|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-02-2017, 21:30 | #11 |
Reputacja: 1 |
|
27-02-2017, 21:40 | #12 |
Reputacja: 1 | Bert, rudowłosy niziołek, przedstawił się grzecznie pisarzowi. Tu nie było sensu oszukiwać, bo i po co? Zresztą co tu dużo gadać, wojskowy gryzipiórek mógł być nieocenionym źródłem informacji, których poszukiwał halfling. Tak więc opowiedział, że nazywa się Bert Redfoot i jest kucharzem. Tutaj troszkę minął się z prawdą, bo był łowcą nagród. ale przecież gotowanie to drugi zawód dla każdego niziołka, a i przydział do zaopatrzenia też by się przydał. Na pytanie co potrafi, przyznał się że umie gotować, łazić po lesie i nawet celnie strzelać z kuszy. Potem poszło równie sprawnie i wkrótce wylądował na strzelnicy z łukiem w ręku i na przeciw wymądrzającego się elfa. Bert postanowił zirytować trochę pyszałka, bo ten nawet nie przedstawił się i stopnia wojskowego też nie podał. |
27-02-2017, 22:05 | #13 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Goel : 27-02-2017 o 23:50. |
27-02-2017, 22:43 | #14 |
Reputacja: 1 | Akolitka była na nogach z samego rana. Przyzwyczajona do rygorystycznego planu dnia, ubrała się, kiedy niektórzy jeszcze drzemali. Starała się nie zbudzić przy tym nikogo. Chociaż powinni podnieść zadki o tej samej porze, sióstr zakonnych też nie goniła do wstawania. Sen był przyjemnością, te kilka chwil dłużej nikogo nie zbawi, ani nikomu nie zaszkodzi. |
27-02-2017, 23:15 | #15 |
Reputacja: 1 |
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 Ostatnio edytowane przez Cedryk : 28-02-2017 o 06:58. |
28-02-2017, 12:08 | #16 |
Reputacja: 1 | Oleg Nigdy nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Nie mógł, albo nie chciał. Dzięki temu zawsze mógł iść dalej nic nie tracąc. Gdy tylko wlazł w buty poczuł, że chce wytyczać nowe nie istniejące jeszcze ścieżki. Z czasem nawet tabor włóczęgów w którym urodził się i żył stał się dla niego jarzmem, a przetarte szlaki źródłem frustracji. Pożegnał zatem rodzinę i przyjaciół, matce wręczył wystrugany z drewna kwiat i tak, jak stał - w starych butach i podartym płaszczu – wyruszył na poszukiwanie tego, czego nie da się znaleźć. Zwykle trzymał się z dala od miast, zwłaszcza tych większych. Wchodził za mury głównie w celu nabycia trunków, które bardzo sobie upodobał i nie stronił od nich, ani od wszelakich używek, które sprawiały mu nieopisaną radość. Ukochał je sobie do tego stopnia, że gdy nie było go stać na alkohol sięgał po dary matki natury w postaci wszelakich ziół, jagód i grzybków, których działania nie był do końca pewien, a mimo to nie bał się eksperymentować. Być może tym właśnie eksperymentom i skłonności do procentów wszelkiej maści zawdzięczał swój nietypowy charakter, który można opisać jedynie jako niestabilny. Na co dzień unikał bezpośrednich kontaktów z miastowymi po części dlatego, że często zdarzały mu się konflikty z ludźmi, którzy go nie rozumieli, a z którymi nijak nie mógł się dogadać z powodu braku zdolności interpersonalnych, a po części dlatego, że nie znosił mieszanki smrodu uryny i potu tłustych mieszczuchów, do który czół nie tyle pogardę co litość, bo biedaczkowie muszą cisnąć się w swoich ciasnych domkach, jeden na drugim i chodzić uklepanymi twardymi ścieżynkami. Chociaż byli dla niego fascynujący, to wolał oglądać ich z daleka. Niestety Mama poskąpiła mu w mleku rozwagi, no i masz. Raz sobie pozwolił wtrącić się w ich sprawy i wylądował w śmierdzącym ciasnym baraku z tuzinem innych. Owszem, miało to swoje dobre strony. Takiej galerii osobistości nie zobaczyłby przez rok, albo i dwa! Elfy, niziołki, kobiety, cyrkowcy, kręgarze! Mało tego, prawdziwi żołnierze z którymi nawet można pogadać - nie biją nie gonią, a nawet dobrych rad udzielą. Czół się jak w sklepie z łakociami! Leżał na swojej twardej pryczy i nie wiedział co ze sobą zrobić. Wewnątrz chichotał jak małe dziecko, ale starał się nawet nie drgnąć – kto wie, jak powinien się zachowywać i ich towarzystwie. Komnata, w której się znajdował była jak wagon z egzotycznymi bestiami, które widywał w cyrku, piękne, i fascynujące, ale niebezpieczne. Łypał tylko jasno-brązowymi gałami zza splątanych niedzianych włosów opadających na twarz i obserwował, jak rozmawiają ze sobą i prezentują swoje atuty. Kiedy jednak wszyscy już posnęli on nadal nie mógł zmrużyć oka ni to z podniecenia ni to z faktu, że nie spał pod twardym dachem od bardzo dawna i czuł się nieswojo. Do nieznośnego fetoru kupy w wiadrze, którymi przesiąknięte były ściany też nie przywykł. Chciał wyjść na świeże powietrze, wciągnąć rozwartymi nozdrzami nocne powietrze przesycone zapachem pobliskich palenisk i posłuchać trzaskającego ognia i muzyki świerszczy. Miał ochotę zaprzeć się rękoma o ramę okna i wspiąć się na dach budynku by kojący widok rozgwieżdżonego nieba w kilka uderzeń serca odesłał go na przechadzkę po sennych ogrodach Morra. Wiedział jednak, że znajduje się pod czujnym okiem strażników. Wraz z kolejnymi falami zmęczenia uderzającymi w głowę jego powieki stawały się coraz cięższe, aż nawet kupa w wiadrze nie stanowiła już problemu i po prostu zasnął. Przed brzaskiem obudziły wojskowe okrzyki, zeskoczył więc z pryczy spuszczając się na rękach i po chwili zamroczenia nagłą pobudką ruszył żwawo na plac. Gdy dotarł w końcu do biurka przy którym siedział wojskowy pisarz, twardy ton wyrwał go z zamyślenia. - Imię? - Oleg. - Nazwisko? - Frietz – odpowiadał szybko przyglądając się pisarzowi i znakom, jakie stawiał jeden za drugim. - Zawód? Oleg spoglądając w niebo przeciągnął się jakby przed chwilą wstał z wyrka – Poszukiwacz – odpowiedział dumnie i powoli. O dziwo nie spotkało się to z jakąkolwiek niesympatyczną reakcją, a jedynie zostało skrupulatnie uwiecznione czarnymi znakami. - Co potrafi? - Żyć i cieszyć się życiem – odparł bez namysłu uśmiechając się i przecierając twarz. Tym razem ręka pisarza nie drgnęła a jego kamienne, pozbawione emocji spojrzenie trafiło prosto Olega. Chwila trwała krótko, ale wyraz twarzy pisarza, jak po kolejnym nieśmiesznym żarcie sprawiła, że Oleg wyprostował się, odchrząknął i dodał stanowczo – i pływać Panie Poruczniku! - Co skwitowało głośne klaśnięcie starczą dłonią we własne czoło. Cóż Oleg nie był na bieżąco z hierarchią wojskową. - Nie jestem porucznikiem , Tu podpisać – Odparł krótko nie przerywając pisania. Kiedy otrzymał swoją pierwszą w życiu zbroję był w niebo wzięty. Uważnie przyglądał się nowym kolegom i powtarzał kolejność zakładania jej elementów, a gdy przyszło do wyboru broni oczy skrzyły mu się milionami gwiazd. - Pika! - Wykrzyknął z radością. Chwycił wartko solidny drzewiec, odszedł kilka kroków i przyjął pozycję bojową – przynajmniej tak mu się zdawało. - Tfa! Tfu! - wykonał kilka niezdarnych manewrów, bo nie wiedział, jakie to cholerstwo ciężkie. - Pojebało Cię! - warknął ktoś z tłumu – Zabijesz kogoś idioto! - Oleg wzdrygnął się, aż upuścił oręż, który sprężynując spadł na ziemię. - Przepraszam! - krzyknął w powietrze unosząc rękę z pokorą i schylił się po broń. Postawił ją na sztorc wbijając koniec w ziemię i spoglądają co chwila ja ostry sztych. Ostatnio edytowane przez Morel : 01-03-2017 o 07:30. |
28-02-2017, 15:46 | #17 |
Reputacja: 1 | Drzwi do celi otworzyły się z hukiem na moment rozświetlając ponure wnętrze i osadzonych w nim skazańców. Chwilę potem przez próg wpadł ciemnowłosy młodzian w porządnym stroju, żak przeturlał się po schodach i wylądował na zimnej kamiennej podłodze uprzednio rozbijając na niej nos. - To Cię nauczy nie płacić!- Krzyknął jeden ze strażników zanim zamknął ciężkie drzwi na zasuwę. Młodzian wstał, otrzepał się i wyciągnął z kieszeni chusteczkę, którą natychmiast zaczął tamować krwawienie. Student rozejrzał się po celi. Mimo ciemności mógł spokojnie ocenić, że miała dobre kilkadziesiąt metrów powierzchni i niewielu mniej osadzonych. Sufit wisiał dość nisko, przez co mimo sporej powierzchni cela wydawała się klaustrofobicznie mała. Na jednej ze ścian znajdowały się niewielkie kwadratowe otwory zagrodzone kratami, które jednak nie były w stanie rozświetlić pomieszczenia i było ono doświetlane kilkoma pochodniami i świecami. Uczniak podszedł do jednej z ławek pod oknem i usiadł na wolnym miejscem między śpiącym pijakiem i wytatuowanym krasnoludem bez koszuli. - Patrzcie no, świeże mięcho nam rzucili.- Nagle student usłyszał głos, po chwili ujrzał jego właściciela. Podeszło do niego trzech dużych oprychów. Każdy z nich straszniejszy od poprzedniego, zakazane mordy systemu sprawiedliwości.- Rojer chcesz udko czy skrzydełko.- Zapytał lider gangu brodatego grubasa. - Udko.- Ten odpowiedział oblizując się już ciesząc się na sodomię jaka spotka studenta z jego ręki. - Chodź po dobroci to Cię za mocno nie obijemy.- Szef powiedział w końcu stając niebezpiecznie blisko żaka, ten nie wiedząc co zrobić, skulił się tylko w sobie i wydał ciche.- Litości.- Nagle przez pomieszczenie przeleciała ławka i uderzyła we dwóch z trzech oprychów. Szef bandy odwrócił się by zobaczyć skąd nadleciał mebel. - Za dupy się płaci Heinrich.- Powiedział wysoki i gruby facet trzymając w ręku drewnianą pałkę.- Czy mam Ci przypomnieć o prawach panujących w tym domu.- - Pierdol się Diuk, ty i twoje prawa!- Zbój ruszył z pięściami na Diuka, ale ten z gracją kota uniknął dwóch ciosów, a następnie uderzył oprycha pałką w kark, natychmiast pozbawiając go przytomności. Kilka godzin później Diuk i Student doszli już do porozumienia, z którego wynikało, że w zamian za ochronę, Student zapiszę historię kryminalisty znanego jako Diuk. Przez owe kilka godzin Diuk zdążył już opowiedzieć o swoim dzieciństwie w Middenheimskim sierocińcu. Diuk nie opowiedział o swoich dwóch przyjaciołach z dzieciństwa i o tym jak jednym głupim wyskokiem znaleźli się w lochach pod Białą Skałą, gdzie Otto powiesił się po gwałcie, a Rudolf został zadźgany podczas srania do wiadra. Karl Topher, gdyż tak nazywał się wtedy młody Diuk, uratował się jedynie wstępując do gangu. Przez kolejne kilka lat pracy w Wilkorach, Karl zasłynął jako jeden z lepszych napierdalaczy w mieście. Zwano go nawet Fulko Żelazna Piącha i szef był o krok od wystawienia go na walki uliczne. Szef jednak się zmył, a Fulko musiał spierdalać z miasta, albo czekać na osąd nowego bossa dzielnicy. Altdorf okazał się być dobrym miejscem na schronienie, jako Brat Ralf Paskud, Diuk zebrał bardzo szybko datki w imię kościoła, tak że koszty kupionego habitu zwróciły mu się jeszcze pierwszego dnia. Miesiące mijały, a Diuk awansował mnicha na akolitę, z akolity na kapłana i wtedy chyba przesadził, bo zaczął zwracać na siebie uwagę prawdziwych kapłanów. Jedynie łud szczęścia sprawił, że Diuk uciekł z Altdorfu zanim dorwała go Inkwizycja. Nuln miało okazać się nowym domem, ale nakazy aresztowania szybko podróżują wzdłuż Reiku. Zaledwie parę dni po przekroczeniu bramy miejskiej został aresztowany w jednej z karczm. Najwyraźniej zmiana tożsamości na Otwina Kupca nie zmyliła mundurowych. Tak oto Diuk trafił do Klatki, więzienia w Nuln. Bardzo szybko wyrobił tu sobie imię i dzięki swoim talentom i silnej łapie stał się sędzią, a czasem i katem w więziennym świecie. Student zabierał się do zakończenia historii o Diuku z Klatki, gdy do celi weszło trzech strażników. - Dobra łajzy! Stawać pod ścianą! Mamy gości w garnizonu!- Tak oto Karl Topher dołączył do ochotników z Nuln. W garnizonie Karl czuł się jak w domu, było tu prawie jak w więzieniu. Nawet strażników postawili przy drzwiach. Diuk nie wiedział, czy ma się czuć zaszczycony staraniami jakie włożyli oficerowie czy lepiej będzie dać prezent sierżantowi za ową gościnę. Diuk wybrał sobie łóżko na samym końcu sali. Z doświadczenia wiedział, że w takich miejscach nie chce się spać koło drzwi. Przy pisarzu wojskowym Diuk zachował spokój. Znał ten typ biurokraty i wiedział, że wystarczy posmarować by wszystko poszło gładko. - Otwin Köpman, Kupiec.- Odpowiedział uśmiechając się niczym rekin czym wielu wprowadził by tym w zaniepokojenie.- Pragnę zauważyć, że w więzieniu znalazłem się przypadkiem. Osobiście uważam się za ochotnika, jeśli macie tam taką rubrykę panie to zaznaczcie.- Pisarz popatrzył na niego spod łba i odpowiedział. - Nie ma. Co potrafi?- Karl odetchnął z ulgą, ale nie dał tego po sobie poznać. - Przypierdolić.- Odpowiedział krótko. Na twarzy wojskowego pojawił się mały uśmieszek. - Podpiszcie to za mnie dobry człowieku, nadgarstek mi skręcili i teraz pisać nie mogę.- Karl wyjął złotą monetę z kieszeni i położył na registrze pisarza. Po odbiorze munduru, Otwin czyli Karl musiał przekonać paru ochotników na zamianę mundurów, gdyż ze względu na swoją budowę nie mieścił się w standardowy rozmiar. Gdy przyszło do wyboru broni Karl skwitował to jedynie krótkim. - Czy ja Ci kurwa wyglądam na łucznika. Dawaj tego kija.- I poszedł na plac ćwiczebny. Na placu ćwiczebnym Karl zagaiał rozmową z pozostałą częścią grupy pikinierów. - Co panowie, któryś wcześniej trzymał tak dużego drąga w łapie? Ja co rano gdy idę się odlać.- Zaczął dowcipem, po chwili jednak skupił się na słowach instruktora.
__________________ Man-o'-War Część I |
28-02-2017, 22:19 | #18 |
Reputacja: 1 | Wyładowali ich z wozu już na terenie koszar, wcześniej zapobiegliwie przeszukując i konfiskując wszelkiego rodzaju broń lub przedmioty, którymi można było zrobić komuś krzywdę. Całkiem słusznie. Skurwysynowi, który zafundował mu takie atrakcje urwał by łeb i nasikał do szyi. Po prawdzie zrobiłby to i nieuzbrojony, gdyby nie pewien drobiazg. Za cholerę nie wiedział, komu podziękować za rekrutację do tej żałosnej namiastki armii, która nawet w lepszych czasach w żaden sposób nie mogła równać się z karnymi oddziałami krasnoludów. To, czym była teraz to zwykłe pospolite ruszenie a nawet gorzej - ochotników jak na lekarstwo, natomiast pełno zwykłych rzezimieszków i innych równie wybitnych przedstawicieli miejscowej ludności. W takim wojsku szybciej można zarobić kosę w plecy, niż zginąć w bitwie z wrogą armią. Partacze. Ale czego spodziewać się po człowiekach? Jakiś trep patetycznym głosem oznajmił, że będą mieli zaszczyt walczyć za Imperatora, Elektorkę, Wissenland lub żołd. Detlef pierwsze trzy miał głęboko w dupie, a co do żołdu - cóż, jakoś nie spodziewał się deszczu złota za służbę w imperialnej armii. Rozważał jeszcze wniesienie protestu do oficera dowodzącego garnizonem - w końcu krasnoludy nie były poddanymi Imperatora, ale jakoś wątpił w to, że w ogóle zostanie wysłuchany przez kogoś wyższego szarżą, niż jeden z tych tam... Zdumienie brodacza wyraźnie odmalowało się na jego twarzy, gdy w grupie umundurowanych dostrzegł... nie może być... elfa!? No to armia Wissenlandu była w nielada opałach, skoro na służbę wzięli drzewoluba. Jak bardzo nasrane w swoich łbach mieli dowódcy, skoro pozwalali na takie szaleństwo? Elf? Do tego nie w klatce wożonej od festynu do festynu i okazywanej za opłatą ciekawskiej gawiedzi, coby mogła odpadkami porzucać? Nie może być! - Pewnie jakiś podrabiany... - mruknął pod nosem i wszedł za innymi do baraku mającego być ich domem przez jakiś czas. Baczył przy tym, żeby za blisko szpiczastouchego nie leźć, bo z pewnością jakimś cholerstwem zaraża. Tfu! Zajął jedną z dolnych prycz zupełnie nie przejmując się tym, że leżał na niej czyjś tobołek. Gdy po chwili pojawił się właściciel fantów rozeźlony przymusowym poborem krasnolud spojrzał na niego wymownie i to wystarczyło, by mężczyzna zabrał swoje rzeczy i szybko zszedł mu z oczu. Detlef. Nie. Był. Kurwa. W. Nastroju. Grzebał w plecaku, sprawdzając zawartość. Nie zdzierżyłby chyba, gdyby zniknęło coś jeszcze poza bronią. Uspokojony położył się na posłaniu, podkładając plecak pod głowę. Smród unoszący się znad wiader obezwładniał nawet muchy, ale bulwiasty nochal brodacza zdawał się zapewniać jego właścicielowi sporo komfortu - już po chwili z jego pryczy dobiegało głośne chrapanie. Taki już był - skoro nic nie mógł poradzić na obecną sytuację, to po co sobie głowę tym zawracać? * * * Rankiem jakiś debil zaczął się nadzierać, jakby go żywcem ze skóry obdzierali. W sumie była to całkiem niegłupia myśl, ale zanim zdołał się do niego dostać cały barak stał na nogach i szykował się do wzięcia udziału w kolejnej farsie - zapisach do armii. Zapytany o imię odparł zgodnie z prawdą. Gdy przyszła pora na nazwisko odpowiedział w zgrzytliwej mowie górskiego ludu, choć również zgodnie z prawdą. Niech się człowieki języków uczą i tyle. Skryba po krótkiej konsternacji wzruszył po prostu ramionami i nic nie wpisał, a w miejscu, gdzie miały znaleźć się detlefowe zdolności pojawił się po prostu nabazgrany napis "krasnolud". I wszystko było jasne... Jeszcze tylko na dole popisał się, stawiając litery "DT", z czego ta pierwsza miała brzuszek w drugą stronę. Z umiejętności podpisania się inicjałami był dumny i drobne wpadki nie psuły mu tej satysfakcji. Przyszła kolej na żołnierski ekwipunek. Wyprawione skóry, które w bitwie zapewniały więcej ochrony przed wiatrem, niźli przed dzierżonym przez wroga ostrzem oraz pika i łuk do wyboru. Te pierwsze nijak nie chciały pasować, a po pikę zgłosił się dopiero po powrocie z magazynu mundurów, gdzie po przebraniu niezliczonej ilości śmierdzących i noszących wyraźne ślady wcześniejszego używania skórzni wciąż nie udało się znaleźć czegoś, co pasowałoby na beczkowatą postać krasnoluda. Przez ten czas nie mógł odegnać natrętnej myśli, że już wkrótce większość pobranych stąd wdzianek wróci zaraz po tym, jak ich obecnym właścicielom przestanie byćpotrzebna. Wreszcie kwatermistrz poddał się i nakazał wrócić po porannych ćwiczeniach. - Trupy. Chodzące trupy... - krasnolud mruczał, jak to miał w zwyczaju. Na placu ćwiczebnym krytycznie zmierzył otrzymaną broń - prosta to ona nie była nawet leżąc na ziemi. Oby ich prawdziwe odpowiedniki były lepiej wykonane. Oczekując na odpowiedzialnego za ćwiczenia trepa stał po prostu opierając się o drzewce i łypał wokół oczami. Ignorował przy tym tych, którzy porwani zrywem dobroci serca lub chęcią zaimponowania rekrutom dawali swoje gówno warte rady dotyczące zapinania skórzni. Chociaż może i komuś mogło się to przydać - człowieki nawet tego nie potrafili zrobić porządnie.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... Ostatnio edytowane przez Gob1in : 02-03-2017 o 18:08. Powód: Nie ma skórzni, psia ich mać! ;) |
28-02-2017, 23:20 | #19 |
Reputacja: 1 | - Co za pizdy. - stwierdził chłodno Karl, nie dbając o ton głosu, będąc mimowolnym świadkiem problemów, które na wejście niektórzy mieli z sytuacją mieszkaniową. Dla Karla, choć ostatnimi czasy mieszkał lepiej, baraki były może nie niczym pałac, ale na pewno lokowały się wysoko na liście kwater, w których w życiu pomieszkiwał. Był dach, który nie przeciekał, prawdziwe drzwi i łóżka, nawet sracz w środku. Czego chcieć więcej? Wspiął się na pierwszą z brzegu górną pryczę, ściągnął buty, położył je w nogach łóżka, po czym owinął się cienkim kocem i poszedł spać. Następny dzień zaczął się od wizyty u pisarza wojskowego, celem dopełnienia formalności. Kolejka ciągnęła się niczym smród za pospolitym ruszeniem, ale ogólna jakość zasobów ludzkich przedstawiała się marnie. Karl podejrzewał, nawet nieco liczył, że organizowane naprędce oddziały nie będą grzeszyły sprawnością bojową, ale teraz dotarło do niego, że mógł popełnić spory błąd. - Imię?! - Karl. - Nazwisko?! - Altmeier. - Zawód?! - Kondotier. - tego słowa nauczył się w Tilei i od tej pory zawsze go używał, bo brzmiało zagranicznie, profesjonalnie i od razu podbijało cenę. - Że kto!? - Najemny żołnierz. - Co umie?! - Walczyć mieczem, sztyletem, strzelać z kuszy, bić się, jeździć konno, pływać. Pióro skrobało po pergaminie, robiąc kleks za kleksem, a pisarz nawet nie uniósł głowy słysząc te kwalifikacje, jakby miał takich na pęczki, pchających się drzwiami i oknami. Prawdopodobnie był w już w stanie poza mam-to-w-dupie i nawet gdyby Sigmar Młotodzierżca zstąpił z niebios tu i teraz, by się zaciągnąć, pisarz nie uniósłby nawet brwi, nie mówiąc o zmianie pytań bądź rozwodzeniu się nad odpowiedziami. Przy wyborze broni miał lekki dylemat, bo żadna ze standardowych broni mu się nie uśmiechała, ale w końcu wybrał łuk. Zdarzyło mu się widzieć w akcji tileańskich pikinierów, formację z którą nie było żartów, dlatego tym smutniej prezentowała się obecna sytuacja, w związku z czym nie miał zamiaru brać w niej udziału. Z kolei jeśli próba zorganizowania łuczników wyjdzie podobnie, może dadzą im w zamian kusze. Z nowo nabytą, choć gównianą, bronią udał się więc na strzelnicę. Tam natknął się na szpiczastouchego stójkowego z wczoraj, który najwyraźniej znalazł sobie paru frajerów i organizował coś w rodzaju fali, choć efekt był równie smutny, jak uczestnicy. Karl, w oczekiwaniu na podoficera, rozłożył się w plamie słońca na trawie i przymknął oczy, hołdując odwiecznej zasadzie żołnierzy i włóczęgów, że śpi się kiedy można, a wstaje, kiedy budzą.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
28-02-2017, 23:58 | #20 |
Reputacja: 1 |
|