Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2017, 21:11   #251
 
Inferian's Avatar
 
Reputacja: 1 Inferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputację
Każdy z popleczników mieszkał w innej chacie, chłopi wskazali pięć budynków które, podobnie jak i reszta nie zwracały na siebie szczególnej uwagi. Wnętrza również niczym się nie wyróżniały. Głównym zajęciem mężczyzn były polowania oraz ochrona wsi, na co jednoznacznie wskazywały narzędzia i resztki zwierząt wiszące w pomieszczeniach gospodarczych. Oprócz tego w domostwach znajdowały się zwyczajne rzeczy codziennego użytku: łóżka, stoły krzesła itp. Na pierwszy rzut oka nic nie zwróciło uwagi bohaterów, lecz nie chcieli oni dać za wygraną i postanowili przeszukać domostwa równie dokładnie jak chatę kapłana. Na szczęście były one nieco mniejsze, a i sprzętów było mniej, co znacznie ułatwiło poszukiwania.

Po dokładnym przeszukaniu wszelkich zakątków i skrytek bohaterowie nie znaleźli nic nadzwyczajnego poza jedną rzeczą. W każdej z chat znajdowała się mała skrytka na kosztowności. Nie byłoby to niczym dziwnym, gdyż każdy trzyma dobra na czarną godzinę. Obecność złotych i srebrnych monet - które w tym rejonie nie były powszechnym środkiem płatniczym, była dziwna, lecz nie tak do końca, biorąc pod uwagę fakt że mężczyźni nie pochodzą z tych stron. Co innego ich ilość. Bardziej zastanawiające były ozdoby - błyszczące i ciężkie a więc i zapewne drogie. Bohaterowie nie znali się na sztuce złotnictwa, lecz Waightstill jako rzemieślnik mógł ocenić na podstawie wagi oraz próby zęba przybliżoną wartość kruszcu na: “ o rzesz ja %@^%@, mógłbym sobie za to kupić jakieś mniejsze Państwo”.


W każdej ze skrytek znajdowało się po 51 złotych koron oraz 313 srebrników. Ponadto u:

- Toma - 3 małe diamenty, 1 posrebrzany diadem, złoty łańcuszek
- Stefana - pozłacana buława, sygnet z rubinem, złoty sygnet
- Thorstena- naszyjnik z pereł wysadzany malutkimi diamentami, pozłacany sztylet
- Erika - sygnet z dużym, wystającym diamentem, srebrny sztylet



Chaty niczym szczególnym się nie wyróżniały. Ani to z zewnątrz ani to w wewnątrz, przynajmniej na początku. W tym przypadku było mniej pracy bo domy były mniejsze i miały mniej wyposażenia niż to było w przypadku kapłana.

Marwalda oczy już na sam widok skrytki zapłonęły. Czuł że może to przybliży go do rozwiązania tajemnicy jaką ta wieś może skrywać, może nie wieś, a kilkoro z jej mieszkańców. Zawartość skrzynek zmartwiła śmieciarza, liczył z pewnością na coś zupełnie innego niż to co znalazł.

- Złoto…. monety - powiedział zawiedziony jak gdyby do siebie podnosząc kilka z monet.

W chacie Fritza również ukryta była skrytka, lecz w jej wnętrzu bohaterowie nie znaleźli nawet śladu kosztowności. Przeszukiwanie dobiegło końca, bohaterowie mogliby przetrzepać wszystko jeszcze kilka razy, lecz na pewno nie teraz. Zapadła noc, więc i trudniej byłoby cokolwiek dojrzeć.

Wyniki "kipiszu" w chatach pomocników Burkharda tylko utwierdziły Waightstilla w przekonaniu, że mają do czynienia ze sprytną bandą rabusiów, którzy jakoś zdołali omamić Ludzi Gór. W tej sytuacji bartnik nie widział przeszkód, żeby zaopiekować się odkrytym w chatach skarbem. Nie wiedział jednak, jak zareaguje Marwald, który miał osobliwy stosunek do dóbr materialnych. Zwłaszcza rozczarowanie, jakie usłyszał w głosie Marwalda na widok złota, kazało mu mieć się na baczności. Może będzie chciał oddać znalezisko gromadzie?

- Marwaldzie, sądzę, że te skarby to owoc rabunkowej działalności Burkharda i jego bandy - powiedział spokojnym, pewnym siebie głosem - Zabijali przybyszy podczas rytuału i zagarniali ich majątek. Nikt niczego nie podejrzewał. No i patrz, ile tego się uzbierało... - mówił bartnik, bez ociągania pakując kosztowności do znalezionego w jednej z chat worka - ...wystarczy dla nas wszystkich, podzielimy się na całą naszą drużynę... - zaproponował - ...chłopaki na to zasłużyli.

- Możesz mieć rację - odparł Marwald - z jednym wyjątkiem, być może Burkhard nie jest niczemu winny, no oprócz chęci zabicia niewygodnych osób.

- To mało ?! Wykończył ich znachorkę! A i nas też chciał zamordować. - Przypomniał Waightstill, energicznie pakując skarby.

Marwald zastanowił się chwilę i kontynuował spoglądając na skarb:

- Masz rację starczy tego dla nas wszystkich. Z pewnością musimy ustalić skąd to mają. A jeśli chodzi o podział to już mógłby zaopiekować się tym złotym sygnetem no i ten sztyletem - wskazał na równie złoty sztylet - jeśli nie przeszkadza to wezmę i ten srebrny - dodał uśmiechając się do bartnika - Ty przyjacielu też bierz co chcesz, bo wiele już w cierpieliśmy w tym wszystkim - spodziewał się że pewnie jego towarzysz może być zaskoczony tym faktem, że jest zainteresowany czymś z łupu. - Idzie nie na darmo, a te pieniądze mogą przynieść jedzenie dla innych ludzi i odkupienie w trudnych chwilach, straciliśmy wielu, którzy nie doczekali się swojej nagrody, może uda się to dać pozostałym. A resztę podzielić pomiędzy tutejszymi.

- A po co od razu drążyć, skąd to się wzięło? - Tak jak Waightstill spodziewał się, Marwald chciał obdzielić nie tylko wszystkich z kompanii, ale i we wsi. Dobrze, że chociaż sam coś wziął. Jeszcze by wszystko rozdał. - Przecież to oczywiste. Gdyby tutejsi wiedzieli o skarbach, to by już się nimi zaopiekowali. A nam się należy nagroda za trudy i cierpienia - skomentował słowa Marwalda. Sam zatrzymał złotą buławę i sygnet z rubinem - na pamiątkę. A naszyjnik z pereł dla mej lubej - dodał do siebie.

- Może więc zróbmy tak, podzielimy się tym co chcemy wziąć dla nas i naszych przyjaciół, aby coś z tego mieć. Resztę damy dla ludzi tutejszych oznajmiając, że znaleźliśmy skarby w domach owych mężczyzn, ale niektóre z nich musieliśmy zarekwirować, bo mogą być spaczone magią. Wtedy ludzie sami się zajmą wymierzaniem kary dla skazańców, a my będziemy mieli na co popatrzeć. - odparł po chwili zastanowienia śmieciarz.

Waightstill pokręcił głową niechętnie, ale musiał przyznać rację Kolekcjonerowi - to był świetny sposób na ukaranie Burkharda i jego akolitów. - Niech będzie, Marwald. Ale wiesz co? Jesteś pierwszym kolekcjonerem, co rozdaje, nie zbiera. - zażartował z przezwiska Marwalda. - Ale chcę osobiście wymierzyć sprawiedliwość Burkhardowi.

- Zobaczmy co zrobią ludzie, jak zareagują na to co znaleźliśmy. Weźmy więcej może nawet niż połowę bo dla naszych trzeba też zanieść. Podzielmy to między sobą, aby na pewno donieść do naszych. Tak naprawdę nie brał bym nic, bo nie wygląda dla mnie tutaj nic wyjątkowo. Moc nie tkwi w takich przedmiotach jak te, ale wartości tego świata nie opierają się na wartościach jakie ja poszukuje. Gdybym tylko żył moimi to umarłbym z głodu. - dodał śmiejąc się Marwald.

- Mądrze mówisz, Marwald. Trochę złota pokażemy, resztę zabieramy. - Uff, przynajmniej goli nie wrócimy z tej eskapady - pomyślał bartnik.

- Przyjacielu, miałem cię zapytac już wcześniej. Jak się czujesz, bo wiem, że i ciebie dosięgnęła zmiana, nie mówię tylko o tej zmianie siły, ale też tej którą czujesz w środku. Jestem Twoim przyjacielem i zawsze chcę ci pomóc, kiedyś nam obu tyłki uratowałeś z tym moim wózkiem, kiedyś będę o tym twoim dziadkom opowiadał. - klepnął towarzysza po ramieniu.

Waightstilla w pierwszej chwili zaniepokoiło pytanie Marwalda. Czyżby Kolekcjoner wiedział o jego pogawędkach z halabardą? Wolał się nie przyznawać, żeby kto nie pomyślał, że jest szalony. Poza tym wcale nie chciał się rozstawać ze swoją bronią. Ale nie… Marwaldowi na pewno chodzi o samopoczucie bartnika. - Druhu, jakem był Waightstill, tak i jestem. A że wprawiam się w boju jak rycerz, tom się zrobił bojowy. Ale jak wychodzi, toś sam widział. Mało mnie nie ubili, jak się za tobą ująłem. Ot, z głową trzeba działać.

Marwald w tej chwili miał także dziwne nieodparte uczucie zemsty za śmierci jakie pojawiały się na drodze do tej pory. Za wszystkie straty i cierpienia.

- To co bracie idziemy? Bo jeszcze będziemy musieli znaleźć tę przeklęta drogę do świątyni. - dodał ze złością.


Przy wyjściu z ostatniej chaty ochotnicy natrafili na Pietera, łowcę który wraz z Maxem miał szukać śladów Victorii. Mężczyzna skorzystał z okazji panującego półmroku oraz faktu że na zewnątrz nie było już nikogo. Wszedł do chaty z której przed chwilą wyszli bohaterowie i gestem zaprosił ich do siebie. Gdy już cała trójka znalazła się w chacie, Pieter zamknął drzwi i z miną zbitego psa zaczął opowiadać.

- Nie wiem czemu wcześniej tego nie powiedziałem, ale … bałem się, bałem się jak już okazało się kim jesteście. Przepraszam, że dopiero teraz to mówię, ale nie mogłem się zebrać w sobie…Muszę coś opowiedzieć, pamiętam to dość wyraźnie:




- Pieter, wracaj! Schowaj się! - Max tym razem wykrzyczał dwa, nieco sprzeczne, polecenia. - To zasadzka! - dorzucił tytułem wyjaśnienia, nie zastanawiając się zbytnio, czy mówi prawdę, czy też się myli.

Peter był dość zmieszany, jednakże podobnie jak Max - schował się za drzewem i nie odzywał. Do uszu Maxa doszedł męski głos, jednakże raczej nie pochodził od człowieka którego wcześniej zauważył łowca. Te miejsca dzieliła pewna odległość którą ciężko byłoby przebywać w tak krótkim czasie w ciężkich warunkach.
- Hej, człowieku spokojnie, to my. Przyszliśmy po Was, znaleźliśmy Victorie… niestety. Nie ma sensu dalej szlajać się po lasach. Opuść ten łuk to wyjdę do ciebie, życie mi jeszcze miłe - zażartował i musiał krzyczeć gdyż dzieliła ich spora odległość.

- No to się pokaż - zawołał Max, równocześnie opuszczając łuk, lecz nie ściągając strzały z cięciwy. Ostatnimi czasy jego wiara w ludzi była, nie da się ukryć, mniej więcej taka, jak temperatura otoczenia i oscylowała koło zera. - Najlepiej wszyscy wyjdźcie, byśmy mogli was sobie obejrzeć.
Rozmówca powoli wychylił się zza drzewa, w ręce trzymał włócznie a przez plecy przewieszony miał łuk. Podobnie drugi mężczyzna który bez słowa wyłonił się z miejsca w którym wcześniej widział go Max.


- Hej, spokojnie Max, to nasi - zawołał Pieter i ruszył w drogę powrotną.

Minął Maxa i gdy zbliżył się do “zasadzki” nawiązał rozmowę

- A gdzie była? Co się stało?

- Znaleźli ją w wychodku, niestety już nie żyła. Musieli się wszyscy czymś potruć - biedaki. Burkhard z Marwaldem dalej badają sprawę, ale posłali już po Was, po co mielibyście się męczyć.

Cała trójka zdawała się być zrelaksowana, rozmawiali między sobą nie zwracając uwagi na Maxa. Znaczy się widzieli że tam stoi ale najwyraźniej nie widzieli w nim zagrożenia gdyż nie mieli wyjętej broni ani nie wodzili za nim wzrokiem.

- To kto i co wynosił z wioski? - powiedział Max, wspominając ślady, które widzieli razem z Pieterem. - Skoro kapłanka nie żyje, i nie ją wyniósł, to co?

Za odpowiedz zabrał się Pieterm, gdyż pozostała dwójka powoli szła z powrotem do wsi:

- A ja tam niby wiem. Jesteśmy wolnymi ludźmi, robimy co chcemy póki nie robimy innym krzywdy. Może popytamy o tym we wsi? Mnie też się nie uśmiecha chodzić w taki ziąb. Burkhard poprosił mnie aby pomógł ci w poszukiwaniach i to zrobiłem, a teraz mówi że mogę wracać to tak też zrobię, ale ciebie nie zatrzymuje, jak chcesz to idź sam, ja spadam.

- Hej, czekajcie, idę z wami - krzyknął do pozostałej dwójki i szybkim krokiem ruszył w ich stronę.

- W takim razie za chwilę do was dołączę - zapewnił Max. - Przejdę się jeszcze kawałek i wracam.




- No to co miałem robić, wróciłem. Nie chciałem przebywać z Maksem, wiec nie obchodziło mnie gdzie i po co chce iść. Byłem z nim na polecenie Burharda, wiec skoro mnie odwołał…. Jak przyszedłem do wsi, było już po wszystkim, a gdy tylko się pojawiłem chłopaki, w sensie TE chłopaki, opowiedzieli mi co się stało jak mnie nie było. Pytałem ich jak to możliwe że Ty Marwaldzie i Max, że to tak razem i w ogóle, ale zapewniali mnie że wszystko jest dobrze, wszystko się wyjaśni, a póki co mam z nikim o tym nie rozmawiać, aby nie siać zamętu, że dowiem się w swoim czasie. To też nie zadawał więcej pytań. No a później była ta cała akcja przy kamieniu...

Rozmowa z Pieterem wyprowadziła Waightstilla z równowagi: - To Victoria nie żyje? - Trzasnął pięścią w stół, aż ten rozleciał się. Dziwnym trafem ta wiadomośc dotąd mu umknęła. - Kolejna zbrodnia Burkharda! Właśnie!? Gdzie jest Max? Nie pamiętam, żeby wrócił do wsi. Może dołączył do reszty?

- Victori...aa? - jego głos zanikał w krtani, było to zaskoczenie i sam nie wiedział co o tym myśleć, tak wiele miał jeszcze się zamiar od niej nauczyć, tak wiele dowiedzieć, o wiele zapytać, a teraz nie miał możliwości

- Ja także nie pamiętam, więc albo jest z naszymi, albo gdzieś sam, albo może …. - nie był w stanie tego powiedzieć, zbyt lubił Maxa i nie chciał nawet sobie tego wyobrażać, że ten mógłby leżeć gdzieś martwy.

- Wprawdzie to nie wiem co z Victorią faktycznie się stało. Wtedy na poszukiwaniach powiedzieli że ją znaleźli, ale teraz wiem że to był tylko pretekst aby nas zawrócić. Zresztą jak wróciłem to nikt o tym już nie mówił, ludzie skupili się na Was. Co do Maxa to też nic nie jest pewne. W ogóle może oboje żyją? Tylko uciekli? - starał się pocieszać Pieter.

- Chyba, że tak - odparł rozsierdzony Waightstill. Ale rozprawić się z Burkhardem i tak zamierzał.

- Przyjacielu rozprawimy się z osobami, które powinny zostać ukarane. Jednak spokojnie, musimy być cierpliwi. - Śmieciarz miał nadzieję, że wszystko się wyjaśni

Bohaterowie postanowili wrócić do więźniów. Schowali łupy i wyszli z chaty, gdzie czekali ludzie spoglądając na nich pytająco. W tym swoistym kordonie ruszyli do tymczasowego więzienia.

Marwald spojrzał na ludzi, po kolei z jednej twarzy na kolejną po czym zaczął:

- Bracia w tych domach znaleźliśmy coś więcej. - w tym momencie pokazał z bartnikiem to co wcześniej ustalili, że oddadzą do tłumu, aby oni zdecydowali co chcą z tym zrobić - były one w domach tych oto ludzi. Nie wiem skąd mogą posiadać tak wartościowe rzeczy, obawiam się że mój przyjaciel ma rację, i was i nas oszukiwali.

Ludzie stali zdumieni, kilkoro z nich podeszło do znalezisk, patrząc to na skarby to na kopiec monet, dotykali ich, oglądali, oraz zębami sprawdzali ich autentyczność. Przy tym wszystkim nie starali się niczego ukrywać, nie mówiąc już o próbie zagarnięcia czegoś dla siebie - ich działania były transparentne, bo prostu nie mogli uwierzyć oczom i musieli skarbów dotknąć, przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Długo nikt nie powiedział słowa, lecz gdy odezwała się pierwsza osoba z następnymi nie było problemu.

- Ale … ale skąd? I po co?
- Po cóż im tyle złota, toć to góry?
- Co powinniśmy z tym zrobić?
- Co powinniśmy z NIMI zrobić?


Stety bądź niestety dla bohaterów, były to same pytania, żaden człowiek wydał werdyktu, nie rzucił oskarżeniem, wszyscy jeno patrzyli co zrobią ochotnicy.

- Przyjaciele tego było trochę więcej, ale musimy sprawdzić i kilka złotych koron zachowaliśmy dla nas i naszych towarzyszy, którzy ucierpieli na oszustwie tych ludzi. Musimy przekazać też jakieś pieniądze ich rodzinom. Te skarby będą dla was, przecież były w waszej wiosce. Zobaczymy jak podwładni kapłana zareagują na to co znaleźliśmy i jak będą się tłumaczyć.

Waightstill tylko zazgrzytał zębami, kiedy Marwald wspomniał, że skarbów jest więcej, ale cóż było robić?

Marwald przyjrzał się na reakcję ludzi

- Teraz musimy zamienić kilka zdań z więźniami, bo cała sytuacja nie tylko zaskoczyła was, ale i nas. Przeszukaliśmy chałupy aby znaleźć jakieś informację, a znaleźliśmy złoto.

Skarby nie interesowały mieszkańców tak bardzo jak wyobrażali sobie to bohaterowie, owszem było to coś nowego, ale każdy znał wartość złota i srebra, lecz nikt nie kwapił się aby cokolwiek brać. Może po prostu było im głupio?

- Rodzinom naszych zmarłych też musimy pomóc - wyrwał się jeden - lecz akurat nie o złoto tu chodzi. Jeden z Waszych przyjaciół zabił kilku naszych. Sześciu chłopa się za nim rzuciło, doświadczeni byli i mężni, a tylko połowa z nich wróciła. Wystrzelał ich jak kaczki, a oni nie byli w stanie nawet go dojrzeć. - w głosie słychać było żal.

- Pewno chodzi o Konrada - pomyślał Waigtstill - a to chwat! - Po czym dodał na głos: - Bo myślał, że chcecie go ubić. Od nas wpierw przecie padli zabici. A wszystko przez tego parszywca Burkharda. Musi go spotkać kara! - powiedział z pasją.

Bohaterowie weszli do tymczasowego więzienia i zastali taki sam widok jak wcześniej gdy odprowadzali do niego rezydentów. Z jednym małym szczegółem. Kapłan przywiązany był do drewnianego słupa tak że nie mógł już nawet palcem kiwnąć. Jego usta były zakneblowane, na szyi widać było kilka zadrapań a z nosa ciekła krew.

Strażnik widząc wejście bohaterów już od progu zaczął się tłumaczyć:

On tak sam. Sam sobie to zrobił, a później błagał żeby jeszcze bardziej go skrępować i zakneblować.

Trzech innych mężczyzn wtórowało temu pierwszemu potwierdzajac jego wersję.

Marwald spoglądał na ludzi w celi, i kapłana Szedł lekko z tyłu dla tego robił wszystko z opóźnieniem. Widział jak bartnik pokazuje groźnie swoją halabardę.

- Zachciało się gagatkowi kolejnych sztuczek. Ale my już je znamy. A wiecie, co znaleźliśmy pochowane w waszych sadybach? - zapytał i nie czekając na odpowiedź rzekł oskarżycielskim tonem. - Wory pełne złota! Ciekawe, skąd się wzięły na tym odludziu? - Halabarda Waightstilla złowrogo zalśniła w świetle kaganków oświetlających wnętrze chaty. Wyciągnął palec w stronę Burkharda - Morderca!

- Spokoj… - zaczął, ale nie było dane mu dokończyć

-Rabuś! - kontynuował bartnik jakby nie slyszał Marwalda, po czym zamachnął się halabardą i przeciął kapłana wpół. Baczył przy tym, aby nie rozwalić słupa.

- Coś ty najlepszego uczynił!! - powiedział zaskoczony śmieciarz, był niemal oszołomiony tym co się stało. - Przecież … - ale nie powiedział nic więcej, wiedząc, że może to przedstawić towarzysza w złym świetle. Pomyślał już sam w głowie ~ to oni mieli złoto i skarby schowane nie on.

Marwald prędko podbiegł do ciała mężczyzny i zaczął sprawdzać czy może coś zrobić, czy jest ono tak zmasakrowane, że nie jest w stanie go wyratować.

Wszyscy zamilkli gdy tylko Waightstill zabrał głos, nikt nie miał odwagi choćby kaszlnąć, a już napewno nie wtedy gdy bartnik podniósł zarówno głos jak i oręż. Tłuszcza odruchowo cofnęła się o pół kroku, a gdy ostrze bez żadnego oporu przecięło wierzgającego się kapłana, wszyscy jak jeden mąż cofnęli się właściwe pod ściany kotłują się i z lekka taranując jeden drugiego. Kapłan jeszcze chwilę żył, lecz rozcięty, wraz z więzami, na pół szybko dokończył żywota. Krew którą ubrudziło się ostrze zdumiewająco szybko zastygła i odpadła niczym strup, ponownie ukazujac nieskazitelnie czyste ostrze. W powietrzu czuć było intensywny zapach palonego ciała. Marwald próbując podejść bliżej nieopatrznie zaciągnął się oparami delikatnie się podtruwając. W głowie mu zawirowało i zaczął intensywnie kaszleć, co tymczasowo wykluczyło go z dalszych działań i rozmów. Lecz zanim to się stało, Kolekcjoner dostrzegł ślad idealnie prostego i czystego cięcia oraz zwęglone wnętrzności w pobliżu rany. Widok był straszny i dodatkowo przyprawił Marwalda o mdłości. Pomimo nadpalenia, z górnej części ciała dalej wyciekała krew i wnętrzności - rana nie została zasklepiona.

Kapłan był martwy, Marwald niezdolny do działania, a ludzie pochowani w kątach i jedynie jeńcy w akcie desperacji miotali się po podłodze próbując się oswobodzić, co rzecz jasna było bardziej niż niemożliwe.

- Zabij wszystkich! Dokończ dzieła, zarżnij bez litości! Teraz! Wszystkich bez wyjątku! - bartnik słyszał znany wcześniej głos a ostrze jego halabardy jęło jarzyć się czerwienią zupełnie jak wyjęte z kowalskiego pieca.


Marwald zmuszony cofnął się aby nabrać świeżego powietrza.

Waightstill stał oszołomiony. Zrobił to! W głowie huczał mu głos halabardy. Sapał jak rozjuszony byk. Ciało Burkharda leżało przed nim. Bartnik czuł, że Sprawiedliwości stało się zadość. Czuł, że postąpił słusznie. Przecież ten nikczemnik zamordował Olafa, a i ich jeszcze niedawno chciał posłać hen, w objęcia Mora. Omiótł wzrokiem wierzgających jeńców. Może oni też zasługują na wykonanie wyroku? Zresztą co tam wyrok. Wszak mogą mścić się za kapłana - przyszło mu na myśl - to skrytobójcy. - Sam nie wiedział, skąd przyszło mu do głowy to słowo. Mocniej zacisnął dłoń na trzonku halabardy. Jak nic, należało ich unieszkodliwić, zanim oni kogoś unieszkodliwią. Wiedział to. - Właściwie to i wśród innych mogą kryć się skrytobójcy. Może Burkhard ma cichych zwolenników? Ich też trzeba by unieszkodliwić. Ale jak ich odróżnić? Ano nie można. - snuło mu się po głowie. - Wnioski narzucały się same - Trzeba unieszkodliwić wszystkich! Całą wieś!

Waightstill obejrzał się za siebie w poszukiwaniu Marwalda, lecz ten akurat gdzieś przepadł. Dobrze! Jeszcze by przeszkadzał w egzekwowaniu sprawiedliwości. Ponownie spojrzał na jeńców. Zrobił krok w ich stronę, tak, że jego cień padł na skulone pod ścianą postaci. Ich strach, cuchnęli nim. Podobało mu się to. Już miał unieść do ciosu ostrze halabardy. W ostatniej chwili otrząsnął się. Zaraz! Od kiedy to zabijanie sprawiało mu przyjemność? Nie! Miał osobiste porachunki z Burkhardem, lecz ci mu nie zawinili. Miał cholerną ochotę na nich również wypróbować swoją halabardę, ale co wtedy ze Sprawiedliwością? Zamiast wykonać kolejny cios, zwrócił się do jeńców. Gdzie ten Marwald? Może jednak lepiej, żeby był w pobliżu?

- Tak to kończą źli ludzie. A wy jacy jesteście? Jak dobzi, to opowiedzcie, co tu się działo, skąd to złoto i kim był Burkhard?

Waightstill jeszcze przez chwilę czuł niezdrowe podniecenie, lecz w ostatniej chwili przezwyciężył mordercze zapędy - co dało jeszcze jeden dodatkowy efekt: jeńcy momentalnie przestali się wierzgać, chociaż na ich twarzach dalej widać było przerażenie, to zostali złamani i jęczącym głosem zaczęli, jeden przez drugiego, opowiadać wszystko od a do z, Bartnik nie musiał już zadawać pytań. Również wieśniacy poczuli się bezpieczniej gdy Kapłan okazał się, jak narazie, jedyną ofiarą a bartnik postanowił rozmawiać, lecz pomimo tego dalej trzymali się na dystans.

- Bbbbbuuurkhardddd … znamy go jeszcze z Wolfenburga, terminował tam u swojego mistrza Rüdigera Rosenowa, a myśmy tamtedy akurat … przejeżdzali. Wynajmował nas, w sensie Burkhard, do drobnych pracy, my zmyślne chłopaki, zawsze sobie radziliśmy. Później Rüdiger …. umarł i Burkhard powiedział że musi wyjeżdzać z miasta i czy nie chcemy zabrać się z nim. Dużo obiecywał, tośmy pojechali. Mówił że musimy się gdzieś schować na jakiś czas, bo mogą posadzać go o śmierć mistrza. Przekupił nas złotem, dał nam je do podziału, na naszą szóstkę, znaczy się razem z nim, a to złoto to z domu mistrza, bo jego rodzina to bogata szlachta była. Mówił że było mu przypisane, ale że rodzina mistrza mogłaby tego nie zrozumieć. No i takieśmy trafili tu. Szef mówił że tu nas szukać nie będą bo to za …. mało uszczeszczane przez ludzi tereny że od kiedy był tu wybuch chaosu to nikt tu nie zagląda, a my sobie wrazie czego poradzimy. Później przeczekamy i gdy sprawa ucichnie ruszymy dalej do innego miasta spożytkować skarby. A jak znaleźliśmy tą wieś to szef stwierdził że to wyśmienite miejsce, z dala od ludzi, cieżkie podejście i ludzie gł.. w sensie prości i że łatwo będzie ich zbałamucić. Była tu ta kapłanka, ale on oszalałą to szef zajął jej miejsce. Później robił te całe rytuały, i zawsze śmiał się że ludzie mu wierzą a to przecież on decyduje - w sumie to nie wiedzieliśmy o co mu z tym chodzi. No i tak siedzieliśmy i “czekaliśmy”. Byliśmy z nim bo tak nam było dobrze. No i to w sumie chyba wszystko…

- Ha! Burkharda spotkało to, na co zasłużył! Biedny Olaf, był fajtłapą, ale go lubiłem. - Waightstill wspomniał zmarłego kompana i chyba już nie pamiętał, jak sam niedawno leżał powalony i bezsilny. Teraz jednak triumfował. Cieszył się, że miał rację. Nie wiedział jednak za bardzo, co zrobić z jeńcami.
- Ludzie! -
zwrócił się do mieszkańców - Co o tym sądzicie? I niech kto leci po Marwalda, gdzież on polazł? - Odwrócił się do jeńców: - A wy jak chcecie odkupić swoje winy?

Marwald miał przez chwilę problemy z oddychaniem, ale nabrawszy powietrza był w stanie do kontynuowania działania. Śmieciarz był co prawda lekko zaskoczony przez obrót rzeczy, ale wiedział, że tak mocny ruch może rozwiązać nie jeden język.

- Kapłan liczył więc, że podamy mu jego miksturę, a po jej zażyciu będzie udawał że mu pomogła i już po wszystkim jak gdyby nic. Jestem co prawda przeciwny zabijaniu, jednak przyjaciele, jak widzicie inaczej bylibyśmy ciągle oszukiwani. Kapłan zabił niejednego z was, który był niewinnym człekiem. - dodał śmieciarz łącząc fakty

Ludzie zaczęli bić brawo, nie wiadomo czy bardziej dlatego że dopiero skumali co przed chwilą zaszło, czy po prostu każde słowa Marwalda były przez nich brane za prawdę objawioną. A może jedno i drugie.

Marwald podszedł do bartnika i poklepał go po ramieniu.

- Czy wszystko dobrze? - dodał spoglądając na niego i jego broń.

Po czym zwrócił się do mieszkańców.

- W waszych rękach pozostaną najemnicy. Macie sporo w wiosce do zrobienia i oni mogą w ten sposób odpokutować za swoje występki. Spalony dom, pochowanie zmarłych. - wymienił wybraniec, przez chwile patrząc na bartnika, czy nie jest przeciwny takiej decyzji.

Ludzie jak zwykle nie bardzo chcieli podejmować decyzję, ale ciche pomruki dochodzące z tłumu świadczyły iż ludzie z jednej strony rozumieją potrzebę pomocy, gdyż w tak małej wsi każde sprawne, męskie ręce są na wagę złota, lecz z drugiej nie bardzo chcieli mieć do czynienia z ludźmi którzy bez pomyślunku wykonywali polecenia kapłana. Pół biedy jeśli jeńcy byliby np. stolarzami, ale obyci w walce łowcy to już inna historia. Ciężko było tu złapać kogoś za język, gdyż mówcy, jak już się jacyś znaleźli nie bardzo afiszowali się ze swoją facjatą, a Waightstill nie bardzo mógł sprawdzić kto dane słowa wypowiedział nie wywołując jednocześnie paniki w osobie która wyraziła swoje zdanie.

Sami najemnicy również nie przejawiali ochoty na pozostanie we wsi. Sprawiali wrażenie że na rękę jest im opuszczenie osady, gdyż tak jak zauważyli bohaterowie, ich złoto zostało zabrane, więc nic ich już we wsi nie trzyma. Poza tym poczuli rozluźnienie sytuacji i powróciła do nich chłodna kalkulacja, jakby zapomnieli o “odkupieniu win”. Swoimi słowami, podobnie jak mieszkańcy, tylko krążyli wokół tematu, nie dając konkretnej odpowiedzi.

- Myślę że nie ma dla nas miejsca w tej wsi. Chcielibyśmy pomóc, lecz wiemy że ludzie tak szybko nam nie wybaczą. To już nie chodzi o nas, ale o nich, my zdzierżymy złe spojrzenia, ale czy ludzie będa się z nami czuli dobrze? A i rodziny nam dane założyć nie bedzie, bo kto by chciał takich jak my mieć u swojego boku? Zestarzejemy się nie dając potomstwa. Poza tym to nie czyniliśmy nic złego z własnej woli, działaliśmy tak jak przykazał szef, ludzie w niego wierzyli więc my też powoli zaczęliśmy dawać wiarę jego słowom.

Marwald spojrzał na bartnika, po prawdzie rozumiał doskonale tą sytuację.

- Jak robimy przyjacielu, chyba, że naprawdę chcemy ich ze sobą. Może znajdą jeszcze coś u naszego boku. Przygoda tutaj się nie kończy przecie.

- Hmm Hmm… - Waightstill zniżył głos do szeptu - coś mi mówi, druhu, że lepiej by ich było posłać do krainy Mora… jednak zbiry… łeb na pieniek… - powiedział to z dziwnym rozmarzeniem. Bartnik jakby na nowo ulegał podszeptom swojej ukochanej broni. Miała rację halabarda, by Waightstill trzymał się z dala od Marwalda, bo ten łagodząco wpływał na bartnika. - Tom tylko wymyślił, a tak to nie wiem. Ale najpierw - co się stało z Maxem i Victorią? Konrad i Felix uszli, a nie wiemy co z resztą. Czy żyją?

Ponownie zwrócił się do więźniów: - Słuchajcie, a uważnie i po prawdzie odpowiadajcie, jeśli wam życie miłe. Była z nami taka kapłanka, Victoria, i nasz druh Max, co gdzieś przepadli. Co o tym wiecie?

Marwald poparł pytanie barnika, kiwając głową z aprobatą.

- Yyyyy… no my nie wiemy co się stało, cały czas byliśmy we wsi, tej nocy której znikła Wasza kapłanka bardziej zajęci byliśmy pilnowaniem Was, tak nam przykazał kapłan, aby mieć Was na oku bo nie wiemy coście za jedni. A ten facet …. nie wiemy, wcześniej myśleliśmy że spotkał Victorie i z nią uciekł, ale teraz nie mamy pojęcia co mogło się z nimi stać.

- A jak to było dokładnie z Wilfriedem i jego rodziną? Kapłan powiedział raz że zna się na magii, jednak tego nie udowodnił przy mnie w żaden sposób. - zaczął zaciekawiony Marwald

- Nie wiemy co z nimi, naprawdę! Pilnowaliśmy Was i wsi, Burkhard wchodził wieczorem do chaty Willa, ale sam, nikogo z nas przy nim nie było. Nikt go nie pilnował bo i po co. A co do magii … my proste chłopy to wiemy jeno że takie coś jest. No i ten, no … a przy tym kamieniu, podczas rytuału, to nie była aby magia?

- Rozumiem - powiedział Marwald

- To co przyjacielu robimy? - zwrócił się bezpośrednio do bartnika

Marwaldowi przykro było ubijać więźniów. Tym bardziej, że słyszał, że prawdziwy rycerz honor ma i jeno w walce śmierć wrogowi zadaje. Tedy rzekł: - Ludzie Gór! Wybierzcie nowego władykę i niechaj on postanowi, co począć ze świtą tego przeniewiercy Burkharda! Nam spieszno do innych zadań. - Waightstill upajał się swoimi słowami, tak ładnie składał zdania. - Aleć zostało jeszcze jedno - czy ktoś wie, co się stało z naszymi druhami, co to przepadli? Gdzież Victoria, gdzież Max? - dodał dramatycznie.

Ludzie powoli oswajali się z sytuacją, więc prościej było im podejmować głos. Co prawda dalej brakowało jednej stanowczej osoby która ogarnęłaby tłum, lecz wyłoniło się kilku liderów, a właściwie trójka, którzy wyglądali raczej na starszych niż na młodszych: Jan, Mathias, Heidrun. Najstarszy z nich: Jan, bardziej zdecydowanie aniżeli reszta wypowiadał swoje zdanie, aczkolwiek do ewidentnego przywódcy jeszcze dużo mu brakowało. Wszyscy zgodnie stwierdzili że póki co nie ma jednej osoby która mogłaby zostać przywódcą, lecz póki co nie ma lepszego rozwiązania i pieczę nad wsią musi stanowić ta właśnie starszyzna. Reszta mieszkańców bez cienia sprzeciwu zgodziła się na takie rozwiązanie, więc Jan widząc aprobatę ze strony ludzi podzielił się swoim zdaniem:

- Skorośmy najstarsi i ludzie nam ufają to chyba możemy spróbować zorganizować naszą wieś tak aby znów zapanował w niej ład. Jeśli taka jest wola większości to spróbujmy, wszakże i tak jest nas na tyle mało że ważniejsze decyzje będziemy podejmować wspólnie, a w sytuacjach gdy nie będziemy mieli wiedzy, poradzimy się innych. Myślę że to może wyjść. A co do tych tu … myślę że Pan Waightstill już wystarczająco ich ukarał i więcej nie powtórzą tego błędu. My nie jesteśmy mordercami i raczej każdy zgodzi się ze mną że kara śmierci nie wchodzi w grę, mieszkać z nimi też nikt nie będzie chciał, aczkolwiek puszczenie ich całkowicie wolno to nie najlepszy pomysł. Czy nasz nowy i zarazem stary przyjaciel nie mógłby zakląć w tych mężczyznach pieczęci która nie pozwoli im zbliżyć się do wsi? Tak jak wcześniej zostało to uczynione z kamieniami? Wtedy nasze sumienia będą czyste, a jednocześnie nie będziemy musieli obawiać się zemsty.

W kwestii tego co stało się z towarzyszami bohaterów, nie było osoby która mogłaby udzielić jakichkolwiek informacji. Wszystkie osoby które miały z nimi kontakt nie żyły, albo bohaterowie jeszcze nie są świadomi ich obecności wśród tłumu. Jedynym tropem jest łowca Pieter który w domu piątego najemnika powiedział już wszystko co wiedział.

- Do krocśet! Ktoś musi coś wiedzieć! - Waightstill mruknął pod nosem. Był zdenerwowany. Jak zwykle wyobrażał sobie najgorsze, a to, że Victoria i Max są zamurowani w jakiejś piwnicy i umierają z głodu. Może właśnie jedzą ich szczury? Albo tułają się gdzieś zagubieni w mroźnym piekle? Musiał wiedzieć! Zwrócił się do jednego ze starszyzny: - Janie, pomóżcie przeszukać wieś i okolicę, może będą jakie ślady, że nasi uszli cało i zdrowo z rąk tego przeklętego Burkharda? Bo ponoć Victoria nie żyje, co słyszał jeden z waszych, Pieter zwany, od chłopów, co poszli Maxa szukać. Któż z waszych poszedł po Maxa i Pietera? - Waightstill rozejrzał się po zebranych.


Pieter miał już więcej odwagi cywilnej, także na pytanie Waighstilla odpowiedział jako pierwszy. Zresztą reszta zdawała się nie mieć pojęcia gdzie znajdują się osoby o które pytał Bartnik.

- No tych tu dwóch - wskazał na jeńców którzy zaczęli się nerwowo wiercić - przyszli po mnie i Maxa, zresztą opowiadałem Wam już o tym. Powiedzieli że Victoria nie żyje a jak wróciłem to kazali nikomu o niczym nie mówić, bo oficjalnie Wasza kapłanka uciekła.

Waightstill odwrócił głowę i omiótł wzrokiem jeńców. Oczy mu się groźnie zaświeciły.

Jan chciał pomóc więc czym prędzej podzielił ludzi na mniejsze grupy i rozesłał je po wsi.

- Dobrze, poszukamy ich, jeśli są we wsi to z pewnością ich znajdziemy. Chociaż jeśli to co mówi Pieter jest prawdą, a raczej nie ma powodów by kłamać, to wnioski nasuwaja sie same …

- Mimo to dziękuję wam, Janie - odparł Waightstill spokojnie.

Marwald nagle zapytał, jak gdyby nie z tego ni z owego, pomimo, że mówili o tym już kilka minut temu:

- A kto ostatnim razem rzucał zaklęcie na kamienie i co dokładnie miało to zaklęcie robić ? - zapytał zaciekawiony Marwald

Pytanie Marwalda zdziwiło mieszkańców wsi, spojrzeli się na Kolekcjonera podejrzliwym wzrokiem. Jan również nie krył zdziwienia.

- Ale że co, nie rozumiem, sprawdzasz nas?

- No … ostatnie zaklęcia przygotowywał Burchard - nie mieliśmy tu innego kapłana

- Aha, rozumiem. - odparł, w jego myśli pojawił się pomysł - Naturalnie, zaklęcie aby się nigdy nie pojawili więcej we wsi, tak? - powiedział lekko niepewnie, po czym dodał - Z pewnością się coś znajdzie.

Jan zwrócił sie do jenców:

- A właśnie, jeszcze jedno, gdzie jest Fritz? Nie widzieliśmy już go dłuższy czas.

- Właśnie! Coś czuję, jakem Waightstill, że musimy sobie jeszcze pogawędzić z naszymi gagatkami. Nie takie dobre chłopy, jakem myslał. - Bartnik przyglądał się ostrzu swojej halabardy, sprawdzając jej ostrość. Dobrze się składało, że chata nieco opustoszała. - Alem nie okrutnik! To jak? - zwrócił się do jeńców. - Odpowiedzcie na pytanie pana Jana. I gdzie się podziali nasi? - Waightstill jakby stracił zainteresowanie halabardą i sięgnął po nóż, który zaraz wsadził w ogień.
 
Inferian jest offline  
Stary 08-06-2017, 00:32   #252
 
Molkar's Avatar
 
Reputacja: 1 Molkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputację
Ściemniało się a Konrad był wymęczony, przeziębiony do tego robił się głodny a zapasów za wiele nie miał. Na samą myśl o kolejnej nocy spędzonej na dworze robiło mu się niedobrze. Felix dojrzał w półmroku zarys świątyni, nigdzie nie było widać chociażby punktów światła co sugerowało, że może być opuszczona więc skoro mieszkańcy tu nie chodzili może im uda się schronić wewnątrz. Istniała oczywiście szansa, że w środku spotkają coś co ognia nie potrzebuje ale szanse na to były raczej dużo niższe niż na to, że dziś w nocy mogą zamarznąć na dworze. Liczył też na to, że jak to w takich przybytkach bywa mogą trafić na zapas drewna do ogrzania podczas pobytu a więc nie dość, że nie będzie im wiało to będzie im ciepło.

- No młody, tu się chyba nie ma co zastanawiać, broń w rękę i idziemy bo jak zostanę dłużej na tym mrozie to rano mogą mnie już dzikie zwierzęta zjeść.

Czym bliżej świątyni podchodzili, tym większa i okazalsza zdawała się być. Z czasem gdy podeszli pod same jej mury, dostrzegli małą wnękę w której znajdowały się duże drewniane wrota obsypane nieco zawianym śniegiem. Drzwi były zamknięte, duża drewniana zasuwa blokowała je od zewnątrz. Przyglądając się jej wiedzieli, że powinni bez problemu otworzyć. Budynek nie posiadał okien, a przynajmniej takich otwartych. Otwory przygotowane były do zimowania podobnie jak chaty we wsiach które mijali, lecz w tym przypadku nie były to zbite ze sobą deski zamocowane w otworze, a pełnoprawne okiennice. Podobnie jak drzwi były zaryglowane, lecz tym razem od prawdopodobnie od wewnątrz. Miały podłużny, pionowy kształt, zaczynały się dość wysoko nad ziemią co w połączeniu z rodzajem ich zamknięcia powodowało że raczej nie da się ich otworzyć bez dostania się do środka lub ciężkiego sprzętu którego bohaterowie nie mieli.
Felix zobaczywszy cel w zasięgu ręki szybko rozejrzał się po okolicy i żwawo ruszył ku drzwiom przybytku, aby je otworzyć. Drewniana zasuwa była ciężka, lecz natarta smarowidłem nie zakleszczyła się pomimo zimna. Drzwi otworzyły się przed podróżnikami a od wnętrza świątyni bohaterowie poczuli zapach zatęchłego powietrza. Nie było widać co znajduje się w środku, a Felix pomimo swych zdolności nie był w stanie nic dostrzec, gdyż w środku panował całkowity mrok i ...cisza. Felix zerknął na towarzysza po czym powoli i ruszył do środka zerkając czy łowca podąża za nim.
Konrad wstrzymał towarzysza kładąc mu rękę na ramieniu po czym przykucnął sięgając po pochodnie. Jeśli coś było w środku chciał chociaż móc to zobaczyć aby się bronić. Stojąc w progu gdzie nie było aż tak czuć wiatru bez problemu udało mu się ją podpalić po czym trzymając w jednej ręce włócznię a w drugiej pochodnię ruszył powoli do przodu oświetlając otoczenie. Szedł nie chcąc ani na nic wpaść ani robić zbyt wiele hałasu. Felix kiwnął głową i sam chwycił włócznię w dłoń i ruszył za Konradem do środka.

Płomień pochodni oświetlił wnętrze świątyni, było ono bardzo ascetyczne, poza dwoma pomieszczeniami znajdującymi się po bokach całość stanowiło jedno duże pomieszczenie z ołtarzem na środku nad którym w bezruchu wisiał potwór z błoniastymi skrzydłami. W lewym pokoju leżały przedmioty służące do odprawiania rytuałów takie jak szaty, świecie, pochodnie i tym podobne. W prawym natomiast mieściło się drewno opałowe, narzędzia służące do utrzymania czystości. Wejścia do bocznych pomieszczeń ogrodzone były drewnianymi drzwiami, które nie były zamknięte na zasuwy, oraz prawdopodobnie nie posiadały innego zamknięcia.
Felix uważnie rozejrzał się po wnętrzu i zawiesił wzrok na jednych z drzwi do bocznych pomieszczeń i wskazał je ręką:

- Sprawdzimy co się kryje z tymi wszystkimi drzwiami?

Łowca po wejściu do budynku rozejrzał się na ile pozwalało mu światło, próbując zobaczyć jak najwięcej w jak najszybszym czasie. Widział, że nie będzie problemu z drewnem na opał a więc i palenisko się znajdzie gdy nagle nad ołtarzem dostrzegł coś co wyglądało wręcz jak potwór a nie nawet mutant, w tym momencie paląca się wyrzuciła z siebie kilka iskier które sprawiły, że łowca musiał przymrużyć oczy. Po ich otwarciu po potworze nie było już śladu. Nerwowo rozejrzał się po wnętrzu budynku ale niestety ani śladu. Może tylko mu się zdawało? może tylko to paskudna gra cieni? Z zamyślenia wyrwały go słowa Felixa

- Dobrze dobrze… trzeba rozpalić i tak ogień jak najszybciej. Miej się na baczności tu może coś mieszkać i nie być przyjazne.

- Dobrze… - rzekł Felix i poprawiwszy włócznię w dłoni i ostrożnie ruszył przyjrzeć się pokojom po bokach.

Weszli do pomieszczenia po prawej stronie, jednakże po dokładnym obejrzeniu pokoju oraz rzeczy znajdujących się w nim, byli zgodni co do tego że nie znajduje się tu nic podejrzanego. Z czasem gdy mieli już wychodzić drzwi stuknęły z łoskotem odcinając drogę do wyjścia. Usłyszawszy hałas Felix rzucił się w panice na drzwi. Małe wrota przez chwilę stawiały opór, lecz później jakby nigdy nic otworzyły się na oścież pod naporem Felixa, zupełnie jakby nigdy nic ich wcześniej nie trzymało. Z czasem gdy Niziołek dosłownie wypadł na zewnątrz nikogo nie zauważył, lecz w miejscach przeznaczonych na paleniska palił się żywy, całkowicie naturalny ogień którego paliwem były drewniane szczapy.

Zdziwiony Felix czujnie stanął w drzwiach, aby znowu się nie zamknęły i nerwowo krzyknął do towarzysza:

- Konrad! Patrz co się dzieje!

Łowca szybko rozejrzał się po pomieszczeniu po czym zacisnął mocniej rękę na włóczni, zastanawiał się przez chwilę czy nie lepiej zmienić broń na łuk którym posługuje się dużo bieglej lecz zrezygnował z tego zważając na dość małą przestrzeń.

- Miałem racje, coś tu jest… jeśli coś zobaczysz atakuj a później zadawaj pytania

Mówiąc to łowca rozejrzał się za miejscem dobrym do obrony w razie ataku.

Felix na dictum Konrada ostrożnie wyszedł z zajmowanego pomieszczenia i bacznie rozglądając się po okolicy i robiąc przejście towarzyszowi. Powoli ruszyli naprzód, bacznie przyglądając się każdemu zakamarkowi, w pewnym momencie oboje dostrzegli spotkanego przy wejściu potwora który na czterech kończynach, przyczepiony do ściany pełznął w ich stronę. Konrad mimowolnie spojrzał przez ramie aby sprawdzić czy ma dokąd uciec, wtedy też zorientował się że właśnie zatoczyli koło i znaleźli się przy wejściu do bocznego pomieszczenia z którego niedawno wyszli. Tylko krok dzielił ich od wejścia do magazynku. Nie wyglądało to zbyt dobrze, to coś nie wyglądało na coś słabego i małego co będzie łatwo pokonać i pozostawało pytanie czy było tu samo czy jest tego więcej. No pewno nie mogli walczyć z tym czymś na środku pomieszczenia, najbardziej logiczne wydawało się zamknięcie w składziku obok lecz nie mogli z tym czymś tu zostać i liczyć, że uda im się uciec. Pozostała tylko możliwość walki a tą najlepiej rozegrać w dogodnej dla nich pozycji a więc drzwi wejściowe do pomieszczenia obok. Nie będzie to coś mogło ich atakować z innej strony niż przodu a to już jakieś ułatwienie.

- Felix do pomieszczenia, jeśli mamy z tym walczyć to w na naszych warunkach!

Bez problemu udało się schować w bocznym pomieszczeniu zanim potwór zbliżył się na tyle aby zaatakować, lecz gdy tylko Konrad pomyślał o tym że w świątyni może być więcej bestii usłyszał dziwny pomruk w drugiej części świątyni, co nie wróżyło nic dobrego. Felix uciekając kątem oka zauważył jak potwór biegnąć w ich stronę nie przeszedł przez środek świątyni, tak aby maksymalnie skrócić sobie drogę, lecz trzymał się bliżej ścian zewnętrznych. Gdy bohaterowie znaleźli się w środku i przygotowali na atak, we framudze pojawił się potwór który z racji swoich rozłożystych kończyn nie był w stanie dostać się do środka. Zachowanie potwora zdziwiło Felixa, ale póki co był najbardziej zainteresowany wydostaniem się z matni. Zamierzył się na kreaturę i rzucił w nią włócznią boleśnie trafiając go w jego straszną łapę. Konrad nie tracąc czasu szybko dobył łuku zarzuconego na plecy aby wystrzelić w łeb maszkary. Niestety przemarznięcie i łapiąca choroba sprawiły, że strzała minęła się z głową potwora. Łowca szybko złapał za drugą strzałę, zrobił korektę co do wycelowania i tym razem trafił w paskudne lico maszkary. Bestia zawyła z bólu po trafieniu włócznią przez Felixa, a strzała posłana przez Konrada sprawiła że potwór zszedł z widoku. Byli pewni że poczwara nie jest w stanie dostać się do środka, wyczekiwali szansy, lecz ta nie nastąpiła. Słychać było tylko pomruk rannego stworzenia.

Po odczekaniu dłuższej chwili wiedzieli, że bestia na razie nie wróci, dwie poważne rany chyba dostatecznie ją zniechęciły. Powoli podkradł się pod wyjście. Pomruk rannego potwora pozwalał mu stwierdzić, że ten nie czeka za rogiem, wychylając się chciał zapoznać sie w sytuacji a jeśli dojrzy potwora strzelić do niego raz jeszcze w końcu jeśli zabiją te paskudztwa będą mogli zamknąć się od środka i w końcu wypocząć. Konrad wyjrzawszy z bezpiecznego pomieszczenia nie zauważył żadnego z potworów, musiały być bardzo dobrze schowane, gdyż palące się na środku ognisko dawało światła aż za nadto, a samo stworzenie było dość spore. Tylko ten dziwny pomruk nie zgadzał się z tym co łowca zobaczył. Gdy Konrad się wychylał Felix nerwowo wyjął procę i szykował się do obrony. Jednak wcale nie zanosiło się na walkę… Po dłuższej chwili Niziołek szepnął do towarzysza:

- Co się dzieje?

Konrad rozejrzał się stojąc bezpiecznie w drzwiach ale ni cholery nie było widać tego paskudztwa choć pomruk zdradzał, że gdzieś tam jest.

- ciort to jeden wie, słychać tylko pomruk ale gdzieś się to bydle schowało…

Konrad powolnym krokiem wyszedł z pomieszczenia, sprawdził czy nic nie czai się nad ich kryjówką jak i pomieszczeniu naprzeciwko.
Szedł bardzo powoli cały czas w gotowości aby oddać strzał jak tylko coś się pojawi.

- choć młody, musimy się tego pozbyć jeśli chcemy w spokoju tu przy ogniu odpocząć

Po przejściu pewnej odległości łowcy zauważyli postrzeloną bestię, szła przed siebie zygzakiem, a jej głowa była cała we krwi. Widać było że skupia się na ucieczce a nie ataku. Zdawało się że nie widzi bohaterów którzy byli tuż za nią. Felix widząc potwora czekającego na dobicie nie mógł nie skorzystać z okazji. Zamierzył się włócznią i rzucił w niego, ale broń odbiła się od niego nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Konrad widząc, że atak Felixa nie wiele zrobił sam wycelował i oddał strzał trafiając bestię w lewe ramię. Po atakach od strony ochotników potwór wykrwawiając się padł na ziemię z głuchym łoskotem.

Jeden mniej, został jeszcze minimum jeden i powinno być spokojnie. Łowca wolnym krokiem z bronią w gotowości szedł coraz bliżej ognia wypatrując drugiej maszkary, słyszał wcześniej jej pomrukiwanie i miał nadzieje, że dojrzy ją teraz aby oddać strzał w odpowiednim momencie. Felix poszedł za Konradem przy okazji uzbrajając się w procę i szepnąwszy:

- One unikają środka świątyni…

Poruszali się powoli naprzód faktycznie w pewnym momencie natrafili na drugiego potwora który rzeczywiście poruszał się wzdłuż ściany, aby nie zbliżać się zbytnio do środka świątyni. Potwór nie był świadomy obecności przyczajonych łowców, więc zachowywał się dość swobodnie, a gdy bohaterowie przygotowywali się do oddania strzału, zupełnie jakby na życzenie bestia odchyliła głowę do tyłu odsłaniając najczulszy możliwy punkt - wyglądającą na zupełnie ludzką szyje. Wystarczyło jedno celne trafienie, niekoniecznie silne, aby śmiertelnie ranić bestie. Potwór z podciętymi tętnicami szyjnymi nie stanowiłby już zagrożenia. Felix miał niesamowite szczęście… przed chwilą nawet słabym trafieniem zabił potwora, a teraz odsłania punkt, bez którego nie będzie wyłączony z walki procą… co oczywiście okazało się formalnością i przeciwnik legł trupem.

Drugi z potworów legł martwy co sprawiło, że łowca lekko się rozluźnił. Rozejrzał się po świątyni po czym zwrócił się do Felixa.

- Sprawdźmy dokładnie czy nie ma jeszcze ich więcej dla pewności po czym wywalmy truchła na dwór i zamknijmy drzwi.

- Dobrze… tylko zróbmy to razem, bo w następnym razie możemy nie mieć takiego szczęścia jak do tej pory.

Dokładne obejście całej świątyni nie przyniosło żadnych efektów, choć tym razem było to dobre. W budynku musiały znajdować się tylko te dwa potwory, które teraz leżały martwe. Bohaterowie postanowili pozbyć się zwłok, które okazały się lżejsze aniżeli wskazywałoby na to ich rozmiary. Podczas przenoszenia trucheł stało się coś nieoczekiwanego. Ochotnicy położyli ciało na zewnątrz i wsparli się dłońmi na kolanach, aby odsapnąć, lecz gdy ponownie podnieśli wzrok truchła już nie było, podobnie jak jakiegokolwiek śladu że coś tam przed chwilą położyli.

Coś takiego zaskoczyło Felixa, ale zareagował instynktownie:

- Chodźmy do środka świątyni! - zaczął ciągnąć Konrada w wspomnianym kierunku.

- Że kurwa co?! - Konrad patrzał na miejsce gdzie przecież przed chwilą wynieśli truchła. Z szoku wyrwał go Felix na słowa którego tylko pokiwał głową, ściągnął z pleców łuk w obawie, że spotkają te potwory w środku po czym ruszył w stronę świątyni. Naśladując Konrada Felix wyjął zza pazuchy procę i ruszył śladem towarzysza.

Łowcy pełni obaw ruszyli z powrotem do środka świątyni. Niestety, przypuszczenia Konrada sprawdziły się co do joty. Wewnątrz budynku stały dwa potwory, dokładnie takie jakie przed chwilą zabili.

Felix niepewnie szepnął do Konrada:

- Pamiętasz, że mówiłem, że one unikają środka świątyni?

Konrad stanął jak wryty, nie żeby nie spodziewał się, że coś takiego może się przytrafić ale…. to raczej było tylko głupim ulotnym pomysłem który przecież nie mógł być prawdziwy. A może po prostu oni już oszaleli i nie ma żadnych potworów? Może zabijali swoje omamy które znów widzą? Wiedział jedno, zostanie na dworze to śmierć z wyziębienia…
Z rozmyślań wyrwał go Felix, coś sobie przypominał, że młody rzucił jakąś w uwagę pod tym względem ale jeśli ogień to też jakaś sztuczka?

- No młody to dajemy… raz dwa do ognia i módlmy się aby jednak nie zdecydowały się nas przy nim zaatakować bo to pewna śmierć.

Łowcy po wejściu do świątyni jak zwykle zostawili sobie furtkę w postaci otwartych wrót, lecz w pewnym momencie te zamknęły się z hukiem a do środka weszła przeraźliwie zimne powietrze, zimniejsze nawet aniżeli wcześniej doznali. Trzask zamykanych wrót zwrócił uwagę bestii które okrążając środek świątyni ruszyły w kierunku bohaterów. Konrad nie miał problemów aby kilkoma szybkimi susami znaleźć się w centrum. Gorzej z Felixem który biegnąc potknął się jeszcze zanim osiągnął swój cel. A przynajmniej tak mu się zdawało, ponieważ gdy leżał na kamiennej posadzce potwór zbliżył się do niego i jakby momentalnie stracił chęć ataku. Druga bestia również nie podeszła bliżej dając bohaterom bezpieczne schronienie. Gdy Felix podniósł głowę spojrzał w oczy najbliższej bestii i z wielkim zdziwieniem zauważył, że potwory go nie atakują… Po krótkiej chwili przerażenia zaczął się ostrożnie, unikając gwałtownych ruchów, cofać do Konrada, przy którym w końcu legł na plecach jakby opadły z sił i z tej pozycji zadał pytanie:

- Wygląda na to, że póki co jesteśmy bezpieczni… Ale co dalej?

Łowca stał na środku świątyni, dookoła nich kręciły się dwa potwory które nijak nie chciały nawet podchodzić…. tylko na jak długi i jak długo ten dziwny ogień będzie płonąć? Czy mogą iść spać i nagle nie zgaśnie i nie zabiją ich we śnie?
Był zmęczony i zmarznięty i najchętniej poszedłby spać.

- Nie wiem… może prześpimy się choć trochę na zmianę bo czuję, że zaraz padnę

Felix ciężko się podniósł i rzekł:

- Skoro to ci doda otuchy mogę czuwać… - a następnie zaczął nerwowo się rozglądać szukając pomysłu na wyjście z tej matni.

Bohaterowie mieli możliwość odpoczynku z czego też skorzystali, gdyż oboje byli bardzo zmęczeni. Ogień dawał na tyle dużo światła i ciepła że łowcy nie groziło zamarznięcie na śmierć. Chociaż sam płomień zdawał się zachowywać bardzo dziwnie, wił sie i układał w przeróżne, nietypowe kształty. Konrad zasnął momentalnie gdy tylko się położył. W tej samej chwili Felix który postanowił wartować, zauważył że sylwetki bestii na moment znikły. Gdy mrugnął aby nawilżyć zmęczone ślepia, jego oczom ukazał się makabryczny widok. Jedna z bestii stała w rogu pomieszczenia, gdzie swoimi szponami rozrywała zwłoki Konrada. Sam Felix również nie był w najlepszej pozycji. Nigdzie nie było widać drugiego potwora, lecz zanim bohater zdążył się obejrzeć poczuł dziwne mrowienie i upadł na podłogę, a właściwie nie on a jego głowa szybkim cięciem oddzielona od korpusu, który pozostał w pozycji stojącej tylko dzięki bestii która ciągle trzymała zwłoki. Felix zdarzył jeszcze kilka razy mrugnąć zanim jego oczy zamknęły się na dobre.
 
Molkar jest offline  
Stary 09-06-2017, 09:11   #253
Opiekun działu Warhammer
 
Dekline's Avatar
 
Reputacja: 1 Dekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputację
Waightstill miał ułatwione zadanie. W chacie zostało tylko kilka osób: Marwald, nowopowstała rada wsi oraz oczywiście czwórka jeńców. Dzięki takiemu składowi Bartnik nie musiał się powstrzymywać, aby nie wystraszyć bojaźliwych chłopów, którzy w przypływie strachu mogliby zrobić coś głupiego. A tak, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał i każdy był zadowolony. No może poza rzeczonymi jeńcami, którzy pomimo tego iż na początku byli twardzi, teraz wyglądali jak zapłakane dzieci które ktoś odsunął od matczynego cyca. Waightstill miał dużą siłę przebicia, jednakże najemnicy też nie byli w ciemię bici, nie chcieli przyznać się do tego co uczynili, lecz ich wymijające odpowiedzi tylko jeszcze bardziej wkurzały Bartnika. Tylko kwestią czasu było aż Waightstill dowie się wszystkiego co chciał i zabije jeńców, a oni doskonale o tym wiedzieli, gdyż cokolwiek by nie mówili wskazywało ich jako współwinnych, ludzi którzy za pieniądze byli w stanie sprzedać własną moralności. Waightstill nie znał się na torturach, a nie chcąc zbyt wcześnie zabić przesłuchiwanych, testował na nich metody które w jego rozumieniu miałby przynieść skutek. Dlatego też minęło naprawdę sporo czasu zanim wszystkie sekrety ujrzały światło dzienne. Z zeznań jeńców wyklarowała się dość jasna sytuacja tego co właściwie zaszło:

- Burkhard, korzystając z niechęci ludzi gór do obcych, postanowił pozbyć się nowoprzybyłych w bardziej wysublimowany sposób, gdyż wyglądali na zbyt inteligentnych i silnych, aby dać się omamić bujnym słowom kapłana. Prostych chłopów można było zbałamucić i cichaczem zabić jednocześnie utwierdzając mieszkańców że nie jest im potrzebny nikt więcej, i że wszędzie czai się zło, czego żywym przykładem był "ten ostatni" który chciał zabić kapłana. Oczywiście sam Burkhard ostro protestowałby przed agresywnymi rozwiązaniami aby wykreować się na tego dobrego i miłosiernego. Koniec końców wyszłoby na to że to ludzie nie chcą nikogo nowego, bo to zło, mutacje i tak dalej. W przypadku bohaterów było gorzej, zasada działania taka sama, lecz sam plan musiał być bardziej ambitny aby ochotnicy się nabrali. Plan zakładał wywołanie zamieszania, a następnie pojedyncze odciąganie od grupy i zabijanie. Tym zamieszaniem miało być zabójstwo Wilfreda oraz jego rodziny. Były to dwie pieczenie na jednym ogniu. Kapłan miał już bardzo dużą władzę, lecz Will często go blokował, ciężko byłoby wytłumaczyć że jakiś wieśniak zdołał zakraść się do domu Willa, zabić go, jego rodzinę i jeszcze uciec, ale co innego bohaterowie. Jeśli chodzi o śmierć przywódcy, to Burkhard zrobił to sam, mówił że użyje jakiejś trucizny, lecz żaden z najemników nie znał się na tym na tyle dobrze aby określić co to za środek. Widzieli tylko jak wchodził do chaty w okolicy wieczerzy. Następnego dnia, zgodnie z planem, mieszkańcy nie żyli, oskarżeni zostali bohaterowie którzy mieli zostać straceni podczas rytuału. Burkhard miał przygotowane odpowiednie fiolki, jedna z nich była neutralna a druga zawierała silny środek wywołujący coś w rodzaju dzikiego szału. Ludzie widząc człowieka w takim stanie mieli uznać że rytuał się nie udał a prawdziwa natura człowieka, tudzież bestii wyszła na wierzch. Ciało Victorii, otrutej razem z rodziną Willa, zostało wyniesione daleko do lasu, polane dużą ilością świeżej krwi (dla pewności) i pozostawione, aby upozorować ucieczkę oraz śmierć od dzikich zwierząt które momentalnie poczułyby świeżą krew. Z Maxem było tak że został on wysłany z Pieterem na poszukiwania, a ich tropem trójka najemników. Znalazł nawet odpowiedni trop, lecz zanim doszedł do celu został podstępnie zaatakowany i zabity. Bronił się dość długo, był przebiegły i nawet zdołał zabić jednego z najemników - Fritza. Kapłanka która była tu przed Burkhardem również została zabita przez jego intrygę, podobnie jak w przypadku Marwalda.

Wszyscy byli wściekli, lecz to Waightstill był tym który zadaje ból, więc nikt nawet nie myślał aby zbliżyć się do jeńców, a sam Bartnik, pomimo kipiącej w nim złości powstrzymywał się przed ostatecznym ciosem, w nadzieli na wyciągnięcie jeszcze jakiejś informacji. Z czasem gdy jeńcy powiedzieli już naprawdę wszystko co wiedzą, zaczęli opowiadać o rzeczach tak samo mało istotnych jak ich zeszłotygodniowe śniadanie, a pomimo tego Bartnik dalej był nienasycony, do budynku wszedł nikt inny jak Simon - 12-14 letni młodzieniaszek który na początku przygody przyprowadził Felixa oskarżając go o zabójstwo Willa i jego rodziny. Był bardzo smutny i tylko dla zasady rzucił okiem na to co działo się z jeńcami. Ciężko przełknął ślinę i delikatnie się jąkając zdał relację:

- Znaleźliśmy Waszego przyjaciela, niestety jest martwy. Panią Victorię również, lecz jej ciała nie ... nie byliśmy .. nie byliśmy w stanie przynieść do wsi.

Głos chłopaka łamał sie, widać że bardzo przeżył to co zobaczył, więc gdy tylko powiedział co miał powiedzieć z powrotem schował się za drzwiami. Uczestnicy przesłuchania natychmiast wybiegli z budynku. Na głównym placu, na saniach leżało ciało ich druha. Jego skóra była bladozimna, krew wypływająca z niewielkiej aczkolwiek poważnej rany na głowie zakrzepnięta, ręka pogruchotana, a z piersi wystawały dwie strzały wbite w ciało na dobre kilka palców. Maxowi nie dane było odejść w spokoju. Rany wskazywały na pościg za rannym i kulejącym, nad którymi najemnicy musieli się znęcać. Zeznania jeńców sprawdziły się, lecz prawdomówność ich nie uratowała, Waightstill jeszcze przez chwilę spoglądał na sponiewierane ciało druha, jakby upewniając sie że nie żyje i nie mogąc w to uwierzyć, a następnie chwycił swój oręż oburącz tak mocno, że aż wśród panującej grobowej ciszy dało się słyszeć tarcie skórzanych rękawic o metalowy drąg. Wszyscy wiedzieli co sie zaraz stanie, lecz nikt nie próbował nawet słowem zatrzymywać Bartnika. Tylko Marwald skinął druhowi głową na potwierdzenie i odwrócił się od tymczasowego więzienia. Ludzie uczynili podobnie, akceptując los więźniów. Waightstill biegiem ruszył do budynku, potem tylko trzaśniecie drzwiami, i lamęty jeńców, zmniejszające swoją intensywność z chwili na chwilę, aż nastała cisza. Cisza jakiej ostatnio bardzo często doświadczali zarówno ludzie gór jak i bohaterowie, lecz tym razem nie było to opłakiwanie zmarłych, lecz triumf nad złem którego koniec nastąpił wraz z ostatnim tchnieniem szajki terroryzującej wieś.

***

Dzień chylił się ku końcowi, lecz pomimo tego że główny problem we wsi został rozwiązany a bohaterowie usatysfakcjonowani, pozostała jeszcze jedna rzecz do zrobienia, przed wyruszeniem w dalszą drogę. Po obu stronach były straty w ludziach, pomimo tego że każdy kogoś stracił, nikt już nikogo nie obwiniał, lecz nie zmienia to faktu że ciała należało pochować. Podobnie sprawa miała się z kapłanem i jego szajką. Nawet jeśli nie zasługują na godny pochówek, to nie można zostawić ich trucheł w chacie ani też zwyczajnie "wyrzucić za mury, sępom na pożarcie", gdyż świeże mięso mogło przyciągnąć dzikie zwierzęta i nie tylko. Starszyzna wioski postanowiła pozbyć się ciał poprzez wywiezienie ich z dala od zabudowań, gdzie zostaną zasypani śniegiem i pozostawieni. Aby nie ściągać zagrożenia na wieś, odległość musiała być naprawdę spora, dlatego też zadanie to zostało przełożone na następny dzień, aby nie szwędać się po nocach. Natomiast jeśli chodzi o pozostałe ciała, zgodnie z tradycją...

- ... zostaną pochowani w jaskini cmentarnej tak jak wszyscy dotychczasowi mieszkańcy. Oczywiście dla Waszych przyjaciół również znajdzie się tam miejsce. Zgodnie z naszą tradycją, ciała zostaną zabalsamowane i złożone w krypcie. Panują w niej odpowiednie warunki, lekko wyższa temperatura niźli teraz na zewnątrz i bardzo niska wilgotność, tak więc zwłoki powoli ususzą się i pozostaną na wieki. Przez resztę wieczoru przygotujemy ciała do pochówku, a następnego dnia z rana odprawimy obrządek pogrzebowy. Myślę że tak będzie najlepiej, hm? - przedstawił Mathias.

- Aha - odezwał się Jan - chciałeś jeszcze spytać o ...

- Ach tak, właśnie. Wygląda na to, że tajemnica została rozwiązana i wasza wieś oczyszczona. Teraz musimy ruszyć dalej, a dalej to jest świątynia gdzie muszę wraz w moim przyjaciółmi zrobić co w mojej mocy aby nasz świat był znów taki jak niegdyś. Dlatego też chciałbym zapytać, czy może znacie jakieś sekretne przejście do świątyni? - Marwald wiedział, że uczył się aby je wyszukać samemu, ale był po prostu ciekawy, czy tutejsza ludność nie ma innego, może jeszcze szybszego.

- Jedyną pewną drogą do świątyni jest ta przez grzbiet góry, aczkolwiek starsze podania mówią iż podobno da się przejść jaskiniami, jednakże grzbietem idzie się cały dzień w jedną stronę, a co dopiero przeciskając sie pomiędzy skałami, zakładając że to w ogóle możliwe. Co prawda sami korzystamy z niektórych korytarzy, a właściwie większych jaskiń, gdyż w lecie panuje tam niższa temperatura niż na zewnatrz, ale nie nazwałbym tego przejsciem do świątyni. Jeszcze dzieci się czasami tam bawią, choć im zabraniamy. Wiadomo, masa korytarzy, rozpadliny, niestabilne sklepienie, ale dzieci nie słuchają, np Simon, raz na jakiś czas zapomina że tam się nie wchodzi - Heidrun spojrzała karcącym wzrokiem na Simona, a następnie ponownie spojrzała na bohaterów, lecz nie zdążyła się odezwać gdyż przerwało jej dziecko.

- Hej, ale to prawda, tam jest cała masa korytarzy, a ja się w nich nie gubiłem, po prostu je zwiedzałem, one są bardzo ciekawe, mogę Wam pokazać!

- Dobrze dobrze - dyskusję przerwał Jan - porozmawiamy o tym jutro, po obrządku, tymczasem pora do domów, to był bardzo ciężki i wyczerpujący dzień. Marwaldzie będziemy zaskoczeni jeśli zechcecie przyjąć nasze zaproszenie na wieczerze oraz spoczynek.

Chata Jana była skromna, jak i wszystkie inne zresztą. Ochotnicy ulokowani zostali w jednym pomieszczeniu. Marwald sporo czasu poświęcił na poprawieniu stanu zdrowia Waightstilla, który mimo że trzymał się dzielnie, dalej nie był w pełni sił. Aby odciążyć swój umysł od używania magii, wspomógł się tradycyjnymi technikami, a dopiero do cięższych ran użył czarów. Bartnik poczuł przyjemne ciepło i zasnął gdy tylko zabieg się skończył. Podobnie uczynił Marwald zmęczony całym tym dniem. Było grubo po północy.

***
O poranku wszyscy ludzie ruszyli na pogrzeb. Waightstill czuł się jak nowo narodzony, przybyło mu kilka blizn, lecz nie czuł już bólu. Procesja wyszła ze wsi i po jakimś czasie dotarła do wystającej skały. Przejście było wąskie, lecz bez problemu mieściło się w min dwoje wyprostowanych ludzi stojących obok siebie. Sama krypta była rozmiarów mniej więcej chaty, a ciała owinięte w szmaty leżały na licznych występach skalnych. W powietrzu czuć było intensywny, duszący wręcz zapach olejków eterycznych i ziół, lecz nic nie wskazywało na rozkład pośmiertny, także najwyraźniej starszyzna miała racje i ciała złożone w tej krypcie faktycznie ususzają się zamiast psuć.

Ceremonia nie była długa, Marwald przywołał kilka pieśni i modlitw które pamiętał jeszcze z rodzimej wsi, po czym ciała zostały przeniesione na półki, na których w skale ktoś już wcześniej wyrył imiona zmarłych. Wdowy po zabitych przez Konrada mężczyznach lamentowały, lecz widać było iż pogodziły się z losem. Marwald miał poważanie u tych bogobojnych ludzi, pokazał kim jest i nikt nawet nie śmiałby chociażby pisnąć złego słowa. Z drugiej strony sam Kolekcjoner widział że ludzie traktują go coraz bardziej jak obdarzonego mocą człowieka któremu powierzona została specjalna misja, a nie prawie półboga którego należy czcić - co zresztą powinno podobać się wybrańcowi, gdyż właśnie na takim się czuł. Pozwalało mu to również na zadawanie pytań, posiadanie wątpliwości oraz zwyczajne interakcje międzyludzkie, nikt nie oczekiwał od niego wszechwiedzy i wszechmądrości.

***

Wejść do korytarzy o których mówili chłopi było kilka, jedno z nich prowadziło do krypty, lecz z uwagi na charakter nie było ono połączone z innymi, w których magazynuje się żywność.

- Myślę że Simon będzie dobrym przewodnikiem dla Was - zaczęła Heidrun- Jest co prawda dość młody, lecz kto jak nie on tak dobrze zna te korytarze. My korzystamy tylko z tych najbliżej powierzchni, a w nich ciężko byłoby się zgubić. Dalsze drogi to już inna bajka.
 
__________________
ORDNUNG MUSS SEIN
Odpowiadam w czasie: PW 24h, disco: 6h (Dekline#9103)
Dekline jest offline  
Stary 11-06-2017, 14:37   #254
 
Inferian's Avatar
 
Reputacja: 1 Inferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputację
Marwald nie był do końca szczęśliwy z powodu opuszczenia wsi. Czuł się w niej dobrze, być może dla tego, że tutejszy ludzie mieli takie do niego podejście, tak to było definitywnie dlatego. Co prawda było w tym miejscu wiele nieprzyjemności jakie go spotkały, ale nigdzie nie ma tak aby było tylko dobrze. Bohater z chęcią zabrałby ze sobą kamień, nawet przez chwilę zastanawiał się, czy bartnik bo nie chciał go ponieść, ale wiedział, że to nie możliwe i nie miał zamiaru myśleć co zrobić. Mieli misje do wykonania, a byli już niemal celu, tak przynajmniej mu się wydawało, jaka była prawda, ciężko było mu powiedzieć. W ostatnim czasie było tyle śmierci, że bohatera zastanawiał się czy przypadek nie jest to koniec świata, bo przecie urodzin żadnych ostatnio nie oglądał. A każdy wie nawet ten najbardziej nie niedorozwinięty, że jak wszytko ginie, a nic się nie rodzi to będzie tylko mniej. Jeszcze do tego zima, pogoda sama już wskazywała, że to wszystko teraz obumiera, wegetuje. Może to znak, że czekają na wybrańca i jego pomocnika.

- Co uważasz o tym, przyjacielu? - zapytał bartnika - bo ja myślę, że Heidrun ma rację. Dobrze, będzie mieć ze sobą kogoś kto zna te drogi, tunele. Ja i tak będę starał się dodatkowo je sprawdzać, bo czasem oczy nasze nie są tak dobre jak inne zmysły. - dodał, jak gdyby słowem nauki.

Bohater był gotowy aby wejść w te wąskie korytarze, które miały prowadzić ich do świątyni, nie tak prosto ale miały gdzieś tam się kończyć. Może właśnie gdzieś tam będzie Konrad i Felix. Śmieciarz spoglądając na Simona pomyślał o Felixie. Tak bardzo się martwił tym małym chłopakiem, wiedział po prawdzie że jest to dorosły osobnik, ale innej rasy, ale te uczucia, że dalej to syn nie dawały mu spokoju. Pocieszał się, że Konrad o niego dba.

- A czy chłopcze wiesz jak daleko jest do świątyni? - zapytał się Simona. - może wzięli byśmy coś do oznaczenia drogi tak na wszelki wypadek, możemy kreślić tym na ścianach, albo zostawiać to za sobą.
 
Inferian jest offline  
Stary 12-06-2017, 21:28   #255
 
snake.p's Avatar
 
Reputacja: 1 snake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwu
- Racja, druhu - odparł na pytanie Marwalda - z chłopakiem będzie nam łatwiej. Byle tylko zabrać ze sobą światło.

Bartnik niechętnie wchodził w trzewia góry. Obawiał się nieznanych niebezpieczeństw. Bo to wiadomo, co tam żyje pod ziemią? A jeśli zagubią się w ciemności w plątaninie korytarzy? Albo uduszą? W borach to zawsze słońce lub gwiazdy służyły za przewodnika, a świeżego powietrza nigdy nie brakło. Za to unikną srogiej zimy i kto wie, być może niepostrzeżenie zbliżą się do świątyni? Wszak chłopak radził sobie jakoś w tych skalnych lochach. Zuch, bo Waightstill sam by się na to nie zdobył.

- I czyś widział w podziemiach jakie dziwy? - zapytał Simona.

- A ty Horst, podążasz dalej z nami?
 
snake.p jest offline  
Stary 14-06-2017, 19:56   #256
 
archiwumX's Avatar
 
Reputacja: 1 archiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputację
Horst
_______________________________________________

Tak! Idę. -
odpowiedział żwawo Horst, a następnie gdy się otrzepał rękami po na znak, że jest gotowy dodał z mściwym głosem - Najwyższa pora zniszczyć zło, które się tam zalęgło!
 
__________________
Szukam tajemnic i sekretów.
archiwumX jest offline  
Stary 17-06-2017, 17:10   #257
Opiekun działu Warhammer
 
Dekline's Avatar
 
Reputacja: 1 Dekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputację
Simon był wyraźnie ucieszony faktem że może iść razem z bohaterami, dlatego też odpowiadał na pytania najlepiej jak tylko mógł.

- No świątynia to hen hen daleko, droga może trudniejsza ale przynajmniej chłodu w zimie i gorąca w lecie nie ma to się jakoś wytrzymać da. Trzeba tylko uważać aby w co łbem nie przywalić.

- Ja drogę znam na pamięć, ale jak chcecie oznaczać to i mam tu kawałek sznurka. Kredy zbraknie a i może ją spłukać, a jak nitki przywiążesz to trudniej odpadnie.

- Światła to tutaj raczej nie, pochodnie za dużo dymu dają, podusilimby się a ile byśmy ich nie wzieli to i tak by brakło. Rośliny tu takie rosnom co świecą, może nie jak skońce, ale coś tam widać. Czasami się zdarzyć może na szczura nadepnąć, ale to normalne jak one takie ciemne. No chyba że macie lampę olejną. My to nawet gdzieś mieliśmy, ale komu by się chciało olej produkować, bo i na co. Do pochówku światła starczy z zewnątrz a po lesie pochodnia lepsza - zwierza lepiej spłoszyć.

- Dziwów żadnych nie widziałem, poza tymi roślinami oczywiście. Czasami coś chrzębocze, ale to się później szczurem okazuje albo inną myszą. Ale to tym lepiej, bo jak głód przyciśnie to od biedy można...

Korytarz, początkowo szeroki, teraz zwężał się na tyle że musieli iść gęsiego. Wewnątrz góry było w miarę ciepło i wilgotno, bohaterowie co jakiś czas natrafiali na pajęczyny, różne owady, robaki jak i rzeczone szczury. Simon operował w tunelach bez problemu, lecz rozmiary Waghtstilla nie pozwalały mu na szybką podróż. Co jakiś czas musieli odgruzowywać przejście, aby Bartnik się zmieścił. Po drodze minęli też kilka rozwidleń, lecz zarówno Simon jak i Marwald byli zgodni co do tego jaką trasę należy wybrać ... do czasu.

- Powinniśmy iść dalej tą drogą Panie Marwaldzie, świątynia jest na górze, cały czas idziemy pod górę i jeśli dalej będziemy to robić trafimy właśnie tam.

Marwald miał inne przeczucia. Cały czas czuł silne źródło w kierunku w którym szli, oraz zdecydowanie mniejsze gdzieś poniżej, lecz teraz dolne źródło zdawało się emanować z większą siłą - głównie dlatego że się do niego zbliżyli. Oprócz siły źródła różniły się również rodzajem energii jaką emanują. Marwald miał wrażenie że to poniżej doskonale zna - lecz nie mógł przypomnieć sobie skąd, a to drugie ... Victoria uczyła go o nim, lecz sucha teoria była niczym dopóki, doputy mag nie doświadczy go na własnej skórze.

Czy mieli iść dalej tą samą trasą, czy zmienić kierunek, jedno było pewne, wszyscy byli już zmęczeni i należało powoli myśleć o postoju. Najgorzej miał Waightstill którego rozmiary wymagały większej gimnastyki.

- To dopiero druga, może trzecia część drogi cośmy przeszli - skomentował Simon widząc wątpliwości drużyny która przycupneła aby chwilę odpocząć i zastanowić się co dalej.
 
__________________
ORDNUNG MUSS SEIN
Odpowiadam w czasie: PW 24h, disco: 6h (Dekline#9103)
Dekline jest offline  
Stary 19-06-2017, 20:21   #258
 
snake.p's Avatar
 
Reputacja: 1 snake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwusnake.p jest godny podziwu
Waightstill wyraźnie ucieszył się, że nie ma dziwów w jaskiniach, a jeszcze bardziej, że jako tako jasno będzie. Przeklinał tylko wąskie korytarze. A co będzie jak się w jakim nie zmieści? - przyszło mu do głowy poniewczasie - Będzie musiał sam wracać i się zgubi?! A jak się góra zawali? Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślał? Bartnika znowu opanowały lęki. Jednak, jako że zaszli już kawał drogi w głąb sztolni, nijak było wracać. A na domiar nie wiadomo, którędy iść!

- Jak Simon chadzał już po tych jaskiniach, to idźmy, kędy wskazuje nasz przewodnik.
 
snake.p jest offline  
Stary 19-06-2017, 21:14   #259
 
Inferian's Avatar
 
Reputacja: 1 Inferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputacjęInferian ma wspaniałą reputację


Marwald szedł wąskimi podziemnymi korytarzami, co prawda wolał jednak być na wierzchu, a nie ryzykować tym, że ziemia może na nich spaść i mogą zostać pochowani żywcem. Ostatnimi godzinami działo się tak wiele, że Marwald nie miał czasu na to aby spokojnie odetchnąć. Nagle poczuł że jego szata się porusza i to dosyć mocno. Było to co prawda w okolicy serca, ale aby ono zaczęło tak bić. Było to wręcz niemożliwe. Śmieciarz niemal w tym samym prędko odpiął lekko szatę, a tam siedział jego przyjaciel. Był z nim przez cały ten czas.

- Jak ty przyjacielu dałeś sobie radę, przecież niejeden już raz na Ciebie upadłem. I byłem przesłuchiwany. Wypuścił bym cię, ale teraz to uderzysz w ziemię, bo tutaj nie ma nieba a ziemia nad nami się rozprzestrzenia.

Marwald szedł tak gaworząc do swojego zwierzaka. Patrzył jak ten siedział przymulony na jego dłoni.

- Czekaj no - powiedział do niego ponownie - zaraz pewno znajdę jakieś okruszki - zaczął grzebać w kieszeni, znalazł kilka kawałków stwardniałych chleba. Zwierzę rzuciło się na to jak na złoto, było wygłodniałe.

Marwalda przeszły myśli, czy zwierze będąc mocno głodne mogło by chcieć go zjeść, ale prędko te myśli odgonił. Przecież gołąbek nie miał nawet zębów.

Nagle bohater poczuł coś o czym tylko słyszał od Victori. Było to to, to ten typ magii jakiej szukał. Marwald skoncentrował się na mocy tak aby się upewnić czy to na pewno to. Chciał być pewny, bo wiedział, że teraz musi być pewny, aby nie wprowadzać przyjaciół na śmierć.


- Bracie tak, może i świątynia jest tam, ale my w takim razie nie musimy iść do kościoła bo nasz cel jest tam. - wskazał palcem

Bartnik nie wyglądał na zadowolonego zmianą planów, ale Marwald jeszcze raz zwrócił się:

- Nie musimy iść do świątyni, a pamiętasz jak mówili, że istnieje tajne przejście i tak możemy zaskoczyć tego złego maga. Załatwimy go razem i wrócimy, a ty dasz dary Twojej lubej.

 
Inferian jest offline  
Stary 22-06-2017, 17:32   #260
 
archiwumX's Avatar
 
Reputacja: 1 archiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputację
Hosrt aż się palił do zemsty:
- Skoro wypoczęliśmy i wiemy, gdzie iść z chęcią wyruszę ku temu co tam czeka... Jestem gotowy! - i dla podkreślenia tych słów pomacał swoją broń.
 
__________________
Szukam tajemnic i sekretów.
archiwumX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172