20-04-2020, 11:37 | #131 |
Reputacja: 1 | The vastness of the desert frightened her. Everything looked too far away, even the cloudless sky. There was nowhere you could hide in such emptiness. ― James Carlos Blake - Witajcie, wędrowcy! - huknął jeden z mężczyzn, kiedy pochód się zatrzymał. Jego przesłonięta facjata miała więcej czerni oraz złotych akcentów, toteż pewnie przypadło mu dyrygować resztą tych zakutych łbów. - Emisariuszka wezyra, Pani Dziesięciu Szklanych Buranów, przybyła, aby oficjalnie powitać was w Habroxii! - uderzył drzewcem broni w piaszczyste podłoże i zrobił krok do tyłu, klękając. Reszta karmazynowej menażerii postąpiła tak samo. Kobieta wysunęła się na przód. Erma i Kaala zgięły się w pół. Fenn i Torg podobnie. Alex natomiast powstał. Wyszedł wysłanniczce na spotkanie, stając naprzeciw niej. Val rzucił Nanie spojrzenie z cyklu “co, kurwa, tym razem?”, ale nadal siedział twardo na tyłku. Płaszczenie się przed jakąś nieznaną bździągwą nie było w jego stylu. Dziewczynę natomiast ciekawiło coś innego - jakim cudem członkowie pustynnej przeprawy nie zdołali usłyszeć tej gigantycznej hałastry trzaskającego metalu, kiedy ta zbliżała się w ich stronę? Nana podniosła się i przyjrzała kobiecie. Osoba od wezyra… czyli istniała szansa, że mogła ich do niego doprowadzić? Bez słowa skupiła spojrzenie w oczach emisariuszki. Dłonie zakonnicy oparły się na szlufkach dżinsów, gdy czekała na rozwój wydarzeń. Mimika kobiety - przynajmniej ta widoczna przez woalkę - była idealnie gładka, jak tafla jeziora w pozbawiony bryzy dzień. Jednak mimo to, od przybyłej szlachcianki emanowała aura znudzenia i odgórnego przymusu. Każdy jej gest zdawał się szeptać: “Mam pilniejsze rzeczy do roboty, nie chcę tu być, nie chcę problemów, a wy nie chcecie stać się moimi problemami.” Ale jej głos stał w opozycji do przekazu niewerbalnego. - Bądźcie pozdrowieni, przybysze! Wezyr Czarnej Metropolii pragnie gorąco powitać was w swojej domenie. Przesyła pozdrowienia i uroczyście zaprasza was na swe włości, gdzie zostaniecie ugoszczeni z najwyższą czcią, należną wysłannikom Białej Damy. Zakończyła recytację połowicznym ukłonem wymaganym przez etykietę dyplomatyczną. Nana uniosła brew, zaskoczona. Kojarzyła pewną... “Biała Damę”, ale nie była pewna, czy to o nią kobiecie chodzi. Równie dobrze ekipka, do której dołączyli mogła przybywać od kogoś o takim tytule. Rozejrzała się po drużynie Alexa, szukając jakiegoś potwierdzenia dla swoich pomysłów. Valerius przysunął się do sojuszniczki bliżej, zostawiając na piachu smugę w kształcie swoich czterech liter. Zniżył konspiracyjnie łepetynę oraz głos. - Jej się chyba rozchodzi, o tą kościaną wariatkę z domu na kościanej grabce. Ech, mogliśmy byli przed daniem dyla spytać ją o pseudonim artystyczny. Zaoszczędzilibyśmy sobie lawirowania i siódmych potów. Ale teraz już dupa, chujem rzeki nie zawrócisz... Płomienny anioł zasygnalizował swojemu śmiercionośnemu koledze po fachu, że nie ma wielkiej pewności, co do własnych przypuszczeń, ale i tak zamierza im zawierzyć. Ukradkowy uśmiech rzucony skrzydlatym przez Alexa sugerował z kolei, że winni oni skorzystać z okazji, która wpadła im w ręce - druga mogła prędko się nie powtórzyć. - Chyba tak... bo nasi nowi towarzysze nie wykazują chęci do wyruszenia z tą “emisariuszką”. - Nana podeszła do kobiety. W tych całych, kojarzących się zakonnicy Arabią, klimatach, Shateiel czuł się w swoich dżinsach i t-shircie jak dziwak. - Mamy pójść z wami, czy zgłosić się, gdy dotrzemy do miasta? Namiestniczka rzuciła aniołowi śmierci spojrzenie zarezerwowane dla największych społecznych faux pas. “Ośmielasz się lekceważyć pochód wysłany po ciebie przez pana tych ziem?! Masz czelność?!” - mniej-więcej taki przekaz zawierały w tym momencie zwierciadła jej duszy. Jednak usta oraz struny głosowe uwolniły zgoła inną przyśpiewkę. - Ależ oczywiście, możecie udać się do metropolii własnym, spokojnym tempem. Jesteście w końcu naszymi gośćmi, a nie więźniami. A jako że wyglądacie na dość zmęczonych... pozwolę sobie wrócić do Wezyra sama i zapowiedzieć wasze przybycie na jutrzejsze przedpołudnie. Ale... jest jedno “ale”. Będę zmuszona zostawić z wami część mojej straży przybocznej. Tereny te bywają niebezpieczne nocą, a choć nie wątpię w wasze umiejętności, protokół wymaga ode mnie takiego, a nie innego postępowania. Czy te warunki są dla was satysfakcjonujące? W makówce Shateiela rodziły się liczne pomysły, mające na celu zirytowanie nadętej kobiety, ale Nana szybko je powstrzymała. Zrezygnowany przytaknął ruchem głowy. - Wyruszymy z wami, nie chcemy robić więcej kłopotów. - Skinął na Vala. - Jeśli pozwolisz tylko, Pani... pożegnamy się. Ci ludzie uratowali nam życie. - Oczywiście, rozumiem. Nie musicie się śpieszyć - zapewniła namiestniczka, tonem równie przekonywującym co serdecznym - czyli niemal wcale. Pstryknęła palcami, a parada towarzyszących jej zakutych łbów ustawiła się na powrót w gotowości. Nana podeszła spokojnym krokiem do Alexa. - Będzie lepiej, jak z nimi wyruszymy. - Uśmiechnęła się do mężczyzny. - Jeśli będziemy ci mogli jakkolwiek wynagrodzić ratunek, to mów. - Gdy teraz na to patrzę... to nie jestem pewien, czy nie zrobiłem wam niedźwiedziej przysługi - wyszeptał, spoglądając chyłkiem na naburmuszoną szlachciankę. - Ale mówiąc całkiem poważnie, nie przejmuj się. Jestem pewien, że na moim miejscu zrobiłabyś to samo. A poza tym, fajnie było znowu zobaczyć kogoś z domowych stron. Nawet jeśli domowe były tylko na pół gwizdka. - zapewne nawiązywał do wspomnianej wcześniej różnicy “w pochodzeniu” między sobą samym a Naną - lustrzane odbicia, rzeczywistości równoległe oraz cała reszta liźniętego wcześniej galimatiasu. - Jutro, gdy tylko odprowadzę moich podopiecznych na skwer, zakotwiczę na dzień lub dwa w Strzaskanym Dzbanie. Taka karczma niedaleko targu. Jeśli znajdziecie trochę czasu i chęci, zawsze możecie spróbować mnie znaleźć. Rzecz jasna, jeśli do tego czasu nie wysadzicie całego miasta w powietrze - Alex łypnął sugestywnie na Valeriusa, a potem wyszczerzył się do dziewczyny. - Bywam bardziej destruktywna. - Nana mrugnęła do Alexa. - Jeśli tylko będziemy jeszcze w mieście, postaram się, byśmy dotarli do tej karczmy. - Zakonnica wyciągnęła dłoń do mężczyzny. Blondyn odwzajemnił pożegnalny gest. - Ja... ja też bym chciała, żeby odwiedziła nas pani w czasie festiwalu - napomknęła Kaala, wychylając się nieśmiało zza pleców swojego przewodnika. - Pani obecność napewno dodałaby mi otuchy podczas mojej próby... - dopowiedziała, z namacalną nadzieją w głosie. Obserwujący to Valerius zacisnął wargi w cienką, ołówkową linię - jakby właśnie wgryzł się w dorodną cytrynę. Natychmiast jednak się opamiętał, donośnym chrząknięciem zabijając całą emocjonalność w zarodku. - Jeśli tylko wezyr pozwoli. - Nana uśmiechnęła się do młodszej dziewczyny. -Postaram się… kiedy ma się odbyć próba? - Pojutrze - dorzuciła Erma. - Dziewczętom przysługuje dzień odpoczynku nim wypełnią swoją powinność i własną ofiarą zapoczątkują Festiwal Równonocy. Wspomnienie o nadchodzącej uroczystości wywołało ciekawą reakcję ze strony oczekującej namiestniczki. Widocznie targnęło nią do góry, jakby wzdłuż kręgosłupa przebiegło jej wyładowanie elektryczne. Tak, Pani Dziesięciu Szklanych Buranów stała się jawnie napięta, to tupiąc nogą, to reprymendując swoich podkomendnych, to znowu rzucając zniecierpliwione zerknięcia w stronę smolistych iglic za murami miasta. - Jeśli tylko będę mogła się pojawić, to to uczynię. - Shateiel powiedział te słowa opanowanym tonem, choć Nana w jego głowie zaczynała się niepokoić. Dla niej "ofiara religijna" kojarzyła się głównie z tym, co robił jej Lamoine. Nie wiedziała też, jak się ma żegnać, więc skłoniła się dziewczynie delikatnie. Kaala ugięła się niżej, ukazując tym samym szacunek dla starszej - i w jej mniemaniu roztropniejszej - od siebie dziewoi. Erma, w swej szczodrości, wysiliła się jedynie na skinienie głowy. Fen, wciąż małomówny, uniósł dłoń na pożegnanie. Zawtórował mu myśliwy, który pomachał Valeriusowi i Shateielowi swoją otyłą grabką, szczerząc się przy tym pogodnie. Widząc, że pożegnalne ceregiele mają się ku końcowi, namiestniczka skinęła głową kapitanowi straży. Ten dał aniołom chwilę na pokonanie dystansu z jednej zbieraniny do drugiej, a potem, przy pomocy gardłowej komendy, której Nana ni w ząb nie zrozumiała, ogłosił wymarsz. Zakonnica zgarnęła plecak, w którym miała czaszkę oraz nieliczne posiadane przez siebie rzeczy i wróciła się do dowódczyni tego całego orszaku. - Wybacz, Pani, zwłokę - odezwała się spokojnie, przyglądając się namiestniczce. Czyżby ona też kiedyś była taką ofiarą? Jeżeli zawierzyć krótkiemu wykładowi z socjologii wygłoszonemu przez Alexa, przypuszczenie to jawiło się jako wątpliwe. Dyplomatka posiadała manierę kogoś, kto od dziecka opływał w luksusy, kto postrzegał wyższość swojego bytu względem bytów innych jako coś zupełnie naturalnego. Jej zmierzłość i małostkowość były raczej rezultatami prób zachowania swojego statusu za wszelką cenę, niemiłośiernego forsowania swego światopoglądu na całość lokalnej rzeczywistości. - Nic się nie stało, wspominałam, że nie musicie się śpieszyć - odpowiedziała kobieta z przesłoniętą karmazynem twarzą. Teraz, kiedy kierowali się na powrót w stronę zabudowań, presja w jej głosie kapkę zelżała. Val z kolei zdawał się całkiem zadowolony. - Ta laska to chyba jedyna osoba, którą byłbym w stanie orżnąć w pokera - zaszumiał koledze nad uchem, przyglądając się namiestnicze z fascynacją dziecka - dziecka uzbrojonego w lupę i zmierzającego pewnym krokiem w stronę mrowiska. - Myślę, że może to być o tyle prostsze, że pokera pewnie tu nie znają. Nana pokręciła z niedowierzaniem głową i jeszcze raz obejrzała się na grupę, którą opuszczali. Przynajmniej problem kontaktu z wezyrem właśnie rozwiązał się sam. Pozostało tylko pytanie jego intencji względem upadłych. Ostatnio edytowane przez Highlander : 19-10-2020 o 15:35. |
28-04-2020, 10:50 | #132 |
Reputacja: 1 | Do miasta dotarli krokiem szybkim - szybszym niżeliby Nana by się spodziewała, chociaż Val raczej nie posłużył się żadną ze swych przestrzennych sztuczek. Ba, nawet on był zdziwiony tym, że tak prędko zniwelowali dystans między pochodem i miastem, które jeszcze kilkanaście minut temu jawiło się jako nic więcej niż płócienny malunek imitujący te z dawnych filmów studia Hammer. Shateiel i jego sojusznik nie zarejestrował jednak żadnych nadnaturalnych machlojek otwarcie naginających prawa fizyki - co zafrapowało anioła śmierci, a temu płomiennemu dało wymówkę, by po raz kolejny obombać się na świat cały. Czy dało się uskuteczniać cuda tak skrycie, by nawet istoty najbardziej na nie wyczulone nie mogły ich zarejestrować? Val zdawał się tak sądzić, ale brakowało mu jakichkolwiek dowodów, by poprzeć swoje paranoiczne przypuszczenia. Tak czy inaczej, gdy skrzydlaty trenował swą paranoję, dotarli pod bramy miasta. Te wkomponowano w wysoki na cztery piętra mur, który wykonany został z nieznanej Nanie skały mineralnej oraz wzmocniony w kluczowych miejscach grubymi belami metalu. Same wrota nie ustępowały masywnością reszcie bariery, były wysokie na dwanaście metrów, zakończone strażnicą po każdej stronie oraz wyposażone w kratownicę czekającą na opuszczenie w razie kłopotów. Wychylając się nieco za mur i spoglądając w dół, jakaś okuta w zbroję postać krzyknęła coś w stronę orszaku - ponownie w nieztrozumiałym dla aniołów języku. Kapitan przewodzący oddziałowi eskortującemu szlachciankę oraz gości wezyra udzielił odpowiedzi szybko, zdawkowo i z wyuczonym żołnierskim drygiem. Wymiana haseł zaowocowała natychmiastowym otwarciem bram - rozwarły się one z płynnością i gracją, z którymi nie mogły równać się mechanizmy z rodzimego planu Nany. Po drugiej stronie, mimo późnych godzin nocnych, powitała wędrowców feria świateł. Blask ów naznaczał pobocza utkanych z kocich łbów dróg - w szczególności tych prowadzących do samego serca metropolii. W powietrzu, teraz na szczęście chłodnym, unosil się zapach orientalnych przypraw. Oraz dwóch bardziej swojskich - cynamonu zmieszanego z wanilią. Nana szła z dłońmi w kieszeniach, przyglądając się rzeczom i widokom, jakie miał jej do zaprezentowania ten dziwny świat. Wspomnienia podsuwały wizje krajów arabskich, czegoś, o czym jedynie uczyła się w szkole. Nie do końca rozumiała, co się wydarzyło, ale szybkie przybycie do miasta mogło tłumaczyć też sposób, w jaki żołdacy zaskoczyli ich w obozie. Chetnie by o to dopytała, jednak uznała, że to ani czas ani miejsce na takie spytki. Miast tego z zaciekawieniem zajrzała przez bramę zaintrygowana, co tam zastanie. Po przekroczeniu kilku kroków, po lewej stronie powitał ich dwupiętrowy budynek z białego, alabastrowego budulca. Przy drzwiach frontowych stał duet odzianych w retro-futurystyczny rynsztunek strażników. Po płaskim dachu przechadzało się w te i nazad kolejnych dwóch, co jakiś czas wymieniając abstrakcyjne gesty ze swymi odpowiednikami na murach. Środek poszycia, na podwyższeniu, zarezerwowany został dla delikatnie falującej, nie całkiem materialnej bryły, pulsującej leniwie oliwkowym płomieniem. Uważne oczy Shateiela zauważyły w oddali - po drugiej stronie miasta, jak i w innych strategicznych lokalizacjach - maleńkie igiełki światła o podobnej kolorystyce. Wyglądało to na jakiś mistyczny system szybkiego reagowania. Pozostałe budynki rozlokowane na linii brama-centrum należały najpewniej do szarych mieszkańców. Rozstawione po obydwu stronach drogi, ziały okienną czernią przełamywaną sporadycznie światłem lampy, bądź innej świecy. Żaden z nich nie przekraczał wysokością dwóch pięter. Każden jeden posiadał jednak oszklone okna, kafelkowy dach oraz ściany z ręcznie wykonanych, wypieczonych cegieł. Nie były to pokryte strzechą gliniane lepianki, co sugerowało godny standard życia - zwłaszcza jak na rezydującą zwykle na przedmieściach klasę mieszczańską. Anioł śmierci rozejrzał się, szukając wzrokiem siedziby wezyra. Żywił nadzieję, że po sprawie z czaszką władze pozwolą im swobodnie opuścić miasto. W innym wypadku... cóż. Skrzydlatych była co prawda dwójka, a nie armia, ale Shateiel miał szczere obawy, że Valeriusowi i tak nie przeszkodziłoby to w urządzeniu zawieruchy, która puściłaby z dymem przynajmniej pół metropolii. Do wyżej wymienionych obaw dodać należało również swoisty dysonans przestrzenny. Miejsce to, mimo swojej bliskowschodniej, baśniowej osnowy, posiadało rozmiar zbliżony raczej do rzeczywistej, współczesnej aglomeracji, toteż (paradoksalnie) wędrówka pełnymi lampionów ulicami wydawała się aniołowi śmierci znacznie dłuższa niż przeprawa z obozowiska do bram. Valowi chyba też się dłużyło, bo zaczął mamrotać coś pod nosem o chodzeniu w kółko i “niekończących się schodach”. Cokolwiek to miało znaczyć. Zwiększające się stopniowo zagęszczenie budowli, ornamentów oraz losowych przechodniów zdołało jednak przekuć bańkę spiskowych teorii wydmuchaną przez anioła kuźni. Sama Nana zobaczyła zaś w końcu to, czego wypatrywała - zarys miejskiego skweru z widmową sylwetką zastygniętego po środku pomnika. Choć głównego budynku pałacu - siedziby wezyra - nie spostrzegła, to trójca jadeitowych świateł lewitująca daleko po drugiej stronie placu zaskarbiła sobie całość jej uwagi. Zlepek migotów roztaczał swoją luminescencję wokół trzech majestatycznych, oplecionych złotymi wzorami iglic. Te rozmiarem - i ostrością - zdawały się zagrażać samemu niebu. Gdzieś poniżej nich, w mroku, zapewne za kilkoma warstwami obsadzonych strażnikami murów, musiał kryć się pałacowy budynek. Tylko dlaczego nie byli w stanie dostrzec nawet pojedynczych rozpalonych pochodni? Choćby tych strażniczych? - Zaczynam myśleć, że ta przewodnicza łajza mogła mieć trochę racji...- rzucił kąśliwie Val, pewnie zwracając uwagę na coś, co pominęła w swojej obserwacji Nana. Dziewczyna spojrzała na swojego sojusznika, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. - Ja... ja chyba po prostu ufam Eshatowi - wyszeptała i spojrzała ponownie na dziwne zabudowania przy skwerze. Wspomnienia rozmowy z Kaalą cały czas wywoływały w niej niepokój… a raczej w tej zakonnej części jej głowy. Bo kim mógł być człowiek, który regularnie brał ofiarę z młodych dziewcząt? - Jak narazie… wszystko odbyło się tak, jak zaplanował. - Jesteś tego absolutnie pewna? Masz dostęp do jakiegoś info, które pominąłem? Bo ja nieszczególnie wiem, co mamy zrobić, jak już spotkamy tego Hancho. A jeżeli Eshat “zaplanował” kasację fury i zasadzenie mojego łba w piasku, to sam też chętnie mu coś zasadzę, jak już wrócimy do domu - Val posępnie odrzucił werbalną piłeczkę. - Daj znać wcześniej, wezmę popcorn. - Nana aż roześmiała się wyobrażając sobie, jak Val staje naprzeciwko kogoś, kto był w stanie przygotować im taką wyprawę. Ryży skrzydlaty najwyraźniej nie wyłapał jej podtekstu, gdyż przytaknął i z zadowoleniem trzasnął kłykciami. Zapewne sądził, że anioł śmierci zamierzał mu kibicować. Ostatnio edytowane przez Highlander : 07-05-2020 o 14:02. |
01-05-2020, 13:24 | #133 |
Reputacja: 1 | - Ekhm! - Pani Dziesięciu Szklanych Burkanów zwerbalizowała odgłos odchrząknięcia, co w uzębieniu Nany wywołało mimowolny zgrzyt irytacji. - Jeśli nasyciliście już oczy majestatem tego miejsca, to pozwólcie proszę, że wskażę wam wasze kwatery - zarządziła bardziej niż zasugerowała. Cały pochód odbił gwałtownie w lewo, omijając skwer i w żadnym razie nie kierując się w stronę trzech lśniących zielenią iglic. Miast tego orszak obrał sobie za cel budynek z piaskowca ulokowany na jednej z bocznych ulic odbiegających od głównej miejskiej arterii, którą przybyli. Ulica owa była nieco zbyt wąska, zmuszając eskortujący aniołów oddzial do zmiany formacji. Jej stan - choć może lepszym określeniem byłoby “splendor” - nie pozostawiał jednak wątpliwości. Wędrowcy znajdowali się teraz w dzielnicy szlacheckiej - ścieżkę wybrukowano karmazynem, przepastne okna barwiło ozdobne szkło ukazujące sceny żywcem wyjęte z mitów, a same budynki charakteryzowała architektoniczna nieskazitelność spleciona ze złotych odcieni. Nozdrza Nany rejestrowały zapach kadzideł oraz drogich perfum, a jej umęczoną pustynną przeprawą skórę muskał delikatny zefir, który - biorąc pod uwagę lokalizację i rozkład zabudowań - raczej nie mógł poszczycić się naturalnym pochodzeniem. - Jest tu pięknie. - Powiedziała cicho zakonnica, chcąc nieco zamaskować faux paux, które popełnili z wcześniej z Valem. Niepokoiło ją… a raczej Shateiela, że mieli tu mieć jakieś kwatery. Anioł, wciąż nieufny, postrzegał to jako spanie w obozie wroga. Zatrzymali się przed budowlą, która - mimo swego czaru - niczym nie różniła się od pozostałych. Zaślepka w zdobionych rycinami drzwiach otworzyła się, ukazując parę błękitnych oczu osadzonych w twarzy o ciemnej karnacji. Po krótkim rekonesansie, kawałek drewna zaskoczył ponownie na swoje miejsce, a bariera otworzyła się, uwalniając snop bijącego z wewnątrz światła. W przejściu stała młoda dziewczyna odziana w pomarańczowe szaty. Ukłoniła się eskortującej anioły szlachciance i zaprosiła przybyszy do środka gestem prawej dłoni. Emisariuszka pokręciła odmownie głową, odrzucając ofertę gościny. - Tu nasze drogi się rozmijają. Dziękuję wam za współpracę i życzę spokojnej nocy. Stojąca przed wami służka to Calica. Jest majordomką tej gościnnej rezydencji. Wino, jadło, uciechy cielesne - spełni każde wasze życzenie, jeśli leżało będzie w zasięgu jej możliwości. - Oczy szlachcianki błysnęły ostrzegawczo, sugerując, że inny rozwój wydarzeń może zaowocować nieprzyjemnymi konsekwencjami. - Kapitanie! - Pani Dziesięciu Szklanych Burkanów zwróciła się do dowódcy eskorty. - Proszę, aby przydzielił pan do stróżowania budynku swoich najlepszych ludzi. - Tak jest, zajmę się tym natychmiast - odrzekł mężczyzna profesjonalnym, nie tolerującym opieszałości tonem. - Dobrze. Jak mówiłam, wasze spotkanie z Wezyrem zostało wyznaczone jutro, około południa. Gońca wyślemy, gdy koordynator Czarnej Metropolii gotów będzie was przyjąć. Strażnicy wyznaczeni przez kapitana wyruszą razem z wami, zapewnią w ten sposób eskortę i zniechęcą... element nieporządany. Czy macie jakieś pytania nim się oddalę? - zapytała kobieta w czerwonej woalce w znany jej, sformalizowany sposób. - Tak, uhm, z chęcią porozmawiałabym z kimś, kto wyjaśniłby mi, jak zachowywać się przy wezyrze - Nana odpowiedziała wiedząc, że ich przewodniczka raczej oczekiwała reakcji w stylu "wszystko dobrze, jesteśmy zachwyceni." Zasnuta czerwienią dyplomatka wypowiedziała na bezdechu dwa słowa, których skrawki Nana zdołała wyłapać nim te uleciały na wietrze. Brzmiał to jak “...a ...ównież”, a kwestii towarzyszył księżyc cierpkiego uśmiechu, który zarysował się pod woalką. - Calica was wtajemniczy. Choć niegdyś ktoś mądrzejszy niż ja stwierdził, że wystarczą jedynie “odrobina szacunku i zdrowego rozsądku.” Val chyba zamierzał jakoś dopiec mówiącej, ale w ostatnim momencie opamiętał się i zatrzasnął gębę na kłódkę. Jego oczy zdawały się mówić “to może lepiej zostaw mnie w domu, zanim naświnię facetowi na dywan”. Za plecami szlachcianki, zgodnie z poleceniami starszego stopniem, zbrojni zaczęli przemieszczać się na z góry upatrzone pozycje. Mimo obładowania rynsztunkiem poruszali się z nader zwinnie, a po chwili lwia część ich oddziału całkowicie zniknęła aniołowi śmierci z oczu. - Mnie uczono, że jest wiele sposobów na okazanie szacunku i zawsze znajdzie się jakiś, którym można kogoś obrazić. - Nana uśmiechnęła się do dyplomatki. - Dziękuję... porozmawiam na ten temat z Calicą. - Dobrze. Wobec tego jeszcze raz dziękuję wam za wspólną wędrówkę i życzę dobrej nocy.- odwróciła się natychmiast, nie podchwytując szczwanego uśmiechu swojej rozmówczyni. Może i temperament miała ognisty, ale potrafiła określić swoje priorytety na tyle, by zdać sobie sprawę, że dalsze przekomarzanie zaowocuje jedynie przedłużeniem jej przymusowej posługi jako dyplo-niańka. Kiwnęła głową kapitanowi zbrojnych i zaczęła się oddalać, zmierzając na powrót w stronę placu. - Zechcą państwo wejść do środka - ponownie zaświergotała służka w pomarańczy. Jej ton był usłużny i uczynny, a mimo to zabarwiony swoistą... pociesznością. Nana spojrzała nieco niepewnie na Vala. Wolała jednak, by płomiennowłosy anioł się nie odzywał, więc szybko odpowiedziała dziewczynie. - Tak. - Podążyła w kierunku wskazanym przez Calicę. *** Po złapaniu tchu przyszedł czas na zbieranie informacji. Shateiel miał pytania, majordoma posiadała odpowiedzi. Z chęcią też się nimi dzieliła. Val miał za to pusty brzuch (w końcu oderwano ich od reszty karawany nim zdążyli cokolwiek zjeść), toteż zamiast ciekawości wolał zaspokoić głód. Gdy on chłonął zawartość mis i salaterek, Nana wchłaniała zasady lokalnej etykiety. Jeśli chodziło o zwyczaje audiencyjne, to nie odbiegały one zbytnio od wyobrażeń zakonnicy - wchodząc na salę po zapowiedzeniu przez sługi, panowie silili się na ukłon, damy zaś na dygnięcie z lekkim uniesieniem sukni. Spocząć - czy to na poduszkach czy przy stole - można było dopiero, gdy - gestem lub słowem - udzielone zostało odpowiednie przyzwolenie. A co jeśli przyjdzie im wspólnie zjeść uroczysty obiad? Cóż, służka w pomarańczy rozwiała także te niepewności, tłumacząc, że to wezyr inaugurował - oraz zakańczał - wspólny posiłek ujmując (albo odkładając) sztućce. W przypadku obecnie panującego osobnika, niejednokrotnie prowadziło to do sytuacji, gdzie goście z utęsknieniem patrzyli na wynoszone przez służbę talerze. Lista potencjalnych faux pas, jakie można było popełnić podczas audiencji, również nie była mała - zakaz kontaktu fizycznego, zbliżania się na odległość mniejszą niż półtora metra, podnoszenia głosu w gniewie, wykonywania agresywnych gestów, wypowiadania obraźliwych względem majestatu słów czy w końcu wyjmowania oraz posługiwania się niezaaprobowanymi wcześniej przedmiotami. Ostatnia restrykcja wyłożona przez majordomę podpowiedziała Nanie, że taszczoną ze sobą łepetynę skrzydlaci powinni najwyraźniej “oclić” u pałacowej straży zanim wejdą na salę. Co więcej, stroje noszone przez aniołów - jak Nana zdążyła już zauważyć wcześniej - nie pasowały do otoczenia. Na audiencję u ważnej lokalnej osobistości nie pasowały tym bardziej, jednak Calica zapewniła, że z samego rana pałacowi posłańcy dostarczą coś bardziej odpowiedniego. A widząc wątpliwości, jakie zdawały się narastać na twarzy rozmówczyni, szybko dodała, że wezyr jest człowiekiem (?) cierpliwym, mądrym oraz sprawiedliwym, toteż nie leży w jego zwyczaju piętnować ni karać delegatów za ich brak znajomości lokalnych obrządków. Zwłaszcza tak znamienitych jak poplecznicy Białej Damy, którymi - według wszystkich wkoło - aniołowie przecież byli.Ostatnio edytowane przez Highlander : 03-01-2021 o 11:27. |
02-05-2020, 14:18 | #134 |
Reputacja: 1 | Po przetrwaniu kanonady pytań, majordoma, której akompaniowały inne niewiasty w strojach o zbliżonych krojach i kolorystyce, udała się, aby przygotować dla dwójki gości kąpiel oraz posłania. Na życzenie Nany, nikt (ni to służki, ni wspólnik) nie towarzyszył jej w okraszonej płatkami kwiatów bali. Z kolei na życzenie Valeriusa dwójce pierzastych gości przydzielono odrębne sypialnie. Oba pokoje znajdowały się vis a vis na trzecim piętrze przybytku i urządzono je w stylu, który pokrywał się z resztą wystroju żywcem zaczerpniętego z Baśni tysiąca i jednej nocy. Przed udaniem się na spoczynek, Shateiel zdążył jeszcze poddać mięśnie Nany kolejnej serii rygorystycznych ćwiczeń. Zakonnica poddała się już i nie protestowała w głowie aniołowi, może w końcu sama odczuła nieznaczną poprawę ich wspólnej kondycji? Następny dzień powitał ich w atmosferze lekkiego chaosu wywołanego naprędce czynionymi przygotowaniami. Nie były to stricte ich przygotowania - aniołowie zebrali się z łóżek dobre kilka godzin po wschodzie słońca i musieli tylko cierpliwie poczekać, aż Celica oraz podległe jej dziewczęta wystroją ich w odpowiednie odzienie - które, zgodnie z zapowiedzią, dostarczone zostało przez gońca, gdy skrzydlaci jeszcze smacznie spali. Nie, przygotowania i towarzysząca im atmosfera szczęsnej niecierpliwości tyczyły się samej metropolii. Ludzie krzątali się za oknami niosąc rozmaite narzędzia rzemieślnicze, materiały budowlane, ozdoby oraz jadło i napitek. Wszyscy zdawali się udawać w stronę skweru, niektórzy wykorzystując do przetransportowania swych klamotów zwierzęta juczne, inni kilkakrotnie kursując w te i we wte. Ich ekscytacja względem zbliżającej się wielkimi krokami uroczystości zdawała się elektryzować powietrze. Była o tyle zaraźliwa, że Valerius, już cały wystrojony i wypachniony, wyglądał raz za razem przez zaślepkę, obserwując nieświadomych niczego mieszkańców miasta z satysfakcją małego chłopca szpiegującego poczynania zaaferowanych dorosłych. Nana z trudem poddała się procesowi ubierania, a tkwiący w jej ciele Shateiel dostawał szału za każdym gdy jej twarz rumieniła się i zaczynała drżeć od najmniejszego dotyku. W końcu poprosiła Celicę by tylko ona jej pomogła, lub jedna z dziewczyn, ale tylko JEDNA. Do tego to ciągłe zamartwianie się o Kaalę. Shateiel z trudem spróbował zwrócić jej uwagę na przygotowania i na barwność tego wszystkiego. Fakt, że założenie - a następnie skrupulatne dopasowanie - wszystkich elementów stroju dziewczyny zajęło blisko czterokrotnie dłużej niż w przypadku Vala także dolewał oliwy do ognia. Anioł kuźni, ekspercko przemaglowany na kuriozalną koncepcyjną fuzję arabskiego szejka oraz dziewiętnastowiecznego dandysa, szwędał się swobodnie po pomieszczeniu, zamieniając zaślepkę na okna, a w końcu całkowicie porzucając zabawę w podchody i otwierając na oścież drzwi wejściowe (ku zdziwieniu wciąż stróżujących przy nich zbrojnych). Następnie podstawił sobie pod zad pufę, usadził się prostopadle do wejścia i w najlepsze obserwował uliczny zgiełk, niczym jakąś abstrakcyjną formę żywego, improwizowanego teatru. Przynajmniej jego wygłupy pomogły nieco w odciągnięciu uwagi Nany od dłoni obłapującej ją szwaczki. Nim dziewczyna się spostrzegła, było już po wszystkim - wyglądała równie nietypowo jak Val, choć jej suknia sugerowała krzyżówkę motywów arabskich oraz wiktoriańskich. Ta krawiecka abominacja, to monstrum sprzecznych priorytetów - estetycznej zwiewności malowniczych barw oraz pompatycznej elegancji otrzymanej poprzez bezkompromisowe usunięcie (zarżnięcie) swobody ruchów dolnej partii ciała - miała pozostać w pamięci Nany jeszcze na bardzo długo. - Wow. Wyglądasz jak ktoś cosplayujący szlachciankę z Diuny - w jego słowach mieszały się uznanie i... współczucie. - Lepiej podaj mi rękę, bo zaraz się chyba zabiję w tym czymś. - Shateiel westchnął ciężko, po pierwsze z powodu absolutnej niewygody, jak i protestów Nany w jego głowie. Bo za obcisłe, bo za dużo pokazuje. Trzeba było zgarnąć ten habit, przynajmniej w głowie miałby spokój. Nana umilkła. Najwyraźniej tamten strój też nie kojarzył się jej dobrze. - Prezentuje się pani przepięknie! - Zapewniła Calica, a towarzyszące jej dziewczęta przyklasnęły w afirmacji. Valerius zgodził się, z ostrożnością krytyka podziwiający rzecz majestatyczną, acz zapewne z bliska niebezpieczną. Pewnie dlatego też zastanawiał się przez dłuższą chwilę, czy aby napewno rozsądnym jest podać koledze rękę - a nóż-widelec gorset ze zwierzęcych kości zatrzaśnie się na niej w najmniej spodziewanym momencie, zmieniając dwójkę aniołów w nierozerwalnie złączoną herezję godną doktora (krawca?) Frankensteina? W końcu jednak wsparł Shateiela, pomagając mu zrobić kilka kroków i nabrać pewności w nowej kreacji. Nana westchnęła ciężko i spojrzała na stojącą obok Calicę. - Gdzie... odbędzie się ta audiencja? Chyba powinniśmy już ruszać, jeśli mam gdzieś w tym dotrzeć. Sama - ostatnie słowo wypowiedziała z niechętnym pomrukiem, skierowanym wyraźnie w stronę drugiego skrzydlatego. - Jak bardzo chcesz, to poproszę jednego z tutejszych dziadków, żeby pożyczył nam wózek. Wrzucimy cię z resztą klamotów i przewieziemy raz-dwa.- Val obdarował kolegę swoim opatentowanym, ociekającym złośliwością uśmiechem. - Za bardzo cię spodnie uwierają? - Shateiel wymownie spojrzał na krocze drugiego anioła, co Nana podsumowała w głowie głośnym jęknięciem. - Ech. Poradzę sobie... jakoś inne kobiety w tym chodzą - skwitował w końcu Halaku, dając upust narastającemu zrezygnowaniu oraz irytacji. - Panie i panowie! Dzieci i młodzieży! Tylko dzisiaj, w naszym namiocie! Jedyna, niepowtarzalna, dziewczyna-kandela...- Val chciał wbić Shateielowi jeszcze jedną “subtelną” szpileczkę, ale wymowne chrząknięcie, które niespodziewanie rozległo się za plecami aniołów, wykoleiło tok myślowy jego prezentacji. Nana obejrzała się za siebie, ciekawa komu zawdzięcza tę przyjemną konkluzję. Znajoma twarz - no dobrze, przyłbica - kapitana wczorajszej eskorty pojawiła się w drzwiach, uwieńczona salutami dwójki strażników. Gdy jego oczy natrafiły na dwójkę delegatów, mężczyzna wysilił się pod warstwą metalu na uśmiech, którego nikomu nie dane było dojrzeć. - Dzień dobry. Szykownie państwo wyglądają - wyraził naprędce swoje uznanie. - Wraz z moimi ludźmi przybyliśmy, aby odeskortować państwa do pałacu. Czy jesteśmy gotowi, by wyruszyć? - Ton głosu, ponownie pełen żołnierskiego drygu, sugerował, że sam kapitan gotów był jak najbardziej, ale - w przeciwieństwie do niecierpliwej szlachcianki, która towarzyszyła pochodowi wczoraj - mógł poczekać parę minut, aby dać gościom szansę na doszlifowanie wszystkich szczegółów. - Możemy ruszać…- Shateiel spojrzał na stojącego obok Vala, a potem ponownie na czekającego na nich gwardzistę. - Tylko... powoli. W owym momencie kapitan wykazał się wystarczającą bystrością, by odnotować dwie rzeczy - pierwszą była mało umiejętnie skrywana niechęć Valeriusa do udzielenia wsparcia swojej koleżance. Drugą stanowił (mniejszy lub większy) brak rozeznania Nany odnośnie poruszania się w kuriozalnym, wrażonym na nią stroju. Połączenie obu tych czynników sprawiło, że żołdak wyciągnął dłoń w stronę anioła śmierci, zaoferowawszy się, by wziąć dziewczynę pod depo. Shateiel puścił Vala i ujął podaną rękę. - Dziękuję. - Pozwolił Nanie na posłanie mężczyźnie szczerego uśmiechu. Wiedział, że zakonnica jest w tym najlepsza. Zresztą... nadal czuł, że to jej ciało. Ostatnio edytowane przez Highlander : 19-10-2020 o 10:54. |
10-05-2020, 20:16 | #135 |
Reputacja: 1 | Nie przebyli jeszcze połowy drogi, jaka dzieliła ich od skweru, gdy naprzeciw eskortowanym aniołom, z trudem przeciskając się przez pozostałych przechodniów, wybiegł chłopiec w stroju gońca. Lekko dysząc, uniósł zwiniętą w rulon wiadomość i wręczył ją kapitanowi. Mężczyzna, wprawiony w odbieraniu tego typu korespondencji, złamał pieczęć między kciukiem i palcem wskazującym, a następnie rozprostował zwitek papieru pojedynczym ruchem nadgarstka. Pochód ustał, gdy mężczyzna zaznajamiał się z dostarczoną notką. Jego przyłbica na chwilę zmieniła kąt nachylenia, jednak zaraz powróciła do pierwotnego ustawienia. Kapitan odchrząknął. |
12-05-2020, 09:36 | #136 |
Reputacja: 1 | Schody bynajmniej nie prowadziły do nieba. Choć... wszystko w tym wypadku zależało od czyjejś definicji raju. Dlaczego? Ano dlatego, że kapitan, jego ludzie oraz skrzydlaci goście wyłonili się piwnicy winnej, otoczeni wbudowanymi w kamienne ściany stojakami, na których spoczywały najrozmaitsze trunki. Val - pół żartem, pół serio - wyraził chęć zostania w komnacie na dłużej, ale nie było mu to dane. Wmontowana w podłogę klapa nie zamknęła się jeszcze na dobre, a zebrani już opuszczali piwnicę przez jedne z wielu bocznych drzwi. Im dłużej szli, tym bardziej wystrój okolicznych powierzchni zyskiwał na przepychu. Co rusz pojawiało się więcej rycin, obrazów oraz podpierających ściany rzeźb i popiersi. Bizantynizm ten, w połączeniu z ciągłym kluczeniem, odbijaniem, zawracaniem, nadganianiem, sprawił, że poczucie kierunku Shateiela z każdym krokiem traciło na praktyczności. Gdy w wizytujący “dygnitarze” stanęli w końcu przed dwuskrzydłowymi, czarnymi jak otchłań drzwiami, Nana czuła, że jej percepcja przestrzenna wywleczona została na drugą stronę. Valerius, jakby odczytując znaczenie skonfundowania malującego się na twarzy dziewczyny, uspokajająco uniósł jedną ze swych masywnych dłoni. Szczwany - choć diablo konspiracyjny - uśmiech tańczący na jego gębie sugerował, że gdyby skrzydlatym przyszło brać nogi za pas, trafiłby do wyjścia na ślepo. |
18-05-2020, 10:30 | #137 |
Reputacja: 1 | W ciemności rozległ się stukot drewna uderzającego o podłogę. Kilka chwil potem mrok został nacięty kolejnym snopem światła, który to ukazał gościom kraniec stołu oraz ulokowane przy nim drewniane krzesło o imponujących rozmiarach i ilości żłobionych zdobień. Wkraczając w sferę luminancji, z lewej strony przy meblu zatrzymała się wysoka, odrobinę przygarbiona postać. Miała sękaty kostur z bulwiastą głownią, czarne szaty o srebrnym wykończeniu oraz dymiastą brodę sięgającą do połowy torsu. Włosy starca odpowiadały kolorem zarostowi, władał nimi artystyczny (mistyczny?) nieład. Rozstrzelone ku górze, kołysały się leniwie z lewej strony na prawą, jak przyszpilone do czaszki niesforne smugi dymu. - Przyjaciele. Przepraszam za tę zwłokę. Cieszy mnie, że mieliście czas rozgościć się i złapać oddech - rzekł przepraszająco, samemu również zajmując siedzisko. - By uniknąć nieporozumień, jestem... “dozorcą” Czarnej Metropolii. Lud tych ziem, moi poddani, nadaje mi wiele imion i tytułów, ale chciałbym, byśmy w naszym dzisiejszym gronie zaniechali tych... uciążliwych formalności. Na potrzeby niniejszego spotkania zwracajcie się do mnie po prostu Fajuum, dobrze? - Zerknął na zebranych, a potem wyswobodził z połaci szaty skrawek materiału przypominający chusteczkę do nosa. Uniósł ją do czoła i otarł je z kilku zagubionych perełek potu. - Ja jestem Nana, a to mój towarzysz Valerius. - Zakonnica wskazała na stojącego obok rudowłosego anioła. Ten nieznacznie skinął głową. - Przepraszam, jeśli sprawiliśmy kłopot naszym przybyciem, nasza podróż chyba nie do końca odbyła się tak, jak było to zaplanowane. - Nie, to żaden kłopot - zapewnił wezyr. Na wpół uspokajająco, na wpół bagatelizująco skierował wewnętrzną stronę prawej dłoni w kierunku dziewczyny. Dopiero teraz Shateiel zarejestrował, że dłonie starca posiadały... nader dziwną kolorystykę. Od opuszków palców po ostatnie z kłykci, zdawały się zabarwione kolorem rdzawej czerwieni. Choć było to bzdurne skojarzenie, myśl, że ów wiekowy mężczyzna ma “krew na rękach” zdawała się teraz zakorzeniona w umyśle anioła. - Wiem, kim jesteście, przyjaciele. Ta drobina taktu z waszej strony jest jednak mile widziana. Natomiast wydarzenie, spotkanie, które uzgodnione zostało kilka miesięcy wstecz rzadko kwalifikuję jako niedogodność. - Odsunął chusteczkę od czoła i, wywróciwszy ją na drugą stronę, zaczął usuwać z główni kostura jakieś czarne drobiny. Valerius na wspomnienie "kilku miesięcy" docisnął rękę do blatu stołu, pozostawiając przy pomocy swoich paluchów niewielkie kratery w lakierowanej powierzchni. Świadomość, że Eshat i tutejszy Hancho rozplanowywali niniejszą “partię szachów” na długo przedtem jak Nana zawitała na ziemskim padole zdawała się bardzo źle działać na jego ciśnienie. Pozostała dwójka gości siedziała spokojnie na swoich miejscach, ich twarze zastygnięte w ekspresji delikatnego zadowolenia. Shateilowi jednak ten układ całkiem odpowiadał. - O wspaniale. To pewnie sporo ułatwi. - Zwolniona z obowiązku tłumaczenia czegoś, czego sama nie rozumiała, zakonnica czuła sie całkiem komfotowo. Choć musiała przyznać, że ciekawość nie dawała jej spokoju i chętnie dowiedziałaby się, po co to wszystko. Ale najpierw wygrały inne kwestie. - Muszę jednak przyznać, że z uwagi na to, iż podczas podróży tutaj poznałam bardzo sympatyczną młodą osóbkę, bardzo chciałabym zadać jedno dziwne pytanie. Jeśli mogę oczywiście. Siwobrody ożywił się na to pytanie, zaciekawienie zaiskrzyło w jego błękitnych oczach. Oderwał je od symbolu piastowanego stanowiska, zwracając całą uwagę na powrót w stronę skrzydlatych. Natomiast "ojciec i córka" kapkę zatracili na wesołości. Uśmiechy nadal gościły na ich twarzach, ale teraz jawiły się jako naciągnięte na siłę, wykwitłe raczej z wieloletniej praktyki niż z prawdziwych odczuć. - Zamieniam się w słuch, kruszyno. Zadaj swoje pytanie. - Na czym polega to całe święto, które się zbliża i czy krew na twoich palcach ma z tym coś wspólnego? - Nana wypowiedziała swoją kwestię, po czym zamyśliła się na chwilę. - Wybacz... to chyba jednak dwa pytania. - Krew? - wymruczał odrobinę zdziwiony starzec, unosząc na wysokość oczu dłoń ściskającą chustkę. - Ach! Ta “krew”! Przez chwilę sądziłem, że... nieważne. Znamię to jest jednym z insygniów mojej domeny, sprawowanych przeze mnie rządów. Rozrasta się ono wraz z upływem czasu, nagromadzeniem obowiązków i, że tak pyszałkowacie to określę, rozrostem osobistego poznania. Nasze ludowe legendy głoszą, że pierwszy z apostołów miał skórę całkowicie okrytą tym rdzawym całunem - wyjawił starzec, nie kryjąc zadowolenia z obranej przez Nanę tematyki. - A święto... zakładam, że chodzi o Festiwal. Ten skrywa dla nas wiele znaczeń i celów. Od wyrażenia wdzięczności dla krainy, która nas wykarmiła, przez oddanie tego, co jesteśmy jej dłużni, aż po kultywację równowagi pomiędzy światem zmysłów oraz tym idei. No i jest jeszcze odnalezienie swojego miejsca na pograniczu tych dwóch królestw, osiągnięcie we własnym ja tego kruchego, choć jakże pożądanego stanu równowagi. Westchnął. Pocieszenie i z wewnętrznym spokojem. Jak ktoś, komu przynajmniej raz dane było skosztować manifestacji ideałów, o których rozprawiał. Efekt błogiej świętości został jednak natychmiast zniwelowany, gdy wezyr strzepnął chustkę, a Shateiel spostrzegł, że starte przez nią z kostura fragmenty czerni w nowym świetle zmieniły się w rozmazane smugi (prawdziwej) juchy. Ta z wolna wsiąkała w tkaninę. - Yhym... - Nana wymownie podążyłą wzrokiem z kroplami krwi, które wylądowały na blacie. - Rozumiem... i do tego potrzebne są te dziewczyny? - O potrzebie ich ofiary w czasie Festiwalu decydują wyłącznie one same - zauważył uprzejmie dozorca Czarnej Metropolii. Milcząca do tej pory Julia parsknęła sardonicznie na słowa Shateiela, negując swoją i tak już dogasającą iluzję uroku. - Zastanawiam się, Nano.... to z Twojej strony prawdziwa troska, czy po prostu własny strach przed nieznanym - a może bardzo znanym? - przelewany na pos- - Julio! - upomniał natychmiast jej ojciec. - Wybaczcie. To bystra dziewczyna, ale czasami nie umie trzymać języka za zębami... - Głównie ciekawość. Choć przyznam, że niepokoję się o moją znajomą, mimo iż ona zdawała się oczekiwać całej tej ceremonii. - Shateiel beztrosko wzruszył ramionami, ale Nana w jego głowie nieco spanikowała. - To jednak nie mój świat i nie moje realia. Nie wiem, czego miałabym się obawiać, skoro nie będę brać udziału w tym festiwalu. Ta smarkula była niczym pies gończy węszący strach i towarzyszące mu negatywne emocje. Gdy z ust skrzydlatej padły słowa “nie wiem, czego” maleńkie, białe perełki Julii błysnęły w uśmiechu, który najlepiej prezentowałby się w szpitalu psychiatrycznym. Dla kryminalnie obłąkanych. Już otwierała usta, aby wygłosić dziesięciostronicowy elaborat na poddany przez Shateiela temat, ale... do prelekcji nigdy nie doszło. Figura ojcowska udaremniła jej przeprowadzenie pochylając się nad stołem i kładąc dłoń na barku podopiecznej. Tatko nie odezwał się słowem - wystarczył sam gest. - Wiesz, dosrywanie innym to mój konik, po to żyję, ale z tą małą jędzą chyba w tango bym nie poszedł... - szepnął Val, wykonując niemal lustrzaną kopię gestu mężczyzny w czarnej marynarce. Siedzący na krańcu stołu wezyr lustrował te dwie sceny z pociesznością starszego pana, który nie mógł się nadziwić kuriozalnym zwyczajom współczesnej młodzieży. Gdy zaległa cisza, zabrał głos. - Dobrze, z racji tego, że niektórzy zaczynają się już pieklić, przejdźmy może do formalnego dobicia targu. Czy macie przy sobie przedmioty wymiany? - Nareszcie - fuknęła pod nosem nastolatka i zaczęła plądrować kieszenie polaru. - Dobra... rusz głową. Niekoniecznie swoją - podpowiedział rudy anioł, szturchając sojusznika w łokieć. Nana podeszła z trudem do biurka i położyła na nim torbę. Powoli wypakowała z niej spreparowaną czaszkę. - Ale skoro już pozwolono mi pytać… wiecie, ta czaszka to było dla nas dużo zachodu. Po co wam to? - Nana spojrzała wprost w oczy starca. Ostatnio edytowane przez Highlander : 01-01-2021 o 11:10. |
19-05-2020, 07:33 | #138 |
Reputacja: 1 | Zastała tam subtelne skonfundowanie, które naprędce przerodziło się w zrozumienie. - Nie, to... nieporozumienie. Nieporozumienie wymagające wyjaśnienia, jak mi się wydaje - odrzekł starzec na wzmiankę o pakunku dostarczonym przez skrzydlatych. - Ani ja ani Czarna Metropolia nie czerpiemy żadnej bezpośredniej korzyści w przeprowadzeniu tej wymiany... to z mojej strony grzeczność wyświadczona za dawną przysługę. A właściwie za dwie. Próba odwzajemnienia się. Odpłacenia, że tak powiem. - Wezyr przytaknął energicznie samemu sobie, najwyraźniej zadowolony z udzielonego objaśnienia. Pat, z ostrożnością rekina finansjery podejmującego właśnie wątpliwą inwestycję, powielił gest starca. - Zależało nam - zakładam z resztą, że podobnie jak komuś od was - żeby zamiana odbyła się na neutralnym gruncie, w kontrolowanym środowisku, którego nadzorca zadba o... uczciwy przebieg całej procedury. - dopowiedział mężczyzna w marynarce. - Możliwe. My tu robimy tylko za kurierów. Choć nadal jestem bardzo ciekawa, po co wam to? - Nana przeniosła wzrok na Pata. Jej dłoń spoczywała na odsłoniętej z materiału czaszce. Odpowiedzią była uderzająca o stół, szklana ampułka z plastikowym wieczkiem. Julia w końcu znalazła to, za czym przeszperała całe odzienie wierzchnie. - Budujemy łódź podwodną i potrzebny nam galion. A teraz odpuśćmy sobie to mielenie ozorem i przejdźmy w końcu do paktowania - odrzekła ozięble młódka. Jeśli zaś o oziębłość chodziło, to jowialny do tej pory ton głosu wezyra ochłodził się o kilka stopni, gdy nadzorca Czarnej Metropolii odezwał się po raz kolejny. Tym razem zwrócił się bezpośrednio do protegowanej Patricka. - Zważaj na ton, młoda damo. Zdaję sobie sprawę, że przywykłaś do górowania nad zwykłymi śmiertelnikami. Jednak tutaj znajdujesz się w towarzystwie osób, które dorównują ci mocą... a przewyższają znacznie rangą oraz doświadczeniem. Dziewczyna zrobiła minę jakby ktoś właśnie dał jej w twarz. Kilkakrotnie. Jej poliki buchnęły żarem, a usta ścisnęły się w cienką, ołówkową linię. Spojrzała na ojca z wyrzutem - być może oczekując, że ten się za nią wstawi. Patrick zdawał się jednak podzielać opinię wezyra, czego świadectwem stało się jego pełne dezaprobaty dla córki kręcenie głową. Oczy Julii podeszły delikatnie łzami, a pulsujące nienawiścią żyłki wykwitły na jej - do tej pory nieskazitelnie gładkim - czole. Przez kilka kolejnych chwil na zmianę ściskała, to znów rozluźniała ręce, czemu towarzyszył niski, uwięzły w gardle warkot. Shateiel odniósł wrażenie, że dziewczyna walczy z kotłującym się w jej wnętrzu gniewem i że... za chwilę przegra tę walkę, co zaowocuje lekkomyślnym atakiem na wezyra. Do tego jednak nie doszło. Julia wciągnęła z świstem powietrze, zamknęła oczy i... powróciła do swego porcelanowego oblicza oraz pełni emocjonalnej kontroli. Na swój sposób było to bardziej złowróżbne niż uniknięty właśnie rozlew krwi. - Przepraszam, wezyrze. Naprawdę. Faktycznie, zachowywałam się jak rozkapryszone dziecko, ale to się już nie powtórzy, obiecuję! - Wszystko zwieńczył uśmiech niewinnego aniołka, dziecka idealnego, które nie miało pojęcia, czym jest zło. Obserwujący tę farsę Val nie skomentował nic, ale z jego facjaty można było to i owo odczytać - na przykład, że Julia zarezerwowała sobie miejsce w jego nocnych marach na kilka kolejnych miesięcy. - Z mojej perspektywy nic się nie stało. To byłby ekscentryczny galion i dosyć kosztowny, ale o gustach się nie dyskutuje. - Shateiel wzruszyła ramionami i skupił wzrok na Patricku, uznając że z tej dziwnej pary to jest właśnie z osoba, z którą ewentualnie da się rozmawiać. - Czy będzie to galion? Wystrojony mężczyzna, nieco złagodniał na twarzy widząc, że jego pociecha zdołała powstrzymać się przed dalszymi próbami samobójczymi. To, w połączeniu ze słowami anioła śmierci, wywołało nawet na jego przystojnej twarzy cień uśmiechu - choć ten w niczym nie przypominał pełnego jadowitej złośliwości półksiężyca, którym przedstawiła się Julia. Pat przechylił głowę na bok, kapkę teatralnie. - Można tak powiedzieć. Ten metaforyczny galion, zupełnie jak prawdziwy, będzie miał za zadanie wspomóc nasze mistyczne przedsięwzięcia i wskazać nam drogę ku nowym, bogatym w zasoby tajemne krainom - był w tym nieskrywany, a nawet dobitnie akcentowany podtekst poczynań konkwistadorskich. “Nowe” ziemie oraz towarzyszące im zasoby (zwłaszcza te deficytowe) zwykle miały to do siebie, że ich dotychczasowi właściciele niezbyt chcieli się z nimi rozstawać. Ale sformułowania w wypowiedzi Patricka zdradzały, że jest przygotowany na taką ewentualność - lub nawet, że na myśl o niej otulają go ciepłe, nostalgiczne wspomnienia. - Gdzie Julia będzie mogła sobie górować nad innymi? - Shateiel rzucił pytanie, pozwalając by jego mina nieco zrzedła. Ale czy jemu było decydować o tym, co kto robi, by zarobić? Najwyżej kiedyś ich poszuka i zabije, ale może nie kosztem Eshata. Na tę myśl Nana w jego głowie cała zadrżała. - No dobra... to co tam dla nas macie? Pat, nie podejmując tematu silnych górujących nad słabymi - a zarazem nie siląc się, żeby zanegować dość dobrze ugruntowane przypuszczenia Halaku - ujął szklany pojemniczek i zbliżył się do krańca stołu, gdzie znajdowali się zarówno wezyr i Nana. - Orichalcum. Określany także mianem oryszalku. Jeden z pierwotnych metali, o których pisał sam Platon nawiązując do zaginionego dobrobytu Atlantydy. Filozof, w swoich mądrościach, nadawał mu wysoką wartość. Co prawda niższą od złota, ale... jako że był zwykłym śmiertelnikiem, nie dane mu niestety było dostrzec pełni mistycznych koneksji charakteryzujących ten surowiec. - Biznesmen ulokował ampułkę na stole, równolegle do torby skrzydlatych. Cofnął dłoń. Pojemniczek nie imponował Nanie zawartością. Po prawdzie nie imponował jej czymkolwiek. W lekko mętnej zawiesinie chybotała się z góry na dół skromna bryłka metalu oraz garść złotawych (matowych) opiłków. Samorodek miał niespełna półtorej centymetra średnicy. Val - którego zakuty czerep znalazł się niewiadomo kiedy nad lewym barkiem Nany - patrzał na przedmiot spojrzeniem z cyklu “no chyba kurwa żartujesz. Po to się tu tłukliśmy?” Okupujący świadomość dziewczyny anioł śmierci podzielał ów sentyment. Wezyr także lustrował wyłożone przed nim na stole towary. Przerzucał ciężar swego spojrzenia z pozbawionej ciała głowy Egipcjanina na niepozorną szklaną tubkę oraz jej zawartość. Wzrok ów faktycznie był ciężki, naznaczony tajemną mądrością, jakiej Shateiel oczekiwałby po kimś tak długowiecznym oraz znamienitym. Jednak przez cechy chwalebne przebijała się też iskra targowej rezolutności, w której zaklęte zostały niezliczone pokolenia ulicznych szklarzy, bałamuciarzy i hochsztaplerów. W końcu starzec odchylił się na swym zdobionym krześle i, jakby w znudzonym zmęczeniu, przyklasnął. Wydzielony fragment blatu oplotła znikąd srebrna łuna, mozolnie przybierając kształt półprzezroczystego klosza, wewnątrz którego spoczęły przedmioty targu. - Wszystko jest w najlepszym porządku - orzekł brodacz. - Na wymianę przedłożono to, czego pragnęły obie strony - dodał, a była zakonnica wychwyciła w jego mimice coś, co miało subtelnie załagodzić jej (niestety kiepsko kamuflowane) obawy. - Skoro tak mówisz. - Nana nieco smutno spoglądała na czaszkę, przywykła do jej obecności - do jej ciężaru? - ale co było robić? - Wezmę to już, jeśli można - powiedział Pat, sięgając przez barierę i zabierając pozbawioną ciała makówkę. Działaniu towarzyszył uśmiech inwestora, który właśnie zrobił interes życia. Kosztem kogoś innego, rzecz jasna. Kiedy mężczyzna wysuwał dłonie zza warstwy migoczącego srebra, na jego lewym nadgarstku zmanifestował się jakiś symbol. Zniknął jednak natychmiast, a Shateielowi nie dane było pojąć jego znaczenia. - Geas. Dość silny. Ma zagwarantować, że wszystko jest na legalu - powiedział ryży anioł kuźni, nie kryjąc swojego - wymieszanego ze zdziwieniem - uznania dla zabezpieczeń przewidzianych przez nadzorcę Metropolii. - A i owszem. - brodacz przytaknął w potwierdzeniu. - Kruszyno, jeśli nie jesteś pewna jakości otrzymanych dóbr, być może rozważnie byłoby przyjrzeć się im bliżej? - kontynuował, wysuwając w stronę Nany pomocną sugestię. - To nie tego nie jestem pewna. - Nana ciężko westchnęła. Pomysł przekazania artefaktu komuś takiemu jak Pat i jego córka napełniał ją lękiem i niechęcią. Mimo to, ostrożnie zanurzyła palce w srebrnej łunie, chcąc przy ich pomocy odnaleźć niewielki przedmiot, który właśnie stał się własnością upadłych. Dłoń pochwyciła ampułkę. Ciemność komnaty eksplodowała złotem. A jedyną rzeczą, jaka zdołała przebić się przez ową erupcję koloru, dźwięku oraz koncepcji był rechot wezyra obmalowany po równi drwiną i rozradowaniem. Ostatnio edytowane przez Highlander : 03-01-2021 o 11:26. |
22-05-2020, 20:29 | #139 |
Reputacja: 1 | -...czciwe! To oszustwo! - Z chwilowego, wymuszonego na jej zmysłach odrętwienia wyrwał Nanę czyjś wrzask. Mimo to, trudno było jej otworzyć oczy, by uzyskać głębsze zrozumienie tego, co się dzieje, gdyż przy każdej próbie pod powieki dziewczyny wdzierały się złote iglice, rażąc w równej mierze narządy wzroku, co - zdawałoby się - sam umysł. Ktoś - sądząc po rozmiarze łapsk i podejściu do czynności Valerius - złapał Shateiela za talię i, jakby stawiał na miejsce wywróconą doniczkę, poderwał anioła śmierci na równe nogi. Kiedy uchwyt ustał, Nana po dalsze oparcie musiała zwrócić się w stronę stołu oraz krzeseł. Pełne oburzenia oraz pretensji krzyki trwały nadal. Formułujący je głos należał, o dziwo, do spokojnego i profesjonalnego jak dotąd Patricka. A kiedy byłej zakonnicy udało się nareszcie rozewrzeć powieki wystarczająco, by zobaczyć choć zarys rozgrywającej się sceny, ujrzała wezyra siedzącego na swym zdobionym krześle oraz wygrażającego mu pięścią biznesmena - który to w swej furii najwyraźniej wywrócił na bok jedno lub dwa z rozlokowanych najbliżej krzeseł. Sam koordynator Czarnej Metropolii zdawał się być oazą spokoju - lub przynajmniej to anioł śmierci wywnioskował z bezruchu jego sylwetki. Fajuum trzymał (lub może raczej podtrzymywał) na wyciągniętej dłoni źródło wszędobylskiego, nieustępliwego blasku,raz po raz drące sobą ciemność przestrzeni. Od przedmiotu biło niemożliwe do zniesienia ciepło, jakby wezyr obracał między palcami niewielką gwiazdę. Mimo bliskości dziwacznej emanacji, nie okazywał dyskomfortu. Tym razem Patrick rąbnął pięścią w stół. Ostatnio edytowane przez Aiko : 28-05-2020 o 08:05. |
25-05-2020, 17:37 | #140 |
Reputacja: 1 | Gdy magowie opuścili pomieszczenie, wzrok Nany powędrował w kierunku wezyra. - Przepraszam za te… naramienniki. Ładne to, ale strasznie niewygodne - powiedziała ze sczerą skruchą w głosie. - Co to właściwie jest? - Wskazała, teraz już dużo swobodniej, na malutkie słońce i orbitujące wokół niego kawałki metalu. - Ta, z czym właściwie się tu papramy? - dorzucił zafrapowanie rudy anioł. - Ze Świadectwem Prawdy Niepodważalnej. Powrotem tego, czego nawrót odkładany był zbyt długo. Kluczem do drzwi prowadzących w głąb waszego jestestwa. A to tylko niektóre z koncepcji zaklętych w tym, na co spoglądacie. - Starszy mężczyzna spojrzał na źródło światła z mieszanką słodko-gorzkiej sentymentalności oraz aprobaty. - Lecz jeśli życzycie sobie, abym opisał sprawę bardziej przyziemnie... powiedzmy, że jest to pojemnik. Pojemnik zawierający ogromne pokłady nader specyficznego, nieużywanego przez tysiąclecia rodzaju energii. Stanowi ostatni “element” potrzebny waszemu przełożonemu do... “ułożenia układanki”. - Fajuum skrzywił się lekko, jakby ta metafora - zasłyszana bez wątpienia od Eshata - fizycznie go ukuła. - Przyznam, że nie za bardzo wiem, jak to z sobą zabrać. - Nana spróbowała dotknąć palcami centralnej bryły, od której biło oślepiające światło. - Problem z układankami... - zaczął wezyr, przekazując przedmiot jego nowej właścicielce - polega na tym, że często nie wiemy, co tak naprawdę przedstawiają nim ostatni kawałek nie znajdzie się na swoim miejscu. A obraz, który do tej pory wydawał się piękny i majestatyczny może w ułamku sekundy stać się wulgarny i obraźliwy. Lub odwrotnie, z brzydoty zdolne jest przecież wyrosnąć piękno. Sfera energii wydała się aniołowi śmierci idealnie wyważona. Biło od niej ciepło, które, mimo iż pozornie nieokiełznane, nie czyniło skrzydlatemu szkody, ani nie wywoływało dyskomfortu. Nawet jego oczy zdołałby w pełni dostroić się do wszędobylskiego blasku. Val najwyraźniej cieszył się podobnym błogosławieństwem, gdyż raz po raz obchodził świeżo zdobyte trofeum dookoła, przyglądając mu się pod każdym kątem. Sam Shateiel poczuł delikatne uczucie rozczarowania - być może skrycie spodziewał się jakiejś wizji, nagłego oświecenia czy innej lawiny mentalnych obrazów. Jednak zbitek światła i metalu milczał, odmawiając wyjawienia swych sekretów. - Ten, do którego to trafi, nie jest moim przełożonym, pomagam bo uznałe... łam, że ma dobry pomysł. Teraz jednak… - Shateiel skupił wzrok na stojącym przed nim wezyrze. - Jestem bardzo ciekawa twojej opiniii o, jak to określiłeś, “moim przełożonym”. Czy uważasz, że to tego samego pokroju człowiek co Patrick? Za samą sugestię, że koordynator anielskiej enklawy jest kimś z charakteru podobnym do nihilistycznego maga, Valerius obdarzył swojego wspólnika spojrzeniem z cyklu “weź przestań pierdolić, póki jeszcze jesteś do przodu.” Z kolei Nadzorca Czarnej Metropolii po raz kolejny doznał mentalnego rozpromienienia. Przed udzieleniem odpowiedzi zabębnił kciukiem w purchawkowaty czubek kostura. - Kruszyno. A czy ja w Twych oczach jestem jakimkolwiek autorytetem, by wygłaszać tego typu opinie? Ocenienie wartości moralnej drugiej osoby jest zadaniem graniczącym z niemożliwością, bo kto tak naprawdę zna chociażby moralny charakter samego siebie? Co więcej... Ty i ja pochodzimy z innych realiów. Żyjemy w różnych czasach i mamy odmienne wartości. Dla przykładu: Twoja ludzka powłoka nigdy nie zgodziłaby się ze stwierdzeniem, że skrócenie pięciu ludzi o głowę jest czynem słusznym. Ja, kiedy wydałem taki właśnie nakaz niespełna piętnaście minut temu, wiedziałem, że jest on zarówno słuszny, jak i konieczny - stwierdził starzec, przejeżdżając karmazynowymi palcami wzdłuż ornamentalnej togi. Shateiel spróbował podczas przemowy wezyra jakoś ulokować pokraczny i “bardzo, ale to bardzo cenny kamień” w torbie, którą otrzymał o poranku. - Opieranie się na poglądach Nany, to jak opierać się na krytyce ślepca, wpuszczonego do galerii sztuki - anioł śmierci spokojnie wypowiedział słowa, które w pełni świadomie podszepnęła mu zakonnica. - Już wie, co jestem w stanie uczynić z ludźmi, którzy chcieliby ją skrzywdzić, więc wie również, że moje postępowanie nie ma nic wspólnego z jej zasadami. - Zamilkł na chwilę, próbując zawiązać worek. - A ja… - powoli podniósł wzrok na wezyra - jestem ciekaw twojej opinii, nawet jeśli nie będzie ona zgodna z moim światopoglądem. - W takim razie powiem jedynie, że Eshat jest... istotą, której intencjom możesz zaufać. Są szczere. Ale dobrze byłoby, żeby pamiętał, iż plany i efekty końcowe mają przykry nawyk rozmijania się. Choćby drobnego. Nawet u tak nieskazitelnych perfekcjonistów, jak on - ostrzegł mędrzec, przeczesując dłonią swój przypominający chrust zarost. - Obiecuję, że to przekażę. - Shateiel skinął głową, czując, że woal okrywający jego włosy dużo swobodniej porusza się teraz po ramionach i plecach. - Czy słusznie mam obawy, że Patrick może chcieć nam to zabrać, podczas naszej próby powrotu do domu? - Zapewne “chciałby” bardzo, jednak... nałożony nań w trakcie wymiany geas sprawi, że chęć owa pozostanie jedynie w sferze szczytnych marzeń i pomniejszych mrzonek. Oczywiście przypieczętowany przez was kontrakt ma charakter obopólny. - Starzec uśmiechnął się , spoglądając na rękę, którą Nana umieściła przedmiot wymiany na stole. Po zewnętrznej stronie dłoni, między nadgarstkiem i palcami, zatańczyły chaotycznie linie srebra. Jak małe, migotliwe węże wijące się pod skórą. - A jeśli mowa o powrocie do domu, to sądzę, że im prędzej dostarczycie Eshatowi jego zdobycz, tym lepiej dla wszystkich. Oczywiście jeśli chcecie zostać w Habroxii nieco dłużej, to nie widzę w tym problemu, jednak... z tego co zrozumiałem, wskazany jest pośpiech - objaśnił starzec o chruścianej brodzie. - Obiecałam pewnej dziewczynie, że zobaczę ten wasz cały rytuał. - Shateiel westchnął ciężko i zawiązał worek, po chwili sprawdzając, czy może go unieść. - Jestem dużo prostszą istotą niż Nana… ja po prostu dotrzymuję obietnic, a o pośpiechu mój “przełożony” nic mi nie wspomniał - ustosunkował się anioł z namacalną asertywnością. Na pooranej bruzdami twarzy wezyra przez chwilę tliła się niepewność, chęć dodania czegoś jeszcze. Szybko jednak zniknęła ona pod naporem jowialnej serdeczności. - W takim razie gościć was będzie naszym zaszczytem! - odparł wezyr, jak na zacnego gospodarza przystało, ucinając tym samym dalsze dywagacje. Ostatnio edytowane przez Highlander : 04-01-2021 o 09:25. |