Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-10-2018, 09:53   #31
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Na przedpolu Langwald trwała krzątanina. Uciekający sprytnie zabezpieczyli tyły pochodu a obserwujący ich z odległości niziołek krzykiem ostrzegał o czających się między namiotami kościejach. I choć truposze starały się puścić w pogoń znajdowały się na przegranej pozycji.
Pierwsi do krawędzi lasu dotarli Gharth i Henrike. Mieli raptem dwa bicia serca by się wzajemnie otaksować. Wtedy usłyszeli krzyk i ruszyli ponownie do biegu. Dźwięk był pełen bólu i kończył się bulgotaniem. Na domiar złego dochodził z bliska.
Gdy do lasu zbliżyła się grupa z Erikiem na czele szóstka zombie była w trakcie posiłku. Jeśli nie chcieli wbiec wprost na pobliskie mokradło musieli przebiec obok nich. Melisa pośród ofiar rozpoznała Kasandrę. Przeszedł ją dreszcz na myśl, że mogła uciekać wraz z siostrą i resztą rodziny. Płaczu niemowlęcia nie było słychać.
Thorstein potknął się i coś kolczastego. Kręgosłup, nie większy niż dwie długości dłoni.
Zamykającemu pochód Reinhardowi poprawił się humor. Nie dość, że jego fortel przyniósł oczekiwany efekt to jeszcze w kupionym czasie udało mu się wypatrzyć na ziemi jakiegoś smarkacza, którego teraz prowadził przed sobą. Chłopak był u progu dorosłości, a do tego postawny. Obecnie jednak tylko chlipał pod nosem, smarkał i sądząc po zapachu dopiero co zmoczył spodnie.
Przebyli w pośpiechu długi dystans, aż palenie w płucach stało się nieznośne. Gdy podczas postoju zaskoczył ich oddział klekoczących szczękami kościotrupów pierzchnęli w przerażeniu i mimo bólu nie zatrzymywali się aż trzeźwiejący Otto nie upadł po raz trzeci. Wolf był już w stanie go podtrzymać, lecz nie mógł go nieść. Ukryci w gęstym młodniku przeczekali do świtu. W świetle dnia spostrzegli, że rosłego Rolfa z nimi nie było. Do domu bartnika z miejsca, w którym się znaleźli dzieliło ich kilka minut spaceru.
Dwóch mężczyzn – bywalca karczmy i oberżysta – zmarli w nocy na postoju wskutek odniesionych ran. W przeciwieństwie do reszty nie ujrzeli świtu. Młoda posługaczka wpadła w histerię, traktowała swego pracodawcę jak członka rodziny. Grupa skurczyła się do czternastu osób. Od strony chatki na niewielkiej polanie dochodziły niepojące dźwięki.

W okolicy musiało roić się od umarlaków. Dlaczego wciąż i wciąż na nie wpadali? Zabudowania nie były zdemolowane, a jedynie obryzgane krwią zabitych wewnątrz osób. Mimo, iż Thorstein nie da się zaskoczyć starł się z trzema kościejami wyposażonymi w hełmy i półtoraręczne miecze. Musiał uciekać. Ulrike poznał tylko po odsłoniętych udach. Jej twarz przypominała talerz z polewką na podrobach.
Wracając do grupy ściągnął nań pościg. Kościei przybywało, w zasięgu wzroku miał tuzin. Poruszali się znacznie żwawiej niż zombie, klekocząc przy tym kośćmi i dzwoniąc hełmami. Uciekinierzy zerwali się do biegu i podnieśli barykadę o zaostrzonych palikach. Pościg stracił kilka chwil.
Ucieczka trwała z przerwami cały dzień. Zszargane nerwy płoszył najmniejszy szmer. Truposze czaiły się wszędzie, wpadali na nie ze wszystkich stron. Mimo małych sukcesów ciężko było mówić o szczęściu. Zarówno Gharth, Melisa jak i Roy od zupełnego wyczerpania dzieliły minuty. W ostatniej potyczce udało i się jednak odkryć co stało za przemienieniem zwłok w nieumarłych wojowników. Gdy zabili trzymającego się na dystans od truposzy mężczyznę zwłoki stały się na powrót tylko kupą gnijącego mięsa i kości. Najbliższy postój przyniósł im nieoczekiwane wydarzenia.

Z głową umoczoną w strumieniu znaleźli Rolfa w towarzystwie dwóch kilkulatków. Chłopcy byli do siebie łudząco podobni. Thorstein klęknął z wrażenia. Któryś z nich musiał być Johannem. Gdy docucili postawnego mężczyznę okazało się, że odczucia banity były trafione. Drugi dzieciak okazał się być synem Rolfa. Widząc ich jednak w trójkę Thorstein zwątpił w Ulrike. Nie mogli sobie pozwolić jednak na dłuższy odpoczynek, pościg znów ich doszedł.
Czy to w ogóle był pościg? Reinhard już kilka godzin temu zaczął podejrzewać, że znalazł się w centrum dużej operacji wojskowej. Wiele niedużych oddziałów musiało być specyfiką tej inwazji na tereny Stirlandu. Maszerowali w rozproszeniu plądrując napotkanie sioła i osady. Nie potrzebowali odpoczynku. Wiedział po ostatniej potyczce coś jeszcze. Armia umarłych może zniknąć równie szybko jak się pojawiła. Wystarczyło wyeliminować prowadzącego ją czarownika.

Biegli aż do zmierzchu a potem dalej biegli nocą. Las się przerzedził, wyrosły przed nimi dwie góry i łatwa do pokonania dolina między nimi. Melisę i Roya trzeba było nieść. Rolfa przed kolejnym upadkiem powstrzymywało poczucie obowiązku. Gharth nie padł tam gdzie stał tylko dzięki sile woli. Kostki miał tak gorące, że zmoczone onuce parowały na bieżąco. Pod koniec doliny zostali ostrzelani. Kości bielały w świetle księżyca na skarpach oraz gdzieś przed nimi. Nie ryzykowali, wycofali się. Łapiąc oddech chwilę później spostrzegli, że Roy nie żyje. Postrzelony został także Wolf i dziewczyna z oberży. Jej luby mimo chęci nie potrafił jej pomóc.

Z przymusu minęli góry od zachodu. Tam nad dużym stawem zaznali odpoczynku. Chcąc oddalić się od niebezpieczeństwa ruszyli jednak dalej na północ. Przed świtem dotarli do opuszczonej osady na niewielkim wzgórzu.

Chęć Przeżycia
Część pierwsza

Waldenhugel w świetle dnia

Pogoda sprzyjała ciężkiej pracy. Słońce wstało szybko i nie kryło się wcale za nielicznymi, wysokimi chmurami. Podeszli do osady z południa. Po lewej w kierunku południowym płynęła warto szeroka na cztery kroki rzeka. Niską palisadę ciężko było dostrzec zza drzew, którymi zarosło przedmurze. Na grobli prowadzącej wewnątrz osady zdążył wyrosnąć młodnik. Pnie miały średnice od takich wielkości palca do wielkości ramienia. Po bokach grobli musiała kiedyś istnieć fosa – teraz była jedynie błotnistą pułapką przykrytą opadającymi liśćmi.
Za groblą wznosiła się furta o szerokości wozu. Drzwi, pierwotnie umocowane na sznurze, opadły i runęły na ziemię przy pierwszym dotknięciu. Na ten hałas z częściowo zawalonego dachu najbliższej ziemianki wzbiło się w powietrze ptactwo.
Oczom zebranych ukazało się miejsce opuszczone przez mieszkańców. Wiele lat odcisnęło nań swoje piętno. Ściany domów w konstrukcji plecionkowej zwichrowały się, niektóre miały dziury na wylot. Dachy miejscami zapadły się a na jednym rosło nawet drzewo. Domy musiały któregoś roku zamoknąć bowiem widać było ślady pleśni.
Wzgórze zapewniało jednak względne bezpieczeństwo. Poprawiało widoczność i komunikację, ściany zapewniały kryjówki a bliskość wodnej strugi zapewniała bieżącą wodę. Trudno było uwierzyć w taki uśmiech losu gdy większość sił była na wyczerpaniu.
 

Ostatnio edytowane przez Avitto : 06-11-2018 o 18:47.
Avitto jest offline  
Stary 25-10-2018, 20:09   #32
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Dzień Pierwszy, Poranek
"Schron Rozpaczy"
Podróż w nieznane okazała się bardziej przerażająca, niż mogłoby się wydawać. Zazwyczaj podróżom, podczas których odkrywało się nowe tereny, faunę i florę, towarzyszyła ekscytacja, nutka poddenerwowania owiana silnym poczuciem chęci, by brnąć dalej. W tym przypadku jednak, pozostał tylko lęk, bezsilność i niepewność. Umysł Lisy napełnił się gęstą, czarną chmurą, ogromną mroczną przestrzenią, w której czuła pustkę. Pustka ta zaś, choć powinno być zwykłym “niczym” - przytłaczała. Gniotła ją i ściskała płuca, żołądek, serce, będąc kumulacją rozpaczy, bólu i przerażenia. Mrok istniał, a poza nim nie było już niczego. Żadnej nadziei, obietnicy lepszego jutra, ulgi..

Później tę samą pustkę dostrzegła w oczach martwego Roya. Krzyknęła tylko krótko, bo szybko głos utknął w jej gardle, zupełnie jakby pękły struny głosowe i nie miałaby się już nigdy odezwać. I choć płakała bezgłośnie, nikt się nie zatrzymał, bo nie było na to czasu. Musieli iść, uciec, trzymać się razem. Ona zaś musiała być dzielna i samodzielna, co sprawiało jej ogrom trudności, o których nigdy nikomu nie opowiadała.

Po godzinie zabrakło jej łez. A może tak naprawdę, zabrakło już sił. Nie mogła płakać. Jej wargi choć oblane mocnym kolorem, były niemal suche. W tej chwili chciała spać, potykała się niemal o własne nogi, ale udawała, że wszystko jest dobrze, że nic się nie dzieje. Pustka, którą widziała wcześniej, ogarnęła ją na tyle, że nic nie czuła. Bez emocji, uczuć, chęci, bez życia. Snuła się jak kukła, z której wypruto słomę i twarde kulki kaszy, a na koniec wyrwano guziki służące za oczy.

Gdy sytuacja zmieniła się, jakby na ich korzyść, i odnaleźli miejsce, w którym mogli się skryć i odpocząć, cyruliczka wciąż nic nie czuła. Ogromna pustka niosła ze sobą lęk, beznadziejność, przerażenie, okropnie niewyobrażalną nicość bólu tak wielkiego, jakby runął na jej ciało dom z kamienia. Jedno, potężne nic, mające w sobie same okropieństwa.

Pustkę przerwał Erik, który odezwał się do niej. Otrząsnęła się i choć strach nie zniknął, próbowała go ukryć. Zachowała powagę i była grzeczna. Mimo iż pomógł jej i wtedy przy bramie mu ufała, to teraz się bała. Obawiała się długu wdzięczności, który mógłby chcieć, aby spłaciła. Kiedy jednak nic takiego się nie stało, przeszło jej przez głowę, że pewnie domyślił się jej obaw, dlatego zrezygnował. Może w nocy, prócz ze zniedołężniałym ojcem, powinna też poprosić Thorsteina, aby z nią spał? Mógłby pewnie ją obronić, mógłby powiedzieć, co powinna zrobić dziś i jutro, i przez następne dni. Melisa potrzebowała się na kimś oprzeć.


Gdy Erik odszedł, Lisa spojrzała na ojca. Przebrała go, co z niewładną ręką zajęło więcej czasu, niż by chciała. Nie przejęła się tym jednak, gdyż w pustce czas nie istniał…

Weszła z ojcem bardziej w środek wioski i zaczęła pytać ludzi mniej zajętych, czy by nie zajęli się jej tatą. Wytłumaczyła powód i dla pary młodych ludzi, był on słuszny i wskazywał na dobre serce oraz pracowitość. Cenili te cechy. Lisa podziękowała i odeszła w miejsce, gdzie byłaby najdalej od zgiełku, zupełnie sama. Nie było to aż tak trudne, gdyż wioskę zapełniało zaledwie szesnaście osób. Nie była to liczba imponująca, ale może wystarczająca, aby cokolwiek zdziałać.

Cyruliczka zaczęła robić małe kółka wokół własnej osi, rysując na ziemi ścieżkę ze swych podeszew. Próbowała przygotować się na coś, na co nie była w stanie się przygotować. Dyszała ze strachu i czuła ból bijącego mocno serca, które próbowało wyskoczyć zza żeber i uciec jak najdalej stąd, nie patrzeć na to i nie czuć bólu wraz z właścicielką.

Melisa wcięła grubszy patyk i wsadziła go między wargi. Zacisnęła na nim zęby, odwiązała chustę, która do tej pory trzymała rękę. Jej oddech stał się jeszcze głośniejszy, kiedy wzrok wbił się w gruby konar drzewa, przed którym stała. “To tylko jeden ból, tylko jeden i potem już tylko lepiej”, próbowała się zmotywować i choć wcale nie wierzyła w te słowa, naparła na pień uderzając w niego z całych sił.

W normalnych warunkach wrzasnęłaby z bólu. Tym razem jednak wbiła zęby mocno w gruby badyl, który miała w ustach. Osunęła się plecami po drzewie, aż w końcu pod nim usiadła. Łzy samoistnie spłynęły po policzkach. Początkowo wydawało jej się, że zemdleje. Zakręciło jej się w głowie, obraz przed oczami zasnuła mgła, wizja rozdwajała obiekty, zdawały się być niestabilne i ruchome.

W końcu jednak przeszło i wiedziała, że z ręką już lepiej. Zrobiła sobie lepszy opatrunek, dokładniejszy, uprzednio oczyszczając ranę. Potem ruszyła do wioski aby pomóc też innym. Widziała Erika, który organizował domy, a nawet chyba i ten punkt medyczny, o którym wspomniał. Było to bardzo miłe i sprawiło, że lekki uśmiech zagościł na jej twarzy. Skupiła się jednak póki co na innych. Nawet Otto miał u niej swoje pięć minut, choć pewnie dla wielu nie zasługiwał na żadną pomoc, gdyż był sam sobie winien. Po wszystkim Lisa chciała jeszcze spróbować uzupełnić zapasy ziół potrzebnych do leczenia. Nad rzeką może i poszukałaby jakiegoś dobrego kamienia, który posłużyłby jako tłuczek do moździerza. W pustce widziała tylko ścieżkę prostą, acz trudną. Skupiała się na tym, co umiała najlepiej. Nie miała więcej pomysłów.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 31-10-2018 o 11:27.
Nami jest offline  
Stary 26-10-2018, 09:30   #33
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Strażnik siedział niemal nieruchomo w siodle. Być może przyczyną była lina, która kurczowo trzymała jego, i jego pasażera w gryzącym, konopnym uścisku. Być może zmęczenie, które spięło wszystkie mięśnie w jeden wielki węzeł. Erik wiedział jednak, że był to strach. Nie strach przed konsekwencjami jakiegoś szalonego, głupiego kawału, czy nawet, Sigmarze broń, wykroczenia. Strach, który paraliżował w tej szczególny sposób swoje ofiary, kiedy myśliwy wychodził na polowanie. Ofiara zastyga wtedy, nie mogąc zrobić nic więcej, wiedząc, że łowca nie chybi celu. Jakby godząc się ze swym losem. Erik poznał to uczucie nie raz, ale we wiosce chwilami uderzało niczym obuch. Lata szkolenia i doświadczenie, zebrane na szlaku wbiły w nim pewne instynktowne ruchy, i pozwoliły ocalić życie. Działaj i żyj. Brzmiało w jego głowie miarowo, niczym motto. Ale chwilami, kiedy sięgał pamięcią do scen z wioski, wracających niczym zwrotka w piosence, był równie bezsilny co ofiara łowcy. Erik ledwie siedział, i gdyby nie naciskający na jego plecy staruszek, i kulbaka wbijająca się w podbrzusze, niechybnie leżałby teraz gdzieś w lesie, w gnijącym leśnym poszyciu. Wzrok wbił między uszy konia, który najpewniej był równie przerażony jak on sam i patrzył, czasem czałkiem głupawo jak zwierze merda uszami na boki. Minuty upływały, godziny wlokły się niczym klonowy syrop a Erik wciąż gapił się w te merdające uszy konia, niczym zaczarowany. Aż w końcu koń zachrapał i stanął, patrząc na wioskę, budząc strażnika z tego przedziwnego letargu.

Wioska, a raczej jej ruiny przywołały miłe wspomnienia z dzieciństwa, i podziałała na Erika niczym kojący balsam. Przez chwilę widział wracających z podróży dziadka i ojca, którzy zsiadali z koni, śmiejąc się do siebie, najpewniej z opowiadanego wcześniej dowcipu. Westchnął, opanowując drżenie dłoni, przeciągnął się, opanowując przeszywający ból w plecach i rozglądał się już z pewną ciekawością po wiosce.


Erik zeskoczył z konia, rozprostowując nogi. Odwiązał linę wciąż trzymającą starca do kulbaki i pomógł mu zdjąć i od razu poszukał jakiegoś pieńka, na którym ten mógłby spocząć. Strażnik czuł ból w łydkach i plecach od kilkunasto-, już, godzinnej jazdy i wiedział, że staruszek mógł odczuć to jeszcze boleśniej.
-Frau? Wszystko w porządku? Wasz ojciec jest bezpieczny – oznajmił Erik patrząc na dziewczynę
Rudowłosa niewiasta najpierw pociągnęła nosem kilka razy, a potem przełknęła głośno ślinę, patrząc na to jak mężczyzna pomaga jej ojcu. Łzy kręciły jej się w zielonych oczach, ale usilnie je powstrzymywała, zaciskając przy tym wargi w wąską kreskę i nawet lekko przygryzając jedną z nich. Kiedy już się odezwała, jej usta były prawie czerwone.
- Tak, dziękuję - kiwnęła słabo głową i kucnęła obok ojca, patrząc na niego z przejęciem. Przez moment na jej młodej buzi zagościł lekki uśmiech. Później spojrzała na Erika
- Mogę się odwdzięczyć jedynie zaleczeniem ran… Nic więcej nie potrafię - zwróciła się do mężczyzny, patrząc wyczekująco ze strachem w oczach. - Czy… Doskwiera ci coś? - dopytała niepewnie zaciskając szczękę. Bała się, że odpowiedź może brzmieć w stylu “tak, samotność”. Nie czuła się bezpieczniej niż wśród żywych trupów, choć chyba powinna, prawda?
- Kilka skaleczeń, nic wielkiego - popatrzył na jej torbę lekarską - Widzę tu więcej potrzebujących, więc powinienem zająć się koniem. Uratował nam dziś życie, a pewnie cierpi od siodła. Czy potrzebujesz pomocy, aby zorganizować jakiś punkt, w którym opatrzysz tych rannych, Frau… - strażnik zawiesił głos nie wiedząc jak dziewczyna ma na imię.
- Melisa. - dokończyła ściszonym ze strachu głosem - Nazywam się Melisa, a mój ojciec Kardigan. Był cenionym medykiem, teraz jednak, jak widać… - dziewczyna wzruszyła ledwie jednym ramieniem. Nim zacznie leczyć innych, musiała najpierw nastawić sobie bark. To wzbudzało w niej zdwojone obawy.
- Ja umiem leczyć, ale nie tak dobrze jak on - westchnęła potężnie patrząc na mężczyznę z dołu, gdyż wciąż siedziała w kuckach obok swego ojca. Zamrugała szybko oczami, czując jak ją pieką od łez i pogody.
- Chyba nie potrzeba mi punktu, po prostu się przejdę i popytam… tylko najpierw naprawię siebie - uśmiechnęła się chcąc udać, że to dla niej żaden problem, ale nie potrafiła kłamać. Jej wyraz buzi wyraźnie wskazywał na strach i bezradność.
Strażnik przyklęknął tak, aby jego rozmówczyni nie peszyła się kiedy patrzył na nią z góry.
-Proszę się nie martwić już pani Melisso – powiedział spokojnie próbując uspokoić dziewczynę – żyjemy, twój ojciec jest z tobą, póki co jesteśmy bezpieczni i chwilę tu odpoczniemy i postanowimy, co robić dalej. Proszę się już nie bać. – uśmiechnął się do dziewczyny uspokajająco. Ta pociągnęła ponownie nosem i nerwowo pokiwała głową na znak, że rozumie. Głos uwiązł jej w gardle.
- Taak, widzę. Wie pani co? Zróbmy tak. Pani zajmie się tą paskudną raną, a ja przejdę się, i znajdę odpowiednią ziemiankę, albo jakiś dom na te wszystkie...utensylia. Pani ojciec przecież nie będzie biegał po wiosce. Prawda? Ah, i proszę mi mówić Erik – strażnik uchylił kapelusza i wstał, klepiąc konia po szyi – No dobra stary, idziemy Cię rozsiodłać – mruknął i zbierał się do odejścia.
Lisa, jako osoba nieumiejąca podejmować samodzielnych decyzji, zgodziła się z mężczyzną kiwnięciem głowy. Wciąż patrzyła na niego tymi swoimi dużymi, szmaragdowymi oczami i wpatrywała się w jego męski wyraz twarzy niczym w obrazek. Ponownie pokiwała głową, tym razem bardziej energicznie.
- Tak, dobrze. Dziękuję. - powstała z ziemi i stanęła prosto, patrząc za odchodzącym mężczyzną. Musiała poszukać jakiegoś samotnego miejsca ze ścianą, aby naprawić swój bark z dala od ciekawskich spojrzeń.

Erik rozpaczliwie potrzebował coś zrobić, aby zająć czymś rozszalałe myśli. Chwila rozmowy z dziewczyną wydającą się być w jeszcze większym szoku niż on sam pozwoliła na moment się na czymś skupić, nie załamać się od razu, a jej miła twarz i piegi na nosie działały kojąco. Mimo wszystko niepokój narastał. Czuł nieznośnie swędzenie, jakby tysiąc mrówek chodziło mu pod skórą. Musiał na chwilę zniknąć z widoku postronnych, aby nie widzieli jego coraz bardziej trzęsących się rąk i ogarniającej go wściekłości. Wszedł do domu, i od razu niemalże zaczął wyrzucać przez okno i drzwi zbutwiałe i nie nadające się do niczego, potrzaskane meble. Coś pękło, kiedy nie mógł wyciągnąć z pod zapleśniałej komody fragmentu starego dywanu, pełnego pleśni i brudu. Jego but łamał zniszczony mebel, demolując go jeszcze bardziej w tym gwałtownym zrywie agresji i wściekłości, jakby chciał odpłacić komuś za krzywdy jakich doznali ludzie. Po chwili jednak zdał sobie sprawę z absurdalnej sytuacji i po prostu klapnął na podłogę, ukrywając twarz w dłoniach. Nie miał siły nawet płakać, palcami tarmosząc włosy jakby chciał wyrwać je lub zerwać twarz z umęczonej scenami rzezi głowy. Zamknął oczy i chwilę odpoczywał, dysząc ciężko, niezdolny się ruszyć. Rżenie koni i odgłosy dokazywania dzieciaków otrzeźwiły go, jakby budząc ze snu."Weź się w garść człowieku.Po prostu pozbieraj ich do kupy". Spokojnie wyjął wykładzinę z pod resztek mebla. Uśmiechnął się do siebie, odprężając się i zabrał się ponownie do roboty. Niepokój zniknął, zastąpiony przez plan działania. Sprawdzić z krasnoludem kuźnię i sprawić, by jego pistolet znów działał. Pomóc Melissie uprzątnąć ten dom. W rzece powinny być ryby i być może nie zaśniemy dziś głodni. Plan wydawał się dobry. Działaj i żyj.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 27-10-2018, 12:18   #34
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
Nie bez powodu Kraina Zgromadzeń uchodziła za bezpieczny rejon i to mimo, że graniczy ona z Sylvanią. Bezpieczeństwo zapewniają Strażnicy Pól, którzy dzięki znajomości terenu, wykorzystaniu zaskoczenia byli w stanie odpędzać wszystkich intruzów, w tym tych żywych jak i nieumarłych. Ludo posiadał pewne doświadczenie i wiedzę w tym zakresie. Jednak wobec tak rozległej i potężnej inwazji jakiegoś ważnego księcia czuł się bezrady. Jedyne co mógł zrobić, to próbować ocalić jak największą grupę bezbronnych mieszkańców z zagrożonego terenu i spróbować zaprowadzić ich we względnie bezpieczne miejsce. Kołodziej tak też i uczynił, przeprowadzał przez dym, rozglądał się za niebezpieczeństwem, wskazywał drogę w bezpieczną gęstwinę i dalej w las. Droga była męcząca, ale z każdym krokiem oddalali się od niebezpieczeństw. Tempo może nie było zbyt szybkie, ale mimo wszystko udało się oderwać od nieumarłych. A co ważniejsze znaleźli pozostałości jakiejś ludzkiej osady. Zabudowania były w złym stanie, ale i tak widok resztek ogrodzenia, domostw z pewnością poprawi nastroje w grupie uchodźców. Mały bohater widział jak praktycznie wszyscy ruszyli do osady, czym w jego opinii ryzykowali. Kto wiedział, co tam mogło się zalęgnąć, jakie leśne stwory opanowały opuszczoną wieś, jaka zaraza, czy inne nieszczęście przegoniła wcześniejszych jej mieszkańców, czy te domostwa nie są czasem nawiedzone przez zawistne duchy. Mogli obudzić jakieś straszliwe zło, na równi z tym które właśnie plądrowało tą prowincję. Bezpieczniej byłoby się tam zakraść, rozejrzeć i dopiero wrócić po resztę. Ludzie jednak już ruszyli i nie sposób było ich zatrzymać. Z tego też powodu Ludo postanowił zrobić coś całkiem innego, skoro mają się tu zatrzymać i spędzić trochę czas żeby na dojście do siebie, to trzeba było zbadać najbliższą okolicę. Strażnicy pól byli doskonałymi zwiadowcami, znali się na tropieniu, przetrwaniu i ukrywaniu. Do tego wśród swoich krewniaków Kołodzej uchodził za wędrowca, który chodź lubi dużo spać i się lenić, to jednak większość czasu spędzał poza rodzinną miejscowością. Kołodziej ruszył na swym kucu ruszył na zachód, poruszał się powoli i ostrożnie. Korzystał ze starych ścieżek i szlaków wędrówek zwierząt. Zszedł mu praktycznie cały dzień, wpierw przejechał przez zniszczony las, pełno w nim było mchu i paproci, ale co gorsza nie było w nim prawie żadnych śladów zwierzyny.

Dalej natrafił na polanę z jej brzegu obserwował łanię z młodymi. Ta jednak szybko zwietrzał kuca i uciekła gęstwinę. Kołodziej rozejrzał się przez chwilę i patrząc po tropach, śladach w ziemi i odchodach dostrzegł, że dzika zwierzyna często się tu pasła. Do tego część śladów świadczyła o obecności zwierząt gospodarczych. Krowie placki świadczyły o tym jednoznacznie. Było parę wyjaśnień, jest to stare było z tej osady, pewnie kolejne pokolenie i już nieco zdziczało. W pobliżu jest inna osada, lub bydło zostało spłoszone przez nieumarłych i zawędrowało aż w te okolice. Jeśli jest to krówka rasy Średniogórze ona żyje dziko, nie potrzebuje zagrody ani obory. Takie krówki mogą przebywać na pastwiskach przez cały rok. Jedyne czego im potrzeba, to dostęp do wody oraz zadaszona wiata na zimę. Gdyby udało się je złapać i przyprowadzić do osady, byłaby to okazja na pozyskanie mleka, a potem wspaniałej chudej wołowinki. Do ust Kołodzieja napłynął ślina, a brzuch zaburczał. Ludo wiedział, że musiał wracać do reszty uciekinierów.

[MEDIA][/MEDIA]

Wracał inną trasą, przejechał przez teren gdzie w przeszłość wiatr dokonał sporo zniszczeń, powstały liczne zagłębienia w ziemi, a drzewa wraz z korzeniami leżały wywróconego przez wiatr. Powinno być tu sporo drobniejszej zwierzyny, jednak nie było widać śladów ich bytności, grzybów też nie dostrzegł, ale z wysokości kuca źle się ich szuka. Czy takie drzewo nada się na budowę? Pewnie nie, ale na opał już prędzej, a nie trzeba będzie tych drzew ścinać.
[MEDIA][/MEDIA]

Ludo wjechał do osady, liczył na wieczorną strawę, ogrzanie się przy ognisku i chwilę odpoczynku. To był ciężki dzień. Im było ciemniej tym niziołka ogarniała większa pustka i to nie tylko w brzuchu! Jego wuj nie żyję, stał się czymś, czymś czym nie powinien się stać. Misja które się podjął upadła, powinien wracać do domu, do krewniaków, przekazać im te smutne rzeczy i ostrzec przed zagrożeniem. Tyle, że ta grupka uciekinierów może potrzebować jego wsparcia, wiedzy i umiejętności. Strażnik pól przy ognisku podzielił się tym co zobaczył po zachodniej stronie, a co dalej? Ludo tego już nie wiedział. Nie widział co czynić, do tego był straszliwie głodny!
 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!
pi0t jest offline  
Stary 28-10-2018, 13:42   #35
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Dzień pierwszy. Poranek.

"Ucieczka!"

Rolf pobiegł za resztą przez namioty. Trochę się chwiał, ale cel jaki mu przyświecał prowadził go dość pewnie. Raz się zachwiał i prawie wpadł na płonący namiot a ogień liznął jego rękę. Na szczęście był cały mokry i chwilowy kontakt z ogniem nie zrobił nic.
Hasmans wydostał się wreszcie wraz z resztą na otwartą przestrzeń. Biegło jak mógł chcąc jak najszybciej dotrzeć do lasu i czym prędzej ruszyć do swojego syna.

***

Alex był tam gdzie ojciec kazał. Gdy się zobaczyli młody podbiegł i wtulił się w ojca a starszy Hasmans kucnąwszy zaczął całować po głowie syna. Tulił syna ze łzami w oczach dłuższą chwilę aż w końcu dotarło do niego co się dzieje wokół.
- Alex. Musimy iść. Musisz się mnie pilnować.- Wstał całując jeszcze raz syna w czoło. Podał mu rękę i ruszył tam gdzie mieli być pozostali.

"Przez leśne ostępy"

Droga wiodła do domu bartników. Domostwo było na uboczu i była szansa, że tam reszta uciekinierów mogła się udać.
Rolf z synem szli ostrożnie. Byli już zmęczeni a starszego Hasmana głowa do tego bolała. Krew już zakrzepła i po przemyciu oczu normalnie już widział. No może nie do końca bo widział podwójnie. Cios zombiaka jednak był odczuwalny i robił problemy. Rolf zaczynał się martwić czy aby w tym stanie nie pomyli drogi.

Gdy przedzierali się przez sporą polanę, która była zazwyczaj okwiecona różnobarwnymi kwiatami usłyszeli trzask w lesie na skraju polany. Rolf z Alexem padli na ziemię i nasłuchiwali przez chwilę. Do ich uszu dotarło ciche łkanie ze skraju polany. Rolf kazał synowi zostać a sam ze swoją maczugą ruszył powoli w ukryciu w kierunku dźwięków.
- Hej mały. Co tu robisz i gdzie Twoi rodzice?- Zapytał wielkolud widząc płaczącego Johanna. Chłopaka znał bo nie raz odwiedzał jego rodziców po miód.
- Alex! Możesz przyjść.- Szepnął donośnie po syna a sam kucnął przy młodziaku. Ten wystraszony z początku prawie uciekł, ale poznając twarz wielkiego Hasmana wtulił się w wielkoluda. Ten zaczął go głaskać po włosach i oglądać się za synem.
- Znacie się? Alex a to Johann.- Przedstawił młodziaków, którzy widać było, że się znają. Zaczęli rozmawiać ze sobą a Rolf słuchał ich i rozglądał się po okolicy aż w końcu się wtrącił.
- Musimy ruszać. Tu jest niebezpiecznie.- Rolf wstał i wybrał kierunek. Teraz musieli znaleźć się w bezpiecznej odległości i Hasmans musiał pomyśleć o jedzeniu dla chłopców i dla siebie.

***

Parę godzin wędrówki dało się we znaki chłopakom jak i rannemu Rolfowi. W końcu znalazł dość bezpieczne miejsce przy zwalonym dębie. Drzewo kiedyś było jednym z potężniejszych w lesie i dawało solidną zasłonę. Usiedli na mchu i odpoczęli chwilę.
Rolf po kwadransie kazał chłopakom się przespać a sam ruszył na poszukiwanie żywności. Las dawał wiele owoców a i zwierząt było dość sporo. Niestety tylko jagody, poziomki i inne dary natury Rolf znalazł. Wracając okrężną drogą natrafił na pień sporego drzewa a w środku w dziurze dość sporo deszczówki. Wrócił po chłopców i zaprowadził do poidła.

Po pół godzinie ruszyli ponownie. Chłopcy posnęli w między czasie lecz ostatnie przeżycia odezwały się w postaci koszmarów i nie było sensu marnować tu czasu.
- Musimy odnaleźć resztę.- Odezwał się i chłopcy ze smutnymi minami zaczęli się zbierać.
Teraz szli lasem, którego Rolf niezbyt znał. W sumie to od początku, czyli z jakieś piętnaście lat nie zapuszczał się aż tak daleko w ostępy leśne. Zbierali jagody w lesie aż trafili nad strumień. Hasmans klęknął nad wodą by się napić i opadł z sił. Woda, zimna woda była kojąca a on nadludzko zmęczony z wysiłku

Ocknął się i z przerażeniem w oczach poderwał. Rozglądał się wokół szukając chłopców. Wokół stało kilkoro ludzi, którym udało się uciec z wioski a jego syn z Johannem klęczeli przy nim.
- Chwała Sigmarowi, żeście to wy nas znaleźli.- Lecz nie skończył bo usłyszeli trzaskające patyki z głębi lasu.
Musieli dalej uciekać.

"Ocalenie i nowy dom."

Dotarli do opuszczonej osady. Rolf z chłopcami weszli do jedynego domu. Był w fatalnym stanie, ale zapewniał względne bezpieczeństwo i miejsce gdzie mogli się ogarnąć.
 

Ostatnio edytowane przez Hakon : 06-11-2018 o 21:20.
Hakon jest offline  
Stary 28-10-2018, 21:46   #36
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Gharth szukał miejsca, w którym mógłby zrzucić swoje rzeczy i choć prowizorycznie naprawić te kawałki stali, które inni uważali za broń, a które wyglądały jakby zaraz miały się rozpaść. Czymś takim się nie obronią.
Niestety, w odróżnieniu od khazadzkich twierdz, które nawet dwa stulecia po opuszczeniu nadają się do zamieszkania od zaraz, tę siedzibę umgich solidnie nadgryzł ząb czasu. Znalazł jedynie ślady po małym piecyku nad rzeką. Sądząc po odpadkach, ktoś tu robił proste narzędzia rolnicze. Służył do napraw i wykonania przedmiotów wielkości podków, cęg, okuć do narzędzi rolniczych i samych narzędzi wielkości siekiery i mniejszych. I dobrze, każdy kowal zaczyna od małych rzeczy.
Piec należało postawić od nowa, a kuć można na bryle żelaza darniowego, która została zapewne zbita z resztek po produkcji narzędzi.

Postanowił, że nie będzie wołał zapłaty. Chyba, żeby ktoś zaproponował alkohol. Ale los miał inne plany. Już już zaczynał się rozglądać za materiałami do odbudowy pieca gdy nadeszła Melissa. Medyczka, gdy tylko go zobaczyła zaczęła krzyczeć by się położył, bo zaraz umrze. Darmowa porada lekarska jest jak darmowe piwo - nie wypada odmówić.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline  
Stary 29-10-2018, 19:34   #37
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Dzień Pierwszy, Popołudnie
"Pustka pełna strachu"
Gdy wybiegła z wartowni zostawiając Otta, miała w głowie pustkę. Przez chwilę karmiła się nadzieją, że zdołała ją wypełnić nadmiarem obowiązków, ale wcale tak nie było. Wciąż nie czuła niczego prócz strachu, nadal bała się jak diabli i niezmiennie była roztrzepana z przerażenia. Głód i zmęczenie w tym wszystkim zostały zepchnięte na drugi plan, nie czuła ich, choć wiedziała o ich istnieniu.
- Muszę… Muszę coś robić. - potrząsnęła głową i rozejrzała się dookoła. Zajęła się chyba już każdym. Pomyślała, że jeśli codziennie będzie miała takie zajęcia, jej zapasy szybko się skurczą. Dlatego też zrobiła coś głupiego, całkiem bezmyślnie, i udała się na mały, samotny spacer w celu znalezienia przydatnych roślin.

Idąc przez gęstwinę drzew nasłuchiwała. W pobliżu był jakiś potok, bo słyszała słaby szum, gdy tylko przystanęła. Co prawda słyszała też stłumione krzyki atakowanych przez umarlaki, ale starała się to ignorować. To nie było prawdziwe, tego nie ma - czuła to. Wariuje.

- Jestem człowiekiem nauki - mamrotała do siebie, przedzierając się przez chaszcze i wysoko podnosząc nogi, aby nigdzie nie zahaczyć.
- Wierzę w to, co da się dotknąć i udowodnić. Wierzę w fakty i prawdę, ciało i krew, skórę, mięśnie, ścięgna, kości… Jeśli coś słyszę, a tego nie czuję, nie istnieje. - wzięła kilka oddechów, podczas których ucichły krzyki.

Po chwili stała na terenie doszczętnie przegniłym i zniszczonym. Pomyślała, że gdyby iść śladami zniszczenia, dałoby się znaleźć jego źródło. Tylko po co? Myślała o tym, by zająć czymś myśli, a ten pomysł był logiczny. Był faktem.

Nie zastawszy nic co mogłoby się nadać na zioła i leki, kucnęła przy błotnistym strumyku i zaczęła sunąć w nim ręką. Pustka. Wciąż czuła ten mrok ściskający ją za gardło. Chciał udusić i posiąść ilekroć przestawała coś robić, za każdym razem gdy pozwoliła umysłowi na chwilę odpoczynku.

- Mam moździerz, zgubiłam tłuczek. - zapełniła pustkę i skupiła się na szukaniu kamienia. Zajęło jej to chwilę, gdyż przebierała starannie, aby odnaleźć taki o kształcie najlepiej nadającym się do ucierania roślin i nasion. Co prawda nic nie będzie tak idealne i wygodne jak tłuczek, ale jednak…

Melisa była głupia, choć nie zdawała sobie z tego sprawy. Była sama, otaczało ją zniszczenie i zgnilizna, trochę mchu i porostów, reszta spróchniała, bagnista, o odorze specyficznym, choć nie duszącym. Ale wciąż była sama, przyszła tu sama i nie zdawała sobie sprawy, że mogło grozić jej niebezpieczeństwo. Chciała tylko wypełnić tę pustkę, coś zrobić. Chciała nie czuć przerażenia, które pożerało ją po kawałku, trawiło jak obżarte bydle, które już więcej nie zmieści, ale żre dalej.

Starała się jeszcze nabrać trochę wody, a potem wróciła do osady. Czuła, jak jej głowa robi się ciężka. Zerkała co moment na bukłak Otta i zastanawiała się, w jaki sposób to mu pomaga? Czy to naprawdę może pomóc? Ludzie po tym czują się lepiej?

- Nie, ja nie mogę. Muszę być zdolna by pomóc innym. - przekonała samą siebie i schowała bukłak za materiały zakrwawionego płaszcza. Powrót zajął jej trochę czasu, ale o dziwo wróciła bezpiecznie.

Młoda cyruliczka rzucała się w oczy przez swoje ogniste włosy. Nigdy specjalnie jej to nie przeszkadzało, choć teraz czuła się bardziej obserwowana niż zazwyczaj. A może to dlatego, że ukryła bukłak pijaka? Zmęczona wróciła z samotnej wyprawy na wschód i ledwo powłóczyła nogami. Była świadoma, że w jednym z lepiej wyglądających domków miał być punkt medyczny, dlatego za takim budynkiem się rozglądała. Nie miała już sił ani na myślenie, ani na jedzenie, czuła jak oczy same jej się zamykają, choć starała się pozostać trzeźwa i myśląca. Nie zawsze się udawało.

Drzwi otworzyła na tyle wolno, że zaskrzypiały przeciągle. Głowę miała spuszczoną w dół i oddychała ciężko. Przeszła przez próg, zamknęła za sobą i dopiero wtedy podniosła wzrok. Zdziwiła się, gdy dostrzegła Erika. Miał zamiar wyjść czy dopiero wszedł? Ojciec Melisy spał i wcale jej to nie dziwiło. Bardziej była zaskoczona tym, że udało im się przeżyć.

- Czy… Zostałeś ranny, Eriku? - spytała niepewnie, wbijając w niego swoje pełne przerażenia spojrzenie. Jej plecy niemal przycisnęły się do drzwi, nie potrafiła się ruszyć.
- Nie umiem inaczej okazać wdzięczności za opiekę nad ojcem, naprawdę nie posiadam niczego więcej… - była już zmęczona tym wszystkim. Nie potrafiła uwierzyć w bezinteresowność ludzi, szczególnie mężczyzn. Sprawną ręką zdjęła torbę i rzuciła ją na podłogę. Wciąż na niego patrzyła.

- Och, jest pani zbyt łaskawa. Proszę się nie martwić, to tylko skaleczenie – odparł Erik patrząc na swoje przecięte pazurami, a może raczej paznokciami truposza, skórzane spodnie – To naprawdę nic wielkiego. Nie raz i nie dwa wadziło się z różnym chultajstwem, to i czasem skórkę nakarbowało się niejedną. A i od niejednego się wzięło. Przynieśliśmy nieco ryb – Erik pokazał leżący pęk ryb, przebitych za skrzela za pomocą leszczynowego patyka i spojrzał na dziewczynę. Właściwie nie musiał pytać o powód jej strachu. Ożywieńcy zjedli całą jej wioskę i pytania w stylu "Co ci jest?" albo "Czy wszystko w porządku?" wydawały się jakieś takie...nie na miejscu. - Nie trzeba dziękować. Sama poszła pani po zioła? - zapytał patrząc na nią, próbując zmienić temat.

- Mieliśmy mówić sobie po imieniu i tak, poszłam - odpowiedziała marszcząc brwi i nos. Odetchnęła głęboko po czym chwyciła za ramię torby i gwałtownym ruchem poszła w głąb pomieszczenia, ciągnąc ją za sobą - Ale nic nie znalazłam, wszystko było zniszczone. Jakby przez ten wiatr, co wtedy go poczuliśmy i upadła brama - odrzuciła bagaż bliżej ojca i spojrzała na niego. Spał tak spokojnie, jakby nie wiedział co się wokół niego dzieje.
- A o co się skaleczyłeś? O gałąź, zwierzę cię zaatakowało, czy może gdzieś zahaczyłeś? Niektóre rany warto chociaż odkazić, by potem nie zebrała się ropa pod skórą i by nie spuchło. - zmęczona odwróciła się do niego przodem. Stała coraz bliżej. Na ryby tylko zerknęła i choć poczuła głód wiedziała też, że po prostu już jej się “nie chce” ani robić jedzenia, ani go przeżuwać.

- No dobrze...Melisso. Poddaję się. Proszę obejrzeć te udo. Piecze jakby mnie Sigmar przypiekał. Chyba coś mnie chlasnęło wtedy, przy bramie. Nie wiem, czy brama czy co innego – odparł zrezygnowany i wszedł za nią w głąb domu, pokazując rozcięcia w skórzanych spodniach, pokryte zakrzepłą krwią - wiem, że jesteś dobrą medyczką i ufam, że mnie szybko i sprawnie połatasz - uśmiechnął się do dziewczyny, chcąc poprawić jej nieco samopoczucie. Ona jednak parsknęła nosem, choć mogło to brzmieć jak próba pozbycia się czegoś zalegającego w drogach oddechowych. “No tak, udo”, pomyślała natychmiast. “Będę teraz klęczeć przy jego…” nawet w myślach nie miała ochoty dokańczać. Erik wydawał się być miły i porządny, ale wielu takich się wydawało i właśnie tacy mieli ciemną stronę. Melisa czuła się zrezygnowana, nie wiedziała czy on tak dobrze gra, czy po prostu jest zwykłym i dobrym mężczyzną.

- Nie wiesz? No tak, w sumie to było… - Liska zagryzła dolną wargę aż poczuła ból. Ledwo przełknęła ślinę, a oczy jej się zaszkliły -... Tam wtedy, było ciężko. - dokończyła łamiącym się głosem ale zaraz szybko opanowała zbliżające się łzy. Kucnęła przy tobołku i wygrzebała z niego najpotrzebniejsze rzeczy, czyli niezbyt wiele. Kiedy podeszła do mężczyzny, uklęknęła przy jego udzie i spojrzała na ranę zza rozdarcia. Nawet nie prosiła, by ściągnął spodnie, nawet tego nie chciała. Wystarczyło, że miała wzrok na tej wysokości.

- No dobra, to faktycznie nic wielkiego. Szyć nie trzeba - zakomunikowała krótko i jakby już bez lęku. Wyglądało na to, że gdy już się skupiła na swojej pracy, wszystkie złe myśli odpływały i nie widziała nic poza raną, którą się zajmowała. Działała tylko jedną ręką, co spowalniało jej pracę, ale była dzielna i dumna z tego, jak sobie radzi.

- To cię uspokaja – stwierdził Erik uśmiechając się do dziewczyny i doceniając jej skupienie i profesjonalizm. Prawie nie czuł bólu, kiedy obmywała mu paskudnie wyglądające, ale jednak dosyć płytkie rozcięcie na udzie. W gorszym stanie były jego skórzane spodnie, które wymagały szycia. Ona sama prawie zaśmiała się na to stwierdzenie, ale wiedziała, że ma rację.
- Też uspokajam się przy robocie. Choć zazwyczaj jest dużo bardziej niespokojna. Bandyci czasem zrobią wszystko, by nie dać się aresztować, ale cierpliwość...cóż, to cnota – wyjaśnił, czym chyba zaciekawił Melisę, bo ta odezwała się niemal błyskawicznie.
- A to czym się zajmujesz, jeśli można spytać?

- Jestem strażnikiem dróg. Łapię bandytów, hultajów i inne szumowiny. Jakby ktoś na przykład napadł na kogoś na drodze, albo zrobił jakąś rozróbę w przydrożnej karczmie, zjawiamy się my, i cóż, delikwent najczęściej idzie do lochu. A czasem...cóż, na stryk, jak ktoś jest bardzo zły i niegrzeczny
- wyjaśnił z uśmiechem - do wioski przyjechałem, bo pewien zły człowiek tamtędy przejeżdżał. Chciałem zasięgnąć o nim informacji. No i zgubiłem trop.Niestety.Ale może kiedyś go znajdę - wyjaśnił zaciskając zęby z bólu, kiedy Melissa coś zagmerała w okolicach jego rany.

Cyruliczka uśmiechnęła się lekko. Bynajmniej nie dlatego, że sprawiła mu ból, bo ten przy oczyszczaniu nieświeżej rany był normalny, ale ze względu na to, co powiedział. “Głupia jesteś, przecież to nie znaczy, że jest dobry!”, skarciła się w myślach i momentalnie spoważniała.
- To naprawdę… Poważna robota. Wymaga skupienia, czujności i błyskotliwości. Musisz być spostrzegawczą osobą - jej głos w końcu nie drżał, a stał się bardziej melodyjny, choć mówiła cicho, ale w atmosferze panującej w domu to nie przeszkadzało.
- Musiałbyś zdjąć spodnie, bym mogła to obandażować… Albo mogę ci dać bandaż i sam sobie obwiążesz, jeśli byś tak wolał. - uniosła głowę patrząc na niego z dołu. Przekrzywiła łeb na bok i zmrużyła oczy.
- Spodnie mogę zaszyć, jak skórę się szyje. Na trochę powinno wytrzymać.

Erik westchnął. Wiedział, że tak może być, dlatego bronił się przed opatrywaniem tej rany tak długo jak mógł. W tej chwili jednak, skończyły mu się wymówki. Próbował do końca być przyzwoitym kawalerem, ale argumentu dziewczyny przełamać nie mógł i wszystko co powiedziałby teraz brzmiałoby, jakby pomoc dziewczyny była dla niego czymś niezręcznym. Była, ale w ten przyjemny sposób, bo dziewczyna była bardzo ładna i przyjemnie było na nią popatrzeć jeszcze przez chwilę.
- Cóż, trzeba słuchać pani doktor – Erik spokojnie zrzucił buty, rozsznurował skórzane pludry i zdjął jedną nogawkę, podwijając nieco nogawkę lnianych gaci. Popatrzył na dziewczynę i uśmiechnął się – Nie znam się na cerowaniu ludzi. Nogawek też nie i wdzięczny będę za pomoc.

- Czasami ludzkie wnętrze też wymaga zacerowania, nie tylko wierzchnia warstwa
- mruknęła Lisa zupełnie jakby do siebie, gdyż znów skupiła się na ranie. Udo owinęła szybko i sprawnie, choć musiała się nieco nagimnastykować podczas tego procesu. Końcówkę bandaża rozerwała na pół, aby móc go zawiązać i by się trzymał. Pomagała sobie głową i zębami, gdyż na drugą rękę nie mogła liczyć. Nie chciała też prosić o pomoc, była zbyt dumna.

- Proszę tylko, byś go nie wyrzucał, jeśli przyjdzie ci do głowy zdjęcie opatrunku. Lepiej będzie wyprać, większość potrzebnych mi rzeczy została w domu, nie mam tutaj takich zapasów, a wolałabym uniknąć używania zużytych szmat wydartych z jakiejś kiecki - Odsunęła głowę i westchnęła patrząc na swoje dzieło - No, to gotowe. Spodnie możesz przynieść jutro, dziś jestem zmęczona. - nie było mowy o kłamstwie, gdyż wszystko było widoczne w jej oczach, oraz tym, że wciąż nie wstała z podłogi i patrzyła na niego z dołu. - Chyba nigdy nie zrobiłeś krzywdy komuś, kto na to nie zasłużył, prawda?

- Nie. To jest właśnie najtrudniejsze. Utrzymać spokój, kiedy wszystkim dokoła puszczają nerwy. Ale nie raz mnie korciło
– Erik popatrzył w oczy dziewczyny, uśmiechnął się, chwilę podziwiał jej dzieło i wciągnął spodnie, zakładając but. Lisa poczuła się dziwnie nieswojo, gdy ich spojrzenia się spotkały, na szczęście jednak nie trwało to długo, bo wzrok Erika w ostateczności spoczął na opatrunku – Hmmm, naprawdę solidna robota. Nie wiem, jak mogę się odwdzięczyć...może... - pomyślał chwilę – Mam coś – poszperał w swojej sakiewce wyciągając niewielki, brązowy przedmiot o kwadratowym kształcie – to taka słodka rzecz, z nasion przywiezionych podobno z Nowego Świata. Daleko za morzem. Ale jest dobre, i podobno odpręża i daje nieco radości – zrobił minę jakby tłumaczył dziecku jakie właściwości ma ciasteczko. Potem podał kobiecie słodycza – Nazywają to czekoladą. To taka nowa moda. W Altdorfie.

Dziewczyna nawet się zaśmiała. Zupełnie jakby usłyszała coś tak absurdalnego i niewyobrażalnego dla jej małej główki.
- Magiczne nasiono z Nowego Świata? Brzmi niewiarygodnie - odpowiedziała i pociągnęła nosem. Wciąż miała uśmiech na twarzy, choć był on zmęczony, a oczy ledwo utrzymywała otwarte. Poczuła ścisk w żołądku i skrzywiła się lekko, jęknęła na krótko.
- Dziękuję. Jesteśmy kwita - oznajmiła wyciągając rękę w górę i odbierając podarunek. Potem znowu się zaśmiała.
- Gdyby mój ojciec to widział, pomyślałby że to awanse i pewnie by zaczął krzyczeć - Lisa uniosła zdrowe ramię i wytarła o nie policzek. Momentalnie spuściła wzrok, a czekoladę schowała do kieszeni.

- Och, na pewno nie. To na pewno dobrze wychowany człowiek i nie krzyczy. Ale rozumiem go, bo tak uroczego lekarza dawno nie widziałem. Gdybym czynił awanse, zniósłbym nie tylko krzyki, ale i postrzał wiedząc, kto potem mnie opatrzy – powiedział niespeszony Erik, uśmiechając się ale potem dostrzegł jej zmęczenie. Prócz tego Melisa zrobiła się niemal purpurowa na twarzy, a jej spojrzenie nie powróciło już do patrzenia na mężczyznę. Może i on nie był speszony, jednak dziewczyna na tyle bardzo, że zamilkła.
- Odpocznij. Opatrzyłaś już chyba wszystkich a ta ręka wygląda poważniej niż moje nogawki. Ledwie stoisz na nogach – powiedział strażnik delikatnie dotykając jej zdrowego ramienia, chcąc dodać jej otuchy i sił – Będę obok, na zewnątrz. Przypilnuję, aby twój tata nie miał powodu do krzyku - Erik zbierał się do wyjścia.

Lisa odsunęła się nieco. Zmarszczyła czoło i brwi, gdy poczuła skurcz w żołądku. Nic jednak nie powiedziała, patrząc wciąż w podłogę i czując, jak cała płonie. Zastanawiała się nawet, jak bardzo jej twarz upodobniła się do koloru włosów.
- Chcesz spać na glebie, w zimnie? - spytała tylko dość cicho i wstała zebrawszy swoje medykamenty, aby schować je do tobołka.

- Przywykłem. Nie raz przyszło spać w polu, czy w lesie. Zapach dymu z ogniska i pieczonej nad nim ryby, albo jakiegoś ptaka. Poza tym lubię sobie przed zaśnięciem popatrzeć na gwiazdy – powiedział nieco zmienionym głosem – zresztą i tak ktoś musi przypilnować koni. Bez nich nie byłoby nas tutaj. W dodatku...cóż...podobno strasznie chrapię – uśmiechnął się – a mieliście wypocząć

Melisa ukryła twarz za burzą ognistych loków. Mimo to dało się zauważyć, że się zaśmiała.
- Dziękuję więc. I do jutra. - nie spojrzała na niego, ale ton głosu miała spokojny i przyjemny.
Erik uchylił lekko kapelusza i wyszedł, stukocząc obcasami jeździeckich butów po drewnianej podłodze, dzwoniąc cicho ostrogami w miarę jak oddalał się w stronę koni.

Melisa usiadła obok ojca plecami do drzwi i nakryła go szczelniej. Sama miała zamiar położyć się obok i w końcu zasnąć. Miała nadzieję, że głód nie zbudzi jej w nocy. Poczekała aż Erik wyjdzie i westchnęła na głos. Zajęła myśli jego obrazem, przez co na chwilę odgoniła mrok pustki. Dopiero gdy położyła się obok ojca i nakryła kocem, skarciła samą siebie. Wspominała to, co było przed chwilą, a przecież to tylko opatrzenie rany, nic więcej. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła kostkę, którą dał jej mężczyzna. Przyglądała się jej chwilę, obracając między palcami. Wiedziała, że ojciec już coś jadł, zajęli się nim. Na szczęście był trochę jak dziecko, tylko mniej nieznośny, dużo spał.

Odpakowała kostkę i włożyła do ust. Miała wrażenie, że jest twarda, więc nie gryzła. Czekolada pomału rozpuszczała się w rozgrzanych ustach, pozostawiając na języku słodki smak, tak jak mówił Erik. Melisa nie mogła już dłużej znieść pustki, nie potrafiła wypełnić jej niczym zajmującym, prócz wspomnieniami, a i te przeplatały się z koszmarem, jaki przeżyła. Wykrzywiła usta, a jej wargi zadrżały. Podobnie jak później plecy i skulone ramiona.

- Tato, ja nie chcę tu być... - wyszeptała drżącym głosem, kładąc miękko głowę odzianą w gęstą burzę rudych włosów na jego torsie. - ...tak bardzo się boję. - zaszlochała roniąc łzy, które zmoczyły koszulę ojca. Niespodziewanie poczuła na włosach ciężką dłoń. Pogładziły ją, co sprawiło, że nieco się zdziwiła. Poczuła jednak chwilową ulgę.
- Nic nie bój, Płomyczku. Mama wie, że to ty stłukłaś jej ulubiony kubek, poszła kupić nowy. I dla ciebie też. Niedługo tu wróci i zobaczysz, że wszystko będzie dobrze - Kardigan głaskał jej włosy, a ona zakryła usta kocem i zawyła. Rozpłakała się mocno, zalewając się łzami. A ojciec gładził jej włosy i uspokajał mówiąc, że mama zaraz wróci. Powtarzał to póki nie zasnął. Zmęczona płaczek Lisa w końcu też zasnęła. Na policzkach pozostała ścieżka z wyschniętych łez.



 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 31-10-2018 o 11:28.
Nami jest offline  
Stary 02-11-2018, 15:33   #38
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Erik poszedł pomóc przy przygotowaniu posiłku. Chwilę porozmawiał ze służącymi, którzy zajęli się przyrządzaniem posiłku ze złowionych ryb i po posileniu się, poszedł zająć się końmi. Nie zapomniał też o Melissie i jej ojcu, odkładając kilka sztuk na drewnianą miskę i zanosząc je do zruinowanego domu wraz z rozdartymi skórzanymipludrami. Dziewczyna spała, przytulona do ojca, najwyraźniej zmęczona koszmarem dzisiejszego dnia i strażnik nie zamierzał jej przeszkadzać, odstawiając po cichu miskę z jedzeniem w widocznym dla niej po przebudzeniu miejscu.

Kiedy szedł do koni, podziwiał przez chwilę spokój tego miejsca. Taki niepokojący, i uspokajający zarazem. Wiedział, że byli na pograniczu Sylvani, przeklętego przez bogów miejsca, w którym trupy władały krainą. Wciąż pamiętał legendy i opowiastki, które opowiadała mu niania, i historie o których uczył ojciec. Wampiry, nieumałe istoty władały kiedyś tą krainą niczym elektorzy swoimi prowincjami. Ich potęga, pycha i bezczelność spowodowała wielki chaos na południu, które trupie armie pustoszyły setki lat temu, dochodząc aż do samej stolicy, gdzie zostały pokonane. Do dziś w Altdorfie świętuje się ten dzień, przebijając szmaciane kukły drewnianym patykiem, i wrzucając je do Reiku w procesji prowadzonej przez wielkiego Teogonistę.

Tymaczasem jednak należało zabrać się za konie. Erik zdjął z kulbaki swojego konia linę, i starannie uwiązał jeden kraniec liny tak, aby wytyczyć liną jedną ze ścian prowizorycznej zagrody, patrząc, aby było w niej możliwie jak najwięcej trawy. Używając pałasza zaczął wycinać jakieś gałęzie zrzucał je w długą pryzmę, między ziemianki próbując wytyczyć kolejne sekcje płotu. Potem wziął sztylet, i zajrzał do kopyta konia Reinharda, uspokajająco klepiąc go wpierw po szyi. Być może kamień lub coś ostrego utkwiło zwierzęciu w kopycie, a może został gdzieś ugryziony i po prostu musiał zostać opatrzony.

Potem rozpalił niewielkie ognisko na skraju swojej prowizorycznie skleconej zagrody, używając jako paliwa resztek zbutwiałych mebli, które wyciągnął ze zruinowanego domu,i resztek gałęzi pozostałej po jego prowizorycznej robocie. "Zagroda, pistolet, ewentualnie coś jeszcze, co na pewno wyjdzie. Dobry plan na jutro" pomyślał, rozpiął klamerki butów, luzując nieco nogi i położył się na rozłożonym płaszczu, układając głowę na zdjętym z wierzchowca siodle i przykrywając się kocem. Powoli zasypiał, patrząc w ognisko i w iskry lecące do rozgwieżdżonego nieba.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 05-11-2018, 21:46   #39
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Dzień pierwszy. Popołudnie.
"Domowe ognisko."
Byli bezpieczni. Przynajmniej tak im się wydawało i Rolf usiadł w opuszczonym domu. Melisa zajęła się jego ranami a on trzymał na kolanach dwóch chłopców tulących się do jego wielkiej piersi.
- Meliso. Dziękuję. Ja zajmę się Twoim ojcem bo i tak widzę podwójnie i z dziećmi zostanę. Nie raz zajmowałem się większą ilością osób w domostwie.- Zaproponował medyczce uśmiechając się delikatnie czego szybko pożałował. Złapał się prawicą za bandaż i omal Johann nie spadł.

Resztę dnia wielkolud spędził na oglądaniu budynku. Sprawdzaniu czego potrzeba do jego naprawy. Coś czół, że szybko nie wrócą do domu i tu jakiś czas będą musieli spędzić. Opowiedział bajkę chłopcom, którą także i ojciec Melisy wysłuchał. Usnęli jak aniołki. Byli zmęczeni i zziębnięci. Ognień który rozpali dał trochę, jakże potrzebnego ciepła i tylko kiszki przypominały o sobie.

***

Rolf, Masywny chłop siedział wraz z dwójką dzieciaków i opowiadał im jakąś historyjkę. Coś o Babie Jadze czy coś. Wyglądał dość żałośnie mimo swojej postury. Bandaż na głowie powiększał ją diametralnie i widać było, że każdy uśmiech i każde schylenie głowy do dzieci sprawia mu ból lub chwieje się i musi się czegoś podtrzymać by się wyprostować. Trzydziestoparoletni wieśniak zauważył stojącego lekko w cieniu Thorsteina.
- Co u Ciebie Thorstenie? Cały jesteś?- Zagaił by ośmielić trochę równie wielkiego mężczyznę.
- Słuchaj no, dzięki że tak dobrze zająłeś się dzieciakami. Mogę na chwilkę na bok? No bo widzisz, ten tego, no… Ulrike jaka była każdy wie. Z kwiatka na kwiatek… I może być że Johann, no wiesz… Pewności ni ma, ale trochę podobny do mnie jest - wyszeptał wyraźnie zawstydzony - Tyle że on nie wie i jakoś tak nie wiem jak się do tego zabrać by mu powiedzieć. Matki ni ma, łojca tego przyszywanego też już nie, to ja się nim zajmę. Przyniosłem mu troszkę orzechów… jak byś mu powiedział? Od razu, czy później jak już mnie bardziej pozna?
Rolf mocno się zdziwił. Thorsten zaskoczył go i aż chłopowi głowa przypomniała się bólem.
- Słuchaj. Nie wiem czy to prawda czy nie, ale wydaje mi się, że jeśli czujesz i chcesz tego to w delikatny sposób. Może zdobądź jego zainteresowanie. Spróbuj wyczuć co lubi.- Myślał głośno patrząc na siedzących chłopców.
- Na razie nie ma sensu ich rozdzielać i wydaje mi się, że jedna osoba wystarczy do opieki nad nimi skoro trzymają się razem.- Przedstawił swój osąd.
- Jeśli Tobie zależy i czujesz, że się nie znudzisz po jakimś czasie po prostu często przychodź i daj się polubić. Ja nie będę przeszkadzał a wręcz pomogę.- Dodał krzepki chłop.
- No dobra, to może na początek daj mu te orzechy co żem nazbierał w lesie i powiedz że to ode mnie. Jakby czegoś mu brakowało to mów. Przyjdę jakoś później… I dzięki - Thorstein speszony wyszedł i poszedł rozbijać namiot.
Wielki chłop przytulił chłopców obejmując ich ramieniem i wziął orzechy od Thorsteina i podał Johannowi.
- Nie bój się. On chce dobrze.- Zaczął spokojnie i gdy myśliwy wyszedł kucnął przy chłopcach.
- Jeśli nie chcesz z nim rozmawiać to nie musisz. Zawsze możesz się zwrócić do mnie lub kogoś innego, których znasz.- Przytulił chłopaka i spojrzał mu na dłoń.
- Myślę, że można spróbować tych orzechów. Wydają się dojrzałe i smaczne.- Zachęcił do skosztowania.

***

W końcu część ocalałych przybyła do osady przynosząc kilka zajęcy. Kilka z nich było od Thorsteina. Po rozmowie z nim Rolf zajął się ich oporządzaniem i szykowaniem skór. Teraz nie miał potrzebnych rzeczy do oprawienia ich, ale trzeba je zabezpieczyć nim się przestaną nadawać. Jedzenie gotowane w tym czasie pachniało wybornie. Anna znała się na tym i z takiej małej ilości potrafiła robić cuda. Czekała teraz tylko kolacja i będzie trzeba omówić kilka spraw.
Hasmans zamierzał wypytać o to co widzieli. Chciał ustalić kierunek w którym się uda na poszukiwanie składników do wyprawienia skór. No i może gdzieś w okolicy będzie jakieś dzikie pole? Jabłoń czy inne rośliny. Rolf znał się na roli i umiał wykorzystać zdziczałe rośliny.
 

Ostatnio edytowane przez Hakon : 06-11-2018 o 21:22.
Hakon jest offline  
Stary 06-11-2018, 15:31   #40
 
Porando's Avatar
 
Reputacja: 1 Porando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputację
Wśród uciekinierów panowały posępne nastroje. Wielu z nich straciło dorobek całego życia, ich rodziny i wszyscy znajomi padli martwi tylko po to by powstać i dołączyć do oprawców. Thorsteinowi też się to przydażyło, choć nie w ciągu ostatnich dni i nie jeden raz. Wcześniej wielokrotnie tracił wszystko i musiał zaczynać od nowa- najpierw gdy został aresztowany i wtrącony do kamieniołomów. Później gdy uciekł z więzienia, aż wreszcie kilka miesięcy temu, gdy herszt jego grupy został zabity, a reszta zbójów z bandy albo skończyła na stryczku, albo rozpierzchła się po lasach, każdy w swoją stronę. Thorstein był fizycznie wykończony i przerażony, ale był daleki od smutku czy depresji. Stratę bandy już odżałował, ostatni miesiąc koczował wraz z Georgiem w lesie, więc taka tułaczka nie robiła na nim żadnego wrażenia. Jego sytuacja była zupełnie inna od reszty z jeszcze jednego powodu: gdyby nie atak, Thorstein wisiałby na szubienicy pośrodku miasta. A tak jest wolny i całkiem żywy. Przez całą drogę szedł w milczeniu i rozmyślał tylko o jednym: w którym momencie odłączyć się od grupy i zwiać daleko w las. Do momentu kiedy odnalazł się Johann. Zbój uświadomił sobie że to jedyna osoba, którą może teraz nazwać swoją rodziną. Stratą Ulrike się nie przejął, miał babę w każdej wiosce, ale syn to co innego. Banita postanowił pozostać z grupą, wiedział że Johann go nie zna i nie ucieknie razem z nim. Najpierw musiał go poznać i przekonać się do niego.
Po dotarciu do opuszczonej wioski Thorstein zaklął. Szkoda że nie znalazł jej wcześniej, mógł przesiedzieć ten miesiąc tutaj a nie głęboko w lesie. Zbój nie czekał - dał się opatrzeć Melisie po czym szybko ruszył do lasu zastawić pułapki. Trzeba było zdobyć jedzenie, a on miał w tym doświadczenie. Nieoczekiwanie dołączył się do niego rycerz oraz strażnik. Thorstein był bardzo nerwowy - w końcu były to osoby które jeszcze tydzień temu by go zabiły bez ostrzeżenia i mrugnięcia okiem. Teraz jednak o dziwo zaczęli mu pomagać i gdyby Reinhard nie wypatrzyłby śladów królika to z polowania byłyby nici.

Nim trzech mężczyzn dotarło na wysoki, lewy brzeg wąskiej rzeki słońce zdążył wznieść się nieco powyżej horyzontu przez co do wnętrza lasu wdzierało się więcej ciepłego światła. Thorstein całą drogę odzywał się tylko zdawkowo i widać było że jest spięty w towarzystwie rycerza. Dłuższą chwilę rozpoznawali otoczenie i upewniali się co do kierunku, z którego wyruszyli. Thorstein zdążył raptem zastawić pułapki na małe zwierzęta gdy dołączył do nich jeszcze Erik, który wyruszył z osady z pewnym opóźnieniem. Wolf udając obojętność zwrócił się do przybyłego.
- Ojciec dalej chlał jak ruszałeś?
Reinhard wyrzucał sobie, że nie zajął się właściwie poranionym wierzchowcem, ale przetrwanie ludzi było na pierwszym miejscu. Nieco rozkojarzony tym problemem, starał się jednak skupić by nie przegapić instrukcji zdobywania pożywienia od bardziej w tym doświadczonych
- A chleje? - zdziwił się Erik uzbrajając swój leszczynowy kijek w żyłkę i haczyk na ryby - Może musi odreagować…siedział w strażnicy z bukłakiem - dodał wykopując nieco dżdżownic z miękkiej gleby obok zakola rzeczki.
- Mordę mu skrzywię jak wrócimy - rzekł Wolf z agresją, lecz jego zapał szybko zgasł. - Tu powinno być dobrze. Masz te sidełka?
- Mam tylko wędkę. Nie poluję zazwyczaj. Ale znam się na tym i gdybym miał swój pistolet sprawny, można by popróbować coś wytropić - odparł spokojnie - Polowałem...w dzieciństwie. Z ojcem - odparł Erik - kto sprawował pieczę nad waszą wsią? Czyj to był majątek? - zainteresował się strażnik nabijając robaka na haczyk i zarzucając wędkę
Thorstein dalej się nie odzywał. Widać było że sam nie zacznie rozmowy z Reinhardem, jakby się czegoś bał
Erik czekał dłuższą chwilę. I czekał. Co prawda przy łowieniu ryb powinno się zachować ciszę, ale była to bajka, opowiadana tak przez jego dziadka, który zazwyczaj chciał ubzdryngolić się w ciszy, kiedy Erik chciał się bawić i zadawać mu tysiące bzdurnych pytań.
- Taak… - mruknął “No, kurwa, miło się gada” pomyślał i jednocześnie skarcił się w myślach “Przecież stracili wszystko w mgnieniu oka. Przecież nie otworzą się od razu przed obcym” pomyślał i zdecydował na razie się nie odzywać i zarzucić wędkę z nieco innej strony
Tymczasem Wolf przysiadł na kamieniu rozglądając się czujnie.
- Coś za cicho, no nie? Myślicie, że uszliśmy tym… Truposzom?*
- Póki co, tak. Ale na wszelki wypadek musimy odnowić umocnienia osady. -
urwał Reinhard, po czym dodał z niepewnością - Jak mogę pomóc? Chodziłem na grubego zwierza z włócznią, ale ani włóczni nie mam, ani grubego zwierza tu nie ma… - zwrócił się do obecnych. WIdać było, że z trudem przyszło mu zadanie tego pytania.
Wolf spoglądał nań z ciekawością.
- Zrobię pułapkę na ryby, możesz panie wziąć nóż... - Mężczyzna nie dokończył i ugryzł się w język. O mały włos nie zlecił rycerzowi pracy zwykłej, wiejskiej baby.
- Albo lepiej wskaż nam miejsce, gdzie tu jakaś drobniczka żyje, zastawimy sidełka.
Erik pociągnął za wędkę, czując szarpnięcie. Pacnęło o trawę, kiedy niewielka ryba wylądowała na ziemi obok strażnika, który od razu wskazał Wolfowi miejsce, gdzie potencjalnie mogą brać i lekko zmienił miejsce, zbliżając się do Thorsteina
- Za co cię przymknęli? - powiedział cicho do skazańca, z którym uciekł z walącej się ciemnicy, najpewniej trafionej jakimś pociskiem z machiny lub działa
-Daj nóż - zwrócił się zbrojny do Wolfa - bez jedzenia nie przetrwamy a honoru mi nie ubędzie od zwykłej pracy. Pół życia spędziłem, zajmując się czyszczeniem koni i pancerzy,a po polowaniach sprawianiem dziczyzny…. O właśnie, może któryś z was umie się zająć końskimi ranami? Nieumarli konia mi poranili, a jego praca by się nam przydała.
- Ja leczyć nie umiem. A siedzę za niewinność, kłusownictwo i pędzenie bimbru - zażartował w odpowiedzi strażnikowi - A tak na poważnie to nawiałem z kamieniołomów, zamknęli mnie za dezercję, kilka dobrych lat tam przesiedziałem. Chcieli mnie tam czymać do końca mego żywota. A jak już zwiałem to powrót do normalnego żywota jako rybak był niemożliwy. Jak mućka naznaczona gorącem żelazem, tak i ja będę mieć znamię zbója aż mnie gdzieś nie zakopią pod płotem. Trza się więc było czymać z innymi takimi samymi wyklętymi wyrzutkami, gdzieś po matecznikach. A że rycerstwo niedawno wpadło i wytłukło mi kompanów co się w odwiedziny do Raubrittera Arnolda wybrali to się skitrałem sam w lesie. Wylazłem po miesiącu, ale i tak mnie capneli - spojrzał na rycerza oczekując reakcji - Tak więc Reinhardzie, spotkalim się wcześniej na polu bitwy, po przeciwnych stronach, nie wiem czy pamiętasz. Jeśli chcesz dokończyć dzieła, to albo zrób to tu i teraz, jeden na jednego, albo zaklnij się na honor że tego nie zrobisz dopóki nie uciekniemy nieumarłym i nie opuścimy na dobre Waldhugel. Strażnik Erik zapewnił mi amnestyję za współpracę, ale muszę też wiedzieć na czym stoję z tobą - powiedział Thorstein.
- Zerknę wieczorem do niego. Trzeba konie rozpasać, a się trochę na nich znam - Erik kiwnął głową do giermka - Brakuje tu silnych ludzi…przydałby się. Żywy. Odkupi winy pracą, jeśli się tego nie boi - mruknął do giermka popierając pomysł. Szczególnie, że banita nie odpowiedział jeszcze strażnikowi na pytanie zadane w lochu, kiedy tak brutalnie im przerwano.
- Proszę, potrzebujemy tej wikliny. Cienkich i długich patyków - Wolf podał Reinhardowi nóż.
- A z kulawym koniem nie pomogę, w armii się takie ubija, ale teraz - urwał łamiącym się głosem.
-Przeciwko nieumarłym głupotą byłoby się nie zjednoczyć. Jam nie sędzia, a fortuna na polu bitwy po różnych stronach ludzi stawia. Mogłeś sprawę moją załatwić po zbójecku, nożem w plecy, korzystając, żem twarzy nie rozpoznał, a nie zrobiłeś tego. Dzielność i szczerość szanuję. Nie będę na ciebie nastawał, a tym bardziej prywaty uprawiał, podważając zdanie strażnika. - powiedział Reinhard i wziął się za robotę. - Konia by było żal…. - odpowiedział Wolfowi.
- No i się dogadalim. Ja też odpuszczam, mimo żeście mi bandę wybili. No a ryby najlepiej łowi się o tak - odpowiedział banita, demonstrując to i owo.
Thorstein podszkolił nieco rycerza w łowieniu ryb. Gdy wrócili do wioski oddał upolowaną zwierzynę Henrike. Chciał jeszcze porozmawiać z Johannem, ale ten był wraz z innymi dziećmi pod opieką Rolfa. Po krótkiej rozmowie Thorstein wycofał się. Był piekielnie zmęczony. Mimo że było samo południe, rozstawił swój namiot, przegryzł kilka orzechów i położył się spać. Jak wstanie, to polewka akurat będzie gotowa. Ktoś musiał czatować w nocy.
 
Porando jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172