Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2018, 16:00   #1
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
[WFRP 1 i 1/2] Chęć przeżycia

Chęć Przeżycia
Prolog

Langwald. Godzina strachu

Poranki w Langwald, podobnie jak wieczory, zdążyły stać się rześkie. Ten wieczór był jednak ciepły jak na ostatnie, przedśmiertne drgawki odchodzącego lata. Dopiero dwie godziny po zmierzchu pogoda zmieniła się. Wiał silny, zachodni wiatr. Po osadzie szmerały cicho, niesione podmuchami, pojedyncze rozmowy mieszkańców.

Otto Schwarzstein

Przed cowieczorną wizytą na grobie własnej żony Otto, również jak co dzień, topił smutki w alkoholu. Pił do odcięcia i gdy dotarł na cmentarz było już zupełnie ciemno. Chwiejnym krokiem w jednej ręce trzymając latarenkę a drugą ciągnąc po ziemi kostur wstąpił na poświęconą Morrowi ziemię. Serce mocno mu biło a w oczach dwoiło się od refleksów światła. Albo od łez. Zawsze płakał bełkocząc nad jej grobem. Przyzwyczajone oczy zrobiły się wilgotne kilka chwil temu.
Nad grobem ktoś już był. Odwrócił się!
- Ojciec? - Zapytał mężczyzna z odrazą w głosie na widok Otta.

Erik Landau

Od rana nie zzuł jeszcze butów. Po przybyciu do Langwaldu późnym popołudniem podał w karczmie rysopis poszukiwanego i odpoczął krótko. W planie miał jeszcze tylko wizytę w miejscowej strażnicy. Nie spodziewał się, że na jego drodze stanie tak absurdalny biurokrata. Z powodu jakichś układów, do których nie miał dostępu nie chciano udzielić mu informacji ani większej pomocy niż miejsce do spania i oporządzenie konia. Później jednak, po dość długiej kłótni z urzędnikiem, spotkał szeregowego wartownika, od którego dowiedział się o skazanym na powieszenie zbójcy przetrzymywanym w ciemnicy.

Henrike
Gharth
Reinhard von Galten


Henrike krępował ten rozglądający się po wszystkich z ciemniejszego kącika mężczyzna. Pierwszy raz nocowała sama w zajeździe. Z konieczności. Nie wiedziała, dlaczego umówiony orszak nie przybył w terminie. Z pozostałych pieniędzy próbowała wynająć powóz. Woźnica kompanii zjawił się późnym popołudniem z informacją o konieczności naprawy pojazdu przed wyruszeniem w dalszą drogę. Pijaczyna, którego mężczyzna najął w karczmie do tej pracy nie budził jej zainteresowania mimo, że lokalni polecali jego usługi bardzo chętnie. Być może zwłaszcza dlatego. Rzemieślnik dopiero co obudził się z regeneracyjnej drzemki i opuścił gospodę.
Reinhard dłuższą chwilę obserwował młodą dziewczynę samotnie siedzącą przy palenisku. Inna młódka usługiwała pijącym mężczyznom, a jeszcze inna była tak pijana, że jej chłopiec lada moment włożyłby jej dłoń pod sukienkę. Chłopiec nie pasował jednak do rysopisu, jaki za dnia podał mu strażnik dróg. Mimo wszystko zachował czujność. Dziewczyna przy palenisku rzuciła mu nieśmiałe spojrzenie. Gdy tylko je odwzajemnił uciekła wzrokiem w ogień.
Cichy dotąd krasnolud siedzący przy ogniu zaklął, dopił piwo i wyszedł przed karczmę. Wtedy się zaczęło, od rąbnięcia obuszkiem prosto w splot. Nieumarli wdarli się do Langwald. Żadnego ostrzegawczego sygnału. Naprzeciw khazada stało dziesięciu, może więcej umarlaków a zarówno spod bramy jak i strażnicy przybywały kolejne poczwary.
Odgłos walki z miejsca zaalarmował bywalców knajpy. Wykidajło poderwał się na równe nogi, wyjrzał przez okno i dostał kamieniem wielkości beczki piwa. Nie było co zbierać.

Rolf Hasmans

Rodzina rolnika mocno już spała, jego jednak męczyła bezsenność. Rolf korzystając z ciepłej nocy usiadł na ławie przed domem i w ciszy obserwował otoczenie. Łatwo zidentyfikował pierwszego z nadchodzących mężczyzn. Otto pijak, piąta woda po kisielu dla połowy gildii bednarzy, stolarzy i kołodziei. Mimo wstrętnej aparycji i sporej tragedii w życiorysie facet nie do ruszenia.
Na oczach Rolfa rzucił się na idącego z nim faceta! Rosły rolnik zareagował i pomógł sąsiadowi odpychając nieznajomego.
- Dobrze, dobrze - sapnął Otto bezpostaciowo.
- Nie trzeba, Rolfo. Poznaj mego syna - dodał zaraz w pijackiej dumie. Syn wstał z ziemi z niezadowoloną miną lecz tylko przeprosił Rolfa i pociągnął ojca do domu za rękę.
Niedługo później z lokum Otta rozległy się krótkie krzyki, trzaski i łoskot. Rolf przytomnie poszedł sprawdzić co się stało.

Melisa Reinmayer

- Zbudź się, rety, no zbudź! Liska! - Załomotały drzwi. Kardigan utoczył przez sen ślinę, którą teraz przez zaskoczenie niemal się udusił. Córka medyka jak zwykle miała pełne ręce roboty. Opanowała atak kaszlu niedołężnego ojca i otworzyła. Przed nią stanął Roy, najmłodszy syn jej sąsiadów.
- Chodź szybko, syn Schwarzsteina się znalazł. Nie, nie, źle mnie zrozumiałaś! Stary wziął go za karb i tamten ledwo dycha. Chodź!
Wolfgang był kilka lat starszy od Melisy. Uciekł z domu trzy lata temu, zaraz potem zmarła jego matka. Wśród okolicznej dzieciarni wyróżniał się pyskatą gębą i chełpliwością. Któregoś razu cyruliczka w dowód wdzięczności otrzymała od niego trofeum z dzika. Stary Kardigan mlaskał wtedy niezadowolony czy aby nie był to sposób okazania afektu.
Za plecami Melisy odezwał się jej ojciec.
- Miałem kiedy syna, wiesz? – Zagadnął, jednak nim do niego podeszła zgubił watek i wyglądał na zdziwionego reakcją córki.

Otto Schwarzstein
Melisa Reinmayer
Rolf Hasmans


Domostwo owdowiałego rzemieślnika było zaniedbane. Jeden z kątów zajmowały uszkodzone i zniszczone meble, zostawione z myślą o naprawie w przyszłości. Bezkształtna zbieranina desek, wałków i kanciastych połączeń stała się tłem rodzinnej awantury z której Otto wyniósł moralnego kaca a Wolf rozcięcie na głowie. Przy okazji ten ostatni stracił niestety przytomność.
Nagłe otrzeźwienie zbiło Otta z pantałyku. Nie zdążył wytłumaczyć synowi swoich uczuć. Nie dlatego, że nie umiał. Tamten po prostu nie chciał słuchać więc, jak to gówniarz, zarobił kijem. Otto nie chciał przyznać się przed sobą w jaki sposób udało mu się pomylić głowę Wolfganga z jego dupą. Młodszy z mężczyzn zamilkł. W ogóle się nie ruszał, a ciężki był, bowiem przybrał nieco wagi przez trzy lata nieobecności. Pozostawił go więc Otto na polepie a sam klęknął przy nim i aż się rozpłakał wzywając cicho i ochryple pomocy.
Gdy nadeszła nie odzywał się wiele obserwując cicho próby przywrócenia Wolfa do żywych. Jego świat wirował. Melisy również, bowiem zapłakany Otto, obecność ciekawskiego Roya i kilku innych gapiów za drzwiami nie działała uspokajająco. Oboje nawet nie zwrócili uwagi na pierwsze, pełne histerii krzyki. Z Wolfgangiem nie było dobrze. Choć przebudził się dzięki uniesieniu w górę wszystkich kończyn wydawał się być oszołomiony, nie łapał równowagi i wodził wzrokiem po przypadkowych obiektach. Nie nawiązywał też kontaktu werbalnego.
Rolf stał najdalej od drzwi ze wszystkich obserwatorów i oberwał jako pierwszy. Rzucona przez chodzące zwłoki decha boleśnie uderzyła go w ramię i po żebrach. Nie to zabolało jednak najmocniej. Żywe trupy właśnie wychodziły z jego domu z okrwawioną, połamaną bronią. Na plac wylęgły co najmniej dwie dziesiątki tego tałatajstwa.

Ludo

Przez kilka ostatnich kilometrów niziołek węszył kłopoty. Wiał zachodni wiatr naganiając ciemne chmury. Brauzeit pełną gębą, gdyby nie to, że z lasu zniknęły odgłosy gęsi. Pół na pół – odleciały czy też czując fetor roztaczany przez zombie padły. Zabite w ten sposób gęsi nie nadawały się do jedzenia. Serce bolało na takie marnotrawstwo.
Poganiał swego wierzchowca przeczuwając w kościach najgorsze. Niemal kompletnie nie potrafił jeździć, co okupił obtartymi udami i genitaliami przypominającymi do złudzenia gotowe do podania, ulubione śniadanie. Mimo to nie ustawał w wysiłku.
Obóz rozbity przed osadą płonął, dookoła namiotów kręciły się zaś szkielety. Ciała świeżo ubitych ludzi leżały na ziemi w karkołomnych pozach. Niziołek domyślał się tylko, że wewnątrz namiotów ofiar mogło być więcej. Miał tylko nadzieję, że jego odważne okrzyki zaalarmowały kogokolwiek z mieszkańców. Zza zamkniętej bramy miasteczka dochodziły go paniczne krzyki i odgłosy ucieczki. Wartownika nie było na posterunku. Na uboczu, za płonącymi namiotami, stały klatki ze zwierzętami. Z jednej z nich ktoś krzyczał gardłowo o pomoc.

Thorstein Barsch
Erik Landau


Wilgoć z kamiennych murów i podmokłej posadzki ciemnicy wchodziła Thorsteinowi w krew. Na dodatek cela była na tyle mała, by całkowite rozprostowanie kości stało się niemożliwe. W duchu przekornie cieszył się z jutrzejszej egzekucji, która uwolniłaby go z tej szumnie zwanej aresztem nory. Wtem szczęknął zamek w drzwiach, a banita przyskoczył do kraty. Nie znał tego człowieka ale jego jeździecki strój zdradzał wysokie urodzenie i żołnierski fach. Oto nadchodziły wyjątkowo przystojne jak na tak zapomniane przez bogów miejsce kłopoty.
Erik miał do więźnia tylko jedno pytanie.
- Szukam mordercy niewiast. Mogę załatwić ci lżejszy wyrok. Czy znasz człowieka nazwiskiem Doche...
Strażnikowi przerwał potworny huk, który dosłownie zwalił go z nóg. Musiał odskoczyć od celi, by uniknąć spadającego fragmentu stropu. Belki oddzieliły strażnika od kraty.
Thorstein odwrócił się twarzą do ściany zakrywając rękoma głowę. Gdy tąpniecie ustało odwrócił się. Coś rozwaliło ścianę jego celi i usunęło kawał ziemi za nią. Był wolny. Na ulicy za murem zobaczył czyjeś stopy. Zrobił krok w przód, zadrżał. Tylko stopy. Widocznie huk zwalił z nóg nie tylko Erika. Dookoła we wszystkich kierunkach przemieszczały się uzbrojone żywe trupy. Całe mrowie.
Erik tymczasem uskoczył drugi raz. Przez drzwi, którymi dostał się do aresztu wsypała się do środka sterta gruzu i odcięta głowa urzędnika. Strażnik był uwięziony z kluczami do otwartej celi i sporym kufrem, który spadł z sufitu. Gdy go otworzył Thorstein poznał jego zawartość. To była jego zarekwirowana własność.
 

Ostatnio edytowane przez Avitto : 09-10-2018 o 11:31.
Avitto jest offline  
Stary 01-10-2018, 19:30   #2
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
Reinhard siedział wystarczająco blisko ognia i młódki, by móc cieszyć się oboma, jednak na tyle daleko, by jego spojrzenia nie były oceniane jako obcesowe. Nie chciał skończyć żywota z chłopskimi widłami w brzuchu, a miejscowi mieli krewkie charaktery.

Wstał i ruszył po pręt, który wrażało się do paleniska, by rozgrzanym do czerwoności grzać piwo. Ot, wygodny pretekst, by i zostać w izbie, i zbliżyć sie do nieznajomej.
Wówczas zakończył się przyjemny wieczór.

Ujrzawszy posępnych przeciwników, odruchowo sięgnął po miecz, lecz wygodne i bezpieczne ostatnimi czasy życie sprawiło, że pozostawił go w swym pokoju na piętrze. Rzucanie się bezbronnym na przeciwników byłoby głupotą, nie odwagą.

-Mości krasnoludzie, odwrót! Gert, Hans
- zwrócił się do miejscowych siedzących na ławie rozkazującym tonem - ławę spod rzyci i drzwi zablokować! Jurgen! - krzyknął do sługi, zbierającego statki najbliżej drzwi - zawrzyj drzwi za krasnoludem!

Klnąc pod nosem, rzucił się, przeskakując po dwa schodki, do swego pokoju, by przygotować się do starcia. Mocując się ze skórznią i pancerzem kolczym, wyglądał przez okno, próbując ocenić sytuację. Chwycił miecz, tarczę i wybiegł z pokoju, kierując się do kuchni.
-Za mną! Kuchennymi drzwiami!
Najlepsza do rozbicia piechurów, nawet nieumarłych, broń, czekała w stajni, gdzie się kierował.
 
Reinhard jest offline  
Stary 02-10-2018, 18:39   #3
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Rolf był zmęczony lecz nie mógł spać siedział przed domem wpatrzony w gwiazdy. Często w ten sposób uspokajał się i dość szybko wracał do stanu w którym mógł iść spokojnie spać.
Zachowanie Otta, pijaka wioskowego i jak się później okazało syna tego pierwszego wyrwało z zadumy rosłego Rolfa. Hasmans był chyba najroślejszym z mieszkańców i uważany za dobrego człowieka, którego można prosić o bezinteresowną pomoc. Tym razem nikt nie prosił o pomoc, ale brodacz nie zamierzał pozwolić Otto na takie zachowanie. Współczuł mu całym sercem i sam by nie wiedział jak by to było gdyby... Nawet nie wspominał.
Po interwencji Rolfa poszli dalej już spokojniej. Niestety po chwili z domu Otta, który był dość niedaleko zaczęły dochodzić niepokojące dźwięki.
~ Czy ten Otto ma już przez ten alkohol łeb cały przeżarty?~ Żachnął się Duży Rolf, który przybył w te strony z Wissenlandu kiedy po najeździe zwierzoludzi w okolicach wybito całe wioski. Ziemia była pusta i tylko potrzebni byli ludzie do jej uprawy. Hasmans pochodził z wielodzietnej rodziny i dla niego nie starczyło ziemi i szykowała się kariera w wojsku lub w pańskim dworze. Rolf nie chciał takiego życia przywiązany do natury i jako takiej wolności.

***

Gdy podszedł do domu Otta u progu stała już Melisa Rejnmayer. Miejscowa cyruliczka, która najwyraźniej także nie mogła spać.
- Witam Panienkę. Panienka spać nie może czy może Otto zbudził?- Zapytał uprzejmie i podszedł wymijając dziewczynę do drzwi. Otworzył je mocno pchając i patrząc na scenę kłótni rodzinnej.
- Co żeś bałwanie zrobił!- Warknął i skoczył by odsunąć wzburzonego Otta od syna i umożliwiając Melisie interwencję przy nieprzytomnym.

Gdy wyszedł na zewnątrz by przegonić gapiów coś uderzyło go w bok. Odwrócił się i zamarł. -Morze uchowaj.- szepnął widząc zbliżające się chodzące trupy. Jednak otrzeźwiał momentalnie gdy zobaczył wychodzące z jego domu następne trupy z zakrwawioną bronią.
Rolf z przerażeniem o los rodziny jak i furia, która wzbierała się w nim rzucił się w kierunku domu. Biegł nie zważając na swoje bezpieczeństwo. Odganiając się od napastników dechą, którą jeszcze chwilę temu oberwał zbliżał się do domostwa w którym zapewne potwierdzą się jego obawy.

***

Gdy dotrze do domostwa po chwili zacznie być gorąco i uświadamiając sobie iż jego dom wraz z martwymi ciałami rodziny zaczyna płonąć, ze łzami w oczach chwyta swój plecak przygotowany do kilkudniowej wyprawy w las i uchodzi za reszta mieszkańców.
 

Ostatnio edytowane przez Hakon : 03-10-2018 o 09:07.
Hakon jest offline  
Stary 04-10-2018, 00:24   #4
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
~Znowu. Znowu ludzie coś spieprzyli. Po raz kolejny radośnie próbują sprowadzić na siebie zagładę. Jak nie lokalna ruchawka, to wojna, jak akurat nie ma żadnej wojny, to reaktywują kult chaosu albo wydają na świat kolejnego czarnoksiężnika. A jak nie czarnoksiężnik, to nekromanta, jak nie nekromanta, to wampir. Gharth pamiętał. Każdy krasnolud znał historię. Odkąd pojawili się ludzie, ciągle to samo. Przynajmniej nie byli, tfu, elfami, ale ich krótka pamięć powodowała, że wciąż i wciąż pakowali się w to samo. Przez setki i tysiące lat krasnoludy ich broniły. A teraz nas nie ma... i nikt nie pamięta, dzięki komu żyją. dzięki komu mają przemysł, huty, kanalizację...
Krasnoludy słyną z obrony przegranych spraw i bohaterskiej walki do (zwykle gorzkiego) końca. ~Nie ten krasnolud - pomyślał sobie Gharth. Widział już niepotrzebne śmierci, które w ostatecznym rozrachunku nie tylko nic nie dały, ale dodatkowo osłabiły khazadów.


Cofnął się uderzony obuchem. Miał zamiar krzyknąć ostrzeżenie, ale nie miał na tyle tchu w płucach, a potem, gdy kamień rozsmarował wykidajłę, sytuacja stała się jasna dla każdego w karczmie. Zawarł drzwi i rozejrzał się. Jakiś człek przejął komendę. Ot, smarkaczowi się wydaje, że może dowodzić. Ale to dobrze. Niech on się pcha na pierwszą linię. Niech choć raz ludzie zajmą się walką.
Krasnolud zamierzał biec "w cieniu" "rycerza" póki nie dotrą do kuźni. Khazad nie miał tu przyjaciół, o których musiał dbać. Miał tylko narzędzia, które czyniły go tym kim był. Kowadła i paleniska nie weźmie na plecy może, ale przynajmniej podstawowe rzeczy zgarnie do plecaka, przy odrobinie rzeczy chwyci też worek z żelazem. I bukłak z piwem, o suchym pysku nie wytrzyma tej sytuacji.
A potem się zobaczy. Topór w garści to zawsze dobry argument, jak ktoś próbuje zatrzymać. Czy jest żywy czy martwy, bez nogi nie będzie gonił.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 04-10-2018 o 00:33.
hen_cerbin jest offline  
Stary 04-10-2018, 12:29   #5
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Strażnik dróg do parszywa robota. Niewdzięczna i bolesna. Niewdzięczna, bo gliniarza każdy traktuje z nieufnością. Każdy ma jakieś grzeszki, i nieszczęśliwie dla strażników, większość tych grzeszków strażnicy dróg mieli całkowicie gdzieś. Ścigali tylko najgorsze menty społeczeństwa, desperatów którzy okradali podróżnych, napadali na mytników i innych grasantów, którzy niczym sępy wyglądali łupów poza miastami i wsiami Imperium. Resztą zajmowali się "muncypalni" czyli najczęściej strażnicy miejscy lub wprost zbrojni danego feudała, o ile jakowyś zarządzał akurat takim czy innym wypizdowem. Bolesna robota też była. Nie raz kula bandyty orała ciało Erika. Nie raz czuł czyjeś żelazo pod skórą. Tyłek od siodła nie raz odparzał się, a na udach robiły się odciski od wielogodzinnej jazdy w siodle. Gardło piekło od pyłu gościńca, a ciało niemalże gotowało się pod opończą strażników. Ale Erik nie zamieniłby póki co tej roboty na nic innego. Nic tak nie puentowało roboty niż widok wierzgającego złoczyńcy na konopnym sznurze. Jadzia, jak szumowowiny nazywały szubienicę tuliła w końcu każdego zbira, którego zdażyło się Erykowi ścigać. Poza jednym, który okazał się wyjątkowo inteligentny i zdążył zwiać, zanim strażnik zdołał choćby zastawić na niego pułapkę. Szesnaście dziewczyn w ciągu miesiąca to było zbyt wiele krwii jak na jednego złoczyńcę. Na tak wybitne szumowiny, Erik miał dwie proste kary. Konopny sznur na szyję, lub kulę między oczy. Ten jednak, zasługiwał na coś ekstra i strażnik obmyślał nową karę jadąc bez wytchnienia przez prawie trzy prowincje.

Erik Landau miał dziś pecha. Nie jakiegoś niewielkiego, jak wdepnięcie w krowi placek. Albo poślizgnięcie się na mokrej trawie i wywichnięcie kostki. Nawet nie jak upadek z konia. Erik po prostu czuł, że wpadł w prawdziwe tarapaty, kiedy ciemnica zatrzęsła się, niczym po trafieniu armiatnią kulą. Potem znowu, omal nie przygniatając go sufitem. Plan, zakładający przesłuchanie być może ważnego świadka właśnie był brutalnie przerywany, i jak zwykle w takich przypadkach niweczony. Wiedział, że Stirland to ponure miejsce przypominające klimatem podogonie konia. Wiedział, że jego poszukiwany to najpewniej szlachcic, i ręce strażnika mogą być nieco za krótkie, aby go w ogóle aresztować. Strażnik nie zamierzał tego oczywiście robić, licząc, że po prostu oszczędzi sobie i Reiklandzkim ławom papierokowej roboty i zatłucze prosiaka w tej dziurze, w której przyjdzie mu się zaszyć.

Kiedy zobaczył snujących się na zewnątrz ciemnicy ożywieńców, wiedział, że to nie zakońćzy się dobrze. Należało uciekać, ale przed nim stał jego świadek, wejście było zamknięte przez zwałowisko gruzów. Na propozycję banity przystał od ręki, wiedząc, że najpewniej jeśli banity nie zabije od ręki, ten mógłby wbić mu sztylet w plecy przy najbliższej okazji. A tak możnaby od razu dogadać się co do dalszych działań. Szczególnie, że Erik nie miał niejakiego Thorsteina na liście podejrzanych, a nie czytał i nie dostał żadnego listu gończego za bandytą, w dodatku w jego rzeczach brakowało pewnej błyskotki, zrabowanej nieletniej mieszczce na trakcie i dlatego Thorstein mógłby mówić o szczęściu. A na mordercę szlachcianek z Altdorfu bandyta raczej nie wyglądał. Erik szybko przeszukał rzeczy bandyty i wiedział, że ten nie jest człowiekiem, którego szuka. Los dał łotrowi prezent, którego Erik jakoś nie miał sumienia zabierać. Zresztą z Ranaldem nie powinno się zadzierać, a ten człowiek mógł mu pomóc w wydostaniu się z tej wioski w jednym kawałku. Układ więc, wydawał się być w porządku.

Strażnik rzucił więc klucze banicie i poprawił swoje odzienie, wytrzasając kurz i odłamki ściany ze skórzanego koletu, strząsając pył z kapelusza i otrzepując spodnie. Wyciągnął pistolet zza pasa i korzystając z wolnej chwili, kiedy banita mocował się z kłódką od kraty, spokojnie przeładował broń i trzymał ją w opuszczonej broni, nie chcąc straszyć banity. Okazało się, że był z tej wioski, co mogło mieć naprawdę spore znaczenie, choć plan nie do końca odpowiadał Erikowi.

- Od razu za ciemnicą na prawo jest stajnia. Są tam trzy konie, jeden mój, i dwa strażników. Pogadamy i będziesz wolny - zaproponował Erik.

Strażnik ruszył wraz z banitą przez wybity otwór w celi wybiegając na podwórze i kierując się od razu ku okazałemu budynkowi stajni. Erik zobaczył obok stajni zagrodę ze spanikowanym bydłem. Jedno chlaśnięcie miecza później i zagroda otworzyła się na oścież, wypuszczając spanikowane stado prosto w snujących się drogą ożywieńców. Potem otworzył wrota stajni i ruszył w kierunku swojego wierzchowca, który spokojnie przeżuwał siano przy koniowiązie, szczęśliwie nie rozkulbaczony jeszcze bo Erik nie miał wcześniej nawet takiej możliwości. Zamierzał skierować go w stronę najbliższego wyjazdu z wioski i korzystając z zamieszania chwilowo opuścić to miejsce.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 04-10-2018, 17:46   #6
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Lisa padła na łóżko tak jak stała, nie potrafiła ukryć jaki miała męczący dzień. Standardowa, południowa wizyta u Pana Henryego skończyła się wylewaniem żali przez jego żonę i pretensjami bez podstaw. Zazwyczaj dziewczyna starała się nie zawracać sobie głowy kąśliwymi uwagami i krytyką płynącą z wymalowanych ust Pani Blueberry, która wyglądała w oczach Melisy jakby szykowała się na wyjazd do dzielnicy czerwonych latarni w Marienburgu. Rudzia tylko westchnęła potężnie kontynuując pracę i pocieszając się delikatnym uśmiechem współczucia, jakie słał jej Henry. Właściwie, wizytę potraktowałaby jak normę, gdyby nie zarzuty, jakie przed wyjściem postawiła jej małżonka pacjenta. Cyruliczce stanęły łzy w oczach, kiedy Pani Blueberry z kwitnącym, złośliwym uśmieszkiem na ustach opisywała lubieżnie co to też Melisa wyprawia, kiedy zostaje sam na sam z pacjentem i że pewnie do każdego jest taka prowokująca, bo przecież jakoś zarabiać musi, a nikt kroci nie zapłaci takiemu konowałowi, co to bandaż zmienić tylko umie. Jej pytania o tym, jak to było ssać każdemu w mieście były na tyle obelżywe i nieprzyjemne, że Lisa wyszła bez brania zapłaty. Później już resztę dnia chodziła przybita i nawet pomoc w opiece nad córeczką Anny nie cieszyła jej. Mała kluseczka była przesłodka i bardzo grzeczna, niewiele płakała domagając się uwagi, dużo się uśmiechała. Dziewczyna pomyślała, że ta to musi mieć sielankowe życie i na pewno nikt nie wysnuwa przeciwko niej tak okropnych i obleśnych czynów! Każdy wolał aby to Kardigan wciąż leczył, lecz to wciąż nie mogło usprawiedliwić zachowania czerwonoustej damesy.

Melisa była zwykłą dziewczyną, nieśmiałą i cichą. Była niskiego wzrostu i lekkiej budowy ciała, wciąż przypominała bardziej dziewczynkę niż kształtną kobietę, choć kto zdążył ją poznać wiedział, że mentalnie jest ona bardzo dojrzałą i inteligentną osobą. Cechowała się bardzo bujnymi, ognistymi włosami, które często spinała tak, aby nie opadały jej na twarz i nie przeszkadzały w pracy. Lubiła być ubrana w sposób zakrywający ciało, dlatego nosiła brązowe długie spodnie i burgundową, lnianą bluzkę z długimi rękawami i wiązanym rzemykiem przy dekolcie, który zawsze był ładnie zwinięty w kokardkę, ściśle wiążąc ze sobą końce materiału. Gdy było chłodniej, zarzucała na grzbiet ciepły, brunatny płaszcz. Zawsze miała przewieszoną przez ramię torbę, której nosiła różne medykamenty.

Rudzia co kilku pacjentów wracała do domu, aby sprawdzić stan swojego ojca. Wciąż bardzo go kochała i nie potrafiła się na niego złościć, mimo iż dawał jej mocno w kość. Był zrzędliwy, zapominalski, oskarżycielski, bywał też złośliwy, a jego zniedołężniałość wymagała od Lisy wiele sił. Bywały jednak i takie momenty, gdy ojciec czuł się lepiej, potrafił wspominać miłe sytuacje sprzed wielu lat, kiedy jeszcze żyła mama. Umiał też doradzić w sprawach zielarstwa czy lecznictwa i bynajmniej nie gadał od rzeczy. Dla dziewczyny była to duża radość, gdy mogła widzieć go w takim stanie. Przez jego stan czuła się bardzo samotna.

* * *

Łomotanie do drzwi sprawiło, że Melisa zerwała się na równe nogi tak błyskawicznie, iż zakręciło jej się w głowie. Jej rude kudły poczochrały się tworząc na głowie nieład, który sprawiał że dziewczyna traciła na powadze i zdawała się być tak nieprzytomna, że aż niekompetentna. Mlasnęła parę razy, chrząknęła i przetarła zmęczone oczy. Dom oświetlony był tylko przez dwie świeczki, z czego po jednej na izbę. W tym samym momencie co zdążyła zarzucić rozkołtunione włosy na plecy, Kardigan zaczął się krztusić. Pierwsze co Lisa podbiegła do niego i podniosła do pozycji siedzącej, klepiąc po plecach i wiedząc, że ojcu zaraz przejdzie. Kiedy Roy nie dawał za wygraną, przewróciła oczami i podeszła do drzwi, otwierając je z impetem. Ręka młodego zawisła w powietrzu, nie doczekawszy się bariery w postaci drzwi.

- Dobrze wiesz, że nie obchodzą mnie ploty…. - Zaczęła ze spokojem, jednak nie dane było jej dokończyć myśli, które i tak z ledwością poskładała do kupy.
- Nie, nie, źle mnie zrozumiałaś! Stary wziął go za karb i tamten ledwo dycha. Chodź!

Dziewczyna westchnęła zmęczona i załamała ręce. Poczłapała leniwie do swojej torby, którą przed snem rzuciła na stół i przełożyła jej długie ramię przez głowę, mając pasek po przeciwnej stronie do tobołka.

- Miałem kiedy syna, wiesz? – Usłyszała za sobą przeciągły głos ojca. Zerknęła na niego przez ramię i widziała, jak tępo zapatrzył się w nieistniejący punkt. Trwał chwilę w zawieszeniu, lecz nim Lisa zdążyła do niego podejść, jakby się ocknął i choć spojrzał na nią, nie potrafiła odnaleźć w jego spojrzeniu przytomności umysłu. Uśmiechnęła się delikatnie do ojca i pocałowała go w czubek łysiejącej głowy, którą potem nakryła szlafmycą.
- Niedługo wrócę, tato, prześpij się jeszcze. Kocham Cię. - Przykryła go pierzyną a potem jeszcze kocem i poprawiła poduszkę z gęsiego pierza. Dla bezpieczeństwa zdmuchnęła świeczki. Życząc ojcu dobrych snów, wyszła z domu.

Dzień Zero, Noc
"Początek Złego"

Dziewczyna próbując ocucić Wolfa, czuła ogromny stres. Miała wrażenie, że obserwuje ją połowa Starego Świata i krytykuje jej poczynania. W głowie słyszała głosy niezadowolenia, zawodu, a nawet rozbawienia. Brakowało jej kogoś, kto powiedział jej jak powinna się zachować, co zrobić, aby przekonać innych, że wie co robi. Tylko w to wierzyła, że naprawdę wie co robi…

Wolfgang wstał gwałtownie, przez co zaskoczona Melisa, kucająca do tej pory nad nim, poleciała do tyłu i mimo iż zamortyzowała rękami upadek, klapnęła tyłkiem o posadzkę. Zadarła głowę w górę, szorując rudymi włosami po drewnianej klepce, a kiedy poleciała deska, odruchowo zakryła się rękami. Kiedy zrozumiała, że to nie jej dzieje się krzywda i nikt z zamiarem pobicia nie zwraca na nią uwagi, zerwała się błyskawicznie na równe nogi i przepychając się przez tłum gapiów wybiegła na plac.

Oczy dziewczyny rozwarły się z przerażenia. Widziała zwłoki, które poruszały się wbrew prawom nauki, pogwałcając jej nieomylność i mądrość. Czuła jak głośno i ciężko przełyka ślinę. Była zagubiona. W pobliżu nie miała nikogo, kogo mogłaby poprosić o pomoc. Mimo otaczających ją ludzi poczuła się samotna, zagubiona i zniedołężniała jak własny ojciec. Miała wrażenie, że nie poradzi sobie, nie wie co ma zrobić, jak dostać się do domu, do papy…

Minuty leciały, a rudowłosa dziewczyna obserwowała z boku rozgrywające się wokół szaleństwo. Nic co się działo nie było dla niej zrozumiałe. Wiedziała, że nie umie nic zrobić, że nie wie co ma zrobić. Jej myśli zaprzątał jedynie ojciec, do którego pragnęła uciec, od którego pragnęła usłyszeć stanowcze postanowienie i podjętą decyzję.
Wytarła rękawem koszuli pot z twarzy i postanowiła spróbować przemknąć po cichu do swojego domu.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 31-10-2018 o 12:29.
Nami jest offline  
Stary 04-10-2018, 21:09   #7
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Dziewczyna wyglądała na odległą i jakby stłumioną. Płomień paleniska podkreślał jej wyraźne rysy i odbijał się z błyskiem od wielkich, szarych oczu, a gęste, kasztanowe włosy osiadały na ramionach jak śnieżny puch. Uchodziła za urodziwą, miała w sobie coś przyciągającego uwagę, chociaż odstawała od pospolitego kanonu piękna.

Wpatrywała się większość czasu w palenisko, walcując kolana butelką przedniego wina. Nie chciała tutaj być, spędzić kolejnej nocy sama, daleko od posiadłości von Notthaffta. Czekała trochę na cud, że może karawana za chwilę się zjawi i wszystko będzie w porządku. Była jednocześnie zła i trochę wystraszona tym co mogło i co może się zdarzyć. Czy winą obarczona zostanie ona? Pan Notthafft wyczekiwał na dostawę, szykując się do przyjęcia gości i każda godzina zwłoki była na wagę złota.

Zerknęła na typa z kąta. Zachowywał się, jakby na kogoś czekał, chyba się na nią patrzył. Zeszli się wzrokiem, przypadkiem, co było kłopotliwe i niekomfortowe, jak to bywało z obcymi. Właściwie nikogo tutaj nie znała, co najwyżej z widzenia i krótkiej wymiany zdań rzadziej niż raz w miesiącu. Inni mogli za to kojarzyć ją, przyjazd wozów z odległej posiadłości szlachcica musiał być niemałym wydarzeniem dla miejscowych. Przez ten jeden dzień z ręki do ręki przechodziły duże sumy, zawierane były umowy na kolejne dostawy, a wszystkim - w imieniu mości szlachcica, którego nikt na oczy pewne nie widział - zajmowała się właśnie Henrike.

Niespełna rok temu zaczęła ten obowiązek, przejmując go po innym służącym von Notthaffta. Właściwie nie musiała niczego sama ustanawiać, większość dyktowały odgórne wytyczne i pisma, pozostawiając jej małe pole do manewru. Nie przeszkadzało jej to, miała dzięki temu więcej czasu dla siebie, bo i dla niej ta wycieczka nie była codziennością. Tym razem kupiła wino, które mogło stać się jej zgubą, gdyby z nudów zaczęła się nim delektować.

Od popadnięcia w alkoholizm oderwał ją raban, który początek miał tyle nagły, co gwałtowny. Chwila zamieszania skończyła się wtargnięciem żywych trupów i zgonem wykidajły. Tak po prostu, jeszcze przed chwilą w ciszy obserwowała ogień, a teraz miejscowość przechodziła inwazję z najczarniejszych koszmarów. W szoku nawet nie krzyknęła, pan Notthafft tego nie lubił i zwyczajnie przez lata wyzbyła się odruchu. Przez cały czas, kiedy inni walczyli o życie, ona patrzyła się na wszystko jak niema lalka.

Wreszcie zerwała się na równe nogi, podciągając na ramię swoją torbę. Wrzuciła do niej butelkę, podwinęła spódnicę i pobiegła za „typem z kąta”. Reszta też za nim podążyła, może rozumiał cokolwiek z tego, co się działo? Sięgnęła również po toporek, który do tej pory dyndał przy jej pasie - był głównie na pokaz, żeby w trakcie podróży nie wyglądała na bezbronną. Nawet ściskając trzonek w dłoni, wciąż czuła się bezbronna.
 
Avdima jest offline  
Stary 04-10-2018, 21:40   #8
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
W rodzinnych stronach nikt nie przejmował się problemami Imperium. Niziołki żyły w żyznym i bogatym rejonie. Wojenne i gospodarcze zawieruchy zwyczajnie przechodziły bokiem, zbytnio nie wpływając na życie w Krainie Zgromadzeń. Mimo wszystko przedstawiciele małego ludu często wyruszali na szlak, ciekawi świata, żądni przygód. Ludo wybrał się w drogę jednak z innego powodu.

W jednej z chat, cała familia Kołodziejów radziła i ustalała kto ma odszukać Niklausa Kołodzieja. Większość krewniaków spuściwszy oczy, zatonęła w głębokiej zadumie. Krewnych ogarniał strach, jak gdyby za chwilę ktoś miał usłyszeć jakiś okropny wyrok, którego od dawna się spodziewali. W prawie wszystkich sercach wzbierało ogromne pragnienie dalszego odpoczynku i spokojnego życia. Ludo doceniał domowe zacisze, długi sen, smaczne jedzenie i dobre piwo. Z pozoru ceni sobie spokój, ale ciągnął go szeroki świat. Wykorzystał więc okazję i podjął się tego wyzwania. Odnalezienie wuja miało być prostą i przyjemną przygodą. Wtedy jeszcze strażnik pól nie wiedział jak bardzo się mylił. Imperium to ponury naznaczony przemocą świat. Młody Kołodziej wyruszył na szlak, licząc jednak na łut szczęścia. Przeliczył się i to bardzo. Zasłyszane plotki skierowały go w stronę Hundsheimerwaldu i okolicznych miejscowości. W pogłoskach była ziarno prawdy i Ludo na swoje nieszczęście odlazł wuja. Wuja, który nie był już taki jak dawniej. Wuja, który stał się krwiożerczą bestią, pierwszym w historii przeklętym niziołkoożywieńcem - niziopirem! Ludo był przekonany, że Niklaus próbował powstrzymać inwazję i w ten właśnie sposób sam stał się potworem.


Strażnik pól nie mógł się z nim mierzyć, zresztą wampirów i ożywieńców było więcej. Ludo nie miał wyboru, musiał uciekać. Jako strażników pól, poczuwał się jednak do konieczności ostrzeżenia mieszkańców najbliższych miasteczek, a najbliżej było Langwald. Cholibka, te chmury jak nic zły omen, a od tego smrodu to na pewno będzie go odrzucało od gęsiny. Tak przynajmniej przez najbliższy tydzień, albo i dwa! Kołodziej przyśpieszył, adrenalina robiła swoje. Ledwo zobaczył pierwsze chaty, palisadę i już krzyczał ile to sił w gardle.
- Wstawać! Wstawać, bijcie na alarm! Wciurności, uciekajcie! – Było jednak już za późno, jego krzyki przemieszały się z wrzaskami przerażenia mordowanych mieszkańców Langwaldu. Ludo ze strachem w oczach rozejrzał się po okolicy. Zagrożenie owszem istniało, ale żaden z truposzy nie zagrażał mu bezpośrednio, a ktoś wołał o pomoc. Lepiej być późno niż wcale, może jeszcze ktoś się wyratuje. Strażnik pól skierował swego kuca za obozowisko, w stronę klatki z których dochodziły wołania o pomoc. Niziołek był dobrej myśli, ożywieńcy już tędy przeszli i są kawałek dalej, mała szansa, że zawrócą, a może ktoś tu przeżył. Truposze nie wołają przecież pomocy, choć gdzieś jakiś jeden mógł się kręcić przy namiotach. Ludo zachował wiec ostrożność, rozglądał się uważnie, a głowa co chwila latała mu na boki. Niziopir go nie zaskoczy!
 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!

Ostatnio edytowane przez pi0t : 04-10-2018 o 21:47.
pi0t jest offline  
Stary 05-10-2018, 00:28   #9
 
Porando's Avatar
 
Reputacja: 1 Porando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputację
Gdy człowiek siedzi nocą w ciemnej celi wiedząc że następnego dnia zostanie stracony, przychodzą mu do głowy różne myśli. Jednym całe życie przelatuje przed oczami, dopada ich żal za utraconymi szansami i tym czego nigdy nie będzie dane im doświadczyć, Inni dokonują rachunku sumienia, jednają się z bogami i na ile to możliwe próbują domknąć wszystkie doczesne sprawy. Jeszcze inni planują ucieczkę lub zemstę, gniew i chęć odwetu przesłania wszystko inne. Thorstein nie odczuwał żadnej z tych emocji. Był zmęczony i układał się do snu. Powód był prosty - to nie był pierwszy raz kiedy był w takiej sytuacji. Pierwszy raz został skazany na śmierć gdy miał 16 lat. Razem z połową wioski wziął wtedy widły i nabili na nie swojego barona. Samotna noc spędzona w celi w oczekiwaniu na śmierć była dla niego gorszą karą niż 30 lat pracy w kopalni na które zamieniono mu wyrok gdy już miał założony stryczek na szyi. Dochodził do siebie przez kilka miesięcy i postanowił że następnym razem po prostu pójdzie spać. Za drugim razem, po nieudanej próbie ucieczki się nie udało. Za trzecim razem, w brawurowej akcji banici z jego bandy odbili go w ostatniej chwili. Teraz był czwarty raz i Thorsteinowi było już w sumie wszystko jedno. Przysypiał zastanawiając się tylko kto mógł go wsypać.

Dwa miesiące wcześniej przybył tutaj wraz ze swoją bandą. Wracali tutaj co kilka miesięcy, głównie w odwiedziny do raubrittera Arnolda von Loebe, u którego przewijało się zawsze mnóstwo typów spod ciemnej gwiazdy i gdzie zawsze można było upłynnić zrabowane dobra lub zwerbować kogoś nowego. Tym razem nieźle się obłowili, w sąsiedniej prowincji napadli na poczet jakiegoś rycerza. Oprócz łupów wzięli też kilku szlachetnie urodzonych do niewoli i dostali za nich spory okup. Swój sukces świętowali z Arnoldem w karczmie - i to był ich błąd. Lokalny bufon zorganizował obławę. Zarówno raubritter jak i szef bandy Thorsteina polegli w walce. Większość jego kompanów również kopnęła w kalendarz, chociaż Thorstein widział jak kilku z nich udało się uciec. On sam zwiał wraz z Łysym Georgiem i jednorękim Matthiasem. Niestety ten drugi po paru dnaich wykorkował od zakażonej rany. Thorstein i Georg przez dwa miesiące chowali się po okolicznych lasach, aż w końcu postanowili wyjść z ukrycia. Podzielili się robotą: Georg poszedł uzupełnić zapasy do ich kumpli od kielicha z bimbrem: grubego pastucha owiec Bernarda i leśniczego Kuna. Thorstein miał zasięgnąć informacji u Ulrike, żony bartnika. Gdy dotarł na miejsce czekała na niego już straż. Po krótkiej, ale zażartej walce został pojmany, a upierdliwy urzędnik skazał go doraźnie na śmierć.

Nagle coś łupnęło, coś gruchnęło, a zbój ciągle stał w tym samym miejscu zasłaniając oczy ręką. Po takim czasie spędzonym w ciemnicy, jego ślepia powoli dostrajały się do światła. Świtało mu coś w głowie że ktoś do niego przyszedł i chciał dobić targu. W końcu dotarło do niego też że w ścianie jest wielka dziura i w sumie to jest wolny. A na końcu zajarzył że miasto wręcz tonie w chodzących truposzach.
-Nnna zewnątrz są nieumarli! - powiedział szeptem, lekko się jąkając - Ccała masa, siekają kogo popadnie! - ożywieńcy to dla niego zbyt dużo. Już chciał uciekać, ale uświadomił sobie że jego rzeczy są razem z nieznajomym. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu że bez broni nie ma szans wyjść z tego w jednym kawałku, a bez swojego plecaka nie pociągnie długo w dziczy. A wszystkie graty były po drugiej stronie kraty, wraz z nowo poznanym elegancikiem strażnikiem. Przy nim Thorstein wyglądał jak obwieś, ale co miał poradzić, w celi nie było golideł ani wanny, o usługach praczki nie wspominając. Trochę oprzytomniał, zwęszył okazję i postanowił dogadać się z tym typem: -Słuchaj, ja nie jestem mordercą tylko porządnym zbójem! Jeśli ktoś morduje białogłowy i dziecioki, to znaczy że jest gnidą gorszą niż poborcy podatkowi i z chęcią pomogę go zaciukać. Mogę ci go wystawić. A w zamian ty powiesz swoim kolegom stróżom porządku, że dzisiaj w nocy widziałeś jak umarlaki posłały mnie do piachu. Jak uwierzą, to list gończy z moją facjatą na środku pójdzie na rozpałkę do kominka. O ile przeżyjemy, a większe szanse mamy we dwójkę. To jak będzie? - na chwilę przerwał oczekując odpowiedzi, skupiając swój wzrok na kufrze który spadł z góry - A niech to, ale fart! W tej skrzynce są moje graty! Słuchaj, jak nie masz klucza to podej tutaj plecak pod kratę, pokaże ci gdzie mam skitrane wytrychy. Przełóż mi je przez kratę, to spróbuję otworzyć ten zamek. Dawaj dawaj, bo nas kościeje wypatroszą!
-Wolnego… - mruknął cicho strażnik i przejrzał zawartość skrzyni. Pobieżnie, bo czas istotnie zaczynał być cenny. Więc po prostu przechylił skrzynię i wywalił większość rzeczy na podłogę, szukając skradzionych rzeczy jednej z ofiar z traktu. Na szczęście dla banity, takowych nie znalazł, lub ich nie poznawał. Co na jedno wychodziło.

Gdy Eryk przebierał w jego rzeczach, Thorstein złapał się za głowę. Nie było jego wypasionego rodowego miecza przekazywanego z pokolenia na pokolenie, którego zakosił parę miechów temu jednemu młodemu rycerzykowi. Brakowało też pancerza, którego kompletował przez te wszystkie lata dobierając sobie elementy zbroi zdarte z pokonanych przeciwników. Sakiewka z flotą z okupu za szlachetnie urodzonego wojaka była z dziesięć razy mniej opasła. Wcięło też błyskotki zakoszone staremu kapłanowi a przyszykowane dla miejscowych dam Adelaidy i Ulrike oraz torbę z brzytwami znalezioną przy do połowy zjedzonym przez niedźwiedzie ciele cyrulika, którą chciał podarować tej młodej lekarce. Ktoś wpierdzielił też torbę miodowych pierników zakoszonych z okna młyna, które przyszykował dla Johanna, syna Ulrike i jednego z pięciu kandydatów na jego ojca (w tym jej męża i Thorsteina, do którego młodzik był podobny). Zostały same okruszki.
-Złodzieje - powiedział zdegustowany na głos - Dobrze że łachów mi nie rozkradli.
Na szczęście starżnicy nie zdążyli rozdzielić między sobą jego ciepłych ciuchów oraz sprzętu do polowania. Sytuację poprawił nieco fakt że zaraz za kufrem spadła też okazała halabarda z długim szpikulcem należąca do jego kompana Łysego Georga. Ciekawe co się z nim stało…
- Łap - strażnik rzucił klucze banicie jednocześnie wyciągając zza pazuchy pistolet - wyjdziemy stąd razem. Wciąż mam kilka pytań, ale samemu szlajać się po tej wiosce nie jest mądrze. Otwieraj kratę i zmiatajmy stąd - strażnik spokojnie przeładował pistolet czekając, aż banita poradzi sobie z kratą. Broń trzymał w opuszczonej ręce, nie chcąc straszyć banity.

Jak już poradzili sobie z drzwiami od celi, Thorstein ubrał swoje ciuchy, założył swój plecak na grzbiet i wziął w ręce halabardę. Wyglądał jak rasowy leśny dziad.
Trzeba było ustalić plan działania.
-To co, morda w kubeł i po cichutku wychodzimy, co? Chyba nie jesteś stąd, ja trochę znam tę mieścinę to poprowadzę. Jakby nas gadziny wypaczyły, to strzała, biegnij za mną - wymamrotał banita.
- Od razu za ciemnicą na prawo jest stajnia. Są tam trzy konie, jeden mój, i dwa strażników. Pogadamy i będziesz wolny - zaproponował Erik.
Banita uśmiechnął się tylko. Koń jaki jest każdy widzi, co może być trudnego w jeździectwie?

Thorstein postanowił skradając się uciec z miasta w takim kierunku, by zahaczyć jeszcze o dom Ulrike. Chata jej męża, bartnika Uda stała na skraju osady. Bądź co bądź Johann mógł być jego synem i Thorstein chciałby ocalić go od śmierci.
 
Porando jest offline  
Stary 05-10-2018, 09:38   #10
 
Ascard's Avatar
 
Reputacja: 1 Ascard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputacjęAscard ma wspaniałą reputację
Jesteś woźnicą którego zmienne koleje losu gnały imperialnym traktem. Twój powóz uległ uszkodzeniu i tylko dzięki prawdziwemu szczęściu udało Ci się jakoś dojechać do karczmy przed zmrokiem. Mieścina nazywała się Langwald a rozpytując w karczmie o taniego cieślę wskazano Ci postać samotnie siedzącą w kącie. Podchodząc widzisz mężczyznę w sile wieku. Jego ciemnobrązowe włosy poprzetykane są pojedynczymi siwymi pasemkami. Twarz nosi ślady zmęczenie którego nie jest w stanie ukryć bujny zarost. Jego ubranie również zdaje się pamiętać lepsze czasy. Mężczyzna bierze kolejny haust trunku po czym kieruje na Ciebie swój wzrok. Przez zamglone zielone oczy przebija niewyobrażalny żal i smutek. Odzywa się do Ciebie zachrypniętym basem.
- Czego? - nieprzyjemny huh sprawia, że mimowolnie odwracasz twarz. Czy naprawdę w tej zapadłej mieścinie nie ma nikogo innego kto może Ci pomóc?
- Taniej nikogo pan nie znajdziesz. A robię porządnie, że mucha nie siada. - Jakby w odpowiedzi na twe pytanie dobiega Cię głos pijaka. Obrzucasz mężczyznę kolejnym spojrzeniem. Mimo wątpliwości przysiadasz się bez zaproszenia. Zostaje to skwitowane westchnieniem i kolejnym haustem napitku.
- Otto Schwarzstein, do usług … znaczy rano będę do usług bo po nocy to nawet ostatnie chachary nie pracują. - w Twoją stronę wędruje czysta, zadbana dłoń. Mocny uścisk wywołuje zdziwienie. Sądziłeś, że to jakiś zapadły pijak. Szybko dogadujecie szczegóły i umawiacie się godzinę po wschodzie słońca po czym mężczyzna dopija trunek i lekko chwiejnym krokiem opuszcza karczmę.
Postanawiasz dowiedzieć się czegoś więcej o tej dziwnej postaci. Kilka gładkich słów i obietnica noclegu rozwiązuje język karczmarzowi.
- Panie, toż to smutna historia jakby ją córy Morra pisały. Temu Ottowi to pierw szczeniak, znaczy syn, uciekł z domu i słuch po nim zaginął. A potem
z żalu za jedynakiem to i kobita mu pomarła. Zapadł się chłopina, aż żal patrzeć. Ale nie myślcie, że on byle jak wam ten wóz oporządzi. Pić pije, ale robi solidnie a i nie drogo weźmie. Zresztą żem widział żeśta się dogadali. Bądzcie spokojni, cała jego rodzina to porządne rzemieślniki i on też. Jeno szczęścia w życiu brakło. To co, może jeszcze jedno piwko podam?
- machinalnie kiwasz ręką i odbierasz trunek przesuwając po ladzie parę monet. Karczmarz zdaje się prawdę gadać a i sam odniosłeś wrażenie, że ten Otto to porządny choć zagubiony człowiek. Kto jak kto, ale na ludziach to woźnica musi się znać. Ważne żeby wóz naprawił, bo do południa musisz być w drodze. Z tą myślą ruszasz do wynajętego pokoju na spoczynek.

*

Otto wpatrywał się w Melise niewidzącym wzrokiem. Nie reagował na pytania Rolfa. Zupełnie ignorował młodego Roya. Nawet gdy Wolf przebudził się
i wstał, stary pijak zdawał się być jeszcze bardziej oszołomiony niż poszkodowany. Nadmiar alkoholu, emocji, wyrzutów sumienia i bogowie wiedzą czego jeszcze kotłował się w jego głowie. Mężczyzna czuł się jakby jego świat potłukł się na kawałki, a jego umysł nie potrafi wszystkich elementów scalić w całość. Bezwiednie wyciągnął rękę w stronę młodej dziewczyny. Jego wargi zdążyły jedynie bezgłośnie wypowiedzieć imię ~Elise.~

Gwałtowne poderwanie się Wolfa na nogi wyrwało Otta ze stuporu. Szybko cofnął rękę, jakby sam zawstydził się swojego gestu. Ruszył by pomóc młodej medyczce pozbierać się lecz głośno wypuszczone powietrze przez Rolfa zatrzymało go w pół drogi. Zerknął na sąsiada i w momencie otrzeźwiał. Kubeł zimnej wody wylany na łeb zachlanego moczymordy to błahostka
w porównaniu do widoku gromady ożywieńców. Umysł Otta ruszył pełną parą
a świat nagle zdawał się pełen szczegółów. Gdy większość mieszkańców zgromadzonych w i przed chatą Schwarzsteina poczęła uciekać w sobie jedynie znanym kierunku, mężczyzna doskoczył do swojego syna i walnął go po twarzy z otwartej dłoni tak aby młody otrzeźwiał. Jednocześnie ryknął na trwającego w niemym zdziwieniu Roya
- ROY, ROY do kurwy nędzy. Biegnij do domu i ostrzeż rodzinę. Bierzcie co się da i w nogi na północ. Może uda się schować w Jagerforst. - ostatnie zdanie dodał już sam do siebie gdyż młody wystrzelił nagle jak z procy. Stary też nie czekał na cud. Pchnął syna w stronę drzwi po drodze chwytając worek z narzędziami do drobnych robót poza domem. Przytroczył go porządnie do pasa kierując się w stronę wyjścia gdy nagle, nie wiedzieć który już raz tego wieczoru, zamarł. Zdawało by się, że to koniec świata rozgrywa się wokół i nie ma czasu na błachostki, lecz Otto był pijakiem i musiał zabrać ze sobą coś jeszcze. Zostawił lekko otrzeźwiałego Wolfa przy drzwiach a sam rzucił się w stronę swojego legowiska, które już dawno przestało wyglądać jak piękna, ręcznie rzeźbiona robota, a obecnie straszyło nie tylko widokiem ale i wątpliwym zapachem. Mężczyzna zdawał się jednak na to nie zważać i gorączkowo szukał czegoś pośród betów co rusz oglądając się z przestrachem w stronę drzwi. Gdy tylko uda mu się znaleźć poszukiwany obiekt, bukłak z okowitą, ma zamiar ruszyć do wyjścia, zabrać ze sobą wysłużony kostur i Wolfa po czym uciekać jak najszybciej z wioski.
 

Ostatnio edytowane przez Ascard : 05-10-2018 o 10:58.
Ascard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172