|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
21-04-2017, 11:27 | #191 |
Reputacja: 1 | Chlapał z nikłą przyjemnością jakieś cienkie piwo, a niepokój wertował jego wnętrzności niczym wkręcany w trzewia nóż. Nic nie widział po drodze, niczego nie zauważył, nikt go nie śledził. Ale jak to? To dziwne uczucie, które dławiło go w dołku, a natychmiast wybuchło w postaci drgawek, systematycznie wylewających z kufla niesmaczne piwo - chlap chlap, po troszku na nieoheblowany stół. Zawdzięczał ten wybuch pulchnemu Colonskiemu, którego to postać rozbudziła w nim zadarte po wieczność już blizny minionych dni, jątrzące się przy każdej możliwej okazji. Czuł to w kościach, że nigdy już nie będzie tym samym Tankredem. Uspokoił drgającą rękę i prawie krzyknął do kapłana Adelmusa. - Będę kopał, żaden problem! - ledwo powstrzymał się od uniesienia ręki niczym nastoletni ochotnik. Opanował trochę swoje emocje i kontynuował. - W młodości byłem grabarzem, pochowałem setki istnień, czasem nawet prowadziłem podstawowe obrządki, bo rodzinie nie starczyło na kapłańskie usługi. Może to i bezbożne było, ale we mnie wiara jest silna, a i bogowie winni inaczej popatrzeć na Wołodię, kiedy go grabarz z doświadczeniem ziemią kryć będzie. Byleby w miejscu nie siedzieć, byleby doszczętnie nie zwariować. Ostatnio edytowane przez Szkuner : 21-04-2017 o 11:34. |
24-04-2017, 18:34 | #192 |
Reputacja: 1 | Jakiś czas temu. - Ty skurwysynu jeden. - odezwał się głos w języku wskazującym na pochodzenie imperialne. Po chwili było słychać jakby uderzenie z plaskacza w twarz. Colonsky nie chcąc natykać się na jakąś hałastrę, a do tego rodem z imperium ukrył się w krzakach. Po chwili ukazały się konie ciągnące jakąś nowoczesną platformę. Nie widać było co oni tam wiozą, ale było ich z kilkunastu chłopa, a i po głosach poznać było, że niektóre z tych chłopów to jednak są kobiety tyle że przyodziane w stroje męskie. Najemnicy? - pomyślał Colonsky, a wtem dostrzegł coś poruszającego się w zaroślach. Dużo czegoś. Jakby trochę lepiej traktowano go w Imperium, gdy tam spędzał czas to może i poczułby się do obowiązku ostrzeżenia zbliżających się ludzi o niebezpieczeństwe. A tak to? Wyjebane miał na to. Nie zamierzał narażać się dla jakichś cweli jebanych. Jedyne co z Imperium szło to nowe taktyki oszukiwania kislevskich handlarzy. Tym czasem Imperialiści jak to Imperialiści mordy zamknąć nie potrafili i zachowywali się jakby byli u siebie. Jakby nie byli otoczeni przez mutantów czających się za niemal każdym krzakiem (no, z wyłączeniem krzaku, za którym czaił się Colonsky - choć aktualnie to nie miał wrogich zamiarów, a raczej wyznawał wobec nich zdrowe podejście wdupizmu). Po chwili z krzaków wybiegła na nich zgraja zwierzoczłeków. Niby to otoczeni, ale błyskawicznie stworzyli szyk bojowy, złączyli metalowe tarcze i nie dali się zaskoczyć. Widząc to Colonsky nie wiedział jak się zachować. Być może te świnie wygrają z chaosem, a wtedy możliwe że go odnajdą w krzakach i będą zadawać niewygodne pytania na przykład czemu ich nie ostrzegł. Z drugiej strony bitwa dopiero się zaczynała, więc wybieganie teraz na pomoc mogło tragicznie się skończyć. Ostatecznie Frederick nic nie zrobił czekając na rozwój wypadków. Najwyżej powie, że srał w krzakach i nie mógł przerwać, choć słyszał walkę. Walka była sroga. Najemnicy znali się na rzeczy i już po chwili bez strat własnych wyeliminowali pierwszą falę mutantów. Krew i flaki tryskały we wszystkich kierunkach, ale zwierzoczłecy jedynie wyczuwali przeciwników, bo po chwili na głowy najemników spadło kilka pająkopodobnych czegoś tam. Miało to po osiem kończyn zakończonych szpikulcami, tułów jakby rysia, a głowę człowieka. Wtem dwóch wojowników padło, gdy szpikulce wbiły im się w gardła - reszta wygrała ten nagły atak, no ale musiała podnieść tarcze! Na to czekała dodatkowa grupka, która z prymitywnych rurek wystrzeliła jakieś strzałki. Wszystkie strzałki gówno dały, bo wojownicy mieli na sobie misterne kolczugi. Wyglądało na to, że albo to są bardzo drodzy wojownicy albo to byli wysłannicy jakiegoś margrabiego. Później był kolejny atak tych zwykłych, standardowych mutantów niewiele zmienionych od ludzi, no ale na tyle żeby im łeb urwać przy pierwszym spotkaniu. Ci padali jak muchy, ale ich krew miała jakieś dziwne właściwości, bo tarcze oblane ich flakami zaczęły się topić! Najemnicy stracili połowę tarcz, gdy nagle jedno z drzew obudziło się i chwyciło dwójkę z nich! Macki przypominające gałęzie rozerwały na strzępy dwójkę wojowników. Z lasu zaczęły dobiegać okrzyki mutantów: - Iä! Iä! Dunkel Jung! Iä! Iä! Dunkel Jung! Iä! Iä! - na co Frederickowi ciarki przeszły po grzbiecie. Nawet nie chodziło o to, że zwierzoludzie potrafili mówić. Nie, to już dawno podejrzewał. Gorzej, że umiały mówić w języku Imperium! Nie dość, że chaos to jeszcze imperialny. Colonsky aż zebrał obfitą melę i splunął na trawę. Nienawidził Imperium. Nienawidził Chaosu. Czas było się jednak zbierać. Frederick zaczął wycofywać się idąc wzdłuż drogi, gdy za jego plecami nastąpiła potężna eksplozja. Huk rozniósł się we wszystkie kierunki, a i jeszcze powstał taki wiatr, że pomimo odległości i wagi to Colonsky upadł jak długi. - Co do chuja? - powiedział do siebie i przeturlał się na plecy. Okazało się, że ta cała nowoczesna platforma była wypełniona ładunkami wybuchowymi niczym koń trojański! Wypierdoliło potężny kawałek traktu i pobliskie drzewa! Wszystko prócz czterech drzew stojących bezpośrednio przy leju, które drzewami wcale nie były... Dunkel Jung! Mroczne Młode ze śpiewów mutantów. Teraz jednak i śpiewy ustały. Wszystkich co tam byli bliżej rozpieprzyło na kawałki. Wszystkich z wyjątkiem Dunkel Jung, które oddaliło się bezszelestnie. Colonsky obawiając się powtórnego ataku zdecydował się odstąpić od prób przedostania się do swoich znajomych i powrotu do ekipy, z którą przeszło mu ostatnio pracować. Zanim jednak ten powrót miał nastąpić to potrzebował zjeść, napić się i wymienić gacie. Już miał odejść, gdy z krzaków niedaleko niego wypełzła postać ubrana w kolczugę. To był jeden z najemników. Kobieta jak można było poznać po głowie pozbawionej hełmu. Przynajmniej po połowie, bo druga połowa miała coś bardzo nieprzyjemnego przykrywającego oko, policzek i całe czoło. Z trudem podniosła się, a wtedy w tej narośli pojawiło się wielkie, czerwone oko. Złe oko. Zajmowało powierzchnie połowy jej twarzy, a ona niczym we śnie zaczęła powoli kierować w stronę Colonskyego. Nie miała w rękach żadnego uzbrojenia, ale ramiona wyciągnęła jakby była gotowa do ataku. - Coś mnie pożera. - wyszeptała w języku Imperium, a Colonsky jej odpowiedział w tym samym języku: - Widzę. - i uciekł. Za sobą słyszał jakby gulgotanie umierającej osoby. Nic za nim nie biegło. Cokolwiek było na jej twarzy pewnie przeskoczyłoby na niego, gdyby się zbliżył - tak przynajmniej podejrzewał i niezamierzał sprawdzać prawdziwości swych domysłów. ------------------------------------------------------------------------------- Aktualnie w karczemności - Jak się tu dostałeś? Już po pogrzebie? - zagadnął Wasyl do wojaka, a ten przez chwilę przyglądał mu się próbując przypomnieć sobie jak się nazywa. W końcu nie przypomniał sobie, choć w sumie raptem kilka godzin minęło odkąd ostatnio widzieli się. - Nie dotarłem. - odpowiedział w końcu i napił się - Te pierdolone mutanty blokują trakty. Gdyby nie jacyś Imperiałowie to wpadłbym w zasadzkę zwierzoludzi, które działały z jakimś w pytę wielkim czymś, a ich flaki roztapiały stal. Próbowałem pomóc Imperiałom, ale to była masakra. Byłbym też zginął, gdyby któryś z nich nie miał beczki z prochem. Eksplozja była potężna, a ja miałem szczęście. |
24-04-2017, 20:14 | #193 |
Reputacja: 1 | - Tylko pamiętaj, co ci powiedziałem - strzelił chłopca stajennego w ucho dla pewności. Będzie czuł plaska, to i słowa Leonarda zapamięta. - Nakarm wszystkie konie, owies, siano, znajdź jakieś marchewki, jabłka. I wyszczotkuj je porządnie, nie na odwal się, tylko kurwa dokładnie. I wywiedz się, skąd można wymiennie konia do wozu wziąć, ten ledwo dycha. Zrozumiałeś? No to spierdalaj. Rzucił mu pod nogi dwa srebrniki. Miał ciężką łapę, a opanowania za grosz, ale łachmytą-harpagonem przecież nie był. Wylazł ze stajni i odetchnął głęboko, jakby z czeluści piekielnych wyczołgał się co najmniej na averlandzką łąkę. Prawda była taka, że po chuja w sumie to zrobił, bo na zewnątrz jebało końskim gównem tak samo jak wewnątrz. Bolała go dupa. Czas był już zebrać zaoszczędzone pieniądze, wydzierżawić trochę dobrej ziemi, zebrać trochę robotnych ludzi i założyć gospodarstwo. W życiu mężczyzny w końcu przychodził na to moment i Schumann czuł w kościach, że u niego już puka do drzwi. Był tylko jeden szkopuł. Nie miał pieniędzy. Drzwi w sumie też nie. W Isku zaś było równie chujowo, no i po prostu - brzydko - jak to bywało w reszcie tego zafajdanego kraju. Miał kurwa dość, mutantów, orków i spierdolonych miejscowych. Popatrzył prosto w oczy srającemu dziadowi proszalnemu. Wypróżniał się na środku placu, znaczy się - chyba placu, po prostu niezabudowana kupa gówna po środku tego wszystkiego. Dziad nie speszył się, a na jego twarzy widać było całe szczęście tego świata. "Takiemu to dobrze", pomyślał i wtoczył się na podwórko karczmy. A tutaj ładnie było, widocznie dziadów proszalnych odganiali zawczasu. Podmuróweczka, pleciony płotek, no bajka. Tylko namalować i pierdolnąć na fasadę jakiejś kamienicy. A nuż się jakiś idiota skusi, przyjedzie i wdepnie w to samo gówno co Leo. Aż mu się kurwa wewnątrz cieplej zrobiło. Wszedł do środka. - Dwie kolejki od razu - klepnął oberżystkę w tyłek, z przekory bardziej. Nawet na nią nie popatrzył. - Ja tam kurwa łopaty do rąk nie biorę, zmarły ani mój brat, ani kurwa swat. Oo, a kogo to wiatry z dupska Taala przywiały? Colonsky, stary druhu! No, dobrze cię widzieć, wreszcie ktoś normalny. Zaczął rozdziewać się się całego złomu, który nosił na sobie. Na szynkwasie wylądowały kolejno łuk i kołczan, tarcza, miecz, lina, wreszcie plecak. Zrzucił z siebie upierdolony płaszcz, dla zasady trzepnął w niego kilkukrotnie otwartą dłonią i wywiesił na pierwszym co wystawało ze ściany. - Jeszcze coś do jedzenia! - zawołał za odchodzącą karczmareczką i usiadł wreszcie na dupsku. - Wasyl, ja ci powiem tak - nigdzie się stąd nie ruszam, choćby mnie kurwa wołami ciągnęli. Żadne zwiady, inne gówna. Będzie rozkaz, sprawa jasna, a tak to nikt mi nie karze. Jak chcesz w tym błocie się bujać, szukać guza, droga wolna. Jesteś dowódcą, ten tego, oddziału, ruszajcie raźno. Ja chcę sobie podjeść i popić, pochędożyć, byle nie owce jak miejscowi. Odlać się, ale nie w krzakach, bez ryzyka dostania toporem przez łeb. Rzekłem. Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 24-04-2017 o 20:42. |
29-04-2017, 23:44 | #194 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Oberża w Isku, 30.09.2512 roku Ciepło płomieni odpędzało farsę po krótkiej choć wyczerpującej podróży. Na zewnątrz mrok nocy rozgościł się tuż po wstąpieniu drogowego patrolu w progi oberży. Zagadnięty Gregor nie podniósł nawet wzroku w pierwszej chwili. - Przykaz Jorgowa. Siedzieć tu mam, jak na zesłaniu jakim. Czekać, ale jeszcze nie wiem na co - rzekł i westchnął teatralnie. - Toż tu bałamucić nawet nie ma kogo, stare baby zaraz wypatrzyły i wszystkie panny pochowały. Tymczasem dziewucha, Magda jej było na imię, posłusznie usłużyła Adelmusowi. Wina nie było ale posłyszawszy, że potrzebne coś na rozgrzewkę przyniosła naparu z ziół i ochrzciła go wódką. Zapytana o losy miejscowości odpowiedziała zdawkowo. - Długośmy się prosili Jaśnie Pana o obronę. Nie dalej jak rok temu wieś od nowa pobudowana. Sołtys nasz zdecydował, że tym razem chaty na wyższym brzegu postawione. Bliżej starego kopca, co to nim dzieciaki straszymy. Teraz się przynajmniej po okolicy nie rozbiegają. - A Sołtys to chłop wielki. Rulf Brodacz go zwiemy. Nie taki on jak inne pany i rządce. Ze wszystkimi raźno na łodziach pracuje. KLAPS! Taki dźwięk oznajmił przybycie do wnętrza Leonarda. Magdzie dodatkowo dało o tym znać pieczenie na pośladku. Zawinęła kieckę i poczęła przygotowywać strawę. Zawiało, zaszumiało. Drzwi do izby zostały otwarte na krótką chwilę. Do gości dołączył sam wspomniany sołtys ze swoim synem. - Ja jest sołtys - powiedział. - A to mój syn - wskazał na młodszego i mniejszego od siebie. Obaj odziani byli w grube ubrania a na szerokie karki narzucone mieli futra. - Witam was w tej świątyni dobrobytu na północnym skraju cywilizacyjnej dziury. W dupie, tak z grubsza. Tutaj dla każdego znajdzie się sposób na wszystkie problemy. Wystarczy się za dnia nieopatrznie przepłynąć ze sto metrów na północ w poprzek rzeki. Ze strzałą w głowie ciężko się martwić czymkolwiek. - Nie, żebym marudził. Jorgow was tu przysłał bo macie zrobić porządki z mutantami. Chce tu przysłać więcej osadników, jego sprawa. Budowniczowie mają od jutra zacząć budowę przyczółka na drugim brzegu, nie moje ryzyko. Jednak póki mam w tej wsi cokolwiek do powiedzenia nie będzie mi tu żadna jego szumowina robić bajzlu. Spróbujcie się może do czegoś przydać, skoro i tak macie spędzić tu resztę swojego życia. - Zwierzoczłeki idą ze wschodu brzegiem i pojawią się do rana we wsi. Nie ma innej drogi chyba, że znają jakieś ścieżki na bagnach co ich od razu zaprowadzą do Mnioku i dalej. Nie liczcie jednak na to. Upatrzyli sobie tę wieś od lat, by palić ją jako pierwszą. Zdążyliśmy dziś przygotować kawałek ostrokołu. Wioskowych chłopów jest nas dziewięciu. Spierdalać czy się lać? |
05-05-2017, 00:34 | #195 |
Reputacja: 1 | Adelmus westchnął, przynajmniej było ciepło a i ziołowa nalewka nie była tak zła na pewno lepsza od tutejszego piwa. Słowa dziewczyny zastanowiły kapłana, stary kopiec najprawdopodobniej kurhan - być może było to miejsce pochówku z dawnych i zapomnianych czasów. Warto było wybadać, taka wiedza mogła być przydatna. Rozmyślania duchownego przerwało pojawienie się tutejszego sołtysa i jego syna. Jego słowa o zmierzających do wioski hordach zwierzoludzi początkowo zaniepokoiły młodego kapłan jednak zaraz trzeźwo ocenił sytuacje i zapytał się mężczyzny. -Wiecie ilu tu zmierza tych pomiotów chaosu? Mówiliście o ostrokole, duży on? Coś jeszcze przygotowaliście by bronić wioski - pułapki, zaostrzone pale? Łuki i strzały jakie macie?
__________________ ''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać'' |
06-05-2017, 11:00 | #196 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | - Z łodzi dostrzegliśmy dziesięciu mutantów o zwierzęcych czerepach przeczesujących brzeg na wschód stąd. A ostrokół... Zdążyliśmy przygotować jakieś piętnaście metrów. Z broni posiadamy kilka łuków i proc. Nikt tu nie poluje w pańskich lasach - dodał sołtys uśmiechając się krzywo. |
09-05-2017, 14:11 | #197 |
Reputacja: 1 |
|
10-05-2017, 11:45 | #198 |
Reputacja: 1 | Kapłan pokiwał na słowa głową na słowa Drozdowa. -Zgadzam się Panie Drozdow, trzeba nam się bronić. Trzeba zebrać wszystkich co zdolni są do noszenia broni, jak któremu młodzikowi wąs się prószy niech bierze miecz czy łuk i do walki staje. Kobiety i dzieci na łódź i jeśli zagrożenie będzie jakie nich uciekają. Ja potrzebować będę materiały na bandaże i miejsce gdzie rannymi będę mógł się zająć. Widząc że najemnik tworzy mapę, przyjrzał się jej.
__________________ ''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać'' |
13-05-2017, 11:23 | #199 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Dzięki ustawionym na stole elementom łatwiej było wyobrazić sobie przyszłe pole bitwy. |
15-05-2017, 12:06 | #200 |
Reputacja: 1 |
|