Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2012, 21:48   #1
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
[WARHAMMER] Biberhof










PROLOG



Co prawda Imperium, od kilkuset lat, dopuszcza używania czarów, sankcjonując prawnie czarodziejstwo, zamykając naukę w kolegiach, których zakres nauczania magicznego chce i może kontrolować, to jednak wszystkim podejrzanym o uprawianie magii, nie dajcie bogowie czarnej, sigmarowe państwo jest krajem wielce niebezpiecznym do życia. Łowcy Czarownic na imperialnych etatach Kultu Sigmara, przemierzają ziemie Imperium w poszukiwaniu tych adeptów sztuki magicznej, którzy mogą być potencjalnymi szpiegami Chaosu i z których trzeba Stary Świat uleczyć oczyszczającym płomieniem Sigmara.

Przede wszystkim, w sposób szczególny, mieć się na baczności muszą domorośli adepci sztuk magicznych oraz wiejscy znachorzy, którzy zielarskie sposoby lecznictwa zastępują lub wspomagają tymi magicznymi. Oni bywają najbardziej podatni na bycie osądzonym w procesie inkwizycyjnym bezlitosnych Łowców Czarownic, mających zgodnie z literą prawa Imperium, sprawdzone sposoby, aby wytropić, osądzić i ukarać sługi Chaosu oraz ich wszystkich sympatyków i pomocników.

Od czasu ponownego zjednoczenia Imperium, na życie państwa, kulty religijne mają wpływ na życie świeckich, w stopniu mniejszym jak dawniej. Powszechna sekularyzacja zapuściła korzenie nieco głębiej. Stan duchowny oficjalnych i dopuszczonych do powszechnego wyznawania imperialnych kultów, nie ma już tak dużego wpływu na życie świeckich. Niemniej jednak kult Sigmara, głównego boga - patrona Imperium, nadal prowadzi nieficjalną politykę dbałości o poprawność wyznaniową często pod pretekstem oczyszczania Starego Świata z wypaczenia Chaosem. To przejawia się na pierwszym froncie nauczania i zarządzania, płomienną walką z plagą herezji. Gorliwi a zwłaszcza entuzjastyczni, by nie rzecz nadgorliwi kapłani Sigmara, zapędzając się daleko w swych naukach pośród wielo wyznaniowego ludu Imperium, często stają się przedmiotem nienawiści a nawet ataków odwetowych. Jak można się domyślić niekoniecznie zawsze ze strony sług Chaosu, lecz także obrażonych lub poszkodowanych wyznawców innych kultów. Na straży sądów takich zbrodni przeciwko kultowi Sigmara, stoi powołane ku temu Oficjum. W świetle zaistniałych okoliczności sugerujących w danej sprawie związek, często nawet poszlakowy, na istnienie elementów czarodziejstwa, nekromancji i herezji, Oficjum oddaje takową w ręce Inkwizycji.

Obie instytucje kultu są na terenach Imperium teoretycznie niepodważalne w orzecznictwie, wszędzie tam, gdzie prym wiedzie Kult Sigmara. W praktyce jednak zbyt wiele przeszkód stoi im na drodze. Wydajną, sprawną i rzetelną pracę utrudniają inne kulty, urzędnicy lokalni, a czasem nawet i własne, wewnętrzne struktury. Oficjum i Inkwizycja, przygniecione nawałem pracy, uwikłane w biurokracji licznych spraw miejskich, sprawy wiejskie lub trudno dostępne tereny Imperium i ich problemy, zostają oddane w ręce zatrudnionych Łowców Czarownic. Stają się oni wtedy oficjalnymi oskarżycielami, sędziami i katami, czyli eklezjalnymi sługami Kultu Sigmara. Jako, że Łowcy Czarownic zapisali się w historii praktyki wielką skutecznością, wydajnością oraz efektywnością z walce z herezją oraz gnieżdżącymi się pośród prostego ludu ziarnami Chaosu, ich władza, skupiona w ręku zgodnie z prawem, jest absolutna. Taka metoda działania tych niezależnych agentów sigmaryckiego kultu, jest ich preferowanym wyborem i wykorzystują w pełni dany im wpływ na szalę życia i śmierci podmiotów imperialnego prawa.

Nie należy się dziwić, że wiejskie społeczności w Łowcach Czarownic upatrują źródło kłopotów i potencjalnego, zbliżającego się zagrożenia. Wieść o ich obecności w okolicy, roznosi się na szlakach między osadami nieformalnymi kanałami komunikacji, zwłaszcza za pomocą systemu poczty pantoflowej wędrownych domokrążców.







BIBERHOF, ŚWIĘTO DNIA SŁOŃCA


Festiwal upływał jak co roku w rytmach wesołej muzyki, śpiewów, tańców i licznych turniejów. Słowem zabaw dziękczynno – wstawienniczych ku czci patronów natury – bogów Taala i Rhya.

Straż Wiejska została jednak oderwana od imprezy z polecenia Alfreda Tannenbauma, wezwaniem do „Starej Beczki”. Tam strażnicy dowiedzieli się o celu zgromadzenia. Wójt wyznaczał warty na murach tej nocy. Pociągnięto słomki i niefortunni właściciele najkrótszych już wiedzieli, że ominie ich tegoroczna zabawa po zmroku... Wiadomo, że najlepsza część festiwalu zaczynała się rytualną ofiarą dla Taala, złożoną z królewskiego jelenia, czyli o zachodzie słońca.

Wnioskując po minach większość niezbyt cieszyła się swoim wątpliwym szczęściem. Natomiast jeden strażnik zgłosił się na ochotnika. Rozchodząc się z karczemnej izby wiedzieli, że mają jeszcze kilka godzin uczestnictwa w festiwalu i że tyle ile złapią, będzie ich tego roku. Potem obowiązek na wiejskich murach aż do zmiany warty tuż przed świtem...








 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 20-10-2012 o 06:45.
Campo Viejo jest offline  
Stary 15-10-2012, 15:06   #2
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Gotte Miller miał 21 lat, był miejscowym szewcem, przyuczanym również na kuśnierza. Ceniony, bardzo często za swoją robotę, którą wykonywał. Uważany był za zdolnego, zawziętego ucznia, który miał potencjał stać się chodliwym kuśnierzem. Był bardzo silny i wytrzymały, co szczęśliwie łączyło się z jego solidnością w trakcie pracy. To było coś na czym mu zależało i to było coś co starał się wykonywać należycie.

To były jego plusy, oczywiście były i minusy. Z twarzy chamski i złośliwy i… taki był w rzeczywistości. Lubił obgadywać, bardzo lubił obgadywać i w trakcie Święta Dnia Słońca nieraz dało się usłyszeć jego piskliwy, jazgotliwy głos.

A to rozpoczynał rozmowy o rodzinie Delasqua mówiąc:
- Strasznie, na kłoziego cycka, jak to mówią, wyempatycowani. Łona ta cicha, milutka, jakby kurka śmierdząca, nie miała nic do powiedzenia. Ale łona to jeszcze rozumim, babol! Ale łon?! No na kulawego szczura! Żeby chłop nic do powiedzenia ni mioł?! Ciota jaka zza granic. Ale na pewno cosik skrywają! Na pewno! Widać po nich, że szemrowawce jakieś!

By z kom innym porozmawiać o Baurerach:
- Dwa Baurerów rody, a takie inne. Zupełnie inne. Zupełnie! Jedni, bogaci, oj bogaci. Srają kasą i widać to po nich. W radzie siedzi, karczmę ma. Na pewno dużo piniądza pochowane ma. Łoj dużo! A druga? Bidoki! Gobliny jednego z nich udupcyli, starszego, a reszta się rozczula. Już osiem lat! Ten Eryk teraz taki, dziwny, pizduś trochę. Choć robotę w straży dobrą robi. To temu lisowi przyznać trzeba!

Kolejnemy wyraził swoją indywidualną opinię o Schlachterach:
- Łowcojebcy głównie! A ten Józef to w łogóle. Najstarsze bidne łowce wybiera! Jost za to świnie dupcyć woli! I zmęczony łod tego, do tego.

By w końcu pogaworzyć o Tannenbaumach:
- Kuzynostwo me to przecie. Wójtem jest przecie Alfred. Dobrze w rodzinie mieć, tak łoj dobrze. I kapitanem jest Straży. Dobry chłop, mądry! Mądry, bo nie farozywuje nikogo. Ło!

O Apfelach miał podobną opinię:
- Fajne są, lubię ich. I ta Angela.. Ach szkoda gadać! Pikna! Ino poszła służyć. Ino w marzeniach została, jakmy tego i tamtego se robimy… Tobie tyż? No my na przykładowo, jedziemy się jak szaleni, w szopie, na sienie. Łoj, nie raz żem se to wyobrażał. Nie raz. Ale łona nie bardzo na mój ryj szkaradny chiała zerkać. A srać to. Inne dziewki też mają wary, nie? Hehe!

Wyrobioną opinię miał również o Hammerfistach:
- No dupne te krasnale, dupne! I silne! Tylko jeden krowy pasa. Dziwne to! A zaraza wie, co w mleku od niego jest i w śmietanie. Ale takiego Arno, to dobrze przy sobie mieć. Silny, łodważny. No krasnal na całego, no! Dzielny, niczym sto wilków! Może kapitan kiedy. Mam nadzieję. Bo lepiej łon, niż jakaś dziewka, co się gada na wiosce.

A także o Winkelach
- Dobre roboty robią, to fakt. Zacniaste towary. Często handlować z nimi mogę. Choć kutaśce zaniżają ceny mych produktów, krowie boby. Na, ale cóż zrobić, no cóż. Kiedyś ryj skopie, jak oszukiwać będzie! Ło! I tak będzie! I tak zrobię! Ło!


Zatem w trakcie święta wielu było dane usłyszeć jego donośny głos. Niektórym udało się go nie posłyszeć. Całe ich szczęście, oj wielkie szczęście! Na pewno, gdy tylko ktoś chciał pogadać, ale o niezbyt mądrych rzeczach, mógł mieć w Gotte wyśmienitego towarzysza. Gorzej, jeśli rozmowa miałaby być poważna…
 

Ostatnio edytowane przez AJT : 16-10-2012 o 08:57. Powód: Joszko -> Jost
AJT jest offline  
Stary 15-10-2012, 18:45   #3
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Woytek wałęsał się po Biberhof żując słomkę trawy. Wkoło ludzie się weselili, siedząc w kręgu przy płonących bierwionach a on był markotny. Z żalem spoglądał na szybko sunące po nieboskłonie słońce. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, snuł się po wsi jak smród po gaciach z jednego kąta w kąt.

- Kkkurwwa - wydukał do siebie Woytek. - Znnooowu sięe niee zabawię, kkurrwa! Dzień Słońca, jego mmać!

Grupka podchmielonych nieco wieśniaków przykuła jego uwagę. Ten pyszałek Gotte znowu sobie dworował z Erika. "Nie będzie mi ten goguś braciaka obmawiał". Skierował się tedy ku skupisku młodzieży i z czerwoną od gniewu twarzą palnął.

- Tttee Gotte! Odwwal się od Erikka! To równy chłop jest! Bbrat mój! Chcesz, żeby Ci Bauerowie skórę przetrzpppalli, co?
- aż się zapluł z wysiłku i niesforna grzywka spadła na czoło.

Na moment wszyscy umilkli, ale po chwili znowu zaczęli sobie dworować z mieszkańców po kolei. Jeden z Millerów parsknął ze śmiechu.

- Uspokój się, Węgorz, pastuszku jeden! Mrówki cię oblazły? Stada nie pilnujesz dzisiaj? Ryb w stawie też nie łowisz? Nie może być, dziwy na dziwami. Znak, że święto - rzucił w kierunku Woytka szczerząc gębę- To takie żarty, kumasz? Coś taki sztywny?

- Eechy Ttty mmatole... - "Węgorz" jedynie machnął ręką i odszedł pospiesznie od ogniska żegnany gwizdami i śmiechem gawiedzi. Nie chciało mu się jednak z nimi gadać. Gottego i tak nie zmieni, a zaraz zacznie się służba w straży. Trza się będzie przygotować. Poszedł do domostwa Bauerów po włócznie i nowe ciżmy. Szybko dotarł do swego siennika i wyciągnął skórzaną manierkę z gorzałką. Pociągnął głęboki łyk. Czując jak ciepło rozchodzi się po całym ciele, z zadowoleniem zamruczał.

- Odd rrazu, lepiej, Arno miał rację, że dobbry trunek nnajlepszy na frasunek!
 
kymil jest offline  
Stary 16-10-2012, 18:58   #4
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
- Jełop – mruknęła Jagna całkiem wyraźnie przechodząc koło Gotte. Nigdy nie lubiła, tego pożal się Sigmar, kuzyna, a dziś była w wyjątkowo podłym nastroju.

Poprawiła łuk na plecach i odeszła zirytowana zarówno od niego jak i od tej przesłodzonej Angeli mizdrzącej się do chłopców, a potem opowiadającej im jak to została bogu w posługi oddana.
Pff, prędzej by pasowała na żonkę tego Millera, ale wtedy trafiła by do rodziny, a naprawdę nie wiadomo było co gorsz
e.
Czując ciągle złość na niesprawiedliwość tego świata, która kazała jej pilnować murów w dniu święta Tannenbaumówna poprawiła gęste, kasztanowe włosy i krzywo uśmiechnęła się do matuli, która nalewała właśnie kufel jakiemuś moczymordzie. Bracia z ojcem specjalnie wytoczyli kilka beczek okowity z okazji Dnia Słońca. Pewnie gdyby nie musiała stróżować i tak pomagała by Lenie, z drugiej jednak strony wójtowa szybko by przymknęła oko na harce córki. Wnuki jej się pewnie marzyły, niedoczekanie!
Jagna nie zamierzała tu sczeznąć z mężem jełopem i tymi samymi facjatami oglądanymi przez resztę żywota.
O nie! Jej pisane były wielkie czyny koniec kropka.

W sumie dobrze, że ojciec kazał do straży się zaciągnąć. Zawsze to parę przydatnych umiejętności, technik głównie. Bo parę w pięści miała zawsze, oj przekonało się o tym paru chłopków próbujących pchać łapy gdzie nie trzeba. Można było ich rozpoznać głównie po wybitych zębach.

Warta zaczynała się za pól dzwonu, w sumie miała jeszcze chwilę czasu. Za wcześnie z domu się wybrała, chyba. Niech i tak będzie.

Dziewczyna złożyła osprzętowanie bojowe w pobliżu matki, oddając je pod jej pieczę i ignorując znaczący uśmiech. Żadnych wnuków! W tym jednym była zgodna z ojcem, który piany na pysku dostawał na myśl, że ktoś mógłby do jego córeczki takie rzeczy…
Z drugiej strony nic nie szkodziło by potańczyć, hołubców po wywijać. Może nie miała na sobie najbardziej wyjściowego stroju, ale co tam! Skórzany kubrak odpowiednio opinał to co miał opinać, a czym w swej łaskawości hojnie obdarzyli ją bogowie.

Nie wahając się więcej wójtówna podeszła do Marianki Miller, kuzynki i przy okazji najbliższej przyjaciółki. Jeśli z kimś szło tu sensownie porozmawiać to może z nią. No przynajmniej szło sensownie po wyżywać się nad nieudanymi członkami rodziny (Gotte), fałszywymi świętoszkami (Angela) i wieloma innymi. A także porozmawiać o szlakach dalekich i o tym, gdzie się kiedyś będzie podróżować, a jak!
 
Nadiana jest offline  
Stary 16-10-2012, 23:58   #5
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Krótsza słomka...
Joszko powiódł wzrokiem po twarzach kompanów - tych, którzy tak jak on mieli spędzić noc na łażeniu po murach i wypatrywaniu zbliżającego się wroga. Łatwo można było dostrzec, że ich radość jest porównywalna z Joszkową.
Alfred mógł sobie mówić co chciał na temat zaszczytnej służby. Zaszczyt zaszczytem, ale bez względu na to, co ojciec Gottlieb powtarzał od paru już lat, była to najprzyjemniejsza noc roku całego i tracić ją na wartowanie było rzeczą średnio przyjemną.
Oczywiście Joszko zdawał sobie sprawę z tego, że najłatwiej na wioskę napaść, gdy każdy śpi pod stołem lub z babą, ale on wolałby należeć do tej ostatniej grupy, niż na warcie stać. Co jednak miał powiedzieć Alfredowi? Że plany ma, i że nie obejmują one łażenia z włócznią?
A i tak okazało się, iż jego ewentualne plany spędzą noc tak samo, jak on.
- Macie czas do wieczora - oznajmił kapitan straży. - Joszko i Eryk staniecie koło bramy, Jagna...

Do wieczora czasu huk został, ale świadomość tego, że potem trzeba będzie stać przy bramie niczym kołek w płocie, zdecydowanie psuła nastrój Josta. I zdecydowanie źle wpływała na jego humor. Przynajmniej na tyle, że kolejne wypyszczanie się ze strony Gotte stało się kroplą, która przelała kielich Jostowej cierpliwości. Czy raczej kufel, bo z kielichami w Biberhof raczej kiepsko było. No ale jak by to mogło być, żeby taki śmierdziel, skórożuj i gównojad obrażał porządną rodzinę?
O nie... Jost nie miał zamiaru dać się spławić tak jak Woytek. Gotte ma szczęście, gnojek jeden, że Eryk tego nie słyszał, bo ten bardziej zapalczywy był, niż jego młodszy brat i Gotte zęby by zbierał z podłogi. Ale skoro Eryk w paradę nie wchodził, to Jost sam mógł swoją sprawę załatwić i to od razu.

Wystarczył jeden ruch, by zawartość kufla wylądowała na szlachetnym obliczu Gotte.

- Niektórzy nawet piwa nie potrafią wypić - powiedział z udawanym zaskoczeniem Jost, patrząc na zalane piwem twarz i ubranie Gotte.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-10-2012, 08:40   #6
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Gotte domyślał się reakcji Pieguska, jak go czasem pieszczotliwie zwał. Jost zawsze był bardzo wrażliwy na swoim punkcie, nieodporny na Millerowe gadanie. Pewnie też dlatego uczeń kuśnierza podniósł ton i wypowiedział parę słów, które zabolały Schlachtera, głośniej. Specjalnie rzekł je tak, by świniopas mógł je usłyszeć. Nie pierwszy raz więc i pewnie nie ostatni, na szewczyku wylądowała zawartość kufla.
- Eee, spokojnie, nie bijmy chłopaka - zatrzymał dwójkę kompanów, z którymi wymieniał opinię o pozostałych mieszkańcach. Ci zbyt pochopnie ruszyli w kierunku Josta. Gotte za to nie był wybuchowy, urazy nie żywił, nawet po tak niemiłym, niekulturalnym zachowaniu. Po prostu przetarł dłonią twarz.
- Dokładnie Jościku, niektórzy piwa pić się nie nauczyli… – rzekł z radosną miną. - Ale całe życie przed nimi, może im się uda. Ino poćwiczyć trochę muszą, ni poić zwierzęta... Chodźcie chłopaki. - machnął na kompanów, po czym ostentacyjnie odwrócił się od pastuszka.

Gdy odeszli parę kroków, dodał półgłosem.
- I widzą co się dzieje, jak człek niełobyty wśród ludzi? Pewnie mu świnka dziś nie dała - parsknął szaleńczym śmiechem.
 
AJT jest offline  
Stary 17-10-2012, 13:01   #7
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
- Karczmarzu, piwa! – zawył radośnie i charcząco krasnolud. Popluł obficie towarzysza resztkami gulaszu, który osiadł na brodzie, wąsach i między zębami. Mężczyzna odwrócił się i dyskretnie wytarł twarz rękawem, od łokcia aż po mankiet.
- Panowie, bo jak powiadają, jak piwo w dom, to i bogi w dom!
- Zara to dom, ale w dupę, zboczony frędzlu! – Berta Bauer wracająca po dokładkę zupy chlasnęła szmatą jego rękę, niechybnie zmierzającą ku falującym pośladkom..
- Miejże wiatraki przy sobie krasnoludzie – rzekł z uśmiechem wysoki człowiek z długimi wąsami, który dosiadł się do stołu, uprzednio wieszając na stojaku przydługie futro i dużą czapkę.
- Kacper Winkel! Karczmarzu, dwa piwa! - zawołał Hammerfist
- Tawerna dziś pęka w szwach, ha! – powiedział przybyły mężczyzna siadając na ławie.
- No ma się rozumieć, niedługo zajedzie kapela i zagrają nam tańca.
- Ale żem trafił na ognisty wieczór. Przed wyjazdem miło będzie wspomnień do łba nawbijać, żeby mieć do czego wracać myślami.
- Do Wurtbad jedziecie?
- Ano, sakiewka pusta to i jedziem. Syna zabiram, niech się młokos uczy zawodu.
- A pewnie to. Heh, handelek zawsze to niczego sobie, co? – przyjaźnie zdzielił Kacpra pięścią w ramię. Ten zaśmiał się i pomasował pulsujący mięsień, kiedy krasnolud nie patrzył.

Wszyscy klienci skupieni byli przy dwóch dużych, kamiennych piecach, w których trzaskały żarzące się drwa. Nowoprzybyli stąpali jeszcze z nogi na nogę, przeciskając się jak najbliżej zbawiennego żaru. I nie było się czemu dziwić. Na zewnątrz panował suchy mróz, zmrażający wilgoć w środku nosa przy każdym wdechu, bezlitośnie kąsający czerwone od zimna lica przybyszów. Wszystkich klientów rozgrzewała sama świadomość przebywania w tawernie.
Salę wypełniał stukot wysokich, drewnianych kufli, tryskających gęstą pianą, szepty, rozmowy, wrzaski, piski, śmiechy, westchnienia, mlaskania, siorbania, charczenia i od czasu do czasu – kasłania. Męskie, damskie oraz bliżej nieokreślone… Skrzypiały ławy, przesuwane stoły, stukały stawiane na nich miski pełne zupy. A wszystko to w bursztynowym świetle kaganków i płomieni bijących z pieców.

Przez tłum przedarła się karczmarka w długim, błękitnym fartuchu, nosząca warkocz. Pochyliła się nad piecem, mieszając chochlą zawartość osmalonego garnka – ostatnią porcję zupy gulaszowej. Zdjęła naczynie znad ognia przez szmatkę.
- Z drogi chopy – rzekła Heidi Miller z uśmiechem.
- Życzenie pięknej pani to dla mnie rozkaz – odrzekł z niskim ukłonem młody czeladnik stolarski o jasnych włosach, ustępując drogi.
- A pan, powinien nieco ciszej prawić komplementy.
- Który taki zazdrosny? Zaraz go na miecze wyzwę! – Rozejrzał się przesadnie energicznie, sięgając niby po rękojeść miecza. Zabrzmiało jak żart. Chciał, żeby tak zabrzmiało.
- Aj głupiś mój panie, przecie nie noszę wianka – mówiąc te słowa uśmiechnęła się szeroko i przyjaźnie, żartobliwie okazując współczucie. Znajomi czeladnika jak na zawołanie zawyli śmiechem, zionąc odorem piwa zmieszanego z grzybami. Czeladnik zaś z grymasem na twarzy jeszcze chwilę wodził oczami za kobietą. Odwrócił się do towarzyszy.
- Czy właśnie nazwała mnie swoim panem?
Ich śmiech długo brzmiał jeszcze w jego uszach.

Tymczasem na drugim końcu sali, siedząc przy stole gospodarza młodziutka Marianka przyglądała się pewnej scence. Usta niezbyt wysokiej i pulchnawej dziewczyny były na wpół otwarte, a oczy błyszczały z zaciekawienia.

- Psia jego jurna morda!
- O! Tego żem… Hiiks! …jeszcze nie widział – odparł wsparty na dwóch krzesłach chłop w czerwonej kamizelce i koszuli z obszernymi rękawami. Był już lekko wstawiony, plątał mu się język. Dręczyła go natrętna czkawka.
- Ze ćwierć łokcia będzie od środka! – krzyknął drugi raz Hubert Thalberg. Odgarnął długie, ciemne włosy z czoła i przyjrzał się dokładnie, z niedowierzaniem, nożowi wbitemu w zawieszoną na ścianie drewnianą tarczę.
- No Hubert, dawaj mi tu te blaszaki. – niemiło odezwał się zza stołu stary Schlachter. Po chwili zgrzytnęły miedziane monety w jego garści.
- Hola hola, to tylko twoje ślepe szczęście – wrzasnął Thalberg – należy mi się rewanż. – mówiąc to podszedł do tarczy i wyciągnął wcześniej wbity nożyk. Jak na milczka, którym był na co dzień, owego wieczora zdawał się lać słowa jak piwo.
Wielki jak dąb rzeźnik wstał od stołu podparł się pod boki i powiedział głośno wyrażając swoje oburzenie:
- Coś ty powiedział drabie chędożony? Ja ci pokaże, kto tu jest ślepy. Stawiam dwanaście, że ponownie cię pokonam.
- Zgoda. – myśliwy przyklepał dłoń konkurenta
Konkurencja rozpoczęła się bez ociągania i zbędnych, pysznych ceremonii, jak to zwykle miało miejsce.. Rzeźnik zważył nóż w dłoni, zrobił lekki zamach, po chwili powtórzył, puszczając nożyk, który zabłysnął w świetle kaganków.
- Kurcze pieczone! – krzyknął z podziwem Thalberg. - Prosto w Złote! – ktoś rzucił z tłumu.
Sam złapał za nóż. Machnął mocno. Mimo względnego braku precyzji w tym zamachu…
- Trafił w Dupę Sołtysa! – Ktoś z tłumu obstawiających upewnił się, widząc nóż Huberta, wbity o pole dalej od pierwszego miotacza Schlachtera. Sam Thalberg był zdziwiony swojej celności.
- Ktoś zamawiał pieczonego kurczaka?! - krzyknął przez całą salę karczmarz, stojąc obok barmanki, która patrzyła na niego pytająco. Dzierżyła półmisek z pieczonym mięsiwem, zalanym lśniącym rumieńcem. Z tłumu nikt się nie odezwał na to pytanie, wszyscy patrzyli po sobie i kręcili głowami przecząco.
- Eee… hmm… Nie to nie, sam zjem… - puścił oczko do żony i zabrał półmisek. Uwiódł go zapach pieczonego mięsiwa, skromnie przyprawionego.
Położył posiłek na swoim specjalnym stole, nieraz mylnie kojarzonym z ladą (jaką spotkać można było zwykle w miastach). Przy tym stole siedzieli tylko zaproszeni goście, zwykle znajomi i przyjaciele gospodarza. Dzisiaj miał ich kilkoro.


....

Marianka z trudem oderwała się od wspomnień i odjęła rękę od swoich blizn na polikach. Od owego zimowego dnia minęło już dobrych parę lat, ale tamta historia wciąż i wciąż powracała do niej w pamięci. Jak teraz przy okazji święta Słońca.

Właściwie to cieszyła się, że wylosowano ją do warty. Dostąpiła zaszczytu jakich mało we wsi kiedy przyjęli ją do straży. A dla niej, dziewczyny z biednej rodziny to był dopiero fart. Nie dla niej były pijaństwo i nocna rozpusta na łąkach.

Uśmiechnęła się szeroko widząc podchodzącą kuzynkę. Jagna wyglądała jak zwykle dobrze. Ogarnęła trochę z zazdrością jej wiotką sylwetkę, ale zaraz wzruszyła ramionami i pomyślała, że bogowie jakiś tam swój plan mieli czyniąc ją taką jaką była. A Jagna? Ją jedną lubiła i miała o czym pogadać.

Chłopaki oglądali się za młodą Tannenbaumówną i Marianka wcale im się nie dziwiła. Taka partia we wsi musiała budzić zainteresowanie. Kiedyś pewnie to właśnie Jagnie przypadnie zaszczyt dowodzenia straży.

Poprawiła skórzaną kurtkę na grzbiecie, przesunęła się na ławie robiąc miejsce i kiedy tylko Jagna usiadła pogrążyły się w cichej rozmowie chichocząc od czasu do czasu.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 17-10-2012, 15:40   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pić nie umie ten, kto piwem oblany, ale wymagać od Gotte rozsądnego myślenia to tak, jak żądać by świnie latały.
- Te, skórka... zajęcza... gdzie uciekasz? Nie skończyliśmy rozmowy - rzucił Jost w ślad za Gotte, ten jednak, mimo obecności dwóch koleżków, skulił uszy i wiał jak najdalej od Josta. Pewnie do mamusi, by ta wytarła mu do końca buźkę.
Ciekawe czy Gotte wiedział, że jego kompani skrzętnie zapamiętują wszystko, co powiedział, i powtarzają jego słowa każdemu, kto się napatoczy, w tym i zainteresowanym. Pewnie nie, bo inaczej byłby bardziej oględny w wyrażaniu swoich opinii.

Odprowadziwszy wzrokiem Gotte Jost usiadł przy stole i pogrążył się w rozmyślaniach nad tym, jak doprowadzić do tego, by Gotte przestał wreszcie się wypyszczać. Bo w to, że sam z siebie przestanie mielić ozorem, to jakoś Jost uwierzyć nie potrafił.
Przegryzając kawałkiem chleba kęs kiełbasy chłopak zastanawiał się, czy warto by wykorzystać fakt, iż ‘bohater’ Gotte będzie stać na warcie. Gdyby tak chojraczka przestraszyć...? Ale przeciwko temu przemawiały dwie sprawy. Po pierwsze, Jost sam również stał na warcie, a zejście z posterunku byłoby pomysłem nader kiepskim. Po drugi, spanikowany Gotte mógłby narobić w gacie, owszem, ale mógłby też podnieść alarm. A to by się dla Josta mogło bardzo źle skończyć. Nikt by nie był zadowolony, gdyby poświąteczne odsypianie zostało nagle przerwane. Pół biedy, gdyby winnym był tylko Gotte. Gorzej, gdyby się nagle wydało, że Jost maczał ręce w niespodziewanej pobudce.
No nic... Co się odwlecze... Dopadnie jeszcze tego śmierdziela i wytłumaczy mu w taki czy inny sposób, że niekiedy milczenie jest bardziej cenne od bezmyślnego kłapania pyskiem.
Uśmiechnął się do przyszłej wizji. W ostateczności... Parę pocisków z procy, co tuż koło ucha świsną, nauczy rozumu największego nawet tchórza o najszybszych nawet nogach.

Pociągnął kolejny łyk piwa. Chociaż i częstować się można było gorzałką, to jednak Jost wolał od tego akurat trunku trzymać z daleka. Gorzałka grzała, zapewniała humor i odwagę, ale również - co już parę razy widział - mogła zwalić z nóg tego, co nadużył mocnego trunku. A zasnąć na warcie... Alfred miałby na kim się wyżywać, a Gotte... Ten to dopiero miałby powód do obgadywania.

Ponownie dolał nieco piwa do kufla i wziął kolejny kawałek kiełbasy.
Taaa... Najbliższe dni będą z pewnością ciekawe...
 
Kerm jest offline  
Stary 17-10-2012, 21:27   #9
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Eryk siedział w kącie karczmy sam, popijając piwo i przyglądają się krzątaninie ludzi zarówno wewnątrz, jak i na dworze. Gwar niesamowity panował w całej wiosce, wszyscy jak jeden mąż przykładali się do organizacji obchodów Dnia Słońca. No, prawie wszyscy- kilka osób odpoczywało, tak jak Eryk mając przed sobą ponurą perspektywę nocnej warty. Chyba tylko Arno, który zgłosił się na ochotnika, nie żałował, że w taki właśnie sposób przyjdzie mu spędzić to wyjątkowe święto. Z zeszłorocznych, obficie skropionych alkoholem, obchodów chłopak niewiele pamiętał, właściwie tylko przeczucie, że dobrze się bawił, oraz że dostał od Jagny po pysku, przez złą interpretację wysyłanych przez nią sygnałów, jak to przy każdej opowieści utrzymywał.

Bom myślał, że ona chce, a chyba nie chcioła, albo chcioła, ale gdzie indziej, to mi trzasnęła, cobym wiedzioł, ale jom się w porę nie domyślił, no i po ptokach.


Z uśmiechem wspomniał, jak tłumaczył Mariusowi i reszcie chłopaków, co zaszło, bezpośrednio po fakcie. Całe zajście, zarówno po uderzeniu, jak i przed, zapamiętał nadspodziewanie dobrze, i to bynajmniej nie przez traumę czy urazę do dziewczyny. Ich stosunki nie uległy pogorszeniu, chociaż oczywiście w drugą stronę również to nie poszło, ciągle był tak daleki od jej uwiedzenia, jak ze wsi do samego Altdorfu.

Od jakiegoś czasu przypatrywał się plotkującym w przeciwległej części sali Mariance i Jagnie. Dwie krzepkie i obrotne dziołchy, takie, jak lubił, należące do Straży Wiejskiej, na dodatek obie miały pilnować murów razem z nim. No, nie tak znowu razem- jemu trafił się za towarzysza Jost, co oznaczało, że wszystko będzie zależało on nastawienia jego kompana. Jeśli nie zacznie jakichś głupich pogaduszek, być może da się wytrzymać tę noc bez picia na służbie. Ale oczywiście trzeba być gotowym na najgorsze, więc niewielką manierkę z wódeczką będzie musiał ze sobą przeszmuglować.
Świadom, że nie może stawić się na służbę pijany, od rana wypił tylko trzy piwa, teraz kończył czwarte i powtarzał sobie w duchu, że to koniec na tę chwilę i następnego nie potrzebuje. Gdy wymęczył trunek, z niejaką melancholią w spojrzeniu wstał od stolika i odniósł kufel na szynkwas, zupełnie jakby nie mógł go po prostu zostawić na stole. Kuzynka Anna spojrzała na niego jak zwykle, z mieszaniną rozbawienia i współczucia. Ciekawe, co sobie myślała.

Wychodząc zerknął jeszcze na dziewczyny, ciągle rozmawiające i chichoczące beztrosko, jakby odcięte od przygotowań i samego święta. Może to faktycznie dobry sposób na pogodzenie się ze stratą dobrej zabawy? Zignorować wyjątkowość tego święta i zając się codziennymi sprawami. Nie rozczulać się nad pechowym trafem, który wskazał na niego palcem, tylko wykonać powierzone zadanie jak najlepiej. Tak, to był dobry pomysł. Właściwie, już zaczynał działać- Eryk nie myślał o tym, co przegapi, tylko jak uniknąć myślenia o tym. co przegapi. Dla kogoś, kto nie przywykł do wielotorowego rozumowania takie zapętlenie okazywało się nad wyraz skuteczne, a zarazem proste.

Ruszył do domu spokojnym krokiem, przygotowując w myślach krótką listę rzeczy do zabrania i zrobienia przed wyjściem na służbę. Zaraz, Marius chyba czegoś chciał. Tylko co to było...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 19-10-2012, 18:39   #10
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
W końcu nastał Dzień Słońca! Od tak dawna oczekiwany, planowany i... W zasadzie wszystkie ostatnie spotkania Berta z Rudim Millerem i Wolmarem Tannenbaumem kończyły się wspomnieniami tego święta lat zeszłych. Początkujący stolarz i młynarz aż dostawali wypieków w oczekiwaniu na ten dzień. A jak pamiętliwi byli? Jak nikt! Dokładnie pamiętali zeszłoroczną zabawę. Bert też ją pamiętał. Jeszcze w zeszłym roku bawił się z Angelą. Hasali po parkiecie jak żadna z par! Bert upił się tak, że niemal wyznał jej miłość. W sumie może gdyby to wtedy zrobił sprawy potoczyłyby się inaczej... Nie. Ani on ani Angela nie chcieli tu kwitnąć do końca swych dni. Co to, to nie.

W oczekiwaniu na epicką zabawę trójka dobrych kumpli lubiła powspominać. Jak w zeszłym roku ojciec Berta upił się wraz z Arno albo jak Eryk Bauer dostał w dziób od Jagny... To ostatnie cieszyło się szczególnym powodzeniem wśród ich wspomnień. Młody Bauer ubzdurał sobie, że Amelka wysyłała mu jakieś sygnały! Jemu! Jak jego twarz nie różniła się za bardzo od kawła siana wokół którego kręciła się jego egzystencja. Może co naiwniejsi jego funfle uwierzyliby w te bajki, gdyby chociaż trochę miał w sobie ogłady. A tej miał równie dużo jak stuletnia babcia mlecznych zębów. Ale pracować to on umiał. To mu trzeba przyznać. I ogólnie solidny z niego chłop. Wytrwały.

- Nie frasuj się już tak, Bert! Będzie setna zabawa! - pocieszał go Ulryk Tannenbaum jak podczas wspominek zwiesił głowę.

- Pewnie, że będzie. Nie to mnie martwi. Ojciec już tydzień temu zapowiedział, że z samego rana po Dniu Słońca jedziemy do Wurtbad! I znowu pewnie będzie w takim humorze jak rok temu. Popije sobie z Arnem i zamulony będzie niczym muł pociągowy. Na wspominki mu się zbiera! Ja to mam farta...

- Stary Kacper bez powodu by się tam nie wybrał...

- Brak złota pewnikiem. - wtrącił się Rudi.

- Niestety tak. Do tego to ja będę musiał zająć się całym handlem. Niech to szlag... Nie będzie mowy o takim piciu jak w zeszłym roku!

- Co nie będzie, Bert?! Jesteś co prawda nieco głośny, ale też wygadany i już trochę w tym siedzisz. Poradzisz sobie nawet się lekko chwiejąc. - wtrącił klepiąc Winkela po plecach Wolmar Tannenbaum.

***

Zabawa zaczęła się już z samego rana. Bert jak zawsze o brak towarzystwa się nie martwił. Po wyczekiwanych pierwszych śpiewach wyszykował się i poszedł na plac, gdzie czekała na niego cała paczka. Rudi Miller już jakiś dziwnie wesoły, Ulryk Tannenbaum gaworzący z Wolmarem i Kariną. Kuzyneczka Berta widać już nie tak bardzo się skrywała po kątach, bo co chwilę z Wolmarem się obściskiwali. Jakby wujek Alfred to zobaczył... paszcza ucznia stolarza byłaby bardziej obita niż zalotników Jagny. No. Może równie mocno...

Gdy pierwszy kufel trunku zniknął w gardle Berta do paczki dołączyła się też jego siostra - Katrina. Dla tej ferajny wesołe podrygiwanie zaczęło na długo przed tym jak wielu wyszło z chat.

***

Niemal cała ekipa - jeszcze przed południem - została wezwana przez kapitana straży do "Starej Beczki". Jak oznajmił im Alfred Tannenbaum część z nich stanie na warcie tej nocy. Mieli ciągnąć słomki. Bajecznie. Przed tym co prawda Arno się zgłosił na ochotnika, ale jak na księgowe oko Berta to nie polepszało jego sytuacji. Z jego szczęściem... nie jest źle! Przynajmniej tak pomyślał młody domokrążca zanim nie spojrzał na słomki innych. Cała jego wesoła paczka miała dłuższe słomki więc z nich wszystkich tylko on - nikt inny - zostanie wystawiony tej nocy na warcie. Na południowo-wschodniej palisadzie murów. Pięknie. Po prostu gorzej być nie mogło. Warta nocą, rano wyjazd w ojcem. Jedynym pocieszeniem w tej sytuacji było to, że stróżował będzie z krasnoludem. Mały lud był znany z waleczności więc o swoją - jego zdaniem całkiem hojnie obdarzoną - buźkę martwić się nie musiał. Przynajmniej tak uważał...

Zostało mu jeszcze parę godzin. A później stróżowanie. Musiał to wykorzystać!

***


Każdy kogo powonienie miało się dobrze czuł zapach świeżego pieczywa i pieczonego mięsa. Każdy kogo nie myliły oczy widział pyszne dania, wyszykowaną odświętnie karczmę i całą zgraję dobrze bawiących się ludzi. Ojciec Berta z rumieńcami od picia na policzkach głośno gaworzący z krasnoludem. Jagna i Marianka co chwila chichoczące jak dzieci, których i tak na dziś dzień Bert miał dosyć. Te małe pucułowate, roześmiane buzie Pitera, Wandy, Anny i Kariny niemal nie wywołały u niego paranoi. A on naprawdę lubił dzieci. Tylko, że co za dużo to nie zdrowo... Bert uśmiechnął się na widok starego Schlachtera i Huberta Thalberga rzucających nożami do tarczy. Karczmarz przy swoim stole dla specjalnych gości też wyglądał na szczęśliwego. Zajadał się jakby za to co zje sam płacili mu podwójnie!

- A każdy kto samemu stać potrafi zaraz udaje się na parkiet... - powiedział sam do siebie Bert zwracając się do Ulryka z uśmiechem.

- Co tak patrzysz moczymordo? - zapytał śmiejąc się parobek.

- Ja? - zapytał Bert wybuchając głośno śmiechem.

- Nie ja. Ktoś tu miał jechać jutro z ojcem do Wurtbad. I stać na warcie. - dodał szturchając go łokciem Ulryk.

- Nie przypominaj mi. A co do picia. Pije trzecie i ostatnie dzisiaj piwo! - Bert był dość głośny, ale jego basowy głos po tych trzech piwach nadal brzmiał zrozumiale.

- Dobra, dobra. Jak dokończysz idziemy pohasać?

- Czego się głupio pytasz! Pewnie. Chwytaj Katrine i leć. Zaraz do was dołączę z moją partnerką. - powiedział Bert z połową kufla pienistego trunku.


Wraz z upływem czasu zabawa nabierała rumieńców. Już mało kto przejmował się przerażającym chłodem panującym na zewnątrz. Przybytek został zamknięty i dobrze ogrzany. Części nawet było zbyt gorąco co potwierdzały gołe męskie torsy. Bert skończył piwo. Trzecie i ostatnie. Jak obiecał sobie i reszcie. Czas było ruszyć w tany...

Spokojnym, ale zdecydowanym krokiem domokrążca ruszył w kierunku dwójki chichoczących dziewcząt. Jagna i Marianka chyba nie spodziewały się spotkania go w pozycji pionowej po tym jak uchlał się w zeszłym roku. Podchodząc ukłonił się nisko. Pocałowałby w rękę, ale obie były dość trzeźwe i za sprawą Jagny nie chciał stracić uzębienia...

- Witam, Panie. O czym tak wesoło rozmawiacie? - kobiety popatrzyły po sobie porozumiewawczo, a Bert się uśmiechnął wesoło. - Dobra przejdźmy do rzeczy. Mogę prosić do tańca? - zapytał wyciągając rękę w kierunku Marianki Miller.

Drwalówna może świetnie się rozumiała z Jagną, ale ani jedna ani druga w rzeczywistości nie była tak twarda jak chciały się uważać. Poza tym nawet najwięksi twardziele latali teraz po parkiecie zgrabnie jak elfie dzieci. Marianka mimo iż robiła jako drwal to dziś nie miała swojej siekiery…

- Woytek, co tak stoisz jak stóg siana?! - zawołał do pasterza Bert. - Bierz Jagnę i dawaj w tany!
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 19-10-2012 o 18:47.
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172