Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2020, 09:26   #151
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Rudy anioł nie sięgnął celu. Nim zdołał chociaż dobrze się rozpędzić, Shateiel runął na niego całym ciężarem ciała i, pośród tumanów kurzu, sprowadził do parteru.
- Ekhm. Jeśli mówimy o jakiejś wdzięczności - zaczął Halaku ze spokojem, który komicznie kontrastował z jego desperackimi próbami okiełznania rozwścieczonego wspólnika - to po pierwsze, jak widać, część osób i tak już przemielona została. Powiedzmy na popiół. Za to ja niezbyt lubię rozmawiać z kimś, kto wisi nade mną.
Widząc, że jego towarzysz nadal się wyrywa, Shateiel rozlużnił chwyt, po czym, odskoczywszy od Annunaka, zatrzepotał skrzydłami i uniósł się w powietrze. Chciał odgrodzić rudego anioła od czegoś, co zdawało się Halaku nazbyt śmiercionośne. Stanąwszy prewencyjnie między Valem a Sammy, zwrócił się do tej drugiej. Jego głos nabrał upominającego tonu.
- Wychodzę też z założenia, że jak się zrobiło taki bałagan, to wypadałoby po sobie posprzątać, a nie podważać czyjeś wierzenia. - Nana wzięła głęboki wdech po wysiłku, który przed chwilą wykonała. Cały czas zerkała też to na Valeriusa to na Sammy.
- Chyba że ta twoja nieskażona pamięć nie uwzględnia takich rzeczy.

Nowy byt taktownie udał, że nie dostrzegł próby ataku na swoją osobę. Jakby zdarzenie w ogóle nie miało miejsca, a Val nie tarzał się właśnie po ziemi tocząc pianę z ust. Najwyrażniej nawet ktoś taki jak Samantha mógł odczuwać zażenowanie. Natomiast jej reakcja na słowa - a może raczej na otwarte oskarżenie - anioła śmierci była jeszcze skromniejsza. Zbitki wyrazów zostały zarejestrowane, przetworzone, a następnie od razu odrzucone - jak odarty z wartości, werbalny kołtun. Ale mimo iż w Shateielu zachowanie to wznieciło jedynie dalszy niesmak i gniew, to Nana zdawała się pojmować jego głębszy przekaz. Samantha - Sammy - postrzegała swoją nową, przebudzoną formę jako istnienie całkowicie odrębne od groteskowego kolosa, który jeszcze kilka minut temu dążył do unicestwienia wszystkich członków enklawy. Nie czuła się w jakiejkolwiek mierze odpowiedzialna za jego działania, toteż nie widziała potrzeby, by korzyć się i błagać ocaleńców o przebaczenie. Uważała się za zupełnie nową osobę - a patrząc na jej rezonującą pierwotnym majestatem postać, nie trudno było to przekonanie podzielić.

Coś zdołało jednak pokonać jej pozornie nieprzeniknioną tarczę siły woli oraz pewności siebie. Była to reakcja tłumu na wcześniejsze stwierdzenie odnośnie Lucyfera. Tak, odarte z nadziei, zapłakane facjaty skrzydlatych odcisnęły na nowonarodzonej widoczne piętno, wpływając na nią do tego stopnia, że uznała za konieczne "sprostowanie" kwestii, która wywróciła światopogląd upadłych do góry nogami.
- Żle się wyraziłam - rzuciła naprędce, z tonem zatroskanej matki, który był zupełnym przeciwieństwem jej niedawnej, sardonicznej nonszalancji.

Tell me, who's more important than you?
You're the apple of my ancient eyes.


- Powiedzmy, że Lucyfer, jakim go sobie teraz wyobrażacie, jakim... sądzicie, że go pamiętacie, nigdy nie istniał. Nie smućcie się jednak! Wasze wyobrażenia, wasze formy, wasz sposób postrzegania samych siebie - wszystko to mogło przez wieki zostać zmieszane z wybroczynami ludzkich religii, ale... uspokoję was. To wewnętrzne przekonanie, wasza wiara w nieposkromione uosobienie poranka, ona jest prawdziwa.
- Ekhym. Naprawdę myślę, że to zły moment.
- Shateiel wskazał na Eshata, wtrącając się w kwestię niepospolitej dziewczyny o dość pospolitym imieniu.

Eshat jednak trzymał się dobrze. A przynajmniej lepiej niż Val, którego to Halaku raz jeszcze zmuszony był przywołać do porządku zapoznając go na powrót z podłożem. Rudzielec stopniowo stawał się trudniejszy do utrzymania w parterze. Jeśli zaś chodziło o przewodzącego wspólnocie, to na jego twarzy gościł nie tyle przestrach wynikający z walącego się światopoglądu, co intensywność myśli i zmarszczona brew sugerujące usilne próby dopasowania nowo otrzymanych informacji do istniejącego status quo. Oczywiście niekoniecznie paląc to ostatnie do gołej ziemi, raczej spoglądając na istniejący już zbitek wiedzy z nowej perspektywy. Ortodoksyjnej mniej.
- Twierdzisz więc, że nie jesteśmy aniołami ani demonami. Że po po prostu uwierzyliśmy, iż nimi jesteśmy w wyniku... przesytu Otchłani ludzką wiarą? Trudno w to uwierzyć, przecież wszyscy pamiętamy wydarzenia Wielkiej Wojny.

- To bardziej... skomplikowane - odpowiedziała dawna Spętana, wracając do tonu oschłego zdystansowania, kiedy tylko desperacja na twarzach jej słuchaczy zastąpiona została świeżo wykrzesaną wnikliwością.
- Teraz, w tym godnym pożałowania stanie, jesteście... staliście się istotami z wierzeń, którymi nasiąkneliście. Wasze zdolności, wasze słabości, wasz sposób pozyskiwania siły życiowej. Dawne, potężne esencje rozbite w pył, a następnie wtłamszone na siłę w mięsne powłoki. Powłoki ciasne, tępe, odarte z wielowymiarowości. Stwarzające większe zagrożenie niż dające pożytek - tu przerwała, rzucając wymowne spojrzenie w stronę Nany oraz jej przeciwnika w zapasach. - Kiedyś również byliśmy mieszanką ludzkiego ciała i boskiej iskry. Człowieczej mentalności oraz nadprzyrodzonych mocy. Tyle tylko, że te wcześniejsze naczynia były znacznie bardziej pojemne. Otwarte na prawdziwą naturę świata. Mniej kruche. Silniejsze. - wypowiadając ostatnie słowo, dla emfazy zgięłą palce lewej dłoni, prawie że kształtując pięść. Szybko jednak porzuciła ów gest.

- Ale nasze wspomnienia - nie ustępował nadal Eshat, a część anielskich niedobitków przytaknęła energicznie głowami, chwytając się ostatniego z argumentów tak ak tonący chwyta się brzytwy. “Sammy” wydała z siebie ciche jęknięcie i pokręciła głową.

- Ale to dla nas jedyny sposób czyż nie? Moglibyśmy dalej trwać w okowach chaosu, a tutaj… - Shateiel spojrzał na swoją dłoń. - Możemy chociaż obcować z boskimi tworami. Valerius z każdą sekundą tracił na sile. Zapewne obrażenia, jakie odniósł podczas batalii ze Spętaną, raczyły mu o sobie przypomnieć. Teraz już w zasadzie rzucał się tylko sporadycznie, bełkocząc pod nosem przekleństwa oraz chowając zapłakaną i zasmarkaną twarz między rękoma. Wciąż unosząca się w powietrzu kobieta spojrzała z zamysłem na niebo. Zrodzone z nieznanego źródła niezdecydowanie zagościło przez chwilę na jej twarzy, ale zaraz zostało przegnane.


- Wspomnienia? Wspomnienia, ha! - parsknęła kpiąco. - Po kim jak po kim, ale po Tobie, Eshacie, spodziewałam się więcej. Wiesz równie dobrze jak ja, że wspomnienia, na które się powołujesz, są farsą. Zlepkiem śliny, niespełnionych marzeń i wypaczonych migawek. Żadne dwa uknute naprędce wymysły nie są do siebie chociażby podobne. Jeśli zapytam dwoje osób o starcie Lucyfera z Michałem, otrzymam przynajmniej sześć różnych relacji, które wzajemnie się wykluczają. Jeżeli poproszę o to samo w odniesieniu do zatrzaśnięcia za nami bram Otchłani, sytuacja się powtórzy. O tym właśnie mówię... elementy kluczowe wciąż tkwią gdzieś w waszej nieświadomości. Zostały jednak przyćmione biblijną demagogią. Wtedy, gdy roztrzaskał się świat, roztrzaskane i zbrukane zostały też wasze wspomnienia. - skończyła z nutą wyniosłości, a ta, wraz z zawartością informacyjną wywodu, odbiła się na twarzach słuchaczy. Zaowocowało to popadnięciem upadłych w jakąś dziwną, grupową refleksję. Pogrążeni w głębokim zamyśleniu, to wbijali wzrok w buty, to znów spoglądali daleko w pustynny bezmiar.

How could the world be so cruel?
I'll make you my own precious jewel.


- A czy to jedyny sposób? - tutaj bursztynowe ślepia znów zogniskowały się na Nanie.
- Może i takim był. A już napewno takim dla niektórych pozostanie. Dla tych, którym dobrze jest w schronieniu utkanym z iluzji i kłamstw. Ale nie dla wszystkich.
Samantha końcu zniżyła pułap i dotknęła bosymi stopami podłoża. Przeszła kilka kroków, jakby testując sprawność swych świeżo wykreowanych nóg. W końcu zatrzymała się przed siedzącą Valowi na Plecach Naną i przykucnęła, krzyżując dłonie na kolanach.
- Widzisz, znajdą się wśród was byty, które będą mniej Naną, a bardziej odłamkiem boskości. Mniej Shateielem, a bardziej nosicielem Szmaragdowego Płomienia. Porzucą kłamstwo tej... smutnej, faktycznie upadłej formy - tu spojrzała na Valeriusa. Wpatrywała się w oblicze rudowłosego długo i czyniła to w sposób, w jaki małe dziewczynki patrzą na ranne owady - z mieszanką zdystansowania oraz ledwie kontrolowanej fali otwartego obrzydzenia.
- Odrzucą je na rzecz Prawdy płynącej z Egzaltacji - zwalczywszy niesmak, dokończyła myśl i uśmiechnęła się do płomiennego anioła. Jak rodzic, tłumaczący dziecku, że to posiada potencjał, by być kimkolwiek - czymkolwiek - zapragnie. Następnie wyciągnęła dłoń i pogłaskała go po czuprynie. Rudzielec był jednak zbyt pogrążony w natłoku delirycznych myśli, aby to zauważyć.

Nana także przykucnęła obok Valeriusa. Pogładziła go delikatnie po ramieniu. Chciała pocieszyć anioła kuźni, ale nie wiedziała czy przyjmie on taką konsolację. Szczególnie w stanie, w jakim się pogrążył. Szczególnie od niej.
- Mówisz wiele, ale nie widzę by coś to wnosiło. - Shateiel łypnął na przycupniętą naprzeciw Sammy. - Chyba większość osób pragnie z dnia na dzień stawać się kimś lepszym. Każde z nas raczej czuje, że było kiedyś potęgą, czujemy tę stratę.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 19-03-2021 o 11:56.
Highlander jest offline  
Stary 04-09-2020, 11:56   #152
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
STILL CHOPPING. CHOPPING UNTIL THE BREAK OF DAWN.

- Cieszy mnie to wielce - zapewniła Sammy, wstając.
- Tym, którzy naprawdę tego chcą, okazja może nadarzyć się prędzej niż myślą.
Niedobitki anielskich obrońców patrzyły teraz na kobietę z dostrzegalnym ożywieniem. Iskry zainteresowania zaczynały tlić się w ich oczach. Tylko Eshat wciąż spoglądał w stronę linii horyzontu, choć cała jego sylwetka napięta była niczym struna.

There is one thing.
I mean, everything has a price...


- Ale będzie to wymagało porzucenia przez nas tych ciał i związanych z nimi istnień, prawda? - wysunął hipotezę, nie odwracając się. - Zamierzasz nas “poskładać”, prawda Sammantho? Znaleźć rezonujące ze sobą fragmenty esencji, scalić je w jedno, a potem znaleźć odpowiednie “naczynie”, prawda? A co z poprzednimi? Pozwolisz im umrzeć? Czort z tymi pozbawionymi ludzkiej jaźni, ale wiesz przecież, że świadomość człowieka, a także jego ciało, niemal nigdy nie przeżywają rozdzielenia z demonicznym ja. To, bez dwóch zdań, byłby dla nich wyrok śmierci. Natychmiastowy i nieodwracalny. - skwitował, prawie że oskarżycielsko Eshat. Samantha pokiwała mu z uznaniem głową. Odpowiedź padła jednak z ust kogoś innego.
- Śmierć? *Wyrok* śmierci? - wtrąciła się po raz pierwszy Quasu. - Niektórzy z nich już nie żyli w momencie, gdy wniknęliśmy w ich ciała. Popełnili samobójstwo i pozbyli się ich dobrowolnie, a my wzięliśmy je pod opiekę. Inni zginęli zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy, porządkiem, który zakłóciła nasza symbioza, dając im drugą, zwykle niezasłużoną, a już na pewno niesprawiedliwą, szansę. Jeśli to jest Twój jedyny argument, Eshacie, ta sentymentalna mrzonka, to muszę się z Tobą nie zgodzić...
Przywódca Enklawy, otoczony rezonansem słów pokroju “ma rację”, “szczera prawda” i “sam bym tego lepiej nie ujął”, stanął wryty i skonfundowany jak słup soli. Z miną kogoś, komu właśnie z zimną krwią wbito sztylet w plecy.
- Quasu, co też mówisz?! Zawsze przecież popierałaś naszą lucyferiańską doktrynę. Byłaś jedną z moich prawy-
- Lucyfer był wymysłem. Był bajką, którą wbijałeś nam do głów przez te wszystkie lata, nie przekładając ani jednego dowodu na jego istnienie. A my słuchaliśmy, jak naiwne dzieci...
- Skąd... w takim razie skąd wiesz, że to co mówi ona nie jest zupełnie wyssane z palca!?-
żachnął się Eshat, porzucając momentalnie personę dobrodusznego guru.
Sammy milczała. Na jej ustach tańczył delikatny uśmiech.

- Wiecie… ja tam Nanę lubię. - Shateiel wyprostował się, nie odsuwał się jednak od Vala. - Po za tym wlewanie dusz do naczynia, nieco mi przypomina stan w jakim niedawno byłem, jak i to coś. - Anioł śmierci wskazał na porozrzucane resztki spętanego. - Nie wiem jak wy ale ja nachetniej poszukałby swojego miejsca na własną rękę. A co do ciebie Samantha… przed chwilą widzieliśmy jak się naradzasz.. Twoje ciało zdaje się być tak ludzkie jak i nasze. Czy chciałabyś je teraz porzucić i dać się zamknąć w przysłowiowym dzbanku?

- Nano, kochanie... - odrzekła, jej słowa tonące w przesadnej słodyczy. - To była metafora. *To* jest mój “dzbanek.” - podkreśliła, dotykając dłonią klatki piersiowej.
- Jeżeli to wasze jedyne zmartwienie, że skończycie jako element tła, to odrzućcie je. Wasze ciała będą ludzkie. Takie jak niegdyś... i nie będziecie musieli ich z nikim więcej dzielić. Improwizowana debata zdawała się nieubłaganie zbliżać ku końcowi, a z każdym otwarciem jej ust, publika skłaniała się kapkę bardziej w stronę okrytej gryzmołami dziewoi. Postawa spokoju, jaką przejawiał zwykle Eshat, legła niemal całkiem w gruzach. Jego oskarżenie ciążyło jednak nie tylko na rywalce, ale i na całym placu, a fakt, że Quasu chciała coś dodać, ale powstrzymywał ją jakiś wewnętrzny przestrach, jedynie dolewał oliwy do ognia. Dziewczyna z koralami we włosach patrzyła po każdym po kolei, jakby to miało rozwiązać jej gardło. Jej wzrok padł również na Sammy i, choć wymiana spojrzeń nie trwała długo, to jednak doprowadziła do obalenia impasu.
- Nie musisz się lękać, Quasumenrai. Dalej, zdradź braciom i siostrom swoją tajemnicę.
- Ale... ale nasza wspólnota ma prawa, które zakazują takich praktyk. Oni mogą nie...
- Jeśli ktoś chociażby pomyśli o podniesieniu na Ciebie ręki, ręka ta oddzieli się od reszty ciała. Daję ci moje słowo -
zapewniła kobieta o cerze w kolorze kości.

- I tak chyba wylewamy tu rzeczy, których normalnie nie mówiliście. - Nana wzruszyła ramionami, jej było odrobinę wszystko jedno. Była tu nowa i jak na razie w ogóle nie była też przekonana to rozwiązań wybranych przez Eshata.
Quasu przytaknęła - ciężko powiedzieć, czy na uwagę Nany czy na zapewnienia Sam odnośnie jej bezpieczeństwa. Jej nastawienie przeszło oddaliło się od stereotypu przerażonej mlódki (który to ciążył na niej przez zdawałoby się całą kulminację konfliktu) w stronę bardziej znajomego, apersonalnego chłodu i pragmatyzmu.
- Zanim... zanim zwerbował mnie Eshat, zanim zostaliśmy wysiedleni z Los Angeles przez nieprzebudzoną formę Samanthy, współpracowałam przez jakiś czas ze środowiskami Faustian i Kryptykow. Lub, bardziej precyzyjnie, z Namaru imieniem Engraff, który przynależności do tych dwóch grup traktował jako sytuacyjnie przydatne plakietki. Nim Engraff pożegnał się z tym światem i wrócił do Otchłani, przeprowadził wiele eksperymentów mających pomóc mu... wykorzystać, lub chociaż zrozumieć, naturę esencji Upadłych. Nie będę zagłębiać się w szczegóły, bo wszyscy dość już dzisiaj przeszliśmy. Powiem tylko, że podczas jednego z tych “doświadczeń”, jedna demoniczna esencja została “zachęcona” do pożarcia drugiej. Rezultat był jednak zgoła inny, niż oczekiwał tego Engraf. Zamiast absorpcji i przejęcia wewnętrznej siły, doszło do scalenia. Dwie jaźni, i tak już bardzo podobne, scaliły się w jedną, potencjał wiary niemal się podwoił, a... “obiekt badań” zatracił część ze swoich demonicznych charakterystyk na rzecz aparycji... przypominającej bardziej tę Samanthy. Chociaż nie miałam zbyt dużo czasu na dokładniejsze przestudiowanie obiektu, to... jego wypowiedzi na temat wydarzeń z naszej historii także się ujednoliciły, zatracając sporo religijnej okrasy, na której punkcie wcześniej odnotowaliśmy fiksację. No i najciekawsze. Ci dwaj upadli, którzy wzięli udział w eksperymencie Engraffa? Jeśli nie liczyć fleksyjnych drobnostek, nosili praktycznie to samo anielskie imię... - skończyła swoją spowiedź, spoglądając zarazem wyzywająco na Eshata. Ten, w przeciwieństwie do reszty tłumu, zszokowany jej słowami nie był. Najwyraźniej słyszał część tej historii wcześniej.
- Pytałeś, jak mogę jej zawierzyć, ale znałeś odpowiedź. Teraz znają ją wszyscy - nerwowo bawiąc się jednym z koralików zdobiących jej fryzurę, Quasu zwróciła się do anielskich niedobitków. Determinacja i brak wahania jej przemowy stanowiły chyba ostatni gwóźdź w trumnie lucyferiańskiej wspólnoty. Poturbowani upadli, kręcąc głowami na myśl o zatajeniach swojego guru, zaczęli widocznie przesuwać się w stronę Sammy.
Shateiel zamyślił się na chwilę przyglądając się to Sammy, to Quasu, a to spoglądając w kierunku reszty wypełniających plac istot.
- Stali się jedną istotą tak? Co się stało z ich powłokami? - Zadał pytanie kierując je ni to do towarzyszki z koralikami na włosach ni to do tej nowej istoty.

- Ciało “ofiary” padło martwe jeszcze zanim proces asymilacji przeszedł w scalenie. Engraff stawiał praktyczność nad rozterki etyczne, toteż wybrał rozwiązanie najprostsze w implementacji. Nie wiesz tego Nano, ale anielska esencja jest najbardziej podatna na atak w momencie, gdy jej śmiertelna powłoka zostanie zniszczona - wyjawiła Quasu, odpowiedź adresując bezpośrednio do byłej zakonnicy. Wszyscy inni postronni zdawali się mieć większą wiedzę teoretyczną w tych sprawach, toteż zdziwienie ominęło ich bokiem - o zbulwersowaniu nie wspominając. Dziewczyna z koralami we włosach także przemieściła się w stronę nowego bytu, stając u jego boku, choć jej przynależność i tak była oczywistą oczywistością. Sama kobieta z mosiężną tiarą na nikogo nie naciskała. Stała spokojnie i cierpliwie, a w jej oczach odbijał się blask podziwianego zachodu słońca. Po świątynnej stronie placu ostali się w zasadzie tylko Eshat, Valerius i Shateiel.
- Wygląda na to, że decyzja zapadła - odezwała się w końcu Sammy.
- Ale nawet jeśli odmówiliście mojej oferty, nie smućcie się. Pozostanie ona otwarta i wierzę, że kiedy wasi bracia i siostry doznają przemiany - a świat razem z nimi - sami nas odszukacie i dołączycie do grona wyniesionych.

I'm on your side. Sincerely.


Uniosła dłoń. Pozornie na pożegnanie, ale gdy ją opuściła, za jej plecami, w pionie, rozwarła się ogromnych rozmiarów tafla błękitu. Upadli spojrzeli po sobie, popatrzyli raz jeszcze na świątynię, która przez tyle lat służyła im za schronienie, a potem... rozpoczęli przemarsz przez eteryczną bramę.
Shateiel stanął z boku obserwując ten przemarsz. W jego głowie panował chaos wynikający z jego własnych jak i Nany myśli. Bo czy pragnął tego, dołączyć do Sammy? Stać się z nią jednością? Nana niby go popychała, czując jednak jej obecność nie był w stanie podjąć takiej decyzji. Czuł, że czegoś nie skończył, że jeszcze niewiele rozumie, a co niepokojące to tego zrozumienia teraz pragnął.
- Może kiedyś się spotkamy. - Powiedział spoglądając na Sammy.
- Żegnaj, Sha... Choć nie. Żegnaj, Nano. Shateielu, liczę, że to “do zobaczenia” i że następnym razem dane mi będzie zobaczyć Cię naprawdę. - Kobieta z pokrytymi zapiskami skórą uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła na pożegnanie dłoń.
Shateiel zaśmiał się, choć śmiech ten wybrzmiał głosem Nany.
- Nie Sammy… tamte czasy nie wrócą. - Uścisnął dłoń dziwnej istoty. Czuł, że naprawdę to był kiedyś tam jeszcze przed upadkiem i nie wierzył by akurat do tego dało się wrócić. Sam uścisk jednak wydał mu się przyjemnie znajomy - niczym wprawny i pewny chwyt starej przyjaciółki o którym... zwyczajnie przypomniał sobie dopiero teraz.
- Może nie muszą? Co jeśli nigdy nie odeszły? - Rozluźniła dłoń i skierowała się w stronę skrzącego błękitu. Chwilę później został na placu sam, wciąż mierząc się z powierzonym mu pytaniem.


~ Koniec Aktu IV ~
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 24-03-2021 o 06:56.
Highlander jest offline  
Stary 01-10-2020, 10:27   #153
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Epilog


[She can see it now. She's able to take in most of it.]
Time, passing slowly and at a respectful distance.
Roaring [in entitlement]. A [gluttonous] monster full of [dreams] and people.
And [voices hidden between its scales] like birds too tired to fly.
Behind them all[,] the quiet ticking of a thousand hungry clocks.
The [insulting] sound of [an eternity] passing into a long [Californian] night.
[It fills her to the brim, suffuses her with a desire to set things right.]
[And so, she takes action.]


― Hunter Z. Thompson, Fear and Loathing on the Infernal Trail
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 21-03-2021 o 13:26.
Highlander jest offline  
Stary 25-11-2020, 09:08   #154
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

Shateiel, a Nana wraz z nim, w spokoju i zamyśleniu obserwowali rozpadającą się enklawę. Robił to zazwyczaj popijając kawę na schodach jednego z nielicznych domostw, które jakoś przetrwały to wszystko. Patrzył na zagubionych ludzi, widział jak zatracają swoją religijność, jak przytłacza ich świat, w którym nagle się znaleźli, jak… odchodzą. Machał im życzliwe na pożegnanie, bo nie miał najmniejszej chęci kogokolwiek zatrzymywać w tym miejscu. Widział przybywających upadłych i nie pozostawało mu nic innego jak zapamiętać ich twarze, bo mimo wszystko czuł, że gdzieś tam przyjdzie się im jeszcze spotkać.


Czuł też, że niebawem i jemu przyjdzie wyruszyć. Tylko dokąd? Nana miała niby jakieś tam oszczędności, w sumie mógł przez chwilę popracować w jakimś szpitalu, uspokoić tą mała w swojej głowie i samemu nieco przemyśleć.

No ale teraz czekały go pożegnania. O ile to z Klarą poszło dosyć gładko. Jak by nie patrzeć Nana miała do niej potworny uraz i dystans zwiększający się z każdym krokiem zakonnicy w stronę bramy działał im obojgu na rękę. Anioł życzył jej szczęścia, bo niewiele więcej mógł zrobić.

Ciężej mu było z Valeriusem. Bo polubił tego burkliwego typka, no i jakby nie patrzeć, ta dziwaczna przygoda mocno ich ze sobą zżyła. A przynajmniej tak się Shateielowi wydawało, bo nawet nie próbował tego uzgodnić z drugim aniołem. Patrzyła jak odchodzi stojąc na ganku zajmowanego przez siebie tymczasowo domku. Wiedziała, że niebawem i na nią przyjdzie czas. Teraz korzystała jednak z resztek enklawy i piła kawę, której jakimś cudem udało się uchować na tym łez padole. Patrzyła na znikające za bramą plecy rudego anioła, zdając sobie sprawę, że coś się kończy. Dopiero teraz. Nie podczas tych wszystkich walk i spotkania z Sammy. Nie wtedy gdy Eshat zszedł do podziemi. Tylko teraz, gdy ta ruda czupryna zniknęła jej z oczu.

Enklawa stworzona przez Eshata rozpadła się. I to w niespełna tydzień po anielskim exodusie. Powodów było kilka, głównym, jak się szybko okazało, był brak zaufania u szarych ludzi, którzy – po pierwszym poważnym kryzysie swojej odgrodzonej społeczności – nagle mocno zatracili na swej nowo odnalezionej religijności i zdecydowali się porzucić klasyczne wartości typowe dla pierwszej połowy dwudziestego wieku na rzecz bezpieczeństwa (lub złudzenia bezpieczeństwa) oferowanego przez technologię oraz duże miasta. Nanie wydawało się to nieco wejściem z deszczu pod rynnę… ale przynajmniej była to rynna, pod którą wpakowali się z własnej woli, bez kijka i marchewki anielskich opiekunów.

Eshat pozostał sam. Samotny pan na podupadłych – opustoszałych – włościach, którego związana z lucyferiańskim projektem porażka doprowadziła do egzystencjalnej zapaści. Personę wszechwiedzącego guru porzucił, zastępując ją nastawieniem pustelniczym. Potrzeba odrodzenia się od wszystkich i wszystkiego okazała się tak silna, że nie próbował nawet wchodzić w interakcje z ostatnimi śmiertelnikami opuszczającymi bramy jego miasteczka – a tych, którzy przybyli po nich, szukając członkostwa w sławetnej religijnej wspólnocie odprawił z oschłością podchodzącą pod otwartą wrogość. Droga dzieląca guru od pustelnika faktycznie była niedaleka.

Nanie natomiast nie pozostało nic innego jak spakować się i także ruszyć w drogę. W opuszczonych domach znalazła jakiś plecak i rower. Szybko odnalazła też jakieś ubrania na zmianę. Spakowała nieco pozostawionego jedzenia i wszystko to umocowowała do bagażnika roweru, który spokojnie mógł pamiętać lata 80-te. Teraz musiało jej to wystarczyć. Odprowadziła rower aż do bramy spoglądając jeszcze raz na opuszczane przez siebie zabudowania. Dopiero gdy wyszła na zewnątrz, wsiadła na rower. Odjechała ku nowemu życiu.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 08-02-2021 o 08:53.
Aiko jest offline  
Stary 24-01-2021, 14:26   #155
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Powrót do rzeczywistości był bolesny. Gdy jedni krwawili z pokieryszowanej dumy własnej, inni - na przykład Dankworth - krwawili całkiem fizycznie i dość obficie. Ku zaskoczeniu Celine, Benon wrócił na swoje miejsce w umyśle, jak tylko wszystkie pozaświatowe potworności opuściły scenę i przejął stery. Umiejętnie. Z automatyczną wprawą młodzieńca z kolorowej dzielnicy, gdzie policja zaglądała tylko jeżeli było naprawdę ciężko.




Lizanie ran trwało długo. Po takiej porażce nie od razu wypływało się na powierzchnię, a raczej całymi dniami obserwowało się z zaświatów i teoretycznie planowało kolejne kroki. Działanie czekało. Opóźniało się. Zawsze było zbyt wiele niewiadomych, zbyt duże ryzyko i zbyt mało dróg odwrotu. Po części wynikało to z ostatnich zdarzeń. Ale po części była to wina tej mistycznej mgły, która otumaniała zmysły nadnaturalnych istot Miasta Upadłych Aniołów.

Trzy źródła mgły, trzy niepozorne dla ludzi miejsca. Opuszczone domki. Filia firmy, która mówiła coś ludzkiemu umysłowi Benona, więc pewnie znaczyła coś więcej wśród śmiertelnych. Niepozorne dla ludzi, bo dla Upadłych były to oczywiste wrota do piekieł, śpiewające kalectwo, potworność na skalę której tej świat miał nigdy nie poznać. Nawet dla istoty, która przetrwała aeony w prawdziwym Piekle, samo zbliżanie się do nich podgryzało świadomość wpychając w objęcia apatii. W środku "coś" żyło. Nocami grasowało za zamkniętymi drzwami. Ale jeżeli to coś miało choćby skrawek duszy, cierpiałoby nawet bardziej niż Celine. Tak więc dwumetrowe, barczyste dwunogi bez duszy ciągnęły się niestrudzenie za oknami, a bezpieczny moment na rekonesans nie chciał się pojawić, a przynajmniej nie sam z siebie.




Drugi z cudów - pierwszym niewątpliwie było wyrwanie się z Otchłani - współczesnego świata wydarzył się ledwie dwa dni później. Nienaturalne wyziewy przestały napływać, jakby ktoś zaczopował kominy w fabryce. To mogła być pułapka. Celowe działanie. Zasadzka na wszystkich, którzy jak Celine, mogli chcieć oczyścić swoje umysły z otumaniającego wpływu.

Uwolniony z nacisku umysł mógł działać. Ledwie dwa dni po tym jak mgła zelżała, Celine była już w środku mniejszego z tych domków na odludziu. Pomiędzy niebiańską świadomością otoczenia, a pazurami Jima, powykręcane kostno-mięsne potworności które polowały po korytarzach domku nie były znaczącym zagrożeniem. Nie były też partnerami do rozmowy - ale dużo więcej powiedziało Celine znalezisko z piwnicy.

Zabrudzony śmiertnelnymi dodatkami, popodpinany do przewodów, wężyków i rurek, ale wciąż funkcjonujący artefakt Żelaznego Legionu - a przynajmniej coś co nie mogło powstać bez niego jako wzoru. Stawiajac rzecz uczciwie, ten kto położył na nim łapę, wiedział co robi bardziej niż było to bezpieczne. To, co przedtem miało chronić fortece Upadłych przed wzrokiem żądnych boskiej krwi aniołów, teraz pętało zmysły wszystkich mocy tamtego konfliktu - nie ważne czy brali w nich udział bezpośrednio, czy jedynie powstali jako broń w tamtej wojnie. Zagadką był tylko jeden, drobny detal ... kto w tych czasach miał moc, żeby go uruchomić?

W czasie Wojny, arcydiuk Żelaznego Legionu, wspierany wiarą i mający oparcie w tysiącach aniołów, mógł nim władać bez większych problemów. Można by sobie wyobrazić by zrobił to wybitnie zdolny pomniejszy dowódca - ale wciąż nie bez wsparcia tuzina boskich istot. Jak zdążyło się okazać, nawet w tych czasach były inne istoty gromadzące więcej mocy niż powinny kiedykolwiek mieć. Ale ten tutaj był zasilany ludzą wiarą, rodzajem paliwa którym na razie nie popisali się ani magowie, ani wilkołaki, ani wampiry, ani nawet te dziwne istoty spozaświatów. To była domena Upadłych.

Koglomerat anielskiego rzemiosła, technologii, scalony w jedno ludzką wiarą był cichy i martwy. Nawet jeżeli wpadała do niego jakaś wiara, to nie było odpowiedzi. Adresat był głuchy, nieobecny lub martwy. Pytanie brzmiało: na jak długo?




Przez kolejny miesiąc, rany goiły się w całym stanie. Bo, jak się okazało, sprawa dotyczyła przede wszystkim Los Angeles i okolicznych światów, ale poszczególne strumyki rozchodziły się po całej Kaliforni.
Celine i Benon byli jednymi z pierwszych, którzy witali powracających - zwykle docierali do nich jeszcze przed ich pobratymcami. Kolekcjonowali ich historie - co wypędziło ich z miasta i dlaczego zdecydowali się wrócić.
Istota która ukratowała są tą tyranię, miała szeroki wachlarz narzędzi - magicznie przysięgi, inkantacje wiszące nad miejscami czy osobami i czekające na spełnienie warunków, a do tego te fizyczne potworności sterowane jakby wspólnym umysłem. Równie bogaty był repertuar teorii czym była i dlaczego znikła.

W Glamis, w sercu pustyni niedaleko Los Angeles, w tych dniach rozpadła się rzekomo demoniczna sekta. Przedwieczny wampir śpiący pod miastem miał zapaść ponownie w letarg. Bohaterski wilkołak miał skutecznym, samobójczym atakiem zniszczyć kluczową instalację Pentexu. Ktoś - lub coś - miało doznać oświecenia czy też zwolnienia z straszliwej klątwy i zostawić nasz świat w spokoju jako niegodny poświęcenia mu czasu.
W dwóch słowach: nic wiarygodnego. Artefakt leżący bezpiecznie w schronieniu Celine jasno wskazywał, że szukała czegoś związanego z Upadłymi. Diukami z wojny lub Spętanymi którzy mieli czas nabrać sił po tej stronie. A na ile wiarygodne było, że po eonach w Piekle i ucieczce, wtedy doznali łaski pańskiej i wpuszczono ich do Niebios?





Trzeci z cudów oznajmił: całkiem, całkiem.
Dla Celine, kwalifikacja do cudu była dość prosta i gwarantowała odpowiednią rzadkość takich zdarzeń. Nie mogło to być coś, co mieściło się w jej pojmowaniu świata - co było dość twardym wymogiem, jeżeli stawiała go istota która uczestniczyła w jego tworzeniu. Musiała popychać świat do przodu, do czegoś lepszego - i znów, o ile logika była prosta, to spełnienie tego kryterium wobec osoby, dla której bunt wobec boga był dalej dobrym wyborem pomimo mileniniów w Piekle było nie lada wyzwaniem. Czy musiało być bezbolesne? Nie. Pewne rzeczy były warte opłacenia ich krwią.

Lekko po północy, jakby fala rozchodząca się po wszechświatach z pewnym opóźnieniem, coś targnęło całym demonicznym istnieniem Celine. Rzuciło nią o ziemię. Sparaliżowało, nie pozwalając na nic więcej prócz spazmatycznych drgnięć zabarwionych krzykiem śmiertelnego świata. Nie. Nie świata. Statycznych ram, które go więziły. Jeden z tych łańcuchów niespodziewanie pękł. Butnie, z rykiem bezsilnego (?) sprzeciwu wobec zmian.

Śmiertelnikom nie dane było odczuć tego tak mocno jak Celine – LA, jak i większość aglomeracji na terenie zachodnich Stanów, przecięły co prawda niepokojące dla oka wyładowania elektryczności oraz wybuchy tranzystorów robiących ze sprzętu RTV/AGD efektowne fajerwerki, czemu towarzyszyło całkowite wyciemnienie kraju na kilkanaście minut. Sama Celine – jak i pewnie większość jej wyczulonej na nadnaturalne aspekty świata braci – leżała jednak w bezwładzie do momentu, aż jej twarzy sięgnęły pierwsze promienie wschodzącego słońca. Przez cały czas świadoma, że coś – jakaś kosmiczna, bezosobowa siła – „łata” jej istnienie. Dołącza doń jakąś dawno zatraconą (zgubioną?) część, składającą w całość wszystkie te wspomnienia, które rozlały się po świecie, a których jeszcze nie odnalazła. Kawałek po kawałku, fragment po fragmencie. Efektywnie, z dozą empatii zarezerwowaną dla medyka polowego nastawiającego złamanie. A może pozornie niezliczoną serię metafizycznych złamań, które dawno już wymagały korekty. Tortura istnienia byłaby nie do zniesienia, gdyby nie wewnętrzna świadomość Celine, że przeprawa ta wiedzie ku lepszemu jutru. A wiodła zaiste. Gdy palce Stworzenia w końcu cisnęły swą demoniczną zabawkę na bok, uwalniając włókna jej osoby od dalszej katorgi związanej z oczyszczeniem, Celine dane było w końcu otworzyć swe przekrwione oczy. Gdy to zrobiła, ocierając łzy i chwiejnie podnosząc się z podłogi, zrozumiała, że na lepsze zmieniła się nie tylko ona, ale i reszta Axis Mundi. Tak, ktoś nadał Osi Świata lepszy, bardziej właściwy kąt. Wzorcowy? A gdzieżby. Zdecydowanie jednak bliższy ideałowi z czasów mitów i legend. A upadła nie mogła wyzbyć się przeczucia, że akt ten stanowił jedynie przymiarkę. Obróbkę materiału rzeczywistości nim zagadkowy artysta siądzie do swego Magnum Opus.

W niepokornym umyśle który już raz oparł się boskim kłamstwom, jak upierdliwy komar cicho brzęczało pytanie: czy to poczucie naprawy pochodzi od niej samej, czy jest częścią przebudowy świata na swój obraz i podobieństwo?

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 06-02-2021 o 09:50.
TomBurgle jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172