|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
04-09-2019, 20:29 | #91 |
Administrator Reputacja: 1 | Pogoda była, jak to niektórzy określają, w kratkę - trochę słońca, trochę deszczu - z tym jednak, że tego deszczu było nieco więcej. Zbyt dużo, jak na gust podróżnych, a nauczony wcześniejszym doświadczeniem Karl nie nalegał, by kontynuować podróż w strugach lecących z nieba wody. Jak by nie było, nikt ich nie poganiał, więc lepiej było nie ryzykować, że z powodu przeziębienia trzeba by przedłużyć jakiś z postojów o tydzień czy dłużej. I tak na przykład w wiosce, do której na obiad zajechali, musieli się zatrzymać na dłużej. I to nie dlatego, że jadło w karczmie było wspaniałe, trunki pierwszej jakości czy służące nadobne i chętne. Po prostu wypadało się zatrzymać, by nie jechać dalej w strugach deszczu. Powiadają, że jeśli podąża się stale w stronę celu, do w końcu, mimo przeszkód i postojów, dotrze się na miejsce. Co prawda Ristedt tym celem nie było, ale miasto miało gospodę, w której można się było zatrzymać, nawet na noc, bo “Pod odyńcem” znaleźli i jedzenie, i pokoje. Gości w gospodzie, takich interesujących, też było paru. Obu płci zresztą, lecz Karl nie po to tu przyjechał, by znajomości nowe zawierać. Zajął się jedzeniem, ale i tak okazało się, że okazja do zawarcia nowej znajomości sama do nich przyszła. - Pozdrowiony - odparł, podnosząc się z miejsca. - Proszę usiąść. - Gestem poparł słowa. - W czym możemy pomóc? Mógł wysłuchać, co kobieta ma do powiedzenia. Wszak w każdej chwili mógł przerwać rozmowę i odprawić kobietę z niczym. - Dziękuję. - kobieta odparła kiwając głową i dosiadając się na ławę. Odgarnęła kosmyk włosów i chwilę chyba zastanawiała się jak zacząć. - Nazywam się Aldona Khelman. Jestem uczoną. Zajmuje się archeologią - zaczęła w końcu mówić patrząc na obydwu rozmówców. Karlowi coś się kojarzył ten termin chociaż nie mógł sobie przypomnieć z czym się to je. Chyba jakaś nauka. Tladinowi nie kojarzyło się to w ogóle. Może po prostu jakiś tubylczy, ludzki termin na coś co khazadowie nazywali po swojemu. - To taka nowa nauka co się zajmuje starymi dziejami. Trochę jak historia. - Uczona chyba przywykła do takiej reakcji bo szybko coś wyjaśniła z czym to się je. - I właśnie chodzi o to, że prowadziłam pod miastem wykopaliska. Znaczy badania takie. Ale zostaliśmy napadnięci i uciekliśmy. Ale nie wszystkim się udało. Każdy uciekał jak tylko się dało więc nic nie zdążyłam zabrać. Wszystko zostało tam. Może nawet ktoś tam jest jeszcze żywy i trzeba mu pomóc. No ale sama to się boję tam iść. Potrzebuję kogoś kto by tam poszedł ze mną. - Kobieta przedstawiła jak się sprawy mają i gdy doszła do tych dramatycznych dla siebie wydarzeń na twarz wrócił jej strach jaki owe wydarzenia u niej wywoływały. Popatrzyła niepewnie na dwóch rozmówców jak zareagują na tą prośbę. - Karl von Schatzberg. - Karl przedstawił najpierw siebie, potem pozostałych. - Ilu ich było, tych napastników? - spytał. - I co wykopaliście? Bo pewnie myśleli, żeście się do skarbu dokopali... - Nie wiem ilu. To było w nocy. Tylko krzyki i bieganina. To było takie przerażające, że od razu uciekłam! - Kobieta przez chwilę wyglądała jakby się miała rozpłakać ale w końcu dała radę się opanować. Przełknęła ślinę i znów mogła mówić dalej. - I skarb? Jaki skarb? Nie było żadnego skarbu. Dopiero co zaczęliśmy tam szukać i kopać jeszcze nie zdołaliśmy znaleźć nic wartościowego. Przynajmniej dla przeciętnego ulicznika. - Uczona westchnęła rozgoryczona i rozżalona od niewłaściwego przeczytania jej intencji przez napastników. - Zwykli ludzie niewiele o nauce wiedzą, a jak widzą, że kto kopać zaczyna, to od razu stosy złota sobie wyobrażają - powiedział Karl. - Dokończymy jedzenie i pójdziemy, chociaż jestem pewien, że niewiele ocalić się uda. Jaka uczelnia panią przysłała? I czego chce się pani dokopać? - Oh, żadna uczelnia. Pracuję dla pewnego magnata który jest wielkim miłośnikiem sztuki i historii. Udało mi się go namówić na sponsorowanie tej wyprawy. A tam, w lesie, są jakieś ruiny. Budynek na planie prostokąta. Być może świątynia, być może jakiś magazyn, trudno powiedzieć bo dopiero zdążyliśmy odgrodzić teren i zdjąć wierzchnią warstwę. - Uczona rozłożyła ramiona i zasępiła się nad poruszonym tematem. Wydawało się, że samą ją bardzo ciekawi co tam znaleźli w ziemi za miastem. - I bardzo się cieszę, że trafiłam na tak znamienitych kawalerów co zgodzili się pomóc kobiecie, nauce i archeologii w potrzebie. - Uśmiechnęła się promiennie do obydwu rozmówców aby im podziękować za chęć pomocy w tej sytuacji. Tladin odciągnął Karla na bok. - Ty to tak za darmochę chcesz kark narażać? Nikt nam za to nie płaci. Jak ona taka uczona w historii, to może by nam pomogła szukać bastionu chociaż? - Właśnie o tym myślę - odparł cicho Karl. - Skoro tyle wie, to może wie i więcej. - Ale, jako znawczyni historii - powiedział, wróciwszy do kobiety - może pani i nam pomóc. My też czegoś szukamy w okolicy... Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-09-2019 o 10:50. |
08-09-2019, 21:21 | #92 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 22 - 2519.VIII.05; zmierzch Miejsce: Ostland; okolice Ristedt; skraj lasu Czas: 2519.VIII.05 Marktag (3/8); zmierzch Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pogodnie Karl i Tladin Starsza pani w nieco podartej sukni, bardzo się ucieszyła gdy jej rozmówcy zgodzili się jej pomóc. Zwłaszcza gdy okazało się, że mają wóz i można kawałek podjechać. Najwięcej czasu zeszło im na pokonanie pierwszego, najkrótszego, miejskiego odcinka drogi. Zaczynał się już wieczorny tumult gdy ludzie kończyli swoją pracę i wracali do domów albo zaczynali się gościć w tawernach. Dlatego gdy wyjechali z miasta poza mury je okalające na drodze zrobiło się puściej i jechali po niej prawie sami. Droga była tak samo kiepska jak i do Ristedt. Chociaż kierowani przez uczoną, wyjechali inną bramą niż wjechali. Następnie w zapadającym zmierzchu przemiarzali drogę wzdłuż rzeki aż w końcu droga odbiła od rzeki i skierowała się wprost ku ścianie lasu. Która w tym kończącym się świetle dnia nie wyglądała zbyt zachęcająco. W międzyczasie mieli aż nadto okazji do porozmawiania z magister Khelman. Bastion. Bastion von Falkenhorstów. No to raczej w górach niż tutaj na nizinach. Niektórzy mówią, że to tylko legenda ale naprawdę kiedyś istniał taki ród i zamek. Niestety pani magister historii i archeologii raczej specjalizowała się w początkach państwa założonego przez czczcigodnego Sigmara i późniejsze wieki już jej tak nie interesowały. Sama pochodziła z Nuln ale na studia pojechała do Altdorfu więc czuła się mieszkanką obu tych światowych metropolii. - No ale to było dawno i nieprawda, jak jeszcze byłam piękna i młoda. - zażartowała starsza już kobieta niefrasobliwie machając dłonią w formie żartu. - O samym Bastionie i von Falkenhorstach mogę powiedzieć tylko tyle, że to była alternatywa dla “drang nach osten” dla władców Ostlandu. W czasach gdy naturalnym wydawało się prowadzić akcję osiedleńczą na wschodnich kresach zamiast karczować ten wiecznie, mroczny i ponury las. Tam jednak były już wschodnie plemiona które stawiały coraz silniejszy opór. Więc próbowano skolonizować góry tworząc tą Marchię Górską. No ale w przeciwieństwie do innych gór tutaj nie odnaleziono zbyt wiele bogactw a życie w górach wcale nie było łatwiejsze niż w głębi puszcz więc z czasem cały projekt upadł. - uczona w największym skrócie skorzystała z okazji jaką była wspólna podróż i podzieliła się swoją wiedzą na temat gór ze swoimi współpasażerami. Zamilkła gdy zbliżali się do owej ponurej ściany lasu. Teraz, przy końcu dnia, rzeczywiście wyglądało to dość ponuro. - To tam dalej. Ja pokażę. - pani magister wyglądała na spiętą gdy tak widocznie zbliżali się do miejsca które kojarzyło jej się z przykrym i niebezpiecznym zdarzeniem. Woźnica pokręcił głową, splunął na drogę, machnął lejcami i ruszył w głąb tej rozklekotanej, błotnistej drogi. Wjechali jak w jakiś tunel utkany z drzew i gałęzi. Ponad głowami tam i tu prześwitywało niebo, całkiem ładne, wesołe, błękitne niebo ale pod koniec dnia, pod baldachimem liści i gałęzi to panował już mrok. Pewnie dlatego nazywano ten las Lasem Cieni. - To już powinno być blisko. Poznaję te wertepy na tym zakręcie. - jęknęła uczona gdy wszystkimi rzuciło na wozie na tych koleinach jakie tutaj dominowały. Lasem jechało się jeszcze gorzej niż na otwartym terenie. - Tam chyba ktoś leży. - odezwał się woźnica gdy zatrzymał wóz. Rzeczywiście w zapadającym zmroku nie można było mieć pewności. Ale wydawało się, że w półmrokach to kilka długości wozu przed nimi jedna z plam na drodze może układać się w sylwetkę leżącego ciała. - Tam zaraz, po prawej, jest zjazd do naszego obozu. - wyszeptała przejęta magister Khelman z wzrokiem utkwionym w tej nieruchomej plamie na drodze. Powtórzyła gest woźnicy i przeżegnała się ode złego. Kawałek za tą podejrzaną plamą rzeczywiście było widać zjazd dokądś w las.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-09-2019, 19:46 | #93 |
Administrator Reputacja: 1 | Mieli pecha, bowiem wiedza pani archeolog dotyczyła innych czasów niż te, które interesowały Karla i jego towarzyszy. No i o Bastionie wiedziała tyle, co nic, bowiem powód, dla którego powstała ta twiedza nie przybliżała zainteresowanych do celu, jakim była siedziba von Falkenhorsta. Cóż... okazało się, że zrobili dobry uczynek dla kogoś, kto nie mógł się zrewanżować. Ponoć dobre uczynki wracają... i nie zawsze stają dobroczyńcy kością w gardle. Las stawał się coraz bardziej ponury (co było raczej skutkiem nadciągającej nocy niż roślinności), a leśna droga nie mogła konkurować z normalnym traktem - szczególnie po ostatnich deszczach. - Nie będziemy mieli zbyt dużo czasu - powiedział Karl. - Przed nocą musimy wrócić do Ristedt. Co prawda należy sądzić, że napastnicy już nie wrócą, ale nocne wędrówki nie służą zdrowiu. Jak się okazało, udział w wykopaliskach również zdrowiu nie służył, czego dowodem był leżący na drodze truposz, bowiem tym zdaje się był cień, zauważony nie tylko przez woźnicę. No a trudno było sądzić, iż jest to jeden z napastników. - Uważajcie, czy ktoś się nie czai w okolicy - poprosił Karl, po czym zeskoczył z wozu i, starając się omijać błoto, w towarzystwie Manfreda ruszył w stronę domniemanego trupa. |
09-09-2019, 20:08 | #94 |
Reputacja: 1 |
|
12-09-2019, 02:36 | #95 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
12-09-2019, 21:12 | #96 |
Administrator Reputacja: 1 | Buty Karla rozchlapały kałuże i błoto jakie w cieniu drzew było całkiem świeże. W okolicy było całkiem mroczno. Jak to w lesie, pod wieczór bywało. No i było mnóstwo komarów uprzykrzających życie. Manfred, z bronią gotową do strzału, szedł obok swojego szefa. Pozostali zostali na wozie. Uczona wyraźnie przejęta zaniemówiła i czekała na wynik tego rozpoznania. Inni na wozie też mieli niewyraźne miny. Co tu nie mówić, z każdą minutą mroki prastarej, nieokiełznanej cywilizacją puszczy robiły się mroczniejsze a niebezpieczeństwo zdawało się materializować z każdą chwilą. W tym czasie Karl i Manfred podeszli do tego czegoś na drodze. Rzeczywiście okazało się to ciałem jakiegoś chłopaka. Jeszcze gołowąs. Widać a raczej słychać było, że nie żyje. Muchy już obsiadły świeżego trupa i robiły sobie z niego ucztę. Przez plecy miał paskudne cięcie, zupełnie jakby dostał podczas ucieczki. To go zabiło lub dobiło, w mroku zapadającego zmierzchu trudno było powiedzieć. Zaraz, kawałek dalej był zjazd do tego obozu o jakim mówiła uczona Khelman. Widać było namioty i szałasy jakie tutaj zdołano wznieść w lesie. W zapadających ciemnościach widać było nienaturalną ciszę pobojowiska. Ciała widać było tam i tu. Chyba nie skończył się ten obóz zbyt dobrze. Pasowało do jakiegoś nagłego napadu, zwłaszcza jeśli było to w nocy. Ale z zewnątrz trudno było oszacować straty czy jeszcze ktoś tam może żyć czy raczej już nie. - Manfred... Weź go i pokaż pani - polecił Karl. Manfred chyba skinął głową czego w tych półmrokach, Karl nie był do końca pewny. Po czym zgiął się i chwycił trupa za ubranie i sapiąc głośno aby przezwyciężyć opór martwego ciała wziął i zaczął go ciągnąć po ziemi w kierunku wozu. A Karl został sam na tym rozdrożu i pobojowisku. - Pan kazał go pani pokazać. - wysapał najemnik podstawiając trupa chłopaka pod burtę wozu. Dzięki czemu wszyscy mogli rzucić okiem na tą prezentację. - A dlaczego? - uczona zdziwiła się nie mogąc odgadnąć intencji Karla. - Nie wiem. - najemnik wzruszył ramionami na znak swojej niewiedzy. - Bogowie, ten biedak nie żyje? - zapytała kobieta chyba raczej dla zasady bo bezwładność trupa była dość wymowna. - Tak. - Manfred w końcu znudził albo zmęczył się trzymaniem bezwładnego ciała więc puścił je i pozwolił aby opadło na pobocze rozchlapanej, błotnistej drogi. - Obserwujcie nadal okolicę - szorstkim głosem zwrócił uwagę pozostałem Tladin. Nie miał ochoty, by coś go znienacka dopadło. - Zna go pani? - spytał Karl. - To któryś z zatrudnionych? - Nie, chyba nie. Może to któryś z robotników. Nikt z moich kolegów. - uczona zaprzeczyła ruchem głowy i słowem zerkając jeszcze raz na leżące na poboczu ciało zabitego chłopaka. - Czy ktoś tam przeżył? - zapytała Karla który jak na razie znalazł się najbliżej obozu. Ale jeszcze nie tak blisko by w zapadającym zmroku dostrzec detale. Właściwie z każdym pacierzem robiło się coraz ciemniej. Atmosfera na wozie była dość nerwowa. Nie trzeba było zbyt wiele wyobraźni aby skojarzyć, że atak na obóz był zeszłej nocy a teraz budziła się kolejna. - Prawdę mówiąc... nie wygląda na to - przyznał Karl. - Chyba że ktoś zdołał uciec. Nie sądzę, by taki szczęśliwiec zechciał wrócić do obozu. Ale musimy sprawdzić. No i, jeśli tu zostaniemy, możemy się spodziewać kolejnej wizyty. - Byłabym bardzo wdzięczna gdybyście sprawdzili obóz. Ja sama za bardzo się boję. A nie chciałabym zostawać tu na noc. Obawiam się, że to by było dla mnie zbyt straszne. - twarz uczonej, podobnie jak sąsiednie na wozie, były już widoczne dla Karla jako owalne plamy. Rysy i grymasy w tym półmroku już się zacierały. Ale po głosie uczonej dało się poznać konflikt sprzeczności pomiędzy obawą pozostania na noc poza murami miasta a chęcią pomocy bliźnim jacy mieli jeszcze szansę przeżyć atak z ostatniej nocy. - Sprawdzimy - zapewnił Karl, po czym wraz ze swymi ludźmi ruszył w stronę zbudowanego obozowiska. Tladinowi nie podobała się ta sytuacja. O ile początkowo uznał to po prostu za wyjazd za miasto, teraz coś mu tutaj nie pasowało. Ruszył dalej od wozu razem z Karlem. - Uważaj na siebie - powiedział szeptem. - Równie dobrze ta kobieta może nas prowadzić w zasadzkę i wcale nie być tym, za kogo się podaje. Każę zawrócić wozy, tak na wszelki wypadek. - Rozejrzę się i wracam - powiedział Karl. Miał zamiar szybko sprawdzić, czy ktoś przeżył, a potem wrócić do miasta. Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-09-2019 o 21:14. |
13-09-2019, 08:14 | #97 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 23 - 2519.VIII.06; ranek Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Przyłbica i kwiat” Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); ranek Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pochmurnie Gabrielle Poranek okazał się dość ponury. Przynajmniej na zewnątrz. Bo wewnątrz kolejni uczestnicy wczorajszej zabawy po kolei dochodzili do siebie, mniej lub bardziej kompletowali swoje ubrania a potem zjawiali się na dole, w sali głównej na śniadaniu gdzie za danie główne robiła kasza z różnymi dodatkami a na dodatek różne podpłomyki i na słodko i niekoniecznie na słodko. Gabrielle wstała i dołączyła do towarzystwa jakoś w środku tej o wymęczonej gromadki. We wszystkich członkach a zwłaszcza głowie wciąż jej szumiało i z pewnością wstała zbyt wcześnie. Z drugiej strony na dole przy stole zastała już część towarzystwa a kolejni towarzysze i towarzyszki dochodzili w miarę trwania śniadania. W lokalu specjalizującym się w wieczorno - nocnej obsłudze gości o tej dość wczesnej porze było raczej pusto niż pełno. Poza ich stołem gości było niewielu. Pewnie jak byli to jeszcze w swoich pokojach, albo udawali się za swoimi sprawami no albo zamierzali odwiedzić ten lokal później. Na razie dzięki wstawiennictwu listu żelaznego z wolfenburskiego ratusza mogli się zająć przezwyciężaniem bólu egzystencjonalnego. W tym przezwyciężaniu przodowali Lotar, Raina i o dziwo sama hrabina von Osten. Byli już na dole gdy Gabrielle tam zeszła. Po Lotarze w ogóle nie było widać, że zabawiał się przez sporą część nocy. Wyglądał pogodnie i uśmiechnięto. Hrabina i czarnowłosy, wolfenburski ulicznik jakim była Raina, były nieco zaspane i przy śniadaniu budziły się do życia no ale w końcu przyjemności z zeszłej nocy wprawiały w przyjemne rozleniwienie chociaż też żadna z nich w nocy się nie oszczędzała. Gabrielle nawet pod koniec śniadania czuła się jakby Randal z niej zakpił bo ani tak wrócić na górę do łóżka aby odespać nocne swawole ani wziąć i zabrać się za coś konkretnego. - Oo matko… nigdy więcej… - to wszystko było i tak nic w porównaniu do ognistowłosej minstrelki. Jeśli czuła się tak jak wyglądała no to pewnie na poranne arie z jej strony nie było co liczyć. Chrypiała coś tylko i machinalnie wduszała w siebie jedzenie bez większego przekonania. - Oj nie strasz Lauro, że już więcej nie będziesz z nami swawolić. - milady, która znów wyglądała i zachowywała się jak milady, z udanym przerażeniem położyła dłoń na swojej piersi co rozbawiło większość śniadających przy stole. Rozmowy trwały w miarę trwania śniadania. I można było porozmawiać o wstającym dniu albo spróbować przypomnieć sobie strzępki wczorajszych rozmów. Borys okazał się być synem kislevskiego kupca. Sądząc po tym jak się nosił i jak szastał srebrnikami nie mógł to być jakiś zwykły kramarz. Miał więc parcie na przygody, zwłaszcza takie wesołe i huczne jak ostatniej nocy a do tego było go stać na gest zamówienia przedniego miodu, piwa czy wina dla swoich nowych towarzyszy. Okazało się, że on i hrabina słyszeli o sobie nawzajem a przynajmniej ich rodowe nazwiska brzmiały swojsko. A możność poznania hrabiny von Osten osobiście wprawiała go po prostu w euforię. Zwłaszcza jak ostatniej nocy mieli okazję pogłębić tą dość świeżą znajomość i chyba oboje to sobie chwalili dzisiejszego poranka. Larysa okazała się być łowcą nagród. Miała wczoraj się spotkać z informatorem no ale łajza nie przyszedł. No ale chociaż tą niedogodność odbiła sobie wieczorem. Chociaż nadal dało się wyczuć mur rezerwy jaki wokół siebie roztaczała przed nowymi znajomymi. Nie chwaliła się czy aktualnie kogoś szuka z listów gończych czy nie. Rano wreszcie można było i obejrzeć i porozmawiać z młodą Bretonką. Wieczorem i w nocy niewiele było z niej pożytku bo już na dość wczesnym etapie wieczornych swawoli miała stan jaki inni osiągali gdzieś w okolicach północy. Ale też dzięki temu właściwie nie stawiała wczoraj nikomu oporu i była z niej kochana przylepa chociaż chyba oprócz Laury i może hrabiny nikt nie mógł się z nią dogadać bo bełkotała tylko w swoim ojczystym języku. Ale teraz przy śniadaniu okazało się, że w imperialnym też umie chociaż odrazu słychać było, że to ktoś zza granicy. Agnes była dla odmiany zrozpaczona bo ktoś jej zwędził wszystkie upolowane skóry jakie przywiozła na handel dlatego się wczoraj tak nawaliła. Tylko nie szło się dogadać bo coś kręciła bo to miało być na wiosnę a teraz przecież końcówka lata była, równonoc czaiła się za pasem. No i wraz z nowym porankiem, dość pochmurnym ale przynajmniej suchym i znośnym, trzeba było się zastanowić co należy robić dalej. Hrabina miała zamiar wrócić na swoje rodzinne włości no ale jakoś trzeba było się tam dostać. Jej zdaniem już nie było daleko, może dwa, góra trzy dni drogi na południe. Trzeba by jechać drogą na Kienbaum a potem odbić na wschód na Wendorf. Oczywiście arystokratka nie musiała dodawać, że nie godzi się aby ktoś o jej pozycji i statusie społecznym pokonywał tą trasę pieszo. Ani to, że sama nie zamierzała zajmować się tak przyziemnymi głupstwami jak znalezienie środka transportu. Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Podbramna” Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); ranek Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pochmurnie Karl i Tladin Poranek okazał się pochmurny. Ale chociaż nie padało i było względnie ciepło. Tak na podróż to pogoda była w sam raz, ani zimno, ani ciepło, no i w miarę sucho. Poranek w “Podbramnej” okazał się średnio tłoczny. Jak w każdej karczmie na podgrodziu uzbierało się trochę podróżnych którzy jak wieczorna wycieczka Karla i Tladina, nie zdążyli dojechać albo wrócić do miasta przez zamknięciem bram. A bramy widocznie tutaj zamykano standardowo czyli o zmroku. A wczoraj już nie zdążyli wrócić przed zmierzchem skoro zmierzch zastał ich w pogruchotanym i splądrowanym obozie archeologów. A jeszcze przecież musieli stamtąd wrócić to już w ogóle po ciemku wracali przez ten las. Gdy w końcu wyjechali z tego nomen omen, skraju Lasu Cieni jeszcze dniały na horyzoncie resztki zmierzchu ale na tym ziemskim padole już panowała noc. Trzeba było jechać przy świetle pochodni. No i gdy wrócili pod bramę jaką jeszcze w świetle wieczoru opuścili wyjeżdżając z miasta okazała się oczywiście zamknięta. No ale na takie okazje była “Podbramna” więc nie musieli nocować pod chmurką. - O bogowie, co teraz? Tych biedaków trzeba stamtąd zabrać i pochować. - o poranku, magister historyi i archeologii była wyraźnie przybita i przygnębiona tym co wczoraj zastali na pobojowisku. Chociaż Karl z Manfredem przeszli chyba przez całe albo większość obozu to nie znaleźli nikogo żywego. Za to całkiem sporo ciał. W świetle pochodni nie było zbyt wygodne zwiedzać to pobojowisko a i tak jeżył się włos na głowie a serce przyspieszyło rytm. W końcu zbliżała się kolejna noc i atak mógł się powtórzyć. Leśna kopuła zamykała się jak olbrzymia katedra nad obozem a droga była niczym bardzo długa nawa świątyni. Czyli atak mógł spaść z każdej strony a napastników byłoby widać w ostatnim momencie. Samych napastników nasłanych przez panią archeolog która miała być w teorii Tladina tylko wabikiem na łatwowiernych i dobrodusznych się jednak nie doczekali. Ani żywych a czy z martwych ktoś był napastnikiem trudno było oszacować. Chyba nie bo większość była roznegliżowana co potwierdzało słowa uczonej, że napaści dokonano w nocy gdy większość spała w swoich namiotach. A jeden czy dwóch bardziej ubranych no może było strażnikami albo po prostu zdążyli się ubrać czy raczej nie zdążyli się rozebrać z jakiegoś powodu. Wszystkie zabite ciała zostały w walce. Nosiły ślady uderzeń ostrzy, miały wyprute wnętrzności jednym słowem no zginęli w walce. Większości ciał brakowało głów, jedna czy dwa ciała były bez dłoni. Łącznie to sprawiało dość makarbyczny widok. No i utrudniało identyfikację kto jest kto. Ten chłopak co go znaleźli na samym początku okazał się dość dobrym stanie. Przynajmniej niczego mu nie odrąbano. Co więcej tych odrąbanych części ciał w obozie nie odnaleźli więc chyba napastnicy zabrali je ze sobą. A kim byli napastnicy? Pewności nie było. Może jakieś leśne plemiona dzikich, może jakieś stwory, mutanty lub ludzcy degeneraci. Trudno przy świetle pochodni oszacować. Obóz został kompletnie splądrowany, większość namiotów zapadła się, ze dwa zostały spalone no więc powstał chaos pobojowiska. Karl nie był pewny kto napadł na obóz zeszłej nocy. Ale w oczy rzuciło mu się sporo kopytnych śladów. Co prawda znaleźli też zaszlachtowane konie a inne mogły uciec w las albo zostać uprowadzone. Ale może to i napastnicy zostawili te tropy? Musiało być ich przynajmniej kilku bo tyle znalazł odcisków tych kopyt. Ale pewnie było więcej a te kilka po prostu w paru miejscach pobojowiska odcisnęło się bardziej. Znalazł też coś co mogło być jakimś bazgrołem w z krwi na płachcie jednego z namiotów. Nie był pewny czy to przypadkowe chlapnięcie z jakiegoś nieszczęśnika czy celowy zamysł. A jak celowy to nie mógł dopatrzeć się jego celu. Sama Aldona Khelman zdobyła się wczoraj na odwagę na tyle aby zejść z wozu i wrócić do swojego namiotu po księgi i swoje rzeczy. Tylko po to aby odkryć, że zostały zniszczone co chyba ją załamało może nawet bardziej niż reszta pobojowiska bo się rozpłakała i zrobiła się apatyczna. Nie mówiła ile pracy włożyła w spisanie tych ksiąg ale chyba bardzo wiele patrząc na to jak ta strata ją zabolała. - Tyle wiedzy, tyle wiedzy… - mamrotała podczas powrotu nad tą stratą. Przez resztę trasy i wieczoru była bierna i cicha zdruzgotana tą całą tragedią. Dopiero gdy spotkali się rano wydawała się, że barwy wracają jej do twarzy chociaż wziąć była poważna i przygnębiona. - Bardzo przepraszam za moje zachowanie wczoraj. Kompletnie mnie zdruzgotała ta tragedia. Przez to nie podziękowałam wam za waszą pomoc. Ogromnie wam dziękuję za wasze wsparcie, bez was nie dałabym rady ani nie miałabym z kim tam pojechać. Niec dobrzy bogowie mają was w swojej opiece. Chciałabym się wam jakoś odwdzięczyć za tą pomoc niestety jak widzieliście wszystkie moje rzeczy zostały zniszczone w obozie. - uczona doszła do siebie na tyle przy tym śniadaniu, że podziękowała dwóm podróżnym którzy wczoraj pochylili się nad jej tragedią i pomogli w potrzebie. Głos i spojrzenie miała smutne i przepraszające. Sama była w dość marnym stanie i pewnie miała przy sobie tylko to co było na niej widać w tej chwili. Czyli poza wierzchnią suknią to niewiele. - Teraz chyba trzeba by sprowadzić kapłana Morra aby pochował tych nieszczęśników. I chyba trzeba by komuś o tym powiedzieć. Myślicie, że ktoś mógł przeżyć? - ciemnowłosa, dojrzała wiekiem kobieta o zapuchniętych oczach zastanawiała się co dalej pytając towarzyszy o zdanie. Czy ktoś mógł przeżyć? W obozie raczej nie. Chyba, że napastnicy kogoś porwali i zabrali ze sobą. Trudno było to po ciemku stwierdzić, zwłaszcza jak nie było wiadomo czy kogoś brakuje czy nie. Bo uczona po odkryciu jak wygląda jej pozostawiony namiot i dobytek załamała się i nie nadawała się do sensownej rozmowy. A brak głów i tak utrudniał zorientowanie się czy kogoś a jak tak to kogo brakuje. W świetle dnia, nawet tak dość pochmurnego, wszelkie ślady w obozie powinno być widać lepiej. A kapłan Morra w miasteczku pewnie jakiś był. No rzeczywiście prawym obywatelom Imperium nie godziło się pozostawić ciał zamordowanych pobratymców na pastwę dzikich zwierząt i leśnych maszkar.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
19-09-2019, 21:11 | #98 | ||
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Gladin : 19-09-2019 o 21:29. | ||
22-09-2019, 00:06 | #99 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 24 - 2519.VIII.06; południe Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Pod odyńcem” Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); południe Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pochmurnie Karl i Tladin Wydawało się, że dobrzy bogowie mogli patrzyć przychylnym okiem na wizytę śmiertelników w domu bożym. Gdy bowiem Karl i Tladin przebywali w mrocznej świątyni poświęconej najważniejszemu bogu każdego szanującego się Ostlandczyka przez piękne witraże wpadało światło słoneczne. Na podłodze, ławach i wiernych błyskały się kolorowe refleksy a sceny z żywotów świętych i bohaterów Imperium zdawały się promienieć wewnętrznym blaskiem jakby sami dobrzy bogowie tchnęli w nie swoją moc. Całe przedpołudnie obydwaj towarzysze spędzili w świątyni chociaż bynajmniej nie na modłach do dobrych bogów. A gdy opuścili dostojną świątynię światło słoneczne skryło się za chmurami chociaż chłodno nie było no i nie padało. Samo południe zeszło im obydwu na chodzeniu właśnie. Na chodzeniu po mieście, szukaniu wskazanych starszych ludzi i wysłuchiwaniu tego co mogą mieć do powiedzenia o dawnych czasach. Co prawda nie było szans by ktoś z nich czy nawet jakiś przodek od którego mogliby za młodu usłyszeć jakiś przekaz, żył w czasach świetności Bastionu i znamienitego wówczas rodu von Falkenhorstów to jednak popytać można było. W końcu gdy dzień był w zenicie wrócili aby się pokrzepić w karczmie jaką opuścili wczoraj aby pomóc uczonej Khelman sprawdzić co się stało w nocy z jej obozem. Obaj wozowi razem z wozami i resztą ekwipunku zostali w “Podbramnej”, tam gdzie spędzili ostatnią noc. Nie było sensu tłuc się dwoma wozami po mieście skoro i tak głównie chodzili, czekali, pytali, rozmawiali i szukali kogoś po mieście. Ale na razie, w obiadową porę, mogli odsapnąć “Pod odyńcem” przemyśleć zdobyte informacje i zastanowić się nad następnymi krokami. Niespodziedziewanie młody akolita w świątyni, gdy Tladin zapytał o swojego brata po chwili zastanowienia coś sobie jednak przypomniał. - Khazad - blondyn? - powtórzył z namysłem i zastanawiał się jeszcze chwilę. - No nie, dziesięć lat temu to nie. Dziesięć lat temu to byłem małym knypkiem. Ale kilka tygodni temu to jak mnie wezwano na ostatnie namaszczenie do karczmy to w drzwiach zderzyłem się z kimś takim. On wychodził a ja szybko chciałem wejść aby zdążyć z ostatnim namaszczeniem. To było bodajże w “Trzech piórach”. Albo “Trzech fretkach”. Zawsze mi się mylą… No ale nie rozmawiałem z nim, nie wiem czy to był twój brat którego szukasz. Ale życzę ci aby dobrzy bogowie sprzyjali w ścieżkach jakie znów was połączą. - młody akolita mówił z zastanowieniem gdy próbował sobie przypomnieć z natłoku codziennych wydarzeń to jedno które mogło mieć chociaż trochę wspólnego ze sprawą o jaką pytał khazad. Zaś z rozmów przeprowadzonymi ze starszymi mieszkańcami Ristedt trudno było coś wywnioskować. Ich informacje były trudne do zweryfikowania więc nie wiadomo było czy mówią prawdę, nie do końca właściwie pamiętają zdarzenia sprzed kilku dekad czy też zwyczajnie bajdurzą. Jeden stary dziadyga który był kiedyś strażnikiem dróg to zjeździł okoliczne gościńce wzdłuż i wszerz. On właśnie twierdził, że niegdyś podczas patrolu zapędził się tak głęboko w góry, że znalazł kamień milowy. A na tym kamieniu milowym były różne znaczniki. W tym jeden prowadzący drogą w góry. Co było dziwne bo wiadomo, że w górach nikt nie mieszka. Przynajmniej żaden bogobojny poddany imperatora. No chyba, że to droga z dawnych czasów a w dawnych czasach to mogła być tylko do Bastionu prawda? Wdowa po pewnym kupcu zaś uraczyła ich opowieścią o tym jak jej mąż przetarł górski szlak. Jak przeprawił się karawaną przez góry od samiuśkiego morza aż tutaj i dalej do Wolfenburga. Przeprawiali się długo, najpierw przez puszcze na północy, potem góry i znów puszcze aż dotarli tutaj i dalej, ostatni skok do stolicy. Mało ich zostało bo z karawany pół setki jucznych zwierząt do celu dotarła może jedna trzecia. Ale i tak ci którzy dotrwali to zrobili się na tym krezusami. No i opowiadał potem różne dziwy jakie widział po drodze. W górach też widział ruiny i małe i duże a jedne z nich był przekonany, że to był właśnie ów legendarny Bastion von Falkenhorstów. Jeszcze jedno rodzeństwo dwóch wiekowych staruszków non stop się kłócili. Co chwilę jeden poprawiał drugiego albo nawet mu zaprzeczał więc trudno było się zorientować o czym w końcu mówią. I czy w ogóle na temat. Ale chyba chodziło o to, że gdy byli piękni, sprawni i młodzi czyli jak Karl dzisiaj no to mieli mnóstwo przygód. I oni twierdzili, że jakiś ich znajomek z tamtych czasów ogłaszał się wszem i wobec, że jest prawdziwym von Falkenhorstem. Timon von Falkenhorst. Tak mówił, że się nazywa. Znaczy drugi z braci pamiętał to całkiem inaczej, że ów ich znajomek robił dla Timona von Falkenhorsta. W końcu jedyne do czego byli zgodni to to, że marnie skończył bo podczas ataku na szlaku za wolno uciekał czy tam się chował i go gobasy na wilkach dopadły. No w każdym razie ostatnie co bracia pamiętali to jak krzyczał a goby na wilkach były już tuż - tuż. I nad takimi wiadomościami Karl i Tladin mogli porozmawiać przy obiedzie “Pod odyńcem”. Dzień już stał w połowie więc kluczową sprawą było czy zostają do kolejnego poranka w Ristedt czy je jednak opuszczają.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
26-09-2019, 17:46 | #100 | ||
Reputacja: 1 |
| ||