|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
17-11-2017, 21:57 | #601 |
Reputacja: 1 | 16 Pflugzeit 2513, popołudnie Operowanie łodzią na rzece okazało się łatwiejsze niż można się było spodziewać, albo Bernhardt i jego kompani mieli do tego zajęcia smykałkę. Pomykali w górę Delb niewiele odstając od płynącej zaledwie milę przed nimi Szkarady Zachariasza. Z niziołkiem spotkali się pod wieczór w gospodzie w Eldagsen i tam przy grzanym winie, kupiec nadal wyłuszczał im teoretyczne podstawy żeglowania oraz mechanizmy rządzące handlem rzecznym, posiłkując się przy tym palcem, którym wodził w rozlanym na blacie winie i pestkami dyni, które od czasu do czasu podjadał. Wyruszyli rankiem i wieczorem, bez przeszkód dotarli do kolejnego przystanku na trasie do Delberz, którym było Guthugel. I znów powtórzyła się sytuacja z poprzedniego wieczora. Poszli spać mądrzejsi o kolejną porcję rzecznej wiedzy. A trzeciego dnia po południu zawitali do rodzinnego miasta Wolfganga, Delberz. Po załatwieniu formalności w porcie, z którego doskonale było widać piękny, niedawno odnowiony most po którym wiodła droga Middenheim-Altdorf, Wolfgang natychmiast udał się do rodziny, swoje towarzystwo lokując w jednym z lepszych zajazdów w mieście, „Pod Dębową Beczką“. Nazwa była ze wszech miar adekwatna, gdyż miasto słynęło z winnic, winiarni i piwnic winnych, a dobre jakościowo wina z regionu można było nabyć za niewielkie pieniądze. Oczywiście nie jest tu mowa o słynnym Volmerisse Oberwein, którego jedna butelka z rocznika 2503 osiągała cenę niemal osiemdziesięciu złotych koron. W każdym bądź razie Wolfgang sobie poszedł, obiecując wrócić, gdy pozałatwia co trzeba i spróbuje znaleźć jakieś tańsze lokum do mieszkania. Zobowiązał się też popytać kogo trzeba w kwestii wyszkolenia swoich kompanów w nowych umiejętnościach. Ostatnio edytowane przez xeper : 28-12-2017 o 09:02. |
18-11-2017, 16:17 | #602 |
Administrator Reputacja: 1 | Zdecydowanie lepiej się żeglowało, gdy się było tylko pasażerem. Żeglowanie zdecydowanie traciło na atrakcyjności, gdy człowiek miał na głowie bezpieczeństwo łodzi. Dobre chociaż było to, że nie można było zabłądzić... Cowieczorne spotkania z Zachariaszem zwiększyły nieco wiedzę Axela związaną z żeglugą, natomiast jeśli chodziło o handel... Tym strażnik dróg nie był zbytnio zainteresowany i sprawę tego, co i gdzie warto kupić lub sprzedać, pozostawił innym. Niektóre rzeczy warto było pozostawić tym, co mieli więcej talentu... * * * Szczęście sprzyjało im na tyle długo, że cało i zdrowo dotarli do Delberz. Gdy Wolfgang opuścił łódź (i kompanów), Axel spojrzał na pozostałych. - Chyba spędzę noc na Syrence - powiedział. - Wszędzie zdarzają się ludzie, co wprost palą się do opuszczenia miasta na pokładzie cudzej łodzi, na dodatek bez wiedzy jej właściciela. |
19-11-2017, 15:08 | #603 |
Reputacja: 1 | Po dobiciu do portu Delberz Zingger z nieudawaną ulgą zszedł z "Dumnej Syrenki". Miasto kupieckie tętniło życiem i przedsiębiorczością. W powietrzu oprócz smrodu niemytych ciał, czuć było interes do zbicia. To dobrze rokowało na przyszłość kompanii. *** Bernhardt miał jednak własne plany na spędzenie czasu wolnego. Chciał odszukać kleryka, wyznawcę Ranalda. Ojczym gderał mu zawsze, że w większym mieście kogoś takiego zawsze można znaleźć. Trudniej zaś zgubić z oczu jak się długów u skurczysyna narobi. Nie mając głowy do rzeczy przyziemnych z wdzięcznością tedy Zingger przyjął zakwaterowanie "Pod Dębową Beczką". Potrzebował kąpieli, odpoczynku i hożej dziewoi pod pierzyną. *** Po sutym posiłku w zajeździe rozpuścił wici okraszone złotą koroną czy w okolicy nie znajdzie się znany świcibaka, hochsztapler czy inny wagabunda, którego los się nie ima. Jednym słowem mniej bądź bardziej zakamuflowany kapłan Pana Losu. Ostatnimi czasy dojrzał do decyzji o kapłaństwie. Wszak nie wiązała się z celibatem, wiernością czy skromnością. Czy nawet z umiarkowaniem w jedzeniu i piciu. Te cechy Berniemu obce nadal były, jeśli nie wstrętne. Poczuł jednak, że Ranald czuwa nad jego bezpieczeństwem. Pan Szczęścia daje znaki, że powinien się rozwinąć i oddać pod jego dalszą opiekę. Wieczorem karczmarz podsunął Zinggerowi kufel pienistego trunku pod nos i powiedział, że ktoś przez niego poszukiwany mieszka pod wskazanym adresem i prowadzi prosperujący lombard. Ba, zaprasza nawet w odwiedziny, co zdziwiło Berniego. Nazywać się miał ów człowiek Yann Gross. - Gross, powiadacie karczmarzu. Grubo to brzmi, he, he - zakpił Berni. - Grubo, oj, grubo, ale to człowiek nietuzinkowy. Szuler, krupier i paser. Słowem porządny człowiek. Trochę dziwkarz. Obaczycie zresztą sami. Następnego dnia Zingger udał się pod wskazany adres. Uknuł sobie historyjkę, że rzekomo pilnie potrzebuje gotówki i chce zastawić klejnocik rodowy. Jak mu się nie spodoba, to da nogi za pas. I tyle go zobaczy. Ale przechera Gross z miejsca huknął na akolitę, zanim ten zaczął rozwijać gadkę szmatkę. - A Ty tu młodzieńcze czego szukasz? - wyglądał na człowieka, który z niejednego pieca chleb jadł i niejedno widział. Żylasty, sękaty wręcz postawny mężczyzna. Ubrany w czerń. Wilczy trochę z twarzy, z kpiącym uśmiechem, z fajką w ustach. - No, ja żem chciał.... - plątał się w zeznaniach Zingger. - Chcieć to sobie możesz. Widzę, żeś nie klient. Doniesiono mi, że taki młokos jak ty, szuka kogoś takiego jak ja. - Zagadkami mówicie, Panie Gross. - Ranald krętymi drogami sługi swe prowadzi, gnojku, przyzwyczaisz się. - Potrzebuję nauki, kogoś kto mną pokieruje i tajniki prawdy pokaże. - Widzę z gadki, żeś po pierwszych naukach. Gorzałkę masz? - Mam - usłużnie podsunął butelkę młody adept. - A kości do gry? - A juści. - Tedy zaczynajmy. Chodźmy do mnie do piwniczki. Tam się trochę pomodlimy, popijemy, pogramy. A ja Ci trochę poopowiadam. Trochę to nam może zająć. - Czas mam. I niczego bardziej nie pragnę niż modlitwy - skromnie spuścił oczy Zingger. - Ho, ho! Widzę, że daleko zajdziesz, młodzieńcze - roześmiał się Yann. - Mówi mi Mistrzu Gross... Ostatnio edytowane przez kymil : 19-11-2017 o 15:12. |
20-11-2017, 23:27 | #604 |
Reputacja: 1 |
|
21-11-2017, 00:21 | #605 |
Reputacja: 1 |
|
22-11-2017, 20:34 | #606 |
Reputacja: 1 | 8 Sigmarzeit 2513, przedpołudnie Czas spędzony w Delberz szybko mijał. Każdy miał jakieś swoje zajęcia, które pochłaniały go niemal bez reszty. No, może z wyjątkiem Axela, który byczył się na łodzi, pilnując jej, a gdy tego nie robił, to czas spędzał w knajpach, bądź towarzyszył Lotharowi jako jego eskorta. Bernhardt całe dnie i noce przesiadywał u Mistrza Grossa, przyswajając sobie prawidła posługi kapłańskiej. Wolfgang nie pojawił się w rodzinnym domu przez kilka dni, niemal nie wychodząc z biblioteki, mieszczącej się na piętrze domu Magistra Magnusa, gdzie wertował księgi zadane mu przez mistrza lub słuchał pilnie jego wykładów. Von Essing natomiast, korzystając z pomocy Herr Schtonneckerta, przyjaciela rodziny Techler, przyswajał sobie wiedzę z zakresu rachunkowości, prawidła handlu, rozliczne kruczki prawne i reguły różnych gildii oraz szkolił się w trudnej sztuce wychodzenia na swoje. Minął miesiąc, podczas którego zasoby finansowe, tuż po przybyciu do miasta podbudowane sprzedażą zdobycznego ekwipunku, uszczupliły się nieco. Wełny jak na razie nie udało się sprzedać, ale Lothar wiedział już, że Altdorf będzie właściwym miejscem, aby ów towar zamienić na brzęczącą monetę, którą z kolei będzie można zainwestować w kolejne dobra. Szkolenie, jakiemu poddawani byli Bernhardt przez Grossa i Wolfgang przez Magistra Magnusa dobiegało końca i można było już myśleć o wyruszeniu w dalszą drogę. Stary Magnus, wprowadzony w sprawę Teugena i Spisku w Bogenhafen doradzał Wolfgangowi, aby ten udał się na poszukiwania Etelki Herzen, kobiety od której Johannes Teugen otrzymał zwój z rytuałem. A to wiązało się z wyruszeniem do Grissenwaldu, w pobliżu którego znajdowały się Czarne Szczyty. Droga tam wiodła przez Altdorf. Na koniec, nim Wolfgang opuścił rodzinne miasto, wylewnie żegnając się z rodziną, Magnus wezwał go do siebie i wręczył mu pismo, w którym, nad urzędową pieczęcią Kolegium widniał zapis stwierdzający, że Magister Wolfgang Techler jest pełnoprawnym czarodziejem, korzystającym z przywilejów tego stanu oraz nadający mu określone obowiązki. - A to niewielki prezent ode mnie - powiedział na koniec, wręczając Wolfgangowi złoty pierścień z trójkątnym, zielonym kamieniem. - Ów pierścień został wykuty przez Baldrima Vardimmsonna podczas Zielonych Wojen. W owym czasie, sprzymierzone z goblinami demony tworzyły rzesze nieumarłych i krasnoludzcy thanowie często posiłkowali się pierścieniami, które zapewniały pewną ochronę przeciw nieumarłym. Niech służy Ci dobrze, tak jak i mi służył podczas mych młodzieńczych wypraw. Bernhardt wyczerpany nocną eskapadą, którą zlecił mu Gross, w końcu pojawił się u niego w kantorku. Był zadowolony, w przewieszonej przez ramię sakwie spoczywały dwa płótna wycięte z ram. Zingger odwiedził nocą dom najbogatszego człowieka w Delberz, kupca winnego Albrechta Norringera i z sypialni, w której chrapał kupiec wraz ze swą pokaźnych gabarytów małżonką, wyniósł dwa obrazy namalowane przez tileańskich mistrzów Gianluccę Boungionro i jego ucznia Paolo Santosubito. - A niech mnie - parsknął Yann, gdy zobaczył jak Bern wykłada na stół płótna i je rozprostowuje. - Jednak jesteś wybrańcem Ranalda! Odpocznij chwilę i dołącz do mnie w kapliczce. Czas na ostatnie ryty. Przedpołudniem byli gotowi do drogi. Łódź była wyczyszczona i zaopatrzona w niezbędny sprzęt, przydatny na rzece. Awanturnicy również gotowi do odpłynięcia, czekali na nabrzeżu na Wolfganga, który żegnał się z rodziną. I gdy łzawe momenty przeszły do historii, wszyscy czterej weszli na pokład Dumnej Syrenki i odpłynęli w dół Delb, ku Altdorfowi... Ostatnio edytowane przez xeper : 28-12-2017 o 09:02. |
25-11-2017, 01:56 | #607 |
Reputacja: 1 |
|
25-11-2017, 10:54 | #608 |
Administrator Reputacja: 1 | Pobyt w Delberz Axel mógł określić dwoma słowami - słodkie lenistwo. Oczywiście nie do końca była to prawda. Miał na głowie barkę, której nie tylko trzeba było pilnować, ale i o nią zadbać. Nie do wiary, ile pracy trzeba było włożyć w to, by łódź nie zarosła brudem, chociaż Syrenka nic nie robiła, tylko stała w porcie. No ale dzięki temu Axel poznał barkę od stóp do głów, czyli od zęzy po top masztu. Wałęsając się po nabrzeżu i odwiedzając sąsiadów rozwinął swe 'żeglarskie' słownictwo (i odróżniać bakburtę od sterburty), tudzież podniósł teoretyczną wiedzę na temat żeglugi śródlądowej, ze szczególnym uwzględnieniem miejsc, gdzie dają dobre piwo i panienki dobrze dają. Przepędził paru włóczęgów, co zamierzali skorzystać z darmowego noclegu, odrzucił parę ofert sprzedania (od ręki, bez formalności) Syrenki wraz z ładunkiem. Gdy kompani pojawili się na pokładzie barki, mógł śmiało zacytować słowa znanej marynarskiej śpiewki: "Gotowe łodzie i wszystko jest klar..." - Najpierw sprzedajmy ładunek, a potem możemy płynąć, gdzie zachcesz - odparł na pytanie Wolfganga. |
25-11-2017, 11:25 | #609 |
Reputacja: 1 |
|
25-11-2017, 14:31 | #610 |
Reputacja: 1 | Ostatniego okresu czasu spędzonego na naukach u Mistrza Grossa z Delberz Bernhardt Zingger nie nazwałby wakacjami. Nie dosypiał, nie dojadał, tylko słuchał, notował, modlił się, pytał i czytał. A później Mistrz Yann kazał mu zrobić tamto czy siamto "na mieście", z czego nie wszystko okazywało się legalne. - Nieważne - powtarzał sobie Berni. - Ważne, że przyswajam tyle wiedzy, co przez cały rok w Talabheim mi się nie udało. Sukces jest miarą ilości powtórzeń... Młody kleryk uczył się podstaw wiary z perspektywy kogoś kto wie czemu mają służyć. Czuł, że rodzi się w nim ukryta moc, której do tej pory nie znał. Powoli rozeznawał się w niuansach tajemnego kręgu Ranalda. Poznawał jego inne, głębsze oblicze. Człowieka, który oszukał boginię i sam został bóstwem. Wszystko to fascynowało młodego człowieka i sprawiało, że chciał więcej. Dlatego gdy okres terminu się skończył nie krył swego rozczarowania, które Yann Gross natychmiast wychwycił. - Głowa do góry, Panie Zingger. Nauka bez praktyki istnieć nie może. Tyle co wiesz, trzeba wypróbować, wyważyć, poznać, najlepiej na szlaku. Dlatego potraktuj nasze spotkanie jako jedną z pierwszych lekcji wiary na krętej drodze życia. Na pamiątkę zaś dam Ci ten ciekawy...eee... można rzec modlitewnik - to mówiąc wręczył młodemu szachrajowi książkę zapisaną starannym maczkiem. - "Żywoty Przeświętych Hultajów?" - odcyfrował z zaskoczeniem Bern. - A juści. Taki mały przewodnik, tudzież leskykon po postaciach znanych, może lekko niesławnych kapłanów naszego kultu. Ludzi nietuzinkowych. Wielkich jednym słowem. Zapamiętaj, że nie musisz uczyć się tylko od ludzi żyjących. Twoimi nauczycielami mogą być wielcy z lat dawnych, którzy mądrość swą przelali do ksiąg. Dlatego "Żywoty..." polecam Ci ku pilnej lekturze. Nie zniszcz księgi, jak przeczytasz i zrozumiesz, oddaj komuś godnemu albo jak wrócisz do Delberz to zwróć. A teraz pozwól niechże Cię uściskam. Aha i jeszcze jeden prezencik. Komplet kości. Ma wartość sentymentalną. Są koszerne, uczciwe, ale to symbol, że trzeba chwytać chwile. Jak mawiał mój mentor: "Łap chwile za jajca, inaczej frajdy nie będzie" czy jakoś tak. *** Po powrocie na "Syrenkę" Zingger uściskał kompanów jak dawno nie widzianych braci. Zamustrował się pod pokładem. Przyznał rację Wolfgangowi co do podróży do Grissenwaldu. - Trzeba sprawdzić ten trop. Diabelskie nasienie nie ginie zbyt łatwo. Tym bardziej kobieta. A przy okazji rzecznej podróży możemy trochę pohandlować. Stanął ze sterami i poddawał się ostrzeżeniom Lothara, który puszył się na dziobie i wypatrywał wodnych niebezpieczeństw. Ostatnio edytowane przez kymil : 25-11-2017 o 14:37. |