Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-11-2008, 03:33   #61
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
-To było...
-...
-To było takie...
-...
-...weź Dex! Prawie tam zginęliśmy, byliśmy świadkami epickiej akcji epickiej epickości-o, właśnie, to było epickie!-a Ty milczysz, ech ech ech.
-Dasz Ty mi spokój?
-Tylko jak powiesz coś zabawnego i błyskotliwego.
-...
-Dawaj Dex, dasz rade!
-Dobra. To było jak Age of Wonders. Kojarzysz?
-Em, ta turówka?
-Tia. Pamiętasz ograniczenie zasięgu?
-Że niby można ciskać czary ileś tam pul od wieży?
-Ta. My byliśmy jak herosi. Generujący wokół siebie sferę wpływów. Przekaźniki. Zwiadowcy.
-...aha.
-?
-Nie chciałam tłumaczenia tego co zaszło, tylko czegoś śmiesznego...
-Daj mi spokój.
-Ale za dobre chęci, łaskawie spełnię Twoją prośbę.

Takich i podobnych dialogów, o treści bliskiej zeru, ta dwójka rozegrała między sobą tego dnia jeszcze wiele. Spowodowane było to niewątpliwie brakiem konkretnych zajęć, jakich mogli się podjąć-zwiedzanie okolicy w milczeniu było zbawieniem dla Dextera, ale torturą dla Lily, która stawała się katem czekofila. Gdyby ktoś miał aparat, mógłby zrobić całkiem sympatyczną reklamę różnym czekoladom, z hasłem przewodnim "smak każdej chwili", bądź coś równie tandetnego, zilustrowanego zdjęciami z gatunku: Dexter i czekolada w basenie. Dexter i czekolada w kinie. Dexter i czekolada na zakupach. Dexter i czekolada przy obiedzie. I tak dalej.
-Dex, wybacz, ale nie wydaje mi się by jakiemuś paparazzi chciało się pstrykać Twoje fotki do takiego albumu.
-Prędzej moje niż Twoje, stworzenie nieczyste Ty.
-Pff.

Jedynym zdjęciem przedstawiającym czynność o jakiejkolwiek wartość, ewentualnie byłby Dexter i czekolada nad książkami, a także Dexter i czekolada zdobywają internet. Bo co jak co, ale detektyw nie lubił brnąć na ślepo wiedząc, że mógł zapalić światło w przedpokoju. Poczucie błędu męczyłoby go straasznie długo. Wiedząc, że obmacaliśmy wszystkie ściany przedpokoju i nie znaleźliśmy włącznika światła, jakoś lżej się dostaje pałką po głowie od skrytego w mrokach napastnika, niż wtedy, gdy tracąc przytomność myślimy "a może jednak był tam ten cholerny włącznik?!..."
Szukając usprawiedliwienia dla swojej potencjalnej niewiedzy w przyszłości, detektyw Tempest buszował pośród martwych drzew i zerojedynek, w poszukiwaniu czegoś na temat wszystkiego, co kojarzyło mu się z tymi dziwacznymi zdarzeniami, które ostatnio stawały się dla niego codziennością.
 
Nemo jest offline  
Stary 18-12-2017, 14:22   #62
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Freedom is something that dies unless it's used.

― Hunter S. Thompson

Cisza. Skrawek spokoju pośród morza krzyków, błagań i cierpień. Moment wytchnienia w świecie z zatartymi granicami czasu i przestrzeni, gdzie prawie każda chwila naznaczona jest lękiem. Gdzieś słychać szlochy, ale nie da się ich dostrzec. Czuć czyjś strach, jednak nie jego źródło. Jest też śmiech. Czasem rechot sadystycznego oprawcy, innym razem kanibalistyczny chichot, któremu towarzyszy gasnący blask słabszej esencji. Prośby, groźby, racjonalizacje – wszystkie mnożą się bez liku. Buta, która im to niegdyś uniemożliwiała, już dawno uleciała, zostawiwszy za sobą tylko trzęsące się, zatrwożone wraki. Je oraz potwory. Te ostatnie nie rozpamiętują i nie biadolą. Po prostu żerują. Ucztują, a z każdym kęsem obrastają bardziej w tłuszcz bestialstwa i znieczulicy. To teraz ich jedyna dyrektywa, w to przeistoczyły się ich szczytny cel oraz mrzonki o świetlanej przyszłości. Zaś centrum tego smolistego koszmaru opuszcza jeden byt, wyrwany właśnie z klatki. Wyszarpnięty na siłę przez nie mający prawa istnieć wyłom, wadę w idealnym więzieniu kwestionującą nieomylność tego, kto je stworzył. Dalej słychać ogłuszając skowyt, jakby rzeczywistość biła na alarm. Stopy muska krawędź eterycznego wiru, mająca wciągnąć więźnia z powrotem otchłanne odmęty, ale coś znacznie silniejszego, powołującego się na pierwotne zasady funkcjonowania wszechświata, pcha go w drugą stronę nie tolerując sprzeciwu. Jego wzrok rejestruje gdzieś w dole toczone rozkładem budowle, krajobrazy i oblicza. Są też jęki umęczonych. Narzekających na swoją niedolę, której nie mogą pozbyć się nawet po śmierci. Te pomniejsze mary zlewają się jednak w pojedynczą migawkę, a ona znika zanim umysł jest w stanie przetworzyć ją w pełni. Snujący myśli ma teraz poważniejsze problemy na głowie niż naznaczone entropią pejzaże. Poniewierająca nim siła ciska go naprzód i nakazuje porzucenie przeszłości. Podróżny czuje ciepło, bezpieczeństwo, zastrzyk pewności siebie – uczucia, o których istnieniu niemalże zapomniał. Ale oto są przed nim, wyraźniejsze niż wszystko inne. Rozwijają się we wspomnienia radosnego dzieciństwa i rodzicielskiej miłości. W świętowane urodziny, pierwszą jazdę na rowerze i zabawy w domku na drzewie. Ponownie przeżywa pierwszy pocałunek z Jem Barkovitch tuz za szkolnym boiskiem, czuje zastrzyk dumy po zajęciu drugiego miejsca w swoim dziewiczym biegu na dziesiątkę, wstawia się za klasowym kujonem, kiedy starsza o rok banda zakapiorów szykuje się, żeby sprać go na kwaśne jabłko. Wojna? Jaka znowu wojna? Pozwala, aby wydarzenia tworzące tę nową formę szczelnie go opatuliły – jak ciepły płaszcz w jesienny wieczór. Uścisk wielu z trawiących go koszmarów wiotczeje, rozluźnia się i pozwala okrucieństwom swobodnie zatonąć. Toną więc, ciągnięte na dno czymś prawdziwszym. Szczęśliwszym. Ludzkim.


Benon otwiera oczy. Czuje ospałość zakrapianą niepokojem. Za bardzo nie wie, gdzie jest i jak właściwie tu trafił, ale jego największa niepewność wiąże się z samym sobą. W czaszce rypie go tak, jakby właśnie przywalił mu Collie Evans, główny rozgrywający ich ekipy futbolowej. Skronie tętnią, pieką i grożą pęknięciem pulsujących chaotycznie żył. Perales opiera się o ścianę. Daje sercu dojść do ładu, czerpiąc głębokie hausty powietrza. Przyjemny chłód kafelek pod stopami pomaga mu w tym, pozwala wyjść na prostą. Po chwili wszystko wraca do normy. Chłopak wie co prawda, że o czymś zapomniał, że przez palce przesypał mu się jakiś koszmar, ale w fakcie tym odnajduje jedynie ulgę. Zamiast bez sensu gdybać, skupia się na tym, co tu i teraz. Na realnej, fizycznej rzeczywistości.

Przywitały go w niej królewskie łóżko, lampy ścienne i kredens. Po drugiej stronie pomieszczenia dostrzegł stolik z krzesłem, a daleko z prawej, zaraz przy oknie, obity skórą fotel z podnóżkiem. Wszystko utrzymane w biało-czerwonej tonacji, o kształtach mieszających ze sobą ideały Ikei oraz Warhola. Pokój hotelowy. Tak, tylko jakim cudem do niego trafił? W pamięci rozbrzmiewał mu jedynie świszczący głos Vickersa - dzieciaka o rdzawych włosach, tego co siedział obok niego na chemii i zawsze potrzebował pożyczyć długopisu. Rozmawiali o jakiejś ostrej imprezie, Benon zobowiązał się po drodze kupić sześciopak i garść fajek, a niedługo potem…
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 10-11-2019 o 09:46.
Highlander jest offline  
Stary 19-12-2017, 23:19   #63
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Dzisiaj to oni byli królami świata.

W pośpiechu przemykali między niedokończonymi ścianami wieżowca, co kilka pięter wybuchając histerycznym śmiechem. Cała czwórka była solidnie wstawiona, objuczona bumboxami, kocami i niedopitymi winiaczami, a i tak bez problemu odsadziła niepełnosprytnych ochroniarzy o parę kondygnacji.
I tak dziwne że się połapali że kilkadziesiąt metrów nad ich głowami, patrząc z góry na swoje miasto, czwórka nastolatków uprawiała w czworokącie najdzikszy seks swojego dotychczasowego życia.
W sumie to potencjalnie całego, patrząc na ogrom ich głupoty jak do tej pory.

To, że sprawa się zrypała, obwieściły im migoczące niebiesko-czerwone światła u podnóża budynku. Osiem radiowozów, co najmniej jakby chcieli wysadzić ten budynek a dzielni pałecjanci mieli ich przed tym bohatersko powstrzymać. Latynosi nie mieli za dobrych notowań w dzielnicy finansjery, więc nie mieli co liczyć na taryfę ulgową. Szybka burza nietrzeźwych mózgów wpadła na prosty, acz może nawet nie najgłupszy plan: najszybszy będzie robił za przynętę, podczas gdy pozostali uciekną południowym tarasem. Benon, dumnie dzierżący palmę lekkoatletycznego pierwszeństwa, wykonał fikuśnie pijaną parodię salutu, i ruszył donkiszotowskim truchtem w stronę światła.

Filozoficzne dysputy z 47 piętra zostały błyskawicznie sprowadzone do twardych faktów. U góry padały pytania o sens, o wieczny krąg życia, o to co po śmierci - nieźle jak na nawalonych nastolatków. Ale odpowiedzi padały przez to - a może dzięki temu - jak bardzo byli pijani, były szczere. Płynęły prosto z duszy. Kiedy Benny potknął się i zamiast przeskoczyć nad policjantami runął prosto na nich, nie mógł wyrzucić z głowy swojego stanowiska, tego które tak haniebnie przegrało w dyskusji, a patrząc na obecną sytuację, było jedynym słusznym.
"Wierzę, że każda śmierć ma głębszy sens, że jest początkiem czegoś nowego"

Padł pojedynczy strzał, jeszcze zanim uderzył o ziemię.



Nagle coś zaskoczyło, a świat obrócił się o siedemset dwadzieścia stopni, kręcąc się w tym idealnym rytmie który u każdego błyskawicznie powoduje wymioty, a sytuacja już wcześniej nie była dobra.

Przypomniał sobie.

Nie wczorajszą imprezę. Nawet nie jakieś co ostrzejsze urywki które mogłyby wrócić patrząc na opatrunek na piersi, przeraźliwy ból głowy czy nogę w gipsie.

Miał to olbrzymie nieszczęście przypomnieć sobie kim był. Naprawdę. Wcześniej. Teraz. Zawsze. Podczas gdy niektórym Upadłym te bolesne, choć bezcenne okruchy tamtych dni wracają powoli, z trudem przeciskając się przez szczeliny psychiki ich śmiertelnych żywicieli, to on nie miał tego szczęścia. Ogrom zdarzeń tamtych dni, uderzył go jak obuchem i posłał na kafelki jednym celnym ciosem. Dla śmiertelnych wyglądałoby to jak atak epilepsji, z obowiązkowym pluciem śliną i wytrzeszczonymi oczami.

Dla niego było to katharsis, oczyszczenie się z mileniów cierpienia, pozwolenie świadomości Benona na radzenie sobie z problemami w najlepszy sposób jaki podarowali ludzkości: zapominaniu o nich.

Pół godziny później, kiedy skończył rzygać do kibla jak świeży studenciak niepotrafiący objąć rozumem ogromu zdarzeń, nie był już ani tym nastolatkiem który miał ponieść straszliwe konsekwencje wczorajszej eskapady, ani tą prastarą, udręczoną istotą. Był czymś nowym. Czymś pośrodku. Najlepszym i najgorszym z obu.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 22-12-2017 o 00:41.
TomBurgle jest offline  
Stary 24-12-2017, 21:17   #64
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
This principle is old, but true as fate,
Kings may love treason, but the traitor hate.


― Thomas Dekker

- Plecy mnie bolą. Jakby ktoś wbijał mi igły między kręgi. Kurewsko wielkie, krawieckie szpile – powiedział do swojego sąsiada chłopak. Miał nosowy, ciągnący się akcent kogoś z dalekiego południa. Chodzący stereotyp teksańskiego wieśniaka.
- Tobie zawsze coś dolega. Pieprzysz cały czas – odparł siedzący obok mężczyzna głosem wypranym z zainteresowania. - Wy nie powinniście być czasem zdystansowani i małomówni? Utwardzeni na przeciwności losu i podobne przyśpiewki? Czy to po prostu mnie trafiła się największa cipcia w ca...- czerwone światło rozłożonej przed nosem konsoli nie dało mu dokończyć nagany.
- No masz! Następny słodki, pucołowaty cherubinek zawitał na nasz próg – prześmiewca z przerwaną kwestią złapał za kubek z kawą. Pociągnął z niego dwa pełne łyki. Siorbał powoli, nasiąkając gorzkością napoju. Potem chwycił grafik. Żółty ołówek z numerem dwa podskakiwał w pozbawionym resztek rytmu tańcu wypełniając rubryki.

- Pierwszy o szóstej z hakiem. Siódma dziesięć, dziewiąta, parka o jedenastej… no i ten tutaj. Jeszcze dobre dwie godziny do obiadu, a my uciułaliśmy już dzisiaj pół tuzina! Ha! Okej, młody. Wypieprzaj na górę i daj znać szefostwu – starszy z mężczyzn wstał i wraził temu obok zapaprane grafitem papierzyska. Chłopak spojrzał na nie obojętnie, starając się zamaskować swoją niechęć.
- Nie możemy po prostu zadzwonić? Po co mam drałować, jeśli mamy od tego…
- Posłuchaj no, Jimmy –
zmęczone, piwne oczy zrównały się ze mniej rozgarniętym duetem białek – chodzi o to, żeby być tam we własnej osobie. Zrobić wejście z pompą, stanąć przed tym cholernym klocem drewna i przypomnieć siedzącemu za nim bucowi, że naprawdę istniejesz. Że jesteś realną osobą, a nie tylko trzeszczeniem po drugiej stronie słuchawki. Kwestia godności i takie tam, rozumiesz przecież – sękata dłoń poklepała świeżaka zachęcająco po barku. Nastrój obrazka ział mądrością nabywaną wraz z kreskami na kosie. Mimo to, Jim wyraźnie się skrzywił. Odepchnął od siebie rozmówcę. Ten odjechał niespełna metr na obrotowym krześle, zanosząc się śmiechem.

- Czemu brzmisz jak troskliwy ojciec tylko wtedy, kiedy samemu nie widzi ci się ruszyć tyłka? Mógłbyś chociaż szczerze powiedzieć, że chcesz zabłysnąć i się nie narobić… - cierpki uśmiech rozlał się na wargach chłopaka. Ponury, może nawet odrobinę groźny. Nie pasował do jego wychudzonej sylwetki oraz zapadniętych policzków. Ktoś przyszył go tam na siłę, po wielu latach pokornego cierpienia.

- Haha, dobra! Dobra już! Schowaj tę srogą minę! – starszy stażem otarł z oka nieistniejącą łzę i na powrót przysunął się do biurka, na którym piętrzyła się elektronika. - Przejrzałeś mnie. Ale sam przecież mówiłeś, że męczą cię korzonki! Miałem na względzie tylko twoje zdrowie. No i to, że mógłbyś wracając kupić mi coś z automatu.
Jim uniósł w odpowiedzi środkowy palec i trzasnął drzwiami. Ze stróżówki buchnęła kolejna salwa chichotu, zadając kłam jej dźwiękoszczelności. Chłopak natomiast stał przez chwilę w korytarzu. Gapił się w górę, licząc plamy na suficie. Myślał, kalkulował… aż w końcu wyciągnął z połaci służbowej kurtki poobijaną Motorolę i wystukał numer.

Końcówka 598. Ktoś włączył niedostępność po dwóch sygnałach i odesłał wiadomość tekstową zawierającą jeden wyraz. Zaczęło się. Jimmy wprawił maszynerię w ruch i - chociażby chciał – nie mógł już jej zatrzymać. Poluzował kołnierzyk i otarł z karku rosę. Sam nie wiedział, co właściwie nim kierowało. Złość na kolegę i chęć odkucia się były oczywistym wytłumaczeniem. Mógł też zwalić winę na pragnienie przełamania codziennej monotonni albo na mrzonki dotyczące walki o sprawiedliwość dla tych zamkniętych w klatkach dziwadeł. Mógł, pewnie. Ale prawdziwy powód, ten całkiem zignorowany, pulsował mu delikatnie między nogami. Podrygiwał sobie do rytmu przyśpieszonego oddechu oraz sprośnych migawek, utrudniając marsz na wyższe piętra. Jim wyszedł ze szklanego boksu. Pokonał schody i minął duet strażników stojących przy metalowej bramce. Jeden z nich odprowadził go z dozą klinicznej ciekawości zarezerwowaną dla żyjątek oglądanych pod mikroskopem. Drugi nawet się nie obejrzał. Był zbyt zajęty przewracaniem stron jakiejś kolorowej gazety.

***

Benon wypuścił z objęć sedes. Wzrok upadłego powoli odzyskiwał ostrość. Wyposażenie łazienki przestało w końcu dwoić się, troić i wirować, a gorejąca aureola nad jego zmierzwioną głową na powrót stała się zwykłą jarzeniówką. Zawartości muszli klozetowej Perales rozważnie zdecydował się nie analizować. Dobrze wiedział, że tego typu (nadmierna) dociekliwość rzadko kiedy prowadziła do czegokolwiek dobrego, zwłaszcza kiedy osoba analizująca cierpiała na syndrom dnia wczorajszego. Chwycił za spłuczkę. Woda porwała ze sobą nie tylko na wpół strawione jedzenie, ale i najgorsze delirium świata, w postaci resztek naznaczonych bólem i okrucieństwem wspomnień, które sięgały jeszcze wydarzeń z Czasu Potworności. Abaddon, Asmodeusz, Azrael – trzy powykręcane oblicza oraz odpowiadające im zwichrowaniem ideologie. Wszystko popłynęło kanalizacją, odciążając umysł i żołądek niedawno oprzytomniałego Latynosa. Wolna mentalna przestrzeń szybko została jednak zajęta przez sprawy bieżące. Nie cierpiące zwłoki. Upadły wiedział mniej-więcej kim był i mógł czerpać garściami ze wspomnień jaźni, z którą współdzielił czaszkę, ale informacje te były mu, co tu dużo mówić, o kant dupy roztrzaść. Znajomość wartości procentowych rozmaitych tanich win. Lista zatrzymań i popełnionych wykroczeń. Wspomnienie obfitego biustu Cally Morgan. Te oraz podobne rzeczy miały się nijak do tego, co działo się tu i teraz, sprawiając, że obaj rezydenci skołatanej łepetyny byli jak ryby wyrzucone na brzeg, raz po raz nieudolnie łapiące powietrze. Duszące się własną niewiedzą. Co gorsza, wystrój zajmowanego pokoju stopniowo ujawniał coraz więcej niepokojących elementów. Z prawego rogu sufitu na Peralesa łypało mieniące się czerwienią oko kamery. Umieszczono ją za ochronnym kloszem w kolorze smoły, z dala od niepowołanych rąk. Był też ołtarz. Albo raczej to, co wśród współczesnej młodzieży pełniło funkcję mu zbliżoną, czyli laptop. Krótkie oględziny wykazały, że miał on podpięty kabel zasilający, a jedna z jego bocznych kontrolek wskazywała na to, że przebywał w stanie uśpienia. Pozostała jeszcze kwestia sprawdzenia drzwi, ale Benon nie mógł pozbyć się wrażenia, że była to jedynie proforma. Ich zamknięcie zdawało się pewniejsze niż przysłowiowy „amen” w pacierzu.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 24-12-2017 o 22:58.
Highlander jest offline  
Stary 02-01-2018, 20:08   #65
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Gdyby nie fakt, że policja raczej nie dysponowała możliwością ściągnia demonów z Piekła, to powiedziałby że musiał naszczać na biurko co najmniej komendantowi posterunku. Albo po prostu nie wiedzieli że potrafią, i zwyczajnie chcieli go wrobić w coś jeszcze. A że głupi nie był, to nie dotykał niczego czego nie musiał. Na chwiejnych nogach zrobił kółko po pomieszczeniu, oceniając sytuację zanim zrobi coś naprawdę głupiego.
Drzwi były zamknięte - zamknięte porządnie, z metalową wstawką między lipne drewniane obszycie. Niewidoczny na pierwszy rzut oka bonus utwierdził go w przekonaniu, że sprawa jest głębsza niż przypadkowa wizyta w pokoju dla osób wybranych na ochotnicy jako dawcy organów. Okno rokowało dobrze - aż podejrzanie dobrze, ale i tak prowadziło tylko na wewnętrzny dziedziniec, więc rozwalenie go byłoby bardziej formą wyrazu niezadowolenia niż faktycznym rozwiązaniem. Za to zawartość szafy dawała najlepsze perspektywy, ale dopóki człowiek w pokoju obok śledził go przez kamerę - nie było sensu. A śledził, bo Benon usłyszał zza ściany głos. Chrapliwy i skrzeczący zarazem, przywodził na myśl papugę z kaszlem palacza. Dźwięk ów po chwili przeszedł w mechaniczny rechot z rodzaju tych, które zwykle słyszało się w bramach, obracając butelkę. Jeśli osoba z pokoju obok znajdowała się w tej samej sytuacji co latynos, to miała wyjątkowo lekkoduszne podejście do życia. Nikogo innego wychwycić się nie dało, wobec czego śmieszek - bo niemal stuprocentowo był to mężczyzna - albo gadał sam do siebie, albo jego świergot zagłuszał drugiego rozmówcę. Ta jego beztroskość miała w sobie coś... znajomego.

- No chodź tu, tchórzu, a nie chowaj się w pokoju obok - głośno i wyraźnie odpowiedział na rechot. Nasłuchiwał reakcji - Czas na parę słów wyjaśnienia - dorzucił, zabierając się za wertowanie Biblii. Benon nie doczekał się ani pyskówki ani prześmiewek, o sekretach dotyczących swojego kłopotliwego położenia nie wspominając. Słuch spisywał mu się za to nienajgorzej, bo był w stanie wychwycić zmianę w natężeniu głosu dobiegającego zza warstwy żelbetonu. Irytująca pewność siebie nie zabarwiała już słów nieznajomego. Uwiędła szybko, a na jej miejscu rozrósł się chwast strachu i niepewności. Dorodny, zacny. Roztaczał wokół bukiet zapachowy taniego cwaniaczka, który zrobi wszystko, aby ratować własną skórę. Przez ścianę sączył się strumień nieskładnych tłumaczeń. Sylaby słów łamały się jak zapałki, a zamieszkujący umysł Nevarry przybysz poczuł, że zaraz stanie się mimowolnym świadkiem czegoś nieprzyjemnego. Chwiejną racjonalizację przerwał krzyk należący od niesłyszanej wcześniej pary strun głosowych. A może bliżej było mu do ryku? Coś tąpnęło. Coś innego rozprysło się w drzazgi. Po drugiej stornie zaczęła się szamotanina.
Z chmurnym, wręcz przedburzowym spokojem wertował dalej niedużą książeczkę. Nie było w niej kłamstw; nie było tam też prawdy. Z cichym - znacznie cichszym niż odgłosy walki po drugiej stronie - dźwiękiem plasnęła okładka. Zawiedziony brakiem ukrytej zawartości, cisnął książeczkę przez ramię na łóżko.

Szukał czegoś więcej, czegoś wielkiego. Cudownego środka który mógłby dać temu kto go tu ściągnął fałszywą pewność że może zapanować nad swoim gościem. Czegoś co nie miało powstrzymać nastoletniego latynosa, ale jego. Niektórzy wyczuleni ludzie mieli przebyłyski intuicji, szturnięcia zza Zasłony. Najlepsi znali te podskórne strumienie napędzające świat, wtłaczające życie w szarą rzeczywistość. On...był ich częścią. Dokoańczał je. Unicestwiał, kiedy nadszedł ich czas. Jak miałby wiedzieć kiedy to, jeżeli nie mógłby ich poznać?

Enklawa istot do któej go zaciągnięto nijak miała się do szarości świata który obserwował rpzez szczeliny czyśćca. Jeżeli musiałby - a nie chciał - to porównywać do czegoś czego doświadczył, była to miniaturka bastionu z ostatnich dni Wielkiej Wojny. Zamaskowana, pozornie nijaka od zewnatrz, kipiąca energią zdolną zmieniać świat nawet bez ukierunkowania jej na konkretny cel.

A taki cel był. Razem z innymi informacjami zagarnął ostatnie tchnienia swoich poprzedników, ich cierpienie, ich beznadzieję kiedy byli tu uwięzieni. Iluzja udająca okno zwodziła, dawała nadzieję - tylko po to by móc ją potem odebrać i zrobić krok do roztrzaskania oporu. W tym momencie sprawa niezaprzeczalnie wyglądała już poważnie, i nieznajomi szturmujący więzienie mogli być - jeżeli nie byli iluzją ani podstawieni - całkiem sensowną opcją. Czyli, za trzy….
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 09-01-2018, 17:40   #66
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
So we stole and drank Champagne
On the seventh seal you said you never feel pain
“I never feel pain, won’t you hit me again?”
“I need a bit of black and blue to be a rotation”

The Fallen - Franz Ferdinand

Dwa. Jeden. Fragment ściany eskplodował, a powietrze wypełniło się drobinami tynku. Łykowata sylwetka mężczyzny opadła ciężko na fotel przy oknie. Gruchnęła nań niczym wór kartofli, a niezapowiedzianym gościem na moment zawładnęło zdezorientowanie. Rozglądał się wkoło pozbawionymi zrozumienia oczyma, jakby ktoś siłą wyrwał go z głębokiego snu. Zmarszczki zdobiące mu twarz były długie i bardzo wyraziste, ale chaos sytuacji dodatkowo je pogłębiał. Wokół nosa dało się dopatrzyć popękanych żyłek.
- Ech, ta dzisiejsza młodzież. Zero szacunku dla starszych, amerykancka gówniażeria...
Podniósł się do pionu i otrzepał mankiety garnituru. Na wysokości splotu słonecznego coś rozerwało mu garnitur i koszulę. Skóra pod spodem wygladała jednak na nienaruszoną. Nie kleiła się też z wizerunkiem stetryczałego starca - była zbyt gładka i sprężysta.
- Nikt nie zasługuje na szacunek tylko z powodu siwych włosów.
Odpowiedział mu głos dobiegający z wyrwy w ścianie. Druga sylwetka, niższa i smuklejsza, weszła do pokoj Latynosa. Należała do dziewczyny ubranej w żółtą górę od dresu oraz potargane dżinsy. W jej dłoniach spoczywał niepraktycznie wygięty kawał metalu. Spojrzała na niego z wyraźnym niedowierzaniem, a potem cisnęła na bok. Pozostałości kija stuknęły o okno. Iluzja świata za szybą przez chwilę była mniej przekonująca. Na twarzy starca pojawił się uśmiech. Zaklaskał, chichocząc z powodu komizmu - a może groteski? - całej sceny. Miał już odpowiedzieć postaci, która go zaatakowała, ale wtedy oboje zdali sobie sprawę z obecności Benona, który do tej pory cieszył się całkowitą anonimowością. Ubrana w dres zrobiła krok do tyłu. Speszona, zbita z pantałyku, nieprzygotowana na trzecią parę oczu. Benon zauważył, że nowa nieznacznie utyka na lewą nogę. Nie była to prawdziwa fizyczna przeszkoda. Raczej pamiątka na resztę życia. Facet w garniturze... ukłonił się Latynosowi.

- Powiedziałbym: nie przeszkadzajcie sobie - stwierdził Benon - Celine - czyj jakkolwiek będzie się sam określał kiedy już się zdecyduje - odwzajemniając grzeczność, i miękkim, kocim krokiem po łuku ustawił się na wprost obojga, bezgłośnie deklarując Mexican Standoff - gdyby nie fakt, że ktoś właśnie mnie tu sprowadził - za co jestem wdzięczny - i uwięził - za co nie. Więc, gdybyśmy to wyjaśnili, najlepiej zanim przejdziecie do wisceralnego sedna sprawy... - nastała chwila ciszy, żadne z dwójki osób nie było w stanie oprzeć się namacalnej konsternacji, jaka owiała pokój, gdy trzeci z “rewolwerowców” zabrał głos. Pierwszy oprzytomniał starszy pan i to właśnie on zabrał głos, wyprzedzając bez trudu rywalkę.
- Sedno sprawy, mocium panie, jest takie, że nie wiem, kto nas tutaj wezwał. Ona z resztą też nie. Jest jeszcze mniej tutejsza niż ja, więc... sam pan rozumie - rzekł z patronizującą grzecznością w głosie. W odpowiedzi zakapturzona fuknęła jak zagitowa kocica. Zaczęła szukać czegoś w kieszeni. Robiła to otwarcie, nie próbując nawet ukryć swoich chaotycznych ruchów.
- Nie, nie. Teraz rozmawiamy - ton Latynosa zmienił się z godnego zblazowanego siwiutkiego dżentelmena na bardziej rzeczowy, a mięśnie napięły się na wypadek potrzeby nagłej reakcji. - Chyba że nie masz nic do powiedzenia?
- Nie mam bladego pojęcia kim jesteś i właściwie to gówno mnie to obchodzi - chciała zgrywać twardą sucz, ale jej głos zdradzał narastającą z każdą sekundą niepewność.Perales odnotował też, że miłośniczka baseballu nijak nie ustosunkowała się do jego pytań dotyczących tego kto i dlaczego go tu przyzwał. Co sugerowało, że może posiadać na nie odpowiedzi, ale nie być szczególnie w nastroju do dzielenia się wiedzą.

- Moim jedynym zadaniem, moim celem, moją misją... jest ukaranie tego żałosnego zdrajcy. Odzyskanie wszystkiego, co nam ukradł i poz-
- Hah! Dziecino! Na co ten dramatyzm? Wiesz przecież, że wysłano cię tu na śmierć. Może już odpuść sobie te ogniste kazania, dobrze? -
starszy człeczyna zarechotał, nie był w stanie dłużej znieść wygłaszanej przez przeciwniczkę tyrady. Uśmiech nadal gościł na jego twarzy, ale teraz kryła się za nim mieszanka pogardy i ledwie hamowanej agresji. Posądzając go o złodziejstwo i brak lojalności, dziewucha uderzyła w czułą strunę.
- Cóż, jak już wiesz, jednak nie jest żałosny. I z tego co widzę, masz...dwie możliwości? Trzy? Poza bezsensowną przegraną?- Benon - niech tak będzie, przynajmniej na teraz - mówił do dziewczyny, ale obserwował przede wszystkim starca.
Panna (niechętnie) zreflektowała się i wzięła na wstrzymanie. Jej dłoń opadła na bok, nie wyciągnąwszy z dresu jakichkolwiek pamiątek. W tym właśnie momencie nad głowami śniętej trójcy rozległo się wycie syreny. Alarm. Jazgot jak w obozie koncentracyjnym.


- Ho? Wygląda na to, że nasi gospodarze zorientowali się, że przyszłaś mnie odwiedzić, Ameth. Co teraz zrobisz? Mnie jest naprawdę wszystko jedno i chętnie nawet pozwolę ci odejść, ale oni... cóż. Z tego, co pamiętam, nie są zbyt wyrozumiali, gdy ktoś nachodzi ich we własnym domu. A ty potrafisz być bardzo kłopotliwym gościem - wymownie skierował spojrzenie na ziejącą ze ściany wyrwę. Wargi dziewczyny zmieniły się w cienką, wyrysowaną linię. Jej oczy zyskały na wilgoci i przez chwilę wydawało się, że popłyną z nich łzy. Tak się jednak nie stało, bo bezsilność niespodziewanie ustąpiła miejsca bucie.
- Nie... nie zgrywaj bóg wie kogo! - syknęła panna - nawet jeśli ja nie dam ci rady, myślisz, że możesz... że zdołasz sobie tak zwyczajnie stąd wyjść? Że cię wypuszczą? Jesteś bez broni, bez znajomości terenu, bez szans! Spędziłam blisko dwa miesiące studiując ten kompleks i wiem, że nie... - urwała, kiedy starzec wyciągnął przed siebie rękę. Znikąd zmaterializował się w niej bogato zdobiony saraceński miecz. Chociaż Perales miał z tematem znikomą styczność, opętująca go jaźń bez trudu odnotowała wysoką jakość oręża, którego nie powstydziliby się nawet średnio postawieni Annunaki.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 06-02-2018 o 20:28.
Highlander jest offline  
Stary 22-01-2018, 19:56   #67
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Chłopak rzucił jednocześnie kpiącą minę w kierunku zdmuchniętej ściany. W oddali echem odbijał się stukot butów. Taaak, ciekawe w jaki sposób nadzorcy się zorientowali.

- To ta przegrywająca opcja. Wymyśl coś lepszego. Teraz - demon nie podsuwał jej tego właściwego rozwiązania, o nie, musiała sama dojść nad przepaść. Bo najwyraźniej nie miała planu, w przeciwieństwie do staruszka, który ewidentnie przyszedł przygotowany.

- A na nas chyba też już czas, nie uważasz?

- Nie wiedziałem, ze figurujemy jako duet -
skwitował starzec, ale nie wyglądało, żeby miał jakiekolwiek obiekcje względem tego pomysłu. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się i teatralnie zaprosił Benona do przekroczenia progu. Tego improwizowanego, między dwoma pokojami. Dziewczyna w dresie zeszła im z drogi. Tak po prostu. Jej oczekiwania i właściwy rozwój wypadków rozminęły się tak bardzo, że nie mogła wykrzesać z siebie obecnie nic więcej. Nikłe szanse na dopadnięcie siwego jegomościa sięgnęły zera, kiedy Perales zdecydował się nawiązać z nim naprędce współpracę, a narastająca w tle nagonka nie wróżyła dobrze nikomu z obecnych. Ameth splotła więc dłonie za plecami i dała mężczyznom nieme przyzwolenie na przejście do drugiej z klatek. Została sama ze swoimi ponurymi myślami.

- A ty co, Ameth, marzy ci się chwalebna śmierć? - Benon obrócił się do niej już zza progu - Nie dziś i nie tutaj, taka moja rada - zaprosił ją gestem do ruszenia za nimi

- O mnie się nie martw, o mnie się nie martw, ja sobie radę dam...- rzuciła cierpko, pstrykając palcami i nadając słowom melodyjny rytm. Nie skorzystała z oferty, i między mrugnięciami ulotniła się z pomieszczenia, zostawiając za sobą świstek papieru. Plan poziomu budynku, ze schodami, kamerami, klatkami wentylacyjnymi... i dołączoną kartą z żółtą obramówką, zapewne oznaczającą poziom dostępu posiadacza.
Jeśli nie liczyć dziury, roztrzaskanego laptopa i otwartych na oścież drzwi, nowy pokój niczym nie różnił się od tego, w którym ponad pół godziny temu obudził się Benon. Wyszli więc na korytarz, gdzie powitały ich drażniący nozdrza zapach środków sterylizujących oraz chłód bijący od wyłożonych metalowymi płachtami ścian. Z góry sączyło się leniwie mętne światło jarzeniówek, natomiast po bokach rozciągały się dziesiątki innych klitek. Perales był w zasadzie pewien, że część z nich również gościła przymusowych gości.

- Jeszcze nigdy nie uciekałem z nikim z więźnia - mruknął dziwnie zadowolony starzec.

- Zamęt zawsze pomaga; a tutaj widzę potencjał sporego zamętu - demon w ludzkiej skórze zajrzał pod martwą naturę wiszącą na ścianie szukając mniej oczywistego otwieracza zamków. I znalazł dyskretnie umiejscowiony czytnik kart, z czerwoną obramówką. Chwilę później znalazł inny, z zółtą, tak jak karta.
- Co ty na to? - zapytał współuciekiniera, zatrzymując dłoń kilkanaście centymetrów przed włożeniem karty i spuszczeniem ze smyczy czegokolwiek co tam było. Uważnie obserwował staruszka - jeżeli współpracował z gospodarzami, to był moment kiedy mógł dać się na tym złapać. Ale ten tylko wzruszył ramionami.

- Mnie tam wsio ryba. Dobra dywersja zawsze się nada, tylko byłoby lepiej, żeby odwróciła uwagę właściwych osób - skinął porozumiewawczo głową. [/i]- Nie będę się wsłuchiwał w łzawe historyjki tego, kogo tam wrzucili. Nie wziąłem chusteczek -[/i] dodał z udawanym zakłoptaniem i, po zaznajomieniu się z planem pomieszczeń narysowanym na kartce, łypnął bez przekonania na przewód wentylacyjny znajdujący się nad ich głowami.

- The more the merrier - demon bez dalszego marnowania czasu podszedł do pierwszego z pomieszczeń-klatek. Przez chwilę znów obserwował świat takim jaki jest naprawdę, swoimi wszystkimi zmysłami, po czym odblokował zamek i otworzył drzwi na oścież, cofając się żeby dać sobie szansę na reakcję.

- Ścieżki dźwiękowej z Mission Impossible też nie wziąłem, ale widzi mi się, że to nasza najbezpieczniejsza opcja. Tędy, potem na schody przeciwpożarowe, nimi trzy piętra w górę i... i hmm. Powinniśmy trafić na parter, tylko co potem? Jeśli dobrze pamiętam, jest tam kilka wyjść, ale... - Benon odruchowo spojrzał na magiczną ściągawkę. Cztery opcje opuszczenia lokalu, odpowiadaje głównym kierunkom kompasu. Jako że w uszach uciekinierów zawodził alarm, każda z nich została prawdopodobnie obstawiona zgodnie z obowiązującą tu procedurą... której oni niestety nie znali. Odnośnie ilości pachołów przy każdej bramce i stopnia ich uzbrojenia mogli jedynie zgadywać i liczyć na łut szczęścia. Ameth co prawda oznaczyła dwa punkty czerwonymi wykrzyknikami, jednak o legendę dla swojej mapki już się nie pokusiła. Chociaż jeśli faktycznie spędziła nad papierkiem kilkadziesiąt dni, to nie miała takiej potrzeby.

- A później na wschód, gdzie wschodzi Wenus - z niewiadomego powodu skrzywił się, jakby ktoś inny powiedział mu ten żart o raz za dużo - Ominiemy te oznaczone miejsca, przynajmniej przy tej wizycie - urwał, nie kończąc myśli - Jeżeli dobrze pamiętasz?

- Zerknąłem na tę twoją mapkę tylko przez chwilę, a nadal kręci mi się trochę w głowie po zakotwiczeniu w nowym ciele. Coś jak marynarz pierwszy raz na lądzie po paru miesiącach morskiej kołysanki, rozumiesz. Bez kilku kielonków zwyczajnie nie da rady... - starzec mrugnął w stronę Benona jak jeden zakonspirowany alkoholik do drugiego i zaczął mocować się z płytą wentylacyjną. Stęknął, zaparł się i... nic. Zapora ani drgnęła, śruby wciąż trzymały mocno. Mężczyzna poczerwieniał na twarzy - ciężko powiedzieć czy z zakłopotania czy z wysiłku. Nie ustępując, zaatakował płachtę metalu po raz drugi. Dopiero przy tym podejściu udało mu się ją podważyć i odrzucić na bok. Z resztą w samą porę - jego wspólnik skończył właśnie uruchamiać mechanizm w ostatniej z hotelowych klatek. Kiedy dwóch strażników wybiegło zza rogu, z jednego z pomieszczeń wystrzeliła w ich kierunku jakaś bliżej nieokreślona, wijąca się masa. Pierwszy z nich spanikował. Zaczął wrzeszczeć i strzelać na oślep. Kilka kul świsnęło nad głową młodego latynosa, przywołując wspomnienia niedawnej interwencji policji na placu budowy. Lepka, wirująca bezładnie bryła rzuciła się na roztrzęsionego pracownika ochrony, z miejsca powalając go na ziemię swoim ciężarem. Jego kolega zachował zimną krew. Uniósł broń, wymierzył i oddał strzał. Celny, sądząc po ochrypłym ryku z wnętrza smolistej brei. Uciekinierzy nie śledzili jednak dalszego rozwoju sytuacji - byli zbyt zajęci wciskaniem swoich czterech liter do otwartego szybu.

Wchodząc do środka, demon nie mógł się oprzeć wrażeniu że jak na kod żółty - czyli taki jak miał on sam - popis stworzenia był mało spektakularny. Jak na razie.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 06-02-2018, 20:54   #68
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Why does man kill? He kills for food. And not only food: Frequently there must be a beverage.

― Woody Allen, Without Feathers

Niecałe pięć minut później znaleźli się na schodach przeciwpożarowych, a po pokonaniu kilku kondygnacji trafili na parter. Mimo szybkości z jaką dotarli do celu, Celine czuł się tak, jakby brnął przez bagno. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi z powodu zamieszania, ale bariera między światami ducha i ciała była w tym kompleksie absurdalnie gęsta. Jawiła mu się jako trudniejsza do pokonania niż mury samego Genhinnom. Nawet myślenie o jej przestąpieniu krępowało mu ruchy, wywołując wolno rozrastające się w umyśle uczucie paniki. Na razie był w stanie utrzymać je w ryzach, ale jak długo? Jego dyskomfort był namacalny, toteż nic dziwnego, że starszy mężczyzna zwrócił nań uwagę.
- Ej, młody? Coś nie tak? Wyglądasz jakbyś zaraz miał puścić hafta i przemalować pół podłogi. Chcesz na moment przystanąć i złapać oddech? - chwycił żylastą ręką za klamkę drzwi prowadzących do głównego holu i sprawdził, czy są otwarte. Były.
- Tak. Coś nie tak. Ale musimy przez to przejść - tam, gdzie ciało słabło, wola była wciąż mocna. Inni nie wychodzili z Piekła o własnych siłach. Przykucnął, zwalczając torsje i pokusę porzucenia na jakiś czas tej ułomnej ziemskiej powłoki.
- Bułka z masłem, przynajmniej na razie. Tom Cruise może mi naskoczyć - skomentował stary, dyskretnie wyglądając zza uchylonego kawałka drewna i skanując otoczenie.
- Kt…- zsynchronizowanie wspomnień nie było jeszcze pełne, a nawet gdyby było, to czy takie detale byłyby jego pierwszym skojarzeniem. - Kim ty jesteś? - pytanie było tak nieprecyzyjne, jak tylko pozwalała na to chwila między czerpanymi haustami powietrza.

- A samo słowo “sojusznikiem” to koledze nie starczy? Biorąc pod uwagę szambo, co to w nim oboje po szyję jesteśmy? No nie mogę - wsunął głowę z powrotem, wybałuszył na Benona patrzałki, a potem udał, że się burmuszy. Jego twarz, wystarczająco już pomarszczona, wyglądała teraz jak śliwka, która spędziła na słońcu o jeden (ty)dzień za dużo. Nie mniej jednak, uchylił rąbka tajemnicy.
- Banitą, uciekinierem, hedonistą. Facetem lubiącym się dobrze bawić w piątkowy wieczór. Pełny życiorys puszczę Ci pocztą, jeśli z tego wyjdziemy. Mamy trzech cieci, jedną bramkę od wykrywania metalu i ten... no. Takie cholerstwo do prześwietlania paczek. Podobne do tych z lotniska - zdał szeptem raport Latynosowi. Nie odnotował za to dwóch istotnych rzeczy, które Navarro wychwycił prawie od razu - na tym poziomie nie wyła już żadna syrena alarmowa, a oczu nie raziło czerwone światło.

- Są uzbrojeni? Nerwowi? Co jest po drugiej stronie korytarza? - Benon korzystał z okazji żeby wziąć w karby swoje nowe ciało. Jeżeli za chwilę mieli wdać się w bijatykę, nie mógł słaniać się na nogach. Niepewny zarządanych szczegółów, zwiadowca łypnął za drzwi po raz drugi. Latynos miał trudne do przewalczenia przeczucie, że starzec lada chwila zbierze tygodniowe zapotrzebowanie ołowiu prosto między oczy. A on zostanie sam. Zupełnie sam. W jego umyśle sekundy wlokły się tak, jakby każda musiała najpierw przebrnąć przez bagno w pełnym rynsztunku, a potem wypełnić dwudziestostronicowy raport z praktyk polowych. Obyło się jednak bez tragedii. Podglądacz bezpiecznie skrył swoją łysinę. Nie padł żaden strzał i nikt nie zaczął wołać na alarm. Chłopak mógł spokojnie odetchnąć.
- W porównaniu z ekipą na dole są niegroźni. Pistolety na pestki i klawe czapeczki. Jeden molestuje telefon, drugi śpi z otwartą gębą. Zaślinił im całe biurko. Ten trzeci stara się robić dobrą minę do złej gry i poważnie wyglądać, chociaż nikt z szefostwa nie patrzy. Znasz ten typ - służbista, a do tego pewnie donosiciel. Szef wszystkich szefów, gościu, co to mu nadepnęliśmy na odcisk kilka pięter niżej, najwyraźniej uznał, że nie warto powiadamiać trójki wspaniałych pilnującej wyjścia na służbowy parking. Ha! Niezłe jaja - błysnął uśmiechem beztroskiego potępieńca. Jego białe zęby, podobnie jak prężna skóra pod rozerwaną koszulą, nie pasowały do piętna lat odciśniętego na reszcie osoby.

- Wyglądasz niemal jak miejscowy capo - podał staruszkowi kartę dostępu do zawieszenia na szyi. - A z tym to już w ogóle - wstrząsnął głową, starając się wrócić do pełni władz umysłowych po wsadzeniu makówki w kocioł umbralnej smoły. Nowy znajomy wydawał się ukontentowany opisem Latynosa, a akcesorium przyjął bez szemrania. Na klatce pożarowej brakowało lusterka. W innym wypadku pewnie stanąłby przed nim, coby się poprzeglądać.
- Ruszę jak tylko zasłonisz im widok na mnie, szast-prast i położymy ich pod biurka - to nowe ciało napawało upadłego dziwną pewnością siebie, jeżeli chodziło o bijatyki. Kostki pięści posiadały wyraźne zrogowacenia od załatwiania spraw w ten sposób.
- Ja zgarnę tego z komórką.
- Zacnie. A już myślałem, że wybierzemy tę nudną opcję i spróbujemy ich zbajerować.

Przyjmując - nieco przejaskrawiony - sposób bycia szefa wszystkich szefów, kapo przestąpił przez drzwi, ruszając pewnie w stronę metalowej zapory. Zainteresował się nim tylko jeden z pilnujących przeszkody pachołków - ten nadgorliwy. Pozostali dwaj mieli ważniejsze sprawy na głowie. Gdyby jednak zdawali sobie sprawę, że starzec, niczym nielegalny emigrant z porannej kreskówki, trzyma w skrzyżowanych za plecami dłoniach kawał żelastwa, pewnie szybko by się zreflektowali. Zakładając, że całe przedstawienie trwałoby jakieś dwie sekundy dłużej, zapewne zreflektował się też sam Benon, który nagle uświadomił sobie, że jego napomknięcia odnośnie bezkrwawego pokonania blokady spotkały się z klasycznym przykładem umyślnej głuchoty. Chcąc wylegitymować podchodzącego mężczyznę, służbista sięgnął po kołyszącą się plakietkę. Niestety, palce nie dotarły do plastikowego prostokąta. Powstrzymały je świst oraz chrzęst kości - dwa odgłosy towarzyszące oddzielaniu się przedramienia strażnika od reszty jego osoby. Ucięty fragment kończyny plasnął na podłogę pomiędzy legitymującym i legitymowanym. Zanim z ust tego pierwszego wydobył się krzyk, ten drugi wyprowadził ponowne cięcie. Było ono jednak mniej finezyjne od poprzedniego. Brakowało mu też siły, przez co ostrze, zamiast gładko wyjść drugą stroną, zatrzymało się w połowie krtani zaskoczonego mężczyzny. Słysząc towarzyszący obrazowi gardłowy bulgot, bawiący się telefonem strażnik uniósł wzrok. Pech chciał, że zobaczył tylko zbliżające się w błyskawicznym tempie kłykcie, które nawiązały przelotną - acz bliską - znajomość z jego nosem. Cios Benona był na tyle silny, że cisnął oponentem o ścianę, przysparzając kolejnego guza zdezorientowanej łepetynie. Uderzony zachwiał się na wpół ugiętych nogach. Zrobił niemrawy krok w przód. Potem drugi. Do trzeciego nie doszło, bo wyłożył się na lśniącej podłodze jak długi, tracąc przytomność. Klasyczne 1-Hit K.O.

- Sss-so... co się... już dwunasta? Obchód już? Dajcie... dajcie mi jeszcze... - trzeci z pilnujących wyjścia właśnie się obudził. Chociaż może bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że dopiero zaczynał wyrywać się obłapującemu go Orfeuszowi. Jak przecierający ślepia, karykaturalnie przerośnięty bobas z kilkudziesięciu kilową nadwagą. Nie ulegało jednak wątpliwości, że kiedy już upora się z tym przytłaczającym zadaniem, zacznie zawodzić w najlepsze. Oczywiście w tym wypadku na pomoc, a nie żeby podano mu kocyk i butelkę.
- Nie potrafią nawet zdechnąć jak należy, współczesne sukinkoty... - sojusznik Benona psioczył niewyraźnie, próbując wyswobodzić swoją broń z rozpłatanego karku przeciwnika. To dzięki temu małemu utrudnieniu śpioch nie dokonywał jeszcze żywota w kałuży własnej juchy tak, jak jego pokiereszowany współpracownik.


Morderstwo wywołało dwojaką reakcję wewnątrz Celine. Z jednej strony - tej przedwiecznej, tej które widziała wszystkie okrucieństwa ludzkości i jeszcze wiele, wiele, wcześniejszych - była to kolejna kropla wody w oceanie. Ale z drugiej, ludzkiej, nonszalancja starca podczas tego aktu krzyczała o tym, jak niewiele pamiętał z Wielkiego Planu, gdzie wszyscy byli ukształtowani tak, aby budziło to w nich odrazę.
- Może zwyczajnie nie chcą - warknął, doskakując do ostatniego ze strażników, aby kombinacją zaczynającą się od prawego sierpowego posłać go z powrotem - tym razem przymusowo - w objęcia Morfeusza. Działanie miało sporo wspólnego z ćwiczeniem na worku treningowym - z mięśniami karku zamiast podwieszenia i dodatkiem wywołujących mieszankę odrazy oraz politowania efektów dźwiękowych. Nos śpiocha zmienił się w rozgnieciony pomidor, a właściciel zmaltretowanego warzywa stracił przytomność jeszcze zanim zdążył się porządnie rozbudzić. Kalafa powróciła na blat. Opadła w kałużę własnej śliny, sprawiając, że płyn w końcu pokonał krawędź biurka i zaczął kapać na podłogę. Miał teraz lekko różowe zabarwienie. Benon nie tracił czasu. Rozebrał jednego z mężczyzn do samej bielizny i odłożył na bok jego mundur. Następnie upchnął znokautowany duet pod meblem tak, aby skryć jego obecność przed potencjalnymi gapiami z zewnątrz. Narzucił na siebie koszulę. Na głowie wylądowała “fifaśna” czapeczka. Pozostała w zasadzie tylko kwestia spodni. No i tego, że lewa strona ściany oraz część podłogi zostały przefarbowane na czerwono przez nadgorliwego malarza. Ten właśnie ocierał pozostałości posoki ze swojego narzędzia pracy, które nareszcie udało mu się oswobodzić. Ukontentowany, wraził broń za pasek spodni, co Latynosowi zdawało się nie być najroztropniejszą decyzją.
- Za mundurem panny sznurem - posłodził towarzyszowi broni - ale może po prostu powinniśmy zebrać stąd zady i spróbować sił w biegu na przełaj?
Sugestia ociekała ryzykiem, ale dawała większe szanse na przeżycie niż barykadowanie się w korytarzu wyjściowym. Ten, bądź co bądź, też już czymś ociekał, a wyjaśnienie komukolwiek natury improwizowanych prac renowacyjnych zapewne przekraczało nawet możliwości Celine. Nie wspominając nawet o tym, że biurko nie miało już wolnych wakatów. Ludzkie puzzle zmajstrowane przez starca uciekający musieliby ulokować gdzieś indziej, a żadne miejsce nie jawiło im się jako oczywisty wybór.
 
Highlander jest offline  
Stary 22-02-2018, 07:57   #69
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- Ta, powinniśmy zabrać stąd zady - Benon zgodził się z przedmówcą, przypinając broń do paska i ruszając w stronę wyjścia. - Przynajmniej za granicę tej osłony która odcina ten obszar od zewnętrznego świata. I...znajdziemy się gdzie? - zapytał.

- Na pewno nie w Kansas - rzucił tetryk, również opuszczając pobojowisko. Jego buty jeszcze przez jakiś czas pozostawiały za sobą czerwone ślady podeszw. Szklane drzwi prowadzące na zewnątrz nie stanowiły dla uciekinierów problemu - mechanizm aktywował się bez szemrania, wypuszczając ich poza mury budowli. Teraz nad mężczyznami rozciągało się zaścielone gwiazdami niebo. Do uszu dobiegały im odgłosy fal roztrzaskujących się o kamienne ściany gdzieś w dole. Benon pociągnął nosem i omal nie zachłysnął się słonym, ostrym powietrzem. Aha. Byli więc blisko morza.

- Pacyfik - podpowiedział ochrypły głos jego towarzysza. - Kalifornia. Albo Meksyk zaraz przy granicy z San Diego. Mam nadzieję, że to pierwsze, ale ręki sobie uciąć nie dam. Ostatni raz bawiłem się te gwiezdne czytanki jakieś kilkaset lat temu - wyjaśnił z zakłopotaniem starzec, czochrając pozostałości swojej czupryny. Przestał gapić się na niemożliwe do dosięgnięcia, migoczące punkty i ponownie wznowił marsz, dając Benonowi znak, żeby postąpił tak samo. Chłopak ciągle czuł kopułę która ich otaczała - żeby jej nie czuć potrzebne było otępienie rzadkie nawet dla śmiertelnych - ale miał problem z określeniem jak korespondowała ze światem zewnętrznym. Pewnym było, że budynek, który właśnie opuścili - piętrzący się w kierunku chmur moloch wykonany ze futurystycznego tworzywa, który sondował otoczenie rzędami szklanych oczu - pełnił funkcję rdzenia, baterii zasilającej duchową zaporę. Im dalej oddalali się od stojącego butnie na klifie olbrzyma, tym rzadsza stawała się warstwa między światami. Myśli upadłego zyskiwały na przejrzystości z każdym stawianym krokiem i był pewien, że od dogodnej lokalizacji do dania astralnego drapaka dzieliło go nie więcej niż kilkadziesiąt metrów piaszczysto-trawiastego gruntu.

Ale sprawy szybko przybrały obrót ciekawy mniej. Zasłyszane po raz pierwszy pod ziemią ujadanie syreny alarmowej rozległo się po raz kolejny - tym razem dobiegało zewsząd, jakby ktoś rozmieścił po okolicy dziesiątki małych głośników, których każdy skowyt zabijał kolejną garść komórek mózgowych. Gdzieś na przodzie rozbłysły reflektory przynajmniej trzech wielopiętrowych strażnic. Zawtórował im trzask leniwie budzących się do życia ogrodzeń elektrycznych. Benon zaryzykował spojrzenie w tył, jednak opętany, w odróżnieniu od żony Lota, miał czas, aby pożałować swojej decyzji. Stworzony ludzkimi rękoma kolos omiatał teraz wszystko wstęgami czerwieni wydobywającymi się z pojedynczej źrenicy. Ryczał. Ział gniewem, wypluwając z paszczy dziesiątki małych sylwetek, a jego wymioty rozbiegały się na wszystkie strony, dzieląc furię cyklopa, który uwolnił je ze swych trzewi.

Technologiczna reinterpretacja mitycznego Kronosa dała Benonowi do myślenia. Gdy się nad tym zastanowić, to Navarro nawet nie wiedział w jakim czasie się znajdował. Futurystyczne wnętrze podziemi kompleksu znacząco odbiegało od tego, co widział w ostatnich wizjach. To, co rozgrywało się tutaj, na górze, nadal miało naleciałości tandetnej opowiastki o przygodach J. Bourne’a, ale to było bliższe przejętym wspomnieniom. Różnica? Kilka lat. Może kilkanaście. Ale wspomnieniom Latynosa brakowało teraz ostrości - jego świadomość skryła się głębiej w zakamarkach umysłu, kiedy dotarło do niej bezsensowne okrucieństwo tego, co stało się po opuszczeniu schodów przeciwpożarowych.

- Wygląda że na kolację planują grilla. Z nami w roli głównej - w biegu rzucił do współtowarzysza ucieczki - Co dalej mówi twój plan? Najpierw na zewnątrz, a potem z powrotem do środka? - byli pośrodku nigdziebądź, z pościgiem na plecach, a on mógł uciec za Zasłonę...ale tylko sam. Co, oczywiście, w ostateczności, zrobiłby. Wyrwanie się z Piekła było jedyną w swoim rodzaju szansą, taką której trzyma się jak tonący brzytwy. Ale mógł coś jeszcze. I, w takiej sytuacji, był skłonny zrobić to na ślepo, no, może jedynie wcześniej zerkając za Zasłonę co może tam żyć w takim miejscu.

Zakłopotanie nie zabawiło długo na twarzy miecznika - przewidywalnie, od razu odparował je wisielczy uśmiech. Benon coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ma tu do czynienia z banalnym w swojej prostocie mechanizmem obronnym. Że to tylko maska pozornej beztroski powstrzymuje jego nowego kolegę od rozsypania się na kawałki, od bezsilnego klapnięcia na cztery litery i poddania się beznadziejności życiowego scenariusza. Przez przywłaszczone wspomnienia przemknęło mu stwierdzenie, że na starość ludzie dziecinnieją. Jeśli tak, to biegnący obok niego “dzieciak” chciał przede wszystkim zwrócić na siebie uwagę nowego opiekuna. Miał gdzieś powagę, w nosie moralność. Szukał tylko aprobaty i nie czuł nawet źdźbła zażenowania próbując zdobyć ją dzięki krwawym popisom.
- Oj tam, jeszcze wyjdziemy z tego szamba pachnąc różami, zobaczysz. Trzeba czegoś więcej niż kilku cieci z karabinami, żeby powstrzymać takich dwóch jak nas trzech...

Chłopak przestał słuchać, unikając nadciągającej lawiny przechwałek. Zamiast pokornie znosić zdyszany monolog, zdecydował się zajrzeć za zasłonę. Ot tak, aby ocenić swoje szanse na ucieczkę w pojedynkę, jeśli zrobi się naprawdę nieciekawie. Jego dostrojony do nadnaturalnych częstości wzrok osuszył świat fizyczny z resztek kolorów. Pozbawił przyziemne formy ostrości, rysując kształty, które nie były przeznaczone dla śmiertelnych. Przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce spora grupa ludzi obcowała z nimi codziennie, szukając ucieczki od bolączek szarej rzeczywistości. Trawy i wydmy odeszły do lamusa. Zastąpiły je krzywe oraz wzniesienia zbudowane z poligonalnego budulca. Błyszczące seledynem linie tworzyły smukły, sterylny krajobraz. Na niebie nie ostała się ani jedna gwiazda. Teraz gościło tam spektrum kolorystyczne biegnące od delikatnego różu aż po głęboki fiolet. Właśnie wschodziło słońce. Jednak nawet ów symbol - który przecież związany był w umyśle Celine tak mocno z osobą Lucyfera, Gwiazdy Poranka - nie zdołał oprzeć się sile abstrakcyjnej metamorfozy. Kontrastując z ulokowanym za nią tłem, kula stanowiła płynne tonalne przejście pomiędzy garścią ciepłych barw. Ciepłych? Może dla kogoś, kto uczęszczał na zajęcia z rysunku, bo Navarro czuł tylko podszytą zimnem znieczulicę, którą bombardował go obserwowany pejzaż.


Z odrętwienia wyrwał zauważony kątem oka ruch. Coś przycupnęło na kamieniu nieopodal. Wyglądało jak... pająk. Wielki, obrzydliwy pająk z ośmioma mechanicznymi odnóżami i czterema parami karmazynowych soczewek. Te ostatnie próbowały zogniskować się na osobie Benona - jak na razie bezskutecznie. Szczękoczułki stworzenia zaczęły wydawać bucząco-zgrzytający odgłos, który z jakiegoś powodu wydał się chłopakowi znajomy..

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 01-03-2018, 13:48   #70
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- … przejaskrawione, wyuzdane w swoim splendorze, pozbawione resztek przyzwoitości.
- Przyzwoitości? Że niby co jakaś pocztówka ma wspólnego z przyzwoitością?
- Nic. O to mi właśnie chodzi. To kłamstwa zaklęte w obrazkach, stworzone celem nakręcenia turystycznej koniunktury. Policzki wymierzone odbiorcom, które mają ich zmusić do pokazania, że są lepsi od nadawcy. Genialny pomysł. Bombowy w swojej prostocie i…
- Skoro są takie diablo czadowe, to dlaczego nikt ich już nie wysyła? –
zapytał drugi głos.
- Lepsze jest, było i będzie wrogiem dobrego. W dobie Internetu piękne, utopijne obrazki zdewaluowały się całkowicie, nie mówiąc już o niepotrzebnych kosztach dla wysyłającego. Dodaj do tego nadszarpnięcie dawnych więzi społecznych, a będziesz miał pełen…
- Cichaj, nasza Śpiąca Królewna się budzi. Hej. Hej! Na… ugh. Na…
- Nana –
podpowiedziała mu dobrodusznie pierwsza para strun głosowych – Nazywasz się Nana, prawda? Albo raczej tak miała na imię dziewczyna, do której jeszcze niedawno należało to napiętnowane ciało. Z nazwiska Kleinfrankenheim, w czasie ślubów…
- Święty Jezu, jakim cudem nie połamałaś sobie przy tym języka? –
wdarł się drugi mówca.
- Od momentu ślubowania znana jako siostra Suzanne. Popełniła samobójstwo po tym…
- Dobra, dobra! Wszyscy znamy tę bajeczkę. Ona ją przeżyła, my mamy za sobą kilkustronicową czytankę. Lepiej wylegitymujmy już tego, co siedzi w środku, co by znowu nie było kolorowej sytuacji jak z przed miesiąca . Nie wywabiłem jeszcze resztek plam –
gaduła numer dwa nie dawał za wygraną, ewidentnie chcąc przejąć pałeczkę.
- Przepraszam za mojego kolegę. Gruboskórność i brak wychowania wyssał z mlekiem
matki. Nie potrafi odnosić się z szacunkiem nawet do towarzyszy z czasów wojny –
w pierwszym głosie rejestrowało się teraz realne zakłopotanie. Jakby osoba, do której należał, uważała się bezpośrednio pociągniętą do odpowiedzialności za zachowanie swojego sojusznika. Shateiel poczuła, że opuszki palców gładzą z zatroskaniem jej czoło. Że ocierają je z ciążących nań kropelek potu i... czegoś jeszcze. Czegoś dawno już zaschniętego. Miękkość oraz ciepło otulające tył jej głowy sugerowały, że ta spoczywa bezwładnie na czyichś kolanach. Nozdrza Nany przepełniał słodki zapach herbatników wymieszany z wonią polnych kwiatów. Znów była niczym mała dziewczynka, skryta w matczynych ramionach przed całym złem śmiertelnego świata. Bezpieczna. Błogo beztroska. Błogość? Czy właśnie to ją teraz przepełniało? Nie. Przecież nie była jej godna. Ani jedna, ani druga. Pierwsza odebrała sobie życie w chwili słabości. Druga wybebeszyła ostatki żywota z planu Wszechmogącego, odważyła się kwestionować nieomylność jego sądów, butnie podnieść przeciw niemu rękę. Jak mogła? Jak? Mimowolnie zakwiliła. Cienka strużka ciepła spłynęła wzdłuż policzka Nany, ale to Shateiel krwawiło serce.
- Ciii… już dobrze! Już wszystko dobrze. Koszmar się skończył. Możesz otworzyć oczy. Jesteś teraz ze swoimi braćmi i siostrami. Bezpieczna. Daleko od Otchłani. Już nikt nie zrobi Ci krzywdy. Nie pozwolimy na to. Komukolwiek... – ruch dłoni, pewny i delikatny zarazem, starł łzę mknącą w dół policzka dziewczyny.

Wspomnienia Nany szybko podsunęły jej właściwe słowo. Łzy. Widywała coś takiego u śmiertelników… dawno temu. Wieczność temu. Była pewna, że nigdy tu nie powróci, że już zawsze tkwić będzie w Otchłani. A jednak Wypuścił ją. Bo to musiał być On, prawda? Poczuła jak kolejna łza spływa po policzku. Musiała upaść na udo tej kobiety… Nagle w głowie pojawiła się panika,a chwilę po niej atak wspomnień. No tak. Karolina i jej zgrabne uda. Jej świadomość zaatakował strach i dezorientacja, Nana błyskawicznie zaczęła się wycofywać w głąb jej świadomości. O ile to pierwsze nie było typowym dla niej odczuciem, to drugiemu udało się przebić przez, potępiający zmysły, smutek. Zepchnęła wspomnienie o Karolinie zatrzymując Nanę. Będzie jej teraz potrzebowała. Ta rozmowa… nie rozumiała większości słów. Bo czym była ta poczt… Nana podrzuciła jej wspomnienie, otrzymanego od jakiejś znajomej kawałka kartonu.
To chociaż jedną rzecz sobie wyjaśniły, teraz tylko gdzie właściwie jest i kim jest ta dwójka. Otworzyła usta, ale powstrzymała się od wypowiedzi… Większość słów, które podpowiadały jej wspomnienia i wiadomość Nany jakoś nie pasowała do stanu w jakim się znalazła. Przymknęła wargi starajac sobie przypomnieć coś adekwatniejszego. Znalazła! Uśmiechnęła się i ponownie otworzyła usta, a wraz z nimi oczy.
- Kim wy do cholery jesteście? - Jej głos był lekko chrapliwy jednak nie była pewna czy od płaczu teraz czy od tego całego ryku, który odstawiła Nana przed skokiem.

- No to masz za swoje, Quasu. Tyle w tym temacie. Tyle jeśli chodzi o “empatię, czułość, wyrozumiałość” i resztę tego cukierkowego pierdolenia. Na moje to możesz je sobie w tyłek wsadzić i przytkać tą swoją pozłacaną trąbką - rzucił mężczyzna, formułując dla koleżanki barwną reprymendę. Ton jego głosu, choć nie mniej szorstki niż Nany, zdradzał dobry humor.
- Ale i tak masz szczęście. Ja na miejscu Na...- żachnął się, znów zapominając jej imienia. - Ja na miejscu siostruni nie strzępiłbym języka, tylko skoczył ci do gardła i wydarł soczysty kawałek krtani - wstał z krzesła w rogu pomieszczenia i zrobił dwa kroki do przodu, najwyraźniej poddając ułożony właśnie scenariusz dalszym rozważaniom.

Był wysoki. Masywny. Zarost na jego twarzy nie widział żyletki od dobrych dwóch tygodni, a ruda grzywa tłustych, zmierzwionych włosów zaścielała cały kark. Do tego bawełniana koszula oraz kurtka, bojówki i buty zasponsorowane przez Armię Zbawienia.
- Myślę, że powinieneś przestać mierzyć innych swoją miarą. To zupełnie naturalne, że jest przestraszona, zdezorientowana. Najlepiej zrobisz, jak zostawisz nas same i zaczekasz na zewnątrz. Nana już wystarczająco się zestresowała bez twoich ordynarnych...
- Sorry, Batory, nie ma mowy. Prikaz odgórny, Szycha powiedział, żebym cię o krok nie odstępował, a po naszej ostatniej wtopie nie zamierzam mu się narażać.

Rozłożył ramiona w geście beznadziejności. Ten był równie sztuczny co niesmaczny.
- A czy mogę przynajmniej prosić, abyś to mnie pozwolił przeprowadzić tę rozmowę? Tak będzie lepiej dla wszystkich zebranych - skontrolowała kobieta, nie dając wyprowadzić się rudowłosemu z równowagi. Ona również była dość wysoka. Na stojąco mężczyzna miał nad nią zapewne nie więcej jak dziesięć centymetrów przewagi. Jej długie, kasztanowe włosy sięgały prawie do pasa, naznaczone tu i ówdzie różnobarwnymi strunami koralików. Kolory tych ostatnich kontrastowały z gładką, mlecznobiałą cerą właścicielki, jednak nawet ich pstrokatość nie mogła mierzyć się z głęboką, seledynową zielenią jej oczu. Do tej pory Suzanne uważała “zatracenie się w czyimś spojrzeniu” za zwykły literacki frazes, ale teraz... teraz nie była już taka pewna. A choć pozornie spokojne, wody zaklęte w tych ślepiach jawiły jej się jako niebezpieczne - podszyte skałami, wiodące lekkomyślnych żeglarzy na zatracenie w akompaniamencie syreniego śpiewu. Takiego jak ten.
- Nie bój się, jesteśmy przyjaciółmi. Ja nazywam się Quasu, a to jest Valerius - wskazała dłonią w stronę skromnie ubranego mężczyzny, jakby przedstawiała nowo przybyłego gościa na przyjęciu koktajlowym. Ten machnął bagatelizująco ręką, po czym wyciągnął z kieszeni pomiętą paczkę papierosów. Teraz... teraz musiał tylko znaleźć zapalniczkę.
- Wysłano nas, abyśmy pomogli Ci się odnaleźć w tym nowym świecie. Wiele rzeczy uległo zmianie od czasów wojny, a pierwsze kroki mogą być... - ukradkiem skierowała wzrok na rudzielca -... cóż, przytłaczające, nawet jeśli ma się to szczęście, żeby skorzystać ze wspomnień śmiertelnego ciała. Ale zacznijmy od początku, od podstawowych ustaleń. Jak Ci na imię? Czyja świadomość zamieszkuje teraz umysł Nany Kleinfrankenheim? - Quasu zmrużyła zielone oczy i dobrotliwie się uśmiechnęła, pomagając dziewczynie podnieść się na nogi i odzyskać poczucie równowagi. Scena przywodziła na myśl koniec przedszkolnej drzemki, nauczycielkę pozwalającą wydobyć się podopiecznym z osowienia. Tyle tylko, że poluzowane elementy drewnianego parkietu zdecydowanie w tym nie pomagały, a ściany z odchodzącą farbą odległe były od dziecięcej lekkoduszności. Suzanne i jej nowi “przyjaciele” najwyraźniej znajdowali się w jakimś opuszczonym mieszkaniu typu studio, co potwierdzał okupowany przez mężczyznę wrak barowego blatu oraz roztrzaskane kawałki lustrzanego sufitu, które przypominały o swoim istnieniu przy każdym stąpnięciu.

Dziewczyna powoli złapała równowagę i, nie spiesząc się z odpowiedzią, rozejrzała się po pomieszczeniu. Znalazła się na przegranej pozycji. Była ich dwójka i bez wątpliwości siedzieli tu dłużej niż ona. Przyjrzała się swemu odbiciu. Wszystko było jak przed skokiem. Krótkie włosy i “cywilny" kostium. “By nie robić kłopotów dla zakonu". I tak by je mieli, toż zaraz ktoś by się dowiedział kim jest i gdzie mieszka. Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni i wyjęła z niej różaniec i dowód osobisty. “By nie robić kłopotów policji". To było tak bardzo w stylu Nany. Nawet samobójstwem nie chciała narobić innym problemów. Schowała dowód do kieszeni i przesunęła palcami po różańcu, wyczuwając delikatną fakturę powycieranych drewnianych paciorków.
- Shateiel. - Rzuciła, podnosząc wzrok na Quasu. - Kto was przysłał? Kim jest ten “Szycha"? - Zerknęła na rosłego faceta. Z jakiegoś powodu wydawał się mniej niebezpieczny niż zielonooka pani. Choć Nana ze swoim metrem i sześćdziesięcioma centymetrami wzrostu była przy nich niczym nieszkodliwe dziecko.
W drugiej kieszeni musiała mieć kilka drobnych. Jej świadomość podpowiedziała jej po co. “Na kawę". Pewnie na dwie albo trzy. Nana zawstydziła się. Uwielbiała kawę mimo, że to UŻYWKA. Shateiel uśmiechnęła się bo momentalnie wyczuła kolejną słabostkę. Wino. Momentalnie poczuła na języku znajomy, cierpki smak. Uśmiechnęła się do swoich myśli, przesuwając palcem po paciorkach.

Zapalniczka szczęknęła, uwalniając płomień. Valerius przystawił go do czubka własnej używki. Zaciągnął się dymem. Obłoczek szarego dymu opuścił jego usta, nieśpiesznie płynąc w kierunku sufitu. Chwilę potem przelało się przezeń światło neonów za oknem. Przypominał teraz nieco aureolę. Smolistą, rakotwórczą aureolę.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 08-04-2018 o 18:35.
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172