|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-12-2016, 00:49 | #11 |
Administrator Reputacja: 1 | Gra w karty czy kości? Bez wątpienia byłaby to niezła zabawa, gdyby nie to, że Axel grywał tylko w gronie dobrych kompanów, i nigdy na wysokie stawki. Nic tak nie psuło stosunków między ludźmi, jak czyjaś strata i przejście zawartości sakiewki z jednych rąk w drugie. Niektórzy nie potrafili pogodzić się z przegraną i żywili nieuzasadnioną niechęć do zwycięzcy. Ogranie nieznajomego, nawet jeśli ten się przedstawił, byłoby znacznie przyjemniejsze, ale... Oczywiście istniało jedno wielkie ALE. Oczywiście nie było tak, że świat był pełen oszustów, że każdy, kto na początku przegrywał, a potem podnosił stawki, czekał na naiwnych. - Wieczór jeszcze młody - powiedział - ale mi starczą jedno, dwa rozdania. Odwykłem trochę od wędrówek. Nie miał zamiaru stracić więcej, niż jedną koronę. |
19-12-2016, 08:00 | #12 |
Reputacja: 1 | Leopold w czym innym upatrywał zabawę, tracenie czasu przy kolorowych kartonikach zupełnie do niego nie trafiało. Za to zaopiekowanie się mieszkiem osoby, która wygra - o ile nie będzie to jeden z jego kompanów - to już byłoby bardzo zabawne... |
21-12-2016, 23:47 | #13 |
Reputacja: 1 | Bretończykowi karty aż tańczyły w dłoniach, ale upudrowaną twarz z pieprzykiem na lewym płatku nosa miał cały czas skupioną i niemal bez wyrazu, bez względu na wynik gdy. Nieważne czy wygrywał, czy przegrywał wciąż beznamiętnie przyglądał się kartonikom trzymanym przed sobą i twarzom zgromadzonych wokół stołu graczy. Kolejne rozdanie bezapelacyjnie wygrał, zgarniając po dwa szylingi od każdego z współgrających. Na tym etapie rozgrywki odłączył się Szkiełko, a Axel zaczął marudzić. Karta najwyraźniej szła Bretończykowi, bo i kolejne rozdanie, mimo że wszyscy już podejrzliwie patrzyli się mu na ręce (ale jak do tej pory niczego podejrzanego nie zauważyli), wygrał, zdobywając kolejne srebrne monety. - A teraz idziemy na jednego! - darł się na cały głos pijany woźnica, którego kompan z kozła i od szklanki zdążył już zasnąć z głową wtuloną w plamy piwa na blacie stołu. Szlachcianka najwidoczniej miała dość, bo szepnęła coś do swoich służących i wszystkie trzy, nie zamieniając z nikim ani słowa, wyszły z izby. - Eeeeeeej! Huuuuuulz! Śpisz? Strażnik dróg zrezygnował z gry, pozostając przy stole i przyglądając się Phillipe'owi. Na placu boju pozostał jedynie Zingger, zastanawiający się cóż to za przewiny spowodowały, że pieniądze opuszczają jego kieszenie w tempie wody przelewającej się przez sito. Przełożył i rozdał ponownie, wcześniej ciskając na stół kolejne szylingi. I wygrał! Zgarnął wygraną i spojrzał na Bretończyka. - Dla mnie pâs - oznajmił Descartes. - Karta nie idzie. Miłej nocy życzę. I nie lubię, jak wszyscy na ręce mi spoglądać muszą. Mimo, że godzina jeszcze młoda była, wszyscy udali się na spoczynek. Jedni do wynajętych osobnych pokoi, inni do wspólnej izby, przylegającej do biesiadnej, gdzie karczmarz złożył chrapiących wniebogłosy, pijanych woźniców. Dla tych w dormitorium noc nie zapowiadała się na szczególnie przyjemną, chyba że dysponowali kamiennym snem. A rankiem... Gustav podał śniadanie dla gości, składające się z wczorajszego chleba, jaj na twardo, gorącego żuru i kiszonej kapusty. Na posiłek zeszli się wszyscy, oczywiście poza dwoma wciąż chrapiącymi wozakami. Niektórzy z gości, a w szczególności szlachetnie urodzona pani, głośno dawali wyraz swojemu niezadowoleniu. Karczmarz usiłował interweniować, dwukrotnie, bezskutecznie starając się dobudzić opijusów. Dopiero za trzecim razem, około godziny po skończeniu posiłku, wpadł do izby z wiadrem lodowatej wody. Chwilę potem twarze pań i gryzipiórka pokryły pąsy, ale woźnice nareszcie wstali. Na zewnątrz było mgliście i zimno i nic nie zachęcało do podróży piechotą. Skacowani woźnice bez zastanowienia zgodzili się zabrać dodatkowych pasażerów do Altdorfu, zwłaszcza, że jak to podkreślił jeden z nich, w kasie zrobiło się małe manko. Cena jaką sobie zażyczyli to siedem złotych karli od osoby, co wydawało się kwotą nieco przesadzoną (jakoś trzeba było zatkać dziurę w budżecie), ale dzięki obrotności języka zaprezentowanej przez Bernhardta udało się ją stargować do czterech koron. Gdy to zostało ustalone i woźnice, z zainkasowaną gotówką, potykając się, klnąc i trzymając za bolące łby poszli oporządzać dyliżans i konie, pojawił się kolejny problem. We wnętrzu dyliżansu było tylko jedno wolne miejsce. Pozostali byli zmuszeni do podróży na dachu, bądź z tyłu pojazdu - na podróżnym kufrze. |
22-12-2016, 01:41 | #14 |
Reputacja: 1 | Po nocy spędzonej we wspólnym pokoju z uczniem czarodzieja szlachcic był w kiepskim humorze. Nie dość, że szlachcianka uciekła do pokoju zanim zdołał się przedstawić to jeszcze po raz kolejny uderzyła go myśl, że musi zacisnąć pasa. Przywykł do znacznie lepszych warunków i nawet ciekawa rozmowa, jaką odbyli z Wolfgangiem wieczorem nie przesłaniała faktu, że kiedyś mógł wyrzucić hołotę z całego piętra - ba, z całego zajazdu i zakwaterować tam wyłącznie siebie i towarzyszy (oczywiście zostawiając także szlachciankę i jej sługi), płacąc za wszystkich i za "inne atrakcje" (łaźnię, duże balie z gorącą wodą... takie na dwie osoby co najmniej... albo i na trzy... i po gąsiorku wina dla każdego...). Obiecał sobie, że jeszcze kiedyś tak właśnie zrobi. Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 25-12-2016 o 13:09. |
22-12-2016, 12:06 | #15 |
Reputacja: 1 |
|
22-12-2016, 13:08 | #16 |
Administrator Reputacja: 1 | Zdanie Axela na temat Phillipe'a Descartesa nie zmieniło się - nawet jeśli nie był oszustem, to do najuczciwszych nie należał, skoro zaproponował koniec gry ledwo po serii wygranych szczęście raz mu nie dopisało. Ale czegóż się można było spodziewać po Bretończyku... Zmywszy z siebie trudy podróży Axel poszedł spać. Dwuosobowy pokój zamiast nieba nad głową - w deszczowe dni był to prawdziwy luksus, zdecydowanie wart tych paru szylingów. Na dodatek ów luksus zapewniał bezpieczeństwo sakiewce, która aż tak chuda nie była. Dlatego też przed pogrążeniem się w otchłaniach snu Axel dokładnie sprawdził, czy okno i drzwi są zamknięte na cztery spusty. Ranek zdecydowanie zachęcał do odbycia podróży z wykorzystaniem dyliżansu, nawet jeśli podróż miała się odbyć nie w środku, a na dachu. To miejsce Axel uznał, mimo wszystko, za wygodniejsze, niż podróż z tyłu, na kufrze. Poczekał, aż pasażerowie i woźnice zajmą miejsca, po czym wgramolił się na górę. |
23-12-2016, 17:02 | #17 |
Reputacja: 1 | Zingger zgarnął wygrane od Descartesa pieniądze ze stołu. Za plecami skrzyżował palce na znak oddania Ranaldowi. - Kolejka dla moich kompanów! - krzyknął do karczmarza. - Tylko mnie nie zrujnujcie, gospodarzu, ale nie znów aż tak, żeby nas trunkiem obrazić. Wychyliwszy kufelek za pomyślność dalszej podróży zuchy rozeszły się po pokojach. Bernhardt wybrał sobie na nocleg wspólną salę, ale z odrobiną luksusu, czyli z łóżkiem. W nocy obudziło go harcowanie gryzoni po dormitorium. W duchu pogratulował sobie wyboru pryczy i spał dalej snem sprawiedliwego. *** Poranek nie napawał optymizmem. - Wilgotno, ponuro, brrr - zawyrokował Bern. - Nie wiem jak Wy, koledzy, ale ja zamierzam przespać ten paskudny dzień - to mówiąc wlazł na kufer z tyłu powozu i przykrył się podróżną derką. Na głowę nasadził kapelusz z piórkiem. Łyknął trochę gorzałki, że by rozgrzać skostniałe ciało. - No to wiśta wio! - zakrzyknął w kierunku woźniców. |
24-12-2016, 16:51 | #18 |
Reputacja: 1 |
__________________ Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy Ostatnio edytowane przez czajos : 09-01-2017 o 19:31. |
28-12-2016, 10:16 | #19 |
Reputacja: 1 | Zważając na stan woźniców, już sam fakt, że wyjechali z zajazdu na drogę wiodącą w kierunku stolicy był wielce zadowalający. Nie wypadało więc narzekać, że podróż dłużyła się niemiłosiernie - konie szły własnym tempem, zupełnie ignorowane przez przysypiających, przeklinających i wciąż cierpiących z powodu wczorajszego opilstwa wozaków. Tylko co jakiś czas, gdy zdenerwowana lady Isolde wybuchała gniewem i straszyła swoją rodziną doskonale usytuowaną na cesarskim dworze, Hulz i Gunnar z pomocą bata zachęcali konie do bardziej wytężonej pracy, ale efekt mijał po kilku minutach i powóz znów wolno toczył się wyboistą drogą. Podczas jednego z takich zrywów zdarzył się nieprzyjemny wypadek. Zważając na stan dyliżansu, to i tak dobrze, że skończyło się na kilku siniakach. Otóż wchodząc w zakręt z dużą prędkością, pojazd zgubił jedno z kół, które zupełnie ignorując kierunek jazdy powozu, potoczyło się w inną stronę, upadając w zaroślach przy drodze. Dyliżans przez moment jechał na trzech kołach, dając szansę znajdującym się na zewnątrz na chwycenie się czegokolwiek, ale i tak Leopold nie zdążył i gdy pojazd w końcu zatrzymał się, złodziej przekoziołkował przez krawędź dachu i rymnął w błoto na drodze, tłukąc się dotkliwie. Przy akompaniamencie narzekań szlachcianki, pomrukiwaniach gryzipiórka, bretońskich aklamacjach Phillipe'a i narzekaniach woźniców, wspólnymi siłami tych ostatnich i bohaterów udało się przywrócić dyliżans do stanu umożliwiającego dalszą podróż, którą kontynuowano niezwłocznie. Niestety mżawka, padająca z przerwami od rana zamieniła się w ulewę, co zdecydowanie negatywnie wpłynęło na humory podróżnych. Koniec opadów zgrał się w czasie z minięciem skrzyżowania, na którym oprócz słupa milowego "Altdorf 50 mil", znajdował się jeszcze należący do kompani przewozowej Cztery Pory Roku zajazd. Ów, ze względu, że należał do konkurencji, został przez woźniców zignorowany i podróż trwała dalej. Do czasu... Na środku drogi, pochylając się nad zakrwawionymi ludzkimi zwłokami ktoś klęczał. Gunnar zahamował w momencie, gdy postać podniosła się i odwróciła. Z jej ust - wykrzywionych, szerokich, pełnych ostrych i wąskich jak igły zębów zwisała odgryziona ludzka dłoń. Skóra na twarzy i rękach potwora pokryta była ropiejącymi bąblami i odchodziła płatami od ciała. Mutant wypluł zakrwawioną rękę i z sztyletem w dłoni, długimi susami niczym małpa skoczył w kierunku dyliżansu. Konie były przerażone, podobnie jak Hulz, który nie był w stanie nad nimi zapanować. Wozem szarpnęło, ktoś krzyczał cienkim głosem - nie wiadomo czy jedna z pań czy bretończyk. Gunnar zaciągnął hamulec, konie nie zatrzymały się, szarpnęły i zerwały uprząż, ciągnąc w las wciąż trzymającego lejce Hulza. Potwór był już blisko, na tyle blisko że można było rozpoznać jego zniekształcone rysy twarzy. Axelowi postać i twarz, mimo zmian wydały się znajome i w końcu rozpoznał w potworze swojego dawnego znajomka - Rolfa, z którym służył w jednej rocie i wypił nie jedno piwo. A teraz widział przed sobą ogarniętego dzikim, krwawym szałem odmieńca, który atakował przerażonego i sparaliżowanego strachem woźnicę. |
28-12-2016, 12:18 | #20 |
Reputacja: 1 | Nawet, gdyby Leopold miał jakieś wyrzuty sumienia wobec obrabowanych pijusów, pozbył się ich na korzyść kilku bolesnych sińców i zadrapań. Partacze nie woźnice. Nie zdziwiła go też nagła ucieczka koni - zastanawiał się, jak tacy woźnice przeżyli więcej, niż jedną podróż. Widok mutanta wstrząsnął łotrzykiem, choć życie zbyt wiele pokazywało mu szpetnych oblicz, które nie miały wobec niego dobrych intencji, by wola przetrwania nie wzięła góry nad strachem. Byli i tacy desperaci, którzy by nie głodować, szczególnie na przednówku, obrażali Morra bezczeszcząc zwłoki. W mieście zawsze była uliczka, w którą można dać drapaka, tu las mógł skrywać jeszcze więcej tych paskudników. Trzeba było działać, nim potwór pozbawi ich woźnicy, a co za tym idzie - możliwości dalszej podróży. Bo niby kto miałby połapać te konie - Leopold? Złodziej kierowany wieloletnim nawykiem zaczął okrążać potworę. Zamierzał, gdy już znajdzie się jej z boku, zgruchotać jej kolano pałką, a jak nie będzie tak skoczna, zatłuc bez litości. Okuta pałka, niemy świadek wielu brutalnych scen w mrocznych miejskich zaułkach, spoczywała w ręku łotra, sposobiona do ciosu. |