Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2019, 19:29   #121
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Tak jak przewidywał, Sigrun była chętna na trochę cielesnych rozkoszy w towarzystwie Tladina. Chociaż nie całkiem do takiej relacji był przyzwyczajony - Sigrun nadawał ton ich zabawom i bardziej stawała żądania, niż je spełniała. Było znać, że przywykła do posłuszeństwa. Najemnik był w stanie to ścierpieć, w końcu nie często miał okazję poswawolić z młodą, atrakcyjną khazadką. W środku nocy został też grzecznie, acz stanowczo odprawiony do siebie, bo śliczna musiała się wyspać. Zrobił więc dobrą minę do złej gry - no, nie tak do końca złej) i wrócił spać do “Odyńca”. Odespawszy hulankę, zwlókł się rano na śniadanie. Odświeżył się trochę, a potem zabrał do roboty - zaprzągł konia do wozu i ruszył do “Fretek”.

- Hej, śliczna - przywitał się z Sigrun. - Chcesz zobaczyć mój wózek? - uśmiechnął się szeroko do niej. Początkowo myślała, że żartuje, ale dała się namówić na wyjście. Gdy zobaczyła ich dwukółkę, parsknęła śmiechem.

- I na to chcesz wyrwać dziewczynę? - roześmiała się gromko.

- Ha! Jest dość siana, żeby je przetestować! Poza tym, łatwiej się uczy jeździć takim maluchem, niż dużym. Zapraszam na przejażdżkę za miasto, może oprócz siana coś jeszcze się znajdzie to wypróbowania - mrugnął do niej.

- Zabawny jesteś - parsknęła. - Jak za miasto to czekaj, wezmę parę rzeczy, na wszelki wypadek - i cofnęła się dozbroić.

Tladin prowadził ich tym razem drogą na południe. Braki w umiejętnościach powożenia nadrabiał siłą. A zresztą, okazało się to wcale nie takie trudne. Sigrun dla zabawy mu przeszkadzała, albo dekoncentrowała obnażając pierś, gdy nie było nikogo w pobliżu. W końcu krasnolud znalazł im ustronne miejsce, gdzie nie krępując się tym, że jednak ktoś może ich nakryć, oddali się figlowaniu. Nie minęło jednak pół dnia, gdy pogoniła go w drogę powrotną tłumacząc, że nie ma całego dnia na zabawę. Odwiózł ją więc do miasta i wysadził przy kowalu. Klepnęła go w tyłek na pożegnanie i kazała przyjść wieczorem. Miał ochotę chwycić ją za zgrabne pośladki, ale odsunęła się szybko i odeszła, posyłając buziaka. Westchnął przeciągle i powoli pokierował wózek do Odyńca.

Czas płynął szybko. Tladin dzielił go między krasnoludzicę a powożenie, a czasem łączył przyjemne z pożytecznym. Dziewczyna jednak któregoś dnia oznajmiła, że wyrusza dalej i już jej nie było. Tladin spodziewał się bardziej wylewnego pożegnania, ale cóż… ze złą miną ruszył chociaż zwiedzić cyrk, który właśnie zawitał.

Z dużym zadowoleniem przyjął też wieść od Karla, że właściwie mogą ruszać w dalszą drogę. Ochoczo wziął się za przygotowania, zaprzęganie i poinformowanie Ragnisa o wyruszeniu. Miał nadzieję, że tym razem zwierzoludzie nie pokrzyżują ich planów.

 
Gladin jest offline  
Stary 15-11-2019, 14:43   #122
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Daj mi znać, gdy ludzie będą gotowi do drogi - zwrócił się Tladin do Karla. - Brakuje nam jednego woźnicy, ale daj mi dzień lub dwa, a ogarnę to powożenie.

Karl przez moment się zastanawiał.
- Dwa dni dostaniesz bez problemu - odparł. - To powinno wystarczyć, by cała trójka doszła do siebie. Ewentualnie trzy dni... - Nie wyglądał na zachwyconego faktem, że nie mogą wyjechać. - Coś nam los nie sprzyja. - Pokręcił głową. - Ale nie wiem, czy przez te parę dni uda się nam znaleźć śmiałków, którzy zechcą z nimi ruszyć w góry.

No i okazało się, że miał rację. Było co prawda paru chętnych obu płci, ale sakiewka Karla nie była na tyle zasobna, by podołać wymaganiom ewentualnych pracobiorców. Lub też ochotnicy niezbyt odpowiadali Karlowi.

- Duch w narodzie ginie - mruknął do siebie Karl, gdy kolejny potencjalny uczestnik wyprawy odszedł, rzuciwszy wpierw kwotę trzydziestu sztuk złota jako zapłatę za miesięczne usługi. - Nikt przygód nie chce szukać... Świat na psy schodzi.

A dziewuszka, co chciała przygód jeno, wyglądała na taką, co nawet piętnastu wiosen nie miała i sprawiała wrażenie, jakby właśnie wymknęła się prosto od stadka kur... na czole zaś miała wypisane "będą ze mną kłopoty". A że kłopoty i tak łaziły za Karlem jak wierne psy, więc odmówił.

- Zobaczę, pomyślę... - Młodzian, na oko mający z osiemnaście lat, początkowo wyglądał na zainteresowanego poszukiwaniem Bastionu... ale tylko początkowo. - Może jutro się zgłoszę.
Co, zdaniem Karla, miało oznaczać "pewnie się nie zobaczymy".

* * *


W dniu przed wyjazdem znalazł się co prawda nie chętny do wyprawy w dzikie góry, ale ktoś, kto poszukiwał chętnych do pracy. Kobieta nie wdawała się w szczegóły, ale nie wyglądało na to, że proponowana przez nią robota była całkiem zgodna z prawem.

Tladin spojrzał na Karla i wzruszył ramionami. Karl z kolei ograniczył się do pokręcenia głową, jako że nie zamierzał się pakować w podejrzane interesy, nawet gdyby miało to napełnić ich sakiewki.

- No dobra. - Dziewczyna nie zwlekała z reakcją. Skinęła głową, przyjmując niemą odpowiedź, po czym wstała i odeszła od stołu tak samo bez wahania, jak do niego podeszła.

- Oferta pracy... - Karl pokręcił głową. - Czy wyglądamy na tak zdesperowanych? W zasadzie byśmy mogli ruszyć już teraz. - Nie czekając na odpowiedź zmienił temat. - Adolphus jest cały i zdrowy, a Dieterowi i Manfredowi też niewiele do pełni zdrowia brakuje. Chociaż jeszcze dzień i całkiem staną na nogi. Możemy poczekać, chyba że Ragnis wolałby ruszyć już teraz. Jeden dzień nas zbytnio nie opóźni.
On sam miał dosyć siedzenia w mieście i wolałby jak najszybciej ruszyć na szlak, ale to nie znaczyło, że musieli od razu wyjechać.

Poza tym zbliżało się święto, a po to bogowie dali święta, by odpoczywać. Na upartego można by powiedzieć, że odpoczywali już parę dni, ale... po co było się upierać? Była też szansa, że po świątecznym dniu znajdzie się parę osób, które zechcą ruszyć w stronę Lenkster. A w grupie zawsze raźniej, prawda?

No i przyjechał cyrk, a to oznaczało możliwość darmowej rozrywki, której Karl nie zamierzał odpuścić.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-11-2019, 21:04   #123
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 31 - 2519.VIII.11; ranek

Miejsce: Ostland; Ristedt; gospoda “Pod odyńcem”
Czas: 2519.VIII.11 Wellentag (1/8); ranek
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz umiarkowanie i pogodnie





Karl i Tladin



Poza drewnianymi ścianami “Odyńca” zaległ całkiem ładny i słoneczny poranek. Wyglądał zapraszająco jakby Tall był łaskawy podróżom dzisiejszego poranka. Niebo było błękitne a przez oszklone okna karczmy do środka wpadały zakosami promienie słoneczne. Znów, jak w każdej innej karczmie, zeszli się goście i z zewnątrz i z wewnątrz gospody aby posilić się przed nadchodzącym dniem. Jedni szykowali się do drogi inni, o czymś rozmawiali a jeszcze inni czekali na coś czy na kogoś.

Karl, Tladin, Ragnis i Adolphus oraz ochroniarze młodego szlachcica zebrali się razem przy jednym stole by posilać się śniadaniem serwowanym przez uroczą kelnerkę. Zgodnie z imperialną tradycją jak zwykle trzonem strawy była kasza. Do wyboru były tym razem dwie, gryczana i jaglana. Do tego sos który dodawał smaku i wilgoci do tej dość suchej kaszy. I jeszcze trochę mięsa i surówki ze świeżych warzyw. Wyglądało na to, że póki operują po cywilizowanej okolicy gdzie jak na razie wszyscy respektowali list żelazny z wolfenburskiego ratusza to głód raczej nie powinien nikomu w ich służbie zaglądać w oczy. Podobnie było z noclegiem i paszą dla zwierząt. Tylko raz, w tą pierwszą noc po wyjeździe ze stolicy Ostlandu z powodu ulewy która skumulowała podróżnych w niesamowitej gęstwie, odmówiono im noclegi w pokojach bo wolnych pokojów już nie było. Ale nawet wówczas nie odmówiono im noclego jako takiego chociaż oznaczałoby to nocleg we wspólnej izbie razem z tymi dla których też zabrakło pokojów. Więc jak na razie pod względem wygody służba w służbie ratusza wyglądała jeszcze nie najgorzej.

Co innego natomiast gdy szło o werbowanie nowych członków wyprawy. Jechać na koniec świata? Przynajmniej tego cywilizowanego. Jechać w górską dzicz? Nie, na to ani Karl ani Tladin nie znaleźli chętnych. Nie było się co dziwić. W górach nie było żadnych miast, zamków, stanic ani nic co zazwyczaj mogłoby skłonić kogoś aby przyłączył się dla wspólnoty interesów. Po prostu nie natrafili na kogoś kto by miał potrzebę i cel zasuwać tym późnym latem gdzieś w górskie pustkowia. Nawet nie było krasnoludzkich twierdz jak w górach otaczających murem Imperium do których można by podróżować w jakimś celu.

Nie oznaczało to, że ten czy tamten nie wyraził zainteresowania propozycją. Propozycją pracy. Przez te parę dni zdarzyło się, że ktoś może i byłby skłonny ruszyć na szlak jako najemnik, karawaniarz, tropiciel czy czeladź obozowa. Ale oczywiście nie za darmo. Sprawa rozbijała się o pieniądze. Każdy chciał mieć swój żołd i wynagrodzenia za narażanie zdrowia i życia w tak niepewnej wyprawie. W końcu Karl i Tladin też nie jechali w taką podróż za darmo. I inni mieli podobne poglądy. Wystarczyło rozsupłać sakiewkę i ktoś do pomocy, w takiej czy innej roli pewnie by się znalazł. Zwłaszcza, że Ristedt nie było małym miastem. Przed górami jeszcze tylko Lenkster było większą miejscowością na trasie. A im bliżej gór tym powinno być puściej w okruchy ludzkiej cywilizacji. Na razie znajdowali się w całkiem uczęszczanej i ludnej okolicy.

Więc jakoś dziwnym trafem nikt chętny dołączyć się za ładne oczy i chęć przygody nie trafił się przez ten wypoczynek w Ristedt. Ale wypoczynek się przydał. Manfred i Dieter wrócili do zdrowia więc byli zwarci i gotowi do drogi. I pobyt w mieście pozwolił na sycenie oczu i uszu pokazem cyrkowców. A z bliska okazało się, że jest to ten sam cyrk co dawał występy w samym Wolfenburgu gdy podróżnicy stacjonowali jeszcze we “Włóczykiju”. Znów można było cieszyć się z występów artystów wszelakich. A czego tam nie było! I tresowany niedźwiedź, i snotling na łańcuchu, i akrobaci, lalkarze, skecze, zagadki, dowcipy, satyry na znane i mniej znane publiczności osoby i wydarzenia. Można było się pośmiać, rozerwać, rzucić drobniaki do kapelusza i kupić jakąś przekąskę od przechodzących z nimi dzieci cyrkowców. Oczywiście gwiazdą programu była ciemnowłosa Astrid która znów dawała mistrzowski popis posługiwania się pejczem i łańcuchem. Kolejne deski, wiadra z wodą i dynie pękały pod uderzeniem jak nie bicza to łańcucha. Wydawało się, że ta egzotyczna broń, w rękach wprawnej artystki jest niepowstrzymana. Przedstawienie dawało dreszczyk emocji i grozy polanej kuszącą otoczką przyjemnej dla oka artystki. Tak, było na co popatrzeć. I to nie tylko w Angestag gdy Karl z Tladinem poszli na plac po raz pierwszy ale cyrkowcy nadal bawili w mieście dając przedstawienie zanim znów zwinął manatki i nie ruszą dalej w trasę.

Ale to było wczoraj czy przedwczoraj. Dzisiaj poranek zakłóciła jakaś młoda kobieta która z impetem prawie zbiegła ze schodów prowadzących do pokojów na górze. W dłoniach trzymała jakąś suknie czy inne ubranie. Mówiła pełna goryczy i pretensji na tyle głośno, że pewnie wszyscy goście ją słyszeli, w tym też i ci co pracowali dla wolfenburskiego ratusza. Wyglądała na jakiegoś żaka czy kleryka sądząc po szatach jakie miała na sobie. Chociaż bez bogatości, raczej skromnie. I chyba coś z praniem było nie tak co właśnie ta kobieta w sile wieku wymownie reklamowała u karczmarza a ten starał się chyba dość co się właściwie stało. Niemniej dziewczyna o dziwnym akcencie, mówiła bardzo szybko i niezbyt gramatycznie do tego wstawiając jakieś dziwne słowa które Karl i Tladin rozumieli tak samo jak karczmarz. Przynajmniej sądząc po minie karczmarza.

A kilka stołów dalej też siedziała ciekawa parka. Krasnolud z elfem. Obaj chyba byli tutaj i wczorajszego wieczoru chociaż wieczorem nie byli tak “zrobieni” jak teraz. Obaj bowiem ledwo siedzieli na swoich ławach. Krasnolud “przybił gwoździa” do stołu i ledwo coś tam mamrotał poruszał głową. Elf jeszcze siedział i kiwał trochę się przy tym kolebał. Trudno było z perspektywy paru stołów dostrzec czy usłyszeć czy o czymś rozmawiają, czy upijają się na smutno czy na wesoło, czy też może to tylko takie pierwsze wrażenie. Niemniej widok naprutego elfa i krasnoluda przy jednym stole codziennym na pewno nie był.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-11-2019, 21:48   #124
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

 VIII.09 południe


Tladin długo nie zamartwiał się zniknięciem Sigrun. Cyrkowcy okazali się bowiem tymi, których miał okazję poznać wcześniej w Wolfenburgu. Jak zwykle jego uwagę przyciągnęła mistrzyni bicza. Co prawda uprzednio nie była zbytnio zainteresowana wspólnym spędzeniem czasu, ale… krasnoludy były uparte. Astrid się nazywała, jeżeli dobrze pamiętał. Tym razem czekał na nią od razu po pokazie, przed wozami.

- Dzień dobry panience - uśmiechnął się do niej. - Nie spodziewałem się, że jeszcze się zobaczymy. W Wolfenburgu nie zdążyłem się przedstawić. Tladin Gladenson jestem - skinął jej głową. - Ja wiem, że panienka mocno zapracowana - znowu się uśmiechnął. - Ale doprawdy, tak jak i poprzednio, zafascynowało mnie to, co potrafisz robić, dziewczyno - przeszedł na bardziej rubaszny ton. - No i jednak pojechaliście w to samo miejsce co i my. Zapraszam cię na wino wieczorem, po występach. Do Odyńca. Przyjdziesz?

- Ach to ty
- ciemnowłosa artystka widocznie rozpoznała postawnego krasnoluda z poprzedniego spotkania. Powitanie i propozycje przyjęła z uprzejmy uśmiechem a z bliska Tladin mógł dostrzec, że rozgrzal ją ten występ bo miała przyspieszony oddech i mokre końcówki włosów tuż przy skórze. Podeszła do swojego wozu stając przed drabinka prowadząca do tego wejścia.

- Dziękuję za propozycję ale nie mogę obiecać. Pierwszy dzień po przyjeździe w nowe miejsce zawsze mamy dużo pracy - cyrkowa gwiazda spojrzała przepraszająco na krasnoluda dając znać, że nie ma tyle wolnego czasu ile by chciała.

- Nie chciał olbrzym przyjść do Grimnira… - wyszczerzył się Gladenson. - To ja chętnie wam pomogę, cobyście szybciej skończyli i mieli czas na trochę relaksu. Gdzie zacząć? - rozejrzał się dookoła.

- To nie będzie konieczne - mistrzyni bicza zapewniła szybko krasnoluda i rzeczywiście. Na tyle wozów i masę wędrownego plemienia jakie na tych wozach żyło, jedna para rąk, nawet najbardziej krzepkich, wydawała się niewiele zmieniać. Zaś Astrid pożegnała się z brodaczem i znikła wewnątrz swojego wagonu.

 VIII.09 wieczór


Wieczór zastał Tladina w “Odyńcu”. Był już po kolacji i wieczór upływał jak to zazwyczaj w karczmach. Tłum gęstniał z każdą wieczorną godziną zwłaszcza, że jutro był Festag, czyli dzień święty i wolny od codziennego znoju, aby obywatel Imperium mógł w spokoju oddać cześć dobrym bogom. Wraz z gromadami gości, jacy porozsiadali się przy stołach i szynkwasie, rósł też tumult tak znajomy w każdym przybytku tego rodzaju, co dawało dowód, że lokal żyje i cieszy się dobrym wzięciem.

Tladin nie wiedział ile czasu była tu Astrid. I szczerze mówiąc w tym płaszczu ze zdjętym kapturem to poznał ją dopiero gdy przypadkiem popatrzyła po sali, rozglądając się dookoła. Jakoś przegapił jak i kiedy weszła do środka.

- Hola! Tutaj! - zawołał, aby przekrzyczeć gwar. Zaczął wymachiwać rękoma i ruszył w stronę kobiety. - Tłoczno tu dziś. Dawno przyszłaś? Chodź do nas, tam - wskazał ręką. Pomógł jej też dotrzeć, torując przejście.

- Astrid, poznaj Ragnisa Fimbursona, zaprawionego w bojach krasnoluda i doświadczonego dowódcę. A to mój towarzysz jeszcze z Wolfenburga, Karl von… hm… Karl von… Karl szlachcic. Panowie, to Astrid, mistrzyni bicza i łańcucha. Miałem okazję oglądać jej wyjątkowe pokazy w Wolfenburgu a dziś tutaj. Siadaj. Czego się napijesz? Piwo? Wino? Głodna jesteś? - Tladin strasznie się ucieszył, że się pojawiła. Szanował ją za umiejętności i ciekawiła go. Gdyby chciała spędzić noc razem, to był gotów, ale nie była w jego typie, więc bardziej mu zależało na rozmowie jak jeden profesjonalista z drugim. Na tym, by dowiedzieć gdzie jadą i kiedy. Po ostatniej wpadce ze zwierzoludziami cieszyłby się z takiego towarzystwa do Lenkster. Ale po co mieliby tam jechać? Zerknął na Ragnisa.

- Myślisz, że w Lenkster cyrk miałby szansę zarobić na siebie?

- Nie znam się na cyrku - stary khazad wzruszył swoimi ramionami i upił łyk piwa obserwując jak kobieta w płaszczu podchodzi a potem dosiada się do stołu jaki zajmowali. Owa zaś kobieta przywitała się z resztą biesiadników i zamówiła sobie wino i coś do jedzenia bo jak się okazało nie miała okazji zjeść czegoś wcześniej. Zatrzymana urocza kelnerka przyjęła jej zamówienie, popatrzyła na resztę gości czy jeszcze ktoś, coś zamawia nim odeszła znikając między innymi gośćmi i stołami.

- Raczej nie jedziemy do Lenkster. Jesienią wracamy na zachód, do Altdorfu, może do Nuln - Astrid odpowiedziała na jedno z pytań krasnoluda który ją tutaj zaprosił sadowiąc się wygodnie na ławie. Jak na kobietę była nawet całkiem wysoka, dorównywała wzrostem większości męskiej populacji. Chociaż gdy usiadła to tego aż tak nie rzucało się to w oczy.

Tladin starał się zabawiać ją rozmową. Pytał, czy spotkały ich jakieś ataki w drodze z Wolfenburga. Opowiedział o napadzie na naukowców oraz na nich samych w drodze do Lenkster. Podkreślał przy tym zasługi Ragnisa w walce, nawet troszkę je koloryzując. Ot tak, aby starszy krasnolud poczuł się doceniony, ale żeby się nie obraził za przesadne bajanie.

- A ty, Astrid, gdzie nauczyłaś się takiego oręża? Walczyłaś tym kiedyś?

- Po prostu się nauczyłam. Krok po kroku, kawałek po kawałku - ciemnowłosa gwiazda estrady uśmiechnęła się lekko i tajemniczo wzruszając do tego ramionami. Nieco się odchyliła bo kelnerka wróciła z jej zamówieniem stawiając gliniany talerz i kubek razem ze sztućcami. W tymczasie słuchała opowieści młodszego z krasnoludów o ich ostatnio przeżytych przygodach. Ragnis też słuchał, kiwał głową i pykał sobie z fajeczki.

- Biedacy - westchnęła krótko korzystając z tego, że mówił głównie Tladin aby zjeść co się dało z tego talerza popijając z kubka.

- Jak to jest, tak podróżować z cyrkiem? Podoba Ci się to?

- Ja już nie pamiętam jak to jest podróżować bez cyrku - zaśmiała się dziewczyna odsuwając od siebie pusty już talerz. Podparła się łokciem o blat stołu i dopiła kubek po czym znów dała znać kelnerce aby do niej podeszła. Gdy tak się stało zamówiła jeszcze trochę gęstego piwa jakie królowało na imperialnych stołach.

- I tak, podoba mi się. Mam własny wóz i wszyscy chcą oglądać moje występy - odparła wesoło gdy kelnerka zabrała puste talerze i lawirując między gośćmi i stołami znów im znikła z pola widzenia.

Po skończonym wieczorze, khazad odprowadził dziewczynę do taborów.
A następnego dnia rano powiedział, że chciałby w końcu ruszyć dalej.
 
Gladin jest offline  
Stary 22-11-2019, 19:00   #125
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czas płynął, jak woda przeciekająca między palcami.
Teoretycznie jednak nigdzie się nie spieszyli - zamek uciec nie mógł, a o ewentualnej konkurencji nikt nie słyszał.
Jedyne, co mogło doskwierać, to ewentualna nuda, ale jak można się było nudzić w mieście pełnym ludzi, wśród których, od czasu do czasu, można było natrafić na znajomych? Nie można było...
Żywym tego dowodem był Tladin, który potrafił sobie załatwić towarzystwo nie tylko na wieczór, ale i na dłużej.
Karl mu się nie dziwił ale i nie zazdrościł, bo sam również nie narzekał na samotność.

* * *


Przyjazd cyrku nadał pobytowi w mieście kolejne barwy.
Nie dało się ukryć, że cyrkowcy byli prawdziwymi specjalistami w swym fachu, a ich występy całkiem słusznie przyciągały tłumy widzów. Karl, chociaż widział już niejeden cyrk, a dokładnie ten sam i tych samych artystów w Wolfenburgu, to i tak obserwował popisy z zainteresowaniem.
Ale na prywatne pokazy się nie pisał. Kosztowałoby to nieco złota, a wyprawa w góry i lasy, chociaż częściowo finansowana przez władze Wolfenburga, okazała się na tyle kosztowna, że na dodatkowe płatne rozrywki szkoda było wydawać. Przynajmniej Karlowi, którego sakiewka co prawda nie pokazywała dna, ale... Skoro nie było go stać na wynajęcie paru ludzi, to tym bardziej nie było koron na... hmmm... rozrywki.

* * *


Cyrk cyrkiem, ale o przygotowaniach do dalszej podróży nie należało zapominać.
I nie chodziło o gromadzenie zapasów czy inne tego typu sprawy. Wszak by bezpieczniej podróżować przez niebezpieczne tereny nie trzeba było zatrudniać ochroniarzy. Wystarczyło znaleźć kogoś, kto podążał w tę samą stronę w tym samym czasie.
I udało się - mniej więcej.

- Słyszałem - powiedział, gdy usłyszał życzenie Tladina - że na dniach rusza karawana w stronę Lenkster. Może byśmy spróbowali się do nich dołączyć?
 
Kerm jest offline  
Stary 22-11-2019, 22:49   #126
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32 - 2519.VIII.12; ranek

Miejsce: Ostland; Las Cieni; zajazd “Pod cepem i widłami”
Czas: 2519.VIII.11 Wellentag (1/8); ranek
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz umiarkowanie i pogodnie



Karl i Tladin



Pogoda i dobrzy bogowie zdawali się sprzyjać podróżnym. Karlowi udało się złapać plotkę o karawanie zmierzającej do Lenkster. Co prawda plotka okazała się niezbyt precyzyjna. W Wellentag o poranku okazało się, że owa karawana to jeden, obładowany beczkami wóz z niziołkową załogą która zmierzała do Lenkster z ładunkiem wina. Niziołków było trzech więc było im nawet na rękę aby ktoś do nich dołączył. Trudno było powiedzieć który z nich jest najważniejszy bo wesoła gromadka na przemian mówiła do siebie i o sobie, że są kuzynami. Trudno było zgadnąć czy rzeczywiście łączy ich jakieś pokrewieństwo czy jest to jakaś niziołkowa tredycja. W każdym razie Tido wydawał się najważniejszy bo był najbardziej wygadany. Malo wydawał się najważniejszy bo był głównym woźnicą. A Barlo wydawał się najważniejszy bo był kucharzem. Razem więc wyruszyli w całkiem pogodny poranek pierwszego dnia tygodnia.

Niziołki zgodziły się na współpracę no ale nie tak za darmo. Chcieli drobną przysługę. Skoro i tak razem mieli jechać do Lenkster a na dwóch dwukółkach było miejsca no to prosili by współtowarzysze też zabrali na swoje wozy po tej beczce czy dwóch. W zamian niziołkowa spółka zapraszała na swoje posiłki na czas wspólnej podróży a w Lenkster zabraliby swoje beczki z wozów towarzyszy.

Droga okazała się kiepska. Typowa dla Ostlandu. O ile jeszcze trakt prowadzący do stolicy przypominał właśnie trakt to droga do Lenkster wyglądała koszmarnie. Wydawało się, że po prostu jakiś wąski pas puszczy został wykarczowany a potem rozjeżdżony licznymi wozami, pieszymi i konnymi. Ledwo kawałek przy Ristedt spełniał warunki traktu a reszta była już w typowym dla Ostlandu standardzie. W związku z czym jechało się kiepsko. Co chwila trafić można było na doły a wóz kolebał się na przemian wyjeżdżając lub zjeżdżając z jakiejś koleiny. Jechało się więc kiepsko. W siodle pewnie byłoby wygodniej. Może nawet pieszo póki błota nie było. Chociaż pieszo byłoby pewnie wolniej i trzeba by dźwigać całe brzemię własnego bagażu. Więc podróż na wozie i tak wydawało się, że jest przyzwoitym kompromisem pod względem prędkości i wygody w podróży. Dobrze, że deszczu nie było bo wówczas te stwardniałe koleiny zmieniłyby się w gęstą, mokrą i zimną masę wciągającą koła, buty i kopyta. No ale na razie pogoda była całkiem ładna. Było nawet ciepło i pogodnie. Chociaż o spiekotach z czasu żniw można było zapomnieć.

Ale Las Cieni nie na darmo nosił swoją nazwę. Tą leśną przesieką do Lenkster jechało się jak w jakimś leśnym tunelu. Ponad głowami błyszczał błękit pogodnego nieba ale wszędzie wokół, na tym ziemskim, leśnym padole panowała kraina cieni. Puszcza wydawała się złowroga i nie zapraszała do zgłębienia swoich trzewi i tajemnic. Nie dało się ukryć, że schemat zasadzki mógł się powtórzyć na każdej kolejnej prostej i zakręcie. Zza każdego drzewa mogła nadlecieć strzała czy ciśnięta włócznia. Nawet odgłosy puszczy, te ptasie, zwierzęce, roślinne, wydawały się jakieś obce dla kogoś nie obeznanego z takim światem jaki rozciągał się na większą połać Imperium. W końcu podobno aż od samych gór na zachodzie można było przejść lasami aż na wschodnie kresy Imperium i kislevskie stepy nie wychodząc z jakiegoś lasu ani na chwilę.

Podróż w towarzystwie niziołków okazała się całkiem przyjemna. Co prawda podczas samej podróże trudno było się porozumiewać bo trzeba by wrzeszczeć aby ktoś z jednego wozu usłyszał kogoś na sąsiednim. Ale na postojach można było już poznać się lepiej. A postoje niziołki robiły na każdy posiłek. A miały chyba ich jak ludzie czyli śniadanie, obiad i kolacje. Tylko ze trzy razy częściej. Więc tempo podróży nie oszałamiało. Ani kiepska, ostlandzka droga, ani częste postoje, ani przeładowany wóz niziołków nie miały tendencji na błyskawiczną podróż.

A jednak dojechali pod wieczór do jakiegoś przydrożnego zajazdu. Wyglądało na to, że dla trójki niziołków to stała trasa więc z ich strony zaskoczenia nie było. Ich zdaniem jakby dobrzy bogowie pozwolili to może na drugi dzień powinni zajechać do Lenkster. Oby tylko nie padało przez ten czas.

Pierwszy wieczór po opuszczeniu Ristedt spędzili w przydrożynym zajeździe. Szczerze mówiąc gdyby nie niziołki to pewnie nic by nie zapowiadało tego okrucha cywilizacji. Nie było tu żadnej wsi czy osady ale po prostu samo, pojedynczy zajazd przez co wyglądał jak ludzka stanica w tym leśnym, mrocznym i nieprzyjaznym gąszczu. Ogrodzone obejście obejmowało kilka budynków, w tym dwa główne czyli samą karczmę i stodołę. Wewnątrz można było spocząć, zjeść wieczorną strawę i wynająć wspólny pokój. Pokoje były obszerne ale policzone na 6 łóżek. No chyba, że ktoś miał list żelazny z wolfenburskiego ratusza no to wówczas nie płacić za wikt, paszę i opierunek nie musiał. Widząc to sprytne niziołki podbiły do Karla i Tladina z prośbą by ich też włączyli pod ten list żelazny. Mogliby trochę zaoszczędzić po drodze na te noclegi i pasze jakby po karczmach uważali wóz z baryłkami za część wolfenburskiej wyprawy.

Podróżnych trochę w karczmie było ale i tak może jeden na trzy stoły gościły kogoś przy sobie. Trójka niziołków z miejsca przysiadła się do innej trójki innych niziołków zapraszając do siebie swoich współpodróżnych. Znów okazało się, że trójka dla Karla i Tladina nowych niziołków to jacyś znajomi i kuzyni. A przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. Sercem drugiej trójki była Hilda która ponoć była jakąś kuzynką Milo. Też skończyli swój trakt na dzisiaj właśnie w tej gospodzie i chociaż jechali w przeciwną stronę no to jednak ten wieczór i noc mogli spędzić wspólnie, na wspólnej biesiadzie.

Wśród gości wyróżniało się może ze dwie osoby. Pierwszą była jakaś kobieta ubrana w strój podróżny. Była już nie pierwszej młodości ale nadal przykuwała oko sprawną sylwetką. Pewnie dlatego co jakiś czas zerkały na nią różne męskie spojrzenia z innych stołów. Ale kobieta wydawała się być pochłonięta rozmową ze swoim towarzyszem. Drugim był chyba jakiś mężczyzna który chyba był kimś z leśnej głuszy sądząc po futrzanym obiciu swojego ubrania. Kaszlał często ale szukał kogoś do gry w kości albo w karty.





Całkiem sympatyczną mieli też tutaj obsługę. Zza lady do gości wychodziła całkiem niczego sobie kelnerka o rudoblond włosach. Sprawiała bardzo wesołe i pogodne wrażenie, takie, że aż nie chciało się aby znów odchodziła za bar albo innych stołów. Na imię miała Gretchen i dość wyraźnie dała znać, że za niewielką opłatą może uprzyjemnić gościom kąpiel, wieczór albo i noc jeśli by mieli na to ochotę oczywiście.




Miejsce: Ostland; Las Cieni; zajazd “Pod cepem i widłami”
Czas: 2519.VIII.12 Aubentag (2/8); ranek
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; na zewnątrz umiarkowanie i pogodnie



Karl i Tladin



Kolejny poranek znów okazał się słoneczny i pogodny. Ekipa trzech wozów zmierzających do Lenkster zaczęła się z wolna budzić i schodzić przy wspólnym śniadaniu. Przy stole zdecydowanie dominowali niziołki z dwóch ekip. Z tym, że to było ich ostatnie wspólne śniadanie bo się po śniadaniu mieli rozjechać w przeciwne strony. Ale na razie jeszcze byli wszyscy razem i w tej radosnej i hałaśliwej gromadce śniadali sobie wszyscy razem. Potem razem zaczęli się zbierać do wozów aby je zaprząc i przygotować do drogi. Ekipa pod wodzą Hildy uporała się z tym zadaniem nieco prędzej niż załoga trzech wozów. Po części dlatego, że Milo zgodził się przepuścić kuzynkę przed resztą aby jeden wóz nie czekał aż się trzy inne przygotują do drogi. Za co dostał ciepłego przytulasa od Hildy i osobiście przez nią upieczone pierniki co kompletnie rozkleiło trzy niziołki. Zresztą Milo nie był egoistą i podzielił się nie tylko ze swoimi pobratymcami tym podarkiem ale i z obsadą pozostałych dwóch wozów. No i rzeczywiście, co niziołkowy wypiek to niziołkowy wypiek.

Dlatego gdy trzy wozy były tego pogodnego poranka gotowe do drogi u wyjeżdżały przez bramę napatoczyły się na trzech jeźdźców ubranych po wojskowemu. Jechali całkiem szybko i konie mieli nieźle zziajane jakby jechali z daleka albo bardzo szybko a przecież był nadal poranek. Jeden wyglądał na oficera a dwóch na jego przybocznych. Wszyscy mieli na sobie hełmy, kolczugi a przy siodle łuki i broń ręczną więc wyglądali na jakichś pancernych w ostlandzkich barwach bieli i czerni.

- Pochwalony! - zawołał jeden z nich zatrzymując się tuż przed bramą i objechali trzy wozy po bokach uważnie lustrując ich zawartość i załogi. - Porucznik Cranz! W imieniu generała Kempfa rekwirujemy te wozy! Opróżnijcie je natychmiast i pojedziecie z nami! - oficer przedstawił się i obwieścił swoją wolę względem załogi trzech gotowych do drogi wozów. Wyglądał, zachowywał się i rozkazywał jak zawodowy szlachcic i oficer. Wygląd całej trójki też wskazywał, że sprawa jest na tyle pilna, że są pewnie w drodze skoro świt. I cała trójka nie sprawiała wrażenia by była skora na jakieś negocjacje. Trójka niziołków próbowała protestować tłumacząc, że zmierzają z ładunkiem wina do zamku Lenkster no ale porucznik był kompletnie nieczuły na te argumenty. Rozładowanie niziołkowego wozu wydawało się zadaniem na dobrą godzinę ciężkiej pracy z przetaczaniem tych wszystkich beczek. Ale dwie dwukółki były o wiele mniej załadowane więc roboty tutaj zapowiadało się o niebo mniej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-11-2019, 20:25   #127
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

 VIII.11 wieczór, zajazd „Pod cepem i widłami”



Z każdą przejechaną milą Tladin czuł się coraz pewniej, jako woźnica. Dobrze, że droga tym razem była sucha. Kompania niziołków przypadła krasnoludowi do gustu. Również odstąpienie miejsca na wozach w zamian za częste i obfite posiłki była mu jak najbardziej na rękę. Pomny na uprzedni atak zwierzoludzi pilnował, by Ci, którzy nie powozili, mieli czujne baczenie na las i zarośla. Na szczęście, bez przygód dojechali do gospody. Tak spotkali kolejnych niziołków i wieczór zrobił się jeszcze bardziej rozrywkowy. Nie miał też problemu, z ugoszczeniem niziołków na koszt ratusza. Wszak dzielili się swoim jedzeniem z nimi wcześniej, a i wspólnie zapewniali sobie ochronę. Potakująco kiwnął więc głową w stronę Karla, gdy padło takie pytanie. Ale ostateczną odpowiedź pozostawił jemu.

Karl natomiast zastanawiał się przez moment, po czym poszedł w ślady Tladina. Czyli skinął głową. Nie ograniczył się jednak do tego.
- Zgoda - powiedział. - Ale nie w samym Lenkster. Bo nie sądzę, byście chcieli ruszyć z nami w lasy, prawda? - dodał z lekkim uśmiechem.

- A jak minął trakt od Lenkster? Bezpiecznie, droga w jakim stanie? - Gladenson wypytywał Hildę, by zmienić nieco temat.

- Pogoda ładna to i ładnie się jechało. Cisza, spokój, ptaszki śpiewają to nic tylko jechać - Hilda odpowiedziała wesoło wzbudzając rubaszną radość biesiadników zebranych przy stole.

- Dokąd zmierzacie i co wieziecie, jeżeli to nie tajemnica?

- Jedziemy do Ristedt. A co wieziemy, no towar wieziemy, garnki, kotły, kociołki! Chcesz coś kupić, wielkoludzie?
- niziołkowa handlara zaśmiała się wciąż będąc w wesołym humorze.

- Nie dzięki - uśmiechnął się Tladin. Gabaryty niziołków nie odbiegały aż tak bardzo od jego własnych. - A nie widzieliście gdzieś po drodze złotowłosego krasnoluda? Nazywa się Bladin, to mój brat. Sługa Grimnira. Niezbyt imponującej budowy - zapytał wszystkich niziołków zgromadzonych przy stole.

Odpowiedziały mu zmieszane spojrzenia gdy niziołki popatrzyły najpierw na niego, potem na siebie nawzajem. Zaczęły się dopytywać jeden, drugiego czy ktoś słyszał o takim krasnoludzie, czy jakiś tam krasnolud skądeś to ten czy nie więc przy stole przez chwilę zapanował niziołkowy rwetes. Ale w końcu jednak kręcąc głowami dali znać, że nie słyszeli chyba o kimś takim.

- Słyszał ktoś z was o starej siedzibie ludzkiej rodu von Falkenhorstów? Ponoć gdzieś w górach mieli swoją siedzibę. Ludzie mówią o niej Bastion i traktują jako legendę. Chcemy ją odnaleźć.

- Tak, Bastion, Bastion, pewnie, że słyszeliśmy! Kto stąd by o nim nie słyszał!
- zaśmiał się jeden z towarzyszy Hildy upijając głośno ze swojego glinianego kubka. - Ale chociaż wszyscy o nim słyszeli nikt nie wie gdzie on jest i nie wrócił stamtąd nikt by o nim opowiedzieć - dopowiedział po tym płynnym wzmocnieniu i znów się roześmiał beztrosko. Odpowiedziała mu podobnie radosna wrzawa jego pulchniutkich towarzyszy.

- No to my będziemy pierwsi - z uśmiechem skomentował te słowa Karl. - Pojedziemy, znajdziemy i wrócimy w sławie godnej zdobywców.
Również pociągnął kilka łyków z kubka.


- O tak, niech bogowie wam sprzyjają! A my potem będziemy mogli opowiadać i świętować, że kiedyś jechaliśmy z tymi co odnaleźli to co było tak długo zaginione! - Tido roześmiał się rubasznie biorąc odpowiedź Karla za dobrą monetę. Albo wypił już na tyle dużo, że miał zaczerwieniony nos i troszkę zbyt wesołe spojrzenie. Ale z wprawą wzniósł toast a pozostali przyłączyli się do niego stukając się kubkami.

Tymczasem zagadnął ich siedzący obok człowiek, który szukał towarzystwa na parę partyjek.

- A no, mogę i zagrać - zgodził się Tladin na propozycję i pożegnał się z towarzyszami. - Tladin Gladenson jestem. Skąd jesteście i dokąd zmierzacie, jeżeli to nie tajemnica - zapytał siadając do gry.

- A ja Uwe. Siadaj, świetnie, że ktoś grający się trafił. Jeszcze chociaż jedna czy dwie osoby i można by rozegrać ładną partyjkę - mężczyzna w średnim wieku zakasłał, splunął i otarł usta rękawem ale wydawał się ucieszony tym, że znalazł pierwszego partnera do gry. Wskazał krasnoludowi miejsce po przeciwnej stronie stołu i rozejrzał się jeszcze dookoła czy aby ktoś jeszcze nie miał ochoty się dosiąść. Rzeczywiście zazwyczaj najlepiej się grało w czterech czy pięciu. A dwie osoby to było minimum aby siadać do gry. Ale, że w tej chwili nikt inny coś się nie kwapił by się dosiąść do myśliwego i krasnoluda no to ten wrócił spojrzeniem do swojego gościa.

- To co wolisz? Kości czy karty? - zapytał wyciągając z torby przy pasie zarówno jedne jak i drugie akcesoria do gry.

- We dwóch, to zagrajmy w kości - Tladin zamierzał zacząć grać na małe stawki. Karty mogły być znaczone, a kości, no cóż, myśliwy musiałby podmieniać, żeby oszukiwać. - My do Lenkster, od Wolfenburga jedziemy - dodał, gdy jego partner nie odpowiedział na pierwsze pytanie.

- Dobra - Uwe schował karty z powrotem do kieszeni u pasa a przy okazji zakaszlał ponownie. - No to kawał drogi jak z Wolfenburga. A ja nigdzie nie jadę. Tutejszy jestem. Przychodzę tutaj skóry opchnąć i rozerwać się trochę - mruknął wesołym i pogodnym tonem który trochę przeczył jego surowej i naznaczonej zmarszczkami twarzy. Gdy schował karty wziął kości, wrzucił je do pustego już kufla i przesunął na stronę swojego gościa. - No to jak jesteś gościem to zaczynaj! - zawołał zachęcająco puszczając kufel.


- Powiedz Uwe, nie widziałeś gdzieś niezbyt postawnego krasnoluda. Złotowłosy sługa Grimnira. Nazywa się Bladin, brat mój. Szukam go po okolicy - zagaił, podczas następnej kolejki

- Nie. Nie obraź się ale dla mnie wszyscy wyglądacie tak samo. Widać same brody i tylko kolorami się różnią. Zresztą ja zwykle siedzę w lesie to tam rzadko kto zagląda a zwłaszcza takie brodacze jak wy - Uwe złapał za kufel, przesunął go w swoją stronę i zaczął nim potrząsać wywołując grzechot kości wewnątrz a potem szybko stuknął kuflem o stół czekając aż się kości uspokoją. Zdjął go gdy nastała cisza. Wynik był taki sobie. Zależy jak gościowi pójdzie jego kolejka.

- Słyszałeś może o starej siedzibie von Falkenhorstów, bastionie? Chcemy ją z towarzyszami odnaleźć.

- Bastion. Von Falkenhorstów. Tych od Gebirgsjager. Tak, to gdzieś w górach podobno było. Ale gdzie to nikt chyba nie wie. Daleko stąd - Uwe pokręcił brązową strzechą włosów na znak, że ogólnie wie o co pyta krasnolud no ale nie więcej niż zazwyczaj ludzie o tym temacie wiedzieli w okolicy.

- A roboty jako tropiciel przy wyprawie byś nie chciał?

- Do roboty? Przy jakiej wyprawie? Tej w góry? Nie znam się na górach. Na lasach się znam
- myśliwy podniósł wzrok na krasnoluda i popatrzył na niego jakby sondując czy ten żarty sobie stroi czy poważnie pyta.

- Jedziemy do Lenkster, a tam jeszcze nie wiem. Szukamy tego Bastionu. A może zagramy o większe stawki - zaproponował, gdy małe sumy już od dłuższego czasu zmieniały właścicieli. - Stawiam równowartość pięciu dniówek. Wygrasz, pieniądze są twoje. Przegrasz - na pięć dni dołączasz do naszej wyprawy. Co ty na to?

- No nie wiem… - myśliwy zastanawiał się dłuższą chwilę drapiac się po szczeciniastej szczece. - Szczerze mówiąc myślałem, że zagramy o futra. Zobacz jakie mam ładne - wydawało się, że człowiek lasu jest trochę zaskoczony propozycją ewentualnej podróży do Lenkster. Ale odzyskał rezon gdy zakaszlal i sięgnął gdzieś pod stół. I wyjął stamtąd spory pęczek skórek które położył na blacie stołu. Wyglądały całkiem solidnie. Albo jako materiał na coś albo na wymianę.

- A nie, futra nie - pokręcił głową khazad. - Ani ze mnie krawiec, ani handlowiec. Za futra nie - powtórzył.

Uwe zamyślił się ponownie słysząc odmowę krasnoluda. Zakaszlał znowu, splunął na podłogę i w końcu westchnął.
- Dobra, niech będzie. Pięć dni. Ani dnia dłużej. - zgodził się i przesunął kubek z kośćmi na tladinową stronę stołu.

 VIII.12 - Ranek, zajazd „Pod cepem i widłami”



Jęczące i lamentujące niziołki dość powoli rozładowywały wozy. Tladin mrugnął do Ragnisa i podszedł do zbrojnych.
- Tladin Gladenson, w misji dla ratusza Wolfenburga - zasalutował porucznikowi. - Dokąd się udajemy?

- Do Kalkengard. Musimy załadować rannych. Potrzebne są wszystkie wozy. Natychmiast.
- oficer siedzący na koniu patrzył z góry na krasnoluda który do niego podszedł. Oddał jednak salut i miał minę jakby nie do końca mógł się zdecydować jak go potraktować.

- Co z zapasami obroku? Zostawić wszystko? Brać coś?

- Obrok brać
- oficer warknął krótką odpowiedź rzucając okiem na pakę wozu gdzie w jednym z rogów leżały worki z pasza dla zwierząt.

- Ile czasu to zajmie? W którą stronę ruszamy?

- Zajmie tyle czasu ile trzeba! Będziecie jechać za nami. Nie stójcie tak pomóżcie im z tymi beczkami!
- głos konnego oficera wskazywał, że robi się coraz bardziej zirytowany tym wypytywaniem. Na koniec wskazał na trzech niziołków przytłoczonych rozpakowywaniem własnych beczek które pewnie ważyły tyle co każdy z nich albo i więcej.

Karl na upartego mógłby zacząć się kłócić z oficerkiem, który bez dokumentów w dłoni mógł sobie najwyżej pokrzyczeć na jakiegoś wieśniaka czy kupczyka, ale nie zamierzał stawiać sprawy na ostrzu noża. Przynajmniej na razie.
Skinął na swoich ludzi, by pomogli niziołkom. Sam, jak na razie, nie miał zamiaru kiwnąć palcem.

Tladin nie był pewien, do kogo ten krzyk był skierowany. Do przybocznych oficera, czy może do niego i towarzyszy? Zerknął na tamtych wyczekująco, ale w końcu podszedł do niziołków. Pomógł postawić beczkę na ziemi.
- Co z nimi robicie? - zapytał szeptem, wskazując na baryłki.

- Jak to co? Musimy je tutaj zostawić - wysapał spocony i czerwony z wysiłku Tido. Razem z towarzyszami mocowali się z pełną beczka aby ją w całości i bezpiecznie opuścić na ziemię. A raczej by względnie bezpiecznie sturlała się po dwóch deskach ustawionych jako rampy. A porucznik widocznie mówił właśnie do Tladina, bo dwóch jego jeźdźców nijak nie poczuło się do wykonania jego polecenia. Znużony albo zniecierpliwiony obserwacją tego rozładunku oficer powiedział coś do jednego ze swoich ludzi i ten podjechał pod same drzwi karczmy gdzie uwiązał swojego pięknego konia i wszedł do środka.

- Zostawicie i co? Nie boicie się, że ktoś je ukradnie? - dociekał krasnolud, na pół gwizdka przykładając się do pomocy.

- Pogadam z karczmarzem. To trochę nasz znajomy. Może uda się je zamknąć w stodole czy gdzieś - westchnął zasapany niziołek ocierając pot z zaczerwienionego czoła. Wcale nie wydawał się zachwycony tą całą sytuacją a na pewno do tego jeszcze pracował pewnie dużo ciężej niż zazwyczaj przy tych beczkach.

- Może któryś z was tu zostanie i przypilnuje? - zaproponował Karl. - Wszak nie trzeba was wszystkich do jednego wozu. A im więcej miejsca na wozach zostanie, tym szybciej tych rannych przewieziemy - dorzucił w charakterze kolejnego argumentu.
Powiedziawszy to, ruszył w stronę wojaków, chcąc porozmawiać z porucznikiem.

 
Gladin jest offline  
Stary 28-11-2019, 16:10   #128
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Podróż z trójką niziołków miała swoje plusy, ale i minusy. Zarówno apetyt niziołków, jak i ich zamiłowanie do jedzenia tudzież talent kulinarny okazały się zgodne z tym, co głosiły opowieści. Zdecydowanie lepiej było korzystać z ich kuchni, niż żywić...
Jedzenie było pyszne, ale nie da się ukryć, że kucharzenie kosztowało dużo, dużo czasu. Jako że ich dzielna drużyna nigdzie się nie spieszyła, więc Karl nie narzekał. Również pozostali członkowie grupy poszukującej nie marudzili i zapałem pałaszowali wszystko, co przyszykowali ich mniejsi towarzysze.
I trudno było się im dziwić.

* * *


Kuchnia "Pod cepem i widłami" prezentowała nieco niższy poziom, ale obsłudze nic nie można było zarzucić. Szczególnie jednej z przedstawicielek wspomnianej obsługi, która to przedstawicielka dała dość jednoznacznie do zrozumienia, iż jest gotowa świadczyć również inne usługi. Z której to oferty Karl postanowił skorzystać.
Zaczęło się od mycia pleców, a potem okazało się, że balia jest na tyle duża, że zmieszczą się tam dwie osoby. Było co prawda dosć ciasno, ale żadna ze stron nie narzekała.
A potem pewne przyjemności nieco się przeciągnęły...

* * *


Rankiem okazało się, że wyruszyli w drogę dużo za późno.
Godzina wcześniej i pan porucznik i jego ludzie przyczepiłby się do kogoś innego.
Oczywiście można się było z wojakami wykłócać i próbować odesłać ich z kwitkiem, machając przed oczami papierami wystawionymi przez ratusz, ale Karl doszedł do wniosku, zapewne słusznego, że z wojskiem się (na dłuższym dystansie) nie wygra.
Spierać się nie warto było, ale porozmawiać - tak.

- Karl von Schatzberg - przedstawił się. - Można zamienić kilka słów?

Oficer spojrzał w dół na pieszego który do niego podszedł obrzucając jego sylwetkę taktującym spojrzeniem.
- Mów - rzucił krótkim, zdawkowym tonem w którym pobrzmiewała irytacja albo coś podobnego. Jeździec razem z drugim i Karlem który do nich podszedł byli mniej więcej na środku dziedzińca przed frontem zajazdy. Gdzieś z boku trójka niziołków razem z Tladinem rozładowywała swój wóz, a przed samą karczma stało z kilku gapiów obserwujących to wszystko. z tego miejsca można było mieć widok na to wszystko, a o ile by nie krzyczeć, to raczej trudno byłoby komuś usłyszeć o czym rozmawiają pancerni albo z nimi o czym się rozmawia.

- Można się dowiedzieć, co się tam stało? - spytał Karl. - Z kim się starliście? To chyba nie jest tajemnica wojskowa, a prędzej czy później i tak się dowiemy, skoro na końcu drogi czekają ranni.

Oficer spoglądał z siodła na rozmówcę jakby zastanawiał się czy albo co opowiedzieć. Podniósł głowę spoglądając na pustą obecnie drogę jaką przyjechali i chyba znalazł w tym widoku natchnienie bo znów zwrócił się do Karla.
- Minotaury. Dużo minotaurów. Sprawa nie poszła po naszej myśli - odpowiedział krótko, a jego towarzysz splunął przez ramię gdy to usłyszał. Obaj mieli ponure spojrzenia więc zapowiadało się, że lekko tego nie wspominali.

- Minotaury? - Karl pokręcił głową. - Byłem przekonany, że już się wyniosły z gór. A ten cały Kalkengard? Gdzie to jest? A stamtąd dokąd? A w ogóle może coś zjecie? Wozów nie rozładują w dwie minuty.

- Nie tak daleko. W południe będziemy na miejscu. Będziecie jechać za nami.
- porucznik odpowiedział niechętnym tonem. Chociaż Karl miał wrażenie, że tym razem nie chodzi o niechęć do rozmówcy.

- I chciałbym aby wszystkie wyniosły się w góry - sapnął ze złości poprawiając jakąś sprzączkę przy uprzęży. Spojrzał na drzwi do karczmy, bo akurat się otworzyły. Pierwszy wyszedł ten pancerny, jaki niedawno wszedł do środka. Ale nie wyszedł sam. Wyglądało na to, że zmobilizował gości zajazdu do pomocy przy beczkach, bo kierował grupą podróżnych właśnie do wozu niziołków.

- No chyba faktycznie trochę to potrwa - ocenił oficer i podjechał do frontu budynku gdzie zsiadł z konia i tam go uwiązał. - Z konia! I za mną. - rzucił do swoich ludzi co ci przywitali z ulgą. Jeden zsiadł z konia, drugi podreptał zostawiając niziołkowy wóz w spokoju i też podążając za swoim dowódcą.

Karl przez moment zastanawiał, czy iść za tamtymi, ale doszedł do wniosku, że wie wszystko, co powinien. I poszedł podzielić się zdobytymi informacjami z Tladinem. A potem wybrał się do karczmy, by spróbować dowiedzieć się czegoś o tym całym Kalkengard.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-11-2019, 01:28   #129
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 33 - 2519.VIII.12; południe

Miejsce: Ostland; Las Cieni; okolice Kalkengard
Czas: 2519.VIII.11 Wellentag (1/8); południe
Warunki: ciepło; jasno; zachmurzenie, hałas, zapach krwi, ognisk i ziemi



Karl i Tladin


Jednoosiowe wozy, zaprzęgnięte w konie i kuce telepały się po glebie rozjeżdżonej niezliczoną ilością kół, kopyt i butów. Przynajmniej nie padało i zrobiło się nawet przyjemnie ciepło. Chociaż w pobliżu samego południa słoneczne dotąd niebo zasnuło się chmurami. Trudno było zgadnąć czy coś z nich lunie czy nie.

Dwie dwukółki jechały na czele małej karawany wozów. Za nimi jechał jeszcze jeden wóz. Ten był dużo większy, dwuosiowy i zaprzęgnięty w dwa zimnokrwiste konie. Trójka niziołków tym razem jechała swkaszona. Więc było dużo ciszej i żadnych przerw. Nawet nikt z trójki niziołków nie pofatygował się zapytać jeźdźców o postój dla napełnienia swoich żołądków. Ale dzięki temu, bez postojów, jechało się szybciej niż wczoraj.

Na samym czele jechała trójka kawalerzystów. Jechali niejako przewodnicy i straż przednia dobre kilka a czasem i kilkanaście długości wozów przed pierwszym wozem. Przez co rozmawiać można było z nimi podobnie jak z obsadą któregoś z sąsiednich wozów. Czyli trzeba by krzyczeć. A przez tą różnicę odległości między konnymi i między wozami póki się rozmawiało zwyczajnym tonem to raczej ci na siodłach albo innych wozach nie mieli jak tego usłyszeć.





A trójka jeźdźców prezentowała się okazale. Szyszaki, kolczugi, szable, łuki, tarcze nadawały im bardzo bojowego wyglądu. Oczywiście była to lekka jazda a nie pełnoprawne rycerstwo z kopiami. Ale i tak takich koni i reszty ekwipunku zwykły piechur mógł im tylko pozazdrościć. A po drodze nie tylko robili za przewodników ale też i za wzmocnienie eskorty wozów.

Sam poranek w “Pod cepem i widłami” był dość nerwowy ze względu na tą niezapowiedzianą mobilizację. Z mobilizacją jeszcze nikt nie wygrał. I nawet nikt nie próbował. Konny oficer z regularnej jazdy i w ostlandzkich barwach przyjechał i zarządał od obywateli wsparcia wysiłku wojennego armii które miał prawo żądać i je uzyskał. I chociaż po karczmie rozszedł się szmer zaskoczenia i nawet niepokoju a także niziołkowy lament to jednak nikt nie odważył się nie wesprzeć wojska w chwili próby. Nawet nie było pewne czy żelazny list wolfenburskiego ratusza coś by pomógł w takiej sprawie. W końcu władze ratusza prosiły tam obywateli o pomoc okazicielowi takiego listu. I porucznik Cranz robił właściwie to samo. Tylko podlegał innej władzy. Nie wiadomo było czy miał rozkazy na piśmie czy nie, nikt nie odważył się go o to zapytać. Ale czy miał czy tylko przekazywał generalską wolę nic to właściwie nie zmieniało dla samych mobilizowanych zasobów obywateli Imperium. Tak samo jak karczmarze okazicielom żelaznego listu okazywali bezpłatną pomoc tak i teraz ci okaziciele żelaznego listu okazywali bezpłatną pomoc ostlandzkiej armii.

Przez czas w jakim głodni kawalerzyści zjedli śniadanie to reszta zmobilizowanych podróżnych rozładowała niziołkowy wóz. Więc gdy trójka pancernych wyszła na podwórze zajazdu wóz był już pusty i gotowy do drogi. Obie grupki świetnie się zgrały. Oficer pancernych się nie patyczkował, widząc, że komplet wozów jest gotów do drogi zarządził “Za mną!” i cała kolumna przetaczała się przez bramę zajazdu na tą rozjeżdżone koleiny które tutaj na kresach udawały drogi. Trzeba było przyznać, że porucznik dowodził jak zawodowy oficer bo ani przez chwilę nikt nie odważył się go nie posłuchać. Dlatego nawet przeładunek wozu niziołków poszedł całkiem sprawnie a przez drogę nic specjalnie ciekawego się nie przydarzyło. Tladin za towarzysza podróży miał Ragnisa a Karl na drugim wozie ze swoimi ludźmi i Adolphusem jako woźnicą. I miał czas przemyśleć co mu o Kalkengrad powiedział karczmarz. Albo wspomnieć wieczorne zabawy z Gretchen które trochę go kosztowały. Ale chyba oboje wspominali ten wieczór miło.

Sam karczmarz nie wydawał się zdziwiony tym pytaniem. W końcu Kalkengrad leżało całkiem niedaleko. Miasto. Miasteczko. No nie tak duże jak Ristedt ale jednak miasto a nie wioska. Trzeba było jechać w stronę Lenkster ale tylko kawałek. Potem na pierwszym zjeździe skręcić w prawo i jechać na północny - wschód. I tam jak wozem to po jakiejś dziesiątce, może tuzinie pacierzy powinno się dojechać do Kalkengrad. A całkiem często jeździli kupcy i kurierzy to się tutaj zatrzymywali. Albo jak jechali do Ristedt albo nawet samego Wolfenburga no albo jak wracali stamtąd.

I podróż tymi zaschniętymi koleinami przez mroczny las wydawała się to potwierdzać. Bo ruszyli najpierw tak samo jak zamierzali czyli w kierunku Lenkster. Ale zaraz kawałek później był zjazd w prawo, dokładnie tak jak mówił Karlowi karczmarz i właśnie nim pokierowała się trójka jeźdźców i trójka wozów.

Potem jechali czymś co udawało drogę przez ten mroczną, prastarą puszczę ale wydawało się być węższą przesieką niż ta z Ristedt do Lenkster. Wojna dała o sobie znać niespodziewanie. Najpierw konie nerwowo zaczęły strzyc uszami i parskać. Potem stopniowo zbliżali się do jakiejś polany co dało się poznać po jaśniejszych prześwitach między drzewami. Smród spalenizny dał się wyczuć jeszcze zanim wjechali na polanę. A właściwie nie polanę tylko wioskę. Spaloną wioskę. Widać było wciąż dymiące kikuty resztek budynków i ledwo kilka sylwetek jakie z mozołem i bez pośpiechu wrzucały ciała do wykopanego dołu. Ktoś ubrany na czarno, może kapłan Morra, trzymał księgę w dłoniach i chyba odprawiał ostatnie nabożeństwo za zmarłych. Ale droga wiodła skrajem byłej wioski więc nie szło dostrzec wszystkiego zbyt dokładnie. Adolphus przeżegnał się i splunął aby poprosić dobrych bogów o inny los no i odczynić zły urok.

Ale trójka kawalerzystów nawet nie zwalniała. Przejechała dalej drogą znów zanurzając się półmrok pradawnej puszczy dając znać, że obsady wozów dalej mają jechać za nimi. Ale zapach spalenizny wydawał się towarzyszyć im już na stałe. Jakby osiadł na wozach, ubraniach, twarzach i nozdrzach. Znów jechali tym ciemnozielonym tunelem i wydawało się, że zrobił się on jeszcze ciaśniejszy, niższy i ciemniejszy. Nomen omen właśnie wtedy zaczęło ciemnieć niebo jakby chciało dać znać, że widzi co się dzieje na tym łez padole. Znów tak jechali przez bezimienny las. Pewnie kolejne kilka pacierzy. I wydawało się, że z każdego krzaka i zza każdego drzewa nastąpi jakiś atak. Przecież coś co rozgromiło całą wioskę i spaliło ją do gołej ziemi nie miałoby też kłopotów z powtórzeniem tego numeru z trójką wozów. A ta wioska mogła się spalić wczoraj, no góra dwie czy trzy doby temu. Całkiem niedawno. Sądząc po tym jak jeszcze dymiły się zgliszcza osady. I to całkiem spora wioska musiała być przed spaleniem.

Ale wreszcie dojechali do kolejnej polany. Znów zwiastowały ją jaśniejsze fragmenty z ponurym niebem w tle, jakie prześwitywały między gałęziami obiecując skraj tej wiecznej puszczy. Tym razem po wyjeździe na równy teren okazało się, że są w jakimś obozie wojskowym. Znaczy pierwotnie stało tu pewnie kilka zabudowań, coś jak kilka farm skupionych w jednym miejscu. Zbyt niewiele aby uznać to chociaż za wioskę ale też coś więcej niż jakiś zajazd czy pojedyncza farma. Właśnie to miejsce armia wybrała na obóz.

Powstała pstrokata zbieranina ludzkich sylwetek, ognisk, namiotów, wozów i te orginalne budynki gospodarstw wydawały się w tym tkwić jak jakieś ostańce skalne z innych czasów. Cały ten obóz czynił niesamowity tumult. Konie, woły, ludzie to wszystko wrzeszczało,parskało, rżało, kczyczało albo tupało. Ludzie się nawoływali, wrzeszczeli z bólu kto miał jeszcze siły lub jęczeli kto ich miał mniej.

Większość widocznych sylwetek należała do piechurów. Koni też było sporo ale gdy wozy były rozprzęgnięte trudno było zgadnąć ile z tych koni jest pociągowych a ile należy do kawalerzystów. W regularnych oddziałach dominowała czerń i biel, barwy narodowe Ostlandu. Z piechoty z pewnym zaskoczeniem Karl rozpoznał Bycze Głowy. Ten oddział halabardników jaki tak dumnie maszerował ulicami Wolfenburga prawie dwa tygodnie temu tak rzewnie żegnany przez mieszczan. Teraz już “bycze chłopaki” nie reprezentowali się tak prężnie i dumnie. Byli zmęczeni, brudni, nieogoleni a sporo z nich nosiło biel opatrunków. Widać było, że cokolwiek działo się przez te dwa tygodnie dało im w kość. Byli też i inni. I sporo czeladzi obozowej krzątającej się po obozie. I kierowani przez poruznika Cranza wjechali w ten obóz. Teraz już musieli jechać bardzo wolno. Raz, że wjechali na błotniste klepisko w którym koła i kopyta grzęzły a dwa, że zrobiło się tłoczno.

Przez to mogli się napatrzeć z bliska na te obrazy wojny. Na grupkę żołnierzy patrzących smętnie w ognisko przy jakim się zgrupowali. Na kogoś niesionego na noszach. Na wykopywany masowy grób do którego wrzucano ciała. Na wojaków grających w karty przy kolejnym ognisku. Na kapłana wzywającego do pokuty za grzechy i wytrwania w imię dobrych bogów. Na wrzeszczącego z przerażenia mężczyznę który bełkotał coś niezrozumiałego a dwóch innych starało się go uciszyć i uspokoić.

Ale i na nich patrzono. Czasem z jakąś złośliwą satysfakcją malującą się na twarzach ludzi jakich mijali. Czasem ze złością, że sobie tutaj jeżdżą bez sensu i potrzeby. Czasem natrafiali na niedowierzające potrząsanie głową na swój widok. Ale zazwyczaj natrafiali na obojętność. Wyczerpani ludzie nawet jeśli na nich patrzyli to chyba niekoniecznie widzieli. Wydawali się wypruci z sił i emocji nawet jeśli byli w jednym kawałku i nie było po nich widać bieli opatrunków.

A nie wszyscy byli w jednym kawałku. Dało się to poznać gdy dojechali do jednej ze stodół. Porucznik kazał im wjechać w dawną zagrodę dla bydła która stykała się tej stodoły. Tam zaś był już wykopany dół. A z tego dołu piętrzyła się sterta uciętych kończyn. Nogi, ramiona, dłonie… Wszystko w zakrwawionej, groteskowej kompozycji. Facet w zakrwawionym fartuchu rzeźnika niósł właśnie kolejne wiadro z kolejną porcją tych ludzkich odpadów. Facet musiał być zmęczony bo po opróżnieniu wiadra westchnął i otarł sobie czoło. Co było błędem bo zakrwawiona dłoń rozmazała tylko krew po czole. Facet machnął na to ręką i sięgnął pod skórzany i zakrwawiony fartuch i wyjął z niego woreczek. Z woreczka jakąś zwitkę i chyba chciał zrobić sobie skręta. Ale szło mu to kiepsko bo cienki pasek od razu nasiąkał krwią a grudki ziela przylepiały się do mokrych palców. Facet w końcu prychnął ze złością i cisnął to wszystko o ziemię. Schował twarz w tych swoich zakrwawionych dłoniach. Wtedy dało się dojrzeć, że dłonie mu się trzęsą. Właśnie do niego podjechał porucznik Cranz.

Oficer coś do niego powiedział ale obsada z wozów nie słyszała co. Wtedy ten facet w fartuchu opuścił dłonie i spojrzał w górę na niego. Nie był to najlepszy ruch z jego strony bo dłonie zostawiły na twarzy krwawe ślady. Porucznik żachnął się i sięgnął do kieszeni po czym podał mu chyba własną chusteczkę aby ten mógł się wytrzeć. Przez chwilę wszyscy w milczeniu obserwowali jak ten w fartuchu ociera sobie z tej krwi twarz. Wtedy oficer znów coś powiedział i wskazał na trzy wozy jakie ze sobą przywiózł. Ten w skórzanym fartuchu zaczął kiwać głową i wymienili tak kilka zdań. W końcu oficer skinął dłonią, płynnym ruchem obrócił swojego konia w miejscu i wrócił do trójki “swoich” wozów.

- To tutaj. Dalej Hugo was przejmie. Powie wam co robić. Zdążyliśmy przed obiadem. Możecie się z nami posilić. Po obiedzie macie stawić się tutaj i Hugo się wami zajmie. Albo będziemy wracać jeszcze dzisiaj albo jutro z rana. Jeszcze się okaże. - oficer najwidoczniej wydawał rozkaz a nie temat do dyskusji. Mówił jak zwykle wyżsi rangą zwracali się do podwładnych. Oświadczył swoją wolę, zasalutował, spiął konia i odjechał w głąb obozu a za nim jego ludzie. Został ten Hugo w skórzanym fartuchu który wciąż stał przy tym zakrwawionym wiadrze, dole pełnym ludzkich szczątków i chusteczką oficera. Przyzywał ich gestem dłoni do siebie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 05-12-2019, 17:56   #130
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Tladin widział w życiu niejedną bitwę i niejedną jatkę. Miał sporo szczęścia, że wychodził z nich cało. Umiejętności też, ale one same czasami nie starczały. Medyków cenił, bo i jego nieraz łatali. Na szczęście nie kroili jak tutaj. Khazad podszedł do niego i bez ceregieli wyciągnął dłoń.

- Tladin Gladenson jestem - przedstawił się. - Ragnis, Karl, Manfred, Dieter, Adolphus, Uwe, Tido, Barlo i Malo - szybko przedstawił towarzyszy. - Daj nowego skręta, zwinę ci - zaproponował.

- H… Hugo…
- mężczyzna o szpakowatych włosach wydawał się chudy jak tyka. Nie był już młodzikiem, pasował wiekiem do ojca rodziny. Z bliska wydawał się rozstrzęsiony i mieć kłopoty z koncentracją z tym co się dzieje dookoła niego. Otarł dłonią czoło i trzęsącą się dłonią wksazał na leżące na ziemi przyrządy do robienia skrętów. Mały, wyszywany w jakieś wzorki woreczek pewnie z zielem do palenia i drugi z którego wystawały kawałki do jego zawijania. Wydawało się, że mężczyzna jest u kresu swoich sił.

- Mamy rannych transportować, ściągnęli nas z drogi do Lenkster. Odpocząć ci trzeba. Dasz radę coś zjeść?

- Powiedz od razu, jak możemy pomóc
- dorzucił Karl.

- Nie, nie, dzisiaj nie… - Hugo nerwowym ruchem pocierał brwi więc też trochę przysłaniał sobie oczy a więc i część twarzy. Jakby nie chciał patrzeć na ten cały padół. I dół z odciętymi, zakrwawionymi ochłapami mięsa które do niedawna były ruchomymi kończynami przymocowanymi na stałe do reszty ciała. A teraz leżały w wilgotnym dole i łaziły po nich bzyczące muchy.

- Dzisiaj już za późno. Może jutro. Jutro ich zabierzecie - mężczyzna w zakrwawionym, skórzanym płaszczu westchnął w końcu i zorganizował się na tyle aby wydusić z siebie jakąś sensowniejszą odpowiedź.

Tladin w tym czasie zwijał papierosa. Nie miał w tym zbytniej wprawy, bo palaczem nie był, ale kilka razy w podobnych sytuacjach zdarzyło się i jemu zapalić. Poradził sobie więc i tak lepiej, niż biedny Hugo.

- E, a oficerek nas gnał, jakby same demony go goniły - mruknął. - Znaczy się dzisiaj mamy wolne? - zapytał podając skręta. - [i]To gdzie się możemy zakwaterować?

 
Gladin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172