Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-09-2019, 19:56   #101
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tladin uparł się, że musi rozpytać o brata. Najwyraźniej naiwnie sądził, że jeden krasnolud tak się zapisze w ludzkiej pamięci, że nawet po miesiącu (albo i dłużej) ten i ów będzie mógł o nim powiedzieć to czy owo.

Rozwiewanie tych złudzeń Karl postanowił pozostawić praktyce. Zdecydowanie nie chciał co kilka chwil słyszeć "gdybyś mnie nie poganiał, to może..."

Aby jednak nie tracić niepotrzebnie czasu Karl postanowił pokręcić się po mieście i dowiedzieć się, co ciekawego dzieje się w okolicy, tudzież jak wygląda droga, jaką mieli przebyć kolejnego dnia.

Karl schodził po ulicach i karczmach Ristedt całe popołudnie. Przy okazji stwierdził, że znów się rozpogodziło i widać było ładne słoneczko. Chociaż za bardzo cieplej się od tego nie zrobiło ale i nie było zbyt chłodno. Gdy pytał o drogę do Lenkster dowiedział się, że zwykle obliczano taką podróż na około trzy dni przy ładnej pogodzie. Cztery jeśli była plucha. Za względnie bliski postój zwykle padała nazwa Pluski co miało być jakąś większą wioską. Ale była tam karczma więc można było przenocować.

Nieoczekiwanie doszły go słuchy, że na trakcie, właśnie tym do Lenkster, ktoś zaatakował pielgrzymów zmierzających do świątyni Sigmara Górskiego. Karl rzeczywiście kojarzył, że gdzieś na południowych obrzeżach gór była ta świątynia chociaż sam nigdy w niej nie był.

A raz gdy szedł wybrukowaną ulicą to musiał odsunąć się z drogi jak i reszta przechodniów. Bo jechało wojsko. I to jakie! Rajtarska kawaleria! Młodzi rycerze z fantazyjnymi wąsami, eleganckimi brodami czy wspaniałymi bokobrodami wyróżniali się w każdym towarzystwie. Ale teraz widocznie nie jechali na towarzystwo bo byli w pełnym ekwipunku. Kirysy lśniły w słonecznym blasku, podobnie jak zdobne moriony na głowach. Przy pasie i w olstrach pyszniły się przynajmniej po dwa albo i więcej pistoletów. Do tego każdy miał szablę albo rapier no i sztylet. No tak, bogactwo i dumę widać i słychać było przy każdym stuknięciu końskiego kopyta o bruk. Rumaki też były pierwszorzędne, może nie takie masywne jakich używali kopijnicy ale nie aż tak opancerzeni i objuczeni rajtarzy takich nie potrzebowali. Kawalkada kilkudziesięciu jeźdźców przejechała raźno przed rozstępującym się tłumem Risted. Ludzie korzystali z okazji aby przystanąć i popatrzeć albo i pomachać do przejeżdżających jeźdźców. Widocznie mieszkańcom ta rota kojarzyła się całkiem pozytywnie.

Gdy rota jeźdźców już dawno zniknęła między budynkami, w kolejnej karczmie Karl dowiedział się o konkursie strzeleckim jaki organizuje miejscowy hrabia. Nie tak daleko, w Straży. Właściwie konkurs zaczął się wczoraj, po Marktag ale przez te deszcze nie zdołała przyjechać część znamienitych gości więc ma być dzisiaj i jutro.

Obecność wojska mogła odstraszyć potencjalnych bandytów (tych, którzy ponoć napadli na pielgrzymów) czy zwierzoludzi (tych, co napadli na wykopaliska), ale nie musiała. W każdym razie istniała możliwość, że zadowoleni ze swoich sukcesów napastnicy różnego rodzaju zrezygnują (na jakiś czas) z kolejnych napadów. W końcu kiedyś trzeba było nacieszyć się owocami swych zwycięstw.
Wypytywanie wojaków o cel podróży zdało się Karlowi niecelowe. Wszak istniało coś takiego jak tajemnica wojskowa, a działania skierowane przeciwko bandytom jednak powinny być sekretem.

Równie ciekawa jak przemarsz wojsk była sprawa konkursu strzeleckiego. Do znamienitej szlachty Karl nie należał, zaproszonym gościem również był, ale co szkodziło przejechać się? W końcu co mu groziło - najwyżej strata czasu. A Straż (bo tak się zwała ta miejscowość) nie leżała zbyt daleko. Więc Karl postanowił udać się na małą przejażdżkę.
Zostawił Dietera "na posterunku", z wiadomościami, a potem zabrał Manfreda i, zasięgnąwszy dokładnych informacji o drodze, ruszył w stronę Straży.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-09-2019, 00:47   #102
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Tańce, hulanki i swawole nocną porą oczywiście musiały odbić się na człowieku z samego rana. Ledwo Gabrielle otworzyła oczy, już zaatakował jej stary znajomy - kac. Drugi dobry znajomy, czyli ból mięśni i otarć, odezwał się zaraz później. Po nich pojawiło się pragnienie, maltretujące zmieniony w suchy wiór język, dodatkowo żołądek z jednej strony bulgotał, z drugiej ssał z głodu. Leżenie w łóżku musiało zostać zastąpione przez zejście na dół, bo znaleziony opróżniony do połowy kufel miodu wystarczył dziewczynie na tyle, by rozjaśniło się jej w głowie, dzięki czemu znalazła na parapecie otworzoną butlę wina. Opróżniła ją łapczywie, siedząc nago na podłodze. Czknęła potężnie i dopiero poczuła że żyje. Wciąż bolała ją głowa, ale przynajmniej miała już ochotę na coś więcej niż zagrzebanie się w klejącej pościeli i spanie do najbliższej wieczności. Ubrała się więc, przeczesała palcami włosy i umyła twarz w misce z wodą, stojącej na szafeczce. Coś w niej dodatkowo pływało, jakieś liście i paprochy… nic wartego uwagi przed śniadaniem.

Trzymając się barierki Litz zeszła do głównej sali, gdzie siedziała reszta kompanii. Ich widok przywołał na wymizerowanej, bladej twarzy, szeroki i szczery uśmiech. Podeszła do ich stołu, witając się z każdym po kolei. Najpierw skłoniła się przed hrabiną, całując wyciągniętą po pańsku dłoń, później powitała mokro i gorąco Rainę, Laurę, Lotara i kislevskiego szlachcica. Pozostałe towarzyszki cmoknęła w policzek i dopiero wtedy usiadła, stękając bo coś z niewyjaśnionych przyczyn bolała ją dolna, tylna część ciała.

- Borys, mój drogi przyjacielu - zagadała Kislevitę, uśmiechając się zmęczonym uśmiechem zadowolonego kota, który poprzedniej nocy napasł się całym workiem myszy identycznych jak ta, do której się zwracał - Jeśli szukasz przygód i dobrej zabawy, nie myślałeś aby wybrać się kawałek w naszym kierunku? Miałbyś też okazję zawitać na ziemię szlachetnej pani von Osten, a cudowna to kraina… a jakie tam panny mieszkają - westchnęła z uśmiechem, zaś pod stołem jej dłoń oparła się o jego udo przy pachwinie - Lica ich krasne, usta gorące i o barwie malin. Do tego wina, alkohole… polowania. Nie chcę mówić za pozostałych, lecz ja chętnie znowu widziałabym cię nad sobą… i za sobą - przeniosła dłoń do góry, idealnie na przód jego lędźwi i tam rozpoczęła zabawę - Ale na razie napijmy się!

- Tak jest! Napijmy się! Za zabawę, przyjemność i na pohybel wszystkim ponurakom! - hrabina w lot przejęła toast i jak na rozkaz mieszane towarzystwo poderwało się aby stuknąć się swoimi kubkami i kielichami.

- O tak, dziewuszki jak maliny. - Borys roześmiał się siadając z powrotem na ławie i powiódł po biesiadnikach z których poza Lotarem właściwie były właśnie same dziewuszki.

- A Gabi ma świetną myśl Borysie. Może nie zechciałbyś odwiedzić nas w moim skromnym dworku? Mogłabym tam ugościć cię jak należy a nie w tych skromnych warunkach jakie tutaj mamy. - hrabinie nie uszło uwagi też to co proponowała różnooka i szybko poparła jej pomysł.

- A jak byśmy mieli jechać do ciebie, milady, to byłoby takie goszczenie jak ostatniej nocy? - Borys zaciekawił się i sądząc po uśmiechu na brodatej twarzy dość miło musiał wspominać swawole z ostatniej nocy.

- Oczywiście. Po cóż bym inaczej miała zapraszać tak zacnych gości. - arystokratce nawet nie drgnęła powieka na wspomnienie o tej zabawie jaką toczyli przez większość nocy gdzie raczej nie zachowywała się jak młodej damie ze szlachetnego rodu zachować się wypadało. Przynajmniej w biały dzień znów wyglądała i mówiła jak na młodą błękitnokrwistą przystało.

- Bardzo kusząca propozycja milady. Zobaczę co da się zrobić. No ale muszę udać się do naszego domu. Będziecie tutaj? Przyślę gońca z wiadomościami jak się sprawy mają. - brodacz upił łyka ze swojego kielicha zanim odpowiedział a odpowiedź też dał godną następcy kupieckiego majątku.

- Znów mamy gdzieś jechać? Chyba umrę… - Laura wychrypiała ciężko ale celowo czy nie wyszła przy tym tak komicznie, że wszyscy biesiadnicy roześmiali się po tym gdy położyła ramię na stole a na nim głowę.

- Ja raczej podziękuję. Mam tutaj sprawy do załatwienia. - Larisa grzecznie ale musiała odmówić opuszczenia miasta.

- A mnie okradli moje skóry. Już ich pewnie nie odzyskam. - młoda Bretonka znów wydawała się wpadać w przygnębienie gdy przypomniała sobie o wczorajszej stracie. Dzisiaj była już przytomniejsza to i jej obcy akcent był wyraźny w każdym słowie. Ale na tyle dobrze mówiła w reikspiel, że dało się bez większego trudu zrozumieć co mówi.

- Jak milady będzie nas tak gościć jak ostatniej nocy to chyba się skuszę. Chociaż bez Maruviel nie jadę dalej. - Raina też dorzuciła swoje trzy miedziaki do tej dyskusji o planach i podróżach. A z tego co świtało Gabrielle z ostatniej nocy ta zamiana ról bardzo przypadła jej do gustu. Zupełnie jakby wszelkie wątpliwości co do wspólnej podróży z blondwłosą arystokratką zeszły na dalszy plan.

- Ah tak, ta elfka. Bardzo interesująca osoba. - hrabina pokiwała swoją blond czupryną i upiła łyk ze swojego kielicha. Gdy wspomniała o elfce lekko przygryzła swoją pełną wargę i zmrużyła oczy i Gabi miała wrażenie, że widzi siebie sprzed paru chwil gdy zaczynała rozmowę z Borysem.

- Kto ukradł ci te skóry i gdzie? - Litz spojrzała na łowczynię i przepiła z kufla dla polepszenia nastroju i zmycia goryczy kaca z podniebienia. Bretonka wyglądała trochę dziko, ale co z tego? Skoro i tak mieli czekać na gońca od Borysa, rodziło się pewno wąskie pole do manewru. Siedziała więc nad kuflem, bawiąc siebie i Kislevczyka pod stołem. Zapisała też w pamięci, aby potem odpowiednio zająć się Lotarem, aby nie czuł się pomijany i stawiany na boczny tor. Za bardzo dziada zaczynała lubić, aby mu sprawiać przykrość.

- A gdzie w ogóle Mauriel? - spytała Rainy.

- Wczoraj była pełnia Maanslieba to musiała się pomodlić w lesie do swoich bogów. Mówiła, że wróci rano. - Raina odpowiedziała od razu zerkając przy tym na oko. No właściwie nadal było dość rano. Chociaż nie wiadomo było jak daleko elfka poszła w ten las i ile zajmie jej powrót do miasta.

- Nie wiem kto mi ukradł te skóry. Poszłam na targ i położyłam je na chwilę obok siebie. Cały pęczek. Bo oglądałam ubrania. Chciałam sobie kupić nową kurtę bo jesień i zima idzie. A jak sięgnęłam po swoje skóry to już ich nie było. - Agnes wyżaliła się na ten podły świat i los jaki ją ograbił z jej własności. Pewnie wczoraj, bo wczoraj był Marktag czyli tradycyjny w Imperium dzień handlowy.

Ktokolwiek zabrał dziewczynie towar z pewnością już go upłynnił, Litz nie chciała jednak Bretonki dołować. Zamiast tego podrapała się po policzku i skupiła uwagę na czymś, co jeszcze mogły zrobić.
- Rozpoznasz je? Było w nich coś charakterystycznego? Możemy przejść się po targowisku i sklepach, zobaczymy czy gdzieś nie leżą, a jak leżą, dowiemy się kto je przyniósł… a potem utniemy sobie z wszarzem krótką, przyjacielską i pełną miłości do bliźniego. Wciąż jest jeszcze rano - popatrzyła na Rainę i posłała jej spokojny uśmieszek - Pewnie już wraca z modłów, poczekamy.

- Jakby były wciąż związane to tak. Ale no jak ktoś rozwiązał i rozłożył na sztuki to nie jestem pewna. Skóry świeże, jeszcze nie wyprawione. Trzy dziki, dwa wilki i jedna sarna. Tych zajęczych nie liczę. Znaczy osiem było. - Bretonka chyba zdawała sobie sprawę jak beznadziejnie wyglądają rokowania na odzyskanie swojej własności.

- A byłaś już tutaj? U kogo zwykle się sprzedaje skóry? - Raina wtrąciła się w tą rozmowę trochę jakoś tak z zawodowym zainteresowaniem.

- Pierwszy raz tutaj jestem. Nikogo nie znam. Przyszłam do miasta bo chciałam sprzedać skóry komuś na targu a kupić kurtę. - Agnes odgarnęła brązowy kosmyk ze swojej twarzy wyjaśniając jak to się sprawy mają. Raina przygryzła wargę nad czymś się zastanawiając.

- Czyli najpierw do garbarza - Gabrielle też się zadumała, sącząc wino z pucharu. Popatrzyła na czarnowłosą łotrzycę i zabębniła palcami w blat - Jeżeli ktoś ma wiedzieć cokolwiek sensownego o mieście, to żebracy. Z nimi zawsze idzie się dogadać jak kiesa pełna i flaszka z procentami. Upatrzyłaś sobie którąś z kurt? - spytała, lecz zanim uzyskała odpowiedź, drzwi karczmy skrzypnęły i pojawiła się w nich jasnowłosa elfka.

- Mauri! - Litz przywitała ją wesołym okrzykiem, machając jej ręką i gestem ściągając do ich stolika. Zerknęła na talerz i półmiski, sapiąc z ulga - Dobra, żarcie jeszcze jest. Musi być głodna.

- Dzień dobry. - elfka przywitała się cicho i grzecznie gdy płynnie przeszła między stołami i skorzystała z zaproszenia aby dosiąść się na ławie.

- Witaj Maru. Bardzo świeżo i uroczo dziś wyglądasz. - hrabina przywitała się upijając łyk z kielicha i sponad niego patrząc na elfkę taksującym wzrokiem. I chociaż brzmiało jak zwykła uprzejmość i komplement to jakoś Gabrielle miała wrażenie, że pod spodem kryją się bardziej kosmate intencje.

- Dzień dobry milady. - elfka grzecznie skłoniła głowę szlachciance i zaczęła przegląd stołu co by tu sobie wybrać na śniadanie. Większość już skończyła poranną biesiadę ale jeszcze na jedną porcję zostało.

- Szkoda, że cię nie było Maru. Mieliśmy świetną noc. Bawiliśmy się tak, że ja i dziewczyny byłyśmy hrabinami a milady naszą służącą. - Raina nie wytrzymała aby pochwalić się kumpeli wydarzeniami z ostatniej nocy. Skośnoucha blondynka podniosła na nią wzrok jakby sprawdzała czy żartuje a Raina potwierdzająco pokiwała głową. Elfka jednak zaczęła nabierać sobie jedzenie na talerz i w międzyczasie zerknęła i na milady i na Gabrielle i po trochu na resztę towarzystwa.

- Naprawdę przednia zabawa była moja droga. Naprawdę nam cię brakowało. Ale właśnie rozmawiamy o dalszej podróży i mam nadzieję, że nas nie opuścisz. Chciałabym się wam zrewanżować za waszą pomoc i towarzystwo u siebie. - von Osten wydawała się w wybornym humorze bo wspaniałomyślnie rozdawała uśmiech i dobre słowo obywatelom z którymi dzieliła stół i łoże mimo, że nikt z nich nie dorównywał jej pozycją.

- Nie jestem pewna. W nocy słyszałam bębny. Jacyś dzicy. Myślę, że zieloni albo zwierzoludzie. - elfka wydawała się wyjęta troche z innej bajki a może coś ją frapowało. Słowa spowodowały cień niepokoju po zebranych.

- Orki? Zwierzoludzie? Dużo? - Lotar zmarszczył brwi gdy chciał się dopytać o więcej detali od właśnie zaczynającej śniadanie elfki.

- Chyba nie. Jeden bęben tylko słyszałam. Więc to zbyt dużo nie może ich być. Ale w bramie spotkałam Karla i Tladina. Tych z Wolfenburga. Mówili, że zwierzoludzie napadli w nocy jakiś obóz na skraju lasu. Znaczy teraz to poprzedniej nocy. Myślę, że to może być to samo stado co słyszałam w nocy. - elfia tropicielka spokojnie dostarczyła więcej szczegółów z tego co wiedziała o tym zdarzeniu.

Nastrój przy stole momentalnie poleciał na łeb, na szyję, wystarczyło że wspomniano ścierwo z lasu i napadniętą wioskę. Elfka nie musiała dodawać nic więcej, nikt też nie pytał, a wszyscy wiedzieli jak skończyła bezimienna grupa biednych pechowców.
- Tych z Wolfenburga… - Litz mruknęła, bujając w zamyśleniu kielichem - Powiedzieli coś ciekawego?

- Chciałam ich namówić aby to sprawdzić. Bo jak nie duże stado to my i oni moglibyśmy to sprawdzić. Ale oni woleli to zgłosić władzom. A władza zanim coś zorganizuje to może pół dnia minąć. Ja w tym obozie nie byłam to nie wiem jak to wygląda. Ale jeśli te bestie kogoś porwały? Im dłużej się czeka tym ma mniejsze szanse. Chociaż nie wiem czy kogoś porwały i może już jest za późno. Sama nie wiem co teraz z tym robić. - elfka zrelacjonowała swoje wcześniejsze rozmowy z towarzyszami Gabrielle. Ta zaś miała wrażenie, że o ile pierwotnie Maruviel była pewna swojego pomysłu to z czasem nie mając poparcia innych i sama zdając sobie sprawę, że w pojedynkę niewiele zdziała to zaczynały ogarniać ją wątpliwości.

- I tyle, jeśli chodzi o beztroski poranek - Gabrielle mruknęła do kufla. Przechyliła go, pijąc do dna za jednym zamachem, a gdy skończyła, popatrzyła na Bretonkę - Co powiesz na małe polowanie? Mówiłaś że sprawdzałaś kurtę która ci się podobała na targu. Kupię ci ją, jeśli nam pomożesz… a ty przypadkiem nie szukasz przygód, przyjacielu? Takich o których można dziewkom w alkowie opowiadać, łapiąc oddech między jednym rozdaniem a drugim - popatrzyła na Kislevitę i wyszczerzyła się do niego szeroko. Następnie zerknęła na zbrojną - Skoro przez ludzka głupotę na razie nie masz perspektywy, co powiesz na to, aby zabrać się z nami? Przydałaby się pomoc kogoś sprawnego i z mieczem nie od parady. Poza tym będzie prawdziwym błogosławieństwem móc popatrzeć jeszcze przez chwilę z jaką gracja się poruszasz. Za darmo oczywiście nie będę prosiła byś poszła… a na ciebie skarbie wiem że zawsze mogę liczyć. - na koniec położyła dłoń na dłoni Lotara i posłała mu ciepły uśmiech - Przecież nie zostawisz swoich kobiet w opresji, prawda? Jeszcze ktoś by nam dorobił zbędne otwory - skończyła przyjmują smutną minę.

- A to można mieć jakieś zbędne otwory? - milady weszła w słowo z udanym zdziwieniem które chociaż chwilowo rozbawiło większość biesiadników.

- No tak, szkoda by było jakby jakieś dzikusy was pociachały. - Lotar odparł z łagodnym uśmiechem widząc, że szykuje się jakaś wyprawa do lasu. Na niego widocznie Gabrielle mogła liczyć, że ją wesprze w takiej eskapadzie.

- Do lasu? Ja? Nie no co wy… Ja wiem do czego się nadaję a do czego nie. Na walce się nie znam, na lesie też nie tylko bym wam przeszkadzał. Zostanę tutaj i zobaczę co z tymi wozami. Mogę nadać sprawie bieg no ale zanim ratusz czy wojsko się ruszy to trochę czasu minie. - Borys za to pokręcił głową i wydawało się, że wie o czym mówi. Jako syn bogatego kupca widocznie pewnie częściej się bawił, uczył czy liczył niż chodził po lesie czy władał bronią. Po prostu miał inne talenty niż Lotar który był weteranem karawan.

- Jak mi kupisz tą kurtę to z tobą pójdę. I tak miałam za te skóry ją kupić to wyszłabym na swoje. - Agnes potrzebowała chwilę na zastanowienie ale zapłata w formie porządnej kurtki wystarczyła jej aby ją przekonać do tej leśnej eskapady.

- Ale masz gadane. - Larisa uśmiechnęła się pod nosem słysząc jak wygadana jest różnooka. Chwilę się zastanawiała. - Mogę pójść z wami do tego lasu. Bo ostatnia noc była świetna. Potraktuję jako zapłatę z góry. Ale co dalej to się zastanowię jak wrócimy z tego lasu. Muszę to przemyśleć. - Kislevitka była poważna ale chyba podobnie jak resztę towarzystwa, też miło wspominała ostatnią noc. Ale samo to było za mało aby ją zwerbować na nie wiadomo jaką wyprawę, nie wiadomo gdzie i na jak długo.

- No jak Maru i Gabri idą to ja też. Tylko z góry mówię, że przemoc jest dla tępaków więc nie liczcie na mnie w walce. Ale mogę coś wam pomóc na miejscu. - Raina odezwała się z pewnym wahaniem ale chyba nie chciała puszczać same w nieznane dziewczyn które widocznie polubiła.

- Dobrze, ja pójdę oczywiście. Proponuję zacząć od tego obozu. Może uda się pójść tropem tych paskud. - blondwłosa elfka kończyła swoje śniadanie i też zgłosiła chęć do tej improwizowanej wyprawy w las. Wydawało się, że skoro tyle osób się zgłosiło to i ona nabrała otuchy.

- No to ja na was tutaj moi drodzy poczekam i zaopiekuję się Laurą. Życzę wam powodzenia i wróćcie do mnie w jednym kawałku. - na koniec odezwała się milady która ani strojem ani zachowaniem nie wyglądała na kogoś kto łazi w sukni i bez broni po lesie opanowanym przez jakieś leśne poczwary.

Litz szczerzyła się do wszystkich po kolei zebranych przy stole. Skoczą do lasu zarobić parę blizn i zobaczą co się tam na spokój Morra dzieje, tymczasem Laura dojdzie do siebie, a Borys załatwi im transport.
- Milady... proszę o pozwolenie na oddalenie się - zwróciła się do arystokratki, a widząc łaskawe machnięcie ręką, szybko ją ucałowała w sygnet i naciągnęła kaptur na głowę, obracając się twarzą do reszty.
- To co, czynisz honory pana domu? - mruknęła pogodnie do Lotara, chwytając go za rękę i ścisnęła mocno, w podzięce. Jakoś z nim u boki niestrasznie były Gabrielle ni lasy, ni puszcze, ni poszukiwania skórzanych kurt na targu... lecz najpierw zieloni. albo zwierzoludzie.
Jeśli ktoś szukał nieodpowiedzialnego pomysłu na dzień - to był właśnie jeden z nich.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 29-09-2019, 17:38   #103
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 25 - 2519.VIII.06; popołudnie

Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Trzy pióra”
Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); popołudnie
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pogodnie



Tladin



Wydawało się, że im bliżej wieczora tym gości w “Trzech piórach” zaczyna przybywać. Ale na razie powolutku bo jeszcze było słoneczne popołudnie i do zmroku jeszcze było ładne parę godzin. - Góry powiadasz. - Ragnis Fimburson zastanawiał się gdy Tladin wrócił do jego stołu. Rozprawiali jakiś czas o tej wyprawie. Starszego khazada interesowało o jakie góry chodzi i jaka to wyprawa. Gdy dowiedział się, że o te które wznosiły się prawie po sąsiedzku pokiwał głową.

- Tak, w górach jest pełno orków. Czasami jest ich tam więcej niż śniegu. - pokiwał głową i poskrobał się paluchem po przepasce na oku. - Pamiętam jak brałem udział w wyprawie przeciw tym orkom. Tylko wtedy pracowałem dla barona Valkina z Hochlandu. Tak, baron miał pomysł zacny aby przetrzebić ten zielony motłoch aby na dłużej był z tym spokój. Bo co sezon schodzili z gór na niziny rabując i paląc co im wpadło w łapska. Więc jakby wypalić te ich nory w zboczach gór to byłby spokój na jakiś czas. No ale wykonanie tego pomysłu poszło trochę gorzej. O tak, dużo gorzej. - starszy khazad zasępił się gdy wspominał z punktu widzenia khazada niezbyt dawne dzieje. Jeszcze żyjące pokolenie ludzi mogło je pamiętać chociaż pewnie nie było w ostlandzkiej karczmie zbyt wielu Hochlandczyków którzy brali udział w tamtej górskiej kampanii.

A wedle relacji jednookiego Fimbursona to baronowi Hochlandu udało się zebrać przyzwoitej wielkości armię. Głównie piechotę. Ale też i sporo wielkich dział i mocny oddział rajtarów. Ale tylko jeden. Z początku szło im nieźle. Orki wydawały się nie skore do walki z tak potężną armią więc nawet jak postrzelały trochę z tych swoich kiepskich łuków czy zaatakowały jakiś mniejszy oddział to trudno było mówić o oporze jako całości. Armia złożona głównie z ludzi i głównie z Hochlandczyków, parła więc do przodu wypalając po drodze pomniejsze nory, jaskinie i obozowiska z orczego paskudztwa.

Wszystko szło dobrze aż wreszcie orki postanowiły zastąpić drogę w głąb gór. Zatarasowały dolinę swoimi barbarzyńskimi dolinami a gdy armia Hochlandu ustawiła się do bitwy orki uderzyły na zwarte szeregi pikinierów korzystając z dodatkowego impetu gdy jak zielona lawina schodzili z góry stoków. Ale przemowiła artyleria ludzi. Wielkie działa robiły wielkie wyrwy w orczych szeregach. Cała hałastra dotarła do ludzkich szeregów mocno poszarpana i zdezorganizowana. Nie była w stanie przełamać uporu imperialnych. A wtedy baron postanowił skorzystać z odwodu konnych i uderzył w związane walką orcze szeregi. Te nie zdzierżyły szarży i ostrzału rajtarów i poszły w rozsypkę ścigane znów przez masakrującą ich artylerię, łuczników, strzelców i ścigani przez jeźdźców.

I gdyby bitwa skończyła się w tym momencie zapewne można by mówić o zwycięstwie ludzi nad zieloną hordą. No ale nie skończyła. Konni ścigający orcze niedobitki pocwałowali dnem doliny aż zniknęli za zakrętem. Wtem dał się słyszeć rumor, ryk rogów, bębnów i dzika, bitewna wrzawa. Co tam się dokładnie stało to nie było widać. Ale po jakimś czasie jedynie pojedyncza grupka rajtarów wydostała się zza owego zakrętu i ścigana przez orczych jeźdźców na dzikach zdołała wrócić do reszty armii. Zaś orcza ciężka kawaleria na tych dzikach wpadła w imperialne szeregi a za nimi reszta orczej armii. Czy była to jakaś wymyślna taktyka jakiegoś zielonoskórego wodza aby wciągnąć ludzi w taką zasadzkę czy też jakieś niesnaski między wodzami spowodowały, że część z nich przybyła spóźniona tego nie było wiadomo. Wiadomo było, że armia barona Valkina nie zdzierżyła impetu nowej orczej fali i poszła w końcu w rozsypkę.

- I te wszystkie orki gdzieś tam wciąż są w tych górach skoro wtedy ich nie rozbiliśmy tylko oni nas. - Ragnis zakończył swoją opowieść zapatrzony gdzieś przed siebie ale pewnie gdzieś we własne wspomnienia z tamtych wydarzeń. Sam Ragnis miał brać uzdział w tej bitwie jako część niewielkiego oddziału khazadzkich artylerzystów. Był dowódcą eskorty krasnoludzkiego działa i miał za zadanie dbać aby żaden wróg nie zbliżył się do tego działa.

- A tak, i widziałem, że zainteresowała cię nasza, słodka Kettra co młody? - starszy z khazadów zmienił temat na weselszy. Zaśmiał się rubasznie gdy widocznie dostrzegł wcześniejszą scenę rozmowy między Tladinem a młodą i żywiołową młociarą. - No tak, nie dziwię się, jakbym miał tyle lat co ty też bym pewnie do niej uderzał. O tak, nadobna panna, nadobna. - Ragnis pokiwał głową i wzniósł kufel do toastu za zdrowie i urok młodej panny o jakiej rozmawiali. Właśnie upijali sobie wesoło z kufli gdy drzwi trzasnęły otworzone z impetem i gruchnęły o ścianę. Ale na nie nikt nie zwracał uwagi bo do środka zaczęli ładować się zbrojni.

- Stać! Straż miejska! Niech nikt się nie rusza! - krzyknął ten który chyba dowodził. Rzeczywiście do środka przez główne drzwi wpadło z tuzin zbrojnych w mniej więcej jednolitych uniformach o dominujących ostlandzkich barwach czyli czerni i bieli. Do tego przez okna widać było czatujących kuszników. A chwilę potem od zaplecza wyszło jeszcze kilku kolejnych zbrojnych.

- Tylne wejście zabezpieczone panie poruczniku! - zameldował jeden ze zbrojnych który wyszedł właśnie od strony zaplecza. Miał szarfę oznaczającą, że jest sierżantem.

- Bardzo dobrze sierżancie! A teraz przeszukajcie to miejsce! Wiecie kogo szukamy. - oficer zwrócił się do sierżanta z zadowoleniem i ten skinął głową i przekazał rozkaz dalej. Wojacy rozeszli się w grupkach po dwóch czy trzech i przechadzali się między stołami przypatrując się gościom ewidentnie kogoś szukając. Większość gości zamarła nie bardzo wiedząc jak się zachować.

- Dzień dobry panie Fimburson. - jeden z żołnierzy jaki przechadzał się między stołami oglądając gości widocznie rozpoznał byłego dowódcę jaki siedział z Tladinem bo przywitał się z nim. Pozostała dwójka również skinęła mu głowami.

- Dzień dobry chłopcy. - khazad zrewanżował się podobnie chociaż dość cierpkim tonem. To zaś w ciszy jaka zapadła po najściu straży wydawało się nienaturalnie głośne i przykuło uwagę oficera jaki dowodził tą operacją.

- O. Kogo ja widzę. - oficer zaśmiał się ze złośliwym odcieniem w głosie i bez pośpiechu podszedł do stołu zajmowanego przez obu krasnoludów. - Jak się powodzi na emeryturze? - zaśmiał się chyba rozbawiony własnym dowcipem. Były dowódca straży łypnął na niego ponuro i bez słowa upił znów ze swojego kufla.

- No to może jako były strażnik pomożesz kolegom? Szukamy przestępcy. Kobiety. Z twojej rasy. Chodzi z młotem. Kettra ją wołają. Bywa w tej karczmie. Widziałeś ją może? Wiesz gdzie ona jest? - oficer bez pośpiechu cedził kolejne dawki informacji precyzując rysopis poszukiwanego przestępcy który jakoś wręcz idealnie pasował do krasnoludki która była tutaj niedawno.




Miejsce: Ostland; Straża; folwark hrabiego
Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); popopołudnie
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pogodnie



Karl



Tubylcy nie mylili się. Straża leżała niedaleko miasta. Karl z Manfredem dotarli tam po jakiejś godzinie marszu. W gospodzie zostawili Dietera, wozy i obu wozaków. Do tego czasu Tladina nie było ani nie przysłał żadnych wiadomości no ale dnia do zmroku jeszcze trochę było więc pewnie dalej szukał swojego brata. A póki co do tej Straży trzeba było wyjść przez południową bramę i skierować się traktem Hergiga a następnie odbić w prawo. Nawet mijali pojedyncze osoby czy całe grupki które albo wracały rozprawiając o rozegranych konkurencjach i zawodnikach albo tam właśnie zmierzały. I rzeczywiście ledwo doszli do tego zjazdu z głównego traktu dostrzegli wioskę otoczoną ścierniskiem świeżo ściętych pól która według uzyskanych w mieście wskazówek miała być tą do jakiej zmierzali. Gdy już widzieli pojedyncze budynki i sylwetki końskie, ludzkie czy wozów bez trudu namierzyli miejsce zawodów.

Zrobił się z tego niezły festyn. Ludzie stali z budkami i straganami oferując coś do napełnienia żołądka, zwilżenia gardła tak dla zawodników jak i dla widzów. Zawody były zorganizowane na jakimś ściernisku czyli otwartym, płaskim polu które idealnie nadawało się do rozegrania takich zawodów. Pogoda dopisywała bo wyszło ładne słoneczko ale nie było zbyt gorąco. Tak akurat w sam raz na spacery czy właśnie takie wycieczki. I chyba tak pomyślała podobnie spora część Ristedt i okolicy bo tłumów było tutaj całkiem sporo.

Akurat jak przybył Karl z Manfredem była rozgrywana jakaś konkurencja drużynowa. Wyglądała całkiem widowiskowo. Dziesiecioosobowe drużyny ustawiały się w linii a potem oddawały na komendę serię strzałów.





Dziesiętnik stał nieco z boku i wydawał komendy. - Ładuj! - dziesiątka łuczników zgranym ruchem siegała po strzały. Dziesiątka dłoni nakładała strzałę na cięciwę. - Celuj! - kolejna komenda i wydawało się, że słychać znajome każdemu łucznikowi trzask napinanej cieciwy. Łuki wygięły się i uniosły nieco ku niebu. - Ognia! - ostatnia i najbardziej ekscytująca komenda zakończona świstem zwalnianych cięciw i pierzastych pocisków szybujących po nieboskłonie.

Dyscyplina była typowo wojskowa. Jak się dało dowiedzieć większość drużyn to były przedstawiciele lokalnych milicji. Z Ristedt i okolicy. Strzelanie było też jak z pól bitewnych gdzie oddziały łuczników próbowały zasypywać wroga kolejnymi salwami aby go zmiękczyć zanim dojdzie do bezpośredniego starcia. I tutaj na polach Straży można było poczuć namiastkę bitwy. Gdy kolejne drużyny łuczników oddawały salwa po salwie. Liczyło się tempo salw i ceolność. Tempo odmierzała duża klepsydra wypełniona grochem. Zatrzymywano ją po oddaniu sześciu salw i liczono ile grochu się przesypało. A sędziowie zliczali ile drużyna zebrała strzał w słomianych kukłach. Kukły były dość daleko. Na oko Karla ponad setkę kroków, może z półtora. Czyli mniej wiecej zasięg gdy na polu bitwy łucznicy zaczynali ostrzał. Trzeba było już strzelać pośrednio czyli celując wysoko w niebo a następnie strzała szybowała w górę a potem opadała stromo w dół. Celność w porównaniu do strzelania bezpośredniego, gdy łucznik celował przed siebie, była dość mizerna. Za to zasięg był kilkukrotnie większy. No i na polu bitwy to celował cały oddział w cały oddział przeciwnika więc celność wzrastała przez masę strzał która opadała na masę celu powierzchniowego.

Widowisko było przednie zwłaszcza, że prawie wszystkie drużyny były lokalne. Większosć to byli czyiść ojcowie, bracia, mężowi i synowie. Więc i mieli lokalnych kibiców wśród swoich rodzin, znajomych i cechów z których się wywodzili. Wydawało się, że nie ma przegranych i wszystko toczy się w przyjacielksiej atmosferze.

Prawdziwą sensację wzbudziły dwie drużyny. Pierwszą dlatego, że cała dziesiątka składała się tylko z kobiet. Tylko dziesiętnik był jakimś starszym mężczyzną. A drużyna jak się okazało szwaczek chociaż wyniki miała raczej średnie to wzbudziła powszechny aplauz i sympatię. Druga zaś raczej na odwrót, rzucała się w oczy swoją obcością. Była bowiem złożona z Bretończyków którzy byli w służbie lokalnego barona i nosili jego barwy. Ale słychać było od nich obcy imperialnemu uchu język.

- Charge! - padł rozkaz bretońskiego dziesiętnika i dziesięć rąk sięgnęło po strzały. Ale nie do kołczana tylko po wbite przed sobą w ziemię co było jakąś dziwną techniką nie znaną w Imperium. - But! - krótki rozkaz i dziesiątka cięciw napięła się celując w niebo. - Feu! - ostatni rozkaz i dziesiątka strzał poszybowała w górę. I zaraz kolejna salwa. I kolejna! O ile po zliczeniu celności Bretończycy jakoś nie wyróżniali się celnością pośród innych drużyn to jednak pod względem szybkostrzelności byli po prostu niesamowici. Wyrabiali się w prawie dwukrotnie szybszym czasie niż większość drużyn. Żadna lokalna drużyna nawet nie była w stanie zbliżyć się pod tym względem do ich wyników.

Ale nie tylko łukami ta impreza stała. Chociaż łuki zdawały się zdominować ten konkurs strzelecki. Byli też kusznicy którzy startowali w osobnych konkurencjach. Kusza była bronią straszną, pod względem siły uderzenia i zasięgu znacznie przewyższającą łuk. Ale za to była beznadziejnie wolna pod względem szybkostrzelności. Najszybsza kusza nie mogła się równać z najwolniejszym łukiem. Zwykle łucznik był w stanie oddać kilka strzał na jeden bełt kusznika. No ale strzała nie miała właśnie takiej siły przebicia jak bełt. I tym właśnie popisywały się drużyny kusznicze. Strzelały na jakąś setkę metrów. Celem były tarcze. Przy takiej odległości łukiem już trzeba by strzelać pod dość mocnym kątem ale kuszą dało się jeszcze razić strzałem bezpośrednim. I efekt był straszny. Zwłaszcza gdy chociaż część z bełtów trafiała w cel i nawet z tej odległości dało się słyszeć głuche puknięcie gdy bełt trafiał i przebijał, czesto na wylot, drewniane tarcze. Była też jakaś kukła obleczona w jakąś starą kolczugę. Tkwiły w niej strzały i bełty. Ale o ile strzały zazwyczaj zwisały smętnie bo nie mogły się wbić zbyt głęboko przez metalowe kółeczka kolczugi lub leżały pod kukłą gdy się od niej zrykoszetowały albo wypadły o tyle bełt gdy już trafił to tkwił w kukle po same trzewia. Gdy Karl przystanął strzelał jakiś kusznik z ciężką kuszą. Efekt trafień był naprawdę widowiskowy. Bełt posłany z morderczą precyzją trafiał prosto w pierś kukły i przebijał ją na wylot. Przez dwie warstwy kolczugi! Tak, gdy kusznik trafił w cel to okazywało się, że kusza jest bronią straszną.

Najmniej liczną bronią strzelecką na tym konkursie była broń palna. Ale tutaj, na wschodnich kresach Imperium broń cięciwowa, zwłaszcza łuki, dalej dominowały pod tym względem. Nie to co w tym nowomodnym Reiklandzie gdzie proporcje były podobno dokładnie odwrotne i tam formacje strzelców już dość rzadko były uzbrojone w łuki. Ale co jakiś czas huczały pistolety i muszkiety. Chociaż było ich zbyt mało aby uzbierać się w drużyny więc strzelali w prywatnej rywalizacji i ku uciesze gawiedzi.

Pistoleciarze zwykle byli dość majętnymi ludźmi więc zwykle byli to rajtarzy, kirasjerzy, oficerowie czy możni których było stać na taką broń. Strzelali nawet i z sześciu pistoletów jeden po drugim. Wówczas natężenie ognia było znaczne, podobne jaką mogli osiągnąć łucznicy. Do czasu aż trzeba było tą broń przeładować bo wówczas następowała znacznie dłuższa przerwa chociaż chyba i tak krótsza niż kusznicy potrzebowali na przeładowanie swojej broni.

Za to broń długa należała głównie do członków regularnych oddziałów strzelców. Tutaj broń była różna. Lżejsze które i tak były dłuższe od przeciętnego miecza i te cięższe które wymagały już podstawki do sprawnego strzelania by były już zbyt ciężkie i nieporęczne by strzelać swobodnie z ręki. Ta broń działała zwykle trochę inaczej niż pistolety bo strzelec musiał męczyć się z odpaleniem jakiegoś knota który był przy zamku broni a ci od pistoletów wydawało się, że po prostu dobywają broni i strzelają. No ale efekt strzału takiego arkebuza czy muszkietu był bardzo efektowny i efektywny. Kule bez kłopotu wbijały lub przebijały się przez deski z jakich zrobione były tarcze celów. No i ten huk, dym, czasem snop iskier jaki wylatywał z lufy przy strzale jak z jakiegoś smoka! No tak, było na co popatrzeć.

Osobną kategorię stanowili też konni strzelcy. Należeli do dwóch grupek ze wschodu. Używali dziwnych, wygiętych łuków, zwanych refleksyjnymi. Były dość krótkie, krótsze nawet niż zwykłe, proste łuki rozpowszechnione w Ostlandzie. Dlatego można ich było używać z siodła co byłoby bardzo kłopotliwe a w praktyce walki właściwie nierealne z prostym łukiem. Jedną z tych grupek to była jakaś kislevska sotnia. Drugą byli jacyś jeźdźcy ze wschodnich stepów Kisleva o dziwnych, skośnych oczach. O ile Kislevici w Ostlandzie byli dość powszechni a nawet swojscy i chyba byli najpowszechniej występującymi nie-Ostlandczykami na tej ziemi o tyle ci skośnoocy jeźdźcy razili swoją obcością. Może nawet bardziej niż bretońscy łucznicy w służbie lokalnego możnego. Też mówili jakimś obcym językiem, mieli inny ubiór, ozdoby, sumiaste wąsy których końcówki zwisały ponad brodę jak jakieś sznureczki i wydawało się, że jakoś dogadać się z nimi można właśnie po kislevsku. Ale na ten konkurs nie przyjechali aby obnosić się ze swoją nie tutejszą modą i kulturą tylko dla techniki strzelania.

A tutaj też było na co popatrzeć. Obie grupki rywalizowały ze sobą bo nikt z miejscowych nie mógł się z nimi równać ani nawet nie miał takiego łuku aby próbować chociaż strzelać z siodła. A ci konni łucznicy właśnie to robili. Strzelali z łuku z miejsca i podczas jazdy. To robiło wrażenie gdy rząd konnych przejeżdżał w pełnym pędzie i szył ze swoich łuków do rzędów tarcz oddalonych o dwa czy trzy tuziny kroków. Nie było sobie trudno wyobrazić jak tak zasuwają wzdłuż rzędu zbrojnych i szyją do niego raz za razem rażąc jego szeregi, wprowadzając zamęt, śmierć i zranienie.

Jeden ze skośnookich jeźdźców okazał się istnym cyrkowcem. W pełnym galopie strzelał do przodu, w bok albo nagle odwracał się i siał strzałę do tyłu jakby szył do ścigającego go przeciwnika. Albo kazał ustawić belkę między dwoma wozami i ruszył na nią z pełnym galopie. Wszyscy chyba myśleli, że postara się nad tą belką przeskoczyć ale nie taki był zamiar konnego wojownika. W ostatniej chwili zmusił konia aby ten pochylił łeb a i sam zsunął się z siodła a przy tym napiął łuk i wypuścił strzałę. Akurat gdy mijał belkę i jechał prostopadle do ziemi! Widzowie byli zachwyceni tymi cyrkowymi popisami i nagrodzili wirtuoza siodła i łuku gromkimi brawami.

Gdzieś między tym wszystkim Karl dowiedział się, że pierwszego dnia większość konkurencji była właśnie takie jak widział czyli drużynowa. A większość zawodów indywidualnych była rozgrywana drugiego dnia, w tym roku miało to być jutro. Jutro miał się odbyć pojedynek między dwoma najznamienitszymi rywalami. Miał to być Faenlionem Zielonym, miejscowym elfem a Lukasem Zweigiem, kapitanem oddziałów miejskich strzelców. Ostatnimi laty obaj zdeklasowali łucznicze konkurencje i właściwie pytanie było który z nich wygra w tym roku. Bo ostatnio wygrywał jak nie jeden to drugi. Obaj z tego powodu wydawali się być lokalnymi bohaterami i mieć swoich zwolenników. Chociaż w zeszłym roku dość mocno trzymał się jakiś przybysz spoza miasta i przez chwilę wydawało się, że może zagrozić temu duetowi. No ale ostatecznie jednak to właśnie ta dwójka walczyła o pierwsze miejsce. W tym roku też mieszkańcy miasta zastanawiali się czy znajdzie się jakiś śmiałek, ktoś na tyle dobry w łuczniczym rzemiośle aby zagrozić tym dwóm liderom.




Miejsce: Ostland; Las Cieni; las na pn od Ristedt
Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); popopołudnie
Warunki: umiarkowanie; sucho; półmrok; pogodnie



Gabrielle






Chyba dlatego nazwali to miejsce Lasem Cieni. Nawet w środku dnia i to całkiem słonecznego, na dnie lasu panował niekończący się półmrok. Puszcza zdawała się pradawna i nietknięta ręką człowieka. Pod nogami szeleściły opadłe w zeszłym sezonie liście. Bogate poszycie na dnie lasu i gęsty baldachim liści na górze lasu skutecznie blokowały dostęp promieniom słonecznym. To sprawiało, że panował tam wieczny półmrok a w zagłębieniach kłębiły się kłęby nigdy nie ustępującej mgły. Na szczęście w środku dzisiejszego dnia nie było mglisto więc nie było jeszcze tak źle. Ale widok, chociaż malowniczy, sprawiał wrażenie, że ludzie i ich cywilizacja nie są tutaj naturalnymi mieszkańcami. Raczej gośćmi czy nawet intruzami.

A jednak pół tuzina osób przedzierało się przez te leśne pustkowia. Mimo świadomości, że skraj tej pradawnej puszczy jest ledwo z godzinę marszu od nich to po wyglądzie tych pradawnych leśnych ostępów w ogóle nie szło się tego domyśleć. Wydawało się, że ta puszcza ciągnie się po skraj świata i pokrywała go od początku i będzie go pokrywać aż po jego kres. Natura boskich Taala i Rhyii wydawała się tutaj emanować w pełni a ich aspekt potężny.

Z pół tuzina osób chyba tylko dwie czuły się w takim środowisku swobodnie. Maruviel która była stałym mieszkańcem takich puszcz i Agnes która również często bytowała w takich warunkach. Dla pozostałych była to obca, wręcz wroga sceneria która szarpała nerwy swoją obcością. Wydawało się, że wróg i atak może nastąpić z każdej strony, z każdego krzaka i zza każdego drzewa. Zwłaszcza po tym co znaleźli w obozowisku położonym na skraju lasu.

Maruviel okazała się dobrą przewodniczką gdy po minięciu wolfenburskiej bramy przez jaką przejeżdżali wczoraj gdy wjeżdżali do miasta skierowała się inną, mniej uczęszczaną drogą wiodącą do skraju lasu. Przy okazji wskazała na “Podbramną”, miejsce gdzie dziś rano spotkała Karla i Tladina. Wyglądało jakby spędzili tutaj ostatnią noc. Ale nie zachodzili tam tylko szli dalej. Do obozowiska nie było tak daleko. Wystarczyło iść polną drogą która w pewnym momencie odbijała właśnie w stronę pobojowiska. Według obydwu tropicielek ktoś jechał tą drogą niedawno. Zapewne wczoraj. Jechał jednoosiowym wozem zaprzegniętym w jednego konia od strony miasta i dojechał mniej więcej do zjazdu na ten obóz. I tam zawrócił w stronę miasta nie wjeżdżając do obozu. Z tego miejsca było już widać dość opustoszały obóz więc może dlatego.

Sam obóz to było właściwie pobojowisko. Wśród półmroków lasu część namiotów jeszcze stała, część była spalona, rozpruta albo zawalona. Namioty były dość duże większe niż zwykle podróżni zabierali ze sobą na jedną czy dwie osoby. Raczej takie jak przenośne domy jakie już trzeba było przewozić łodzią albo wozem. Zresztą kilka wozów tu stało chociaż bez zwierząt. No i były też ciała. Ludzkie ciała. Zabite w walce. I tropicielki i wojownicy byli dość zgodni, że napad musiał nastąpić w nocy bo praktycznie wszystkie ciała były w nocnym negliżu, prawie żadne nie miało przy sobie broni ani kompletnego ubrania. Za to leżały teraz we krwi, z ranami, często na plecach jakby próbowali uciekać przed zagrożeniem i im się to nie udało. Na terenie obozu było z jakiś tuzin ciał. W namiotach, poza namiotami, praktycznie wszystkie rozsiekane jakąś bronią.

- Zwierzoludzie. - elfka wskazała na ślady kopyt odciśnięte w popiele albo ziemi. Agnes też była tego samego zdania. - Z dziesiątka. - Bretonka dodała swoją opinię. We dwie wspólnie oszacowały liczebność napastników gdzieś między tuzin a pół tuzina. Twarze popatrzyły na siebie niepewnie. Wydawało się, że o ile z tą mniejszą liczebnością mogliby stawać w szranki jak równy z równym to z tą większą liczbą mogliby już mieć kłopot. Ale pod wpływem charyzmy Gabrielle zgodzili się chociaż pójść tropem i zobaczyć czy coś uda się z tego skubnąć.

- Zaznaczę szlak. Może ktoś jeszcze tutaj przyjdzie szukać czy co. - Larisa wyjęła nóż i na korze drzewa wycięła strzałkę na znak co do kierunku w jakim poszło stado i grupka tropicieli za nimi. I tak pod przewodem dwóch tropicielek zagłębili się w trzewia mrocznej puszczy. Elfka która zwykle szła na czele reszta grupki prawie nie widywała. Widzieli za to Agnes która była niejako pośrednikiem między tą blondwłosą istotą lasu a resztą grupki.

Trop dla reszty grupki był słabo widoczny. Dlatego gdyby nie Agnes która wskazała im jakieś zryte zagłębienia albo prawie niewidoczne, zbrązowiałe ślady krwi na liściach czy korze drzew pewnie by to przegapili. - Mają kogoś. - powiedziała Bretonka mają na myśli pewnie jakichś jeńców których z obozu zabrali ze sobą zwierzoludzie.

I rzeczywiście mieli. Jakiś czas potem natknęli się na ciało jakiegoś mężczyzny w średnim wieku. Z wydatnym brzuchem który został zarżnięty jak bydło u rzeźnika. - Rana nogi. Nie mógł nadążyć. - lakonicznie skomentowała elfka która zatrzymała się przy zabitym. Mężczyzna był w samej nocnej koszuli i boso. Do tego miał ranę nogi i boku które chociaż nie były śmiertelne to musiały go boleć i spowalniać. No i wtedy pewnie otrzymał swoją ostatnią ranę czyli głęboko rozpłatane gardło. Teraz jego ciało stało się pożywką dla pierwszych padlinożerców a nad ciałem brzęczały muchy chodząc po świeżym trupie. Obie tropicielki też były dość zgodne, że ciało leży tutaj około doby, pewnie sprzed ostatniej nocy czyli wtedy gdy był ten napad.

- Na razie musimy go zostawić. Nie damy rady go nieść i ścigać resztę. - Lotar odezwał się gdy chyba większość miała podobne myśli. Sumienie nakazywało by prawodządny obywatel Imperium i wyznawca dobrych bogów pochował bliźniego. No ale to zajęłoby zbyt długo czasu. A ciało było sporym balastem dla tak małej grupki idącej na przełaj.

Niebezpieczeństwo przyszło dość niespodziewanie. Pierwsza usłyszała je Gabrielle i dała znać reszcie. Jakieś hałasy. Jakby coś złamało jakąś gałąź. Co niepokojące za nimi. Po chwili Raina dała znać, że też to słyszy. Coś tu było w pobliżu. Dali znać Agnes a ta jakoś przywołała elfkę więc po paru chwilach wszyscy już byli w komplecie. I teraz coś słyszeli już wszyscy. Coś się zbliżało. Na pewno. Gdzieś od kierunku z jakiego przyszli. I po paru chwilach nasłuchiwania byli już prawie pewni, że to coś kieruję się w ich stronę. Dłonie zaczęły niespokojnie zaciskać się na broni a spojrzenia spoglądać niepewnie po sobie. Gdy dotarł do nich charakterystyczny odgłos końskiego parsknięcia.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-10-2019, 22:48   #104
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Tladin nie przejął się zbytnio nagłym wtargnięciem straży. Bądź co bądź, pracował teraz dla tej samej strony. Ale to jeszcze nie powód, aby wyrywać się z informacjami. Ragnis nie mówił nic złego o krasnoludzicy. A pomaganie ludziom, którzy jej szukali? Niedorzeczne. Sączył więc sobie spokojnie swoje piwo czekając, aż ten cały ludzki cyrk się skończy. Wtedy na spokojnie pożegna się z Fimbursonem i wróci do reszty swoich.

- Nie wiem o kim mówisz - stary krasnolud burknął do oficera z wyraźną niechęcią. Ten przypatrywał się mu przez chwilę jakby ważył jego słowa. A potem spojrzał na towarzysza jednookiego.

- A ty? Widziałeś tutaj przestępcę jakiego szukamy? Wiemy, że tu jest. Albo była przed chwilą - porucznik straży popatrzył na Tladina zadając mu to samo pytanie.

- Ja? - zdziwił się Gladenson przerywając picie - Nie, ja tutaj przyjezdny jestem. W drodze z Wolfenburga.
Skoro jego kompan kłamał im w żywe oczy, to nie będzie przecież mówił przeciwko niemu.

- Ah tak - oficer co do tłumaczenia Tladina też nie wyglądał na w pełni przekonanego. Ale wątpliwości chyba nie były aż tak silne aby robić z tego aferę. Pokiwał więc głową ale więcej nie ciągnął tej rozmowy. Odwrócił się do reszty swoich ludzi i zaczął pytać jak im idzie. No ale nie szło. Żadnej krasnoludzkiej kobiety z młotem w karczmie nie znaleźli. Co wyraźnie zirytowało porucznika i wcale tego nie ukrywał.

- No dobrze to przepraszamy za najście. Gdyby ktoś znalazł tą banitkę to niech niezwłocznie zgłosi to do straży miejskiej. Przypominam, że ukrywanie zbiegów jest przestępstwem - rzucił na odchodne do ogółu gości w karczmie i wyszedł. A za nim lokal opuścili jego zbrojni. I po chwili wstrzymywane oddechy gości w karczmie wróciły do normy a wszyscy zdawali się przeżywać ten niespodziewany najazd straży miejskiej.

Rudobrody wojownik nieświadomie odetchnął z ulgą. Pewnie by się z tego w ten czy w inny sposób wywinął glejtem żelaznym, ale… dobrze, że nie musiał tego sprawdzać. Spojrzał na swego kompana.
- Chyba czas, żebym wrócił „Pod Odyńca”. Tutaj i tak jakoś tak atmosfera się zwarzyła. Zapraszam na mały spacer i kolejkę. I może powiesz mi o co im właściwie chodziło?

- Może być
- Ragnis skinął głową zgadzając się z pomysłem towarzysza. Dopił piwo, zapłacił za trunek i wstał aby wyjść z Tladinem na słoneczne ulice. Widocznie wiedział gdzie jest „Odyniec” bo skierował się we właściwą stronę. - Ten porucznik to młody Krueger. Dowodzi północnym sektorem. Ale o co chodziło z tym nalotem to nie mam pojęcia. Ale wydawali się być bardzo pewni siebie to pewnie dostali od kogoś cynk. Całkiem dobry bo jak widziałeś niewiele się spóźnili aby dorwać Kettrę - starszy krasnolud wzruszył ramionami na znak, że coś wie, coś się domyśla ale i o wielu rzeczach nie ma pojęcia.

- A ona co, faktycznie banitka?

- Przecież mówię, że nie mam pojęcia. Wiem, że jest jakąś najmitka ale nie mam pojęcia czy coś przeskrobała - starszy z krasnoludów wzruszył ramionami chyba z lekka zirytowany, że musi powtarzać.

Tladin zostawił temat. W karczmie nie było Karla, więc krasnoludy piły do późna.

 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 06-10-2019 o 20:10.
Gladin jest teraz online  
Stary 05-10-2019, 12:04   #105
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Turniej, bo inaczej nie można było nazwać tego zgromadzenia i popisów zbrojnych mężów (i kobiet) był bardzo okazały, przynajmniej jeśli chodziło o liczbę popisujących się i widzów, tudzież tych, którzy przy okazji turnieju chcieli zarobić parę groszy sprzedając tak jadło, jak i trunki.

A gdyby tak całą tę zbrojną brać zagnać w lasy porastające Góry Środkowe, to wszelkiego rodzaju mutanci i bandyci zostaliby zmieceni z powierzchni ziemi i na parę lat zapanowałby spokój.

Na parę lat, bo, jak wiadomo, natura nie lubi próżni i po jakimś czasie na miejsce wypędzonych lub zabitych pojawiliby się następni, stanowiący uzasadnienie istnienia tak wojska, jak i sił milicyjnych, których popisy Karl miał okazję oglądać i oklaskiwać.
Ale sam się do udziału nie pchał. Ewentualnie mógłby wystąpić w jakichś zawodach indywidualnych, ale te miały się odbyć dopiero następnego dnia. Drużyny zaś wyglądały na skompletowane, a poza tym Karl nie bardzo chciał się pospolitować z wieśniakami i sługami, z których te drużyny się składały. Wolał pochodzić, popatrzeć, posłuchać plotek, pooklaskiwać. A w międzyczasie rozejrzeć się z znajomymi, którzy wszak mogli się znaleźć w tym licznym i wielobarwnym tłumie.
"Zgubiwszy" Manfreda, który znalazł jakichś znajomków i postanowił wspomóc jedną z drużyn, Karl zaczął wędrować między straganami, do chwili, gdy jego wzrok trafił na młodego krasnoluda, jakby zagubionego w tłumie, z niecierpliwością kogoś wypatrującego. Całkiem jakby czekał na kogoś... zapewne znajomego, który postawiłby mu coś do jedzenia i picia. Sam krasnolud zbyt zasobnie nie wyglądał, raczej można by sądzić, że potrzebował finansowego wsparcia.
No chyba że zagubił się w tłumie...
Karl nie był w nastroju, by wspomagać biednych lub oprowadzać zagubionych i już miał iść dalej, gdy przypomniał sobie o poszukiwaniach, jakie prowadził Tladin. Niestety, zagadnięty krasnolud okazał się nietutejszy i o Bladinie nic nie słyszał. Obiecał co prawda, że spyta, lecz wiara Karla w to była niewielka. Uprzejmie pożegnawszy Fagrima (bo takie imię nosił ów młodzik) Karl ruszył dalej, by w chwilę później omal nie zderzyć się z młodym, bogato odzianym mężczyzną, najwyraźniej bujającym w obłokach.

- O, pan Karl... Bardzo przepraszam... - sumitował się młodzian, syn jednego z (bogatszych) sąsiadów Karla. - Przepraszam... - powtórzył. Nawet to zajście nie starło uśmiechu z jego twarzy.
- Johan, miło cię widzieć. - Karl rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu Caspara von Pless, który zwykle nie spuszczał z oka swej nieco niesfornej latorośli. - Cóż tu porabiasz, sam? Zniknąłeś ojcu z oczu?
Johan odruchowo się obejrzał, a potem szeroko uśmiechnął.
- Jestem pod opieką wuja - powiedział.
- Korzystaj zatem ze swobody. - Karl się uśmiechnął. - Zresztą widać, że ci to służy. Takiś radosny... Jak jej na imię?
Johan zarumienił się.
- Już nie będę cię dręczyć. - Karl ponownie się uśmiechnął. - Baw się dobrze. - Poklepał Johana po ramieniu.
- A pan? Może nas pan odwiedzi? Wuj by się ucieszył.
- Przekaż mu pozdrowienia ode mnie, ale tym razem nie mogę. Muszę wracać do miasta i rankiem w góry. Bastion czeka.
- A tak, słyszałem, ojciec wspominał.
- Johan skinął głową. Na jego twarzy pojawiła się lekka zazdrość. - Może by pan mnie zabrał? Umiem walczyć... - zapewnił, z brakiem wiary w spełnienie jego pragnienia.
- A wuj cię puści?

Zamienili jeszcze parę słów, po czym pożegnali się. Johan pospieszył (zapewne) na spotkanie, a Karl pokręcił się jeszcze trochę po Straży, po czym ruszył z powrotem do miasta.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-10-2019, 04:14   #106
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Puszcza tak bardzo nie była światem Gabrielle…
Te wszystkie dźwięki, zapachy i światła sączące się przez prawie nieprzenikniony baldachim liści. Obce stworzenia, obce niebezpieczeństwa, jakże inne niż swojskie kłopoty miast i ich wąskich, brukowanych uliczek. Przechadzając się po labiryncie złożonym z pni drzew i krzewów, Lizt żałowała podjętej decyzji o akcji rozpoznawczej. Zachciało się bohaterstwa, pomocy bliźniemu nawet jeśli nie pochodziły z jednej rasy… więc porzucili przytulny kamienny labirynt i jego swojskie niebezpieczeństwa na rzecz nieznanego. Tutaj raczej nie było co spodziewać się rzezimieszka czającego się w ciemnym zaułku. Brakowało smrodu fekaliów z rynsztoka - była za to woń mchu, butwiejących liści i żywej zieleni. Nawet drobnica od czas udo czasu pojawiająca się w polu widzenia w niczym nie przypominała spasionych, rynsztokowych szczurów. Poza tym widoczność była tragiczna, nie to co w mieście… i właśnie przez to ostatnie o mały włos nie wpakowali się na nowe zagrożenie. Parskanie koni, albo byków… cholera, Gabrielle nie rozróżniała przeklętych kopytnych po samych odgłosach!

- W zarośla! - syknęła do grupy, łapiąc Lotara i Rainę za ręce i ciągnąc w krzaki tym razem bez żadnego kosmatego podtekstu - Zobaczymy kto to zanim on dostrzeże nas!

Pozostali chyba uznali słuszność pomysłu Gabrielle bo bez oporów pochowali się to tu to tam i po chwili wydawało się, że nigdy, nikogo tutaj nie było. Lotar kucał za krzakiem zasłaniając się tarczą i dzierżąc w dłoni miecz. Raina też kucała tylko z drugiej strony Gabi. Ona wspierała się na kiju jaki znalazła po drodze i używała go jak laski albo do odgarniania zarośli przed lub nad sobą. Nieco dalej znalazła się Maruviel która trzymała gotowy łuk i strzałę chociaż jeszcze nie celowała do nikogo ani niczego. Ale jeszcze nic ani nikogo nie było widać.

Czekali tak w napięciu chwilę i kolejną. Teraz już zdawało się, że słychać te parskanie coraz wyraźniej. Wydawało się, że to brzmi jak koń. Więcej niż jeden. Ale irytująco długo nic nie było widać. Lotar otarł rękawicą pot z czoła i zaczął z nerwów czy irytacji stukać mieczem w miękką ziemię jakby wybijał jakiś rytm niesłyszalnej melodii. Nagle Gabrielle poczuła mocniejszy uścisk Rainy na swoim ramieniu. Zresztą obie chyba dostrzegły to w tej samej chwili. Ruch. Między krzakami. Odblask metalu. Hełm. Jeździec. Dwóch. Dwóch jeźdźców jechało obok siebie przez las. Powoli. Najpierw widać było ich ramiona i hełmy ale stopniowo przez zasłonę drzew i krzaków pojawiły się całe sylwetki.

- To rajtarzy. Co oni tu robią? - Lotar szepnął zdziwiony zerkając na dwie kobiety obok siebie. No miał rację. Dwaj jeźdźcy wyglądali jak imperialni rajtarzy. Moriony na głowach, płyty dumnego pancerza na piersi, przymocowane szarfy z ładunkami do pistoletów no i oczywiście same pistolety. Tylko dwaj imperialni rajtarzy pasowali do tych trzewi puszczy jak świni siodło więc zdziwienie Lotara było jak najbardziej na miejscu. Zresztą Raina też dała miną znak, że jest zdziwiona i nie ma pojęcia co to ma oznaczać. Złowili pytające spojrzenie złotowłosej elfki która chyba chciała wiedzieć co robić dalej.

- Lepsze pytanie: co z nich zostanie gdy wpadną na zwierzoludzi - Litz mruknęła ponuro, bijąc się przez chwilę z myślami. Z jednej strony mogli działać z mutantami w zmowie. Z drugiej, jeśli nie działali… zawsze pasowali jako mięso armatnie… ale to też tak głupio i jeszcze ludzie patrzyli.

- Miejcie broń w pogotowiu - podjęła wreszcie decyzję, przechodząc w bok aby oddalić się o symboliczne dwa metry od reszty i gwizdnęła ostro.

- To nasi rajtarzy! Stacjonują u nas w mieście! - gdzieś z krzaków obok Gabrielle usłyszała cichy szept Larisy. Ale już jak gwizdnęła. Reakcja była natychmiastowe. Konie zarżały krótko i zastrzygły uszami, jeźdźcy zatrzymali się i zaczęli się rozglądać. I dopiero teraz Litz zorientowała się, że mają pistolety w dłoniach. Wcześniej końskie szyje i łby je zasłaniały gdy dłonie mieli opuszczone a może dopiero teraz po nie sięgnęli. Ale po chwili rozglądania się chyba ją dostrzegli. Naradzali się i rozglądali się chwilę jakby spodziewali się zasadzki. W końcu jeden z nich coś powiedział do drugiego i spiął konia ostrogami i wolno ruszył w stronę czekającej Litz. Podjechał na jakieś kilkanaście kroków gdy zatrzymał swojego wierzchowca.

- Julia Grunwald ze Srebrnych Hełmów! Kim jesteś i co tu robisz? - o dziwo w tych półmrokach, przez ten pancerz i hełm którego okap zasłaniał cieniem sporą część twarzy Gabrielle dopiero po głosie poznała, że ten rajtar to kobieta. Ale bardzo podejrzliwa i z pistoletem w dłoni. Chociaż odzywała się tak jakby była tutaj na prawie.

Pani władza pośrodku leśnego zadupia… i jeszcze ten władczy ton. Lizt wbrew powadze sytuacji wyszczerzyła się równie szeroko co wesoło. Kiwnęła też kurtuazyjnie głową.
- Miło poznać pani, choć okoliczności przyrody malownicze… jednak niestety groźne i nieprzyjazne dla ludzi miasta. Dla innych ludzi również, zapewne widzieliście zwłoki tego biednego mężczyzny leżące na trakcie o parę staj za nami… niechaj jego dusza zazna ukojenia w Ogrodach Morra - wskazała ruchem brody kierunek z którego obie grupy przybyły
- Zostawiła go grupa zwierzoludzi, tych samych którzy napadli na obóz przy skraju lasu. Dziesięć sztuk, mają jeszcze zakładników. Idę ich śladem… pomyślałam, że może i siłę ognia macie we dwoje, niestety przewaga liczebna stoi po stronie przeciwnika, a szkoda tak pchać się w zasadzkę, nie sądzicie?

- Tak, widzieliśmy tego biedaka z poderżniętym gardłem. Widzieliśmy też znaki zostawione na drzewach. Ty je zostawiłaś? Kim jesteś?
- kobieta na koniu mówiła powoli i z zauważalną podejrzliwością w głosie. Przyglądała się uważnie sylwetce Litz ale też rozglądała się dookoła sprawdzając pewnie czy brunetka jest tutaj sama. Zdawała sobie sprawę, że tamta będzie podejrzliwa póki nie będzie miała pewności z kim ma do czynienia. Zasada ograniczonego zaufania w tym leśnym pustkowiu działała widocznie w obie strony. Pewnie dlatego jej towarzysz został z tyły aby na raz, oboje nie wpadli w ewentualną zasadzkę.

- Gabrielle Litz, do usług łaskawej pani - skłoniła się dworsko, żałując że nie ma kapelusza. Zawsze lepszy efekt był, gdy zamiotło się czapką, ale trudno - Nikt istotny, pokorna służka wolfenburskiego ratusza. Jeśli kogoś szukacie z pewnością nie jestem to ja. Śledzimy to stado, jeśli wam również dobro okolicznych terenów leży na sercu, a także pomszczenie bogom ducha winnych podróżnych zamordowanych we śnie… myślę, że nasze interesy przynajmniej w tej materii mogą być zbieżne, a dodatkowe ostrza i lufy przechylają szalę szans na równiejszą pozycję. - korzystając że pochylona głowa uniemożliwia rajtarom dojrzenie jej ust, wyszeptała do towarzyszy w krzakach - Możecie wyjść… ale powoli.
[MEDIA]https://i.imgur.com/e0qRByD.jpg[/MEDIA]
- Gabrielle Litz. Trochę daleko jesteś od wolfenburskiego ratusza. -
konna zamyśliła się ale podejrzliwość w głosie przybrała wyraźnie lżejsze barwy. Do reszty chyba przekonał ją glejt jaki owa brunetka wyjęła zza pazuchy i podała jej do przeczytania. A przy okazji wreszcie Gabrielle mogła spojrzeć na nią z bliska. No i z bliska rzeczywiście to była kobieta. I nawet się uśmiechnęła z ulgą gdy skończyła czytać ten list żelazny z wolfenburskiego ratusza.

Potem już poszło łatwiej. Z jednej strony powoli wyszła grupka pieszych jacy towarzyszyli wysłanniczce ostlandzkiej stolicy a z drugiej podjechał drugi rajtar. Ten na pewno był mężczyzną co świadczyły dumne bokobrody.

- Miejcie ufność w Sigmara i jego zastępy. Kto powiedział, że nas jest tylko dwoje? - mężczyzna dumnie podkręcił wąsa i rzeczywiście chwilę później usłyszeli kolejne parskanie koni a wkrótce wyłoniła się cała kolumna jeźdźców. Musiała ich być cała rota!

Gdyby zaczęli od awantury pozostała grupa rozsmarowałaby ich po drzewach i krzakach. Na szczęście wyszli do siebie z przyjaźnią, dobrym słowem i zaczęli od kurtuazyjnej rozmowy miast pogardy i awantur. Czyli to dobre wychowanie na coś się czasem przydawało. Dzięki niemu Litz mogła podziwiać teraz kawalkadę jeźdźców w pełnych zbrojach i na koniach jakże innych niż zabiedzone chabety posiadane przez chłopstwo i biedotę. Te zwierzęta były zadbane, silne i szybkie. Brakowało im klocowatych gabarytów koni pociągowych. Stworzono je, a raczej wyhodowano do walki, pościgów…

- Jeśli zmierzacie w tym samym kierunku i tym samym celu, możemy połączyć siły. Bracia i siostry w Sigmarze winni się wspierać w walce z Wrogiem i jego abominacjami - pokiwała głową, a potem spojrzała koso na mężczyznę z bokobrodami.
- Chętnie przejechałabym się na waszym ogierze, jeśli zechcecie mnie wziąć w siodło - powiedziała uprzejmie, chociaż w różnobarwnych oczach płonęły chochliki - Widok lepszy, szersze perspektywy.

Konny spojrzał w dół z wysokości swojego siodła.Podkręcił wąsa jakby się namyślał albo oceniał proszącą. I chyba próba wypadła pomyślnie bo skinął głową, schylił się i wyciągnął do niej dłoń aby pomóc jej wsiąść na siodło za sobą.

- Święta racja. Wspólnie pomścimy śmierć naszych braci i zniszczymy wroga. Prowadźcie. - panna von Grunwald zgodziła się z wnioskami Gabrielle a wraz z nią i pozostali. Kapitanem był jakiś starszy mężczyzna, najstarszy z jeźdźców który chyba jako jedyny miał jakąś długą broń palną bo reszta preferowała liczne pistolety i broń do walki wręcz. Postój długi nie był. Pozostali piesi, głównie pod przewodem Maruviel i Agnes ruszyli przodem, dwójka rajtarów - zwiadowców kawałek za nimi a znów kawałek za nimi reszta konnej kolumny.

- Zaskakująco wiele kobiet. - zauważył cicho rajtar który przedstawił się jako Wolfram von Shuster gdy tak z wysokości siodła obserwował piesze kształty z których tylko Lotar był mężczyzną.

- Cóż począć? Mamy duże wymagania i apetyty, jedynie ten jeden rodzynek jak na razie za nami nadąża i nie wymięka. Ma chłop zdrowie, nie przeczę... kondycję też - Litz westchnęła teatralnie, obejmując mocniej jeźdźca i przyklejając się wdzięcznie do jego pleców - Poza tym przy tylu białogłowych zawsze znajdzie się nadobny rycerz na okazałym rumaku, który pojawi się gdy któraś znajdzie się w opresji... chociażby, gdy zbliża się walka i przyda się wsparcie. Widzicie panie? - zaśmiała się cicho, opierając policzek o jego ramię i powiedziała mu prosto do ucha - W tym szaleństwie jest metoda.



 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 06-10-2019 o 04:17.
Driada jest offline  
Stary 06-10-2019, 18:35   #107
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 26 - 2519.VIII.06; wieczór

Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Pod odyńcem”
Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); wieczór
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pochmurna, chłodna noc



Karl i Tladin



No to pod sam wieczór ostatecznie spotkali się we czterech przy wspólnej wieczerzy. Karl z Manfredem wrócili do gospody “Pod odyńcem” licząc, że spotkają tu Tladina i resztę ekipy. No nie pomylili się w swoich nadziejach co do krasnoluda. Zaś Dieter, wozacy i reszta pewnie nadal czekali w “Podbramnej”. Ale było już po zmroku więc bramy miasta były już zamknięte. Najprędzej mogli się spotkać z nimi rano i modlić się do dobrych bogów aby wszystko było w porządku do tego czasu.

Zaś samego Tladina zastali wierzerzającego z jakimś innym krasnoludem. Ten krasnolud wydawał się dużo starszy od Tladina, miał przepaskę na oku ale wydawał się krzepki krzepkością krasnoludzkiego, górskiego granitu. Oba krasnoludy rozmawiały ze sobą w najlepsze, nad talerzami i kuflami piwa gdy odnalazła ich pozostała dwójka.

Obie strony miały co sobie opowiadać. Khazadzi w końcu byli świadkami nalotu straży miejskiej na “Trzy pióra” i tego jak oficer straży rozpytywał się o Kettrę a ludzie byli na turnieju strzeleckim gdzie działo się a działo. A Karl nawet znajomego spotkał.

- To kiedy macie zamiar ruszać w te góry? - Ragnis chciał wiedzieć o tej wyprawie na jaką się zastanawiał czy dołączyć co mu proponował Tladin. Chciał wiedzieć na ile, ile płacą i ile można na tym zarobić. Widać, że przemawiała przez niego dusza weterana najemników o czym wcześniej trochę opowiadał Tladinowi. Rozpatrywał sprawę z krasnoludzką dokładnością. Bo co prawda roboty dowódcy straży już nie miał w tym mieście. Ale mógł mieć inną albo wrócić do rodzimej twierdzy. A ta wyprawa o jakiej mówił Tladin to co by nie mówić ale była dla ludzi do których Ragnis, jako do pracodawców, podchodził przez ostatnie wydarzenia dość sceptycznie.

A jakoś w międzyczasie do “Odyńca” zeszło się całkiem sporo grajków. Wydawało się jaby wybrali sobie właśnie tą karczmę na miejsce do grania. Zaczęli stroić instrumenty co im dość szybko poszło i już po chwili zaczęli przygrywać skoczne, wesołe melodie. Były chyba ze trzy bandy bo gdy jedni grali pozostali siedzieli i stali przy stołach czekając na swoją kolej. Klaskali, spiewali razem z nimi zachęcając ich do pląsów i swawoli aż nie wiadomo jak i kiedy wieczorna atmosfera podgrzała się i rozlała na większość gości. Ktoś pierwszy wstał i odsunął stół i ławy a za jego przykładem poszli kolejni. Zrobiono miejsce do zabawy i zmęczeni całym dniem pracy ludzie znaleźli nagle energię aby zabawić się raz jeszcze. Zaczęły się tany, panowie prosili panie do tańca a te rozochocone atmosferą jaką wygrywali minstrele nie było trudno namówić do wspólnej zabawy.

Chociaż nie wszyscy wydawali się dać ponieść tym radosnym, wieczornym emocjom. Przy jednym ze stołów siedział kapłan Sigmara który patrzył na te swawole z ponurą miną i czasem z niechęcią kręcił swoją łysiejącą głową. Poza tym często rozglądał się po karczmie i spoglądał na drzwi wejściowe ale przez tańczące pary nie było to łatwe.

Podobnie ponurą aurę roztaczała wokół siebie jakaś stara matrona. Wyglądała jak stary, zasuszony sęp otukany w czernie. Klęła na najbliższych tańczących i nie zezwoliła ruszyć swojego stołu. Musiała być to osoba o znacznej pozycji albo i majątku bo była ubrana w ciemną suknię na jaką byle parobka czy rzemieślnika stać by nie było. I przy stoliku siedziała z ludźmi którzy wyglądali na typów spod ciemnej gwiazdy. Byli wyraźnie od niej młodsi i chyba sami mężczyźni. A jednak dało się wyczuć, że to właśnie ta matrona jest wśród nich najważniejsza.

A dla odmiany przy innym stole siedziała kobieta w średnim wieku ale o całkiem innej aparycji. Wydawała się pogodna i rozbawiona tym nie planowanym koncertem urządzonym w karczmie. Klaskała w dłonie do rytmu albo stukała dłonią w blat stołu. Ale chyba z powodu bogatej sukni o kislevskim kroju nikt nie odważył jej się poprosić do tańca. Jej też towarzyszyło kilka osób wyglądających na jej osobistą świtę. Chociaż nie tak ponurą jak ta z drugiej strony sali od starej matrony w czerni.




Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Przyłbica i kwiat”
Czas: 2519.VIII.06 Backertag (4/8); wieczór
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz pochmurna, chłodna noc



Gabrielle



Wnętrze “Przyłbicy” było zdecydowanie przyjemniejsze niż ten chłodny, pochmurny mrok na ulicach Ristedt. Na zewnątrz było już ciemno, nocne niebo zasnuło się chmurami i zrobiło się dość chłodno. Za to wewnątrz “Kwiatu” było jakby na pohybel tej jesiennej nocy głośno, jasno i ciepło. A jak wesoło!

Głównie dlatego, że do tego jak się okazało całkiem popularnego lokalu, zawitała spora grupka Srebrnych Hełmów. Rajtaria czuła się tutaj jak w domu i szybko się okazało, że często tutaj bywają. Srebrne Hełmy były kimś w rodzaju siły jaką wysyłało się w pierwszej kolejności do nagłych zadań. Takich jak to dzisiejsze przegonienie bandy zwierzoludzi i odbicie imperialnych jeńców. Tak więc tym wieczorem wrócili do miasta i część z nich zajechała do “Przyłbicy”, znanej sobie knajpy, aby świętować powrót z dzisiejszej akcji.

A mieli co świętować chociaż sama akcja nie poszła całkowicie zgodnie z planem. Kilka godzin wcześniej, jeszcze za dnia i tam, w trzewiach Lasu Cieni który z powodu wiecznego półmroku i mgły nie na darmo nosił swoją nazwę. Nawet w środku dnia światło dnia nie rozświetlało w pełni leśnych zakamarków.

Grupka Gabrielle została niejako adoptowana i dokoptowana do oddziału pościgowego rajtarów i pełniła rolę zwiadowców, tropicieli i przewodników. Okazało się, że szacunki Maruviel okazały się całkiem poprawne gdy mówiła o odległości i liczebności bandy leśnych stworów jaką słyszała w nocy a tropiła za dnia. Udało się jej i Agnes podejść pod obozowisko i niedostrzeżone wycofać się do głównej grupy aby przekazać wieści. Niestety o ile może pieszym może i udałoby się podkraść jeszcze raz do obozowiska bo rogaci kopytni byli w jakimś amoku jakby dalej odsypiali nocne hulanki to nie było co liczyć, że uda się to tak dużej grupie, grzechoczących pancerzami i bronią zbrojnych. Więc kapitan półroty uznał, że nie będą się bawić w podchody. Bo oczywiście to, żeby kawalerzysta, do tego szlachetnie urodzony, zsiadł z konia i walczył pieszo nikt nawet nie raczył wspomnieć. Zaś Gabrielle i jej grupka dostała rozkaz aby odzyskać jeńców bo elfka i Bretonka jakichś porwanych i torturowanych nieszczęśników zdołały dojrzeć. A rajtaria zajmie się tą bandą odszczepieńców.

Plan wydawał się niezły. Ale jak to zwykle bywa, jego wykonanie w praktyce poszło tak sobie. Psy, a raczej potężne ogary o morderczych szczękach, wyczuły obcych i podniosły alarm. Zwierzoludzie zaczęli się podnosić, warczeć, skrzeczeć rozglądając się dookoła i wyraźnie węsząc. Byli paskudni. Niby ludzka połowa sylwetki a jednak ohydnie przemieszana ze zwierzęcą anatomią już na pierwszy rzut oka zdradzając mroczne pochodzenie od Chaosu.





Ale na moment zapanowała panika gdy całkiem niedaleko rozległ się głos trąbki trąbiący sygnał do ataku. Jak blisko! I zdecydowana oznaka ludzkiej obecności i cywilizacji tak nienawistnej rogatym kopytnym. Stado przez krytyczną chwilę skrzeczało, wyło, sięgało po broń niepewne czy walczyć czy uciekać ale gdy usłyszeli tętent wielu końskich kopyt, parskanie koni i okrzyki ludzi to czmychnęli w leśne ostępy. Zwłaszcza, że teraz były to okrzyki ludzie ale bojowe, żądne zemsty i pełne gniewu, należące do uzbrojonych i gotowych do walki zawodowych żołnierzy Imperium a nie zaskoczonych i wyrzynanych w nocy uczonych i robotników. Jazda przetoczyła się przez obozowisko jedną falą i poszła w las w pościgu za stadem. Wówczas do obozu mogła wkroczyć Gabrielle i jej grupka aby wykonać swoją część zadania.

Obozowisko było tak samo ohydne jak istoty jakie je założyły. Czuć było smród fekaliów i zwierzęcy smród tych stworzeń nawet gdy już ich nie było. Środkiem obozu było ognisko i to tyle było wspólnego z obozem ludzi czy innych cywilizowanych istot. Stwory nie miały ani namiotów ani nawet najprostszych posłań. Jak zwierzęta spały na trawie czy tam gdzie padły podczas nocnych hulanek. Wydawało się, że wręcz z lubością oznaczają swoimi ekskrementami teren bazgrając jakieś plugawe znaki na okolicznych kamieniach i drzewach. Gabrielle rozpoznała charakterystyczny znak rozchodzących się strzałek jaki był symbolem mrocznych potęg przed jakimi drżał każdy prawy obywatel Imperium i jakie od tysiącleci próbowały zniszczyć kraj umiłowanego Sigmara.

Udało się uratować trzech mężczyzn. Chociaż jeden był w tak ciężkim stanie, że gdy już w Ristedt odbierały go kapłanki Shallyi to nie było wiadomo czy dożyje poranka. Dwaj kolejni widocznie mieli być główną atrakcją obecnej albo kolejnych nocy więc wyglądali dużo lepiej. Na tyle aby dziękować najpierw Gabrielle i jej towarzyszom a potem rajtarom gdy ci wrócili z pogoni za stadem. Pogoń jak się teraz dowiedziała Gabrielle poszła tak sobie. W trzewiach lasu koń nie mógł rozwinąć pełnej prędkości i w ogóle teren mu nie sprzyjał. A te leśne poczwary przemykały między krzakami i drzewami jak jakieś leśne duchy. Dzień się kończył a przed zmierzchem rajtarzy chcieli wyjść z tej leśnej matni i wrócić do miasta więc nie mieli zamiaru zapędzać się w pościgu zbyt daleko.

Ta część planu im się udała bo rzeczywiście o zachodzie dziennej gwiazdy przejeżdżali przez bramę miasta. Już w mieście przekazano odzyskanych nieszczęśników służkom Białej Gołębicy a większość roty pojechała do koszar albo rozjechała się po mieście. Za to kilku, w tym ta dwójka którą Gabrielle poznała na samym początku czyli Julia von Grunwald i Wolfram von Shuser.

Złączono dwa stoły w jeden długi i obie ekipy przemieszały się. Wydawało się, że obie strony na chwilę zapomniały o dzielącej różnicy w hierarchii społecznej i szlachetnie urodzeni jeźdźcy siedzieli pospołu z kimś kogo nie stać było na zwykłą szkapę. Ale wspólne niebezpieczeństwo jakie dzielili dzisiaj w głębi puszczy oraz przelany wtedy pot a teraz wino zacierają te różnice.

Na pewno pomocne w tym było to, że większość kawalerzystów była mężczyznami w sile wieku a większość pieszej grupki kobietami w sile wieku. A nikt jakoś nie miał ze sobą partnera czy partnerki która ciążyłaby ku sobie więc bawili się przednie. No i była jeszcze hrabina Simone von Osten która okazała się prawdziwą duszą towarzystwa zdolną umiejętnie połączyć obie tak różne grupy. Z jednej strony tak przedstawiała sprawę jakby cała grupka Gabrielle była osobistą świtą hrabiny i działała na jej rozkaz i za przyzwoleniem. Co zapewne w oczach szlachetnie urodzonych rajtarów jakoś dodawało nisko urodzonym powagi skoro służyli hrabinie i wykonywali jej wolę. A z drugiej strony okazało się, że szlachetnie urodzeni nie są sobie całkowicie obcy.

Okazało się, że panna von Grunwald była kiedyś na balu wyprawianym przez pannę von Osten. Jednak hrabinę zmylił jej wygląd bowiem wówczas młoda dziewczyna była w balowej sukni no i taka kobieca. A dzisiaj siedziała przy stole w pełnym rynsztunku bojowym rajtara służąc obronie Imperium. Chociaż w miarę trwania imprezy rajtarzy kolejno ściągali z siebie te niewygodne i ciężkie na długie posiedzenie pancerze. Zaś Wolframa hrabina nie kojarzyła osobiście ale za to okazało się, że jej ojciec robił interesy z jego ojcem, gościli się nawzajem na polowaniach więc przynajmniej tak rodzinnie okazali się znajomymi.

- Ale milady, ciebie to chyba dłuższy czas nie było w okolicy? - Wolfram zapytał hrabiny jakby coś słyszał na ten temat ale nie był pewny tych informacji a może był zbyt dobrze wychowany aby pytać bardziej bezpośrednio. To co przeżuwała Raina na chwilę utkwiło w jej gardle gdy posłała Gabrielle czujne i nieco nerwowe spojrzenie. W końcu hrabina von Osten nadal powinna znajdować się w wolfenburskich kazamatach! A jak ten młody szlachcic to wiedział?!

- Oh, mój drogi Wolframie! - hrabina roześmiała się wesoło jakby pytanie naprawdę ją rozbawiło. - To prawda co mówisz, nie było mnie tutaj. Rodzice wysłali mnie do Wolfenburga na nauki. A tam tylko kamienne ściany i przykre obowiązki! Jak w jakiejś celi! No zobacz jak zbladłam, spójrz na moją cerę! No ale na szczęście już wracam do domu i znów wszystko będzie jak dawniej. Mam pomysł! Zrobimy bal! Tak jest, zrobimy bal maskowy którym uczcimy mój powrót! I zapraszam na niego was wszystkich! - hrabina mówiła skarżąc się na swój ciężki los i wpływ na swoją piękną osobę. Ale płynnie przeszła do pomysłu jak uczcić swój powrót do domu, że wszyscy przy stole przyklasnęli temu pomysłowi zwłaszcza jak z miejsca dostali zaproszenie na tak znamienitą ucztę dla ducha i ciała. A Gabrielle musiała przyznać, że hrabina potrafiła być bardzo przekonywująca. Gdyby sama nie była w tamtych kazamatach, w biurze komendanta a potem w wieży, w celi gdzie przebywała szlachetnie urodzona blondynka to chyba może i miałaby jakieś “ale” ale pewnie zwaliłaby to na jakieś machlojki i intrygi szlachetnie urodzonych. Wolfram wydawał się całkowicie przekonany i dał się ponieść euforii zaproszenia na planowany bal, Julia chyba też nie miała zamiaru podważać słów hrabiny. Bo teraz się bawili i świętowali! Teraz był czas na zabawę, świętowanie, wino i śpiew!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-10-2019, 19:07   #108
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Tladin zgodnie z obietnicą postawił kolejkę Ragnisowi. Do tematu Kettry nie wracał.
- To kiedy macie zamiar ruszać w te góry? - zapytał w końcu starszy khazad.

- Po prawdzie to właśnie w drodze jesteśmy. Od Wolfenburga jedziemy, wyruszyła nas piątka, ostało się nad dwóch i dwóch woźniców. Reszta gdzieś się zawieruszyła. Pewnie uznali, że sprzęt który dostali, za gotowiznę dadzą i za pieniądze się gdzieś ustawią - wzruszył ramionami wojownik. - Po prawdzie to dziwne trochę podejście ratusza do sprawy. No bo i tak, pieniędzy nam żadnych nie dają, swego człowieka do nadzoru nie dali. Każdemu na wyprawę dali tyle sprzętu, ile sobie życzył. Eh… no to i nic dziwnego…

- No to jak, za darmo dla ludzi pracujesz?
- zdziwił się Fimburson.

- No trochę tak - wyszczerzył się. - Za wikt, opierunek i pół królestwa, jak go znajdziemy. Bo drugie pół to przypadnie Karlowi.

- Co Ty mi tu za duby smalone pieprzysz?
- zachłysnął się jednooki.

- No, nie żołądkuj się tak. To co znajdziemy w tym zaginionym bastionie, to dla nas do podziału. A do tego czasu z listem żelaznym dają nam dach nad głową w karczmach i strawę. Powiem szczerze, że mi to pasuje, bo podróżuję po okolicy i rozpytuję o brata, a pieniędzy wydawać zbytnio nie muszę.

- Co to za robota, na goblina urok, tfu
- Ragnis splunął na podłogę.

- Robota taka sobie. Ale co mi robi za różnicę, rok w tę, rok w tamtą. Rodzina ważniejsza - trzasnął dłonią w blat.

- To po co miałbym się z wami włóczyć, za darmo?

- A bo to pieniędzy Ci brakuje?
- zdziwił się Tladin. - To raczej jak podróż z przygodami, bez zobowiązań. W dodatku w góry. Słyszałem, że jestem tam sporo zielonych łbów do roztrzaskania. A co do płacenia… nie zaproponuję Ci pieniędzy, bo nie chcę Cię obrazić. Ty mnie mógłbyś wynająć, a nie ja Ciebie. Ale wikt i opierunek na mocy listu żelaznego tak. No i swój udział, jeżeli znajdziemy ten bastion, ma się rozumieć.
Starszy khazad zamyślił się.

- No nie wiem, nie wiem… - starszy z khazadów długo się namyślał i propozycja jednakowo go kusiła co budziła wątpliwości. - Łupy może będą ale w zamku jaki nie wiadomo czy odnajdziemy a jak tak to kiedy a jak odnajdziemy to nie wiadomo co tam będzie. Może tylko kupa gruzów? Zwłaszcza jak to ludzie budowali ten szałas to na pewno nic porządnego to nie było. I co wtedy będziemy mieć za łup? Kupę bezwartościowych kamieni? - Fimburson obracał w myślach na wszystkie strony. Wśród najemników co prawda nagroda czy żołd w postaci łupów były niezłą motywacją ale jednak w standardzie pracowali za wymierny żołd. A tutaj brakowało tego argumentu na korzyść oferty Tladina więc brodacz z opaską na oku głowił się i głowił jak powinien teraz postąpić.

- Prócz wiktu i opierunku gwarantujemy przygody - zapewnił Karl, włączając się do dyskusji. - Ale te poszukiwania są raczej dla kogoś, kto lubi hazardowe przedsięwzięcia.

- No właśnie
- khazad pokiwał głową jakby Karl sam sobie odpowiedział swoimi argumentami na swoje pytanie jakie zadał brodaczowi.

- Moim zdaniem ryzyko jest mniejsze, niż ewentualny zysk - powiedział Karl. - Inaczej bym się za to nie brał, tylko bym siedział w domu - dodał, nieco naciągając prawdę.

- Ryzyko mniejsze, łup niepewny, dobra zabawa i rozrywka gwarantowana. A siedząc na tyłku w mieście można odwalić kitę na syfa, gruźlicę, albo po prostu dostać kosą pod żebro będąc w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu - Tladin rozłożył ręce. - Nie traktuj tego jako propozycji zarobkowej, bo wtedy to się nie kalkuluje. Ale jako okazję na wyrwanie się stąd i zrobienie czegoś szalonego - wyszczerzył zęby. - Ale jeżeli Ci to nie pasuje, to przecież nikt się o to nie obrazi. My ruszymy dalej robić nasze i będę mile wspominał ten wieczór.

- Przemyślę to. A na razie zabawny się!
- stary krasnolud długo się namyślał machinalnie przeczesując palcami swoją brodę ale w końcu widocznie miał dość tego myślenia bo wzniósł kufel do toastu po czym wychylił z niego spory łyk. A w karczmie rzeczywiście naszło się gości i grajków więc nastrój sprzyjał zabawie a nie poważnym gadkom o interesach. Gladensonowi to nie przeszkadzało. Pili, śpiewali i tańczyli do późna. Nie na tyle dużo pili jednak, by stracić kontakt z rzeczywistością. Późnym wieczorem dowlókł się do łóżka i zachrapał głośno.

Rano mieli zamiar w końcu ruszyć dalej.

 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 10-10-2019 o 19:09.
Gladin jest teraz online  
Stary 11-10-2019, 12:29   #109
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Karl nie mógłby powiedzieć, by dzień można było zaliczyć do udanych. Prawdę mówiąc uważał, że stracili całkiem niepotrzebnie dużo czasu.
Wycieczka do Straży zaowocowała niczym, Gladin nie dowiedział się nic o swoim bracie, a jego jednooki rozmówca nie był na tyle ryzykantem, by dołączyć do poszukiwań w zamian za niezbyt pewne zyski i wolał twardą gotówkę miast wizji świetnych perspektyw. Na dodatek świątynia Górskiego Sigmara (w której mogliby wypytać o zamek Falkenhorstów), choć nie była mitem podobnym do Bastionu, nie leżała po drodze do Lenkster.
Być może podróż do tej świątyni przyniosłaby jakieś konkretne informacje, ale równie dobrze mogłaby to być tylko i wyłącznie strata czasu. Czy więc warto było mówić o tym Gladinowi?
Karl uznał, że nie. Przynajmniej nie w sensie propozycji. I bynajmniej nie w tej chwili.

Dobra kolacja i kubek dobrego wina poprawiły nieco humor Karla, który dzięki temu nieco weselszym okiem spojrzał na świat i bawiących się (coraz lepiej) w “Odyńcu” gości.
Chociaż nie miał zamiaru dołączać do tańczących, ani też wpraszać do innego towarzystwa, nie powiedział "Nie", gdy do jego stołu dosiadła się młoda i zgrabna niewiasta, szukająca wolnego miejsca w niezbyt zatłoczonym prawdę mówiąc lokalu. A może szukała kulturalnego towarzystwa?

Rozmawiali o różnych różnościach - od poszukiwania Bastionu przez poszukiwanie przygód po poszukiwanie męża, od której to czynności panna Anastazja Arszeniewskaja, rodem z Kisleva zresztą, zdecydowanie się odżegnała. Prawdę mówiąc Karl odniósł wrażenie, że dziewczyna raczej uciekła przed niechcianym narzeczonym i wybrała życie na wolności, miast zostać kurą domową.
A Karl w szczegóły nie wnikał. Zaproponował co prawda udział w wyprawie (panna nie wyglądała na taką, co by stanowiła obciążenie dla pozostałych), ale odniósł wrażenie, że Anastazja ma swoje plany. Co prawda padło słowo "zastanowię się", ale tego typu deklaracji nie należało traktować zbyt serio.

Wspólna kolacja przeciągnęła się nieco... a potem jeszcze trochę... i jeszcze... I było w zasadzie nad ranem, gdy Karl obudził się i, pożegnawszy się z Anastazją, wrócił do swego pokoju. Aż tak nie wypoczął, ale zdecydowanie nie żałował.
Chociaż gdy rano Tladin go obudził, nie bardzo miał ochotę wstawać. Zwlókł się jednak z łóżka i ruszył do studni się orzeźwić, a potem na śniadanie. Chciał wyruszyć jak najszybciej - zanim znów coś stanie im na przeszkodzie.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-10-2019, 23:46   #110
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Cała ta fucha niby dla ratusza, ale jednak dla hrabiny zaczynała się Litz podobać i to jak! Ciekawe towarzystwo, nietuzinkowe. Ciągle coś się działo, nie było czasu snuć smętnych wspomnień o przeszłości. Był dzień dzisiejszy, teraźniejszość wraz z jutrem gdy nie wiadomo co człowieka spotka, lecz z pewnością da radę wynieść z tego przysłowiowe dwa miedziaki dla siebie. Poza tym czemu niby Gabi miałaby na cokolwiek narzekać? Zwłaszcza, gdy siedziała przy jednej ławie z całą masą dorodnych, dobrze odkarmionych i zadbanych samców dalekich od wyperfumowanych mimoz na jakie czasem się niestety w kręgach arystokracji trafiało? Grupa rajtarów przypominała jej stare dzieje, więc trzeba było zagłuszyć wspomnienia.

- Za spotkanie! - przechylała nowy kufel, śmiejąc się i wieszając to na Lotarze, to siadając “swojemu” wąsaczowi na kolanach. Przygruchała też sobie wysokiego blondyna o imieniu Dietrich, niby również wysoko urodzonego… ale jakimś niesamowicie pechowym zbiegiem okoliczności Gabrielle nie zapamiętała jego imienia. Miała wszak o wiele ważniejsze rzeczy.

- Zdrowie pięknych dam! - jej kufel znów poszybował do góry, a potem w dół, gdy piła nie szczędząc siebie ani trunku. Wino i piwo lały się strumieniami, dookoła widziała las roześmianych, rozbawionych twarzy i lśniących nie tylko alkoholem oczu. Lawirując między rajtarami nie raz i nie dwa czuła na swoim ciele obce dłonie, zwykle w rejonach gdzie dotyk przyspieszał krążenie krwi w żyłach.

- Zdrowie dzielnych panów! Niech waszych klat zawsze trzymają się włosy, bo co to za chłop bez włosów na klacie?! - po raz nie wiadomo który kufel Litz powędrował do góry, a ona zataczając się, usiadła z impetem na czyichś kolanach.

Dopiero na kolanach Gabrielle zorientowała się, że należą one do Wolframa. Tego z tymi pięknymi bokobrodami i wąsami co to jechał razem ze swoją koleżanką na szpicy oddziału. Gdzieś tam kiedyś w jakimś lesie całe mile stąd. Teraz zaśmiał się rubasznie i chyba obojgu było całkiem wygodnie w tej pozycji. Objął ją w pasie przyciągając do siebie i zareagował na kolejny toast.

- Za piękno, emocje i przygodę! - zawołała milady von Osten pijąc trunki zupełnie jak po dobrze wychowanej damie z wyższych sfer nie można się było spodziewać. Piła na równi z rajtarami co w większości byli przecież chłopy na schwał i do szklanki i do szabelki. Lotar też się bawił nieźle chociaż chyba i tak żeńska część drużyny przebijała go na głowę w tej integracji. Hrabina nachylała się coraz częściej do ucha Julii von Grunwald i coś jej szeptała co sprawiało, że często obie wybuchały śmiechem. Teraz, gdy obie tak siedziały razem przy stole i rajtar siedziała bez pancerza łatwiej było je sobie wyobrazić na wspólnym balu czy towarzystwie.

Ciemnowłosa ulicznik z wofenburskich ulic też bawiła się na kolanach jakiegoś rajtara nawzajem pojąc go z kielicha albo dając się jemu poić co bawiło i ją, i jego, i całe okoliczne towarzystwo. Zwłaszcza jak troszkę tego wina się z kielicha i ust Rainy ulało i pociekło jej po policzku, szyi i aż gdzieś za koszulę. A dzielny rajtar rzucił się ratować jej czystość spijając te strużki wina z jej skóry.

Laura za to przysiadła na boku stołu więc znalazła się pomiędzy dwoma najbliżej siedzącymi biesiadnikami i grała, i śpiewała jakaś sprośną balladę często się przy tym śmiejąc a nie zwracając większej uwagi na dłonie które wędrowały po jej zgrabnym udzie wystającym z sukni czy kibici opiętej tą samą suknią.

Agnes znalazła sobie towarzysza z którym potrafiła dogadać się po bretońsku. Więc chociaż już znów wyglądała na mocno wypitą to jej rozmówca podobnie. I wydawało się, że oboje z każdym wypitym kuflem i przepitym toastem dogadują się coraz bardziej i są w coraz większej komitywie.

Najbardziej stonowane wydawały się Larisa i Maruviel. Elfka roztaczała wokół siebie tą specyficzną, elfią aurę i nawet jak siedziała i biesiadowała razem z resztą to wydawała się jakaś inna. Jakby była tutaj tylko przejazdem. Chociaż uśmiechała się i bawiła jak inni to jednak wydawała się istotą z zewnątrz. Kislevitka zaś chyba nie najlepiej znosiła towarzystwo rajtarów bo dało się wyczuć jakiś opór przed pełną integracją z nimi.

Panował harmider, będący mieszaniną kakofonii śmiechów, pokrzykiwań, muzyki i rechotów. Ktoś klął, ktoś walił kuflem w stół do rytmu ballady, albo bekał nie przejmując się że jest niby dobrze urodzony.

- Laura! Ej Laura! - Litz krzyknęła do bardki aby przykuć jej uwagę, a gdy tak się stało, poprosiła - Zagraj coś szybkiego!

Ledwo muzyka przeszła w skoczniejsze, żywsze tempo, brunetka dopiła co było w kufle i wybijała dłonią rytm o kolano. Szybko było tego za mało.

- Rezerwuję twoje siodło - mruknęła kosmato do Wolframa zeskakując mu z kolan na podłogę, lecz nie zagrzała tam długo miejsca. Doskoczyła do najbliższego rajtara, chyba tego Dietricha i okręciła się tanecznym krokiem wokół niego: to przysuwała się tak blisko że ocierali się ciałami, to uchylała się zręcznie, gdy próbował ją dotknąć. Dotykała jego ramiona, barki, głaskała po twarzy i patrzyła głęboko w oczy… a później obróciła się piruetem do następnego, znów kusząc i mamiąc na wyciągniecie ręki, lecz poza zasięgiem.

Na ziemię poleciał jej kaftan, utrudniający poruszanie. Wcześniej zleciał też szal okrywający ramiona. Została w czarnej, haftowanej koszuli o sporym rozsznurowanym dekolcie, spodniach i butach. W tym też stroju wskoczyła na stół, kręcąc się ze śmiechem wokół własnej osi i rozkładając ramiona poruszane rytmem muzyki.

Zaczęła się zabawa! Laura znakomicie się wczuła w swoją rolę i jej utalentowane usta i palce wygrywały skoczną, taneczną melodię. Towarzystwo chociaż w pierwszej chwili zaskoczone jej zachowaniem to jednak gdy ujrzało ją roztańczoną na stole to szybko połapało się co jest co. Zaczęli jej klaskać i dopingować, krzyczeć coś do niej i do siebie nawzajem w rytm dudnienia butów Litz o deski stołu.

- Tak jest! I to jest zabawa! Brawo Gabi, bravissimo! - milady była szczerze zachwycona tym spontanicznym występem. Tak bardzo, że po chwili sama wspięła się na blat stołu i zaczęła tańczyć razem ze swoją towarzyszką. Kołysała się do rytmu brunetki, obracała nią piruety jak w tańcu albo zmysłowo ocierała się o nią wodząc lubieżnie dłońmi po jej ciele. - Dawać dziewczyny! Na stół! - zachęcała pozostałe towarzyszki i po chwili udało jej się namówić Rainę i Julię do spółki. Atmosfera robiła się coraz gorętsza i głośniejsza, wydawało się, że roztańczony i rozśpiewany stół robi się centrum zainteresowania tego wieczoru w “Przyłbicy”. Nie wiadomo jakby się to skończyło bo roztańczona i rozpromieniona hrabina już zaczynała dobierać się do sprzączek i guzików Gabrielle a w pewnym momencie nawet pocałowała ją w usta. I to nie tak po przyjacielsku, w policzek, tylko jak zazwyczaj gdy mężczyzna całował kobietę. I to w prywatnej alkowie. To chyba zaskoczyło wszystkich a najbardziej stół. Bo stół nie zdzierżył i grzmotnął o podłogę zaskakując i zwalając na podłogę wszystko i wszystkich. Powstał rwetes bo cztery tancerki wylądowały na podłodze zjeżdżając po przechylonym stole i zaraz wokół nich zrobiło się zbiegowisko, rajtarzy, Lotar, Agnes i reszta próbowali je szybko podnieść i sprawdzić czy wszystko gra. Gdy niespodziewanie przerwał im histeryczny, kobiecy śmiech.

- Alkowa! - zawołała hrabina von Osten wciąż leżąc na podłodze i dopiero dając się podnieść do pionu. Miała rozciętą wargę i z rozbitej skroni spływała jej strużka krwi ale w ogóle wydawała się tego nie zauważać.

- Alkowa milady? - ktoś zapytał przy okazji podnosząc Gabrielle do pionu aby mogła stanąć na własnych nogach. Ale chyba nikt za bardzo nie zrozumiał o co chodzi hrabinie.

- Alkowa! Bierzemy alkowę! Przecież w pokoju się nie pomieścimy! Bierzemy alkowę! Za mną! - hrabina odzyskała zdolność stania i chodu o własnych siłach i wciąż upojona atmosferą zaczęła przewodzić dalszemu ciągowi tej biesiady łapiąc w pierwszej kolejności za rękę Gabrielle a w drugą Julię i ciągnąc je za sobą w sobie znanym kierunku. To niejako wydawało się, że wywołało reakcję u pozostałych bo zaczęły się okrzyki, wołania właściciela ale cała grupka zaczęła podążać za hrabiną i jej wybrankami.

Przebyli krótką drogę, albo to Litz już mieniło się w oczach, a miary przestawały działać zgodnie z prawami natury. Ledwo co szlachcianka całowała ją na stole, potem ciągnęła gdzieś w mrok. Poczuła dotyk czegoś miękkiego na twarzy. Uniosła zaintrygowana głowę do góry.

Zasłona.

Karminowa. Do tego świece, czyjeś ręce z przodu, z tyłu. Pozbywały się jej ubrań, a ona szarpała się z wiązaniem gorsetu... i te ręce. Wszędzie chciwe, zaborcze dłonie. Zaraz też usta. Jedne miękkie i wilgotne. Drugie gorące, szorstkie i drapiące zarostem. Dużo rąk, ust. Chaos ciał, dźwięków, smaków i zapachów... o tak.

Fucha niby dla ratusza, ale jednak dla hrabiny bardzo się Litz podobała!
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172