|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
11-10-2019, 12:28 | #691 |
Reputacja: 1 | Dyskusja rzeczywiście była zakończona Loftus nie wiedział cóż więcej mógł powiedzieć jeśli Detlef był skłonny wypuścić demona i uznać sprawę za niebyłą. Całkowicie ignorując fakt, że północna część Imperium jest właśnie pustoszona przez siły chaosu z demonami na czele. Może Mistrz Kolegium Cienia miał więcej racji niż mu się więcej wydawało.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! |
12-10-2019, 13:11 | #692 |
Reputacja: 1 | Detlef nie rozumiał zaufania, jakim Loftus darzył Tivioliego - czarownika, który chciał zabić Leo, a przy okazji wszystkich Ostatnich, którzy staną mu na drodze. Do tego Ritter uważał, że w porządku jest sprzymierzanie się z plugawymi grobimi, którzy od wieków mieli krew dawi na łapach, a niechęć do zabijania żołnierza z własnego oddziału, być może pod wpływem jakiegoś demona, a być może nie - ma być zdradą Imperium. Krasnolud nie widział dotąd żadnego demona, który miał rzekomo opętać Leo. To, że ona twierdziła, że jej kruk jest wyjątkowy nie czyniło z ptaszydła istoty nadprzyrodzonej. Do tego Estalijka już od dawna była, lekko mówiąc, dziwna. Może jej gadanie o kruku to zwykłe rojenie słabującego umysłu baby, która przecież udawała wcześniej chłopa, co rusz robiła dziwne rzeczy niby słuchając swojej bogini. Nawet to, że kruk rzekomo zepchnął wóz z więźniami granicznych w dół zbocza nie było takie oczywiste - może był na tyle sprytny, że zaatakował wozaka, który spanikował i skierował konie poza trakt? Do tego ten niby demon nie zrobił jeszcze nic przeciwko Ostatnim, a sama Leo walczyła z nimi ramię w ramię - czy z powodu jej bajdurzenia i knowań jednego z Magistrów Cienia, którzy podobno są mistrzami podstępu i mącenia w głowach należy zabić jedną ze swoich? Czy dla dawi lepszym wyjściem jest posłuchanie przyjaciela grobich i zdradzenie Estalijki? Detlef nie był pewien, co powinien zrobić - to były sprawy, które przekraczały jego pojmowanie tego co dobre i złe. Jeśli demon był złem, które zagrażało krasnoludom i ich sprzymierzeńcom, to należało go ubić. Ale ten, który tak twierdził wysługiwał się zielonoskórymi - plugawym pomiotem zrodzonym z Chaosu jak i sam demon. Którego obecności Thorvaldsson jak dotąd nie uświadczył... Mógł zgodzić się na próbę odegnania demona czy ubicie kruka, na którym zależało mu najmniej, ale zgładzenie Leo przy tej okazji nie było czymś, na co mógł się zgodzić. * * * Nadejście Galeba i Olega z oddziałem brockowych najemników było niespodzianką. Obecność tych ostatnich komplikowała jakiekolwiek próby rozwiązania dylematu dotyczącego Leo i jej ptaszydła. Czyli najpierw blokada przełęczy, a później wrócimy do sprawy szurniętej Estalijki. Po południu udało się wszystkich przeprowadzić na pozycje, z których było już niedaleko do posterunku. Chmurzące się niebo wskazywało na rychły deszcz i to właśnie była okazja, która mogła zminimalizować straty po ich stronie kryjąc ich przed wzrokiem wartowników i zagłuszając odgłosy kroków oraz pobrzękiwanie oręża i pancerzy. Baron został z Brockiem, zatem to Detlef i Bert byli najwyżsi szarżą wśród Ostatnich. Dlatego krasnolud zwrócił się do niziołka, chcąc omówić plan ataku na posterunek. - Wieczorem i podczas deszczu powinniśmy ich zaskoczyć. Do tego drugi posterunek nie zorientuje się, że coś się na górze dzieje. Uderzymy pełną siłą ze wszystkich stron - nikt nie może się wymknąć, bo choć zapewne mniej liczne, ale jakieś z pewnością mają jakieś oddziały po swojej stronie gór. A nie chcielibyśmy mieć ich i z przodu i za plecami. Później mamy całą noc na przygotowanie się na poranny transport i wizytę patrolu wroga. Musimy zrobić tyle zamieszania, żeby graniczni byli zmuszeni szukać rozwiązania problemu.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... Ostatnio edytowane przez Gob1in : 13-10-2019 o 14:02. |
12-10-2019, 14:03 | #693 |
Reputacja: 1 | Wymieniwszy się informacjami Galeb mógł co najwyżej palnąć się w czoło. Zanim przybyli Loftus z Detlefem i Bertem obradowali i pomimo iż ustalili że coś trzeba zrobić to nie zrobili nic. Dlatego jeszcze rano Galeb na uboczu obozowiska chwycił czarodzieja za ramię, ścisnął mocno, wciągnął za jedną ze skał i praktycznie sycząc mu do ucha przymówił. - Patrol granicznych jeździ po okolicy i rozpowiada o czarnoksiężniku używającym demonicznego kruka. Już byli u krasnoludów. Ktokolwiek nas zobaczy z tym ptakiem i mamy przesrane. Nie wiem kiedy masz zamiar działać z tym swoim fajkowym planem, ale jak kurwa nie będzie żadnego działania z TWOJEJ strony to jutro w nocy zarzucam na ptaka worek i napieprzam go młotem aż nic z niego nie zostanie. Rozumiesz, czarokleto? Nie ma już pieprzonego Grunnenberga by zwalać na niego podejmowanie decyzji, rozumiesz? Nie ma go kurwa. Pchnął czarodzieja, po czym wyszedł zza skały i ruszył wziąć swoje rzeczy *** Kiedy dotarli na miejsce Galeb spojrzał na niebo i pokiwał głową. Pierdolenie Leonory skwitował ostentacyjnym machnięciem ręki by pokazać jak bardzo ma już gdzieś jej gadanie. Dołączył za to do Berta i Detlefa. - Otoczyć posterunek i zaatakować gdy będzie padać. To dobry wybór, tak zróbmy. Ale pamiętajcie, że umowa z Brockiem jest taka: zajmujemy posterunek, wstrzymujemy transporty, Brock oferuje usunięcie "zbójów" na drodze w zamian za to że graniczni nie będą sapać że przechodzi, najemnicy przechodzą łupiąc posterunki, a my możemy robić sobie co chcemy po ich przejściu. - rzekł Runiarz i kiwnął głową - Grunnenberg został z Brockiem na wypadek gdybyśmy się mieli nie wywiązać z umowy. - dodał, ale słychać było, że nie specjalnie się przejmował losem sierżanta. Dług wobec Brocka też uważał za spłacony, bo doprowadził do umowy korzystnej dla niego. Czuł jednak, że przedstawiony przez Detlefa plan to próba wykiwania najemników, a to może się źle skończyć dla wszystkich. O to czy najemnicy zrobią swoje się nie martwił. Sytuacja była gardłowa dla obu stron, Brock miał zabezpieczenie w postaci Gustava... Ogólnie najlepiej by było dla wszystkich zrobić to na co się umówili i rozejść się. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 13-10-2019 o 10:24. |
13-10-2019, 19:16 | #694 |
Reputacja: 1 |
|
16-10-2019, 09:04 | #695 |
Reputacja: 1 | Choć wieczorna przechadzka po śliskich od deszczu górach wydawała się Olegowi sporym ryzykiem to nie oponował. Wiedział, że to trochę loteria kto i kiedy uślizgnie się na skale i skręci kostkę, ale jakoś stracił motywację do wyrażania własnych opinii. Skoro krasnoludy przejęły dowodzenie i nie raczą pytać go o zdanie to niechaj się wykażą. Nie uszło jednak jego uwadze, że wdarła się w ich szeregi nerwowa atmosfera i jakaś niepokojąca konspiracja. Nieprzychylne spojrzenia i napinające się żuchwy wróżyły jednaj rychłe wyklarowanie sytuacji. Najdziwniejszym było jednak to, że nikt tym nieprzyjaznym spojrzeniem nie obdarzył Olega. Od kiedy zabrakło Barona mógł hulać wedle woli i z tej swobody korzystał. Ignorowany przez nowych dowódców używał sobie w gronie najemników nie wypowiedział się w sprawie nocnego podejścia i w trakcie samego marszy skupił się na własnych kostkach a nikt nawet na niego nie burknął. Z jednej strony było to przyjemne, ale z drugiej czegoś mu brakowało. Zrobiło się jakby... nudno. Nawet sam atak na posterunek był jakiś taki mało emocjonujący. `Może trzeba było poprzeć plan Leonoy. Wtedy to by się działo`. Jeszcze nim doszło do pierwszego rozluźnienia przerył zapasy wartowników przy stanowisku karcianym. Oczywiście znalazł zakorkowana butelkę i jednym, szybkim, potajemnym niuchnięciem zidentyfikował ją jako czystą wódkę. Schował ją za pazuchę i odczekał aż opadnie napięcie i ludzie nieco się rozejdą. Wtedy podszedł do Leonory jako również pozostawionej nieco na uboczu i zdecydowanie najbardziej rozrywkowej osoby w tej grupie. Plan ataku jaki zaproponowała dostarczył mu wiele radości, więc liczył, że uraduje go czymś jeszcze. - Hej Panienko! - odkorkował butelkę zębami i od razu uraczył się łykiem. - Chodź napijemy się, pogadamy, odpoczniemy chwilę Sam usiadł wygodnie na porośniętej mchem skałce, wskazał ułamany pień drzewa leżący tuż obok i zapraszająco wycelował w Leonorę szyjką butelki. |
17-10-2019, 22:35 | #696 |
Reputacja: 1 | Galeb miał zbyt dużo krzepy więc Loftus nie miał zamiaru się z nim szarpnąć. Gdy ten na niego warczał Loftus się lekko skrzywił, możliwe że z bólu, albo i z innego powodu. Nie zamierzał mu się tłumaczyć, ani przypominać, że wyraźnie była mowa o ostatniej nocy przed dotarciem Karak Hirn. Wszak gdyby zginęli próbując, to khazadzi może posprzątali by ich bajzel i pochowali cofała.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! |
18-10-2019, 20:35 | #697 |
Reputacja: 1 | Mieli dość czasu na przygotowania i te dały im przewagę potrzebną do uniknięcia strat podczas ataku. Co prawda nie obyło się bez urazów wynikających z upadków na śliskich od deszczu skałach, ale nawet najcięższy z nich - złamana noga - wydawał się być mniejszym problemem, niż szyp w piersi, czy sztych miecza w bebechach. Mieli jeńców, których trzeba było rozbroić (wliczając w to odebranie oręża, wszystkich ostrych przedmiotów i zdjęcie pancerzy), a później dokładnie spętać. Niespodzianki w postaci uciekających granicznych nie były tym, czego krasnolud by sobie życzył. Tym bardziej, że przy okazji mógł uwolnić kamratów i przejechać czymś ostrym po gardłach swoich oponentów. Do kompletu "niedogodności" zaliczał również najemnika Brocka ze złamanym kulasem oraz kilku następnych posykujących przy każdym nieostrożnym stąpnięciu na nadwyrężoną kostkę, czy obite kolano. Gamonie. Prawdopodobnie jednak większym kłopotem może w końcu okazać się coraz bardziej widoczna niechęć Loftusa do Leonory i jej kruka. Niby czarownik mówi, że to o demona chodzi tylko, ale bez wątpienia zgładziłby Estalijkę, gdyby to był jedyny (lub najłatwiejszy) sposób na pozbycie się rzekomego demona. Bo Detlef, jak już wspominał kilkakrotnie, jak dotąd mocy i samego demona nie uświadczył. To oczywiście nie był żaden dowód na jego nieistnienie, ale dowodów na istnienie bestii również nie było. Bo tak czarownik twierdził? Albo ten drugi czarokleta, przyjaciel odwiecznych wrogów dawi - ten to był w oczach Thorvaldssona autorytetem, któremu należało wierzyć, jak własnej matce. Oby go zielone pokraki zeżarły z jego kapeluszem i butami! Zastanawiające przy tym było zachowanie Galeba, który zadawał się podzielać stanowisko Loftusa. Co jak co, ale Runiarzowi w sprawach nadprzyrodzonych (czyli wszystkich, których nie można było załatwić przy użyciu pięści, topora, kilofa, czy baryłki piwa) mógł wierzyć. Może i rzeczywiście durna Estalijka zrobiła coś z tym dziwnym złotym gwoździem, którego zeżarł kruk. Dlaczego zatem, skoro ptaka i Leo opętała bestia z Chaosu zrodzona, Leo nie próbowała pozabijać ich wszystkich we śnie? Albo dodać trucizny do posiłków? Dlaczego nie czuć jej siarką lub dymem, a ślepia nie żarzą się piekielnym blaskiem? Co robi demon, który... nic nie robi? Głowa Detlefa nie ogarniała takich spraw zbyt dobrze. Wojownik wolał proste rozwiązania prostych problemów, a ten tutaj wyglądał na zdecydowanie zbyt skomplikowany. Wiedział jednak, że nie przyłoży ręki do krzywdzenia tej niespełna rozumu dziewki, a do tego stanie w jej obronie. Jeśli jednak zaczęłaby przemieniać się w jakiegoś potwora, albo czynić rzeczy plugawe - nie zawaha się ukarać pogwałcenia praw natury. Do ptaka nie miał nic i było mu obojętne, czy ktoś go z piór oskubie i zrobi potrawkę, czy rozłupie na dwoje. Jeśli zostawią Leo w spokoju, to i on nie będzie przeszkadzał. Zabawne przy tym wydało mu się to, że rzekomy demon miał czytać w umysłach i znać zamiary każdej istoty, którą zechciał przejrzeć. W takiej sytuacji każda próba podchodów skazana była na porażkę, a dowolny plan byłby zaraz przejrzany. Zresztą przy tych wszystkich spojrzeniach spod byka w kierunku akolitki i jej ptaszydła nawet bez daru jasnowidzenia można było się domyślać, że coś jest na rzeczy. Tymczasem jednak pozostawała sprawa drugiego posterunku. Z obserwacji wynikało, że panuje na nim zupełne rozluźnienie, jednak to mogło w każdej chwili się zmienić, gdyby rankiem pojawił się patrol, który trzeba by było spacyfikować. Z drugiej strony zaskoczenie patrolu i zdjęcie go w zasadzce pozwoliłoby im dłużej utrzymać przejęcie posterunku w tajemnicy. Przebieranka w stronie granicznych, do tego usmarować twarze jeńców sadzą ogniska i sprzedanie patrolującym żołnierzom bajeczki o złapaniu dezerterów, czy nawet grasantów, o których wszyscy w okolicy słyszeli powinno na tyle zaciekawić przeciwników, a przy tym utrudnić identyfikację jeńców (których do kompletu można zakneblować, żeby nie chlapnęli za dużo), że zdjęcie ich z zaskoczenia powinno być formalnością. Przy tym nie trzeba rozmyślać, co zrobić z tyloma jeńcami i ciałami poległych granicznych - zginęli lub zostali złapani w nieudanym ataku na posterunek i tyle. Zanim roszada się wyda powinni zyskać na czasie i wywołać dodatkowe zamieszanie brakiem informacji z przełęczy i patrolem, który nie wrócił. A gdyby ktoś z posterunku z dołu przyszedł, to też go unieszkodliwić i bawić się w przebieranki dalej. Nieznane twarze? Przecież to nowa zmiana na posterunku, mieliśmy wrócić do domu, a tu przydzielili do pilnowania drogi. Planami podstępu podzielił się oczywiście z Ostatnimi i najemnikami Brocka. Musieli działać razem, by ich wątłe siły mogły utrzymać się tutaj jak najdłużej.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
20-10-2019, 21:02 | #698 |
Reputacja: 1 |
|
21-10-2019, 08:23 | #699 |
Reputacja: 1 | Oleg spędził chwilę na rozmowie z Estalijką, podczas której nie żałował sobie czegoś mocniejszego by lepiej się gadało. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o magicznym kruku. Wiedział, że nikt prócz Leonory nie patrzy na niego przychylnym okiem i coś wisi w powietrzu. Wiele się nie dowiedział okazało się, że Estalijka jest dość małomówna, a Oleg nie chciał ciągnąć jej za język. Nie lubił i nie chciał mieszać się w sprawy, których nie rozumie. Kierowała nim jedynie ciekawość i chęć rozmowy. Mimo, iż miał wrażenie, że pozostali działają pochopnie nie wziął na siebie odpowiedzialności za dalszy rozwój wydarzeń, bo nikt tego przecież od niego nie oczekiwał. Pozostał bierny. Kiedy doszło do rozbicia kruka na miazgę i dostrzegł Galeba patroszącego ptaszynę bez sukcesu szukając artefaktu nie mógł się powstrzymać i okrasił tę sytuację szyderczymi oklaskami. - Piękny kotlet uklepałeś. Tylko z czego? Z ptaka, z demona, magicznej istoty? Wiedzieliście w ogóle czym był? Od razu uciekł wzrokiem uniósł dłonie i w obronnym geście nim ktokolwiek zdążył przeszyć go karcącym spojrzeniem. - Tak tylko pytam. *** Chociaż Oleg wolał improwizację, a plany wszelakie uważał za zło konieczne pofatygował się tym razem. Kiedy pierwsze emocje opadły a w zasięgu wzroku pojawił się patrol zaproponował dwójce najemników przechadzkę. Wziął ze sobą wąsatego Gabriela, bo wiedział, że w razie czego powinien dotrzymać mu kroku. Pół życia spędził na podchodzeniu pod nieostrożne kolumny kupieckie by ukradkiem obłupić je z cennych drobiazgów. Mawiał, że spodnie i pasek zdarte ze szczającego kupczyka były warte tyle co skrzynia mieczy, a łatwiej było w plecak zmieścić i szansa na pościg była mniejsza. Oleg polubił go bo również nie stronił od napitków a przy tym jego szeroki, czarny jak smoła wąs nad wąskimi wargami przypominał spacerującą po gałęzi gąsienicę co niesamowicie bawiło Olega. Claus natomiast kłusował w pańskich lasach i z łuku strzelał nie gorzej niż Walter, ale i przysadzić pałką w czerep się nie bał, chociaż był wątły i niewysoki. Nadrabiał za to młodzieńczą energicznością. Po prawdzie Oleg jakby się bardzo postarał to mógłby być jego ojcem. Claus próbował maskować swój wiek z determinacją starając się zapuścić brodę, ale efekt był całkowicie odwrotny od zamierzonego. Oleg pożyczył fajkę od Gabriela. Nie była takiej jakości jak jego własna, ale za to pojemna. Napchał ją i podpalił. Zanim doszło do spotkania z patrolem oddalili się spokojnym krokiem zostawiając za sobą falujący z wolna obłok dymu. - Zatrzymamy się kawałek dalej. I tak jest tu tłoczno, a lepiej widać co się dzieje z pewnej odległości. Ostatnio edytowane przez Morel : 22-10-2019 o 12:11. |
21-10-2019, 19:46 | #700 |
Reputacja: 1 | Sytuacja stała się dramatyczna. Galeb nie wiedział czy sprawa była aż tak prosta czy po prostu zły duch bawi się z nimi w ciuciubabkę. Z demonologią to nigdy nic nie wiadomo na pewno. Podejrzewał że klin wrósł w ciało ptaka, jednak może był po prostu korkiem który trzymał złego ducha w kamieniu? Rzucił mordercze spojrzenie Olegowi. - Módl się baranie by z tego drugiego bo inaczej mamy przesrane. Oczywiście była szansa że broń z aktywną runą zdołała demona zneutralizować ale bez tego gwoździa scenariusz że demon siedzi w durnej Leonorze a Kruk był "tylko chowańcem" czy jakoś tak stawał się coraz bardziej prawdopodobny. Nie chciał jednak pozostawiać tego przypadkowi. Poszedł za obozowisko, rozpalił ognisko i w ogniu spalił ptasie ścierwo. Ciekawe co na to powie Loftus i jego mistrz? Czy czarodzieje cieniastwa zdołają wyczuć prawdziwy nośnik złego ducha? A może Kruk wyrzucił z siebie klin i teraz czeka na pierwszego głupiego który go podniesie? Ciekawe co teraz zrobi Leo? Sam fakt że ktoś podający się za osobę pobożną tyka się jakiś duchów i demonów zakrawa na poważne bluźnierstwo. Galeb obawiał się że Estalijka będzie mu próbowała wepchnąć mu ostrze rapiera w twarz... Była w tym dobra. I możliwe że nikt jej nie powstrzyma od tego pomimo że wszyscy obawiali się wpływu demona. Nad ogniskiem w którym paliło się truchło ptaszyska Galeb czuwał dopóki nie został popiół. Mamrotał przy tym krasnoludków zaklęcia by odnowić runę ciosu na młocie. Nikt nie wiedział czy i kiedy nastąpi następna konfrontacja ze złymi mocami. *** Rano kiedy do posterunku zbliżał się patrol Galeb ukrył się w jednym z zabudowań lub namiotóe by całkowicie nie było go widać. Ufał że zdoła dogonić jakichkolwiek piechociarzy, a póki co ważne było by pozostać w ukryciu by nie zdekonspirować zasadzki. Nasłuchiwał co się dzieje na zewnątrz z młotem w garści. |