|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
09-04-2017, 16:05 | #181 |
Reputacja: 1 | Wychodzenie z nałogu nie należy do czynności łatwych, ani tym bardziej przyjemnych. Organizm niemal siłą domagał się ukochanej używki dlatego Moritz był pod stałą kontrolą sióstr, bo opieką w pewnych chwilach tego nie można było nazwać. Wagner przechodził przez potwornego kaca, który zdawał się zbierać siły miesiącami. Pojawiły się u niego drgawki, nerwy, a nawet biegunka prawie tak potworna jak u nowego konika Morryty. Moritz był pewien, że sam nigdy nie wyszedłby z tak potwornej, silnej choroby. Kiedy zdawało się być "po wszystkim" czeladnik dowiedział się, że to dopiero początek. Przed nim było życie bez picia, bo nawet najmniejszy łyk alkoholu sprawiłby, że nałóg upomni się o swoje i na nowo zagości w codziennym życiu Stirlandczyka. Grimm zdawał się zdrowieć chociaż i jemu nie przyszło to zbyt łatwo. Krasnolud był uparty i często chęci uzdrowicielek odbierał na opak. Wagner chciałby go pocieszyć, może nawet przytulić, ale sam nie był w najlepszym stanie, a poza tym... Przytulanie brodacza nie kojarzyło mu się zbyt dobrze. Do Grimma nie pasowały sceny zbierające w kącikach oczu łzy. Krasnolud nawet tak blisko śmierci nadal był dumny i silny. Tak bardzo, że dodawał sił osłabionemu przy wychodzeniu z alkoholizmu przyjacielowi. Wspólnie Moritz i Grimm wyzdrowieli, a nawet dokończyli jadłospisy dla karczmarza, który w ramach rekompensaty dał im nieco jedzenia na drogę, która była przed nimi długa i zawiła. Czeladnik marzył aby dogonili swoich kompanów i spróbowali oczyścić swe nazwiska w oczach społeczeństwa. Moritz kojarzył mu się z alkoholizmem, a skoro już wyszedł z nałogu chciałby na nowo stać się wesołym, pełnym energii Bertem. Tak bardzo by tego chciał... Miasto Białego Wilka zrobiło na czeladniku olbrzymie wrażenie. Moritz nie był w stanie się opamiętać patrząc na wszystko z rozdziawioną gębą. Tak wielkie, potężne miasto dawało olbrzymie możliwości rozwoju i zarobku, który chciał lada dzień podjąć Wagner. Znalezienie pracy jednak nie było rzeczą tak prostą jakby mogło się wydawać. Wagner nie mógł pracować ani w cyrku, ani w teatrze, ani na rynku, bo mimo iż posiadał potrzebne tam umiejętności musiał pozostać sobą. Handel, gra aktorska, opowiadanie kojarzyły się za bardzo z Bertem Winkelem, a zatem nie mógł tego robić aby nie zdradzić swojej maskarady. Musiał poszukać czegoś jako czeladnik, skryba lub pomocnik medyka. Na rynku znalazł ogłoszenie, w którym szukali tragarza w sklepie ze sprzedażą tkanin. Wagner wolał jednak poszukać czegoś lepiej płatnego i bardziej odpowiedniego. Potrzebował zatem czasu i cierpliwości. Rezydencja von Sternów robiła niemal tak wielkie wrażenie jak samo miasto. Kiedy w Mondstille grupa przyjaciół stawiła się w jej progach służba była nad wyraz miła i odnosiła się do nich z wielkim szacunkiem. Dech zapierały liczne trofea, ale też ozdoby takie jak tarcze, topory czy odpowiednie dla obecnego święta gałązki igliwia. Stół w sali był zastawiony jak na pokaźną ucztę. Wagner nie mógł się doczekać nie tylko jedzenia, ale też kolejnego swego zwycięstwa nad chorobą, która niegdyś władała jego życiem. Czeladnik był dumnym z tego, że udało mu się porzucić alkoholizm i postanowił już nigdy do niego nie wracać. Kiedy w sali pojawił się gospodarz ciężko było nie skupić na nim wzroku na tyle aż wyda się to natarczywym. Rolf von Stern był wielkim i potężnym człowiekiem. Wysokim, szerokim, z potężnym wachlarzem białych jak śnieg włosów. Skóra, którą przyodział czyniła go jeszcze większym, a paskudna blizna na szyi udowadniała, że mężczyzna był w stanie własnoręcznie zdobyć zdobiące jego dom trofea. - Witam serdecznie i dziękuję uroczyście za zaproszenie oraz tę wyborną ucztę. - powiedział zabierając jako pierwszy głos Wagner. - Ja nazywam się Moritz. Zawodowo zajmuje się kaligrafią chociaż niegdyś parałem się również handlem. - Jam jest Aldric. Wychowałem się na wsi, więc znam się na oporządzeniu gospodarstwa, ale potem, za wstawiennictwem znajomego kartografa, udało mi się dostać na uniwersytet w Nuln. Niedawno właśnie ukończyłem nauki. - powiedział Eryk spokojnie. - Detlef Luden. - nowicjusz Morra zdołał przerwać na chwilę istny festiwal jedzenia. - Onegdaj buntownik i najmita, od kilku lat oddany nowicjusz Morra, szukam objawienia chciałoby się powiedzieć. Takoż to moim losem bawią się bogowie. - Kaspar Heiner. - przedstawił się Kaspar. - Niegdyś przepatrywacz, a obecnie zwiadowca. Do usług. - O ho! - odezwał się Rolf. - Chociaż jednego wojaka. Owoc mych lędźwi. Gryzipiór, student i duchowny boga śpiących. - westchnął. - Ale lepsze to niż oranie pola. To moja krew zwyciężyła. Nawet nie gadacie jak wieśniaki. - zaśmiał się. - Jedzcie i pijcie. Mamy całą noc lecz nie będę was długo trzymał w niepewności. Ciekawość musi was kąsać jak złośliwa pijawa. Tymczasem wasze zdrowie! - wzniósł kielich do góry. Przed każdym obok naczynia stał puchar, do którego przed chwilą służba nalała czerwonego wina. - Najlepsze! Południowy Avelrand czerwone 2492. Wyśmienity rocznik. Taaaak... dobry to był rok. - westchnął. Wino musiało być zacne, ale Wagnera nawet nie kusiło aby go spróbować. W końcu uwolnił się od alkoholizmu na dobre i nie zamierzał do niego wracać. Był pewien, że jeżeli pokaże, że ma silną wolę zyska sobie szacunek nie tylko przyjaciół, ale też innych osób. |
09-04-2017, 20:00 | #182 |
Reputacja: 1 | Khazad przedzierał się przez zatłoczone Miasto Białego Wilka w całkiem niezłym humorze. Wprawdzie nie miał pojęcia jakie siły to sprawiły albowiem wielkie skupiska były mu całkiem obojętne. Nie wydarzyło się ponadto nic, co mogłoby wprawić Hammerfista w taki nastrój, ponieważ już przekraczając bramy miasta musiał pozbyć się jednej korony oraz oddać większy z młotów do depozytu. Otrzymany kwit wepchnął w gacie, coby żaden złodziejaszek podstępnie nie wydobył go zza pazuchy. Koło przejeżdżającego obok wozu obryzgało go rozpuszczonym śniegiem, wdepnął w gówno, które zmuszony był wyczyścić o najbliższą zaspę, a na dokładkę odpadł w pierwszej rundzie turnieju w rzucaniu śnieżkami do celu. Co skłoniło go do wzięcia udziału? Sam nie wiedział. Ot pomyślał: "A nie dlaczegoby?" Jak się wkrótce okazało, Eryk również przyłączył się do zabawy. Z niewiele lepszym skutkiem, gdyż odpadł w drugiej rundzie, lecz to nie zepsuło krasnoludowi szampańskiego nastroju. Bywały takie dni, w których najzatwardzialszy ponurak szczerzył zęby jak jełop, bez wyraźnego powodu i zupełnie nic, wliczając prosty w pysk nie było w stanie wyplenić dobrego humoru. Nawet, jeśli wszyscy kompani byli mile widziani w rezydencji von Sternów, a Arno nie. Może wpływ na to miał powrót khazada do formy. Od momentu wyjścia z czubkowa postanowił powrócić do formy, jaką dysponował w Hergig. Codzienne, poranne biegi, ćwiczenia siłowe, walka z cieniem na pięści oraz z wykorzystaniem broni. A może to wpływ zbliżającej się wielkimi krokami balii z wodą. Zimną, oczywiście. W ciepłej kąpać mogą się dzieci, kobiety, starcy i chorzy, nie wojowie. Pilnując sakiewki rozglądał się po mieście, bodaj największym, z jakim spotkał się w swym życiu. Z oddali, pomiędzy przemykającymi ludźmi dostrzegł kaplicę Grungniego. Zakręcił tam natychmiast. Warto było swemu patronowi poświęcić choć chwilę nim ruszy dalej. Czekało go w najgorszym wypadku kilka, w najlepszym jedna wizyta w karczmie. Niewykluczone, że któryś z oberżystów zdradzi co ciekawego działo się, dzieje lub ma dziać w mieście. Może gdzieś dowie się czegoś o sporcie, w jakim uczestniczył w Hergig. Grimm zastanowiłby się poważnie nad własnym udziałem. Potem trzeba było poszukać sobie pracy w jedynym cieple przystającym mężczyźnie - w kuźni. Z tym miejscem związany był niemal od urodzenia. Zaczynał jako pomocnik w kuźni Biberhof, gdzie przez zwykły odprysk zyskał pierwszą, niechlubną bliznę. Tak bardzo nielubianą niegdyś, niezasłużoną. Od tamtego czasu każda spokojna praca, jakiej się podejmował związana była z żarem pieca i uderzeniami młota. Dlatego również tym razem liczył na zatrudnienie, zwłaszcza, że szczawikiem już nie był. I tak koncypował sobie, że w tak dużym mieście, po zimie kowal może być ludziskom całkiem potrzebny. Ale najpierw kaplica Grungniego.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
10-04-2017, 06:43 | #183 |
Northman Reputacja: 1 |
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
22-04-2017, 11:12 | #184 |
Administrator Reputacja: 1 | Rozmowa z "ojcem" - Przepraszam, ale jak słusznie Herr zauważył, jedynie jeden z nas to wojownik. W pojedynkę nie pokona on giganta. Osobiście byłbym w stanie mu pomóc jedynie przy opatrywaniu ran o ile będzie kogo opatrywać - odezwał się jako pierwszy Wagner. - Czy istnieje jakaś szansa, że zna Pan jakiś sposób na giganta? Coś co szybciej zwali go z nóg? - Jak gigant zginie i kto dostarczy łeb mnie nie interesuje. Wiem, że nikt nigdy nie spotkał trzeźwego giganta. Nawet najbardziej wstrzemięźliwy jest na rauszu. - Zatem mam plan jak pokonać olbrzyma nie przy użyciu mięśni, a siły intelektu - powiedział do biesiadujących Moritz. Zagadać go na śmierć?, pomyślał z cieniem ironii Kaspar. - Panowie czy macie może coś przeciw, abyśmy najpierw rozeznali się dokładniej gdzie można spotkać giganta? - mówił dalej Moritz, nie zwróciwszy uwagi na uśmiech, jaki na moment pojawił się NZ ustach kompana. - Jak na zwykłego medyka cechujesz się niebywałą odwagą, ponieważ zdaje się, iż nie widzisz największego problemu. Naszym zadaniem jest zabić giganta. Giganta! – Detlef ostatnie słowo już praktycznie wykrzyczał. – Jak wielki może być taki gigant? - Najwyraźniej herr Morritz nie jest zwykłym medykiem - powiedział Kaspar. - Jest chyba rzeczą oczywistą, że zwykła siła nie wystarczy, bo gigant z pewnością ma jej więcej, niż każdy z nas. Czyli trzeba się do tego zabrać i siłą, i sposobem. Jak widać dziedzic powinien być nie tylko odważny, ale również silny i mądry. Aldric w ciszy słuchał towarzyszy, pozostawiając przemyślenia (jeśli jakieś miał) we własnej głowie. - Skoro mamy już plan, to powinno jakoś pójść. Aby jednak nie psuć wieczoru ani sobie ani gospodarzowi pomówmy o akcji nad ranem. Dnia jutrzejszego fajnie by było rozeznać się gdzie można spotkać giganta. Ja odwiedziłbym tutejszą bibliotekę - powiedział Wagner. - Zapewne powinniśmy skorzystać z dobrej rady i odwiedzić Góry Krańca Świata - powiedział Kaspar. - Ale może w bibliotece znajdziesz jakieś mądre pomysły. Sam też wpadł na pewien pomysł, ale nie był pewien, czy da się go zrealizować. |
23-04-2017, 16:42 | #185 |
Reputacja: 1 | Aby dowiedzieć się czegoś więcej o gigantach Wagner wraz z Detlefem poszli do miejskiej biblioteki. Miasto Białego Wilka posiadało olbrzymi księgozbiór, w którym ciężko by było nie znaleźć czegokolwiek na jakiś temat. Tak też było tym razem. Przyjaciele bez trudu znaleźli dwie ciekawe wzmianki na temat gigantów. Jedną w wykładzie jakiegoś uczonego, a drugą we fragmencie wspomnień szubienicznika. „Klucz, panowie, tkwi we wzroście, tej istotnej esencji, która czyni Giganta, gigantem. Świat nie godzi się nosić takiej masy; z momentem zaczerpnięcia pierwszego oddechu, giganty odczuwają ból. Rosnący ból, istotnie, większy, coraz większy. Świat chwyta w szpony, wlecze i szepcze do uszu: „Spocznij, połóż się i nie wstawaj więcej!”. Piją, aby znieczulić bezkresny ból.” Waldemarr, Uczony z Nuln „Zdawało się to być nie lada okazją, powiadam wam. Wytwarzał chrapaniem tak hałaśliwe dźwięki, że nawet ja, choć nie mam najlżejszych stóp w Altdorfie, nigdy nie byłbym przez niego usłyszany. I com znalazł w tej przepastnej sakwie, tym sławnym skarbcu, czyli worku Giganta? Powiem wam com znalazł: dwie żywe owce, jedną zdechłą kozę, kilka dziurawych wiader, półtorej buszla zgniecionych jabłek i do połowy zeżartego halflinga… Ale nie była to całkiem moja strata… Halfling miał osiem koron przy sobie.” Erich Śliski - Skoro wiemy gdzie z grubsza znajdziemy giganta oraz wiemy, że takowi lubią sobie wypić po czym zasypiają bardzo mocno to możemy ułożyć całkiem zgrabny plan. - powiedział Moritz. - Mój plan zakłada, że kupujemy małą furmankę, nakładamy na nią małą beczułkę mocnego alkoholu, a później wleczemy w miejsce świadczące o bytności giganta. Następnie pozorujemy uszkodzenie furmanki i zabranie wszystkich towarów poza alkoholem. Gigant bierze beczułkę, wypija jej zawartość, zapada w mocny sen. My podchodzimy i… Właśnie. Czy my w ogóle chcemy to robić? Kto wróci z głową? Nie chce aby doszło do podziałów przez byle majątek… - Proponowałbym wzmocnić ten alkohol czymś jeszcze mocniejszym - odparł Kaspar. - Są zioła, sprowadzające sen, mocny sen, a znajdą się i takie, co nie są wyczuwalne. A wóz się nam przyda na drogę powrotną. Jeśli taki gigant może unieść kilka owiec i inne różności, to jego łeb wielki być musi i nieść go niewygodnie będzie. - Furmanka będzie wiele tańsza od wozu z końmi przyjacielu. - zastanowił się chwilę Moritz. - Nie znam się na tyle aby z całą pewnością powiedzieć, że zioła, które są w stanie uśpić mnie czy Ciebie zadziałają na giganta. Mam jednak pewność, że kilka litrów spirytusu spowoduje głęboki sen, a chrapanie umożliwi nad podejście bez wzbudzania podejrzeń. - A furmanka to nie wóz? - spytał Kaspar. - I nie powiedziałem, że mi na spirytus grosza żal, tylko żeby go doprawić czymś na sen. Jak tego czegoś będzie dużo, to podziała jako dodatkowy środek. Dwie rzeczy będą lepsze, niż jedna. Moritz skinął głową. - Kolejna podróż przez pół Imperium, a potem powrót z łbem giganta… To potrwa miesiące, a łeb zacznie się rozkładać w przeciągu tygodnia. Trzeba będzie go jeszcze jakoś zabezpieczyć w transporcie. A żeby go odciąć? Nie wiem, czy topór Arno wystarczy, jeśli giganci są tak wielcy… Plan na ubicie to jedno, ale musimy być potem w stanie ten łeb tu przywlec - przypomniał Aldric. - No i, o czym wspominał Mortiz, kto ów łeb dostarczy? To też już lepiej ustalić teraz. Ja osobiście nie mam takich… ambicji. - Ja mam - roześmiał się Kaspar. - Ale nie aż takie wielkie, żebym musiał się z kimś brać za łby. Znamy się od lat i wiemy, że żaden z nas nie zrobi innym krzywdy. A co do tego łba... przyda się kolejna beczka ze spirytusem. Ponoć jak coś się wsadzi w spirytus, to się nie zepsuje. Albo trzeba będzie pobrać kilka lekcji preparowania takich rzeczy. - Spirytus nie, za mocny - wtrącił się w dyskusję Detlef, wyraźnie ożywiony bliższym jego powołaniu tematem. - Trzeba dodać odpowiednie zioła i rozwodnić nieco płyn, żeby ciało się nie ścięło jak jajecznica na patelni. Chociaż i tak sądzę, że to niezbyt dobry pomysł. Przy założeniu, że taka głowa zmieści się w beczce to będziemy musieli na nią dodatkowo uważać. Lepiej by było oczyścić wnętrze, wyciągnąć mózg, osuszyć i zakonserwować solą. Potem ewentualnie nacierać mieszaniną oleju i wosku, zależnie od tego jak będzie przebiegać podróż. - Niech jeden z nas zostanie lordem, a reszta będzie równymi mu przyjaciółmi. - rzucił Wagner. - W przyjaźń może nie uwierzyć, za duża stawka, żeby pogodzić się w przegraną. Ja mogę nawet zginąć podczas misji, oczywiście jeśli o wiedzy hrabiego mowa, i nie wrócić do miasta - odparł Aldric. - Będzie bardziej wiarygodnie. A jakby ojczulek nie dowierzał, to Kaspar mógł przecież wynająć Grimma do pomocy w walce, i w przekonaniu Mortiza i Detlefa, że to jemu należy się spuścizna ojca. W końcu powiedział jasno, chodzi o to, kto tę głowę przyniesie. nie musi w pojedynkę zatłuc giganta. A tak w ogóle, Arno chyba się ucieszy, jak się dowie, jakie otrzymaliśmy zadanie, nie sądzicie? - Właściwie to się nawet martwię. - powiedział Moritz. - Wszyscy wiemy dobrze jak ciężko było mu wrócić do zdrowia po operacji. Siostry nie wspominały nic o dalszych problemach zdrowotnych, ale gdyby Grimm znowu tak mocno oberwał w głowę… No nie byłoby ciekawie. - Dalsze problemy zdrowotne mogą zostać spowodowane przez głupotę i pragnienie śmierci, więc nic na to nie możemy poradzić - tłusty nowicjusz Morra beznamiętnie wtrącił do rozmowy. - Nie mniej jednak, Kaspar, bądź też Jost, zostanie nowym lordem. Również nie mam takich ambicji. Wierzę, że zostałem stworzony do bardziej duchowych rzeczy. Tutaj nawet nasz ojczulek mógłby w to uwierzyć, w końcu mnie widział - zaśmiał się Detlef. - Jak dla mnie może to być Kaspar. - powiedział Wagner. - No, to tę kwestię mamy ustaloną - rzekł Aldric, uśmiechając się do Josta. - Zostaje kwestia zabezpieczenia głowy. Wypadałoby poszukać jakiejś księgi żeby potwierdzić teorię Detlefa, lub po prostu spytać ojczulka, w końcu ma wprawę w podróżach z głowami… Mogę do niego pójść, poprosić o wskazówki, a jak nic z tego nie wyjdzie, odwiedzimy ponownie bibliotekę. Co wy na to? - Ja bym mimo wszystko odwiedził bibliotekę… - powiedział Wagner. - Odwiedź ojca i zapytaj jak on sobie z tym radził, a ja udam się przeszukiwać księgi. |
29-04-2017, 01:00 | #186 |
Reputacja: 1 | W kaplicy Grungniego Arno spędził więcej czasu niż zamierzał, choć niewiele więcej. Niewątpliwie nie był najpobożniejszym ze wszystkich wyznawców, ale zdecydowanie szanował bóstwo, które do tej pory obronną ręką przeprowadzało go przez wszystkie przygody. Należało za to podziękować i poprosić, by nadal nie odwracało twarzy od skromnego khazada. Następnie wesołym, raźnym krokiem skierował się do najbliższej karczmy, gdzie śmiało usiadł przy ladzie i zamówił piwo. Słaby cienkusz, ale czego oczekiwać za taką cenę? Musiał z całej swojej siły powstrzymać się przed skrzywieniem się. Gdyby skrzywił się przy wódce tak, jak miał ochotę przy piwie, byłby to nie lada komplement. W przypadku sikacza stanowiłoby potężną obelgę. - Ciekawego coś w mieście działo się dniami ostatnimi? - zapytał Grimm szczerząc się przyjaźnie. - A panie, działo się! - odparł oberżysta z wydatnym brzuszyskiem i pokaźnymi zakolami. Przerwał na chwilę wycieranie szynkwasu. - Ulrych Mortensen został skazany na banicję leśnej dziczy. No i mamy w mieście seryjnego gwałciciela niziołków - pokiwał głową, a krasnolud spojrzał spode łba na swojego rozmówcę, jakby nie był do końca pewien czy mężczyzna nie robi sobie z niego żartów. Ten jednak wyglądał na poważnego. - Coś jeszcze dzieje się? - Ano. Jaja drogie jak jasny pierun, bo jakiś dowcipniś kury truje. Dlatego cena jajecznicy jest, jaka jest. No i w kanałach szczur wielki się zalągł. Mój szwagier na własne oczy go widział. Wielki jak kot. Albo pies. Takich to nam czasów przyszło dożyć - westchnął gospodarz, kręcąc głową z dezaprobatą, gdy Arno ponownie przyglądał się nieufnie, sprawdzając czy nie padł ofiarą dowcipu. Ostatecznie już nic więcej nie mówił, tylko tylko dopił coś, co może w poprzednim życiu stało koło piwa, zapłacił i wyszedł pogwizdując wesoło. Początkowo chciał spróbować swoich sił w snotlingu, ale zrezygnował. Na lodzie mógłby co najwyżej połamać nogi, a zespołu amatorskiego innego niż dzieciaki znaleźć nie mógł. Postanowił zatem poszukać czegoś mocniejszego. Czegoś, co było w jego stylu. Przykładowo boks. Niemniej najpierw powinien znaleźć sobie zatrudnienie. Naturalnie pierwsze swoje kroki skierował do kuźni nieopodal miejsca, w którym się zatrzymali. Ku jego zadowoleniu miejscowy kowal istotnie potrzebował pomocy przy zleceniach po zimie. To komuś gwoździe zardzewiały, to pokrzywiły się, kozik się stępił, coś trzeba było przekuć, inne wykuć. Nic trudnego dla wprawionego kowala, zaś khazad już dawno wyszedł z poziomu amatorskiego. Zbyt wiele godzin spędził przy piecu i kowadle z młotem w dłoni. Dlatego barczysty, jowialny i niewiele wyższy od krasnoluda Jorgenson przyjął Grimma do swojego zakładu. Miał zacząć od jutra, co się świetnie składało. Wyruszył na poszukiwania sportu. Grungni uśmiechnął się do niego kolejny raz. Arno wiedział gdzie iść i z kim rozmawiać, by uzyskać informacje o interesujących go zabawach. Szybko znalazł walki gladiatorskie zarówno legalne i nielegalne. Do tych się nie zgłaszał. Innych sportów musiał poszukać nieco dłużej, acz finalnie trafił na walki pięściarskie. Niestety były mniej płatne we względu na słabsze zainteresowanie, lecz Arno w Hergig polubił ten sport. Jego trener miał rację, że było w tym coś więcej niż zwykłe mordobicie. Wszedł do środka, zastanawiając się czy pozostać przy starym pseudonimie "Skała", czy może dać się porwać świeżości i występować jako "Pięść". Ostatecznie jednak postanowił być tradycjonalistą.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
01-05-2017, 03:18 | #187 |
Northman Reputacja: 1 | [quote=Campo Viejo;712107]
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 01-05-2017 o 03:20. |
14-05-2017, 22:10 | #188 |
Reputacja: 1 | Lato zdecydowanie nie było ukochaną porą roku Wagnera. Słońce piekło niemiłosiernie, robactwo żarło i właziło do oczu, a ciuchy kleiły się do człowieka chętnie jak świeże łajno do niedawno wypastowanych trzewików arystokraty. Brudny i zmęczony Moritz nie myślał o niczym nieprzyjemnym pocieszając się widokiem pięknych Gór Szarych. Ponoć małe miasteczko Heisenberg, do którego zmierzali podróżnicy przeklęte było klątwą Gigantów. Gdzie zatem jak nie tam szło najłatwiej upolować olbrzyma? Piękne i monumentalne Góry skrywały w swych trzewiach wiele tajemnic. Krasnoludzkie twierdze, bandyci, mutanci, orki, gobliny, a nawet wiecznie knujący i gotowi do ataku kultyści. Nic jednak obecnie nie interesowało tak czeladnika jak cel ich wędrówki. Giganci. Pogłoski o umierających dzieciach i starcach wielce zmartwiły Wagnera. Było to na długo przed tym jak czeladnik i jego przyjaciele spotkali rodziny uciekające z Heisenbergu. Uciekinierzy nie tylko potwierdzili plotki, ale wzbudzili w Wagnerze pewien niepokój. Nie chciał on aby ktokolwiek cierpiał, a na pewno nie on czy jego wierni towarzysze. Splądrowany wóz oraz wybita do nogi rodzina wstrząsnęły czeladnikiem. Nie był on w stanie pojąć jak ktoś mógł dla odrobiny dóbr upchanych na wozie zrobić coś takiego. Nie była to tylko kradzież i zabójstwo, ale też gwałt i bezczeszczenie zwłok. Czegoś takiego nie tłumaczył żaden głód czy inne pragnienia. Ktoś kto był za to odpowiedzialny powinien zostać surowo ukarany cierpiąc po stokroć gorzej niż jego ofiary... Czerwony namiot, połamane koło u wozu, gotująca się w kotle strawa i dwójka niecodziennych podróżników. Taki widok pobudził zainteresowanie Wagnera, który zachęcony przez jednego z mężczyzn podszedł do miejsca przygotowywania posiłku. Jan Vahn był alchemikiem, a jego kompan Brecht Jugen dbał o jego bezpieczeństwo. Z oczu uczonego biła ciekawa energia, a wojownik uśmiechał się całą paletą żółtych zębów. - Witam Panów. - zaczął rozmowę Wagner. - Jam jest Moritz Wagner, czeladnik kaligrafii, a moi kompani to Detlef, Aldric, Kaspar oraz Grimm. - przedstawił kolejno kompanów mężczyzna. - Przybywamy w te strony z wyraźnego powodu jednak nie wiem czy moi kompani będą skorzy się tym podzielić. Jak rozumiem Panowie chcieliby już wyruszyć, ale połamane koło u wozu to uniemożliwia? Grimm, jak to krasnolud, zna się na stolarce i może by mógł pomóc. Co o tym myślisz, Grimmie? -Tak. Dłużej w miasteczku przebywać nie chcę. Po mojemu, to zaraza jaka chyba jest. Prosił mnie nie jeden o lekarstwo. Ale co ja mogę. Lepiej z oczu im zejść nim poczną kozłów ofiarnych szukać przyczyny tej tragedii. A koło trzeba nowe. Zjemy i Brechta poślę z powrotem coby zakupił. - odpowiedział alchemik. - Może opowie mi Herr o objawach oraz kiedy się to całe zamieszanie zaczęło? - zapytał z ciekawością czeladnik. - Sraka i wymioty. Tyle zobaczyć zobaczyłem. Słabowici chorujący, chudną. Apetyt tracą. A kiedy to się zaczęło to nie wiem. Kilka dni zaledwie byłem. Nie jest to też epidemia chyba strasznie zaraźliwa, bo nie wszyscy chorują. Jedni więcej. Inni mniej. Lekarzy pytać trzeba w mieście. U mnie desperaci szukali ratunku jakoby mógłbym im w jakiś cudowny sposób pomóc. Lecz ja na medycynie znam się wcale lepiej od nich. - wzruszył smutno ramionami uczony. - Może lepiej nie ryzykować i ominąć miasteczko? - zasugerował Kaspar. Na leczeniu się nie znał, a zarazić nie miał zamiaru. - Obawiam się, że nie możemy sobie na to pozwolić. - odparł z powagą Aldric. - Trzeba będzie choćby prowiant w miasteczku uzupełnić, o giganty miejscowych wypytać. Ja mogę iść, jak nie chceta. Może i lepiej, żeby tylko jeden ryzykował. - A wiesz może, Herr Vahn, czemu to Klątwą Gigantów zwą? - spytał Bauer alchemika.- Na szlaku tak to właśnie nazywali. - A to nie wiem. Ale też słyszałem tą nazwę. - zgodził się alchemik. - Jak ktoś ma ryzykować to lepiej abym był to ja. - rzucił Wagner. - W razie ewentualnej potyczki na wiele się nie zdam więc chociaż tak przyczynię się sprawie. Plan z alkoholem nadal aktualny czy chodzi nam jedynie o pytania i zapasy? - Najpierw zapasy i pytania, a jak wszystko będzie po naszej myśli, to trzeba będzie o alkohol się zatroszczyć. - odparł Kaspar. - Oby tylko miejscowi wszystkich swych zapasów nie wypili, traktując piwo czy gorzałę jako uniwersalne remedium. Zwierzęta też chorują, czy są zdrowe? - zwrócił się do Vahna. Alchemik wskazał ręka na pole gdzie leżało truchło krowy. - Ten dym i zapach to właśnie palone bydło. - Może to od wody? - zamyślił się Kaspar. - Myślę tak sobie, że pewnym całkiem nie jestem czy zapasy w zarazy mieście uzupełniać bym chciał. - wtrącił Khazad opierając o prawe kolano przedramię, zaś o lewe otwartą dłoń. - Musimy na pewno zachować dalece idącą ostrożność. Może uda mi się nawiązać kontakt z jakimś znachorem albo medykiem i rozeznać co może być przyczyną zarazy. - powiedział Wagner. - Ja tam byłem i piłem i żyję. - Jan uśmiechnął się. - Polecam “Dziurę w ścianie”. Dobra kuchnia. Jeszcze lepsze trunki. Heisenberg rzecz jasna słynie z wyrobu i handlu winem. Winnice jednak stratne. To niesławny będzie rocznik. - To jak, ja i Mortiz spróbujemy się czegoś wywiedzieć o sytuacji w mieście i samych gigantach, a wy tu poczekacie? - spytał Aldric towarzyszy. - Wtedy zdecydujemy, czy spędzić noc w karczmie, czy pod gołym niebem. Zgoda? - Jak dla mnie pomysł dobry. - powiedział Moritz. - Zarazić tylko niczym nie dajcie się. - skomentował Hammerfist. - No to idźcie. - powiedział Kaspar. - Ta "Dziura w ścianie" to pewnie najlepszy wybór. Spotkamy się po drugiej stronie miasteczka? - Dobra. Tylko uważajcie na siebie. - powiedział Wagner zbierając się do wymarszu. Kaspar tylko uśmiechnął się lekko i skinął głową. Sądził, że ci, co pójdą do miasteczka, powinni uważać na siebie, niż ci, co obejdą mieścinę szerokim łukiem. Ale wiedział też, że los czasami płata różne figle… |
17-05-2017, 16:11 | #189 |
Reputacja: 1 | Khazad nie mógł się doczekać polowania na giganta, jak tylko dowiedział się, że takie przedsięwzięcie zostało zaplanowane. A nagroda była ogromna. Oczywiście Arno nie miał zamiaru i możliwości startować w tym wyścigu, co nie znaczyło, iż nie planował pomóc. Okazało się również, że to Jost został wyznaczony na dziedzica rodu i Hammerfist nie miał żadnych obiekcji. W zasadzie odmówić pomocy mógłby wyłącznie wtedy, gdyby to Edmund miał zostać lordem. Tego krasnolud nie byłby w stanie przełknąć żadną miarą. Przez pewien czas zostali jeszcze w mieście, ponieważ nie sposób było iść nieprzygotowanym na takiego przeciwnika. W takim przypadku zwyczajne atakowanie w grupie mogło zakończyć się szybką śmiercią całego zespołu, nie mówiąc o wypadach w pojedynkę. A żeby o takowym w ogóle była mowa, trzeba było zdobyć informacje. Tę kwestię Arno zostawił swym towarzyszom, samemu pracując w kuźni. Czas ten jednak musiał dobiec końca i z powrotem znaleźli się na trakcie, z którego nie schodzili miesiącami. Celem były w końcu Góry Krańca Świata na granicy z Kislevem i choć sama podróż obyła się bez większych problemów, to w okolicach Heisenbergu skończyło się to bezpowrotnie. Pierwszymi oznakami były zdechłe zwierzęta, śmierdzące rozkładem w gorącym powietrzu. Dalej nie było lepiej, zaś oni zmierzali do epicentrum zarazy. Do miasta. Chorobę nazwano Klątwą Gigantów, choć nie do końca wiadomo z jakiego powodu. Późniejsze spotkanie z alchemikiem oraz ochroniarzem i asystentem w jednej osobie nie dostarczyło wielu nowych informacji. Wtedy właśnie rozdzielili się. Arno, Jost i Edmund postanowili zostać razem z alchemikiem, natomiast Bert i Eryk podążyli wprost do Heisenbergu. Po informacje i alkohol.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
22-05-2017, 07:12 | #190 |
Northman Reputacja: 1 |
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-05-2017 o 07:31. |