Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-10-2008, 15:06   #31
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Johis najwyraźniej minął się z powołaniem. Jego rolą w życiu powinien być saper wojskowy.
- Najchętniej zwracałabym się do pana tytułem anielskim, jednak…dobrze panie…Johann. Skoro pan nalega, rozegramy to właśnie w ten sposób.
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Widać było, że jego wizyta została pośpiesznie odwołana. Ton był zimny jak lodowiec, który zatopił Titanica. Sugerowało to, że kobieta nie zna jego celestialnego imienia, co stawiało rajdowca w nieco lepszym położeniu niż resztę tych nowych (i jakże przy tym niezwykłych) przyjaciół. Ale porównywanie owych położeń było jak przyglądanie się sytuacji więźnia skazanego na śmierć przez powieszenie i tego nieudolnego złodzieja, któremu zaplanowano jedynie skromny zabieg jakim było ucięcie obu rąk w nadgarstkach. Rudowłosa starannie i spokojnie przetarła nieistniejący pyłek z biurka, potem zaś jej oczy wbiły się w spojrzenie Johnny-boya, a ten poczuł się jak mrówka, do której zgniecenia użyto wcale nie małej siły, jaką był rozpędzony pociąg pośpieszny.
- Proszę nie mylić warunków, na jakich się pan tutaj znajduje. Jedyne opcje wyjścia z tego lokalu stanowią samowolne opuszczenie go, stanie się moim podkomendnym…lub stanie się zakąską. Co do nagrody za wykonaną…misję, że określę to w ten sposób. Mogę panu zaoferować skromne przypomnienie w dziedzinie arkanów upadłych aniołów. Oczywiście, kiedy wykona pan zadanie, zaś… taka nauka potrwa…nieco czasu. I to wszystko.
Upadły skrzydlaty nie wiedział co znaczyło dla niej „skromne przypomnienie”, ale podejrzewał, że ich rozumowanie tego terminu znacznie się od siebie różniło. Pojął także, że jeśli w swojej poprzedniej wypowiedzi kobieta pokryła obszar z artylerii, to teraz wyciągnęła do użytku sprawne głowice atomowe. I nie będzie wahała się by ich użyć. Zrobi to z dziką rozkoszą. Dla dobrej zabawy, odrobiny rozrywki. Jeśli określiła go mianem zakąski, to owe określenie zdecydowanie nie niosło ze sobą podtekstów erotycznych. Jego demoniczna połówka, co prawda niewiele wiedziała o tego typu zabiegach, jednak była świadoma odnośnie ohydnej i bluźnierczej praktyki, jaką było pochłanianie esencji drugiego anioła. Poległa jaźń ulegała rozkładowi, asymilowana przez zwycięzcę, który przejmował część mocy, wspomnienia, oraz umiejętności przegranego. Dopuszczały się tego jedynie najbardziej wyzute z wartości moralnych, pozbawione skrupułów i…niezwykle potężne, otchłanne byty. Co rodziło pytanie kim…lub czym właściwie jest ta niewinnie wyglądająca niszczycielka, która do niedawna przyglądała się morskim falom. Należała do tych negocjatorów, którzy w miarę rozmowy coraz bardziej zaciskają pętlę. Przeczuwał…nie, wiedział, że jeśli teraz się nie zgodzi, może stąd wyjść cało. Jednak jeśli będzie naciskał bardziej, prowokował dalej…stanie się ciasteczkiem do tej podanej niedawno, jakże wybornej herbaty.
Z resztą…Johnny-boy stąpał po kruchym lodzie. Czy nie powiedziała, że trafił tu zamiast kogoś innego? Może tego diabelnego pijaka z baru?
- Drogi panie…Tempest. W moim odczuciu, winien być pan zadowolony, że to panu zostało wskazane miejsce siedzące. Czy sadza pan przy własnym stole, na krześle, ulubioną książkę, lub papierowy model samolotu? Nie wydaje mi się, aby praktykował pan takie zabiegi. Mam skromną nadzieję, że nie. Proszę więc nie oczekiwać tego ode mnie.
To ukazywało, że za nic miała sobie ludzi. Postrzegała ich jako przedmioty, których można użyć. Jak oznaczone karty do gry, którymi można przechytrzyć przeciwnika w partii. Nic więcej. Dex potrafił bez problemu stwierdzić, że podobne mniemanie miała o nim z tą jego „ludzką, dominującą jaźnią” o co by nie chodziło w tym dziwacznym terminie.
- Zaś co do oferowanych przeze mnie…ofert. Proszę się nie lękać. Są jak najbardziej prawdziwe i rzeczywiste. Na tyle, na ile muszą być, aby zadowolić odbiorcę.
Tym zdaniem ucięła wszelkie możliwości dalszej dywagacji, siejąc przy tym jeszcze więcej ziaren niepewności. Dopiero kiedy głos zabrała Gabriela, właścicielka lokalu ponownie się uśmiechnęła. Widać, że wypowiedź kobiety niezmiernie ją rozbawiła. Jednak powodów takiego stanu rzeczy trudno było się dopatrywać gołym okiem.
- Och, jaka pani miła, panno Gabrielo! Słowo daję, brak mi słów. Czuję się nawet lekko onieśmielona. Jeśli mogę zapytać…co właściwie stało się z tym władczym, buntowniczym przejawem świętego oburzenia, które…w niezwykłym stylu musze dodać, reprezentowała pani kilka minut temu wobec hotelowej obsługi? To dość niezwykła zmiana nastawienia.
Więc ona wszystko to widziała. W jakiś sposób obserwowała ich odkąd tylko pojawili się w jej przybytku. Ale jak? Za pomocą magicznych mocy upadłych? Czy też istniało inne wyjaśnienie tego wszystkiego? Niezależnie od sposobu, nie było sensu udawać. Beatrice doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że Gabriela gra niczym aktor na scenie. Prawdopodobnie właśnie to ją tak rozbawiło. Widziała podobne przedstawienia setki, jeśli nie tysiące razy na przestrzeni wieków. Scenariusz znała niemal na pamięć. Każdy z nich. Podrzędny złodziejaszek nie jest w stanie oszukać oczu, które swym spojrzeniem sięgają wszędzie. Odziana w prostą, czarną suknię delikatnie ujęła pióro z metalową stalówką i z niezwykłą skrupulatnością zanotowała coś na jednej z kartek znajdujących się na biurku. Skrzydlata nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w jakiś sposób…chodziło właśnie o nią.
- Zaś co do ucieczki z miejsca zbrodni…jeśli dobrze zrozumiałam proces postępowania dzisiejszego systemu sprawiedliwości, takie zajście dość dobitnie kwalifikuje panią jako…cóż…główną podejrzaną w całym zajściu. Dodać do tego fakt, że znaleziono w pani mieszkaniu zarejestrowanych broni na które posiada pani pozwolenie, zaś kaliber nabojów dziwnym trafem pokrywał się z tym, którego użyto do zabójstwa jednej z ofiar. Zadziwiający zbieg okoliczności prawda panno Gabrielo?
Odrobiła swoją pracę domową. Wszystko posiadała dopięte na ostatni guzik, zaś cała konstrukcja zdawała się w pełni wodoszczelna i wolna od błędów.
- Tak właśnie przedstawia się moja oferta drodzy państwo. Zaakceptujcie ją, bądź odrzućcie. Jednak proszę, podejmijcie decyzję sprawnie i szybko. Teraz. Mam jeszcze wiele pracy tej nocy. Pracy dość ważnej nie cierpiącej zwłoki.
Jak zwykle, w pełni kulturalna wypowiedź, która subtelnym, podświadomym przekazem dodawała, że w przypadku dalszych, pozbawionych sensu dywagacji, osoba sprawująca w tym miejscu władzę w końcu straci szczątki swojej cierpliwości, potem zaś, dokona wyboru za nich. I nie będzie z tego powodu cierpieć na bezsenność, czy wyrzuty sumienia.

Pojawienie się policyjnego, rzeczywiście okazało się dla wyżej wspomnianych kobiet wesołym zrządzeniem losu. Pozostawało co prawda lekkie uczucie niesmaku, odnośnie tego, że nie udało się zatrzymać młodocianych zwyrodnialców, jednak nie każda bitwa kończy się pełnym zwycięstwem. Jeśli już o to chodziło, ta przynajmniej nie skończyła się pyrrusowym. Suria podążała dalej przed siebie, chłonąc wszystkie aspekty miasta, które stało przed nią otworem niczym skrzynia skarbów przed poszukiwaczem przygód. Część miasta do której trafiła anielica zdawała się być względnie spokojna. Może nawet zbyt spokojna, ponieważ kroki, w niewyjaśniony dla niej sposób, pokierowały ją ścieżką nieopodal cmentarza. To właśnie był moment, w którym poczuła coś…nietypowego. Był to jednak przekaz odmienny, niżeli poprzednie uczucie niepewności, oraz lekkiego strachu, wywołane imieniem szpitalnego cudotwórcy. Jakby smakując tutejszej atmosfery, bez większego trudu wyczuła specyficzny rezonans. Rezonans, którego charakterystycznego przepływu nie odczuwała od dawna, oznaczający inne, anielskie istoty. A przynajmniej jedną. Dziewczyna pokonała lekko skrzypiące, metalowe ogrodzenie, po czym skierowała się lekko zarośniętą przez chwasty ścieżką w kierunku wschodniej części terenów cmentarnych.
Doskonale wiedziała, że udaje się w dobrą stronę, ponieważ „sygnał”, jaki odbijał się echem w jej umyśle starał się coraz silniejszy, można nawet rzec, że nieco…bolesny. W końcu jednak dotarła do celu, zaś problem spirytystycznej migreny ustał natychmiast. Szereg (niemal) sprawnie funkcjonujących lamp ozdobnych, rzucał słabe światło na wszystko wokół. W powietrzu unosił się lekki zapach kadzidła wymieszanego z czymś…słodkawym. Była to część poświęcona tym, którzy mieli na tyle pecha aby zginąć na wojnie w Wietnamie. Jednak jeden z grobów został zamieniony w najzwyklejszą w świecie ławkę. Oto bowiem siedział na nim cmentarny grabarz, odziany w charakterystyczny dla tej profesji, ortalionowy płaszczyk. Obok pozostawała bezczelnie wbita, staromodna, żelazna łopata. Choć „pracownik” cmentarny znajdował się bokiem do nowoprzybyłej, uniósł dłoń w geście powitania. Najwidoczniej także zdołał ją zauważyć za pomocą swego „szóstego zmysłu”. Jego twarz wykrzywiła się w delikatnym uśmiechu. Posiadała ostre, wyraźne rysy, zaś brązowe oczy, w słabym świetle, sprawiały wrażenie niewielkich paciorków nicości. Półdługie kudły będące artystycznym nieładzie, opadały mu za kark. W końcu powiedział:
- Witam…nie spodziewałem się dzisiaj wizyty…starych znajomych. Z wojennych czasów. Heh. Zwą mnie Sydiel. Byłem porucznikiem jednego z legionów… W czym mogę ci pomóc tej pięknej nocy…moja droga…
Powiedział jej swoje anielskie imię, oraz zdradził dawniej pełnioną rangę. To dowodziło o zaufaniu, oraz dobrej woli. Po czym urwał. Jednocześnie chciał poznać jej. Może nie tyle stopień. Zapewne chciał wiedzieć, jak ma ją nazywać. W końcu była…nową twarzą w mieście, prawda? Genevieve nie potrafiła sobie przypomnieć nic szczegółowego odnośnie tego osobnika. Znała jedynie przynależność jego domu. Z pewnością był Halaku.

Rozważania Ernesta na temat różowej i sztucznej do granic możliwości fikcji, w jakiej to żyła ludzkość zostały jednak dosyć szybko przerwane. Być może sporą szansę na zastąpienie ich miały rozważania o kolejnym kieliszku trunku, bądź o tym wypaczonym, procesie służby między skrzydlatymi. Tak się jednak nie stało. Szedł pustą, boczną alejką, która niemal dosłownie, świeciła pustkami. W jego żołądku zaczęło kreować się uczucie niepewności i…zagrożenia, jednak nim zdążyło uformować się w pełni, stało się coś…nie do końca spodziewanego. Wielki, bydlęcy wilk o szarawej sierści rzucił się w stronę Halaku z rozwartymi szczękami i byłby odgryzł mu rękę, gdyby nie błyskawiczna reakcja i unik. Paszcza kłapnęła obok kończyny, a pies zatoczył koło, wściekle warcząc, wpatrując się w „przeciwnika” do granic oszalałymi, ślepiami o błękitnych tęczówkach. Pijaczek mógłby przysiąc, że widział jak coś pulsuje pod skórą zwierza. Jakby mięśnie, choć może witki, nieumiejętnie schowane pod fałdami sztucznej skóry. Cokolwiek siedziało w tym czworonożnym piekielniku, było…było znacznie brzydsze i bardziej niebezpieczne w środku.
Za bestią, która wizje pana Dante przyprawiała o kompleksy i sprawiała, ze były niczym więcej jak imaginacją berbecia, pojawił się człowiek. Ubrany w wyjątkowo ekstrawagancki, skórzany płaszcz, spodnie od garnituru i taką samą koszulę, oraz buty, które powinny się zniszczyć na samą myśl o poruszaniu się w tak niechlujnym, pozbawionym klasy miejscu. W dłoni trzymał pękniętą smycz, a wyraz jego twarzy wyrażał niezadowolenie. Gwizdnął i przywołał „psa” do nogi. Zwierzę nadal warczało jak oszalałe, a szczątkowe ilości piany lały mu się z pyska, tworząc ponury obraz z żółtymi, ostrymi jak brzytwa kłami.
- Panie Colbert! Do nogi! Proszę nie oddalać się ode mnie w ten sposób! To nie czas na szukanie prze…och, najmocniej przepraszamy. Zerwał mi się ze smyczy, kiedy kogoś szukaliśmy i uciekł aż tutaj, nieokiełznany z niego pies. Heheh.
Pan Colbert. Ciekawe i oryginalne imię dla psa. To właśnie przeleciało przez myśl cudem uratowanemu od zwierzęcych szczęk. Lub przynajmniej taki właśnie miałoby lot, gdyby nie ciągła, paniczna myśl o tych ostatnich. Nowoprzybyły skłonił się w pół, mimo, że Ernest wyglądał na nic więcej jak podrzędnego pijaka. Widać, w jakiś sposób poznał jego anielską charakterystykę, choć z pewnością nie można było tego powiedzieć w drugą stronę. Blondyn sprawiał wrażenie zwykłego człowieka. Uniósł palec w wyrazie triumfu, jakby coś sobie przypomniał. Wyciągnął z marynarki zdjęcie przedstawiające wyjątkowo atrakcyjną, rudą kobietę, następnie pokazał je wielbicielowi tanich trunków. Fakt, że była ubrana w ciuszki pacjenta szpitalnego, oraz leżała w łóżku nieco zbił Ernesta z pantałyku.
- Chciałem zapytać, nie widział pan może tej dziewczyny? Szukamy jej…uciekła ze szpitala, a jej stan psychiczny jest nieco…niestabilny. Byłbym wdzięczny za każdą pomoc.
Kim był ten typek? Glina w cywilu? Prywatny detektyw? Ktoś tego typu? No niby robił porządne wrażenie. Z pewnością lepsze niż tamten psychodeliczny nożownik. Przynajmniej umiał się zachować i wiedział kiedy przeprosić za nietakt.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 01-10-2008 o 15:10.
Highlander jest offline  
Stary 02-10-2008, 17:36   #32
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Gabriela miała wielką ochotę roześmiać się. Została odebrana i zaklasyfikowana DOKŁADNIE tak, jak chciała. Reakcja Beatrice również była oczywista. W końcu „wszechwiedzącej” na pewno wydawało się, że widzi po prostu kolejnego Upadłego, który stara się umiejętnie lawirować między poniżaniem lub chociaż przeciwstawianiem się innym - słabszym, a przypochlebianiem silniejszym. Napięte mięśnie rozluźniły się nieco, a brunetka poczuła dobitnie, że najchętniej oddałaby się teraz w kojące ręce Morfeusza. Stłumiła lekkie ziewnięcie.
- Moje zachowanie nie powinno dziwić. Barman nie... wibrował tak silnie jak pani. – słowo „wibrował” było w tym momencie chyba najodpowiedniejsze.
Gab westchnęła cicho i spojrzała uważnie na gospodynię. Nie, zdecydowanie pierwsze niemiłe wrażenie było celne, ba, nawet zdążyło się pogłębić. Plany, które knuła Beatrice Schneider były nie do odgadnięcia, co mogło mieć znaczne konsekwencje w przyszłości, ale co paradoksalnie dawało jakąś namiastkę bezpieczeństwa. Jedyne właściwe pytanie, jakie powinni byli zadać, ale czego sama dziewczyna nie zamierzała uczynić, dotyczyło pozycji rudowłosej w rozgrywce. Czy była najsilniejszym graczem na planszy przyszłych wydarzeń i dlaczego z jeden strony wyraźnie potrzebowała ich pomocy, a z drugiej twierdziła, że w razie odmowy mogłaby pozbyć się ich wszystkich? Panna de Valois nie była jednak samobójczynią, takie pytanie byłoby ostatecznym gwoździem do trumny i nie wiadomo, czy czasem nie dla całej trójki, tym bardziej, że akcje Johisa chyba i tak mocno spadły.
Demonstracyjne okazywanie siły i władzy przez rudowłosą było na pewno próbą zastraszania i wymuszenia tego, czego pragnęła, jednak Gabriela zaczęła się również zastanawiać, czy owa siła sięgała poza bramy luskusowego hotelu. Zgromadzone przez Beatrice informacje na pewno miały całkiem sporą wartość, ale... informacje można było pozyskiwać różnymi drogami, nawet nie wychylając nosa poza ten pokój.
Mimo natłoku wrażen i pytań, które aż domagały się zadania, dziewczyna podjęła już decyzję.
- Dobrze więc. Zostaję. I oddaję się pod pani opiekę oraz potwierdzam chęć wykonywania mniej, lub bardziej moralnych zadań. – uśmiechnęła się po raz kolejny, odważnie patrząc w oczy rudowłosej.
„Opieka”. Słowo, które mogło zmienić jej status ze zwykłego pionka, do jej zdaniem najlepszej figury w grze – zwrotnego i o szerokim zasięgu działania gońca.
 
Crys jest offline  
Stary 02-10-2008, 18:43   #33
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Dexter siedział w milczeniu, zatapiając się w fotelu. Wyraz najwyższego możliwego stopnia zamyślenia malował się na jego twarz w wyraźny sposób, przypominający swoją intensywnością ślad, jaki zostawia w metalowej płycie profil ofiary jakiegoś bohatera (lub i antybohatera) Marvela. Tempest miał teraz niezwykłą zagwozdkę. Szczególnie, że zależnie od tego co powie, rączki nerwowo robiące mu masaż mogą zostać włączone do miejscowego menu, jeśli wyrazi się w pretensjonalny sposób. A właścicielka tych mięsnych wysięgników liczyła na niego, w napięciu oczekując końca tej atmosfery, którą można było nożem kroić. Gorzej, że było naprawdę blisko tego, by to ich nożem kroili i podawali na ładnych, zdobionych talerzach typkom kojarzącym się z czerwonymi czapkami.
...właściwie, to skąd te myśli i skojarzenia? I dlaczego akurat czerwone? To wszystko pewnie przez to, że obiad im zaserwowany przywrócił do życia jego żołądek.
Nieważne.
Ważne, że póki aż tak się nie narażał, a jednocześnie nie stosował taniego podlizu, on i Lill mogli czuć się w miarę bezpiecznie. Niby. Ukradkowo i konspiracyjnie łypnął okiem na Sherry Sherry Lady. I drugim znowu. Łyp. Łyp na JMana. Mrugnął.
Ciekawe, co by się stało, gdyby odmówili? Zaczął dedukować. Teoretyzować. Tworzyć teorie spiskowe. Całkowicie nieświadomie, wykonał ręką bliżej nieokreślony gest, zupełnie jak w swoim biurze tego samego dnia, a jego zdolności śledcze dostały nagłego, nadprzyrodzonego kopniaka. Doskonale widział, jak Gabriela, w niezwykle krótkim czasie po złożeniu odpowiedzi negatywnej zostaje pochwycona w zorganizowanej, doskonale przeprowadzonej akcji policyjnej, w której tych których biją nawet nie wiedzą kto, co i dlaczego. Ale za to wiedzieli co potem, ale były to tak nieprzyjemne rzeczy, że najlepiej byłoby pominąć je milczeniem. Ale był plus! Harry dostał wyróżnienie i był w telewizji, i uścisnął dłoń miejscowego polityka, i dzieci odzyskały szacunek do ojca, który został bohaterem i wyciął z tkanki miasta złośliwy nowotwór o imieniu na G, a żona zdecydowała się jednak nie robić awantury o rozwód.
Co prawda Dexter nie wiedział jak na nazwisko miał policjant Harry, dlaczego dzieci i żona straciły do niego szacunek ani tak właściwie czemu pochwycenie de Valois było dla wszystkich tak znaczące...ale to szczegóły. Kto tam się nimi przejmował? Taki scenariusz objawił mu się odnośnie Sherry Sherry Lady.
Z JManem było nieco zabawniej. Przynajmniej dla fanów slasherów. Bo to, co wypaliło się w mózgu czokofila, przypominało kadry z takowego. Ot, całonocne ganianie się z wariatami z kołkownicami i innymi krzyżami, zwroty akcji godne hollywoodzkiego filmidła, z zakończeniem przypominającym marzenie wszystkich fanów Jasona. Niezbyt radego z tego, że Johis i on mają pierwszą wspólną literkę miana. Uch.
Najgorsze jednak było to, że podobne przygody czekały prawdopodobnie go samego, jeśli nie załatwi sobie ochrony. Znowu miał wizje własnej śmierci...
Jeszcze trochę i zostanie emo.
Cały ten irracjonalny ciąg myślowo-obrazowy zaowocował lekkim zawirowaniem wizji, pacnięciem się dłonią w czoło i bezmyślnym złapaniem za pierwszy lepszy obiekt w zasięgu ręki i wychylenie jego zawartości w jednym ruchu. Co sytuacji nie polepszyło, bo reakcja Dextera sugerowała, że właśnie wypił minimum śmiertelną truciznę. Po chwili kaszlenia ze wzrokiem wbitym w stół zaprzestał niczym zamrożony, zdając sobie sprawę GDZIE JEST. Nie podnosząc wzroku, zgięty w pół jak był, ogólnie przypominający osóbkę zamrożoną w czasie, odezwał się.
-...i tak nie mam aktualnie lepszych rzeczy do roboty.
Zaprzestał wydawania dźwięków. W końcu po chwili przerwy, dodał wyprostowując się i wracając do normalnej pozycji
-To może być pouczające. Taa.
 

Ostatnio edytowane przez Nemo : 02-10-2008 o 18:46.
Nemo jest offline  
Stary 02-10-2008, 19:34   #34
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Jej odczucia były jednoznaczne. Na grobowcu, jak figura wycięta z kiepskiej jakości dreszczowca siedział skrzydlaty.
On też bez trudu ją zidentyfikował, co ważniejsze, postawa i ton głosu sugerowały, ze nie ten cmentarz nie będzie kolejnym miejsce z jakiego będzie musiała szybko się ewakuować, jak z szpitala.
Z lekkim uśmiechem na ustach podeszła do Halaku ubranego w mało gustowny, ortalionowy płaszcz.
-Witaj, Sydielu. Jestem Suria.
- Wybacz…imię to niestety nic mi nie mówi, jednak…miło cię poznać. Zapewne ponownie, jak sądzę...
Upadły anioł nieznacznie kiwnął głową, uważnie przyglądając się swojej rozmówczyni, nie tyle z podejrzliwością, co z formą zaciekawienia. Czegoś takiego doznawali zapewne wszyscy nowoprzybyli. Po czym kontynuował.
- Co cię do mnie sprowadza Surio? Wydajesz się…nieco zagubiona.
- Bo poniekąd tak jest. Nowe miejsce, nowe czasy...- zaśmiała się cicho
Halaku poruszył się nieznacznie, jakby rozglądając dookoła w poszukiwaniu nieistniejących krzeseł. W końcu, niemal bez zawahania, wskazał jeden bliższych sobie nagrobków.
- Usiądź więc, proszę. Sądzę, że pan Ronald nie będzie miał nam tego za złe. To wyjątkowo…spokojna i wyrozumiała dusza.
Po chwili wahania Suria usiadła na skraju nagrobka. Może to według niektórych było brakiem poszanowania dla zmarłych, ale przeciąż oni nic już nie czują...swoista hipokryzja.
- Więc...czy mógłbyś mi coś powiedzieć o tym mieście ?
- Och. Jeśli szukasz przewodnika moja droga…niestety, nie trafiłaś zbyt celnie…

Nie mniej jednak, jakby szukając czegoś, co jednak mogło by jej pomóc, może w walce z jej rozczarowaniem, dość pośpiesznie dopowiedział.
- Jednak to zdążyłaś już chyba nieco poznać? Może zamiast tego…opowiem ci o tych…specyficznych istotach, wybijających się ponad śmiertelnych, które uczyniły metropolię swoim domem? Co ty na to?
Widać, że zbyt często nie rozmawiał z ludźmi. Wygłaszał dziwne, niemal książkowe monologi.
- Właściwie o to zamierzałam cię też zapytać ,nieco później, ale proszę cię, mów. Ta wiedza będzie jej bardzo potrzebna...
-Mam dziwne wrażenie, że tacy jak my nie są w tym mieście szczególnie mile widzianymi gośćmi. Dodała po chwili milczenia z jego strony.
- Och… to sprawka zamieszania, jakie powstało w religii…powiedzmy, że ludzie już nie wierzą w anioły. O bogu nie wspominając. Wierzą jednak…w demony.

W tym momencie przerwał i uśmiechnął się lekko, jakby znając już doskonale puentę dopiero co wypowiedzianego dowcipu. Nie tracił jednak czasu na tłumaczenia.
- Są ludzie…łowcy, którzy polują na takie demony…starają się nas odszukać i zniszczyć.
Ale, to tylko jedno z niewielu zagrożeń. A z tego co mi wiadomo, ich odłam w tym mieście jest nowy i…nie przetrwa zbyt długo.
Nie na terenach na których jest tak wiele…innych drapieżników.
-Takich jak...? Jej zaciekawienie rosło z każdym jego słowem.
- Och, jest ich wielu w tym mieście…potomkowie Kaina, stwory zrodzone z ludzkich marzeń i lęków, oraz nasi dawni bracia i siostry, którzy…no cóż…nieco zatracili się w dobrach i doznaniach, jakich potrafi dostarczyć współczesny świat.

Opowiadał o nich dosyć barwnie. Część z tych istot zdawała się go fascynować, w sposób jaki insekty pociągają kolekcjonera motyli. Lekko przygładził pomięty ortalion, który zdobił jego głowę, aby dokończyć swoją wypowiedź.
- Upadłych skrzydlatych, takich jak ja czy ty…pozostało naprawdę niewiele. Nie więcej jak tuzin. Choć…w odniesieniu do innych aglomeracji tego padołu…jest to swoisty luksus, zaś…drapieżniki o których wspomniałem…nie są dla nas zbyt agresywne.
-Więc czego, lub kogo należy się wystrzegać, na co mieć baczenia, a co można zignorować? Przepraszam że cię tak obcesowo wypytuje, ale jesteś dla mnie jedynym źródłem informacji o mniej...przyziemnych sprawach. Nie chciała go obrazić, ani spłoszyć ktoś taki jak on , był jej w tym momencie bardzo potrzebny.

Anioł zachichotał. Uśmiechnął się w sposób, który swoim ciepłem mógł roztaczać lodowce.
- Och, nie ma problemu…naprawdę. Jesteś pierwszą skrzydlatą, z którą rozmawiam od wielu miesięcy. Z tego co mi wiadomo…ostatnia wyjechała do Nowego Yorku. Ten wyjazd nie skończył się dla niej…zbyt dobrze. Jeśli mogę tak powiedzieć. Co to ja…ach.

Lekko klasnął w dłonie, zapewne odruch odnośnie ulotnej myśli, która tym razem nie zdołała mu umknąć. Szybko ujawnił ją obserwującej go dziewczynie.
- Potomków Kaina nazywa się teraz Kainitami…lub pijawkami, jeżeli pragniesz ich obrazić. Nie są dla ciebie zagrożeniem w otwartej walce, jeśli do takiej by doszło…niczym stado hien, potrzebowali by zaskoczenia albo ogromnej przewagi liczebnej.
Uśmiechnął się, zapewne na wspomnienie podobnego wydarzenia. Jego stopień w Legionie sugerował, że zapewne był dobrym wojownikiem.
- Zauważę, także że moce mentalne większości ich…linii krwi, po prostu na nas nie działają. Daje to możliwość wielu…zabawnych sytuacji.
Suria przysłuchiwała mu się zafascynowana. To co mówił, to jak mówił było czymś bardzo jej potrzebnym. No i był pierwszym skrzydlatym z jakim rozmawiała od...bardzo dawna.
W Nicości… tam nie było nic...

Zatarł dłonie, którymi klasnął tak niedawno. Zupełnie jakby dochodził do swego ulubionego kawałka, przysłowiowego tortu. Uśmiech na jego twarzy sugerował kilka przyjemnych wspomnień, co niestety nie pokrywało się z kamienną, może nieco posępną twarzą, którą utrzymywał podczas opowiastki o wampirach. Kolejna salwa monologu:
- Druga grupa jest chyba moją ulubioną. Znam kilka ciekawych osób z tego „stronnictwa.” Widzisz…ludzka jaźń, mimo lat zapomnienia, posiada wciąż potężną moc.
Potrafi kształtować świat. Jego realia. Dać początek nowym bytom. Trochę…trochę jak Wszechmogący. Lucyfer wiedział co robi, chcąc obudzić ich potencjał.
Jednak…odbiegam od tematu. Gdzie to ja…ach.
Odmieńcy. Baśniowe istoty w ludzkiej skórze. Stwory takie jak elfy, gnomy, satyry, krasnale, czy…mroczniejsze odmiany, żyjące w imaginacji dzieci. Mieszkające pod ich łóżkami.
Heh. Mają wiele…mniejszych, rasowych grup. Nie są groźni, jeśli ich nie sprowokujesz. Część z nich jest przyjazna i skora do zabawy, czy snucia opowieści. Co nie powinno dziwić, gdyż w większości zamieszkują ciała…właśnie wcześniej wspomnianych dzieci.
Tylko w taki sposób mogą przetrwać w dzisiejszym świecie.
Pozbawionym tej iskierki imaginacji i wiary, której i nam brakuje. Jestem pewien, że gdybyśmy odnaleźli wspólny cel…stanowilibyśmy siłę nie do powstrzymania.

Rozmarzył się. Był trochę jak stary patriota, żyjący dawną chwałą.
Zapewne wyobrażał sobie podboje ramię w ramię z lordami istot baśniowych, bohaterskie walki o których przez długi czas snuto by legendy. W tym stanie wyglądał tak…bezbronnie i niewinnie.

-Może moje pytanie będzie trochę nietaktowne, ale od dawna tu jesteś?
Sydiel budził w niej sympatie, było cos porywającego w tym jak opowiadał, jak wplatał w zdania cząstkę swych wspomnień, marzeń.
- Nie, dlaczego? Nie uważam go za nietaktowne w najmniejszym stopniu. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale to dla nas obojga nic nowego, prawda?
Mrugnął i uśmiechnął się do niej, wiedząc, że będzie w stanie zrozumieć jego żart.
- Jestem tu od jakichś pięćdziesięciu lat. To wystarczająco aby poznać prawa rządzące światem, oraz istoty o których wspomniałem. Oczywiście…większość czasu spędzam tutaj.
W domowym zaciszu. Nie lubię tłoków i…i hałasu.
Suria uśmiechnęła się lekko.
-Rzeczywiście, tu jest cicho i spokojnie. Odeszli raczej nie są zbyt uciążliwym towarzystwem. Przynajmniej będę wiedziała gdzie szukać, by znaleźć ciekawego kompana do rozmów, oczywiście, jeśli nie będziesz miał nic przeciwko obecności Scourge w swym zaciszu.
- Mój dom jest twoim domem…zawsze będziesz mile widziana.
Uśmiechnął się i lekko dygnął głową w parodii dawnych ukłonów, choć pamięć o nich przychodziła upadłej z jakąś dziwną trudnością. Może faktycznie, ludzki umysł nie mógł pomieścić pełni anielskich wspomnień.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 02-10-2008, 22:33   #35
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Na koślawe Bramy Niebios! Diabły tasmańskie były w rzeczywistości takie jak na kreskówkach braci Warner! Trochę psuło to nazywanie tasmana psem, ale tak młody człowiek miał zapewne jeszcze luki w odebranym wykształceniu i kolejne lata pilnej edukacji pozwolą naprostować mu swą wiedzę o faunie i florze okolic Australii. Zwłaszcza, że z pomocą szedł rodzimy przemysł filmów rysunkowych.
Wytarłszy rękę o spodnie Erni wziął od nieoczekiwanego poszukiwacza niewiast fotkę i zmrużywszy oczy.
-Ruda.-
Wychrypiał jednocześnie szukając w pamięci jakiś porównań...
- Dzisiaj widziałem dwie. W barze. Taka spokojna knajpka, a z Jerym, tak ma chyba na imię, to barman, znamy się kopę lat. A tak tak.. Rude. Jedna była zaprawdę świetlista niczym stary dobry Jack Daniels w słoneczne popołudnie. Błyszczała pachnąc przy tym szaleńczą czarną różą. Ta druga była jakaś taka... pospolita. Wprawdzie tego samego wzrostu ale to nie to. Jakoś bez tej iskry no i zapach... Jak stragan z przyprawami u żółtków. Blee... Ale i tak całą czwórkę porwała, niech ją szlak, czarna wdowa. Normalnie we łbie się kręci ot tych bzdur... Bezpieczeństwo... Pomoc... I inne pustosłowia. Kupili to. Co za czasy. Ta od chińczyków chyba mówiła o sobie Lilly a ta ładniejsza... humpf... coś na G? Jakoś tak nie po amerykańsku! Jak oni dzisiaj krzywdzą te dzieci. No ale ciuszki to miały inne niż to to...- wręczył zdjęcie właścicielowi. - No i knajpka do najjaśniejszych nie należy, ale może przy odrobinie szczęścia któraś z nich to twoja dziewczyna. Powinieneś ją znaleźć, skoro się już ma ubezpieczenie, to lepiej z niego korzystać niż dać się wykorzystywać tym kapitalistycznym świniom! -
Mimo, że bełkot Ernesta nie powiedziałby nic więcej nikomu normalnemu, to jednak normalni ludzie nie wychodzili o czwartej rano na spacer posiadając demoniczne psy, które tak łatwo zrywały się z uwięzi. Mężczyzna dotknął czegoś w kieszeni swojego płaszcza i zamknął oczy w głębokim skupieniu, a demon o ciele z martwą wątrobą mógł przysiąc, że słyszy jakieś dziwne szepty i pomruki, dochodzące z bliżej nieokreślonego kierunku.
- Erm…nie. Obawiam się, że to jednak żadna z tych kobiet. Ale…być może wiem, gdzie znaleźć moją zgubę. Tak czy inaczej, dziękuję panu za pomoc. Muszę już iść. Szybko, zanim znowu się przemieści. Dowidzenia.
Poklepał Ernesta po ramieniu, jakby znał go od dawien dawna. I już miał ruszyć.
- Chyba że zechce mi pan towarzyszyć w poszukiwaniach?
Zapytał, zatrzymując się w pół kroku.
Erni zasępił się przez chwilę, a moze reagował jedynie na to nieznośne chrobotanie gdzieś od wewnętrznej strony czaszki. O tej porze knajpy były już pozamykane a jego karton na pewno został już przez kogoś przywłaszczony.
- Jeśli tylko nie będzie to związane z przemocą to chętnie zobaczę ponowne połączenie losów dwóch istnień. Bólu mam już na jedną noc po uszy. -
Pomasował się po obolałym ciele pokazując, że o tu tu go boli...
 
carn jest offline  
Stary 03-10-2008, 10:15   #36
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Akcje gospodyni znacząco spadły, aby nie powiedzieć, że ustabilizowały się na poziomie zera. Widać było gołym okiem, że właścicielka zaczyna tracić cierpliwość nie mając wszystkich kart w ręku. Lubiła władzę absolutną, jakby idealnie wpisując się w klimat wystawnego, ociekającego przepychem, pomieszczenia z XVIII wieku… „Kiedy rewolucja Królowo Słońce? Kiedy Twoje chłopstwo powstanie?” – pomyślał delektując się herbatą. Jego współpraca z Beatrice była praktycznie niemożliwa – wiedział doskonale, że są dowódcy i dowodzeni, ale nie zamierzał być sługusem… a to pasowało jej najbardziej. Zresztą za bardzo cenił ludzi, którymi ona wyraźnie gardziła…
Kiedy zamierzał się odezwać usłyszał głos Gabrieli, jakby bardziej luźny i… „Ok. Wybrałaś pakt z diabłem – gratuluję, ale rozumiem – liczysz pewnie na bezpieczeństwo i jakąś ochronę w zamian za…”; „Za dużo dla mnie”; „O, witamy z powrotem… Dla mnie też za dużo…”. Miał jednak wrażenie, że kobieta w jakiś sposób dopięła swego, przynajmniej w chwili obecnej…
Dexter szukał poparcia, czy wspólnoty? Jego ukradkowe mrugnięcia były całkowicie nieczytelne… O czym myślał? Coś kombinował – jak wszyscy obecni… chciał coś wygrać dla siebie. Bardzo oszczędnie wyraził swoją zgodę, jakby sam zupełnie ignorując istnienie asystentki, określonej mianem „papierowego samolocika”. Było to niewielkie zaskoczenie dla Johanna… Cóż, dwa zero dla pani z czerwonymi włosami…
Johis odczekał jeszcze chwilę, udając, że ciągle delektuje się herbatą. Odstawił wolno filiżankę i spokojnie powiedział:
- Pani propozycja jest bardzo… interesująca i szczodra. W zamian za służbę oferujesz pani, bliżej nieokreślone coś w jeszcze mniej określonym kiedyś… Cały czas pamiętam o warunkach, na jakich tu jestem. Biorąc to wszystko pod uwagę; wybieram pierwszą przedstawioną przez Ciebie opcję. Zauważam, że nie przedstawiam swoją osobą przymiotów, jakich poszukujesz… – wstał od stołu i swobodnie przeszedł kilka kroków w kierunku drzwi – było mi bardzo miło poznać. Dziękuję za doprawdy królewskie przyjęcie. Zapewne nie będzie Ci potrzebny kontakt do mnie, jeżeli jednak z jakichkolwiek względów byłby potrzebny... – skłonił się nisko, żałując, że nie ma w ręku kapelusza z piórem – jak francuscy muszkieterowie. Przeszedł kilka kolejnych kroków i chwycił klamkę:
- Gabrielo, myślę, że jutrzejszą rezerwację w „Pandemonium Club” odwołam… nie, jednak zostawię. Może będziemy mieli okazję się spotkać… jeżeli nie będziesz zbyt zajęta, oczywiście - powiedział otwierając drzwi i wychodząc. Zamknął je, zanim kobieta zdążyła odpowiedzieć.

Na korytarzu podszedł do windy i nacisnął przycisk.

 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 03-10-2008 o 10:25.
Aschaar jest offline  
Stary 03-10-2008, 21:54   #37
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Po dłuższej chwili śledzenia swojego nowego sojusznika, Ernest stwierdził, ze było z nim coś mocno…nie w porządku. Czar dobrego wychowania i klasy znikał pod piętnem dokładnej, wyczerpującej obserwacji. W porównaniu do brudnych ulic, pomiętych, tekturowych kartonów, czy ćpunów pragnących wkręcić się w betonowe dziury tego piekła…był zbyt doskonały. Stylowo, acz prosto ubrany, poruszający się idealnie, płynnie niczym woda z górskiego potoku. I ten jego wygląd. Czarujący książę z bajki, w którym od pierwszego wejrzenia zakochała by się każda niewiasta. Choć...to wszystko było grą pozorów. Jak lalka, marionetka, zdawał się pusty w środku. Anielski pijaczek mógł tego nie wiedzieć, jednak ten „książę” działał tylko na niciach złośliwości, agresji i sadyzmu. Żywił się ludzkim cierpieniem, podobnie jak jego opiekun, który pozornie przebywał wyjątkowo daleko, jednak w rzeczywistości, jego ponure macki sięgały aż tutaj. Do miasta gdzie umierały anioły. Pies zaś…z tym psem było coś znacznie bardziej nie w porządku niż z domniemanym właścicielem. Te napady niekontrolowanej agresji, piany pyska. Lekkie drgawki mięśniowe, wybrzuszenia pod sierścią. Chodząca, czworonożna, broń biologiczna. Jednak…ten ludzki błysk w oku. Ten nadzwyczajny intelekt i zmysł tropienia mimo…zepsucia. Dziwne. Choć może „nienaturalne” nadawało się lepiej do określenia tego stanu?
- Tak…jesteśmy już blisko. Dobrze. Cmentarz? Heh. Heheh…zabawne, nieprawdaż panie Colbert? Pańska dawna przyjaciółka już nam nie ucieknie. Nie tym razem.
Tego uśmiechu nie powstydził by się żaden z przywódców dawnych Legionów. Poszukiwacz szpitalnych pacjentek powoli, acz pewnie, odchylił szerzej bramę cmentarną i spuścił psa z mocno już nadszarpniętej smyczy. Ten rzucił się do opętańczego biegu w poszukiwaniu ofiary…erm, a raczej pacjentki, właśnie.
[…]
Sydielowi najwyraźniej także przypadła do gustu owa rozmowa. Uznawał swoją rozmówczynię za interesującą postać. Choć nie trudno o taki status, gdy na miasto przypada nie więcej jak nieco ponad tuzin aniołów, zaś język zerwał znajomość ze słowami kilka tygodni temu, teraz zaś została ona na szybko odbudowana. Uciekinier z Otchłani sięgnął za jeden z grobów i wyciągnął termos, oraz parę kubków. Były względnie czyste, ba nawet dobrze wypolerowane. Jeśli nie liczyć lekkiego obrzydzenia faktem picia napojów z czegoś, co walało się po miejscu, gdzie zakopywane są ludzkie zwłoki. Halaku chyba nie miał tego typów oporów, ponieważ rozlał karmazynowy, ciepły płyn do dwóch naczyń. Można było zaobserwować lekkie kłębuszki pary, pośpiesznie opuszczające metal.
- Proszę, częstuj się. Niestety nie mam tu niczego więcej.
Uśmiechnął się i przytaknął. Być może i nijak nie umywało się to do luksusowych klubów i restauracji, które zostały zwiedzone przez nią dzisiejszej nocy, jednak…była w tym geście jakaś szczerość. Pierwotna radość dzielenia się wszystkim, którą niewielu potrafiło już praktykować w dzisiejszym świecie, czy społeczeństwie.
- Ach. Nie opowiedziałem ci jeszcze o naszych…kuzynach. Earthbound. Wielu określa ich tym mianem. Doprawdy nie mam pojęcia dlaczego. Z tego co mi wiadomo, oni sami za nim nie przepadają. Wiesz czym są? Podejrzewam, że…nie. Więc wyjaśnię.
Widząc, że ma jej aprobatę, nie przerywał kolejnego encyklopedycznego terminu, własnego autorstwa. Następnego już, powołanego dzisiejszej nocy.
- Coś złego dzieje się, kiedy anielska esencja zwiąże się z martwym obiektem. Ludzkie ciała oferują emocje. Uczucia. Miłość, przyjaźń, złość, nienawiść. Każde z nich w umiarkowanych dawkach. Jednak przedmioty…nie. Pozostaje jedynie zimna logika, wyrachowanie, cierpliwość. Niektórzy twierdzą, że to idealny stan umysłu. Inni, że woleliby Otchłań. Tak, czy inaczej…taki właśnie żywot wiodą nasi krewniacy. Nie zobaczysz u nich współczucia, czy litości. Niektórzy z nich są jednak mniej szaleni i zepsuci, niż cała reszta. Kontrolują świat. Miasta, rządy, całe kraje. Skinieniem palca usuwają niewygodnych ludzi. Mają wiele czasu…niektórzy z nich spędzili tu niemal kilka tysięcy lat i…
Usta urwały w pół słowa, Sydiel nie skończył swego zawiłego przesłania. Zamiast tego gwałtownie zerwał się na równe nogi i zamachnął się tak gwałtownie w stronę Genevieve, że wzbudził swoim ciosem podmuch wiatru. Jego oczy zalśniły pierwotnym złotem, niosącym ogromne pokłady agresji. Panna nie zdążyła się uchylić. Gdyby faktycznie mierzył w jej głowę, rozgniótł by ją niczym zgniłe jabłko. W tym samym czasie, percepcja dziewczyny zanotowała jednak co innego. Gardłowy, niezdrowy warkot, jak z samego dna piekieł, który dochodził zza jej pleców. Cokolwiek go wydawało było pozbawione jakichkolwiek, ludzkich zmysłów. Oszalałe z bólu i agresji. Cios. Odgłos pękających kości i pisk rannego psa. Lub czegoś, co miało imitować psa. Niedawna rezydentka szpitala obróciła się akurat aby zobaczyć jak bestia, która miała w ułamku sekundy rozgryźć jej makówkę na dwoje, zahacza po drodze o trzy nagrobki, wzbudzając falę dymu, brudu i kurzu, na końcu zaś ryjąc boleśnie w ziemię. To jednak nie mogło jej powstrzymać. Zaczęła podnosić się do góry.
Potwór, bo psem zdecydowanie to nie było, był największym czworonogiem, jakiego Genevieve widziała w swoim życiu na oczy. Wielkie, ociekające śliną, pożółkłe zębiska, czerwone i napęczniałe od krwi oczy, futro w niezdrowym kolorze zgnilizny, oraz przesuwające się pod nim, nienaturalne wyrostki. I wtedy rozległo się…klaskanie. Dwójka upadłych skierowała wzrok w jego stronę, aby ujrzeć pięknie i stylowo odzianego, blondyna.
- Brawo, brawo drogi panie! Jestem pewien, że pan Colbert nie zna się na walce wręcz…przynajmniej nie w obecnym stanie umysłu, ale ja potrafię docenić eksperta kiedy go widzę. A teraz…pójdzie pani ze mną pani Genevieve. Dość już dziś spędziłem na pogoni za panią. Jak ten hart na arenie. Heheh…
Jeszcze jedna sylwetka przesuwała się niewyraźnie wśród drzew. Jednak kobieta skupiła się na tej. Przecież…przecież to był ten cholerny doktor…ten cały cudotwórca! Czy…czy on właśnie powiedział „pan Colbert”?
[…]
Rudowłosa będąca skupiskiem demonicznej mocy, przez chwilę przyglądała się zamykającym się drzwiom, potem wsłuchiwała się w niesłyszalny dla innych szmer windy. Oczywiście, był to jego wybór. Upadli powinni mieć wolność wyboru. Nawet jeśli pan Johis zamierzał wybrać dla siebie pewną śmierć. Nie mogła mu tego odebrać. Widać było, że ta myśl jakby ją rozpromieniła. Być może sama do niej nie doprowadzi, nie bezpośrednio, jednak posiadała pewność, że Johnny-boy zbierze to co zasiał.
- Doprawdy nie rozumiem…wydawał się taki…poruszony. Nieco jak…szczur uciekający z tonącego statku. Hm…dobrze. Jednak wróćmy do konkretów. Cieszę się, że choć wasza dwójka wykazała się rozwagą. Dowodzi to o…umiejętności logicznego myślenia. Ja zaś, potrafię to docenić. Zapewniam, że nie będziecie stratni…
Powiedziała to bez swojej standardowej rutyny, zimnej jak północne śniegi. Prawie jak złośliwa ciotka, która zdecydowała się jednak zostawić coś w spadku swoim regularnie poniżanym i torturowanym krewnym. Być może żałując, że nie będzie miała możliwości zobaczyć ich wielkiego zaskoczenia. Beatrice nieznacznie się uśmiechnęła. Oczywiście próżno było się doszukiwać w tej sztucznej emocji, jakichkolwiek wyższych uczuć.
- A teraz … moi drodzy…nie pozwólcie abym was dłużej zatrzymywała. Z pewnością jesteście nieco…zmęczeni dniem dzisiejszym. Alicja wskaże wam zaraz wasze pokoje. Będziecie mogli udać się na spoczynek. Nie posiadam dla was jakichkolwiek planów, do jutrzejszej nocy. Możecie traktować to jako…czas wolny. Ach, nie. Panie Dexter…proszę podejść do mojego gabinetu, jutro w godzinach popołudniowych. Bez swojego…swojej przyjaciółki, jeśli można. Mamy…coś do ustalenia. Życzę miłej nocy.
Dexter mógł przysiąc, że usłyszał „worka mięsa”, lub „niewolnicy” zamiast „przyjaciółki”. Jednak, w odróżnieniu od innych przedstawicieli swojego rodzaju, panna Schneider posiadała w miarę wysoką…tolerancję dla ludzkiego pomiotu. Kobieta ucięła rozmowę, w sposób w jaki gilotyna pozbawiała zdrajcę głowy. Machnięcie ręki. Służka pojawiła się natychmiast, chociaż nie było możliwości, aby usłyszała swoje imię w takich warunkach. Nowi zatrudnieni w pięknym hotelowym budynku, udali się do swoich pokojów.
[…]
Winda niestety nie przyjechała. Mogło to mieć coś wspólnego z służbą sprzątającą pokoje i bezczelnie hamującą mechanizm wózkiem ze świeżą pościelą. Jednak on nie mógł o tym wiedzieć. Johnny w końcu znalazł drogę na dół. Ruszył schodami. Szedł. Szedł. Potem szedł jeszcze trochę. Przez idiotyczną konstrukcję tego miejsca, stawiającą na oryginalność, musiał szukać kolejnych schodów, kiedy dotarł na czwarte piętro. Mógł przysiąc, ze zabłądził kilka razy, zaś wszystkie korytarze w tym cholerstwie, były niemal identyczne w swoim układzie. Myśli przez krótką chwilę podpowiadały mu, że nigdy nie opuści lokalu, że zgnije na jednej z nieskończonych kondygnacji. A panna Beatrice będzie się śmiała w swoim małym, przytulnym gabinecie. Z jego złudnej buty i głupoty. Jednak…tak się nie stało. Trafił na parter, spotykając przy okazji znajomego barmana, który właśnie kończył palić papierosa, przy drzwiach od holu, przyglądając się przyrodzie na zewnątrz. Widać, że ta podnosiła go na duchu. Tamten także go zobaczył i wskazał dłonią na zdecydowanie mniejszy barek niż ten poprzedni, przeznaczony dla gości przy wejściu. Niedopałek zgasił i rzucił do blaszanego śmietnika. Ponownie już tej nocy, zajął stanowisko.
- Och. Witam pana z powrotem. Widząc pana tutaj…stwierdzam, że…rozmowy nie poszły w przewidywany sposób?
- Więc…wezwać panu taksówkę, sir? Może nalać drinka…albo dwa, zanim przyjedzie transport? Na koszt firmy.
Człowiek za ladą uśmiechnął się porozumiewawczo. Nieznacznie mrugnął. I sięgnął po kieliszek. Dobrze, że wciąż nie zmienił swojego nastawienia…w pewnych sprawach. Jedną dłonią sięgnął po kieliszek, drugą zaś po słuchawkę. Nie licząc faktu, że oczywiście nie był człowiekiem. Podobnie jak reszta towarzystwa w tym miejscu, także był upadłym aniołem. Zdawało się to trochę zabawne, jak bardzo wczuł się w rolę człowieka. Wykonywał ją bez najmniejszego oburzenia, czy sprzeciwu. Zupełnie jakby to do niej, a nie do jakiejkolwiek innej funkcji został stworzony przez boga. Wykręcił numer z pamięci. Wskazując rajdowcowi znośne miejsce do zajęcia przy barze. Whisky błysnęło radośnie.
[…]
Pokojówka zatrzymała trzyosobowy pochód, z niejaką dumą wskazując drzwi ze złotymi numerkami, oraz klamkami tego samego koloru. Chociaż oko sceptyka mogłoby podejrzewać, że był to mosiądz. Jednak nie ta tutaj, młoda dziewczyna. Och nie.
- O! Jesteśmy na miejscu. Proszę, oto państwa klucze. Zaraz, zaraz…gdzie to ja…aha!
Po krótkim boju z własnymi kieszeniami uniformu, w wyrazie triumfu malującego się na licach, wyciągnęła trzy, drewniane breloczki, z numerkami dwa, trzy, oraz cztery. Rozdała je trójce zebranych i z encyklopedyczną wiedzą wyrecytowała:
- To skrzydło dla VIP’ów, wobec czego raczej nie spotkają państwo innych bywalców naszego przybytku. Obecnie na piętrze mieszkają jedynie dwie inne osoby. Pana Zacherego mieli już państwo okazję poznać, jeśli zostałam dobrze poinformowana. Jego pokój jest pod szóstką. Druga osoba zajmuje dziewiątkę. Dobrej nocy życzę.
Znała się na rzeczy, oj znała. Uśmiechnęła się, jednak w sposób bardziej szczery niż jej przełożona. Naprawdę zdawała się zadowolona z nowych gości. Nie wyjawiła kto właściwie mieszkał pod drzwiami z szóstką akrobatką, ale na obecną chwilę dwójka upadłych nie miała zbyt wiele czasu ( a raczej siły w obecnym stanie egzystencji) by się nad tym zastanawiać. Alicja pośpiesznie dopowiedziała, jak nieco roztrzepana:
- Ach, no tak! Gdyby państwo czegoś potrzebowali, proszę dzwonić do recepcji. A teraz muszę już iść i dopilnować moich koleżanek.
Koordynatorka w takim młodym wieku? W takim razie musiała być wybitnie zdolną osobą. Dygnęła i zniknęła za rogiem nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć. Miła dziewczyna. Takie przynajmniej sprawiała pierwsze wrażenie. Drzwi do pokojów zostały otwarte. Dexter cieszył się, że jego szczęka jest przymocowana na stałe. Jego asystentka wyraźnie zaniemówiła. Gabriela…mogła by polubić to miejsce. A raczej już je lubiła.
Każdy z trzech pokojów posiadał królewskie, dwuosobowe łóżko, oraz sofę z mnogą ilością poduszek. Pufy, dwa fotele, oraz kwadratowy stolik tworzyły przyjemny komplet z panelową podłogą i idealnie białymi ścianami. Obrazki, oraz błękitne lampy tworzyły doskonałą atmosferę. Telewizor, DVD, oraz mnoga ilość muzyki, oraz filmów do wyboru. Do tego przeszklone wyjście na taras, który posiadał prywatny basen dla wszystkich z tego skrzydła. Prywatna łazienka, telefon, bóg jeden (w tym wypadku właścicielka – bogini?) wiedział/a co jeszcze można było znaleźć. Trójka gości poczuła się jakby wygrała bilet na loterii. To był chyba jeden z najlepszych wyborów ich życia. Zdecydowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 03-10-2008 o 21:59.
Highlander jest offline  
Stary 07-10-2008, 19:43   #38
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Przygodny wędrowiec tak nieopatrznie spotkany w podrzędnej uliczce okazał się kolejnym zawodem. Biedny Erni po raz kolejny trafił na niewolnika. Równie niezrównoważonego co poprzedni i równie nudnego. Gdyby chociaż działał z własnej woli... Całe to parszywe miasto zaczynało przypominać teatrzyk szmacianych marionetek. Ale zostawił te myśli dla siebie. Miał już dowód, że prawda kole w oczy zniewolonych i nie ma się co podstawiać pod grzmiące fale ich frustracji. A już miał nadzieję, że trafił na któregoś z prawdziwych ludzi. Potomków Kaina. I będzie mógł radośnie zabrać się za prostowanie ich ścieżek. A tak? Kolejna gałgankowa szmacianka. Być może groźna i krwiożercza jednak leżąca całkowicie poza zainteresowaniami skrzydlatego. Co innego napotkana na cmentarzu para! Transf nie widział Niebian w akcji od... chyba od bardzo dawna. Dlatego przycupnąwszy na jednym z nagrobków, niespecjalnie kryjąc się z swą obecnością, ale też nie sygnalizując żadnych wrogich zamiarów starał się nauczyć jak najwięcej o nowej sytuacji na świecie. A może to tylko to nieuchwytne coś na granicy pamięci gryzło go wytrwale by zechciał sobie przypomnieć... Choć trochę.
 
carn jest offline  
Stary 07-10-2008, 19:54   #39
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Wieczne niezadowolenie na twarzy Dextera chwilowo zostało wysłane na Madagaskar z życzeniami dobrej zabawy i niezbyt rychłego powrotu. O tak. Ale, tak jak pewne persony z popularnych mniej lub bardziej produkcji, odgrażało się że ONO TU JESZCZE WRÓCI! I będzie miało swoją zemstę!
Chociaż było to raczej mało prawdopodobne.
-Ho. Ho. Ho. Epickie pokoje śmy dostali, nie ma co, prawda Dex...uh. Nieważne.
Rozpromieniona Lilly przerwała wcale nie dlatego, że nie miała o czym mówić. Och, akurat miała naprawdę tonę różnych rzeczy do opowiedzenia. Ich nadmiar kilka chwil temu wywołał nawet chwilowe zaniemówienie. Przerwała, gdyż Dexter był...rozbity. Pogrążony w głębokiej zadumie, która zassała go niczym czarne dziursko. Mało zdatny do konwersacji jakichkolwiek, zbiorem jednych słów.
-...Dobranoc.
Trzasnął drzwiami i tyle go widzieli. Zażenowana Lilly uśmiechnęła się niepewnie, czując najwyraźniej wewnętrzną potrzebę usprawiedliwienia w oczach Gabrieli poczynań małego czekofila. I w sumie dobrze, w końcu do czegoś się zabrała, pasożyt jeden.
-Eh heh. Nie przejmuj się nim, on i tak jest zazwyczaj w stanie permafocha. Ale! Wciąż jest w nim dobro! Znaczy się, ciepło i inne pozytywne wartości. Chyba. Z resztą nieważne, może chciałabyś...
Treści dalszego obgadywania jego samego Tempest nie słyszał. I jakoś niezbyt był teraz tym zainteresowany. W pełni skupiony, dziwnie spokojny, stał na środku pomieszczenia i wiódł wzrokiem po pomieszczeniu, najwyraźniej szukając czegoś, w czym prawdopodobnie miało pomóc mu psucie zębów czekoladowym batonikiem. Oczy detektywa zatrzymały się na wideotece, a usta wykrzywiły lekko w wyrazie tryumfu. Tak. Gdyby był to panel z jakiegoś komiksu, autor dodałby w tle ogromny napis THIS IS MY WIN.
Oczywiście. Nigdy, ale to nigdy, nie zdarzyło mu się by przygotowana przez kogoś innego niż on kolekcja filmów odpowiadała jego gustom i oczekiwaniom, ba-zawsze znalazło się sporo filmideł, których brak smaku pozostawiał Dextera w niesmaku. Tak!
Tempest przykucnął i wyciągnął swoje ramiona ku pudełkom zawierającym płyty DVD. Nic go nie powstrzymało. Jednak gdy zaczął je przeglądać, jego uśmiech zaczął blednąć wprost proporcjonalnie do ilości obejrzanych okładek. Pacnął na tyłek, nie wierząc swoim organom wzroku.
Sędzia Dredd? Tunel Śmierci? Dziecko Rosemary?! Spiderman...Lśnienie...Pulp Fiction. Ultimate Avengers?!
Kto, kto śmiał umieścić te pozycje...z uczuciem całkowitej porażki, zerwał się z podłogi i miał ochotę kopnąć to wszystko z wprawą i gracją krowy Milki. Ale nie. Powstrzymał się. Rzucił się ku muzyce. Tutaj również...Cranberries. Offspring. Weird Al!
Niech ich wszystkich diabli.
Wytknął głowę na zewnątrz, rozglądając się i przyglądając ewentualnej możliwości przemieszczania się pomiędzy pomieszczeniami tą drogą. Ale jego serce wciąż było wypełniane wątpliwościami.
Czy ten pokój, ten hotel...był idealny?
Czy nie było nic, do czego mógłby się przyczepić? Czy nie było czegokolwiek, co mogłoby usprawiedliwić jego zły humor, marudność, czy pokonało go wyposażenie...nagle, spłynęło na niego olśnienie. Stanął tam gdzie stał jak tutaj wlazł. Oparł dłonie na bokach i spojrzał temu miejscu w jego istotę...gdziekolwiek ona była.
-Ale internetu to wy tutaj nie macie!
Tak!
Z poczuciem dumy, dobrze spełnionego obowiązku i ogólnie dobrej roboty, opuścił wydzieloną mu przestrzeń osobistą. Był szczęśliwy. I mógł czerpać całą przyjemność z użytkowania ofiarowanych mu wygód. Pozwalając, by kostka czekolady rozpuściła mu się w ustach, ruszył przed siebie. Zwiedzi sobie to miejsce. Najwyżej się zgubi, chociaż ufał swej pamięci.
O, z chęcią poszukałby jakieś biblioteki...i poczytał o czymś ciekawym, bardzo, bardzo ciekawym. W końcu Ci wariaci chyba mają książki o innych podobnych im wariatach.
 
Nemo jest offline  
Stary 07-10-2008, 23:06   #40
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Skończyły się trudny dnia poprzedniego. Nastał ranek, zaś wszystkie zagrożenia jakie niosła ze sobą noc, winny szybko odejść w niepamięć. Powinny. Jednak tak się nie stało. Coś unosiło się w powietrzu. Jak niewidoczne bakterie, lub drobnoustroje. Wraz ze wschodem słońca pojawiło się bliżej nieokreślone poczucie grozy, zakrapianej niepewnością i staromodnym, oklepanym wręcz strachem. Porządni obywatele zrywali się z łóżka, kwestionując swoją moralność i człowieczeństwo. Ci, którzy już dawno temu utracili te iluzyjne wartości, zamierali jedynie na chwilę, obserwując bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie. Drążąc go wzrokiem jak udarowym wiertłem. Zadając sobie pytanie, czy to…negatywne uczucie powstaje jedynie w ich skołatanych i potrzaskanych umysłach, czy też jego źródeł należało szukać w realnym świecie. Nawet skrzydlaci, odziani w zużyte, mięsne powłoki swoich żywicieli, oraz utwardzeni pod względem bólu, depresji i szaleństwa przez pobyt w Otchłani, nie byli dzisiejszego poranka pewni swego. Przynajmniej nie całkowicie. W ich przypadku lekkie bzyczenie waliło jak młot kowalski, z siłą, finezją i wprawą seryjnego mordercy. Wszystko to sprawiało, że następny dzień zapowiadał się jeszcze bardziej ponuro niż poprzedni. O ile coś takiego było w ogóle możliwe.
[…]
Dexter nie mógł w nocy zmrużyć oka. Kilka razy obudził się z krzykiem. Męczyły go koszmary, których nie potrafił w żaden sposób przetworzyć i przypomnieć, nie wspominając nawet o próbach pojęcia problemu. Dobrze, że w jego pokoju nie spał nikt inny. Wyszedłby bowiem na kompletnego idiotę, oraz szybko zyskał status osoby chorej psychicznie. Wymagającej raczej pokoju bez klamek, niż tego z telewizorem. Choć…na dobrą sprawę, w obecnej sytuacji…mało go to obchodziło. Rzeczami na które jednak zwracał uwagę, były serce które waliło jak szalone, przepocona do cna koszula nocna, oraz wielkie, pożółkłe i ostre zębiska nieistniejących potworów, wżynające się w jego ciało. Ciche chichoty. Szelest łańcuchów i…kapanie krwi. Czerwonej, lepkiej i ciepłej. Przedstawianej w hektolitrach, płynącej bez ustanku. Po prawdzie, przez chwilę, samobójstwo wydawało się ciekawą opcją. Wizje trwały jeszcze przez chwilę po tym jak zerwał się z łóżka. Potem ustały. Jakby na ironię, aby dolać oliwy do ognia, jego asystentka spała jak zabita. Na szczęście nie dosłownie. Rano obudziła się w pełni wypoczęta i rozpromieniona jak nigdy. Z uśmiechem typowym dla dziecięcych kreskówek, wtargnęła do jego pokoju. Widać kurort w którym się znaleźli był w pełni wart swojej ceny. Szkoda tylko, że owa cena nie wypływała z jej portfela. Wiedząc, że dziś czeka go to, co nieuniknione, pan Tempest udał się na spotkanie z Beatrice, która przecież zaznaczyła, że pragnie odbyć z nim rozmowę. Trochę jak skazaniec, idący na ścięcie. Z obowiązkową kulą na szyi, oraz obręczą u nogi. Treści konwersacji mógł się tylko domyślać, jednak bujna wyobraźnia stwarzała przed jego oczyma staromodną wannę, wypełnioną żyletkami znanej marki, oraz jodyną mocnego, żółtego koloru. Zapukał w dębowe drzwi, po czym wszedł do środka, uzyskawszy wcześniej przyzwolenie.
[…]
Spokój. Idealny stan świadomości. Ponownie była w Niebiańskich Ogrodach. Na powrót wszystko było w porządku. Rebelia nigdy się nie wydarzyła. Nikt nie miał do siebie pretensji i żalu. Raj był taki jak zawsze. Był idealny. Korony drzew szumiały nieznacznie pod naporem wiatru, skrząc dorodną zielenią, uginając się pod soczystymi owocami, po które wystarczyło sięgnąć. A to była jedynie jedna z tysięcy warstw egzystencji. Uniwersum doskonałego i…właśnie w tym momencie, piękny sen Gabrieli został gwałtownie przerwany, a dziewczyna poczuła się trochę jak ktoś, kto spodziewał się najlepszej lokaty w banku, ale niestety nie kwapił się żeby przeczytać zdania małym druczkiem. Piękne, nocne marzenia odeszły za sprawą krzyku. Męskiego krzyku. A biorąc pod uwagę fakt, że mieszkający pod szóstką kapturnik, jeśli nawet był w pokoju, to należał do osób, które swój strach i gniew ujawniają szatkując innych, lista winowajców nie była długa i nie potrzeba było być panem Holmesem, aby dojść do źródła tego chaosu. Dodać do tego fakt bycia postawionym na równe nogi o…10:00, kiedy poszło się spać niespełna pięć godzin temu i…już miało się pełen obraz porannego nastawienia pani, która z winem żyła za pan brat. Oczywiście wolny dzień, spędzony w luksusowym hotelu nastrajał ją nieco pozytywniej. Czego niestety nie można było powiedzieć o zapewnieniach nowej chlebodawczyni odnośnie rozwiązania problemu ścigającego ją wymiaru prawa, którego przedstawicieli, jak na razie nie uświadczyła. Wtem rozległo się pukanie do drzwi, zaś nie czekając na pozwolenie, weszła Alicja. Ubrana w standardowy mundurek gosposi, niosła na tacce coś, co przywodziło na myśl raczej zamówienie z restauracji fast food, niż tej ekskluzywnej, hotelowej. Dla kogo, pozostawało zagadką. Na którą odpowiedzi niewskazane było szukać.
- Witam, przyszłam z polecenia pani Beatrice, aby zobaczyć co u gości. Widzę, że już pani nie śpi…może podać pani śniadanie? Szef kuchni jest już na nogach, więc mamy spory wybór! Proszę, karta. Kiedy się pani namyśli, proszę skorzystać z telefonu. To ja już może będę uciekać. Miłego dnia pani Gabrielo.
Optymizm tej dziewczyny miał wystarczająco mocy aby kruszyć lodowce. Czerwone menu leżało zachęcająco na pufie. Choć z drugiej strony można było jeszcze nie co pospać. Mając nadzieję, że już nikt nie będzie się wydzierał. Choć, ta z reguły była matką głupich.
[…]
Mężczyzna o spokojnych, życzliwych oczach, gładkiej cerze, oraz złotych włosach związanych w kucyk zdawał się wybornie bawić. W głębi własnego umysłu. Na zewnątrz bowiem zachowywał całkowity spokój i ciągnął grę aktorską, która jakoś nieszczególnie była potrzebna, z powodu wielkiego, czworonożnego mutanta ze sfilcowaną sierścią, który właśnie okrążał nagrobki, szukając dobrego podejścia do tego, który ośmielił się podnieść na niego rękę. Bestia warczała, a wodospady spienionej wydobywały się z jej paszczy, która przywodziła swoim wyglądem na myśl jakieś średniowieczne zasieki. Ale nawet ten spektakl zdawał się być żałosny w odniesieniu do spokojnego grabarza o mocarnej budowie i postawie całkowitego spokoju, wobec tak bliskiego zagrożenia.
- Oh. Takie heroiczne mrzonki. Ale nic nie szkodzi. Lubimy wyzwania, prawda panie Colbert? Och, zdecydowanie. Więc…od kogo by tu…
- Na twoim miejscu martwił bym się, aby ktoś nie zaczął od ciebie.

Obaj stanowili ostoję spokoju. Problem polegał na tym, że jeden z nich, pod powłoką ideału, był też siedliskiem zła i zepsucia. Szybko niczym wiatr, Halaku pomknął w kierunku odzianego w garnitur mężczyzny. Jego ortalionowe odzienie szeleściło od szybkości, stanowiąc ciekawy kontrast ze strojem wieczorowym tamtego dżentelmena. Pięść śmignęła jak grom z jasnego nieba. Niosła ze sobą siłę, mogącą roznieść na kawałki pojedynczy nagrobek. Na niewiele się to jednak zdało wobec faktu, że głowa broniącego się, przesunęła się znacznie szybciej. Uciekinierka szpitala mogła przysiąc, że blondyn ostentacyjnie ziewnął, przed swoją ripostą. Obrócił się wokół własnej osi, wpierw podcinając grabarza, potem zaś wyprowadzając pięścią cios w jego tors. Nie było to zwykłe uderzenie, charakterystyczne dla śmiertelnika. Niosło ze sobą fioletową, elektryczną łunę, oraz zapach rozkładu i zgnilizny. Trafiając w cel pozostawiło dziurę, niczym po kwasie siarkowym, przy okazji posyłając przeciwnika o kilka metrów do tyłu, wprost na ścianę mauzoleum, na którym to Sydiel zatrzymał się z donośnym gruchnięciem, przywodzącym na myśl pękające kości.
- Hm. Nie jest to chyba sposób w jaki powinno to przebiegać. Przynajmniej w mojej skromnej opinii. Mija się to nieco ze stereotypem odważnego rycerza, broniącego damy swego serca. Chociaż…może to jakaś nowa wersja. Kto wie. Hm.
Zmutowany kundel rzucił się na z wolna podnoszącego się anioła śmierci, łapiąc za kark i wbijając się w szyję kłami z dość…dużym uściskiem. Halaku gwałtownie się odwrócił, uderzając całym impetem ( a tym samym psem) o ścianę. Tym razem coś z pewnością pękło, a bestia puściła i poczęła cicho ujadać, osuwając się niemal bezwładnie na ziemię. Upadły dokończył dzieła, opuszczając okuty but na łeb potwora. Czaszka pękła jak dorodny arbuz, rozsiewając czerń krwi, oraz niewyobrażalny smród, który niemal zalewał zmysły.
- Cóż. Szkoda. Trudno w dzisiejszych czasach znaleźć dobrą pomoc, jednak przywykłem do liczenia na siebie. Gdzie skończyliśmy?
- Heh…jak na śmiertelnika jesteś niezwykle pewny siebie. Zobaczmy czy zdołam coś z tym zrobić. Pozwól, że tym razem ja ci coś pokażę…

Halaku skrzyżował ręce na piersi. Resztki ortalionowego płaszcza rozerwała wielka para czarnych skrzydeł. Pozostałości ubrania zmieniły się w czarną płachtę. Niewiadomo właściwie skąd pojawiła się ogromna, grawerowana kosa. Mściwe oczy zalśniły złotem, zaś ciśnienie, ten stan napięcia, dało niemal kroić się nożem.
- Och. Więc jednak anioł! Przyznam, że nieco zmylił mnie…poziom twojej siły. Doskonale! Bezkresna Biel będzie ze mnie niezwykle zadowolona! Dalej.
Po raz pierwszy szaleństwo zatańczyło w oczach mężczyzny, całkowicie niwelując pozory spokoju. Wymowa. Nasycenie słów. Ten specyficzny jad. Ta siła. Nieważne komu właściwie służył. Był całkowitym fanatykiem. Bezwzględnie oddanym sprawie. Upadły także popuścił emocje. Nie wytrzymał tego tonu. Rzucił się do przodu opętańczo, bez zastanowienia. Rzecz niezwykle nietypowa dla wojownika, który współtworzył jeden z Bastionów. To był jego błąd. Gładka, nie nosząca śladów pracy, niemal kobieca dłoń, uniosła się do góry, nim anioł chociażby przebiegł połowę wymaganej do zadania ciosu odległości. Kończyna zatrzęsła się od ilości skupionej w niej, niszczycielskiej mocy. Na skórze pojawiły się ropienie krwi, które momentalnie eksplodowały. Paznokcie zaszły posoką. Jednak to były efekty…typowo estetyczne. Wielka, podłużna fala energii, tnąca przez horyzont jak ostrze przecięła powietrze. Rozłupała nagrobki jak tłuczek orzechy. Przeszła przez metal i kamień. Przez drzewo okolicznej flory. Przeszła też przez Ernesta, który stał na drodze druzgocącej siły entropii. Nie zdążył uniknąć. Nie zdążył zareagować. Jedyne co zdążył zrobić, to umrzeć, kiedy moc przecięła go na dwoje, złamała jak zapałkę, następnie doprowadzając do wewnętrznego zapłonu jego egzystencji. Pozostawiając zdruzgotaną, rozbitą percepcję mentalną, która nie przypominała już ni człowieka, ni to anioła. Tak zakończył się żywot jednego z Halaku. Szkoda jednak, ze nie tego, którego zamierzył sobie pan Henderson. Cóż nikt go nie znał. Nikt mu nie ufał. Nikt nie mógł go odratować. Lub, po prostu za nim płakać. Ten drugi upadły, gwałtownie odskoczył, nie ponosząc większych obrażeń niż tylko nadpalona szata.
- Zapewniam, że było to zupełnie niechcący. Heheheheheh…
Rzucił w stronę zwłok z uśmiechem blondyn. Zachichotał maniakalnie, niezbyt przejmując się tym, że jego prawica wyglądała jak należąca do kogoś w terminalnym stadium czarnej ospy. Ot, uroki zawodu i ryzyko jakie ten ze sobą niósł, prawda?
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 26-12-2018 o 11:34.
Highlander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172