Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2016, 13:58   #21
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
Roześmiał się perliście, pełną gębą zaciągając się śmierdzącym powietrzem.
- Na pochyłe drzewo to i koza wlezie, Tileańczyku. Mierz tą swoją zabaweczką do kogoś, kto nie jest skrępowany kilkoma łańcuchami... - rzucił oschle do kusznika szarpiąc kajdanami - No, panie dowódco, skoro nie mam żadnego wyboru... - powiedział wolno, udając zmartwienie - Jednak pańskie słowa są pieszczotą dla mojej duszy. Same ważne osobistości upominają się o brudnego Niedźwiedzia! Ba, widocznie nawet sam cesarz chciałby pewno łyknąć kubeczek winka ze słynnym zwadźcą i zabijaką. - uśmiech zmienił się w tęgą minę, okazującą całkowitą pogardę. - przynajmniej kilka łyków wody zapewnij 'wybrańcowi', jeżeli chcesz abym żywy dotarł do zaplutego Altdorfu.
 
Szkuner jest offline  
Stary 06-03-2016, 22:46   #22
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Ragnwald

Dowódca pokręcił głową w zrezygnowaniu. Był pełen podziwu dla kretynizmu i braku zdrowego myślenia jakie przejawiał rozbójnik. Spotkał wielu ludzi, ogromna część była wyjęta spod prawa i zachowała resztki trzeźwego myślenia. Do końca potrafili zobrazować sobie swój los oraz położenie. Ten wielkolud nie. Były dwie możliwości: albo był tak pewny siebie i swoim umiejętności, albo pychą maskował swoje wątpliwe walory intelektualne. Modlił się do Sigmara, aby reszta Alfy okazała się bardziej światła, bo w takim zestawieniu bez problemów hamowaliby bezgraniczny debilizm banity.
- Tankred - wypowiedział imię młodego. Ten uchylił połę materiału jaki okalał wóz. Uśmiechnął się podle i wskazał ruchem głowy na koniec korowodu. Za wozem jechało blisko tuzin uzbrojonych mężczyzn w barwach Nordlandu i Ostlandu. Groźnie łypali na pasażerów, a w momencie ujrzenia rozbójnika mocniej zacisnęli szyk. Niedźwiedź mógł zauważyć jak kilku z nich zaciska swoje dłonie na lejcach. Byli gotowi przejąć go w każdej chwili.
- Ja nie żartuje. Plotki o Tobie okazały się kłamstwem, bowiem zarzucano Ci niebywałą bystrość umysłu i trzeźwość działania połączoną z fantazją i romantyzmem. Okazałeś się być tylko debilem, który nie potrafi uzmysłowić sobie położenia w jakim się znajduje. W dodatku odtrąca pomoc. Mamy trzy wyjścia. Strzelę Ci w łeb, osobiście i wyrzucę ścierwo im. Zrobią z niego użytek, przeciągając je po Wolfenburgu. Inne to wyrzucenie Ciebie z wozu, co równa się oddaniem Ciebie w ręce surowego wymiaru sprawieliwości. Jestem pewien, że sam von Raukov będzie oglądał Twoją egzekucję. Trzecia jest taka, że jedziesz z nami, nie pyskujesz, a w drużynie nauczysz się myśleć.
Poła została ponownie zaciągnięta.
Chwilę milczeli. Mierzyli się wzrokiem. Obawiał się niezrównanej siły oraz determinacji, ale był pewien wyszkolenia swoich ludzi i szybkości działania.
- Luigi. - rzucił, od niechcenia, ale wystarczyło to tileańczykowi w zupełności.
Doskoczył do rozbójnika i szybkim ruchem złapał Ragnwalda za skrępowane ręce. Nim brodaty kryminalista zorientował się, uśmiechnięty tileańczyk posłał go na deski. Nawet nie poczuł bólu.
W kolejnej sekundzie usłyszał szczęk zamka, a jego dłonie były wolne. Gdy Ragnwald podniósł się i usiadł, dowódca wręczył mu bukłak z piwem.
- Wody nie mamy, ale uracz się piwem. Ci mili panowie będą towarzyszyć nam aż do Wurzen.


Edgar von Duneberg

Kapitan wzruszył ramionami na pytanie młodego rycerza.
- Któż to wie, mości Edgarze? Po prawdzie będziecie dostawać pytanie przez łącznika. Lokalni agenci będą zdawać do niego raporty, a ten przydzielać wam zadania według potrzeb i ważności.
Zamilkł. Może miał tak w zwyczaju, może nie chciał przekazywać wszystkiego. Edgar zastanawiał się tylko dlaczego wysyłano Gwardię Reiklandu po Rycerza Panter. Czy były to środki ostrożności, a może miało to zapewnić bezproblemowy dojazd do celu podróży?
A podróż? Podróż mijała bardzo spokojnie. Konie szły po trakcie równym tempem, raz po raz zarzucając radośnie łbami. Nawet wjazd na małe wzniesienie nie stanowił problemu. Pojawił się on dopiero po drugiej stronie.
- Oho, chyba ktoś wpadł w tarapaty. - rzucił do Edgara, zdobiąc swoją twarz lekkim uśmieszkiem.
Wypatrywanie (Inicjatywa) 58/38 test udany


Dzięki temu, że stanął w strzemionach mógł dojrzeć to, co pierwszy wypatrzył Reinhard.
A sytuacja była następująca:

Na płytkim brodzie zatrzymał się sporych rozmiarów wóz. Im bliżej podjeżdżali, tym lepiej mogli dostrzec, iż jest on uszkodzony. Obok niego leżało sporej wielkości koło, a kilku mężczyzn stało przy zaistniałym problemie, debatując nad rozwiązaniem. Po drugiej stronie przyglądały się wszystkiemu dwie damy oraz młody mężczyzna, stojący obok konia.
Gdy tylko dostrzeżono zbliżających się jeźdźców, jeden z próbujących naprawić sytuację odwrócił się i począł machać rękoma
- Hej, jeźdźcy! Pomóżcie w potrzebie. Nie zostawiajcie biednych ludzi samopas!
Po dotarciu do miejsca, Edgar zauważył kolejne szczegóły. Koło wypadło z osi, najpewniej było to spowodowane wyboistą drogą, a do takiej należał bród. Płytka woda skutecznie maskowała masywne kamienie, które ostrymi grzbietami mogły zrobić szkodę takiemu pojazdowi. Zwłaszcza z odpowiednim obciążeniem.

Pierwszy zareagował Reinhard. Zeskoczył z siodła, pozwalając by jego ogier odszedł na bok. Koń był na tyle posłuszny, iż ruszył raczyć się zieloną trawą i nieco odpocząć.
- Chodź, pomożemy im. - rzucił zza ramienia. Von Duneberg nie miał wyboru, zwłaszcza, iż rycerski honor nie pozwalał mu stać bezczynnie gdy ktoś inny .
Przy uszkodzonym wozie stało dwóch mężczyzn w średnim wieku. Jeden z nich był woźnicą o gęstej brodzie i łysiejącej głowie. Lekki brzuch opinała mu koszula oraz kubrak. Drugi był wyższym, ale chudszym mężczyzną. Gładko ogolonym, z małym kucykiem zawiązanym z tyłu głowy.
Najwyraźniej zauważyli mundur Rycerza Panter oraz Gwardzisty Reiklandu, bowiem odsunęli się z respektem, dając pole do popisu dwójce rycerzy.
- Koło spadło z osi, mości panowie. Ktoś nie zabezpieczył go i stało się, o. - skomentował woźnica. Rzeczone koło był kawałek dalej. Na ocenę Edgara było sprawne.
Reinhardowi nie trzeba było powtarzać.
- Podniesiemy wóz, Ty wpasujesz koło. Macie blokadę? - rzucił do dwójki. Chudy pokiwał głową, najwyraźniej żywo zaaferowany interwencją dwójki rycerzy. Możliwe, że woźnica wyjaśnił mu, bazując na kolorach mundurów, kim są jeźdźcy.
Kapitan Reiksguard podszedł do pojazdu z lewej strony, Edgarowi przypadła w udziale prawa. Na raz złapali za podwozie. Na dwa zebrali się w sobie. Na trzy dźwignęli górę.

Siła 60/70 test nieudany


Wóz drgnął, ale tylko z strony Reinharda. Ten wysapał tylko w kierunku Edgara.
- No dalej, musimy się przyłożyć na Sigmara!

Siła 60/08 test udany!


Poskutkowało. Wóz uniósł się na tyle, aby dwójka pachołków skoczyła do wozu. Woźnica wpasował koło na miejsce, a chudy założył blokadę i przybił ją małym młotkiem. Kilka uderzeń i powoli opuszczony wóz zyskał pion.

Dalsze wydarzenia były niemal schematyczne: woźnica powoli wyprowadził wóz z brodu, uważając na wóz, a nasi rycerze powrócili na swoje konie. Na drugiej stronie rzeki czekały na nie dwie damy, choć nazwanie jednej z nich damą było nadużyciem. Mimo swojego wieku, siwych włosów i zmarszczek, zachowała bystre spojrzenie niebieskich oczu, w których gościła dobroć. Druga z nich była kobietą w wieku dwudziestu lat. Młoda, atrakcyjna brunetka, która na widok rycerzy uśmiechnęła się. Jeździec, który wskoczył na grzbiet swojego wierzchowca, był bardzo podobny do młodej kobiety, co wskazywało na duże pokrewieństwo tej dwójki.
- Dziękujemy za pomoc, mości kawalerowie. Jestem Ingrid Breitenbach. Ta młoda dama to Anna Breitenbach, moja wnuczka. Kawaler na wierzchowcu jest moim wnukiem, Sepp Breitenbach. Zmierzamy do Altdorfu, ale spotkał nas ten incydent.
Reihard uśmiechnął się i skłonił wedle etykiety.
- Kapitan Reinhard Steinhoff z Reiksguard. A to mój towarzysz, Edgar von Duneberg, Rycerz Panter. My również zmierzamy do stolicy.
O ile osoba kapitana wzbudziła spojrzenie pełne podziękowania z strony Anny i jej brata, a od nestorki rodu ciepły uśmiech, tak prezencja Edgara wzbudziła żywe zainteresowanie młodej kobiety. Jej oczy zaświeciły się pełne ciekawości. Przyglądała się rycerzowi, co nie uszło uwadze Seppowi. Ten natychmiast wykazał postawę sceptyczno-obronną wobec, jak się zdaje, swojej młodszej siostry.

Podróż ruszyła ponownie, a szlak wiódł wprost do stolicy

Algrim

Ruszył, zaczął biec unosząc topór do ataku. Banita przybrał postawę i wyczekiwał momentu ataku. Złapał kord tak, aby móc wbić specjalny szpikulec wprost w czaszkę brodacza. Algrim kalkulował swoją ścieżkę bitewną.

Inicjatywa 53/33 test udany!


Sprawiło to, że nastąpiły dwie rzeczy: krasnolud skoczył jako pierwszy, skracając dystans. Pchnięcie, które wystosował banita

BANITA: Atak bronią (Walka wręcz) +10 za przygotowanie się 45 + 10/75 test nieudany!


okazało się chybione, z powodu szybszej reakcji krasnoluda. Natomiast Algrim nie pudłował. Krótkim zamachem zbił ostrze na bok, odsłaniając brzuch banity i jednocześnie odrzucając go lekko w tył. Topór zatoczył w powietrzu mały, ale morderczo szybki ruch, który zakończył się łukiem.

Atak bronią (Walka wręcz) 95/32 test udany!


Ręka, ucięta w łokciu upadła wraz z orężem. Algrim zakończył okropny wrzask, spowodowany szokiem i raną, zawracając bieg broni. Uderzenie spadło na bok, robiąc w ciele ranę i kończąc żywot banity.


Krasnolud zintonował w ojczystym języku pieśń bojową swojego ludu, idąc ku kolejnym przeciwnikom. Nie przerwało mu nawet to...

BANITA 2: Strzał z łuku (Umiejętności strzeleckie) 45/73 test nieudany!


że brzechwa strzały załopotała nad jego głową. Chwilę potem, Algrim usłyszał charakterystyczne szczęknięcie zwalnianej cięciwy w kuszy. Urwany jęk i charkot dobiegły z strony źle wycelowanej strzały dla krasnoluda. Teraz wszytko potoczyło się bardzo szybko..

Kilku z banitów odwróciło się w kierunku nowego napastnika. Jeden z obrońców wykorzystał to, przebijając jednego z dwójki swoich oprawców grotem włóczni. Pchnięcie było dobrze wymierzone, prosto w okolice serca, co skończyło się śmiercią kryminalisty.
Drugi zaczął biec w kierunku brodacza.
Biegli ku sobie.
Banita zaatakował nisko, próbując ciąć kransnoluda w twarz swoim wysłużonym mieczem.

BANITA 2: Atak bronią (Walka wręcz) 45/19 test udany!


Udane cięcie zaskoczyło brodatego wojownika, który postanowił nie zwalniać tempa.

UNIK! (Inicjatywa) 53/12 test udany!


Schylił się jeszcze bardziej, ciut zwalniając, ale unikając ostrza miecza. Z rykiem, który zdominował pole walki, Algrim Alriksson wpierdolił się w przeciwnika wytrącając go z równowagi. Banita poleciał w tył pod wpływem energii skumulowanej w krępej bryle mięśni i determinacji. Mógł zobaczyć tylko, jak zmienia się obraz. Wylądował na piachu.
Chwile potem wylądował na nim Algrim, zatapiając w czerepie ostrze topora.

Kolejny szczęk. Z lasu wytoczył się banita. Rozszerzonymi źrenicami wpatrywał się to w pole bitwy, to w gęstwinę po drugiej stronie lasu, a w końcu na lotkę bełtu, która sterczała z jego mostka. Przeszedł kilka kroków i padł na ziemię.

Reszta była poezją dla Algrima. Potężny zamach toporzyskiem, które wprawiło broń w lot wirujący zakończyło się w barku ostatniego banity. Oręż prawie oddzielił ramię od tułowia, posyłając zaskoczonego obwiesia w objęcia Morra. Szczęk z kuszy oznajmił kolejne trafienie. Pachołek z włócznią ranił ostatniego, którego dobił jego kompan z mieczem.

Nastała cisza. Z lasu wyszedł Wilk Morski, z szerokim uśmiechem. Skinął głową zbrojnym i stanął przy rudowłosym.
- Wybaczcie, że się wtrąciliśmy..
Jeden z służących, ten który bronił się deską przed niedoszłym rzeźnikiem, opierał się o wóz i ręką nakazał zatrzymanie potoku słów.
- O kurwa, ale bajzel.. - wychrypiał i zaakcentował to obfitym bełtem.
- Nie szkodzi, uratowaliście nam życie.. chociaż nasi towarzysze nie mogą wam podziękować. - odpowiedział za wymiotującego ten, który operował włócznią.

- Jestem Konrad Schleiser. To mój kompan, Algrim Alriksson. Cała przyjemność po naszej stronie.
Kilka godzin zeszło się, aby doprowadzić wóz Konrada do tego miejsca. W szczególności czas zajęło odciągnięcie ciał banitów i zabitej załogi. Ich wóz został postawiony do pionu, a odnaleziony koń powrócił na miejsce. Nie omieszkali zabrać kilka rzeczy banitów. Swoim poległym towarzyszom wyprawiono szybki pogrzeb w płytkiej jamie, przysypanej stosem kamieni.


Yrseldain


Jeden z gwardzistów uśmiechnął się na wspomnienie o wysokiej cenie za usługi elfa.
- Zdajemy sobie z tego sprawę, jednak gwarantujemy, że nagroda Cię nie minie. Sam Cesarz ją gwarantuje.
- A może przyśpieszmy, bo zdaje się, że ta miłą rozmowa zniszczyła tempo naszej podróży? - rzucił luźną propozycję Albert. Gwardziści spięli konie i wyrwali do przodu. Yrseldainowi nie pozostało nic innego, jak dotrzymać im towarzystwa. Dalsza podróż minęła im bez większych komplikacji i w miłej atmosferze. Po wjechaniu w mury Pfeildorfu, zaproponowali, iż wynajmą dodatkowy pokój elfowi w wcześniej zarezerwowanym przez nich zajeździe.
Grzechem byłoby odmówić, szczególnie, że dwójka mężczyzn była nadzwyczaj uprzejma. Elf nie zadawał sobie sprawy z tego, iż powodowane było to respektem pomieszanym z dozą strachu. Doskonale wiedzieli, że w razie starcia z elfem, nie mieli zbyt dużych szans. Sama obecność kogoś, kto potrafi biec bez wydawania większych odgłosów tylko po to, aby poderżnąć gardło stymulowała ich pokłady dobrych manier.

Kolację zjedli w karczmie "U Bolka Czerwonego". Co prawda gospodarz nie miał tego kislevskiego imienia, tym bardziej nie był czerwony na cerze czy włosach, ale nazwa była chwytliwa. Schludny przybytek oferował dobre piwo i zjadliwe jedzenie w polewki z mięsną wkładką. Pozostałe godziny spędzili na jeszcze dłuższych rozmowach o Świecie, polityce, wojnach, pasjach i kobietach. Dobrze wcięci gwardziści udali się do swoich pokoi, podobnie jak elf. Ten, zanim jednak zasnął, postanowił otworzyć okiennice by podziwiać pełnię na wiosennym niebie pełnym gwiazd. Mannslieb świecił jasnym blaskiem, a towarzyszył mu jego przeraźliwy brat bliźniak Morslieb.

Gdy chłonął nocną aurę miasta, jego wyczulone zmysły zaalarmowały go i skierowały uwagę na ulicę poniżej.


Wypatrywanie(Inicjatywa) 93/77 test udany!


Widzenie w ciemnościach - naturalna rzecz dla jego rasy, tylko pomogła mu w obserwacji zaistniałej sceny: ciemną i wąska ulicą przemieszczał się wystraszony, młody człowiek, który raz za razem obracał się i nerwowo obserwował okolice. Najwyraźniej nie na tyle, bo przegapił kilku drabów wyrastających tuż przed nim z mroku pobliskiego zaułka.
Do tej osobliwej dwójki dołączyła kolejna, która pojawiła się za plecami ofiary. Kolejna para podskoczyła tanecznym krokiem z ulicy odchodzącej pod ukosem od tej, którą mógł obserwować elf.
- Choć brateńku, zatańczymy. - rzucił napakowany łysol, o miejscowym braku uzębienia. W dłoni draba zaświecił metal kastetu. Kilku z nich wyciągnęło lagi, ktoś błysnął nożem.
- Ja wszystko spłacę.. potrzebuje jeszcze dwóch dni.. powiedzcie panowi.. - nie zdążył dokończyć swoich słów, zapewne mających dać mu czas na uratowanie dupska. Dwójka jegomości o bardzo kwadratowej posturze i szczekach złapała go za fraki. Chwila szamotaniny, a besiadnicy zniknęli w mrocznym zaułku. Zapewne zaciągali zbiegłego panna młodego na miejsce wesela. Dziwną rodzinę miała panna młoda, bardzo dziwną.

Yrseldain, stojący w spodniach i butach, odsłaniając swoje wytatuowany tors nie myślał zbyt długo. Chwycił tylko sztylet oraz krótki miecz. Sztylet powędrował do cholewy buta, a miecz.. cóż. Miecz był w dłoni.
Wychylił się z okna by sprawdzić możliwości szybkiego zejścia. Miał szczęście, że karmczma zbudowana była z tzw. Fachwerku, muru marienburskiego. Belki, które przecinały ceglane ściany, były elementami wystającymi. Przełożył najpierw jedną nogę, potem drugą i siedział na framudze.
Rękojeść miecza powędrowała w zęby, zapewniając swobodę dla rąk tancerza wojny. To wystarczyło, by akrobatycznym ruchem odbił się od belki,

Zręczność 71/02 test udany!


i w iście tanecznym piruecie obrócił się w okół własnej osi. Zawisł na framudze okna.
Szybkie spojrzenie w dół, a jego stopy odnalazły wystającą belkę.

Równowaga (Zręczność) 71/92 test nieudany!


Możliwe, że to wypite wino spowodowało lekkie zachwianie Yrseldaina, bowiem stracił równowagę i niebezpiecznie przechylił się w tył. Musiał ratować się przed upadkiem.
Gdy jedna z nóg oderwała się od powierzchni, wypluł miecz prosto do swojej prawej dłoni.

Inicjatywa 93/56 test udany!


Postanowił wykonać coś, czego dawno nie robił. Gdy zaczął spadać, wbił ostrze swojego miecza w belkę budynku. Cichy pisk i trzask rozlał się po okolicy, jednak odgłosy oczepin dochodzących z zaułka były znacznie głośniejsze niż jego akrobacje

Siła 50/23 test udany!


Zdołał utrzymać się na miejscu, pomimo siły jaka ciągnęła go w dół. Dobrze wbite ostrze spełniło swoją rolę, a potężne rozcięcie świadczyło o perfekcyjnie wykonanym ruchu. Zawisł jakiś metra nad ziemią. Ponowne napięcie mięśni, a Yrseldain wykonał następny ruch godny jego profesji: podciągnął się w górę. Obrócił swoje ciało w taki sposób, aby oprzeć obie stopy na belce. Patrzył teraz prosto w gwiazdy, po drodze mając tylko szczyt dachu karczmy. Chwycił oburącz rękojeść miecza i po odliczeniu do dwóch, odbił się do tyłu, wybijając z ugiętych nóg. Siła jaką wygenerował uwolniła miecz, a jego wybiła do przodu.

Inicjatywa 93/28 test udany!


Wykonał piruet w powietrzu, zakończony bezproblemowym lądowaniem na bruku ulicy.
Biesiada trwałą nadal, przerywana stłumionymi stęknięciami i razami wydawanymi przez weselników.
Mrok ulicy służył mu jak zawsze. Bezszelestnie przedostał się do miejsca kaźni, gdzie był świadkiem następującej sceny:
Czwórka drabów niemal katowała mężczyznę. Dwóch z nich stało z tyłu, czekając na swoją kolej. Byli tak zaaferowani całą sytuacją, że nie przyszło im do głowy spojrzenie za siebie. Z resztą, kto podskoczyłby umięśnionym i uzbrojonym zbirom? Nawet gdyby ktoś zauważył tą scenę, szybko oddaliłby się w obawie o swoje życie. Jednak Liściaste Ostrze był inny.

Schylił się po sztylet. Korzystając z impetu jaki powstawał przy wstawaniu, zaatakował pierwszego z nich. Cios dopadł do szyi draba, kończąc właśnie tam swój bieg. Ten zdążył tylko stęknąć, bowiem usta zatkała mu rękojeść miecza. Jego ciało upadło na ziemię, alarmując drugiego kolegę.

Rzut sztyletem(Umiejętności strzeleckie) -10 broń improwizowana 79/27 test udany!


Ten miał więcej czasu na reakcje. Podskoczył zaskoczony. Dostrzegł tylko jak wysoka postać o płomiennych włosach obraca się w jego stronę, a jej ręce zamieniły się w smugi. W jednej z takich smug dostrzegł błysk stali. W miliardowej części sekundy dostrzegł lecący sztylet. Jego zdziwienie przeszło w pewność, gdy ostrze zatopiło się w czaszce.
Kolejne ciało upadło na ziemię.

Biesiadnicy chyba zorientowali się w tym, iż chyba ktoś dołączył do ich radosnej twórczości.

Atak bronią(Walka wręcz) 89/71 test udany!


Szybkie pchnięcie przeszyło serce draba znajdującego się po lewej stronie Liściastego Ostrza. Błyskawicznie je wyszarpnął...

Atak wręcz(Walka wręcz) 45/45 test udany!


Powolny, ale celny cios zaciśniętą pięścią miał wylądować na potylicy elfa.

Unik (Zręczność) 71/43 test udany!


Liściaste Ostrze uchylił się, zachowując pęd obrotu zanurkował pod ciosem i wykonał płytkie cięcie pod pachą draba. Oręż przeciął tętnice, sprawiając, że biesiadę ubarwiono czerwonym winem. Pchnął umierającego na kolejnego przeciwnika, samemu doskakując do trzeciego. Ten zdążył zamachnąć pałką na wprost, co Tancerz Wojny skwitował unikiem w postaci wygięcia górnej połowy ciała w tył. Przeciwwagą był cios mieczem, który odciął rękę na wysokości łokcia w pięknym i czystym cięciu. Rudowłosy tancerz kontynuuował ruch, poprzez wygięcie się w tył, by stanąć na jednej ręce. Wykonał rzecz niemal niemożliwą i diablo efektowną, a mianowicie obrócił się na owej ręce, utrzymując swoje ciało w pionie. Sprawiło to, że miał kolejny manewr do wykonania, jakim było wysokie kopnięcie wymierzone w twarz zranionego draba.

Ostatni z nich kulił się w kącie zaułka. Przerażonymi oczami, pełnymi obłędu, zwierzęcego strachu i żalu za popełnione czyny, podziwiał scenę trwającą nie dłużej niż wypowiedzenie zdania "Na weselu wujka Heinza, ochlałem się piwa, i zaległem piany pod stołem, zły gdyż nie wydupczyłem Henreitty."
Obserwował milczącą sylwetkę elfa. Jego włosy koloru żywego płomienia, bladą skórę nieruchomej twarzy i te tatuaże.. całe ciało było pokryte tatuażami. Hipnotyzował, wzbudzał strach.

Yrseldain Liściaste Ostrze pozwolił mu dokończyć modlitwę jaką składał na ręce Morra. Miał w sobie pokłady litości. Uważał, że każdemu przestępcy należy się kara oraz przebaczenie. Najpiękniejszym przebaczeniem było pogodzenie się z śmiercią i pójście w jej ramiona.
Jednak to nie było już zmartwieniem zbira, bowiem jego odcięta głowa poturlała się na kilkadziesiąt centymetrów od jego ciała.
Sama ofiara, pobity mężczyzna o posturze przeciętnego gryzipiórka lub żaka, kulił się w przeciwległym kącie zaułka. Przyglądał się całej scenie, nie zdając sobie sprawy, że zdążył poszczać się dwa razy. Nie był pewien, czy głośne puff! które towarzyszyło scenie odcięcia dłoni było odgłosem upadającej kończyny, czy też świadectwem osrania spodzienów.
Dowcipny elf, jak przykazało na wyznawce swojego boga, wyszczerzył się w uśmiechu i rzucił do chuderlawego jedno hasło.
- Myj zęby co rano.

I zniknął w akompaniamencie omdlenia i być może kolejnej, brązowej fali atakującej biedne spodnie.
Zadowolony i słodko zmęczony wrócił tą samą drogą, by uwalić się na łóżku. Sen przyszedł bardzo szybko.
 
Gveir jest offline  
Stary 07-03-2016, 00:25   #23
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
-Nie wątpię w szczodrość Cesarza. - odparł z uśmiechem elf, by chwilę potem pognać konia do galopu. Dzięki temu podróż mijała szybciej, a komplikacji jak widać los postanowił im oszczędzić, gdyż do murów Pfeildorfu dojechali nieniepokojeni. Przynajmniej można było cieszyć się w spokoju wiatrem we włosach i ciepłymi promieniami słońca na twarzy.

Gdy gwardziści zaproponowali, że wynajmą dla niego pokój nie oponował. Po co miałby odmawiać gdy ktoś okazuje mu uprzejmość? Przy posiłku i rozmowie czas zleciał im do pory udania się na spoczynek. Chcąc złapać nieco nocnego powietrza Yrseldain otworzył okiennice. W ciągu kilku chwil okazało się, że zamiast samego powietrza, będzie miał okazję zażyć ruchu na świeżym powietrzu. "W sam raz na dobry sen." pomyślał po czym zebrał się do działania.

Po skończonej biesiadzie, Liściaste Ostrze nie mógł powstrzymać uśmiechu.
-Cholera, rozruszałem się i teraz to pewnie pół nocy nie usnę. - parsknął, całkowicie nie przejmując się ewentualnym niewyspaniem. Jednakże gdy w swojej izbie zwalił się na łóżko, sen zadał kłam jego przypuszczeniu, otulając go szczelnie po krótkiej chwili. Jak przysłowiowy suseł przespał niemal całą noc.

Niemal, bowiem swym wrodzonym zwyczajem zawsze wstawał przed Słońcem. Opuściwszy karczmę ciszej niż mysz, udał się za mury. Potrzebował spokoju, by oddać się swoim codziennym ćwiczeniom. Zawsze narzucał sobie spory rygor, a od kiedy dołączył do Tancerzy Wojny, jego trening stał się jeszcze bardziej intensywny. By być najlepszym z najlepszych, nie mógł zwalniać na swojej drodze nawet na najkrótszą chwilę.

Świt przywitał kończąc ostatni z tańców i czując ożywcze promienie na swojej twarzy. Jego ciało było rozgrzane i gotowe na nadchodzące wyzwania. Żwawym krokiem wrócił do miasteczka, by dołączyć do Alberta i jego przyjaciela na śniadaniu. Zastał ich schodzących do sali jadalnej wyraźnie zaspanych i chyba zmartwionych, prawdopodobnie zauważyli jego nieobecność.
-Pobudka śpiochy! Mamy piękny, słoneczny dzień, więc zrzućcie te grobowe miny, albo sam wam uśmiechy dorobię! - zakrzyknął do nich wesołym głosem i zasiadł przy wolnym stole, czekając aż karczmarz przyniesie im posiłek. Jego rześkość wyraźnie kontrastowała z podkrążonymi oczami członków Reiksguard, a przecież to on poszedł spać później i wstał wcześniej.
 
__________________
Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja.
Eleishar jest offline  
Stary 07-03-2016, 00:57   #24
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
Upił kilka dużych łyków piwa, wystarczająco aby ugasić niedźwiedzie pragnienie. Nie był miłośnikiem alkoholowych trunków, jednak pustynia w gardle nakazała łapczywie sączyć złoty napój. Otarł potężną dłonią czarne jak smoła brodzisko i uśmiechnął się do dowodzącego.
- Porządny człowiek jesteś dobrodzieju. Cięty masz język i ludziom ubliżać lubisz, ale szanuję, szanuję. - upił jeszcze dwa łyki, gęsto mocząc piwem bujny zarost. - Głupi jesteś, ale szanuję. Bowiem na siłę wciskasz mi wiadomość o mojej całkowitej bezradności w obecnej sytuacji. - beknął zdrowo i przeciągle, przepraszając obecnych nazbyt uprzejmie. - Może i do najmłodszych nie należę, ale do ślepoty mi daleko. Byłbym kompletnym idiotą, aby w tym momencie dać się rozszarpać burakom, którzy nas eskortują. Jestem w pełni świadomy tego, że nie mam żadnego, pieprzonego wyjścia. Ro-zu-miesz? Uwielbiam droczyć się z ludźmi, większość jest cudownie naiwna, a nerwy mają ulotne niczym kaczy puch. Zresztą, Twój tileański przydupas nie spudłuje, jest to bardziej pewnie niźli słoneczko o poranku. - przeciągnął się niebezpiecznie, pozwalając zdrętwiałym kończynom rozprostować się. Przybrał humorystyczną postawę króla siedzącego na drewnianym zydelku. - A teraz wypieprzać z mojego wozu, audiencja zakończona. Hue hue hue! - Zaśmiał się potężnie ze swojego żałosnego żartu. Humor nigdy nie opuszczał Ragnwalda Indriadssona.
 
Szkuner jest offline  
Stary 07-03-2016, 12:02   #25
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Tuż po walce Algrim miał ochotę zacząć narzekać. W sumie to była jedna z jego kilku życiowych rozrywek:
Po pierwsze walczyć.
Po drugie zbierać urazy i je wyrównywać, co prowadziło do pierwszego.
Po trzecie narzekać, że pierwszego jest za mało, a drugiego jest za dużo i to marudzenie czasem prowadziło do punktów poprzednich.
Błędne koło, ale przynajmniej życie nie było nudne. Można jeszcze było dodać liczenie do trzech, bo tyle karygodnych błędów zwykle popełniali jego wrogowie i towarzysze, tyle znajdował zwykle powodów, tyle miał głównych życiowych rozrywek. Mówiąc najprościej Algrim Alriksonn był bardzo prostym krasnoludem, który życiowe zakręty i skrzyżowania prostował na siłę jak tylko mógł, a jeżeli nie mógł to i tak to robił.

Ale wracając do narzekania Algrim miał ochotę ponarzekać że walki było tak mało, że nie mógł użyć korbacza, że te bandyckie chłystki to są mocne tylko w gębie, bo w grupie to takie same pierdoły i cipkoludki jak w pojedynkę.
Uznał jednak że zmilczy, z tego względu że broniący się podróżni chyba z polami bitew nie byli zaznajomieni, a i towarzysze im polegli. Z szacunku dla zmarłych lepiej zmilczeć.

Dlatego krasnolud burknął przywitanie i pomógł rzucić ciała bandytów w krzaczory. Była to dobra rozrywka, chwycić takie plugawe truchło za nogi, rozchlapać juchę cieknącą ze świeżych jeszcze ran i jebnąć nim w krzaczory, albo i w drzewo. Wydawały wtedy satysfakcjonujący odgłos pierdzielnięcia, jak workiem kartofli. Ludzi to przyprawiało o mdłości i chęć kolejnych wymiotów, ale Algrim się nie zwykł patyczkować. Wyjaśnił tylko grzecznie, że skurwysyny co nie potrafią uczciwie pracować i mordują bez celu przypadkowych ludzi nie zasługują na szacunek ani za życia ani za śmierci.
Dla Algrima zaś faktem było, że skoro tamci bawili się w bandytów i żyli oznaczał, że za mało okazywano im braku szacunku.
To teraz Algrim nadrobi niedobory braku szacunku.
Ot taka pokrętna logika.
Zmarłych podróżnych pomógł jednak pochować z pełną powagą.

- Dokąd zmierzacie, ludzie? Może bezpieczniej będzie jechać razem? - brodacz wykazał odrobinę przejęcia się losem ludzkim...
 
Stalowy jest offline  
Stary 07-03-2016, 13:03   #26
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Edgar zrozumiał, że będzie w jakiejś placówce i stamtąd będzie wysyłany. Zamilkli i jechali w ciszy. Edgar rozkoszował się przejazdem po otwartych terenach i cieszył się ze słońca. Kiedy wjechali na wzgórze zdziwił się, że Kapitan tak szybko usłyszał hałasy dochodzące za pagórka. Nie zdążył zareagować kiedy to oficer ruszył na pomoc potrzebującym zapraszając i jego do pomocy.
Podnoszenie wozu zaskoczyło z początku Edgara. Myślał, że lżejszy będzie. Pewnie sporo rzeczy było na nim i dopiero za drugim razem udało się dźwignąć.
Kiedy już wóz był na brzegu z kołem a Rycerze podjechali do dwóch kobiet i mężczyzny. Kapitan przedstawił ich. Edgar skłonił się nienagannie. Na wzmiankę i statusie ich wszyscy zareagowali na wieść o pozycji kapitana. Tylko panienka uśmiechnęła się do von Duneberga podczas przedstawiania. Ten zdawkowo odwzajemnił.
Kiedy ruszali w dalszą drogę Edgar pomógł paniom wejść do powozu podając rękę by łatwiej było im wejść. Po zamknięciu drzwiczek podszedł do Steinhoffa.
-Kapitanie. Jazda z nimi trochę nas spowolni. Mamy konkretny czas na dotarcie?
 
Hakon jest offline  
Stary 09-03-2016, 16:48   #27
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację

Horst wysłuchał raportów Fuchsa jako pierwszy. Oficer nie miał do przekazania żadnych niepokojących wieści, co Horst przyjął z niewypowiedzianą ulgą. Granice były dobrze zaopatrzone, patrole robiły dobrą robotę, a lud nie miał powodów zbytnio się burzyć. Dobre i to - pomyślał Horst uśmiechając się mimowolnie na widok znudzonej miny Fuchsa.

Fogger również nie miał za wiele do powiedzenia. Finanse Steinbergów były dobrze pilnowane, a rachunki dobrze prowadzone. Horst miał pewne obawy, że jego brat lubujący się w wydawaniu gotówki zechce nieco uszczuplić jego stan posiadania. Należało jednak dać młodemu Steinbergowi nieco zajęcia, aby do czasu jego powrotu nie miał czasu narobić zbyt wielu problemów.

Do postawienia była grobla nawadniająca pola, oraz nowa strażnica, sięgająca widokiem ponad Lustrzane Wrzosowiska. Przydałby się też remont mostku na Kristall. Jednak zbyt dobrze znał swojego młodszego brata, by wiedzieć, że zajmie się on wkrótce uprzykrzaniem życia poczciwym chłopom. Tym niemniej ekonom został należycie poinstruowany o bieżących inwestycjach w majątku, wiedząc, że młody najpewniej zostawi te zadanie do doglądania głównie obrotnemu niziołkowi.

Horst przekazał też kilka listów do Hagena. Część zawierała instrukcje, które Hagen miał otworzyć po jego wyjeździe, a reszta była korespondencją do wysłania.

Niańka podsunęła mu jednak o wiele lepsze rozwiązanie. Wiadomość o mającej ją odwiedzić za kilka dni młodej siostrzenicy mogło być rozwiązaniem jego problemu. Co prawda ośmiolatek nie był jeszcze mężczyzną, i zbałamucenie młodej szlachcianki nie wchodziło zupełnie w grę, ale młody pod nieobecność Horsta czuł się Panem na włościach, i udając dorosłego próbował imponować płci pięknej swoją wątpliwą dojrzałością. Horst odprawił więc resztę, i spędził dłuższą chwilę, wyjaśniając niani swój plan zajęcia czasu młodszemu ze Steinbergów. Żałował tylko ,że nie zobaczy jak Matthias będzie spełniał zachcianki młodej damy, a w rzeczywistości wolę Horsta na odległość. Miał nadzieję, że niani nie zabraknie instrukcji, i inwencji własnej
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 09-03-2016 o 16:51.
Asmodian jest offline  
Stary 09-03-2016, 22:19   #28
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
KONIEC PROLOGU


Edgar

Kapitan wysłuchał uwag młodego rycerza. Z zdumieniem przyznał, iż ulrykowiec i nomen omen rywal jeśli chodzi o prym w zakonach rycerskich, okazał się być bardzo interesującym człowiekiem. Spodziewał się sfrustrowanego, ubogiego szlachetki, który cudem załapał się do elitarnych oddziałów, by odbić sobie niedobory młodości, ale Edgar zaskoczył go bardzo pozytywnie. Był niemal pewien, że stanowić będzie cenne ogniwo oddziału Alfa.

Pozostało im tylko pożegnać karawanę w Delberz, mieście które stało się krótkim przystankiem w podróży i ruszyć szlakiem szybkim tempem. Zwolnieni z uścisku powolnego wozu oraz towarzystwa, przeważnie milcząc puścili się pędem przez trakt.

Trzy dni później Edgar mógł dostrzec potężne mury stolicy. Miasto robiło wrażenie, zwłaszcza sporych rozmiarów port. To co wyróżniało je z dużej odległości, to strzeliste wieże Pałacu Imperialnego. Reinhard wytłumaczył mu, że konkurujące wysokością z Pałacem budynki są wieżami Kolegium Magii. Imperialnej instytucji zrzeszającej czarodziejów.
Młody Rycerz Panter nigdy jeszcze nie widział takiego tłumu ludzi, a przede wszystkim takiej różnorodności. Middenheim było dużym miastem, wielkością porównywalnym do Altdorfu, jednak tam dużą miarę tłumu stanowili ludzie. I głównie byli to rdzenni mieszkańcy prowincji czy miasta, czyli Ulrykowcy. Rzadko przewinął się jakiś krasnolud, o przedstawicielach innych ras nie było mowy. Stolica było odmienna. Łagodniejszy klimat, miasto wydawało się bardziej kolorowe, a ulice nie były tak ciasne. Ogromna przestrzeń, pełna tłumów ludzi, krasnoludów, niziołków. Czasami z tłumu wyłaniały się elfy.
- Witaj w największym smrodzie Starego Świata, Edgarze. Musimy zwolnić, będę jechał przodem i torował drogę. Mało kto ośmieli się wejść w drogę rycerzowi Gwardii Reiklandu.
Uśmiechnął się szeroko, po czym cmoknął. Najwyraźniej chciał się zreflektować.
- W sensie, mało kto w Altdrofie wejdzie przed oblicze członka Reiksguard. Z Tobą może być różnie.. sam wiesz, stolica jest plamą możliwości. Do zysku oraz przekrętów.

Kluczenie przez jedną z zwykłych dzielnic nie było takie straszne. Kawaler zmienił zdanie dopiero, gdy wjechali na teren dzielnicy kupieckiej.
Najwyraźniej trafili na dzień targowy, bowiem każdy z znajdujących się tutaj osób miał dwa cele: kupić lub sprzedać. Nie ważne co, nie ważne od kogo.
Stragany przy których uwijały się kobiety sprzedające regionalne dobra, miejscowi chłopi, którzy zaopatrywali miasto w żywność. Szpadle, nici i inne duperele oferowane przez wszelkiej maści kramarzy. Jakiś niziołek z wielką zapalczywością wydzierał się ponad tłum, reklamując swoje wypieki
- Pyszne paszteciki z mięsem, kupujcie ludzie! Jeszcze ciepłe!
Reinhard tylko skrzywił się na usłyszane słowa. Z niejasnych przyczyn, von Duneberg mógł się tylko domyślić jakości mięsa oraz jego pochodzenia. Najwyraźniej kapitan Steinhoff musiał kiedyś spróbować tego specjału, co przypłacił niedyspozycją.

Dopiero utorowanie sobie drogi przez most, wprost do dzielnicy arystokracji przyniosło ulgę rycerzowi. Hałas spadł o kilka poziomów, smród także zelżał, a żaden wścibski żebrak o ogorzałej twarzy i złotym zębie nie uwieszał się na Edgarze krzycząc "Dej piniądza, pikny panie"
Naturalnie, dzielnica była oddzielona murem od pozostałej części miasta. Straż miejska bardzo rygorystycznie pilnowała przekraczających granicę dzielnic. Nie ominęło to i naszych dzielnych rycerzy. Okazanie stosownego papieru sprawiło, że czwórka rosłych strażników, którzy na codzień obrzucali groźnymi minami wszelkie menty, często siłą odgradzając elementowi biednemu drogę do tej części miasta, zamieniła się w bandę potulnych owieczek. W popłochu rozstąpili się przed jeźdźcami, przepuszczając ich.
Edgar zrównał się z Reinhardem z dwóch powodów - był ciekaw tego, co zrobił kapitan oraz niemal pustka na ulicach pozwalała mu na to.
- Cóż to był za glejt, mości kapitanie? Od samego cesarza?
Oficer pokręcił głową i uśmiechnął się po raz kolejny. Najwyraźniej miasto działało na niego w pozytywny sposób, bowiem w murach stolicy Reinhard czuł się bardzo dobrze, a humor dopisywał mu na każdym kroku.
- Nie, nie. Imperator nie zajmuje się takimi błahostkami, jednak podpis mojego pracodawcy wystarczy, by otworzyć każde drzwi w tym mieście. Każde.


Kłopotów nie było przy samym wjeździe w monumentalne mury Pałacu. Reinhard był znany, a przyjazd gościa był oczekiwany od dłuższego czasu, toteż gwardziści wpuścili dwójkę mężczyzn poprzez mniejsze wrota, na codzień częściej używane niż solidne skrzydła wrót, zdobionych wizerunkami największych Imperatorów, symboli religijnych oraz postacią samego Sigmara Młotodzierżcy.
Kilka formalności wśród których było oddanie koni pod opiekę koniuszego oraz przemierzenie wnętrza Pałacu przez sekretne wejścia, zajęło im kilkanaście minut. Edgar domyślił się, że nie był w głównej części pałacowej, tylko w jednym z skrzydeł służby. Korytarze były surowo wykończone, na ścianach mając tylko metalowe świeczniki z wypalonymi do połowy świecami. Goła posadzka oraz drzwi zbite z desek pospolitych drzew tylko dopełniały całego obrazu.
Kapitan zatrzymał się przy jednych drzwiach, wcześniej prowadząc Edgara przez kilka korytarzy oraz parę schodów. Dołączył do niego kolejny gwardzista, będący jednak w pełnym rynsztunku.
- Zaraz wejdziesz do komnaty, gdzie będziesz mógł wziąć solidną kąpiel. Ubrania zostaw na zydlu, zostaną wyprane i zwrócone Ci za kilka godzin. Co zaś tyczy się uzbrojenia... z oczywistych przyczyn musisz je u nas zostawić. Zostaną przechowane do momentu Twojego wyjazdu z murów Pałacu Imperialnego.

Cóż począć miał młody von Duneberg? Nic, jak tylko rozłożyć się w ciepłej wodzie i zmyć z siebie trud podróży. Uzbrojenie oraz skromne opancerzenie zdał jednemu z gwardzistów, a młoda służka bardzo szybko, jednak na tyle, aby mieć czas na podziwianie dobrze zbudowanego Edgara, zabrała ubranie w celu jego odświeżenia. Jak dowiedział się, audiencja u przełożonego Reinharda miała nastąpić za jakieś trzy godziny. Czekał go również porządny obiad.
Żyć nie umierać.
W duchu podziękował Ulrykowi za to, że jego ciężka służba zaprowadziła go do tych luksusów. A trzeba było wiedzieć, że tych nie wiele zaznał w swoim młodym, acz dynamicznym życiu.


Algrim

- Do Altdorfu, panie krasnoludzie. Tam nas niesie - odpowiedział mu wymiotujący mężczyzna. Znaczy się, nie wymiotował w tym momencie, ale brodacz nie mógł pozbyć się arcyzabawnego widoku haftującego człowieka. Dyskretnie, acz szczerze zaśmiewał się na wspomnienia reakcji żółtodzioba.

Reszta podróży była spokojna, co z jednej strony bardzo złościło narwanego Algrima. Z drugiej strony, towarzystwo ocalałych z masakry okazało się nadzwyczaj.. owocne. Pozostała droga do stolicy upłynęła mu bez trzeźwienia. Zdążył kilkukrotnie sowicie popić z towarzyszami. Było piwo, była i gorzałka. Wina nikt nie wyjmował, tylko Konrad czasami popijał z bukłaka. Tłumaczył się tym, iż musi być trzeźwy bo prowadzi wóz. Algrima to jeszcze bardziej bawiło, bo nie raz i nie dwa zdarzało się mu prowadzić wypchany po brzegi wóz będąc kompletnie pijanym. Frajdy co niemiara!


Zabawa nie zakończyła się na ordynarnym zalewaniu pały w podróży. Więcej atrakcji czekało na niego za murami Altdorfu. Najzabawniejsze było to, że podczas swojego pełnego walki życia, Algrim Alriksson nigdy nie zawitał do miasta Sigmara. Zawsze było mu pod górkę, zawsze miał coś innego do roboty.
Hałas, smród oraz wszechobecna gawiedź raczej zniesmaczyły brodatego wojownika. Już miał rzucać kilka niewybrednych haseł pod adresem zastanej sytuacji, gdy zauważył ich - krasnoludów imperialnych. Upstrzonych w dobrej jakości szaty, z brodami przystrzyżonymi bardzo starannie, najwyraźniej będącymi członkami gildii inżynierów lub kupieckiej. Tak czy inaczej, byli wyjątkowo wymuskani jak na krasnoludów.
- Patrzcie ich, jakie wypudrowane pindy! - zawył Algrim, po czym zaniósł się śmiechem. Rechot przebijał się przez tłum, zwracając część uwagi na rudowłosego jegomościa.
- Ej, ej! Kto Ci brodę czeszę? Elfi balwierz? - kolejny wybuch śmiechu. Padł na deski wozu, zanosząc się gromkim śmiechem. - Pizdusiu, tylko nie potknij się o te modne majtalony!
Najciekawsze było to, że nikt nie śmiał interweniować. Nawet obrażane krasnoludy wysłuchiwały tego potoku obelg z dziwnym spokojem. Możliwe, że to aura bijąca od Algrima. Równie możliwe było to, że rude włosy, charakterystyczna fryzura oraz ramiona pełne tatuaży świadczyły jednoznacznie o pochodzeniu Algrima.
Gromki śmiech oraz docinki było słychać jeszcze długo po opuszczeniu ulic dzielnicy targowej.

Kilkanaście minut później, po przekroczeniu dzielnicy arystokratycznej, wóz zatrzymał się przed murami ogromnego budynku. Konrad odwrócił się do tyłu, by spostrzec, iż Algrim zapadł w krótką drzemkę.
- Wstawaj przyjacielu, jesteśmy na miejscu.
Wilk Morski zeskoczył z zydla i załomotał w małe drzwi, które bardzo śmiesznie kontrastowały na tle gołego muru ciągnącego się przez kilka metrów, nim załamał się pod kątem 45 stopni na lewo od ich pozycji.
Dało słyszeć się szczęk otwieranego zamka, po czym drzwi uchyliły się. Stanął w nich postawny mężczyzna w średnim wieku. Na sobie miał mundur Reiksguard, a jego twarz zdobiło kilka blizn, które przypominały ślad pozostawiony przez pazury dzikiej bestii. Ciemnobrązowe włosy były przetkane siwizną na prawej skroni gwardzisty.
Uśmiechnął się na widok przybyłych, a z samym Konradem wymienił uścisk dłoni.
- Jesteście, to bardzo dobrze. Algrimie, pozwól ze mną.
Nim krasnolud zdążył się obejrzeć, był już we wnętrzu Pałacu Imperialnego. Surowe wnętrze i masa korytarzy przypominała mu rodzimą twierdzę, co wojownik skwitował by i łezką sentymentu, gdyby oczywiście miał jakiekolwiek babskie uczucia.

Podobnie jak Edgar, o którym oczywiście krasnolud nie miał pojęcia, został poprowadzony do małej komnaty. Ciepła kąpiel nawet zadowoliła Algrima, wizja dobrego jadła również. Mniej podobał mu się pomysł deponowania jego rzeczy, w tym uzbrojenia, ale musiał na to przystać. Jego brudne ubranie zostało zabrane przez służkę, a on mógł rozkoszować się odpoczynkiem przez kolejne trzy godziny.

Ragnwald

Tajemniczy dowódca nie kłamał. Posępni dżentelmeni towarzyszyli im aż do Wurzen, gdzie drużyna mająca na stanie zakutego rozbójnika wsiadła na statek. Tam Ragnwald został rozwiązany, a jego ubrania został mu zwrócone. Co prawda piękny dublet, o cieszących oczy kolorach poszedł na straty z powodu garłacza, jednak kapelusz oraz koszula były w całkiem dobrym stanie. Niedźwiedź nie musiał paradować półnagi, co niechybnie zasmuciło kilka dam płynących statkiem. Rozbójnik umilał sobie szybką podróż grą w karty lub kości. Co prawda ograł Tankreda z kilku szylingów, jednak Luigi stanowił godnego przeciwnika. Aż do samego Altdorfu walka pozostała nierozstrzygnięta, gdyż pula nagród przechodziła z rąk do rąk. Niepocieszony tym faktem Rangwald musiał zaniechać dalszych próbo ogrania kusznika, gdyż statek począł zbliżać się do stolicy.

Smród dawał się we znaki już od przekroczenia murów miasta. Dzielnica portowa była bardzo ruchliwa, pomimo faktu, iż wojna domowa spustoszyła i spaliła ją niemal doszczętnie. Szybko jednak odbudowano najważniejsze budynki, a ruch na rzece Reik ponownie został uruchomiony.
Statek zacumował przy jednym z pirs. Kilku dokerów poczeło przywiązywać liny rzucone z statku do stacjonarnych polerów. Ostatecznie ruch został zatrzymany przez kotwicę, a masywny trap pozwolił pasażerom na zejście z pokładu. Radość rozbójnika nie trwała zbyt długo, bowiem zakuto go w kajdany i przetransportowano do kolejnego, krytego wozu.
Nie miał okazji podziwiania zgiełku oraz obywateli Altdorfu. Ciągły hałas przyprawiał go o pulsujący ból głowy.
Zaciskał szczękę w złości do momentu, w którym cały ten harmider ucichł. Tak nagle i z taką mocą, iż Indriadsson myślał, iż ogłuchł od tej wrzawy.
Kolejnym zaskoczeniem był pierwsze postój, który odbył się w kompletnej ciszy. Kolejny przystanek był tym finalnym. Luigi wskazał mu wyjście z wozu.

Oczom Ragnwalda ukazały się potężne mury Pałacu Imperialnego. Przywódca tych, którzy go schwytali nie żartował. Ciekawiło go, czy zostaną dopuszczeni do audiencji u Cesarza, coby mógł wypić kubeczek wina z władcą.
Prze małymi drzwiami czekał na niego wysoki mężczyzna w mundurze Reiksguard. Twarz zaorana bliznami sprawiała posępne wrażenie, tym bardziej, iż osobnik dość podejrzliwie patrzył na rozbójnika.
Kiwnął mu głową i kazał ruszyć za nim. Po przebyciu korytarza i pokonaniu schodków zorientował się, że towarzyszą mu gwardziści z Reiksguard. Najwyraźniej nie ufali rozbójnikowi, co było jak najbardziej zrozumiałe.
Wyjaśniono mu, że dostanie nowe ubranie, będzie mógł się umyć, a potem zjeść. Cały jego ekwipunek został zdeponowany w nieznanym mu miejscu przez jednego z gwardzistów.

Cóż począł nasz dziarski rozbójnik? Moczył się w wodzie, ścierając z siebie brud Ostlandu i Nordlandu. Mógł także podziwiać całkiem apetyczna służącą, której nie oszczędził solidnego klapsa w tyłek. Kobieta, której wiek szacował na podchodzący pod trzydziestkę, zalała się rumieńcem i strzeliła otwartą dłonią w potylicę rozbójnika. Najwyraźniej trafił na bojową służącą. Wyszła z pomieszczenia bocznymi drzwiami, zostawiając go samego z myślami i wzwodem. Audiencja miała odbyć się za trzy godziny.


Yrseldain

Elf miał więcej szczęścia. Eskorta dosyć mocno przyśpieszyła, wyciskając z koni siódme poty. On sam wjechał do miasta od strony południowej, natrafiając na dzielnicę świątynną i mieszkalną. Było tutaj zdecydowanie mniej ruchu, a ludzie nie wyglądali tak.. ubogo. Normalnie ubrani mieszczanie, gdzieś pośród nich zamajaczył kapłan w szatach kultu Sigmara czy też Ulryka. Ostatnimi czasy były to najbardziej aktywne kulty religijne w Imperium, a wojna domowa w dziwny sposób zmniejszyła napięcie pomiędzy dwoma frakcjami. Fakt, że Heinrich X łączył w sobie kult Ulryka i Sigmara o czymś świadczył.

Wszelkie bramy stały przed nimi otworem. Dwójka rycerzy Gwardii Reiklandu stanowiła argument nie do przebicia. Strażnicy pilnujący wjazdu do dzielnicy arystokracji mieli dziś urwanie głowy, bowiem kolejni podróżni okazywali glejt podpisany przez tak ważną osobę, zmierzając wprost do Pałacu Imperialnego. Gdy wieczorem, przy kuflu piwa będą opowiadać o tym wydarzeniu, snując przypuszczenia, iż w Imperium dzieje się coś złego, zostaną wyśmiani.
Tancerz Wojny wjechał razem z dwójką towarzyszy przez mniejsze wrota. Po przekroczeniu murów zajęto się ich końmi, a z wnętrza skrzydła wyszedł do nich postawny mężczyzna o widocznej siwiźnie w brązowych włosach. Elf mógł dostrzec symetryczne blizny biegnąc wzdłuż twarzy rycerza. Podobnie jak jego eskorta, i on nosił mundur Reiksguard.
Uśmiechnął się do elfa.
- Wreszcie przybyłeś, mości elfie. Czekaliśmy na Ciebie. Pozwól za mną.

Dla Yrseldaina była to niezwykła podróż, a doświadczenie przebywania w centrum być albo nie być Imperium jeszcze bardziej wzmagały jego ciekawość. Prowadzony przez korytarze skrzydła dla służby oraz gwardii, wiedziony przez kręte schody, gwardzista doprowadził go do komnaty w środku której czekała na niego gorąca kąpiel. Brudne rzeczy elfa zabrano do prania, broń musiał złożyć już u Alberta. Miał jeszcze ponad dwie godziny czasu oraz obiad, który miałby niedługo podany.



Wszyscy


Po odpoczynku, dokładnym wyszorowaniu waszych brudnych i przepoconych zadków, a tym bardziej napełnieniu żołądków porządną strawą, wasze ubrania zostały wam zwrócone. Były czyste, miejscami naprawione przez zwinne dłonie służek.
Ragnwaldowi podarowano piękny kubrak z dobrej jakości skóry, który solidnością mógł przebić niejeden kaftan skórzany. Jego włosy zostały postawione do ładu przez tą samą służącą, którą zdążył zapoznać wcześniej. Broda zyskała jeszcze większy majestat, a włosy ułożono na prawo robiąc mały przedziałek. W tym wydaniu nie straszył, a Elsa, bo tak miała na imię służka, spojrzała na niego jak na człowieka.
Yrseldain przyozdobił szyje pięknym naszyjnikiem - pamiątką z czasów dzieciństwa, misterną robotą w srebrze. Podarunek od pobratymców z Athel Loren. Rozchylił nieco koszulę, eksponując atletyczne ciało przyozdobione tatuażami.
Edgar, w odświeżonym mundurze Rycerzy Panter, z ogoloną twarzą wyglądał jak w dniu swojej przysięgi. Niczym kawaler z rycin. Wzorcowy przykład prezencji, dyscypliny.
A Algrim? Przetrzeźwiał do tego czasu, sycąc się solidnym posiłkiem. Nie wychodził z wody, długo czyszcząc swoje ciało z nagromadzonego brudu. Tylko po to, aby jego tatuaże były lepiej widoczne. Broda odzyskała wdzięk po solidnej moczeniu, a włosy zaczesał na lewą stronę. Odświeżone ubranie, a w szczególności tunika odsłaniały jego umięśnione ramiona. Dumny z prezencji i zastanych luksusów był gotów.

Naszych bohaterów wyprowadzano z komnat w różnych odstępach czasów, prowadząc przez inne korytarze oraz przejścia. Każdemu z nich towarzyszył gwardzista z Reiksguard. Pałac był bardzo pilnie strzeżony, odnosiło się wrażenie, że obecny Cesarz jest jeszcze lepiej strzeżony niż zmarły Karl Franz.
Każdy z nich wyszedł w innej części budynku, jednak była to właściwa, gdyż przepych jaki zaatakował ich był niemal przytłaczający. Bogato dekorowane ściany, obite drewnem i aksamitem. Fantazyjna posadzka z polerowanego kamienia, schody z misternie rzeźbionymi w drewnie poręczami. Dobrze oświetlone korytarze, poprzetykane solidnymi taflami szyb. Komnata do której go prowadzono znajdowała się na piątym piętrze licząc od samego parteru na którym byli jeszcze kilka godzin temu.

Doszło do tego historycznego momentu, gdzie czwórka śmiałków spotkała się oko w oko. Prowadzeni przez gwardzistów, zatrzymali się przy zbiegu trzech korytarzy. Mężczyzną, który na nich czekał, okazał się kapitan Reinhard Steinhoff. Na widok tej osobliwej drużyny uśmiechnął się szeroko.
- Witam, Ciebie witam ponownie, kawalerze - słowa powitania skierował do zebranych. Byliście nieufni wobec siebie. Dwóch osobników o płomiennych włosach, z czego jeden był elfem. Młody mężczyzna o szlachetnych rysach, i dorównujący wzrostem Yrseldainowi brodaty mężczyzna.
- Na uprzejmości z waszej strony przyjdzie czas, tak samo jak na poznanie siebie w stopniu pozwalającym współpracować. Pora na audiencję u mojego przełożonego, osoby, dzięki której jesteście tutaj.
Skinął na nich i poprowadził w kierunku korytarza, który był odnogą dla litery T. Nie był długi, w zasadzie znajdowały się w nim trzy pary drzwi. Dwie po przeciwnych stronach, niesymetrycznie do siebie ustawione. Trzecia, do której kierował się Steinhoff, była na wprost nich.
Gwardzista zastukał dwa razy, po czym otworzył energicznie drzwi. Niemal wskoczył do środka, strzelając obcasami i prostując się niczym struna lutni.
- Przybyli, wasza książęca mość!
- Wprowadź - dało słyszeć się głęboki głos, o barytonowej barwie, w którego nutach przeplatało się zmęczenie oraz znużenie otaczającym go Światem. Zupełnie tak, jakby właściciel widział już wszystko i nic nie było w stanie go zaskoczyć.

Weszli. Drzwi zostały zamknięte za nimi.
Przestronna komnata była zdobiona bogato, ale z odpowiednim gustem i wyrafinowaniem. Każda z ścian opatrzona była płótnami najlepszych imperialnych malarzy, a kąt zajmował solidny stojak z kapitańską zbroją Reiksguard. Kilka mieczy, zazwyczaj tych o egzotycznym pochodzeniu, okupowało ścianę obok przepięknej i wiecznie wypolerowanej zbroi.
Pomieszczenie posiadało jeszcze kilka innych mebli, które teraz nie były ważne ani dla rezydenta, ani dla historii Imperium. Pod jedną z ścian znajdował się solidny sekratarzyk z ciemnego drewna. Obszerne okno oświetlało pomieszczenie. Obecnie znajdował się tutaj dywan z dalekiej Arabii, na którym stał masywny stół z czterema krzesłami. Każde z nich pasowało do stylu pomieszczenia, utrzymane w tonie ciemnego drewna i granatowego obicia aksamitu. Na jednym z nich, naprzeciw pustych miejsc siedział mężczyzna, ubrany w karmazynowy wams. Biała koszula wystawała z rozpięcia pod szyją. Wszystko dopełniały czarne spodnie w białe pasy i wygodne buty.


Mężczyzna nie byle jaki. Wysoki, wzrostem dorównujący Edgarowi, osobnik o kruczoczarnych włosach. Chuda twarz, na której skóra wyglądała niczym naciągnięty pergamin i wystające kości policzkowe stanowiły o charakterystyce mężczyzny. Ostra linia szczęki, dobrze zarysowane kości policzkowe i małe usta przypominające kreskę. Pod grubymi brwiami znajdowały się oczy o barwie jasno niebieskiej, a całość dopełniały zaczesana do tyłu fryzura, przetkana nićmi siwizny.

Edgar von Duneberg, Etykieta (Inteligencji) 40/81 test nieudany

Pomimo prób przypomnienia sobie, von Duneberg nie mógł skojarzyć twarzy, a tym bardziej osoby.
- Usiądźcie panowie. Bądźcie moimi gośćmi.
Przed każdym miejsce znajdował się solidny kielich. Na środku stołu stały dwie karafki: jedna z winem, druga z albiońską brandy. Naturalnie, obowiązywała samoobsługa.
- To ja was tutaj sprowadziłem. Zauważyłem, że pan von Duneberg próbował sobie przypomnieć kim jestem. Cóż, kiedyś mnie mylono z pewną osobą..
Odsunął krzesło i powstał. Powolnym krokiem, trzymając w prawej dłoni kielich napełniony przednim, estalijskim winem, przeszedł do portretu. Portret opiewał na wizerunek zmarłego cesarza Karla Franza.
- Jestem książę Siegfried von Walfen. Pochodzę z rodu Holswig Schliestein, tego samego który od roku 2420 zasiadał na tronie Imperium. Czas ten dobiegł końca, a mojego kuzyna zamordowano. Skutki tego odczuwamy do dziś.. - zawiesił się na chwilę. Upił łyk wina. Odwrócił się w kierunku zgromadzonych i zrobił ku nim kilka kroków.
- Imperium czeka największa z prób, moi panowie. Jako osoba zatroskana losami naszego kraju, a także Mistrz Szpiegów, jak bywam nazwany, jestem zobowiązany do zapobiegnięcia temu.
Wrócił na miejsce, które niedawno opuścił. Spojrzał po twarzach zebranych. Zawiesił wzrok na Edgarze, losowo wybierając ofiarę analizy duszy.
- Być może słyszeliście o tym co robię, ale na pewno określenie Szarych Czapek jest wam obce. To moja organizacja. Są tacy, którzy mówią, iż jesteśmy tajną policją. Niektórzy nazywają to służbami wywiadowczymi Imperium. Wylęgarnią szpiegów. Ludźmi do specjalnych zadań z ramienia Imperatora. Wszystko to jest prawdą. A wy, jesteście od teraz częścią tej organizacji.
Ponownie wstał. Najwyraźniej nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Wzrok zebranych podążył za księciem. Ten podszedł do obszernego obrazu przedstawiającego Stary Świat
- Za wiedzą, patronatem i konsultacjami Cesarza, sformowałem wiele drużyn specjalnego przeznaczenia. Moi ludzie, będący w każdym zakątku Imperium, zwerbowali odpowiednie osoby do tych zadań. Zdarzało się, że w prowincjach granicznych z Kislevem powoływaliśmy aż trzy drużyny. Mają one tylko jeden cel - powstrzymać idącą ku nam inwazję.
Pokusił się o wyciągnięcie z małej szafki prostego kijka, zakończonego metalowym okuciem. Wyprostował ramię, by móc wskazywać mapę.
- Moi panowie, zagrożenie idzie z Północy. Poprzez mroźne pustkowia. Moi agenci, którzy dotarli do mroźnej Norski, donieśli mi o pierwszych oznakach inwazji. Nie sądzę, aby kiepsko zorganizowana Norska zdołała się długo bronić. Fakt, mieszkają tam waleczni ludzie, których niesłusznie oceniamy jako podatnych na Chaos barbarzyńców..
Uśmiechnął się, co było fenomenalnym zjawiskiem. Von Walfen był człowiekiem ponurym, wiecznie zamyślonym i poważnym. Najwyraźniej coś rozbawiło go do tego stopnia, iż pozwolił sobie na takie odsłonięcie przy obcych mu osobach.
- Co prawda Mroczne Potęgi znajdą tam sporo chętnych, wiele plemion przyłączy się do inwazji, jednak to niczego nie stanowi. Kislev został postawiony w stan gotowości. Car wie o wszystkim i począł przygotowywać kraj do wysiłku. Jednak doskonale zdajecie sobie sprawę, że będzie to kwestią czasu, jak potęga Chaosu przebije się przez ten kraj i runie na nas. I tutaj jest zdanie wasze i tych grup.
Wskazał na Nordland, Ostland i część Ostermarku.
- Szacujemy, że wejdą do Imperium, bez względu na wszystko. Drużyny o których mówiłem mają zadania z dziedziny dywersji, walki podjazdowej, w niektórych wypadkach będzie do sabotaż. Nie będą przydzielane im zadania tak ważne jak dla was. Wy zajmiecie się najpilniejszymi misjami o ogromny stopniu ważności dla naszej sprawy.

Upił kolejny łyk. Tym razem solidny, długi.
- Musicie opóźnić ich marsz. Likwidować, niszczyć, nękać. Dlatego was dobrałem, a raczej moi ludzie, abyście wypełnili zadanie jak najlepiej. To da nam czas na przygotowanie wojsk do nadchodzącej wojny. Możliwe, że zatrzymamy ich w okolicach Salzemund, Ferlangen i Wolfenburga.
Powrócił na swoje miejsce, cały czas mając przy sobie wskaźnik. Zasiadł przy stole.
- Słucham waszych pytań. Czy masz jakieś Edgarze von Duneberg? A może Ty, Yrseldainie Liściaste Ostrze? Chyba, że Ragnwald Indriadsson, słynny rozbójnik uraczy nas jakąś uwagą, prawda mości Algrimie Alrikssonie?
 
Gveir jest offline  
Stary 09-03-2016, 22:44   #29
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Zamek Steinhoff

Baron von Steinberg

Narada lub wydanie dyspozycji, w zależności od tego, kto był stroną tego spotkania, przebiegła bez zakłóceń. Był niesamowicie uradowany z postępu spraw, szczególnie, że czekało go zadanie dowodzenia drużyną niesamowitych osobistości.

Brakowało mu jednak ruchu, fizycznego zmęczenia. Zastój go nużył. Musiał coś z tym zrobić. Czym prędzej przebrał się w ubrania jakie nosił podczas polowań. Szybkie dyspozycję, a kilkanaście minut później wyruszył z zamku na czele swojego zamkowego myśliwego i sokolnika w jednym oraz trójki gwardzistów. Baron miał w zwyczaju polować z Gregorem w każdy tydzień. Zwierzyna nie grała roli. Bełt wystrzelony z kuszy powalał i niedźwiedzia, o ile zostanie wystrzelony w odpowiednim czasie i w odpowiedni punkt.
Baron miał również za zamiar odwiedzić swoje włoście, hołdując zasadzie po pańskiej ręce i koniu tuczonym pod jej opiekuńczym dotykiem. Nigdy jednak nie rozstawał się z swoi mieczem, i takoż było tym razem. Wierny oręż, który posmakował krwi wielu wrogów, spoczywał w pochwie przytroczonej do juków.

Konie waliły całą szerokością drogi wiodącej do zamku. Horst pozwalał sobie na takie rzeczy, niemal tęskniąc za czasami służby wojskowej i rozwiniętego szyku kawalerii.
Pancernego walca, który zmiatał przeciwników.
Pędzili jeden obok drugiego. Kurzy unosił się wysoko, świadcząc o ich podróży

***

Pół godzin później, na ziemiach rodu Steinbergów spotkały się dwie grupy. Jedna należała do barona von Steiberga, druga do księcia Welfa. Dwójka arystokratów miał w zwyczaju wspólnie polować. Była to również okazja do wymiany informacji, bowiem Horst był zaufanym człowiekiem księcia von Welfa.
- Baronie! Długo się nie widzieliśmy. Co u rodzeństwa? Młody Matthias sprawia ogrom kłopotów? - zaśmiał się starszy już mężczyzna. Mimo zaawansowanego wieku, Lothar von Welf miał w sobie wystarczająco siły do pełnienia codziennych obowiązków.

Nim jednak rozmowa zdążyła się rozkręcić na dobre, na spotkanie dwóch grupy wyjechała trzecia. Na jej czele jechał młody i znany w okolicy członek rodu Bildhofenów, Marcus. Co prawda nie należał do głównej linii rodu, a był synem jednego z braci obecnej głowy rodziny Bildhofen, jednak znany był z uporu, buty oraz gorącej krwi. W niczym, może poza wyglądem, nie przypominał honorowych i dumnych Bildhofenów.
A pędzenie na czele sześcioosobowego oddziału, który w dodatku niósł chorągiew rodową niczego dobrego nie świadczyło. Orszak zatrzymał się przed zgromadzonymi.
Marcus obrócił konia, pozwolił zatańczyć na tylnych kopytach, po czym uspokoił zwierzę. Groźnie łypał na baron von Steinberga.
- Steinberg, ścierwo! Wszyscy wiedzą, że jesteś cierniem w boku Bildhofenów, a Twój ród rywalizuje z nami.. dobrze wiesz, że nie masz szans - wyrzucił z siebie potok wściekłych słów. Blond włosy opadały mu na twarz, co wielokrotnie poprawiane było przez szybki ruch ręki młodego arystokraty. Horst spojrzał na niego niczym na idiotę. W hierarchii szlachty, Marcus był niżej niż Horst. To Steinberg panował na swoich ziemiach i odziedziczył tytuł barona. Był wyżej i mógł zażądać podporządkowania się narwanego młodzieńca.
- Twój mały braciszek pozwala sobie na zbyt wiele wobec nas. Jawnie kpi i poniża Bildhofenów, a na taki afront nie możemy sobie pozwolić. - zacisnął dłonie na lejcach konia. Złość niemal kipiała z brązowych oczu szlachcica. - Gdyby nie to, że Matthias jest dzieckiem, a raczej gówniarzem, wyzwałbym go na pojedynek. Cały incydent nadaje się do złożenia przed rodziną książęcą, a tak się składa, że książe von Welf jest tutaj. Dlatego Ty poniesiesz konsekwencje czynów swojego brata!
Energicznie zeskoczył z konia. Wylądował sprawnie, po czym wyszarpnął miecz z pochwy. Była to jawna potwarz i prowokacja wobec barona

Książe von Welf nie odzywał się wcale. Uśmiechał się tylko, co raz spoglądając na stoicką postawę barona. Był pewien, że Horst poradzi sobie bez problemu z zaistniałym problemem. Zarówno pod względem dyplomatycznym jak i wojskowym.


W odpisie podaj deklarację działań Horsta, możesz na początku.

 
Gveir jest offline  
Stary 09-03-2016, 23:20   #30
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Algrim zaczesał włosy na lewo. Potem na prawo... a potem uznał, że wygląda jak imperialny pizduś i lepiej postawić czub. Co prawda nie mieli tu zwierzęcych tłuszczy, ale znalazły się jakieś dziwne olejki czy tam inne pachnidła, które posłużyły za drogi zamiennik. O. I teraz wszystko było jak należy.

Niestety przepych i coraz więcej przepychu sprawiały, że Algrim czuł jak aura imperialności próbuje w niego wsiąknąć. To nie było tak jak w Górach, gdzie sprawa jest postawiona jasno, wszystko jest praktyczne, a tylko szlachta i arystokracja ma czas na pierdoły. Prawdziwy kurwa krasnolud to istota pracująca, czy to młotem, czy toporem, czy w kuźni, czy na cmentarzu, gdziekolwiek się krasnolud znajdzie zapierdala, że aż miło, bo tak Bogowie Przodkowie przykazali.

No i wyglądało że nowa praca oferowała bardzo dużą dawkę uczciwej roboty. A że Algrim był bardzo pracowity jeżeli chodzi o tego typu sprawy to aż się ucieszył w duchu na propozycję okrutnego mordowania Chaosytów. Trzeba było jednak opanować entuzjazm i pozostać przy profesjonalnej obojętności. A przynajmniej próbować. Ciężkie to było bo tutaj całe towarzystwo wyglądało na wymoczków (w szczególności ten cholerny elf, który chyba miał jakąś perwersyjną przyjemność z obnażania się).

- Znaczy tak... jeżeli dobrze pojąłem co mości książę nam tutaj zapodaje... - zaczął Algrim - Bierzemy nasze narzędzia do nawracania chaośnickiej hołoty, zapierdalamy do północnych prowincji... powiedzmy po drodze dla rozrywki ujebiemy łby paru takim zawszonym zwierzoczłeczym kutafonom, czy innym tam z symbolem gwiazdy. Potem jak dotrzemy to ubijamy wszelką awangardę... aż do momentu jak przybędziecie z armią i dacie Ekipie Wyburzeniowej i jej ordom łomot.

Drapiąc się po łysym czerepie krasnolud nalał sobie kolejną brandy, nawet nie zauważył, jak opróżnił kielich z dwu poprzednich porcji.

- Trochę pojebany plan bo bardziej to brzmi jak zadanie dla skrytobójców, ale mnie się tam podoba. - rzekł krasnolud biorąc solidnego łyka - Kiedy wyruszamy, jakie dajesz nam papiery, co dostaniemy za robotę, którą powinni wykonywać regularne cesarskie ludzie na co dzień?

Nie do końca było prawdą że plan się Algrimowi podoba. Głównie mu się podobało, że książę nie pierdzielił nic o powinności dla ojczyzny, Imperium i inne pierdoły. Wtedy pewnie Alrikson by zwyczajnie wyśmiał Miszcza Szpiegów, wywalił stół, wychlał brandy i wychędożyłby służki. No dobra, bez przesady... stołu by nie wywalił, bo brandy by się rozlała. W sumie to też był Pałac Imperialny. Dobra... po prostu by wychlał brandy i wychędożył służki... to w sumie to co się zwykle robi w imperialnych pałacach, czyż nie?
 
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172