|
To było dość logiczne - przeszkodzić napastnikom w opuszczeniu budynku. A dwóch osiłków, opancerzonych, na dodatek schowanych za stołem, mogło im w tym dość skutecznie (i dość długo) przeszkadzać. Wyjścia były dwa - albo wrócić na piętro i opuścić budynek po linie, albo ruszyć na dół, pod osłoną paru pancerzy czy też innego stołu. W końcu tamci nie mogli strzelać bez przerwy. Oczywiście była też nadzieja, że Wolfgang znajdzie jakiś sposób na odzianych w blachy przeciwników. |
- Thhak - rozległ się odgłos, gdy bełty uderzyły niedaleko Zinggera. - Diabli nadali tych żółdaków - zaklął kapłan. - Hej, Wy tam! - zakrzyknął zza węgła. - Nie rozśmieszajcie nas! Jesteśmy tu w dziesiątkę! Sugeruję wypierdalać, pókim dobry. Wynocha! Albo poleje się krew! Wasza krew! Fortel mógł się nie udać, ale zawsze warto próbować uznał Berni. |
Po słowach Zinggera na kilka bić serca zapadła napięta cisza. Przerwana została przez monotonny szept. To Wolfgang inkantował zwodnicze zaklęcie odgłosów. Zamierzał wyczarować głośny szczęk oręża wyciąganego i uderzanego o tarcze, jakby dziesiątka wojaków przygotowywała się do bezlitosnego, ręcznego boju. Miało to zabrzmieć tak, aby rzucona przez kompana groźba wydała się zapowiedzią krwawej łaźni. - Kusze? Ha! Magia to najstraszliwsza z broni! - Mruknął do towarzyszy Middenlandczyk, wyczekując rezultatu magicznego oszustwa. |
Magia to najstraszliwsza z broni! Wciąż brzmiało w umyśle maga, który skończył przygotowywać zaklęcie. Zbyt szybko się odezwał, nie pozwolił mocy ułożyć się we właściwy wzór. A to prowadziło do jednego. Impuls w głowie niemal wywrócił Wolfganga. W ustach poczuł żelazisty smak krwi. Moc wyrwała się spod kontroli, pustosząc umysł maga. Na szczęście nie na stałe. Wiedział, że kroczy po krawędzi obłędu. Musiał bardziej uważać. Oczywiście czar, mimo że bardzo prosty, nie udał się. Odgłosy nie pojawiły się, a żołdacy za stołem nie rzucili się do ucieczki. Słychać było jak klekoczą mechanizmy służące do naciągania kusz. Przygotowywali się do kolejnej salwy. - Jesteście w pułapce. Mamy obstawione oba wejścia. Na zewnątrz też nie macie za ciekawie, wykrwawicie się lada chwila. Poddajcie się, to być może Lady Margritte okaże miłosierdzie i nie będzie męczyć zbyt długo. Bo na zachowanie życia nie macie co liczyć! – oznajmił ktoś od drzwi. Był z pewnością w zamkniętym hełmie, jego głos dudnił z wnętrza. |
Takie proste zaklęcie, a taki pech! Wolfgang zignorował jasny znak z poprzedniej komnaty, jakim była dwójka pik pociągnięta z talii rozsypanej na stole. Wypluł krew rozgniewany i niepowodzeniem, i butnością kuszników. Poczuwszy się nie jak Middenlandczyk, a jak reiklandzki żołnierzyk, szepnął zdesperowany do kompanów: - Odwróćcie uwagę ode mnie, a te słowa wrócą do nich... z prędkością błyskawicy! - Między kciukiem a palcem wskazującym czarodzieja pojawił się kamerton. Wolfgang gotów był go rozedrgać o futrynę kuchennych drzwi i porazić wrogów piorunem, jeśli pozostałym awanturnikom uda się odciągnąć kolejną salwę od jego osoby. |
Jak nie kijem, to pałką... - Nas jest więcej, więc damy im radę - powiedział cicho Axel, który nawet nie pomyślał o poddaniu się... szczególnie po tym, jak jeden z przeciwników jasno określił ich przyszłe losy. - Weźmiemy ze zbrojowni parę drobiazgów, żeby nas bełtami nie podziurawili, a potem, pod taką osłoną, możemy zaatakować. Może garłacz przemówi im do rozumu. - Ewentualnie - dodał - wejdziemy wyżej i spróbujemy dachami przejść na lepszą pozycję. |
|
Bez chwili zastanowienia awanturnicy przystąpili do próby wydostania się z matni. Bernhardt i Axel pognali do zbrojowni zaopatrując się w sporych rozmiarów tarcze, którymi mogli zasłaniać siebie i maga przed nadlatującymi od strony drzwi bełtami. Szlachcic pognał na górę, żeby przeprowadzić swój fortel. Zogniskowana na kamertonie energia Azyru zagrała wysokim, świdrującym uszy tonem, gdy Wolfgang ukryty za tarczami trzymanymi przez kompanów wychynął zza drzwi. Axel i Berni poczuli dwa mocne uderzenia, kiedy pociski z kusz trafiły w osłony. W tym momencie magister wyprostował się i uwolnił moc. Syczący zygzak energii przeciął powietrze i z ogłuszającym hukiem rozsadził ciężki, masywny stół. Większe i mniejsze kawałki drewna rozleciały się na wszystkie strony, bębniąc o tarcze i zbroje. Żołdacy znajdujący się w drzwiach, odrzuceni siłą wybuchu spadli do tyłu, aż na schody wiodące do budynku. Tymczasem Lothar wbiegł po schodach, po trzy stopnie naraz. Wpadł do dużej komnaty i stanął jak wryty. Naprzeciwko niego, z drzwi wiodących na zewnątrz wchodziło do wnętrza kolejnych dwóch opancerzonych wojowników. Pułapka się zamykała. Tamci także nie spodziewali się, że ktoś będzie w komnacie i Lothar mógł zadziałać jako pierwszy… |
Huk, trzask, wrzaski bólu... Zza zasłony tarczy Axel zobaczył, że ich akcja (a największe zasługi trzeba było przyznać Wolfgangowi) zakończyła się całkowitym sukcesem. Zakuci w stal rycerze leżeli bezradni niczym przewrócone na grzbiety żuki. Zwycięstwo było, jak na razie, połowiczne i Axel postanowił iść za ciosem. Strzelił z kuszy do jednego z wojaków, a potem, z mieczem w dłoni, ruszył na dół, by dokończyć dzieła. Co prawda mądrość ludowa głosi, że nie należy kopać leżącego, lecz Axel nie zamierzał ich kopać, tylko poderżnąć gardła. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:51. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0