Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-09-2017, 23:47   #21
 
lShadowl's Avatar
 
Reputacja: 1 lShadowl ma wspaniałą reputacjęlShadowl ma wspaniałą reputacjęlShadowl ma wspaniałą reputacjęlShadowl ma wspaniałą reputacjęlShadowl ma wspaniałą reputacjęlShadowl ma wspaniałą reputacjęlShadowl ma wspaniałą reputacjęlShadowl ma wspaniałą reputacjęlShadowl ma wspaniałą reputacjęlShadowl ma wspaniałą reputacjęlShadowl ma wspaniałą reputację
Rozmowa na dotarcie


Blasius odprowadził wzrokiem ostatnią osobę, która opuściła karczmę. Splótł palce swoich dłoni, nachylił się nad ławą, opierając o nią łokcie, po czym zagaił do Edgara.
- Co o tym myślisz? - zapytał ogólnikowo kompana.
Edgar przez chwilę wpatrywał się w pustkę przed sobą zastanawiając się co odpowiedzieć towarzyszowi. W końcu wypuścił z siebie powietrze i przeniósł wzrok na Blasiusa. - Sam nie wiem. Trzeba przyznać że to raczej nie będzie prosta robota. Musimy być ostrożni na starcie. Nie wiemy dokładnie z czym będziemy musieli się zmierzyć. Nas jest garstka ich raczej cała banda, potrafią poruszać się po lesie i niepostrzeżenie przedostawać się na interesujące ich tereny. - Edgar przerwał na chwilę by złapać oddech i dodał. -Uważam, że nasze spotkanie z łowcami będzie bardzo ważne. Musimy się bardzo postarać, aby wyciągnąć z nich jak najwięcej. Najlepiej to spróbować ich jakoś przekonać do pomocy. Ich znajomość lasu bardzo by się nam przydała.
- Szczerze… To nie jest robota dla nas. - uciął Blasius. - Ten sołtys ma rację. Tu powinni nadjechać zbrojni. Ich jest za dużo. Nas jest za mało. Nas siedmiu nic nie zmieni... - odwrócił głowę w stronę Edgara. - Mówię ci przyjacielu, trzeba się stąd brać jutro skoro świt.
- Hmm może i masz rację, ale zdaje mi się czy wszyscy się już napalili na tę sprawę? Możemy spróbować nakłonić sołtysa, aby poprosił o zbrojną pomoc, ale puki co musimy dać tym ludziom chociaż nadzieję. - Edgar rozumiał jak się będą czuli mieszkańcy pozostawieni sami sobie. Czuł się w jakiś sposób zobowiązany nie mogąc być teraz ze swoimi.
- Zbrojną pomoc? - w głosie Blasiusa wyraźnie można było słyszeć powątpiewanie. - Pierwej zobaczymy, czy delegacja z zapłatą w ogóle dotrze do nas.
Rzeczywiście cała ekipa wzięła się do roboty, wykazując empatię dla miejscowych. A słowa Edgara wskazywały, że i on był temu bliski, ale czy nie okaże się to po prostu niepotrzebnym, a w końcowym efekcie, śmiertelnym wysiłkiem? Według drwala racjonalniej byłoby gdyby wszyscy opuścili to miejsce. Nie pierwsze i nie ostatnie, które spotka taki los. W dodatku jeśli delegacja od barona tu nie dotrze, jak przypuszczał, to tylko potwierdzi mu, że miejsce to z map zostało już wykreślone.
- Myślę że decyzja i tak już raczej została podjęta przez większość poprzez deklaracje już pierwszych planów. Teraz jedynie pytanie czy zostajesz z nami Blasiusie czy może jednak rezygnujesz? Jak ci podpowiada sumienie? - Edgar mimo przyjaznego uśmiechu zaczął bacznie wpatrywać się w towarzysza i prześwietlać go swoim wzrokiem. - Jeżeli postanowiliśmy połączyć nasze losy i razem współpracować to muszę wiedzieć czy mogę na ciebie liczyć, gdy będziemy chronić swoje plecy.
- Oczywiście, że liczyć na mnie w takim wypadku możesz! - oparł zdecydowanie Shoenholz, omijając jednak pierwsze pytanie. - Wiesz przecie, że od wroga nie skitram. Co chce rzec to to, czy jest sens go sobie szukać? Szczególnie sporo bardziej licznego - ponownie odwrócił wzrok na Edgara. - Ale tak jak ustaliliśmy, po posiłku udamy się do miejscowych łowców i nieco więcej, mam nadzieję, się dowiemy.
Edgarn uśmiechnął się - Świetnie… a więc czekajmy na żarełko, bo przez to że tak ciągle o tym wspominasz ja również zgłodniałem.

Po rozmowie z Blasiusem młodzieniec zaczął odczuwać lekko zmęczenie po podróży i nawału informacji jakie dziś przyswoił.
- Blasiusie ja mam zamiar odpocząć i czekać na jedzenie. Bez obrazy ale jeśli możesz daj mi troszkę spokoju.
Edgar uśmiechnął się i zamknął oczy zakładając nogi na stół i ramiona na torsie.

(...)


Głód sprawiał, że drwalowi oczekiwanie na Frau Lisę strasznie się dłużyło. W dodatku konwersacja z Edgarem sprawiła, że i w gardle zaschło.
- Powinni tu mieć gdzie złoty trunek zachowany, jako że karczma stosunkowo nagle i niedawno opustoszała - zauważył w pewnym momencie Blasius. - Za pewne się nie obrażą, jak po jednym kuflu się poczęstujemy. - Uśmiechnął się lekko do kompana i ruszył pewnym krokiem za bar, a jeśli tam nie było, zaplecze.

Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Z tym przysłowiem w głowie drwal ruszył za bar, licząc, że jeżeli właścicielka lokalu się znajdzie, nie zauważy straty kilku litrów piwa czy wódki. Niestety, po kilku minutach intensywnych poszukiwań, Blasius zrozumiał, że prawdopodobnie owe przysłowie było również znane reszcie mieszkańców Waldbach. W końcu każdy mieszkaniec Imperium wiedział, że w ciężkich czasach należy szukać chociaż najdrobniejszych pozytywów. A kegi oraz flaszki nie były na tyle drobne, by umknęły spragnionym wieśniakom, którzy z pewnością wznieśli później toast za gospodynię, choć zniknęła.

- Nici przyjacielu. - Wrócił zawiedziony do Kimpela. - Już najwidoczniej się rozeszło - dodał z uśmiechem

 

Ostatnio edytowane przez lShadowl : 10-09-2017 o 09:11.
lShadowl jest offline  
Stary 04-09-2017, 19:35   #22
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
PATROL CZANBARSA


Czanbars zszedł z wierzchowca i obwiązał lejce o płotek. Wiedział, że jak będzie trzeba to łatwo będzie można ruszyć w mgnieniu oka.
Poklepał konia po karku sprawdził czy zakrzywiony miecz jest przy pasie. Sięgnął po łuk i kołczan, który przewiesił przez ramię. Podszedł do młyna. Przystanął i nasłuchiwał chwilę. Rozglądał się przy tym by nie być zaskoczonym.
Odsunął się na metr od drzwi i mając gotową strzałę na łuku kopnął w drzwi.

Zachowując wszelkie środki bezpieczeństwa, zdrowy rozsądek, oraz niepohamowaną szczyptę ciekawości ungoł z hukiem otworzył drzwi, za którymi... nie czekał żaden przeciwnik. Wnętrze młyna zdawało się być puste. Cudzoziemiec mógł odetchnąć. Rozglądając się jednak po wnętrzu budynku, szybko stwierdził, że ktoś jakiś czas temu musiał tu mieć obozowisko. Sterty siana przy ścianach były widocznie wyleżane, a na środku znajdowały się poobgryzane do kości kawałki jakiejś zwierzyny. Czanbars zdziwił się, bowiem po bliższej obserwacji stwierdził, że ktokolwiek tu był, gustował w krwistym mięsie. Krwistym - w sensie całkiem surowym…

Plan wyjścia na górę jednak spełzł na niczym. W suficie znajdowała się otwór, do którego przymocowana była drabina… a przynajmniej jej część. Wyglądało na to, że mniej więcej w dwóch trzecich wysokości złamała się. Widać było, że miała już swoje lata. Część drabiny, która odleciała, znajdowała się na ziemi, jednak jej stan zdziwił mocno ungoła. Była kompletnie porąbana jakimś ostrym narzędziem. Jakby osoba, która spadła podczas wchodzenia, ze złości wyżyła się na niej.

Jeżeli Ungoł chciał dostać się na górę, musiał nieco pokombinować.
Czanbars był sprytnym człowiekiem i nie po to woził ze sobą linę by z niej w takich sytuacja nie skorzystać. Wrócił do konia rozglądając się uważnie i ściągnął z łeku linę. Zrobił arkan i wszedł do środka szukając miejsca gdzie mógłby zahaczyć linę. Gdy już taki znalazł, bez większego problemu udało mu się zarzucić nań pętlę. Może nie wyglądało to zbyt solidnie, ale powinien być teraz w stanie wspiąć się na górę. Sprawdził wieszając się na linie czy go utrzyma po czym rozpoczął wspinaczkę.

Cudzoziemiec bez problemu poradził sobie z dostaniem się na górę. Kiedy przeszedł przez otwór, znalazł się na niewielkim, pustym strychu. Na jednej ze ścian znajdowało się okno, z którego rozpościerał się widok na wioskę, las i wzgórza. Było to wręcz wymarzone miejsce do obserwacji. Czanbars chodził po strychu ostrożnie uważając by nie wejść na zbutwiałą deskę i nie spaść. Piękny widok się rozpościerał, ale ostrożny postanowił sprawdzić czy są jakieś szpary w pozostałych ścianach. Nie chciał by go podeszli od tyłu. Niby miałby czas na uprzedzenie wioski o ataku, ale wolał zrejterować na czas niż wdawać się w walkę.I rzeczywiście, w ścianie naprzeciwko okna odnalazł on obluzowaną deskę, przez którą mógł obserwować pola z tyłu młyna. Co prawda przez tą szparę nie miał tak dobrego widoku jak przez okno, jednak zawsze coś.

Akmat zadowolony ze znalezienia punktu zszedł jeszcze na dół. Przyjrzał się jeszcze obozowisku szukając śladów wielokrotnego korzystania z tego miejsca. Stare kości i nowe mogłyby to wyjaśnić jak i fekalia oddawane w okolicy.

Ślady wskazywały na to, że przez dłuższy czas ktoś pomieszkiwał w młynie. Ungoł stwierdził, że raczej nie więcej niż dwie, trzy osoby. I całkiem niedawno musiały to miejsce opuścić - dzień, może dwa dni temu.

Czanbars uznał, że pora wrócić do wioski. Najeść się i zabrać co trzeba na czuwanie w tym miejscu, oraz przekazanie wiedzy, którą zdobył.
 
Hakon jest offline  
Stary 04-09-2017, 20:27   #23
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Moja droga kuchareczko



- Odpoczywaj. Takie zapachy nadchodzą z tej kuchni, że muszę tam na moment i tak zawitać. - Mrugnął Edgarowi, tak że ten mógł domyślić się prawdziwego celu wizyty drwala w kuchni.

Pewny siebie drwal wstał, poprawił koszulę, przeczesał ręką brodę i spokojnym krokiem ruszył do kuchni. Otwarcie drzwi na zaplecze poprzedziło pukanie. Po krótkiej chwili już był w środku.

- Wspaniałe aromaty panienko. Strudzony wędrowiec nie mógłby sobie teraz wymarzyć niczego innego! - rzekł do Lisy, a szarmancki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Szkoda tylko, że taki sam uśmiech nie pojawił się na jej twarzy. Albo w ogóle szkoda, że żaden uśmiech się na niej nie pojawił.

Dziewczyna spojrzała niepewnie na brodacza, który zauważył, że dziewczyna jeszcze mocniej zacisnęła rękę na rękojeści noża, którym siekała obecnie marchewkę. Blasius był pewien, dziewczyna pewnie nie wahałaby się posiekać coś innego, gdyby została do tego zmuszona.

- Jedzenie powinno być za niecałą godzinę. Może Herr zawołać swoich towarzyszy… - powiedziała, całkowicie olewając jego wcześniejsze słowa.

- Wybacz panienko, nieuprzejmie zacząłem - mężczyzna próbował załagodzić reakcję kucharki. - Jestem Blasius Schoenholz. I bardzo przepraszam za wyrwanie z codziennych obowiązków i wysłanie tutaj. Jednakże podróż nasza była niezwykle wyczerpująca, jednakowoż niebezpieczna i by zająć się porządnie waszym ogromnym problemem, poprosiliśmy sołtysa o strawę.

- Do moich obowiązków od zawsze należało gotowanie dla gości, nie masz za co przepraszać. - odparła sucho. - Jeżeli obiad ma wam pomóc w pozbyciu się bandytów, to będę wam gotować nawet kilka razy dziennie jeśli trzeba.

- A panienka ma jakieś spostrzeżenia albo przypuszczenia dotyczące tych napadów? Może co widziała? Pewnie słyszała? To też nam pomóc może. - Próbował obrać inną drogę Blasius, widział już, że o kontakt na jakim mu zależało, będzie niezwykle ciężko.

Drwal dostrzegł, że dziewczyna na ułamek sekundy zamarła, a na jej twarzy pojawił się ciężki do zidentyfikowania grymas. Prędko jednak wróciła do siebie.

- To wy nam macie pomóc, a nie odwrotnie - powiedziała, chociaż tym razem w jej głosie Blasius usłyszał ciężką do przeoczenia irytację.

- A to wam kobieto powinno na tym zależeć, nie nam! - Blasius w momencie się zdenerwował. Nie dość, że nie zjadł, nie dostał zapłaty, to jeszcze baba na niego warczała. - Nie chceta... - zaczął coś mówić, ale na moment się zawahał i ostatecznie powstrzymał nie kończąc zdania.

Dziewczyna ponownie zamarła. Ponownie ścisnęła mocniej nóż i kątem oka obserwowała mężczyznę, jakby spodziewając się, że w każdej chwili może się na nią rzucić. Ta dziwna paranoja nie uszła jego uwadzę.

- Nic nie wiem. Niech Herr pyta kogo innego… - powiedziała krótko.

- Ta, wam się nie chce nawet gadać, a ja będę łaził po ludziach i rozpytywać. W ... - Blasius znów nie dokończył. Odwrócił się na pięcie. ~Nici~ pomyślał. Dziewczyna nie próbowała go nawet zatrzymać.

Rozgoryczony Blasius wrócił do ławy. Teraz to już mu się kompletnie tu nie podobało. Całkowicie żałował, że skusił się na słowa Krętacza. Chyba nawet ten posiłek, który rzeczywiście przednie pachniał, niewiele zmieni. Szczególnie, że na brzdęk obiecanych koron, już nie liczył...
 
AJT jest offline  
Stary 05-09-2017, 07:18   #24
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
CSI: Waldbach


- A tak się kręcę - Daan uśmiechnął się do wieśniaków - cyrulikiem jestem, chodzę po wsi, czy kto pomocy nie potrzebuje. Napady wszak były. Nawet pensa bym nie wziął, alem od drzwi się jednych odbił, drugich. - Potrząsnął niewielką torbą z przyborami medycznymi jaką zabrał ze sobą po zostawieniu worka i rusznicy w pokoju, o którym mówił Julien by go zająć. - Od was kto nie ranny, albo chory?

Mężczyźni spojrzeli po sobie zaskoczeni. Z pewnością nie spodziewali się czegoś takiego. Po chwili jednak wszyscy odpowiedzieli, że nie.
- E, ale w sumie córkę Sary widziałem ostatnio w bandażu na czole - powiedziała “końska morda” do reszty. - Niby nie było krwi, ale no… może coś jej jest.
- Sara jej jest i tyle -
stwierdził wysoki mężczyzna. - Wiesz jaki ona ma temperament. Zwłaszcza odkąd straciła męża.
- Straciła! -
zaśmiał się wąsaty. - Spierdolił chłop i tyle. Też bym nie wytrzymał z taką babą…
Mężczyźni zaczęli się śmiać.
Wyglądało jakby całkiem zapomnieli o istnieniu Daana.

- Toście szczęśliwi. Dwa napady, rannych żadnych jeno dziecko ze stłuczoną głową.
Na słowa chłopaka cała czwórka nagle spoważniała. Przez chwilę wydawało mu się, że za chwilę któryś z nich mu przywali, jednak wąsacz pierwszy westchnął i odezwał się uspokajająco.
- Tak. Możesz wierzyć lub nie, ale ci bandyci nie pozostawiają rannych… A przynajmniej nie ciężko. Jeżeli już komuś przywalą mocniej, to biorą go ze sobą.
- Nie wiem czy dobrze rozumiem -
Daan spojrzał uważniej na wąsatego wieśniaka - mówicie, że jak kogo ubili to ciężej rannego, czy zmarłego zabierają tak jak żywych? - Cyrulik wyglądał na lekko spłoszonego, ale i zainteresowanego.
Wąsaty pokiwał głową.
- Na to wygląda. W tym chaosie tylko raz udało mi się dojrzeć jak kogoś porywają, ale z tego co słyszałem, to zazwyczaj rzucają się w kilku na jedną osobę, starają się ogłuszyć i jak najszybciej zabrać. Jak ktoś się rzuci na pomoc, to kończy tak samo.
- Pewnie nie mają czasu nawet sprawdzić, czy ten kogo biorą jeszcze dycha czy nie -
odezwał się czwarty mężczyzna.
- Oby się okazało, że dychają. Może ich się uda odbić. Wszak jak starają się zywcem brać - Daan zastanawiał się na głos starając się zachęcić tym wieśniaków do własnych wynurzeń - to by potem nie ubijali. Bo po co? Tylko po kiego im porywać ludzi?

Mężczyźni wzruszyli bezradnie ramionami.
- Wy chyba jesteście tu po to, by się tego dowiedzieć - stwierdziła “końska morda”. - My nie wiemy co siedzi w głowach tych szalonych pojebów.
- Ano jużci. I zamierzamy do dup tych pojebów się dostać -
Daan znów się uśmiechnął, jakby zaaferowany - ale przecież każden sobie co myśli skąd te ataki. Jam na przykład kombinował, że do Granicznych stąd niedaleko. Handlarze niewolników mogliby tamtejszym władykom przerzucać porwanych na niewolnych chłopów. Ot każda myśl warta by nad nią przysiąść. Wam nic się nie uwidziało skąd te ataki? Choćby i dziwne pomysły.
- No taki pomysł jak twój też padł. To by mogło być nawet całkiem prawdopodobne -
rzekł wąsacz. - Część osób myśli też, że to jacyś kultyści są.
- A inni z kolei mówią, że to sługi wampirów -
odezwał się kolejny. - W końcu Wissenland piętnaście lat temu został najechany przez nie. A mimo, że udało się odeprzeć ich armie nieumarłych, to i tak podobno ani jednego z nich nie udało się zatłuc.
- Bzdura. Po co jakieś wampiry miałyby aż z samych Gór Krańca Świata się tu fatygować, skoro po drodzę jest jeszcze przynajmniej tuzin takich wiosek jak ta. W dodatku oni wysługują się ludźmi, a przynajmniej nie żywymi.

- A jak napadali, to ilu ich było, tak mniej więcej? -
Daan postanowił wykorzystać, że się trochę rozgadali. - Bo to podobno różnie ludzie mówią. Tak jak Hasso opowiadał o napadach na traktach, co to z palisady tu ludzie widzieli. Wielu ich?
- Dwudziestu na bank...
- E no, trzydziestu przecież musiało być co najmniej.
- Nie wiadomo -
przerwał rozważania wąsacz. - Wartownicy rzekli, że na podróżnych zmierzających tu napadło tuzin zbójów. Ale na wioskę napadło zdecydowanie więcej.

- A sprawiali wrażenie jakoby mocnymi byli? Tęgie chłopy? Zbroje jakoweś choćby skórznie, nielicha broń? - Cyrulik patrzył na wieśniaków dopytując. - Dobrymi w walce się zdawali? Czy może przeciwnie, albo i przeciętni w wojaczce?
- No przywalić mocno potrafili, ale raczej nie wyróżniali się zbytnio od przeciętnego chłopa. Gdyby napadali na ludzi w pojedynkę, to pewnie by mieli problem.
- Chciałbym, żeby który na Blasiusa wyskoczył. -
Daan uśmiechnął się szelmowsko. - To ten duży, z mięśniami jak postronki. Powiedzcie mi jeszcze, jak oni tu od miesiąca łupią. Kopalnię, podróżnych, na wioskę ataki… To cosik dziwnego, albo znaczącego wydarzyło się w okolicy na niedługo przed ich pierwszymi atakami?

Mężczyźni zaczęli zastanawiać się przez chwilę.
- Raczej nie - powiedział wąsacz. - Nic niezwykłego się nie działo, chyba… Chociaż… Jakiś tydzień, nie więcej, przed pierwszymi zniknięciami, praktycznie w środku nocy do wioski przybył jakiś dziwny typ. Przenocował w gospodzie i następnego dnia sobie poszedł, chociaż wcześniej chciał czegoś od naszego Morryty. Nie widziałem go osobiście, ale podobno był jakiś… dziwny.
- Ja żem słyszał, że miał pół twarzy w bandażach -
dopowiedział wysoki.
- Jak chcesz wiedzieć więcej, to pogadaj z Maxem. To ten chłopak, który gonił dzisiaj koło Hasso. Podobno coś tam z nim gadał.
- Tak uczynię, dzięki. -
Z Daana bił entuzjazm. - A rzeknijcie mi jeszcze na odchodne… jak wam się tu z baronem żyje i z kim na pieńku nie miała wieś, żeby ktoś mógł tych łotrów tu nasłać?
- Baron to otyły, stary cep, ale raczej nikomu specjalnie nie szkodzi -
stwierdził jeden z mężczyzn. - A co do osób, które nam wadziły… No jest, a raczej był taki jeden…
- Chyba nie mówisz o Markolfie -
zaśmiała się “końska morda”. - On obsługi cepa uczył się trzy dni. Nie myślisz chyba, że to może mieć z tym coś wspólnego.

- Tylko mówię, że był taki. Obraził się na wioskę i uciekł w las. Później coś tam kombinował z kilkoma kolegami. Próbowali obrabiać podróżnych, czy coś, ale zawsze obrywali i znowu chowali się w lesie. Pewnie już dawno został porwany przez tamtych...
- Może… -
Daan zamyślił się. - Rzeknijcie mi jeszcze gdzie ta Sara mieszka, skocze dzieciaka obejrzeć - dodał.
- Ano pójdziesz główną drogą co przez środek wsi idzie, ale za karczmą po prawej będziesz miał taki budynek co czerwone okiennice ma, za nim skręcisz... - wąsacz zaczął tłumaczyć drogę.

Daan w chwilę później szedł już sprawdzić co z dzieckiem, oraz podpytać o wydarzenia w wiosce jego matkę, Sarę.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 05-09-2017, 20:33   #25
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Strach i Nadzieja
Julien był jak przeciwieństwo Emmericha. Być może to dlatego, po początkowym napięciu, potrafili się ze sobą dogadać. Tak dokładniej mówiąc, to dziaciak mówił, a łowca głównie milczał, być może słuchał, a może tylko wyłapywał co ważniejsze słowa-klucze, resztę puszczał w niepamięć. Żak nie tego się spodziewał po dotarciu do bramy. Licha konstrukcja, beznadziejna fortyfikacja, czy też raczej jej brak, no i ci pożal się boże strażnicy. Czemu ich nikt nie porwał? Chłopak jakoś wątpił, by byli nowymi ochotnikami i tacy po każdym ataku się znajdowali, bo to była misja samobójcza, nic ponad to. Co takich dwóch łosiów mogło tutaj poradzić? Julien pokręcił głową z dezaprobatą.

Kiedy Emmerich pokazał mu znalezioną, jelenią czaszkę, Julien lekko się wzdrygnął. Starał się jednak nie pokazywać po sobie, że go to przeraża czy obrzydza. Początkowy chaos myśli został po chwili poukładany i wypłynął z jego miękkich ust w całkiem składnej wypowiedzi. Nie ukrywał, że zaprezentowana teoria w jego mniemaniu była przekombinowana i paranoistyczna, jednak chciał po prostu to z siebie wyrzucić. O dziwo łowca wcale nie wziął tego za totalną głupotę i bzdurę, wręcz go pochwalił. Młodzik poczuł rosnące na sercu ciepło, uśmiechnął się dziwnie uroczo. Był zdecydowanie zbyt ładny jak na takie zlecenie, powinien łazić po domach i nieletnie dziewczęta zaczepiać, a nie brudzić się w kurzu i pyle, na ulicach zapyziałej wiochy. On jednak zdawał się być zadowolony z obranej drogi, mimo początkowego lęku, jaki wzbudził w nim Emmerich, teraz był zadowolony, że nie jest tutaj sam. Oczywiście zasługę w tym miał fakt układu, w której to mógł czuć się ochraniany przez dorosłego mężczyznę. Umowa słowna sam na sam to jednak było za mało i po powrocie do karczmy musi poprosić Daana, aby uczestniczył w jej zawarciu. Nie warto było nic brać na przysłowiową “gębę”.

- Weźmy czaszkę ze sobą. Może się przydać, prawda? - podrapał się palcem po czubku głowy obrośniętym gęstymi, rudymi włosami. Robił to delikatnie, jakby bojąc się zniszczyć sobie fryzurę, choć prawda była taka, że miał na głowie niezły bałagan i chaos, więc nawet nie było co psuć.

- Chciałbym też kopalnie zobaczyć, ale to chyba już nie dzisiaj. Tyle ile mogliśmy w wiosce zrobić, to zrobiliśmy - wzruszył niedbale ramionami - Nie rozumiem innych. Po co siedzieć z założonymi rękami i czekać na zaliczkę? Przecież jak się ruszą i nawet czegoś dowiedzą, to nic to nie zmieni, wciąż będą mogli zrezygnować… Szczerze mówiąc, sam się zastanawiam nad tym, nie wygląda to na bezpieczne zlecenie, sądziłem, że to jakaś garstka rzezimieszków, a nie tuziny dzikusów z maskami na twarzach - wyraził swoje obawy wzdychając ciężko - Gdyby nie to, że Daan tak się podniecił tym wszystkim, to chyba bym zawrócił… Ty często się tak najmujesz? - zapytał nieco z ciekawości spoglądając na Emmericha. Błękitne oczy nie wyrażały już tego strachu co za pierwszym razem, a oblicze chłopca zdecydowanie złagodniało. Łowca jednak wiedział, że wystarczy jedno opryskliwe i agresywne zdanie, aby Żak ponownie się go zląkł. Widać jednak było, że młody się starał.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 05-09-2017, 21:02   #26
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
~Emmerich czaszkę podniósł ku twarzy,
wizja przeszłości mu się tutaj marzy,
pokaż więc czaszko co się tutaj działo,
nigdy mi mordów nie będzie mało!~


Emmerich i Julien. Teoria żaka.


Emmerich pokazał podniesioną czaszkę jelenia Julienowi.
- Masz pomysł, czemu bandyci to noszą na głowach? Religia? Wywołanie strachu? - zapytał.
- Jeden do głowy mi przyszedł, choć to zabrzmi absurdalnie - odchrząknął chłopak, jakby zbierając się w sobie - Ale to naprawdę będzie głupie, więc się nie śmiej- dodał bez przekonania zerkając na Emmericha. Nie potrafił sobie wyobrazić, że chociażby kąciki ust mu zadrżą,a co dopiero dojrzeć śmiech. Zdawało się to być zbyt odległe, wręcz nierealne.
- Mniej absurdalne oczywiście jest wywołanie strachu i ukrycie oblicza, taki banał. Pomyślałem jednak, że… Co jeśli ci porwani są również atakującymi? Być może ktoś kto to zorganizował, ma ku temu wyższy cel i po porwaniu ludzi, przekonuje ich do swojej idei, bo ma ona działam dla dobra wioski. Wtedy naturalne jest chociażby ukrywanie się. Dodatkowo doskonale znają wioskę, każdy słaby punkt oraz gdzie kogo można znaleźć. Odnoszę dziwne wrażenie, że porywają co ważniejszych. Górnicy, karczmarka, łowców jakiś czy leśniczych - wzruszył ramionami Julien.
- Najłatwiej dostępnych - wtrącił łowca nagród.
- A pomysł nawet nie taki głupi. Słyszałem o takim zjawisku, kiedy porwani pomagali porywaczom. Ale takie pranie mózgu to dłużej trwa. Chyba, że to magia albo inne przekleństwo…
- Być może to dla dobra całej wioski. Nie trzeba wtedy mieszać w głowie, wystarczy, że większości było tutaj źle i Baron ich zaniedbywał, może… Może to polityczna zagrywka.
- Jedyny konkret w ręku to ta czaszka. Zobaczmy co nam powie, a później zajmiemy się hipotezami. W tym Twoją -
pochwalił Emmerich młodszego kolegę.
Julien ewidentnie się ucieszył Początkowo miał ambiwalentne uczucia, co do dzielenia się swoją głupią teorią spiskową, ale teraz był z siebie zadowolony. Dumnie wypiął pierś i gotów był do dalszej drogi, bo nie było większego sensu by we dwóch kontemplowali nad jelenią czaszką. Ona im już nie ucieknie.

Rozpytanie o akolitę Taala ujawniło tylko tyle, że nie tylko jego nie ma, ale nie ma także żadnego kapłana ani akolity w wiosce, odkąd porwano Morrytę. Nie pozostało nic innego jak tylko zanieść czaszkę do gospody i pokazać ją innym, w nadziei, że mają niezbędną wiedzę.

- Wiesz co w mojej teorii jest najgorsze? - powrócił chłopiec do tematu, kiedy zdążył go rozważyć - Że jeżeli miałbym rację, to nie jesteśmy tu mile widziani.
 

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 09-09-2017 o 10:01.
hen_cerbin jest offline  
Stary 09-09-2017, 10:29   #27
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Stare typy uratują ci jajka.

Rose już miała zapukać do drzwi pierwszego z domów, kiedy te w jednej chwili otworzyły się. Przed kobietą stanął sporych rozmiarów mężczyzna o niesympatycznym wyrazie twarzy. Miał zmierzwione brązowe włosy i lekko zakręconego wąsa. Ale mimo to rysy jego twarzy mogły świadczyć o tym, że nie jest on pełnokrwistym Kislevitą.
- Czego tu? - zapytał, spoglądając na kobietę z pogardą.
- A więc to jest ta słynna kislevska gościnność? - mruknęła Rózia sięgając do plecaka - A ja z wódko przyszła. Za trzy dni cała wieś będzie chciała was zlinczować. Chcę pogadać.
Mężczyzna spojrzał na twarz kobiety niepewnie. Później jego wzrok padł nieco niżej, na flaszkę, a po drodzę tylko krótki moment zatrzymał się na jej piersiach. Po chwili wytężonego namysłu, mężczyzna lekko odsunął się na bok.
- Właź.

Rózia wlazła do środka, rzuciła okiem na wnętrze i nieco bardziej szczegółowo rozejrzała się za kubkami do których można by wlać alkohol. Sukienkę wyćwiczonym ruchem poprawiła, żeby kislevita nie musiał zbyt intensywnie zastanawiać gdzie są piersi. Myślenie i niepewność mogły go zdekoncentrować.
Kobieta musiała przyznać, że jak na chatę chłopa, to wnętrze było urządzone z niezłym przepychem. Została zaprowadzona do niewielkiego salonu, który mimo wszystko pomieścił dwa fotele, na które została narzucona owcza skóra, stolik oraz ławę. Naprzeciw wejścia znajdował się kominek, nad którym przyczepiony został sporych wielkości topór. Mimo że starszy, wydawał się Rose o wiele ładniejszy od tego, który miał przy sobie Blasius.
W rogu pokoju znajdował się natomiast fotel bujany… na którym leżały zwłoki. Kompletnie pomarszczone i pozbawione już włosów. Kobieta z początku spanikowała, jednak w tej samej chwili owe zwłoki otworzyły oczy i przemówiły.
- Kogoś tu sprowadził Albercie? - głos zdawał się ledwo dobywać z jego ust. Rose uważała wcześniej, że to Hasso jest stary, jednak ten tutaj musiał być od niego co najmniej dziesięć, jak nie więcej, lat starszy. - Przecież masz już żonę… Chyba… A może…
Gospodarz westchnął.
- Nie przejmuj się ojcze. Ta kobieta przyszła tylko porozmawiać… Siadaj - ostatnie słowo skierował właśnie do Rózi. Następnie zaś krzyknął w stronę drzwi, za którymi zapewne znajdowała się kuchnia. - Lena! Przynieś no tu jakieś kubki.
Mężczyzna nie zdążył jeszcze nawet usiąść, kiedy drzwi do kuchni otworzyły się i wyszła z nich jowialna kobieta, która rozmiarem piersi mogłaby konkurować z Rose. Spojrzała na kobietę niepewnie, jednak nie odezwała się ani słowem. Postawiła trzy kubki na stole, po czym ponownie wróciła tam skąd przyszła.
Ciura błyskawicznie napełniła kubki i podniosła swój w geście toastu.
- Za dobrego gospodarza i Pana Ojca. Niech bogowie mają was w swojej opiece. - i pociągnęła z kubka, ale niezbyt duży łyk. Miała dziś jeszcze dużo roboty. Jak tylko gospodarz odstawił naczynie, uzupełniła oba do pełna.
- Piękny dom, zauważyła. Może kiedyś, też się takiego dorobię. I dożyję może takiego wieku. - spojrzała z podziwem na staruszka. - ale do rzeczy. Wiecie co się dzieje we wsi? I wiecie co wymyślił nowy stary sołtys? - zapytała.
- Co się dzieje we wsi? No chyba kurwa ślepi nie jesteśmy - oburzył się Albert. - O czym ty mówisz? Co ten starzec znowu wymyślił?
- Powiedział krótko - mruknęła Rózia - wioska cierpi, a kislevici siedzą cicho. Siedzicie cicho? - spojrzała na Alberta, rozważając czemu ma jakieś takie mało kislevskie imię.
- A co? Wioska jest napadana, a my mamy biesiadować?! - jeszcze bardziej zdenerwował się mężczyzna.
- Nie złość się Albercie, to źle wpływa na zdrowie - przemówił jego ojciec. - Hasso nigdy za nami nie przepadał, przecież wiesz. Za jego czasów bardzo nie lubił, kiedy próbowałem mu pomagać w jego pracy. Myślę, że miał mi za złe, że ludzie ufali bardziej mnie niż jemu - na końcu starzec próbował się zaśmiać, jednak zaraz zaczął głośno kaszleć.
- Wątpię, że o to mu chodziło - mruknęła kobieta - on myśli, że giną tylko imperialni, że kislevitów oszczędzają. - łyknęła jeszcze odrobinę wódki - wiecie co to oznacza? - zapytała tonem sugerującym, że pewnie wiedzą i że pewnie nie jest to nic dobrego.
- To, że my potrafimy o siebie zadbać, a staruch jest pomylony - odparł Albert. - Chyba nie sądzicie, że my mamy cokolwiek wspólnego z tamtymi bandziorami.
- Nie po to mój pra pra dziadek sto lat temu przybył do tej wioski by ją ratować, tak jak wy dzisiaj, byśmy teraz mieli działać na jej niekorzyść - dopowiedział starzec.
- Mnie on też się niezbyt podoba, ale to jego wersji historii wysłucha baron jeśli sytuacja zacznie się pogarszać. A paniczyki nie lubią myśleć. - Rosa spojrzała na starca - co to za historia z tym ratowaniem wioski? Opowiedzcie, jak możecie.
Na te słowa starzec zdawał się nagle ożyć. Wyprostował się w fotelu, a uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Dobrze. Z przyjemnością opowiem Ci historię mojego pra pra dziada i jego kompani najemniczej, która stanęła naprzeciw bandzie zwierzoludzi, nękających tę okolicę. A wszystko to zaczęło się całkiem podobnie, jak wasza historia…


Tętent kopyt i smuga unosząca się na horyzoncie zwiastowała nadejście pomocy. Wioska nie miała wówczas palisady, dlatego nikt nie musiał spieszyć się z otwieraniem bramy. Mimo to wszyscy mieszkańcy Waldbach wyszli na ulicę, by przywitać ponad dwa tuziny mężnych, wyszkolonych w boju najemników. Kompania Krwawych Jeźdźców się zwali. Niezbyt oryginalnie, jednak renomę swoją mieli.
A przybyli do wioski ponieważ rozeszła się wieść o nadciągającej z południa bandzie zwierzoludzi. Przebrzydłe bestię długo siały spustoszenie w okolicy, jednak wówczas Imperium zmagało się z jakimś innym (nieważnym dla tej opowieści) kryzysem, dlatego owy fakt uszedł uwadze elektora. Jednak jego wasale nie mogli narażać swoich ziem na skalanie. Wysłali gońców, by znaleźli im najemników, najlepszych z najlepszych, którzy będą w stanie powstrzymać zwierdzoludzi.
I tak właśnie się złożyło, że w Nuln stacjonowała właśnie kompania Kislevitów. Suma była całkiem obiecująca, natomiast w opowieściach gońców liczebność zwierzoludzi mocno zaniżona, dlatego najemnicy nie namyślali się długo i nie szczędząc swych rumaków, pognali na pomoc.
Jak już wcześniej było wspomniane, mieszkańcy wioski zgotowali im gromkie przywitanie, jakby sam Sigmar ich odwiedził. Wychwalali ich, dziękowali za przybycie i błagali by ocalili ich wioskę. I oczywiście pod wpływem takiej niespodziewanej reakcji na ich przybycie, najemnicy, nie wiedząc jeszcze, że wpadli po uszy w gówno, przysięgli na swój honor i ojczyznę, że pozbędą się zwierzoludzi.
Dopiero potem zapytali o szczegóły…

Nie było już w nich ani śladu entuzjazmu, który nosili w sobie w chwili przybycia do wioski, kiedy kilka godzin później stanęli na szczycie jednego ze wzgórz odległego o jakieś sześć mil od Waldbach. Wtedy to na własne oczy dostrzegli watahę zwierzoludzi o jelenich głowach, która liczebnie przerastała ich dwu… nie, trzykrotnie! Oczywiście o prostej robocie nie było już mowy, jednak przysięga jaką złożyli zobowiązywała ich do jej wykonania (tak, tak wiem, głupota, ale wtedy takie właśnie były czasy). W dodatku nie mieli wiele czasu. Zwierzoludzie bowiem już szykowali się do ataku na wioskę.
Musieli zaatakować od razu…

Nie ma sensu opowiadać o szczegółach tej bitwy, ale różnorakie taktyki, manewry czy fortele stosowane przez najemników przeważyły szalę zwycięstwa na ich stronę. Ostatecznie przywódca najemników, Salvik Karpin, zmierzył się z wodzem zwierzoludzi, potworną bestią noszącą imię Thaltrooz Bezoki. Mimo że bestia narodziła się bez oczu, jakaś przeklęta moc chaosu obdarzyła ją zmysłami, które wykraczały poza wszelkie pojęcie śmiertelników. Walka była zacięta, jednak to Salvik zwyciężył, ścinając łeb bestii swym toporem.
Najemnicy zwyciężyli, jednak stracili przy tym większość swych towarzyszy. A ta garstka która pozostała przy życiu postanowiła zakończyć wojaczkę i osiedlić się właśnie tu, w Waldbach.
Natomiast wzgórza na których walczyli, na których nadal można w wielu miejscach odnaleźć pozostałości dawnej bitwy, nazwano na ich część Wzgórzami Krwawych Jeźdźców… Co nawet nie brzmi tak źle…


- A to my właśnie jesteśmy przodkami tych dzielnych najemników. Mimo, że przez pokolenia mieszaliśmy się z tutejszymi, to ich krew wciąż krąży w naszych żyłach - zakończył starzec.
Po sposobie w jaki opowiadał tą histrorię, Rose z łatwością mogła dojść do wniosku, że powtarzał ją już nie raz. A spoglądając na Alberta i jego znudzony wyraz twarzy, mogła stwierdzić równie łatwo, że on też musiał słuchać tej opowieści już nie raz.
- Słuchaj panienko - powiedział już mniej zły, a bardziej znużony mężczyzna, dopijając ostatnie krople wódki. - Wybacz, że zmarnowaliśmy twój czas, ale my nie mamy z tymi atakami nic wspólnego i też nie wiemy nic więcej na temat bandytów, niż reszta wioski. O wiele lepiej tylko wiemy jak się bronić i dlatego jeszcze nikt od nas nie został porwany.
Rózia spojrzała na Alberta cokolwiek zaciekawiona:
- Trudno oczekiwać od kislevity, żeby nie wiedział jak się bronić. Ale co? Atakowali was już? Ubiliście którego? Bo reszta wioski to jak barany na rzeź prowadzone.
- Nie i nie. Robili jakieś podchody pod nasze domy, ale wystarczyło pokazać im, że jesteśmy uzbrojeni i się wycofywali. Oni najwidoczniej szukają sobie łatwych celów.
- Nic tu po mnie kumie - chrząknęła Rózia - dziękuję za gościnę - i kislevskim zwyczajem ucałowała Alberta w oba policzki. Potem ryknęła przez całą chatę:
- Bądźcie zdrowe kumo, niech wam się dzieciaki dobrze chowają - i pokłoniła się przed starcem, który z tego wrzasku otworzył oczy. Kislevita nieco zaskoczony wylewnością nawet się uśmiechnął i odprowadził niespodziewanego gościa do drzwi chaty. Rózia wyszła na zewnątrz mając mętlik w głowie i to nie od alkoholu, ale od usłyszanej właśnie opowieści. Wysłuchała opowieści starca cierpliwie, głównie dlatego, że ciekawie opowiadał. Niektórzy mieli zaiste dar, dzięki któremu kobieta widziała wszystko tak, jakby działo się przed jej oczami. Jedynym mankamentem sytuacji było to, że zamiast piwa była do dyspozycji tylko wódka. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Ze względu na ten fakt większość przyniesionego alkoholu wchłonął Albert, a Rózia głównie słuchała, brała niewielkie łyki i dolewała, gdy cokolwiek ubyło.

Legenda nie była jakaś bardzo stara. Znaczyło to, że mogło być w niej coś prawdziwego. Najpewniej banda napranych kislevitów pokonała jakiegoś kulawego zwierzoludzia, który śmierdział wszystkim okolicznym jeleniom jak przywódca stada. Z biegiem czasu jelenie mężniały, zwierzoludź zdrowiał i przybierał na wadze, a kislevici stawali się coraz bardziej trzeźwi. Zaskakujące było dla Rózi to, że trzeźwego człowieka z północy szło spotkać tylko w legendach. Wszyscy, których spotkała ciura byli albo naprani, albo skacowani, albo szli na wódkę. Trzeźwy kislevita zwykle szedł kogoś zabić, żeby mieć na picie.

Dawno dawno temu Rózia rozmawiała z jednym wojskowym medykiem, który nawalony w sztok opowiadał jej, że tego rodzaju pogląd na świat bazuje na jakichś steretypach i na pewno nie wszyscy kislevici chleją, nie wszyscy ungołowie śpią z niedźwiedzicami i nie wszyscy bretończycy żrą sery zamiast mięsa, a gadają tylko o jedzeniu. Oczywiście potwierdzał medyk uczonym głosem, takie stwierdzenia bazują na pewnej prawdzie, która może być użyteczna, ale świat jest znacznie bardziej skomplikowany. Ten skomplikowany świat pozbawił go jajec tydzień później przy pomocy kislevickiego noża, gdy okazało się, że medyk ukrył w pasie dwa szylingi, których nie chciał oddać strudzonym wojakom na wódkę. “Gówniane stare typy uratują ci jaja” mawiała od tego czasu Rózia enigmatycznie.

Co jednak nie było poddawane przez Rózię w wątpliwość to fakt, że kislevici potrafili się bić. I to nie tylko prać mieczem, ale i pomyśleć zanim ustalą co prać będą. W połączeniu z ich zamiłowaniem do dobrych koni i lekkiego uzbrojenia powodowało to, że z większości bitew wychodzili żywi. Zwycięstwo było dla nich sprawą drugorzędną. Było wszak pewne, że zwycięzca aktualnej bitwy zatrudni ich na kolejną. Ta powszechnie znana prawda wskazywała, że coś na owych wzgórzach musiało się dziać. Zanim więc Rózia miała ponownie oddać się tej bolesnej czynności jaką było myślenie o czymś innym niż złoto lub dbanie o własną dupę postanowiła to sprawdzić. Wszak nie miała nic lepszego do roboty w tej gównianej dziurze, w której przyszło jej skończyć z połową tuzina napalonych chłopów.

Wracając do gospody wypytała ponownie, zachowując uprzejmość na chłopską modłę, o wzgórza krwawych jeźdźców, a następnie uprzejmie zagadała tych pierdzących w stołki nierobów i z bożej łaski myślicieli, czy któryś nie chciałby się wybrać oglądać jelenie czaszki na sąsiednich wzgórzach. Szczególnie myślała o tym milusim zjadaczu serów i jego dziwnym koledze, ewentualnie o tym skośnookim milczącym dziwaku. Każdy na swój sposób mógł się przydać.
 
__________________
by dru'

Ostatnio edytowane przez druidh : 10-09-2017 o 19:26.
druidh jest offline  
Stary 09-09-2017, 16:22   #28
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację

W drodzę do karczmy, Daan postanowił załatwić jeszcze jedną sprawę. Według tego co mówiła ta czwórka mężczyzn, których imion zapewne nigdy nie pozna, gdzieś w wiosce jest dziecko, które potrzebuje jego pomocy. A przynajmniej tak się zapowiadało.

Idąc wskazaną drogą, bez większego problemu odnalazł dom Sary. Nie miał wątpliwości, że to ten, bo zaraz przed drzwiami dostrzegł bawiącą się przy grządce dziewczynkę. Miała kruczoczarne włosy i zamyślony wyraz twarzy, jakby pielęgnacja kwiatów kompletnie ją pochłonęła. Kiedy Daan podszedł bliżej, dostrzegł, że wszystkie kwiaty są zwiędnięte.

Kiedy był już całkiem blisko, dziewczynka najwyraźniej czując, że ktoś ją obserwuje, odwróciła głowie w jego stronę. I rzeczywiście, to co mówili mężczyźni było prawdą, dziewczynka miała przewiązany kawałek prowizorycznego bandaża z jakiejś szmaty przez czoło. Nigdzie nie było jednak na nim widać śladu krwi, czy chociażby zniekształceń, świadczących o jakimś guzie. Być może to była jedynie jakaś nowa, dziwna dziecięca moda w tych stronach? Mimo to Daan postanowił to sprawdzić, podszedł jeszcze bliżej i już miał zaoferować swoją pomoc, kiedy nagle rozległ się krzyk.

- ZOSTAW MOJE DZIECKO, NIE ZBLIŻAJ SIĘ DO NIEJ! - zaskoczony Daan dopiero po krótkiej chwili dostrzegł stojącą w progu domu kobietę, która musiał zauważyć wcześniej, że się zbliżał.

Młodzieniec miał już wyjaśnić, kim jest i po co tu przyszedł, jednak kobieta nie dała mu ku temu okazji. Podeszła raptownie do dziecka, chwyciła ją dość ostro za ramię i pociągnęła do środka. Chłopak dostrzegł strach w oczach dziewczynki.

- WYNOCHA MI STĄD! NIE WAŻ SIĘ NAWET TKNĄĆ MOJEGO DZIECKA! ODEJDŹ STĄD, ALE TO JUŻ, BO WEZWĘ KOGO TRZEBA! - wciąż krzyczała, nie dając Daanowi nawet szansy na reakcję, zaraz bowiem zniknęła wraz z dzieckiem za drzwiami i zatrzasnęła je za sobą.

Daan jeszcze przez chwilę stał zaskoczony przed grządką zwiędłych kwiatów, nie bardzo rozumiejąc, co tu się tak właściwie stało…


Po tak owocnym śledztwie (przynajmniej dla części z nich), najemnicy postanowili wrócić do karczmy na zasłużony posiłek. Nim ostatni z nich zdążył się dosiąść do stołu, drzwi do kuchni otworzyły się, a młoda, śliczna dziewczyna wyszła niosąc w metalowych miskach gulasz. Pachniał wybornie. A w smaku nie był wcale gorszy! W końcu każdy z najemników mógł, pierwszy raz od przynajmniej kilku dni, skosztować porządnego posiłku.

Jedząc tak przy jednym stole, niczym jakaś dziwna, patologiczna rodzina, najemnicy zaczęli opowiadać o swoich dotychczasowych odkryciach. Zdawać by się mogło, że do ich rąk wpadło kilka puzzli, które niestety nie wystarczyły, by ujawnić to co znajdowało się na obrazku. Mimo wszystko wszyscy z pewnością mieli już swoje teorie na temat sprawy…

Na sam koniec zaś, Emmerich sięgnął do plecaka, z którego wyciągnął swoje znalezisko. Na środku stołu jelenia czaszka prezentowała się jak jakaś ozdoba w pałacu jakiegoś naprawdę bardzo ekscentrycznego (by nie powiedzieć dziwnego) szlachcica.

Nadszedł w końcu czas, by przedyskutować całą sprawę...
 
Hazard jest offline  
Stary 12-09-2017, 16:38   #29
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Julien & Lisa
Kiedy Julien przekraczał próg pomieszczenia, zapukał cicho w drewnianą framugę, aby przypadkiem nie przestraszyć dziewczyny swoim nagłym pojawieniem się.
- Przepraszam - odchrząknął trzymając w dłoniach miskę gulaszu i rozglądając się po kuchni. - Jestem bretończykiem i mamy dosyć dziwny gust kulinarny. Ponoć jeden z gorszych w Starym Świecie. - zażartował - Mógłbym dobrać jakieś przyprawy? - uśmiechnął się ciepło do Lisy, patrząc na nią spokojnymi, błękitnymi oczami.

Kucharka z początku niepewnie taksowała wzrokiem chłopaka, jakby wypatrując potencjalnego podstępu lub zagrożenia. Jednak po chwili najwyraźniej stwierdziła, że jest bezpieczna. Wprawdzie nie odwzajemniła uśmiechu Juliena, jednak z pewnością odpowiedziała w sposób łagodniejszy, niż w czasie rozmowy z drwalem.
- Niestety nie mam żadnych przypraw - powiedziała, rozkładając ręce w geście niemocy. - Dawno nikt nie uzupełniał tu zapasów i podczas gotowania musiałam nieco improwizować z kilkoma składnikami, które zostały.

- Rozumiem.
- odparł uprzejmie chłopak i już się wycofywał, gdy nagle jednak odwrócił się na pięcie z powrotem przodem do dziewczyny - Dziękuję więc w imieniu moim i pozostałych, że w ogóle… Rany, a co ci się stało w czoło? Uderzyłaś się w szafkę? O bogowie, to nasza wina…. - zmartwił się Julien, odkładając miskę z jedzeniem na blat - … gdybyś nie musiała tutaj przychodzić specjalnie dla takich jak my, siedziałabyś w bezpiecznym domu. Jakby mało nieprzyjemności cię dotknęło. - zasmucił się młody spuszczając wzrok ze wstydu - Przepraszam.

Dziewczyna zamarła na wzmiankę o ranie na czole. Natychmiast poprawiła długą grzywkę, pod którą rzeczywiście znajdowała się niezbyt estetyczna blizna…
- T-tak - kucharka zawahała się przy odpowiedzi. - Znaczy się, to nie wasza wina. Znaczy się… Nieważne.
Zakończyła nagle i zaczęła sprzątać bałagan powstały w czasie gotowania.

- Trochę nasza. - przyznał Julien podnosząc wzrok - W zamian może chociaż pozwolisz by nasz medyk to obejrzał? - spytał niepewnie , nie podchodząc jeszcze do Lisy. Nie chciał jej straszyć. Chwilę się jej przyglądał, po czym odchrząknął i dopiero wtedy odepchnął lekko szczupłe ciało od blatu, o który się opierał. Starał się pomału do niej podchodzić, jak do dzikiego zwierzęcia, w którym trzeba najpierw wzbudzić zaufanie.
- Mam poczucie winy. U nas w Bretonni ludzie są troszkę inni, bardziej emocjonalni. Nie chcę cię przestraszyć swoją nadmierną ekspresją i eskalacją uczuć - użył wyszukanych słów, aby pokazać, że nie jest tępym osiłkiem, chcącym podejść kogoś siłą. Jego krok był spokojny, stonowany i niespieszny - Chciałbym pomóc. Pozwolisz mi, bym ci pomógł?

- To naprawdę nic takiego, lekkie stłuczenie. Obejdzie się bez medyka
- odparła pośpiesznie dziewczyna, najwyraźniej lekko skrępowana słowami Juliena. - Ale dziękuję za troskę…

Chłopak chwilę trawił jej odpowiedź. Czuł, że już niewiele zdziała, więc zatrzymał się w połowie drogi. Teraz miał już dwa wyjścia - albo przez drzwi, albo brnąć w to dalej i narazić się na jej atak złości. Skoro wypiera fakty i kłamie, to nakryta na tym zacznie rzucać czym popadnie lub na niego krzyczeć. On o tym już wiedział, ona jeszcze nie. Uprzedzenie tego faktu mogłoby pomóc jego sprawie, bo nie chcąc wyjść na osobę do przewidzenia, mogłaby zaniechać tego czynu. Julien kompletnie nie interesował się tym, że stygnie mu strawa. Myślał tylko o tym, jak podejść Lisę, aby ta się otworzyła.
- Nie będę cię zadręczał, bo nie po to tu przyszedłem - zaczął troskliwie z ogromną dawką spokoju i cierpliwości - Siniaki i zadrapania widziałem już gdy podeszłaś do stołu. Po twojej reakcji wiem już również, że to żadna szafka i ktoś zrobił ci to wcześniej. Chciałbym tylko, żebyś mi zaufała i powiedziała co się dzieje. Wiem też o tym, że wypierasz prawdę i zaraz zaczniesz na mnie krzyczeć i wygonisz mnie stąd. Nie chcę byś cierpiała, chcę byś czuła się bezpiecznie. Potrafisz mi zaufać teraz, czy powinienem wyjść i dać ci na to trochę czasu? - spytał łagodnie, dając jeden krok w jej kierunku i rozkładając ręce w geście bezbronności.
- Obawiam się tylko, że dając ci czas, wspomniane ‘później’ może już nie nadejść. Nie wiem kto ci to robi i dlaczego, ale wiem, że powinien przestać to robić już teraz, a nie za kilka dni.

Dziewczyna spuściła głowę. Przez chwilę spoglądała pusto w blat, a chwilę później przeniosła wzrok na Julienia i drzwi za nim, zza których dochodził dźwięk rozmowy najemników.
- Nie chcę o tym teraz rozmawiać - odparła stanowczo, jednak po chwili odezwała się ponownie, już nieco spokojniej. - Przyjdź do mnie wieczorem, to wyjaśnię Ci wszystko… Nie chcę być teraz w centrum uwagi twoich towarzyszy.

- Jak sobie życzysz. Tylko bądź, proszę.
- odpowiedział łagodnie i skinął głową. Zaczął się wycofywać, po drodze biorąc miskę - Powiedz gdzie dokładniej i wiedz, że będę czekał aż do rana. Mogę zamarznąć, jeśli nie przyjdziesz - dodał przed samym wyjściem z sympatycznym uśmiechem na twarzy, a gdy poznał odpowiedź, po prostu grzecznie opuścił kuchnię, wracając do swoim nowo poznanych, albo raczej wcale nieznanych, towarzyszy.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 15-09-2017, 21:49   #30
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Wspólnie

Narada


Gdy gulasz został podany, Julien podziękował grzecznie dziewczynie i zawiesił na niej swoje spojrzenie. Przyglądał się dość długo, odprowadzając Lisę wzrokiem i delikatnie się uśmiechając. Dopiero gdy zniknęła spojrzał w swoją miskę, podłubał łychą w jedzeniu jak znudzona panienka, po czym skosztował wpychając wielki kawał w szeroko rozdziawione usta. Zamemłał raz i wypluł.
- Ej, niedoprawione jakieś - skomentował zwijając usta w smutną podkówkę. Wstał niespiesznie odsuwając krzesło i wziął miskę - Zaraz wrócę, może mają większą ilość przypraw niż można by przypuszczać. Emmerich wam opowie co razem znaleźliśmy, przepraszam na moment - skinął głową po czym zniknął w kuchni.
- Z pewnością coś dostanie. W główkę swą rozczochraną - podsumował krótko Blasius. - Ta dziewka tam, to jakby za karę była i nic jej towarzystwo nie pasuje. Toć języka w gębie zapomniała i do pomocy w ogóle nie skora. Ja nic nie wiem, nie mnie pytajcie - zaczął przedrzeźniać kucharkę. [/i] Ja wam mówię, bo wiem, dziwna jest! [/i]- Drwal, po tym jak niemal bez słów go spławiła, a do tego po sposobie w jaki się zachowywała, łatwo sobie wyrobił opinie. Przecież wiedział, że nie wygląda strasznie, czy wrogo, by wzbudzać takie reakcje. Oj to to nie.
Cyrulik nie skomentował kwestii zachowania kucharki, spojrzał znacząco na Emmericha, który (wedle słów Juliena) miał jakieś informacje. Z początku wyglądał jakby chciał pójść za Lisą, ale odpuścił widząc udającego się tam Bretończyka. Zerkając ku łowcy nagród pałaszował gulasz.
Kiedy wszyscy zaczęli się schodzić Edgar przebudził się ze swojej drzemki i ściągnął nogi ze stolika. Teraz otoczony przez swych towarzyszy z lekkim uśmiechem na twarzy wsłuchiwał się w ich słowa pałaszując swoją porcję jedzenia. Tym razem nie miał zamiaru wpakowywać się ze swoimi żartami, ponieważ sytuacja była zbyt poważna. W końcu po zaspokojeniu głodu powiedział - Czas chyba przejść do konkretów. Co planujemy dalej? Każdy powinien chyba określić swoje plany i jednocześnie połączyć je w jedną całość. Jak mówiliśmy ja z Blasiusem idziemy do łowców, a reszta? - Powiedział spoglądając kolejno na każdego przy stole.

- Brama i palisada to jakiś żart. A staruszek nie kłamał. Przynajmniej co do samego napadu. Ataków prawie na pewno dokonują ludzie. I noszą to - Emmerich wyjął z plecaka czaszkę jelenia przystosowaną do noszenia jako maskę i położył ją na stole.
- Może jakiś kult, może nie chcą by miejscowi poznali ich tożsamość, może chcą wzbudzać strach, a pewnie wszystko po trochu. Julien ma też swoją teorię - zakończył łowca nagród. Nie lubił zbyt dużo gadać. Ani rzucać hipotezami bez twardych dowodów.


Czanbaras wjechał do wioski i dość szybko dojechał pod gospodę. Zszedł z wierzchowca lejce oplatając o słup podtrzymujący daszek nad wejściem.
Wszedł i skinął obecnym. Usiadł przy stoliku gdzie poprzednio siedział i wpatrzył się w Juliena.
Uśmiechnął się na jego zachowanie i odprowadził młodzika do drzwi.
- Udam się do młyna.- Powiedział Czanbars opuszczając wzrok na miskę i zanurzając łychę w ciepłej strawie.
- Mają tam punkt obserwacyjny na wioskę i okolice.- Wziął trochę gulaszu próbując zasmakować jadła. Faktycznie, nie było ni krztyny przyprawione. W tych rejonach łatwiej o przyprawy niż na stepach a oni im poskąpili.
- Na skraju granicznych drzew szwendają się grupami, a w obozie znalazłem ślady jedzenia na surowo.- Mówił niespiesznie co jakiś czas przełykając jadło.
Do sali wpakowała się również Rózia. W zasadzie raczej staranowała drzwi niż je otworzyła i wyglądała jakby dopiero to ją otrzeźwiło na tyle by przerwała poprzednio wykonywaną czynność. A była to czynność niebagatelna.
- Nie lubię myśleć - powiedziała ni to do siebie, ni to Ungoła koło którego usiadła. Zaraz też oddała się kolejnej aktywności i dobrała się do gulaszu. Jadło najwyraźniej nie było spleśniałe, co było jego dużą zaletą. Gdy już trochę zaspokoiła głód rozejrzała się po sali.
- A milusi gdzie? To bretończyk, pewnie poszedł powiedzieć, że mu nie smakuje - wybuchnęła radosnym śmiechem i wróciła do jedzenia.
- Żarcie z wojskowej garkuchni to pewnie dla nich śmiertelna trucizna - mruczała pomiędzy kolejnymi kęsami.
Czanbars tylko uśmiechnął się na słowa przybyłej dziewki.
- Masz jakieś nowiny?- Zapytał cicho i spokojnie między łyżkami gulaszu.
- Twoi kuzyni twierdzą, że jakieś jelenie łby atakowały już wioskę - mlasnęła - tyle, że sto lat temu. Kislevici obili im mordy na pobliskich wzgórzach. Jadę tam zaraz pooglądać co się tam działo. Chociaż pewnie nic już tam nie będzie. Wszędzie tylko bujdy i legendy. A co u ciebie?
Ungoł przestał jeść i spojrzał na dziewczynę.
- To nie moi kuzyni i nie krewniacy. Ja pochodzę ze stepów za Gór Krańca Świata.- Wytłumaczył spokojnie.
Rózia spojrzała na Ungoła wnikliwie. Miała swoje własne zdanie na temat relacji rodzinnych: najlepiej ich nie mieć.
- Jak uważasz - wzruszyła ramionami - jeśli o mnie chodzi, możesz być niespokrewniony nawet z własną matką.
Czanbars przekrzywił głowę i wpatrzył się w oczy dziewki.
- No już już. Nie denerwuj się wojowniku. Zawsze bardzo szanowałam ludzi północy - jeżeli Rózia była w stanie wyglądać na strapioną, to teraz tak właśnie było - Czasem palnę jakąś głupotę - stuknęła się łyżką w głowę - taka już jestem. Ale ludźmi nie gardzę, chyba, że kłamią.
Konny łucznik zmrużył oczy patrząc nadal na kobietę. W końcu odpuścił i wziął się za resztki gulaszu.

Edgar wziął kolejne kilka kęsów jedzenia kończąc swoją porcję i dopowiedział - My podtrzymujemy swoją wcześniejszą decyzje z Blasiusem. Idziemy poszukać łowców. Miejmy nadzieję że nam pomogą, w końcu oni również tutaj mieszkają. Chyba że z jakiegoś powodu nie boją się ataku. Kiedy próbowałem zasnąć troszkę się nad tym zastanawiałem czy może nie mają czegoś za uszami.

- Ja bym jeszcze wypytał tego chłopaka co z Hasso był jak staruszek nas przyjął. Maxa - odezwał się w końcu Daan. - Tutejsi powiedzieli mi, że… - cyrulik zaczął opowiadać o Markolfie i innych informacjach uzyskanych od czterech wieśniaków. Kwestię Sary i jej córki pominął, choć zmarszczył brwi na sama myśl. Przed oczyma stanęła mu najmłodsza siostra… - Połazić, popytać, dobra rzecz. - Kontynuował gdy skończył swoje sprawozdanie. - I łowcy coś mogą wiedzieć i warto w młynie się rozejrzeć… Ale może inaczej się do tego zabrać? Oni co kilka dni tu napadają, a sami wieśniacy mówią, że pierdoły. W dzień pospać, nocami pilnować Dać im wycisk gdy znów spróbują, to może jakiego żywcem się złapie i wyśpiewa wszystko kim są, gdzie obóz mają, po co ludzi w niewolę wiodą… - Potoczył po reszcie pytającym spojrzeniem.
- Nie sądzę by mówili po ludzku. Zachowują się jak zwierzęta i pewnie nimi są po części.- Wtrącił się Czanbaras.
- Lepiej kilku puścić i ich śledzić.- Zasugerował po chwili. W tej samej chwili z pomieszczenia kuchennego wyszedł Julien. Podszedł do stolika i usiadł ciężko, jakby zmęczony. Położył swoją miskę z nietkniętym gulaszem i dopiero teraz zaczął jeść. Nie wiedział ile go ominęło, ale wiedział, że było warto. Usłyszał coś o zwierzętach, ale kompletnie nie wiedział, o czym mowa. Postanowił więc wykazać się odwagą, według niego.
- Kogo śledzić?
- Atakujących wioskę.-
Odpowiedział spokojnie młodzikowi wpatrując się mu w oczy i powoli schodząc wzrokiem na resztę jego sylwetki. Nie uszło to uwadze bretończyka, który niemal machinalnie przysunął się bliżej Daana i szturchnął go łokciem. Wolał już zamilknąć. Cyrulik położył mu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście.
Natomiast Ungoł płynnym i spokojnym ruchem zmienił cel obserwacji na pozostałych.
- Zaraz, zaraz… - Rózia w przypływie nagłego olśnienia spojrzała na Ungoła. - to jak to w końcu jest? Ludzie w maskach, czy zwierzęta, albo zwierzoludzie. Kislevici mówią, że dawno temu jakieś jelenie łby pod wodzą jakiegoś nienasyconego buhaja zaatakowała wioskę - kobietę napadł gwałtowny stres. Dopiero co udało jej się zająć głowę czymś innym i znów wszystko zaczynało jej się plątać.
- Co najwyżej to ludzie którzy po prostu udają. Rozumiesz, to taka gra, tak jakby… - zawahał się Julien szukając odpowiedniego słowa. W między czasie zdążył przeżuć kawałek mięsa - … rekonstrukcja dawnych zdarzeń.
- Chcą pewnie coś ukryć pod płaszczem strasznej historii.-
Dodał skośnooki.
- I jedzą surowe mięso? To na pewno nie bretończycy. - Rose spojrzała intensywnie na Czanbarasa - Ung… Ungołowie też nie, prawda? - na plecach poczuła dziwne mrowienie. Była z siebie dumna, że udało jej się ugryźć w swój za długi język.
Akmat uśmiechnął się do dziewki.
- I tu może Ciebie zaskoczę.- Uśmiech nie schodził z jego ust a jego piękne białe zęby błyszczało spod wąsów. Daan zaś niedoczekawszy się odpowiedzi wstał ukradkiem i ruszył do kuchni.
- Żartowałem.- Śmiał się nadal lecz po chwili zauważył, że chyba tylko on rozumie ten żart.
Kobieta westchnęła, a potem uśmiechnęła się radośnie do Ungoła. Nie było wykluczone, że może jednak złapała żart Czanbarasa.
- Estalijczyki pewnie żrą… jedzą. To są największe dziwoki ze wszystkich. - ponownie stuknęła się łyżką w czoło.
- Ungole… Wojowniku - sapnęła - Ty to widziałeś. Zjadłby to człowiek czy nie? Może to jednak nie ludzie. Jeśli ten stary kislevita nie kłamie… przyszli raz, mogą przyjść i drugi raz. Tyle, że zwierzoludź to nie jest chyba jakiś przebiegły kolekcjoner gawiedzi… zaraz! - łyżka trzeci raz stuknęła o kasztanowe włosy zostawiając na nich kawałek sosu.
- A jak oni naprawdę ich jedzą?
- Nie sądzę by jedli.-
Odparł Ungoł.- W młynie były szczątki zwierząt nie ludzi. Są poza tym durniami. Drabina im się zerwała i nic nie zrobili by się dostać na górę.- Dodał.
- No, najgorszymi tępakami musi kierować ktoś, kto umie naprawić drabinę. - mruknęła ciura - To nie ludzie.
- Zobaczymy.- W sumie na to wyglądało, że to nie ludzie, ale czy w tak cywilizowanych stronach mogłyby znaleźć się zwierzoludzie?


***

Dyskusja najemników trwała dosyć długo, przynosząc mniej lub bardziej trafne wnioski i potencjalne plany na przyszłość. Jednak, jak wiadomo, z planami bywa tak, że nie wszystko zawsze idzie według nich. Jakiekolwiek plany najemnicy mieli teraz, musieli odłożyć je niestety na później.

Drzwi do gospody otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł Max, młody chłopak, który wcześniej pomagał sołtysowi. Dyszał ciężko.

- Najemnicy… Kłopoty. Karawana zmierzająca do wioski od zachodu, jest właśnie atakowana przez bandytów. Są niecałą milę od nas. Może jeszcze nie jest za późno, by im pomóc…
- Jeleniobandytów? -
zapytała elokwentnie Rózia. - Oni biorą tylko ludzi, więc cały towar będzie nasz...
- Skąd to wiesz chłopcze?
- podejrzliwe zapytał Emmerich. To mogła być prawda. A mogła też być najstarsza sztuczka świata, obliczona na zwabienie ich w pułapkę.
Ungoł puścił łyżkę i chwycił łuk i strzały lecz nie wstawał Wpatrywał się uważnie w młodzika. Czekał na jego odpowiedź.
- Wszystko widać jak na dłoni z bramy. Wartownicy wszczęli alarm, a mi kazali wezwać was - odparł pośpiesznie chłopak. - Sami chodźcie zobaczyć, jeżeli nie wierzycie. Jak wartownicy mnie wezwali, to te bandziory dopiero robiły podchody pod tą karawanę, ale zapewne prędko dojdzie do starcia, tak jak zwykle.
Czanbars nie czekał dłużej. Wstał patrząc na zebranych oczekując ich reakcji. Zamierzał jechać z odsieczą.
- Jedziemy? Może podziękują za ratunek?- Dodał myśląc o dobrym argumencie, który sprowokuje resztę.
- Przyjrzeć się nie zaszkodzi. Zaangażować - o ile się będzie opłacało. - Emmerich miał w dupie podziękowania. Jemu nikt nigdy nie sprzedał bełtów za “dziękuję”. Ale wstał i sprawdził kuszę.
- Od kiedy podziękowanie to waluta? - wypalił Julien wybałuszając oczy na Ungoła. Mimo to wstał z krzesła ze spokojem, patrząc po innych - Mały rekonesans?
Czanbaras pokiwał tylko głową.
- I to ja jestem z daleka.- Spojrzał z politowaniem na młodzika tasując przy tym jego postawę po powstaniu.
- Podziękowanie rozumiem jako zapłatę.- Wytłumaczył towarzyszom.
- Znakomicie słoneczko - Rózia klepnęła się po biodrze - Idź. Rekonesuj. Ja będę patrzeć jak ci idzie. - na te słowa Julien przewrócił niebieskimi oczami, odwrócił się do innych plecami i pokierował się w stronę wyjścia odprowadzany wzrokiem Czanbarasa.
Dla ciury jedynym powodem podejmowania ryzyka, który nie wiązał się z zarabianiem pieniędzy była dobra zabawa. Nim Julien zdąrzył dotrzeć do drzwi w jego ślady ruszyła i ona.
- Będzie widowisko chłopy. Rekonesujemy jeleniogłowych i grabimy kupców. Nareszcie coś się dzieje.
Dotykając drzwi Julien jeszcze usłyszał:
- Si tu seras un petit garçon courageux, Rose vous laissera dormir dans son lit.*
Ungoł ruszył za nimi czym prędzej być gotowym do ruszenia na ratunek.
- Et tout �- coup le monde était rempli de petit garçons courageux** - dobiegł ich głos Daana wychodzącego z kuchni. Cyrulik z lekkim uśmiechem podążył za nimi.
- Vous êtes digne de l'autre*** - Julien pokręcił głową - Si vous le voulez vraiment, alors la chambre est �- vous ****- skomentował poważnie wychodząc z gospody. Nie miał zamiaru być przeszkodą dla napaleńców, ale i nie chciał w tym uczestniczyć. Najwyżej zdrzemnie się w stodole, trudno.
- No chyba kpisz Julien - rzucił Daan też wychodząc na zewnątrz. Na jego obliczu jawiło się obrzydzenie na samą sugestię nocy z Rózią.
- Jeszcze raz chamie! Jeszcze, kurwa raz! - ryknęła na niego zamachując się otwartą dłonią w szczękę Daana. Zanim ten się zorientował jakie zagrożenie czai się na niego, ręka dziewki wylądowała na jego policzku. Rózia w tym samym momencie zatrzymała swój oddech, jakby zaskoczona własną reakcją i odskoczyła o krok robiąc wielkie oczy.
- Eeee... - spojrzała na Daana całkowicie zagubiona, ale jej zdziwienie własnym czynem był niczym wobec tego co malowało się na twarzy Marienburczyka.
Daan uniósł rękę do policzka w który właśnie oberwał i spojrzał najpierw na Rózię, potem na Juliena, potem na pozostałych. Bezbrzeżne zdumienie rozlało się po jego obliczu.
- A to za co? - spytał znów patrząc na kobietę jakby nic a nic nie rozumiał o co jej chodzi.
- Nooo… noo… nie można tak mówić. - wypuściła trochę powietrza - nie mam w życiu łatwo i to, że jestem… byłam zwykłą kurwą nie znaczy, że można tak po prostu się mną brzydzić. - ponownie się zapowietrzyła, jakby dokonywała jakiegoś niezwykłego wysiłku.
- Nie chcesz ze mną spać, proszę bardzo, ale nie jestem w niczym gorsza od innych kobiet - zakończyła niemal szeptem i spuściła wzrok na ziemię zamierzając odejść.
- Ale ja cię nie widzę gorszą - Daan spojrzał na nią trochę inaczej, jakby może zaczynał łapać iż dostał w ryj na bazie kompleksów kobiety. - A i furda mi to czyś za pieniądz szła i ile razy Róziu. - Wzruszył ramionami.
Rose podniosła wzrok na mężczyznę.
- P… przepraszam. Nie powinnam. - podrapała się nerowo po głowie - Czasami robię coś zanim pomyślę. Może lepiej nie gadajmy o tych tematach, bo robię się drażliwa - kobieta zamarła nieruchomo jakby analizowała całą sytuację. Zaiste wojskowe kurwy rzadko kiedy spotykają się ze zrozumieniem ze strony innych ludzi. Rzadko też mówią przepraszam.
- Później, jeśli chciała będziesz pomówić nam o tym. Teraz czasu mitrężyć na to sensu nie ma, tam wciąż mogą walczyć - rzekł wsiadając na konia.. Widać było, że jeźdźcem jest raczej średnim po tym jak w siodle się trzymał.
- Dzień pełen niespodzianek - powiedziała Rózia pakując się na swojego konia. W swojej nieprawdopodobnej przenikliwości ukryła spostrzeżenie, że Daan zamierzał bronić kupców zamiast renegocjować prawo własności do ich towarów. Julien natomiast pomyślał, że Daan był taki słodki!!~

Czanbars pokręcił tylko głową słysząc dziwny język, którym porozumiewali się Julien z Daanem. Nie lubił takiego komunikowania się w towarzystwie, ale w sumie nie jego sprawa. Podszedł do konia i wskoczył sprawnie na niego odplątując wodze.
Blasius również ruszył za pozostałymi. Zapłaty nie dostał, ale przynajmniej pojadł. Fakt, faktem, o zapłatę łatwiej, jak cokolwiek zrobią.
- Idziemy? - klepnął Edgara w ramię.

Julien przysłuchiwał się wymianie zdań i rękoczynów Daana oraz Róży. Sam był zdumiony jej zachowaniem, ale nie wtrącał się. Uważał, że cyrulik sam potrafi o siebie zadbać i w tym przypadku wcale się nie pomylił. Nawet uśmiechnął się lekko pod nosem, na całe to zajście i że Daan odmówił wspólnego pokoju z kobietą. Sam najdłużej zastanawiał się jak podejść do konia i go dosiąść. Nie dość, że był niski, to jeszcze jakoś tak nie był pewien z której strony obejść. Chłopczyk wyobraził sobie jak podjeżdża do niego Emmerich i podaje mu rękę bez słowa. Julien chwilę patrzy oniemiale, aż w końcu godzi się na ratunek swego rycerza i pochwyca jego dłoń. I wtedy też łowca wciągna go na grzbiet swojego konia.
Venden patrzył na rozmarzonego Juliena, który błądził gdzieś myślami. Pstryknął mu palcami przed twarzą, nie schodząc z konia.
- Ochroniarz, nie sługa. Noga w strzemię i w górę. Jak nie dasz rady jadę sam. Tu będziesz bezpieczniejszy.

- Spadaj dziadek. Masz mnie ochraniać a nie lecieć na łatwiznę - oburzył się chłopaczek i pogimnastykował się jeszcze trochę przy kobyle. Niby miał z nimi sporo styczności, ale jakoś wciąż sprawiały mu one problem. Wdrapał się jako ostatni i to z pomocą skrzyni, na której wpierw stanął.



* Jeśli okażesz się odważnym chłopcem, Rose pozwoli ci spać w swoim łóżku.
** I nagle cały świat stał się pełen odważnych małych chłopców.
*** Jesteście siebie warci
**** Jeśli naprawdę chcecie to pokój jest wasz
 
Hakon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172