Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-03-2018, 00:00   #71
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację

- Dość! - warknięcie które wydarło się ze śmiertelnego gardła bynajmniej nie było ludzkie - Zamiast rzucać się na fantasmagorie, spójrz na prawdziwą pułapkę. - zatoczył ręką szeroki łuk, od tytanicznego wulkanu po fałszywe słońce - Dostrój się do świata, poczuj gdzie jest twoje miejsce, a nie daj się wepchnąć w rolę. Trochę kontroli nad tym co ci sugerują - prychnął, patrząc na zakrwawiony miecz. Umysły Pierworodnych z natury poznawały rzeczy takimi jakie były i nie poddawały się zewnętrznym wpływom - ale wciąż można było je oszukać. I właśnie takie oszustwo Celine tutaj podejrzewał. Tak jak w oknie z widokiem na atrium na samym początku, tyle że teraz obejmujące znacznie większy fragment otaczającej go przestrzeni

- A ty... odpowiesz mi na pytania - zwrócił się do stworzenia po drugiej stronie Zasłony. Mechanoid przez chwilę patrzał na Latynosa nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Pająkopodobny byt nie posiadał twarzy, z której dałoby się wyczytać emocje, jednak rytm w jakim rozszerzały się i zwężały soczewki na jego poligonalnym łbie sugerował... otępienie? A może zdumienie? Monotonny zgrzyt mechanicznych części wskazywał na to pierwsze. Czy w przypadku tego dziwadła dało się w ogóle rozprawiać o jakiejkolwiek formie aktywnej świadomości? A może zwyczajnie zakres wbudowanych weń algorytmów nie obejmował komunikowania się z istotami z drugiej strony zasłony?

[Int+Emp, Sukces]
Garść sekund wystarczyła upadłemu, żeby zyskać pewność co do drugiego przypuszczenia. Wiedział, że spogląda na zlepek bezmyślnych, zaprogramowanych odgórnie czynności, skonsolidowanych w duchową formę. Przez zwoje mózgowe prześlizgnął mu się termin “robotyka”, ale nie miał teraz wystarczająco czasu, aby zgłębić jego znaczenie. Aktywna komunikacja z tym czymś była równie możliwa, co próby nawiązania pozytywnych relacji dyplomatycznych z kuchenną zastawą - osiągalne dla co bardziej zdeterminowanych Annunaki z nadmiarem fachowego zacięcia, ale nie dla Celine, nie na tę chwilę. Latynosa naszła jednak pewna refleksja - mechaniczny arachnid na swój sposób przypominał bezduszne imitacje człowieczej formy, które zaczęły objawiać się jemu i innym Halaku jeszcze przed końcem wojny przeciw Wszechmogącemu. Te powykręcane skupiska silnych, niejednokrotnie bolesnych emocji, również nie posiadały własnej świadomości. Utkwiwszy - zarówno w Krainach Cienia, jak i w narzuconych schematach - powtarzały tylko określone czynności zaczerpnięte z życia śmiertelnej powłoki.
Ale była to kolejna rzecz, której nie było w Wielkim Zamyśle - a przynajmniej w tej jego części którą ogarniał umysłem. Kolejny chwast w Edenie. Wszystko to, co widział za Zasłoną było jak patrzenie through a glass darkly, tyle że tutaj najwyraźniej fikcja utrwaliła się jako nowa warstwa rzeczywistości. Skoro świat mógł sam nabrać nowych głębi, poza światem dla żywych i bezpieczną przystanią dla zmarłych, to czy było coś co było nietykalne?
[Int+Awareness, Sukces] A skoro już mowa o królestwie umarłych, to rastrowy pejzaż w niczym go nie przypominał. Choć przez nasączone Otchłanią palce przesypały mu się tysiące lat, Celine wiedział, że zmiany w stworzonym przez Jedynego świecie nie mogły zajść aż tak daleko. Działająca w okolicy moc, ta nadal rezonująca od stalowego kolosa w oddali, musiała jakoś wypaczyć umiejętności anioła, zmienić sposób ich dostrojenia do rzeczywistości…

- Er, dostroić się do świata, jasne - dziadyga przypomniał sojusznikowi o swoim istnieniu. Miecznik starał się zamaskować swój brak zrozumienia dla tyrady Benona, ale ogłupienie było praktycznie wymalowane na jego twarzy. Fluorescencyjną farbą.
- Nie wiedziałem, że kręcą cię klimaty New Age. Ja nie osądzam, broń bo... (!) - coś świsnęło dwójce uciekinierów nad głowami i zagłębiło się w piasku. Anioł uniósł wzrok, napotykając sylwetkę jednego ze strażników, który mierzył w ich stronę z najbliższej wieży.
- No, chłopcze. Teraz to już nie mamy wyjścia. Naprzód, ku zwycięstwu! Ani kroku w tył i niech diabli porwą ostatniego! - krzyknął starzec, najwyraźniej nieświadomy ironii swoich słów. Wystrzelił jak z katapulty, pędząc poprzez grad kul. Jego cel - schody prowadzące na szczyt strażnicy, a tym samym do zbitki potencjalnych ofiar - Benon odgadnął z łatwością.

I widział wyjście. Zawsze było inne wyjście. Niekoniecznie łatwe, niekoniecznie nawet lepsze - ale zawsze istniało inne wyjście. Ich rebelia też wydawała się niemożliwa - a jednak to zrobili.

On także ruszył pędem w kierunku wieży - ale bynajmniej nie między gradem kul. Prześlizgnął się między światami, by tylko wyłonić się za plecami strzelca i zamknąć sprawę karcącym ciosem w potylicę.

Zagrożenie - bo kule były śmiertelnym zagrożeniem dla jego cielesnej powłoki - było jednym z powodów. Drugim było sprawdzenie jakie - dopóki nie była to sprawa życia i śmierci, dopóki mógł się wycofać - są perspektywy po drugiej stronie Zasłony.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 08-04-2018, 17:33   #72
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Nana i ważne decyzje


- No, wychodzi na to, że stara przyśpiewka się sprawdza - uśmiechnął się do zakonnicy. - Pozory często mylą. Czy coś. W papierach śnięta niewiasta, ale w gadce przypomina raczej włoskiego cyngla. Znając nasze kurewskie szczęście, w tym pełnym przykazań łebku zagnieździł się jeden z psycholi na posyłki robiących kiedyś u Abaddona. Ale ok. Informacje. Koleżanka ma coś przeciwko, żebym to teraz ja trochę porobił za biuro turystyczne? - to pytanie, stanowiące zdawałoby się czystą proformę, skierował do Quasu.
- Dobrze. Proszę tylko, abyś powstrzymał się od niepotrzebnych prowokacji.
- Prowokacji? Mua? Wypraszam sobie!
- kpiąco zadarł nos ku górze, zapewne naśladując scenę z jakiejś telenoweli. - Dobra. Starczy teatrzyków. Do rzeczy. Przysłał nas Szycha. Albo Eshat. Zależy jak kto woli. Jest, uh... “duchowym przywódcą naszej wspólnoty”. Ta. Z angielskiego na nasze to po prostu koleś od zasobów ludzkich z dogmatyczną otoczką i togą zamiast krawatu. Pamięta wystarczająco sztuczek z czasów przed wojną, żeby wiedzieć kiedy i gdzie pojawią się kolejni wykolejeńcy z Otchłani. Przydatny trik, nie powiem... - Valerius spojrzał obojętnie na rozżarzony czubek papierosa. Nana podświadomie czuła, że dawny anioł chciał powiedzieć coś więcej, ale w porę zatamował swój słowotok.
Shateiel skupiła wzrok na rudzielcu. Jeśli dobrze zrozumiała było im wszystko jedno czy była od Abadonna czy nie, bo gdyby to było istotne nie zacząłby jej tego tłumaczyć. Kim mógł być anioł, którego nie obchodziło, pod kim służyła podczas wojny? Palce na dłuższą chwilę zatrzymały się na oddzielnym paciorku. Wojna… Znów poczuła gorzki smak w ustach, ale teraz towarzyszył mu nie smak wina na podniebieniu, a delikatne pieczenie pod powiekami.

Przestała się bawić różańcem. To było dziwne. Jej palce układały się odruchowo w konkretnym rytmie, przesuwając się po paciorkach w doskonale sobie znanym kierunku. Jak do modlitwy. Jak często modliła się Nana? Była zakonnicą, więc często. Tyle że ten różaniec... Ten różaniec to było jakby coś dodatkowego, innego. Taki dziwny sposób na uspokojenie myśli i ciała. Zerknęła na trzymany przedmiot i po chwili wrzuciła go do kieszeni.
No i ta dziwna przerwa. Co jeszcze chciał powiedzieć? Ile będą przed nią ukrywać? Zdała sobie sprawę, że na zbyt długo zapadła między nimi cisza.
- Po co wam upadli z Otchłani?- Nana rozejrzała się po pomieszczeniu szukając jakiegoś wyjścia. Wypatrzyła je bez trudu, ale między nią a drzwiami znajdowała się wiadoma przeszkoda w postaci pierzastego palacza.
- A są jacyś upadli nie z Otchłani?- skontrował jednym pytaniem drugie. Wyraz twarzy Nany podpowiedział mu jednak, że dla niej odpowiedź może nie być zupełnie oczywista. Potwierdziły to także ganiące ślepia Quasu, toteż demon westchnął niczym załamany rodzic w stronę niereformowalnego dziecka i przyłożył się do sprawy bardziej.
- Nie licząc Gwiazdy Poranka - Nana wyczuła w słowach Valeriusa pokłady szacunku do przywódcy rebelii, o które zwyczajnie nie podejrzewałaby zblazowanego, cynicznie nastawionego Valeriusa względem kogokolwiek - wszyscy wygrzebujemy się z tej czarnej, mistycznej dupy w taki czy inny sposób. Większość teraz, kilka garści za czasów największych hitów inkwizycji, a te najgorsze życiowe łazęgi jeszcze przed tym, jak Chrystusowi nałożono na łeb cierniową koronę - ponownie napełnił płuca dymem.
- Przyzywają ich, zostają porwani przez odpływ albo, jeśli są dostatecznie zdeterminowanymi sukinsynami, wyczołgują się sami. A potrzebujemy każdego, kto się nawinie, z prostego powodu - bo w kupie siła, kupy nikt nie ruszy. Zbieramy na powrót kapelę z przed przymusowych wakacji w pierdlu i potrzebujemy zdolnych grajków, żeby zagrać wszystkie kawałki jak należy. Banał, nie? Ale rzeczowy - przytaknął samemu sobie.

Świeżo rozbudzonej opętanej to wszystko się nie podobało. A już zupełnie ta dwójka, która pojawiła się znikąd i ten ich cały szef. Musiała się jednak dowiedzieć jak najwięcej, jeśli chciała przeżyć. Kimkolwiek byli, wiedzieli kim była Nana. Ba! WIedzieli też chyba co ją spotkało. Czyli stanowczo za dużo. Trzeba było choć przez chwilę być miłym i współpracować. Uśmiechnęła się do rudego “biura turystycznego”.
- Co za zasoby ludzkie?
- A jakie niby...
- zaczął Valerius w znajomy sposób, ale szybko się opamiętał, zdając sobie sprawę, że coraz bliżej mu w zachowaniu do zaciętej płyty.
- Er, tego. Wiara, siostro. Wiara! Jakbyś nie przyuważyła, świat za oknem prawie całkiem z niej wywiało. Współczesny człowiek wykastrował się z jej posiadania dzięki frajerom w laboratoryjnych kitlach, a sama rzeczywistość nie jest już tak żyzna bez Stwórcy, który regularnie wzmacniałby ją swoim wszechmogącym mumbo-jumbo. Ale, ale! To się wyklepie, to się naprawi. Są też i widoki pozytywne. Brak lojalistów dyszących nam na karku oznacza, że możemy bez problemu wrócić do realizacji wizji Lucyfera, wyrwać człowieka z więzienia, jakie sam dla siebie stworzył, wynieść go pod niebiosa, żeby osiągnął pełnię swojego potencjału, a potem... - im dłużej trwał jego monolog, tym mniej Valerius przypominał ordynarnego zakapiora, jakim jawił się do tej pory. Tył pomiętej kurtki stał się nagle jakby wypuklejszy, a Nana była gotowa przysiąc, że pod luźnym kołnierzem mężczyzny zauważyła garść piór w kolorze nocnego nieba. Nad głową zatańczyła mu obręcz utkana z migoczących ślepi drapieżnych ptaków, po czym... Quasu kaszlnęła. Sztucznie. Wymownie. Jej wspólnik natychmiast wyrwał się z objęć usnutej przez siebie wizji, a towarzyszące mu przed chwilą emanacje zniknęły. Nie licząc oczywiście czerwonej jak cegła twarzy, która stanowiła jedyne świadectwo zalewającego go od wewnątrz zawstydzenia.

Lucyfer… gwiazda poranna, jak to ładnie go określił wcześniej rudzielec. Nana powstrzymała grymas, który chciał ukazać się na jej twarzy. Lepiej było nie okazywać tej dwójce co sądzi o przywódcy buntu - przyczynie ich upadku. Lata, wieki… wieczność w Otchłani, zrobiły swoje. Nagle to wszystko jakby straciło sens, było zbyt nieistotne w obliczu bólu i straty, którego doświadczyła. Jeśli ta parka nadal tkwiła w tym bagnie to ona tym bardziej nie chciała mieć z nimi do czynienia. Nadal jednak czegoś nie rozumiała.
- Potrzebujecie wiary? Wiary w Niego, czy w coś innego? - Przeczesała włosy, zdając sobie sprawę, że jej ciało rzadko to robiło… no tak zazwyczaj miała na głowie welon. Musiała dowiedzieć więcej o Nanie. Odwiedzić zakon. Trzeba jednak było zadać trudne pytanie. - Co planujecie ze mną zrobić?
Dwójka posłańców odbyła między sobą wzrokową naradę - szybką i rzeczową. Valerius, którego poliki odzyskały już normalny kolor, zrobił krok do tyłu, wracając na niedawno opuszczony stołek. Werbalne lejce ponownie przejęła Quasu.
- To zależy od Ciebie, my nie mamy zamiaru Cię do niczego zmuszać - powiedziała dobrodusznie, chcąc rozwiać wątpliwości co do swoich intencji.
- Możesz dołączyć do naszej wspólnoty, razem z nami wrócić do budowania świata, o który walczyliśmy. Możesz też ruszyć własną drogą, w pojedynkę. Żyć na swój rachunek, nie krępowana przez nikogo... ale i bez dalszej pomocy z naszej strony - słowa padające z ust wysokiej kobiety były dokładnie wyważone. Bez wątpienia chciała, aby Nana miała jasny obraz sytuacji. Wyrazy niosły też dobrze odczuwalną ostateczność, sugerowały jednorazowość przedstawianej oferty, a jednocześnie nie brzmiały jak otwarte ultimatum.
- Wiem, że decyzje tego typu nie należą do łatwych. Proszę, zastanów się. Nie ma pośpiechu - dlaczego więc brzmiało to tak, jakby właśnie została postawiona pod ścianą ?
- Czy chciałabyś najpierw spotkać się z Eshatem i zadać mu kilka pytań, aby rozwiać swoje wątpliwości? A może wolałbyś wcześniej zobaczyć nasz Akropol na własne oczy?

Czemu brzmiało to jak: Albo idziesz z nami albo zatrujemy ci życie? O ile pomoc w ogarnięciu się w tym świecie brzmiała kusząco, to był problem. Nie podobało się to jak bardzo czule Valerius wypowiadał się o Lucyferze. Czy cała banda Eshata była taka? Czy może zbierał w swoim najbliższym otoczeniu każdego upadłego, który mu się nawinął?
- Tak… fajnie by było się dowiedzieć kto jest papieżem w tym kościele - Nana wewnątrz niej aż skuliła się na to porównanie, jednak z drugiej strony było to coś, co wspomnienia podsunęły jej jako pierwsze. Akropol… głowa zakonnicy podsunęła jej co nieco informacji. Tylko czemu Quasu użyła akurat tego porównania? Czy Valerius nie wspominał o togach?
- Chętnie obejrzałabym też ten Akropol. Nie wiem czy mogę skorzystać z obu opcji, a do tego wstrzymać się z decyzją - uśmiechnęła się, pozwalając by twarz ułożyła się w dobrze zapamiętany, życzliwy sposób. Będzie musiała spędzić chwilę przed lustrem i w ogóle ocenić jak wygląda. Ale nawet bez zaglądania w magiczne zwierciadło mogła stwierdzić, że z jej cywilnym strojem, tym założonym, aby nie utrudniać życia innym rezydentom klasztoru, coś było nie w porządku. Wcześniej, przetrzepując spodnie w poszukiwaniu dokumentów i powiązanego z profesją talizmanu, nie zwróciła na to uwagi. Teraz jednak odnotowała, że tylna część ubrania - w szczególności obszar pleców - była nadzwyczaj... sztywna? Wyschła i chrupka? Przy każdym ruchu uszy dziewczyny rejestrowały mętne chrzęsty i trzaski. Kiedy zaciekawiona odwróciła się w tył, zobaczyła garstkę zbrązowiałych płatków krwi mknących ku podłodze. Kości i narządy wewnętrzne Nany nie nosiły co prawda żadnych śladów tego, że ich właścicielka targnęła się na własne życie, ale jej ciuchy były mniej skore do zachowania tajemnicy. Tylko jak to było możliwe? Jeśli rzeczywiście miała spotkanie pierwszego stopnia z betonem, który jak podpowiadała jej Nana nawet w upały potrafił być dosyć śmiercionośny mimo względnej miękkości, to jakim cudem była, żyła i gadała? (Zauważanie ST 7 - Sukces) Lewa powieka Quasu drgnęła obserwując groteskowy balet nowej podopiecznej, ale kobieta natychmiast zabiła w sobie zarodek obrzydzenia - nie była to jej pierwsza rozmowa rekrutacyjna. Samobójcy stanowili jej chleb powszedni, toteż ani myślała dać się wyprowadzić z równowagi odrobinie zaschniętej juchy. Przełknęła z głuchym pogłosem.
- Ja... oczywiście, że tak. Jeżeli nasze cele się rozminą, odejście zawsze jest op-
- Może niech ona najpierw “odejdzie”, żeby doprowadzić się do stanu używalności, co? Po skoku na główkę do betonowego basenu wygląda jak trzydniowy tam-
- Valerius! -
dziewczyna o kasztanowych włosach syknęła w stronę swojego ochroniarza - Obiecałeś mi, że będziesz unikał ordynarnych spostrzeżeń, prawda?
W ramach riposty anioł uśmiechnął się bezkarnie, po czym kopnął między dwie dziewczyny kartonowe pudło, które dotąd, całkiem niepozornie, spoczywało u podstawy okupowanego barku. Rozwarte płaty tektury ujawniły Nanie, że ma do czynienia z paczką świeżych ubrań.
- Dalej siostro, jeśli jesteś wstydliwa, możesz się przebrać na przedpokoju. Do toalety bym nie wchodził - syf, karaluchy wielkości małych psów i te sprawy. Gorącej wody niestety też brakło, ale w pudle znajdzie się kilka paczek nawilżonego Cleanexu i jakiś antyperspirant. Warunki polowe w wielkiej metropolii, kumasz - wyjaśnił niedbale mężczyzna, wracając do męczenia szluga. Zbita z pantałyku, ale okazując faktyczne zatroskanie, Quasu dodała:
- Chciałabyś może, żebym Ci pomogła? Z doświadczenia wiem, że przez pierwsze kilka godzin po zadomowieniu się w śmiertelnym ciele lepiej nie zostawać samemu..- oferta może i wydawała się szczera, ale objuczony psychicznym bagażem umysł zakonnicy od razu zaczął wywlekać na wierzch najróżniejsze scenariusze seksualnego wyzysku.

Wstydliwość to było stanowczo za słabe słowo jak na emocje, którymi obrzuciła ją Nana choćby na sugestię tego, że miałaby się przy kimś rozbierać. Shateiel westchnęła ciężko. Powoli przejrzała wybrane dla niej ubrania. Nie było to coś co biedna siostrunia by wybrała. Wąskie jeansowe spodnie poprzecierane w miejscach których na pewno nie chciałaby eksponować, a do tego raczej obcisła koszulka z grafiką jakiegoś zespołu. Podrzucone wspomnienie charakteryzujące się dosyć ciężkim brzmieniem nawet przypadło upadłemu do gustu. Poczuła przerażenie Nany, a po słowach Quasu dużo więcej. Zakonnica zaczęła się wycofywać, obrzucając Shateiel całym asortymentem ciekawostek. Wyobraźnia od razu dodała seledynowym oczu rozmówczyni odrobinę perwersyjnego charakteru. Niemal poczuła na swoich plecach dotyk delikatnych kobiecych palców wędrujących pomału w dół i zanurzających się w… No, no…
- Będzie chyba szybciej jak spróbuję się ogarnąć sama. - Zakonnica uniosła karton z ubraniami. Czuła na policzkach delikatne palenie. Rumieniec, nad którym nie była w stanie zapanować. - Sama i na osobności.

Ale z drugiej strony, czy można było ich winić? Dwójka skrzydlatych wysłanników zapewne miała (mgliste) pojęcie o wzorze, jaki krew samobójczej zakonnicy utworzyła na chodniku, ale szczegóły tego, co skłoniło ją do podjęcia tak drastycznych środków osobistej ekspresji pozostawały dla Quasu i jej ochroniarza równie niesprecyzowane, jak obecne miejsce pobytu Porannej Gwiazdy. Jako że rozpromienienie Nany nie uszło jej uwadze, wysoka anielica bezsłownie wbiła wzrok w podłogę i machnięciem dłoni wyraziła zgodę na prośbę koleżanki. Wiedziała, że dalsze zgłębianie tematu skieruje ją na emocjonalne pole minowe, a zbyt ceniła własny spokój ducha, aby pochopnie podjąć się takiej wycieczki. Z kolei Valerius był zbyt zajęty sprawdzaniem wiadomości tekstowych na swoim telefonie, żeby zauważyć nerwowość, jaka znikąd owiała zakonnicę - o zrozumieniu jej natury nie wspominając. Przedpokój przywitał ją podmuchem taniego wina i zaschniętych wymiocin.


Szczęśliwie nigdzie nie zauważyła osób odpowiedzialnych za ten uroczy bukiet zapachowy. Mogła więc się przebrać nie nękana zberźnymi spojrzeniami losowych alkoholików. Właściwie... mogła też wiele innych rzeczy. Przez myśl przemknęła jej opcja porzucenia dynamicznego duetu w pomieszczeniu obok i poznania świata śmiertelników na własną rękę, bez bycia targanym na smyczy. Wiedziała, że gdyby rzuciła się w stronę schodów i uciekła w nocne odmęty, nigdy by jej nie znaleźli. Ale w głowie tliła jej się także świadomość tego, że wolność rzadko związana jest z bajkową beztroską. Wspólnota wspomniana przez pierzastą dwójkę ofiarowała sobą jakiś punkt zaczepienia w uniwersum, o którym dopiero co wyrwana z Otchłani anielica nie miała bladego pojęcia. Jakąś formę wsparcia, punkt wyjściowy, od biedy miejsce do namysłu. Przyśpiewki o swobodzie nie mogły pochwalić się tym samym. Do tego było coś jeszcze. Ciekawość. Potworne, nie dające spokoju, uczucie które męczyło zarówno Shateiel jak i Nanę. Jak urządziły się Anioły na ziemi? Jak radzili sobie ci, których Pan odrzucił? Zaczęła się rozbierać przezwyciężając nieodpartą chęć zakonnicy by obrócić się w stronę ściany. To idiotyzm! Tak każdy głupi może zajść cię od tyłu. Niemal warknęła na samą siebie. Nana wycofała się, jednak i tak nie pozwalała o sobie zapomnieć. Gdy tylko chłodne powietrze dotknęło bladej, nagiej skóry, momentalnie znów jej policzki pokrył rumieniec. Szybko zaczęła się wycierać mokrymi chusteczkami, wrzucając je do kartonu, tuż obok nowych ubrań. Nana z jakiegoś tylko sobie znanego powodu upierała się by nie śmiecić. Toż to miejsce tonęło w syfie! Shateiel złośliwie ścisnęła swoje piersi, sprawiając, że całe ciało zadrżało, a zakonnica z powrotem wycofała się w tył głowy. To znacznie ułatwiło dalsze czyszczenie się.
To ciało było takie miękkie, wrażliwe. Za nic nie nadawało się do walki. Wywoływało to w aniele trudne do zniesienia rozgoryczenie. Te dłonie nie będą nawet w stanie unieść miecza! A co dopiero nim się zamachnąć. Po odnalezieniu bielizny, na którą Nana się upierała, Shateiel nabrała pewności, że to Valerius wybierał jej ubrania. Czerwone koronkowe majtki i stanik ewidentnie by były czymś co zazwyczaj nosiła zakonnica. Chwilę zastanawiała się na ile jest sens je zakładać. Przekonał ją fakt, że bluzka na pewno będzie się mocno opinać, a spodnie wrzynać jej w tyłek. Szybko skończyła się ubierać, zarzucając na wierzch bluzę, która przyniosła Nanie choć odrobinę ulgi. Przełożyła do kieszeni nowych spodni zawartość starych i była gotowa. Wrzuciła do kartonu stare ubrania i wróciła z nim do pomieszczenia, w którym zostawiła Quasu i Valeriusa.
- To jestem gotowa.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 12-04-2018 o 10:14.
Aiko jest offline  
Stary 24-04-2018, 01:03   #73
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Po drugiej, mniej owładniętej fizycznością stronie rzeczywistości perspektywy wydawały się marne. Oczywiście zakładając, że zwiedzający chciał uniknąć przetrącenia karku i skończenia jako posiłek jakiegoś technologicznego maszkarona. Kiedy Benon przekroczył umownie określony próg między światami, zbudowany z kompozytów pająk momentalnie odbił się od swojego siedziska i rzucił na nieproszonego gościa. Para wrzecion chybiła. Ledwie. Jedno napotkało tylko powietrze, drugie zdołało rozedrzeć chłopakowi kołnierz kurtki. Zaatakowany nie marnował oczywiście czasu na ocenianie strat wizerunkowych. Miał pilniejsze sprawy na głowie. Kilka giętkich susów doprowadziło go do podnóża strażnicy. Kolejne dwa i znalazł się na półpiętrze, gdzie jeden z uzbrojonych w karabiny mężczyzn oddawał właśnie kolejny strzał w stronę drugiego z nadnaturalnych uciekinierów. Żołdak nie zauważył przeciskającego się między światami nastolatka, toteż nijak nie był przygotowany na rząd kłykci, który rąbnął go w tył głowy. Zanim zmienił stan świadomości na przytomny mniej, zdołał jeszcze chwycić się barierki i stęknąć w proteście. Jeden skreślony - to zostawiało ilu? Dwóch? Może trzech? Tak, ale tylko jeśli uciekający załatwią sprawę szybko, unikając spotkania z dyszącą im na karku pogonią. Pośpiesznie oceniając więc od nowa swoje otoczenie, Benon wypatrzył przy pasie znokautowanego urządzenie przypominające pilot od samochodu - ale kolorystyka przedmiotu bardziej pokrywała się z oznaczeniami na pobliskiej bramie niż z lakierem jakiegoś nieistniejącego Rolls-Royce’a. Nim jednak ów wichajster zmienił właścicieli, do uszu chłopaka dotarł także odgłos, który już raz zasłyszał tego wieczora - zlepek agonalnego krzyku i rozlewanych wnętrzności. Niespełna pół piętra niżej uzbrojony w miecz tetryk znowu pozbawił kogoś życia.

Licząc że przeraźliwy krzyk wywoła na strażniku niewiele mniejsze wrażenie niż na nim samym, Benon cofnął się ze schodów w głąb półpiętra. Oczywiście, zauważył swojego powalonego towarzysza - Celine nie miał czasu schować ciała.

Bo poświęcił ten czas na co innego.

Trafiony karabinem w potylicę strażnik osunął się na swojego towarzysza. Benon chwycił broń jak należało - bo z tego co się orientował to jednak z założenia nie miał być używany jako pałka - i wypalił na oślep w kierunku pogoni. Nie celował w nikogo konkretnego - po prostu wymownie nakazywał zastanowienie się nad wpływem pościgu za nimi na zdrowie.

Z wprawą miejskiego survivalowaca przetrzepał obu leżących w poszukiwaniu znaczących przedmiotów. Pilot do bramy definitywnie się kwalifikował, amunicja także, ale liczył też na coś co później będzie w stanie pomóc określić gdzie w ogóle wylądował.

- Na co czekasz? Wychodzimy - opryskliwym tonem przywitał wchodzącego na górę starca. Rzucił w jego stronę karabin, a sam znów wystrzelił na postrach
- Weź coś żebyś nie straszył ludzi. Brama właśnie się otwiera - na tyle na ile mógł stwierdzić, właśnie taki efekt przyniosło wciśnięcie pilota. O ile nie było kolejną pułapką.

Po raz kolejny Celine wysiliła się, by spojrzeć na to co było, nie na to co było widać. By nie dać narzucić sobie narracji, by nie uwierzyć w kłamstwo które jej serwowano. Ujrzała samochody, ludzi...normalny świat, oddzielony od nich ledwie o kilkadziesiąt metrów.

Ucieczka faktycznie była realna.
Przynajmniej dla niego.

A dla współtowarzysza ucieczki...była nadzieja. O ile nie zostanie zastrzelony w czasie ucieczki, lub, później, na stacji przez przerażonego właściciela.
Co byłoby w pełni uzasadnione. W rzeczy samej, nawet sama Celine widziała że staruszek jest kimś więcej.
Ona już dawno straciłaby ciało, gdyby pozwoliła się tak zmasakrować.

- Nod, po raz kolejny - zadeklamował, przekraczając bramę
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 26-04-2018, 14:23   #74
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
If you can't get with it, you'll wind up sweatin' it
Then you'll get a beatin' just like an egg
It's so hard to run when you got a broken leg
But we can have a run off, the House of Pain'll come off

House of Pain - Top O' the Morning to Ya

Obawy miały uzasadnienie – chociaż wciąż był w stanie unieść umorusany juchą kawał żelastwa, starzec doznał widocznej wentylacji ołowiem. Ta odbiła się echem zarówno na jego sprawności fizycznej, jak i na uroku osobistym. Nawet stojąc w odległości kilkunastu metrów od sojusznika, Benon wyłapał ubytki na jego skórze głowy i podziurawioną jak sito klatkę piersiową. Wady te traciły jednak na groteskowości gdy przyrównać je do barku tetryka – ten został w dużej mierze odparowany, jego strzępy niesione teraz w dal przez morską bryzę. Ostatnią kroplą goryczy był ubiór. Zakropione juchą, świszczące luźno pasma materiału dopełniały wizerunku cmentarnego wygrzebańca lub innego elektronicznego mordulca z podstarzałej kasety VHS. Gdzie też podział się ten dystyngowany starszy pan? Kto i kiedy podmienił go na emigranta z trylogii George’a A. Romero? Może i przed upadkiem anioł zdołał rozgryźć wiele ezoterycznych zagadek opracowanych przez stwórcę, ale ta, wysnuta zdawałoby się od niechcenia za pomocą ludzkiej technologii, przekraczała jego pojmowanie.

Ponownie dał nura przez drzwi między światami, po czym wyłonił się po drugiej stronie. Sam, bo inaczej nie mógł. O kompanie nie zapomniał, ale furtka, którą mu uchylił miała charakter stricte mechaniczny, materialny. Utorował ją tuż przed skokiem. Jak? Dzięki kiepsko pojmowanej mocy fal radiowych, które jakimś cudem zdołały przewalczyć opór mechanizmu zabezpieczającego ogrodzenie. Czy starzec kiwnął głową w podzięce? Być może. A może po prostu mięśnie jego karku były kolejnym z cielesnych elementów, który odmówił mu posłuszeństwa. To kuśtykając to biegnąc, miecznik dosięgnął bramy z szybkością, która zaskoczyła demonicznego obserwatora po drugiej stronie Zasłony – a także co żwawszych uczestników pogoni, których nie zraziły wcześniejsze salwy ołowiu ze strony Benona. Jednak nawet te charty musiały obejść się smakiem, gdy starzec w końcu znalazł się za progiem nadnaturalnej membrany zmapowanej wcześniej przez młodzika. Nie chodziło o to, że fizycznie nie mogli jej przekroczyć. Nie ciążył nad nimi żaden nadnaturalny geas, który by tego zabraniał. Nie, im na drodze stawało coś znacznie bardziej błahego i powszechnego, a mianowicie wzrok szarego śmiertelnika – wszędobylskie, wiecznie ciekawe patrzałki, które mogły zwrócić się w stronę goniących w najmniej odpowiednim momencie. Zwłaszcza, gdy ci wyglądali jak mieszanka Orwellowskiej policji i technofilów z prozy Gibsona. Pochód czarnych mundurów zmuszony był więc zakończyć swoją wędrówkę przedwcześnie.
Kiedy miecznik był już w połowie drogi do bezpiecznej przystani, jaką jawiła się Benonowi oddalona o kilkaset metrów stacja benzynowa, Latynos przypomniał sobie o czymś – a może raczej kimś – istotnym. Odruchowo poderwał głowę ku górze i zobaczył kompozytową maszkarę, która nie tak dawno próbowała rozerwać go na strzępy. Pająk siedział teraz na zdobytej przez uciekinierów strażnicy, ale najwyraźniej stracił wszelkie zainteresowanie niedoszłą ofiarą. Obyło się bez dramatycznych skoków z wysoka oraz rozpruwanych wnętrzności. Bucząc sam do siebie w ośmiobitowym rytmie, chodzący toster zajął się snuciem sieci i łataniem uszkodzeń odniesionych przez strukturę. Dziury po kulach, powyginane barierki, stłuczone reflektory – wszystko to musiało zostać przywrócone do pierwotnego stanu, stanu używalności.


Stacja benzynowa składała się trójki ciasno ściśniętych budynków. Na przodzie stała biała sklepowa kanciapa, przed którą zamontowano parę dystrybutorów. Prócz niej była jeszcze wymalowana na zielono jadłodajnia oraz parterowy szeregowiec podzielony na kilkanaście pokoi motelowych. Benon w pierwszej chwili uznał skupisko budynków za opuszczone. Co nie byłoby takie dziwne biorąc pod uwagę krach gospodarczy, z którego nawet sławetny Złoty Stan nie zdołał ujść bez szwanku. Dopiero stojący butnie przed pompą paliwa SUV wyprowadził chłopaka z błędu. Wyłaniające się zza horyzontu słońce odbijało się falami po barwionej szybie pojazdu; jego właściciel wychodził właśnie przez frontowe drzwi sprawdzając coś na smartfonie i przetrzepując kieszenie w poszukiwaniu kluczyków. Był wystarczająco pogrążony w swoim prywatnym światku, aby zupełnie zignorować pokiereszowanego starca, który właśnie go wyminął. Ten ostatni miał jeszcze wystarczająco oleju w głowie, by próbować nie rzucać się w oczy – ominął okna głównej kanciapy szerokim lukiem i podreptał do bocznych drzwi jadłodajni. Obserwujący wszystko zza bariery anioł stróż mógł w końcu odetchnąć, kiedy zamek ustąpił bez oporu. Teraz wystarczyło tylko znaleźć parę fartuchów lub innych szmat, może jakąś apteczkę pierwszej pomocy…

Błysk światła. Srebrne rozdarcie w strukturze świata i szara smuga, która rzuciła się na starca, wpadając wraz z nim na zaplecze przydrożnego bistro. Wszystkiemu towarzyszyła fala nadnaturalnej energii, która obmyła młodego Latynosa i sprawiła, że haust powietrza ponownie utknął mu w krtani. Nim wyrwa zasklepiła się w pełni, przestąpiła przez nią jeszcze jedna osoba. Żółty dres, potargane jeansy oraz lewa kostka, która nigdy w pełni się nie zagoiła. Ameth. Dziewczyna oparła się o framugę w parodii dyskotekowego bramkarza i uniosła dłoń na powitanie. A chociaż Benon znajdował się po drugiej stronie egzystencjalnego parawanu, to nie miał wątpliwości, że gest był adresowany do niego.

What the fuck is this? Madness, pick up my bones
Erase my name from off the tombstones
Alive and kickin', breathing the air
Call out my name, punk, and I'll be there

House of Pain – Back From the Dead

Trójka skrzydlatych wyszła na parking, zatrzymując się w pobliżu klatki schodowej. Śródmieście. Byli w śródmieściu, a konkretniej w Santee Alley, dzielnicy paskudnej, przeludnionej i prześmierdłej. Jeden z najwyższych wskaźników bezrobocia w mieście, nielegalny handel żywymi zwierzętami, masowa produkcja fałszywych banknotów, pogłoski o bliżej niesprecyzowanej grupie przestępczej zajmującej się dziecięcą prostytucją – te wspomnienia odnośnie okolicy jawiły się Nanie jako najbardziej „barwne” i nasunęły się na myśl pierwsze; była jednak świadoma, że stanowiły one jedynie wierzchołek góry lodowej. Pod wpływem impulsu odwróciła się i uniosła oczy, napotykając wiejące ciemnością, powybijane okna oraz schody przeciwpożarowe grożące nagłym zawaleniem. Blok, który opuścili, miał raptem siedem pięter. Plakietkę na drzwiach oznajmiającą przeznaczenie do rozbiórki oświetlał dogorywający neon z baru naprzeciwko. Dlaczego zakonnica wybrała właśnie takie miejsce, żeby odebrać sobie życie? Dlaczego nie? Było równie dobre jak każde inne, bijąca zeń poświata rozkładu świetnie uzupełniała bezsilność i beznadzieję popełnionego czynu. No i ten uschły kwiat wypłowiałej czerwieni na pękniętej płycie chodnikowej, który rzucił jej się w oczy od razu po opuszczeniu kamienicy. Tak, w odróżnieniu od setek rozżalonych osób każdego dnia żegnających się z tym ziemskim padołem, Shateiel miała okazję dopełnić retrospekcji i spojrzeć na miejsce „swojej” niedawnej śmierci. Quasu, obserwująca koleżankę z rozmaitymi odcieniami wątpliwości wymalowanymi na twarzy, nie zabrała w tej sprawie głosu. Postawiła czujność nad empatię i profilaktycznie stanęła obok zakonnicy, w każdej chwili gotowa złapać ją za barki, aby zdusić potencjalną histerię w zarodku zanim ta ściągnie na grupę niechcianą uwagę. Valerius podobnych obiekcji nie przejawiał, o lękach nie wspominając. Po prostu wyjął z kieszeni klucz zbliżeniowy i zaczął powoli kierować się w stronę rzędu samochodów.
- Jak tam, głodne? Bo ja opieprzyłbym konia z kopytami. Zanim zobaczymy się Szychą, moglibyśmy podjechać gdzieś po drodze i zatankować trochę węgli. Co wy na to? Jakieś preferencje? – rzucił lekkodusznie za siebie, kręcąc brelokiem wokół palca.

Shateiel wpatrywała się w krwawą plamę. Czuła wstyd, obezwładniający i potwornie irytujący wstyd. Nana żałowała, że nie poradziła sobie, że to wszystko co zdarzyło się w jej życiu doprowadziło do właśnie takiego końca, na zawsze przekreślając jej związek z bogiem. Anielica czuła jak zakonnica w jej głowie wycofuje się. Wraz z nią znikały uczucia – ten wstyd i smutek, który szybko do niego dołączył. Shateiel przetarła twarz, nagle czując się potwornie zmęczona. Obcowanie ze śmiercią nie było dla niej niczym nowym, ale przy takim gospodarzu…
- Ogarnij się Nana, potrzebuję ciebie i twoich wspomnień - szepnęła cicho, nie mając wątpliwości, że stojąca obok Quasu pewnie to usłyszy. Miała ich lekko gdzieś. Teraz ważne było by postawić na nogi tą delikatną osóbkę, która siedziała w jej głowie.
- Możemy się gdzieś przejechać - obejrzała się na Valeriusa -byleby była tam kawa, najlepiej dobra.

- Zależy co rozumiesz przez „dobra”. Potrójne frappuccino to nie będzie, ale powinno postawić nas na nogi – najwyraźniej grzywacz też miał już słabe baterie, chociaż jego zdecydowany marsz w stronę auta zdawał się temu przeczyć. Dzięki owej wymianie zdań anielica uświadomiła sobie, że upadli czasy nieskończonych pokładów energii mają już dawno za sobą – teraz musieli polegać na przejętych ciałach śmiertelników, a to wiązało się z jedzeniem, spaniem i… innymi czynnościami biologicznymi. Była też kwestia zasobu, o który szarzy ludzie się nie martwili, ale tego tematu Shateiel jeszcze nie zgłębiła…
Auto okazało się starym fordem w ciemnowiśniowym kolorze. Jego numer silnika upamiętniał datę zabójstwa Kennedy’ego, a słońce dawno już odarło tapicerkę z resztek kolorów. Mimo to w środku panowały względny porządek i czystość – żadnych papierków, okruchów, czy niedopałków.

- Wsiadać, wsiadać, drzwi zamykać – poinstruował Valerius i usadowił się za kółkiem. Quasu zajęła miejsce obok kierowcy, a Nana wylądowała na tyłach. Tak, para rekruterów ufała jej przynajmniej na tyle, żeby odwrócić się do niej plecami. Kluczyk obrócił się w stacyjce, a maszyneria pod maską zamruczała równo i miarowo. Zaskoczyła bez szemrania. Ktoś musiał dbać o ten czterokołowy antyk jak o własne dziecko.
- Dobra, to gdzie jedziemy? Który lokal ze śmieciowym jedzeniem zawojujemy dzisiaj? Five Guys? Jack in the Box? Nawet Wendy’s przełknę, byle tylko nie do Ronalda McD.
- Hmm. Może niech Nana zadecyduje? –
wtrąciła Quasu, która w końcu przestała nakręcać ozdoby włosowe na palec i powróciła do rzeczywistości. Teraz zdawała się pewniejsza swego i trochę pogodniejsza, jej uśmiech prawie jak u psotnej dziewczynki.
- Bo skoro już zdecydowałeś się ją podtruć trans tłuszczami, to mógłbyś przynajmniej pozwolić jej wybrać truciznę na ten wieczór, prawda? – mrugnęła porozumiewawczo do koleżanki, zachęcając ją do przejęcia pałeczki.

Shateiel rozsiadła się wygodnie na tylnym siedzeniu. Była na tyle niska, że mogła bez trudu rozprostować nogi. Zapach starej skórzanej tapicerki coś jej przypominał, jednak Nana nie wychodziła z żadną podpowiedzią. Cisza, która nagle zapadła w jej głowie zaczynała ją wkurzać. Dobra, popełniła samobójstwo, stało się, koniec piosenki. Gdy Valerius odpalił silnik, całe jej ciało spięło się. Nigdy dotąd anielica nie doświadczyła tak nieprzyjemnego i obejmującego całe ciało drżenia. Sytuacja pogorszyła się, gdy ta maszyneria zwana autem ruszyła. Potrzebowała Nany, jej wiedzy wspomnień. Odpowiedziała jej znów cisza.
No daj spokój! Żyjesz… no dobra może nie do końca można nazwać życiem, ale siedzimy w tym bagnie razem. Samobójstwo to była głupota, ale najwyraźniej nie widziałaś innej opcji. Tylko pomyśl, możemy zrobić teraz coś większego. Przybliżyć ten świat choć odrobinę w stronę raju. Głos Quasu wyrwał ją z trwającego w głowie monologu. Niechętnie podniosła wzrok na anielicę. Mijana okolica mogłaby dla Shateiel być piekłem. Oślepiające światła, brud, snujące się wzdłuż ulicy szare sylwetki i budynki, które wyglądały ucieleśnienie ludzkiej tragedii. Jednak w tym wszystkim było coś, co spowodowało delikatne drgnięcie w głębi jej świadomości.
- Dwie przecznice dalej jest niezły bar kanapkowy… i mają normalny ekspres do kawy, a nie te przelewowe g… – poczuła delikatne tupnięcie, świadomości zakonnicy. Dobrze, przynajmniej była gdzieś tam. Chyba będzie musiała co nieco porozpieszczać to dziecko, jeśli chciała mieć choć odrobinę wsparcia w walce z tym syfem.


Lokal “U Thomasa” składał się z jednej sali, której podłoga niemal w całości była zastawiona metalowymi stolikami i plastikowymi krzesełkami. Większość z nich, mimo późnej godziny, była teraz zajęta. Co ciekawe większość osób była w lekarskich kitlach, u dwóch mężczyzn dojrzeć można było wystające spod fartuchów koloratki. Kilka osób spojrzało w ich stronę i skupiło wzrok na Shateiel. Część osób wydawała się jej nawet znajoma, ale to nie było teraz istotne dla świadomości zakonnicy. Unoszący się w powietrzu zapach świeżo palonej kawy sprawił, że szybkim krokiem pokonała dystans dzielący ją od krótkiej lady. Wszystko w jej głowie wołało: kofeiny!
- Poproszę podwójne espresso – uśmiechnęła się do stojącego przy kasie faceta, który wydawał się wyraźnie zbity z tropu. Jego wzrok przeskakiwał od twarzy dziewczyny do ubrania, które miała na sobie. Shateiel sięgnęła do tylnej kieszeni i wydobyła z niej kilka monet. Nawet nie musiała patrzeć na rozpiskę z cenami.
 
Highlander jest offline  
Stary 13-05-2018, 00:50   #75
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Ze strony Benona, przekroczenie progu było malutkim kroczkiem. Dla całej ludzkości, fakt że kolejny z Upadłych wrócił w pełni do ich świata miało odrobinę większe znaczenie - i to wcale nie tylko metafizyczne.

Wziął głęboki oddech. Nie ważne że gorący i pylisty, śmierdzący oparami benzyny z nieszczelnego zbiornika i szczynami wylewającymi się z przepełnionego szamba - ważne że po tej stronie lustra.

Zlustrował wzrokiem swój wygląd. Oczywiście, karabin byłby problematyczny gdyby chciał go zachować. Ale czy coś jeszcze?

No i na ile jego towarzysz dostosował się do polecenia? Patrząc na (brak) barku starca, nabrał wątpliwości co do jego prawdziwej istoty. Tacy jak Celine potrzebowali śmiertelnych naczyń - i wcale nie stawały się od tego mniej kruche. W takim stanie jakim był, nie powinien funkcjonować.

A więc czym był?

Zanim najwyraźniej znająca się już dwójka zdąży się na siebie rzucić, Celine wróciła już na dłużej do właściwego świata. Z bezczelnym uśmiechem na ustach obrócił się frontem do obojga nadnaturalni. Nie mógł jednak stanąć bliżej niż przy drzwiach wejściowych na tył jadłodajni. W połowie drogi, między nim i tetrykiem, który właśnie zbierał się z zagraconej sztućcami i potrzaskanymi talerzami podłogi, stała zapora w postaci Ameth.

- Lubisz grać przeciwko sobie samej? - uniósł lekko pomiętą, chlapniętą krwią mapę. - Obstawiałaś, że nie damy rady.
- Nie do końca. Po prostu przetasowałam talię tak, żeby wyszło na moje -
nakierowała paznokieć w kolorze jaskrawej limonki na kartkę papieru. - Nawet jeśli pierwsze rozdanie okazało się pechowe, następne poszły jak z płatka. Starzec podbijał, szarżował bez opamiętania, aż wszystkie żetony wylądowały na stole. A teraz ja mogę bez obaw zebrać całą pulę. Wygryzłam zarówno jego, jak i tę garść matołów w laboratoryjnych kitlach i gumowych rękawiczkach. Ale wystarczy już tych karcianych porównań. Tego ranka Sędziowie wydadzą wyrok, skażą to ścierwo na wieczne potępienie. A my nareszcie wrócimy do domu - jej głos stanowił kotłowaninę nabożności, przeświadczenia o wyższości własnych celów oraz bezwzględnej determinacji. Benonowi nie obcy był fanatyzm religijny, ale tutaj miał do czynienia z czymś więcej - taką nieugiętość mogła wykrzesać z siebie tylko osoba świadoma obecności nadnaturalnego świata, boskiego (?) planu i zajmowanego w nim miejsca. Ktoś, u kogo wiarę i związaną z nią iskrę niepewności zastąpiło wyjące inferno oddania, samowolnego podporządkowania się istocie wyższej. Pyszałkowatym monologiem dziewczyna potwierdziła to, czego Celine domyślał się od samego początku. Mapę Ameth zostawiła im umyślnie, licząc na to, że mężczyźni zdołają uciec z terytorium wroga, ale również na to, że zostaną przy tym odpowiednio osłabieni. Po co jednak te szachowe zagrywki? Czemu nie pozwoliła więźniom błądzić po ciemku, nie poczekała aż żołnierze z futurystycznymi karabinami podziurawią ich jak sito? Poza tym... jakie “my”? O co właściwie jej chodziło? Wtedy do niego dotarło.

Nadal czuł to skupisko nadnaturalnej energii, które chwilę temu zmiotło starca z nóg. Masywne, dzikie. W jego umyśle rysowało się jako kula pierwotnego gniewu pachnąca stratą, cynamonem i jesiennym wiatrem. Benon nie musiał szczególnie wytężać wzroku, aby określić jej położenie w kuchennym półmroku - para stalowych oczu wiszących nad łepetyną starca widoczna była jak na dłoni. Kojarzyła mu się z zastygniętym w czasie ostrzem gilotyny. Nagle ludzka część świadomości anioła - do tej pory zdawałoby się całkiem zdominowana - zaczęła wrzeszczeć. Wrzask przeszedł w paniczne zawodzenie, w kakofoniczną histerię napunktowaną błagalnym nakłananiem do ucieczki. Do jak najszybszego oddalenia się od tego miejsca, od stwora niecierpliwie przyczajonego w ciemności. W ostatecznym rozdaniu Ameth faktycznie wyciągnęła asa z rękawa. Celine natomiast musiał powołać się na całość swojego anielskiego autorytetu, aby ujarzmić niemal delirycznego od lęku chłopca w swym wnętrzu.

- Skoro tak mówisz… - siłą woli zmusiła się do pozornie niedbałego wzruszenia ramionami, jakby przywołane przed chwilą sprawy końca świata i okropności czające się w zasięgu ręki nie były niczym nowym. Nie były, znała je od tysięcy lat, od pierwszego razu kiedy usłyszała przepowiednie Apokalipsy. Ale Piekło polegało na tym, że nie mogła nic z tym zrobić, a tutaj … tutaj wciąż była nadzieja.
- … pewnie coś tam wiesz - dodał, upewniając się że w okolicy nie ma żadnego śmiertelnika który mógłby je podejrzeć.

Niedbałość i nieuwaga były na pokaz. Mało rzeczy aż tak irytowało tych, którzy byli przekonani o swoim wielkim przeznaczeniu, jak zwykłe przegapienie ich. A musiała rozproszyć Ameth, bo w obecnej chwili sprawa wyglądała umiarkowanie źle. Obserwowała ją - istotę tak pochodną od Upadłych, a jednocześnie tak daleką od nich. Ale skoro podlegała tym samym prawom, co reszta świata który stworzyli, także i Wzorzec Tęsknoty nie uległ zmianie. Co można było wykorzystać.

- To kto cię tu przysłał na grilla ze staruszka, tak w twojej wersji? Jacyś Sędziowie? - staruszek nie zdążył mu opowiedzieć swojej wersji, ale przecież tego nie wiedziała. A pod groźbą sprawdzenia blefu Ameth mogła być oszczędniejsza w kłamstwach. I, rzecz jasna, mogła się pokazać jako ta która wie, ta która pokaże Celine prawdziwy świat. Co, poniekąd, byłoby prawdą. Upadła definitywnie potrzebowała nadgonić spory okres czasu, a że akurat natrafiła na gadatliwą przewodniczkę?

- Ugh. Eh. Nadmiar kuźwa-wasza-mać szczęścia. Pannice z mlekiem pod nosem, borgi ze Star-Treka, a teraz jeszcze jakiś parszywy sierściuch z doliny Ni...- starzec przypomniał o sobie, wylewając strumień narzekań. Tylko, że w połowie tej wylewności coś opadło mu na kark, miażdżąc kręgi szyjne i tchawicę. Przyszpilając go ponownie do podłogi, która teraz zyskała wgłębienie przypominające kształtem jego czaszkę. Celine poczuł jak ziemia drgnęła mu pod stopami. Spostrzegł też jak bestia rozdziawia pysk i... zaczyna mówić?
- Milcz! Ścierwo!- rozkaz ten miał nieprzyjemny, chrobotliwy pogłos, jakby gardziel stworzenia nie do końca nadawała się do formowania słów. Jej przeznaczeniem były ryki. Jednak samo uformowanie tych wyrazów, połączone z - co prawda mało subtelnym - aktem unieruchomienia ofiary zdradzały, że gdzieś w środku tej góry mięsa, kłów i pazurów kryła się rozumna jaźń. Być może z trudem balansująca na krawędzi zwierzęcych instynktów.

Sama Ameth, której manieryzmy oraz ruchy były teraz dla Celine zdecydowanie łatwiejsze do przejrzenia, zdawała się połknąć haczyk, skora do uchylenia rąbka tajemnicy odnośnie własnej osoby i podjętej agendy. A także tego, dla czyjego dobra właściwie ją podjęła.
- Tak, zgadza się. Sędziowie. Personifikacje prawa oraz porządku, broniące nas przed rozkładem roztaczanym wszędzie wkoło przez takie pasożyty jak on - kiwnęła głowę w stronę jeńca przymusowo zajmującego swoją osobą najniższą półkę.
- Bo jak inaczej określić kogoś, kto otrzymał od Bogów największy możliwy dar, ich zaufanie, a potem zdradził ich goniąc za własnymi pragnieniami... nie, żądzami, staczając się coraz niżej i niżej, aż w końcu skończył na łańcuchu tego, przeciwko, któremu obiecał walczyć? Mordując niewinnych? Pławiąc się w grzechu? Kradnąc powierzoną mu boską esencję, a następnie... nie. Dosyć - ucięła, a następnie rzuciła coś w stronę dyszącej nad starcem bestii. Kolos złapał przedmiot bez trudu, obracając ostrze w... niepokojąco ludzkiej łapie. Przedmiot roztaczał wokół zagadkową aurę. Nie tyle rozkładu czy entropii co nicości.
- Tym razem powrotu nie będzie.

- To brzmi jak odrobinę lepszy zamysł - Celine - Benon - odwrócili się w kierunku towarzysza ucieczki. Upadła wyprostowała się na całą wysokość wątłego śmiertelnego ciała.
- Spaczenie które cię toczy, widzę. Od pierwszej chwili, od momentu kiedy zjawiłeś się w mojej komnacie, czułam ten smród. Bo ty naprawdę zaprzepaściłeś swoją szansę - krok po kroku zmuszała śmiertelne ciało do podejścia do wilkołaka, wbrew jakiemuś zaszytemu w ludzkiej naturze zakazowi. Ale ona istniała jeszcze zanim ten zakaz się pojawił.
- Ale co gorsza, pogodziłeś się z tym. - potęga esencji starca nie dorównywała Celine - ale i tak znak dawnych czasów który ze sobą niósł i iskra boskości za której odblokowanie zostali zesłani do Piekła które posiadał wystarczyłyby, by mógł czynić rzeczy wielkie.

- Śmierć którą roznosisz, widzę. Nie w porę, pozbawioną godności i pełną cierpienia. Spotkałam cię ledwie chwilę temu, a pozbawiłeś już życia dwie osoby - i obie niepotrzebnie. Istnieje porządek śmierci, cykl początku i końca, śmierć która robi miejsce nowym rzeczom.
A kiedy zaoferowała mu wskazanie tej lepszej drogi, nie podporządkował się. To przesądziło sprawę - i jedynie okazja nadeszła szybciej niż się spodziewała.

- Ty zrobisz miejsce lepszemu - przyklęknęła nad nim, pewnie wyciągając rękę po rzucony wilkołakowi artefakt. - Ale twoja śmierć nie będzie pusta -



 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 22-05-2018, 21:04   #76
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- Robi się, za chwilę podamy! – odpowiedział jej pogodnie chłopaczyna za ladą, poprawiając swój papierowy berecik. Odebrał metalowe krążki, po czym wziął się do przygotowywania wywaru. Z kuchni odezwał się dzwonek, a jedna z pracujących na wieczorną zmianę kelnerek podbiegła, żeby odebrać zamówienie – kilka plastrów bekonu, jajka na miękko i dwa kawałki tostu. Fakt, niektórzy jedli kolacje, ale dla innych zbliżała się pora śniadaniowa. Ludzie żywoty wiedli różne, ale kalorii wszyscy potrzebowali tak samo. Ścisk, jaki Nana poczuła w żołądku nie omieszkał jej o tym przypomnieć.
- Życzy sobie pani coś jeszcze do kawy? Mamy bogatą ofertę zestawów kanapkowych, w tym wegetariańskie – na wpół zapytał, na wpół zasugerował wracający z filiżanką płynnej czerni kasjer. Nadal dość uważnie przypatrywał się klientce, jakby nie mogąc dokładnie umiejscowić jej twarzy. Bo przecież na pewno ją tu już widział, prawda?
- Kanapkę… z serem. - Shateiel sięgnęła znów do kieszeni spodni, była pewna, że pieniędzy wystarczy tylko... Przyglądała się chłopakowi za ladą. Powinna go znać. Nana go znała, tylko z jakiegoś powodu nie chciała jej powiedzieć. W ogóle nie chciała się odezwać! Zirytowana rozejrzała się po knajpie, upijając łyk kawy. Ludzie patrzyli na nią. Ci z białymi kołnierzykami pod szyją w pewien szczególny sposób. Znali ją… obsługa ją znała. Co, to za miejsce do cholery. Nana!

Twarz anielicy wykrzywił grymas. Szybko obróciła się tyłem do lady, opierając się o nią. Wcisnęła dłonie w kieszenie zbyt ciasnych spodni, rozglądając się po pomieszczeniu. Atmosfera w knajpce była przyjemnie powolna. Pozwalała oddzielić się od całości emocjonalnego bagażu, jakiego zakosztowały zakonnica oraz jej nowa mentalna współlokatorka. W powietrzu roznosiły się zapachy silnej kawy i zatopionych w tłuszczu kawałków ziemniaka, delikatny szmer wykreowany przez rozmowy klienteli oraz ostatnie podrygi szafy grającej. Obity drewnem odtwarzacz przygrywał jakiś skoczny, podszyty orkiestrą dętą kawałek. Quasu i Valerius zabarykadowali się przy stoliku w jednym z rogów lokalu, mając widok zarówno na kuchenną szamotaninę, jak i na drzwi wejściowe. Pomysł wyszedł zapewne od anioła o zmierzwionej grzywie – mimo leniwej aury tego miejsca, Val wciąż pozostawał czujny, lustrując wszystko i wszystkich w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń. Podane przez jedną z kelnerek menu ściskał jak tarczę, łypiąc zza niej nieufnie. Jego koleżanka zachowywała się swobodniej, spokojnie kartkując listę dań. Dwa pstrokate paznokcie uderzały na zmianę w blat, podrygując do rytmu muzyki.

Shateiel smakowała przyjemną gorycz kawy, czując jak kofeina przyjemnie wypełnia jej żyły. Gdzieś tam z tyłu głowy poczuła, że Nanie też się spodobało. Tyle, że nadal siedziała cicho, a Shateiel zaczynała czuć przez skórę, że nie powinna tu być. Anielica zgarnęła swoją kanapkę, zostawiając na blacie jeszcze kilka drobnych i ruszyła w kierunku swoich towarzyszy.
- Wybraliście coś? - spróbowała się uśmiechnąć, ale znów niezbyt to wyszło. -Chyba mam mały problem - dorzuciła po chwili zasilonej niepewnością refleksji.
Valerius, którego antagonistyczna dyspozycja odstraszała wszystkie ciekawskie patrzałki od stolika upadłych, sam nie przestawał sondować otoczenia. Zdawałoby się, że doszedł do identycznych wniosków co i Nana, bo odłożył na bok kartę dań tak, jakby chciał rozpłatać nią na dwoje okupowany mebel. Trzask menu sprawił, że siedząca obok para nastolatków podskoczyła ku górze, wlepiając wzrok w zestaw z przyprawami.
- Ta, mamy mały problem. Bo z tego, co widzę, jesteś - albo do niedawna byłaś - bardzo tutejsza, siostro. Powinniśmy byli jechać do Wendy’s. Knajpy takie jak ta są pamiętliwe, wszyscy wszystkich znają. Ludzie gadają, a ploty bywają żarłoczne i potrafią upier...
- Val. Daj proszę spokój -
Quasu dołączyła do konwersacji, nadal wybijając rytm szafy grającej. - Ja wezmę herbatę malinową i pół porcji naleśników z owocami. Wyglądają naprawdę pysznie, ale muszę uważać na kalorie - zamknęła folder. Stanowczo, nie dając samej sobie szansy, żeby się rozmyślić. Widząc jej beztroskę, militarysta aż się zająknął.
- Czy ty naprawdę jesteś taka głupia, że chcesz tę całą sytuację zamieść pod-
- Jaką sytuację? -
ucięła dziewczyna z koralami we włosach. Na jej twarzy wzory kreśliły bezpardonowość i zdystansowanie - Nie zaistniał tu żaden zgrzyt. Jeszcze. Nie musimy się nikomu tłumaczyć ani unikać palących pytań. Jeszcze. A ty, mój przyjacielu, nie zrobiłeś z siebie największego prostaka na sali. Jeszcze. Pilnuj proszę tej ostatniej kwestii, a ja zatroszczę się o dwie pierwsze - uniosła dłoń. Szczebiot bransoletek zwrócił uwagę jednej z krążących kelnerek. - Usiądź, Nana. Val, ty namyśl się lepiej, co zamierzasz zamówić.
- Burgera i frytki, a do tego rozwodnioną kolę, kurwa twoja mać... -
skwitował półgłosem pieniacz, tak żeby szpila dosięgła koleżanki, ale umknęła zbliżającej się pracownicy.

Shateiel usiadła przy stole i ustawiła na nim posiłek oraz niedopitą kawę. Zaczekała aż jej towarzysze złożą zamówienie u kobiety, która cały czas ukradkiem na nią spoglądała. Upadła odezwała się dopiero, gdy ta sobie poszła.
- Co z tego, że mnie… ją tu znają? Nana źle zniosła widok tamtej plamy i gdzieś się schowała - anielica wgryzła się w kanapkę, dopiero teraz zdając sobie sprawę jak bardzo głodna była. Podjęła kwestię ponownie dopiero, kiedy połowa porcji zniknęła. - Czułam, że lubi tutejszą kawę, a chciałam sprawić jej trochę przyjemności, by wróciła. Potrzebuję jej wspomnień, a póki jest taka, nie mam do nich dostępu.
Kątem oka Shateiel zauważyła jak jeden z obserwujących ją mężczyzn z dziwnym białym paskiem na szyi wstaje i rusza w ich kierunku. “To ksiądz”. Myśl pojawiła się, gdy tylko oczy Shateiel spotkały się ze ślepiami mężczyzny. Ojciec Marek. W głowie pojawił się niepokój, ale anielica uśmiechnęła się. Nana wróciła!
- Czy nie uważasz, że to nieprzyzwoite pojawiać się tutaj…. - Ojciec Marek ocenił jej ubiór, a Shateiel była pewna, że jego wzrok zawisł na części, która raczej nie powinna interesować duchownego. - … w takim kostiumie, siostro Suzanne?
- Chyba mnie ojciec z kimś pomylił - Nana sięgnęła spowrotem po kanapkę, jednak widziała w oczach duchownego, że jej nie uwierzył.
- Będę w obowiązku poinformować ojca Lemoine, o tym zajściu - mężczyzna nie ustępował, a na imię nieznanego anielicy duchownego, przez ciało Nany przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Skrzywiła się czując, jak nagle traci apetyt. O co chodziło zakonnica nie chciała zdradzić, ale to imię… Lemoine, Henry Lemoine. Czuła, że jej ciało tężeje, a na twarz stara się wypłynąć rumieniec. Spróbowała się na tym skupić, całkowicie ignorując stojącego obok księdza, który także robił się czerwony na twarzy, tyle że na skutek irytacji.

Valerius bawił się denkiem solniczki, które co rusz wydawało z siebie ciche *plink*. Miało się wrażenie, że pokrywka zaraz wystrzeli przez długość zajmowanego stołu i zagłębi się w zmarszczonym czole duchownego. Gdyby w pobliżu nie było tylu ciekawskich par oczu, kto wie? Może właśnie tak by się stało. Gniew i naburmuszenie malowały się już jaskrawo na dwójce twarzy, ale ta należąca do dzikiego anioła była zadziwiająco gładka. Tylko żyła pulsująca mu na skroni zdradzała, że najchętniej rozniósłby cały lokal na kawałki, a potem, tak dla spokoju ducha, spalił je w zaprószonym ogniu. Nie mówił. Jedynie patrzał.
- A do tego jeszcze to podejrzane towarzystwo! Z kim właściwie się zadałaś, siostro Suzanne, co to za sekta? Kim są ci ludzie i skąd ich...
- Może raczy ojciec spocząć? Jestem pewna, że zdołamy wyjaśnić to nieporozumienie bez zbędnych... komplikacji. Jak cywilizowani ludzie, reprezentujący różne wyznania -
słowa wypłynęły z ust, które właśnie skończyły przeżuwać pierwszy kęs naleśnika. Quasu odłożyła widelec i uśmiechnęła się półgębkiem do kleryka. Pozornie niewinnie, ale pod cienką taflą ułudy spoczywała wzgardliwa pewność siebie, wycelowana wprost w ego podstarzałego choleryka. Początkującym księżom i zakonnicom raz po raz wałkuje się, aby unikać polemiki - a najlepiej jakichkolwiek interakcji - z podejrzanymi ugrupowaniami religijnymi. Ale wielebni ze sporym stażem często obrastają w nadmierną pewnością siebie, zdobytą poprzez wieloletnie grzmienie na ambonie. Zapominają, że ich huczne wystąpienia przed ołtarzem są monologami, a nie otwartą polemiką, gdzie druga strona może przedłożyć swoje racje. Ojciec Marek, niekwestionowany autorytet dla wielu młodych mężczyzn w koloratkach, których wyczekujące spojrzenia ciążyły teraz na nim bardziej niż jakikolwiek grzech, także o tym zapomniał. Pewnie dlatego pozwolił na ułamek sekundy zaślepić się dumie i usiadł naprzeciw kobiety z wplecionymi we włosy ozdobami. Nana uświadomiła sobie, że jadłodajnię spowiła cisza, oraz że wszyscy łypią na ich stolik tak, jakby ten stał się sceną. Nie, nie sceną. Areną.


- A niby jakie wyznanie reprezentujecie? No i co to ma wspólnego z siostrą Suzanne? Czy w ogóle powiedziała wam kim jest? Macie świadomość jak… - zamyślił się, spoglądając jeszcze raz na ubiór siedzącej obok Nany - nieodpowiedni ma obecnie na sobie strój?
Shateiel tylko zerknęła na ojczulka. Miała teraz inny problem na głowie, a dokładniej w głowie. Nana, do cholery, kim jest Lemoine? Jeśli tak ci zalazł za skórę, mogę się nim zająć. Jej czaszkę wypełniło przerażenie tkwiącej gdzieś w głębi świadomości. To skoro nie chce, by się pozbyć tego typa, to co jest nie tak? Co, jak go spotkam? Będziemy mieć taką imprezę, jak ta tutaj? Ponownie spojrzała na siedzącego obok księdza, który chyba zaczynał swoją tyradę na poważnie.
- To nieodpowiednie, by osoba, która ślubowała Bogu, pojawiała się w takim stroju. Już od jakiegoś czasu siostra Suzanne zachowywała się dziwnie, jednak przejściowe słabości nie upoważniają do czegoś takiego - ojciec Marek machnął dłonią, przybierając tak zgorszoną minę, że gdyby Nana nie siedziała obok, można by uznać, że widział ją nagą. - Nie wiem jakie jest wasze wyznanie, ale siostra wierzyła w jednego Boga, jednego w Trójcy Świętej i przysięgała przestrzegać zasad narzuconych przez Kościół Święty!
Zachowywała się dziwnie? Nana… co się działo? Strumień wspomnień nieśmiało otworzył się, a Shateiel zobaczyła złoty świecznik. Lichtarz. Płonęły na nich świece, jednak to nie na nich skupione były myśli zakonnicy. Jej nagie piersi dociśnięte były do zimnego blatu, ręce w przytrzymywała jakaś silna dłoń. Czuła ból, potworny przeszywający całe ciało ból. Bolały ściśnięte nadgarstki, biodra obijające się o krawędź biurka, bolała jej kobiecość atakowana przez... Wspomnienia uciekły.
- Kurwa, Nana… - Shateiel mruknęła pod nosem. - Co się tam działo?
- Widzicie?! -
ksiądz Marek prawie podskoczył na krześle. - Takie słownictwo! Jeśli to za waszą sprawą siostra zachowuje się w ten sposób... - człowiek wiary podniósł prawicę w karcącym geście, ale nie dokończył nagany. Być może wolał, aby jej adresaci luki wypełnili przy użyciu własnej wyobraźni. Jednak większość z nich wyobraźnię miała zajętą czymś zgoła innym. Valerius wizjami mordu, Shateiel wspomnieniami tego, jak splugawiono (wtedy jeszcze nie) jej ciało, a Quasu... Quasu swoje bujne fantazje przekuwała właśnie w zimną, niepodważalną rzeczywistość.
 
Highlander jest offline  
Stary 27-05-2018, 23:44   #77
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Trzymająca ostrze istota okazała się mieć więcej wspólnego z dzikim kotem niż z wilkiem. Ostrze wypuściła z przerośniętej łapy dopiero po przyzwalającym geście ze strony Ameth. Ta ostatnia przystała na propozycję Celine wbrew zdrowemu rozsądkowi oraz z powodu toczącej ją ciekawości odnośnie pobudek kierujących upadłą anielicą. Wiedziała, że powinna rozprawić się ze starcem własnoręcznie, ale moralizujący teatrzyk ze strony Benona, który w niczym nie ustępował jej własnemu, komicznemu wręcz oddaniu, zdołał zbić ją z pantałyku i umożliwił Latynosowi przejęcie wiodącej roli – przynajmniej na czas pojedynczego aktu tego przedstawienia, nim rozjuszone bestie z mrocznych annałów ludzkiej historii usuną go ze sceny na amen. Jeśli zaś chodziło o oskarżonego, teraz był już świadom nieuchronności wydanego wyroku. Zamarł, pochłonięty abstrakcyjnością całej sceny, jej ciężar unieruchomił go znacznie skuteczniej niż pokryte futrem mięśnie bestii.
Zbyt późno zrozumiał, że ostatnia szansa na wydostanie się z kłopotów nagle zmieniła się w kata, w pomstującą personifikację dawnych grzechów oraz przewinień. Chciał protestować, ale jego zdeformowane gardło i zniekształcona twarz uczyniły to niemożliwym. Jednak prawdziwy strach – wyjący terror, który siłą wydarł się z zardzewiałych kajdan pragmatyzmu – zagościł na starym obliczu dopiero kiedy mężczyzna zobaczył ściskane przez chłopaka ostrze. Rozległo się wycie. Więzień skamlał. Zawodził i szamotał się jak ktoś, kto całkowicie postradał zmysły.

Celine, Strażniczka Stojąca Między Światami, zawahała się.
To nie tak że miała problem z wydaniem werdyktu. Ta część była jasna, zawsze była jasna, odkąd Ostatni Dom objął swoje obowiązki. To że inni ich nie rozumieli, że nie zostało im Objawione - to ciężar który przyjmowali na swoje barki od Stworzenia.

Nie, problem leżał gdzie indziej. Nie była pewna swoich motywacji. Nie była nawet pewna na ile są jej własnymi, a na ile nieszczęsnego śmiertelnika którego ciało okupowała.

Chciała wykorzenić zło - ale czy morderstwo nie było złem? Chciała wspomóc walczących w dobrej sprawie - czy jedynie im się przypodobać?
Przyjmowała na siebie nowe cierpienie dla dobra innych, tak podczas Buntu, czy jedynie pożądała jego mocy i nie zważała na koszt?
Wreszcie, czy ludzka natura nie sprowadzała ją na manowce, podszeptując autodestrukcję opakowaną w złote zgłoski?

Z otchłani pamięci wróciły obrazy z Edenu, z czasów kiedy panowali nad światem, a ona pełniła swoje obowiązki, przeprowadzając ludzi przez bramy śmierci. To było tak...dawno, tak...prawdziwie. Nie to co teraz, kiedy każde słowo które szczerze wypowiedziała rozbrzmiewało echem fałszu. Kiedy zamiast absolutnej pewności ludzka natura kazała wątpić w siebie na każdym kroku.

Słowa z przeszłości napłynęły same, początkowo bez ładu i składu. Z nożem na gardle starca Celine deklamowała urywanym głosem.
- ... by oddać każdemu według jego uczynku ... ty uczyniłeś, tak zostanie uczynione tobie. Twój sposób traktowania wróci na twoją głowę ... -

Ale to było niekompletne. Brakowało czegoś. I nagle pojawiła się brakująca cegiełka, świetliste słowo. Skąd? Nie wiedziała. Ale miała nadzieję, desperacką nadzieję, że nie było to słowo Benona.
- Lecz łagodna odpowiedź uśmierza gniew - łagodnie położyli dłoń na czole skazańca - Przeprowadzę cię na drugi brzeg - dłoń zacisnęła się na rzadkich włosach mężczyzny, kiedy Celine zaczęła go unicestwiać.

Ale i w tym był mały sekret, iskra miłosierdzia. Bo o ile to co uczyniła, obciążało ją i tylko ją, to dawała też skazańcowi szansę na spowiedź i pokutę. Teraz, w tym jednym momencie, w chwili przedśmiertnej jasności, prowadzony jasną wolą Celine mógł spisać swój testament. Nakreślić swoje dziedzictwo, wskazać niedokończone sprawy bliskie jego sercu i przekazać na ręce Celine.

- Fiat - wypowiedziała, kiedy ze starca została tylko zwęglona powłoka, w dodatku rozpadająca się w silnym uścisku wilkołaka - Z tego nie będzie powrotu - twarz Benona obróciła się do Ameth - Ale nie ciebie to obciąży, jeszcze nie tym razem -
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 31-05-2018, 16:37   #78
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- Cała nasza trójka reprezentuje Wspólnotę Jaśniejącego Miłosierdzia. Jesteśmy maleńkim zgrupowaniem, więc nie zdziwię się, jeśli ksiądz o nas nie słyszał - odrzekła bez zastanowienia Quasu, prawie że deklamując nazwę zgrupowania. Odniosło to spodziewany efekt, bo przez milczącą do tej pory jadłodajnię przetoczyła się mieszanka szmerów oraz niedomówień. Niektórzy chcieli wiedzieć, z kim mają do czynienia, innym plotki i spekulacje mimowolnie przeciskały się przez wargi. Ktoś stłukł szklankę, ktoś inny zachłysnął się własnym niedowierzaniem. Ksiądz Marek od razu uciszył chłopaków w koloratkach, ale ci stanowili co najwyżej połowę lokalnej klienteli, toteż odgłosy tła jedynie zelżały.
- A i owszem, słyszałem! Jesteście tą plugawą sektą, która zaszyła się na pustyni i mami naiwną, pozbawioną kompasu moralnego młodzież swoimi dyrdymałami! - zripostował kleryk z dostrzegalną wyższością, najpewniej zakładając, że zidentyfikowanie przeciwnika ułatwia jego pokonanie. Debatująca z nim dziewczyna odkroiła w międzyczasie kolejny kawałek naleśnika i nabiła go na widelec razem z losową truskawką.
- Musiał nas ksiądz z kimś pomylić. Co, jak mi się wydaje, zdarza się dość często - tu błysnęła swoim idealnie równym uzębieniem w stronę Nany.
Shateiel poczuła dotyk na swojej dłoni. Wzdrygnęła się, ale nie zabrała ręki. Zamiast tego zacisnęła drobne palce na dłoni Quasu. Przez jej głowę właśnie przemykała seria zatrważających scen, z których występ na biurku był jedynie delikatnym preludium do reszty utworu odegranego na jej ciele. Na jej anielskim ciele! W tej chwili dla Shateiel niezbyt liczyło się to, że jeszcze wtedy nie było jej po tej stronie szczeliny.
- Nawet przy cholernych drzwiach - mruknęła, ale najwyraźniej niezbyt przeszkadzało to Quasu, której pokerowy wizaż nawet nie drgnął rejestrując te słowa.

- Nasze wyznanie zostało zakwalifikowane jako pełnoprawna religia ponad pół wieku temu. Respektują ją sądy rejonowe i stanowe, IRS, a nawet armia Stanów Zjednoczonych. Prosiłabym więc, żeby na przyszło-
- Pięćdziesiąt lat tradycji! Wielkie mi rzeczy! Nawet ten satanista LaVey potrafi wyłudzić tego typu plakietkę. A jego ugrupowanie to zwykła sekta - tak jak i wasze!
- Marek nie dał jej skończyć wypowiedzi. Ale jeśli spodziewał się owacji na stojąco, to jego oczekiwania i wysiłki spełzły na niczym. Para ulokowana przy stoliku obok pomrukiwała coś o “furiatach z krzyżykami”. Mężczyzna na zmywaku przestał pucować statki i kręcił głową w dezaprobacie. Tylko młodzi księża przytakiwali z aprobatą, a i to dość ostrożnie.
- Jeśli dobrze pamiętam, Chrześcijaństwo również było uważane za sektę i nagminnie tępione za panowania Rzymian. Co nie przeszkodziło mu w osiągnięciu statusu krajowej religii we wszystkich państwach basenu Morza Śródziemnego, a już napewno nie w Hiszpanii pod koniec piętnastego wieku - jeden z wikariuszy zaczął nerwowo przestąpywać z nogi na nogę, tak jakby wiedział, dokąd zmierza tok rozumowania długowłosej. Ona jednak nie planowała zostawić niczego niedomówieniom.
- Zabawne, jak szybko setka może zostać wyznaniem... a ofiara może przemienić się w oprawcę, prawda? <Khoff> In-<khoff>-kwi-<khoff>-zycja. Przepraszam najmocniej, ale coś mi wpadło do gardła - Quasu pomasowała gardło i westchnęła w udawanej bezradności. Kolor policzków księdza Marka niemal niczym nie różnił się teraz od owoców na talerzu dziewczyny. Ktoś dwa stoliki od wyjścia zaczął nieśmiało przyklaskiwać.
- Chrześcijaństwo już wielokrotnie starało się jakoś wynagrodzić ludziom swe grzechy. Odpokutować za to co się stało! - Ojciec Marek niemal warknął. - A ty! Ty wymigujesz się odpowiedzi. Co naopowiadaliście siostrze Suzanne, że.. Że… zachowuje się niegodnie!
- Niegodnie?!
- Shateiel warknęła. - Ten twój zasrany Lemoine zerżnął mnie kilkanaście razy w tym swoim klasztornym gabineciku. Pokazać ci gdzie wywala cholerne gumki? - podniosła się gotowa przywalić duchownemu. Świat zwolnił. Jak zwykle w takich sytuacjach.

Pokerowa maska Quasu posypała się jak domek z kart - zupełnie jakby zmienna, której anielica nie kwapiła się uwzględnić, właśnie strzeliła jej w twarz. Zdziwienie w mig obaliło pewność siebie, z jaką dziewczyna o koralowych włosach operowała do tej pory. “To nie tak! To nie miało potoczyć się w ten sposób!” - krzyczało butnie jej spojrzenie w stronę Shateiel, niemal oskarżając sojuszniczkę o jakiś zdradziecki uczynek. Ta jednak była zbyt pogrążona we własnych sprawach, by to zauważyć. Nie dostrzegła też, że gdzieś tam, pośród tego sztormu nowych możliwości, jaki szalał właśnie w umyśle Quasu, upartość i duma odmówiły porzucenia tonącego okrętu. Zaparły się i, trzymając chwiejnie ster, pokonywały kolejne fale.

Będąc zwykłym śmiertelnikiem, ksiądz Marek nie posiadał tego typu determinacji. Kiedy zobaczył, że Shateiel wstaje, by stawić mu czoła, jego zszargane nerwy w końcu puściły. Zamachnął się, wymierzając zakonnicy policzek. Tyle tylko, że ona uchyliła przed ślamazarną dłonią kaznodzieji bez najmniejszego problemu - palce mężczyzny jedynie musnęły koniuszki jej włosów. Oczywiście kontra nastąpiła natychmiast. Dłoń zaatakowanej smagnęła kleryka po twarzy, orając paznokciami jego dolną wargę. Głęboko, do krwi. Rażony po równi siłą gestu i faktem jego zaistnienia, ksiądz Marek opadł na krzesło. Shateiel poczuła w swojej głowie zaskoczenie. Nana nigdy nie spodziewałaby się nawet że sprobuje kogoś uderzyć, a co dopiero trafić! Do tego doszło coś jeszcze. Ulga… ulga że prawda wyszła na jaw i radość, że ktoś się w końcu za nią wstawił. Skupiła wzrok na ojcu Marku, gotowa odeprzeć kolejny atak.

Mężczyzna nie zagrzał jednak miejsca zbyt długo, bo czyjś podeszwa odkształciła mu twarz. Przekuła ją na kolejny, jeszcze bardziej groteskowy wyraz bólu i cisnęła klechą w bok z taką siłą, że odtoczył się od stolika. Podczas swej krótkiej acz dość widowiskowej podróży, Marek wywrócił mebel obok, zajmowany przez nastoletnią parę. Rozrzucił także po podłodze resztki ich posiłku oraz blisko połowę swojego (sztucznego) uzębienia. Otrzymany cios zupełnie zdezorientował przedstawiciela kleru - mężczyzna siedział teraz rozkraczony i na wpół przytomny, próbując wydobyć z fryzury resztki zasmażanego ziemniaka.
- Zabierać stąd tego pierdolonego zboka! Ale już, bo zatłukę jak psa! - ryknął Valerius w stronę młodzieży w koloratkach. Dopełniając obrazka, przetarł dolną część glana serwetką i cisnął ją na bok, jakby czyścił obuwie z gówna, w które przypadkiem wdepnął. Księża, z początku zupełnie sparaliżowani lękiem wynikłym z fizycznej konfrontacji, zostali wyrwani z osłupienia przez wizje tego, co dopiero może mieć miejsce, jeśli nie posłuchają. Szarpiąc się i dysząc, zaczęli więc niezdarnie podnosić z ziemi swojego przełożonego. Obserwując ów cyrk, oczy Quasu błysnęły diabelską iskrą. Sztorm zaczął się dla niej rozpogadzać…

Jeden z lekarz zerwał się by pomóc zamroczonemu księdzowi, szybko usadzając go z powrotem na ziemi. Niechętnie zerknął na stojącą teraz przy stoliku trójkę aniołów, wypytując Marka czy nic mu się nie stało i oglądając uszkodzenia. Na twarzy księdza zaczął wyrastać spektakularnej wielkości siniak, do którego jeden z młodszych duchownych przyłożył szklankę z zimnym napojem. Za to do upadłych podszedł jeden z korzystających także z tego lokalu robotników i wyraźnie wybrał sobie na cel Valeriusa.
- O co ci chodzi stary? Toż to nie staruszek, przedymał twoją koleżankę - zerknął w stronę Shateiel obrzucając ją podejrzliwym wzrokiem. - O ile ktokolwiek to zrobił.
- Co sugerujesz? -
Nana prawie warknęła na chłopaka.

Jak rekinia płetwa, Quasu, która do tej pory biernie sunęła po obrzeżach konwersacji, obrała nowy kurs. Losowy pechowiec wpadł właśnie do jej ideologicznego zbiornika, a jego słowa ciągnęły go po wodę. To rozumowanie się nadawało. Mogła je odpowiednio nakręcić.
- Nie, oczywiście, że nie. On tylko otwarcie próbował ją pobić za to, że odważyła się wyjawić prawdę odnośnie perwersyjnych poczynań jego kolegi z ambony - w końcu ręka rękę myje, czyż nie? - w czułym, kojącym oraz przejaskrawionym jak sto diabłów geście, długowłosa położyła dłoń na barku Nany i przybrała wyraz twarzy typowy dla niesłusznie oskarżonego dziecka, którego krzywda zakończy się wodospadem łez. Tylko czyich?
Ciało Shateiel zareagowało automatycznie. Spinając się. Z całych sił powstrzymała dłoń by ta nie zepchnęła ręki Quasu. Wspomnienia nadal były zbyt żywe, kolejne sceny przelatywały przed jej oczami, nie dając spokoju.

- Ta! Widziałem na własne oczy, jak się zamachuje. Bydle - syknął mężczyzna myjący naczynia i, łagodząc swój niesmak, splunął do pojemnika na śmieci.
- Moim zdaniem dostał w końcu to, na co zasługuje, damski bokser jeden... - dorzucił chłopaczyna podnoszący wywrócony stolik i rozrzucone sztućce.
- Ja też widziałam! - dołączyła się jego dziewczyna, ujmując torebkę. - Nawet świadczyć będę, jeśli mnie poproszą. Rudy dobrze zrobił, bo ta banda w sukienkach myśli, że już im wszystko wolno! Tak kobietę atakować? W dzisiejszych czasach? Zaraz po newsy zadzwonię, to im się do tyłków dobiorą! A co!
Księża, których spokój ducha i tak przypominał już ten kury w lisiej zagrodzie, niemal złożyli się wpół pod naciskiem narastającej presji. Jeden z nich zaczął próby udobruchania dziewuchy, inny otwarcie śmignął przez drzwi, zostawiając kolegów na pastwę losu. Nawet sam ksiądz Marek zdawał się niepewny swojej pozycji, spoglądając tęsknie w stronę wyjścia - i to nie wyłącznie z powodu argumentu popartego siłą anielskiej podeszwy.

- Daj spokój Tom - zwróciwszy się do powątpiewająceo w historię Nany robotnika, chłopak zza kontuaru podszedł do skupiska całej awantury. Jak on miał do cholery na imię. Robert. Podpowiedziała, nagle nadwyraz aktywna Nana.
- Po co siostr… - zatrzymał się, spoglądając na obecny ubiór zakonnicy.
- Po co Suzanne miałaby kłamać?
- To nadal nie powód, by bić biednego klechę -
Tom wyraźnie odwarknął w stronę rudego anioła. - Takim typom należy się nauczka - chłopak podwinął rękawy koszuli gotów wprowadzić swój pomysł w życie. Dziewczyna o koralowych włosach odchrząknęła.
- Może mi pan powiedzieć, czego ma właściwie dowieść ten...
- Nie, odpuść. Skoro młody twierdzi, że “należy mi się nauczka”... -
Val wciął się w zdanie koleżance. Chwilę przewracał słowo “nauczka” na języku. Nie posmakowało mu.
-... to tak właśnie jest. Chcesz się wstawić za tym pacanem? Nie ma sprawy. Ja będę bronił dobrego imienia mojej kumpeli - przytaknął Shateiel, zapewniając, że może na nim polegać. “Dobrego imienia”. To fikuśne sformułowanie nie pasowało do Valeriusa. A przynajmniej nie do jego śmiertelnej powłoki.
- Tylko może wyjdźmy wcześniej na zaplecze, żeby nie zwiększać już istniejącego burdelu. Pasuje? - słysząc to, Quasu wywinęła oczyma pętlę, ale nie sprzeciwiała się pomysłowi usunięcia robotnika z planszy. Wiedziała, że bez tych dwóch słoni w składzie porcelany pałętających się po jej narracji, będzie mogła w pełni rozwinąć skrzydła.
.
..
...
Metaforycznie, rzecz jasna.
Shateiel przyglądała się jak ekipa z koloratkami podnosi swojego przywódcę i przymierza się do wyniesienia go z lokalu. Nana zaczęła panikować. Jeśli Lamoine się dowie zostaje bez pracy, miejsca do życia… ubrań! Anielica przeklęła pod nosem. To nie wyglądało dobrze.
- Nie. To głupota, nie powinniście się o to bić. - Uśmiechnęła się do Valeriusa i Toma. Ten drugi przyjął to z wyraźną ulgą, gdyż ogólny ostracyzm wyraźnie zniechęcił go do wcześniejszych deklaracji.
- Ta… głupota. - Mruknął wycofując się. - Sorki.
Shateiel pomachała dłonią, jakby naprawdę całe zajście nie miało znaczenia po czym zerknęła na stojącą obok Quasu.
- Muszę zgarnąć z zakonu swoje rzeczy nim książulek doniesie dla Lamoine, że puściłam farbę. - Ruchem głowy wskazała spoglądającego w ich stronę z nienawiścią Marka.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 31-05-2018 o 16:41.
Aiko jest offline  
Stary 12-06-2018, 22:22   #79
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
I had heard of thee by the hearing of the ear,
But now my eye sees thee;
therefore I despise myself,
and repent in dust and ashes.

Job 42:5-6

Choć słowa wygłoszone przez Celine zdawały się uspokoić starca, tworząc między katem a skazańcem głęboką - acz chwiejną - więź emocji, to jednak jakaś nieznana siła stanęła na drodze anielskiego planu udzielenia spowiedzi ofierze. Gdy tylko ostrze zbliżyło się do ciała mężczyzny, nie zadawszy nawet pełnoprawnego ciosu, coś wyrwało się zeń w towarzystwie łamiącego świat na dwoje pisku. Energia zagłębiła się w klatce piersiowej skazańca, a ten wygiął się jak napięty łuk, niemal odtrącając Benona na bok. Gdyby nie obecność pokrytej futrem bestii, która wciąż asystowała swym żelaznym chwytem przy wykonaniu wyroku, pewnie tak by się stało. Jazgot nie ustawał - zagłuszył sobą głosy, myśli, a nawet uderzenia serca. Szklanki i naczynia zaczęły pękać od natężenia rozchodzących się fal energii, jeden ze stojaków kuchennych runął na ziemię. Ciało starca wiotczało, usychało. Jego skóra przybrała kolor oraz konsystencję pożółkłego papieru. Ślepia tkwiące w trupiej niemal twarzy zasyczały, a następnie pękły, rozpryskując wokół skwierczące białko.

Scena odbiła się echem jej własnych wspomnień. Celine spotkała już kiedyś taką broń, tworzoną dla największych spośród Upadłych, kiedy Wojna przestała toczyć się według zasad fair play – gdy sięgnięto po wszystkie, nawet najstraszniejsze narzędzia, byle tylko uzyskać przewagę. Istota działania była taka sama: entropia unicestwiała cały byt, na jaki natrafiła. Tyle że dawniej była nad tym jakaś kontrola, a sztuka tworzenia takich artefaktów stanowiła jedną z najbardziej precyzyjnych wśród Halaku. Tutaj jawiło się to jako bliższe wybuchowi granatu - niszczycielskie, ale finezji za grosz.

Cała wciąż pozostała przy życiu trójka patrzyła na to z trzymanym w ryzach niepokojem, choć jego przyczyny były różne. U tubylczej dwójki mieszał się z pokorą i czcią. U Celine pokory i czci nie było - było za to przekonanie, że broń została zużyta słusznie. Zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem - by usunąć z tego świata to, co sprowadzało już tylko szkodę. I było też ciche szczęście, że w rękach innych istot ostała się jedna sztuka oręża mniej. Anielica wsunęła nóż za pasek, celem późniejszego zbadania. Nie miał w sobie już mocy, tego była pewna. Skrzydlata już nosiła się, by zadać przybyszom pytanie, kiedy...


... cisza. Dopadła ją cisza opadająca jak błoga kurtyna nad farsą roztrwonionego żywota. Benon stanął na nogach i zauważył, że z pustych już oczodołów starca wydobyło się teraz czyste, błękitne światło. Jego blask - kojący zszarganą psychikę Celine, świadczący o słuszność podjętej decyzji - utrzymywał się jeszcze przez chwilę po tym, jak kończyny skazanego zaprzestały ruchu. Co najgorsze, Celine wiedziała, że było to dobre. Że było to dobre, ale nie było częścią Planu – ani tą którą znali jeszcze przed Upadkiem, ani później.
Anielski byt rozumiał, że jestestwo wiekowego mężczyzny, jego jaźń, została całkowicie unicestwiona, rozszarpana na strzępy przez emanację uwolnioną z wnętrza trzymanego narzędzia. Ostatki tego, kim był miecznik i jak wyglądał jego żywot, tańczyły teraz przed oczyma Celine niczym liście na nieśmiałym, jesiennym wietrze - jednak bardziej kruche, delikatniejsze. Jeden fragment dotknął podłogi. Jego blask zanikł, dołączając do innych w niebycie. Następna drobina została pochwycona przez niewielki zlepek eterycznej czerni, który wystrzelił w jej kierunku z pod jednej z szafek, zapewne wiedziony głodem. Maleńki cień zaczął obracać zdobycz w swoich szczurzych łapach jak kawałek padliny. Jednak dzięki błyskawicznej reakcji anioła, szkodnik nie zdążył nacieszyć (nasycić?) się trofeum. Przestraszony ludzką dłonią mknącą dokładnie w jego stronę - co zapewne nie zdarzało się często - pierzchnął z powrotem do nory, wypuszczając niematerialny skrawek historii. Ten, podczas swojej drogi ku zatraceniu, napotkał wskazujący palec chłopaka.

~***~

Walka. Zapach krwi i gorąco trawiące skórę. Półmrok pośród palmowych drzew. Dwie sylwetki przemieszczające się między konarami wymieniają ciosy. Błyski, zgrzyty, iskry. Gdzieś w oddali głosy płaczących dzieci dopełniane zawodzeniem zapłakanych matek. Saraceński miecz mijający o włos kark czarnej, humanoidalnej pantery. Masywnej, niepowstrzymanej… skądś znajomej. Widzianej całkiem niedawno? Nie, bzdury. Para złotych ślepi buchająca nienawiścią. Kły umorusane we krwi oraz zakrzywione ostrze o kolosalnych rozmiarach, tonące we wnętrznościach obserwatora. A na sam koniec, tuż przed nadejściem ciemności, gardłowy zlepek warknięć i prychnięć, zapewniający słuchacza, że za popełnione tej nocy zbrodnie przeciw niewinnym będzie uśmiercany raz po raz, ścigany przez kolejne pokolenia, aż w końcu zemsta plemienia dopełni się w momencie jego ostatecznego odejścia w niebyt.

Kiedy wizja śmierci dobiegła końca, oswobodzona z transu Celine nie traciła czasu na dojście do siebie. Zignorowała wywołany widzeniem ból w klatce piersiowej. Odtrąciła na bok fakt, że mimo woli doznała wybebeszenia starca na własnej skórze i natychmiast zanurkowała w stronę kolejnego skrawka tożsamości. A było ich coraz mniej...

~***~


Kobieta przytwierdzona do podstawy blokowego komina. Z widokiem na Hudson i Liberty Island. Piękna twarz, której rysy na stałe wykrzywił grymas bólu. Zieleń oczu odarta z blasku - pozbawiona życia, utkwiona gdzieś w oddali, w słońcu schowanym za horyzontem. Dłoń obserwatora zaciska się na rękojeści. Powoli, opanowanie. Tkwiący w piersi zamordowanej młódki miecz zostaje wyszarpnięty w znajomym geście starego miecznika, rwąc na strzępy pozostałości balowej sukni. Jakiś inny przedmiot, chyba metalowy okrąg, uderza o bruk, po czym, tocząc się, znika z pola widzenia. Niewyraźny komentarz, goniony przez rubaszny śmiech. Dwie rozmazane sylwetki mężczyzn – petentów z bladą skórą i nadkompletem uzębienia – rozluźniają haki oraz łańcuchy, a później zbierają narzędzia tortur do sportowych toreb. Taktownie, kat czeka aż skończą się pakować. Ciałem, na które zaczynają kapać pierwsze krople deszczu, nikt się nie przejmuje. Kiedy cała trójka zmierza w stronę zejścia pożarowego, jeden z nich przypadkiem następuje na obręcz, na srebrną koronę, miażdżąc ją ciężarem swej prostackiej stopy. Tym razem chichoczą wszyscy.

Gdy anielska jaźń trafiła na powrót do “swojego” ciała, skóra chłopaka zdawała się mokra od deszczu. A może od potu wywołanego intensywnością wizji? Ten szczegół nie obchodził jednak Celine – nie teraz, nie w tym momencie, gdy mogła coś jeszcze ocalić. Jakąś myśl, wspomnienie, uczucie – cokolwiek. Ostatnia drobina dotknęła strzaskanych kafelek, ale zanim zdążyła rozwiać się na dobre, upadły anioł wdarł się do jej wnętrza.

~***~

Zobaczył... dłonie małego, chuderlawego chłopca, przyglądającego się przez palce orszakowi pogrzebowemu. Procesja oddalała się na tle piaszczystych wzniesień i glinianych domostw, zmierzając w stronę grobowca. Na proporcach zdobiących kamienną trumnę rysowały się rozmaite egipskie hieroglify. Był także dym. Wstęgi z kadzideł przesłaniały niebo, a stojący po bokach drogi poddani żegnali swojego patriarchę rzewnymi łzami. Panicznie się bali. Nie o niego. Jego miejsce było zagwarantowane przez bogów. Bali się siebie. O przyszłość, jaka ich czekała. Celine czuła strach także w obserwującym dziecku, ale lęk ten jawił się jako odrobinę inny. Chłopiec grozę odczuwał przed życiem, przed zaakceptowaniem w nim swojej roli. Przed odpowiedzialnością i dorosłością. Po prawdzie, nigdy nie zdołał stłamsić w sobie tych obaw. Przeciwnie, to one w końcu go zdusiły.

Dysząc tak, jak to ciało nie dyszało nigdy za życia - poprzedniego żywota - Benon przyklęknął, żeby ponownie wziąć się w garść. Dwie dusze w jednym ciele to było coś, co wymagało … przyzwyczajenia, lekko mówiąc. Natomiast trzeci pasażer wprowadzał samochód w taki rezonans, jakby maszyna miała się rozpaść śrubka po śrubce. Wspomnienia potwierdzały to, co wiedzieli. Starzec był kim był. Robił to co robił. Wyrok przestawiał się jako słuszny, nawet jeżeli spóźniony o wiele inkarnacji. Czy cokolwiek, co zobaczył anioł, było okolicznością łagodzącą? Być może. Czy tak już zostanie? Sędzia, jury oraz kat w jednej osobie? Pierwsza godzina i pierwsza ofiara?

- Po co tu wciąż jesteś? – pytanie Celine zostało zadane tak, jakby Ameth zapomniała o czymś obciążającym. Anielica sondowała ją niczym stary policjant, który wie, że rozmówczyni ma coś na sumieniu – wie też, że grzeszek zapewne nie dotyczy obecnego śledztwa, ale i tak czeka na przyznanie się. Poza tym, musiała przecież zamaskować jakoś chwilę własnej słabości - i tej fizycznej, podnosząc się z kolan, i tej duchowej. Stojąc już wyprostowana, uważnie analizowała reakcję obojga tubylców. Medytowała nad tym, jak ich nastawienie zmieniało się z minuty na minutę – od przejścia przez srebrną barierę, przez moment zwolnienia entropicznej bomby, aż do teraz. Dlaczego? Bo wciąż nie zdecydowała, co z nimi zrobić.


A journey is a person in itself; no two are alike. And all plans, safeguards, policing, and coercion are fruitless. We find that after years of struggle that we do not take a trip; a trip takes us.

― John Steinbeck, Travels with Charley: In Search of America

Val pożegnał robotnika skinieniem głowy. Pierwszy z mężczyzn wydał się Shateiel trochę rozczarowany - jak scenarzysta, któremu właśnie obcięto budżet do połowy obiecanej sumy. Dzięki dyktatorskim zapędom Quasu, cała knajpa patrzyła na trójcę aniołów jak na młode, byczące się bóstwa, ale upadły o rozczochranej czuprynie nadal czuł niedosyt. Jak mały chłopiec, który nie popisał się wystarczająco przed kolegami z podwórka. Zapewne dlatego, kiedy Nana wspomniała o zabraniu rzeczy z klasztoru, płomienie na powrót rozbłysły w jego źrenicach.
- To rozumiem! Znam dobry myk na takie okazje. Dawaj adres, a ja zajmę się resztą - jak powiedział, tak zrobił. Pięć dolców zmieniło ręce, ktoś w papierowej czapeczce otworzył drzwi na zaplecze, a skrzydlaci znaleźli się w tylnej alejce, obok kontenera na śmieci oraz garści przeterminowanych produktów spożywczych. Valerius przykucnął na jedno kolano. Jego prawa dłoń dotknęła betonu, a lewa złapała za rękaw byłej zakonnicy. Sama Q próbowała udawać zupełny brak zainteresowania kuglarstwem sojusznika, ale w końcu capnęła go śmiało za bark, stając się częścią spektaklu. Shateiel poczuła dziwną chęć by się cofnąć gdy mężczyzna ją chwycił, powstrzymała ją jednak ciekawość. Co tym razem kombinował rudzielec?


Wokół palca wskazującego anioła pojawił się krąg złotego światła. Świat poszarzał, stając się mieszanką czerni i bieli. Coś sprawiło, że zatracił ostrość, wraz z resztkami odgłosów tła. Wszystko w pobliżu było teraz mętne, jakby ktoś oglądał rzeczywistość przez dno butelki, w delirycznym upojeniu (urojeniu?). Wszystko poza kolistym symbolem, który nadal emanował czystym blaskiem słonecznych promieni. Jedna z owych iskier wystrzeliła zeń jak z ogniska, a następnie zaczęła rozciągać się na długość całego zaułka. A potem jeszcze dalej.
- Za mną, ku zwycięstwu - rzucił przez bark Val z pompatycznym uśmiechem, po czym sam zaczął stąpać za oddalającą się emanacją. Dwie kobiety poszły w jego ślady. Ludzie, samochody, migające skrzyżowania - to wszystko mijało ich tak szybko, było tak błahe. Nazwy ulic zlały się w jeden, niemożliwy do ogarnięcia ciąg znaków, a Shateiel miała wrażenie, że złota ścieżka doprowadzi ją do samych (zamkniętych na głucho) bram Niebios. Trafiła jednak przed inną parę drzwi - tę klasztorną.
- Jesteśmy - dał znać grzywacz, podnosząc kurtynę szarości.
- Dobrze. Zaczynałam już odczuwać kłucie w łydce - skwitowała Quasu, wymownie masując nogę. Jakby to, przez co właśnie przebrnęli, było wypadem po zakupy.
Shateiel w skupieniu przyglądała się Valeriusowi. Był niebezpieczny. Ta dwójka była niebezpieczna, a ona nadal nie miała pewności, czy powinna im ufać. Nana szalała w jej głowie, zalewając umysł falami ciekawości. Westchnęła i przeniosła wzrok na drzwi do klasztoru. Miały teraz inny problem. O sztuczki Valeriusa będą mogły zapytać później.
- Dziękuję, tak było dużo szybciej - podeszła do drzwi i uchyliła je.

Powitały ich kolumny szarego gipsu oraz łuki i ściany wykonane z gołej cegły. Był też sporych rozmiarów ogród, a w nim rozmaite okazy pustynnej flory. Siostra Teresa, niezmordowana służbistka po siedemdziesiątce, która zasady zakonu przedkładała nad dobre samopoczucie swoich podopiecznych, właśnie prowadziła resztę dziewcząt przez rzadką zieleń. Kolisty zegar, umiejscowiony przy wejściu, zdradził Nanie, że pozostałe zakonnice musiały kierować się na śniadanie po porannej modlitwie. Świetnie! To znaczyło, że zdołała się prześlizgnąć przez kontrolę siostry przełożonej, a w pokojach pewnie nie będzie nikogo! Lemoine także nie zdołał jeszcze dotrzeć na miejsce - zawsze stawiał swojego czarnego Bentleya przy gościńcu, ale teraz wszystkie miejsca były puste.
- Dwa i pół kilometra w niecałe dwie minuty. Nieźle, nie?- powiedział dumnie Valerius, z rękami na biodrach łowiąc za komplementami. Shateiel dopiero teraz zauważyła, że jego oddech jest niemiarowy, a małe perełki potu spływają mu po skroni.
- Jesteś niesamowity - sformułowanie było wypowiedziane bez przekonania, choć wybrzmiała w nim nutka zachwytu podsunięta przez Nanę.
- Zaczekacie tu na mnie, czy wchodzicie? To nie zajmie długo.
- Wezmę “Słynne Ostatnie Słowa” za 1000$, Alex
- odpowiedział ryży anioł, zwracając się do nieobecnego prezentera z Jeopardy. Quasu, niechętnie, skinęła mu głową.
- Muszę się zgodzić. Będzie bezpieczniej, szybciej i łatwiej, jeśli się nie rozdzielimy. Jeżeli nie masz nic przeciwko, pójdziemy razem z tobą - wtrąciła, rzeczowością zastępując markotność, jaka towarzyszyła jej od momentu opuszczenia knajpki.

Shateiel przytaknęła tylko i ruszyła szybko korytarzem. Najkrótsza droga prowadziła przy kapitularzu i refektarzu, ale w tej chwili wolała nadłożyć drogi. Nana w jej głowie znowu zaczynała szaleć. Odgłosy kroków, ściany, nawet głupie rysy na posadzce przypominały jej o decyzji, która zapadła poprzedniego wieczoru. O tym jak załamana kroczyła tym korytarzem by dotrzeć do miejsca, w którym postanowiła zakończyć swoje życie. Co jeśli ich spotka? Klarę… Co jeśli zaraz pojawi się Lemoine?

Anioł czuł, że zaraz odejdzie od zmysłów. Ta panika była nie do wytrzymania. Rozumiał… Nanę. Znów wracał. Jego jaźń starała się zdominować zakonnicę. Jestem aniołem śmierci. Wojownikiem! Delikatna świadomość gdzieś wewnątrz jego głowy na chwilę się zawahała. Ochronię cię. Czy to była ulga? Odrobina nadziei? Skręcił w wewnętrzny korytarz, prowadzący do dormitorium nowicjuszek i dalej do cel zakonnic. Na samym końcu korytarza był gabinet przełożonej, tak by mogła siedząc za biurkiem i mając otwarte drzwi widzieć jak siostry wychodzą i wchodzą do swych pokoi. Teraz powinna być w refektarzu. Nigdy nie odmawiała sobie jedzenia. Jednak Nana bała się. We wspomnieniach anioł niemal słyszał donośny głos starszej kobiety, karcący, nieprzyjemny… chrapliwy od palonych potajemnie papierosów. Dopadła do drzwi swojej celi. Nie wolno im było ich zamykać. Ba! Nawet nie miały w drzwiach zamków. Zatrzymał się z ręką na klamce, Nana go powstrzymała. Co jeśli ktoś jest w środku? Obiecał. Obiecał, że ją ochroni. Nikt już nie tknie jej ciała bez jej i jego zgody. Nacisnął klamkę, a potem wkroczył do środka.

Była tam. Klara siedziała na łóżku, jej nogi nonszalancko założone jedna na drugą. Dzięki temu doskonale widać było, że nie założyła rajstop, a tym bardziej popularnych w zakonie leginsów. Nana była pewna, że pod habitem brakuje dużo większej części ilości garderoby. Wpatrywała się w sufit wyraźnie się nad czymś zastanawiając.


Gdy opuściła wzrok, Shateiel poczuł, jak w jego głowie zaczyna się piekło. Te oczy.. szare przeszywające na wylot. Jej wzrok przesunął się po kostiumie Nany, zatrzymując się bez skrupułów na opiętych przez koszulkę piersiach.
- Suzanne… gdzie zniknęłaś. Siostra Teresa się zamartwiała – Klara podniosła się i podeszła do opętanej, stając tak, że ich ciała niemal się dotknęły.
- A ja tęskniłam… całą noc – podbródkiem wskazała łóżko. Pościel była zrzucona na podłogę, prześcieradło w nieładzie. Leżało na nim kilka sztuk bielizny Nany.
- Odchodzę – Shateiel niemal warknął. Nie mieli czasu na zabawy z napaloną zakonnicą. Wyminął ją i ruszył do łóżka, aby wydobyć leżącą pod nim walizkę. Cela nie była duża, ale całkiem przytulna. Było w niej miejsce dla szafy, niewielkiego regału, łóżka i biurka z krzesłem. Ściany pobielono, ale drewniane meble sprawiały, że nie raziło to zbyt bardzo. Nie mieli też zbyt wiele rzeczy. Nie licząc wyciągniętej przez Klarę, skromnej bielizny, było kilka świeckich ubrań, cieplejsze okrycia oraz dwa habity. Jakiś zeszyt, w którym notowała, gdy chciała później sprawdzić coś w podręcznikach do medycyny. Zaczęła wrzucać rzeczy chaotycznie do walizki.
- Nie masz prawa! – Klara podeszła i chwyciła ją za ramię. - Jesteś moja! Moja!
Shateiel obejrzał się na kobietę. Nie chciał… nie chciał jej zabijać. Była delikatna wobec ich ciała, nie to co ten dupek Lemoine. Jedyny problem z Klarą był taki, że stanowiła kawałek zachłannej, napalonej suki, która powinna siedzieć w psychiatryku, zamiast w zakonie. Chociaż… pasowała tutaj.
- Odwal się, Klara – odtrącił rękę zakonnicy, czując w głowie, jak panika zostaje zastąpiona dziwną ulgą. Radością wręcz. Szybko wrócił do pakowania rzeczy.
 
Highlander jest offline  
Stary 02-07-2018, 16:17   #80
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- Odwal się Klara. - Odtrącił rękę zakonnicy, czując w głowie jak panika, zostaje zastąpiona dziwną ulgą. Radością wręcz. Szybko wrócił do pakowania rzeczy. Uwinął się szybko. Złapał za klamkę i otworzył na powrót drzwi. Po drugiej stronie usuniętej właśnie zasłony powitały go spojrzenia pary upadłych. Choć z początku zwierciadła ich splugawionych dusz naznaczone były czujnością, to ta szybko została wymieniona na ciekawość i rozbawienie. Shateiel nie mógł zrozumieć źródła tej dziwnej zmiany, jej powodu... przynajmniej do momentu aż coś nie owinęło się wokół jego lewej łydki, zaciskając z siłą egzotycznego gada. Niekoniecznie węża. Prędzej krokodyla, o czym zaświadczyły strumienie łez spływające po obliczu Klary, które to, drżące i zasmarkane, spoglądało na anioła śmierci z poziomu podłogi. Niemal stapiając się w jedno z kafelkami, zakonnica pochwyciła palcami postrzępione spodnie swojej byłej koleżanki. Jak tonący brzytwę.
- Suzanne, Su... Nana, proszę cię! Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie, proszę... ja... bez ciebie nie dam sobie tu rady, potrzebuję cię! Wszyscy... one wszystkie mnie nienawidzą, nie mam nikogo poza...- jej niekończący się strumień próśb przeszedł w bełkot.
- Co to za rzep? Znacie się? - zapytał ryży demon i podszedł bliżej, kucając przy leżącej na podłodze kobiecie. Jego mimika - na tyle, na ile Nana mogła to ocenić - balansowała pomiędzy obrzydzeniem i zaciekawieniem. Jak u chłopca, który odkrył nowy rodzaj owada.

Zrównał swoją twarz z roztrzęsioną facjatą Klary. Pociągnął nosem.
- Strach. Jakby walnęła sobie w żyłę migawkę sprzed końca Wojny. Ba, jakby brała w niej udział! Czysta beznadzieja, niczym nie rozcieńczona. Ale jest... jeszcze coś, nie? - po raz drugi wypełnił nozdrza jej zapachem, ale ona była zbyt zapatrzona w Nanę, by to zauważyć. Nawet kiedy kły mężczyzny błysnęły jak u wygłodniałego zwierza.
- Aha, miałem rację. Wiara! Słodkie źródełko wiary... kurwa. Aż się ośliniłem - spojrzał zniesmaczony na swoją kurtkę, po której spływała właśnie strużka przezroczystego płynu.
- Albo... albo pójdę z tobą! Gdzie tylko chcesz, kiedy zechcesz, tylko nie zostawiaj mnie, błagam, Suzanne... - Klara może i zmieniła lekko tok rozumowania, ale nie ustępowała. Jej histeryczny uścisk też nie. Quasu, jak dotąd pragmatycznie zdystansowana, stała z boku, obserwując rozgrywającą się scenę. W końcu odepchnęła się rękami od zegara.
- Rób co uznasz za słuszne, ale podejmij decyzję szybko. Mam złe przeczucia co do tego miejsca, a im dłużej tu jesteśmy, tym bardziej realne się one stają - skwitowała proroczym tonem, który wyjaśniał choć po części jej kamienne oblicze.
Shateiel westchnął ciężko gdy jego głowę wypełniło współczucie i doskonale wiedział, że to nie jego uczucie. Ta kobieta cię zgwałciła, Nana, może milej niż ten księżulek, ale nadal zrobiła to wbrew twojej woli. Wewnętrzna świadomość była jednak uparta. Nana da mu popalić. Była tak naiwnie dobra, że to przechodziło anielskie pojęcie.

Przyklęknął wyrywając nogę z uścisku Klary i zrównał swoją twarz z jej.
- Dobra… możesz iść ze mną. Ale zawiązujemy umowę. Nie pytasz o nic jeśli ci nie pozwolę, robisz co każę i przede wszystkim nie dotykasz mnie bez mojej zgody, zrozumiano? - Starał się by jego głos był surowy, ale w wykonaniu Nany było to raczej niewykonalne.
Nim zdążył zareagować, Klara rzuciła mu się na szyję, wiążąc ich usta w gorącym pocałunku. Nana spanikowała i zaczęła wyrzucać z siebie serię wspomnień, przez co aniołowi zrobiło się potwornie gorąco. Szybko ją odepchnął, stając na nogi.
- Do cholery… mówiłem… łam nie dotykaj. Rusz się. Zgarnij najpotrzebniejsze rzeczy masz minutę, a potem my znikamy. - Mruknął niechętnie, choć w wykonaniu jego gospodarza wyszło to i tak całkiem życzliwie.

Gdyby Nana ją poprosiła, Klara pewnie poszłaby z nią w negliżu, nie mówiąc o ubraniach, a co dopiero o jakichkolwiek przydatnych bagażach. Mimo to, promieniejąc radością, złapała swój naramienny plecak i zaczęła wrzucać doń losowe ciuchy oraz przybory. Co jakiś czas oglądała się za siebie, jakby w obawie, że jej oblubienica zniknie niczym piękny sen.
- Dzięki! Dziękuję! Zobaczysz, nie pożałujesz! - zapewniła, wciąż drżącym głosem.
- Podejrzewam, że już żałuje. Jest jednak zbyt dobroduszna, aby się do tego przyznać - skomentowała cierpko Quasu. Obydwie kobiety zmierzyły się wzrokiem w akompaniamencie ściśniętego uzębienia. Przypominało to trochę ciskanie zatrutymi nożami, ale, o dziwo, Klara zachowała się pokornie i spuściła swe wciąż wilgotne oczęta. Valerius, obserwując ucięty w zarodku konflikt, podrapał się po pokrytym szczeciną podbródku. Przekornie.

- Q, zdaje mi się, czy jesteś trochę czerwona za uszami? Tylko mi nie mów, że to softcore lez porno tak cię zawstydziło. Bo po prostu nie uwierzę. Ciebie? Haha, suczą manipulantkę z dworu Wschodzącej Gwiazdy, która razu pewnego była w stanie przegadać samego Az...
- Zamkniesz ty się w końcu, czy nie?! -
fuknęła anielica, jej twarz w kolorze cegły. - Nie życzę sobie wywlekania mojej przeszłości przy śmiertelnych! Ani sprośnych komentarzy jeśli już o tym mowa. W knajpie byłeś tak bardzo zakonspirowany, że bałeś się własnego cienia, a teraz narażasz nas na zdemaskowanie swoją czczą paplaniną! Czy chcesz, żebym ja zaczęła wymieniać kłopotliwe aspekty twojej wojennej kariery? Hm?
- A rób co chcesz, tylko drzeć się już przestań. Ja się nie wstydzę. Wstydliwość jest dla frajerów i pięciolatków, co nie młoda ? -
mrugnął szelmowsko do wychodzącej z celi Klary. Jej usta zmieniły się w delikatną linię uśmiechu, co zdradzało, że ryży szatan zdołał ją przynajmniej trochę rozweselić. Czyżby był to jego cel od samego początku?
- Okej! Jestem gotowa. Możemy...

~ Nie możecie. ~

Słowa opadły na ich głowy jak lawina kamieni, wykrzywiając umysły i raniąc ciała. Klara wrzasnęła z bólu. Ponownie upadła na kolana, a jej rzeczy wysypały się z plecaka. Spod habitu dziewczyny, mniej-więcej na wysokości uszu, wyciekały ciemne stróżki krwi. Odarta z sił Quasu oparła się ponownie o zegar, dłonią ściskając skroń. Dziwnemu, plugawiącemu rezonansowi wyrazów oparli się jedynie Shateiel i Valerius. Aura zamierzchłych dni oraz straconych szans otaczająca tego pierwszego zniwelowała negatywną energię siłą własnej entropii, roztrącając poszarpane fragmenty emanacji jak kłębki kurzu. Ten drugi, nie licząc uniesionej brwi, nawet nie drgnął. Był skałą. Wzniesieniem. Górą. A góry nie upadały.

Po przeciwnej stronie korytarza Nana dostrzegła srogie oblicze ojca Lemoine. Duchowny Stał tam, jak zwykle wyprostowany, jak zwykle w tej nienagannej sutannie i jak zwykle cholernie przystojny. Nana zwinęła się w kłębek i potoczyła gdzieś w tyły świadomości anioła, pozostawiając go sam na sam ze swoim oprawcą.
- Możemy - Shateiel mruknął pod nosem. - Zmieniam pracę. Idę do innego cyrku. - Poprawił torbę na ramieniu i ruszył w kierunku ojczulka. Czuł furię. Jego głowę nadal wypełniały wspomnienia tego, co ten typek mu zrobił. Jego ciało! Nany ciało! Kimkolwiek był Lemoine, innym upadłym czy jego cholernym przydupasem, nie powinien w ogóle pojawiać się przed Shateiel. Nana zaczęła panikować. Niemal czuł w głowie jak wszystko każe mu się zatrzymać. Zakonnica czuła to co on. Wiedziała, że Shateiel chce zabić i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Anioł zatrzymał się tuż przed mężczyzną i rozprostował skrzydła, jak zwykle przed bitwą. Otwarta deklaracja anielskiej niechęci nie odbiła się na księdzu negatywnie. Nawet kiedy Shateiel ukazał odzianemu na czarno mężczyźnie swoją prawdziwą formę, ojciec Lemoine odwzajemnił się ekspresją pt. “Widziałem już w zasadzie wszystko, co to parszywe, ziemskie bagno ma do zaoferowania. Nie jestem pod wrażeniem twoich niedzielnych baletów”. Człowiek wiary nie zdążył co prawda powstrzymać opętanego ciała swojej podopiecznej przed muśnięciem dłonią jego przedramienia - co zaowocowało natychmiastowym rozkwitem martwych, zakrapianych zgnilizną tkanek - ale nie pozostał dłużny agresorowi. Posłaniec śmierci poczuł dotyk strategicznie umiejscowionych palców na swoim żołądku. Ciśnienie powietrza, które wystrzeliło z opuszków, przypominało siłą i natężeniem tunel wiatrowy. Z organami wewnętrznymi posortowanymi na nowo wyładowaniem kinetycznym, Halaku mimowolnie pomknął na drugi koniec korytarza. Uderzył w drewniany zegar, złamał go na pół niczym zapałkę i, w towarzystwie śrub oraz trybików, został rozłożony płasko na posadzce. Wyraz twarzy księdza stanowił kuriozalne połączenie bólu i satysfakcji. Jego zęby, mimo iż zaciśnięte, tworzyły uśmiech.
- Ach, dotyk miłości. Miłości i oddania. Dotyk tych, którzy kochali ludzkość najbardziej i zostali przez to najdotkliwiej przeklęci przez boga - zdarł z siebie część zniszczonej tkaniny sutanny, ukazując pełnię rosnącego pod nią zepsucia. Z porów jego skóry sączyły się krew i żółć, a słodki zapach zalał sobą pomieszczenie.
- Jest bolesny. Ale nie tak bolesny jak świadomość tego, z kim połączyło się Twoje jestestwo, Suzanne. Chciałem ofiarować ci egzystencję pozbawioną bólu, w której troski stanowiłyby tylko nieprzyjemne wspomnienie. Ale ty... ty musiałaś jak zwykle być nieposłuszna. Niepokorna i butna. Złączyć się z tym ścierwem, żeby zrobić mi na złość. Przyprowadzić tu tę dwójkę popychadeł, skorumpować Kla-
- Zamknijże paszczękę, co? -
dopowiedział Valerius, wyprowadzając prawicą cios w żuchwę księdza. Huk rozniósł się po kamiennym holu, a bok szczęki pękł w drobny mak. Równe, białe zęby prysnęły na podłogę jak garść rozsypanych draży. Ale Lemoine nadal stał na nogach. Co więcej, nie cofnął się nawet o krok po ataku Annunaka.Shateiel spróbował się wygrzebać ze szczątków zegara, spoglądając z nienawiścią na Lemoine.

Jak ten dupek śmie?! Egzystencja pozbawiona bólu? Gdyby tylko miał swoje nieśmiertelne ciało… Nana była za słaba, zbyt delikatna. Powoli podniosła się, ruszając ponownie na Lemoine. Było zbyt ciasno by mógł podlecieć.
- Jak sobie wyobrażasz bezbolesną egzystencję rżnąc mnie? - niemal warknął na księdza, choć głosik Nany, raczej nie nadawał się do takich zachowań.
 
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172