|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
10-02-2020, 20:09 | #771 |
Reputacja: 1 | Rzeczywiście raczej niezwykły dla kaprala słowotok wylewał się z jego ust, jak gdyby chciał zagadać słuchających go dawi na śmierć. Lub przynajmniej zanudzić do tego stopnia, by machnęli na nich ręką i kazali iść precz. Podoficer w służbie imperialnej prowincji wziął jednak na siebie ciężar wyjaśnień, bo jakżeby inaczej? Gdyby odwiedzali karak w swoich tylko sprawach, wtedy milczałby niepytany, pozwalając runiarzowi mówić. Teraz jednak pełnili misję dla Wissenlandzkiej armii i to on miał wyższą od Galvinsona szarżę. Zatem gadał. Obawy brodacza co do jego paplaniny nie ziściły się, co samo w sobie było pewną niespodzianką dla mówiącego, jednak doradca króla Alrika chciał wiedzieć więcej o przeklętym demonie. I najwyraźniej było to istotniejsze od całej reszty dotyczącej wojny Imperium z Księstwami Granicznymi. Na tę część Detlef nie był przygotowany, czego dowodziła dopiero po chwili zamknięta jadaczka wyrażająca konsternację i zawzięte milczenie podczas, gdy Galeb przejął dalsze wyjaśnianie okoliczności ich pobytu w górach oraz wcześniejsze wydarzenia. Wciąż nie zgadzał się z wyrokiem śmierci dla Estalijki, tak samo z obecnością demona w oddziale. I choć wierzył towarzyszom opowiadającym o przemianie akolitki, to nie zgadzał się na to i już. Łagodnie rzecz ujmując Detlef potrafił był uparty jak głaz. A skurwysyństwo panoszące się po świecie i mutujące mu członków oddziału oraz sprzymierzające się z parszywymi grobimi w imię wyższych rzekomo celów było na szczycie listy rzeczy, których nie akceptował niezależnie od tego, czy rzeczywiście miały miejsce, czy ich istnienie było wyłącznie teoretycznie. Nie i już. Dlatego stał zawzięcie milcząc i zgrzytając zębami od czasu do czasu.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
11-02-2020, 23:12 | #772 |
Reputacja: 1 |
|
15-02-2020, 21:04 | #773 |
Reputacja: 1 | Wyglądało na to, że ich wyjaśnienia zostały przyjęte, jednak mobilizacja klanów zostanie skierowana przeciwko czarownikowi umgi, odpowiedzialnemu za ataki na Ostatnich, śmierć Estalijki i bratanie się z grobimi. Co prawda Detlef rozważał poproszenie karaku o pomoc w jego wytropieniu i unicestwieniu, jednak Galeb z Gustawem zostali wypuszczeni z niewoli, a wina za śmierć szalonej dziewki stała się nie tak oczywista, po jej przeobrażeniu. I choć nie oczyszczało to czarownika ze wszystkich zarzutów, to sprawa zemsty na tym człeczynie spadła na liście priorytetów krasnoluda. Dość powiedzieć, że nie spodziewał się, że właśnie czarownik stanie się celem dla tana twierdzy w pierwszej kolejności. Nie miał jednak nic przeciwko tej operacji, skoro nie uda im się przekonać twierdzy do interwencji na przełęczy. Runiarz wiedział więcej o człeczynie, dlatego nie wtrącał się - sam wiedział tylko, że grobi byli w opuszczonej kopalni. Gdzie mogli przebywać w tej chwili i gdzie lub czy mieli jakiś stały obóz - nie miał pojęcia. Nie do końca wiedział, co powinni robić dalej. Z jednej strony skutecznie zablokowali przełęcz, choć otwartą sprawą było, kiedy zostanie ponownie udrożniona, potwierdzili równiez oficjalne stanowisko Karak Hirn w temacie udziału w wojnie człeczyn. Na dobrą sprawę mogli wracać do Nuln... Pozostawała kwestia demona i misji, o której wspomniał Runiarz. Traktował to jako swoją osobistą porażkę, więc zapewne będzie chciał tropić Dużego Karla, który być może stał się kolejną ofiarą biesa. Ruszenie za nim w pościg na południe oznaczać będzie dezercję i brak możliwości powrotu do Imperium. Nie można jednej, choćby i słusznej misji, przedkładać ponad zobowiązania związane z inną. Byli związani z armią Wissenlandu do końca tej wojny, czy tego chcieli, czy nie. Skoro dezercja nie wchodziła w grę, to poza śmiercią nie znał innego sposobu na honorowe zakończenie kontraktu z prowincją. Z pewnością będą musieli przemyśleć ich dalsze działania. Obrona przełęczy do upadłego nie była założeniem misji, a na przybycie wojsk imperialnych nie mieli wpływu, a nawet nie wiedzieli, kiedy to nastąpi. Wściekły Wernicky nie licząc się ze stratami przepchnie w końcu zator na przełęczy i graniczni przejdą prędzej lub później. A trupy Ostatnich niewiele im przy tym przeszkodzą.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
16-02-2020, 16:25 | #774 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! |
16-02-2020, 21:33 | #775 |
Reputacja: 1 | Sytuacja potoczyła się trochę inaczej niż Galeb zakładał. Z jednej strony nikt im wyrzutu za demona nie robił. Co więcej Król Alrik był gotów posłać wojów do ścigania Karla. Krasnoludowi nie było żal grubasa. Był to zbir i złodziej, który wszak obrabował ratusz w Meissen i wysługiwał się tamtejszymi ludźmi udając bohatera ludu. Jedyne co go trzymało to chyba tylko to że w razie czego cała odpowiedzialność za jego występki spadała na Gustava. Pytanie tylko czy krasnoludy zdołają go odnaleźć i ubić i co z cholernym złotym gwoździem. Galeb dodał do tego co wcześniej powiedział że gdyby krasnoludy odnalazły tenże przedmiot należy go oddać Kowalom Run by go zapieczętowali lub zniszczyli, bowiem właśnie w nim jest demon przenoszony. O swoją deklarację się nie martwił. Odnaleźć Karla, który zdezerterował i ukarać należało jak najbardziej do Granicznych i sam Gustav powinien o to zadbać. Pytaniem pozostawało czemu nadać priorytet - obronie Przełęczy czy polowaniu na Karla? Natomiast sytuacja z czarodziejem była trochę inna. Galeb w pełni rozumiał Króla i jego wyznaczenie czarodzieja jako cel. Zwołano wojowników i odwołanie ich z informacją "tak naprawdę nic się nie stało" podkopałaby autorytet króla. Galeb widział wielką tarczę za siedziskiem wodza, tą samą na której niesiono go do boju. Był to też symbol jego dziedzictwa - używał jej bowiem jego przodek który uchodził za olbrzyma pośród krasnoludów, wzrostem dorównującym rosłym umgi z Norski. Inną kwestią było to że grobi nawet manipulowani przez czarodzieja to wciąż grobi, a ich obecność była wstrętna dla khazadów. Ich ślady brudziły góry i nie można ich było tolerować. Skomplikowana sytuacja życiowa obcego krasnoluda, nawet kowala run, nie była usprawiedliwieniem ku temu by odwlekać walkę z grobi. Dlatego Galeb wskazał miejsce gdzie Tivoli i jego grobi ich zaatakowali oraz powiedział jakimi mocami dysponuje czarodziej. Że pojawia się pod postacią wielkiego goblińskiego szamana, że umie stawać się niewidzialnym, skradać, powodować że cień pali ciało niczym kwas, potrafi mamić zmysły, a także tworzyć widziadła. Nie mówił tego ze złości na czarodzieja, a dlatego żeby krasnoludy ucierpiały jak najmniej w starciu do którego z pewnością by doszło. Bo co jak co ale jego lojalność wobec dawi była dużo większa niż wobec ludzi. Mógłby oczywiście wskazać inne miejsce lub nic nie powiedzieć, ale i tak już powiedział dość by wiadomo było gdzie szukać. Dopiero po chwili uświadomił sobie że są przecież jeszcze podpisane przez niego i Gustava zeznania. Jednak dla krasnoludów sucha relacja którą napisał wskazywała tyle, że po drodze ubili jakąś czarownicę i jej wychowankę, spowodowali że jakieś magiczne miejsce (pfu pfu pfu) się rozdupczyło, a reszta to w sumie to co powiedział Galeb przed Królem i jego doradcami. Jedyna kwestia tego czy Tivoli wysłał wiadomość do Kolegium... czy miał papiery przy sobie. Czy uzna że atak krasnoludów to sprawka Galeba czy też po prostu dawi dowiedzieli się o goblinach i przyszli je wytłuc. Z puntu widzenia Galeba był jeszcze jeden plus - oddział krasnoludów w okolicy mógł skutecznie przystopować Granicznych przed szwendaniem się po górach. Dlatego po wskazaniu miejsca gdzie był czarodziej, przestrogach o nim i o złotym gwoździu Galeb zapytał uprzejmie o to czy o czymś jeszcze Król i Rada chcieliby się od dowiedzieć. Jeżeli to było wszystko to Runiarz miał zamiar jeszcze rozmówić się z Detlefem. Byli w Karaku i mogli uzupełnić część zapasów, albo chociaż zakupić trochę sprzętu by wspomóc obronę Przełęczy. No i uradzić co robią, bo o ile Galeb wiedział że musi dopilnować złapania Karla i unicestwienia demona... to nie wiedział co sądzi o tym Detlef i co jego towarzysz o tym wszystkim myśli. *** Kiedy wyszli z sal zajmowanych przez wodzostwo Karak Hirn Galeb przeciągnął się aż mu gnaty zatrzeszczały. - Na Bogów Przodków... Mam nadzieję, że oddział krasnoludów w pobliżu trochę ostudzi zapał Granicznych. Z drugiej strony. Ten cholerny czarodziej mógłby być przydatny do ich gnębienia. Rozmówili się krótko z Detlefem. Skoro już byli w Karak Hirn i chciano by zaprowadzili oddział dawi tam gdzie obozował ostatnio Tiavoli to mieli czas do jutra rana. Mieli więc czas odpocząć i przejść się po mieście, jednak wytchnienie nie było im dane. Detlef zauważył, że w jego torbie aptecznej zostało mało eliksirów oraz bandaży. Potrzebował znaleźć nowe. Bywali często ranni, a bez medykamentów długo nie pociągnąć. No i jeszcze sprawa broni palnej. Detlef miał zasoby i pieniądze by pohandlować i opuścić Karak z naprawioną lub nową bronią. Do tego trzeba było jednak trochę się pokręcić i popytać. Runiarz miał jednak coś innego do zrobienia. Przed wyruszeniem Bert przekazał mu listy które utrzymał od dwóch budowlańców Groina i Gloina w Dziedzictwie Bugmana. Niziołek podał Runiarzowi adres jaki podali mu obaj krasnoludowie. Galeb nie miał nic przeciw temu, aby dostarczyć wiadomości przy okazji bycia w Karak Hirn. W końcu... w Meissen wyszkolił się na gońca, czyż nie? *** Dwóch krasnoludów udało się do jednej z mieszkalnych części Karak Hirn. Jak każda krasnoludzka Twierdza i ta była rozległa, a istota nie nawykła do przemieszczania się po tego typu miejscach mogła łatwo się zgubić. Wystarczyło zapytać i czytać runy umieszczone w korytarzach, które wskazywały do której sekcji Twierdzy Rogu prowadzą. - Dobrze przejść się w końcu po tunelach jakiejś nieoblężonej twierdzy, co? - zagadnął Runiarz Sapera. Galeb nawigował. Dobrze się czuł będąc znów pod ziemią. Prowadzili z Detlefem cichą dyskusję i ucieszyło go że jego druh chciał pójść z nim ścigać demona. Runiarz podejrzewał, że jeżeli mag zabrał się porządnie do roboty to mogą nie mieć za wiele do powiedzenia w tej sprawie. Z drugiej nigdy nic nie wiadomo i jeżeli uda im się zabrać Karlowi gwóźdź (Galvinson wątpił by dało się to zrobić bez użycia siły) to będą mieli kolejny powód by powrócić do Karak Hirn - po to aby oddać przedmiot w ręce Kowali Run. Po godzinie szwendania się dotarli do ulicy, którą im wskazano i jakiej nazwy użył Bert. Co prawda trochę ją przekręcił, ale w końcu niziołek nie ma odpowiedniego gardła do wymawiania niektórych głosek krasnoludzkiego języka. Kamienne, piętrowe domostwa były zadbane, chociaż niezbyt okazałe. Obaj budowlańcy okazali się być sąsiadami więc tym lepiej było dla nich że nie musieli łazić nie wiadomo ile. Galeb kiwnął głową do Detlefa i ruszył do okutych drewnianych drzwi. Kiedy jednak zbliżył się do wejścia drzwi otworzyły się same. Stała w nich krasnoludzka kobieta, szczupła, w długiej sukni z fartuchem. Grzywa rudych włosów okalała jej głowę. Spojrzała najpierw zaskoczona, na dwóch niespodziewanych gości, zaraz jednak spojrzenie stało się dużo bardziej podejrzliwe. Galeb odchrząknął. - Niech Przodkowie będą z wami. - rzekł spokojnie - Jestem Galeb Galvinson a to mój przyjaciel Detlef Thorvaldsonn. Szukamy krewnych dwójki pracowników Lagera Stoutsona, o imionach Gloin i Groin. Mamy listy od nich dla rodziny. Kobieta patrzyła wciąż nieufnie na zabandażowaną twarz Galeba, po czym się odwróciła i zawołała do wnętrza domostwa. - Greta! Jesteś w domu?! Wieści od tych naszych obiboków mężów przyszły! - W końcu! - dało się usłyszeć głos ze środka budynku - Ile można czekać! Po chwili w drzwiach pojawiła się kolejna krasnoludzka niewiasta o krąglejszej twarzy i czarnych włosach zaplecionych w warkocze. Na widok dwóch oszarpanych długą podróżą i walkami krasnoludów wzdrygnęła się. W rękach niosła dziecko mające na oko niewiele ponad rok. To na widok Galeba omal się nie rozpłakało, jednak matka zaraz zaczęła je uspokajać. - To Greta, córa Gertrudy, a ja jestem Hanna Kathlinsdottir. - przedstawiła się ta ruda - Wszystko z nimi w porządku? Dawno nie mieliśmy od nich żadnych wieści. Galeb kiwnął głową. - Ostatnim razem jak ich widzieliśmy byli cali i zdrowi. Budowa idzie pełną parą i nikt ich nie niepokoi w Ruinach Browaru Bugmana. - mówiąc to sięgnął do plecaka i wyjął z zewnętrznej kieszeni dwie złożone karty pergaminu, zapieczętowane przy pomocy wosku. - Ani *pfu* grobi , ani umgi. - potwierdził Detlef. - Przodkom niech będą dzięki. - powiedziała czarnowłosa. Obie żony budowlańców wzięły listy i od razu je otworzyły. Galeb uśmiechnął się pod warstwą bandaży. Już dawno nie miał okazji widzieć coś tak normalnego i oderwanego od wojny i nieszczęść jak przyniesienie komuś listu z nowinami... i to wcale nie złymi. Wątpił by niewiasty zechciały ich ugościć, a nawet jeżeli to Galeb wolał po prostu uzyskać informację gdzie mogą znaleźć godnych polecenia rzemieślników by załatwić rzeczy, których potrzebował Detlef. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 19-02-2020 o 13:11. |
20-02-2020, 21:38 | #776 |
Reputacja: 1 |
|
25-02-2020, 20:34 | #777 |
Reputacja: 1 | Realizacja planów kaprala odnoszących się do potrzeby uzupełnienia medykamentów oraz naprawy uzbrojenia pokazała, że razem z Runiarzem są traktowani w szczególny sposób - nie chodziło wyłącznie o uprzejmość miejscowych dawi, ale o przystępność cen, a w przypadku naprawy oręża o brak opłaty za robociznę. Takie rzeczy się zdarzały, jednak oferowanie obcym przecież krasnoludom wykonania usługi po kosztach materiałów było inwestycją nie gwarantującą zwrotu przysługi - o ile zawsze można zażądać spłaty zaciągniętego długu, to wymaga to powiadomienia dłużnika, a oboje z Galebem byli tutaj obcy i Bogowie Przodkowie raczyli wiedzieć, kiedy znowu przyjdzie im odwiedzić Karak Hirn. Detlef przystał na oferowane warunki, jednak postanowił nadwyrężać siły i zasoby gościnnych gospodarzy jak najmniej - za osiem mikstur leczących i pół tuzina kojących naparów zapłacił pół setki koron w złocie siwemu jak śnieg i niemal zupełnie ślepemu aptekarzowi (podobno ingrediencje dobierał na węch i smak, a grube szkła okularów z rżniętego górskiego kryształu w rogowej oprawie nosił wyłącznie dla zachowania pozorów), natomiast kolejne pięć dziesiątek złociszy zostawił w pracowni rusznikarza jako dobrowolny datek za zużyte czyściwo, smar do samopałów i wymienione uszkodzone części (choć naprawa polegała w znakomitej większości na wyczyszczeniu i przesmarowaniu mechanizmów), samemu pomagając przy doprowadzaniu broni do porządku, a przy okazji szlifując swoje umiejętności w tym zakresie pod okiem doświadczonego rzemieślnika. Żegnając się z postawnym, ale niewiarygodnie zręcznym mistrzem otrzymał od niego skórzane zawiniątko zawierające kilka precyzyjnych narzędzi oraz zestaw do konserwacji mechanizmów spustowych i luf, za pomocą których może spróbować usunąć proste usterki samopałów samodzielnie oraz utrzymać je w dobrym stanie. Prezent, choć złożony z niewielu i do tego używanych narzędzi był niezmiernie przydatny w warunkach polowych, co Detlef docenił wracając po chwili do pracowni z antałkiem jasnego i doskonale orzeźwiającego ale. Ostatnie dziesięć złotych krążków zostawił w tym samym szynku, w którym kupił beczułkę chmielowej ambrozji - oprócz piwa zamówił spory zapas pakietów żywnościowych przygotowywanych zwykle dla wojowników tunelowych dawi. Poza oczywistą wadą, jaką była niebotyczna cena miały tę zaletę, że pakiet wielkości dłoni i gruby na dwa palce zaspokajał głód rosłego krasnoluda na cały dzień. Byłyby doskonałym źródłem żywności, gdyby przyzwyczaić się do smaku przypominającego trociny wymieszane z zalatującym stęchlizną owsem. W ciasnych tunelach śmierdzących grobimi, urkami lub szczurem nie była to najgorsza rzecz, jaka mogła się przytrafić brodatemu wojownikowi. Kapral zabrał zapas pakietów dla pięciu mężczyzn na dwa tygodnie. Po wizycie w karaku sakiewka kaprala schudła o więcej niż połowę, ale ten był przekonany, że to były dobrze wydane pieniądze. * * * Gdy dotarli na miejsce potyczki z grobimi towarzyszący im oddział wojowników zamierzał pójść dalej do obozowiska, o którym wspominał Runiarz. Detlef nie mógł tutaj pomóc, więc decyzja należała do Galeba. Choć chciał wracać na przełęcz do reszty Ostatnich uważał, że powinni zrobić tyle ile mogli, by zadanie oddziału karnego było jak najłatwiejsze i by dawi wrócili do twierdzy z możliwie niskimi stratami lub, jak Bogowie Przodkowie pozwolą, i bez nich. Ich nieco późniejsze przybycie na przełęcz niewiele zmieni w układzie sił - to Brock kontrolował przełęcz i bez niego nie było szans na jej dalsze utrzymanie. Jeśli wciąż nie zmienił zdania, to obecność dwójki khazadów nic nie zmieni.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
26-02-2020, 19:51 | #778 |
Reputacja: 1 | Podczas sprawunków w Karak Hirn Galeb chodził za Detlefem dumając nad tym co ich czekało. Widział, że coś gryzie kaprala w tym wszystkim więc zapytał się o co chodzi. Poklepał Detlefa po ramieniu. - Spokojnie przyjacielu. Dobre słowo od tamtych żon to spłata długu za to że obcy pofatygowali się dostarczyć wiadomości z daleka. I to w trakcie wojny, gdy drogi nie są bezpieczne. Jeżeli nie będziemy nadużywać serdeczności mieszkańców Karak Hirn to z tej sytuacji wyjdziemy po prostu mając dobrą u nich opinię. A Galeb wiedział, że dobra opinia może im się bardzo w Karak Hirn przydać. Chociażby dlatego, że gdyby nie daj Przodkowie cośby się zadziało to mieliby tutaj schronienie. Myśl o tym miała jeszcze kołatać mu się w głowię przez całą drogą z powrotem ku Przełęczy. *** W swojej wspaniałomyślności i serdeczności Detlef dał Galebowi trochę złota do rozdysponowania. Runiarzowi było głupio, ale sierżant najwyraźniej współczuł przyjacielowi tego że gobliny obrabowały go z piwa, złota i kamieni szlachetnych. Galeb z wdzięcznością przyjął pieniądze od Detlefa. Idąc pośród rzemieślników Galeb zajrzał do handlarza, który oferował przeróżne bronie produkcji własnej ale i cudzej. Runiarzowi rzuciło się w oko broń o masywnej rękojeści, przystosowanej do krasnoludzkiej dłoni oraz rozszerzającym się na końcu zakrzywionym ostrzu. Oręż przypominał trochę szable z Arabii lub Kitaju. Rozszerzający się koniec zaostrzono z obu stron tworząc tak zwane pióro, dzięki któremu można było skutecznie ciąć wroga ciosem powracającym. Runiarz zaszedł i zapytał się o pochodzenie tegoż przedmiotu. Masywny kowal o gęstej czarnej brodzie przypalonej na końcach przywitał Runiarza i odpowiedział, że broń tą kupił dawno temu od jednego kupca z Gór Krańca Świata z okolic Karaz Azul. Galeb wiedział skąd dokładnie ona pochodzi - takich szabel używali krasnoludzcy wojownicy z Wieprzej Góry, którzy jako jedni z niewielu krasnoludów tworzyli oddziały górskiej kawalerii. Właśnie od nich kupił pierwszą swoją szablę i oni uczyli go podstaw władania nią. Galeb był bardziej niż chętny nabyć ten oręż. Kowal nie miał nic przeciwko - szabla mu tylko w warsztacie zawadzała, a nie był też tak dobrze wykonana aby trzymać ją jako pamiątkę czy część rodzinnej skarbnicy. Wymiana zdań chwilę potrwała, ale Galeb zdołał też dogadać się odnośnie udostępnienia kuźni na parę godzin w celu naprawy pancerza. Kowal był bardziej niż rad że u niego w warsztacie popracuje Runiarz, którego będzie mógł podpatrzeć przy pracy. Potem gdy udali się do mikstury Galeb wziął dwie dla siebie i przytroczył do pasa. Wolał mieć własny zasób dekoktów do wykorzystania w razie konieczności. Na koniec udał się do świątyni Valayi by się pomodlić za siebie i Detlefa i podziękować za wskazówki, których udzieliła mu Pramatka. Przed posągiem bogini na którym składano ofiary Galeb zapalił świeczkę. Klęcząc składał podziękowania, odmówił pacierze, których nauczyła go za dziecka matka, a potem poprosił o dalszą opiekę i przychylność w nadchodzącym czasie. Uznał, że w sprawach z którymi się mierzą przychylność Przodków bardzo im się przyda. *** - Mości Runiarzu... jeżeli można zapytać... dlatego niesiecie ze sobą łuk, a nie kuszę? - zaczepił w trakcie marszu jeden z wojowników. Galeb rzucił krasnoludowi ponure spojrzenie. Takie pytanie ze strony Detlefa by nie było niczym złym, ale ze strony obcego krasnoluda... Runiarz miał wrażenie że to jakiś przytyk. Ale po chwili milczenia odparł. - Szybciej się z niego strzela niż z kuszy. Nie muszę się zatrzymywać przy naciąganiu. Co prawda to prawda, nawet dawi o silnych ramionach musieli włożyć spory wysiłek by napiąć kuszę. Widać jednak było że wojownik rozmawiający z Galebem chciał coś jeszcze dorzucić, ale odezwał się inny, starszy. - Skorriemu chyba chodzi o to że to Kowale Run zwykle preferują bardziej tradycyjną broń. Łuk jest dość... nieortodoksyjny. Gdyby Galeb miał brodę to ta by się zjeżyła. Na szczęście bandaże skrywały jego oblicze. - Ten konkretny Kowal Run preferuje każdą broń, która pozwoli mu skutecznie zabijać grobi, umgi, elgi i thagarokki. Starszy wojownik patrzył przez chwilę na Galeba, po czym pokiwał głową. - Jakbym słyszał jednego z rangerów. Takiego który chowa wiele osobistych Uraz wobec wrogów naszej rasy... - rzekł. Galeb milczał przez chwilę, tak że można by uznać dyskusję za zakończoną. W końcu Kowal Run odezwał się. - Walczyłem w tunelach pod Karak Azul z thagarokki. W pierwszym szeregu wraz z Łamaczami Żelaza. W samym środku rzeźni - wszędzie w koło skaveni. Rozbijający się o naszych wojaków w gromnilowych pancerzach pełnych run. Moje ciało chroniła tylko zwykła kolczuga. To wielki honor walczyć u boku Bractwa, ale i wielkie wyzwanie by nadążyć... i nie zginąć w tym młynie. - jego głos był ponury i pełen wściekłości - Zaczęło się tak: spaliśmy w obozie w tunelu gdy skaveni wypuścili na nas trujące powietrze. Wielu górników się podusiło, lecz gdy zielony obłok dotarł do ogniska... wybuchł. Potem pojawili się skaveni. Najpierw drobne sztuki dźgające oszołomionych dawi, potem cały potok thagarokki. Szybko pojawili się wojownicy podziemni, a zaraz po nich przybyli Żelazołamacze. Lecz ja i moi towarzysze pozostaliśmy w samym środku walk. To była jatka. Już spychaliśmy skavenów z powrotem w głąb tunelu. Lecz wtedy... w tej rzece szczurzego pomiotu, który nas zalewał pojawił się on. Cholerny rogaty czarownik Thagarokki. Szary Prorok. Wynieśli go na palankinie prawie na naszą pozycję. Ciskał czarami. Zdołał zabić jednego z Żelazołamaczy. W słusznym gniewie natarliśmy na niego... i przebiliśmy się przez jego obstawę. Galebowi dłonie zaczęły się trząść ze wściekłości. - A on... jego po prostu ponieśli. Skaveńskie łapy zaczęły go przenosić na tyły tej hordy. A żaden z nas nie miał przy sobie naładowanej kuszy, ani czegokolwiek by tą skurwysyńską poczwarę dosięgnąć. Żadnego toporka, strzały, czy bełtu. Nic. Gdybym miał pod ręką to nawet łuku elgi bym użył by tą zawszoną gnidę posłać do Otchłani. Drużyna zaprawionych w bojach weteranów spojrzała na Galeba całkiem inaczej niż dotychczas. U niektórych widać było niedowierzanie, u innych szacunek i zrozumienie. Tak czy tak historia którą opowiedział Galeb wprawiła wszystkich w nastrój bojowy, pełen chęci do wyrównania wyrządzonych krasnoludom Krzywd. *** Gdy dotarli już na miejsce Galeb musiał podjąć decyzję. Zaprowadzili krasnoludów dość daleko. Lecz co teraz? Chciał wrócić na Przełęcz i dowiedzieć się jak wygląda sytuacja. Lecz rzekł przed Królem i jego Doradcami że ruszy za demonem... A skoro gobliny się zwinęły to znaczyło że czarodziej podjął trop. I tam gdzie będzie czarodziej tam będzie Karl i demon. Galeb nie miał zamiaru łamać deklaracji które złożył i postanowił dalej pomóc krasnoludom. Nie wiedział jak w tej chwili maluje się sytuacja na froncie, ale on i Detlef nie robili wielkiej różnicy przy całej kompanii najemników. Ale w starciu z demonem i czarodziejem byli dla drużyny dawi nieodzownym wsparciem. Jedyne czego nie mógł do końca sobie Galeb wyobrazić to jak sytuację z czarodziejem rozwiązać. Najbrutalniejsze rozwiązanie wydawało się najprostsze i rozwiązujące wszelkie kłopoty... jednak jeżeli odnajdą Magistra Cieni zanim ten zdoła wytropić Karla... Wszystkie scenariusze malowały się w ciemnoszarych barwach i jako wielce skomplikowane. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 27-02-2020 o 18:02. Powód: Użyczenie przez Detlefa środków pieniężnych: Zakup dwóch mikstur leczniczych i szabli. Łącznie 28 zk. |
26-02-2020, 23:21 | #779 |
Reputacja: 1 | Loftus najmniej zaznajomiony z technikami zwiadu, został jego dowódcą i to nie tylko formalnym. Co gorsza towarzyszący mu Ostatni oraz zwiadowca od Brocka oczekiwali, że podejmie decyzję co należy teraz zrobić. Szary Mag nie lubił być na świeczniku, jednak teraz nie miał wyboru. Z uwagi na brak własnych doświadczeń i wiedzy, starł się słuchać innych i wyciągać wnioski. A podczas krótkiego obozowania z najemnikami, usłyszał historię pewnej bitwy. Nie pamiętał, kto z kim walczył. Było to gdzieś na terenie Księstw Granicznych, jeden z dowódców przed rozpoczęciem bitwy przeprowadzili zwiad za linią frontu, który jednak nie odkrył sekretnego odwodu. Bitwa została przegrana z powodu niekompetencji zwiadu. Magowi utkwił również w pamięci rozkaz dowódcy, który miał później na kogo zrzucić winę. Jak to najemnik w opowieści wspominał, miał polecenie osobistego odszukania oficera, który był na patrolu za wzgórzami na północy. Wszystkich, cały patrol, kazał powiesić. Ritter nie spodziewał się, że Brock, czy Gustaw w razie ich niedopatrzenia każe go powiesić, ale rozumiał wagę skutecznego zwiadu. Loftus postanowił podzielić zwiad, sam wraz z najemnikiem został na obecnej pozycji. Dobrze osłoniętej, ale jednocześnie umożliwiającej obserwację. Szary mag ufał, że zwiadowca nie będzie ryzykował zmiany strony przy magu, tak mówiła mu jego intuicja.Pełnili funkcję czujki i ewentualnej grupy ratunkowej. Natomiast Bert był mały i potrafił się kryć oraz Walter który dobrze się wspinał mieli przekraść się jeszcze kawałek z lunetą, która przekazał im Loftus. Z prostą sugestią, aby zbędnego ryzyka unikać. Wędrowny Czarodziej ufał w ich umiejętności i zdrowy rozsądek. Dodatkowo skoro do tej pory nie zdezerterowali, to już tego nie uczynią.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! |
01-03-2020, 20:57 | #780 |
Reputacja: 1 |
|