwy, pomimo tego że został co najmniej nadnaturalnie przyciągnięty tutaj z innego miejsca - Widząc to, zastanawiam się dlaczego tylko taka rezydencja a nie coś...śmielszego? -

- Ach, widzi pan. To taka mała grzeszna przyjemność z mojej strony. Mam słabość do twórczości literackiej z czasów wiktoriańskiej Anglii. Jak i do dzieł wcześniejszych, takich jak te Walpole’a oraz Byrona... - złączyła dłonie przy piersiach i zachłysnęła się powietrzem tak teatralnie, że gość nie miał jakichkolwiek wątpliwości, co do szczerości owego gestu. Sama wypowiedź zdradzała jendak rąbek informacji o specyfice strategiczno-logistycznej. Kimkolwiek - czymkolwiek - była pani Higgensworth, posiadała wiedzę na temat ludzkich epok oraz odnośnie grafomanii herbaciarzy z Wysp Brytyjskich. Potrafiła też przedstawić owe informacje chronologicznie, co znaczyło, że koncepcja czasu autorstwa śmiertelnych także nie jest dla niej czymś obcym.
- Dość już jednak o mnie, nie chciałabym pana zanudzać. Proszę koniecznie spróbować herbaty przygotowanej przez Efeve. Jej mieszanka ziół i owoców jest czymś niezwykłym - gospodyni ujęła ciemnogranatowy imbryk, z którego leniwie wydobywała się para i, z wprawą nie mniejszą niż służba, zalała wrzątkiem zawartość filiżanki ulokowanej naprzeciw Benona. Tak samo z resztą postąpiła ze swoją.

- Powiedz coś więcej o tej mieszance, skoro jest taka niezwykła...pani - Benon ostrożnie powąchał zapach wydobywający się z filiżanki, nie będąc pewny czego się spodziewać. Zapachu rozkopanego grobu? Najtańszych ścinek herbat które pijał do tej pory? Reakcja świata który naparł na niego kiedy nie wpasował się w tutejszą formę była … drażniąca. Ale równie uczciwie jak grawitacja ostrzegała kiedy leciało się na twarz na beton.

- Belma zaopatrzyła nas w bazę tego wywaru dzięki uprzejmości naszych dobrych znajomych z Ameryki Południowej. Ale o tym już wspominałam, prawda? Efeve, druga z moich służek, która preferuje zajmować się kuchnią - dorzuciła niezwykle pomocnie właścicielka rezydencji, widząc kształtujące się w oczach Benona pytanie - uszlachetnia podstawową mieszankę przy pomocy własnoręcznie uprawianych elementów flory. Nie jestem dokładnie zaznajomiona z przepisem, gdyż Efeve chroni go jak rodowej dumy, ale wiem, że kluczowym składnikiem są liście z wisielczej wierzby oraz cienko pokrojone plastry owoców krwistokrzewu pospolitego. Tak czy inaczej, to wyborny napar - pochwaliła napój po raz kolejny i, jakby na potwierdzenie swoich słów, pociągnęła istotny, acz nie łapczywy, łyk ze swojej filiżanki.

- Nie słyszałem ani o wisielczej wierzbie, ani o krwistokrzewie, ale może to po prostu mój brak wiedzy - nieco odważniej wziął filiżankę w dłonie i przysunął pod nos, żeby poczuć zapach...którego z jakiegoś powodu wciąż nie czuł.
- W ogóle, mam duże braki w wiedzy o świecie za zasłoną.

Zapach kuriozalnego wyrobu herbacianego naszedł anioła dopiero po kilku chwilach medytacji nad filiżanką, niczym złodziej po środku nocy lub aromatyczny nóż opadający na jego nozdrza. Był głęboki i intensywny na tyle, że istniało ryzyko zagubienia się w nim na znacznie dłużej niż tylko jeden łyk. Całości aromatu dopełniała - a może raczej kontrastowała z nią - delikatna, niemal figlarnie zwodnicza słodycz, pochodząca zapewne od wspomnianych owoców krwistokrzewu. Ze (wstępu do) degustacji wyrwał Benona odgłos metalowej łyżeczki odkładanej na spodek. Pani Higgensworth przyglądała się chłopakowi z kiepsko skrywanym rozbawieniem. Znacznie lepiej skrywała natomiast wolno rozrastającą się pod jej licami potwarz,wywołaną dobrze dostrzegalną (a przy tym może nieco nadmierną) ostrożnością ze strony gościa.
- Panie Benonie, jeśli dobrze zrozumiałam lorda Jima, to owe braki wynikają z... przymusowej nieobecności? Z resztą to mało znaczące. Niezależnie od powodu pańskiej wizyty w naszej posiadłości, sądzę, że mogę zaoferować panu tymczasowe zakwaterowanie. Zwłaszcza poza sezonem. To taki... mały żarcik - dodała, widząc, że jej zabieg komediowy nie tylko nie został zauważony, ale również trafił niczym kula w płot.
- W tym momencie mam tylko trójkę innych gości, toteż nie będzie żadnych problemów.
Jej powieka drgnęła, a lewa brew uniosła się nader wymownie. Nie wiedzieć czemu, anioł poczuł, że włosy na karku drgnęły mu w ostrzeżeniu.
- Pozostaje oczywiście drobna kwestia odwzajemnienia niniejszej przysługi. Zapewniam jednak, że to czysta formalność, powstała na skutek szacunku dla Jima... jak i dla pańskiej osoby. Nie ośmieliłabym się bowiem uwłaczyć wam obydwojgu na tyle, by zasugerować, iż chciał pan zostać z nami jak podrzędny birbant.

- Dopełnijmy więc tej formalności i bądźmy spokojniejsi na noc - jaka przysługa jest potrzebna? - śmiertelne ciało, nieprzyzwyczajone do luksusu który wlewał się przez nozdrza zdradziecko produkowało ślinę i błagało o spróbowanie łyka cudownej herbaty. Jeżeli herbatą można było nazwać coś co herbaty w sobie nie miało, a głównymi składnikami były nieistniejące (przynajmniej na ziemi) rośliny.
- Chętnie pomogę, nawet jeżeli miało by to obrócić rachunek w drugą stronę -
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 16-08-2019, 10:56   #105
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

Niecałą godzinę później Nana zajęła siedzenie pasażera w błękitnym Chevy Impala, który opuszczał mury Enklawy. Valerius prowadził. Quasu nie udała się z nimi. Udzieliła jedynie (dość formalnej) odprawy i dała byłej zakonnicy kilka porad odnośnie trzymania Anunaka na krótkiej smyczy. Co najwidoczniej - zgodnie z papierzyskami pełnymi wytycznych, jakie otrzymała dwójka “misjonarzy” - leżało teraz w uprawnieniach Nany, gdyż to ona została wybrana jako organ dowodzący. Val miał zająć się logistyką i dostarczeniem ich na miejsce w stanie względnie nienaruszonym. Kwestie dyplomatyczne (tudzież strategiczne) leżały w gestii Shateiela. Jednak patrząc na wertowane świstki papieru, anioł szybko pojął, że całość zadania nie jest zwyczajną wycieczką krajoznawczą i że zakres jego obowiązków znacznie przewyższa “przywileje” płynące z dowodzenia. Samo znalezienie “artystycznej duszy”, o której opowiedział jej niedawno Val było kwestią nie tyle koordynatów geograficznych i mierzonych kilometrów, co ustanowienia synergii empatycznej - czy innego rezonansu aur - między dwójką aniołów, a ich kontaktem. Wkład Eshata w ową operację Nana czuła wokół całego samochodu. Kawał niebieskiej blachy z 1967 buzował praktycznie koneksjami sympatycznymi mającymi skierować pasażerów we właściwym kierunku. To, w połączeniu z nadnaturalną zdolnością mapowania szlaków (co w wykonaniu siedzącego za kółkiem Malefactora obejmowało dość szeroki wachlarz koncepcji powiązanych z owym słowem) niemal gwarantowało, że Nana i Val dotrą do punktu przeznaczenia. Albo raczej punktów. Konkretnie trzech, z których pierwszy znajdował się w miejscu co najmniej trywialnym - w przydrożnej jadłodajni.
- Chcesz mi wyjaśnić kto mógł wpaść na genialny pomysł, że przypadkowo spotkany upadły jest najlepszą do dowodzenia kimkolwiek? - Shateiel z rezygnacją wrzucił papiery pod przednią szybę i założył, ku rozpaczy Nany, nogi na deskę rozdzielczą prowadzonego przez rudzielca auta.


- Ten sam facet, który wiedział gdzie i kiedy mamy Cię “przypadkowo spotkać”, jak zagadać, żebyś z nami poszła i co zjesz dzisiaj na śniadanie - uśmiechnął się bezczelnie płomiennowłosy anioł, najwidoczniej wcale nie zrażony tym, że podczas tej wyprawki przyszło mu grać drugie skrzypce. - Poza tym, musisz pamiętać, że z powodu mentalnego szamba, w jakie każdy z nas wpada opętując jeden z tych worków mięsa - dla emfazy trzasnął się wolną ręką w klatkę piersiową - niejednokrotnie wychodzi tak, że drugi skrzydlaty może wiedzieć o Tobie więcej niż Ty sam. Pamięć pamięci nierówna, a Eshat, z tego co zdołałem podpatrzeć, ma we łbie cały rejestr syfu, jakiego dopuściliśmy się podczas wojny. Więc jeśli wybrał Cię jako koordynatora tej jebanej potańcówki, to ode mnie sprzeciwu nie usłyszysz. Ale nie przejmuj się, też przerabiałem to, co ty teraz.
Najwidoczniej wyciągnął z tych rozważań dość konkretne wnioski.
[i]- Jedziemy do jakiegoś psychopaty, wiesz co ja najwyżej mogę z nim zrobić? Doprowadzić do tego samego stanu co Lemoine. Nawet rozebrać się nie dam rady bo ktoś to mocno oprotestuje[i] - Przy ostatnim zdaniu popukał delikatnie swoją głowę, nie zważając na to czy Val to zrozumie czy nie. Nana wewnątrz wyraźnie się speszyła i zaczęła zawalać jego myśli wizjami z przeszłości. Jakąś mszą, jej ślubami. Oczywiście odrazu nasunął mu się na myśl inny obrazek, za co się wyraźnie obraziła. -Toż tak się nie da nic zrobić. - Powiedział ni to do swego towarzysza ni to do siedzącej w głowie zakonnicy.
- Spokojnie. Na chodzie nie jesteś nawet pół tygodnia. Daj sobie... hm. Dajcie sobie trochę czasu na dojście do stanu używalności. O “normalności” nie mówię, bo z tym możecie się pożegnać na dobre. Rzecz w tym, że cały syf w środku musi się unormować, dostroić i tak dalej. Ty nigdy nie widziałeś świata przez ludzkie okulary. Ona nigdy nie czuła, jak świadoma manifestacja śmierci i rozkładu steruje jej każdym ruchem - brzmiał trochę jak konsultant z poradni małżeńskiej udzielający rad parze rozczarowanej swym związkiem.
- Poza tym, nie jest to idealna ustawka, ale, jak już powiedziałem wcześniej, mogłeś wylądować znacznie gorzej. Ten facet, o którym wspomniałem ci w tunelu? D.T.? Dexter T... jakiśtam, ale z racji jego zwichrowanego łba każdy woła na niego Delirium Tremens. Nawet ta jego asystentunia. Całkowicie zdominował upadłego, który się z nim połączył. Nie jestem pewien, ale chyba odparował nawet jego anielską świadomość. Wyobrażasz sobie tego typu bajzel? Tkwić bezradnie w czyjejś jebanej przysadce mózgowej aż otchłań nie wessie cię z powrotem? Ha! To już Spętani mają lepiej - warknął wzgardliwie, nie pozostawiając właściwie żadnych wątpliwości, co najchętniej zrobiłby z panem D.T.
Nana w głowie anioła wyraźnie się zmieszała. W sumie nigdy nie wpadł na pomysł by dokładniej jej wyjaśnić czym lub kim jest. Kim! Wyraźnie słowo wypełniło jego głowę. Był pewny, że zakonnica go lubi, w jakiś pokraczny sposób, mimo tego co robił z jej ciałem. Może rzeczywiście była szansa, że kiedyś się dogadają.
- Dobrze.. Rozumiem. Ale nie uważasz, że sensowniej byłoby dowództwo zlecić komuś kto już to ma ogarnięte? - Ten temat nadal go niepokoił. Eshat mógł znać jego cały zasrany ludzki i niebiański życiorys, ale tak długo jak sam tego nie ogarniał, to jaki był z tego pożytek?
- Ogarnięte, hę? Haha, kurwa. Aż sobie to zapiszę, jak się zatrzymamy. Pozwól, że naszkicuję Ci ładny obrazek. Udajemy się do kolesia, który jest zupełnie nieludzki. Empatię zna z definicji słownikowej, wartość ludzkiego życia to dla niego abstrakcja jak z nouveau artu, warta mniej niż notka słownikowa. Jego narodziny miały miejsce podczas jakiegoś bluźnierczego przesilenia, w lokalizacji, której wystrój ma wyjebane na euklidiańską geometrię. Dorastał pośród pojebów o równie zwichrowanym światopoglądzie, nie mając jakiegokolwiek realnego kontaktu z ziemską kulturą czy historią. Myślisz, że ktokolwiek z nas jest na to przygotowany? Że ktoś w ogóle *zdołałby* to ogarnąć? Heh.
Val pokręcił dobrodusznie głową.
[i]- Jeśli już, to nadajesz się do tej roboty właśnie dlatego, że nie masz jeszcze wszystkiego obcykanego. Że nie poznałeś jeszcze na własnej skórze, jak działa świat śmiertelnych, że dopiero co wyściubiłeś łeb z otchłani i pamiętasz jej zimny uścisk na swoim dupsku. To, mój chłopcze, są jebane walory, kiedy przychodzi do interakcji z kimś takim, jak nasz artysta.
Zakonnica skuliła się i wycofała, a Halaku westchnął ciężko.
- Dziewczyno. Powiem tak, jako aniołowi z tego co kojarzę było mi co do płci wszystko jedno, a tą mała to boli. - Poczuł dziwną wdzięczność i z niedowierzaniem pokręcił głową. - Jak tam sobie chcecie, powiedziałam że pomogę to to zrobię. Nana przez większość zakonnego życia zadawała się z dwoma psychopatami, może to w czymś pomoże.
Kanciaste palce kierowcy zaczęły majstrować przy pokrętle od radia. Przeskoczył wskazówką trzy radosne skupiska szumów i urwanych dźwięków, po czym zatrzymał ją na audycji jakiegoś mocno ochrypłego głosu. Speaker wychwalił niemal trzydziestoletni album grupy, o której Nana nigdy nie słyszała, pochwalił liryki oraz przesłanie czołowego utworu, a następnie pozwolił piosence mówić samej za siebie. Samochód wypełniło łagodzące nerwy muzyczne pojękiwanie B. Corgana ze Smashing Pumpkins.
- Łańcuch dowodzenia to jedno, wybór rzępoliny w czasie jazdy to drugie. Mam nadzieję, że lubisz złote starocie, bo na nic innego Ci się nie zanosi - zapowiedział ostrzegawczo Val, ustanawiając swoją muzyczną dyktaturę ziemi chevroleckiej.
- A jeśli o mnie chodzi, możesz się identyfikować seksualnie nawet jako helikopter bojowy, ale ok. Będą zwroty osobowe ona, jej i ją, jeśli to pomoże Tobie i twojej ludzkiej połowie lepiej się ustawić - zapewnił nonszalancko (choć i tak dość dyplomatycznie jak na niego) rudy.*
- Na pewno będzie wprowadzało mniej zamętu w mojej głowie i ułatwi mi myślenie. - Shateiel wzruszył ramionami i skupił spojrzenie na drodze. - A co do muzyki.. Nanie już chyba wszystko jedno po rewelacjach, które usłyszała, a ja wolę cięższe brzmienia. - Odchylił się do tyłu i przymknął oczy dając swojej ludzkiej powłoce odpocząć.
 
Aiko jest offline  
Stary 26-08-2019, 14:03   #106
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Na miejsce (to pierwsze na ich liście) dojechali po godzinie z hakiem. A przynajmniej to Val twierdził, że dotarli do celu. Sama Nana nie była w stanie dojść do podobnych wniosków nawet z pomocą mapy oraz samochodowej nawigacji. Powodem nie był brak zmysłu przestrzennego u dziewczyny. Był nim natomiast fakt, że Valerius wywrócił ów zmysł do góry nogami przy pomocy swoich mistycznych zdolności. Shateiel stracił rachubę ilokrotnie świat wokół Chevroleta zmienił kolorystykę. Nie wiedział już ile razy szlak wijący się pod kołami auta przeszedł z nieśmiałego odcienia srebra w szczere, pulsujące złoto. Raz nawet pochłonęła ich chmura wyjącego piasku, wypluwając pojazd na jakiejś pooranej bruzdami drodze widokowej... blisko sto kilometrów od miejsca, w którym (według systemu GPS) byli jeszcze parę sekund temu. Ale wszystko dobre, co nie kończy się skasowaniem auta. Sceneria, na którą patrzyła teraz przez szybę para skrzydlatych, nie wyglądała imponująco. Stacja benzynowa składała się trójki ciasno ściśniętych budynków. Na przodzie stała biała sklepowa kanciapa, przed którą zamontowano parę dystrybutorów. Prócz niej była jeszcze wymalowana na zielono jadłodajnia oraz parterowy szeregowiec podzielony na kilkanaście pokoi motelowych. Zabudowania z początku wydawały się opuszczone, jednak zapach benzyny rozlanej obok jednej z pomp sugerował, że jest inaczej.


- Tankujemy? - Zakonnica wysiadła z auta i rozejrzała się po okolicy. Nie zamknęła jednak za sobą drzwi, cały czas się o nie opierając.
- Zależy - odparł ryży anioł, nie kryjąc rozbawienia w głosie. - Czujesz jakąś “potężną aurę zepsucia i rozkładu” od tych dystrybutorów? Bo ja jakoś nieszczególnie, ale to ty jesteś tu specjalistką od tego typu motywów. Tak czy siak, zbieram tyłek do sklepu. Kupię coś do żarcia i jakiś napitek, cobyśmy nie wyglądali jak szpiedzy z krainy deszczowców. Wiesz, pozory i takie tam. Chcesz coś? - zapytał, otwierając drzwi. Czyżby sugerował jej, że powinna rozejrzeć się po okolicy, kiedy on będzie robił zasłonę dymną?
- Kawę i coś do przekąszenia. Zdaję się na ciebie. - Shateiel zatrzasnął za sobą drzwi i podszedł do dystrybutorów benzyny. Trampkiem rozmazał plamę paliwa na chodniku. Czy naprawdę był w stanie zarejestrować jakąś aurę? To było dziwne, czuła ten znajomy aromat. Zupełnie jakby gdzieś obok rozkładały się zwłoki. Jej but zarysował długą smugę, gdy obracała się pomału, starając się wybadać źródło znajomego fetoru. Powoli podniosła wzrok na znajdujący się przy stacji motel. Ból... tak dużo bólu… i strachu. Upadły anioł był niemal pewny, że miał tam miejsce jakiś rytuał. Zaklął pod nosem, przypominając sobie, co Val opowiadał o osóbce, której szukali. Coś odcinało Shateiela od tego miejsca. Nie był pewny co, ale cokolwiek tam było, było złe... głodne. Mógł sobie niemal wyobrazić te wszystkie dusze wołające o pokarm. Dlatego też, złudnie spokojnym krokiem, ruszył za Valem, który zniknął w sklepie.

Sama handlowa pakamera nie odbiega w niczym od zwyczajnych miejsc tego typu. W środku hulała klimatyzacja - z charakterystycznym, nakrapianym zgnilizną aromatem, sugerującym, że nie czyszczono jej od kilku lat. Za kasą, przeglądając świerszczyka, siedział mocno otyły mężczyzna po pięćdziesiątce. Miał sumiasty wąs i wydatne zakola. Kartkował pisemko poświęcając mu zdecydowanie więcej uwagi niż parze potencjalnych klientów. W stronę Valeriusa, mimo jego zdezelowanego wdzianka i facjaty zakapiora, spoglądał sporadycznie. Pomieszczenie podzielono regałami na sześć różnych rzędów, w których można było znaleźć wszystkie środki pierwszej potrzeby potrzebne w (i na trasie). Od gumek, poprzez piwa, na magazynach hobbystycznych kończąc. W rogu po prawej stronie od wejścia ustawiono mikser do kawy wraz ze słoikami i saszetkami różnych marek. Maszyna wyglądała na zadbaną i stanowiła chyba najnowocześniejszy element wyposażenia stacji. Być może sprzedawca był niepoprawnym kawoszem. Tak czy inaczej, miejsce stanowiło oazę spokoju. Zboczuch za kasą najwyraźniej nie wiedział, co zaszło w budynku obok. Co, biorąc pod uwagę jego olewczy stosunek do życia, nie zdziwiło szczególnie zakonnicy. Val buszował obecnie w sekcji z chipsami i batonikami, również błogo nieświadomy odkrycia Nany i jego konsekwencji.

Shateiel rozejrzał się po sklepie zastanawiając się, jak tu przekazać drugiemu aniołowi informacje nie wzbudzając podejrzeń, a do tego najlepiej dać mu znać, gdzie mają się udać. Wzrok Halaku zatrzymał się na pudełkach z gumkami. Poczuł niemal jak Nana krzyczy w jego głowie protestując, ale szybko uciął owe protesty. Toż z tego nie skorzystają. Chodziło tylko o przekazanie wiadomości. Zgarnął małą paczuszkę z brzegu kartonu i podszedł do ryżego mężczyzny.
- Chodź, wynajmiemy pokój na godzinę. - Zamachał kondomem (na szczęście wciąż zapieczętowanym) tuż przed oczami towarzysza.
- Co Ty, ocipiałeś... aś ? - poprawił niezgrabnie wstępną wypowiedź rudy. Cera na jego twarzy zbliżyła się do koloru jego włosów, przyjmując płomienny odcień. Ciężko było stwierdzić, czy Val jest bardziej speszony czy rozjuszony. Jego usta zwężyły się w cienką, ołówkową niemal linię, a palce prawej dłoni zacisnęły w pięść. Miało się wrażenie, że rozdarty jest między butnym wyjściem z budynku, a wkomponowaniem Nany w piramidę z puszek Pringelsów. Dopiero po niemal minucie niezręcznej ciszy, gdy już najeżył się jak wściekły pies, zrozumienie wdarło się siłą do wnętrza jego łepetyny. Spieczone wargi ułożyły się w nieme “O” i trochę się rozchmurzył. Z naciskiem na “trochę”.
- Um, tak. Jasne. No przecież. Pokój. Się rozumie. Tylko może najpierw skończmy zakupy, dobra? - wydukał ze werwą aktorską dorównującą niemal sokowirówkom marki Zelmer, po czym chwycił z półki pierwszy przedmiot, który wpadł mu w rękę. To, że Nana wcisnęła mu w drugą grabkę paczkę z kondomem, wcale nie pomogło.
- I nie zapomnij o kawie. - Shateiel wyszczerzył się, a Nana w jego głowie chyba... oklapła. Z jednej strony kofeina, a z drugiej głupota, którą właśnie zrobiło jej własne ciało. Anioł czuł, że będzie miał chwilę spokoju. - Czekam na zewnątrz.

Nie musiał czekać długo. Valerius - pospieszany swoim własnym zażenowaniem - szybko opłacił zarówno zakupy, jak i sugerowany pokój. Zamykając za sobą drzwi sklepiku, nadal miał gębę czerwoną jak cegła, a spojrzeniem spiorunował drugiego anioła. Słowa komentarza jednak nie udzielił, najwidoczniej nie chcąc dać Shateilowi (jeszcze więcej) satysfakcji. Niekonspiracyjnie - bo w końcu z przekonującą wymówką - postąpili w stronę szeregowca podzielonego na pokoje dla gości. Po drodze, strategicznie, zatrzymali się na tyłach jadłodajni. Anioł w głowie Nany utwierdził się we wcześniejszych przypuszczeniach - lokalizacji tej towarzyszyła silna aura śmierci. Gwałtownej, bolesnej i... w pierwszej chwili makówka podsunęła mu na myśl słowo “niesprawiedliwej”, ale nie. Do czegokolwiek doszło w budynku, towarzysząca zajściu śmierć była prawa oraz całkowicie zasłużona. W tym nadnaturalne zmysły Shateiela zdawały się go utwierdzać. Te normalne zmysły zaś, w szczególności ten słuchu, podpowiedziały mu, że za drzwiami ktoś jest. Ktoś żywy, fałszujący jakąś pop pioseneczkę i rytmicznie uderzający przy tym chochlą w garnek. Zapach gotującego się rosołu sugerował przygotowywany posiłek.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 02-09-2019 o 22:34.
Highlander jest offline  
Stary 29-08-2019, 22:26   #107
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Shateiel, nie uzgadniając tego z towarzyszem, podszedł do drzwi prowadzących na zaplecze i zaczął je otwierać. Val z kolei otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, ale zwyczajnie nie zdążył. Drzwi nie były zamknięte, ustąpiły bez większych protestów. W środku, przy zbieraninie garnków okupujących rząd palników gazowych, krzątała się jakaś kobieta. Śmiertelna, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Trochę przy kości, w stereotypowym stroju kucharki. Fartuch, czepek, poplamiony mundurek. To ona nieumiejętnie nuciła melodię. Bezczelnej intruzji do swojego kuchennego królestwa nie odnotowała, gdyż do Nany odwrócona była tyłem. Natomiast przemożnej aury śmierci, której epicentrum znajdowało się nieopodal stojaków z rondlami, w ogóle nie rejestrowała. Ot, błogosławieństwo bycia ślepym i głuchym na świat nadnaturalny.
- Dzień dobry. Co tak cudownie pachnie? - Nana wkroczyła z uśmiechem do pomieszczenia. Kuchta, wzięta z zaskoczenia, aż krzyknęła. Odwróciła się w stronę anioła śmierci trzymając rękę na klatce piersiowej i ciężko oddychając. Do śmiechu jej nie było.
- A co też pani tu robi? To jest pomieszczenie tylko dla pracowników, proszę natychmiast stąd wyjść! - burknęła, wywijając trzymaną łychą jak przyszłym narzędziem zbrodni. Skromnie mówiąc, była dość podminowana. Co więcej, jej rozeźlenie zdawało przelewać się na otoczenie. Shateiel czuł, że byty za zasłoną, w krainie umarłych, także ulegają rozjuszeniu. Słyszał ich chroboczące chichoty i złośliwe szepty. Prawie że widział niewyraźne zarysy pokracznych sylwetek przechadzające się wkoło, chłonące napięcie i negatywne emocje.
- Ja… ja przepraszam najmocniej. - Shateiel zdał się na mimikę Nany, zbyt łatwo przychodziło jej zmieszanie i zawstydzenie, by nie dała rady odegrać czegoś takiego. - Ja... tu po prostu pachniało jak u mnie w domu i… - Spojrzał tęsknie na gar z zupą.

Kucharka miała już kontynuować swoje natarcie - a może nawet urozmaicić je o atak fizyczny przy użyciu trzymanego kawałka metalu - ale coś w mimice byłej siostry Suzanne zagrało na jej emocjach. Opuściła oręż i, zlustrowawszy ex-zakonnicę od góry do dołu, pokiwała ze zrozumieniem głową. W sposób niemal matczyny.
- Och biedactwo, no nic dziwnego! Skóra i kości na tobie! Nic więcej! Wejdź i usiądź. A najlepiej wejdź, usiądź i zjedz coś, zanim mi tu jeszcze zasłabniesz. Przepraszam, że się tak uniosłam, ale strasznieś mnie wystraszyła... uff - powiedziała i zaczęła wachlować się dłonią, jakby to miało odgonić nabudowany ładunek emocjonalny. Najwyraźniej jednak było coś na rzeczy, bo zarejestrowane wcześniej bezkształtne sylwetki zaczęły syczeć w dezaprobacie, skrywając się głębiej w kuchennych zakamarkach. Nana, chcąc nie chcąc, wylądowała przy podstarzałym stole, z talerzem rosołu podstawionym pod nos.
- Proszę bardzo, ale uporaj się z tym szybko i znikaj w podskokach, bo inaczej Barney rozniesie mnie na kawałki. Nie cierpi, kiedy stara Ellen dokarmia włóczęgów, niejedną naganę już za to dostałam.... - wyżaliła się tytułowa Ellen, zdradzając tym samym, że wzięła Nanę za bezdomną. Natomiast Valerius nie kwapił się ujawnić. Była zakonnica straciła go z oczu i nie zdziwiłaby się, gdyby drugi skrzydlaty zostawił ją samą i ulotnił się do opłaconego pokoju.
- Dziękuję. - Nana nie zamierzała tłumaczyć kucharce, kim jest naprawdę. Była ciekawa, czemu duchy tak zareagowały na gniew pracownicy. Z zaintrygowaniem zaglądała w kierunku garów, próbując zupy. - Pyszne… czy... Czy mogłaby pani powiedzieć mi przepis? Pachnie naprawdę tak, jak w domu.


- Ach dziękuję, bardzo mi miło z tego powodu. Zapiszę Ci przepis, dziecko, żebyś nie zapomniała. - Zarumieniła się Ellen i zaczęła przerzucać zawartość jednej z kredensowych szuflad. Zapewne w poszukiwaniu kartki i czegoś do pisania. Atmosfera wewnątrz kuchni stała się plątaniną sprzeczności. Z jednej strony lekkoduszna scena odgrywana przez dwie kobiety, a z drugiej kotłowanina zmarłych istnień zaraz po przeciwnej stronie duchowego parawanu. Do tego dochodziły także sprzeczne sygnały odnośnie (a)moralności, tudzież innej słuszności, czynu, który miał tu miejsce. Z jednej strony Shateiel posiadał pewność, iż działanie, które przyniosło śmierć było zgodne z odgórnym porządkiem rzeczy - ba, nawet, że naprawiło jakiś aspekt nadnaturalnego świata, który uległ degradacji wiele wieków temu. A mimo to, zapach cierpienia, gniewu oraz niczym nieskrępowanej przemocy przepełniał powietrze. Był równie wyrazisty jak ten postawionego przed Naną dania, choć zdecydowanie mniej apetyczny. Po prawdzie, z wolna przyprawiał ją o wymioty. Nim kucharka skończyła pisać, zakonnica podeszła do miejsca, gdzie wyczuwała granicę. Nie chciała jej przekraczać, ale musiała ustalić jak najwięcej i przekazać to rudzielcowi... Gdziekolwiek on do cholery był.

- I jest tego tyle! - Udała zachwyt nad ilością zupy, choć przecież nie pochylała się już nad talerzem. - Pewnie bywa tu dużo ludzi, prawda?
Im bliżej podchodziła, tym bardziej wyczuwała ile dusz kłębi się po drugiej stronie. Z jakiegoś powodu był niemal pewny, że to widma… bardzo dużo widm. Na swe własne skrzydła mógłby się zarzec, że za dawnych czasów jedno było ewenementem, a tutaj. Powstrzymał przekleństwo rozglądając się za czymś, co mogło je przyciągać. Groteskowe sylwetki, ledwie zarysowane przez jej nadnaturalne zmysły, zdawały gromadzić się wokół miejsca, w którym dokonano rytualnego mordu. Najwidoczniej ściągnęły je tu cierpiętnicze emocje ofiary. Ale to akurat nie zdziwiło ani nie zafrapowało Shateiela. Nie, problemem w tym wypadku była nie tyle identyfikacja zagrożenia i jego źródła, co poradzenie sobie z nim. Kiedyś anioł śmierci zwyczajnie wykonałby kilka gestów opatrzonych garścią mistycznych formuł, co pozwoliłoby mu zobaczyć gniewne duchy jak na dłoni. A następnie zreprymendować je lub skarcić. A gdyby zuchwałość zbłąkanych dusz okazała się oporna na tego typu (subtelne) środki, skrzydlaty przekroczyłby barierę odgradzającą świat śmiertelnych od tego umarłych i rozprawił się z niegodziwcami w bardziej... bezpośredni sposób. Teraz jednak był jedynie cieniem swojej dawnej potęgi. Wraz ze wspomnieniami stanowiącymi ukoronowanie okropności wojny, nieświadoma część umysłu Nany pochłonęła także lwią część jego mitycznego arsenału, sprowadzając nawet próby dokładnego przyjrzenia się potencjalnym agresorom syzyfową pracą.
- Och, żeby tak było, dziecko... ruchu nie mamy tu prawie żadnego, a jeśli już, to ludzie podjeżdżają tylko po benzynę. Gdyby nie okazjonalni ciężarowcy, Barney już dawno by splajtował. Całe szczęście, że ci poczciwi chłopcy zawsze mają wilcze apetyty. Ale Ty lepiej jedz, bo wszystko ci wystygnie! - Ellen wyłoniła się na powrót z odmętów retrospektywnego nastroju i zachęciła dziewczynę do dalszej degustacji. Na szczęście do tego czasu zakonnica zdążyła już niepostrzeżenie wrócić na miejsce.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 02-09-2019 o 22:34.
Highlander jest offline  
Stary 08-09-2019, 00:20   #108
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Going to play the bargaining game? You just need to make the other side mad. You want them to get a little annoyed. Then you know that you've come in with a good price.

― Christopher Voss


- Pozostaje oczywiście drobna kwestia odwzajemnienia niniejszej przysługi. Zapewniam jednak, że to czysta formalność, powstała na skutek szacunku dla Jima... jak i dla pańskiej osoby. Nie ośmieliłabym się bowiem uwłaczać wam obydwojgu na tyle, by zasugerować, iż chciał pan zostać z nami jak podrzędny birbant.
- Dopełnijmy więc tej formalności i bądźmy spokojniejsi na noc - jaka przysługa jest potrzebna? - Śmiertelne ciało, nieprzyzwyczajone do luksusu, który wlewał się przez nozdrza, zdradziecko produkowało ślinę i błagało o spróbowanie łyka cudownej herbaty. Jeżeli herbatą można było nazwać coś, co herbaty w sobie nie miało, a głównymi składnikami były nieistniejące (przynajmniej na ziemi) rośliny.
- Chętnie pomogę, nawet jeżeli miałoby to obrócić rachunek w drugą stronę.

- Spokojniejsi, w istocie - zgodziła się enigmatyczna kobieta, przywdziewając maskę ostrożnego ukontentowania. Po raz kolejny zwilżyła usta napojem dostarczonym przez służbę i, przytaknąwszy samej sobie, na powrót zabrała głos.
- Jak zdążył już pan zauważyć, panie Benonie, miejsce to posiada ciekawą zależność względem wspomnień. Marzeń, wspomnień, wspominek, można by rzec. - Uśmiechnęła się. Benonowi faktycznie owa opinia przeszła przez myśl. Nie pamiętał jednak, aby wygłaszał ją otwarcie. To znaczy werbalnie.
- Dlatego też sądzę, że jedno z pańskich wspomnień byłoby wystarczające jako należność za nocleg. Coś barwnego, pełnego emocji, energii... niekoniecznie świadomego. W końcu ze świadomych, otwarcie dostępnych migawek wciąż może pan mieć pożytek. Natomiast ten cały bagaż emocjonalny, ta lawina traumatycznych czynów ledwie powstrzymywana przez śmiertelną powłokę... ośmielę się stwierdzić, że pozbycie się rąbka owych okropieństw odbyłoby się dla pana z korzyścią. - Oj, oj. Po tym wywodzie anielica i jej Latynoska powłoka poczuli się nader nieswojo. Zupełnie jakby cały świat był sceną, a wszystkie światła jupiterów utkwiono na nich niczym serię długich, mierzących pod żebra noży. Rzeczywistość - lub to, co w tutejszych kręgach za nią uchodziło - zdawała się sardonicznie oczekiwać na ich odpowiedź.

- Po czymś takim to nie ja byłabym dłużnikiem. A tego długu nie dałoby się spłacić, jeżeli w ogóle ktoś beztrosko założy że udźwignie taki ciężar. - Odpowiedź, rzecz jasna, była negatywna. Kto w ogóle pyta o takie coś? Ach tak. Oni sami. Upadli. Kupowali kawałki dusz zza grubego całunu Piekła, kawałki istnienia ludzi. - Ale też nie spodziewam się żeby Jim się na to zgodził, prawda? Wydawał się znać swoją wartość. - orzekł Benon.
- Cena. Ale tym razem bez żarcików, zwłaszcza tak obraźliwych jak oddanie kawałka siebie - wysunął dobitnie, najpewniej zmęczony już całym wiktoriańskim teatrzykiem.

Biała dłoń sięgnęła w stronę stolika, ujmując palcami jeden z kolorowych makaroników, których nie było tam jeszcze dwa mrugnięcia temu. Czarne paciorki będące oczyma pani Higgensworth obserwowały nagłe obruszenie Benona z obojętnym, niezobowiązującym do niczego zdystansowaniem. Kobieta umiejscowiła niewielki wypiek na talerzyku.
- Wybaczy pan, nie wiedziałam, że przywiązał się pan tak szybko do egzystencji cierpiętnika. Większość z moich gości wita możliwość uregulowania należności przy pomocy wspomnień z ulgą, a nawet z wdzięcznością, stąd też nie spodziewałam się... tego typu reakcji. - Uśmiech nie zniknął z jej twarzy, jednak teraz jawił się chłopakowi jako groteskowa, nakrapiana czarnym humorem parodia prawdziwej ekspresji radości.
- Niefortunny to rozwój wypadków, doprawdy niefortunny - dopowiedziała.
- Co jednak począć. Obawiam się, że nasze pertraktacje spełzły niniejszym na panewce, gdyż nie jestem w stanie przedłożyć panu innej oferty. Strasznie mi z tego powodu przykro.- Nadziała makaronik na widelec deserowy i, z ezoteryczną prawie delikatnością, umiejscowiła barwny deser w ustach. Mimo zapewnień o jej zgorszonym sytuacją nastroju, makiaweliczny grymas nie zniknął z cienkich jak linia ołówka ust. Co więcej, zdawał się dostrzegalnie poszerzyć w wyniku degustacji.


- Cóż, zostanie nam tylko korzyść z ciekawej rozmowy. - Chłopak zrobił nonszalancko pierwszy łyk nieziemskiej herbaty. Dopiero po dłuższej chwili rozpatrywania nienaturalnych wrażeń przez kubki smakowe był w stanie kontynuować rozmowę. - Dobrze zgadłem że Jim też się nie zgodził? - zapytał niezobowiązująco. Nie wydawał się specjalnie przejęty “niefortunnym” zamknięciem tematu noclegu.
- Lord Jim otrzymał zgoła inną ofertę. Taką, której wymogi spełniał tylko ktoś o jego niezwykłych predyspozycjach... fizycznych. Tudzież metafizycznych - odpowiedziała niezbyt wylewnie gospodyni domostwa, niewątpliwie nawiązując do zmiennokształtnej natury murzyna. Przywołanie w konwersacji osoby kotołaka dało jej jednak najwyraźniej do myślenia, gdyż oderwała spojrzenie od gościa, zawiesiwszy je na jednym z obrazów.
- Hm, być może mogłabym zrobić dla pana wyjątek. Ze względu na Jima, rzecz jasna - ostatnią kwestię zasygnalizowała równie jasno, co dobitnie, utwierdzając Celine w przekonaniu, że jej własna osoba - a zarazem dola i niedola - już dawno przestała być czynnikiem uwzględnianym w kalkulacjach wiktoriańskiej damulki.
- Jedna z moich córek natknęła się ostatnio na problem natury... artystycznej, którego dotąd nie była w stanie samodzielnie rozwiązać. Można by rzec, że jej artyzm odrobinkę ją przerósł i, haha, zaczął żyć własnym życiem. Toteż biedna dziewczyna potrzebowałaby zdać się na kogoś, kto sprawi, że martwa natura martwą pozostanie. Jeśli pamięć mnie nie myli, niektórzy z waszego grona mają w tym kierunku dar... - Czyżby nawiązywała do Rabisu? Celine co prawda nie pamiętała zbyt wiele o sztukach tajemnych Pożeraczy, ale uśmiercać rzeczy, nieskromnie sprawę ujmując, potrafiła jeszcze lepiej niż anioły dziczy. A panią Higgensworth niekoniecznie trzeba było wyprowadzać z błędu...
- Myślę, że taka przysługa byłaby wystarczająca, aby rozwiązać kwestię noclegu.- Dama na włościach przedłożyła demonowi kolejną, tym razem już zapewne ostatnią, ofertę.

- Długiego, długiego azylu, jeżeli w ogóle rozpatruje się tutaj czas. - Mięśnie twarzy Benona wykrzywiły się w ponurym uśmiechu.
- Tydzień. Ni mniej, ni więcej - zripostowała bez zawahania pani Higgensworth. Chłopak wyczuł, że dalsze próby targowania się z przyjmującą go kobietą zdadzą się na niewiele.
- Zobaczmy więc, czym jest ten problem natury artystycznej. Wiadomo gdzie się znajduje? Ów żywotny artyzm, albo choć córka?

Higgensworth uśmiechnęła się z cierpką pobłażliwością, nie podejmując kwestii potencjalnie obraźliwej dwuznaczności w pytaniach wysnutych przez Latynosa.
- Tak, córka znajduje się bezpiecznie poza domem - stwierdziła, sugerując, że potencjalne zagrożenie pochodzi od nowego gościa, nie zaś od artystycznej wpadki.
- Błąd, tudzież problem, stacjonuje natomiast w ogrodzie. Jeszcze tego by brakowało, aby mógł się beztrosko poruszać! - Wzdrygnęła się na tę myśl i pokręciła głową odganiając ją precz, choć nie tyle ze strachu, co ze zdegustowania.
- Służba wskaże panu wyjście na ogród oraz... wyjaśni dokładnie naturę problemu - zapewniła. - Cóż, to chyba wszystko, jeśli chodzi o nasze ustalenia wstępne. To była bardzo... zajmująca konwersacja, panie Benonie.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 14-09-2019 o 12:36.
Highlander jest offline  
Stary 16-09-2019, 22:45   #109
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- Mam nadzieję że kolejne będą bardziej zajmujące. - Rozejrzał się, szukając wzrokiem wspomnianej służby. Patrząc na zasady tutejszego świata, ta powinna bezszelestnie znaleźć się za jego plecami ledwie po skinięciu gospodyni. I faktycznie, dzwoneczek nie zdążył jeszcze przebrzmieć, a zgodnie z tutejszym stylem "byłam-tu-cały-czas" Pierwsza Miotłowa gospodarstwa zmanifestowała się obok Latynosa.
- Do zobaczenia, oby rychło - pożegnał się, wstając w końcu z leżanki. - A ciebie proszę, zaprowadź mnie do okna z widokiem na ogród. A i wytłumaczenie drogi, żebym mógł sam potem trafiać, byłoby przydatne.

Służka, dość dobrze odczytując atmosferę w pokoju gościnnym, szybko zastosowała się do prośby upadłej anielicy. Wrócili ponownie na znajomy korytarz, co Benon powitał z wyraźną ulgą. Nic nie uległo gwałtownemu przemeblowaniu, antyki i obrazy pozostały na swoich miejscach takie, jakimi je zapamiętał. Choć może jeden z nich, podczas krótkiej nieobecności obserwatora, zdecydował się na zmianę ekspresji? Ciężko było orzec. Tak czy inaczej, bagatelizując gotycka tendencję tutejszej sztuki do zastraszania gości, miotłowa gosposia poprosiła chłopaka, aby podążał za nią. Po przejściu kilku kroków odbili korytarzem w lewo. Po minięciu dwóch par drzwi dotarli do kolejnego rozwidlenia. Tu także lewa strona okazała się właściwą. W końcu stanęli u szklanych drzwi wykończonych obramówką z białego drewna. Za nimi znajdował się wyłożony kremowymi płytkami ganek prowadzący do ogrodu oraz stróżujące po bokach dwie kolumny, które zapewne podtrzymywały większych rozmiarów balkon na pierwszym piętrze.
- Proooszę bardzo, jesteśmy na miejscu. - Miotła zgięła się wpół, wskazując gościowi cienką, szklaną barierę i kołyszące się za nią w sennym rytmie krzewy.
- Ogrooodnik nakieruje pana we właściwą strooonę.

- A jak dostać się na balkon powyżej? Chcę spojrzeć na problem z góry, tak zanim do niego zejdę. -
W planach był jeszcze jeden mały krok wystawiający palucha poza linię bycia uprzejmym gościem. - Nie prowadzi tam droga przez coś w rodzaju... zbrojowni ?
Miotła patrzała na niego długo swoimi mętnymi, zmęczonymi oczyma. Bez emocji takich jak sympatia czy przejęcie. Choć... w pewnym momencie wydawało mu się, że jedna z jej powiek uniosła się wyżej niż druga.
- Bardzooo chętnie wpuściłabym pana na góóórę, gdyby zależałooo to ode mnie. Natura naszej pooosesji sprawia jednak, że tylko goooście oficjalnie zaakceptowani przez panią Higgensworth mooogą wkroczyć na pierwsze piętrooo - wydeklamowała, zawodząc jak strzyga. - Z tegooo, co zrozumiałam, nie dopełnili paśtwooo jeszcze formalnooości. A posiadłość ta ma bardzo... fooormalny temperament - zdradziła, ostrzegawczo.
- A co do narzędzi, to ogrooodnik powinien mieć coooś odpowiedniego.

- Ogrodnik, coś odpowiedniego. - Przez umysł Benona przewinęła się solidna porcja klisz z niskobudżetowego kina - które uwielbiał oglądać, ale niekoniecznie chciałby przeżyć. Takich z ogrodnikami z nożycami zamiast rąk, piłą mechaniczną i innymi narzędziami.
- Kim jest ogrodnik? I co odpowiedniego może mieć? - zapytał wprost, ostrożnie zbliżając się do szklanej bariery i badając jej właściwości. Te jednak okazały się dość rozczarowujące - ot, zwykłe szkło oraz martwe drzewo splecione w jeden przedmiot. Przechylając głowę to na lewo to na prawo z delikatnym “klik-klak”, służka nie przestawała apatycznie lustrować gościa pani Higgensworth. Ale mimo swej przesadnej wnikliwości była wystarczająco uprzejma, żeby udzielić mu dalszych wyjaśnień.
- Ogrodnik to pan Dankwooorth. Był już zatrudniony przez panią Higgenswooorth przed tym, jak podjęłam tu pracę. Krępy człeczyna o niskim wzroooście oraz wysoookiej tolerancji na alkohol. Mimo to jest sumienny jak małooo kto. - Zbilansowała pozytywne i negatywne cechy, nadając wypowiedzi na powrót neutralny ton.
- A jego narzędzia są “odpooowiednie” do usuwania chwastów. Booo chyba taką rekompensatę za nocleg zaoferował pan pani Higgenswoorth?
- Usunięcie problemu, a jakże. - Benon przez chwilę szukał mechanizmu otwierania szklanej bariery, ale szybko zorientował się że to - fikuśny bo fikuśny- rodzaj drzwi. - Trzymać się lewej strony, tak?
Z bliżej niesprecyzowanej (fakt że na każdym horrorze pierwsi gineli czarni a zaraz po nich Latynosi nie był prawem fizyki, ale sprawdzał się nadzwyczaj dobrze) przyczyny młodzieniec odczuwał niepokój wchodząc do ogrodu. Spodziewał się że “chwast” okaże się czymś innym niż tylko potwornością do zamordowania. Ale niespodziankę mógł sprawić też ogrodnik. Co prowadziło do prostego wniosku, że lepiej poruszać się naprzód z pewnymi minimum ostrożności niż na przełaj przez krzewy.
- Noż psiakrew, nareszcie! - huknął głos zza kolumny. Zaraz potem zza marmurowego cylindra wytoczył się mężczyzna, który swoją budową ciała - i roztaczaną wonią - przypominał raczej baryłkę wina niż humanoida. Miał paciorkowate zielone oczy, które błyszczały jak pełne akwarynu szpary pośród szarawej gęstwiny jego brwi. Jednak ten gąszcz nijak nie umywał się do kędzierzawej brody sięgającej mu po kołnierz koszuli.
- Robiliśta tam te przeklęte klamki?! - zapytał retorycznie, po czym splunął, zarzucając sobie na barki umorusany glebą szpadel. Twarz służki nawet nie drgnęła.
- Pan Benooon miał pytania - wyjaśniła.
- Pytania, co? A to się nam ciekawski diablik trafił! No to ja ci, chłopcze, podpowiem, że nazywam się Henry. Henry Dankworth. Cała przyjemność i takie tam. - Uśmiechnął się promiennie i wysunął grabę wielkości bochenka chleba w stronę gościa.


- Benon, ten co pyta, będzie pytał, a i tak umrze bez paru odpowiedzi. - Odwzajemnił uścisk, może nawet przesadnie mocno. Ale ulga od sztywniackich reguł musiała gdzieś znaleźć ujście. - A niektóre rzeczy pojawiały się na zawołanie, ale klamki akurat trzeba było poszukać. To co pojawiło się tam w ogrodzie?
- A, szkoda gadać, bo tylko sobie człowiek język strzępi, a i tak nic się nie zmienia - wymamrotał brodacz. - Cholerne żonkile o trującym pyłku, chwasty żywiące się ludzkim mięsem, chłepczące krew muszyska wielkości mojej pięści. - Dla próby (a może dla emfazy) zacisnął i rozluźnił palce.
- Ale takie rzeczy to na porządku dziennym, z nimi uporam się sam. Znaczy ja i gigantyczna butla pestycydów. Tworzymy niezapomniany zespół. Ale Ty, chłopaczyno, pytasz pewnie na jaką cholerę zesłano tu Ciebie. O, a ta cholera już zniknęła.
Spojrzał Benonowi przez ramię, w kierunku, gdzie jeszcze kilka sekund temu znajdowała się służka. Najwidoczniej ulotniła się, nie chcąc przeszkadzać im w pracach ogrodowych.
- No to wyobraź sobie, że dziedziczka, jak to one tylko potrafią, babrała się “trenując” swoje umiejętności w labiryncie żywopłotów. A jej umiejętności, poza podnoszeniem mi ciśnienia i pracowaniem na mój zawał, obejmują moc twórczą. Szeroko pojętą. Wiesz, nieposkromiony talent o kosmicznej skali, maleńki wiktoriański móżdżek. Toteż fajerwerki faktycznie okazały się nieposkromione i skończyliśmy z cholernym labiryntem, który nijak nie przypomina oryginału, a w dodatku nie daje się zmapować. Dorzuć do tego wszystkie diabelstwa, o których wspomniałem wcześniej i coś w samym centrum tego bałaganu, co wysysa siłę życiową z reszty ogrodu i masz... ogólny obrazek tego, jak się sprawy mają. Mhm. - Potarł się po karku i rzucił pobliskiemu krzewowi różanemu nieufne spojrzenie, jakby podejrzewał go o bycie kolaborantem.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 29-09-2019 o 21:18.
Highlander jest offline  
Stary 17-09-2019, 08:26   #110
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

Nana dokończyła posiłek i opuściła kuchnię, czując że chyba wypadałoby poznać tego Barneya. Jednak najpierw... rozejrzała się szukając charakterystycznej czerwonej czupryny. Valeriusa nie było na zewnątrz, nie czekał na nią także za rogiem jadłodajni. Ślady ciężkich butów na ubitym podjeździe doprowadziły ją jednak do podzielonego na kwatery szeregowca oraz do wynajętego przed kilkoma chwilami pokoju. Drzwi były otwarte, a Val siedział na łóżku wertując notatki, które dwójka skrzydlatych otrzymała od Eshata.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/01/48/38/014838e5233bf525cab4d664985b9c58.jpg[/MEDIA]

- Świątynia mądrości zrodzona w łonie śmierci, pośród tańczących cieni. Co to niby kurwa znaczy i gdzie ja mam to znaleźć - stwierdził bardziej niż zapytał.
- Robiąc dla nas tę cholerną listę zakupów mógł chociaż na drugiej stronie opisać, o co dokładnie mu chodzi. Dzieci, kto mi powie, co autor miał na myśli? - Wydął wargi i parsknął drwiąco, czemu towarzyszył odgłos zwykle kojarzony z pierdnięciem.
-Mnie czasem nazywano śmiercią, ale nie planuję nic rodzić jeśli nie jest to konieczne. - Shateiel zamknął za sobą drzwi, czując jak zakonnica w jego wnętrzu niemal kopie go w głowę. -Chyba znalazłam małe kłopoty. Wiesz coś o widmach?

- Wiem tyle, ile dowiedziałem się od was w czasie chlańska.- gdzie “od was” miało zapewne sugerować innych Halaku, z którymi miał styczność.
- To wredne, agresywne skurwysyny, część z nich zdechła w paskudnych warunkach i teraz wywnętrzniają się na każdym, kto im się napatoczy. Inni zaczynali jako upiory, ale zeszli na złą drogę. Niektórzy z nich chcą po prostu rozerwać cię na strzępy, bo zazdroszczą ci, że jeszcze oddychasz. Inni starają się zamienić twoje życie w piekło i szczerzą kły patrząc, jak się motasz. A jeszcze inni mają to wszystko głęboko w dupie - myślą globalnie, jak spuścić cały świat w dół śmierdzącej kiblowej dziury.- Wzgardliwie pokręcił głową.
- A, no i wiem jeszcze, że po tym jak zaczęliśmy masowo dawać dyla z Otchłani, ich szeregi zaczęły dosłownie pękać w szwach. Chociaż wątpię, żeby te dwie rzeczy były powiązane - zapewnił, bagatelizując sprawę. Nie uspokoiło to jednak Shateila. Wręcz przeciwnie, wywód tylko dolał oliwy do trawiącego go ognia niepewności. Anioł śmierci nie tylko dowiedział się, że owe wypaczone dusze mnożyły się jak grzyby po deszczu, ale również, że potrafiły się... organizować.
- Wygląda jakby cały ich oddział starał się przejść w kuchni. Dziwnie reagowały na kucharkę… jej gniew… jakby je pobudzał. W ogóle miałem.. Miałam wrażenie jakby poświęcono ich podczas jakiegoś rytuału.. Słusznego ale. - Shateiel zamilkł, nie było mu łatwo przełożyć nietypowych doznań na słowa.

- Yyyh...- Val rozłożył się jak długi na łóżku, zasłaniając swoją niedogoloną gębę świstkami papieru. - No. To z kucharzyną ma sens przynajmniej. Te sukinkoty “jedzą” negatywne emocje. Wkurw, płacz, histeria - to ich zasila, daje im energię do dalszego działania. Ale... nie widzi mi się, żeby takie świeżaki, jeśli rzeczywiście ich tu poświęcono, były w stanie przedrzeć się przez barierę między światami. - Odsłonił twarz, jego oczy świdrowały sufit z intensywnością wiertła udarowego.
- Nie mógłbyś po prostu złapać jednego z nich za kołnierz i przeciągnąć go na naszą stronę parawanu? Dowalilibyśmy mu, wzięli go na spytki i byłoby po problemie. Lepsze to niż siedzenie tu i bawienie się w zgaduj zgadula - zasugerował anioł kuźni.
- A jaka jest szansa, że za nim nie przyjdą kumple? - - Shateiel usiadł na łóżku obok swego towarzysza i także spojrzał w sufit. - I co z tą kucharką. To dobra kobiecina.
- Zaufam na słowo, nie próbowałem - odgryzł się Val. - Poza tym, nie karzę Ci jej używać jako przynęty. Chociaż... - zaryzykował spojrzenie w stronę drugiego anioła.
- To wcale nie jest głupi pomysł, powiem ci. Tyle że... ech. Nie. To też nam nic nie daje. Nawet, gdyby wylądowali na tej stronie, nie mamy żadnej gwarancji, że się zmanifestują. Jesteś w stanie im jakoś przysolić, jeśli się nie objawią? Bo jeśli nie, to będziemy mogli tylko stać i bezradnie pierdzieć, kiedy oni będą wywracać tą kuchtę na drugą stronę. To będzie jak jebany remake Poltergeista wyreżyserowany przez Roba Zombie. - Val poderwał się do pozycji siedzącej i, dając upust bezsilnej złości, trzepnął prawicą w ramę łóżka.
- Mogę im prawić komplementy co by dali nam spokój, co ty na to? - Shateiel siedząc na tym samym łóżku odchylił się widząc jak rudzielec wyprowadza cios. - Ale ej..podobno Eshat wie wszystko. Nie ma innego sposobu byśmy sobie z tym poradzili?

Val już miał udzielić odpowiedzi, jednak zajmujący uwagę dźwięk dobiegł Nanę nie z jego ust, a ze strony drzwi. Tak, ktoś pukał w drewnianą barierę odgradzającą ich motelowe “gniazdko” od świata zewnętrznego. Stuknięcia były spokojne i miarowe.
Nana przysunęła się do rudego anioła.
- Otwieramy czy udajemy, że jesteśmy zajęci? - Zakonnica w głowie aż zaprotestowała, niemal przejmując kontrolę nad ciałem, ale Shataiel przywołał ją do porządku.
- Jeśli, kurna, to udawanie ma zakładać to, co myślę, to otwieramy. Bezwarunkowo - zapewnił ryży anioł, najwyraźniej nieskłonny ochać, stękać i achać w akompaniamencie zardzewiałych sprężyn. Skinął głową swojemu towarzyszowi, aby ten sprawdził co i jak.
Shateiel westchnął ciężko i podniósł się z łóżka. Osobiście wolał po ochać i achać niz się użerać z jakimiś lokalnymi. Podszedł do drzwi jednak nie stanął przed nimi, zamiast tego opierając się o ścianę po stronie klamki.
-Kto tam? - Odpowiedział na tyle głośno by dało się usłyszeć go na korytarzu.
- Mądrze. Przynajmniej bebechy nie wylądują Ci na ścianie, jeśli facet po drugiej stronie odpowie przy pomocy dwururki - szepnął konspiracyjnie złośliwiec na łóżku.
Anioł śmierci odpowiedział towarzyszowi przy pomocy znanego na całym świecie znaku, który zazwyczaj kojarzony był z czynnością, którą mieli udawać. Nana tylko jęknęła w jego głowie.
- Dzień dobry - zza bariery dał się słyszeć męski głos. Suchy i wyważony, sugerujący osobnika w średnim wieku. - Miałem spotkać się tutaj z dwójką współpracowników pana E. Niejakim Viktorem i Angelą?- pytanie ledwie można było takim określić. Ton głosu sugerował kogoś, kto rozpatrzy wszystkie alternatywy w poszukiwaniu błędów, wie, że dotarł na właściwe miejsce i nie da się zbałamucić. Val poprawił się na lewym łokciu.
- Uwielbiam ten pseudonim artystyczny. U-kurwa-wielbiam. Ale Tobie też wybrał przezacny. Wcale nie oczywisty, nie ma co, haha - skomentował, chichocząc. Mimika oraz nastawienie rudzielca zdradzały, że tego typu ustawki oraz “niezapowiedziane” wizyty najwidoczniej stanowiły normę, gdy przychodziło do ustawek zorganizowanych przez Eshata.
Nana otworzyła zamek i nacisnęła klamkę otwierając drzwi, sama jednak cofnęła się w bok wychodząc po za ewentualny zasięg ręki przeciwnika. Val mógł mieć radochę, ale jak dla Shateiel mogło mu po prostu odwalić… coś niepokojącego uderzyć do głowy.
- Jaśnie państwo Viktor i Angela zapraszają. - Mruknęła niechętnie, cały czas oparta o ścianę.
 
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172