Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-08-2020, 13:45   #221
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Walka zakończyła się śmiercią minotaura, można więc było od biedy uznać, iż odnieśli sukces.
W przypadku Karla ów sukces aż taki oczywisty nie był, bowiem strata Dietera dodała znaczną ilość piołunu do radości płynącej ze pokonania Krwawego Roga. Płynące z tegoż pokonania zyski zdecydowanie nie rekompensowały straty, jaką stanowiła śmierć Dietera, którego Karl znał od dziecka.

Podczas wizyty w siedzibie szlachcica Karl zbytnio się nie udzielał. Owszem - wszystkie obowiązki towarzyskie wypełniał z uśmiechem na ustach, lecz większość dyskusji, wraz z opisem walki z Krwawym Rogiem, pozostawił w rękach (a raczej ustach) Tladina.
Włączając się od czasu do czasu do dyskusji wychwalał wszystkich walczących, największe zasługi przypisując krasnoludowi, porównywał też Krwawego Roga z minotaurami z Kalkengradu - na korzyść tego pierwszego.
A Keppler zasługiwał na szacunek, nie tylko dlatego, że postawił na stół całkiem niezłe wino. Szlachcic nie dość że wypłacił obiecaną nagrodę, ale podwyższył ją nieco - zapewne na widok ozdobionego byczymi rogami łba, który to widok oznaczał koniec kłopotów ze znanym i groźnym bandytom

Z wizyty wrócili z workiem pełnym złota, która to kwota połączona z tym, co Tladin uzyskał ze sprzedaży rzeczy znalezionych w kryjówce Roga stanowiła całkiem niezłą sumę... którą należało podzielić między wszystkich walczących.
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami część nagrody przypadła Dieterowi, a dokładniej jego rodzinie. Dlatego też Karl zgarnął nie tylko swoje pieniądze, ale i tę część złota, jaka miała później trafić w ręce rodziny nieboszczyka. Na szczęście Dieter nie miał żony ani dzieci, ale jego bratu pieniądze się przydadzą...

Tladin namówił na wspólną podróż kolejną osobę.
Karl też mógłby to zrobić, wybrać kogoś z tych, co walczyli z Krzywym Rogiem, ale uznał, że było trochę za wcześnie na to, by zastąpić Dietera kimś innym.

W Jaarheim nic ich nie trzymało, a Karl nie ukrywał, że z pewną ulgą opuszcza tę niezbyt dla niego szczęśliwą miejscowość.
Bastion czekał.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-08-2020, 15:04   #222
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 65 - 2519.VIII.31; południe

Miejsce: Ostland; droga Jaarheim - Lenkster; droga przez las
Czas: 2519.VIII.31 Bezahltag (5/8); południe
Warunki: odgłosy lasu, jasno, pogodnie, ziąb, sła.wiatr


Karl i Tladin



Dzień wyjazdu okazał się zaskakująco pogodny. Słoneczko ładnie świeciło jakby zachęcając do wyjścia na zewnątrz i podróży. Ostatnio nie padało to nawet błoto wyschło więc utworzyło dość twardą powierzchnię. Chociaż po drodze to oznaczało, ze wszelkie dotychczasowe koleiny zaschły na twardą skorupę co na dłuższą podróż było przykre i męczące. Wozy bowiem podskakiwały i kołysały się za każdym razem gdy któreś z kół wjeżdżało, zjeżdżało lub przejeżdżało przez taki ślady swoich poprzedników zostawionych w jeszcze miękkiej glebie.

Ale mimo słonecznej pogody okazało się, że jest dość chłodno. W powietrzu już czuć było jesień. W końcu za parę dni miało być święto, Mittherbst*. I noc zacznie powoli zdobywać przewagę nad dniem i zaczną się typowo jesienne słoty. A jak było wiadomo w górach i jesień i zima przychodzą prędzej niż na nizinach. Samych gór jeszcze nie było widać. Ta wiecznie zielona ściana lasu skutecznie przeszkadzała w łapaniu dalszej perspektywy. Ale samo pogórze w postaci górek, dołków, dolin i pagórków już trudno było przegapić, że jest mniej płasko niż choćby w okolicy Wolfenburga.

- Może zostaniemy w Lenkster na święto? - zaproponował Igor gdy zrobili popas w południe. Jeśli nie zgubili gdzieś dnia w kalendarzu to dziś wieczorem, może jutro rano powinni dotrzeć do granicznej twierdzy jaką był zamek Lenkster. Stanowił silny garnizon Ostlandczyków strzegący zarówno północnej granicy z Hochlandem jak i pilnował by pacyfikować wszelkie tałatajstwo jakie mogło się pokusić by zejść z gór. No i dziś, może jutro rano powinni tam dojechać. Tak mówili i miejscowi w Jaarheim i Herr Keppler. Mniej więcej dzień drogi. Jeszcze zależało od błota, pogody no i sposobu podróży. Dwukółki zaprzężone w kuce i konie do zbyt szybkich nie należały no ale i tak mieli szanse dojechać w jeden dzień. No a jeszcze dwa dni i będzie dzień jesiennej równonocy co zwykle obchodzono festynem. Nie było tajemnicą, że większe miasta miały więcej atrakcji do zaoferowania niż przydrożne sioła i osady.

Na postojach też istną komedię odstawiali Adolphus i Jarucha. Właściwie głównie na postojach bo po drodze woźnica powoził pierwszą dwukółką Karla a Jarucha upodobała sobie towarzystwo Tladina więc jechała na jego wozie. To nie bardzo mieli ze sobą styczność. Dopiero na postojach. Zabobonny woźnica pod względem traktowania Jaruchy był bardzo dwubiegunowy. Albo gderał, że powinno się przegnać tą przeklętą babę bo tylko nieszczęście przyniesie albo okazywał szacunek jak jakiejś świętej czy wieszczce. Co by nie mówić stara wpisywała się w sam środek wyobrażenia o wiedźmach. Stara, brzydka, pomarszczona, obwieszona mnóstwem klekoczących tamizlanów, kości, korali do tego złośliwa i bezczelna. Wydawało się, że nie uznaje żadnych autorytetów i robi to na co ma ochotę i siły na to nie ma. Nic dziwnego, że przerażała prostego Adolphusa. Ale i reszta towarzysta wolała jej unikać i chyba budziła ich większą lub mniejszą niechęć czy obawy. Ale już bardziej to maskowali niż woźnica.

- Jak ona wpadnie w oko i łapy jakiegoś łowcy czarownic to nam też może się oberwać. - rzucił cicho Igor obserwując jak wiedźma idzie na udry w woźnicą. Właśnie groziła, że spojrzy na niego wiedźmim wzrokiem i mu serce stanie, kuśka uschnie i w ogóle będzie miał niezły ambaras. Zresztą cholera wie? Może naprawdę mogła to zrobić? No a gdyby jakiś łowca czarownic czy nadgorliwy kapłan rzucił wobec Jaruchy oskarżenie o herezje no to im też mogło się oberwać jako kultystom czy chociaż tych co sprzyjają takim niecnotom. Ale Igor umilkł bo wiedźma przestała dręczyć woźnicę zadowalając się tym jak tamten schował się z drugiej strony wozu by stara nie mogła na niego rzucić przekleństwa tym spojrzeniem czy czymś innym. I wróciła do dopiero co rozpalanego ogniska i szykowanej strawy. Rurykowicz nieco westchnął czy skrzywił się gdy się do nich dosiadła co ta niby stara a jednak zauważyła.

- Oj nie krzyw się młodzieńcze! Ja teraz jestem stara i brzydka ale kiedyś byłam piękna i młoda! A ileż ja miałam zalotników! - wiedźma zaśmiała się złośliwie zdając sobie widocznie sprawę, że jej uroda już dawno przeminęła.

- Chyba za czasów Magnusa**. - mruknął Stephen nie mogąc się powstrzymać od złośliwości pod jej adresem.

- Uważaj młodzieńcze! Kiedyś znów będę piękna i młoda! Jak ta twoja elfka co tyle z nią przesiadywałeś! I wtedy będę pamiętała kto był dla mnie miły! - starucha błyskawicznie wycelowała w niego swój kostropaty, szponiasty paluch. Młody uczony po chwili namysłu uznał, że nie warto ryzkować dalsze starcie więc wzruszył ramionami.

- Wcale z nią nie przesiadywałem. Tylko graliśmy w domino. - rzucił trochę tonem wyjaśnienia by nie powstały tylko głupie plotki i domysły.

- To tak to się teraz nazywa w wielkim świecie? Domino? No ja nie dostałem od niej całusa na drogę. - Igor zaśmiał się rubasznie patrząc na kolegę z którym chyba byli w podobnym wieku no ale jeden był od ksiąg i bibliotek a drugi od tarczy i miecza.

- Bo nie grałeś z nią w domino. - wyjaśnił spokojnie Stephen pozwalając sobie nie lekki uśmieszek. Pozostali też się roześmiali chociaż nie bardzo było wiadomo z czego to rozmowa rozbawiła chyba większość towarzyswa.

- A może ze mną zagrasz kawalerze? Chociaż z tą twoją elfką też bym chętnie zagrała, widziałam ją, cóż za jędrna jagódka! - Jarucha jakby uparła się dosypać złośliwej goryczy do tej rozmowy i wyciągnęła swoje szponiaste łapy jakby chciała nimi objąć ową wyimaginowaną, Davandrel jaką ostatnio rano widzieli w Jaarheim. Tego chyba nikt poza staruchą nie chciał sobie nawet imaginować no i na ten czas temat się jakoś urwał. A może i dlatego Stephen by jakoś zmienić temat zaczął opowiadać co się wczoraj dowiedział w biblioteczce Herr Kepplera.

- No biblioteka to zbyt wiele powiedziane. Mieli tam ze dwie szafy z księgami. - zaczął od tego jak to wczoraj po obiedzie poszedł za jednym ze służących wąsatego szlachcica do tego pokoju szumnie nazywanego biblioteką. Właściwie to chyba był po prostu gabinet gospodarza gdzie przetrzymywano te księgi.

- Ale jakże to była pasjonująca lektura! Wiecie, że pierwsze wzmianki o Kepplerach sięgają XIII wieku? - Stephen nie omieszkał napomknąć o swojej naukowej pasji do dawnych dziejów. I nawet taki lokalny puzzel jak jeden z wielu ostlandzkich rodów też dokładał do swojej układanki. Wspominał jak to jeden z przodków Herr Kepplera brał udział w krucjacie do Arabii i ponoć był nawet jednym z członków zakonów rycerskich jakie wówczas się utworzyły. I te mniej chwalebne momenty jak utrata jakiegoś majątku na rzecz sąsiadów, powódź co zmyła jedną z wiosek należących do Kepplerów czy krzywdzący ich zdaniem wyrok sądowy lub utrata jakiegoś przywileju.

- No a ten górski zamek gdzie jest? - Igor w pewnym momencie jakby przypomniał koledze od czego zaczęło się to pytanie.

- Ja wiem gdzie! - niespodziewanie zawołała starucha zaskakując chyba wszystkich zebranych. Przez chwilę jakby wahali się czy pytać ją o to. Ale w końcu ciekawość uczonego zwyciężyła to wahanie.

- Gdzie? - Glaser zapytał obdarzając szaruchę wątpiącym spojrzeniem.

- W górach! - zarechotała ze złośliwą ucicechą a reszta skrzywiła się z niesmakiem na ten tani żarcik.

- No tak. W górach. No rzeczywiście. Ale się uśmiałem. - Rurykowicz pokręcił głową z rozczarowaniem.

- No a wracając do tematu… - Stephan machnął na to ręką i by nie robić draki to zaczął mówić to czego się dowiedział z ksiąg Herr Kepplera. No bezpośrednio o Bastionie nie było zbyt wiele. Ale znalazł wzmiankę o von Falkenhorstach.

Okazało się, że Kepplerowie byli swego czasu wasalami von Falkenhorstów i w razie wojny stawiali się w ich poczcie w ich chorągwi. No oczywiście po zniknięciu von Falkenhorstów z kart historii Kepplerowie toczyli już swoje dzieje bez nich. Tak było też podczas tej rozprawy z nekromantą ponad tysiąc lat temu. Wówczas w siedzibie Keppelrów jaka była punktem zbornym dla ostlandzkich wojsk urzędował sam Drago von Falkenhorst. On też dowodził hufem centralnym w bitwie więc wówczas musiał to być ktoś znaczny skoro inni rycerze zgodzili się walczyć pod jego przewodem.

- No i znalazłem wzmiankę, że zanim Drago von Falkehorst przybył tutaj to nadjechał od strony Aberschlosse. No to jeśli znajdziemy to Aberschlosse to będziemy wiedzieć skąd nadjechał hrabia. A w opisie wyglądało, że nadjechał ze swojego zamku czyli z tego Bastionu. - Stephen przedstawił swój wywód czego się dowiedział wczoraj po spędzeniu drugiej połowie dnia nad starymi księgami sprzed kilku wieków. Sama nazwa Aberschlosse nic obozowiczom nie mówiła. Cokolwiek to było przed tysiącem czy więcej lat nie było wiadome czy dotrwało do dzisiejszych czasów.


---



Po obiedzie spędzonym na kawałku wyjeżdżonego przez podróżnych lasu ruszyli dalej. Widocznie w tym miejscu często obozowali podróżni bo nawet były jakieś dwa szałasy, ślady ognisk, resztki po posiłkach i inne takie ślady po podróżnych. Ale w tych leśnych, ponurych trzewiach dalej było dość mroczno. Chociaż przez szczeliny między gałęziami widać było błękit nieba i słonecznego dnia. Nawet mimo tego wilgotnego chłodu jaki dzisiaj panował to nieco to rozjaśniało ten ziemski padół. No i ruszyli dalej.

- Ciekawe czy dojedziemy dzisiaj do zamku. - Oleg zastanawiał się na głos gdy siedział na pace karlowej dwukółki. Na razie podróż szła im całkiem ładnie, pogoda dopisywała to kto wie? Może się uda? Bezpieczniej wydawało się nocować za potężnymi murami zamku, albo chociaż w ich pobliżu no albo chociaż w jakiejś karczmie na trakcie niż tak całkiem w dziczy jak to spędzili obiadową porę. Inni podróżni też tak chyba uważali. Minęła ich para jakichś jeźdźców, z przeciwka mijali jakieś wyładowane wozy a sami minęli grupę pielgrzymów śpiewających psalmy pochwalne na cześć Sigmara. Ale w końcu natknęli się na jeźdźców jacy jechali z przeciwka.

Ci trochę wyglądali jak ubożsi krewni Srebrnych Hełmów jakich wysłannicy wolfenburskiego ratusza spotkali i w Risted i podczas kalkengradzkiej bitwy. Więc jeźdźcy dalej chyba kwalifikowaliby się jako rajtarzy no ale właśnie o wiele mniejszym budżetem. Nie mieli tak ustandardowionych pancerzy i barw, raczej każdy pewnie ekwipował się samodzielnie starając się mniej więcej mieć podobny standard. Ale każdy z nich miał miecz, nadziak czy szablę i po jednym czy dwa pistolety. Tarczę na plecach lub przy siodle, łuk i jakąś dłuższą broń. Jeźdźcy jednak całą tą broń mieli na sobie w olstrach, pochwach i przy siodłach a nie w rękach. Jechali spokojnie znad przeciwka i wydawało się, że tak jak inni podróżni po prostu minął oba wozy. Ale stało się jednak inaczej.

- Porucznik Schepke ze straży granicznej! Stać! Ozwać się! Coście za jedni i dokąd jedziecie!? I co wieziecie?! - zatrzymał ich ten co jechał na przedzie akurat gdy prawie zrównał się z pierwszym karlowym wozem. Jakby Adolphus miał inne plany to na wszelki wypadek dwóch jeźdźców zatarasowało dalszą drogę dwukółce więc woźnica nie mając innego wyjścia zatrzymał wóz. Pozostali jeźdźcy też niejako z musu podjechali bliżej do tych pierwszych i by lepiej widzieć i słyszeć część minęła tych pierwszych i oglądała wozy i podróżnych mijając ich skrajami drogi i pobocza. Przy okazji dało się mniej więcej ich policzyć, że jest ich około dziesiątki. Samo nazwisko Karlowi nic nie mówiło no ale, że na pograniczu jeździ straż graniczna no to słyszał nie raz. Tladinowi zaś samo nazwisko wydało się nawet znajome chociaż tak z zaskoczenia to nie kojarzył przy jakiej okazji je słyszał.


---

*Mittherbst - jesienna równonoc, u nas w drugiej połowie września.

**Magnus Pobożny - imperator z czasów Wielkiej Wojny ok 200 lat temu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 21-08-2020 o 20:32. Powód: Zmiana Gesler na Glaser.
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-08-2020, 21:34   #223
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Miejsce: Ostland; droga Jaarheim - Lenkster; droga przez las
Czas: 2519.VIII.31 Bezahltag (5/8); popołudnie

Tladin mimo, że wojskowy, niezbyt chętnie wdawał się w takie rozmowy. A już zwłaszcza, po doświadczeniach z Kalkengardu. No i nie potrafił sobie przypomnieć, skąd słyszał o tym Schepke, dobrze, czy źle? Normalnie zostawiłby rozmowę Karlowi, ale on od śmierci Dietera nie doszedł jeszcze do siebie.
- Stephan, weź no Ty zagadaj z nimi, masz lepiej gadane - półgębkiem odezwał się do towarzysza, zatrzymując za pierwszym wozem.

Glaser, który tak jak i reszta, od jakiegoś czasu obserwował grupę, kiwnął głową.
- Panie poruczniku - zawołał, podnosząc się z wozu. - Jesteśmy wyprawą badawczą pod patronatem magistratu wolfenburskiego. Nazywam się Stephan Glaser i jestem uczonym z Altdorfu. Obecnie zmierzamy do Lenkster a na wozach mamy nasze podróżne rzeczy.

Jeźdźcy wyglądali raczej na zbrojną straż, niż na bandę rozbójników, ale z wojskowymi też nie zawsze było wiadomo, co któremu do łba wpadnie. Dlatego też Karl chwilowo nic nie mówił, a jedynie sprawdził, czy pisma z Wolfenburga są pod ręką.

- Wyprawa badawcza? Z Wolfenburga? - dowódca kawalerzystów podjechał bliżej do pierwszego wozu zatrzymując swojego wierzchowca może o krok od kozła na jakim siedział Adolphus. A część jego ludzi podjechała do obu wozów zerkając na podróżnych i ich bagaże całkiem nieźle widocznych w odkrytych wozach. - To z samej stolicy. A co takiego badacie? Macie coś na potwierdzenie? - porucznik Schepke mówił trochę jakby był nieco zdziwiony i zaciekawiony takimi odpowiedziami. Ponad burtą pierwszego wozu zerkał to na Karla to na Stephena który okazał się najbardziej rozmowny.

- Karl von Schatzberg - Karl podniósł się, dzięki czemu różnica 'wzrostu' zdecydowanie się wyrównała. - Tak, mamy potwierdzenie - podał porucznikowi papiery. - A szukamy informacji o miejscu zwanym Bastionem - wyjaśnił.

- No rzeczywiście z Wolfenburga. I szukacie Bastionu - mruknął po chwili porucznik gdy szybko zaznajomił się z dokumentem zaopatrzonym w odpowiednią moc pieczęci i podpisów. - No to powodzenia życzę. Chyba nie będzie go tak łatwo znaleźć skoro ot tak dawna słuch po nim zaginął - oficer westchnął i uśmiechnął się jakby współczuł im tak niepewnej misji. Oddał Karlowi dokument po czym oparł dłonie o łęk siodła - A teraz dokąd zmierzacie? - zapytał trochę patrząc na Karla a trochę na Stephena co na razie przejawiali największą aktywność i może oficer nie do końca spodziewał się który z nich się teraz odezwie.

- Z zebranych informacji wynika, że Bastion to twierdza górska. Stąd i wybór drogi padł na Lenkster - Glaser poczuł się w obowiązku udzielić odpowiedzi. - Nie wiadomo, czy tam uda się znaleźć trop, ale nauka wymaga podejścia systematycznego. Musimy badać historię kawałek po kawałku bardzo dokładnie, aby jakiś istotny szczegół nam nie umknął. Gdy uda nam się zebrać dość szczegółów, spróbujemy z tego zbudować hipotezę, którą następnie będziemy starali się obalić lub udowodnić - Stephan na chwilę zapomniał się, że nie jest na sali wykładowej, lecz na środku traktu na środku niczego. A za słuchaczy ma nie żaków, lecz zbrojnych. - Plotki czy nie, staramy się odnaleźć pewien stary cmentarz położony gdzieś w okolicy Lenkster. Podobno nagrobki wykonane są tam z charakterystycznego kamienia. Chcemy zbadać ten trop. Poza tym poszukujemy miejsca ongiś nazywanego Aberschlosse. Być może w archiwach Lenkster znajdzie się jakaś wzmianka na ten temat. A wy, nie słyszeliście nic na ten temat? - Stephan wybudził oficera z letargu, w który ten zdążył zapaść wobec zbyt długiego wywodu uczonego.

- No rzeczywiście uczony. Z Altdorfu - porucznik Schepke lekko uniósł brwi i pozwolił sobie na nieco ironiczny uśmieszek pod adresem Stephena. Po czym wyprostował się w siodle i westchnął pod swoim napierśnikiem. - Obawiam się, że za krótko tu jestem by znać lokalne legendy - przyznał z rozbrajającym uśmiechem. - No to szerokiej drogi do tego Lenkster. I uważajcie na różne bandy rozbójników, pełno ich ostatnio tu się kręci. No ale kompania porucznika Schepke czuwa! Wspomnijcie o tym w Lenkster bo chyba o nas zapomnieli ostatnio - oficer przybrał rozbawiony ton i spojrzał najpierw na załogę obydwu dwukółek po czym na swoich ludzi. Ci roześmiali się w podobnym stylu po czym oficer machnął ręką podróżnym na pożegnanie, obrócił konie po czym spiął go z fantazją zawodowego kawalerzysty. Jego ludzie uczynili podobnie i ruszyli za swoim dowódcą oddalając się od zatrzymanych wozów.

Zanim całkiem się oddalili, Tladin zapytał, czy nie spotkał kiedy krasnoluda Bladina, syna Gladena. Opisał też, jak ten powinien wyglądać i wytłumaczył, skąd taka ciekawość. Życzył im też powodzenia i polecił się, gdyby znaleźli w okolicy minotaura, którego trzeba by zabić.

Potem ruszyli dalej, zmierzając do Lenkster. Tladin nie miał nic przeciwko, aby zostać tam na święto. Podejrzewał zresztą, że i tak spędzą tam trochę czasu, szukając potencjalnych wzmianek na temat Bastionu.
 
Gladin jest offline  
Stary 14-08-2020, 19:15   #224
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 66 - 2519.VIII.31; zmierzch

Miejsce: Ostland; Zamek Lenkster; podgrodzie
Czas: 2519.VIII.31 Bezahltag (5/8); zmierzch
Warunki: odgłosy cywilizacji, jasno, deszcz, ziąb, sła.wiatr



Karl i Tladin



Po rozstaniu z oddziałem porucznika Schepke droga dalej wiodła pomiędzy dwoma, ścianami mrocznego lasu. Tylko z rzadka było nieco jaśniej gdy na poboczu raz minęli chyba jakiś tartak a innym razem jakieś gospodarstwo wycięte w połaci lasu. A tak to wydawało się, że mroczny las lada chwila stłamsi tą nędzną drogę która była typowo ostlandzkiej jakości. Co podobno w innych częściach Imperium było iście przysłowiowe.

Sam porucznik o bracie Tladina nic nie słyszał. Na pewno nie kojarzył nikogo takiego po nazwisku. Ale jak sam zaznaczył zwykle patrolował drogi wzdłuż granicy i nie zapuszczał się gdzieś dalej. A jednego czy dwóch krasnoludów z jasnym zarostem co mogli pasować do opisu kojarzył ale czy to był ten o którego pytał Tladin to nie miał pojęcia. Jednego spotkali na wozie ze dwa a może i trzy tygodnie temu. Ale nie zamienili z nim ani słowa więc ledwo to pamiętał. Drugi był chyba w jakichś interesach bo jechał z wozem do Lenkster. Tego pamiętał lepiej bo to było parę dni temu. Nie jechał sam więc czy był właścicielem czy pracownikiem czy ochroniarzem to tego porucznik też nie wiedział bo się spieszyli wówczas to też tylko ich minęli. A na wzmiankę o minotaurze uśmiechnął się dobrodusznie i pokiwał głową. No a potem pojechali i droga znów należała tylko do wolfenburskich wozów.

Przejechali już większość drogi gdy pogodny chociaż chłodny dzień przeszedł w pochmurny a zaraz potem rozpadało się na dobre. Droga więc opustoszała i tylko dwa wozy ciągniete przez kuca i muła brnęły przez tą zasłonę deszczu. A te ściany lasu zdawały się jeszcze ciaśniejsze i mroczniejsze.

- To przez tą wiedźmę. Na pewno. Rzuciła na nas urok. I teraz pada. To przez to jej złe oko. I teraz jaki deszcz i błoto mamy. Teraz na pewno nas ktoś jeszcze napadnie. - Karl i Igor słyszelki biadolenie Adophusa który w tej zmianie pogody dopatrzył się wpływu Jaruchy. A czuł się na tyle pewnie gdy starucha była na drugim wozie by pozwolić sobie na trwożliwe uwagi pod jej adresem. Jego obawy częściowo okazały się bezpodstawne. Co prawda nadal padało a deszcz z góry i błoto z dołu nie ułatwiały podróży ani nie czyniły jej przyjemniejszą. No ale jednak jakoś nikt ich nie napadł.

- Jakiś dach by się przydał. - mruknął Stephen okrywając się szczelniej pledem i ponuro zerkając do góry. A tam widoczne przez gałęzie ponure niebo odpowiadało mu podobnie ponurą obojętnością. Nawet gałęzie wydawały się tak ciemne, że aż czarne gdy tak się na nie patrzyło od dołu. A odkryte wozy słabo chroniły przed niepogodą i słotą. Właściwie wcale. Ot, tyle, że się na własnych nogach nie grzęzło w błocie i nie trzeba było wszystkiego nieść na własnych plecach. Więc mimo wszystko podróż wozem, nawet odkrytym, dalej zdawała się mieć więcej pozytywów niż negatywów.

Potem jednak Stephen się rozchmurzył gdy za którymś zakrętem zrobiło się jaśniej co zwiastowało jakąś wyrwę w tej leśnej gęstwie. A gdy tam dojechali okazał się sam zamek Lenkster. I wyglądał majestatycznie nawet podczas ponurej, deszczowej końcówki dnia.





Wydawało się, że w porównaniu do Wolfenburga to Lenkster był zbudowany wedle całkiem odmiennej filozofii. Tam było miasto tutaj był zamek. Tam mury chroniły mieszkańców przed wrogimi armiami tutaj mury były sensem istnienia tego miejsca a nie dodatkiem. Zamek był potężny, piął się na szczycie wzgórza jak majestatyczny drapieżnik który tylko przycupnął na tym wzguórzu ale gotów jest zerwać się do ataku na każdego wroga jaki by wtargnął na jego terytorium łowieckie. A na dole wzgórze przycupnęło podgrodzie. Zupełny dodatek do zamku, całkiem inaczej niż w Wolfenburgu i innych obwarowanych miastach gdzie mury miały chronić to co za nimi przed tym co na zewnątrz. Tutaj sensem istnienia była twierdza a podgrodzie ewidentnie pełniło podrzędną rolę. Nawet nazwa to podkreślała bo miał to być Zamek Lenkster a nie miasto czy wioska Lenkster. A o zamku Stephen też słyszał parę ciekawych historii.

Podobno kiedyś planowano tu otwarcie szkoły artylerii. Na wzór sławnej na cały kontynent szkoły artylerii z Nuln. Bołaby to pierwsza taka jednostka na wschodnich kresach Imperium nie wspominając o Kislevie. No ale ostatecznie nie wyszło. A ten nekromanta co tak zalazł za skórę milenium temu co między innymi ówcześni Falkenhorstowie i Kepplerowie się z nim rozprawiali to właśnie miał chrapkę zdobyć ten zamek. Ale nie wyszło bo właśnie na polu kości jego armia została doszczętnie zniszczona. A podobno sam Drago von Falkenhorst ścigał samego nekromantę gdy ten już zwiewał z pola bitwy na swoim szkieletowym rumaku. No i ze dwa wieki przed Wielką Wojną potężna armia minotaurów i zwierzoludzi podeszła pod zamek. Ale dzikie hordy chociaż potężne w otwartej bitwie czy zasadzkach nie dały rady sforsować murów zamku. O ile informacje i pamięć Glasera nie zawodziły to zamek nigdy nie został zdobyty. Ale teraz jak go widzieli na własne oczy to nie było się co dziwić, że sam wygląd ponurej fortecy mógł zniechęcać do oblężenia i szturmów.

Wiedza uczonego jednak nie była zbyt przydatna w dość przyziemnych sprawach. Czyli jak tutaj się rozpakować i gdzie. Od razu jechać do bram zamku czy zatrzymać się gdzieś w jakiejś gospodzie na podgrodziu? Ten deszcz i kończący się dzień mocno wyludnił ulice więc wozów i przechodniów było mało. Mijali warsztaty i sklepy ale większość albo była już zamknięta albo właśnie kończyła swój roboczy dzień. W dzień to jednak musiała być całkiem ruchliwa okolica z różną gamą asortymentu. I dało się dostrzec jakiś zajazd. Jak głosił szyld nad wejściem to było “U Madeja”. Z wnętrza przez okna bił ciepły blask świateł i gwar karczemnego gwaru. Parę drewnianych domów dalej zaś szyld obiewszczał “Czarną czaplę” i sądząc bo wizerunku smukłej, kobiecej sylwetki to chyba specjalizował się w serwowaniu właśnie takich czarnych czapli a czerwony lampion przed wejściem rozwiewał wszelkie wątpliwości. A na samym wjeździe minęli “Przydrożną”. Tam z kolei tablica przed wejściem oznajmiała, że są jeszcze wolne pokoje do wynajęcia a mogli tam zawrócić w każdej chwili. Ale stojąc na ulicy trochę trudno było ocenić jak jest w środku każdego z tych lokali.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-08-2020, 21:28   #225
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Miejsce: Ostland; Zamek Lenkster; podgrodzie
Czas: 2519.VIII.31 Bezahltag (5/8); zmierzch

- Ragnisie, Ty już bywałeś w Lenkster? Może doradzisz coś, gdzie się zatrzymać na noc? - Tladin zwrócił się do swego pobratymca. Ten wszak wspominał, że ma tu znajomych, może więc bardziej będzie zorientowany w okolicy.

- A tak, zdarzyło się, zdarzyło - starszy z khazadów pokiwał w zadumie głową pykając ze swojej ozdobnej fajeczki. Zamyślił się rozglądając po tej błotnistej ulicy której nawet nie było śladu bruku jakby chciał sprawdzić jak to teraz wygląda. - Ale to było jeszcze za poprzedniego imperatora - dodał chyba nieco ironicznie co by znaczyło, że mógł tu być jakieś dwie dekady temu.

- Widzę, że dróg nadal nie zrobili. Typowe. W naszej twierdzy albo nawet dzielnicy to byłoby nie do pomyślenia takie błoto pod nogami - khazad nie omieszkał skorzystać z okazji by wyrazić swoje niezadowolenie na te młodsze rasy co to nie umieją zrobić porządku z tym co mają pod własnymi nogami.

- Ta karczma to chyba była. Chociaż szyld to chyba nowy zrobili - zaczął od „Madeja” który stał niedaleko. Potem wskazał na coś co chyba było zakładem szewskim a kiedyś był lokal rozrywkowy co się zowie ale zwał się „Czarna czapla” więc może się po prostu przenieśli tam dalej co widać coś podobnego. Jakby młodzież chciała się wyszumieć po takich przygodach a to taki lokal co pamiętał Ragnis no to chyba powinno być to coś dla nich.

- Jak ja byłem na kontrakcie to stacjonowaliśmy w zamku. Jak na ludzkie budowle to ten zamek ostatecznie nie jest taki najgorszy. Z rozrywkami radziliśmy sobie bo i karty, i zakłady, i piosenki, tak radziliśmy sobie całkiem nieźle. No ale najciekawiej było przychodzić tutaj by żołd wydać. Widzę, że nadal tak to się odbywa - Ragnis zadumał się nad tą koleją rzeczy gdzie niektóre prawidła życia się nie zmieniały. Jak choćby to, że jak jest większe zbiorowisko wojskowych w jednym miejscu, zwłaszcza przez dłuższy czas, no to i znajdą się obrotne osoby które im pomogą spożytkować ten ich żołd. Nawet jeśli przez te dekady od ostatniego pobytu to czy tamto się zmieniło to mechanizm zdawał się wciąż działać, ot wymieniał jedne elementy na inne.

- Cóż... Historia tego miejsca to jedno, a nas bardziej interesuje to, gdzie dobrze by było zatrzymać się na parę dni - powiedział Karl. - A na początek na jedną noc, jeśli za pierwszym razem wybierzemy kiepską gospodę.
- Burdel raczej nie będzie honorować pisma od naszych pracodawców
- dodał z uśmiechem.

Ragnis wzruszył ramionami na znak, że nie bardzo się zna na tym co za pisma honorują zamtuzy. Ani do czego takie pisma upoważniają.

- Hm, no dobra. Zajrzyjmy tutaj - Tladin wskazał ręką na najbliższy przybytek, U Madeja. Czytać nie potrafił, a szyld nic mu nie mówił, ale wyglądało w środku swojsko. Nie mieli co zbytnio szukać, bo i tak nie wiadomo było, na co trafią.

Igor popatrzył trochę z żalem na powabne kształty wymalowane na szyldzie budynku jaki był parę domów dalej no ale koniec końców nikt nie był pewny czy w takich zamtuzach honorowano by list żelazny czy nie. A jak dotąd w karczmach jeszcze nie spotkali się z odmową by któryś z karczmarzy nie chciał honorować oficjalnego pisma z ratusza stolicy prowincji.

Gdy się zatrzymali przed wejście mogli zabrać swoje ładunki z wozów i rozejrzeć się wewnątrz. Wnętrze było przyjemnie ciepłe i panował wymuszony dyskretny półmrok. Lampy i ogarki pozwalały na stonowane oświetlenie. A i zapach gotowanego jedzenia wydawał się smakowity tym bardziej, im mocniejsza była ta słota na zewnątrz.

Jak to często bywało przybycie kogoś nowego do środka wywołało falę spojrzeń. Zwłaszcza jak nie weszła tylko jedna osoba a cała grupka. Ale też większość osób szybko wróciła do swoich spraw. Gości było tak może na połowę stołów. Z jednej strony zwyczajowa karczemna pora dopiero się zaczynała z drugiej ten deszcz mógł być albo zachęcający by przesiadywać w karczmie albo zniechęcający by do niej iść przez ten deszcz.

Karl ruszył w stronę stojącego za kontuarem jegomościa.
- Chcemy się zatrzymać na parę dni - powiedział, równocześnie pokazując pisma, jakie dostali w wolfenburgskim ratuszu. - Ośmiu ludzi, dwa wozy, konie..

- Oo…
- karczmarz przeleciał pismo wzrokiem. Albo miał w tym nielichą wprawę albo niespecjalnie mu zależało by zapoznać się z treścią. Na dłużej zatrzymał się na dole pisma gdzie były urzędowe podpisy, herby i pieczęcie. Wtedy pokiwał głową i oddał gościowi dokument.

- Osiem osób? No to będzie dwa pokoje… - zamyślił się chwilę mrużąc oczy po czym odwrócił się krzyknął gdzieś do wnętrza kuchni. - Krista! - po chwili z zaplecza wyszła jakaś młoda dziewczyna. - To goście są urzędowi. Weź im pokaż 6-kę i 8-kę - szef polecił pracownicy, ta pokiwała głową i ruszyła by obejść kontuar. - A te wozy i konie to przed wejściem? No to zaraz poślę chłopaka by je oporządził. Ale jak urzędowo to może w zamku spróbujecie szczęścia? - karczmarz pokiwał głową ale pewnie nie przepadał za sytuacjami gdy zamiast dostawać gotówkę do ręki za usługę wykonaną w tej chwili musiał czekać jak pewnego dnia ktoś ureguluje w imieniu ratusza te płatności. No i pewnie nie byłby nieszczęśliwy gdyby tacy goście wybrali inny lokal. No ale tak reagowała większość karczmarzy jacy mieli styczność z kimś kto się wysługiwał listem żelaznym.

- No to proszę za mną - dziewczyna skinęła zachęcająco dłonią by podążyć za nią do tych pokojów na piętrze.

Tladin zerknął na Jaruhę, która chyba wybierała się z nimi. Adolphus szybko zbliżył się do Karla.
- Panie Schatzberg, weźcie mnie do siebie do pokoju, z dala od niej - szepnął tak, by go starucha nie usłyszała. Igor, który stał bliżej, usłyszał i pokiwał energicznie głową, że popiera przedmówcę. Nie wiadomo, czy stara co słyszała, czy zupełnie przypadkiem podeszła do nich
- To ja się z jaśniepanem zabiorę. Jeszcze do zdrowia całkiem nie doszedł, lepiej będę miała was na oku - mrugnęła okiem.

- Nie mam nic przeciwko temu - powiedział. - Pozostali mogą się rozlokować jak chcą.

Adolphus natychmiast przesunął się w stronę khazadów, którzy mieli jedno miejsce wolne w pokoju. Igor spojrzał za nim tęsknie, ale nic nie powiedział.

Mieli więc gdzie spać i co jeść. Tladin zzuł z siebie nadmiar opancerzenia i lekki jak piórko zadudnił po schodach na dół, udając się na wieczerzę. Było ich całkiem sporo. Na szczęście Jaruha nie siadła razem z nimi, tylko wymknęła się gdzieś nakazując zostawić sobie strawę. Adolphus dopiero wtedy ośmielił się przyłączyć do posiłku. Jedząc i popijając piwo, Tladin rozglądał się ciekawie wśród obecnych.

- Hm… myślicie, że warto by ich wypytać o Bastion? - zapytał towarzyszy.

- To byłby nadmiar szczęścia - Karl się uśmiechnął. - Ale zapytać można. Na przykład karczmarza. A nuż ktoś coś o tym wspominał. Ci, co wracają z głuszy zwykle są spragnieni i piwa, i rozmów.

- Trzeba się dowiedzieć, jakie świątynie tu mają. W świątyniach mogą mieć stare zapiski, na przykład o darowiznach, dotacjach i nadaniach. No i świątynię Morra odwiedzić, powinni wiedzieć, gdzie szukać cmentarza z tymi osobliwymi nagrobkami - dodał Stephan. - Skoro parę dni tu pobędziemy, to będzie czas na spokojne badania. A i do lokalnych władz zajrzymy, może i tam co będzie. Ragnisie, twój przyjaciel to czym się w Lenkster zajmuje?

- A tak, tak, dobrze, że pytasz młodzieńcze - Ragnis wydawał się być zadowolony. Czy to z pytania, czy to z tego, że zjechali z tego deszczu i teraz grzeją się w cieple czy na to, że wrócił na znajome kąty. Albo jeszcze z czegoś innego. W każdym razie odpowiadał chętnie.

- No to mój znajomy to Galrin. Galrin Larson. Jest inżynierem - dodał nie ukrywając dumy z takiej znajomości. Chwilę się rozgadał o owym znajomym. Obaj mieli służyć swego czasu na imperialnym żołdzie a Glarin był właśnie inżynierem co to był utalentowany w wielu dziedzinach. Najbardziej w użyciu prochu do prac podziemnych. Był mistrzem w podkopach oblężniczych gdy to trzeba było podłożyć minę pod wrogie mury w ataku lub pod tych co chcą podłożyć minę pod własne mury w obronie. No ale on nawet jak nadal tu jest to pewnie by urzędował na zamku, tak jak kiedyś i Ragnis jak był na ostlandzkim żołdzie.

- Może warto by u niego zapytać. Kto wie, może i co słyszał o czymś specyficznym, co nas na trop Bastionu doprowadzi? - Glaser był niecierpliwy, aby znaleźć jakiś ślad i jak najszybciej dokonać odkrycia. Odkrycie, które pozwoli mu wrócić na uczelnię w chwale i sławie.

- Dobry pomysł - przytaknął Gladenson. - A i o mojego brata warto spytać pobratymca. No dobra, ale to jutro, a dziś… - i ruszył w stronę szynkwasu.
- Gospodarzu - zagaił, - kto u was z patronów najwięcej historii pamięta? Postawiłbym mu kolejkę, popytałbym o to i owo.

- Historii? Znaczy gawędziarz jakiś?
- karczmarz zmrużył oczy i rozłożył dłonie szeroko na blacie chyba trochę nie do końca pewny o co klient go pyta.

- Gawędziarz będzie w sam raz - ucieszył się khazad.

- No to szkoda, że teraz. U nas najciekawiej opowiada Stary Bruno. Ale on tak przychodzi gdzieś na śniadanie. Jak mu ktoś da coś do jedzenia to opowiada. Prawdziwy gawędziarz. Ładnie opowiada - karczmarz widocznie miał kogoś godnego polecenia w tej materii no ale w tej chwili ów Bruno nie był dostępny od zaraz. W takim razie karczmarz rozejrzał się po swoim lokalu szukając kogoś odpowiedniego.

- Większość to załoga z zamku. Albo ci co mają jakieś sprawy w zamku - powiedział w końcu gdy tak oszacował kto w tej chwili jest w karczmie. - Może tamten? Chyba dość wygadany - gospodarz wskazał na kogoś kto wyglądał na jakiegoś grubego ale jowialnego kupca. Wydawał się tryskać zdrowiem i humorem. Rozmawiał z kimś żwawo chyba coś mu opowiadając. Przy stole siedziało poza nimi jeszcze ze dwie osoby ale i tak było widać, że duszą towarzystwa jest ten gruby kupiec.

Wojownik podziękował i wrócił do stołu. Przekazał pozostałym, co karczmarz mu powiedział.
- Myślę, że możemy do rana poczekać. Chyba, że chcecie z kupcem gadać - zwrócił się głównie do Karla i Stephana.

Jaruha tymczasem wyszła na zewnątrz, szukając pomieszczeń gospodarczych. Podreptała do stajni, gdzie zoczyła parobczaka.
- Ejże, synku - zawołała. - Nie trzeba wam jakiej pomocy? Uleczyć kogo nie trza? Zwierzęta mają się dobrze? Ziółek komu nie trzeba? Jest tu jakaś gospodyni, coby pomocy starej Jaruhy potrzebowała, he he?

- Pomocy? Nie, nie poradzę sobie
- parobek co czyścił kuca już wyprzegniętego z wozu w pierwszej chwili ledwo rzucił okiem na gościa. Bardziej zajęty był swoją pracą przy świetle lampy. A i postać stojąca poza tym ciepłym kręgiem światła nie bardzo była widoczna dla niego poza samą sylwetką.

- Aaa… ziółka i zwierzęta… - siedzący na stołku chłopak pokiwał głową i spojrzał jeszcze raz w kierunku dobiegającego głosu. Właśnie wydłubywał błoto i kamyki z kopyta zwierzaka co ten znosił dumnie i cierpliwie. - No ja to nie wiem. Mnie nic nie trza. Ale rano możecie pójść nad strumień. Tam baby pranie robią to może która coś bedzie chciała - powiedział w końcu po chwili zastanowienia.
- Dzięki synku, dzięki. Bogowie z tobą niech ostaną - pożegnała się i zaczęła rozglądać za wejściem do zaplecza. Może jakie młode dziewki służebne lubczyku lub innej sercowej pomocy potrzebują. Siądzie sobie w kącie, byle w cieple, nastawi ucha. Rzuci na siebie kapotę z cienia, to i tak łacno jej nie uwidzą. Rano się nad strumień wybierze. Pomoże, a w zamian popyta. Co kto słyszał. A i o długobrodym braciszku, a i o kamiennej twierdzy no i o tych cmyntarzach. Pomoże jaśniepanu to i jej kijem nie będą odganiać, he he.
 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 20-08-2020 o 21:31.
Gladin jest offline  
Stary 21-08-2020, 06:21   #226
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 67 - 2519.VIII.32; ranek

Miejsce: Ostland; Zamek Lenkster; podgrodzie
Czas: 2519.VIII.32 Konistag (6/8); ranek
Warunki: odgłosy karczmy, jasno, ciepło na zewnątrz pogodnie, ziąb, d.si.wiatr



Karl i Tladin







- Ciekawe czy rozwieszą to w całym Ostlandzie. - przy śniadaniu Stephan się zastanawiał gdy w gospodzie wzrok znów mu zahaczył o znany już sobie list gończy na generalską zgubę.

- Możliwe. Ty jak coś zgubisz czy ci ukradną to sam szukaj, rodzinę poproś. A jak herr generał coś zgubi to widzisz. Cały kraj mu zguby szuka. Ot, generalska władza. - Ragnis wzruszył ramionami podchodząc do sprawy dość filozoficznie. Ale tak ten świat był ułożony zgodnie z prawami boskimi i ludzkimi. Że byli ci na górze i ci na dole. Równość zaś była ale wobec sobie podobnych. No i stąd się brały różnice.

- A tam jest chyba jeszcze jeden. - nagle Igor co też już bez większego zaangażowania spojrzał w kierunku kartusza z wyrysowaną buławą dojrzał coś co przegapił wczoraj wieczorem a inni chyba też.

- Co? - Stephen spojrzał w tym samym kierunku ale nie bardzo wiedział o czym mówi kompan.

- No tam, spadło coś chyba i pod ławą leży. - Rurykowicz wskazał drewnianą łyżką na coś co mu się wydawało, że leży pod ławą. Nie był pewny co to ale chyba coś tam leżało jeszcze. No ale tam światło z okien ani świec już tak dobrze nie sięgało to nie było widać zbyt wiele ale chyba leżał tam jeszcze jakiś zwinięty rulon. Albo butelka. Bo takie coś okrągłe.

- Potem się zobaczy. No. A co do dzisiaj. No to ja bym się chętnie przeszedł na zamek. Jak gdzieś mają jakieś archiwum to pewnie tam. - uczony miał nieco inne priorytety i już się nie mógł doczekać aż się zabierze do przeglądania starych ksiąg i woluminów. A w tak statym zamku mogło być ich sporo. No ale właśnie w zamku a nie gdzieś po karczmach.

- No tak młodzieniaszki. Ja też bym się tam przeszedł i mojego przyjaciela Galrina odwiedził. - Ragnis gładko zgodził się z tym pomysłem bo w końcu od Ristedt jechał tutaj właśnie z tym zamiarem i wreszcie dotarł.

- No tak. Ale jak to taka twierdza i zamek no to nas tak po prostu wpuszczą? - uczony wyłuszczył dlaczego tak na głos nawija o tych swoich planach zamkowych odwiedzin. W końcu to, że na noc wszelkie bramy się zamyka to była norma. Ale w miastach czy nawet grodzonych siołach normą było, że otwiera się je wraz ze świtem. No ale garnizony mogły się rządzić własnymi prawami. Na zamku miała być też kapliczka Morra i zawsze tam urzędował jakiś kapłan na wojskowym żołdzie. Ale jak coś trzeba było i zmarło się komuś na podgrodziu no to to zwykłych ludzi też ci czarni dobrodzieje chodzili z ostatnią posługą. Bo wiadomo, ktoś zemrze i nie pochowa się go w ogrodach Morra to grzech i potem mścić się może. Więc dobrze jak tak ci od kruczego boga tak schodzą z zamku gdy potrzeba i czynią swoją powinność.

- Ależ skąd! Cóż to byłby za porządek jakby byle chmyz mógł się władować do zamku i się po nim pętać. Przynajmniej tak być powinno w porządnym zamku. - Ragnis prychnął z miejsca ujawniając swój całkiem sprecyzowany pogląd na tą sprawę. Stephen spojrzał na niego trochę zaskoczony taką gwałtowną reakcją po czym zerknął dyskretnie na pozostałych.

- No właśnie… I dlatego na wszelki wypadek chyba byłoby lepiej jakby ktoś z listem żelaznym udał się z nami do tego zamku. - Gleser dokończył swoją myśl przerwaną mu przez starszego z krasnoludów zatrzymując dla siebie komentarz, że jak patrzeć na to kto jest garnizonem no to raczej wszyscy z nich byli “byle chmyzami”. No chyba, że wolfenburski list żelazny byłby honorowany na zamku. No a jak nie to trzeba by coś wymyślić.

- O! Jakie ładne, rumiane bułeczki! - do rozmowy wtrąciła się wiedźmowata starucha na chwilę przypominając o sobie. Wszyscy spojrzeli na nią a potem za jej wzrokiem. Spoglądała przez okno na ludną, poranną ulicę. Tym razem jej uwagę przykuły dwie młode dziewczyny jakie szły ulicą z koszami pełnymi rzeczy do prania. - Ja też kiedyś takie miałam! A teraz idę się nimi nacieszyć! - zaskrzeczała i jak na tak starą babuszkę to zerwała się od stołu całkiem raźno. Była prawie pewna, że mimo tego silnego wiatru jaki dął na zewnątrz te dwie pewnie idą zrobić pranie więc jak pójdzie z nimi czy za nimi to pewnie trafi do tego strumienia o jakim wczoraj mówił stajenny.

- Niech idzie! Ona nam przyniesie nieszczęście! A może jak poszła to teraz szybko wyjedziemy z miasta? - Adolphus wyjęczał szybko korzystając z okazji, że stara poszła i można o niej mówić na spokojnie. Popatrzył prosząco na zebranych przy stole towarzyszy jakby sprawdzając czy będą się skłonni przychylić do jego prośby.

- Szkoda, że z tylu kobiet przyłączyła się do nas taka stara wiedźma. - Igor wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia śniadania. Jego drewniana łyżka wbiła się w kupkę kaszy ze skwarkami jaką podano im na śniadanie. - A może spróbujemy w tym zamtuzie? Tam gdzieś w tym waszym liście jest napisane, że w burdelach się zatrzymywać nie wolno? - Rurykowicz widocznie miał mały żal, że nocy nie spędzili w którymś z burdeli. Pytał tak niby żartując chociaż pewnie byłby pierwszy gdyby mieli zmienić lokal.

- A mnie się tu podoba. Cisza i spokój. Można poczytać albo popisać. - Stephen z kolei miał inne priorytety niż kolega. Wczoraj wieczorem jak tak przez końcówkę dnia każdy z nich solidnie zmókł podczas słoty to jakoś w cieple karczmy zbyt długo nie zdzierżyli i z żołądkiem pełnym kolacji każdy dość szybko skończył pochrapując na swoim łóżku. No ale dzięki temu każdy się wyspał w cieple i spokoju więc nie miał kłopotów by wstać rano na kolejne śniadanie.

- To jak chcesz to możesz zostać jak ci się tu podoba. - Igor nie widział sprzeczności w tych dwóch opcjach i wcale nikogo nie zmuszał by sprawdzili tutejsze przybytki rozrywek dla ducha, ucha i ciała. Zwłaszcza tych od ciała.

---


Rozmowa przy śniadaniu toczyła się dalej. To co mówił Ragnis, karczmarz i kelnerka to wszystko wskazywało, że przybyli w sam raz. Już dzisiaj pewnie będą się zjeżdżać ludzie na festyn jesienny. To będzie się robić tłoczniej i głośniej więc trudniej o pokoje będzie. W końcu to jeszcze tylko dwie ostatnie noce lata zostały do tej równonocy. Przy okazji gdy dziewczyna szła z tacą zamówienia dla innego stołu wskazała im na sylwetkę jakiegoś starego. Chociaż rano pracowała inna zmiana niż wieczorem, tylko karczmarz był ten sam.

- To Stary Bruno. Szef mówił by wam powiedzieć. - rzekła do nich w przelocie po czym poszła dalej. A Stary Bruno widocznie był druciarzem bo chodził z koszykiem swoich wyrobów i oferował gościom a to łapkę na myszy, a to małą klatkę z drutu czy jak coś trzeba było drucianego to mógł naprawić. Niedrogo, może być za jedzenie i szybko coś zrobić może.

- Wygląda jak druga połówka Jaruchy. - Igor pozwolił sobie na nieco złośliwy komentarz. Stary Bruno wyglądał staro. I chodził od stolika do stolika to pewnie w końcu dojdzie i do ich. Poza starym druciarzem co to miał umieć opowiadać historie to część gości kojarzyli z wczorajszego wieczoru. Był ten gruby, jowialny kupiec któremu apetyt przy śniadaniu dopisywał. Gdzieś dalej jakiś oddział wojaków chyba zbierał siły po hulankach ostatniej nocy. Wyglądało jakby skończyła im się przepustka i teraz mieli ostatnie chwile wolności przed powrotem na służbę. Więc jak wczoraj byli hałaśliwi i radośni na całą karczmę, że jeszcze z piętra ich było słychać to dzisiaj wydawali się przygaszeni i mało rozmowni. W oko mogła wpaść też jakaś młoda wojowniczka która przyszła do karczmy jak już śniadali. Pancerz i szabla przy pasie zdradzały jej militarną profesję. Ale wydawała się czekać na coś czy na kogoś bo usiadła przy pustym stole i zerkała na główne wejście ilekroć ktoś wszedł czy wyszedł.

Na słuch to brzmiało jakby tutaj też doścignęła ich plotka o tym nikczemnym rabunku świątyni czy kapliczki w Ristedt. Ludzie kręcili głowami na takie niecnoty i bezbożników co nawet dla domu bożego nie mają poszanowania. Zastanawiali się czy wojsko na festynie zrobi sztuki ogniste jak w zeszłym roku. I jaka będzie niespodzianka w tym roku. Rok temu były skaczące karły, jakie to było zabawne! Dwa lata temu popisy konne, jeszcze wcześniej strzelano z prawdziwej armaty no to ciekawe co generał z generałową wymyślą w tym roku.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-08-2020, 12:16   #227
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Miejsce: Ostland; Zamek Lenkster; podgrodzie
Czas: 2519.VIII.32 Konistag (6/8); ranek
Jaruha podreptała za dziewkami, podpierając się kosturem i zerkając od czasu do czasu, by nie zgubić śladu. Tak kuśtykając dotarła w końcu nad strumień gdzie rzeczywiście kobiety w różnym wieku robiły pranie.
- Niech Rhya wam błogosławi - przywitała się i rozejrzała za ławą lub kamieniem, gdzie mogła przycupnąć. - Pozwólcie, że sobie odpocznę, strudzonam trochę - dodała, nie zważając na rzucane na nią spojrzenia.

- Wczora z wieczora przybyłam, nowa tu jestem, chwilę się zatrzymam - kontynuowała już mosząc się na tyle wygodnie, na ile trzeba. - Białogłowom w szerokim świecie zwykłam radą służyć. Znam się na leczeniu, ziołach. Ból uśmierzam, choroby zamawiam, uroki odczyniam, w miłości pomagam, he, he - dodała wyciągając przed siebie nogi i odsłaniając kostki, coby ostatnie letnie promienie ją ogrzały.

Kobiece towarzystwo przywitało ją z mieszanymi uczuciami. Było ich kilka, może z pół tuzina, może trochę więcej. W większości młode kobiety i dziewczyny co to pewnie prały na korzyść swoich rodzin czy karczm w jakich pracowały. Nawet wśród nich była chyba ta kelnerka od Madeja co wczoraj wieczorem prowadziła gości do pokoju i usługiwała przy stole. Widok starej i obcej kobiety wprowadził moment konsternacji i ciszy. Śmiechy i rozmowy ucichły więc ten silny wiatr który smagał wszystkimi i wszystkim czuć było jeszcze wyraźniej. Dlatego praczki pracowały pod jakąś wiatą przy brzegu wartkiego strumyka i miały różne haftowane narzuty na plecy chroniące przed zimnem. Rąk jednak nie mogły tak chronić, cały czas musiały nimi pracować w zimnej wodzie.

- Siadajcie, siadajcie, pochwalony! - zawołała jedna która była wyraźnie starsza i pulchniejsza od większości koleżanek. No i stopniowo jakoś znów te rozmowy zaczęły się toczyć. - A na długo przyjechaliście? Na festyn? - zagaiła ta najstarsza co i tak pewnie było młodsza o pokolenie od gościa.

- A czy na długo, to się obaczy, hi hi hi - stara jednak schowała kulasy, bo wiatr chłodny smagał. - Zimno się zbliża, mnie starej już po lasach się włóczyć w chłód nie w smak. Jak się znajdzie kąt to może przezimuję. A jak nie, to zabawię się na festynie i pociągnę gdzie dalej… Słyszałyście już, jak w Jaarheim minotaura ubili? Sama łatałam tych, co przeżyli… - zawiesiła głos, aby się nie narzucać i wybadać reakcje. Twarz nieco do słońca nastawiła i czekała.

- O no! Tak my też słyszały! Dobrze, że ktoś się wziął za tą maszkarę i porządek zrobił! Do nas to pod twierdzę nie ale już na trakcie do twierdzy to różnie bywało - ta najstarsza i najpulchniejsza była też chyba najbardziej wygadana i widać było, że wiedzie prym wśród tych młodszych i szczuplejszych. Te chyba uznawały jej nieformalne przywództwo bo jakoś żadna nie kwapiła się by się wybić coś w innym stylu.

- Ja słyszała, że to na pewno tą poczwarę jakiś dzielny rycerz ubił. Żeby do nas taki dzielny rycerz przyjechał. Ale bym mu pranie zrobiła - zaśmiała się jakaś młoda dziewuszka pozwalając sobie na snucie swoich marzeń i fantazji przy trzepaniu prania kijanką. Jak ją sobie przyłożyła czule do piersi to dało się wyczuć jak by potrafiła zadbać o takiego wymarzonego, dzielnego rycerza. Ale jak na zwykłą praczkę to lico i kibić miała całkiem urokliwe.

- Tobie Krista to same chłopy w głowie! - fuknęła na nią ta najstarsza. Właściwie to ta młoda to chyba była ta kelnerka od Madeja co wczoraj była na wieczornej zmianie. Ale reszta dziewczyn roześmiała się wesoło i swawolnie nic sobie nie robiąc z gderania starszej.

- Do porządnej roboty byś się wzięła! Co to za robota usługiwać w karczmie! - jakaś druga matrona poczuła się chyba w obowiązku sprostować młodą na tyle by wskazać jej właściwe zachowanie.

- O pewnie! Jakoś wasza Selene robi to samo co ja! Tylko na zamku! I ona może a ja nie?! - Krista zaperzyła się gdy przytyk widocznie ją trafił w czułe miejsce. I szybko zrewanżowała się tej starszej wskazując na jeszcze inną dziewczynę, tym razem zbliżoną do siebie wiekiem i aparycją.

- Robota taka sama ale płacą lepiej. A i jak w tyłek klepie cię jakiś pan to mniejsza ujma niż jakiś cham prawda? - Selene nic sobie nie robiła z takich uwag i beztrosko wzruszyła ramionami na takie uwagi. Co wreszcie wywołało szelmowskie uśmiechy na tych młodszych twarzach i krzywe spojrzenie pełne dezaprobaty na tych o pokolenie starszych.

- A, juści - odezwała się w końcu Jaruha. - Młodość ma swoje prawa. Gdybym ja jeszcze parę krzyżyków mniej miała i skórę gładką a mięciuchną, he, he… - zaśmiała się. - A poza tym, dobrze z tym rycerzem mówicie. Dwu takich się u Madeja zatrzymało. Jeden to jaśniepan ślachcic, von Schatzberg, z Wolfenburga. Bił się z potworem tak, że ledwo udało się go do życia wrócić. Cud, że przeżył. No ale teraz to on w pełni sprawny, he, he… A i jego przyboczny, rycerzyk jak malowanie, a jaki grzecznie ułożony. Jakby która chciała, to ja wiem, jak ich podejść, he, he… - zamilkła znowu, aby słuchać, co ciekawego powiedzą.

- „U Madeja”? Krista ty tam robisz. Widziałaś ich? - jedna z młodszych kobiet spojrzała z zaciekawieniem na koleżankę. Sama wręcz z wirtuozerią w paru ruchach złożyła już upraną koszulę w kostkę. Tak sprawnie, że wyglądało jak jakaś cyrkowa sztuczka. Ale chyba reszta towarzystwa była do tego przyzwyczajona bo nie zwróciła na to większej uwagi.

- Chyba. Wiem który stół wczoraj mieli. Ale nie bardzo wiem którzy to by mieli być. Trudno coś powiedzieć, zjedli i poszli do swoich pokojów. Ani żaden nie zagadał ani nic. A! Ale to jacyś służbowo. Bo papier pokazali i Madej musiał im wszystko za darmo dać - kelnerka z karczmy przypomniała sobie zdarzenia z wczorajszego wieczoru. I widocznie towarzyszy Jaruhy kojarzyła głównie z listu żelaznego jakim się wczoraj wylegitymowali.

- Niedługo to co drugi będzie z takimi papierami jeździł. Wszystko przez ten zamek. Kurierzy, sprawy służbowe, listy, pierścienie no jak tu ma zwykły człowiek wyżyć? A ty jak musisz płacić to wszystko na czas i nie ma zmiłowania. Może my też powinnyśmy poprosić o jakieś zwolenienia? Takie, że jak nam zapłacą dzisiaj a my im będziemy pranie czy jedzenie robić za pół roku? - jedna z kobiet trochę żartem a trochę z irytacją mówiła do swoich koleżanek. Te zaśmiały się i pokiwały ze zrozumieniem głowami. Widocznie tutaj takie listy żelazne i różni uprzywilejowani goście nie były taką rzadkością.

- A wiecie, że ci sami to jeszcze w Kalkengardzie jednego minotaura usiekli? Tam, gdzie ta złota buława zaginęła, co to jej teraz szukają jak lekarstwa na trypra, he he… Oj, bogowie, co też to się dzieje… dobrze, że święto tuż tuż, to się na chwilę o troskach zapomni. Ale ci junacy, hej! Oni przyjechali tu szukać starej twierdzy, bastionem ją zowią i tylko ten bastion i bastion. Wasze babki jakiej historii wam nie mówiły w dzieciństwie? O Bastionie? O Falkenhorstach? O Aberschlosse? O starych cmentarzyskach? Ha? - wyciągnęła w ich stronę swój zakrzywiony paluch.

- Bastion? Ta twierdza Falkenhorstów? - ta pulchna matrona znów postanowiła przypomnieć o sobie. Widząc, że to o to chodzi tylko po raz kolejny uderzyła kijanką w pranie rozchlapując zimną wodę na tym zimnym wietrze. - No to taka legenda. Był piękny zamek, piękni rycerze z tego zamku no ale nie ma. Od dawna nie ma. Nie ma co sobie tym głowy psować - widocznie kobieta, pewnie matka i żona, podpora rodziny co żyła twardą, zimną i wietrzną rzeczywistością nie była za bardzo zainteresowana bajami i legendami z odległych czasów i przestrzeni.

- A ja kiedyś na zamku słyszała, że jak ktoś jest wierny to jak Falkenhorst. Znaczy jak rycerz jakiś i słowo jak da i można na nim polegać. A jak się powie do takiego Falkenhorsta “rycerzu o posłuchanie proszę” to on zawsze to posłuchanie dawał. Nawet zwykłemu chłopu albo banicie jak go mu w kajdanach przywiedli przed oblicze - Selene dodała coś od siebie gdy wstała i wytrzepała już uprane ubranie odkładając je do kosza do tych już upranych. Mokre i zmarznięte dłonie próbowała ogrzać sobie trzymając je chwilę pod pachami.

- Ale ty głupia jesteś. Gdzie ty jakiego Falkenhorsta znajdziesz? I rycerz co wieśniaka słucha. Takie rzeczy to tylko w bajkach - fuknęła na nią któraś ze starszych kobiet. Praczka wzruszyła tylko ramionami urażona, że przecież tylko powtarza co na zamku słyszała a sama tego nie wymyśliła.

- No, ja sobie przycupnę trochę z dala, bo mi od wody wilgoć ciągnie - Jaruha dźwignęła się na nogi i poszurała dalej. Poczeka tu sobie, aż praczki odejdą. Będzie która chciała, to z drogi zawróci i do niej przyjdzie. Nie będzie, no cóż… wróci do gospody.

Pranie stopniowo kończyło się razem i z pochmurnym i wietrznym porankiem. Praczki zbierały swoje rzeczy, jedna skończyła trochę wcześniej, druga trochę później ale żadna nie mogła zbyt długo wytrzymać mocząc ręce w zimnej wodzie i wystawiona na działanie zimnego wiatru. Więc jak tylko która się uwinęła to żegnała się z towarzystwem i wracała do siebie. Więc grupka kobiet stopniowo rzedniała, pod wiatą nad strumieniem było mniej głosów, śmiechów i praczek. W końcu jedna z ostatnich kobiet chyba już miała koszyk z praniem gotowy do powrotu do domu. Ale po chwili wahania podeszła jednak do Jaruhy.

- A to się na ranach i chorobach znacie? - zapytała niepewnie chyba trochę nie wiedząc jak zagaić rozmowę z obcą.

- A znam się córuś, znam - potaknęła. - Kto zachorzał? Prowadź, obaczę, czy mogę pomóc - dźwignęła się stękając, gdy zabolało ją w krzyżu. - Jak cię zowią?

- Gretel. Gretel Dunkelberg. A syn dostał jakiejś wysypki. Nie wiem co to jest - kobieta była w średnim wieku. Pokoleniowo to tak pewnie pomiędzy Jaruhą a większością młodych praczek. Poprawiła swój kosz, pożegnała się z kumoszkami i ruszyła w stronę zabudowań podgrodzia. Jaruha podreptała za nią.
 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 27-08-2020 o 21:22.
Gladin jest offline  
Stary 27-08-2020, 21:21   #228
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Miejsce: Ostland; Zamek Lenkster; podgrodzie, gospoda u Madeja
Czas: 2519.VIII.32 Konistag (6/8); ranek

- Jaśniepan weźmie młodego i sprawdzi, czy żelazny list tam zadziała - Jaruha zwróciła się do Karla i zakreśliła ręką w stronę zamtuza. - W tym wieku to niezdrowo chucie na wodzy tak trzymać, he, he… a ja mam maści, gdyby się co paskudnego przyplątało, he he - dodała Jaruha na odchodnym.

- Kto chce iść, niech to robi na własny rachunek - powiedział Karl z uśmiechem.

- A wiecie, tak sobie dumam - Stephan zmienił temat. - Zniknięcie buławy i kradzież w Ristedt. Chodzi mi po głowie hipoteza, że te dwa wydarzenia są ze sobą powiązane. Na razie mam za mało danych, aby coś więcej powiedzieć lub wnioskować, ale… może to popisy jakiegoś mistrza złodziejskiego fachu? A może jakiś zepsuty kolekcjoner z nudów zleca te kradzieże? Albo, co zawsze możliwe, słudzy plugawych bogów maczają w tym palce? - zadumał się. Towarzysze zamilkli, popatrzyli po sobie i powzruszali ramionami.

- No okradać dom boży to już… - Manfred pokręcił głową na znak, że no okraść kupca, chłopa czy rycerza to jedno no ale okraść dom bogów no to już kompletnie coś innego. Znacznie gorszego. - Takiemu obciąć łapy to mało. Ale bogowie umieją dojść swoich praw, oj umieją, spotka go zasłużona kara za takie bezeceństwo - rzucił jeszcze i na dowód potwierdzenia upił łyka ze swojego glinianego kubka.

- Jeżeli nie macie nic przeciwko, to udam się z Ragnisem na zamek. Czy ktoś z was również ma takie plany? - Glaser ponownie zmienił temat.

- Tak, trzeba się tam udać - przytaknął Karl. - Z listem żelaznym w dłoni. Więc się tam wybiorę z wami.

Wtedy do ich stołu zbliżył się Bruno. Tladin od razu zagadnął.
- Kupić czy naprawić nam teraz nic nie trzeba, ale siadajcie ojczulku. Strawę i napitek wam postawimy, a Ty nam w zamian opowiedz jakieś stare historie miejsca i okolic. Słyszałeś co o Falkenhorstach może, albo o starej twierdzy górskiej Bastionem zwanej?

- Oo dobrodzieju! Niech ci bogowie sprzyjają dobrodzieju!
- starzec wydawał się tak zaskoczony co zachwycony słowami krasnoluda. Z pewną ostrożnością dosiadł się do ławy kładąc swój koszyk z drucianymi wyrobami na ławie obok siebie i poczekał aż khazad machnie na kelnerkę jakby sprawdzał czy to tak naprawdę a nie jakieś żarty ze starego człowieka. Dziewczyna skinęła głową i poszła za szynkwas aby coś przygotować. W międzyczasie wzrok przykuł jakiś niziołek co jakieś sprytne sztuczki z łyżeczką pokazywał. Niby siedział przed swoją strawą a śmigał tą łyżeczką jak prawdziwy magik. Drewniana łyżka pojawiała się i znikała w jego sprytnych dłoniach, nawet jak ją podrzucił do góry to złapał za swoimi plecami a to wszystko ku uciesze jakiejś panny. To chyba dla niej był ten popis ale i po kolei chyba spora część porannych gości zaczęła zerkać z zaciekawieniem na ten niespodziewany popis akrobacji łyżką. A na sam koniec jak na popis wypadało artysta ukłonił się skromnie a przypadkowi widzowie podziękowali mu uśmiechami i oklaskami.

Zanim kelnerka, całkiem zgrabna zresztą, wróciła z zamówioną nową porcją śniadania to ta wojskowa doczekała się chyba spotkania. Bo przyszedł jakiś mężczyzna z przeszywanicy i podszedł bezpośrednio to jej stołu. Tam się krótko i bez wylewności przywitali a on z torby wyjął jakiś papier która ona usiadła przy stole i zaczęła go czytać.

- O, tak, tak, podziękował, podziękował, niech wam dobrzy ludzie bogi wynagrodzą - memłał z wdzięczności Stary Bruno chyba przegapiając, że na razie to nie człowiek do niego zagadał i takie sute śniadanie postawił.

- A tak, to zamek co? Ten w górach? Falkenhorstów? - dziadek wbił drewnianą łyżkę w kupkę kaszy ze skwarkami i dodatkami, w drugą sękatą dłoń wziął chleb i na chwilę zamilkł gdy tak sycił się pierwszymi kęsami i pewnie myślał co by tu teraz powiedzieć.

- No ale to o tym jest wiele historii. Dawna twierdza naszych dobrodziejów. Szkoda, że już takich nie ma. Chociaż ten nasz generał to też. Surowy. Ale sprawiedliwy - stary druciarz widocznie jakoś pozbierał w głowie te opowieści no ale chciał chyba wiedzieć co tu najbardziej dobrodziejów interesuje bo wyglądało, że zna ich więcej niż by dali radę tu opowiedzieć i wysłuchać za jednym posiedzeniem.

- A jest jaka historia, gdzie mówią o Aberschlosse? Widzicie, nam trzeba znaleźć tę starą twierdzę, więc snujcie opowieści. Może tam jakie ziarno, które nas na trop naprowadzi. A i jutro i pojutrze w zamian za historie wam gościniec zapewnimy. A jak chcecie to i kolacje. Ciekawim ojczulku, ciekawim - Tladin zachęcał starego.

- Aa, Aberschlosse… - dziadek skinął głową jakby nazwa nie była całkiem obca dla niego. Zaczął memłać swoim niezbyt kompletnym uzębieniem ciepłą kaszę dłużej przeżuwając nieco twardsze skwarki. - No tak, to przeca była twierdza von Falkenhorstów. Znaczy zamek. Taka letnia rezydencja. Przeca taki wielki i sławny ród to miał więcej niż jeden zamek czy wioskę. I jedną z nich był Aberschlosse. Tak, tak, siedzieli dobrodzieje w górach ale jak jakieś goście czy ta zima w górach im się znudziła to balowali w Aberschlosse. A to też już w górach właściwie było. Ale w dolinie to łagodniej i zieleniej było. Drogą się tam jechało wzdłuż rzeki. No ale teraz to tej drogi już nie ma. Bo się nią do Falkenhorstów jeździło albo od nich a teraz już tego zacnego rodu nie ma no to i nie było po co jeździć to i droga nie potrzebna - Bruno wyjaśnił to w międzyczasie ciamkania swojej kaszy. Jadł i snuł te swoje opowiastki w całkiem ciekawy sposób. Widocznie karczmarz nie mylił się co do jego gawędziarskich talentów starego.

- A to dobry ród był. I zacny. Póki trzymali ten swój zamek w górach to trzymali w ryzach to całe górskie plugastwo. A jak komuś rejza z zachodu przyszła ochota to musiał się miarkować by mu zaraz spadali na kark albo robili wycieczkę odwetową. No i tego nekromantę plugawego też pokonali. Zebrali wielką armię pod swoim sztandarem i go pokonali. Tam niedaleko jest do dzisiaj pole kości jakie zostało po tamtej bitwie. A sam Falkenhorst podobno ruszył w pogoń za tym plugawcem i osobiście mu łeb ściął. Tamten próbował swoich plugawych sztuczek ale nie dał rady szlachetnemu rycerzowi - dziadek pokiwał swoją łysiejącą głową na znak, że tak to się kiedyś działo no i taki zacny ród dobrodziejów był sobie mieszkał kiedyś w tych pobliskich górach. Brzmiało jakby obecni możni nie mieli porównania do tamtych legendarnych rodów. Spojrzał w bok bo jakiś młodzian w skórzni zaczął śpiewać jakąś przyśpiewkę. Ale, że był już mocno wstawiony no to wychodziło mu dość bełkotliwie, tyleż pociesznie co irytująco.

- To Aberschlosse to wiecie gdzie leżało? Nad rzeką Lenkster? W górę czy w dół rzeki stąd? - Stephan próbował złapać trop. - Znacie kogoś, kto mógłby nas na miejsce zaprowadzić, gdzie ta posiadłość leżała?

- W górę, w górę bo to już prawie w pierwszych górach było. Tylko, że w dolinie. Weisser. To kawałek od nas ale niedaleko. Wpływa do naszego Lachtbeck. Ale czy ktoś tam teraz jest i wie jak dojść to nie wiem. Drogi już nie ma. Las ją zarósł - dziadek pokręcił swoją łysiejącą głową na znak, że nie bardzo wie jak obecnie ktoś mógłby dotrzeć do tego miejsca gdzie niegdyś mieściła się jedna z siedzib von Falkenhorstów.

- Czy ktoś chociaż pamięta, w jakim miejscu zaczynała się ta droga? - spytał Karl.

- Nie wiem. Może. Chociaż może i nie. Jak się idzie wzdłuż rzeki to ponoć jeszcze trochę ją czasem widać tą drogę. Znaczy drzewa tam ponoć trochę mniejsze. No ale ja tam sam nie byłem to tylko mówię co ludzie gadają - staruszek rozłożył ramiona na znak, że wiele tutaj nie pomoże. Wbił drewnianą łyżkę w swoją porcję kaszy nie przerywając jedzenia czegoś miękkiego, ciepłego i smacznego.

- Dziękuję ojczulku. Zajrzyjcie do nas jeszcze, chętnie was ugościmy w zamian za stare opowieści - Tladin więcej nie wypytywał o szczegóły. - Jeżeli chcecie to możemy wam teraz opowiedzieć o naszej walce z minotaurem. Ale powiedzcie mi jeno, nie obiło się wam gdzieś o uszy imię Bladina, Bladina Gladensona? To mój brat, szukam go od wielu lat.

- Brat? Znaczy krasnolud jakiś tak? No to u nas wiela ich nie ma oj nie ma. Na zamku jest jeden. Taki inżynier wielki. No ale gdzie mnie na zamek leźć, tam ino same ważne sprawy i ludzie to tam nie byłem nigdy to go nie widziałem. A minotaur powiadasz? No to opowiadaj, opowiadaj bom ciekaw okrutnie jak to było z tym minotaurem
- Bruno pokręcił z żalem swoją łysiejącą głową na znak, że o krasnoludach to zbyt wielu wieści nie ma. Za to okazał się bardzo zainteresowany nową opowieścią jakiej jeszcze nie słyszał. Tladin zaczął snuć opowieść.
 
Gladin jest offline  
Stary 27-08-2020, 21:29   #229
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Miejsce: Ostland; Zamek Lenkster
Czas: 2519.VIII.32 Konistag (6/8); przedpołudnie

Po śniadaniu towarzystwo zajęło się swoimi sprawami. Z czego część z Ragnisem i Stephanem na czele postanowiło udać się na zamek. Ten kawałek od podgrodzia do głównej bramy zamku dało się obejrzeć znacznie lepiej te mury niż wczoraj o zmierzchu i deszczu. Dzisiaj co prawda nie padało. A nawet panował przyjemny dla oka błękit nieba. Jednak wciąż dał zimny, przejmujący wiatr. Taki co potrafił zmieść czapki z głowy i targać nawet grubymi gałęziami.

Same mury zamku wyglądały groźnie, solidnie i ponuro. Były wysokie na dobre kilka wysokości dorosłego człowieka. A do tego jeszcze stały na skalistym wzgórzu co dodatkowo jakby podwyższało ich wysokość. Wszelkie machiny czy drabiny trzeba by wciągnąć na to wzgórze a potem zaczynać wspinaczkę od tych skał, do murów, jeszcze i same mury.

Nad wieżą bramną dumnie powiewał czarno - biały sztandar z byczą, ostlandzką głową. A na murach tam czy tu widać było strażników z kuszami. Ruszali się dość niemrawo ale przy takim wietrze to stróżowanie na wieży czy murach nie było pewnie zbyt przyjemne. Pocieszająco jednak wyglądała sama brama. Bo most zwodzony był otwarty, kratownica podniesiona a wierzeje bramy otwarte na oścież. Gdy się zbliżyli okazało się, że w głębi bramy, chroniąc się przed wiatrem stoi jednak dwóch strażników a fosa okazała się sucha. Albo jak była w niej woda to wyschła przez lato a nowej jeszcze nie napadało. Ot to co w niej było sprawiało dość bagniste wrażenie. Przy bramie jednak ci dwaj strażnicy się jednak ruszyli by dopełnić swoich obowiązków.

- Stać. Czego tu szukacie? - strażnik zastąpił im drogę, także słowem i gestem. Nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Za to dość młodym wiekiem. Zresztą tak samo jak jego koleżanka. Oboje mieli na sobie filcowe pancerze z narzutą w ostlandzkich barwach jakie odróżniały ich od jakiejś ochotniczej milicji. Mężczyzna miał przy pasie szablę a kobieta jakiś czekan. Oboje jednak trzymali w dłoniach halabardy którymi się podpierali w tej strażniczej rutynie.

Karl zlustrował dwójkę strażników spojrzeniem w którym nie było zbyt wiele aprobaty i szacunku.
- Na początek kogoś, kto tu dowodzi - powiedział, pokazując strażnikowi list żelazny, ze szczególnym uwzględnieniem pieczęci.

Mężczyzna wziął papier od gościa i szybko przebiegł go wzrokiem. Albo czytał strasznie szybko albo w ogóle. Zatrzymał się na dłużej na samym dole gdzie były glejty, podpisy i pieczęcie. To przykuło jego uwagę zresztą kobieta też mu zerknęła przez ramię na to pismo.

- Poczekaj tu ja pójdę po sierżanta - powiedział do niej przekazując jej papier. Ona zaś pokiwała głową twierdząco i teraz ona mogła się napatrzyć na dokument gdy jej kolega cofnął się do tyłów wieży gdzie pewnie urzędował ów sierżant.

- To z Wolfenburga jesteście? - zagaiła strażniczka pewnie rozpoznając przynajmniej ratuszowy herb ze stolicy. A gdy tak pozostali czekali na jej kolegę i sierżanta to dało się dostrzec, że na ścianie tunelu wieży wiszą różne ogłoszenia. Chyba w większości listy gończe sądząc po widocznych mniej lub bardziej schematycznych facjatach i sumie nagrody. Wśród różnych łotrów, zbiegów, dezerterów czy po prostu potworów w oko wpadało całkiem znajome nazwisko Schepke.

- Z samego Wolfenburga - Karl skinął głową. - Kawałek drogi z małymi przygodami.

- Kawał drogi z Wolfenburga - powiedziała młoda strażniczka jakby stolica prowincji wydawała się czymś odległym na końcu świata. - Kiedyś tam byłam - zadumała się na chwilę .

- Za którego tutaj najwięcej płacą?
- zaciekawił się Tladin, przeglądając listy gończe. Stephan przysunął się, by odczytać informacje, zatrzymał się przy nazwisku Schepke.

- Schepke? - zdziwił się zwracając do strażniczki. - Kto to? Czemu jest ścigany?



- Schepke - uwaga krasnoluda przykuła uwagę strażniczki do tych listów gończych wywieszonych na ścianie tunelu. - No to niezły numer z niego. Jeździ po okolicy ze swoimi ludźmi i krwi psuje. Często podatki i opłaty ściąga. Czasem kogoś napadnie czy aresztuje. Kiedyś pracował dla nas. W Straży Granicznej. Ale też i po drugiej stronie granicy w Hochlandzie. I nadal często się podszywa pod naszą Straż Graniczną. Czasem nawet używa naszych glejtów i w ogóle gada jak ktoś od nas. No to ludziom trudno poznać, że on już nie od nas. No i za niego jest najwyższa nagroda - strażniczka mówiła w zamyśleniu nad tymi kolejami losów zamku, jego obsługi i okolicy. O oficerze służby patrolowej po obu stronach granicy zdawała się mówić bez większej niechęci. Z przeciwległej strony tunelu pojawiła się sylwetka z halabardą. Widocznie jej kolega wracał na swój posterunek i zaraz miał dotrzeć do wylotu bramy. Ale na razie wracał sam.

- Stephan, a który z potworów najwięcej wart jest? - dopytywał Gladenson. - Przydałyby się nam kopie takich listów, to może przy okazji kogoś najdziemy i trochę grosza wpadnie, ha?

- Chyba ten
- uczony wskazał na jakąś zdeformowaną facjatę na jednym z listów. Strażniczka spojrzała na niego i pokiwała głową.

- To Podrzynacz. Ma swoją bandę odmieńców gdzieś w lesie. Napadają na traktach i siołach - powiedziała strażniczka szybko bo już jej kolega wrócił do wylotu bramy.

- Sierżant zaraz przyjdzie - wskazał kciukiem na kierunek z wnętrza zamku i rozejrzał się po zebranych jakby sprawdzał co się zmieniło przez te parę chwil co go nie było. Sierżant rzeczywiście niedługo się pojawił. Wydawał się ze dwa razy starszy i dwa razy cięższy od swoich podwładnych.

- Pochwalony - odezwał się do gości sięgając ręką po list żelazny. Trochę dłużej się na nim zatrzymał niż jego podwładni i w końcu podniósł wzrok na przybyszy ponownie. - A w jakiej sprawie chcecie wejść do zamku? - zapytał krótko.

- Szukamy informacji o Bastionie, dawnej siedzibie Falkenhorstów - odparł Karl.

- Za pozwoleniem - wtrącił Glaser. - Stephan Glaser. Jestem badaczem historii z uniwersytetu altdorfskiego. Jak wspomniał pan von Schatzberg, z ramienia ratusza wolfenburskiego prowadzimy poszukiwania legendarnego Bastionu. Mam nadzieję, że uzyskamy pozwolenie na zbadanie historycznych zapisków, jak również na wizytę w świątyniach i zbadanie ich archiwalnych ksiąg.

- Ah, tak… Bastion, historyczne zapiski, archiwa…
- sierżant podrapał się po swoim zarośniętym policzku. Kiwał głową ale widocznie miał niezły zgryz co powinien teraz z tym fantem zrobić. Dało się wyczuć, że gdyby nie waga listu żelaznego z jego podpisami i pieczęciami to pewnie aż takich rozmyślań by nie miał. Zaś goście i jego podwładni w milczeniu czekali na to na co ten się zdecyduje. No i wreszcie się zdecydował.

- Chodźcie ze mną - powiedział w końcu wciąż wpatrzony w kawałek papieru jaki podróżni dostali w wolfenburskim ratuszy. Poprowadził ich do wewnętrznej strony bramnej wieży. A tam ukazała się kolejna wieża bramna wraz z wewnętrznym pierścieniem murów. Stała trochę po skosie w stosunku do tej pierwszej. Ale gruby sierżant wszedł do małych drzwi przy pierwszej bramie.

- Chudy! - zawołał do środka rozkazująco. I zaraz po chwili wyszedł jakiś strażnik wiekiem bardziej zbliżony do tej pierwszej dwójki przy bramie. Rzeczywiście wyglądał dość patykowato.

- Tak panie sierżancie? - zapytał młody strażnik patrząc pytająco na swojego dowódcę i czwórkę gości.

- Oni tu mają papiery z Wolfenburga. Zaprowadź ich do administracji - sierżant machnął listem żelaznym w końcu oddając go właścicielowi a młody, chudzielec skinął głową i machnął ręką na gości by poszli za nim.

- To chodźcie - powiedział do nich prowadząc ich drogą w stronę wewnętrznej bramy. Za bramą był dziedziniec a wokół niego stajnie, karczma i inne mniej oczywiste budynki. Dominował kamień już mocno poszarzały od wiatru. Ten wciąż był bardzo silny i utrudniał mówienie wpychając słowa znów do gardła. A młody strażnik zaprowadził ich do jednego z większych budynków. Otworzył małe drzwi które swobodnie mógłby zastawić nawet pojedynczy obrońca i weszli do jakiegoś biura. Tak to przynajmniej wyglądało by było właśnie biurko a za nim jakiś młody skryba. Pewnie niewiele starszy od chudzielca czy tej dwójki strażników przy bramie. Spojrzał na nich wszystkich znad jakiejś otwartej księgi patrząc na nich enigmatycznie.

- Cześć Will. Oni mają jakieś papiery z Wolfenburga. Sierżant kazał ich tu przyprowadzić - wyjaśnił chudzielec wskazując na grupkę jaką przyprowadził. Skryba też się z nim przywitał. krótko ale skoncentrował swoją uwagę na gościach.

- Tak? A co was do nas sprowadza? - zapytał skryba czekając na przedstawienie sprawy.

- Karl von Schatzberg - przedstawił się Karl. - Z ramienia władz Wolfenburga poszukujemy miejsca zwanego Bastionem, czyli dawnej siedziby Falkenhorstów. Mamy nadzieję, że w Lenkster znajdziemy jakieś zapiski albo stare mapy.

- Ooo… Bastion Falkenhorstów? No, no…
- na skrybie też wrażenie, głównie zdziwienia, zrobiło to wspomnienie o powodzie przybycia na zamek. Wyciągnął rękę po ten wspominany list żelazny i go przeczytał uważnie. Po czym jeszcze trzymał go w rękach zastanawiając się co dalej począć z tą sprawą.

- Oj, nie trafiło wam łatwe zadanie. To, że gdzieś tu w górach był ten zamek to jest pewne. No ale od dawna nie ma o nim żadnych potwierdzonych informacji - przyznał skryba który widocznie cokolwiek musiał być zorientowany w tych bastionowych sprawach. Pogładził kant listu żelaznego dalej się nad tym zastanawiając.

- No ale dobrze. Może coś znajdziecie w naszych archiwach. A gdzie się zatrzymaliście? I na jak długo? - młody skryba popatrzył przez biurko na grupkę gości i jakoś nie sprawiał wrażenia by planował im utrudniać te poszukiwania których chyba sam nie uważał za proste.

- Na razie u Madeja - odparł Karl. - Tak długo, dopóki nie zdobędziemy jakiś informacji, lub przekonamy się, że musimy ruszyć w góry na ślepo. Jakimi najstarszymi mapami dysponujecie? - spytał.

- Nie chcę was wprowadzić w błąd. To już lepiej zapytajcie w archiwum - rzucił skryba nieco mrużąc oczy i mówiąc trochę wolniej. Po czym spojrzał na wojskowego chudzielca co ten przyjął skinieniem głowy na znak, że zaprowadzi gości gdzie trzeba.

- Z tym listem jak chcecie to możecie zatrzymać się w naszym dormitorium - przyznał młody pisarz wskazując na trzymany list i w końcu przesuwając go na drugą stronę biurka by właściciel mógł go zabrać.

- Chyba lepiej, jak na podzamczu pozostaniemy, póki co? Hm? - Tladin po cichu zapytał Karla.

- Nie chcemy robić niepotrzebnego kłopotu - odparł Karl, równocześnie zabierając list żelazny. - Jest nas ośmiu luda. Będziemy się kręcić po okolicy, a u Madeja nie patrzą na nas spode łba. Na zamku wystarczy nam dostęp do archiwum.

- A nie macie może kopii listów gończych, które tam przy bramie wiszą?
- zapytał Gladenson żołnierza.

- No mamy. A co cię interesuje? - skryba zapytał pytającego po krótkim potwierdzeniu, że jakiś zapas listów gończych posiada.

- Szukając Bastionu trochę będziemy pewnie włóczyć się po okolicznych ostępach. Może kogo z nich spotkamy. Ale tak na pamięć to przeca nie będę pewien, czy komu w łeb dawać czy nie. To by się przydały. A tego Schepkego to nawet spoktaliśmy po drodze tutaj. Ino nawet gdybym wiedział, że on poszukiwany, to za dużo cywilów z nami było, a za mało wojaków, by mu sprostać. Może dacie nam parę listów, my trochę wprawy w pozbywaniu się problemów mamy - Tladin napomknął o ich dokonaniach do tej pory.

- Za pozwoleniem - chrząknął Ragnis, zwracając na siebie uwagę. - Chciałbym się zobaczyć z Glarinem Larsonem. Służyliśmy kiedyś razem - dodał celem wyjaśnienia.

- Doprawdy? - skryba lekko uniósł brwi przyglądając się sylwetce starszego z krasnoludów. - W takim razie nic się nie zmieniło. Dalej urzęduje u siebie - urzędnik skinął głową nieco w bok co widocznie Ragnisowi wystarczyło i za zezwolenie i za wskazówkę gdzie ma się udać. Więc też skinął głową w podziękowaniu dla przedstawiciela tutejszej administracji i na pożegnanie z resztą grupki.

- Jeśli młodzieńcze chcesz to możesz iść ze mną - starszy krasnolud zwrócił się do młodszego zanim wyszedł z kancelarii zamkowej. Długobrodzi oddzielili się i poszli w swoją stronę, gdy tymczasem dwóch ludzi poprowadzono dalej, ku archiwum.

 
Gladin jest offline  
Stary 29-08-2020, 11:25   #230
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 68 - 2519.VIII.32; południe

Miejsce: Ostland; Zamek Lenkster; biblioteka
Czas: 2519.VIII.32 Konistag (6/8); południe
Warunki: cisza biblioteki, jasno, umiarkowanie na zewnątrz pogodnie, ziąb, sła.wiatr



Karl



Młody szlachcic towarzyszył młodemu uczonemu gdy prowadził ich młody chudzielec odziany w czarno - białe barwy rodzimej prowincji. Z kancelarii znów na ten pochmurny i wietrzny dziedziniec.

- To spotkaliście samego porucznika Schepke? No no… Szczęściarze z was. - trochę trudno było powiedzieć czy młody chudzielec jest bardziej pod wrażeniem takiego spotkania czy tego, że wyszli z niego cało. W każdym razie jego kolega zza biurka na pewno był pod wrażeniem. Oraz rozzłościło go, że ten galant śmiga sobie bezczelnie pół dnia od zamku. Dość dokładnie wypytał o detale tego spotkania a potem posłał gońca po kogoś. Jaki był czy będzie tego finał jeszcze nie wiedzieli bo oba krasnoludy poszły w swoją stronę no a ten młodzik poprowadził ich do biblioteki.

Biblioteka mieściła się po sąsiedzku, w kolejnym kamiennym, szarym budynku osmaganym od dawna przez zimne, górskie wiatry. Z wąskim przejściem jakie mógł zastawić i pojedynczy zbrojny. I też z biurkiem i jego właścicielem. Ten tym razem był znacznie starszy, już w średnim wieku. Toga zdradzała jakiegoś uczonego. Przedstawił się jako Marcus, starszy skryba. Podobnie jak wcześniej sierżant a potem kancelista wypytał się w jakiej sprawie goście przychodzą. I zadumał się nad tym dłużej. Zaczął nabijać swoją fajkę gdy o tym myślał i gestem odprawił młodego strażnika który do tej pory był przewodnikiem gości.

- Tak, tak bastion Falkenhorstów, tak… - mamrotał nabijając swoją fajeczkę. A zanim się namyślił Karl i Stephan mieli okazję rozejrzeć się po tym pomieszczeniu. Wyglądało to jak przedsionek i biuro jednocześnie. W bocznych ścianach widać było inne drzwi prowadzące gdzieś dalej podobnie jak w ścianie naprzeciwko wejścia. Tam też stało kilka regałów w większości z jakimiś księgami. W pewnym momencie Marcus sięgnął po mały dzwonek który jednak miał całkiem przenikliwy dźwięk. Chwilę później było widać jego efekt gdy jedne z bocznych drzwi otworzyły się i do środka wszedł jakiś młodszy skryba.

- Tak mistrzu? - zapytał młodzian zerkając pytająco na gospodarza biurka i dwóch gości. A starszy mężczyzna polecił mu przynieść “Herbarz dawnych wieków”. Młodzian skłonił się pokornie, zniknął za drzwiami a Marcus wreszcie coś zaczął mówić.

- Tak, tak górski bastion, orle gniazdo, twierdza w górach, zamek Falkenhorstów, tak tych historii jest wiele, do dzisiaj się one zachowały wśród ludu i nie tylko. Ale niewielu zdaje sobie sprawę, że to miejsce i ród naprawdę istniało. - starszy skryba zaczął tłumaczyć coś co chyba mu pasowało tematycznie. Przerwał bo te same drzwi znów skrzypnęły i znów pojawił się ten młodszy pomocnik. Tym razem przyniósł jakąś zdobną, grubą księgę którą z powodzeniem by można pewnie użyć by kogoś zdzielić w czerep. Marcus przejął od niego tą księgę i coś zaczął w niej wertować. Widocznie wiedział co i czego szukać bo dość szybko znalazł i przywołał gości słowem i gestem.

- O tutaj. Widzicie? To jest herb von Falkenhorstów. - nieco przesunął księgę na krawędź biurka by dwóch gości mogło spojrzeć na ten wizerunek herbu.





- Tutaj na zamku mamy namacalny dowód istnienia tego rodu. Ich herb widnieje przed wejściem. Ufundowali tą bibliotekę. Wieki temu oczywiście. - starszy skryba cierpliwie tłumaczył wskazując palcem na drzwi wejściowe gdzie od zewnątrz miał się znajdować ten sam herb co był w tej księdze. Tylko wyrzeźbiony w szarym oszlifowanym przez mróz, wiatry i deszcze kamieniu to aż tak nie rzucał się już w oczy.

Gospodarz przez dobrą chwilę z zapałem omawiał ten herb. Czarne tło miało symbolizować niezawodność i solidność. Błękit w pasie głównym lojalność władcy, krajowi i rycerskim ideałom. Pas skierowany ku górze w tym herbie miał oznaczać ochronę i protekcję słabszych przed wszelkim złem. Podobnie jak sokół w centralnym miejscu oznaczający górskiego drapieżnika gotowego spaść na swoich wrogów znienacka. No i korona bo ród był na tyle znaczny by mieć prawo wybierać hrabiego elektora Ostlandu gdyby zaszła taka potrzeba lub mieć wpływ na to co się dzieje w prowincji.

- A to ich motto. “Fidelis usque ad finem”. To z klasycznego. Oznacza “Wierni do końca”. - wskazał na krótki napis opisany we wstędze nad główną częścią herbu i przetłumaczył gościom jego znaczenie.

Potem uczony przeczytał na głos to co w herbarzu stało na temat tego rodu. Początki rodu niknął w pomroce dziejów. Według rodowej legendy wywodziły się z elity Udoseskich wojowników. Podobno założyciel rodu, Ulf, podczas polowania zapędził się w dzikie, górskie ostępy. Do tego nadciągała burza śnieżna więc miał nie lada strapienie. Modlił się do Ulryka i Taala prosząc ich o jakiś znak. W pewnym momencie dostrzegł na niebie krążącego sokoła. Udał się za nim i szedł aż sokół przysiadł na jednym drzewie które rosło wprost nad jaskinią. W tej jaskini Ulf znalazł schronienie przed burzą. A gdy ta się skończyła nastał piękny dzień. Gdy Ulf wyszedł z jaskini oczom ukazał mu się widok na piękną dolinę otoczoną majestatycznymi górami. Gdy wszedł na szczyt góry w jakiej znajdowała się ta jaskinia to uznał, że będzie to świetne miejsce na nową twierdzę. A na cześć owego sokoła zesłanego przez bogów obrał go za swój znak herbowy.

Tak przynajmniej głosiła zapisana w księdze legenda założycielska jaką każdy rycerski ród się szczycił. W zapiskach siedzibą rodu był właśnie ów górski zamek który bez większych finezji był nazywany Falkenschloss. W chwili spisania księgi w XIV wieku wśród włości rodu było wymienionych całkiem sporo pozycji w tym także już znana gościom nazwa Amberschloss. Czyli bursztynowy zamek a nie jak to okoliczna ludność sobie zapamiętała Aberschloss. Podobno w tym zamku była cała komnata zdobiona bursztynem przywiezionym aż z wybrzeża co tylko podkreślało potęgę i bogactwo rodu.

- Kiedyś także to miejsce należało do Falkenhorstów. - Marcus zakreślił palcem przestrzeń dookoła. - Ale w XII wieku sprzedali je elektorowi chociaż o ile mnie pamięć nie myli były chyba potem jakieś rozprawy sądowe gdy próbowali odzyskać ten zamek. - uczony zmarszczył brwi gdy akurat tego aspektu nie był pewny czy może polegać na swojej pamięci.




Miejsce: Ostland; Zamek Lenkster; wieża inżynierów
Czas: 2519.VIII.32 Konistag (6/8); południe
Warunki: cisza, jasno, ciepło na zewnątrz pogodnie, ziąb, sła.wiatr



Tladin






Tladin po rozstaniu z dwójką ludzi dość szybko zorientował się, że Ragnis faktycznie porusza się po zamku jak po swoim podwórku. Bez wahania szedł przez brukowane, ponure uliczki dążąc do wybranego celu. A przy tym pozwala sobie komentować na głos zmiany jakie dostrzegał od swojego ostatniego pobytu w tym miejscu. Z zadowoleniem notował to jak coś było tak samo jak wtedy gdy dekadę czy dwie temu był tu ostatni raz i sarkał gdy dostrzegł jakąś zmianę czy usterkę. Jedyną zmianę na korzyść jaką dostrzegł to nowy bruk na ulicach. Bo ostatnio to wybrukowane były tylko główne drogi i okolice murów i bramy a trzewia zamkowego miasteczka były iście ostlandzkie.

Celem wędrówki okazała się krępa wieża. Wyższa od otaczających ją budynków ale na tyle masywna, że gdyby ją jeszcze trochę rozbudować to mogła by uchodzić za jakiś pełnoprawny budynek a nie wieżę. Właśnie tu jak się okazało urzędował khazad który pełnił rolę zamkowego inżyniera a jednocześnie był starym druhem Ragnisa z lat jego służby w ostlandzkiej armii.

Powitanie obu khazadów było bardzo wylewne. Zwłaszcza gospodarz nie spodziewał się wizyty swojego kamrata. A przynajmniej nie dziś, w środku dnia, tak bez zapowiedzi. W końcu nie widzieli się już z dekadę czy nawet dwie. Jak ten czas leci! A zdawało się, że to wczoraj dopiero co się żegnali gdy Ragnis ruszał w swoją drogę.

Sam Glarin okazał się równie wiekowy jak jego kamrat. Może nawet był starszy co wskazywała jego piękna, siwa i długa broda. Ale nic nie stracił ze swojej żywiołowiości i jowialności.

- A kim jest twój młody towarzysz Ragnisie? - gospodarz zapytał kamrata o gościa z jakim ten przybył gdu już się przywitali ze sobą.

- A to jest Tladin Gladeson. Podróżowałem razem z nim i jego towarzyszami od Risted skoro też tutaj jechali. Zuch chłopak. Świetnie mu idzie rąbanie minotaurów ci powiem. - Ragnis przedstawił swojego młodszego towarzysza w całkiem ciepłych barwach co widocznie wystarczyło jego staremu druhowi by przyjąć go równie ciepło.

- To nie stójmy tak! Wchodźcie, wchodźcie! - zagadnął do nich gospodarz zapraszając ich w głąb owej wieży. Ale ciekawość Ragnisa i chęć pochwalenia się swoimi osiągnięciami sprawiła, że inżynier oprowadził gości po tej wieży.

Na parterze była pracownia. W niej najwidoczniej to właśnie Glarin był szefem. Chociaż tych kilku pracowników jacy tutaj wykonywali swoją pracę było ludźmi. I jak nie omieszkał zauważyć gospodarz był w zamku jedynym khazadem zatrudnionym na stałe więc niejako był skazany na pracę z “umgul” jak tradycyjnie khazadowie między sobą nazywali tych niezdarnych ludzi.

Niemniej ci rzemieślnicy nie byli aż tak niezdarni. I widać było wpływ krasnoludzkiego mentora. Drzwi, szafki, rękojeści narzędzi były ozdobione motywami popularnymi w twierdzach khazadów. Z pewnym przymrużeniem oka można było się nawet poczuć jak w takiej odległej, górskiej ojczyźnie krasnoludów. Ale z okazji tak znamienitego gościa jak odwiedziny starego druha Glarin darował sobie osobisty nadzór nad pracami i całą trójką zasiedli do stołu z kuflami prawdziwego, krasnoludzkiego ale.

- Generał ma do mnie słabość i zna moją słabość do naszego ale więc zamawia specjalnie dla mnie beczułkę czy dwie jak wysyła zamówienie po resztę zapasów. - wyjaśnił skromnie gospodarz zapytany przez kamrata skąd ma tutaj prawdziwe, krasnoludzkie ale. On sam nawet w Ristedt miał kłopot by je zdobyć nie mówiąc o tych przydrożnych karczmach jakie odwiedzali po drodze.



Miejsce: Ostland; Zamek Lenkster; podgrodzie
Czas: 2519.VIII.32 Konistag (6/8); ranek
Warunki: ciesza, półmrok, ciepło na zewnątrz pogodnie, ziąb, sła.wiatr


Jaruha



No nie wyglądało to zbyt dobrze. Faktycznie była wysypka tak jak Gretel Dunkelberg, matka młodego Jensa mówiła. Wcześniej po drodze i już w domu mniej więcej wyjaśniła Jaruhę o co chodzi. No o tą wysypkę. Coś Jensowi wyskoczyło parę dni temu. Na ręku i nadgarstku. No i było. Piekło go, swędziało i szczypało coraz bardziej. Z każdym dniem też bardziej i bardziej. Moczenie w wodzie, okłady z rumianku, polewanie gorącą wodą jakoś nie pomagały. A i Jarucha wiedziała, że na większość drobniejszych ran i schorzeń takie zabiegi powinny pomóc.

Jens okazał się całkiem krzepkim, młodym człowiekiem. Niezbyt rosłym, ledwo trochę wyższym od swojej matki no ale za to był barczysty i postawny. Silny i w kwiecie wieku. No tylko ta wysypka na ręku. No nie wyglądała dobrze.

W pierwszej chwili można było uznać, że ciało zaczyna gnić przy początkach gangreny. No ale jednak nie. Nie widać było sinych barw zapowiadających początek martwicy ani charakterystycznego zapachu rozkładającego się za życia ciała. Więc nomen omen to nie była gangrena. Wtedy trzeba by ciąć a może uciąć całą dłoń by uratować resztę. Szczęście w nieszczęściu, że to była lewa dłoń i nadgarstek a Jens był praworęczny.

No ale też ta wysypka wyglądała dziwnie. Dłoń i kawałek nadgarstka pokrywała dziwna skorupa. Trochę jak jakaś zaschnięta ciecz co się rozlała, zaschła i się zrobiła półprzezroczysta. No ale nie dawała się tak zdrapać ani ruszyć jak zaschnięty wosk. Za to skóra była pokryta pęcherzami które nie były większe jak te od oparzeń pokrzywą. Ale były gęsto przy sobie no i nie schodziły od paru dni. A nawet jakby robiło ich się coraz więcej i były większe. Skóra w tym miejscu była zaczerwieniona a dotyk sprawiał młodzieńcowi ból tak wielki, że właściwie czynił jego lewicę bezużyteczną. Ta wysypka wyglądała trochę jak oparzenie wrzątkiem. No ale trochę bo bąble powinny być większe i pęknąć a skóra powinna odłazić. Właściwie to trochę nawet zaczęła się łuszczyć chociaż nie było wiadomo czy to skutek czy objaw. Bo Jens przyznał, że jak go bolało i swędziało to się drapał no i skóra tam i tu zaczęła mu schodzić. Czy bez tego drapania też by zeszła to teraz trudno było powiedzieć.

Jens podejrzewał, że to przez tamten wóz. Parę dni temu na trakcie w błocie utknął wóz. No to wezwali do pomocy przy jego wyciągnięciu. Dobrze płacili to Jens się zgłosił skoro w godzinę czy dwie można było zarobić całą tygodniówkę. Ale jak szarpali ten wóz w tym błocie to w błoto spadł jakiś kamień. Woźnica się strasznie wściekł, że guzdrały i niezdary no to go Jens szybko wrzucił z powrotem na wóz. Nawet nie taki ciężki jak wyglądał. No i wtedy pierwszy raz poczuł to szczypanie na ręku. Ale wtedy to było jak od pokrzywy, nic strasznego i uznał, że kamień pewnie w coś wpadł w tym błocie albo był czymś wysmarowany. No i potem pan im zapłacił godziwie i pojechał w swoją stronę a Jens szczęśliwy z szybkiego zarobku wrócił do siebie a potem poszedł do karczmy. Tam z kolegami przepili większość tej wypłaty tak skutecznie, że niewiele z tego teraz pamiętał. Może to nie przez ten kamień tylko karczmę? Pamiętał, że chyba łaził tam jakiś handlarz co pokazywał różne specyfiki. Chyba nawet i jemu i mógł smarować mu czymś rękę. Chociaż teraz już słabo to pamiętał, nawet nie był pewny którą to rękę mu wtedy smarował. No albo przez tego pająka co go udziabał kolejnego dnia. Taki brzydki i włochaty. A jaki duży! Jak pół ręki. Ale Jens wiele się nie zastanawiał tylko rozchlapał go łapą jak leci. No ale ten pająk jakby w ostatnim ataku jeszcze zdążył go ukąsić. No i też szczypało.

- I co teraz? Zrobisz coś z tym? - zapytał Jens wpatrując się z niepokojem i nadzieją na starą jaką przyprowadziła jego matka do domu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 29-08-2020 o 13:57.
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172