|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
23-08-2018, 10:40 | #1 |
Reputacja: 1 | [WFRP 2ed.] Od zera do bohatera OD ZERA DO BOHATERA ************************************************** ********
Ostatnio edytowane przez AJT : 05-09-2019 o 21:38. |
23-08-2018, 10:58 | #2 | |||
Reputacja: 1 | Praca wspólna MG i BG
Ostatnio edytowane przez AJT : 23-08-2018 o 11:02. | |||
26-08-2018, 23:06 | #3 |
Reputacja: 1 | Dziękuję za dialogi w tej kolejce... Wolfgang swój standardowy dzień zaczynał od sytego, pożywnego śniadania. Inni żołnierze w garnizonie zaczynali od musztry, którą prowadził przerażający sierżant Cedryk, ale Baderhoff wstawał wcześniej i zawsze zdążył zjeść. Znajomość z garnizonowym kucharzem popłacała, bo mężczyzna miał słabość do tytoniu, którym czasem obdarowywał go Wolfgang. W końcu syn zielarki miał swoje dojścia. Po pierwszym posiłku żołnierz miał czas na modlitwę do Myrmidii oraz podstawową higienę - w tym pielęgnację swojego bujnego zarostu. Zwykle pod koniec tej ostatniej dało się słyszeć dźwięk dzwonu garnizonowego nawołującego na poranną musztrę bojową. Wspomniany już sierżant Cedryk był mistrzem w szkoleniu żołnierzy we wszystkim - zaczynając na sprawnym wykonywaniu rozkazów, poprzez ustawianie się w kolumnie, równe marsze, aż po same techniki walki. Sierżant miał ogromny posłuch wśród swoich ludzi, ponieważ jego nauki nie kończyły się na ćwiczebnych placu. Ponoć Cedryk od czasu mianowania sierżantem zawsze szedł do boju w pierwszym szeregu pokazując młodszym i mniej doświadczonym żołnierzom jak powinno się walczyć. Baderhoff był jednym ze sprawniejszych żołnierzy w garnizonie i mimo iż mężczyzna stawał się coraz lepszym spotykało się to z ciągłym niezadowoleniem jego ojca, który był oficerem w tym samym garnizonie. Stary Gustav Baderhoff uważał, że wojownik w wieku jego syna powinien być już starym sierżantem, ale prawda była taka, że mierziło go, że jego jedyny syn nie wybrał jako broni specjalistycznej rusznicy - jak ojciec - tylko halabardę. Wolfgang wolał zwyczajnie poczuć krew i mieć przeciwnika na wyciągnięcie ręki aniżeli walczyć przy wykorzystaniu sztuczek takich jak proch czy inne wynalazki. Nie zmienia to jednak faktu, że Gustav Baderhoff był zadowolony z wyszkolenia wielu żołnierzy, do których nie należał jego syn. Kiedy na nieporozumienie ze specjalizacją nakładały się takie rzeczy jak młodzieńcza chęć zabawy czy pociąg do hazardu Wolfganga otrzymywało się to samo co zwykle czyli pokoleniowy konflikt ojca z synem. Może coś się zmieni kiedy młody żołnierz będzie kilka razy o krok od śmierci, ale póki co... pozostało mu uśmiechać się do ojca chwalącego żołnierzy, których on bił w przedbiegach. Po porannej mustrze Wolfgang trenował dalej kiedy inni poszli na śniadanie. Dopiero kiedy tamci je kończyli mężczyzna szedł się umyć i przygotować do dnia pracy. Tego pięknego dnia oddział Baderhoffa wraz z sierżantem Cedrykiem na czele miał za zadanie patrolować przyległą do włości Hrabiego granicę. Nie były to olbrzymie tereny, ale Cedryk podchodził do swojej misji bardzo poważnie i niby prosta robota zamieniała się w koszmar - szczególnie dla żołnierzy słabszych kondycyjnie. Po wielu godzinach pracy Wolfgang mógł wrócić do garnizonu, zjeść kolejny posiłek oraz przygotować do wyjścia na miasto. Tego dnia mógł opuścić garnizon i wrócić dopiero za dwa dni. Taka przepustka nie spotykała się z aprobatą jego ojca jednak żołnierz mógł wtedy odwiedzić resztę rodziny - matkę i siostrę - oraz zająć się jakąś robotą mogącą przynieść nieco Karli. Dla Wolfganga nie było nic piękniejszego jak po ciężko przepracowanym dniu udać się do rodziny aby na wieczór wyjść na miasto i pograć w kości. Jego stałymi partnerami w tej rozrywce byli Eryk Muller - syn celnika - oraz Albert Frotz - żołnierz, który pechowo nie otrzymał tym razem przepustki. Muller od dawna czekał tylko na okazję aby wyrwać się z "celnego bagna" jak pieszczotliwie nazywał pracę z jego ojcem Kasparem i pograć spokojnie w kości z Wolfgangiem i innymi bywalcami lokalnej gospody. Po opuszczeniu garnizonu Wolfgang udał się do jego rodzinnego domu, gdzie zastał matkę oraz siostrę. Jego matka wychowała się w biednej rodzinie, która była tak liczna, że trafiła na wychowanie do wiekowej zielarki. Z czasem z biednej, wychudzonej dziewczyny stała się wysoką i piękną kobietą, do której bardzo wielu ludzi przychodziło po napary, maści i leki. Była ona pogrążona wyłącznie w pracy do czasu aż zakochała się w młodym sierżancie. Niedługo po tym poczęta została ich córka Sara, a kilka lat po niej syn Wolfgang. Młody Baderhoff żałował, że los nie wyciągnął z dupy jego ojca kija będącego swoistą personifikacją jego dumy, dyscypliny i nieustępliwości. Wolfgang nie był w stanie wyobrazić sobie ojca w roli młodzieńczego wolnego ducha. Siostra Wolfganga była idealna. Mimo niemal trzydziestu lat na karku wyglądała na ledwie pełnoletnią. Wysoka, szczupła, z długimi czarnymi włosami i zielonymi oczami ich matki mogła równie dobrze zostać aktorką. Wybrała jednak aptekarstwo i studia w oddalonym o szmat drogi Nuln. Brat wiedział, że to ją rodzice kochali bardziej. Matka kiedy tylko mogła kontaktowała się z nią, a ojciec prawie cały swój majątek przeznaczył na edukację Sary. Wolfgang nie był w stanie długo usiedzieć w domu i po wymianie grzecznościowych zwrotów z rodziną wyruszył w poszukiwaniu dobrej zabawy. Towarzystwo dopisywało mu od progu, bo czekał na niego Eryk, z którym mieli tego dnia oskubać jakiegoś gracza. Gdyby tylko Wolfgang wiedział, że wraz z fantami pozostałych syn celnika tego dnia wygra jego topór... W karczmie było tym razem dość tłoczno. Wolfgang wypił jedno piwo i zaczął spokojnie grę w towarzystwie młodego celnika. Baderhoff był też blisko ustalenia jakiejś roboty. Ponoć Hrabiego męczyli złodzieje bydła i poszukiwani byli nocni strażnicy aby złapać zwyrodnialców. Wolfgang nie znał mężczyzn, z którymi miał się zająć stróżowaniem, ale szybko poznał ich imiona. Żołnierz - mimo wesołego usposobienia - nie był jednak aż tak ufny i wolał do ukończenia tej pierwszej wspólnej misji pozostać zdystansowanym. Zdecydowanie barwną postacią w całym otoczeniu był Kasztaniak, który był pijanym tego dnia krasnoludem. Brodacz był niski i krępy dlatego Baderhoff uznał, że pewnie potrafił robić żelazem lepiej niż większość bywalców karczmy. Po rozmowie ze strażniczą ekipą Wolfgang mógł wrócić do Eryka bogatszy o jednego gracza. Adelbert ruszył za nim do stolika. - Bitniście? Wojowaliście już w polu? - Zapytał się żołnierza. - Jeżeli choć część plotek jest prawdą, to macie tutaj pełne ręce roboty… - dodał badawczo. Grali w trójkę. Wolfgang, Adelbert i Eryk Muller. Fortuna jednak uśmiechała się tylko do wojaka. Mieszek młodego Baderhoffa wzbogacił się o dwa srebrniki, a z pozostałych dwóch ubyło po jednym. Mimo przegranego srebrnika cyrulik był rad z chwili rozrywki. Bywały chwile, że tracił znacznie więcej... - Byłem na kilku bitkach, ale nie było to nic ciekawego. - odparł Wolfgang. - Jesteśmy blisko granicy dlatego z gór kilka razy zlazły na nas poczwary. Zwykle dawaliśmy radę bez większych obrażeń, bo zielonoskórzy nie są przeciwnikiem dla wykwalifikowanego żołnierza. Ty w jakich bataliach brałeś już udział? - zapytał Baderhoff ciekawy. - Cóż… złamało się kilka nosów. - Adelbert kaszlnął. - Jestem wędrownym uzdrowicielem, nie wojakiem. - Dodał po chwili. - Czego powinienem się najbardziej wystrzegać w tutejszym lesie? - Zapytał Wolfganga. - W sumie niewiele poza kilkoma wyprawami mam na karku. - powiedział żołnierz. - Specjalistą od lasu zapewne jest nasz łowczy, ale on bardziej na usługach Hrabiego jest więc z nim mało jest okazji do rozmowy. - Wolfgang się zastanowił. - Wydaje mi się, że to stróżowanie w lesie między Kreutzhofen a Weilerberg ma związek ze znikaniem bydła. Nie wiem czy wystarczy dla nas roboty, ale niezbyt mądrze postąpili tamci nie zabierając krasnoluda. Może wypił już ciutkę, ale nie od dziś wiadomo, że w ciemności, przy szczątkowym świetle, brodacze widzą o niebo lepiej od ludzi. Apropo krasnoluda… - Wolfgang podniósł rękę patrząc na wstawionego już brodacza. - Hej krasnoludzie. Może masz ochotę na partyjkę kości? - zapytał żołnierz. Kasztaniak, lekko zataczając się, przystąpił do stolika grających. - A, nie pogardzem, nie pogardzem. Krasnolud usiadł, trzymając w ręku prawie pusty kufel. Chlusnął resztkę piwa, otarł wielkie wąsiska i beknąwszy, przedstawił się kurtuazyjnie. - Jam jest Kasztaniak. Cholernie mi miło. O co gramy? - Ja nazywam się Wolfgang. - powiedział wysoki, rudobrody mężczyzna podając dłoń krasnoludowi. - A to jest mój przyjaciel i niebywały gracz, Eryk. Wymieniony podał rękę Khazadowi skinąwszy z uśmiechem głową. - Adelbert. - przedstawił się trzeci z obecnych przy stoliku graczy. - Myślę, że warto by nieco podnieść stawki. - rzucił Eryk. - Niech będzie, ale bez przesady. - powiedział Wolfgang. - Niech nasi nowi towarzysze nie pomyślą czasem, że gramy tylko dla zysku. Tu przede wszystkim liczy się dobra zabawa. - dodał podnosząc rękę i prosząc o piwa dla całej czwórki. - Ni ma ryzyka, ni ma zabawy - krzyknął Kasztaniak, zamaszystym ruchem kładąc na stole swoją kuszę. - Ja daję swoją broń! Tera wy, kompania! - Tego się nie spodziewałem. - rzucił Wolfgang kładąc powoli na stole swój topór. - Nie wiem czy powinniśmy grać o takie stawki, ale niech będzie. - Toć ci dzielna postawa panie krasnolud. Widać żeś równy zawodnik - pochwalił Kasztaniaka Eryk. - Mój miecz zatem również w grze - broń syna celnika również wylądowała na stole. - Wchodzisz? - zwrócił wzrok w kierunku Adelberta, ten jednak na ten moment spasował. Dobra gra zakończyła się tego dnia niezbyt dobrym wynikiem dla Wolfganga. Eryk wyszedł bogatszy o jego topór i kuszę krasnoluda. Jedynym pocieszeniem dla żołnierza była ekipa, z którą mógł iść stróżować. Adelbert znał się na łataniu rannych pewnie lepiej od Wolfganga, którego podstaw nauczyła matka. Kasztaniak mówił, że potrafi strzelać z kuszy dlatego musieli pożyczyć oręż od Eryka. Wolfgang proponował aby podczas stróżowania Adelbert trzymał pochodnię, krasnolud kuszę mając na podorędziu topór, a Wolfgang halabardę. Co prawda żołnierz nie spodziewał się spotkać w lesie bydłokradów, ale nigdy nic nie wiadomo... |
27-08-2018, 03:18 | #4 |
Reputacja: 1 | Wczoraj |
27-08-2018, 07:59 | #5 |
Reputacja: 1 | Vermin odetchnął z ulgą gdy w końcu opuścili karczmę. Atmosfera robiła się duszna no i to towarzystwo… Szczurołap nie oceniał ludzi i nie obchodziło go czy ktoś jest ładny, brzydki, mądry czy głupi. Ale nawet odnaleziony w górach niemowa nie mógł przejść obojętnie wobec takich osobników jak Kasztaniak. Nie wierzył, że ktokolwiek da krasnoludowi jakąś robotę, a już na pewno nie w lesie, gdzie trzeba jednak zachowywać się cicho. I utrzymać na nogach, a to w przypadku brodacza nie było takie pewne. Kiedy Dieter opisywał szczegóły zadania, Vermin stał i słuchał, co chwila tylko potakując. Gdy dobiegły do niego krzyki hrabiego rozejrzał się po dziedzińcu w poszukiwaniu wielmoży. Przed oczami pojawiła się twarz jego siostrzenicy. Myśląc o Adelajdzie poczuł w brzuchu niemiłe ukłucie. Ciągle trudno było mu się pogodzić z wyjazdem dziewczyny. - Na pewno was nie zawiedziemy panie Krankel – odezwał się Drago po przemowie łowczego – W „Pod Czarnym Orłem” zebrało się jeszcze paru chętnych, ale szczerze mówiąc to zwyczajna hołota, jeden lepszy od drugiego. Szkoda marnować na nich srebro, my lepiej sobie poradzimy a za podwójką stawkę przyprowadzimy tych złodziei pod samiuśką szubienicę. - No ja myślę - odparł poważnym głosem łowca. - A jak się dowiem, żeście po lesie spali, miast czuwać, to... sami wiecie - dodał groźnie. - Bez obaw herr Krankel. Włości i mienie jego miłości, szczęśliwie nam panującego z woli Sigmara i Imperatora, Hrabiego Theodosiusa von Eisenstadt są z nami bezpieczne. - odpowiedział akolita Abelard - Tak nam dopomóż Sigmar. Jeno opłata za głowę plugawych sług ciemności byłaby zachętą dla mych towarzyszy gdybyśmy na nie natrafili. Jak to w przekazie znamy słowa samego Sigmara… - i tu już dokończył w klasycznym jako ten uczony w piśmie - ...“I nagrodą [po śmierci] będzie dla tego kto śmierć wrogom Imperium nieść będzie” - Ady przecież mówiłżem, że hrabia obiecał nagrodę. Słuchajże i gadajże po ludzkiemu - zestrofował Dieter Abelarda. Vermin zamyślił się i nie uczestniczył w dyskusji, która zeszła na religijne tematy. Zastanawiał się co robi teraz Adelaida. Nigdy nie był w Nuln, ale jeśli wierzyć opowieściom Drago, nie było większego miasta w całym Imperium, a może i na całym świecie. Gdy przyjaciel opisywał mu te wszystkie cuda, szczurołap tylko kręcił głową z niedowierzaniem, bo w głowie się nie mieściło, że jakieś miasto może mieć więcej niż tysiąc mieszkańców. Syn stajennego nie raz sugerował, żeby rzucić wszystko i przenieść do Nuln, jednak Vermin najbezpieczniej czuł się w Kreutzhofen, wśród ludzi, których znał. Teraz, kiedy siostrzenica hrabiego wyjechała, nie był już taki pewny swojej deklaracji. Być może kiedyś jednak ma własne oczy zechce się przekonać czy miasto w istocie jest tak wspaniałe jak opisywał je przyjaciel. A przy okazji odwiedzi Adelaidę. - Proszę go nie słuchać panie Dieter – wtrącił się Drago - Plecie o tych sługach ciemności, bo głupio mu przyznać, że przyszedł na zarobek. Wszak sługom Sigmara nie przystoi pilnować bydła więc muszą sobie dorabiać ideologię - Ano, Drago, ano - przytaknął Krankel. - No, to leźcie już, bo ja też robotę mam - pogonił jeszcze grupę. Abelard spojrzał zimno na Drago i powiedział. - Kto w Sigmara i sługi jego na ziemi wątpi ten pierwszy krok ku duszy zatraceniu stawia. Będę Ciebie obserwował. - po tych słowach skinął jeszcze Dieterowi i ze słowami “Chodźmy” zaczął się oddalać ku wyznaczonemu miejscu. Vermin i Drago wymienili się spojrzeniami, syn stajennego zakręcił palcem wskazującym dookoła skroni, dając do zrozumienia co myśli o akolicie. Po chwili ruszyli obaj za Abelardem w stronę lasu. Ostatnio edytowane przez waydack : 27-08-2018 o 08:11. |
27-08-2018, 09:23 | #6 | |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 29-08-2018 o 15:33. | |
27-08-2018, 10:04 | #7 |
Reputacja: 1 | Jak łowca polecił, wyruszyli na pierwszą wartę. Znająca najlepiej te tereny Robin zaprowadziła ich na miejsce, w którym mieli zacząć swą straż. |
27-08-2018, 12:12 | #8 |
Reputacja: 1 |
|
27-08-2018, 13:26 | #9 |
Reputacja: 1 | Robin bezszelestnie zrobiła parę kroków w kierunku źródła dźwięku. Niezwykle czuły słuch pozwolił jej na stwierdzenie, że męski głos ma bretoński akcent, kobiecy natomiast był miejscowy. Łowczyni, po dłuższej chwili wsłuchiwania się, rozpoznała nawet rozmówców - piekarza Armanda Boulangier i Brit Stoltenberg. Przed podkradnięciem się bliżej, poczekała na decyzję pozostałych. |
27-08-2018, 16:05 | #10 |
Reputacja: 1 | - Czekej, dziewko - rzekł niespodziewanie przysypiający Kasztaniak - Nie leź sama, bo ki diaboł wie, kto zacz, te głosy. Z Tobą pójdem. Krasnolud sam zdziwił się swoją propozycją. Właściwie to miał zamiar przechrapać sporą część nocy, popierdując sennie, co od pewnego czasu uskuteczniał. Gdy jednak Robin zadeklarowała, że idzie, odezwała się w nim nuta, której w żadnym razie się nie spodziewał. Empatia. Dziewczyna w pewien daleki sposób podobna była do Strzałki. Miała nieco podobne rysy i ruchy... albo też wydawało mu się, w końcu nie raz w ciągu ostatnich dni łudził się, że gdzieś widzi swoją kochaną. Miał świadomość, że to zapewne przypadek, ale podobieństwo Robin do Strzałki kazało mu chwycić mocniej kuszę. Sytuacja zdawała mu się być identyczna do tej, gdzie zniknęła jego towarzyszka. Stanął obok dziewczyny, spojrzał z dołu w jej oczy. Tam podobieństwa do Strzałki nie dostrzegł, ale nic to. Co taka dziewuszka mogła zrobić, jeśliby pojawiło się jakieś zagrożenie? Potrzebowała kogoś do pomocy. Przedziwnym tokiem rzeczy tym kimś zdeklarował się być Kasztaniak. |