Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-07-2018, 20:00   #81
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
An angel has no memory.

― Terry Southern


- Upewniam się, że nie wstanie, kiedy tylko odwrócę się do niego plecami - zdradziła Ameth, z chwiejnym zadowoleniem stając obok pożółkłych kości denata. Był to nastrój typowy dla dziecka, które jakimś cudem zdołało przetrwać wywiadówkę.
- Miał taką kłopotliwą tendencję - ni to zapytał, ni to stwierdził Benon. - Ale nie, nie tym razem - przysłowiowy słoń znajdował się w pokoju, albo co gorsze w składzie porcelany, ale anioł nie miał zamiaru być tym, który pierwszy o nim wspomni. Natomiast sam dynamiczny duet uparcie odmawiał zauważenia jakichkolwiek trąbiastych ssaków, niezależnie od poziomu ich metaforyczności. Może dlatego, że zwierzyny wokół było już dość. Humanoidalne kocisko odsunęło się od ciała, raz za razem otrzepując łapy z piaszczystych kruszyn. Widać było, że walczy z własnym instynktem, który nakazywał mu użycie języka do ich usunięcia.

Zwłoki niemalże całkowicie zmieniły już strukturę - tkanki oraz kości stały się setkami tysięcy drobin kwarcu. Te wydawały się zachowywać uprzedni kształt tylko ze względów grzecznościowych, dokąd mocniejszy podmuch wiatru nie da im jakiejś wymówki, pozwalając rozwiać się na cztery strony świata. Ale jako że kuchenna klimatyzacja pożegnała się z ziemskim padołem na długo przed tym jak w pomieszczeniu po raz pierwszy zawitali Benon i spółka, to na pomoc zaawansowanej technologii przy usunięciu dowodów egzekutorzy zwyczajnie liczyć nie mogli. Pozostało pozamiatać strzępki przeszłości metodą tradycyjną: dosłownie łapiąc za mopa. Brudnej roboty podjęła się dziewczyna w dresie. Samowolnie, praktycznie z entuzjazmem. Zakasała rękawy, złapała raźno za plastikowy kij i puściła się w tan, zaczynając wymiatać pustynne drobiny oraz kawałki talerzy bliżej drzwi. Na razie na sucho, bez udziału wody. Latynos pomiędzy szurnięciami włókien wyłapał dwa inne rodzaje odgłosów. Pierwsze były kości przeskakujące z miejsca na miejsce, ustawiające się na nowo, celem dostosowania do innej, bardziej przyjaznej dla oka formy.


- Wisisz nam sztylet. Wypadałoby oddać - rzucił czarnoskóry mężczyzna, który resztki lśniącej sierści zamieniał właśnie na fryzurę przypominającą sobą zlepek ścier, jakim wywijała obecnie Ameth. Fakt, że facet był w swoim stroju urodzinowym - i.e. goły jak go pan bóg stworzył - nie przeszkadzał mu flegmatycznie oskarżyć Celine o kradzież.
- Ale co tam. Jeśli ona się nie wykłóca - kiwnął głową na gloryfikowaną sprzątaczkę w żółci - to znaczy, że zabawka, którą chowasz za pasem ma już charakter typowo pamiątkowy - murzyn wzruszył ramionami i machnął na całą sprawę ręką.
- No widzisz, dogoniłeś nas z wnioskami. Tak, to już tylko pamiątka, na wasze i moje szczęście – reakcja męskiego ciała, w którym anielica zasiadała, na obecność golasa - zaczerwienienie i obok była... niespodziewana? Celine naprawdę miała nadzieję, że było to jedynie zawstydzenie. Albo ulga, że wcześniejszy byt był ukryty. Jej perspektywa byłaby inna - oceniała jak daleko już-nie-pokryte-sierścią stworzenie było od Adama. I od innych ludzi, stworzonych na obraz i podobieństwo. W skrócie, czy ten, kto wykreował te zmiennokształtne istoty był jednym z pradawnych artystów, czy jedynie naśladowcą.
- My już się znamy, ale ty się jeszcze nie przedstawiłeś – kiwnęła od niechcenia w kierunku zamiatającej Ameth, żeby uniknąć nieporozumień i wbiła w kotołaka pytające spojrzenie - I od ilu stuleci go zabijaliście?

- Jim. Niektórzy tak na mnie wołają - zeznał, a jego głos zdradzał, że wyjawiony pseudonim artystyczny był jednym z wielu, jakimi operował. - A zabijałem... polowałem na niego po raz drugi. Chociaż słyszałem, że w kraju moich dziadków obrosło to swojego rodzaju tradycją. Taki rytuał przejścia, jeśli wiesz o czym mowa - wyjaśnił, podchodząc do lodówki i otwierając jej drzwi na pełną szerokość. Zaczął szperać za jedzeniem.
- Tylko, że teraz chyba będą musieli wymyślić inny - dobiegło z chłodzonego pojemnika.
- Myślę że znajdę dla was coś w zamian za niego – w ciągu tych kilku chwil nie zdążyła jeszcze imiennie określić swoich śmiertelnych wrogów, ale pamiętając, co kryło się za Zasłoną ledwie kilkaset metrów dalej, spokojnie zakładała że akurat to się wyklaruje.

Druga seria wspomnianych wcześniej odgłosów należała do znajomej pary paciorkowatych patrzałek. Kulka czerni ze srebrnymi punktami, chrobocząc pazurkami za rogiem pobliskiego kredensu, obserwowała Benona w złudnej nadziei, że jego obecność zaowocuje kolejnymi okruchami wspomnień. Małe, bezkształtne stworzenie przyciągało uwagę. Odrobinę przypominało jej własną postać z Wojen Gniewu, rozjuszoną, bezkształtną ciemność nadciągającą niczym straszna burza. Było jak maleńki okruch tamtej chwały, obity i zraniony przez te milenia, które musiał przetrwać osobno. Nie miała jednak złudzeń - istota nigdy nie była jej częścią. Jeżeli już, mogła być odpryskiem ludzkich mitów, które kiedyś stworzyli, kultu Ereszkigal, jednego z uproszczeń ludzi starających się pojąć anioły Ostatniego Domu. Ale mogła się tą częścią stać. Wspomnienie, którego kawałek Celine chciała użyć jako zanęty, było krótkie, ale znaczące. To był ten moment, kiedy zobaczyła drugą śmierć po powrocie na ziemię. Nie pierwszą; drugą. To wciąż było więcej niż większość ludzi była w stanie znieść. Nie miała zamiaru oddawać go całego. Ale kawałek, kąsek żeby sprawdzić czy w ogóle jest w stanie z własnej woli przekazać coś stworzeniu, dać mu coś, co ich zwiąże, coś, co go zdefiniuje. Powierzyć mu straż nad takimi pozornie małymi, nieistotnymi śmierciami na jej szlaku. Słowo “straż” zdawało się jednak przerostem formy nad treścią. Tak jakby lokalny pijaczyna miał sprawować pieczę nad kuflem piwa albo ćpun nad działką białego proszku. Stworzenie, owszem, podbiegło do swojego chlebodawcy, ale z zamiarem łapczywego pochłonięcia ofiarowanego skrawka godzin minionych, a następnie przekłucia tkwiących weń żali i smutków na nowe pokłady życiodajnej energii. Benon nie mógł mieć wątpliwości, że to, co rozgrywało się pod jego nosem było bezpowrotną destrukcją fragmentu przeszłości, a nie jakąkolwiek formą jej hołubienia. Ale mimo tego małego błędu przy analizie czynników motywujących kulkę czerni, dobrze ocenił jej pokorny charakter - po łapczywym stłamszeniu posiłku między polikami, od razu zaczęła ufnie ocierać się o upadłego anioła.


Ameth w międzyczasie wymiotła z pomieszczenia resztki piasku i strzaskanych talerzy. Pomijając kilka brakujących elementów śniadaniowej zastawy, losowy widelec oraz obruszony zamek w drzwiach, stan pomieszczenia niczym nie sugerował, że kilka chwil temu miało tu miejsce starcie nadnaturalnych frakcji. Dziewczyna nonszalancko odrzuciła mopa w kąt i otarła z czoła nieistniejący pot.
- Pozamiatane. Dosłownie i w przenośni. A jeżeli moje dwie księżniczki skończyły już popychać ploteczki przy porannej herbatce, to chyba czas na nas. Chciałabym zdążyć na samolot - fakt, Benon pamiętał, że dziewczyna wcześniej już wspomniała o planach powrotu do domu. Niedługo przed tym jak obrócili starca w garść pyłu.
- Wiem... po prostu wiem, że będę żałować tego pytania, ale... czy chcesz, żeby gdzieś Cię podrzucić zanim ruszymy w swoje własne strony? - spytała niewiasta w żółci, zawieszając wzrok na Celine. Niecierpliwość oraz wyniosłość spojrzenia nadal krępowała jakaś forma zobowiązania. W końcu bez (nieświadomej) współpracy ze strony upadłej, plan Ameth raczej nie zostałby wprowadzony w życie tak gładko.
- A ty w końcu coś na siebie włóż, bo narobiłeś mi dość wstydu jak na jeden dzień! Ludzka forma, ludzkie obyczaje - fuknęła na swojego pomagiera. Ten spuścił głowę, ukrywając lekko uniesione koniuszki warg. Powoli, potulnie i przewrotnie zarazem, zaczął śledzić palcem wzór tatuażu na swej klatce piersiowej.

- Podrzucić, powiadasz - złośliwe iskierki zapaliły się w oczach mężczyzny. - A gdzie wam będzie po drodze? Uruszalim, być może? - na chwilę obecną każde inne miejsce było równie dobre, a według wspomnień Benona, to tam była szansa spotkać pobratymców. - Bo jeżeli nie, to wysiadłabym tam gdzie wy.
Cisza. Murzyn i dziewczyna spojrzeli po sobie, jedno wzruszyło do drugiego ramionami, ukazując całkowity brak zrozumienia dla podtekstów snutych przez Celine. Do tego dochodził także zupełny brak chęci zgłębiania okruchów nadnaturalnego suchara, który właśnie przeciął powietrze. Anielica nie mogła zdusić w sobie rosnącego przekonania, że dwie pozostałe istoty rodem z okultystycznego tomiszcza postrzegają ją jako dobrą ciocię z paroma poluzowanymi klepkami, jako krewną, do której uśmiechasz się szeroko przy niedzielnym obiedzie, licząc, że wasza konwersacja nie rozwinie się poza “tak”, “nie” i “podaj mi sól, skarbie”. Ameth wypuściła z gardła niezręczne chrząknięcie.
- Uhm. Hm. Uruszalim, tak. Oczywiście. Nie, raczej się tam nie wybieramy - rzuciła niezobowiązująco, za nic w świecie nie chcąc wyjść na nieobeznaną z natychmiast storpedowanym tematem.
- Jim jest bardzo tutejszy, toteż on wraca na swoje śmieci, do Malibu. Możemy cię tam podrzucić, ale potem radzisz sobie sama. Możemy, prawda? - spojrzała na długowłosego mężczyznę, który właśnie kończył pałaszować wcześniej zwędzony z lodówki kawałek mięsa. Między kęsami i ich przeżuwaniem, pokiwał twierdząco łepetyną.
- A jeśli chodzi o mnie - dodała dziewczyna w żółci - to nie żartowałam z tym samolotem. Odlatuję z Ontario, toteż jeśli chcesz wysiąść tam, nie mam nic przeciwko. Tylko nie licz, że kupię Ci bilet, dobrze? I tak przekroczyłam już budżet o dobre kilkaset dolarów.
To ostatnie zdanie wycelowała w swojego zacnie owłosionego kompana, co sugerowało, że ekonomiczny dołek Ameth był w jakiś sposób jego winą.
- Moffem fę... - Jim przełknął - Mogę Cię też wysadzić w LA, w końcu będziemy je mieli po drodze, kiedy już skończymy na lotnisku - zaoferował i nerwowo poprawił spodnie, jakby ich obecność miała w jakiś sposób udobruchać żółtą kapturnicę. Skąd się właściwie wzięła ta para nogawek? Jeszcze przed chwilą ich nie miał.
 
Highlander jest offline  
Stary 26-07-2018, 21:06   #82
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- LA? - trybiki w głowie Celine przetwarzały fakty z współczesnego świata nieco wolniej niż dawne historie, więc skojarzenie literek z Miastem (Upadłych) Aniołów wymagało chwilki namysłu o co u diabła chodzi. Bo Malibu kojarzyło się tylko z specyficznym kształtem butelki, a LA...

- Los Angeles - wzruszyła ramionami - Miasto równie dobre jak każde inne, byle daleko stąd, a bez drogiego biletu - nawet takiej drobnej szpili nie można było pominąć

- Tutaj zbyt cieszą się na mój widok. Wolę mniej wylewne stosunki rodzinne. A w Malibu wolicie jakie? - zaczepiła, zbierając się do drogi, ku nieszczęśliwości Ameth. Bo czekała ich długa droga, a długa droga oznaczała długie rozmowy. Tak koniecznie potrzebne do zrozumienia jak zmienił się świat. Jak daleko odsunął się od pierwotnego Zamysłu. Nie mówiąc już o tym, że miała w zasięgu tylko dwie nici prowadzące do nadnaturalnej części świata i nie zamierzała im dać wymknąć się tak łatwo.

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 16-08-2018, 19:58   #83
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
***
- Znowu kilogram w górę – stwierdził mężczyzna w garniturze, dotykając kartą czytnika.
- Nowa dieta się nie sprawdza? – zapytał drugi głos, a jego właściciel przestąpił przez otwarte drzwi. Wcisnął jeden z guzików na windowym panelu, dając pierwszemu rozmówcy jedynie chwilę na wejście do środka. Nad ich głowami zamigotała błękitna strzałka wskazująca kierunek jazdy.

- Rook, człowieku. Diety są dla idiotów i zdrowotnych pisarczyn. Jaki jest sens się głodzić, jeśli za dwa miesiące wrócisz do obżerania się chrupkami i zalewania ich piwem? To się całkiem mija z celem. Poza tym, nigdy nie słyszałeś o efekcie jo-jo? – odpowiedział malkontent, stając przed lustrem i poprawiając krawat. Materiał był kiedyś biały, ale kolor już dawno z niego wypłowiał. Rzecz miała się podobnie w przypadku satynowej koszuli wystającej spod marynarki.

- Słyszałem – przyznał wypytujący, tonem głosu zdradzając rosnącą ciekawość – Ale skoro tak dużo wiesz na ten temat, to skąd to dodatkowe kilo? Wiedza i siła charakteru nie maszerują do jednego rytmu? Wiem, że tak czasami bywa – sam wybijał paznokciem rytm windowej bossa novy. Zagwozdka nie miała złośliwego podtekstu, ale mimo to trafiony nią dietetyk-amator jęknął tak, jakby ktoś ulokował mu nóż między łopatkami. Jego palce odruchowo przestały wygładzać materiał.

- Zgadłeś. Gubią mnie procenty. Puste kalorie, a do tego spowalniają przemianę materii, więc wszystko, co przyjmiesz po drodze, też odkłada się na dłużej. Całe dnie wpieprzasz tylko kurczaka. Zapijasz białkiem i garścią supli. Ale potem przychodzi weekend…
- A gdy tyra się cały tydzień, w końcu trzeba się zabawić. Rozumiem, Dee. Rozumiem –
Rook dokończył myśl kolegi, kiwnąwszy empatycznie głową. Ale nie rozumiał. Nie tak naprawdę. Jego własne eksperymenty z zakresu dietetyki ograniczały się do dożylnego przyjmowania substancji odżywczych co 48 godzin i mechanicznej filtracji zawartości jelit pod koniec każdego miesiąca. Dwie sylwetki wysiadły z windy, obierając kurs w głąb korytarza. Co jakiś czas, bez większego zastanowienia mijali niknące w mroku odnogi. Właściwą drogę oświetlały im podwieszone u sufitu jarzeniówki oraz wyrysowane na podłodze linie – złudnie podobne do tych szpitalnych. W końcu zatrzymali się przed metalowymi drzwiami. Jedynym charakterystycznym elementem warstwy wzmocnionej stali był wybity na wysokości oczu numer 24. Dee wyciągnął komórkę z głębi marynarki.

- Czekaj no, tylko sobie przypomnę, kogo mamy dzisiaj na tapecie – powiedział, przeciągając kciukiem po ekranie dotykowym. Robił to powoli, bez zbędnego pośpiechu czy zaangażowania, jakby przeglądał oferty serwisu aukcyjnego.
- Znalazłem. Dzieciak z placówki na brzegu Kalifornii, funkcja analityczna, podejrzany o złamanie przynajmniej kilkunastu punktów protokołu bezpieczeństwa, o świadome narażanie zdrowia i życia współpracowników… Są nawet materiały wskazujące na umyślne puszczanie farby osobom niepowołanym – w znudzonych życiem oczach po raz pierwszy tego dnia błysnął ognik ciekawości. - No, proszę ja Ciebie, trafił nam się prawdziwy VIP.

- Profil czerwony? –
zapytał Rook, ale zdawał się znać odpowiedź z góry.
- Chłopak ma listę wykroczeń dłuższą niż mój wacek. Kontrola nie przysłała go tu na kawę i ciastko.
- Nie, pewnie nie. Szkoda. Ostatnio trafiają nam się same czerwone.

Skończyli autoryzację głosową i weszli do środka.




***
 
Highlander jest offline  
Stary 21-08-2018, 08:15   #84
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- Jak sobie wyobrażasz bezbolesną egzystencję rżnąc mnie? - niemal warknął na księdza, choć głosik Nany, raczej nie nadawał się do takich zachowań.
- Sama odpowiedziałaś na swoje pytanie - stwierdził Lemoine, z przekorą ignorując męską jaźń buzującą wewnętrz jego niechętnej kochanki. Uchylił się przed kolejnym ciosem wyprowadzonym przez rudowłosego. Riposta była szybka i bezlitosna - Valerius otrzymał kopniak w plecy, co pozbawiło go resztek równowagi. Zanim jednak dane mu było paść plackiem na ziemię, kolano księdza zniknęło w jego żołądku. Zdziwienie zalało pokrytą zarostem twarz, zmieniając się w strumień żywej juchy na wysokości ust. Val odtoczył się na bok, rzygając krwią. Wychodziło na to, że nawet góry dało się pokruszyć. Wystarczyło tylko mieć w zanadrzu trochę żółci oraz odpowiednio zwyrodniały światopogląd. Zwalony z nóg mężczyzna trzymał się mocno za żołądek, ale nie było to w stanie powstrzymać coraz nowszych stróżek czerwieni przeciekających mu przez palce.
- Khh... Pożeracz, co? Te wasze kościane zabawki zawsze mi się... khhof! - wykaszlał Anunnaki przez przebarwiony uśmiech. Lemoine zupełnie go zignorował.
- Suzanne... nie. Nano, jestem miłosiernym ojcem. Wystarczy tylko, że się przede mną ukorzysz. Że okażesz skruchę i odrzucisz to plugastwo, które skalało twój umysł. Dni błogiej niewiedzy, beztroski oraz cielesnej czułości - one znów mogą być twoje. Przygarnę cię. Ukocham. Tak jak ukochałem Klarę. Na powrót będziemy razem. Cała nasza trójka.
Rabisu rozłożył ręce w kierunku zbliżającego się Halaku - niczym rodzic witający na progu zbłąkaną córkę. Jednak kiedy jego oferta spotkała się z kolejną smugą entropii, kolejną falą martwicy, która miała zbrukać mu ciało, nie wahał się ani chwili. Kościana kończyna, półmetrowy szpon wzbogacony o parę stawów, wystrzelił duchownemu przez sutannę na wysokości barku. Złączył się w uścisku z nadciągającą prawicą rozkładu, tworząc impas sił. Prawda, całkowite zniszczenie dziwacznej broni było dla anioła śmierci tylko kwestią czasu, ale Lemoine zdawał się nie odczuwać z tego powodu fizycznego dyskomfortu.

Z ust Shateiel wyrwało się głośne przekleństwo, na które biedna Nana nigdy by sobie nie pozwoliła. Siedząca w jego głowie zakonnica z całych siła starała się go zatrzymać przeszkadzając mu przy tym w walce milionem sugestii odnośnie ucieczki. Pomysł nie był zły, tylko było kilka problemów. Jeden… dosyć łatwo rzucający się w oczy i domagający się uwagi, stał naprzeciwko niej i chyba starał się go przekonać, by znów dał się zgwałcić. Trzy pozostałe pokładały się na podłodze, tuż za jego plecami. Musiał ich wyprowadzić i to z kilku powodów. Nie miał zasranego pojęcia gdzie jest ten cały guru… co robią pozostali upadli, a do tego sumienie by go wykończyło. Jak nie własne to tej drobniutkiej istotki w jego głowie.
- Kto ci nasadził takich głupot do łba? - Halaku zrobił dwa kroki w tył, szukając przy okazji jakiejś drogi wyjścia. Problemem był nie tyle sam pomysł ucieczki, co jego szczegóły. Bo nawet uzbrojona w anielską jaźń, chudziutka sylwetka Nany po prostu nie była w stanie opuścić budynku z trzema osobami dźwiganymi pod pachą. Valerius? Może. Ale nie ona. Lemoine rozpromienił się na zapytanie dziewczyny, Ktoś mniej bystry zapewne uznałby jego ekspresję za pobożną, ale anioł śmierci dobrze zdawał sobie sprawę z iskierek szaleństwa trzaskających z oczu byłego oprawcy. Kapłan zrobił krok do przodu, a jego monstrualna kończyna zatoczyła w powietrzu koło - jakby instynktownie szukała czegoś do rozpłatania.
- Kto? Cóż, to przecież Słowo Boże. A mądrość mego Boga pozbawiona jest grani- Lemoine żachnął się i prawie stracił równowagę, kiedy coś złapało go za nogę. Valerius, pokiereszowany, ale nie wyłączony z walki, zacisnął palce na unieruchomionej w mocarnym uścisku kończynie, a do uszu Nany dobiegł odgłos pękających kości. Nie wiedzieć czemu, skojarzył jej się z trzaśnięciem spróchniałej gałęzi. Skowyt wydarł się z gardła duchownego. On sam byłby padł na kolana, ale wyrastająca mu z barku odnoga wbiła się we framugę pobliskich drzwi i pozwoliła ustać na jednym odnóżu. Na jednym? Tak, bo w wyniku dostarczonego przez Anunnaka nacisku druga gidyja nie miała już większego zastosowania. Shateiel natychmiast dostrzegł doskonałą okazję do wyprowadzenia ataku; luka w obronie przeciwnika była tak wielka, że przecisnął się przez nią sam Vejovis, strażnik firmamentu.
Halaku nie czekał na zaproszenie. Na tyle zwinnie na ile pozwalało mu wątłe ciało Nany wyprowadził atak, sięgając do gardła Lemoine. Pozwolił by fala rozkładu zaatakowała ponownie ciało księdza. Cios - gest? - okazał się strzałem w dziesiątkę. Tkanki szyji poddały się entropii z zadziwiającą łatwością, odsłaniając wpierw mięśnie, a zaraz później kości. Wrogi demon nie zdołał nawet jęknąć nim fala gnijącej czerni nie rozlała się na jego facjatę oraz klatkę piersiową. Pożeracz sięgnął w końcu swojego limitu wytrzymałości, padając na ziemię jak każde inne zwłoki. Mimo to, Nana kątem oka wychwyciła, jak demoniczna jaźń zamieszkująca czaszkę Lemoine’a opuszcza swoje kościane schronienie, wiedziona sam Stwórca wiedział gdzie. Kimkolwiek tak naprawdę był ich przeciwnik, nie ulegało wątpliwości, że przyjdzie zmierzyć się im z nim ponownie.Pozostawało mieć tylko nadzieję, że następnym razem okażą się bardziej przygotowani na jego przybycie.
- W tej branży nudzić się nie można, ale akcja była zbożna. Jak na taką parę zarwisów, mamy niezłe zgranie, siostro... - rzucił humorystycznie Valerius, wykorzystując framugę do stanięcia na równe nogi. Jego rany zaczynały (wielce powoli) się goić. Quasu, była w znacznie lepszym stanie. Dojście do siebie zajęło jej chwilę, może dwie.
- Nie lubię się rzucać słów na wiatr, ale powinniśmy się stąd czym prędzej oddalić - stwierdziła, jak zawsze rzeczowo. Ramię nieprzytomnej Klary miała przerzucone przez bark, co dowodziło, że sama nie jest tak krucha, na jaką wygląda. Jako samozwańczy głos rozsądku w grupie miała też - oczywiście - rację. Bezpardonowa wymiana ogniowa między dwiema frakcjami nadnaturalnych istot nie mogła zbyt długo ujść niczyjej uwadze. Nawet w klasztorze. Halaku, zapewne wiedziony wiedzą zaczerpniętą z telewizji przez Nanę, wiedział jednak, że pierwej powinien zająć się rozciągniętym na podłodze ciałem.
- Musimy się jeszcze pozbyć ciała - Shateiel podszedł do zwłok Lemoine’a mimo protestów swojej lepszej, fizycznej połowy. Widok trupa tego mężczyzny, mimo że mocno zdeformowanego, przyciągał wspomnienia. Bolesne, choć anioł teraz widział, że czaiły się za bólem ślady rozkoszy, których zakonnica obawiała się jeszcze bardziej niż cierpienia. Co to za świat… Powoli ułożył dłoń na piersi księdza i zerknął na Valeriusa.
- Dasz radę nas stąd wyciągnąć? - nie czekając na odpowiedź, przystąpił do pracy zmuszając leżące przed sobą ciało do rozkładu. Efekty anielskiej inwokacji weszły w życie natychmiastowo, powodując, że martwe tkanki zaczęły zatracać swoją pierwotną formę. Cały proces trwał niespełna minutę, pozostawiając po sobie zaledwie dwie garści wyzutego z barw pyłu. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz - oklepany, choć w tym wypadku otrzeźwiający swą trafnością truizm sam cisnął się Shateielowi na usta. Podniósł się z klęczek i jednym ruchem kruczo-czarnego skrzydła rozsypał resztki Lamoina po całym korytarzu. Nana w jego głowie, aż jęknęła z bólu. Bez pochówku… bez ostatnich modłów. Nawet jemu, facetowi który odebrał jej dziewictwo, pozbawił życia, gotowa była zapewnić godne odejście. Shateiel westchnął ciężko i pozwolił by jaźń w jego głowie odmówiła cichą modlitwę.
Kiedy anioł odwrócił się znów w kierunku swych pobratymców, Valerius kończył właśnie wytyczać szlak pośród statycznego morza szarości. Gdy skrzydlaci opuszczali klasztor, mijały ich niespokojne oblicza sióstr zakonnych. Zatrwożone, zwabione z refektarza poprzez odgłosy konfliktu, starały się odnaleźć jego źródło. Patrzały, ale nie widziały. Słuchały, jednak uszy wypełniała im tylko martwa cisza. Niczym małe dzieci błądzące po omacku w ciemności. Shateiel znał to uczucie. Znał je bardzo dobrze - w końcu on już dawno stał się głuchy na głos Pana.
 
Aiko jest offline  
Stary 07-09-2018, 14:58   #85
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
“Tiger got to hunt, bird got to fly;
Man got to sit and wonder 'why, why, why?'
Tiger got to sleep, bird got to land;
Man got to tell himself he understand.”

― Kurt Vonnegut, Cat's Cradle


Dee z wolna kończył przygotowywać swoje narzędzia. Zwykle robił to w specjalnie wydzielonym dla tego obrządku przedziale, ale tym razem działał na widoku. Dołożył nawet trochę wizualnego teatrzyku, który podpatrzył podczas sobotniego maratonu filmów T. Hooper’a. Energiczny ruch osełką tu, chwilowe spotkanie czubka haka z opuszkiem palca tam – gesty pozornie małe i nic nie znaczące, ale wywoływane przez nie obrazki czasem wystarczały, aby pewność siebie delikwenta złożyła się jak domek z kart. Pamiętał, że znajomy z branży kiedyś powiedział mu, że perspektywa bólu była bardziej skuteczna niż samo jego zadawanie. Nie podzielał tej opinii, ale potrafił docenić zalety zastraszania. Dzisiejszy przypadek okazał się jednak ciężki. Uparty. Problematyczny? Tak pewnie opisałby to Rook. Dee niezobowiązująco rzucił okiem na kuchenną zegarynkę. Mały, biały, kulisty – przedmiot zadziwiająco dobrze pasował do reszty pomieszczenia. Cykające pokrętło z sekundnikiem odmierzało czas do ugotowania się jajek. Lub w tym wypadku do zastąpienia dobrego gliny złym, a słów ostrymi kawałkami metalu. Rook dwoił się i troił, żeby zdążyć w ciągu wydzielonych mu dwudziestu minut. Rozpięta koszula oraz marynarka rzucona na krzesło jak kawałek padliny dodawały poczucia desperacji jego spieczonym polikom i gestykulującym dłoniom. Naprawdę chciał zaoszczędzić chłopakowi nieprzyjemności.

- Ale gdybyś tylko zechciał nam powiedzieć, kto skontaktował Cię z tą dziewczyną! Dał nam coś, dzięki czemu moglibyśmy dowiedzieć się, gdzie i w jakich warunkach nastąpiła wasza pierwsza interakcja. Już sama ta informacja stanowiłaby dla Ciebie okoliczność ła-
Dzieciak wdarł mu się w słowo. Bardziej krzyczał niż mówił.
- „Skontaktował mnie”? „Pierwsza interakcja”? „Okoliczność łagodzącą”? Stary, nie wiem, czy jesteś świadomy, ale to nie jest film szpiegowski, a ja nie sprzedam kogoś jak towaru z przeceny! Gówno wam powiem, bo i gównem jesteście! Widzicie tylko to, co chcecie widzieć – średnie, wykresy, ankiety! Nie dostrzegacie jednostek, tłamsicie indywidua pod żelaznym butem konf-
Brzdęk. Jajka gotowe. Rook nie zdążył nawet odejść od stołu, kiedy w rękę chłopaka, na wysokości nadgarstka, uderzył staromodny, rzeźnicki młot. Czarna główka, trzonek wykonany z orzechowca. Kości zmieniły się w miazgę, a skóra pękła tworząc na blacie tęczę czerwieni. Nie było krzyku – tylko syk powietrza wciągany przez zaciśnięte zęby oraz gardłowy bulgot. Dee zauważył, jak twarz jego współpracownika porzuca wyraz zaskoczenia na rzecz niemego wyrzutu. Nie dbał o to. Nie w tym momencie. Morały tego napuszonego gówniarza wyprowadziły go z równowagi.


- Ty gniocie! Pieprzona, egoistyczna wszo! – krzyknął na więźnia, łapiąc go dłonią za kołnierz. W pierwszej chwili chciał poderwać dzieciaka do góry, ale zaczepy przy krześle pokrzyżowały ten plan. Zupełnie o nich zapomniał.
- Twoje „indywidua” zabiły wczoraj ośmiu bogu ducha winnych ludzi, a trzech innych wysłały do szpitala! Ludzi, którzy mieli rodziny, żony, dzieci! Których jedyną winą było to, że przyszli tego dnia do pracy, żeby zarobić na chleb! Bo jakiś pantofel, omamiony przez podrzędną dziwkę, dewiantkę…- po tych słowach chłopak wierzgnął, przerwawszy na moment wściekłą litanię Dee. Przestał się rzucać, gdy trzymająca go za kark prawica zapoznała jego twarz z blatem stołu. Przesłuchujący, wciąż kipiąc gniewem, nachylił się nad więźniem. Dokończył wyszczekiwać swój monolog.
-… doprowadził do awarii zasilania i uwolnił rzeczy, które zawsze winny być trzymane pod kluczem. Na co? Po co? Żeby zabłysnąć przed tą pizdą jaki to jesteś wielce oświecony?!
- Ghhk! Nh- Ghhkh!
- Dee, udusisz go. Dee! Przestań!


Niechętnie, palce pieniacza zelżały. Zafrasowany i odarty z formalności, głos Rook’a usunął mu z przed oczu płachtę czerwieni. Dlaczego? Czemu wpieprzał mu się w paradę, broniąc tego ścierwa? Dee zwyczajnie nie mógł tego pojąć. Jego partner urodził się w probówce i dojrzewał pod mikroskopem. Był pieprzoną owieczką Dolly, a mimo to miał w sobie więcej empatii oraz zrozumienia niż niejeden „prawdziwy” człowiek. Niż ta przesłuchiwana pizdeczka. Niż on sam, do kurwy nędzy!

- Dzięki. Ja… po prostu dobrze, że się opamiętałeś – wymamrotał niepewnie Rook, a potem, nie chcąc dłużej nadużywać swojego szczęścia, wstał od zajmowanego mebla. Rozdygotany i zmęczony – przemocą, przesłuchaniem, swoją bezpośredniością, a może wszystkim po trochu – stanął w rogu pomieszczenia, krzyżując ręce na piersi. Wzrok miał nieruchomy, wlepiony w podłogę. Wyglądało to tak, jakby chciał się odizolować od reszty sceny, stworzyć niewidzialną barierę, za którą mógłby się zaszyć.

- Nie, to się po prostu we łbie nie mieści – Dee, chwilowo dając za wygraną, całkiem puścił więźnia, po czym klapnął tyłkiem na zwolnione przez kolegę krzesło. Siedział tak przez prawie minutę, obracając kciukiem trzon młotka i czekając aż chłopak przestanie się krztusić. Obracał też myśli, próbował je jakoś sensownie poukładać, ale przychodziło mu to z wielkim trudem. W końcu dobiegający z naprzeciwka kaszel ustał, a i on sam stał się kapkę spokojniejszy.
- Zrozumiałbym, gdybyś naprawdę wierzył w ten bełkot o miłości i braterstwie. Gdybyś był prawdziwym fanatykiem, miał coś na kształt składnej ideologii. Tacy zasługują na szacunek. Ale ty po prostu sprzedałeś nas wszystkich za kawałek dupy. Dała ci chociaż?
- Nfe tfoha sphawa, kohpohacyjny shmecu! Ić obhongnij sfohemu chophakowi! –
wystękał dzieciak przez strzaskany nos. Przesłuchujący nie podchwycił jego pokaleczonej zaczepki. Przynajmniej nie równie energicznie jak poprzednim razem.

- Może i masz rację. Nie moja – przyznał Dee, zdradzając lekkie zrezygnowanie w głosie. Odłożył na bok przyrząd, którym roztrzaskał więźniowi nadgarstek i skierował się z powrotem do stojaka z narzędziami. Rozmyślał tak przed nim. Przez chwilę, może dwie. Jak malarz dobierający najlepszą paletę barw dla swojego kolejnego dzieła. W końcu, zdecydowanym ruchem, złapał za hak używany do podwieszania zwierząt w rzeźniach. Pobieżnie sprawdził krzywiznę oraz naostrzenie i zaczął mocować kawał metalu na jednym z zaczepów przy suficie.
- Ale powiem ci coś, czego możesz być pewien, chłopcze. Jeszcze się przed nami otworzysz – skwitował, nie odwracając głowy. Klamra szczęknęła, jakby przytakując.


~ Koniec Aktu II ~
 
Highlander jest offline  
Stary 04-12-2018, 16:06   #86
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 08-12-2018 o 15:05.
Highlander jest offline  
Stary 08-12-2018, 14:08   #87
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Akt III
~ All that glitters is gold ~


Od jej konfrontacji z bytem imitującym ojca Lemoine i ucieczki z LA minęło kilka godzin. Enklawa należąca do Wspólnoty znajdowała się na północny wschód od Miasta Aniołów, pomiędzy Granite Peak i drogą I-40. Nana nie była ekspertką, gdy przychodziło do ogromnych połaci ziemi, ale oszacowanie, że jej nowe schronienie liczy sobie dobre kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych, nie zajęło dziewczynie długo. Pierwsze wrażenie po przejechaniu przez jedną ze strzeżonych bram przywiodło jej na myśl osiemnastowieczną wioskę rolniczą. Drugie, bliższe rzeczywistości, sugerowało coś na kształt mitycznego projektu EPCOT wysnutego – acz nigdy nie ukończonego – przez Walta Disneya. Siedząca obok zafrasowanej Halaku Klara faktycznie wyglądała przez okno jak dziecko wjeżdżające do parku rozrywki. Tyle tylko, że w Enklawie niemożliwe było uświadczyć ani kolei jednoszynowej ani atrakcji inspirowanych postaciami z filmów animowanych. Zamiast tego krajobraz przyściełały domy jednorodzinne oraz rosnące wokół nich szklarnie, ogrody sezonowe i akwaponiki. Nie zabrakło także rezerwuarów wodnych, kolektorów słonecznych oraz rozmaitych budynków hodowlanych. Samochód został zaparkowany przy strażniczej kanciapie, a kluczyki trafiły do rąk jednego z okupujących ją szarych mundurowych. Drugi z mężczyzn przyniósł z zaplecza ubrania cywilne dla Quasu i Valeriusa. Skromne, białe, stylizowane na typowy ubiór z lat sześćdziesiątych i pozbawione firmowych metek. Znalazł nawet coś w podobnym stylu dla Nany oraz jej niesfornej koleżanki z zakonu, zapewniając, że dotychczasowe ciuchy, wraz z bagażem podręcznym, zostaną im oddane w nienaruszonym stanie. Rzeczy osobiste dziewczyny mogły oczywiście zabrać ze sobą.

Nana zaczekała aż pozostali się przebiorą, by samotnie skorzystać z pokoju, w którym mogłaby zmienić ubranie. Zakonnica czuła się dużo lepiej w prostej garsonce niż w stroju, który przyszykował dla niej Valerius, chyba głównie dlatego że jej sylwetka była teraz dużo mniej opięta. Dziewczyna odetchnęła i wróciła do pozostałych. Shateielowi ulżyło, gdy zdał sobie sprawę z tego, że świadomość oryginalnej właścicielki ciała znów do niego dołączyła - jaźń zakonnicy zaczęła na nowo zdradzać swą obecność, gdy tylko opuścili zakon, a Enklawa najwyraźniej na tyle rozbudziła jej ciekawość, że upadły anioł znów czuł się kobietą.

Dobrze… przez chwilę żywił obawy, że zatraci się we wspomnieniach. Podmuch własnych skrzydeł i przelatujący przez korytarz ludzki popiół, sprawiły, że upadły na moment stał się dawnym sobą. Potężnym aniołem śmierci. Namterem. Znów był w stanie kroczyć między ludźmi niczym cień, znowu padali przed nim zawierzając mu swe życie. Tak dobrze pamiętał swą potężną sylwetkę, górującą nad wszystkim wokół. Gdy dobywał miecza, najpotężniejsi wojownicy truchleli… ach, jak pragnął się poddać tej wizji. Wspomnieniom swego uświęconego ostrza zagłębiającego się w ludziach, demonach… a także aniołach. To Nana sprowadziła go na ziemię. Niemal poczuł jej delikatną dłoń dotykającą swego potężnego ramienia, które znów okazało się być wątłe… słabe.

Czwórka przyjezdnych ruszyła w głąb kompleksu turystycznym chodem, porzucając ubitą ziemię na rzecz płyt chodnika. Było kilka minut po południu, ale żar Mojave zdawał się tego dnia nieobecny – zastępowały go przyjemne acz nie natarczywe ciepło letniego popołudnia wymieszane z delikatnymi podmuchami wiatru. Niektórzy ludzie pracowali z zaciszach własnych ogrodów, inni prowadzili boje z hydroponiką, a jeszcze inni nieśli srebrne baniaki pełne świeżo wydojonego mleka. Nanę oraz jej sojuszników minęła hoża grupka nastolatków ubrana w granatowe mundurki. Zażarcie o czymś dyskutowali, jednak przerwali prowadzoną rozmowę, aby wymienić pośpieszne uśmiechy i życzyć nowoprzybyłym dobrego dnia. Valerius i Quasu odwzajemnili się tym samym. Nana przyuważyła, że żaden z dzieciaków nie patrzył ślepo w telefon komórkowy; całość uwagi zarezerwowana była dla rówieśników. Klara odprowadziła grupkę zdziwionym wzrokiem, po czym konspiracyjnie przykładając dłoń do ust, szepnęła do opętanego obiektu swych westchnień.
- Czy mnie się wydaje, czy te dziewczyny nie miały nałożonego grama makijażu? – nie wydawało jej się. Podobne braki Nana wychwyciła w zakresie bransoletek, pierścionków, piercingów i tatuaży. Jakby czytając w jej myślach, Quasu przytaknęła, wysilając się na niewinny uśmiech.
- Trafna obserwacja. Wymogi wychowawcze w naszej małej społeczności są nieco… odmienne od tych, jakie zaobserwować można na co dzień w Los Angeles czy innych większych miastach – jej słowach pobrzmiewała kuriozalna mieszanka niewinności i samozadowolenia.
- Postaram się rozwiać wszystkie wasze wątpliwości podczas spotkania z Eshatem - zapewniła uspokajająco, zachęcając resztę towarzystwa do kontynuowania pochodu. W końcu byli już prawie na miejscu.
- Wygląda jak jakaś komuna - Shateiel wyczuwał coraz większą obawę Nany. Enklawa podobała jej się mniej z każdą chwilą, przez co szybko podpowiedziała upadłemu pytanie.
- Mogą opuszczać to miejsce?
- Oczywiście. Za zgodą rodziców. Lub kiedy tylko ukończą osiemnaście lat -
odrzekła Q, wygodnie powołując się na statuty prawne stanu Kalifornia. Val energicznie przytaknął, udając, że ma jakiekolwiek pojęcie o tego typu sprawach. Od kiedy wjechali do domeny Eshata, rosły demon stał się znacznie mniej rozmowny. Najpewniej miało to coś wspólnego z jego niewyparzoną gębą i tendencją do używania przekleństw jak przecinków.
Shateiel także przytaknęła. Teraz jednak, gdy widziała, jakimi umiejętnościami dysponują anioły, była ciekawa czy którykolwiek ze śmiertelników - po odpowiednim praniu mózgu - będzie chciał opuścić ten “raj na ziemi”.

W centrum samowystarczalnej społeczności, otoczona rzędami różnobarwnych kwiatów, znajdowała się Świątynia Jaśniejącego Miłosierdzia – kilkupiętrowa, kolista struktura w stylu bizantyjskim, wykonana z białego piaskowca i naznaczona licznymi witrażami. Rośliny oraz budowla opasane były zwykłym, sięgającym nieco powyżej pasa murem z czerwonej cegły, co wytyczało umowną granicę pomiędzy domem modlitwy oraz pozostałymi domostwami. Nana zatrzymała się i rozejrzała po okolicy. Kimkolwiek był guru tej społeczności nieźle się tutaj urządził. Z resztą nie tylko on. Wokół kościelnego skweru, wsunięte przytulnie pomiędzy rodzinne ceglaki, swoją obecność zdradzały różnorakie budynki użytku publicznego oraz sklepy. Shateiel zwrócił szczególną uwagę na szkołę, bibliotekę oraz halę obrad, ale nie umknęły mu również skład agrokulturowy i rupieciarnia z antykami. Z tej ostatniej wychodziło właśnie starsze małżeństwo. Mąż ściskał pod pachą jakiś bliżej nieokreślony przedmiot oblepiony papierem pakunkowym, beztrosko gaworząc przy tym z żoną. Sprzedawczyni - nastoletnia dziewoja w okularach oraz letniej sukience - odprowadziła wiekową klientelę do drzwi i, kłaniając się w pas, zachęciła oboje do kolejnej wizyty.


- Coś nie tak? - zaciekawiony głos Quasu wyrwał Nanę z zamyślenia.
- Nie. - Shateiel spojrzała na swoją przewodniczkę. Cały czas nie była pewna na ile może ufać pozostałym upadłym. Czemu po nią przyszli? Jaki interes mógł mieć w tym ich guru? Zbyt dużo pytań gdyby wziąć pod uwagę, że niedawno powróciła z nicości.
- Pierwszy raz jestem w takim miejscu. To tylko czysta ciekawość.
- Ona sobie ubzdurała, że my tu odstawiamy jakieś “Żony ze Stepford” -
Valerius, który to najwyraźniej dopiero teraz skończył mentalnie mielić wcześniejsze pytania Nany, włączył się do dyskusji. Zrobił to z widocznym, dziecięcym niemal fochem, jakby była zakonnica właśnie napluła mu do płatek. Owe urażenie było kolejnym już elementem zdradzającym uszczerbki w postawie ordynarnego drągala, jaką to z reguły reprezentował. Ale przecież każdy posiadał swój temat tabu - nawet demoniczne, pozbawione grama taktu dryblasy.
- A nie odstawiacie? Przecież to jakaś powtórka z Rajneeshpuram - docięła Klara, przypominając swojej koleżance, iż posiada niebywały talent, gdy przychodzi do dolewania oliwy do ognia. Może ubzdurała sobie, że tymi słowami staje w obronie swojej byłej obłapienicy. Widząc, że twarz anioła zaczyna nabierać płomiennej kolorystyki bliskiej jego włosom, Quasu wstrzeliła się między dwójkę rozmówców - fizycznie i werbalnie zarazem. Gdy mijała Shateiel, rzuciła jej zakrapiane prośbą spojrzenie, aby ta, jako bardziej zaradna i dojrzała z dwójki zakonnic, trzymała język swojej koleżanki na wodzy.
- Val? Valerius! - dyplomatka ujęła swego przyjaciela pod depo nim ten zdołał na poważnie się rozjuszyć. Chociaż gest ów był pozornie kojący, to Nanie przewinął się przez myśl obrazek smyczy przywołującej do porządku psa gończego.

Nana spojrzała na Klarę spode łba. Upewniwszy się, że jej wzrok napotka spojrzenie drugiej zakonnicy postarała się jej jasny przekaz - Umowa była, że się nie odzywasz; Poirytowana spojrzała na Valeriusa.
- Proszę, bądź spokojny. Wiesz przecież, że świeża krew z reguły posiada opinie skalane zewnętrznymi uprzedzeniami. Siostra Klara jest tu nowa. Jeszcze się do nas przekona, zobaczysz - taktyka Q, nieoficjalnie zatytułowana “Co z oczu, to z serca”, najwyraźniej się sprawdziła, bo naburmuszony Annunak powrócił do normalnej kolorystyki. Porzucił drażliwy temat i, zadzierając nos do góry, pomaszerował przodem w stronę świątynnego budynku. Jeśli zaś chodziło o anielicę o złotym języku, to przysiadła ona na murku nieopodal rzędu kwiatów, czerpiąc powietrze z zacięciem poważnie chorej astmatyczki. Do tego trzęsły jej się ręce, a skroń zdobiła delikatnie zarysowana łuna potu. Quasu wyglądała teraz na stukrotnie bardziej rozdygotaną niż podczas walki z bytem opętującym ojca Limone, którą to przecież wszystkie zebrane kobiety prawie przypłaciły życiem.
- Nano, czy wiesz, jak się czuję musząc każdego dnia pilnować Valeriusa? - westchnęła ponuro dyplomatka, wpatrując się w błękit nieba.
- Jak Sheela Silverman? - zapyta Klara, nawiązując po raz kolejny do oregońskiej sekty.
- Jeszcze jedno słowo i obiecuję, że odetnę ci język i odstawię z powrotem do zakonu. - Shateiel niemal warknął, wywołując stanowczy protest Nany. Namtar przetarł twarz i pomiędzy palcami spojrzał na przewodniczkę. Nie odezwał się, bo niby co miał powiedzieć, pokręcił jedynie głową i ruszył za Valeriusem. Trzeba było w końcu poznać guru tej wspólnoty.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 08-12-2018 o 21:45.
Aiko jest offline  
Stary 13-01-2019, 15:26   #88
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Odlatująca na mechanicznych skrzydłach Ameth dublowała także jako wielki, duchowy ciężar zdjęty z klatki piersiowej Benona. Dziewczyny w Żółci nie dało się wodzić za nos, kontrolować. Nawet sugerowanie jej czegokolwiek zakrawało na czczy masochizm, bo każde słowo interpretowała jako przytyk czy inną werbalną szpilę. Do tego pewnie należała do trygonu ognia, toteż świadomość, że teraz użerać się z nią będzie musiał ktoś inny napawała Latynosa ulgą. Z resztą nie tylko jego, bo Jim też dał sobie spokój ze staniem na baczność, kiedy tylko samolot rozpłynął się na tle błękitnego nieba. Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie z porozumiewawczą mieszanką zmęczenia i zadowolenia, po czym wrócili do samochodu. Od Los Angeles dzielił ich jeszcze spory kawał ziemi, a Perales zamierzał spędzić owe mile produktywnie - wypytując zmiennokształtnego kierowcę o wszystko, co tylko przyjdzie mu do głowy odnośnie obecnego podziału sił na świecie - tych nadnaturalnych, rzecz jasna. Podstawowe informacje odnośnie sytuacji polityczno-gospodarczej w świecie śmiertelników Benon mógł zawsze znaleźć w swojej zmierzwionej łepetynie.

Wywiad okazał się dość produktywny. Celine, rozważając robienie notatek, zaznajomiła się z pojednawczymi zapędami Technokracji - które to zakładały zjednanie wszystkiego i wszystkich z miłościwie panującym, naukowo-technologicznym paradygmatem, niezależnie od tego, czy zjednywanym ów pomysł się podobał czy też nie. Jej wyrwanie z Otchłani oraz późniejsze uwięzienie w hotelowym pokoju bez klamek miały zapewne jakoś wspomóc owładnięte obsesją, korporacyjne psy, ułatwiając im osiągnięcie wyżej wymienionego celu. A do tego... no właśnie. Banda przerośniętych, wymachujących wskaźnikami laserowymi tosterów składała się tylko na pojedynczy odłam magów, ludzi z cudownym, pozornie niczym nie ograniczonym potencjałem pozwalającym im na swobodne kreowanie rzeczywistości oraz wszystkiego, co z nią związane. Skąd się wzięli? Jaka była ich historia? Czyżby Lucyfer, tuż przed swoją pozorną przegraną, zdołał wyzwolić pokłady boskości tkwiące w potomkach Adama i Ewy? Czy też może czarokleci odkryli w sobie wszechmogącą iskrę samodzielnie, bez udziału Gwiazdy Poranka? Temat wymagał zgłębienia, ale nie był jedyną zagadką, jaką Jim obdarzył swojego pasażera. Odmieńcy, upiory, wilkołaki i - może przede wszystkim - wampiry. Tak, Plemię Kaina, mające swe zaczątki jeszcze w czasach bratobójczej wojny skrzydlatych, rozrosło się do rozmiarów iście absurdalnych, beztrosko sącząc krwawicę całego świata. Jego obecność dało się odczuć w każdej metropolii.
Lub, jak poinformował Benona Jim, w prawie każdej. Kilka lat wstecz Los Angeles stało się świadkiem nadnaturalnej czystki przeprowadzonej na wampirzych stronnictwach. Kierowca szczegółów nie znał - i znać nie chciał, wychodząc z założenia, że ignorancja była stanem błogim. Wiedział jednak, że w przeciągu trzech dni niemal cała populacja pijawek w Mieście Aniołów obróciła się w proch. Ci, którym zniszczenia udało się uniknąć, nie forsowali dalej swojego szczęścia - wpływowe figury ze świata polityki (oraz półświatka kryminalnego) porzucały swoje stanowiska en masse i znikały w tajemniczych okolicznościach. Do tego dochodziła także zagadkowa seria podpaleń nocy trzeciej. Benon pamiętał, że ta zakończyła się śmiercią prawie trzydziestu bezdomnych na terenie Skid Row, z czego ponad połowy z nich nigdy nie udało się policji zidentyfikować. Sytuacja wybuchła niczym newsowy bombaż, dając szansę zabłysnąć rozmaitym dobroczynniakom oraz przyczyniając się do przegranej prezydenta miasta w następnych wyborach - mimo jego ciągłego, przesiąkniętego desperacją piania o podnoszeniu standardów przeciwpożarowych. Teraz, gdy Benon patrzył na okraszone medialną żałobą zdarzenie przez pryzmat wampiryzmu, nader łatwo było mu zrozumieć intencje zagadkowego podpalacza. Kimkolwiek ten by nie był...

Benon, na równi zasępiony co udręczony zasłyszaną od nowego znajomego historią, zaczął z wolna, wbrew wewnętrznym obawom, rozlewać własną świadomość na wszystkie strony. Próbował pochwycić umysłem pełnię otaczającego go świata, dostrzec łączące całość stworzenia niebiańskie ogniwa i wytyczyć ich najistotniejsze koneksje. Tylko że LA, przez którego to progi dopiero co przejechali, jawiło mu się w tym zakresie nader skromnie. Pojedyncze ogniki wiary pośród wypłowiałego krajobrazu apatii i egocentryzmu. Mistyczne zdarzenia strzelające jak iskry, jednak pozbawione jakiejkolwiek ostoi w postaci ognisk - filarów energii duchowej - a przez to szybko znikające w morzu szarości. Prawie niemożliwe do uchwycenia. Celine czuła się tak, jakby ktoś spętał jej dłonie i nakrył głowę tłumiącym zmysły całunem. Doznanie, zapewne dlatego iż ziało dyskomfortem, przyniosło jej podobny tematycznie, nagły przebłysk z czasów Wojny. Gdyby wybór należał do Upadłej, pewnie wolałaby uniknąć migawki, gdyż składały się nań wspomnienia towarzyszące przemarszom bestii Abaddona, jego okrytych niesławą maruderów. Krzyki mordowanych. Ich błagania o litość. Mechaniczny rechot morderców. Krwawy deszcz sączący się z nieba oraz... czarny dym? Czyż nie tak? Anielska jaźń zamieszkująca ciało Latynosa pamiętała, że łupieżcy zawsze używali jakiegoś tajemniczego rytu do osłaniania swego odwrotu - inkantacji mącącej w głowach zarówno wojskom Wszechmogącego jak i innym frakcjom Zdradzieckich Legionów. A nieodłącznym elementem tejże taktyki były mistyczne kłęby w kolorze mroku.

Niedostrzegalna dla nikogo innego prócz Celine, mleczna kotłowanina za oknem musiała funkcjonować na tych samych zasadach co sztuczki maruderów - ktokolwiek odpowiedzialny był za jej powołanie, bez wątpienia czerpał inspirację w niespisanej historii skrzydlatych. Tyle tylko, że tutejsza odmiana była bardziej subtelną oraz efektywniejszą wersją oryginału. W jej udoskonalenie - i implementację na tak szerokim terenie - włożono wiele pracy.
- Los Feliz. Wiesz, urzęduje tu jeszcze paru moich znajomych... - stwierdził pogodnie Jim, przywołując Benona w stronę bardziej fizycznych rejonów rzeczywistości. Za szybą rozciągały się zielone ogródki oraz jednorodzinne domki.
- A tak w ogóle to zdradź mi, masz się gdzie zatrzymać? - murzyn spojrzał na Latynosa badawczym wzrokiem miłośnika ziołowych używek, bębniąc przy tym kciukiem w kierownicę.
- Bo wysiąść i iść w plener bez planu widzi mi się jako trochę bezmyślne.

- Urzęduje, znaczy się oznaczyło terytorium i atakuje każdego kto na nie wejdzie? - Celine, wyrwana z namysłu, powstrzymała się od użycia sformułowania "obsikało" jako dookreślenia sposobu oznaczania.
Nie warto było drażnić swojego przewodnika. Zwłaszcza że ... odkąd jego towarzyszka ich opuściła, stał się przyjaźniejszy. Wręcz pomocny. Jakby tęsknił za normalniejszym towarzystwem, za kimś kto niekoniecznie zawsze podąża za większą agendą.
- Jak nie w plener, to co zaproponujesz? -
to nie tak że nie miała pojęcia co dalej. Należało obejść miasto, prześledzić znaki i mistyczne prawa wbudowane w kręgosłup Los Angeles. Tam gdzie ich najmniej, w najbardziej zapraszających i nęcących boską mocą miejscach spodziewał się Lufyferan. Na przeciwnym biegunie, za tuzinami ścian i glifów, tam gdzie mocy będzie najmniej - Kryptyków. Prędzej czy później zamierzał odwiedzić jednych, drugich i dwie pozostałe frakcje - ale wcale nie musiał robić tego sam. A Jim, mający pojęcie o tym co działo się za zasłoną, mógł dodawać szczegóły których nie dało się odczytać tak o.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 13-01-2019 o 15:33.
TomBurgle jest offline  
Stary 02-03-2019, 20:46   #89
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- Urzęduje, znaczy się oznaczyło terytorium i atakuje każdego kto na nie wejdzie? - Celine, wyrwana z namysłu, powstrzymała się od użycia sformułowania "obsikało" jako dookreślenia sposobu oznaczania. Nie warto było drażnić swojego przewodnika. Zwłaszcza że... odkąd jego towarzyszka ich opuściła, stał się przyjaźniejszy. Wręcz pomocny. Jakby tęsknił za normalniejszym towarzystwem, za kimś kto niekoniecznie zawsze podąża za większą agendą. Murzyn parsknął śmiechem w odpowiedzi.

- Doookładnie - przeciągnął słowo, dodając niezdrową liczbę samogłosek.
- Ale opis, co to go właśnie przedstawiłeś, pasuje do wszelkiej maści pełzającego po nocy draństwa, a mnie zdarza się zapalić splifa z prawdziwymi... “oryginałami”. Fakt, część z nich ma zadbaną sierść. Inni wyją do księżyca i ostrzą pazury o kamienie. Ale są też koleżanki i koledzy przy których Ty i Ameth wypadacie... huh. Nudno? Słabo? Szaro. Tak, coś w tym stylu - zadowolony z opisu, przytaknął sam sobie. Jego słowa zdradzały, że lubi poznawać nowych i interesujących ludzi, a przy tym ma w głębokim poważaniu niebezpieczeństwa wynikające z ich pokręconych ideologii. Celine znała ten typ. System wartości jego własnej frakcji okazał się zbyt płytki - lub zbyt wymagający - toteż murzyn nigdy nie dostrzegł sensu w toczeniu wojny o pietruszkę. Bratał się z kim chciał, robił co uważał, a mleko i sok pomarańczowy najpewniej pił prosto z kartonu. Tłumaczyło to również jego wyluzowanie i wyrozumiałość. Ameth i stojąca za nią zagraniczna grupa musieli mieć na kotołaka poważnego haka jeśli (aż dwukrotnie!) zdecydował się pomóc im w polowaniu na zagadkowego starca.
- Człowiek jest na świecie mniej niż dzień, a już uznają go za starego nudziarza - demon uwięziony w ludzkim ciele mieniący się “człowiekiem” roześmiał się niezbyt ludzko. To znaczy, reakcja była jak najbardziej na miejscu. Pasująca. Empatycznie łechtająca właściwe, czułe miejsca które chciały być łechtane. Fuckin uncanny valley i jeszcze będzie tylko gorzej jeżeli nie zacznie panować nad swoją ekspresją.
- Nie zdążyłem się jeszcze wykazać - dokończył, ale nawet jeżeli odpowiedź przekonała Jima to własny niesmak pozostał.
- Chyba że to wyzwanie? W czym miałbym się mierzyć z takim oryginałem żeby pokonać go w jego własnej grze? - piłeczka musiała stale być pod bramką kotolaka, a każdy strzępek informacji był w cenie.

- W tym właśnie rzecz - to zależy od “oryginału”. Spędziłeś kiedyś cały sezon w kreskówce z lat osiemdziesiątych? Lubisz wyciągać ludziom z głowy różne odmiany świra, a potem powiększać swoją kolekcję pakując je do gablot z Ikei? Wiem. Pewnie kiedy zaczynasz podśpiewywać do radia tekst piosenki, wszystko wokół skręca się, żeby się z nim zgrać. Zgadłem? - zapytał retorycznie Jim, spuszczając nogę z gazu.
- A to tylko grzeczniejsze z przykładów. No i nie zrozum mnie źle - dodał zapobiegawczo - nie nazywam Cię nudziarzem. Wyzwań też nie rzucam - zasępił się i przygryzł zębami dolną wargę. Jakby usilnie próbował ubrać w słowa jakąś koncepcję, ale nie dawał rady.
- Po prostu... nie chodzi o to, że ty i ja jesteśmy słabszymi zawodnikami. Ani o to, że boisko nie jest równe po obu stronach. Rzecz w tym, że każda ekipa ma inny pomysł na co przeznaczyć plac gry. Beton nie wybiera ani nie dyskryminuje. To, że banda chłopców z sąsiedztwa chce powrzucać trójki do kosza nie znaczy, że nie znajdzie się jeden andrus, który woli bierki elektryczne pod wodą. Tamci mogą się burzyć, podjudzać swoich ziomków siedzących na ławkach, a nawet w końcu rozpychać łokciami, ale prawda jest taka, że nie ma żadnej siły wyższej, żadnego boiskowego ciecia, który stwierdziłby, że facet od bierek używa murawy niezgodnie z przeznaczeniem i wywlókł go za kołnierz. Podpasuje nam jego gra? Skumamy zasady? Nie wiem. Wiem za to, że chcę popatrzeć jak rozstawia te swoje patyczki i podpina akumulator. Bo zawsze to coś innego niż ciskanie za trzy w każdy piątek po szychcie - Benon nie mógł nie zauważyć, że monolog jego nowego kolegi odrobinę wymknął się spod kontroli, ukazując jego mniej rozlazłą - a bardziej idealistyczną - stronę.

- Zawsze są lepsze rzeczy do zrobienia niż rzucanie trójek - na twarzy chłopaka wykwitł tajemniczy uśmiech. Ten z gatunku który łatwo przedobrzyć i wyjść na idiotę udającego Copperfielda zamiast na Wiedzącego. Tym razem wyszedł jak należy.
- Jedziemy dopiero po obrzeżach miasta, a z tego co widzę i z tego co mówisz wiem że nie brakuje tu nadnaturalnych istot; jeżeli są takie istoty to będzie też krew, terytoria, spiski i walka o władzę. Mówisz że nie ma nikogo kto nad tym panuje - a więc panuje przymusowy status quo. A jednak nie to jest dla ciebie interesujące - nie walka o każdy zaułek, o haust mocy i łaskawe spojrzenie przełożonych. Punkcikowanie w wielkiej grze. Po trzy punkty.
Celine poczuła to w końcu, tą empatyczną więź z rozmówcą, której nie dało się wymusić ani sfałszować. Ciekawe, ponieważ stanowiło to Dar, który przekazali ludzkości eony temu - a Jim, kimkolwiek poza futrzastym, śmiercionośnym czymś był, był też człowiekiem.
- Kiedy potrzebowałem zdecydować gdzie jest sens, jakie działania coś zmienią, musiałem zadać sobie właściwe pytania - zanęciła, gotowa poprowadzić kierowcę przez proces myślowy. - Jak ty do tego podchodzisz? Medytujesz?
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 02-03-2019 o 21:03.
Highlander jest offline  
Stary 02-03-2019, 21:13   #90
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Reprymenda zadziałała jak marzenie, a złośnica została poskromiona bardziej skutecznie niż w komedii Szekspira. Bo choć Klara przytyki miała nader celne, to jednak nie chciała ryzykować, że nowa wersja Nany spełni swoją groźbę. Nie miała dokąd pójść - po prawdzie obie nie miały - toteż ryzykowanie ostatniego posiadanego skrawka stabilności zakrawało na zachowanie samobójcze. Dlatego właśnie, zwiesiwszy nos na kwintę jak zganiony przez właściciela pies, wymamrotała w kierunku Quasu “przepraszam” i podreptała za koleżanką. Siedząca na murku anielica odprowadziła obie dziewczyny wzrokiem, ale nie spieszyła się, by do nich dołączyć. Potrzebowała odrobiny przerwy po swoim tour de force w Los Angeles i nie próbowała nawet tego ukryć. Jej oczy ponownie powędrowały w stronę nieba.

Wnętrze należącej do upadłych świątyni było skonstruowane na bazie względnie skromnego układu imitującego typowe założenia katolickich miejsc wiary. Służący do odprawiania rytów ołtarz, biegnące bezpośrednio przez środek budynku przejście oraz ustawione po jego obu stronach ławy dla wiernych. Na prawo od głównego wejścia - a były również dwa boczne - znajdowały się prowadzące na dół schody, a u ich podstawy tkwiło zejście do pomieszczenia imitującego zachrystię. Odstępstwem od normy, które zwróciło uwagę Shateiel w pierwszej kolejności, były witraże - gdy patrzyło się na nie wystarczająco długo, zdawały się poruszać, lśniąc przy tym kojącym zmysły światłem. Utrwalone na nich sceny nie miały nic wspólnego z Dobrą Księgą - miast tego przedstawiały wydarzenia z Wielkiej Wojny. Niosący Światło zawsze był centralnym elementem owych ozdób, ich bohaterem. Śledziły one jego historię od chwili, gdy sprzeciwił się Wszechmogącemu, aż po moment, w którym, spętany i roniąc krwawe łzy, zmuszony został, by obserwować zesłanie swych sojuszników w piekielne odmęty. Zawieszony nad tabernakulum symbol wiary także różnił się znacznie od tego, do czego przywykła Nana - jaśniejąca postać Gwiazdy Brzasku z otwartymi ramionami witała wszystkich przestępujących próg przybytku. Ojcowski uśmiech goszczący na jej twarzy zdawał się zapewniać zagubionych wędrowców, że teraz, skoro tylko tu trafili, wszystko będzie dobrze. Pęknięte ogniwa kajdan na przegubach pierwszego z upadłych aniołów oraz majestatyczna aureola wokół jego głowy także obfitowały w wyzwoleńczą symbolikę.
Shateiel czuł obawy Nany. Jej świadomość namawiała go do spoglądania we wszystkich kierunkach i wyłapywania jak największej ilości szczegółów. Nie rozumiała tego co ją otaczało. Dlaczego, ktoś miałby czcić w taki sposób Lucyfera? Fala pytań zalewała głowę upadłego anioła, on jednak wiedział że przyjdzie jeszcze czas gdy na spokojnie odpowie na nie swemu gospodarzowi. Teraz… mieli co innego do roboty.

- Prawie jak w domu, prawda? - wyszeptała Klara z niewyraźnym uśmiechem, który nijak nie był w stanie ukryć jej skonfundowania. Mogła zgrywać pewność siebie jak długo chciała, ale takich widoków - takiego ogromu dedykacji ze strony zagadkowego kultu - była zakonnica po prostu się nie spodziewała. Z resztą Nana też nie, ale jej usta przynajmniej nie układały się z tego powodu w nieme “o”. Shateiel zauważył Valeriusa przy zejściu do “zachrystii”. Rudowłosy anioł prowadził rozmowę z kimś ubranym w luźne, zakonne szaty.
- Naprawdę byłoby lepiej gdybyś się nie odzywała. Zaczekaj tutaj. - Nana wskazała na jedną z ław i ruszyła w kierunku rudego anioła i jego rozmówcy. Jej “podopieczna” usuchała, zajmując najbliższe miejsce siedzące. Werwa, z jaką niedawno czepiała się się Quasu i ryżego anioła, teraz uleciała całkowicie. Za oczami, za którymi jeszcze kilka godzin temu urzędowała pewna siebie, seksualnie wyuzdana zdzira, teraz pozostała tylko mała, przestraszona dziewczynka - dziecko lękliwie starające się powstrzymać ogrom niezrozumienia, który to powoli (acz pewnie) tłamsił resztki jej zdroworozsądkowego nastawienia. Co gorsza, Nana nie chciała pomóc jej w ratowaniu tego tonącego statku.

- Nie, to nie będzie problemem. Są już nawet umeblowane, więc...
- Eshat nie ma nic przeciwko? Wie chociaż o tych dwóch przybłędach? -
Valerius, jak to miał w zwyczaju, wszedł w zdanie zakapturzonemu mężczyźnie. Głos tego drugiego był na tyle irytujący i piskliwy, że kojarzył się Shateielowi ze skrzypieniem drzwi. Kapturnik rozważył pytanie, upewnił się, że rudzielec nie ma takowych więcej i poprawił swoje okulary.
- Z tego co mi wiadomo, to Eshat wysłał was na poszukiwanie jednej z owych “przybłęd”. Zakładam więc, że tak, jest przynajmniej częściowo świadomy. A nawet gdyby nie był, to przecież dał mi wolną rękę w sprawach rekrutacji i zakwaterowania. A ja, niniejszym, już po raz drugi stwierdzam, że ta dwójka znajdzie tu miejsce - podsumował z wyniosłością, jakiej nie powstydziłby się Lemoine podczas swojego piania z ambony i, widząc zbliżającą się szybkim krokiem ex-zakonnicę, wyciągnął dłoń na powitanie.
- Shateiel, prawda? Nazywam się Patrick. Patrick Velkman. Możesz mi mówić Pat. Uszczypliwości Valeriusa puszczaj proszę mimo uszu. Nowi skrzydlaci zawsze są mile widziani w naszej wspólnocie - zapewnił z pogodą ducha kapturnik. Co jednak ciekawsze, przedstawił się przy pomocy ludzkiego, nie zaś anielskiego, imienia.
Natalie uścisnęła dłoń zakonnikowi. Przyjrzała się mu uważnie zastanawiając się czy jest on jednym z upadłych czy też jedynie dobrze poinformowany śmiertelnikiem.
- Ale dość już tych formalności. Przyszliście tu zobaczyć się z Eshatem, a ja nie chcę was zatrzymywać dłużej niż to konieczne. Główny koordynator naszego projektu powinien być w swoich komnatach na dole. Val zna drogę i chętnie Ci ją wskaże. Prawda?
- Prawda, mocium panie. Średniowieczny cieć posłusznie zrobi, co mu każą -
mruknął drażliwie płomienny anioł. Osobnik nazwiskiem Velkman, nie chcąc zniżać się do poziomu pyskówek, udał, że przytyk dotyczy kogoś innego.
- Wspaniale, w takim razie ja - jego wzrok padł na szereg ław za plecami Nany - w tym czasie poproszę kogoś, aby pokazał śmiertelnej koleżance Shateiela jej nowe lokum.
Klara, na której to przez chwilę zatrzymały się patrzałki Patrick’a, zjeżyła się jak kot.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 03-03-2019 o 23:09.
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172