Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-05-2020, 14:56   #141
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
“Where will we go?”
“I hear hell is particularly nice at this time of year.”

― Sarah J. Maas, Queen of Shadows


- Słuchaj. Wiem, na samym początku umawialiśmy się, że to Ty będziesz dyrygować tą potańcówką, ale... rozsądne to? Mamy na stanie czarodziejski odpowiednik dziesięciu głowic nuklearnych, a Ty chcesz się wybierać na tutejszy Woodstock? Nie lepiej byłoby zdać to w cholerę i mieć święty spokój? - zapytał z wyczuwalną nerwowością w głosie Valerius, któremu perspektywa noszenia ze sobą ich Śniętego Graala przez kolejne dwa dni nie przypadła szczególnie do gustu. Sułtan natomiast machnął dłonią, sprawiając, że z ciemności na wysokości głowy Nany wysunęła się, lewitując w powietrzu, srebrna szkatuła. Pojemnik posiadał skórzane pasy pozwalające na przerzucenie go przez plecy. Był także z każdej strony przyozdobiony grawerunkami przedstawiającymi niewieście twarze - owe pozbawione źrenic i tęczówek wizerunki, z oczyma gładkimi niczym tafla jeziora, jawiły się jako równie ponure co majestatyczne.
- Możecie w tym skryć swój zakup przed ciekawskimi oczyma.
- O tak, niekospiracyjne to jak cholera, napewno nikt nie zwróci uwagi -
sarknął płomiennowłosy anioł w odpowiedzi na ofertę starca.
- Hmm. Cóź, może nie tyle przed oczyma, co przed innymi, bardziej kłopotliwymi zmysłami - sprostował Fajuum, nie kryjąc rozbawienia przekornością skrzydlatego gbura.


- Czy w kontrakcie było odesłanie nas do domu? - Shateiel podszedł do dziwnej szkatuły i sięgnął po nią. W odpowiedzi na wyciągniętą rękę, grawitacja przypomniała sobie o istnieniu kanciastego przedmiotu, posyłając go na spotkanie z podłogą. Dziewczyna, która w ostatniej chwili złapała za jeden z pasków, omal nie straciła równowagi. Ćwiczenia wprowadzone w grafik Nany przez jej anioła stróża okazały się jednak coś warte, bo opętana nie tylko zdołała powstrzymać się przed kompromitującym wyrżnięciem o podłogę, ale również uchronić szkatułę przed podobnym losem.
- Nie oficjalnie, acz jeśli takie jest wasze życzenie, to nie będzie to żadnym kłopotem - uprzejmie zripostował brodacz, patrząc na kulturystyczne zapędy Nany. Taktownie nie obdarzył ich komentarzem. Valerius z kolei wymamrotał jakiś niesprecyzowany bliżej zlepek słów, stanowiący mieszankę pochwały i przyjemnego zdziwienia.

- Pewna osóbka siedząca w mojej głowie nie da mi spokoju, jeśli chociaż nie mignę na widowni podczas tego wydarzenia. - Shateiel wsunął torbę z ukrytą w niej przesyłką do postawionej na stole skrzynki. Jego wzrok powędrował do wezyra. Miał obawy, czy i jak Nana zniesie zaplanowany pokaz. Jeśli jego podejrzenia były słuszne, spektakl mógł się jej nazbyt kojarzyć z tym, co wyczyniał z nią Lamoine. Choć tutejsze dziewczyny raczej nie miały - w odróżnieniu od niej - nic przeciwko takim "rytuałom".
- Będziemy wdzięczni za pomoc. W sensie za odesłanie. Nasz wcześniejszy środek transportu uległ zniszczeniu - zeznała Nana.

- Krrr... - rudy wydał z siebie dźwięk będący krzyżówką warknięcia, przekleństwa oraz odgłosu silnika walca drogowego. - Priorytety? Z jednej strony śmichy-chichy i konfetti, z drugiej wpływ na całą... ech. - Zanosiło się na ognistą tyradę, ale, co nie było w jego stylu, Val nagle odpuścił. - Po prostu martwię się, że coś spieprzymy. Jeszcze ta przyśpiewka, że Eshat kazał nam szybko brać tyłki w troki i wracać. - Tutaj rudy łypnął na koordynatora Czarnej Metropolii, jakby chcąc się upewnić, że ten nie opowiadał mu głodnych kawałków. Fajuum tylko ostrożnie przytaknął, potwierdzając, co powiedział wcześniej, ale zarazem nie chcąc aktywnie angażować się w sprzeczkę.

- Kurwa, no. To może po prostu zarzuć mi na plery to puzderko. Ja wrócę pierwszy, a Ty jak już skończą się tutejsze balety - zasugerował ryży.
- Też chciałam to zaproponować. - Nana zamknęła szkatułkę. - Nie będziesz musiał się tak denerwować moja obecnością. - Zakonnica podeszła do Vala i podała mu skrzynkę.

Ten ujął ją w łapska, oszacował wagę, a potem przerzucił sobie przez bark, dopasowując długość pasków. Wyglądał trochę jak dzieciak wyprawiający się do szkoły.
- Paczka *i* spokój ucha? Dobra nasza, same plusy. Ale jak znam życie, to od cholery ukrytych opłat. - Skrzywił się w (może kapkę przesadnym) uśmiechu.
- Zobaczymy, jak twój przełożony zareaguje, kiedy wrócisz beze mnie. - Nana cofnęła się. - Nie wiem tylko, czy odesłanie nas oddzielnie nie będzie zbyt wielką zamotą - mówiąc te słowa spojrzała z powrotem w stronę wezyra.
- Pewnie w jedną grabkę wciśnie mi zimny browar, a w drugą kubańskie.- Rozmarzył się anioł kuźni. Wezyr frenezyjnie zarzucił zarostem, najpewniej zadowolony, że upadli zdołali rozwiązać swój spór nie inspirując się przy tym Starym Testamentem.
- W zasadzie żadną - zapewnił byłą zakonnicę.
- Czy jesteś gotowy, Valeriusie? - zapytał, najwidoczniej chcąc upewnić się, że ryży nie zaplanował na tę okazję jakiegoś niezwykle poruszającego, piętnastominutowego monologu. Ale on tylko poprawił uchwyt mięsistych łap na swoim nowym “tornistrze”.
- Dawaj pan, mocium panie. Szkoda dnia. Mam terminy do wbicia i mordy do obicia.
- Uważaj na siebie i zadzwoń jak dojedziesz. - Nana uśmiechnęła się do rudzielca.
- Jasne, na koszt odbior... - No i w zasadzie tyle zdążył powiedzieć nim z nieistniejącej podłogi wystrzelił tuman seledynowego kurzu, który owiał go od stóp do głow. Wir rozszerzył się, zwęził i - zaraz po tym jak Fajuum zmarszczył nos na wzór pewnej sitcomowej magini z lat sześćdziesiątych - odseparował od smolistego gruntu, ruszając w bezkres czerni. Unosząc głowę i wytężając wzrok, Shateiel był jeszcze przez chwilę zdolny wypatrzeć skrzący zielony punkcik. Zaraz potem emanacja błysnęła ostatni raz, pozostawiając za sobą tylko garstkę dogasających drobin.


- Poczciwy młodzian. Zaprawdę - skwitował starzec na dowidzenia.
- Nasza audiencja zdaje się z wolna dobiegać końca. Pozwolę sobie zawezwać kogoś z służby. Wskażą Ci twoje komnaty, kruszyno. Czy taki układ jest odpowiedni? - zapytał siwobrody anielicę.
Nana jeszcze przez chwilę wpatrywała się w punkt, w którym niedawno stał Val. Dopiero po jakimś czasie dosięgły jej słowa wezyra.
- Będę wdzięczna. Czy kłopotem będzie jeśli udam się do miasta? Jestem ciekawa, czy ludzie, którzy nas ocalili na pustyni, już dotarli.
Wezyr zaśmiał się. W sposób, jaki pewnie jawił mu się jako dobroduszny, ale w uszach Nany pobrzmiewał zalążkiem megalomanii i starczej demencji.
- Ciekawa z Ciebie istota, kruszyno. Ciekawa świata i... ciekawa sama w sobie. Zacna to cecha, a ja nie zwykłem odmawiać osobom wiedzionym zewem przygody. Możesz oczywiście zwiedzić miasto, ale... - Zawsze musiało być jakieś “ale”.
- Pod warunkiem, że spełnisz także mój starczy kaprys i zgodzisz się, by towarzyszył Ci jeden z mych zaufanych dworaków. - W patrzałkach znów zatańczył mu ten błysk zarezerwowany dla przedwiecznego straganiarza. Ale przynajmniej tym razem obstawa dziewczyny ograniczyć się miała do pojedynczej osoby.
- Oczywiście, nie chciałabym sprawić ci kłopotów, wezyrze.
Shateiel uśmiechnął się do starszego mężczyzny.
- Wierzę, że utrudni mi to zgubienie się.
- Możemy tylko mieć nadzieję. - siwobrody również błysnął uzębieniem.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 04-01-2021 o 10:18.
Highlander jest offline  
Stary 12-06-2020, 21:55   #142
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Po spotkaniu z wezyrem Nana wykończona, została odprowadzona do pokoju. Calica przyniosła jej jakąś herbatę i owoce. To wystarczyło by chwilę odpocząć przy lekkim posiłku i zastanowić się nieco nad tym wszystkim co się wydarzyło. Eshat wyraźnie zaplanował ich wypad, nawet wiedział o jej talentach i tym, że da radę zabrać czaszkę. Do tego jeszcze ten rytuał, który rzekomo, zupełnie nieświadomie odprawił Patrick. Była nawet ciekawa kogo teraz napadają z tą jego córeczką.

Nana westchnęła ciężko i jak na zawołanie pojawiła się Calica.
- Czy mogę jeszcze jakoś Pani pomóc? - Uśmiech jej gospodyni był tak wyuczony, że dla Shateiela nawet nieco irytujący.
- Chciałabym się wybrać na targ. Czy… znalazłyby się jakieś swobodniejsze ubrania dla mnie? - Nana odezwała się niepewnie zerkając na wąską spódnicę, która cały czas opinała jej nogi.
- Oczywiście… pani opiekun już przybył. - Kobieta dygnęła i wycofała się z pokoju.

Shateiel chwilę spoglądał na zamknięte drzwi, po czym nieco wbrew woli Nany, zaczął się rozbierać. Zakonnica protestowała, wiedząc, że zaraz wróci ich gospodyni, ale on potrzebował ruchu. Chciał jak najszybciej przebrać się i wyjść z tej złotej klatki. Gdy więc Calica pojawiła się z czymś co przypominało pomarańczowy Hijab był już nagi i na to nagie ciało narzucił zwiewny materiał. Nana przyzwyczajona była do chodzenia w habicie, ale on wolał mieć pewną swobodę ruchów, więc przewiązał strój w pasie sznurem, zrezygnował z czegoś co przypominało battoulah nie chcąc ograniczać swego pola widzenia. Calica nie komentowała tych zabiegów, zamiast tego wręczyła mu sakwę z pieniędzmi, podobno prezent od wezyra.

Gdy tylko wyszła ze swojego pokoju i zobaczyła swojego opiekuna była niemal pewna, że żadnej informacji od niego nie wyciągnie. Z ciekawości spytała go o zbliżające się uroczystości, ale jedynie machnął na to ręką. Podobnie odpowiedział gdy spytała o targ, ale teraz ruch dłoni wyraźnie wskazał kierunek. Idąc w tamtą stronę nana z zaciekawieniem zerkała na mężczyznę, którego jej przydzielono. Trzymał się zwykle na odległość przynajmniej pięciu metrów i przewijał się przez tłum jak cień i zwykle

Shateielowi mimo to udawało się go wyłapać jedynie kątem oka. Wysoki, w smukłym, kompozytowym pancerzu przysłoniętym purpurową kapotą ze stylizowanym na bliski wschód kapturem. Twarz podobnie, skryta za warstwą metalu z monowizjerem. Raz czy dwa Shateielowi udało się przyjrzeć temu koleżce bliżej - z okrycia wierzchniego, na okolicy uda wystaje mu garść niewielkich uchwytów koloru czerni. Anioł śmierci podejrzewał, że były to małe rękojeści, pewnie sztyletów, bądź noży do rzucania. Po prawej mężczyzna miał zakamuflowany jakiś większy przedmiot, zapewne też jakąś broń, ale ciężko powiedzieć, co to właściwie jest.

Idąc tak i zerkając na siebie dotarli na targ.


Po minięciu pierwszych straganów otoczył ją ciasny tłum osób krzyczących w obcych dla niej językach. W nozdrza uderzył zapach przypraw i… kawy. Nana była pewna, że to to i Shateiel wiedział, że właśnie pojawił się cel, który powinien zrealizować. Przemykając pomiędzy barwnymi straganami wypełnionymi lokalnym rękodziełem, dywanami, tkaninami, przyprawami i rzeczami których ani Halaku, ani Nana nie byli w stanie rozpoznać, dotarli do niewielkiej, ukrytej kawiarenki. Shateiel czuł na sobie spojrzenia handlarzy i ich klientów. Nie był ubrany jak typowa kobieta, ale najwyraźniej obecność jego opiekuna sprawiała, że nikt nawet nie śmiał jej zaczepić. Zamówiła kawę i przysiadła na jednej z poduch spoglądając na zatłoczony targ. Po tym jak dała lokalnemu sprzedawcy jedną z monet dowiedziała się o wartości tego co miała w sakiewce. Pewnie byłoby ją stać na większość rzeczy dostępnych na tym targu tyle że… nic nie potrzebowała. Nana odzwyczaiła się w zakonie od posiadania czegokolwiek na własność, a Shateiel… z jakiegoś powodu nadal nie czuł się częścią ani tego świata, ani tamtego, z którego przybyli. Widok kobiet w Hijabach go irytował. Może dlatego, że sam miał powłokę tej płci i nie rozumiał czemu miałby się wciskać w coś takiego. Na szczęście… po tej całej imprezie wróci do siebie.

Shateiel dopił kawę i ruszył dalej. Na targu kupił jakiś wisiorek by podarować go siostrze Karolinie. Wtedy też zauważył, że obecność jego opiekuna działa na kupców w specyficzny sposób, od razu zmniejszając koszty przedmiotów. Zrobiwszy te karkołomne zakupy udał się do wskazanej przez Alexa karczmy, ale okazało się, że grupa, która ich uratowała jeszcze nie dotarła do miasta. Nie pozostało mu nic innego jak wrócić do pałacu i poszukać znajomego wędrowca jutro.
 
Aiko jest offline  
Stary 17-06-2020, 15:28   #143
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Wędrowcy nie dotarli do miasta. Lub po prostu mieli inne priorytety i/lub miejsca, gdzie mogli się zatrzymać. W przypadku rytualnej mlódki oraz jej spróchniałej eskorty było to nawet mocno prawdopodobne. A niegdysiejszy przewodnik aniołów wspominał, że będzie urzędował w karczmie przed uroczystą ceremonią czy też po niej? Shateiel nie był co do tego pewien, napomknięta inofmacja niestety nie ostała się w umyśle Nany. Dziewczyna oraz jej anioł stróż postanowili więc spróbować dnia następnego i to okazało się strzałem w dziesiątkę. Po nocy w pałacowych komnatach zapewnionych jej przez wezyra, opętana na powrót utorowała sobie drogę do karczmy. Było przed południem i, jak na taką wczesną porę, diablo tłoczno. Co jawiło się jako zrozumiałe - w końcu za niespełna godzinę miała rozpocząć się uroczystość na skalę całego państwa. Tłok okazał się po równo przekleństwem i błogosławieństwem - tym drugim dlatego, że pośród podchmielonych już lekko, beztroskich twarzy bywalców Nana nie rzucała się w oczy. Co więcej, lustrując je uważnie, dziewczyna zdołała wypatrzeć facjatę Alexa. Młody mężczyzna siedział przy stoliku w rogu sali. Mebel znajdował się zdala od okien, w cieniu oferowanym przez karczemy balkonik będący częścią pierwszego piętra. Widząc upadłą, blondyn uniósł dłoń na powitanie i gestem zaprosił dziewczynę do stolika.

Halaku, starając się na nikogo nie wpaść w tłumie, podszedł do przewodnika.
- Hej, jak minęła podróż? - Nana uśmiechnęła się stając przy stoliku.
- Bez większych atrakcji. Tak jak lubię - rozpromienił się blondyn.
- Widzę za to, że Ty nie marnowałaś ani chwili i od naszego ostatniego spotkania zdążyłaś poznać wpływowych przyjaciół - uniósł brwi w mieszance teatralnego zdziwienia oraz dobrego humoru, wskazując przy tym na sylwetkę otuloną purpurą. Postać Nanie znaną, choć... cały niemal poranek ignorowaną przez aktywną część jej (ich) świadomości. Był to wybrany przez wezyra opiekun, który - w paradoksalnej pozie łączącą nonszalancję oraz czujność - opierał się o drewnianą barierkę piętro wyżej. Obserwował wszystkich i nikogo zarazem.
- Ciężko powiedzieć, że poznałam. Dostarczyłam przesyłkę, Val poleciał dalej, żeby dostarczyć jeszcze inną, a ja staram się dotrzymać obietnicy i być na tym festynie. - Nana dosiadła się do mężczyzny i odezwała się nieco ciszej.
- Wezyr uznał, że trzeba mnie pilnować.


To stwierdzenie rozbawiło chłopaka, jego potencjalna dwuznaczność sprawiła mu frajdę.
- Bo możesz działać na szkodę Habroxii, czy też dlatego, że osoby nieprzychylne Czarnej Metropolii mogą chcieć zaszkodzić... Twojemu stanowi zdrowia? - dopytał z błyskiem w oku, snując (pozornie) rozbieżne scenariusze.
- Lub zwyczajnie nie chciał, bym popsuła festiwal swoim zachowaniem. - Nana wzruszyła ramionami. Czego by się nie spodziewał po niej Wezyr, ona... a raczej Shateiel, chciał po prostu dotrzymać tej obietnicy i zapewnić spokój siedzącej w jego głowie zakonnicy.
- A gdzie Kaala?
- Razem z Ermą dopinają wszystko na ostatni guzik przed rozpoczęciem festiwalu. Choć zostało tak niewiele czasu, że... teraz zapewne siedzą jak na szpilkach i czekają na swoją kolej. Możemy tylko spekulować, gdyż... nikt oprócz kasty kapłańskiej nie ma wstępu do komnat śmiałków - śmiałkiń? - na dzień przed rytem. Taka kolej rzeczy. - stwierdził spokojnie, najwyraźniej akceptując ten element kulturalnego kolorytu.

- Ale może Fajuum wie, co robi przydzielając Ci eskortę. Wczorajsze wydarzenia na placu były mocno niepokojące, a zdwojona straż nie jest żadnym gwarantem tego, że dzisiaj nie dojdzie do czegoś podobnego. To też jest naturalna kolej rzeczy - akcja rodzi reakcję, a władza tworzy sobie opozycję. - Z tym faktem był już wyraźnie mniej za pan brat, o czym zaświadczyła jego cierpka mina.
- Ominęły mnie wydarzenia na placu.- Shateiel rozejrzał się za kimś, u kogo można by zamówić coś do jedzenia i picia. - Ale wezyr jest bardzo stanowczy i, z tego co się zdążyłam dowiedzieć, szybko radzi sobie ze sprzeciwem.

Przez chwilę zastanawiał się nad tym, jak sformułować kolejne pytanie.
- Kaala prosiła, bym była obok… nie wiem, jak mam dopełnić tej obietnicy.
- Powinnaś się cieszyć. Oczywiście odnośnie wydarzeń na placu, a nie niewiedzy.
Chłopak uniósł dłoń i wykonał nią gest w stronę szynkarza. Mężczyzna za barem kiwnął energicznie głową - tak, że aż zafalowały jego trzy dodatkowe podbródki. Wrzasnął coś w stronę pomieszczeń kuchennych i za chwilę, zza prowadzących doń drzwi, wypadła jedna z karczemnych dziewek. Moment później stała już przy stoliku Alexa i Nany, wręczając tej drugiej menu. Dała upadłej czas, by ta mogła się namyślić, podczas gdy ona sama ruszyła w obchód z tacą wypełnioną po brzegi zagrychą oraz alkoholowymi trunkami.

- A co do obietnicy... rytuał, gdy już ruszy pełną parą, ma charakter publiczny. Mogą go obserwować wszyscy chętni. Gdybyś porozmawiała z wezyrem od serca, pewnie zapewniłby Ci miejsce w pierwszym rzędzie. Albo, znając jego, zaciągnął Cię na miejsce obok siebie, w sekcji dla "VIPów". Fajuum lubi... rozwiązania z rozmachem. - Uśmiech powrócił na twarz złotowłosego, zdradzając, że chłopak miał już uprzednio jakieś interakcje z koordynatorem metropolii.

- Może, ale… jestem ciekawa, na co się piszę.- Shateiela bardziej interesowało, jak często będzie musiał mentalnie mierzyć z Naną. Przywoływać ją do porządku.
- Wiesz… w moich regionach składanie ofiar z ludzi raczej nie brzmi dobrze.
- Pomyśl o tym jak o... Nie mogę uwierzyć, że robię to porównanie... jak o występie cheerleaderek. Dziewczyny zatańczą wariację tańca ludowego wokół posągu, zostanie im upuszczone trochę krwi. Może jedna lub dwie skończą z siniakiem bądź niewielką blizną. To chłopcy mają tutaj znacznie gorzej - pięcioetapowe zawody, możliwość nabawienia kontuzji, złamań, bogowie wiedzą, czego jeszcze. Turniej sztuk walki na samym końcu jest chyba najgorszy. Z tego, co pamiętam, w poprzednim roku był na nim wypadek śmiertelny. Ale... i to powtórzę Ci raz jeszcze, nikt tu nikogo do niczego nie przymusza. Ci ludzie, ta młodzież, chce brać w tym udział. Oni tym żyją, to część ich tradycji. Dzięki temu zyskują... nie. Dzięki temu są w stanie udowodnić swoją wartość społeczną, znaleźć dla siebie miejsce, zrozumieć swoją pozycję w porządku wszechrzeczy. Tam, skąd pochodzę, rytuały przejścia są koncepcją praktycznie wymarłą i możesz mi wierzyć, rasa ludzka tylko na tym straciła - ujawnił w głosie igłę głębokiego żalu.

- Rozumiem, że to jakby… zawody? Jaka jest nagroda dla zwycięzcy? - Nana zerknęła na podaną kartę. Była pewna jednej pozycji - kawy. Co do reszty, nazwy wydawały się jej obce, podobnie jak składniki tworzące poszczególne dania.
- Jako idealista z ezoteryczną mentalnością odparłbym, że sama możliwość udziału w tych zawodach, szansa na wspólne tworzenie tożsamości narodowej Habroxii oraz sposobność uroczystego wkroczenia w dorosłość są wystarczającymi nagrodami. Same w sobie.- Splótł palce w pajęczynkę i, patrząc zza nich na Nanę, oparł łokcie na stoliku.
- Materialista z pragmatycznym nastawieniem pewnie powiedziałby, że główną nagrodą jest podwyższenie swojej pozycji społecznej. Dworzanie, kapłanki, wojskowi, namiestnicy, szefowie gildii - wszyscy oni mają za sobą rytuał przejścia. Muszą wziąć w nim udział, jeśli chcą być traktowani, jak osoby dorosłe i odłożyć na bok zabawki z okresu dzieciństwa. Ale, tak jak wspomniałem, to wymóg duchowy, nie prawny. Nikt tu nikogo przy pomocy bata nie ściga, a osoby bojkotujące święto, choć cieszą się odrobiną społecznej animozji, nie uchodzą za pariasów i nie padają na ulicach z głodu.

Nana uśmiechnęła się. To naprawdę nie brzmiało (zbyt) strasznie.
- To dobrze… choć Erma wyglądała na dosyć ponurą. - Shateiel odłożył kartę na stół.
- Niestety nie znam tutejszych dań… może coś mi doradzisz?

- Jasne, nie ma problemu. - Na powrót uniósł dłonie i przyklasnął w nie, sprawiając, że szynkarka zwróciła się w kierunku jego i Shateiela. Z nieco mniej obładowaną tacą ruszyła, by przyjąć ich zamówienie. Niestety, do stolika nigdy nie dotarła. W połowie drogi, gdy mijała drzwi wejściowe, jej sylwetkę pochłonął kołtun gazu i płomieni. Ściana oraz warstwa drewna eksplodowały odłamkami, raniąc bądź zabijając bywalców w bezpośrednim zasięgu wybuchu. Ci bardziej fortunni, jak Alex i Nana, zostali po prostu strąceni ze swych krzeseł i ciśnięci na ziemię. Salę karczemną wypełnił brudny, kosmaty dym. Choć Shateielowi dzwoniło w uszach, był w stanie zaobserwować, że przez kopeć przedzierają się jakieś sylwetki. Przynajmniej z pół tuzina, jak nie więcej. Nim jednak anioł dokładniej oszacował ich liczebność, pośród zadymy błysnęły ostrza i groty. Jeden z niemrawo wstających pijaczyn został skrócony o głowę, a jego bezwładne ciało gruchnęło ponownie na deski. Garść innych pechowców, w tym szynkarz, została naszpikowana strzałami, padając bez życia. Szum w głowie Halaku zaczęły zastępować paniczne błagania, wrzaski, oraz - niemal jednolity - skowyt atakujących fanatyków.


Shateiel odkaszlnął i zaklął. Był ciekaw, jak teraz wykaże się jego opiekun. Do tego Nana już użalała się nad losem tych wszystkich ludzi. Tej biednej kelnerki. Szynkaża. Gości. Tylko, jakie właściwie upadły miał szanse, by ich pomścić? Nawet nie wiedział, ilu zwyrodniałych bydlaków czaiło się w tej kotłowaninie. Dobra… pani każe, sługa musi. Byleby tylko ciągłe i natrętne “zrób coś” w końcu przestało zalewać jego myśli. Anioł wyprostował się, po czym rozpostarł skrzydła.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 06-01-2021 o 13:36.
Highlander jest offline  
Stary 23-06-2020, 21:03   #144
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Powoli wyprostował się rozpostarł skrzydła, po czym wykonał nimi zamach, chcąc przegonić dym. Działanie anioła okazało się nie tylko praktyczne, ale również zmyślne taktycznie - kierowane wykreowanymi podmuchami, dymne obłoki zbiły się w gęsty kołtun smolistego powietrza i - przyozdobione dodatkowo fragmentami szkła, drwa i budulca - zostały zdmuchnięte prosto w stronę wdzierających się do przybytku agresorów. Ci, jak diabli zaskoczeni, zaczęli kaszleć i krztusić się, nieudolnie zakrywając przy tym oczy i nos. Łucznicy zmuszeni zostali by poluzować cięciwy, miecznicy natomiast machali na ślepo orężem, wyrządzając więcej szkód i tak już mocno pokiereszowanej strukturze lokalu niż istotom żywym. Przerażeni bywalcy lokalu zdali się na swoją - zdawałoby się wrodzoną - płochliwość i, przeskakując na złamanie karku przez barową ladę, raz po raz dawali dyla przez kuchenne drzwi. Nanie pozostawało tylko mieć nadzieję, że te prowadziły do wyjścia na zaplecze.

Alex, widząc bujne upierzenie dziewczyny, poderwał się z podłogi. Przez ułamek sekundy na jego twarzy gościła jakaś poważna rozterka - jakby starał się przełamać bliżej niesprecyzowany, głęboki opór. Fizyczny? Mentalny? Kto wie? Sama Nana wiedziała jednak, że determinacja wygrała z wewnętrzną blokadą. Nie wiedziała jednak, czy winna z tego powodu być zadowolona... czy raczej przerażona. Wyraziste oczy chłopaka napęczniały bowiem czerwienią krwi, natomiast jego przystojna twarz nadęła się groteskowo, przyjmując momentalnie wizerunek humanoidalnej ropuchy. Z pomiędzy warg przewodnika buchnęło kotłowisko głębokiej, nienaturalnej purpury. Tkwiąca w wirującej odcieniami fioletu energia rozkładu była... czymś zupełnie nienaturalnym, anatemicznym. Drwiąco wywracała na drugą stronę prawa tej - i pewnie większości innych - rzeczywistości. Rojowisko to, dzięki wkładowi Nany, zaczęło powoli acz nieustępliwie kierować się w stronę zdezorientowanych fanatyków.
- Khhh... nie... khhaah(!).... przestawaj... - wykrztusił kaszląco Alex, dla podpory chwytając się rękoma blatu.

- Ukryj się. - Nana wykonała kolejny zamach skrzydłami spoglądając ku górze i szukając wzrokiem swojego opiekuna.


Jej skrzydła falowały niespiesznie wypychając dym z budynku. Wykonała kolejny krok w stronę napastników, a potem kolejny, chcąc uwolnić Alexa od otaczającej jej aury. Widząc zmierzające w jego stronę postacie, Shateiel przykląkł i dotknął podłogi. Rozpoczął proces rozkładu kierując go w stronę zbliżających się napastników. Młody mężczyzna (połowicznie) usłuchał sugestii dziewczyny, robiąc kilka kroków w tył i z premedytacją wywracając jeden z pozostałych stolików, za którym to się skrył.Wciąż kaszlał na czym świat stoi, ale najwyraźniej nie miał zamiaru pozwolić, żeby ta skromna niewydolność dróg oddechowych podszyła go tchórzem. Z kolei przydzielony zakonnicy przez wezyra opiekun nie udzielał się wcale. Stał nadal na balkonowym podwyższeniu, obserwując scenę rozgrywającą się w dole. Jedyną rzeczą, jaka odróżniała go od posągu, był okazjonalny ruch głowy pod tym czy innym kątem. Raz nawet wyjrzał przez jedno z okien na piętrze. Łucznicy, odzyskawszy odrobinę widoczności, zaczęli ponownie szykować się do oddania salwy. Ich pewność siebie mocno jednak poddał w wątpliwość (ledwie co dostrzeżony) bałwan fioletu. Dla mieczników niestety na wątpliwości było już za późno. Nim zdążyli uświadomić sobie beznadziejność swojej sytuacji, przez ich osoby, jak gigantyczne ostrze, przewinęła się wyzwolona przez Nanę fala trawiącej wszystko czerni. Dwóch z nich runęło na ziemię od razu, drąc się jak obdzierani ze skóry - co nie odbiegało zbyt daleko od prawdy, gdyż trzymali się przy tym kurczowo za obeszłe ze skóry i tkanki mięśniowej kończyny dolne. Dwóch pozostałych drągali, tych, których wrodzona wytrzymałość pozwoliła mniej lub bardziej oprzeć się nawałnicy mroku, także nie miało się z czego cieszyć. Po prawdzie, kiedy sięgnęła ich fioletowa miotanina, mogli jedynie pozazdrościć swoim kolegom. Podmuch wyzwolony przez Shateiela był bowiem zaprzęgnięciem naturalnych zasad funkcjonowania świata do anielskiej woli. Przekształceniem jednej formy materii w drugą, nieożywioną. Substancja, która wydostała się z płuc Alexa, drwiła jednak ze świata i jego części składowych. Nie tyle modyfikowała materię, co usuwała ją, permanentnie wymazując ten fragment istnienia. Co gorsza, obserwujące ten proces ofiary, na jakimś podświadomym poziomie zdawały się zdawać sobie z tego sprawę. Z powodu ogromu swojego przestrachu nie krzyczały nawet z bólu, gdy skrawki ich bytu odchodziły w niepamięć. Dlatego też ci, których moc Shateiela jednak dosięgła, dostąpili na swój sposób pewnego rodzaju łaski, lub nawet błogosławieństwa - przynajmniej do ostatniej chwili byli nieświadomi tego, że właśnie opada na nich całun purpury.

Ale mimo powstrzymania pierwszej fali natarcia, sytuacja nie wyglądała dla obrońców idealnie. Większość zadymy opadła, a i para entropicznych wyładowań także zaczęła się rozwiewać. Łucznicy wykorzystali tę okoliczność - strzały przecięły wciąż zabarwione różem i szarością powietrze. Większość z nich chybiła, ale jeden z pocisków trafił Shateiela w lewy bark, zatapiając się w nim niemal do połowy. Jakby tego było mało, do kwartetu strzelców dołączyła taka sama liczba świeżych siepaczy - ci wyglądali na bardziej zaprawionych w boju od swoich poprzedników, o czym świadczyła ich masywność, zdobienia na ściskanych ostrzach oraz zwisające z karków zdobienia w postaci... ludzkich uszu. Jeden z nich o głowę wyższy od pozostałej trójki, przepasany był krwisto czerwoną szarfą,a z kaptura zwisał mu nieznany Nanie złoty symbol. Wykrzyczał coś, co dziewczyna mogła zinterpretować jednie jako rozkaz do kolejnego ataku.
Nana wykonała kolejny ale już mocniejszy zamach skrzydłami, a potem kolejny licząc iż utrudnią one trafienie strzałami w jej osobę, dłoni nie odrywał jednak od podłogi starając się sięgnąć rozkładem do kolejnych przeciwników.
 
Aiko jest offline  
Stary 26-06-2020, 20:23   #145
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Zapędy w kierunku ograniczenia pochodu nowych agresorów okazały się jednak dość ciężkie do wprowadzenia w życie - przynajmniej bez pomocy ukrytego za stołem przewodnika. Niestety, jego własny efekt nadnaturalnego rozkładu zdawał się być trikiem jednorazowym, odbijającym się na samopoczuciu (a może i na długoterminowym stanie zdrowia) czkawką. Natomiast emanacja Shateiela, gdy zastosowana wobec bardziej hardych karków, przyniosła efekty skromniejsze niż anioł śmierci oczekiwał - zaledwie jeden z agresorów zwolnił kroku i przyklęknął na jedno kolano, sycząc przy tym z powodu entropii trawiącej jego odzienie i skórę. Pozostała trójka, w tym i przywódca bandy, parła twardo naprzód. Co więcej, mężczyzna ze złotym zdobieniem na kapturze prześcignął swoich kolegów. A zrobił to na tyle szybko, że nim Nana zdążyła zareagować, zamachnął się w jej kierunku kawałem zakrzywionego żelastwa, rozorawszy pożyczone ubrania. A przy tym chyba również tkanki żołądka, bo na kończącym atak ostrzu jawiła się teraz smuga czerwieni. Zaraz potem dał się słyszeć świst powietrza połączony z furkotem tkaniny. "Jakby spadało coś ciężkiego" - przemknęlo przez myśl upadłej. Najwyraźniej miała rację, bo gdzieś za atakującym ją zakapiorem, pośród wrzasków, dziewczyna wyłapała groteskowy zbitek dźwięków - trzaskających desek oraz pękających kości. Nową dozę zamętu uwieńczył jęk bólu zamierający w czyimś gardle.

Dowódca ekstremistów najwyraźniej także zasłyszał owe odgłosy, bo odwrócił się gwałtownie do tyłu, przyjmując pozycję obronną. Dzięki temu Shateiel był w stanie zobaczyć, że mężczyzna, którego kilka sekund temu unieruchomił swoją aurą śmierci, leży teraz powykręcany na podłogowych deskach. Jego czaszka została zmiażdżona przy pomocy okutych butów należących do sylwetki odzianej w purpurę. Dalej, za pierwszym makabrycznym widokiem, znajdował się drugi - czwórka łuczników została przyszpilona do pozostałości ścian i połamanych belek. Z gardeł, oczodołów, barków oraz nadgarstków tych niefortunnych mężczyzn wystawały niezliczone srebrne igły, długie przynajmniej na kilkanaście centymetrów. Pośród chaosu walki anioł śmierci nawet nie zauważył, kiedy dzierżący łuki wojacy zostali zgładzeni. Jednak fakt, że przydzielony mu przez wezyra ochroniarz trzymał w lewej dłoni kolejną garść kuriozalnych szpikulców pozwalał przynajmniej określić sprawcę.


Shateiel kontynuował rozprzestrzenianie rozkładu, skupiając się na podłodze i licząc na to, że pod spodem są piwnice. Sam zaczął z wolna się wycofywać. Mimo że nie miał pewności, czy Alex będzie w stanie go usłyszeć, na chwilę obrócił się w jego stronę.
- Zwiewaj stąd!
Niestety, choć jeden z wciąż żyjących "terrorystów" okazał się zbyt ciężki dla podłogowych desek - jego noga zagłębiła się po kolano w gnijące warstwy drewna - to udało mu się odzyskać równowagę. Najwidoczniej pomieszczenia piwniczne znajdowały się bezpośrednio pod tymi kuchennymi, co pokrzyżowało strategię Shateiela. Utrata równowagi przez zakapiora zaowocowała jednak utratą koncentracji, a ta, jak to zwykle w czasie konfrontacji bywa, utratą życia. Próbując wyciągnąć swoją uwięzioną gidyję, drągal nie zauważył fioletowego cienia sunącego w jego stronę. Po chwili nie miał już czym go zauważyć - głowa ekstremisty oddzieliła się od reszty ciała w akompaniamencie srebrnego półokręgu, który na moment zarysował się w powietrzu. Drugi z żołdackich ekstremistów - najwidoczniej jakimś cudem pojąwszy pełnię beznadziejnych okoliczności w jakie przemienił się jego niedoszły, religijny triumf, odrzucił swój oręż jak poparzony i, biadoląc na czym świat stoi, zaczął - jak sądziła Nana - błagać o darowanie mu życia. Wywołało to “praworządny” gniew w jego dowódcy, który, ściskając broń tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie. Herszt bandy rzucił się do przodu z bojowym okrzykiem... i z zamiarem rozpłatania na dwoje swojego podkomendnego. Celu nie sięgnął z dwóch powodów - pierwszym była znajoma już, okuta powierzchnia buta, która wypłaciła biadolącemu dezerterowi kopniak wystarczająco silny, aby wysłać go między roztrzaskane pozostałości karczemnych mebli.


Kolejnym powodem było ostrze, które w akompaniamencie iskier zatrzymało to należące do przywódcy bandytów. Arcyłotr w złotym kapturze i “obrońca” Nany stali teraz naprzeciw siebie. Oboje próbowali przeforsować przeciwnika, jednak żaden z nich nie ustępował nawet na milimetr. Korzystając z okazji, Alex, zgodnie z zaleceniami swojej sojuszniczki, poderwał się do biegu, ale nagła zmiana szans i perspektyw w lokalu znacząco zachwiała jego chęcią ucieczki. Zatrzymał się po przeskoczeniu barku i... po prostu patrzył na próbę sił.

Nie zastanawiając się długo, Nana posłała energię rozkładu wprost w kierunku butów dowódcy ekstremistów. Byle tylko się zachwiał.
- Schowaj się. - Shateiel warknął na swojego dawnego przewodnika. Ten, wytrącony z transu wywołanego konsternacją i podziwem, zrobił, jak mu kazano.

Może to deski trzasnęły pod wpływem aury Halaku, a może to kumulacja entropii wokół pięt drągala przeżarła się w końcu przez jego obuwie, trawiąc mięso i kości. Tak czy inaczej, szef zgładzonej bandy runął niespodziewanie w tył, czemu towarzyszył ryczący protest niedowierzania opuszczający jego gardło. Protest ów ustał, gdy kapturnik łupnął plecami o ziemię. Dlaczego? Ano dlatego, że jego furia ustąpiła miejsca całkowitej niewiarze, a mięsień sercowy szpikulcowi w odcieniu księżyca. Pies gończy wezyra siedział teraz okrakiem na swoim przeciwniku, z dłonią zamkniętą wokół iglicy. Ta uwalniała kolejne pokłady wybroczyn z ciała dogasającego wroga.

Spojrzenie skryte na maską nie spoczywało jednak na zgładzonym, a na poranionej protagowanej. Co więcej, we wzroku tym kreowała się pewna niepokojąca intencja… Nana wyprostowała się, dociskając dłoń do krwawiącej rany. Shateiel pozwolił na chwilę przejąć kontrolę medycznej wprawie zakonnicy, gdy ta badała palcami otwór na swym barku. Kto wie, może nawet obeszłoby się bez szycia, jeśli sprawnie usnęliby grot...

Zdziwienie dziewczyny musiało więc być całkiem spore, kiedy coś trafiło ją bezpośrednio w klatkę piersiową, zagłębiając się w fałdach ubrania. Zakrapiana paranoją mentalność Shateiela, która to natychmiast odzyskała kontrolę, spodziewała się uświadczyć kolejnego grotu w kolorze szlachetnego kruszcu - jak i kwiatu czerwieni rozkwitającego z trafionego miejsca. Miast tego anioł odnotował coś na kształt nalepki. Nie... był to raczej świstek zbliżony wyglądem do jednego z tych dalekowschodnich talizmanów, których, według stacji Discovery, używało się do odpędzania złych duchów. Biały papier z jasnozielonymi gryzmołami, które z każdą chwilą zdawały się pulsować coraz jaśniej.
- Bardzo mi przykro, ale musimy zakończyć Pani wizytę przedwcześnie. Polecenie odgórne - skwitował mężczyzna w purpurze, kiedy jego dłonie wykonywały szereg niepojętych gestów, w jakiś sposób korespondujących z dziwnym przedmiotem. Zanim dziewczyna i tkwiący w jej wnętrzu anioł zdążyli zaoponować, pochłonął ich wirujący pilar zieleni. Nana zdołała jedynie nerwowo zerknąć w kierunku kryjówki Alexa. Chwilę potem odruchowo zwinęła skrzydła. Otuliła się nimi, gdy coś poderwało ją ku górze.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 14-01-2021 o 20:14.
Highlander jest offline  
Stary 10-07-2020, 09:38   #146
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Lądowanie okazało się turbulentne mniej. Nie uderzyła o ziemię niczym spadający kawałek kosmicznego gruzu - miast tego po prostu zmaterializowała się w parnym obłoku, który to posiadał kolor zgniłej zieleni. Kolejną, kuratywną, niespodzianką okazał się stan jej ran - szrama na brzuchu zniknęła całkowicie, natomiast dziura w barku zmniejszyła się znacznie, wypychając grot pocisku ku górze na tyle, że można go było teraz bezpiecznie, choć zdecydowanie nie bezboleśnie, usunąć. Najwyraźniej cudaczny talizman, jakim sługa wezyra cisnął w dziewczynę, miał także właściwości regeneracyjne. Nowe aspekty wynikłe z podróży na tym się nie kończyły, ale ich pozytywny wydźwięk już tak. Gdy Nana otworzyła oczy i przegnała smugi jadeitu, jej zaskoczenie niemal zmusiło ją do wykonania nakrapianego lękiem kroku w tył. Faktycznie, dotarła w “rodzime” strony. Tyle że stan owych stron sugerował, iż właśnie rozgrywa się w nich ostatni akt greckiej tragedii. Shateiela pominęły wszystkie poprzednie odsłony kurtyny, toteż nie mógł teraz za bardzo pojąć, dlaczego znalazł się pośrodku apokaliptycznie zabarwionej enklawy Lucyferian. Domy płonęły, uwalniając w kierunku nieba smoliste kłęby. Gdzie okiem sięgnąć, ziemię ścieliły powykręcane w bólu i panicznym strachu ciała byłych rezydentów społeczności.


Ci, których śmierć jeszcze nie dosięgła, podejmowali się panicznej i - zdawałoby się z góry skazanej na porażkę - ucieczki przed wypaczonymi sylwetkami utkanymi z mięśni i kośćca. Przed monstrualnymi mięsnymi potworami z plecami przyozdobionymi kikutami skrzydeł i otworami gębowymi najeżonymi kłami. Gdzieniegdzie pośród owczego truchła dało wypatrzyć się także postaci pasterzy. Ci skrzydlaci, którzy to zobowiązali się bronić ludzko-anielskiej wspólnoty, dotrzymali słowa walcząc o nią do ostatniej kropli krwi. Migotanie ich nadanych przez Wszechmogącego esencji wciąż jeszcze dogasało pośród doczesnych szczątków, choć właściwa część tych energii zapewne powróciła w odmęty Otchłani. Lub, co jawiło się jako równie prawdopodobne, została pożarta przez pustoszące krajobraz, odarte ze skóry potwory o humanoidalnych kształtach.

Nana nie zastanawiając się długo puściła się biegiem, w kierunku domu, który przydzielono jej i Klarze. Topografia terenu została poddana radykalnym zmianom, której nie powstydziłby się Clive Barker. Nie chodziło jedynie o ściółkę utkaną z ludzkich - oraz anielskich - trupów. Coś wyssało życie z trawy i gleby, powołując przy tym do istnienia geograficznie wypaczone wzniesienia i doliny. W niektórych miejscach przez podłoże, oraz przez pozostałości ofiar, przebijały się groteskowe, żylasto-mięsiste drzewa zakończone koronami stylizowanymi na szpony. Emanacje te drgały i dygotały spazmatycznie, zapewne jedynie czekając na kogoś, kto lekkomyślnie zanadto by się zbliżył. Spomiędzy ich “korzeni” sączyła się, bulgocząc, żółtawa breja. Szczęśliwie żadna z tych aberracji nie wyrosła bezpośrednio na drodze dzielącą Nanę od domu. Mniej szczęśliwym jawił się fakt, że z owej budowli ostały się jedynie dwie ściany, fragment ganku oraz kilka połamanych na zapałki bel. Zakonnica rozejrzała się nerwowo. Jej wzrok już odruchowo szukał rudej czupryny... Eshata… Klary. Czy jednak rozpoznałaby ich pośród szczątek? Czy to była sprawka tamtego dziwnego przedmiotu? Tyle pytań, a ona naprawdę nie wiedziała co ma czynić. Rozglądając się ruszyłą w kierunku bramy, którą dostali się do wnętrza dziwnej osady.

Nagle coś poderwało ją ku górze, oddzielając tenisówki od gruntu i wznosząc je wysoko nad ziemię. W pierwszej chwili przyszło jej na myśl, że może to jedno z tych obdartych ze skóry stworzeń obrało sobie ją na cel i spróbuje rozszarpać na kawałki. Ale wszystkie te bestie wyły jak opętańcy, a jedyne zawodzenie, jakie słyszał Shateiel, stanowiło odgłosy tła. Poza tym skrzydła tych mięsnych karykatur raczej nie nadawały się do lotu. Gdy tylko uniosła głowę ku górze, przemyślenia dziewczyny okazały się trafne. Spoglądała na nią nieogolona i zroszona zastygłą juchą paszczęka Valeriusa. Standardowy, złośliwy uśmieszek nie zagrzewał jednak na niej miejsca. Anioł był skupiony, zdeterminowany i... najwyraźniej starał się stłumić narastający w nim, fizyczny ból.
- Widzę, żeś... się raczyła pojawić, waćpanna. Yhh...
Z trzepotem skrzydeł zawinął półkole na niebie, obierając za cel ich wspólnej podróży ziemie świątynne - czyli kierunek całkowicie przeciwstawny do tego, jaki upatrzyła sobie chwilę temu Nana.
- Z bitki do bitki. - Nana starała się nie poruszać by nie utrudniać rudzielcowi lotu. - Co żeś zmajstrował?
- Uhhhm...- zgrzytnął rudowłosy obniżając pułap lotu, gdy znalazł się z Naną w dwóch-trzecich drogi do budynku kultu. - Znasz... przyśpiewkę, że najlepszą obroną jest atak... nie? Khhh. No to... wyobraź sobie, że nasza Spętana zwęszyła, co dla niej szykujemy i zdecydowała się powybijać nam zęby pierwsza.
Val zleciał na niespełna dwa metry od ziemi, przemknął nad improwizowaną barykadą i zwolnił uchwyt na pasażerce, pozwalając jej bezpiecznie opaść na ziemię. Sam miał nieco bardziej problematyczne lądowanie - ledwie opadł na nogi nie wrąbawszy się w przednią ścianę budynku. Z owej podpory zrobił jednak inny użytek - oparł się o nią i, dysząc ciężko, osunął na cztery litery. Dopiero teraz Shateiel zauważył, że jego sojusznik ma na lewej piersi pokaźną szarpaną ranę, której opatrunek podchodził mało wesołym różem. Scena wkoło nie wpędziła jednak anioła śmierci w objęcia beznadziejności. Budynek stał hardo, pozbawiony strukturalnych uszkodzeń, jeśli nie liczyć pomniejszych osmoleń i powybijanych okien, których otwory przemienione zostały przez strażników w stanowiska strzeleckie - te uwalniały z siebie w równej mierze ogień broni automatycznej, jak i ten bardziej mistyczny płomień, zwykle dzierżony przez wysoko postawionych Namaru. Dopiero teraz - kiedy świątynia wzniesiona na cześć Lucyfera została w tajemno-technologiczną platformę obronną, w fort, w twierdzę, Halaku zaczął rejestrować pełnię jej defensywnego potencjału. Kiedy ich nieposkromiony dotąd przemarsz załamał się jak fala na skalistym klifie, a straty zaczęto mierzyć w setkach, potencjał ów zauważyły również odarte ze skóry bestie. Teraz, miast atakować, przechadzały się wokół budowli fałszywie nonszalanckim krokiem, wyczekując jak hieny na to aż ofiara zdradzi jakąś formę słabości. Zachowanie odległości nie gwarantowało im jednak bezpieczeństwa - co bardziej wprawieni w sztuce mordu skrzydlaci co jakiś czas oddawali precyzyjnie wymierzone strzały - czasami chybiając, acz z reguły uszczuplając siły wroga o kolejnego piechura bądź dwóch. Jednym z tych celnych strzelców okazała się być Quasu, która - porzucając zarówno broń palną, jak i jaśniejący ogień Diabłów, ciskała we wrogów ostrymi jak brzytwa, sprężonymi dyskami wody i głębinowego ciśnienia.
- Miło Cię widzieć, Shateielu - powiedziała na powitanie, oceniając odległość między sobą a kolejnym celem.
- Miło widzieć, że żyjecie… - Nana przez chwilę wahała się przed zadaniem pytania, które ją męczyło. - Co z Klarą?
- W podziemiach. Podobnie jak reszta ocalałych ludzi - wyjaśniła strażniczka głębin. Kolejny dysk opuścił jej dłoń i, przeciąwszy powietrze z jazgotem ostrza piły tarczowej, rozczłonkował dwoje potworów bezmyślnie próbujących zbliżyć się do twierdzy.
- Ci tutaj są... jakby to określił Valerius, jedynie ‘mięsem armatnim”. Wzięli nas z zaskoczenia, jednak szybko się przegrupowaliśmy. W ogóle nie powinno było do tego dojść, ale... jak przypuszczam... Eshat pracując nad swoim cudownym eliksirem momentalnie zatracił koncentrację, co pozwoliło tym bestiom i jej pani nas odnaleźć. Straciliśmy kilkudziesięciu upadłych i, w przybliżeniu, jakieś 37% śmiertelnej populacji...
- Nie zapominaj o tym, że praktycznie całą enklawę chuj jasny strzelił -
ryży anioł wciął się w raport zdawany przez koleżankę. Przeszedł kilka kroków i stanął przy Nanie.
- Tak niezły tam bałagan… co planuje Eshat? Mamy tu siedzieć i sprawdzać kto silniejszy? - Nana przyjrzała się bestiom za murami ciekawa czy jakkolwiek jest w stanie pomóc towarzyszom niedoli.
- Z tego, co przekazał mi Eshat, góra ma przyjść do Mahometa. Nasza przeciwniczka jest sprytnym taktykiem, ale... dryg do strategii przegrywa u niej z dumą. Zawsze tak było. Toteż świadomość, że jej wstępne natarcie...
- Że jej blitzkrieg rozpieprzył się w drobny mak -
podpowiedział uczynnie ryży.
- Właśnie - zgodziła się niepewnie Quasu, jakby nie mogąc przełknąć ordynarności słów kompana. - Gdy nasza generalissimo zorientuje się, że jej machina wojenna doznała wykolejenia, zapewne sama pofatyguje się na miejsce, aby zakończyć sprawy własnoręcznie. Eshat właśnie na to liczy, a ja... trochę się tego boję.- ostatnią informację dołączyła półgębkiem, zapewne nie chcąc łamać morale pozostałych obrońców.
- Dobrze by było poczyścić to co już teraz mamy w okolicy. - Chwile jeszcze Nana spoglądała na bestie, nim spojrzała na Valeriusa. - Czy tobie też to bardzo przypomina twory tamtej blondyneczki?
 
Aiko jest offline  
Stary 17-07-2020, 09:15   #147
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację

- Materiał ten sam. Podwykonawca mniej pierdolnięty - ocenił anioł kuźni, przyglądając się pogonowi mającemu miejsce za murami barykady.
- Poza tym... znak firmowy też nie ten - zwrócił uwagę, wskazując na kikuty skrzydeł wystające gnającym na czworaka karykaturom z grzbietów.
- To albo byli kiedyś upadli albo, i nie ukrywam kurwa, że taką mam nadzieję, ktoś zwyczajnie dał swoim zabawkom trademark niemożliwy do pomylenia z jakąkolwiek inną mitologią. Plus ten manicure, to uzębienie, te patrzałki srające czarnym smarem... już to wszystko widziałem. Niedługo po tym, jak dobry stary Jahwe zatrzasnął za nami drzwi i wyrzucił klucze. Poza tym, gdyby to była tamta blond ku-
Słowa ugrzęzły mu gardle, bo ziemia pod stopami upadłych aniołów zaczęła się trząść. Trząść w rytm kroków, z każdym coraz mocniej, tak że ustanie na równych nogach stanowiło teraz nie lada wyzwanie. Na dystansie kilkuset metrów, spomiędzy kotłujących się sylwetek mięsa i kości, wyłonił się jakiś kształt. Wysoki niczym posąg i odziany woalą utkaną ze wzniesionych tumanów kurzu.
- Widziałaś kiedyś Spętanych, Nano? - zapytała Quasu, biorąc głęboki oddech.
- Zbierałaś mnie z chodnika, więc założę, że to pytanie retoryczne. - Nana rozglądała się zastanawiając się czy źródłem owych wstrząsów jest ziemia czy coś innego.
- Zawsze mogłaś... nieważne - zreflektowała się kobieta z koralami we włosach.
- Dzisiaj będziesz miała okazję.

Halaku przytaknął ruchem głowy i spojrzał na to, co pozostało po enklawie, oczekując nadchodzących wydarzeń. No i faktycznie, coś - jakieś ucieleśnienie koncepcji zagłady - zmierzało w stronę barykady, a każde stąpnięcie pokracznych kończyn odbijało się echem zarówno od ścian świątyni, jak i w samych kościach obrońców. Nie ulegało wątpliwości, że drżenie podłoża także miało swe źródło w tych monstrualnych krokach. Sylwetka nadchodzącego antagonisty przypominała Nanie centaura. Tylko że komponując jego wizerunek, ktoś mylnie użył dolnych kończyn jakiejś bestyji z okresu jurajskiego. Sam tułów, łepetyna i kończyny górne jawiły się jako człekokształtne, choć ich wykończenie w postaci tkanek wierzchnich stanowiła połatana, ociekająca ropą i śluzem amalgamacja skóry, łusek i futra. Tu i ówdzie przebijały się kawałki kośćca. Roztaczany przez kolosalne cielsko smród, mimo dystansu, jaki dzielił bydlę od obrońców przybytku Lucyfera, był niemal nie do zniesienia. Shateiel poczuł, że do oczu Nany zaczynają napływać łzy. W gardle narastała mu gula niestrawności. Któryś z pozostałych skrzydlatych - o znacznie słabszym żołądku niż anioł śmierci - począł zwracać śniadanie, a ktoś jeszcze inny kaszlał i rzęził, krztusząc się nadmiarem fetoru. Korpus był parodią kobiecej formy, z trojgiem piersi naznaczonych strupami, czyrakami oraz kolczastymi naroślami. Obraz groteski wieńczyła zniekształcona głowa, z jednym czarnym jak smoła okiem oraz gębą pełną chaotycznie rozmieszczonych kłów. Te, swym rozmiarem, kształtem i rdzawym kolorem, przypominały Nanie połamane fragmenty dachówek.

- Pozwólcie jej wejść w zasięg! Przycelujcie jak należy! Wyślemy szmatę w niebyt zanim pokona chociaż pół dystansu! - krzyknął Val, który (całkowitym przypadkiem?) zapomniał, że Eshat miał dla Spętanej zgoła inne plany. Plany, których rezultatem był wycieczka ryżego i Shateiela przez miejsca dziwne i niezwykłe, a których ukoronowanie stanowiła skrzynia z tajemnym kruszcem w środku. Ale po rzuceniu okiem na pozostałych strażników świątyni, Nana zdała sobie sprawę, że Valerius nie był jedynym przedstawicielem takiego nastawienia - pozostałym aniołom także nie w smak było ryzykować własnym istnieniem, by wziąć żywcem coś, co mogło zakończyć ich byt pojedynczym machnięciem łapska. Rozprawianie o humanitarnych rozwiązaniach było okej podczas salowych obrad. Kiedy wizerunek śmierci ostatecznej odbijał się w tęczówkach, idealistyczne farmazony schodziły na dalszy plan. Zwłaszcza, że wróg nie miał podobnych obiekcji.


Zakonnica przytaknęła obserwując nadchodzący twór. Głowa podsuwała jej wspomnienia innego życia. Widziała kiedyś coś takiego, choć wtedy jej żołądek nie próbował reagować w ten sposób. Nie miała broni, którą mogłaby się posłużyć w walce z istotą wprost z mitu. Pozostało jej więc oczekiwać na dalszy rozwój wydarzeń i usilnie pracować, by wypita jeszcze w zupełnie innym świecie kawa nagle się nie uzewnętrzniła. Odlany z koszmarów gigant wyrwał się do przodu. Stratował przy tym kilka kotłujących się wokół jego łapsk pomniejszych wynaturzeń, gruchocząc ich kości. Bestia poruszała się znacznie szybciej niż winna pozwalać na to jej masywna sylwetka. Pulsujące i napinające się sploty mięśniowe niemal skrzyły wypaczoną mocą, która stanowiła domenę aniołów dziczy, pozwalając cielsku na ruch będący zwieńczeniem dalekich susów oraz dudniącego galopu. Rozjuszone i zagitowane - bo przecież nie moralnie podbudowane - mniejsze herezje natury także zaprzestały pasywnego krążenia wokół twierdzy. Wyjąc i zawodząc, podjęły szarżę na pozycje obronne skrzydlatych.

W odpowiedzi aniołowie otworzyli ogień. Ich salwa stanowiła frapujące połączenie różnorakich technik mordu - zarówno tych technologicznych, jak i magicznych. Ołów i mistyczne wyładowania złączyły się w jeden podmuch, który odparował dobrze ponad ćwierć atakującej masy nim ta zdążyła chociażby pokonać połowę dystansu dzielącego ją od przybytku światła. Tu jednak urywał się cienki strumyk dobrych wieści. Ruchy mięsnego taranu, jaki zmierzał w stronę barykady, były na tyle chaotyczne, że sięgnęła go zaledwie garść kul oraz mistycznych wyładowań. Te pierwsze albo odbiły się niegroźnie od jego wypaczonego pancerza albo utkwiły w nim jak źle wprawione ćwieki, nie przebiwszy nawet pojedynczej warstwy tkanek. Z wyładowań tajemnych najskuteczniejszym okazało się to Quasu - fala ciśnienia trafiła bestię na wysokości żołądka. Celem dziewczyny z koralami we włosach było zapewne rozpłatanie przeciwnika na dwoje, ale zdołała jedynie otworzyć szeroką na pół tułowia ranę, przez którą nieśmiało wyglądały wnętrzności. Obrażenia tego typu wystarczyłyby do natychmiastowego zgładzenia śmiertelnika, bądź nawet pomniejszej istoty nadnaturalnej, ale gigantyczne monstrum nawet ich nie odczuło.
- Chowamy się?! - Nana próbowała przekrzyczeć wszystkie otaczające ją odgłosy. Wywrzaskiwane przekleństwa, recytowane zaklęcia i strzały z wszelkiej broni palnej. W polączeniu z dobiegającymi z zewnątrz rykami oraz jazgotem były one niemal nie do zniesienia. Jednak mimo kakofonii zachowała opanowanie i myślała taktycznie. Nurtowało ją, czy uda się jej dosięgnąć do bestii falą rozkładu i na ile takie wyładowanie entropii byłoby skuteczne wobec gigantycznej kreatury.


Kolejna salwa. Tym razem nie ostała się nawet połowa koszmarów na jawie szarżujących na Shateiela oraz jego pobratymców. Pocieszeniem było to jednak marnym - do czynienia mieli w końcu z bezmózgimi machinami do zabijania, z istotami, których jedyną rolą, sensem istnienia, było pozbawiać istnienia innych. Lub położyć na szali własne tak, by ochronić przewodzącą im bestię. Co część z nich uczyniła bez chwili wahania, zasłaniając Spętaną swymi pokracznymi sylwetkami niczym mięsna tarcza. Choć ich odporność na anielską kanonadę okazała się znikoma - o czym zaświadczyły rozbryzgi juchy oraz kończyny o zwiększonym poziomie lotności i samodzielności - bestie spełniły swą powinność należycie - dyrygująca nimi aberracja nie doznała najmniejszego szwanku. Zaradności także nie dało jej się odmówić, gdyż powykręcanych trucheł swych podnóżków użyła jako... cóż, improwizowanego podnóżka, bądź też punktu wybicia.

Trampolina z padliny zagłębiła się w ziemi w akompaniamencie sejsmicznego tąpnięcia, a byt zań odpowiedzialny wzbił się w powietrze, drwiąc z przeszkód trywialnych - takich jak chociażby brak skrzydeł. Gdy grawitacja raczyła sobie o nim przypomnieć, kolos runął w dół ciężko, choć upadek ten niepozbawiony był swoistej celowości. Na cel wzięto bowiem zewnętrzną barykadę, wraz z trojgiem stojących tam skrzydlatych. Wzniesione naprędce bariery zostały sprasowane pod kilkoma (kilkunastoma?) tonami żywej masy, tak jak i dwoje z tercetu nieszczęśliwych upadłych. Ostatni rzucił się do ucieczki. Chciał dać drapaka w stronę świątynnych drzwi, jednak nie zdążył nawet należycie się rozpędzić, kiedy mocarne łapsko opadło mu na głowę, miażdżąc jego osobę z siłą oraz machinalną bezdusznością prasy hydraulicznej. Skrzydlaci po drugiej stronie barykady - widząc, że przez wyrwę w murze wlewa się dodatkowo chmara pomniejszych strzyg, usłuchali sugestii Nany i zaczęli wycofywać się w stronę wrót przybytku. Ci z podwyższenia natomiast - mimo widocznego roztrzęsienia - kontynuowali ostrzał. Najgorzej rozwój wypadków zniosła chyba Quasu - oblicze upadłej przesłaniała teraz skalcyfikowana maska piewotnego lęku, a dłonie zdębiały na tyle, że jej ostatni strzał, całkowicie niecelny, miast wrogów rozpłatał niemal jednego z wycofujących się pobratymców.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 05-02-2021 o 13:28.
Highlander jest offline  
Stary 12-08-2020, 11:15   #148
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Nana wiła się we wnętrzu głowy anioła śmierci. Czuł jej ból, jej strach. Chciała pomóc, ale sama nie wiedziała co ma czynić. Krocząca na nich bestia, była czymś czego umysł zakonnicy ująć nie potrafił, mimo iż współdzieliła wspomnienia z Halaku. Shateielowi z trudem udało się ją przekonać, by skryła się we własnych wspomnieniach. Obiecał że zawoła jeśli tylko to przeżyją. Spomiędzy sterczących jak kotwy zębisk stwora wydobył się bulgotliwie groteskowy rechot. Potwór postąpił do przodu - ciężko i powoli. Zdawał się chłonąć atmosferę złamanego morale oraz rosnącej desperacji obrońców. Niemal taplał się w strachu istot, które przecież, w pierwotnym planie Wszechmogącego, całkowicie pozbawione były takich drobnostek jak wątpliwości, lęk czy instynkt samozachowawczy. Nana nie do końca potrafiła zrozumieć zachowanie tego potwornego umysłu skrytego za niezliczonymi warstwami powykręcanych tkanek - z tego, co wyjawili jej pobratymcy, byt ów słynąć miał z taktycznego geniuszu, jego intelektualna sofistykacja miała nie mieć sobie równych - jednak tytan z pulsujących mięśni nie przejawiał tych cech. Operował przede wszystkim na instynkcie. Owszem, był sprytny, wykorzystywał swe ciało do granic możliwości, znał jego najskuteczniejsze zastosowania na tym polu mordu, ale... obeznanie to przywodziło na myśl raczej polujące zwierzę. Czy taką właśnie cenę płacili Spętani zamieniając więzienie nieożywionych przedmiotów na cielesną powłokę? Ich wyższa świadomość zalewały pierwotne instynkty, sprowadzając ich do roli dzikich bestii? Możliwe. Całkiem możliwe. Shateiel nie mógł jednak poświęcić więcej czasu tym rozmyślaniom. Reszta anielskich piechurów zdążyła już opuścić przedświątynny plac - ostali się na nim tylko Shateiel i Valerius. Mieli co prawda wsparcie kanonierów z okien powyżej, ale... ręce owych miotaczy były i tak już pełne roboty, koncentrując ogień broni palnej i mistycznych pocisków na stworzonej przez monstrum wyrwie w murze. Mimo ich starań, do środka stopniowo napływało coraz więcej powykręcanych karykatur z kikutami miast skrzydeł. Natomiast przewodzący im gigant naprężał właśnie dolne łapska. Płyty świątynnego dziedzińca zajęczały w proteście, trzaskając i pękając pod jego naciskiem.
- Val… - Shateiel chwycił ryżego anioła za ramię. - Chyba czas na odwrót.
Anioł śmierci rozpostarł swe skrzydła na wypadek gdyby ewakuacja miała się odbywać w powietrzu a nie biegiem. Płomiennowłosy dał się targnąć do tyłu. Zrobił nawet dwa czy trzy niemrawe kroki wspak w kierunku świątynnych wrót, gdzie, obrawszy pozycje obronne czekały niedobitki anielskich piechurów. Tyle, że... Val zaparł się, stanął okoniem w połowie drogi. Odwróciwszy się, by zobaczyć powód tego guzdralstwa, Shateiel nie odnalazł na twarzy swego wspólnika tego, czego się spodziewał - heroicznego pragnienia konfrontacji nakrapianego słabo ukrywaną chęcią oddania życia za sławetne ideały. Miast tego na facjacie Valeriusa widniało... skonfundowanie. Zafrapowanie, brak zrozumienia. A podążając za jego wyciągniętą jak długa szyją i na wpół zmrużonymi oczyma, można było odnaleźć źródło tego nastawienia
- Stary… jeśli cię naszło na rozkminy życiowe.. - Nana próbowała pociągnąć mężczyznę za ramię odpychając się skrzydłami. - To cholernie zły moment.

Ruch anioła śmierci okazał się... względnie skuteczny. Na tyle skuteczny, żeby oddzielić płomiennowłosego od podłoża i przeciągnąć go, sunącego podeszwami butów, prawie że pod samo świątynne wejście. Jedyną oznaką buntu - miast narowistości, ktróej oczekiwał Shateiel - okazał się niemrawo wyciągnięty w stronę monstrum paluch mężczyzny. Nie tyle oskarżycielsko, co informatywnie, wskazująco.
- Patrzaj lepiej tam, kurwa.
Halaku w końcu popatrzał. Podobnie jak reszta dawnych aniołów. Na wysokości łba bestii, z początku prawie niedostrzegalna w tym świetle i pod tym kątem. Pojawiła się cienka, pionowa szczelina. Szeroka ledwie na kilka centymetrów i zawieszona na niczym prócz powietrza. W momencie, gdy monstrum, zbyt zaślepione rządzą mordu, by zauważyć nowe zagrożenie, dokonało swego drapieżnego skoku, z wyrwy wyłoniła się dłoń. Znajoma dłoń, pozbawiona reszty znajomego ciała, trzymająca mało znajome narzędzie - szpikulec ociekający płynnym złotem, który zagłębił się w lewym oczodole potwora po samą rękojeść. Rażona - bardziej zagadkowością i niemożliwym do udźwignięcia absurdem sceny niż cierpieniem płynącym z otrzymanego ciosu - bestia opadła ciężko na ziemię. Wtedy też wszystko zamarło. Cisza spowiła plac, a sylwetki, zarówno obrońców, jak i agresorów, zastygły jak zaklęte w kamień.

- Co to? - Shateiel zamarł i sam opadł na ziemię, nie kryjąc jednak skrzydeł. Wpatrywał się zafascynowany w całe wydarzenie, czując nawet jak Nana w jego umyśle wygląda ze swej kryjówki z zaciekawieniem. - A może.. Jednak powinniśmy zwiać? Co jak to jebnie?
Słowa anioła śmierci nie tylko pierwsze przełamały ciszę. Okazały się również (pośrednio) prorocze. Pierwszy zrodził się krzyk. Lub przynajmniej dziewczynie zdawało się, że odgłos ten ma funkcję krzyku pełnić. Bardziej przypominało to ryk zrodzony z trzewi ziemi, wydźwięk nieludzkiego bólu przeplatanego z niemożliwym do oddania słowami gniewem. Nie, nie gniewem. Pierwotnym szałem, furią, karmazynowym obłędem. Dźwięk obrastał w ton i natężenie z każdą mijającą sekundą. Pod naporem roztaczanego wokół przez bestię szaleństwa, ziemia na powrót zaczęła się trząść. Fragmenty rusztowania oraz niedobitki szklanych odłamków ze świątynnych witraży zaczęły bębnić o grunt jak grad. Jeden ze strzelców wypadł z okna i gruchnął o płyty dziedzińca. Niektóre z mięsnych bestyj na skraju placu odzyskały wystarczająco werwy, by, skowycząc jak zbite psy, dać drapaka za barykadę. A potem dalej i jeszcze dalej, nie oglądając się ni razu za siebie. Nieludzki gigant zaczął się trząść. Niepozorne tiki nerwowe szybko zmieniły się w targające całym ciałem spazmy. Przytłaczające swoją masywnością mięśnie stworzenia zaczęły pulsować. Wirować. Pękać, a potem ponownie się scalać. Shateiel miał wrażenie, że spogląda na wzburzony ocean tkanek. A pulsujące w jego odmętach bursztynowe iglice energii nie zwiastowały nic dobrego. Valerius wyrwał mu się przyjacielowi. Przez orający bębenki łomot wciąż trwającego wrzasku anioł śmierci wyłapał jedynie dwa słowa: “masz” i “rację”. Annunak rzucił się w stronę rozciągniętego na betonie strzelca i poderwał go na równe nogi, ciągnąc w stronę świątynnego wejścia, Shateiela i reszty upadłej bandy. Anioł śmierci zaczął biec ile sił w nogach już gdy dostrzegł drgawki wielkiej bestii.
- Val! W nogi! - Starał się przekrzyczeć przez wypełniający plac hałas, ale głos Nany gdzieś w nim utonął. Otworzył wrota szerzej przed nadciągającym rudzielcem i, gdy tylko gdy ten przekroczył próg, zabrał się za ich zamykanie. Pozostali obrońcy wzięli z niego przykład. Wibracje targające strukturą osiągnęły masę krytyczną. Nim jednak krzyk bestii przerodził się w eksplozję, a plac na zewnątrz zalały fale płomieni oraz złotego światła, ocalali skrzydlaci zdążyli zatrzasnąć za sobą wrota.

Shateiel, dyszany, oparł się o barierę, czując jednak bijący od niej gorąc odsunął się. Jeszcze przez chwilę towarzyszył mu zupełny bezgłos, jeśli nie liczyć przyćmiewającego sobą wszystkie inne dźwięki dzwonienia w uszach. Halaku spojrzał na drzwi.
- To.. może spłonąć, lepiej schowajmy się głębiej. - Z ulgą odnotował, że słyszy własne słowa. Zaraz potem podszedł do Vala by pomóc mu z nieprzytomnym strzelcem.
 
Aiko jest offline  
Stary 03-09-2020, 09:45   #149
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację

Ocalali - zwycięzcy? - odsunęli się nieco dalej od zapory, jaka dzieliła ich od placu. Nie zanosiło się na to, by wrota miały lada chwila stanąć w płomieniach, jednak biorąc pod uwagę wszystkie zdarzenia ostatnich paru godzin, obrońcy woleli dmuchać na zimne. Quasu skierowała się szybkim krokiem na schody prowadzące piętro wyżej. Podobnie jak innych ciekawił ją stan placu boju i sił nieprzyjaciela - jednak w jej przypadku ostrożność zeszła na drugi plan, ustępując chęci uzyskania całkowitej pewności. Pewności odnośnie czego? To Shateielowi trudno było rozpracować. Valerius próbował w tym czasie dobudzić nieprzytomnego sojusznika, którego skórę uratował nie tak dawno temu. Jego metody cucenia pozostawiały wiele do życzenia, a ich efekty twarz strzelca odczuwać miała jeszcze przez kilka dni. Trzech innych obrońców obrało kurs na zachrystię i jej podziemne kondygnacje. Mieli zamiar powiadomić Eshata, zdać mu raport. Pozostali siedzieli niepozornie w ławach, starając się nie okazywać swojego skołatania i roztrzęsienia.

Przewodzącego wspólnoty szukać jednak nie trzeba było. Pojawił się sam, z charakterystycznym dla siebie spokojem otwierając oszklone drzwi zachrystii i, jakby nigdy nic, kierując się na środek świątyni, zaraz przed ołtarzem. W lewej dłoni trzymał szpikulec. Prawa, starannie usuwała z narzędzia pozostałości złotej cieczy.
- Doskonale się spisaliście, przyjaciele! - zakomunikował ogółowi.
- Na opłakiwanie poległych, jak i na świętowanie naszego zwycięstwa przyjdzie czas potem. Teraz jednak winniśmy udać się na plac i... zobaczyć owoce naszych starań.
Z pobocznych ław odezwały się pomruki niepewności. Najwyraźniej poturbowani wojacy nieszczególnie mieli ochotę na owoce. Wciąż odczuwali w ustach cierpki posmak swojej “wygranej”. Niektórzy otwarcie się wzbraniali, kręcąc defensywnie głowami, inni skurczyli się tak znacznie, że ledwie było ich widać z zajmowanych miejsc.


- Kamraci. Bracia. Zapewniam was, że to już koniec. Nic już nie zagraża naszej wspólnocie. Stojące przed nami zadanie to czysta formalność... jeśli nie oczywista nagroda za poniesiony trud! - zapewnił podległych mu piechurów. Jego charyzma na powrót dała o sobie znać. Słuchacze, niechętnie bo niechętnie, zaczęli się przełamywać. Słowa uderzyły w czuły punkt - każdy, kto przeżył dzisiejszy bój chciał zapewnienia, że przelane krew i pot nie poszły na marne. Że poświęcenie miało sens. Obolali i poobijani, upadli zaczęli więc gramolić się z ław w stronę wciąż zamkniętego wyjścia.
- Bardzo dobrze. To właśnie dzięki temu niezmordowaniu dotarliśmy tak daleko - wyraził swoje uznanie mówca. Uniósł głowę, kierując spojrzenie w stronę wybitych witraży oraz stojącej przy nich sylwetki Quasu.
- Ufam, że na zewnątrz wszystko dobrze? - zapytał przewodnik wspólnoty z nutą profilaktyczności w głosie. Odpowiedź znał bowiem aż za dobrze. Grzecznościowo poczekał na skinienie głowy podkomednej, po czym dał sygnał do otwarcia wrót.

- Ostatnio, gdy tam byliśmy, wszystko płonęło. - W głosie Shateiela pojawiła się niechęć. Dla niego to gadanie o wspólnocie i koniecznych ofiarach raczej nie było wystarczającym wyjaśnieniem, choć Nanie zdawało się niepokojąco bliskie. - Nie wiem też, na ile ta ruina może być czymś dobrym - mruknął nieco ciszej.
Valerius, który właśnie pomagał spoliczkowanemu żołdakowi wstać, przytaknął ponuro, najwyraźniej podzielając obiekcje anioła śmierci.
- Facet, wydaje mi się, że nie może. Herr Fuhrer po prostu ubzdurał sobie, że fant, jaki wpadnie nam dzisiaj do kieszeni, wynagrodzi te wszystkie kopy w rzyć, jakie zebraliśmy do tej pory. Bo widzisz, on chyba nadal myśli, że coś... -
Obrońcy otworzyli drzwi, a wnętrze świątyni zalały fale złotego światła. Intensywność blasku okazała się z początku zbyt mocna dla lwiej części zebranych. Zmuszeni byli odwrócić wzrok, dając czas ślepiom na dostosowanie się.
- ...że coś tam mogło przeżyć to pierdolnięcie - dokończył myśl rudowłosy, patrząc przez podciągnięte na wysokość twarzy palce. Widząc tyle co nic, ale butnie wzbraniając się przed targnięciem makówki na bok.

Alle warten auf das Licht
Fürchtet euch, fürchtet euch nicht
Die Sonne scheint mir aus den Augen
Sie wird heut Nacht nicht untergehen

Rammstein - Sonne


Blask w końcu zelżał. A może po prostu aniołowie przypomnieli sobie, jak należy weń spoglądać. Otoczenie na zewnątrz faktycznie przypominało ruinę. Wszędzie walały się gruzy. Improwizowana barykada została praktycznie zdmuchnięta przez eksplozję, jej pogruchotane fragmenty ciśnięte hen daleko. Kawałki witrażowego szkła oraz chodnikowych płyt tkwiły w wysuszonej na pieprz jusze. Poskręcane, na wpół spopielone szkielety niedoszłych agresorów zaścielały scenerię jak jakieś koszmarne, odarte z liści kikuty krzewów. A pośrodku tego wszystkiego, tkwił krater - głęboki i ziejący niczym pierwotna szczelina wiodąca do samych trzewi ziemi. Na wszystkie strony rozchodziły się zeń pęknięcia gruntu, jak i ohydny kwiat podeszłej ropą posoki. Gnieniegdzie w tej brei dało się dopatrzyć poszarpanych fragmentów skóry, mięśni i wnętrzności. Roztaczany przez owe bagno smród uderzał w nozdrza z taką siłą, że trudno było powstrzymać odruchy wymiotne, które z każdą chwilą zdawały się nasilać.

Halaku, czując owy aromat, szybko zakrył usta i nos materiałem rękawa. Rękawa należącego do stroju, z zupełnie innego świata. Wszystko wydarzyło się tak szybko i było tak irracjonalne przy okazji. Zobaczył tyle miejsc, tyle istot, a nawet nie był w stanie oszacować czasu, jaki mu to zajęło. Zdawało mu się, że jeszcze kilka chwil temu leżał martwy na pewnym parkingu.


Ale przemyślenie te musiały poczekać, ustąpić miejsca pilniejszym kwestiom. Nad szpecącą świątynny dziedziniec szramą oraz jej wybroczynami znajdowała się właśnie taka zagwozdka - zawieszone w powietrzu źródło wcześniejszego blasku, dorodna kula pulsujących energii. Bijące od niej ciepło napełniało Shateiela spokojem, a buchające z wnętrza eteryczne zawirowania zdawały się powoli odparowywać zmurszałą breję nieczystości poniżej - jak światło dnia przeganiające nocne mary.
- Tak. Tak! - rzekł Eshat, a intensywność w jego głosie była na tyle nieposkromiona, że zadała kłam postawie mentora i guru, którą kultywował przez te wszystkie lata. Teraz biła od niego postura młodego, nieutemperowanego życiem śmiałka. Takiego, który złapał cały świat za rogi. Zachłysnął się własnym śmiechem, który rozszedł się po całym placu. Ale mimo iż zdołał opamiętać się niemal natychmiast, to jego rozradowanie okazało się zaraźliwe. Niektórzy z upadłych zaczęli wiwatować, inni przyklaskiwali z uznaniem i uśmiechali się promiennie. Widok ten ogrzewał serce, ale i podświadomie kąsał świadomością, że obrońców ostało się tak niewielu. Oraz, że pozostałym upadłym - tym odseparowanym od wspólnoty kilometrami i ideałami - nie dane było go uświadczyć.

- Uhm... - Nawet Val, który zawsze miał pod ręką jakąś cyniczną, ordynarną pyskówkę, zapomniał języka w gebie, światopoglądowo storpedowany przez to, na co spoglądał. Z kolei Shateiel miał mieszane uczucia. Z jednej strony było w tej kulce coś... coś co przynosiło mu ukojenie i spokój. Czy właśnie to uczucie towarzyszyło mu, gdy jeszcze mógł wpatrywać się w oblicze Pana? Nie pamiętał. Czy warte było tej ceny? Tych zniszczeń? Ofiar? Tego nie wiedział. Jednak nie to pytanie cisnęło się mu na usta.
- Co to, do cholery, jest? - Mruknął cicho, co ożywiona nagle Nana podsumowała kopiąc go myślowo w głowę. Pomysły na odpowiedź zapewne były różne, ale nikt nie kwapił się, by je wypowiedzieć. Samemu aniołowi śmierci na myśl przychodziły jaja, łożyska płodowe i inne rzeczy związane - w sposób bardziej biologiczny niż symboliczny - z narodzinami. Czym by jednak nie była, sfera ta nie zachowała swojego kształtu (ani konsystencji) na długo. Zaczęła topić się jak coś na siłę wyjęte z surrealistycznych obrazów Dalego. A zarazem jak oczekiwania dotyczące skrzydlatych ideałów, które miała sobą uosabiać. Potem z każdą mijającą chwilą było już tylko gorzej. Niczym fragmenty taniego sreberka, złocista warstwa zaczęła łuszczyć się i opadać w kierunku uschłych pozostałości czarnej mazi. Wraz z nią w zapomnienie uleciały również uczucia spokoju, słuszności i prawości, którym do niedawna podatny był jeszcze zbitek anielskich gapiów. Sama sfera... ostała się, jednak teraz przypominała bardziej zielonkawą, na wpół przeźroczystą membranę - jakiś mistyczny kokon, wokół którego leniwie lewitowały niewielkie błędne ogniki w odcieniu kościanej bieli. Okupujący ciało byłej zakonnicy anioł poczuł, zapewne podobnie jak pozostali, że z jakiegoś powodu przeszedł go dreszcz.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 19-03-2021 o 12:03.
Highlander jest offline  
Stary 03-09-2020, 18:44   #150
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację

Przez membranę, trochę jak przez taflę wody, wyłoniła się dłoń. Niewieścia, o czarnych paznokciach, blada jak kreda. Na powlekającej ją skórze zaczęły manifestować się niezliczone rzędy małych, niepojętych dla upadłych umysłów symboli. Za ręką podążyło ramię oraz reszta sylwetki. Całe ciało kobiety pokryte było enigmatycznymi liniami zapisków oraz mosiężnymi ozdobami w postaci paciorków, pierścieni i bransolet. Jej kształty opasały dwa fragmenty czarnego aksamitu, a całość wyglądu wieńczył diadem w kształcie księżycowego sierpa, także wykonany z mosiądzu. Wspomniane wcześniej błędne ognie ulokowały się za jej plecami, poruszając się po sobie tylko znanych szlakach. Kobieta nie dotknęła bosymi stopami ziemi - wciąż tkwiła na wysokości, nieopodal swojego niedawnego schronienia, które... zaczęło z wolna więdnąć i zanikać. Rozwiewać się niczym nocna mara ugodzona światłem poranka.

Tyle tylko, że prawdziwy koszmar - ten na jawie - mógł się dopiero zaczynać. Największym szokiem dla zebranych był chyba brak skrzydeł. A może aureoli? Harfy? Właściwie to jakiegokolwiek symbolu związanego a anielskością, z tymi wszystkimi książkowymi ilustracjami oraz ściennymi rycinami, jakie przez wieki kojarzone były przez ludzkość z boskimi posłańcami. Ale nie, jedyną aureolą był sierpowy diadem, spod którego spoglądała para oczu w kolorze zakrapianego krwią bursztynu. A podciągnąć płomienną biel ogników pod formę upierzenia mógł tylko mistrz nadinterpretacji i okłamywania samego siebie. Realizacja ta odcisnęła swoje tłamszące piętno. Jakby kontrastując z niezdrowym, skrzącym blaskiem zmanifestowanej postaci, resztki niedawno wykrzesanego morale anielskiej braci zaczęły dogasać.

- Pamiętasz, co powiedziałam, nim tamten Spętany upadł? - Nana odezwała się cicho do stojącego obok Vala. Halaku miał złe przeczucia. Bardzo złe przeczucia. Może to były te mdłości, które wywoływała w nim nowa istota, a może fakt, iż był świadkiem jej dosyć... nietypowych narodzin w tym bardzo nieprzyjemnym miejscu.
- Czuję, że to zaraz jebnie.
- To... niemożliwe. To niemożliwe, do cholery (!)
- syknął pod nosem rudy, nie mogąc pogodzić się z tym, co donosiły mu patrzałki. Z narastającym niepokojem Nana uświadomiła sobie, że Valerius był teraz zupełnie głuchy na jej słowa. Rozgrywającą się scenę znosił ciężej niż jakikolwiek inny obecny upadły - oni po prostu patrzyli w niedowierzaniu. Val natomiast trząsł się jak osika, kręcił głową w stanie bliskim katatonii i próbował powstrzymać napływające mu do oczu łzy. Kwestię Shateiela z pewnością usłyszała jednak kuriozalna reinkarnacja “anielskości” zawieszona nad głowami zgrupowania. Leniwe ślepia w odcieniu łączącym zaschniętą juchę oraz gęsty miód zatrzymały się na chwilę na Nanie. Zaraz jednak wróciły do ospałego - choć naznaczonego zaciekawieniem - lustrowania pozostałych zebranych.


- Dzię... dziękuję wam za pomoc. Pomoc w porzuceniu tej uwłaczającej ułudy, jaką był żywot Spętanej. Jaką było życie przez wieki, jeśli nie tysiąclecia, w kłamstwie. Nawet jeżeli owa pomoc udzielona została przypadkiem, w kaprysie losu, a rezultaty waszych działań miały być... zgoła inne - powiedziała, przełamując niemożliwą do zdzierżenia ciszę i przyglądając się wymownie Eshatowi. Ktoś inny mógł zinterpretować jej mimikę jako niewinną, wdzięczną i pogodną. Dla Shateiela trąciła jednak sardonicznością.
- Teraz, kiedy zły sen się skończył, mogę nareszcie powrócić do tego, co naprawdę istotne. W mojej prawdziwej formie - uniosła palce na wysokość oczu - oraz z pamięcią nieskalaną murami więzienia, które nam zgotowano. Czy też dogmą, jaką ono nasiąkło.

- Nie ma za co - Shateiel odezwał się cicho. On wciąż miał w pamięci całą tę trasę oraz ofiary, które ponieśli w ostatniej potyczce i kpina u nowego gościa w tym pokracznym towarzystwie niezbyt go cieszyła, by nie powiedzieć, że lekko irytowała.
- Może wypadałoby się przedstawić? - mruknął, tym razem nieco głośniej, widząc że nowonarodzona i tak już obdarzyła go swoją uwagą.

- Spajając... nie. To było dawno temu - istota zaczęła odpowiadać z marszu, ale rozmyśliła się wpół słowa, mimo iż słowo to rezonowało niebywałą pewnością siebie i determinacją. Oraz czymś jeszcze. Po prawdzie bliżej było mu do uniwersalnej prawdy istnienia niż do banalności osobowego określnika.
- Może winnam powołać się na coś z tej judaistycznej kałuży, tego bagna, w którym brodziliśmy przez te wszystkie lata? Sahaquiel? Samyaza? Nie, to byłoby obraźliwe. Dla mnie, dla was... dla reszty świata - zreflektowała się ponownie.
- Moje prawdziwe imię wszyscy już zapomnieli. W tym wy. A skoro nikt go już nie pamięta i nie pasuje ono do tych... ciekawych czasów, może lepszym rozwiązaniem byłoby wybrać nowe? Sadie, Stella, Skylar, Samantha, Scarlett... Samantha. Sam. Sammy. Tak. Samantha - zdecydowała, z zadowoleniem ucinając imienną wyliczankę.

Please don't ask me my name.
Does it matter? I'm just here for you.


- Mów mi więc Samantha, Nano. Względem ciebie pragnę wyrazić szczególną wdzięczność, bo bez twojej zaradności zwyczajnie by mnie tu nie było. Lub raczej... byłoby moje nieprzebudzone, odarte ze świadomości alter ego. Zgodzisz, się, że obydwie skorzystałyśmy na obecnym rozwoju wypadków, prawda? - Kobieta uśmiechnęła się do Shateiela. Był to uśmiech dziwny, w którym koleżeńska sympatia mieszała się z jadem złośliwości. To, co jej dawna persona najchętniej zrobiłaby ze skrzydlatymi obrońcami, Sammy taktownie pozostawiła niewypowiedziane, pozwalając aniołowi śmierci na samodzielne uzupełnienie opisowych luk. Z jej bladego lica trudno było wyczytać, czy za decyzję tę odpowiedzialna była empatia czy też czysty pragmatyzm.

- Samantho - wtrącił się Eshat. - Jeśli naprawdę chcesz się nam odwdzięczyć, dołącz do nas. Dołącz do naszej wspólnoty i razem budować będziemy chwałę Lucy-
- Nie ma żadnego Lucyfera -
skontrowała go wpół słowa “Sammy”, a ciężar i dosadność jej słów spowodowały powrót niemożliwej do zniesienia ciszy. Ta jednak zaczęła pękać pod naporem emocjonalnego poranienia oraz niewiary zebranych. Ktoś mógłby założyć, że tego typu stwierdzenie spłynie po upadłych nie wywarwszy na nich jakiegokolwiek wrażenia. Że te istoty mające demagogię oraz religijne matactwa we krwi, te byty, które żerują na naiwności szarego człowieka i pasożytują na jego wierze, zdołają przyjąć wyjawioną im prawdę (?) z zimną krwią. Nic bardziej mylnego. Ideologiczna bomba - bo inaczej nie dało się tej werbalnej kontry określić - trafiła na niezwykle podatny grunt. Ktoś z grupy opadł na kolana, bijąc pięściami o ziemię. Kilka innych osób zaczęło cicho kwilić. Jeszcze inni płakali całkiem otwarcie, wyjąc przy tym w niebogłosy. Eshat, rażony niemożliwością skonsolidowania wypowiedzi Samanthy ze swoim światopoglądem, otworzył lekko usta. Jego umysł odpłynął gdzieś daleko. Był też oczywiście Valerius. Val, który wyrwał się do przodu z rykiem pogrążonej w obłędzie bestii i, wzbijając skrzydłami w niebo, zaszarżował na nowo przebudzoną, rycząc parodię jednego słowa: “łżesz”.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 19-03-2021 o 12:05.
Highlander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172