Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-10-2008, 09:37   #41
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
„Pierniczona winda” – pomyślał stojąc chyba drugą minutę pod drzwiami. „Ładne mi negocjacje”; „Może niby mi pomogłeś?”; „Nie, ale…”; „No, więc zamknij się z łaski swojej prośby mojej. Może wy liżecie każdemu buty. Ja nie.”; „Teraz to przesadziłeś…”; „O! odczucia…”; „Nieważne... Ważne... Jedziemy na tym samym wózku… Dobrze to rozegrałeś… Ja też bym tak postąpił, niezależnie od tego jaki będzie koszt…”; „Masz na myśli, że jesteśmy zbyt słabi, aby przetrwać w tym mieście?”; „Może”
Już znacznie spokojniejszy rozejrzał się i podszedł do schodów. Zaczął schodzić w dół. Co ciekawe schody nie tworzyły klatki schodowej przez całą wysokość budynku, a tylko różnej wysokości fragmenty zmuszające do wchodzenia na kolejne piętra i ponownego szukania schodów na niższe kondygnacje. Na niektórych piętrach krzątała się służba i zapewne to było przyczyną niekursowania windy. Cóż miało być oryginalnie, a nie wygodnie… Czy zgodnie z przepisami przeciwpożarowymi... Korytarze, ładne, aczkolwiek prawie identyczne; schody w najróżniejszych miejscach i durne oświetlenie (za jasne, aby było nastrojowe i za ciemne, aby dobrze oświetlało korytarz) zaczęły ponownie działać na nerwy Johisa. Przez chwilę myślał, że zabłądził w labiryncie korytarzyków hoteliku… Na kilkanaście chwil jego myśli wróciły do zakończonej kilka chwil temu rozmowy – „Może należało zagrać inaczej? Może… jednak skoro Beatrice była jednym biegunem magnesu, a może raczej jedną z królowych na planszy, to zapewne byli i inni rządzący lub usiłujący rządzić tym światkiem… Jakby na to nie spojrzeć – pracować można było dla każdego za każde pieniądze… Właściwie – nie dla każdego i nie za każde pieniądze… Właścicielka przybytku była na bardzo odległym miejscu listy potencjalnych pracodawców”.

- Rozmowy? Powiedziałbym monolog. – Usiadł przy barze i zajrzał do szklanki ze szkocką – Przyznaję, że jest między nami spora różnica możliwości, nie mam z tym problemu. Nie mam problemu również z tym, aby wykonywać czyjeś rozkazy, robiłem to przez całą wojnę… Mam problem z przedmiotowym traktowaniem. Jakby na to nie spojrzeć – nie jestem rzeczą, pomimo tego, że komuś może się tak wydawać… Podczas wojny mnie nie złamano, teraz też się to nie zdarzy… Nieistotne. Pańska szefowa nie jest jedyną rozgrywająca na tej planszy… Nie sądzę, abym się mylił. – pociągnął kolejny łyk szkockiej i mogło się wydawać, że jest pijany i język mu się rozwiązał – Może będę zainteresowany współpracą z innymi? Panna Beatrice nie zaoferowała mi niczego, a właściwie zaoferowała mi… bzdury. Liczyłem na proste i otwarte postawienie sprawy, nie kręcenie i podchody – z tym mam dosyć doświadczeń, z mojego punktu widzenia taka była wojna – sprzeczne rozkazy, niewykorzystane szanse, błędne decyzje. Nie mówię, że jestem święty… że moje decyzje są właściwe zawsze. Mam pewne… Pewien kręgosłup i fizyczny i moralny…

Kątem oka zauważył, że do barku wchodzą Gabriela i zaraz za nią asystentka detektywa… „Ciekawa kombinacja” – pomyślał – „czyżby już zwarli szyki? I to niby ma byc co?” Przeniósł się do jednej z niewielkich lóż licząc na chociażby ułudę braku „Wielkiej Siostry”. Wybrał bardziej dla spokoju swego sumienia odległą od baru i usadowił się wygodnie na kanapie.

- Witam, już po zebraniu? Ostatni drink czy coś takiego? – zagaił, kiedy Gabriela z gracją usiadła naprzeciwko niego.
- Tak, zdecydowanie, miałam ochotę na cos mocniejszego – stwierdziła po chwili, kiedy kelner podał zamówione malibu.

Naczelna Maruda Kreacji kontynuuowała w tym czasie swoja nocna przechadzkę, przemierzając kolejne korytarze budynku. Starała sie zapamiętać, co, gdzie i jak. A może po prostu mu sie nudziło? Z reszta...
-Kolejny punkt wycieczki, barek...o.
Owe "o" bylo reakcja na zgromadzenie, jakie sie tutaj zebrało. Sherry Lady, JMan i Lilly. Pięknie. Kolko wzajemnej adoracji sie kształtuje, co? Ale miał dobry humor, nie będzie im złośliwił...
Uśmiechnięty w dość nieprzyjemny sposób (ale wszystko co od niego wychodziło miało posmak nieprzyjemności), podlazł do pana Johisa, wymownie ignorując resztę.
-Wiec, jak tam plany na przyszłość? Polecam unikania wariatów w maskach hokejowych.
- Maskach hokejowych? - pytanie zawisło w powietrzu na kilka chwil - Może jestem zbyt pijany, może nie mam ochoty na gierki... Coś bliżej? Gdzie? Kiedy? Kto?

Dexter westchnął, najwyraźniej jego subtelna i wyrafinowana aluzja właśnie sie zmarnowała.
-...jest wysoce prawdopodobne, że maczety i inne podobne przedmioty będą w najbliższym czasie próbowały sie z Toba zaprzyjaźnić. Uważaj na siebie.
Skłonił sie, posłał bliżej nieokreślone spojrzenie Lilly i sobie poszedł.
- Treściwe. - wtrąciła Gabriela znad swojego kieliszka z malibu z mlekiem. - ale ogólnie podejrzewałam to samo, bez tego... jasnowidztwa. I radzę zmianę zdania... - spojrzała na Johisa z nikłym, aczkolwiek widocznym błyskiem troskliwości
- Bomba, najpierw właścicielka; teraz 1/2 Gliniarskiego Duetu mnie straszy. O! Ty też! Bo jak nie to co? Przystąp do nas, albo zgiń - 1938 w Niemczech? 9 listopada - czy coś koło tego?
-Jasnowidztwa? - Za to panna Lilly, która odczekała aż jej szef oddali sie na stosowna odległość, wypaliła ze swoja niezaspokojona ciekawością. - Macie jakieś ESP, czy cos takiego?
- Widzisz inne wyjście? Na pewno jest druga strona, nasz potencjalny przeciwnik. Ale czy uda Ci się do niego dotrzeć, nim dopadnie Cię ktoś inny? I czy zaoferuje więcej? Można tak powiedzieć Lilly, ale Dex powinien Cie wprowadzić. - dodała patrząc uważanie na ciekawską asystentkę.
Pannica skrzyżowała ręce i spojrzała, lekko nadąsujac sie, gdzieś po skosie w sufit.
-Wprowadzić w CO? Czuje sie tak jakbyśmy, ja i Dex...nadawali na innych falach niż wy, wiecie.
- Ona nie zaoferowała mi nic. Zresztą czy ja chcę się z kimś sprzymierzać? Co o niej wiemy? Gramy dla "dobra" czy "zła" a może tylko po to, aby istnieć? Jeżeli tak to, czym to rożni się od istnienia w otchłani? - całkowicie zigonował asystentkę i jej fochy.
Gabriela tymczasem ścisnęła delikatnie dłoń Lily swoją. Chciała zapewnić ją tym gestem, że nie zapomina, ale ma chwilowo ważniejsze sprawy na głowie.
- Lil, moja droga, potem... - posłała dziewczynie uroczy uśmiech, po czym skupiła się na mężczyźnie. - Ja czuję, że jesteśmy zbyt słabi, aby przeżyć bez sprzymierzeńca. - odpowiedziała cicho, spuszczając wzrok.
- Może kult siły jakąś drogą - ja jej nie wyznaję. Przepraszam, musze mieć "cel" "wizję" czy cokolwiek, aby w jakikolwiek sposób funkcjonować… "Nie dać się zabić" mogę uskuteczniać bez bycia pomiatanym i poniżany przez.. coś.
Lill zrobiła sie czerwona, a na jej młodej buzi powoli wypalała sie irytacja i zdenerwowanie, jednak odpowiedziała Gabrieli spojrzeniem na spojrzenie, a chęć do rękoczynów przeszła jej, chwilowo przynajmniej. Zaczęła przysłuchiwać sie temu co paplał ten cham.
- Wizja ŻYCIA nie jest nęcąca? – trochę zirytowana rzuciła Gabriela - Bez niej, nie myśl o żadnych innych celach, drogach, czy wizjach... I nie wiem Johis, naprawdę nie wiem, czy uda Ci się tam przeżyć. - ruchem głowy wskazała wyjście. - Może lepiej zostań? Przemyśl, choć przez noc? Jeśli nie... to możemy się spotkać w tej restauracji, o której mówiłeś. O ile uda Ci się do niej dotrzeć.
- Ta restauracja była tylko po to, aby przekazać Ci to – Johann wyciągnął telefon i wbił własny numer pokazał Gabrieli telefon tak, aby asystentka nie widziała cyfr - nie zamierzałem się w niej pojawiać... Powiedzmy zabezpieczenie przed naszą kochaną - słowo ociekało sarkazmem - gospodynią... A poza tym – ciągnął zupełnie innym tonem - zginąć jak anioł... NIE – zginąć, jako JA, czy żyć, jako kopany pies? Wybór, dla mnie, jest prosty...
Gabriela wyjęła swój telefon i wpisała numer Johisa do kontaktów. - Lilly, spisz numer i daj go Dexowi... Chyba to by było na tyle... Mogę Ci jedynie życzyć szczęścia Johis...
Johann błyskawicznie schował telefon i przez jego twarz przemknęło coś „dziwnego”.
-Eem...ok. Lilly przyjęła numer, uśmiechając sie niepewnie. Tylko i tak go nie wykorzystamy na razie, bo telefon Dexa umarł po stosunku intymnym z jakimś wariatem który z jakichśtam pobudek religijnych próbował go ukatrupić. Pech. Ehrmf. I tak tak, powodzenia, niech Moc będzie z Toba, i tak dalej panie J.

Meżczyzna wstał trochę zbyt gwałtownie, może dla tego, że był pijany, może, dlatego, aby tak to wyglądało i powiedział: Szkoda, trzeba będzie wymienić kartę w telefonie - nie zamierzałem utrzymywać kontaktów z obojgiem z was. Aby było jasne - nie ufam wam tak samo jak... Nieważne. Miałem nadzieję, że jakoś poznam przyjaciół i wrogów przez ten telefon, ale plan spalił na panewce... Wychodząc z loży powiedział do barmana - Czy taksówka już jest?
-....

Nie czekając na odpowiedź podszedł do baru i wychylił kolejny łyk szkockiej. Odczekał, aż panie wyjdą z baru i dodał: - Proszę odesłać taksówkę dając kierowcy $20 napiwku za czekanie i nalać mi potrójną szkocką bez lodu… nie musi byc na koszt firmy… Jaki jest numer do waszego hotelu? Muszę zarezerwować sobie pokój. Spić można się wszędzie. Również tutaj. – Rozejrzał się ponownie mając ochotę zwymiotować; tą całą sytuacją rzecz jasna. - Do której jest czynne? - zapytał jakby całkowicie trzeźwy i doskonale panujący nad swymi ruchami...

Zamierzał posiedziec w barze do zamknięcia i ewentualnie porozmawiac z barmanem, choc równie dobrze mógłby siedziec sam...
 
Aschaar jest offline  
Stary 08-10-2008, 18:32   #42
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Gabriela weszła do przeznaczonego jej pokoju i złożyła swój plecak na ogromnym, okrytym białą kapą łóżku. Najchętniej po długiej i gorącej kąpieli, wskoczyłaby pod kołdrę, umościła wygodnie na poduszkach i zasnęła, jednak wiedziała, że gwałtowne wyjście Johisa zbyt wzburzyło jej myśli i wizja oddania się snom jest jeszcze dość odległa. Jeden sposób mógłby znacznie przyspieszyć zaśnięcie. Mleko. A najlepiej jeszcze z odrobiną procentów, które wleją w mięśnie potrzebne rozluźnienie i może uspokoją myśli. Alkohol z mlekiem był więc jedynym sensownym wyjściem.
Kiedy wyszła z pokoju i zamykała drzwi, poczuła za sobą kogoś, kto uważnie ją obserwował. Odwróciła się i bez skrupułów spojrzała hardo prosto w oczy Lily, asystentki nieco nienormalnego detektywa. Choć nie ważyłaby się na użycie słowa „normalna” również pod swoim adresem. Nie, nie mogła być za surowa dla nikogo, szczególnie dla tej małej, która wyglądała na nieco poirytowaną, ale również zmęczoną i jakby samotną.
- Masz może ochotę na walnięcie sobie jakiegoś drinka? - zapytała cicho, próbując przywołać na swoją twarz, jeden z najbardziej słodkich i niegroźnych uśmiechów.
Potrzebowała towarzystwa, naprawdę nie miała ochoty siedzieć sama.
Pannica zastanowiła się przez chwilę, splatając ręce za plecami. Przeciągłe "mmm" wymykające się zza jej warg sugerowało, że własnie prowadzi ciężkie rozmyślania na temat zaoferowanej jej propozycji. Wrażenie to potęgował fakt, iż przez cały ten czas kołysała się do przodu i do tyłu, naprzemiennie stając na samych palcach, a następnie na samych piętach.
-Jeden czy tam cztery chyba mi nie zaszkodzą, ne?
Lily uśmiechnęła się ciepło, unosząc podbródek w górę.
- Znakomicie. Chodźmy więc... poszukać. - odpowiedziała zadowolona z obrotu sprawy Gabriela.
Tak, za młodu lekarka celowała w błądzeniu po rodzinnej winnicy i mimo identycznej monotonni widoków zarówno tam, jak i w hotelu, te hotelowe były o wiele bardziej męczące. W domu otaczała ją bezkresna zieleń, charakterystyczny zapach i świeżość. Tu czuła, że niedługo dostanie klaustrofobii, jeżeli długo jeszcze będą tak chodzić. Błaha rozmowa z młodą asystentką o niczym, nie przeszkadzała w zapamiętywaniu korytarzy i numerów, co, miała nadzieję, jej się udawało.
Kiedy wreszcie udało im się wyjść na bar, miała ochotę krzyczeć z radości, tak bardzo była już rozchwiana identycznością tego miejsca, wyzierającą zza każdego rogu. Tym bardziej zdziwiła ją obecność... Johisa w przybytku alkoholowych doznań. Mężczyzna przesiadł się do loży, raczej oddalonej od miejsca pracy, znanego już wcześniej barmana. Gab podeszła jednak najpierw do baru.
- Malibu z mlekiem. Podwójne najlepiej. – barman bez drgnięcia powieką szybko zaczął uwijać się między butelkami i po chwili podał brunetce kielich z zamawianym „napojem”. - Lil, coś dla Ciebie?
-Hm... - liliowy palec rytmicznie pocierał o liliowy podbródek. - Nas nigdy nie było stać na jakiś porządniejszy alkohol, więc nie mam tak naprawdę rozeznania, mmfffm. Klasyczne, zwykłe i dobre piwo będzie ok, aye aye. – barman nalał złocistego płynu do półlitrowego kufla i podał dziewczynie z burkliwym „Proszę”. Zaś kiedy tylko w dłoni Lily znalazło się piwo, obie skierowały swe kroki ku loży, w której rezydował Johis.


Nie, nie wiedziała, czy Johis sam zaplątał się w swoich dywagacjach, czy nie kontrolował już do końca tego co mówi, ale zdecydowanie miała dość jego towarzystwa. Zachowywał się gorzej, niż młoda dziewczyna, przed swoją pierwszą nocą ze świeżo poślubionym małżonkiem.Szybko dopiła swojego drinka i pociągnąwszy za sobą Lily, bez słowa opuściła bar.
- Wizje, cele, drogi... Chyba koleś chce za szybko i za dużo – rzuciła w bliżej nieokreślonym kierunku, jednakowoż jakby w stronę asystentki, która własnie pokazywała język obgadywanemu. Obie zdecydowanie zaczęły odczuwać już prawdziwe zmęczenie i w milczeniu, i o dziwo nieco szybciej, odnalazły swoje pokoje.
- Dobranoc Lily, spokojnych snów. - powiedziała Gabriela, otwierając drzwi do swojego pokoju.
-Ha, dobranoc...
Lil już nie było na korytarzu, drzwi zamykały się w sposób sugerujący, że za chwilę nastąpi wielkie bang.
-...em, Gabrielo czy Berit Sheri?
Które jednak nie nastapiło. Za to głowa wychylonej leciutko Lily spoglądała pytająco na G lub BS, jak kto woli.
Zapytana spojrzała nieco zaskoczona na asystentkę. Zaufanie, czemu nie...
- Belit, jak już, nie Berit. I Gabrielo. Anielskim imieniem wolałabym nie rzucać na prawo i lewo... - po tych słowach, nie czekając na odpowiedź, lekarka zamknęła drzwi swojego pokoju.


Po rozstaniu z Lily, wzięła szybki prysznic. Gorąca woda i ten niewielki drink doprowadziły do tego, na co czekała. Lekkiego znieczulenia, stłumienia myśli i gwałtownie opadających powiek. Czując się z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej ociężałą, Gab dowlokła się do łóżka i przykrywszy kołdrą, błyskawicznie zapadła w sen.
Bardzo przyjemny sen.
Śnił jej się dom, czuła spokój, radość z możliwości podziwiania pięknego i idealnego świata, który znała i pamiętała sprzed Upadku. Tylko krzyk, tak, męski krzyk zdecydowanie nie wpasował się we wszechogarniający spokój. Kiedy otworzyła oczy i przez chwilę wpatrywałą się w sufit, czuła również rozczarowanie i smutek. Sen urwał się zbyt szybko. I był tylko snem. I zdecydowanie miała do pogodania z tym, który ją wybudził.
Alicja jak zwykle roztaczając optymizm i góry samozadowolenia z wykonywanej pracy, zostawiła na pufie kuszące, oprawione w czerwoną skórę menu. A brunetka zdecydowanie miała ochotę na duuuże śniadanie. Przeleciała wzrokiem po karcie dań i równie szybko wcisnęła guzik recepcji.
- Halo? Tak, chciałam zamówić śniadanie. Do pokoju... no tak, oczywiście. Jajecznicę z pomidorami, tosty z serem i kawę, białą z dwoma kostkami cukru, tak, tak. I jeszcze koszyczek z francuskimi rogalikami. Świetnie, nigdzie się nie wybieram, będę czekać. - Gabriela wyskoczyła z łóżka, jak sprężyna. Wykręciła radosny piruet na środku puchatego dywanu i zdecydowanie podeszła do drzwi, wychodzących na basen. Śniadanie, prysznic, rozeznanie w terenie i basen. Tak, to był zdecydowanie dobry plan. I zakupy. Przed basenem. Ciekawe, czy w ogóle mogła opuszczać hotel, zachwalany przez gospodynię jako najbezpieczniejsze miejsce. Czy nawet w biały dzień, w zwykłym sklepie z ubraniami, w które musiała się koniecznie zaopatrzyć, grozili jej łowcy i inne rewelacje...
 
Crys jest offline  
Stary 11-10-2008, 18:08   #43
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Usłyszał taki oto przekaz informacji, który powołał kiełkowanie ciekawości.
-…nie. Nie wybielam się. Oczywiście, że nie. W żadnym razie. Nie miałoby to jakiegokolwiek sensu. Doskonale wiem, że jestem istotą złą i pozbawioną większości wartości moralnych. Jednak w odróżnieniu od moich braci, zdaję sobie z tego sprawę. Wiem, że chcę… że muszę taka być. Oraz, że trzymam drzemiące we mnie rządze na uwięzi.
- I rzeczywiście sądzisz, że Lucyfer miałby wobec ciebie jakiekolwiek zastosowanie? Wobec wściekłego psa związanego łańcuchami, który z powodu szczątków miłości i lojalności, stara się nie pokąsać pana? Hah. Moja droga, okłamujesz samą siebie.

Głos rozmówcy po drugiej stronie zdawał się pełen energii i nieco rozbawiony, jednak w miarę jak kończył monolog, był coraz wolniejszy, mniej pewny swego, wręcz zamierał w słuchawce. Mężczyzna, kimkolwiek był, zrozumiał co właśnie powiedział. I, że mimo odległości kilku tysięcy mil nie było to dobrym posunięciem. Nawet jeśli do tej pory rozmawiał z właścicielką hotelu niczym równy z równym.
- Powiem to jedynie raz. Radzę ci zważać na słowa, jeśli twe myśli są na tyle samobójcze, że nie zważasz na mnie drogi…Rugielu. Nie lubię tego typu porównań.
Nastała ta niezręczna cisza w konwersacji, kiedy jeden z konwersujących jest zbyt oszołomiony aby coś powiedzieć. Tak złudnie podobna do tej, która pojawia się przed wymianą ciosów. W końcu jednak…czar prysnął. Opór został przełamany. Duma połknięta.
- Oczywiście. Przepraszam. Tempo i treść tej rozmowy, nieco mnie poniosła. Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy. Kontynuuj moja droga, proszę.
- Dobrze więc…porównajmy tych nielicznych lojalistów Lucyfera wśród…spętanych, do kogoś w rodzaju szpiegów. Lub królewskich zabójców. Katów. To zawody w ludzkiej społeczności, których nie chciał wykonywać nikt. Były jednak konieczne do poprawnego funkcjonowania każdego państwa Europy. Odnajdywania szczegółów, wymuszania zeznań, czy karania winnych. Nieco jak…zło kontrolowane w każdym, najmniejszym aspekcie. Moralne? Oczywiście, ze nie. Skuteczne? Jak najbardziej.
- Hmmm…nie myślałem o tym w ten sposób. Przynajmniej nie do tej pory. Być może jednak jest w tym trochę racji. Co jednak powiesz na…

Rozmówca po drugiej stronie telefonu zdecydowanie nie należał do osób uległych, co najwyżej posiadających szczątki instynktu samozachowawczego. Zastanowienie w jego głosie, oraz ważenie argumentów, były jednak w pełni wyczuwalne. On naprawdę analizował całą sprawę. I zgodził przekonany, nie w celu prezentacji lizusostwa. Oczy patronki tego miejsca padły na nowoprzybyłego Dextera, który począł już czuć się nieco…nieswojo.
- Wybacz, właśnie przyszedł jeden z moich…pracowników. Będziemy musieli dokończyć tą rozmowę nieco później. Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko?
- Tak, Rozumiem. Oddzwonię więc później.

Kobieta przytaknęła z nieznacznym uśmiechem nowoprzybyłemu, aby ponownie zajął miejsce przy jej biurku. Jakby mógł odmówić.
Dexter słuchał tej jakże ciekawej rozmowy telefonicznej wcale nie specjalnie, tak przy okazji, tak. On był zajęty delektowaniem sie produktem czekoladowym. To, ze wszystko uważnie notował w swojej pamięci, to było, no...zboczenie zawodowe. W końcu każdy to chyba by zrozumiał, prawda? Oczywiście. Ale gdy ona tak spojrzała, to jakoś w magiczny sposób ostatnia kostka czekolady w Dexterowych ustach stwierdziła, ze wylądowała wlasnie na środku pustyni. Ciekawe zjawisko. Zaproszony, pan Tempest usiadł gdzie mu przykazali. Czując się trochę jak uczeń który przyszedł do szkoły po dłuższej chorobie i został przywitany sprawdzianem. Takim, którego nie potrafi rozwiązać nawet jego twórca.
- ...Dzień dobry.
- Dzień dobry panie Tempest. Przemyślałam nieco naszą wczorajszą rozmowę. Z powodu pańskiej…wątpliwie korzystnej sytuacji mentalnej, niestety nie będzie pan w stanie docenić wszystkich udogodnień, jakie oferuje sobą to miejsce, jednak…

Dex poczuł się trochę jak wieśniak, chory na ospę wietrzną, którego władza wykonawcza zamierza się za kilka chwil pozbyć, aby nie rozprzestrzeniał zarazy.
- Proszę mi powiedzieć, ile zarabiał pan w swojej…starej pracy?
Kobieta skrzyżowała palce dłoni, przesłaniając tym samym swoje oczy. Ten ton nie miał nic wspólnego z prośbą, ale zdecydowanie należało ją pochwalić za dobre chęci.
Niech to diabli, czemu zawsze i wszędzie kończył jako ten gorszy? Stara praca...jakoś wołałby, by mimo wszystko powrócić do niej w możliwie bliskiej przyszłości.
Skrzywił usta, zastanawiając się nad zadanym mu pytaniem.
-Tyle, by moc żyć w miarę godnie. Czyli mieć gdzie spać i odżywić mozg.
...Jednak cofam to o godności.

Kobieta zaplanowała sobie zdecydowanie inny tok tej rozmowy, jednak teraz sama zdecydowała się szybko i bezwzględnie zmienić jej tor, na taki który zdawał się w tej chwili najbardziej odpowiednim. Choć na dobrą sprawę subtelnym jak rozkwaszenie komuś nosa.
- Panie…Dexter, pańska ignorancja zaczyna mnie nieco…irytować. Nie mogę pojąć jak można być tak ślepym na najbardziej podstawowe prawdy, które pana otaczają. Proszę mi powiedzieć, co pan właściwie wie o aniołach i demonach. Oraz o tym, że ma pan jednego w sobie i to on jest źródłem pańskich…kuglarskich sztuczek.
I znowu zaczyna się cały ten stuff o demonach i aniołach. Nie lubił go, bardzo nie lubił. Ale musiał przyznać jedno. Niezależnie jak bardzo chorze to brzmiało, było raczej w ten czy inny sposób prawdziwe. I to wcale nie dlatego, ze przenoszenie ludzi z miejsca na miejsce, czy to z balu do hotelu, czy z Moskwy na Jałtę, wymagało interwencji sil nadprzyrodzonych. Posiadanie demona. Jak pokemon. Albo rak.
-Zdecydowanie mniej niż potrzebuję, zdecydowanie więcej niż bym chciał. Miałem zamiar poszukać czegoś na ten temat w bibliotece po spotkaniu, jeśli o to chodzi.
- Hmph. Obawiam się, że nie znajdzie pan tam zbyt wiele…pomocnych materiałów. Nie mniej jednak, pochwalam to, że przynajmniej nie żyje pan w zaprzeczeniu. Bo może być to wyjątkowo wymagająca egzystencja. Wróćmy jednak do rzeczy. Abyśmy lepiej się zrozumieli…proszę aby traktował mnie pan jako swoją…nie tyle przełożoną, co…klientkę. Osobę, która chce wynająć pańskie usługi. Ile więc życzy pan sobie, za poświęcony mi czas, panie Tempest? Śmiało.

Dexter na milisekundę otworzył usta mniej więcej tak, jakby chciał cos powiedzieć. Jednak rozmyślił się, przygryzł wargę, przymknął lewe oko i dla kontrastu, uniósł prawa brew. Jego spojrzenie utkwiło gdzieś kilka centymetrów nad głową jego...klientki.
-...protekcja. Wiedza. Święty spokój. I dzienny przydział czekolady. Pozostałe bonusy, to juz chyba zależnie od tego jak się sprawdzę, prawda?
- Ostro się pan targuje, panie Tempest, ale dobrze. Przystaję na te warunki.

Uśmiechnęła się nieznacznie, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że i tak w żaden sposób nie wydarł od niej tego, co naprawdę chciał. Po prawdzie, nie zobaczył nawet wierzchołka góry lodowej, w postaci możliwości jakie niosła ze sobą ta rozmowa. Zabawne, zwłaszcza dla kogoś kto posługiwał się mocami jasnowidzenia, oraz modyfikacji nadchodzących zdarzeń. Uznając ten rozdział za zakończony, kobieta przeszła dalej w swej przemowie:
- Dziś wieczorem, wraz z panią…Gabrielą, uda się pan pod ten oto adres.
Właścicielka przybytku nie przepadała za ludzkimi imionami. Za każdym razem gdy nasuwała się konieczność aby je wymówić, zmuszała się do tego. Po stole przesunęła się powoli mała, idealnie kwadratowa karteczka, w kolorze żółci, marki Post-it.
- Nie wiem dokładnie gdzie, jednak gdzieś w pobliżu…w dzielnicy, aby być dokładniejszym, znajduje się główna siedziba ludzi, którzy wczorajszej nocy chcieli państwa…pozbawić zakotwiczenia w tym świecie. Wierzę, że będąc na miejscu, z pańskimi…talentami, szybko będzie pan w stanie ustalić lokalizację owej placówki.
- Mamy tylko ja zlokalizować, czy z tym fantem...zrobić cos więcej?

Czy to pytanie było naprawdę konieczne? Ciężko powiedzieć. Szczególnie według osoby, która czuje się trochę tak, jakby pod krzesłem na którym usiadła, znajdowała się mina przeciwpiechotna. Pytanie zostało jednak szybko rozwiane.
- Jedynie znaleźć. Podejrzewam, że wszystkie inne, potrzebne kroki, zostaną podjęte przez drużynę przeciwną…
Zaś to jak się do nich dostosuje brygada detektywistyczna będzie miało wpływ na inne wydarzenia tej nocy. O ile takie nastąpią, rzecz jasna. Tym samym rozmowa dobiegła końca. Rudowłosa podziękowała za zabrany czas, zaś pan Tempest miał go jeszcze sporo do zabicia, do godzin wieczornych. Pozostawało mieć nadzieję, że czas będzie jedyną rzeczą, którą pozbawi po zmroku życia.
 
Highlander jest offline  
Stary 13-10-2008, 17:49   #44
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
To co się działo na cmentarzu przerażało ją.
Nagle pojawienie się jakiegoś typa z dziwacznym psem, czy też lepiej można by to określić, stworem, jakiego imię wraz z uczuciem dławiącego strachu kojarzyło jej sie z jej przyjacielem, zupełnie bezsensowna śmierć jakiegoś, chyba zdaje się Upadłego, i ta walka...


Suria nie sądziła, że widok śmierci aż tak wstrząśnie całą jej istotą.
Jako powstała w chwili gdy Stwórca myślał o cudzie tworzenia życia, dawna członki Domu Firmamentu z bolem obserwowała każdą śmierć nigdy nie czuła tego aż tak mocno.
To Viv, jej wrażenie, wir emocji, niedowierzanie, że z taka banalną łatwością, zupełnie się przy tym nie przejmując można odbierać życie, wstrząs, że ten potwor który to zrobił chce czegoś od niej, od nich.
Śmiertelniczka, która wybrała Suria uważała tak samo jak ona, że życie jest największym cudem, ale w przeciwieństwie do niej chyba nie byłaby w stanie nikomu go odebrać, może nawet za cenę swgo wlasnego istnienia.
Suria w większości podzielała te odczucia, potrafił zrozumieć czemu teraz odczuwa właśnie tak a nie inaczej...


I czego, na Potęgi i Trony chciał ten szalony fanatyk od niej samej?
Nie zamierzała w jego towarzystwie spędzić dobrowolnie ani jednej sekundy...


Nie chciała włączać się do walki, ale nie chciała też bezczynnie patrzeć jak Sydiel z jej powodu zostaje poważnie ranny, lub co gorsza przegrywa w tym pojedynku.
Zmierzała przywracać mu tak dużo zdrowia, jak tylko będzie w stanie...nie może pozwolić temu potworowi jaki ich zaatakował bez żadnej przyczyny dać wygrać.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 13-10-2008, 22:33   #45
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
-Ho ho, ho, jak było, panie Dexter?
-Prawie jak przy śniadaniu z Tobą.
-O, to nie tak źle...erm. Jesteś złośliwy, prawda?
-Twoja dedukcja mnie zabija.
-Hmph.
-Z łaski swojej, wydedukuj jak przekazać pannie G., że ma przed 20 być zwarta i gotowa. Na misje idziemy. A teraz...
Teraz mam coś do załatwienia. A Ty pałętająca mi się pod nogami tylko byś przeszkadzała. Idź popływaj czy coś.


Pan Dexter zapukał. I odpowiedziała mu dostojna cisza. Rozejrzał się, niczym złodziej przed aktem ingerencji w czyjąś majętność. Zerknął przez dziurkę od klucza, zerknął przez szparę pod drzwiami, wstał. Otrzepał się. I jak gdyby nigdy nic, spacerkiem poszedł sobie dalej, nucąc coś w samozadowoleniu.
Aura Dextera...była...inna.

Kierowany swoim demonicznym planem demonicznej demoniczności, który wpędziłby w kompleksy pewna wielkogłową mysz z jednej z jego ulubionych kreskówek, Dexter wkroczył do baru. Który był dość zatłoczony, trzeba było przyznać. Maklerzy, inwestorzy, bogata śmietanka LA. Ciekawe, czy dałoby się jakoś...ach, nieważne. Starając się wydobyć na powierzchnie swojej nieprzyjemnej facjaty najdoskonalszy uśmiech jaki wszechbyt widział, skierował się ku panowi na oborze tego miejsca.
-Ach, pan Gregory Trekk. Spory ruch, jak widzę.
Barman nieznacznie się uśmiechnął, na krótką sekundę nawiązując z detektywem kontakt wzrokowy. Znalazł nawet wystarczająco czasu aby przytaknąć i okazać szerzej owy uśmiech, między, rozlewaniem, dolewaniem, przelewaniem, miksowaniem drinków, oraz okrzykami, które chyba kierował w głąb kuchni, przekazując zamówienia jej szefowi, który był niewiele mniej oblężony niż on. Głównie przez kelnerki, które co rusz wychodziły z mrocznych, kuchennych pomieszczeń, taszcząc pachnące i estetycznie przyrządzone specjały.
-Zawsze zastanawiałem się jak to jest; być barmanem. To praktycznie sztuka. Całe to mieszanie, akt kreacji drinków...bardziej dostojne jest chyba tylko robienie czekolady. Może jest coś, w czym można pomóc?
- Nie, nie panie Dexter, radzę sobie!
Ponownie odwrócił łepetynę i krzyknął, może trochę zbyt głośno, zapominając, że rozmówca stoi przecież tuż przy barku i z pewnością słyszy go aż za dobrze. Kolejny drink wylądował przed zadowolonym klientem. Widać, że ten oto pracownik, pomocy raczej nie potrzebował. A może po prostu nie chciał ryzykować stłuczenia szklanek, kiedy w pobliżu przebywał osobnik o niewątpliwej zręczności, taki jak Dex.
Detektyw skrzywił się, prawie że śmiertelnie obrażony. Po chwili jednak przerwał milczenie.
-A będzie miał pan potem chwilkę na rozmowę i ewentualna prezentacje sztuki zawodowej? Gdy ruch się zmniejszy, oczywiście.
- O tak, oczywiście. Wierzę, że pod wieczór na pewno znajdę dla pana nieco czasu. W nocy jest tu zawsze nad wyraz spokojnie. Podejrzewam, że bywalcy wolą bawić się w klubach niż przebywać…
- Synu, prosiłem o szkocką z lodem!

Monolog przerwał jakiś jegomość z sumiastym wąsem, zdradzający dość ciężkie objawy siwizny, oraz oczy, które zdradzały, że zna się na alkoholu jak nikt inny. Jeżeli zaś chodziło o jego wątrobę, gdyby była widoczna, zapewne ukazywałaby, że nie pozostanie owym ekspertem zbyt długo. Barman przytaknął, pośpiesznie, jednak pewnie, realizując zamówienie ponaglającego. Skończył, po czym dopowiedział.
- Niż przebywać tutaj, panie Dexter.
Pan Dexter zmrużył oczy, kiwając głową w zrozumieniu.
-Doskonale. Będę wyczekiwał więc wieczora z niecierpliwością. See ya later, space barman. Jest pan aktualnie moim ulubionym przedstawicielem tej profesji.
Uśmiechnął się i odpełznął w poszukiwaniu swojej kolejnej, erm, ofiary.


Kolejnym ogniwem w łańcuchu działań dziennych czekofila była rozmowa z pewną panną, która akurat poganiała guzdrały z praniem, wykorzystując niewątpliwą przewagę psychologiczna, jaką daje pozycja ze schodów.
-Ach, pani Alicja. Zawsze tak zapracowana? Czekolady?
W stronę wyżej wymienionej przedstawicielki płci podobno piękniejszej, wymierzona była cala tabliczka czarnej magii.
- Och, to nie praca, to przyjemność panie Tempest!
Bardziej wykrzyczała niż odpowiedziała, z rozpromienionym uśmiechem, najwyraźniej dopiero co go zauważywszy. Spojrzała podejrzliwie w stronę tabliczki czekolady, uśmiech nie zniknął z jej twarzy, jednak pokręciła przecząco głową.
- W czym mogę dzisiaj panu pomóc? Mam nadzieję, że pobyt u nas jest dla pana przyjemnym doświadczeniem? Jeśli mogę coś polecić, przechadzka po plaży jest podobno idealnym sposobem na spełnienie miło czasu.
Zabawne, że użyła słowa „podobno”. Jakby nigdy sama tego nie robiła.
Pan Dexter zaś nagle przestał być szczęśliwy, radosny i ogólnie zadowolony z życia. Lub przestał to udawać. Nieważne. Ważne, że jego psychika była chwilowo w kawałkach, a wyraz ichniej twarzy przypominał lustro, w które uderzyła wściekła, hiperaktywna wiewiórka, którą ktoś bardzo nierozsądny i nieodpowiedzialny poczęstował mocną kawą.
-Ja...moja...wybierałem tą czekoladę, sniff, przez tyle czasu, a tu...Eh. Moje biedne, małe, czarne serduszko właśnie umarło. Teatralnie przetarł twarz rękawem, jeszcze raz żałośnie pociągając nosem. Plaża...hm. A znalazłaby Alicja czas by mnie na niej przypilnować? Bo jestem w takim rozbiciu, ze zapewne zgubiłbym sie i nie wrócił już nigdy. Tak. I to pani wina. Sniff.
Dziewczyna widać nieco się zdziwiła. Przestała aż dyrygować swoimi podkomendnymi, robiącymi wszystko co mogli, aby sprostać wymaganiom, które były tylko nieco ponad te zdolne dla człowieka. Otworzyła szerzej oczy. Najwidoczniej zdawała sobie sprawę, że to teatralny gest, ale też, nie należała do osób, które oczerniają gości, ani też wytykają im takie rzeczy.
- Panie…panie Tempest, ależ proszę, to zapewne nie aż tak duży problem…no…dobrze. Może kosteczkę.
Po czym w istocie odłamała kostkę od czekolady, resztę powierzając jego opiece. Rozejrzała się dookoła w udawanym spokoju, przepełniona konsternacją. Totalna, czarna rozpacz, w iście magiczny i dramatyczny sposób została wykopana na Madagaskar w momencie symbolicznego przełamania czekolady. Została zastąpiona przez zadowolenie. I nie, Dexter nie miał mocy zabijania ludzi, których poczęstował czekoladą. Jeszcze.
-Jeśli pani posmakuje, proszę się nie krepować. Jestem...koneserem. Oczywiście, sporo ludzi uważna to za dziecinne, ale kto by się nimi przejmował. A pani? Co pani sądzi o słodkościach, hm?
[CIĄG DALSZY NASTĄPI]
 
Nemo jest offline  
Stary 15-10-2008, 19:59   #46
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Tak, zdecydowanie zakupy to była przyjemność, typowo ludzka, ale wciąż przyjemność. Wezwana taksówka czekała niemal pod szklanymi, obrotowymi drzwiami, przez które z gracją próbowała wyjść Gabriela, a co częściowo uniemożliwiały jej swoimi gabaratymi dokonane zakupy. Brunetka raczej wypadła, niż wyszła z butiku, obładowana licznymi torbami zdobnymi w loga wielkich domów mody. Taksówkarz zauważywszy w lusterku, że przysłonięta górą rzeczy kobieta próbuje otworzyć drzwi jego samochodu, wyskoczył zza kierownicy i pospieszył z pomocą.
Gab zdecydowanie odetchnęła z ulgą, uwolniwszy się od raczej lekkich, acz dość sporych rozmiarów toreb i załadowawszy rzeczone torby, oraz siebie na tylne siedzenie. Za to na pewno nie mogło odetchnąć jej bankowe konto, uszczuplone o znaczną sumę pieniędzy. Los Angeles – Miasto Aniołów i to już nie tylko w przenośni, zdecydowanie było miejscem, które umiejętnie potrafiło zmniejszyć nawet najpokaźniejsze konta.
Ale była również inna przyczyna ulgi dziewczyny – nieco większe bezpieczeństwo. W samochodzie na pewno nikt nie mógł wskoczył jej na plecy, rzucić o ścianę, bądź dźgnąć nożem. A tego Gabriela obawiała się podczas zakupów. Nie wiedziała, czy tajemniczy napastnicy z minionej nocy postanowili sobie dać spokój, czy wiedzieli, że jest pod protekcją, czy w ogóle stracili jej trop. Nawet przymiarkę ubrań postanowiła zachować na potem, żeby jak najmniej czasu spędzić poza murami hotelu, który dawał jako-taką nadzieję na przeżycie w nowej rzeczywistości. Dziewczyna uważnie lustrowała mijaną okolice z okien samochodu, zdecydowanie ignorując rozpaczliwe próby podrywu ze strony kierowcy.

Dopiero kiedy przekroczyła próg hotelu mogła naprawdę się uśmiechnąć i oddać swoje zakupy w ręce usłużnego boya, który z cielęcym wzrokiem podążał za Gab do jej pokoju.
- Świetnie, dzięki za pomoc. - oznajmiła zwięźle, wręczając pomocnikowi napiwek i nawet nie patrząc w stronę zamykających się drzwi.
Ubrania schowała do szafy i przebrawszy się w krótkie dżinsowe spodenki i biały krótki top, rozsunęła drzwi na taras. Basen zachęcał do zanurzenia się w przyjemnie chłodną, kusząco błękitną toń, ale Gabriela miała jeszcze jedno ważne zadanie do wykonania, nim będzie mogła się oddać przyjemnościom. Podeszła do komody i wydobyła z jej wnętrza mały, zgrabny, czarny aparacik. Kilkoma kliknięciami weszła w spis telefonów, pod literę L i wybrała numer.
- Halo? Laura? Tak, to ja. Wiem, wiem, że jesteś zła. Przykro mi. Na pewno coś wymyślisz. Po prostu... spotkało mnie parę nieprzyjemności. Nie, nie Ryan. Mój grafik musi być póki co pusty. Operacje niech weźmie ktoś inny. Nie mogę po prostu. Sprawy osobiste. Tak, można powiedzieć, że rodzinne. Nie, nie ma mnie w mieszkaniu. Laura, słuchaj... jakby ktoś pytał o mnie, to nie wiesz gdzie jestem. Tak, możesz powiedzieć, że dzwoniłam. Nie wiem kto mógłby pytać. Może panowie policjanci, ale wątpię. Nie wrzeszcz! Nie, w nic nie jestem zamieszana. Zasadniczo chyba. Nie wrzeszcz, powiedziałam. Muszę kończyć, zaraz padnie mi bateria. Mała, kryj mnie, a zostanie ci to wynagrodzone i nie żartuję! Cieszę się. Nie, nie dzwoń, nie mam ładowarki. Pa. - przerwała połączenie jednym krótkim kliknięciem i spojrzała na ekran komórki. Battery full . Kłamstwa przychodziły coraz łatwiej.
Gabriela zdecydowanie wyłączyła telefon i otworzyła go. Wyjęcie karty sim i złamanie jej na pół nie było niczym trudnym. Tak samo jak wrzucenie telefonu do napełnionej wodą umywalki, po czym do zsypu na śmieci w korytarzu. Numery były jej niepotrzebne, nawet ten, który wczoraj podał jej Johis. Jeżeli uda jej się wrócić do zbliżonego do normalności życia, to tym lepiej, jeśli nie, to lepiej nie być namierzoną przez jakiś głupi GPS, gdyby ktoś poważył się na próby odnalezienia jej w taki sposób.
Teraz wreszcie mogła w spokoju oddać się przyjemnościom. Zamówieniu sobie dużej ilości mrożonej kawy, leżakowaniu, opalaniu się i pływaniu. W końcu któż wiedział, czy będzie jej jeszcze kiedyś dane zobaczyć słońce...
 
Crys jest offline  
Stary 16-10-2008, 21:41   #47
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Hiperaktywna dziewczyna, która za życiowy cel wyznaczyła sobie dyrygowanie poczynaniami (złośliwi twierdzili, że gnębienie) hotelowej pomocy, zamyśliła się na chwilę. Nie więcej niż kilka sekund. Był to stan o którym krążyły w tym miejscu legendy, niemal nigdy niespotykany, błogi, w którym ciemiężone przez nią, dziesiątki kobiet, mogły otrzymać chwilę dla siebie. Oddechu. Odprężenia. Z resztą, cała rozmowa z panem Tempest’em powinna zostać właśnie tak skategoryzowana. W końcu, intensywna cisza została przerwana pojedynczym pytaniem.
- Może to nieco zbyt śmiałe z mojej strony panie Tempest, ale czym właściwie się pan zajmuje? Wygląda pan na…na światowego człowieka.
Uśmiechnęła się. Uśmiech ten można było porównać do tego, jaki reprezentuje obcokrajowiec niepewny zastosowanego szyku wyrazów, oraz tego, czy jego przekaz nie urazi przypadkiem osoby do której został zaadresowany.
- Światowego? Nie, raczej nie...aktualnie, zajmuje się panią. A ogólnie, to doprowadzam do wyciągania na światło dzienne spraw, których wyciągnięcie nie wszystkim jest na rękę…
- To znaczy, że…jest pan kimś w rodzaju prywatnego detektywa?

Weszła mu w połowę słowa, zaś jej oczy zalśniły z wyraźnym zainteresowaniem. Przyrównanie ich do tych małego dziecka, któremu właśnie obiecano w prezencie wymarzoną zabawkę, pasowało jak ulał.
- Dokładnie, dokładnie tak.
- Och! Fascynujące, naprawdę! A z jakimi to sprawami miał pan już okazję się spotkać? Proszę mi opowiedzieć jakiś…ciekawy przypadek.

Złączyła ręce, wytwarzając tym samym ten dość niezdrowy rodzaj napięcia, mieszanego z nieznaczną nutką podniecenia. Dexter poczuł się nieco…nieswojo.
- Jeszcze zbyt wielu ciekawych przypadków nie mieliśmy, ale wydaje mi się, ze teraz nadchodzi przełom w tej materii, hm. Zdaje się być pani kimś, kto miałby talent do takiej pracy, może znalazłabyś chwile czasu na...spróbowanie tejj zabawy?
Jeśli do tej pory, oczy pannicy świeciły się jak para świec, to teraz, wyjątkowo pomysłowa i roztropna osoba zgasiła je przy pomocy wodospadu. Cały zapał odszedł w zapomnienie, można powiedzieć, że pan Tempest niemal natychmiast zyskał status osoby, reprezentującej swoją personą zeszłoroczny śnieg.
- Och…wielka szkoda. Naprawdę. To nieco tak jakby nazywać się pisarzem, nie napisawszy wcześniej ani jednej książki…cóż…
Dexter poczuł się tak, jakby ktoś subtelnie dał mu kowadłem w twarz, natomiast koordynatorka o jakże wdzięcznym imieniu w jednej chwili zmarkotniała i spojrzała na zegarek, niemal otwarcie szukając w ten sposób wymówki. Przypomniała sobie natychmiast swoje stanowisko, oraz obowiązki.
- Ojej, jakże się zagadaliśmy! Pan wybaczy, mam jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Miłego dnia panie Tempest!
Pożegnała się ciepło, choć zdecydowanie sztucznie i zniknęła, ponownie wydając komendy trójce kobiet, które akurat miały nieszczęście wejść na jej drogę, opuszczając sprzątnięte chwilę temu pokoje. Dexter natomiast, skierował kroki w sobie tylko znanym kierunku. Choć podróż nie zajęła mu zbyt wiele, miał chwilowe opory przed zapukaniem do drzwi. Chociaż nie miały one przecież jakichkolwiek uzasadnień. Rytmiczne stukanie. Ktoś po drugiej stronie leniwie podniósł się z łóżka. Mrucząc coś niewyraźnie. Może ze zdziwieniem, ze zdenerwowaniem, lub mieszanką tych dwóch stanów świadomości. Wewnątrz panował półmrok. Wrota (zamknięte na zasuw), otworzyły się tak, że było widać tylko znudzoną życiem parę oczu, oraz skromne kawałki bladej cery. Apatyczny głos zadał proste pytanie:
- Czego chcesz?
- Zawarcia pokoju i paru rad od weterana.

Pan Dexter w dłoniach trzymał pudełko czekoladek, będące zapewne wyrazem wyżej wspomnianej, dobrej woli. Sceptyczne ślepia, które tak dobrze pasowałyby do anonimowego alkoholika zmierzyły przedmiot od góry do dołu. Była to dość nietypowa sytuacja, bo widok mężczyzny z tabliczką czekolady na progu jest przeważnie zarezerwowany dla innych par oczu. Kapturnik odchrząknął, zachowując przy tym względny spokój, choć do rozbawienia było mu zdecydowanie daleko.
- Odejdź. Nie mam czasu na bzdury.
Elementy zasuwy ponownie zaszeleściły, umożliwiając drzwiom zatrzaśnięcie się przed nosem zafascynowanego słodkościami, niedoszłego gościa.
-...I tak nie masz lepszych rzeczy do roboty.
Nie to nie. Dexter wzruszył ramionami odnośnie tej dziwnej sceny, odczekał jeszcze chwilę, postawił pudełko na podłodze i…poszedł sobie.
[…]
Johnny-boy spał snem sprawiedliwych, który to stan nie był zależny od jego prawdziwych cech charakteru. Trudno się jednak dziwić. Był zupełnie wycieńczony po wojażach dnia poprzedniego. Zdarzyło się tak wiele, że nie sposób było okiełznać wszystkich wspomnień. W skutek czego, umysł najwyraźniej zdecydował się zrezygnować z jakichkolwiek prób w tym zakresie. John, podobnie jak jego nowy towarzysz, znajdowali się w błogim stanie pomiędzy istnieniem a nicością. Jedyne co chciał pamiętać to miękkość pościeli i materacu, oraz zapach aromatycznego kadzidła, które to najwyraźniej sam zapalił przed. Kiedy w końcu odzyskał pełnię władz umysłowych, było już około godziny 14:30. Biorąc pod uwagę, że spać poszedł blisko o 5:00 rano i tak bardzo dobrze spożytkował swój czas na regenerację ciała i umysłu. Przeciągnąwszy się, wyszedł na balkon (który znajdował się na trzecim piętrze), aby zaczerpnąć świeżego, morskiego powietrza. Miejsce to przywodziło mu na myśl pierwotny Raj, choć porównanie to drażniło go z bliżej nieokreślonych powodów. Nie otrzymał pokoju obok reszty „szachowych figur”. Po prawdzie, nie wiedział właściwie gdzie się znajdują, oraz czy na dobrą sprawę jeszcze żyją. Obawy te, zostały jednak szybko rozwiane. Oto bowiem zobaczył wchodzącą po marmurowych, hotelowych schodach Gabrielę, która (wraz z nieszczęsnym boyem hotelowym) obładowana była najróżniejszymi torbami z rozmaitych center handlowych, które to (torby, nie centra) posiadały mnogą ilość oznakowań markowych. Johnny-boy musiał teraz zastanowić się co właściwie zamierza zrobić. Oba byty w jednym ciele stanowiły połączenie buty, asertywności i wolności. Z drugiej strony, niewyobrażalną rzeczą było aby właścicielka tejże posesji zmieniła swoje nastawienie, czy też warunki na jakich oferowała mu „zatrudnienie”. Zaś to, co mówił ten przeklęty detektyw…czy on posługiwał się mocą Wzorców? Czy przepowiadał jego przyszłość? Jedną z wielu? Jego rychłą i bolesną śmierć? Być może…John powinien po prostu spróbować ponownie porozmawiać z Gabrielą i nawiązać…swobodną formę współpracy? Inne możliwości pozostawały owiane tajemnicą, zaś perspektywy na dzisiejszy dzień nie były zbyt zachęcające.
[…]
Spalona ziemia tliła się jeszcze w niektórych miejscach, uwalniając niezdrowy, powodujący chęć zwrócenia ostatniego posiłku, dym w kolorze głębokiego fioletu. Utrudniał on nieco widoczność, oraz koordynację ruchową na cmentarzysku, które kilka chwil temu stało się kolejnym już w historii, miejscem pojedynku. Jednak siły jakie toczyły tu bój, miały niewiele wspólnego ze standardowym zastosowaniem tego słowa. Maniak, który jeszcze przed chwilą stwarzał złudne pozory dystyngowanej, dobrze wychowanej osoby, potem zaś zmienił swój charakter na ten psychopatycznego mordercy, zamachnął się ponownie. Sydiel z niejakim trudem uchylił się przed potężnym, zamaszystym ciosem nadgniłej dłoni, który pomknął w jego kierunku. Mimo warunków jakie panowały wokoło, oraz niedawnego rozjuszenia jakiego doznał jej przyjaciel, Genevieve mogła przysiąc, że grabarz zdawał się być zadowolony. Nie potrafiła tego zrozumieć, jednak wiedziała, że w dawnych czasach, ten oto Halaku był doskonałym wojownikiem. Kochał wojnę. Żył dla niej. Z jej powodu cierpiał przez tysiąclecia w głębiach Otchłani. A jedyną śmierć jaką był w stanie zaakceptować, stanowiła ta na placu boju.
- Nieźle. Całkiem nieźle. Jestem pod wrażeniem. Mocy twojego pana, rzecz jasna, bo ty sam jesteś jedynie marionetką na sznurkach i niczym więcej.
Głos wskazywał drwinę, jednak…nie przyjęła się ta w przewidywany sposób. Szaleniec uśmiechnął się, z niejaką dumą, wykonując parodię ukłonu.
- Dziękuję. Myślę o sobie jako…o przedłużeniu jego woli.
Być może blondyn był zbyt sprytny na tego typu oszusta. Lub faktycznie, jego własna wola i ego skurczyły się do niemal niezauważalnych rozmiarów, prawie zaprzestając egzystencji w realnej rzeczywistości. Upadły przytaknął sam sobie, wiedział, że ta walka zbliża się ku końcowi. W jego dłoni zawirowała niewyraźna wić mroku, która poczęła nabierać grubości i pęcznieć, odsłaniając metalową kosę, broń zapewne pochodzącą z Pierwszego Wieku. Napiął swe mięśnie, wywijając nią młynek i robiąc pewny krok do przodu. „Cudotwórca” uchylił się bez większego trudu. Przed pierwszym ciosem. Nie spodziewał się drugiego, kiedy ostrze wniknęło w jego bark, wychodząc po drugiej stronie, przerywając mięśnie i uwalniając skromną, acz zdecydowanie widoczną fontannę czarnej, śmierdzącej posoki, tak podobnej do tej, która wypłynęła niedawno ze zdechłego czworonoga. Nie tracąc uśmiechu na twarzy i wykorzystując unieruchomienie ostrza, pan Henderson złapał sprawną ręką za fraki oponenta i…mało finezyjnie uderzył swoją głową w jego. Może i ten cios nie posiadał finezji, jednak zdecydowanie niósł ze sobą noc. Sydiel syknął, robiąc krok do tyłu i trzymając starając się pozbyć uczucia dezorientacji. Kopniak, jaki w następstwie otrzymał w brzuch miał sporą szansę uszkodzić jego organy wewnętrzne. Jednakże anioł, w tym momencie uchwycił swój oręż, wyrywając go z powołanej wcześniej rany. Nastąpił trzask mięsa i kości, zaś obaj wojownicy uczynili strategiczny krok w tył, oceniając dalsze szanse. A te były w miarę wyrównane. Nie licząc faktu, że zadrapania, poparzenia i siniaki Sydiela właśnie poczęły w cudowny i bliżej niewyjaśniony sposób znikać. Cóż. Dla laików i szarych ludzi z ulicy zapewne w istocie byłby niewyjaśniony. Jednak tutaj pozostawali…sami swoi. Pan Henderson nastawił swój bark z trzaśnięciem, nie przejmując się kawałkiem wystającej kości. Całe jego stylowe ubranie pokrywała lepka maź, która zastępowała karmazynową ciecz, pompowaną przez normalne serca. Zrobił kolejny krok w tył.
- Cóż…wydaje mi się, że dokończymy to…innym razem. Panno Genevieve, jeszcze panią odwiedzę. Zaręczam…
- Nie ma mowy. Nigdzie się nie wybierasz…

Złote płomienie zatańczyły w głębi kaptura Halaku, który złączył swe dłonie. Jakby na komendę, z pod ziemi wystrzeliły dwie pary, nadgnitych, martwych rąk, łapiąc elegancika za kostki i uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Ten jedynie się uśmiechnął.
- Doceniam pomysłowego przeciwnika. Ale nie czas na to.
Zachichotał maniakalnie, uderzając ranną kończyną w ziemię i wyzwalając kolejny ładunek negatywnej energii. Nastąpił mocny błysk światła, a oba upadłe anioły zmuszone były odwrócić wzrok. Kiedy powróciły spojrzeniami do poprzedniego punktu, znajdowały się tam jedynie cztery nadpalone kikuty. Nie było agresora. Pozostawało pytanie czy naprawdę uciekł, czy też czekał na dogodny moment, aby zaatakować parę skrzydlatych ponownie…
 
Highlander jest offline  
Stary 20-10-2008, 21:57   #48
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Patrząc z balkonu na szerokie wejście do hotelu Johann dostrzegł Gabrielę z masą zakupów, markowych zakupów. Przez jego myśl przeleciało usłyszane kiedyś sformułowanie o punkcie G i słowie „shopping”… Uśmiechnął się i poszedł pod prysznic. Trochę rozdrażniony wcignął na siebie wczorajsze ciuchy. Zawiesił na drzwiach kartkę „nie przeszkadzać” i zszedł do recepcji. Krótka rozmowa z młodą dziewczyną, kolejną „o mało co aktorką”, która przyjechała do Kalifornii, do Los Angeles, licząc na szybką i łatwą karierę… Przedłużył rezerwację (i tak zahaczył już o kolejną dobę hotelową) i rozejrzał się po hallu. Przez restaurację doszedł do wewnętrznego basenu i rozejrzał się… Bingo! Gdzie kobieta, która właśnie zakupiła bombowe szmatki się pokaże w pierwszej kolejności?
Również Gabriela właśnie zajmowała jeden z wielkich wiklinowych foteli po bardziej słonecznej części basenu… Zaczepił jednego z przechodzących kelnerów słowami: „Proszę przygotować Malibu z mlekiem i dać mi coś do pisania, chciałbym posłać notkę… przyjaciółce”. Kelner uśmiechnął się conajmiej dwuznacznie i odszedł. Po chwili Johis skreślił na kartce dwa słowa i położył na tacy obok drinka. „Na rachunek pokoju 317.” Uśmiechnął się i patrzył jak kelner odchodzi. Po chwili adresatka otrzymała liścik; jej krótka rozmowa z kelnerem doprowadziła do tego, że oboje spojrzeli w kierunku palmy, pod którą stał nadawca. To wystarczyło, Johann obrócił się na pięcie i wyszedł z hotelu.
Przed budynkiem wbił do telefonu współrzędne z GPSu i złapał taksówkę.

Siedząc na tylnim siedzeniu taryfy odebrał telefon, przerywając typową gadkę o wszystkim i niczym jaką kierowca usiłował wciągnąć go w dyskurs.
-Witam serdecznie, co słychać? Nowa pracodawczyni przydzieliła już jakieś zadania? – głos był spokojny, może nawet zbyt spokojny – jakby ćwiczony latami, aby nie okazywać emocji.
- O! - zlało się w słuchawce w jedno z westchnieniem i dobrze je zagłuszyło.
-Mhm... mhm... mhmmmm... - podczas wypowiedzi Johann podtrzmywał tylko kontakt pozwalając rozmówczyni się wygadać. Fakt, częściowo miała rację - częściowo... Bo życie to gra w pokera - albo masz karty, albo przekonujesz innych, ze masz... przed finalnym "sprawdzam".
- Wracając do O, znaczy rozrywki - skorzystał z pauzy jaką zrobiła Gabriela - O której?
- To do zobaczenia. Bateria mi pada. - rozłączył się.

W końcu żółty Chrysler wtoczył się na parking, na którym Johann zostawił własny samochód, wysiadł z taksówki koło Lacera i rozejrzał się – było pusto i nie było kamer. Z kilku losowo wybranych samochodów pozrywał tablice rejestracyjne (świetnie, że ktoś wymyślił te kretyńskie ramki - było dużo prościej). Dwe, czy trzy rozrzucił w około, aby wyglądało na jakiś głupi żart wyrostków, a resztę - komplety i kilka pojedynczych wrzucił do bagażnika.
Stacja benzynowa w centrum, aby zatankować do pełna i kupić jakiś dezodorant. Tak było znacznie lepiej. Telefon wydał zdziwione piknięcie i wyświetlił komunikat o kończącej się baterii; podpiął go do zestawu w samochodzie, samemu również rozglądając się za jakąś budą z hot-dog’ami. Nie można tego było nazwać obiadem, ale… miał jeszcze coś do załatwienia i nie chciał tracić czasu na porządne jedzenie.

Pojechał na Uniwerek, w zasadzie już w drodze orientując się, że jest pora lunchu i pewnie w samym budynku nikogo nie będzie (no może z wyjątkiem kilku kujonów i ich nieśmiertelnych kanapek). Wybrał numer i po chwili miły dziewczęcy głos po drugiej stronie odpowiedział na pytanie: „Siedzimy w Mako. Wiesz przy South Beverly Drive 225.”; „To jest przy krzyżówce z Charleville Boulevard?”; „Tak. Posiedzimy jeszcze trochę – jak chcesz to wpadnij”.

Kilka minut później był już pod restauracją
Zaparkował koło czerwonej Toyoty przewodniczącego grupy i wszedł do środka. Wnętrze restauracji było bardzo stonowane i proste; żadnych drażniących, jednak tak popularnych w lokalach LA, elementów pop-artu atakujących krzykliwymi formami i kolorami… Dużo drewna, stoliki przykryte białymi obrusami, kilka lóż wyłożonych ciemnym, bordowym pluszem. Jedną z nich zajmowała grupa młodych ludzi – beztroskich, roześmianych… Kelner, który przyszedł pozbierać zastawę po obiedzie od razu przyjął zamówienie na kawę i jakiś deser (tak, szarlotka będzie odpowiednia). Dyskusja szybko przetoczyła się przez sprawy akademickie (jutrzejsze kolokwium przełożone na przyszły czwartek, bo Susan, jak co roku bardziej zainteresowana jest udziałem w prowadzeniu przygotowań do Oskarów, niż prowadzeniem zajęć); imprezowe nowości tygodnia (Jean urządza party u siebie w ten piątek – „sex, drugs and … techno”; niestety u tej lafiryndy trzeba się pokazać, w końcu jej stary siedzi w zarządzie WernerBros…) aby w końcu dojść do ploteczek (Johann wyglądasz jakoś nieswojo – coś się stało?). Jakby z lekkim ociąganiem Johis nawinął jakiś bardzo zgrabny tekst o napadzie (z maczetą ciężko się dyskutuje) i grabieży motocykla (shit happends…). Oczywiście efekt był oczekiwany: „O mój Boże! To straszne.”; „Glin nigdy nie ma jak są potrzebni”; „Nic Ci się nie stało? Może powinieneś porozmawiać z psychoanalitykiem?”. Dalej potoczyło się równie gładko – „Początkowo myślałem, że to jakiś żart… Środek wielkiego nigdzie, zatrzymujesz się na chwilę, aby rozprostować kości i pojawia się jakiś typ w hokejowej masce z maczetą… Czaisz klimat? Horror klasy Z – to ci z filmówki nie mają takich oklepanych pomysłów… Anyway – dałem mu kluczyki i gość się ulotnił. Idę w kierunku domu, licząc na to, że zaraz mnie dogoni z jakimś „hahah”, a tu czas mija i nic. Myślę, będzie czekał pod domem, też nic. To pojechałem na uczelnię popytać – nikt nic nie wie… No więc przestałem myśleć, że to kawał. Muszę teraz pojawić się na Policji, potem załatwić formalności z ubezpieczeniem i kilka innych spraw… Potem pewnie adrenalina mi zleci i… No, ale dosyć o tym”
Rozmowa potoczyła się w innym kierunku (kto załatwia bilety na sobotę do „Yellow Velocity”?), aby w resztkach kawy zakończyć się koło godziny 16:00…

Johann wrócił pod uniwerek i podjechał pod najbliższy komisariat LAPD. Wręcz podręcznikowy przykład „Amerykańskiego Policjanta” (wysoki, dobrze budowany, kulturalny, pachnący i ogólnie sympatyczny… Murzyn) przyjął do w swoim boksie i skrupulatnie spisał zgłoszenie o rozboju i zaborze mienia. Nie wyraził nawet jakiegokolwiek zdziwienia z faktu, że zdarzenie początkowo zostało potraktowane jako żart – bogate dzieci nie takie żarty robiły, a to było przecież Beverly Hills… Policjant miał kilka pytań co do samego napastnika, ale tłumaczenie Johisa (o tym: że mrok już zapadał, że, zresztą szeroka sportowa bluza Lakers’ów doskonale maskowała posturę napastnika; a w ogóle to w takiej sytuacji człowiek nie koncentruje się na detalach postury…). Pół godzin później chłopak dostał kopie policyjnego protokołu, pouczenie o krokach jakie należy podjąć, aby uzyskać odszkodowanie za utracone mienie i zapewnienie, że Policja zrobi wszystko, aby zapewnić mu bezpieczeństwo i schwytać napastnika. „Jeżeli gdziekolwiek zauważyłby pan tą osobę proszę niezwłocznie zawiadomić numer alarmowy” – powiedział oficer na pożegnanie i uścisnął rękę Johanna. „Oczywiście…” – odparł z ciepłym uśmiechem zadowolonego z pomocy obywatela. Wychodząc z posterunku, w myślach dokończył: „Nie tylko policja będzie o tym wiedzieć…” Nad ulicą przeleciał jeden z setek helikopterów reporterskich…

Teraz pozostawała tylko wizyta w „Liberty Mutual” i papierkologia związana z odszkodowaniem. Urzędniczka z miną cyborga setki razy dziennie recytującego tę samą formułkę stwierdziła, że: „firma rozumie powstałą szkodę”; „dołoży wszelkich starań”; „w przypadku przedłużenia ubezpieczenia, to znaczy ubezpieczenia następnego pojazdu w Liberty Mutual – zdarzenie nie będzie miało wpływu na zniżki”; „wypłata gotówkowa jest możliwa do 60% wartości pojazdu – o czym informuje paragraf 98 punkt 3 podpunkt 6 litera g”; aby, po pół godzinie, dojść do sedna – równie syntetycznej formułki wyklepanej głosem automatu do kawy z dodatkiem firmowego uśmiechu nr 7 (dla dobrze sytuowanych klientów w przedziale 20 – 25 lat): „W pana sytuacji radziłabym wykorzystanie ubezpieczenia na zakup następnego motocykla. W przypadku zakupu w autoryzowanej i współpracującej z nami sieci dilerskiej oraz ubezpieczenia pojazdu w Liberty Mutual pokrywamy wszystkie koszty związane z zakupem; jeżeli zaś motor był kupiony na kredyt diler dokona przeniesienia kredytu na nowy pojazd. Czy mam umówić wizytę?” – dodała sięgając po słuchawkę telefonu stojącego na biurku. „Oczywiście, najlepiej zaraz – jeżeli nie będzie to problemem” – odparł Johann myśląc, że spokojnie mogła skrócić wywód do finalnego zdania i od razu odhaczyć sobie część wykonania planu sprzedaży ubezpieczeń…

Nie zdziwił się zbyt mocno faktem, że dostał adres jednego z największych dilerów Yamahy w okolicy LA – „my duzi musimy trzymać się razem, aby być jeszcze większymi” – pomyślał z lekkim niesmakiem dla coraz bardziej „korporacyjnego” świata.
„Simi Valley Cycles
2902 East Los Angeles Avenue,
Simi Valley, CA 93065”
Brzmiał nadruk na wizytówce, ręcznie dopisano: „LM/44581115”

Wsiadł do samochodu i pojechał pod wskazany adres. Z zewnątrz budynek nie wyróżniał się niczym szczególnym – ot, po prostu kolejny salon. Wnętrze jednak przypominało supermarket. Do wchodzącego momentalnie podszedł młody chłopak z pytaniem: „W czym mogę pomóc?”. Johann pokazał wizytówkę i chwilę później najbliższy terminal wyświetlił sprzedawcy rzędy znaków. Uśmiech stał się jeszcze bardziej przyjacielski – „Przejdźmy zatem” – wskazał ręką szerokie przejście – „Rozumiem, że idzie o Yamahę? Polecam najnowszy model, sygnowany już jako 2009… Zupełnie inna maszyna, poprawione właściwości jezdne, minimalnie dłuższy, wyposażony w mocniejszy silnik… Jak widzisz, Yamaha wprowadziła w tym sezonie nowe malowanie… Rozumiem – klasyka… Spójrz jednak na tą wersję Raven/Burgundy – nie zaprzeczysz, bardzo drapieżna… Oczywiście, mamy maszyny testowe, wystarczy depozyt $ 8000 z karty kredytowej lub dokument ze zdjęciem.”
Chwilę później chłopak pozwolił maszynie na jazdę – Jakieś 40 kilometrów w 10 minut było niezłym osiągnięciem.

Test ulicznych możliwości maszyny wypadł bardzo pomyślnie, zresztą i tak była to tylko formalność; kilka minut później kolejne dokumenty zostały podpisane, a maszyna opatrzona listą wyposażenia dodatkowego i adotacją o konieczności dostarczenia pod wskazany adres. Jeszcze krótkie, aczkolwiek pełne wyborów (skóra, czy codura?, czarne z czerwonym, czy czarne? Jedno, czy dwuczęściowe?) tour de „cześć z ubiorami” oraz krótki przystanek w części „gadgety” – na jakże urocze: „w ramach bonusu od firmy” tuż przed kasą, chyba na osłodzenie podpisu pod rachunkiem na prawie półtora tysiąca…

Wrzucił torby do bagażnika i spojrzał na zegarek. Miał jeszcze chwilę czasu… Nagłe olśnienie spowodowało, że szybko wsiadł do samochodu i wbił w nawigację magiczne słowo „Woolmart”. Wszystkomający hipermarket był nawet po drodze do domu... Zatrzymał się tylko na chwilę po magnesy do drzwi z szafek kuchennych...

Kilkanaście minut później był w domu. Przebral się i zrobił kawę czekając aż opiekacz odgrzeje obiad.
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 21-10-2008 o 10:45. Powód: telefon
Aschaar jest offline  
Stary 21-10-2008, 11:22   #49
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Gabriela oddawała się kąpieli słonecznej z lubością. Zdecydowanie nowa pracodawczyni chciała, aby jej ludzie byli wypoczęci i zregenerowani przed czekającym ich zadaniem. I dziewczyna wolała nie zastanawiać się, czy dlatego, że misja miała być wykonana perfekcyjnie, czy dlatego, że poziom trudności był znaczny.
Wysmarowana ochronnymi kremami Gab, umościła sobie przytulne gniazko z ręczników i gazet na jednym z licznych wiklinowych foteli nad basenem, skryła się za ogromnymi przeciwsłonecznymi okularami i zajęła lekturą jakiegoś lekkiego thrillerka, pozwalając tak naprawdę myślom odpłynąć w dal. Iluzoryczny spokój zburzył nagle pojawiający się w polu widzenia kelner, który postawił na stoliku obok niej smukły kieliszek z malibu.
- Karteczka dla pani miała zostać dostarczona razem z drinkiem. – oznajmił spokojnie, wręczając jej mały, starannie złożony karteluszek. - Od tamtego pana spod palmy.
Kiedy dziewczyna podniosła wzrok zauważyła stojącego w podcieniu budynku Johanna. W pierwszym momencie chciała zerwać się i podejść do mężczyzny, ale nim zdążyła cokolwiek zrobić, Johis zniknął, tak samo nagle, jak się pojawił. Zniecierpliwiona rozwinęła kartkę i zobaczyła jedynie krótkie i rzeczowe „Zadzwoń do mnie”. I stłumiła pchające się zdecydowanie na usta przekleństwo. Numer telefonu majaczył w jej myślach dość słabo i zdecydowanie była na siebie zła, że nie zostawiła sobie jego numeru, niszcząc swoją poprzednią simkartę.
Gab wstała z fotela i weszła w przyjemny chłód swojego pokoju. Wyjęła z jeden szuflad nowy aparat i wypróbowała pierwszą kombinację cyfr. Złą. Jakaś rozchichotana nastolatka nijak nie pasowała do Johanna. Dwie kolejne również były niepoprawne, a ostatni mężczyzna zdecydowanie ją zwyzywał, zamiast przyjąć przeprosiny. Coraz bardziej poirytowana dziewczyna wystukała kolejną zbitkę cyfr...
- Witam serdecznie, co słychać? Nowa pracodawczyni przydzieliła już jakieś zadania? - ku uciesze Gabrieli głos zdecydowanie należał do Johisa. I brzmiał raczej spokojnie, ba, może nawet za spokojnie, jakby ćwiczony przez lata w nieokazywaniu emocji.
- Też się cieszę, że cię słyszę. - parsknęła wprost do słuchawki – Można powiedzieć, że zaplanowała nam, prawdopodobnie dość rozrywkowy wieczór. I noc, jak mnieniam. - długie westchnienie, jakie na pewno usłyszał Johann, nie było do końca świadome – Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku? Nikt nie próbował cię dopaść? Może lepiej byłoby, jakbyś wrócił, chociaż w roli obserwatora? Nie wydaje mi się, żeby Dex chciał cię tylko straszyć dla samego faktu straszenia. Naprawdę może ci się przydarzyć kolejna parka łowców, bądź parka czegokolwiek innego. Sama nie czuję się jeszcze szczególnie dobrze i pewnie w nowym świecie, musisz mieć chociaż częściowo podobnie, TAM przecież nie było nic... - Gabriela po nagłym potoku słów, zająknęła się wyraźnie. Nie, wspomnienia Nicości i pustki, które nagle ją napadły nie były niczym przyjemnym, nawet jako przebłysk.
Za to chwilę wahania zdecydowanie wykorzystał Johan, przerywając wydłużający się wywód dziewczyny:
- Wracając do O, znaczy rozrywki. O której?
- Zakładam, że koło 20.
- To do zobaczenia. Bateria mi pada. - rozłączył się.

"Akurat, bateria" pomyślała jeszcze Gab i zdecydowana na dalsze korzystanie z dogodności nicnierobienia, wróciła na nadbasenowy fotel.
 

Ostatnio edytowane przez Crys : 21-10-2008 o 21:26. Powód: kosmetyka
Crys jest offline  
Stary 21-10-2008, 21:16   #50
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Dexter usłyszał za swoimi plecami westchnienie, które swoim tonem, jak i poziomem zawartej niechęci, wpędzało w kompleksy lorda Vadera. Zasuw otworzył się, a wszelka ochrona jaką oferowały drzwi, odeszła w niepamięć. Mężczyzna w zgniłozielonej bluzce z kapturem, mającej na sobie jakiś dziwny, pseudo-okultystyczny symbol wykreowany w komercyjnej firmie, niechętnie, uchylił wrót swojej twierdzy i (nieco nieszczerym) gestem dłoni zaprosił do środka, jednocześnie odkopując czekoladę i posyłając ją w podróż bez powrotu po kręconych schodach. Z błyskiem żalu w oczach, Dexter odprowadził wzrokiem pudełko podczas jego ostatniej podroży. Chociaż, kto wie...może rzeczywiście jest coś po drugiej stronie schodów? Heh. Dexter z czymś, co można było ostrożnie uznać za wdzięczność, skinął głową kapturnikowi i przekroczył próg jego twierdzy.
Było ciemno, duszno i sucho. Warunki które panowały w środku przynosiły na myśl saunę i zdawały się zwalniać procesy myślowe do tych reprezentowanych przez ślimaka. Pokój różnił się zdecydowanie od reszty. Był nieco większy, pomalowany w odcieniu fioletu. Dexter zauważył ławkę z ciężarami, bieżnię, oraz drążek do podciągania się, z uchwytami na nogi. Jego uwagi nie ominął też regał, który zajmował całą lewą ścianę, zawierając więcej książek, niż widział w swoim życiu. Większość z nich (przynajmniej po tytułach) zdawała się być historyczno-naukowa. Kapturnik zamknął drzwi, zamykając ponownie obwód swojej twierdzy, po czym wskazał gościowi miejsce na pościelonym tapczanie, sam zaś zasiadł na starym, skórzanym fotelu, niedaleko telewizora, ściszając odpowiednio głośność.
-Ładny wystrój. Każdy może swój pokój tak zmodyfikować?
- Każdy kto jest tu wystarczająco długo…przynajmniej z tego co mi wiadomo.
Odpowiedział dość spokojnie, choć ton jego głosu sugerował, że konwersacja, mimo, że dopiero rozpoczęta, już zaczynała go lekko nużyć.
-Yhy. Nie owijając w bawełnę. Wolałbym zostać tu na tyle długo, by móc sobie pomalować ściany w czekoladowe wzorki. Jakieś rady?
- Rób co ci każą i nie zadzieraj nosa jak ten przypadkowy metro, który się przypętał wczorajszej nocy. Właścicielka nie lubi arogancji. Chyba, ze w swoim wykonaniu, ale cóż. Ona ma do niej święte prawo.
Starał się być zabawny, jednak zrezygnował gdzieś w połowie. Ujął kubek z jakimś płynem i zaczerpnął łyka nieznanej substancji, w celu zwilżenia warg.
Dexter przechylil glowe odrobine w lewo, z uwaga sluchajac rad Dobrego Wujka Kapturka. Arogancja. Czemu gdy o niej wspomniano, poczul dziwny chlod? Wykrzywil lekko warge. Niewazne. Ciekawe, co on tam takiego pil?...moze i lepiej nie wiedziec.
-Yhy. Wole się nie pytać, co mu groziło. Grozi. Jak bardzo...szczegółowo trzeba wypełniać zadania? Bo nie mam jeszcze obrazu, czego ode mnie oczekują...i co mi zagraża.
- Nie ma jakichś szczególnych dyrektyw, poza to, co powie ci przełożona. Trzymasz się ogólnych wytycznych i jesteś względnie ustawiony. Oczywiście, temu cwaniakowi nie grozi nic…stricte związanego z nią. Po prostu brak protekcji.
Odstawił kubek, rzucają mu (a raczej jego zawartości) podejrzane spojrzenie, jakby sam do końca nie był pewien, co znajdowało się na dnie.
-A co w wypadku...niepowodzenia? Jak bardzo trzeba zepsuć, by nie mieć już następnej okazji do tego? Swoja drogą, dobre?
Dexter wykonał bliżej nieokreślony ruch głową w kierunku kubka, który ciekawił go od dłuższej niż krótszej chwili.
Człowiek o tajemniczych upodobaniach przełknął nerwowo ślinę, co mogło sugerować, że ma, dość powszechną u amerykanów przypadłość, jaką był reflux.
- Stare i zimne. Wczorajsze. A co do pierwszego pytania, to o ile nie działasz stricte na jej niekorzyść…umyślnie…nie musisz się martwić o swoje cztery litery.
Dex wolał nie wiedzieć, co się dzieje z tymi, którzy są powodem nerwowości Kapturnika, gdy nikt nie patrzy i są sami. Sam miał ochotę przełknąć ślinę nerwowo.
-Yhy. Ostatnie...co z nimi? Jak walczyć, czego się spodziewać? Bo idąc na tą dzisiejszą misje czuje się, jakbym szedł na wigilię klasową i miał dostać prezent od typka, którego wszyscy przezywają original prankster, feh.
Mruknięcie. Może rozbawienia, może o zabarwieniu negatywnym, wyzwolone przez osobę, która nie spodziewała się niczego dobrego w życiu.
- Cóż. To ludzie. Tacy jak j…
Zreflektował się w porę. Natychmiast poprawił.
- Niegdyś tacy jak ja. Po prostu ich zabijasz. Proste, prawda? Jeszcze nie widziałem, co by któryś wstał i zaczął siepać na powrót zdrowaśki.
Detektyw cofnął swój czerep, unosząc brwi.
-...jeśli tacy jak pan, Ty, czy jak chcesz by się do Ciebie zwracać, to ja chyba już nie wrócę z tej wieczornej wycieczki. Są wśród nich jacyś...niezwykli? Jak ten typek z baru, co myknął za parawan i zepsuł intrygę.
- Ten typek z baru był idiotą. Skrzydlatym idiotą, ale nie człowiekiem. I słuchaj co do ciebie mówię, kurwa. To zwykli ludzie. Nie powinniście mieć problemów. Grupą rzecz jasna. Bo tabun na jednego, oczywiście jest sprawą nieciekawą.
Odwrócił się i zmienił kanał na National Geographic. Akurat dawali coś o Egipcie.
-My bad.
Spojrzał w ekran, zagłębiając się w fascynujące materie kraju faraonów.

Jakiś czas później, Dexter nachylał się. Z namaszczeniem wyciągał swe ramiona. Z przestrachem chwycił, co trzeba i wyprostował się. Otworzył pudełeczko, które niedawno zaliczyło upadek z trzeciego piętra. Przyznać trzeba, kopa ma.
Tragedie życia i śmierci Dexter kompletował dobrą chwilę, jednak...
-Vadera odratowali, to i z tym da się coś zrobić...
 
Nemo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172