Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-06-2019, 00:55   #61
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Ponoć kto płaci ten wymaga, tak przynajmniej rzecz się miała w cywilizowanym świecie. Dobrze było sobie przypomnieć, że stare prawidło wciąż ma się dobrze i kolejne wojny lub zarazy nie wykluczyły go z ludzkiego życia. Co prawda wynajęcie klitki wraz z towarzystwem kosztowało więcej, niż zwykle Gabrielle wydawała na podobne atrakcje, jednak każdy okruch złota był tego warty. Po skończonej zabawie, gdy już miały z dziewką służebną zejść na dół, pojawiła się nowa twarz, dziwnie i niepokojąco znajoma.
- Raina? - stojąca w progu Litz poprawiła pas, przyglądając się ciekawie obcej… coś jej dzwoniło, niestety nie wiedziała w którym kościele. Zrobiła zapraszający ruch dłonią, cofając się do środka - Katka dobrze prawi, jest jeszcze wino. Wejdź śmiało, przyjemnością będzie móc zamienić z tobą parę zdań.

Raina w odpowiedzi lekko się uśmiechnęła, rozłożyła ramiona w geście “No co ja mogę?” i weszła do malutkiego pokoiku. Rozejrzała się ale właściwie nie było co oglądać. Jeszcze skotłowane łóżko i mały, kwadratowy stolik ze zbitych dech oraz dwoma prostymi zydlami po obu stronach. Na jednym z nich, tym od węższej ściany usiadła sobie Raina. W tym czasie Katja zamknęła drzwi i stanęła przy stole chyba niepewna czy ma usiąść czy nie i co właściwie powinna teraz zrobić. Raina za to poczynała sobie całkiem śmiało. Odkorkowała butelkę, sprawdziła zapach i lekko skrzywiła się.
- Dalej więcej wody jak wina. - westchnęła ale nalała sobie tego cienkusza do glinianego kubka i z niego upiła łyk. Krótki żarcik rozbawił kelnerkę i nieco ją ośmielił.

- No widzisz Raina, bo Vera jest nowa na mieście i szuka roboty. No wiesz, kontaktów. A ty jesteś taka obrotna to pomyślałam, że może byś jej pomogła coś znaleźć. - kelnerka przedstawiła swoją sprawę kobiecie w kapturze.

- Nowa na mieście. Szuka kontaktów i roboty. A jakich kontaktów i roboty? - Raina przechyliła kubek bawiąc się nim na stole i zsunęła swój kaptur ukazując dość ciemne włosy. Mówiła swobodnie i zerknęła na chwilę na Litz aby było wiadomo od kogo oczekuje odpowiedzi.

- Katka bądź tak dobra i przynieś nam miodu - Gabrielle uśmiechnęła się czarująco, dając dziewczynie klapsa na rozpęd - Do tego coś na ząb, poczekamy na ciebie - dodała, w przelocie całując ja delikatnie w usta, nim stanęła pod ścianą. Oparła się o nią plecami, krzyżując ramiona na piersi.

- Bardziej kontaktów - popatrzyła na kapturnicę - Zależy w jakich kręgach jesteś obracana… obracasz się - poprawiła się szybko, śmiejąc się oczami.

- Oczywiście. - kelnerka w lot zrozumiała o co chodzi, kiwnęła głową, roześmiała się na tego klapsa i wyszła z pomieszczenia. A dwójka gości tego lokalu została sama.

- To nie tak działa. To ty masz sprawę do mnie. Powiedz czego szukasz to ja powiem czy mogę coś w tej sprawie zrobić. - Raina patrzyła ciekawie na te zabawy gościa z pracownicą tego lokalu ale gdy wyszła pokręciła głową i uśmiechnęła się przyjmując jednak styl całkiem niezłego negocjatora.

- Powiedzmy, że szukam kogoś, kto zajmie się moimi plecami podczas wędrówki - odpowiedziała lekko - Czeka nas pewna wycieczka, a wolałabym aby podczas niej ktoś pilnował ilości żelaza między moimi żebrami. Ten ktoś musi być dyskretny, zręczny i dobrze wyglądać - powiodła wzrokiem po siedzącej sylwetce - Nie wiem jak z pierwszymi dwoma punktami, lecz ostatni naprawdę robi wrażenie.

- Ojej to chyba szukasz jakiegoś dzielnego, przystojnego najemnika, może nawet rycerza.
- Raina zrobiła słodko zamyśloną minę jakby zupełnie nie łapała o kim i o czym mówi nowa znajoma Katji. - No ale myślę, że jakiś miecz do wynajęcia by się znalazł. Tylko z tą dyskrecją to ci panowie najemnicy zwykle bywają na bakier. A dokąd ta wycieczka? Na jak długo? Jakie zagrożenia i jaki zysk? Tak pytam bo oni pewnie też by pytali o takie rzeczy. - siedząca na stołku kobieta bawiła się glinianym kubkiem z którego w końcu upiła łyk i patrzyła na rozmówczynię bawiąc się chyba przy tym na całego.

- Dlatego właśnie panowie są towarem przecenianym, a nikt nie zrozumie kobiety tak jak druga kobieta - Gabrielle zrobiła zbolałą minę, na koniec wachlując rzęsami - Jej potrzeb, nastrojów… tajemnic. - zaczęła się bawić włosami, zaplatając i rozplatając kosmyk na palcu - Wycieczka… pielgrzymka raczej. Do Lenskter i pewnie dalej - popatrzyła uważnie na rozmówczynię - Do Bastionu.

- Ah tak, ten ratuszowy Bastion.
- druga kobieta pokiwała głową na znak, że coś chyba jednak słyszała na ten temat. Zmrużyła oczy i zapatrzyła się gdzieś w głąb swojego kubka. Nie odzywała się chwilę intensywnie nad czymś myśląc. - Jak jesteś z tej wyprawy do Bastionu to masz list żelazny z ratusza. Prawda? - zapytała jakby nadal zastanawiała się nad czymś na głos.

- Jak mogłabym nie mieć? - wyszczerzyła się bezczelnie, wzruszając ramionami - Jednakże to cenna rzecz, taka za którą czasem płoną karczmy. Nie zabieram go gdy idę się napić - zrobiła smutną minę - Samotna dama w wielkim mieście pełnym nicponi i gwałtowników musi uważać, aby nie stać się ofiarą rabunku czci albo dóbr materialnych… - pokiwała smutno główką - Odpada też problem że przypadkiem go przepiję, gdy mnie wieczór poniesie. Pytasz bo masz kogoś kogo trzeba z miasta wyprowadzić?

- Całkiem rozsądnie.
- Raina zgodziła się z pogodnym uśmiechem. Westchnęła i nieco się przekręciła pozwalając sobie położyć buty na krawędzi łóżka i rozprostować nogi. - Pytam bo taki list potrafi otworzyć wiele drzwi. I właściwie to tak, dobrze to ujęłaś. Mam kogoś kogo trzeba z miasta wyprowadzić. Myślę, że można tak to nazwać. No i taki list mógłby to bardzo ułatwić. - dziewczyna pokiwała głową i popatrzyła rezolutnie na rozmówczynię.

- A z tym rozumieniem potrzeb, nastrojów, tajemnic przez drugą kobietę… - pomachała kubkiem i dokończyła jego zawartość. - To chodzi ci o coś konkretnego? - zapytała z zaciekawieniem sięgając znów po butelkę i nalewając sobie porcję rozcieńczonego wina.

Dziewczyna o różnokolorowych oczach usiadła na łóżku, choć lepiej pasował zwrot - rozwaliła się na nim. Plecy oparła o stos poduch, nogi wyciągnęła na całej długości, trącając butem but Rainy.
- Już mówiłam, szukam kogoś kto będzie mi pilnował pleców. Niestety mają zwyczaj zwracać uwagę tych z którymi podróżują. Zwłaszcza poniżej pasa - półleżąc przeciągnęła się z premedytacją. - Albo to moja paranoja. Czasem wydaje mi się, że ktoś ciągle mnie obserwuje. Chcę ochroniarza, powiernika. Wspólnika i partnera. Kogoś, z kim będę mogła obgadać plan na najbliższe dni, wymienię informacje. Dam zadanie z zamysłem, że je wykona i nie muszę się zbytnio kłopotać. Kawałek o wyglądzie też nie jest… przypadkowy. Czeka nas długa droga, noce są zimne - uśmiechnęła się - Ten kogo trzeba wydostać… dla niego ci z dołu puścili Włóczykija z dymem?

- Co? Nie, nie sądzę. Nie wiem kto to zrobił i dlaczego. To coś nowego. Albo coś o czym nie wiem. Nie, nie sądzę by to było powiązane.
- Raina wyglądała na zdziwioną na taką relację faktów i skojarzeń ale widocznie nie uważała to za zbyt prawdopodobne. No albo całkiem udanie starała się sprawić takie wrażenie. Wróciła spojrzeniem gdzieś do swoich butów o które rytmicznie stukał but tej drugiej.

- Jednym słowem szukasz przyjaciela. Lub przyjaciółki. Raczej przyjaciółki. Świetnie to rozumiem. No ale przyjaźnie nie rodzą się po jednym winie w przypadkowej karczmie. - spojrzała na twarz półleżącej na łóżku kobiety i znów wydawała się rozbawiona tymi skojarzeniami.

- A ten ktoś kto dobrze by było aby opuścił miasto to trochę ciężka sprawa. Ryzykowna. Dla kogoś kto by starał się wyciągnąć taką osobę jak i dla kogoś kto użyłby swojego listu żelaznego. Chociaż przypuszczam, że nawet użyczenie takiego listu na dzień czy dwa też mogłoby zmienić taką sytuację. - przestała się uśmiechać i zaczęła wolniej mówić, wyraźnie ważąc słowa aby nie powiedzieć zbyt wiele dla bezpieczeństwa obydwu stron. - Oczywiście im bardziej ktoś by się okazał zaangażowany w sprawę i pomocny tym większa by była moja wdzięczność. I powiedzmy, że po pozytywnym wykonaniu tego zadania myślę, że zmiana okolicy na jakiś czas nie byłaby tak całkiem głupia. To co o tym wszystkim myślisz Vera? - zapytała na koniec i upiła łyk ze swojego kubka.

- Jak to nie? Wino jest zawsze dobrym początkiem - Litz wskazała ruchem brody na kubek, zakładając na twarz pogodny uśmiech, chociaż do śmiechu jej nie było. Powinna wstać, wyjść i dać sobie siana z nowymi aferami, tym bardziej dla praktycznie obcej niewiasty, która niczym padlina muchy, przyciągała jak widać niebezpieczeństwa. Ponoć myślenie przyrodzeniem było domeną mężczyzn, jeśli tak Gabrielle urodziła się kobietą przez przypadek. Miała masę słabości, z alkoholem i zabawą na czele, lecz nie tylko. Zawsze miała pociągi do ładnych, gładkich buziek.
- Jeśli mam sie zgodzić chce znać szczegóły - powiedziała, pomijając fakt, że już się zgodziła.

- Żelazny list otworzy bramy kazamat. Pozwoli też zmajstrować dodatkowy papier razem z pieczęcią. Papier pozwoli wypuścić tą osobę na zewnątrz. Oczywiście to przekręt więc od pierwszego kroku w biurze strażników wszystko może trafić szlag i każdy kto tam będzie też skończy w kazamatach. Takie jest ryzyko. Tak mniej więcej. - Raina bez ceregieli wyłożyła karty na stół. Miejskie kazamaty. Czyli chodziło o jakiegoś skazańca pewnie. A jak się miało papier i pieczęć z ratusza można było sprokurować nowe, własne pismo. Kwestia czy taki numer się uda. Jeśli nie to los wydawał się być dość marny. Jeśli tak to można by wyjść z aresztowanym przez główną bramę kazamat i zniknąć.

- Do kazamat zwykle nie trafia się za nieuchylenie kapelusza przed procesją Sigmara - Litz uśmiechnęła się krzywo, poprawiając poduchę pod plecami. Położyła się na niej, zakładając ręce za głowę - Ciężko tam trafić też, jeśli przypadkowo słaba dusza człowiecza zapragnie cudzej własności na ulicy. Zwykle kończy się obiciem, ograbieniem i wrzuceniem do rynsztoka, ale kazamaty - zacmokała - Tu już wchodzi kaliber przewin wykraczających poza zwyczajową normę. Chcę wiedzieć co ów jegomość uczynił, że tam trafił. Albo waćpanna, zależy jak leży.

Kobieta siedząca na stołku milczała chwilę. Widocznie zastanawiała się co powiedzieć. Powoli skinęła głową i w końcu po łyku wina zaczęła mówić.
- Sporo tego było i mam informację z którejś tam ręki. Więc głównie wygląda na to, że sprawa kryminalna. Bogata rodzina. Na tyle potężna by przetrzymywać kogoś bez wyroku. Rodzina spoza miasta dlatego znam tylko plotki o nich. Poszło o zabójstwo brata. Podobno. Kogoś takiego jak ty czy ja połamano by za to kołem czy powieszono na ostatnim festynie. No ale jak widzisz są równi i równiejsi. Ponieważ to tak niejasna sprawa i taka rodzinna jest szansa, że po otrzymaniu listu od rodziny po prostu ją nam wydadzą. Przynajmniej to był mój pierwotny plan. Teraz skoro mowa o liście żelaznym zastanawiam się czy nie lepiej podpiąć to pod jakiś “prikaz” w sprawie tej wyprawy. - Raina mówiła wolniej niż zwykle i z większym namysłem. Znów zakończyła popijając wina z kubka i spoglądając na Verę aby dać znać, że skończyła.

- Chcesz go nam zapakować na wóz i wywieźć z miasta pod pozorem odpokutowania win w wyprawie na nieznany, plugawą magią ogarnięty teren, gdzie prędzej sczeźnie od ostrza goblina, niż zapuka w roztrzaskane bramy twierdzy? - Litz uniosła krytycznie jedną brew - Czym zwykle się zajmuje więzień? Jeśli ma wiedzę, zróbmy z niego eksperta niezbędnego do wyprawy. Tak pójdzie łatwiej - rozłożyła ręce - W teorii, sama wiesz jaka bywa praktyka.

- Wydaje mi się, że to nie jest zbyt potulna osoba. Nie zdziwię się jeśli po przekroczeniu bramy uda się do domu. Z wiedzą ma sens to co mówisz. Ale o ile mi wiadomo zajmuje się sztuką. Maluje obrazy. Trudno mi coś powiedzieć konkretnie bo nie spotkałam wcześniej tej osoby. -
przyznała ciemnowłosa dziewczyna i chyba sama też miała z tego niezłą zagwozdkę z wieloma niewiadomymi.

- Kto ci płaci za jej uwolnienie? - Litz spytała po prostu, zmieniając pozycję na boczną, a głowę oparła o dłoni i zgięła łokieć - Zależy ci. Albo komuś na kim ci zależy. Gdzie haczyk? Potrzebujesz go doprowadzić domu? Wiesz, jeśli nie niech idzie w cholerę i pies go trącał za murami, jeśli jednak go potrzebujesz to drania zwiążemy. Knebel też się znajdzie.

- Ano widzisz, to nie jest takie proste z tym płaceniem. Chociaż w pewnym sensie można tak to ująć. Że tak powiem urzekła mnie ta historia. Jakby taki numer się udał…
- dziewczyna roześmiała się kręcąc głową. No tak. Jakby wyciągnąć kogoś w biały dzień z miejskich kazamat… Nooo… Ale to byłby numer.

- A haczyk jest taki, że myślę, lepiej wróćmy do “Włóczykija” i tam się rozmówmy z klientem. Jeśli się zgodzi to wprowadzę cię we wszystkie detale. Po prostu nie spodziewałam się, że spotkam tu kogoś kto ma list żelazny więc improwizuję. Gdyby się udało no cóż, myślę, że mnie też na jakiś czas przydałby się odpoczynek od zgiełku miasta. Chociaż nie mogę ci obiecać, że będę lazła w jakąś górską pustkę na krańcu świata. - ciemnowłosa westchnęła i wróciła do zwyczajowego, całkiem szybkiego sposobu mówienia. Widać podjęła decyzję bo w końcu znów zaczęła się uśmiechać. Wzniosła kubek w niemym toaście.

- Łamiesz mi serce - Gabrielle westchnęła teatralnie, przykładając dłoń do zranionej piersi - Jeśli nie sama, załatwisz mi kogoś godnego uwagi… powiedzmy parkę - przymrużyła lewe oko - żeby mi się nie nudziło, ale to potem teraz chodźmy na dół. Zjemy i zajdziemy do Włóczykija.

- Dobry pomysł. Katja pewnie i tak by zaraz wróciła.
- dziewczyna podniosła nogi i stanęła na podłodze. Zgarnęła butelkę wina i dała znać, że można wychodzić na dół.
Panna Litz wstała więc, nie przejmując się aby poprawić pościel czy posprzątać. Wyszły we dwie na korytarz, zeszły na dół, a po posiłku ramię w ramię ruszyły w stronę z której Gabrielle przyszła.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 21-06-2019, 10:35   #62
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 14 - 2519.VII.32; zmierzch

Miejsce: Ostland; Las Wolfenburski; polana
Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); popołudnie
Warunki: nieprzyjemnie; sucho; jasno; pochmurnie



Karl



Minstrelka umilała swoim towarzyszom oczekiwanie na wynik polowania grając na swojej lutni. Większość słuchaczy zapewne zgodziłaby się także, że i samym wyglądem. Co prawda z powodu zatrutego podczas wczorajszego ataku gardła nie mogła śpiewać ale sama wygrywana smukłymi palcami melodia była całkiem przyjemna dla ucha i ducha. Dziewczyna uśmiechnęła się grzecznie przyjmując toast na swoją cześć. I podobnie zachichotała gdy usłyszała pytanie Karla o swoje towarzystwo do tajemniczego Bastionu.

- Obawiam się Karl, że jestem zbyt wątłego zdrowia na takie dalekie i niebezpieczne wycieczki. Tylko byście ze mną kłopot mieli. - odpowiedział rudzielec z łagodnym uśmiechem. No rzeczywiście prosić kogoś aby rzucił wszystko i z dnia na dzień wyjechał w nieznane było obarczone sporą dozą ryzyka. Zwłaszcza jeśli ktoś wiódł w miarę stabilny żywot na miejscu.

- A czy ktoś by chciał pojechać z wami no ja nie jestem stąd. Nie znam tu zbyt wielu osób. Ale moja koleżanka mówiła mi o jednej elfce. Może ją widziałeś, była wczoraj i dzisiaj we “Włóczykiju”. Ona jest gdzieś z jakichś lasów i zamierza tam chyba wracać. Może chociaż kawałek zabrałaby się z wami. Nazywa się Maruviel. Może ją zapytaj. Taka ubrana w zielenie, z łukiem i blond włosami. - minstrelka odpowiedziała grzecznie nie chcąc chyba zostawić Karla z niczym. Ten zaś kojarzył elfkę o takim rysopisie choćby z wczorajszego wieczoru. Pasowało do tej którą wczoraj ktoś trzasnął kuflem w plecy.


---



Czas na pogaduszki i picie wina się skończył gdy odgłosy obławy zaczęły wyraźnie zbliżać się do polany na której czekali. - Zaczyna się. - rzekł podekscytowany Andreas. Reszta jego kamratów też już nie mogła się doczekać tego finału polowania. Nawet to, że od wyjazdu z miasta pogoda się wyraźnie ochłodziła a nad polaną niebo się zachmurzyło zasłaniając słoneczny blask nie psuło młodym szlachcicom animuszu.

- Chyba jakiś dzik. - mruknął Franz nasłuchując zbliżających się odgłosów. Słychać było głównie zbliżającą się sforę ogarów myśliwskich. Trochę i pokrzywkiwania psiarczyków. Ale właśnie i jakiś niepokojący grozą odgłos dzikiej bestii która na ucho rzeczywiście mogła być jakimś dzikiem.

- No to panowie, zaraz zaczynamy. A właśnie. Kto zaczyna? - Emich podniósł się z pieńka na jakim siedział i zważył w dłoni swoją rohatynę. Ale rzeczywiście. Prawo pierwszego ciosu czy strzału było szlachetną tradycją łówów. Zebrani popatrzyli po sobie ale szybko znaleźli rozwiązanie.

- Karl, ty jesteś naszym gościem. Więc korzystaj z prawa pierwszeństwa. - Andreas poklepał Karla po przyjacielsku w ramię a pozostali zgodzili się na ten pomysł.

Już długo nie czekali. Przez dzikie, mroczne ostępy słychać już było trzaski gdy jakieś cielsko. I wreszcie to cielsko pokonało ostatnie zatory z krzaków i wypadło na polanę. Tam zatrzymało się jakby zaskoczone nagłą pustą i oświetloną przestrzenią. Ale sztuka!

- No, no Karl, ale klasa odyniec ci się trafił! - Franz gwizdnął z uznaniem widząc potężną, sylwetkę odyńca.





Cała scena zamatła na moment znów ożyła gdy z gąszczu opadły pierwsze ogary zawzięcie ścigające bestie. To ją pobudziło do ruchu. Pierwszy z ujadających ogarów doskoczył do odyńca ale ten odwrócił się ku niemu i ciachnął go swoimi ciosami. Ogar zdołał odskoczyć a do tego z drugiej strony dzika dopadł go drugi. Próbował. Powracający cios kopytnej bestii nadział i rozpruł bok ogara. Przez polanę przeszło psie skomplenie i czworonóg ludzi padł jak szmaciana lalka. Dzik zaryczał swoje wyzwanie rzucone psom i ludziom i ruszył przed siebie. Prosto w kierunku grupki czekających pośrodku polany ludzi! Jeden z myśliwskich psów dopadł go i szarpał kłami w biegu. Dzik wierzgał tylnymi kopytami co na chwilę odstraszało pościgowca ale też i utrudniało skoncentrowanie na nim wzroku.

Trójka miejscowych szlachciców ustawiła się mniej więcej w linie z rohatynami gotowa dać odpór tej dzikiej szarży. Stojący za nimi służacy i Laura wyraźnie byli zaniepokojeni gdyż tylko ta wąska kilkuosobowa linia dzieliła ich od rozszalałej bestii. Za nimi ustawili się pachołkowie z maczugami i pałkami gotowi dobić powalone zwierzę ale nie ingerowali póki panowie bawili się w polowanie.

W tym czasie odyniec zdołał zmasakrować kolejnego ogara którego przerzucił jak niepotrzebną już szmatę gdy pies nieostrożnie wyprzedził go na tyle aby bestia mogła go wziąć na ciosy. Zwierzak zaskomlał i poszybował kilka fikołków nad grzbietem bestii by opaść na ziemię znikając w wysokiej trawie. Trawa zaś, spłowała od żarów ostatnich tygodni ale wciąż sięgająca dorosłemu prawie do pasa rozstępowała się jak kilwarter przed ciemną masą rozpędzonego odyńca. Ten zaś gnany przez kolejne ogary nieuchronie pruł prosto na czwórkę szlachciców. Ale ci uznali, że to Karl, jako ich gość ma prawo do pierwszego ciosu. Zgodnie z tradycją najwyżej cenione było upolowanie odyńca za pomocą rohatyny. Trzeba było po prostu mieć dość odwagi i tężyzny fizycznej aby niczym pikinier przyjąć szarżę bestii i pozwolić jej nadziać się na ostrze rohatyny. Pęd i masa dzika robiła swoje więc jak dobrze się to rozegrało to sam nadziewał się jak szaszłyk. Jeśli nawet przeżył był zwykle zbyt ciężko ranny i wówczas wchodzili do akcji pachołkowie z ciężkimi pałkami i maczugami aby dobić ale nie uszkodzić skóry. Ale jeśli jednak źle poszło to taki myśliwi z rohatyną mógł skończyć na ciosach tak samo jak ten ogar który zniknął już w wysokiej trawie. Można było jeszcze spróbować bestię ustrzelić ale to się cieszyło mniejszym splendorem wśród myśliwych niż własnoręcznie skłucie dzika. Towarzysze Karla zostawili mu jednak wolną rękę co do wyboru taktyki polowania. Ale musiał wybrać szybko bo jeśli zdecydowałby się na użycie łuku czy pistoletów to miał może czas na strzał czy dwa.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij”
Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); popołudnie
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz pogodnie



Tladin



- Wyruszasz jutro z miasta? No to zostaw jakiś namiar gdyby trzeba było przekazać wiadomości o twoim bracie. - Garil wydawał się być trochę zdziwiony tym, że młody khazad przychodzi szukać zaginionego dekadę temu brata a nazajutrz ma zamiar opuścić miasto. Ale nie wypytywał o to ale trzeźwo zapytał o jakiś sposób kontaktu. To zaś było mocno utrudnione jeśli Tladin zamierzał wyruszyć z miasta na dłużej.

Ale wydawało się, że obaj kapłani wzięli sobie zaginięcie ich kolegi do serca i nadadzą sprawę odpowiedni bieg. Co z tego wyjdzie teraz tylko przodkowie mogli wiedzieć. Tladin jednak po raz kolejny podążał brukowanymi ulicami wielkiego miasta nie zważając na to, że pogoda się nieco ochłodziła a niebo zasnuły się chmurami. Tak krzepkiego i pancernego wojaka nie spotkała żadna przykra niespodzianka więc bez większych przeszkód dotarł do “Włóczykija”. Zastał tam Bernarda i Gabrielle chociaż oboje byli rozproszeni po lokalu i rozmawiali z kimś przy innych stolikach a “ich” zwyczajowa alkowa była pusta.

Tladin zaś zyskał okazję aby wrócić do pokoju jaki dzielił z towarzyszami i przejrzeć swój ekwipunek. Nie wyglądało to źle. Poza ciężkim pancerzem i standardowym zestawem podróżnym w postaci garści zapasowych ubrań, naczyń, derek i kocy do spania miał właściwie tylko kuszę i tarczę. Zorientował się, że niezbyt dobrze stoi z prowiantem. Miał co prawda zapas podróżny na jakieś dwa czy trzy dni no ale nie więcej. Nie byłoby z tym chyba zbyt wielkiego problemu jeśli raz na dzień docieraliby do jakiejś przydrożnej karczmy czy wioski. Wtedy można by kupić jedzenie czy na miejscu czy na drogę. A w tej okolicy wielkiego miasta chyba powinno być tego sporo. W końcu stolica prowincji. No ale raz, że nie znał drogi na Lenkster więc nie wiedział jak to dalej wygląda a dwa to w sakiewce po ratuszowej zaliczce już zbyt wiele mu nie zostało. No chyba, że towarzysze by go jakoś poratowali albo trzeba było coś wymyślić na tą okazję.



Bernard



Dobrze czy źle? Właściwie zależy jak na to spojrzeć z tym werbowaniem nowych kamratów do podróży w nieznane. Co prawda nikt z trzech osób nie walnął dłonią w stół, że już zaraz chce jechać na ten górski koniec świata, rzuca wszystko i jedzie na przygodę. Z drugiej jednak trzy różne osoby a z każdą jakoś udało mu się porozmawiać, wyłuszczyć z czym przychodzi i żadna nie dała mu w pysk czy nie kazała iść precz. To chyba można było uznać za sukces.

Gdzieś w międzyczasie zarejestrował, że w karczmie pokazali się Tladin i Gabrielle. Karl jeszcze nie wrócił no ale jak pojechali za miasto to pewnie wrócą tuż przed zmrokiem. Klausa nadal nie było ani widu ani słychu. No ale Tladin poszedł chyba do swojego pokoju nie zatrzymując się pewnie dlatego, że Bernard w tym czasie rozmawiał z tym czy owym gdzieś na sali a z kolei Gabrielle siedziała z jakąś kobietą rozmawiając o czymś więc “ich” alkowa nadal była pusta gdy do niej wrócił. Przez nadal rozwalone okno widział ruch uliczny i to, że spochmurniało na zewnątrz i zrobiło się nawet nieprzyjemnie. Dobrze, że siedział wewnątrz a nie na zewnątrz. Potem nawet przez chwilę widział Tladina ale ten z kolei znów wychodził na miasto.

Za to na sali, całkiem niedaleko, dostrzegł młodą dziewczynę. Pewnie w jego wieku, może nawet młodszą. Sądząc po ubiorze i szabli przy boku to ta szabla była jej głównym narzędziem pracy. Jednak ubiór i wygląd miała dość niskiego sortu więc do żadnych elit chyba nie należała. Z drugiej strony on sam też nie. Co innego gdyby udało się odnaleźć ten Bastion. Los mógł się wtedy odmienić. Ze Schweirgerami trzeba by się już liczyć. No albo chociaż zauważać. No i mieliby większe możliwości aby pomóc siostrze chorującej na dziwną i rzadką chorobę. No ale to w tej chwili była pieśń niepewnej przyszłości na razie nawet nie opuścił rodzimego miasta.

Tak samo jak tamta młódka z szablą. Wbrew swojemu dość ubogiemu wyglądowi co to jakby wszystko miała na sobie po starszym bracie czy jakoś tak to wydawała się całkiem radosna. Często się śmiała i żartowała z grupką znajomych. Wyglądało na to, że coś świętowali a owa młoda dama z szablą była chyba główną postacią tego wydarzenia. W tej chwili rzucało się to w oczy bo chyba była to jedna z najgłośniejszych grupek tego pochmurnego popołudnia w tym lokalu.



Gabrielle



- Ranald chyba sobie z nas zażartował. Johann mówi, że nie ma tego kogoś. Ale pewnie do wieczora wróci. - Raina wróciła z takimi wieściami do stołu. W przeciwieństwie do “Koguta” we “Włóczykiju” dalej drażnił w nozdrza zapach spalenizny. Chociaż głównie na wejściu. Po paru chwilach swąd był już tak słaby, że człowiek o nim zapominał i musiał się postarać aby go poczuć. No ale jednak gdzieś wciąż był dostrzegalny na granicy świadomości.

Po całym dniu prac jednak sporo już zostało naprawione. I chociaż niekóre okna nadal straszyły wybitymi szybami a na podłodze przez wysypane na nią piach i wióry widać było poczerniałe plamy tam gdzie wieczorem płonął ogień. Wyglądało na to, że właściciel jest obrotny i jak tak dalej pójdzie to w parę dni nie będzie po tym ataku większego niż pamiątkowego śladu. Jak blizny na ciele wojownika. Tyle, że zapowiadało się na to, że Gabrielle z towarzyszami pewnie już tego tutaj nie doczeka bo jutro z rana mieli opuszczać to wielkie miasto.

Po powrocie Gabrielle dostrzegła Bernarda. Rozmawiał z kimś na sali głównej. Potem nawet przez chwilę widziała Tladina ale ten bez ceregieli przeszedł przez salę idąc pewnie do wynajmowanego pokoju. Zresztą jakiś czas później widziała go jak znów wychodził na zewnątrz. Nigdzie nie widziała ani Karla ani Klausa. Z drugiej jednak strony ona sama też dość swobodnie traktowała sobie powroty czy bytność w tym lokalu.

- No to skoro i tak tu siedzimy to może lepiej się poznamy? - zaproponowała towarzyszka Gabrielle siadając z zamówioną butelką miodu i glinianymi kubkami. - Po cholerę jedziesz do tego zamku którego z pół albo i cały tysiąc lat nikt nie widział. I nawet nie wiadomo czy jeszcze stoi. Co zrobisz jak się okaże, że go nie ma albo nie da się go znaleźć? - zapytała z błyskiem filuternej ciekawości w oczach nalewając miodu do obydwu kubków.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij”
Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); zmierzch
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz deszcz



Karl



Gdy już byli pod murami miasta z pochmurnego nieba w końcu zaczął padać deszcz. No ale właśnie byli już prawie na miejscu. Szczerze mówiąc to Tall i Rhya niezbyt mu sprzyjali tego popołudnia. Pozostałym trzem towarzyszom sprzyjali dzisiaj wyraźnie lepiej. No ale jego kamraci wyraźnie nie chcieli aby się poczuł jakiś gorszy no i obracali sprawę w żart. Starali się nie puszyć swoimi trofeami traktując sprawę lekko, że przecież to było dla rozrywki i zabawy, nawet przecież nie przygotowywali się na ten wypad, ot strzeliło im tak do głowy, postanowili sprawdzić czy ich kompan z północy jeszcze jest w mieście i zabrać go jakby miał na to ochotę. I tyle.

No i ten pierwszy odyniec! Jaki wielki! W końcu padł. A gdy padł okazało się, że ma na sobie resztki jakiejś uprzęży. Dość starej i byle jakiej. Ale jednak uprzęży. Podobno niektóre orki wykorzystywały dziki jako wierzchowce. Czyżby to było jedno z takich zwierząt? Jeśli nawet to sądząc po starości tych zetlałych pasków musiało być do dawno temu. Teraz zwierzę w końcu było tylko truchłem.

- Dobrze to co? Trzeba opić te polowanie by nam Tall sprzyjał także i następnym razem. - zawołał Emich gdy wjeżdżali przez bramę do miasta. Niedługo już miało się zmierzchać więc i bramy będą zamknięte no ale jeszcze zdążyli wrócić do miasta na czas więc nie czekało ich przymusowe nocowanie na podgrodziu.

- To chodźmy do “Włóczykija”. Tam mają całkiem przyzwoity lokal. Aż dziwne. No i tak przecież musimy odwieźć Karla i Laurę. - Andreas zdecydował co zrobić na taką okoliczność a pozostali przytaknęli zgodnie. Też młodzi szlachcice byli zaskoczeni, że niby taka dość zwykła karczma a jednak w gruncie rzeczy całkiem przyzwoita nawet dla błękitnokrwistych.

- Aż dziwne, że w ratuszu wysłupłali tyle grosza aby cię tam umieścić a nie jak zwykle po taniości. - Franz podzielił się z Karlem swoim przemyśleniem na ten temat bo w mieście na pewno było całkiem sporo tańszych od “Włóczykija” lokali.

W mieście czwórka konnych i jeden kuc z jedyną panną w tym towarzystwie odzieliły się od reszty ciur którzy mieli doprowadzić orszak do domów. Zaś owa piątka przejechała znów dość pustymi z powodu deszczu ulicami pod “Włóczykija”. Wewnątrz Karl zastał resztę swoich towarzyszy wewnątrz lokalu. Nawet rozpoznał Rainę która teraz siedziała przy stole z Gabrielle i obie widocznie o czymś rozmawiały. Nawet miał to szczęście, że zaraz po łowczych do lokalu weszła postać w spiczastym kapturze chroniącym ją od deszczu. Gdy ją zdjęła ten kaptur ukazało się oblicze złotowłosej elfki.

- O zobacz Karl, to jest właśnie Maruviel o niej ci mówiłam na polanie. A teraz muszę cię przeprosić bo widzę koleżanka na mnie czeka. - Laura nachyliła się do Karla i szepnęła mu cicho rozwiewając do reszty wątpliwości o jakiej elfce mówiła wcześniej.

- Dobrze, to biesiadę zacząć czas! - Emich uderzył w ręcę i zatarł je z radości. No po całym dniu na świeżym powietrzu rzeczywiście kiszki już marsza grały i ślinka ciekła na te zapachy jakie zalatywały z kuchni. Laura pożegnała się z towarzyszami bardzo dziękując za gościnę i przyjemną wycieczkę. Przeprosiła, że nie mogła uprzyjemnić im czasu swoim śpiewem no ale niestety ten dym z wczoraj…

Na Karla, jako “tubylca” spadł zwyczajowy obowiązek zrewanżowania się za gościnną wyprawę i ugoszczenia swoich towarzyszy. By przypadkiem nie pomyśleli sobie, że uchybia szlacheckiej etykiecie i ma ich w nosie. W “swojej” alkowie powinni się chyba wszyscy zmieścić. Nawet jeśli już siedzieli tam Tladin i Bernard. No ale mogli jeszcze wziąć jakiś inny stół z tych które jeszcze byli wolne. Widział jeszcze kątem oka jak do tej Murviel podeszła Raina i o czymś rozmawiały stojąc między stołami za to Laura niejako zamieniła się z miejscem z Rainą i przysiadła się do Gabrielle.



Bernard i Tladin



Krasnolud po opuszczeniu “Włóczykija” znów pod koniec dnia do niego wrócił. Tym razem z garnizonu na którym może nadal nie traktowano go jak swojego to jednak już nie tak jak na kogoś kto psim swędem się tam szwenda nie wiadomo po co. Ale do ćwiczeń to było chyba jedno z lepszych miejsc w mieście. Przynajmniej z tych co zdołał poznać. Mankiny, tarcze strzelnicze, różne rodzaje broni, instruktorzy i spora ilość miejsca i swobody do ćwiczeń. To wszystko sprawiało, że dla chcącego się podszkolić wojownika to było bardzo ciekawe miejsce.

Efekt tych ćwiczeń był też całkiem ciekawy. Co prawda w walce jeden na jednego Tladin właściwie nie miał sobie równych. Nawet jeśli przeciwnik zdołał przebić się przez jego zasłony to broń, do tego ćwiczebna, zwykle ześlizgiwała się po jego pancerzu. Większość treningu spędził na walce z trzema instruktorami. Oni używali ćwiczebnych mieczy i przeciętnych tarcz a on podobnej broni i swojej mniejszej tarczy.

Z pierwszym z nich na punkty wygrał ze zdecydowaną przewagą. Drugi jednak minimalnie ale jednak zwinnie unikał jego ciosów a samemu udało mu się zadać na tyle dużo własnych, że odniósł to minimalne zwycięstwo na punkt. Z trzecim zaś Tladin szedł łeb w łeb i do końca skończyło się to remisem. Oczywiście punkty były za same trafienia sparingpartnera na tyle dobre by można było liczyć, że w prawdziwej walce zraniłyby przeciwnika. Nie miała znaczenia więc zbroja czy odporność na odniesione rany. No ale to właśnie była walka ćwiczebna a nie krwawa jatka. Na takich zasadach potężny pancerz krasnoluda nijak nie chronił go przed samymi trafieniami. No ale ten trening jednak mógł dać do myślenia, że nawet kogoś o jego umiejętnościach może pojedynczy przeciwnik trafić. Trafienie co prawda niekoniecznie oznaczało zranienie no ale jednak im dłuższa walka, z większą ilością przeciwników tym szanse na przebicie się przez jego zasłony rosły. A każde takie udane trafienie niosło ryzyko zranienia. A przecież był jeszcze specjalnie skonstruowany oręż do przebijania lub niszczenia pancerza co jeszcze mogło zmniejszyć margines bezpieczeństwa.

W każdym razie wrócił z garnizonu do “Włóczykija” razem z pierwszymi kroplami deszczu. Wewnątrz zastał Bernarda i Gabrielle. Rozsiadł się w “ich” alkowie i zamówił sobie u Sylwii to na co miał ochotę korzystając z tego, że to ostatnia noc jaką mieli spędzić na koszt ratusza. I ledwo gdy jego ulubiona kelnerka przyniosła zamówienie do środka wtarabanił się Karl z trzema towarzyszami i Laurą. Chwilę stali przy wejściu gdzie Laura chyba się z nimi pożegnała bo ruszyła w końcu sama wgłąb sali a panowie zostali w przejściu żartując o czymś i mając raczej wesołe humory.

Wśród tej całej gromadki Bernard rozpoznał wszystkich. Widocznie polowanie się udało sądząc po dobrych humorach młodych szlachciców. Sam dopiero co miał okazję porozmawiać z Tladinem który też dopiero co powrócił do karczmy. W samą porę bo się znów rozpadało. Przez rozbite okna dał się słyszeć monotonny łomot deszczu bębniącego o bruk. Na zewnątrz dzień już się kończył i panował wieczorny półmrok. Pewnie w ciągu godziny czy pół zrobi się całkiem ciemno.

Przez resztę dnia cała trójka a właściwie dwójka “jego kandydatów” ulotniła się. Brigid gdzieś wyszła i coś nie wracała a bogaty i pewnie potężny pan Cavindel też opuścił lokal razem ze swoją świtą zanim jeszcze chmury namyśliły się aby lunąć deszczem. A tamtego nieprzyjemnego typa jaki go wcześniej tak nachalnie nagabywał więcej nie widział. No ale teraz przybył Tladin no i Karl wraz ze swoimi kompanami z polowania. Gdzieś na sali siedziała Gabrielle ale widać gawędziła sobie z ciemnowłosą kobietą już kolejną butelkę.



Gabrielle



Końcówka dnia w sympatycznym towarzystwie zeszła nie wiadomo kiedy. Pykła pierwsza butelka i kolejna. Gawędziło się całkiem sympatycznie. Raina okazała się całkiem otwarta na świat i wieści spoza miasta, miała rubaszne nastawienie i zadziorną duszę. Była też całkiem nieźle zorientowana co się dzieje w mieście bo sypała żartami, anegdotami i zabawnymi historyjkami o ważnych czy po prostu charakterystycznych personach tego miasta jak z rękawa. Gdzieś mimochodem Litz zauważyła, że do karczmy wrócił Tladin i razem z Bernardem usiedli w “ich” alkowie. I, że na zewnątrz się rozpadało.

Wraz z nadchodzącym zmierzchem do karczmy zawitała kolejna grupka gości. Tym razem częściowo znajoma. Gabrielle rozpoznała Karla wraz z trzema mężczyznami którzy wydawali się być jego kompanami sądząc po okazywanej sobie serdeczności. No i byli w całkiem dobrych humorach nawet jeśli ociekali deszczową wodą. Piątą osobą była rudowłosa Laura która widocznie przyjechała wraz z nimi bo i też ociekała wodą i przez chwilę się z nimi żegnała. Ale gdy się pożegnała to ruszyła między stolikami w głąb sali. A zaraz potem do sali weszła zakapturzona postać która okazała się tą elfką jaką Gabrielle widziała rano.

- O, poczekaj, widzę znajomą. A nawet dwie. - Raina spojrzała z zaciekawieniem na grupkę jaka właśnie stała przy drzwiach i sama wstała od stołu przepraszając na chwilę i ruszając ku wyjściu. Gabrielle widziała jak spotkała się z Laurą kilka ze dwa stoły dalej i przywitały się jak dobre znajome. Spojrzały w jej stronę i minstrelka uśmiechnęła się do niej i pomachała jej wesoło rączką. Ale Raina powiedziała coś co jej zgasiło ten dobry humor i mówiła do niej dobrą chwilę. Potem pożegnała się z Laurą i minstrelka ruszyła do stołu przy jakim siedziała Gabrielle a Raina podeszła do owej blondwłosej elfki. Z nią też zaczęła chwilę rozmawiać nie zaprzątając sobie głowy siadaniem do jakiegoś stołu.

- Cześć Gabi. - minstrelka uśmiechnęła się siadając do stołu ale Gabrielle wyczuwała, że jest to trochę sztuczny i wymuszony uśmiech. - Dobrze cię widzieć. Cieszę się, że nic ci się nie stało podczas tego okropnego ataku wczoraj. Ja się nałykałam dymu no i teraz mnie gardło boli. Nie mogę śpiewać. Chociaż już i tak jest lepiej niż rano. Karl mnie zaprosił na polowanie dzisiaj. Właśnie wróciliśmy. - rudzielec mówiła łagodnym i rzeczywiście nieco zachrypniętym tonem. Ale Litz wyczuwała, że coś jej chyba jednak ciąży na wątrobie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-06-2019, 19:40   #63
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

- Wybaczcie, że nie mogę już zostać dłużej - zwrócił się Tladin do kapłanów, - ale obowiązki akurat mnie zmuszają do wyjazdu. Od prawie miesiąca przebywam w Wolfenburgu i dłużej już nie mogę. Ale nabrałem przekonania, iż mój brat nigdy tu nie dotarł. Tym bardziej mi to na rękę, że po okolicy teraz będę się rozglądał i pytał. A kontakt ze mną... myślę, że najprościej przez ratusz. Na zlecenie ratusza wyruszamy i raporty składać będziemy. Więc oni najlepiej będą poinformowani gdzie jesteśmy. Chyba nie będą robić przeszkód w kontakcie z nami?

 Włóczykij

Tladin tym razem nie był zbyt towarzyski. Do tej pory dał się poznać jako osoba korzystająca z życia i bawiąca się na całego. Ostatniego dnia przed wyjazdem jednak mało się integrował, a w dodatku pożegnał się z towarzyszami dość szybko oznajmiając, że idzie spać. Sam.

Fakt, lubił się bawić i korzystać z życia, ale żyć też lubił. A wyruszanie na szlak niewyspanym i zamroczonym lub skacowanym nie sprzyjało przedłużaniu życia. Wybawił się przez ostatnie tygodnie bardzo dobrze, więc nie było czego żałować. Żołnierskie życie nauczyło go też korzystać ze snu, gdy nadarza się okazja, więc dochodzące odgłosy karczemne nie utrudniły mu szybkiego pogrążenia się w czujnym śnie.
 
Gladin jest offline  
Stary 27-06-2019, 14:14   #64
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Odmowną odpowiedzią Karl się nie przejął. Prawdę mówiąc pytanie zadał bardziej z uprzejmości... i nie bardzo wiedział, na co przydałby się im minstrelka w środku wielkiego lasu. Chyba że umiała gotować...
- Panno Lauro, chyba wiem, o kim pani mówi - powiedział, uśmiechając się do dziewczyny. - Jeśli będzie we 'Włóczykiju', to z nią porozmawiam.
Co prawda szansa na to, że elfka wyrazi zgodę na uczestnictwo w takiej wyprawie, była niewielka, ale cóż... Spróbować zawsze można było.


* * *

Dzik jest dziki, dzik jest zły,
dzik ma bardzo ostre kły.
Kto zobaczy w lesie dzika
z rohatyną nań pomyka.


Widać było, iż na wielką bestię, jaka wynurzyła się spośród drzew, łuk to trochę mało. Podobnie jak i dwa czy trzy łuki lub kusze, chyba że te ostatnie należałyby do gatunku cięższych, takich co to przebijają zbroję niczym kartkę papieru.

Karl nie ukrywał (przed samym sobą, oczywiście), że zna większe przyjemności, niż stanie z kawałkiem drąga w rękach i czekanie, aż wielka masa mięśni, ozdobiona parą ostrych, zakrzywionych kłów, spróbuje nadziać oponenta na wspomniane kły. Ale z drugiej strony... wszak nie pierwszy raz miał do czynienia z dzikiem. No i był pewien, że - w razie konieczności - kompani ruszą mu na ratunek.
Dzik był już o parę kroków, pędził z żądzą mordu płonącą w czerwonych oczkach. Na rozważania nie było czasu…

Ostrze rohatyny obniżyło się. Karl prawą stopę wysunął w kierunku bestii, lewą cofnął, by przydeptać drugi koniec drzewca, który po ataku dzika powinien wbić się w ziemię. Tylko głupiec mógłby myśleć, że utrzyma się na nogach, gdy 500 funtów żywej wagi nadzieje się na ostrze.

Rozpędzona bestia stanowiła potężną, dziką kulę zniszczenia, gotową zmieść z powierzchni ziemi wszystko co stanęło jej na drodze. Karl czuł jak ziemia tętni pod racicami odyńca. Widział jak wysoka trawa rozstępuję się rozbijana niczym fale przez dziób okrętu. Jeszcze moment, ostatnie kroki, spocone dłonie trzymające drzewce rohatyny i wreszcie decydujący moment. Albo on albo bestia!

Ostatnie trawy rozstąpiły się ukazując mocarne ciosy rozpędzonej masy. Dzik kwiknął z rozjuszenia i może nawet nie zauważył wystającego przed człowieka kolca. Zaraz potem nastąpiło potężne uderzenie która drzewce rohatyny przekazało na dłonie, ramiona i resztę cała myśliwego. Wbiło się głęboko w trzewia bestii i pękło. Ale i odyniec kwiknął rozdzierająco. Karl zdołał uskoczyć w bok, gdy nagle tracąca pęd bestia przebiegła obok niego i zaryła w glebę szorując po niej nogami a w końcu bokiem. Zakwiczała żałośnie w swojej skardze i zaczęła dogorywać swojego zwierzęcego ducha.

- No Karl! Tall ci dzisiaj sprzyja przyjacielu! - Andreas wraz z kamratami podbiegł do towarzysza składając mu gratulacje i klepiąc po plecach.

- Pięknie. Prosto w płuca albo serce. - Franz pokiwał z uznaniem głową spoglądając na słabnącego zwierza. Jasne było, że bestia otrzymała śmiertelny cios prosto we wraże organy i jej los został przypieczętowany tutaj, na tej polanie.

- No, pięknie go usadziłeś. - Emich też dołączył się do gratulacji oglądając pierwszą upolowaną zwierzynę tego szczęśliwie zaczętego polowania.

- Tak się cieszę, że ten straszny dzik nic ci nie zrobił Karl. Byłeś taki dzielny gdy na ciebie biegł ten potwór. - Laura też złożyła mu gratulacje chociaż do nawet powalonego dzika wolała się pewnie nie zbliżać.

- Lepsze było stawić mu czoło, niż uciekać - stwierdził Karl. - Poza tym... Nie wypada uciekać przed jakimś dzikiem na oczach pięknej niewiasty, prawda? - Uśmiechnął się do dziewczyny. O tym, że owa niewiasta jest minstrelką, a opowieść o ucieczce stałaby się dość szybko dość sławna, profilaktycznie nie wspomniał.

- Ale z ciebie pochlebca Karl. - Laura uśmiechnęła się skromnie, lekko spuszczając głowę, ale atencja Karla chyba sprawiała jej przyjemność.

Na dalszą wymianę komplementów czasu już nie było, bowiem naganiacze byli coraz bliżej, a przed nimi podążały uciekające w popłochu zwierzęta.


Los najwyraźniej uznał, że skoro Karl zgarnął najwspanialsze trofeum, to więcej mu się nie należy. Z tego też powodu łupem szlachcica padło zaledwie parę szaraków. Przydatny podczas wyprawy w głuszę, lecz nic, czym można by się chwalić przy kolacji, przy winie.

* * *

"Włóczykij" przyjął swych gości z otwartymi ramionami, w czym zresztą nic dziwnego nie było, bowiem pobyt Karla był opłacony, a jego kompani, poprzednio już tu goszczący nigdy nie szczędzili grosza. Fakt -, że to Karl był 'gospodarzem' i hojnym sponsorem kolacji, nie miał w tym przypadku znaczenia.

- Wybaczcie na chwilę - powiedział Karl, gdy na stole pojawiły się zamówione dania. - Zobaczę, czy panna Maruviel da się namówić na wyprawę do lasu.
Ruszył w stronę stołu zajmowanego przez efkę, żegnany docinkami na temat płci osób, jakie Karl chciałby zabrać na wyprawę...

- Karl von Schatzberg - przedstawił się. - Czy mogę zająć chwilę?

Widział, że w czasie gdy on razem z kompanami siadał do kolacji to Maruviel wraz z Raina przysiadły przy jednym ze stołów i dyskutowały o czymś z dużym zaangażowaniem. Akurat gdy podchodził umilkły, gdy pierwsza dostrzegła go Raina, bo siedziała frontem do kierunku z jakiego nadchodził. Ale widząc jej spojrzenie i milczenie elfka odwróciła się w jego stronę zanim się odezwał. Jego słowa chyba ją zmieszały bo spojrzała pytająco na czarnowłosą.

- Cześć Karl. Jak oczka? Bo wczoraj wieczorem to wyglądałeś słodko jak zapłakany kociak. Ale nie powiem, ten skok z okna nie wyszedł ci najgorzej. - Raina zagaiła wesołym, bezczelnym tonem najwidoczniej chociaż częściowo będąc świadkiem jego wczorajszych wyczynów. Jej raźny i wesoły ton sprawił, że elfka uśmiechnęła się ubawiona tą gadką.

- Dziękuję za troskę. - Karl uśmiechnął się do dziewczyny. - I za opiekę - dodał. - Wszystko w idealnym porządku. Na tyle dobrze, że nawet na polowaniu mi się powiodło. Co prawda dzik jest dość duży i łatwo w niego trafić... - Zawiesił głos.

- Upolowałeś dzika? - elfka wyglądała na zaciekawiona ta informacja. - Jestem Maruviel. - przedstawiła się.

- No to nieźle. Dobra no to sobie pogadajcie. Ja idę pogadać z dziewczynami. Jakby co. - Czarnowłosa rzuciła do długouchej blondynki i wstała od stołu wskazując na inny że stołów gdzie rozmawiały Gabrielle i Laura. Elfka pokiwała głową i Raina kiwnęła głową Karlowi na pożegnanie i rzeczywiście poszła w stronę tamtego stołu.

- Sam się nadział na ostrze rohatyny - powiedział, z ciut przesadną skromnością, Karl. - Ale nie o polowaniu chciałem rozmawiać. Wybieramy się w góry i lasy na poszukiwanie starej twierdzy zwanej popularnie Bastionem i, nie ukrywam, przydałby się nam ktoś, dla kogo las jest domem. Nie miałabyś ochoty na udział w takiej wyprawie?

- Wyprawa? W góry? Teraz? No teraz nie mogę, mam tu sprawę do załatwienia.
- Elfka okazała zdziwienie słowami Karla jakby podejrzewała, że sobie z niej żartuje albo to jakaś zmyłka.

- No szkoda... Jutro wyruszamy w stronę zamku Lenkster - odparł Karl. - Ale rozumiem. Są sprawy ważne i ważniejsze, a skoro masz coś do załatwienia, to trudno. Gdybyś zdążyła wszystko załatwić, to będziesz mile widziana.

Elfka mierzyła go przez chwilę wzrokiem który Karlowi trudno było rozszyfrować na jej urodziwej ale jednak egzotycznej twarzy.
- Ty pytasz na poważnie? Przychodzisz dzisiaj wieczorem czy będę chciała pojechać z wami gdzieś w góry od jutra rana? - długoucha lekko przekrzywiła głowę i zmrużyła powieki chyba nadal niepewna czy to nie jest jakiś żart.

- To oferta dla tych, co lubią las, przygody, a przy okazji chcą zarobić nieco złota - stwierdził Karl. - Płaca jak dla medyka i udział w tym, co znajdziemy w Bastionie - zaproponował.

- Płaca jak dla medyka? Czyli dokładnie ile? I co spodziewacie się znaleźć w tym Bastionie? - Elfka słysząc jakiś konkret i to z karlikami w roli głównej chyba przestała traktować ofertę rozmówcy jak jakiś dziwny żart.

- Pięć sztuk złota na tydzień - odparł Karl. - A w Bastionie równie dobrze mogą być skrzynie pełne złota, jak i banda goblinów czy innych potworów - przyznał szczerze.

- Pięć sztuk złota na tydzień. - Maruviel pokiwała w zamyśleniu swoją blond głową zastanawiając się nad tym wszystkim. - Nie brzmi źle. Nawet całkiem nieźle. Tylko ten termin. Jutro rano? - Uniosła wzrok aby popatrzeć na rozmówcę i sprawdzić, czy dobrze się rozumieją z tym terminem. - Wiesz, Karl, w ogóle nie miałam w planie opuszczać miasta jutro rano. Mam jedną sprawę do załatwienia i nie mogę wyjechać, dopóki jej nie załatwię. Mam nadzieję, że Raina mi pomoże, bo wydaje się właściwą osobą do załatwienia tej sprawy. Ale wątpię, by udało się to załatwić do jutrzejszego poranka. - Elfka z kolei przedstawiła jak to wygląda sprawa z jej strony lekko wskazując brodą w kierunku stołu gdzie teraz siedziały Gabrielle, Laura i właśnie Raina.

Karl zrobił średnio zadowoloną minę.
- Na jutro mamy zamówiony wozy - wyjaśnił - które zawiozą nas do zamku. Nie wiem, czy ruszymy skoro świt. Po śniadaniu zapewne. Ale oferta jest aktualna - dodał. - Możesz nas dogonić... jeśli oczywiście będziesz zainteresowana.

Pożegnał się z elfką i, nim wrócił do kompanów, podszedł do Johana. Po niezbyt długich targach Karl pozbył się swojej największej dzisiejszej zdobyczy - upolowany dzik zmienił właściciela, a sakiewka Karla wzbogaciła się o kilka sztuk złota. W sam raz, by pokryć koszty przyjęcia przyjaciół.
A przyjęcie to trwało dość długo, bowiem rozochoceni kompani nijak pamiętać nie chcieli, że Karl nazajutrz wyrusza w drogę.
- Najwyżej na wozie odeśpisz - powiedział Andreas, co pozostali skwitowali pełnymi aprobaty pomrukami.

Zabawa co prawda nie trwała do świtu, ale i tak dobrze po północy już było, gdy towarzystwo się rozeszło, a Karl, ciut zmęczony, poszedł spać.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-06-2019, 21:45   #65
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Po próbach werbunku, najemnik chciał powrócić do swych towarzyszy, aby dogadać ostatnie tematy przed opuszczeniem miasta, ale było o to trudno, skoro wszyscy gdzieś wybyli, bądź zajmowali się swoimi znajomymi. Również fakt posiadania dość mało liczebnej grupy nastrajał go negatywnie do wyprawy, coraz częściej wtłaczając mu w głowę obawy w niepowodzenie, które różnie może się skończyć. Długo obserwował stolik, przy którym wesoło bawili się młodzieńcy. W końcu uznał, że nie ma co się gapić i siedzieć samemu przy stoliku, skoro już może nawet więcej do Wolfenburga nie wrócić.
- Hej! - odezwał się przyjaźnie, gdy ktoś ze stolika zwrócił na niego uwagę. - Pozwolicie, że być może w ostatnim moim dniu w Wolfenburgu dołączę do tak wesołej kompanii?

Zapytał przy okazji licząc, ile ich się tam znajduje. Jeśli nie było ich przesadnie dużo, planował postawić im kolejkę, by nieco wkupić się w ich grupę, ale tylko wtedy, jak wpierw dobrowolnie przyjmą go do siebie.

- Nie no tak za darmo to nie ma. Musisz postawić butelkę i kolejkę. - roześmiał się jakiś młodzian co akurat siedział plecami do kierunku skąd przyszedł Bernard więc musiał odwrócić się aby na niego spojrzeć. Ci co siedzieli na tej samej ławie podobnie. Wszyscy wydawali się nieźle rozbawieni i Bernard nie zauważył jakichś wrogich czy nieprzyjaznych spojrzeń w swoją stronę. Łącznie przy stole siedziało ich chyba z ośmioro, może dziesięć osób jak to zdążył szybko policzyć.

Chwilę Bernard się zastanawiał. Nie podobało mu się, że byli tak bezpośredni w wyciąganiu od niego darmowych napitków, nie dając mu nawet szansy na zaproponowanie czegoś samemu. Już miał rezygnować, ale uznał, że może to być jakaś inwestycja w drużynę, a nóż ktoś poczuje zew przygody i uda się razem z nimi.
- Skoro muszę - odparł w końcu, po czym przywołał kelnerkę i zamówił dokładnie to, czego oczekiwał młodzian. - To co tak świętujecie?

- Nic nie musisz ale chyba nie wypada wbijać się na krzywy ryj prawda? No ale jak już nie przychodzisz z pustymi rękami toś nam brat. Siadaj! Dzisiaj każdy przy naszym stole to nasz brat! Jestem Vadim! A ciebie jak zwą bracie? - Vadim miał wyraźnie wschodni akcent ale skoro nowy towarzysz nie okazał się sknerą okazał mu iście wschodnią gościnność. Razem z kolegą przesunęli się by zrobić dla niego miejsce na ławie na jakiej siedzieli. Wstał aby podać mu prawicę na przywitanie.

- A ja jestem Yurij. Siadaj z nami. Dzisiaj oblewany awans tej ślicznotki. Przestała być na okresie próbnym i zostaje z nami na stałe. No Lydia! Pochwal się! - drugi z sąsiadów nowego kolegi też wstał i się przywitał zapraszając go ze swojej strony. Wskazał też na młodą kobietę którą była w centrum tej małej uroczystości.

- A tak! Teraz już się skończy ganianie nowego! Teraz jestem taka jak wy! I za to wypiję! Zdrowie! Na pohybel! - Lydia uniosła swój kielich i jakoś spontanicznie wzniosła przy okazji toast za ten nowy rozdział w swoim życiu. Wesoła kompania podchwyciłą toast i hucznie wzniosła swoje kufle do tego toastu. W międzyczasie wróciła kelnerka z zamówieniem złożonym przez Bernarda więc ten też miał już czym dołączyć się do toastu.

- Jestem Bernard - odparł, gdy w końcu mógł dojść do głosu. Wzniósł podany przez kelnerkę kufel i upił sporą część trunku porządnym haustem. - A czym się zajmujecie? To znaczy domyślam się, że szable nie służą wam do strugania marchewek, ale tak konkretnie, wasza kompania ma jakąś specjalizację?

- My? My jesteśmy Szare Płaszcze! -
zawołał wesoło Yurij wskazując na płaszcz na jakim siedział. Rzeczywiście był sprany i spłowiały no ale głównie ciemnoszary. - Ochraniamy karawany stąd do Kisleva i Praag. Jesteśmy najlepsi! Tylko nasze karawany nie napadli zbóje co rozpanoszyli się ostatnio po traktach. - chłopak był pewnie w wieku i postury zbliżonej do Bernarda tylko był już kilka kolejek do przodu w porównaniu do niego. Był więc o wiele głośniejszy i weselszy od siedzącego przy nim Bernardzie.

- Tak jest! Nawet tak się rozbestwili, że napadli na karawanę krasnoludów. A nas nie! Boją się nas!
- Lydia zawtórowała wesoło równie wesołym kompanom. Ci poparli ją gromkimi okrzykami.

- Ooo! No! I to rozumiem! Na białego niedźwiedzia! I to jest zamówienie! Cholera, chyba zostaniesz naszym towarzyszem na stałe! - Vadimowi aż się oczka otworzyły gdy kelnerka przyniosła drugą część zamówienia Bernarda. Reszta też zawtórowała jemu i rozkładającej butelki i kelnerce radosnymi twarzami.

- A ty czym się zajmujesz Bernardzie? Może się do nas zaciągniesz? Przyda nam się taki obrotny towarzysz. I twoje zdrowie! - Lydia poczęstowała się z właśnie przyniesionej butelki i zagaiła wesoło do nowego kompana przy stole. W końcu znów wzniosła toast, tym razem na jego cześć i reszta kompanii przyłączyła się do niego pijąc na zdrowie nowego kompana.

Gdy kompania opowiadała o swoich przygodach i chęci przyjęcia do siebie Bernarda, poczuł chęć do takiej przygody, podróży z mocną grupą najemników po świecie. Szybko jednak przypominał sobie o swojej siostrze, dla której zazwyczaj nie mógł opuszczać zbyt daleko bram Wolfenburga. Chyba, że w poszukiwaniu bogactwa, czy jakiegoś magicznego sposobu, na przywrócenie jej zdrowia.

- A, nie myślcie, że na co dzień taki hojny jestem! -
zaśmiał się Bernard. - Wszystko dlatego, że to mój ostatni dzień w Wolfenburgu przed wyruszeniem na poszukiwanie Bastionu, nie wiem, czy kiedykolwiek o nim coś słyszeliście. Kto wie, czy wrócę z tego cało, więc to chyba najlepsza okazja, by nieco się rozluźnić przed wyjazdem, a że akurat moja kompania się rozlazła po całym mieście, to trafiło na waszą wesołą grupkę. Więc chociaż i chętnie bym spróbował takiej waszej wyprawy, to czeka mnie obecnie co innego.

- Ostatnia noc w mieście? No to zielona noc! To wypijmy za to! Na pohybel rabusiom i reszcie tałatajstwa! - Lydia roześmiała się tak samo jak jej towarzysze słysząc o ostatniej nocy w mieście ich gościa. Wznieśli kolejny toast za bezpieczne wojaże przez dzicz.

- Też niedługo ruszamy. No ale jeszcze nie teraz. - Vadim poklepał Bernarda po plecach w przyjacielskim geście solidaryzując się w tych podróżach przez dzikie ostępy tej i inne krainy.

Bernard poczuł rozczarowanie, gdy usłyszał, że Szare Płaszcze niedługo wyruszają. Oznaczało to, że mają już zaklepaną następną robotę i pewnie nie uda mu się zaciągnąć do swojej kompanii ani jednego członka ich drużyny. Co prawda czasem podczas wieczora przeciągającego się w późną noc, wspominał o tym, że przydałby się kto jeszcze do ich kompanii poszukiwawczej, ale nie chciał być nachalny. Nawet, jeśli jego kompani przyjęli go bardzo otwarcie, dzięki porządnemu wkupnemu.

Gryzła go trochę utrata zasobów finansowych, ale starał się to zagłuszać dobrą zabawą. Picie, żarty, opowieści różnej treści, okrzyki, toasty, uściski i wszystko inne, do czego doszło, gdy coraz gęściej płynący w żyłach alkohol zbierał swoje żniwo. Wszystko pozwalało zapomnieć zarówno o Bastionie, jak i rodzinie. Do tej ostatniej, jeszcze rano, przed wyruszeniem, planował zajrzeć na krótkie pożegnanie. A później już skupić się wyłącznie na zadaniu.
 
Zara jest offline  
Stary 28-06-2019, 02:45   #66
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Ranald im nie sprzyjał, tak przynajmniej stwierdziła Raina wracając do stolika i obwieszczając iż muszą poczekać nim tajemniczy zleceniodawca pojawi się na horyzoncie, możliwe że pod wieczór. Litz nie widziała tego jako dopustu bożego, o nie. Oto zyskała okazję wydojenia paru kubków miodu w zacnym towarzystwie, które w myślach zdążyła wyłuskać z łachów już z tuzin razy. Siedziała więc rozwalona na krześle, a na jej twarzy próżno było szukać smutku.

- Wygląda, że jesteśmy na siebie skazane przez te parę minut - uniosła kubek w toaście, przepijając z ochotą i odsapnęła - Widzisz, mój przyjaciel dostał przykaz, by sprawdzić tę stertę zmurszałego gruzu, nie pytaj dlaczego. To poborca podatków, najpewniej chodzi o wycenę - machnęła ręką zbywająco - Zacny z niego człowiek, nie raz mnie wyciągnął z tarapatów. Ma też pewną wyjątkowo pożądaną u mężczyzn cechę… raczy się nie wpierdalać w moje interesy. Pomagam mu, spłacam stary dług i przy okazji modlę się do bogów o łut szczęścia, który pozwoli powrócić z tego zadupia jako bogaty człowiek.

- Poborca podatkowy? Zacny człowiek? No ciekawy z niego musi być jegomość.
- dziewczyna o czarnych włosach uniosła brwi i tak potrzymała chwilę na znak, że te dwa określenia raczej do siebie nie pasują. I rzadko idą w parze.
- Ciekawych ludzi znasz. - opuściła wzrok na kufel w którym zamotała zawartością i upiła łyk miodu. - To w takim razie niech fortuna ci sprzyja i obyś wróciła bogata i miała farta wydać tą fortunę. - dziewczyna uniosła swój kufel do życzliwego toastu.

- Za to mogę pić zawsze - odparła śmiejąc się wesoło i stuknęła aż na stół poleciały drobiny napoju - Gdzieś mi się kurwi syn zapodział, ale myślę że się znajdzie. Jest trochę jak wesz, niby już nie widać i cieszysz się że spokój masz… a tu niespodzianka, wypełza gdzieś z kąta, a ty jak głupia suszysz zęby na jego widok - zachichotała znad kufla.
- Ponoć taki dar mam, los poskąpił rozumu. Wymachiwać dwurakiem też nie dam rady. Na świętą przy boskich wersetach też się nie nadaję, więc do czegoś mus mieć szczęście… jedna przyznam, że tak urocze towarzystwo rzadko udaje mi się znaleźć… długo jesteś w mieście?

Raina zaśmiała się ubawiona przypowieścią współbiesiadniczki.
- Troszkę się tu kręcę. - odpowiedziała skromnie z delikatnym uśmiechem. Brzmiało dość enigmatycznie jakby przyjechała tu w tym sezonie albo się tu urodziła. - To mówisz jakie masz te talenty? - zaciekawiła się czym może pochwalić się nowa dusza na mieście.

Łopot rzęs Gabrielle wyglądał profesjonalnie i poważnie, tak samo jak mina czystej niewinności.
- Mam wiele talenów, lecz czy prawdziwy sztukmistrz nigdy nie zdradza swych tajemnic do końca? - nachyliła się nad stołem, biorąc dłoń kobiety w swoją aby unieść ją i pocałować wierzch - Niektóre tajemnice lepiej aby nimi pozostały, inne warto dzielić jedynie za zamkniętymi drzwiami. Tak się przypadkowo składa, że mam tu pokój, a skoro i tak czekamy na twojego przyjaciela, pozwól że zaproszę cię tam celem - uśmiechnęła się lekko - Prezentacji części swych talentów.

- Czy to jest jakaś niemoralna propozycja?
- Raina lekko przekrzywiła głowę jak mały ptaszek i popatrzyła na rozmówczynię z zaciekawieniem. - Nie wiem czy powinnam się zgodzić. Coś mi świta, że w “Kogucie” robiłaś bardzo niemoralne rzeczy z Katją jak się zamknęłyście same w pokoju. Teraz nie wiem czy nie powinnam się obawiać, że i mnie będziesz próbowała sprowadzić na manowce. - czarnowłosa rozłożyła na blacie rączki aby podkreślić, że są pewne podstawy do podejrzeń iż może jednak jej rozmówczyni może mieć jakieś niecne względem niej zamiary. Chociaż wbrew słowom ton miała pogodny a uśmiech psotny i rozbawiony.

- Niemoralna?! Brońcie bogowie! - Litz przyłożyła dłoń do piersi na wysokości serca - Nigdy, przenigdy bym nie proponowała ci bezeceństw, ani niczego co w twe dobre imię godzić będzie. Oczywiście że chodzi o talenta związane z pracą… zresztą ciężki dzień za nami obiema, myślałam czy nie zechciałabyś się odświeżyć. Balia z ciepłą wodą, czyste ubrania… nie wiem jak ty, ale ja zabiłabym za kąpiel - zabujała ciemnymi brwiami - Przy okazji zademonstruję co potrafią moje ręce… oczywiście dla dobra naszej przyszłej współpracy.

- Ah tak? -
Raina uniosła w górę brwi i tak je chwilę przetrzymała badając spojrzeniem twarz i zamiary tej drugiej. Tylko chyba wciąż głównie była rozbawiona całą tą rozmową która widocznie wprowadzała ją w dobry humor.
- Więc nie chodzi o żadne bezeceństwa? Tylko o czystą odzież. I jeszcze zademonstrujesz mi co potrafią twoje ręce. - znów zabujała kuflem przyglądając się jak płyn wewnątrz chlupocze. - Troszkę szkoda. Bezeceństwa są czasem całkiem ciekawe. - powiedziała cichutko i dopiła swój napitek po czym otarła usta rękawem i odstawiła go na stół a sama wstała od stołu. - No dobrze. To prowadź. Zobaczymy czy mamy jakąś płaszczyznę do przyszłej współpracy. - dziewczyna wskazała zapraszająco w stronę schodów które prowadziły na piętro do pokojów gości dając znać, że Gabi może przejąć rolę przewodniczki.

Dziewczyna wstała raźno od stołu, wyciągając zapraszająco ramię i posyłając drugiej kobiecie czarujący uśmiech.
- Z grzeczności nie odmówię… zapraszam zatem w me skromne progi - dodała, ruszając do schodów. Po drodze złapała dziewkę służebną, stopując ją delikatnym chwytem za łokieć gdy ta przemykała z pustą tacą do kontuaru.
- Kochanie, potrzebna mi kąpiel. Przygotujcie balię, mieszkam pod czwórką… i przynieś jeszcze butelczynę tego zacnego miodu. Albo najlepiej dwie.

- Oczywiście. Trzeba zaczekać ze dwa, trzy pacierze.
- dziewczyna skinęła głową ale wyglądało na to, że nie widzi w tym zamówieniu żadnego problemu. Czas oczekiwania też był raczej standardowy na taką usługę. Dziewka odeszła w stronę baru a w tym czasie Raina przyjęła zaproszenie i objęła podstawione ramię więc teraz mogły iść we dwie.

- Cała balia? A dla kogo to? Coś słyszałam o jakiejś misce. - czarnowłosa zagaiła idącą tuż obok kobietę jakby nic a nic się nie domyślała. Albo się domyślała ale chciała usłyszeć to na własne uszy.

- Proszę cię… w misce to można twarz rano obmyć, a nie po ciężkim dniu pełnym wrażeń odpocząć jak człowiek. Gdybym była sama pewnie zadowoliłabym się miednicą, ale skoro mam cię ugościć, nie wypada by tak urocza dama gniotła się w blaszanej misce jak ryba na targu - Litz mrugnęła do niej, idąc tuż obok aż do drzwi na piętrze. Otworzyła je, zapraszając gestem do środka. - Śmiało, te pod oknem moje. Zero pluskiew i wszy, zadbałam o to. Pod łóżkiem znajdzie się jeszcze jakaś butelka na przeczekanie.

- Dobrze, że chociaż w pokojach mniej tą spalenizną zajeżdża.
- czarnowłosa zajrzała do otwartego pokoju po czym raźno weszła i rozejrzała się jeszcze raz, tym razem od środka. Skończyła ten ogląd na łóżku przy oknie jakie gospodyni wskazała jako swoje. Odwróciła się do niej widząc jak podchodzi bliżej po zamknięciu drzwi.
- Ciekawe. Zaprosiłaś mnie do pokoju, łóżka i kąpieli. I jeszcze masz mi pokazać coś o swoich rękach i talentach? No bardzo ciekawe. - Raina odwróciła się do łóżka, podeszła do niego i siadła na nim. I zaraz zajęła półleżącą pozycję w poprzek łóżka opierając się łopatkami o fragment ściany z oknem.

- Dobrze, że nie było mnie tu gdy się paliło - Litz uklękła przy łóżku, nachylając się aż znalazła się ustami tuż przed ustami drugiej kobiety. Patrzyła jej głęboko w oczy, macając pod wyrem. Wreszcie znalazła flaszkę. Wyciągnęła korek zębami i podała gościowi jako pierwszej.
- Pozwolisz że nie będę śpiewać, jeszcze ktoś wezwie straż miejską… bo kogoś torturują.

- No skoro tak to pozwolę. No to zdrówko!
- półleżąca w poprzek łóżka dziewczyna uśmiechnęła się wesoło przyjmując trunek, sprawdzając aromat i kiwając głową aprobująco. Zaraz potem wzięła pierwszy, oszczędny łyk jakby bawiła się w testowanie smaku a potem mocniej kiwnęła głową gdy przełknęła i uśmiechnęła się wesoło. Znów upiła z butelki, tym razem już bez takich ceregieli.

- Ale to jak nie będziemy śpiewać to co będziemy robić do tego picia wina? - zapytała z ironicznym zestawem uśmieszku i spojrzenia na klęczącą przed łóżkiem gospodynię. Ledwo skończyła mówić już leciała do tyłu, pchnięta z całej siły w pierś, a nim wylądowała plecami na sienniku, Litz już na niej siedziała. Chwilę potem w powietrzu zafurkotały ściągane pospiesznie ubrania, dłonie i usta błądziły na oślep, odnajdując po omacku drogę do spełnienia... obietnic na temat prezentacji talentów różnego rodzaju.


Barowa atmosfera nawet mimo smrodu spalenizny miała w sobie coś rozluźniającego. Czas przeciekał Gabrielle przez palce, tak jak miód przelewał się przez jej gardło. Po kąpieli i dokładnym zapoznaniu z Rainą, a także prezentacji talentów manualnych, kobieta czuła zmęczenie, lecz przyjemne. Uśmiechała się lekko sennie, wodząc po sali machinalnie wzrokiem, chociaż nie widziała nikogo dokładnie… aż nie dosiadła się Laura. Jej rude włosy rozpoznałaby wszędzie, tak samo jak te oczy i słodkie usta kryjące niezwykle giętki i wytrenowany nie tylko pieśniami język. Niestety zamknięta postawa i wyczuwalne napięcie nie wróżyły, że minstrelka wróciła po dokładkę z którejś tam z poprzednich nocy.
- Mów kochanie - Litz od razu przystąpiła do interesów, podsuwając jej własny kufel - Jak mogę pomóc?

- Oj nie wiem od czego zacząć Gabi…
- ruda wyłamała palce w nerwowym geście ale chyba to jak zaczęła Gabrielle rozmowę jakoś jej pomogło. Uśmiechnęła się krótkim, urwanym, nerwowym uśmiechem i obejrzała do tyłu. Ale Raina dalej rozmawiała z tą elfką jaką Gabrielle widziała dzisiaj rano. I chyba prędko nie miały skończyć bo usiadły przy jakimś wolnym stole i dalej prowadziły ożywioną rozmowę. Minstrelka wróciła spojrzeniem do swojej rozmówczyni.
- Raina mówiła, że masz list żelazny z ratusza. I możesz nam pomóc. - zaczęła od jakiegoś początku chyba dlatego, żeby się przełamać i cokolwiek zacząć mówić. - Chodzi o moją panią. Została wrobiona przez rodzinę! No ale wysłali ją tutaj, do kazamat i ją trzymają bez wyroku. Musimy ją jakoś stamtąd wyciągnąć. Tylko ja nie wiem jak. Dlatego poprosiłam o pomoc Rainę. Ona jest lepiej zorientowana w takich sprawach. No a ona teraz powiedziała, że ty możesz nam pomóc. Ale zrobisz to? Pomożesz nam? Z tym listem i w ogóle… - szybko i cicho wywaliła co najważniejsze a na koniec zmieszana popatrzyła prosząco na ciemnowłosą.

- Twoja pani… czuję się zazdrosna - Litz udała że akurat ta konkretna rewelacja wywarła na niej największe wrażenie. Uśmiechała się bezczelnie, choć wiedziała już że przepadła. Co poradzić, miała słabość do ślicznotek, a co dopiero do ich podwójnej dawki.
- Lauro… słodziutka. Życie to nie bajka - powiedziała trochę poważniejszym tonem, mimo że wciąż oczy się jej śmiały - Nie ma nic za darmo. Jak mówiłam już Rainie, też czegoś chcę… teraz nawet jeszcze bardziej. Jeśli ci pomogę pojedziecie ze mną do tego przeklętego Bastionu, tam w góry. Daleko, po pustej, nudnej drodze, gdzie chyba powieszę się na pasku od własnych spodni. Naprawdę zrządzeniem losu i boskim wsparciem byłaby twoja obecność, pieśni, uroda… i przede wszystkim obecność. Myślę, że z Rainą byśmy się dogadały, a i bezpieczniej spać we trzy niż dwie… - wydęła wargi - Pomogę wam, jeśli ze mną pojedziecie. Nie chcę złota, ani cię nie odeślę w cholerę. Pytanie czy ty zechcesz pomóc mi?

- Oh…
- Laura przybrała bardzo tragiczną minę bijąc się z myślami. Poskrobała nerwowo paznokciem po blacie stołu obserwując swoje dzieło ale w końcu chyba zorientowała się, że to nic nie da. - Ojej Gabi, bardzo bym chciała być z tobą. - rzekła z boleścią w głosie i spojrzeniu jakby pękało jej serce. Położyła dłoń na dłoni brunetki w geście wsparcia i współczucia.
- Zrobię co będę mogła. Ale należę do mojej pani. Muszę robić co mi każe. - wyjaśniła z obawą na twarzy.
- Moja pani jest bardzo piękna. I bogata. Ma piękny zamek i posiadłość. Znaczy jej rodzina. Pewnie będzie chciała tam wrócić. A nie chciałabyś wrócić z nami? Moja pani myślę, że by cię potraktowała odpowiednio za taką pomoc. Ale jak mi pozwoli to z przyjemnością z tobą pojadę. Ale nie wiem teraz czy mi pozwoli. I pięknie maluje. To artystka, maluje śliczne obrazy. I na poezji i pieśni też się zna, czasem znajdywała takie rymy do poematów, że pasowały idealnie do tego co potrzebowałam. I jest bardzo dobra. - mówiła na przemian z przejęciem i rozpromienieniem gdy opowiadała o swojej pani aż do przejęcia w drugą stronę gdy zdawała sobie sprawę, że wola jej pani może rozdzielić ją i jej niedawno poznaną koleżankę. W końcu popatrzyła niepewnie na Gabi nie wiedząc czy ta zechce się angażować w to ryzykowne przedsięwzięcie.

Dobra, piękna, artystka i jeszcze bogata. Musiało być w tym coś więcej, nie istniały księżniczki z legend, o serduszkach czystych i równie czystych intencjach. Litz przytakiwała bardce, jednak im więcej słyszała, tym mniej miała ochotę poznawać pani rudowłosej. Sprawa śmierdziała jej na dziesięć mil, zwłaszcza że wszyscy arystokraci których Gabrielle miała nieprzyjemność poznać, wcześniej czy później okazywali się kurwimi synami, kłamcami i zwyrodnialcami gotowymi sprzedać własną matkę za nowe ziemie, tytuły lub złoto.
- Ja już mam robotę - rozłożyła bezradnie ręce - Zobowiązałam się aby jechać w góry, nie lubię robić z gęby cholewy. dziękuję za zaproszenie… może kiedyś skorzystam. Na razie skupmy się na tym, jak wyciągnąć twoją panią malarkę z lochu, który nie jest odpowiednią siedzibą dla tak zacnej i łaskawej kobiety. Pogadam z nią, że chcę ciebie. Wypożyczyć, jak nie… lochy ponoć mają długi termin wizyt... - urwała, bo przy stoliku pojawiła się Raina. Wyszczerzyła się do niej - Cholera, coraz ładniejsze te karczmarki.

- Cholera, coraz ładniejsze te klientki.
- Raina płynnie zrewanżowała się komplementem dosiadając się do stołu. A przy stole z którego odeszła Karl rozmawiał teraz z tą elfką o blond włosach. - I co? O czym tak dyskutujecie? - zagaiła czarnowłosa siadając obok Gabrielle i zerkając na nią i na Laurę.

- Gabi była taka kochana, że zgodziła się nam pomóc! - Laura wystrzeliła się z miejsca nie wiedząc już na którą z nich ma patrzeć i mówić. Wydawała się rozpływać ze szczęścia z decyzji jaką obwieściła jej Gabrielle.

- Tak? - Raina oparła się łokciami o blat stołu i spojrzała w bok na siedzącą obok Litz. - Świetnie. To nam bardzo ułatwi sprawę. Zrobimy to jutro rano. Przed wyjazdem z miasta. Tylko teraz, żeby nie skrewić. - Raina przystąpiła do omawiania planu chociaż z daleka nikt by się pewnie nie skapnął bo dalej miała figlarny uśmieszek na twarzy jakby omawiała jakąś psotę podpatrzoną u cyrkowców lub obgadywały mało lubianą koleżankę.

- List żelazny pozwoli nam na wejście do kazamat i widzenie się ze skazańcem. Tylko teraz trzeba wymyślić gadkę. Co powiedzieć strażnikom aby wypuścili ją razem z nami od ręki. Oczywiście jeśli zaczną coś podejrzewać, że to ściema to we dwie wylądujemy w kolejnej celi. Tylko nie tak luksusowej i z nami nie będą się tak cackać jak z wielką jaśnie panią. - dziewczyna ze zdjętym kapturem mówiła do nich obu ale pod koniec popatrzyła na Gabrielle z którą jutro rano miały spróbować tego numeru w kazamatach. - Jeśli sprzedać dobry tekst to pomyślą, że mamy takie prawo i robimy swoją więc nam ją wydadzą. Tylko właśnie ten dobry tekst trzeba wymyślić. - podkreśliła ten fakt i czekała na propozycje jakie padną.

- Nie można ich pewnie otruć, ani zarżnąć, co? - Litz westchnęła i wzruszyła ramionami, rozkładając ręce - Albo zerżnąć… wolałabym to drugie, o ile dzieci nie płaczą na ich widok, ale tak. Na poważnie wypadałoby coś sprzedać. Coś co łykną i nie będą pytać za dużo - zamyśliła się, łapiąc za kufel i parskając w niego nim się napiła - Rzeczywiście mamy problem. A już myślałam, że machniemy świstkiem i wyjdziemy po dywanie z płatków róż, sypanych przez strażników. Powiedzmy że w trybie natychmiastowym jest wzywana do ratusza na przesłuchanie w sprawie herezji. Do ratusza przyjechał jakiś tam jaśnie wielmożny sługa Simgara, niechaj ogień zawsze płonie w jego sercu… i zabiera się, jak to psy młotowców, do roboty od zaraz. Łowcy czarownic to skurwysyny, nikt ich nie lubi - uśmiechnęła się pod nosem - Dajmy mu Lozaris, znałam takiego. Kutwa jakich mało… z doświadczenia wiem, że gdy pada hasło herezja nikt o zdrowych zmysłach nie drąży tematu. Mamy też list żelazny, na miejscu uszyjemy ciąg dalszy na bieżąco. Walniemy improwizację… jakoś będzie. Pod presją myśli się najlepiej. Ponoć. - skończyła, posyłając Laurze buziaka w powietrzu. W końcu należało dbać o pozory babskiej gadki.

- Taaakkk… nieezłee… - Raina wolno przeciągała słowa mrużąc oczy i powoli kiwając głową. - Ale widzę dwa potencjalnie słabe punkty. Myślę, że taki tekst mógłby zadziałać i na takie żądanie mogliby nam ją wydać od ręki. Jednak wtedy raczej najpóźniej na wieczór powinna trafić z powrotem do kazamat więc mogliby się zorientować, że coś jest nie tak i zrobić rumor. A dwa to masz list żelazny ale na podróż za miasto. I to list imienny. To zostawi ślad kto odebrał skazańca a więc kogo ścigać. Więc nawet jeśli by się udało to dość szybko moglibyśmy mieć pościg z miasta na karku. - czarnowłosa podsumowała ostrożnie to jak szacowała szanse i konsekwencje takiego pomysłu. Na koniec popatrzyła na Gabrielle a potem na Laurę. Ta chyba poczuła się wezwana do odpowiedzi bo się też odezwała.

- To może coś rodzinnego? Że ją wzywają do domu czy już się nie gniewają na nią. - bardka zaproponowała coś od siebie sprawdzając reakcję obydwu kobiet po drugiej stronie stołu.

- Też niezłe. Ma sens skoro mówisz, że oni ją tutaj wysłali a wyroku oficjalnego nie ma. Więc właściwie kibluje tam nielegalnie no ale cóż, kto bogatym zabroni? - czarnowłosa w szarym płaszczu uśmiechnęła się na tą oczywistą prawdę, że na świecie sa równi i równiejsi. - No ale mamy list żelazny na podróż w dzicz a nie list od jej rodziny. Trochę trzeba by się nagimnastykować aby to jakoś zgrabnie połączyć. - Raina przedstawiła swój komentarz do pomysłu minstrelki znów patrząc po nich obydwu i czekając na kolejne pomysły.

- Zesłanie do klasztoru Shayli? - Litz zmrużyła oczy, myśląc intensywnie. Shayla to Shayla, lepsza niż łowcy czarownic, a kto się nimi interesuje, ściąga uwagę i tak dalej. Nie żeby miała co ukrywać… lecz kiedyś słyszała że nie ma ludzi bez winy - Zadupie pasuje do głuszy. Niech ją tam rodzina ześle żeby przemyślała co ma przemyśleć. Ja, czyli strażnik, będę miała ją tam oddelegować po cichu. Aby sensacji nie wzbudzać. Jest wyprowadzenie z miasta, nikt nie musi znać położenia celu podróży - postawiła pusty kufel na blacie.

- O. To mogłoby przejść. Niedaleko gór jest klasztor siostrzyczek. Można by sprzedać bajeczkę, że rodzina dogadała się z ratuszem i postanowili upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Więc ty jesteś z tej wyprawy w góry a ja jestem od strony tej rodziny co ma dopilnować by znalazła się w tym klasztorze. To by wyjaśniło dlaczego jesteśmy we dwie i skazaniec ma jechać z nami nie tylko z miasta ale w ogóle. No i dlaczego nie wraca do kazamat. Podoba mi się. - Raina pokiwała głową mówiąc w skupieniu i dość wolno gdy widocznie cały czas analizowała pomysł w głowie. Ale na koniec pokiwała główką o wiele raźniej i uśmiechnęła się wesoło. To spowodowało, że spiętą dotąd twarz minstrelki też rozjaśnił wesoły uśmiech.

- Ojej wy jesteście takie mądre! I takie odważne! Będę się za was modlić aby wam się udało! O rany teraz z tych emocji chyba nie zasnę przez całą noc. - Laura ucieszyła się z trudem opanowując eksplozję radości widoczną w ruchach i spojrzeniu. Ale też wyglądała jak w ostatnią noc przed bitwą czy innym egzaminem.

- Dobrze… - Litz westchnęła, odstawiając kufel na bok i nagle bez ostrzeżenia opuściła głowę na stół. Szybko i mocno, aż huknęło czoło o deski - Potrzebuję paru detali, choćby jak się rodzina nazywa i cel… będziemy potrzebować wozu, jaśnie pani nie pojedzie na oklep chabetą bez podków...musimy mieć kajdany - podniosła głowę, patrząc na Rainę - I płaszcz z kapturem dla niej. Będzie do nas pasować - dorzuciła trochę sarkastycznie, bo obie ze wspólniczką coś nie lubiły pokazywać twarzy.

- Tak, wóz. Może być. Chyba uda coś mi się zorganizować do rana. Kajdany możemy poprosić w kazamatach to chyba nam dadzą. Może nawet sami ją skują. A może i nie, bo w końcu to błękitna krew.
- Raina zmarszczyła brwi gdy mówiła na głos to co myślała. Nie wydawała się specjalnie przejęta trudnością zdobycia wspomnianego sprzętu.

- Ja mam jakieś ubrania, płaszcz też, możecie go wziąć. A na nazwisko ma von der Osten. Dokładnie to Simone von der Osten, córka Theodore i Aldony von der Osten. - Laura szybko dodała od siebie to jak mogła wspomóc swoje koleżanki w tym przedsięwzięciu.

- Z czyjego rozkazu działamy, jej matki? - Litz założyła nogę na nogę i oparła głowę na zgiętym ramieniu opartym łokciem o blat - Tak na gębę dziwnie, szkoda że nie mamy jak podrobić pieczęci rodowej… chyba że masz coś podobnego przy sobie - zerknęła na bardkę.

- Niestety nie. - Laura przepraszająco pokręciła głową na znak, że w tym nie może ich wesprzeć.

- Niiee… jej rodziny lepiej to nie mieszać. Niech będzie, że oni dogadali się z ratuszem a ratusz wysłał nas. A my jesteśmy tylko biedne żuczki do wykonywania poleceń ważnych ludzi. Zresztą nie mamy właśnie żadnego pierścienia, pieczęci czy listu od jej rodziny a za to mamy list żelazny z ratusza. Więc tego się trzymajmy. - Raina też wysłuchała rudowłosej minstrelki ale po namyśle chyba pomysł z mieszaniem w tą sprawę rodziny średnio jej podpasował i dała o tym znać. Zaczęła mówić wolno ale w miarę jak się jej klarowały myśli to przyśpieszała coraz bardziej.

- Brzmi rozsądnie, jak na całkowite szaleństwo - Litz przetarła twarz wierzchem dłoni i zaśmiała się trochę jakby była obłąkana. Pomyśleć że jeszcze rano nie miała w planach pakowania się w nieliche tarapaty, lecz wypad z miasta w dziką, zieloną krainę… - Zróbmy to. Raina, zajmij się wozem. Laura zorganizuj ciuchy. Widzimy się tutaj za dwie godziny. - pokiwała głową - Lepiej ją ulokować gdzieś, gdzie nie będzie się do rana rzucać w oczy. Lub od razu wyjedziemy z miasta i przeczekamy poza murami. Chyba z tego braku wygód nie umrze.

- Wiesz, ja myślę, że jeśli to wypali i nam ją wydadzą to po prostu grzecznie sobie wyjedziemy z miasta.
- Raina uśmiechnęła się pod nosem dopijając łyka ze swojego kufla. Laura też się uśmiechnęła i obie zaczęły szykować się do wyjścia kończąc swoje trunki.

Pozycja siedząca nadawała się idealnie do obserwowania oddalających się kobiet tak poniżej pasa i od tyłu. Gabrielle nie byłaby sobą, gdyby z niej nie skorzystała. U Rainy efekt psuł długi płaszcz, lecz rudzielec nie był niczym zakryty, dzięki czemu podskakujące w rytmie pośpiesznych kroków pośladki żegnały ostatnią z trójki, wciąż tkwiącą przy stole. Wychodziło, że miała parę chwil dla siebie, nim zacznie się maskarada. Westchnęła przeciągle, żałując braku zaufanego przyjaciela pod ręką. Przeklęty gryzipiórek zaginął gdzieś, zapewne zajmując się własnymi sprawami. Był jak kot, taki stary, liniejący i wredny. Zbyt zaawansowany wiekowo aby próbować go tresować, zbyt leniwy aby mu się chciało zmienić. Miał swoje przyzwyczajenia, ścieżki i interesy. Zupełnie jak z kotem - Litz powinna się cieszyć jak wraca, karmić go i głaskać za uszami.

- Jeszcze jeden - zwróciła się do przechodzącej obok kelnerki, wskazując pusty kufel. Rozsiadła się na krześle i z premedytacją zaczęła rozglądać się po sali. Do tej pory nie zwracała uwagi na okolicę, nic dziwnego. Też miała w sobie coś z kota.

- Oczywiście, zaraz przyniosę. - kelnerka pokiwała zgodnie i ruszyła dokończyć swoje zamówienie. Gabrielle zaś zyskała okazję do rozejrzenia się po lokalu. Dojrzała swoich towarzyszy. Bernard siedział z jakimiś chyba najemnikami i bawił się z nimi w najlepsze. Karl podobnie zostawił już blondwłosą elfkę i wrócił do swoich kompanów z jakimi przybył do lokalu. Też coś hałaśliwie świętowali. Nigdzie nie widziała Tladina. Za to widziała trochę rozrzuconych po oberży grupek, duetów i pojedynczych osób. Niezbyt wiele bo w końcu wczorajszy atak nadal odstraszył sporą część potencjalnych gości.

Wśród tej klienteli dostrzegła jegomościa w płaszczu i w kapturze. Ale nie był aż tak głęboko naciągnięty na twarz by nie dało się dostrzec rysów twarzy. Mógł być w jej wieku, może trochę starszy. O twarzy z ciemnym zarostem. Siedział sam i akurat spojrzał albo zatrzymał się na jej sylwetce więc złapali się tak nawzajem spojrzeniami. Mężczyzna lekko skinął jej głową, uśmiechnął się i wzniósł niemy toast swoim kielichem przez te kilka stołów co ich dzieliło.


Czy potrzeba było więcej do szczęścia? Dwie godziny czekania zapewne dłużyłoby się, gdyby siedzieć w miejscu i tylko czekać… zresztą nie wiadomo jak zakończy się planowana akcja, a Gabrielle nie znosiła pustki i zastoju. Wolała działać, no i obcy miał całkiem niezły kaptur.
- Dziękuję - powiedziała do dziewki służebnej, zgarniając jej z tacy zamówiony miód i bez wahania przeszła przez salę, siadając przy stole obcego jegomościa. Uśmiechając się pod kapturem stuknęła kuflem w jego kufel, przepijając toast i rozsiadając się wygodnie na krześle.

- Trochę mnie ubiegłaś. Właśnie sobie rozważałem ty czy ta elfka. - powiedział z uśmiechem facet w kapturze z subtelnym uśmiechem wskazując lekko kuflem na samotnie siedzącą przy stole elfkę.

- Niezły kaptur. Skrywasz pod nim łysinę czy to tak z przyzwyczajenia? - Litz odparowała, uśmiechając się znak krawędzi kufla - Pilnujesz aby wszy za daleko nie uciekały… ale czytasz mi w myślach. Miałam ten sam dylemat - odstawiła miód na blat.

- A więc po spławieniu swoich uroczych koleżanek miałaś dylemat co dalej? - facet powtórzył powoli jakby upewniał się czy dobrze się rozumieją. Ale wydawał się być w dobrym humorze a całą sytuację traktował swobodnie. Litz dojrzała, że pod płaszczem ma skórznie. - I dlaczego wygrała właśnie ta opcja? - zapytał wskazując palcem na stół przy jakim siedzieli.

- Ostatnimi czasy czuję się jak grabarz
- westchnęła ciężko i tak tragicznie, że serce pękało - Od dziury do dziury, ile można? Idzie dostać depresji, potrzeba mi odmiany… i naprawdę niezły kaptur - parsknęła - Wyglądasz w nim jak typ spod ciemnej gwiazdy, za którym rozesłano listy gończe. To czego nie widać pobudza wyobraźnię, ale nie o tym chciałam - podniosła kufel i stuknęła nim w ten drugi - U mnie czy u ciebie?

- Od dziury do dziury mówisz? I potrzebujesz odmiany?
- brodacz słuchał z widocznym zainteresowaniem bawiąc się swoim kielichem. Zakręcił nim, upił a właściwie osuszył go jednym haustem i dość głośno odstawił na blat. - Myślę, że będę mógł ci pomóc. Chodźmy do mnie. - wstał zapraszając kobietę gestem ręki aby podążyła razem z nim.

Żadnych pytań o głupoty typu imię, albo “co tu robisz?”. Konkrety, je właśnie Gabrielle lubiła, ich potrzebowała. Z uśmiechem polującego kota wstała powoli z krzesła i jak gdyby nigdy nic, biorąc obcego pod ramię. Szła przy nim, pozwalając się ni to prowadzić, ni holować aż do schodów. Tam, na górze, pchnęła go na ścianę i zaatakowała używając ust i dłoni. Pierwszymi wpiła się wygłodniale w jego usta, rękoma badała elementy pancerza, rozplątując zapięcia skórzni.

Chyba udało jej się go zaskoczyć bo dał się rzucić o ścianę i przywrzeć do siebie. Ale zaraz potem zrewanżował jej się tym samym i posłał ją pchnięciem na przeciwną ścianę korytarza. Dopadł ją mocno i zdecydowanie jakby chciał ją wgnieść w deski. Szybko jednak mu się znudziło i popchnął ją w głąb korytarza. Dogonił i jeszcze w marszu zaczął ją obłapiać i czasem całować aż zatrzymał się przed jednymi z drzwi. Musiał je otworzyć co mu chwilę zajęło. Ale gdy drzwi stanęły otworem złapał ją za nadgarstek i posłał od razu na łóżko na które właściwie wpadła z tego impetu. Sam wszedł zaraz za nią i zamknął za sobą drzwi. Wewnątrz zrobiło się ciemno bo jeszcze żadne z nich nie zdążyło zapalić świec czy lampy. A już Gabrielle widziała ciemną sylwetkę zmierzającej ku niej od strony drzwi i słyszała kroki tej zbliżającej się sylwetki.
Wyciągnęła ręce, chwytając go za ubranie i ciągnąc do siebie i na siebie, gdy potknął się o krawędź pryczy padając prosto na materac i nocnego gościa. Błyskawicznie odnalazł się w nowej sytuacji, chwytając jej ręce i siłą zmuszając aby skrzyżowała je w nadgarstkach nad głową. Niczym kajdanami unieruchomił drobniejsze dłonie jedną swoją, drugą rozwiązując rzemyki koszuli i spodni. Nie silił się na delikatność, wgniatając kobietę w materac przez bite dwie godziny podczas których nie odezwali się do siebie ani jednym słowem. Opuszczając jego pokój na miękkich nogach Gabrielle ledwo dała radę zejść po schodach do głównej sali, gdzie czekały obie wspólniczki. Szybko wymieniły podstawowe informacje. Wóz i ubrania czekały... do rana. Wtedy też miały zacząć całą akcję.

- Wiecie co... chyba mam pomysł - potargana i rozkojarzona Litz ściągnęła usta, dopijając miód na przechył i w paru krótkich zdaniach wyjaśniła co jej chodzi po głowie, żywo przy tym gestykulując.

Obie towarzyszki wpierw spojrzały na nią z niedowierzaniem, później rozbawieniem, aż wreszcie zaśmiały się, spoglądając na siebie i przytaknęły. Dopiły co miały w pucharach, wstały od stołu i wspólnie poszły na piętro, prosto do niepozornych drzwi na końcu korytarza.
Cztery szybkie stuknięcia we framugę, chwila oczekiwania i szurania z drugiej strony. Skrzypnięcie zawiasów, po którym w niewielkiej szczelinie pokazała się twarz brodacza. Na widok trzech kobiet brwi podjechały mu do góry.

- To Raina i Laura, moje przyjaciółki - Gabrielle ubiegła go, obejmując wspomniane niewiasty - Nie mamy się gdzie podziać do rana, a coś słyszałam, że masz całkiem nieźle wyposażony... - uśmiechnęła się bezczelnie -... pokój. Poratujesz niewiasty w potrzebie? Bez twej pomocy czeka nas tułaczka zimnie i mroku...

Nieznajomy zaśmiał się krótko, kręcąc głową z miną zdradzającą dalsze niedowierzanie. Zmieniła się ona w zaskoczenie i fascynację, kiedy bez ostrzeżenia niewiasty w potrzebie zaczęły się do siebie łasić i całować. Prędko otworzył szerzej drzwi, praktycznie wciągając je do środka, ratując z opresji... jak na zbawcę przystało.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 28-06-2019 o 03:08.
Driada jest offline  
Stary 28-06-2019, 09:25   #67
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 15 - 2519.VII.33; ranek

Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij”
Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); ranek
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz brunatna mgła



Wszyscy



No i zapowiadało się, że cała wędrowna kompania spotkała się po raz ostatni w swojej ulubionej alkowie, na ostatnim śniadaniu w tym mieście przed wyruszeniem w drogę.

Przez nadal puste okno dało się swobodnie patrzeć na ulicę. Chociaż w oknie już były wygładzone i wyczyszczone krawędzie przygotowane już do wstawienia nowych kawałków szkła. W niektórych oknach już dumnie pyszniły się nowe szyby różnymi kolorami no ale akurat “w ich”alkowie okno jeszcze świeciło pustką.

Jednak dzięki temu widać było świat za oknem. Zbyt wiele i daleko widać nie było bo na zewnątrz widok ograniczała mgła o dziwnym odcieniu. Trochę burawym. Chociaż nie była zbyt gęsta to jednak już końca ulicy nie było widać. Dziwny kolor mgły był tematem licznych dyskusji w karczmie. Dziś chyba było trochę więcej gości niż wczoraj rano, tuż po wieczornym ataku. Goście i obsługa zastanawiali się co to może zobaczyć chociaż Johann uspokajał, że to zdarza się o tej porze roku. Zresztą Bernard mógł to potwierdzić. Ci nie zmieniało faktu, że zwykle budziła oba niepokój i traktowano ją jako zły omen.

Za to mimo tej burej mgły było całkiem ciepło, mimo wczesnej pory dnia. Spokojnie można było chodzić w samej koszuli.





Tym razem bardzo dopisywało damskie towarzystwo. Oprócz Gabrielle do stołu dosiadły się razem z nią także rudowłosa Laura i czarnowłosa Raina. A wraz z nimi dosiadł się jakiś młody mężczyzna z bródką który przedstawił się jako Lotar.

Śniadanie okazało się godne “Włóczykija” oraz zasobów z ratusza jaki opłacił pobyt swoich wynajętych pracowników. Jeszcze dzisiejszy dzień, noc i jutrzejsze śniadanie. Na razie jednak towarzystwo w alkowie mogło się cieszyć posiłkiem i wzajemną rozmową czy zwykłą obecnością. Karlowi głowa jakoś nie ciążyła po szaleństwach ostatniej nocy. Wręcz przeciwnie, wspólna biesiada ze swoimi kompanami pozostawiła przyjemne wspomnienia a negatywne skutki o poranku były minimalne. Podobnie Bernard który biesiadował z Szarymi Płaszczami których o poranku już co prawda nie było to jednak pozostawili po sobie pamięć przyjemnie spędzonego wieczoru gdy mogli zabawić się nie zajmując sobie głowy jutrem. Dzisiaj było to jutro ale jakoś bez upominania się o wczorajszy wieczór. Gabrielle razem z dziewczynami wstała z pewnym ociąganiem ale jednak gdy zeszły na dół ptzy apetycznym śniadaniu wrócił im apetyt i humor no i wieczorne i nocne przygody jakoś pozostawiły po sobie same pozytywne wspomnienia. No i oczywiście Tladin który przespał całą noc wstał o poranku bez zgrzytów wyspany i wypoczęty. Nawet nie zarejestrował kiedy w nocy wrócił Karl do wspólnego pokoju. Po prostu był tam razem z Dieterem i Manfredem gdy się khazad obudził dziś rano. Bernard za to obudził się sam bo odkąd Klaus zniknął dzielił pokój z Gabrielle a ta widocznie nie wróciła na noc do pokoju. No ale i tak spotkali się w alkowie przy śniadaniu.

- Albo Ranald sklecił dziś psikusa z tą pogodą albo Tall się na kogoś gniewa. - Raina tak skwitowała widok burych oparów za oknem. No rzeczywiście tak na wolfenburskich ulicach zwykle komentowano tą burą mgłę jak to kojarzył Bernard.

- Czy to zły znak? - Laura zerknęła przez puste okno na ulicę wypełnioną porannymi przechodniami, wozami i sprawami. A potem w przeciwną, na siedzącą niedaleko koleżankę.

- A są dobre znaki od bogów? - czarnowłosa popatrzyła na nią z krzywym i nieco ironicznym uśmieszkiem pozwalając sobie na tą dość frywolną uwagę względem sił wyższych.

- Dzień dobry. Smacznego życzę. Raina czy mogę cię prosić na chwilę? - do ich stołu w alkowie podeszła złotowłosa Murviel witając się grzecznie i poprosiła o rozmowę z czarnowłosą. Ta pokiwała głową wzięła swój kufel i wciąż przeżuwając ostatni kęs przeszła nad ławą aby wyjść z alkowy i usiąść z elfką przy innym stole. Rozmawiały dość krótko na tyle aby czarnowłosa przełknęła ostatni kęs i popiła go piwem z kufla. W końcu obie wstały i Raina wróciła na swoje miejsce.

- Słuchajcie jest taka jedna fucha. Mamy z Marurviel taką sprawę do załatwienia na mieście. Ale przydałby nam się ktoś do pomocy. Nic strasznie trudnego. Ot pójść w jedno miejsce i pogadać z takim jednym. O czymkolwiek byle tak z jeden pacierz chociażby miał zajęcie. Bo słyszałam, że przydałaby wam się taka jedna elfka co zna się na dziczy ale owa elfka nie ruszy się stąd póki ta sprawa nie zostanie załatwiona. To jak? Ktoś chętny? - czarnowłosa wróciła do jedzenia jakby nie jadła cały poprzedni dzień i znów szykował się jej kolejny post. Popatrzyła po zebranych twarzach z pytającym wzrokiem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-07-2019, 20:52   #68
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

- Powiadasz - Karl spojrzał na Rainę - że wystarczy zająć rozmową jednego jegomościa? Mogę iść, czemu nie. A - spojrzał z zainteresowaniem na dziewczynę - dlaczego nie ty? Mężczyźni zwykle z niewiastami chętniej rozmawiają, szczególnie gdy te są miłe dla oka.

- A bo ja w tym czasie będę dość mocno zajęta no i się nie rozdwoję
- Raina wstrzymała na chwilę przeżuwanie aby uśmiechnąć się zawadiacko do Karla i odpowiedzieć całkiem pogodnym tonem.

- No... dwie takie dziewczyny... - Karl pokiwał głową. - Zaprawdę, chciałbym to zobaczyć... - Również się uśmiechnął do Rainy. - Powiedz zatem, kto, gdzie i kiedy będzie przeszkadzać.

- E tam…
- dziewczyna machnęła niedbale ręką, w której trzymała widelec a przez to kęs jaki już na nim miała z powrotem spadł jej na talerz. Więc znów go wbiła i wpakowała sobie do ust przeżuwając szybko i zachłannie. - Nie ma co tłumaczyć jak nie jesteś stąd. Pójdziesz z nami to ci pokażemy gdzie to jest. O. On ma psy. Dobrze jakbyś czymś zajął i jego i te cholerne psy - dziewczyna mówiła przełykając szybko i znów dziobiąc widelcem kolejny kęs. Podniosła wzrok na Karla aby sprawdzić jak zareaguje na te wieści.

- Ja jestem stąd - odparł dotychczas jedynie przysłuchujący się Bernard. - A i przy psach mogę pomóc, jeśli Karl nie ma żadnej wprawy w tej kwestii - spojrzał na kompana, by ten dał znać, czy przyda mu się pomoc. - Więc mogę posłuchać, o co chodzi i w drodze do owego jegomościa ewentualnie nieco wytłumaczyć mojemu koledze.

- Dla psów przydałby się zapewne jakiś smakołyk
- stwierdził Karl. - Lepiej żeby nas nie zżarły - dodał.

Tladin spoglądał na towarzyszy nieco zbity z tropu.
- Chwila, moment. A kto odbierze wozy? - zapytał. Nie rozumiał o co chodzi. Pewnie się im te panienki podobały. Ale jeśli sądzili, że ma zamiar podróżować wspólnie z jakąś elfką…

- Możecie iść obaj, mnie to nie przeszkadza. A jak jesteś miejscowy no to to jest w na Płaskiej - czarnowłosa odpowiedziała do obydwu mężczyzn nie przerywając zachłannego jedzenia. - A jak macie jeszcze jakieś sprawy to ja też więc nie będę was zatrzymywać. Nie sądzę by zajęło nam to więcej niż trzy czy cztery pacierze i to z drogą w obie strony. Nawet w taką mgłę - dziewczyna nie traciła rezonu i wyglądało, że nie spodziewa się nawału roboty na resztę dnia. Mówiła raczej tak jakby można było to załatwić na poczekaniu przed poważniejszymi zadaniami. A na zewnątrz rzeczywiście panowała ta dziwna, bura mgła.

Rozmowa trwała w najlepsze i tylko Litz siedziała dziwnie zamyślona, żując w ciszy kolejne kęsy śniadania, które zapijała winem. Popatrzyła na kapturnicę z bardzo niewinnym uśmiechem.
- Dobrze słyszeć, że nie muszę się już nigdzie ruszać - w pewnej chwili parsknęła w kielich, rozsiadając się na dość niewygodnej ławie. Wzrok jej uciekł do nocnego towarzysza. Lotar, tak się zwał… dobrze wiedzieć. Jednak te wspólne posiłki na coś się przydawały.

- Wolałabym, żebyś poszła z nami. To od razu po tym pójdziemy załatwić naszą sprawę - czarnowłosa odwróciła się do sąsiadki i szybko wróciła do szybkiego wcinania swojej porcji.

- Czyli żadnego wylegiwania do południa, a przynajmniej póki ta paskudna mgła się nie rozejdzie? - Gabrielle przewróciła oczami różnej barwy. - Szkoda wychodzić, gdy na dworze unoszą się te pierdy, a taki wygodny materac jest w pokoju - pokiwała głową, a minę miała śmiertelnie poważną. - Wygodny, odpowiednio miękki i masz prawie wrażenie, że grzeje… na pewno magiczna sztuczka do przyciągnięcia klienteli. Nie sądzisz? - o ostatnie spytała Lotara.

- Grzeje? - zapytał znad swojego talerza też go wcale nie oszczędzając. Pokiwał głową jakby musiał się nad tym chwilę zastanowić nim odpowiedział coś więcej. - No tak, chyba tak, chyba rzeczywiście nieźle rozgrzewa. A jaki przyjemny w dotyku - brodacz pokiwał głową budząc rozbawienie dwóch sąsiadek Gabrielle.

- No ale niestety Gabi, robota czeka na zewnątrz - czarnowłosa rozłożyła trochę ramiona na boki na znak, że niewiele może na to wskórać i umoczyła bułeczkę w sosie po czy zagryzła nią kolejny kęs.

- Patrzcie go, jaki wesołek - niechętna podróżom kobieta prychnęła, patrząc na brodacza pilnie i zaczęła wyliczankę, mrużąc oczy czujnie przy każdym słowie.
- L...arsen… Lennat... Levin… Lasse - pstryknęła palcami, udając że nagle doznała olśnienia. - Lotar! Jakże mogłam zapomnieć, wybacz rozkojarzenie. Nie chciałbyś się przejść kawałek? Pogoda nam dopisuje, aura iście spacerowa - wskazała burą zawiesinę za oknem. - Rada będę mogąc z tobą dzielić niedolę, słotę, oraz resztę przyjemności.

- Przejść się kawałek? Dzielić dolę i niedolę? - Lotar spojrzał w bok na siedzącą niedaleko brunetkę jakby sprawdzał czy dobrze się rozumieją. - No przejść się możemy. Ale po śniadaniu - wskazał widelcem na swój jeszcze nie do końca opróżniony talerz.

- Tladinie, jak słyszysz, nie zajmie to długo czasu, a jak się okazało, znów prawie wszyscy ruszamy - powiedział Bernard do krasnoluda, który obawiał się, że nie będzie miał kto odebrać wozów. - Więc może wybierzesz się i ty z nami? Albo spotkamy się już w miejscu odbioru wozów? - zapytał, dojadając swoją porcję śniadania, a także za mądrą radą Karla, wybierając ze stołu kilka smakołyków do spakowania najbliższą w drogę, które mogą się nadać do ujarzmiania psów.

- Chcecie iść „zająć” jakiegoś człowieka i jego psa? W ile osób? I jak dokładnie chcecie go zająć? - krasnolud podchodził sceptycznie do pomysłu. Grupa nieznajomych mu osób nie wzbudziła jego zaufania. Nie miał ochoty trafić do karceru.

- Ja ciągle liczę, że jednak jakieś info dostaniemy - Bernard spojrzał w stronę zleceniodawczyni. - Nawet, jeśli mamy tylko kogoś zająć, to jakieś przygotowanie do zadania by się przydało.

- Jakieś info…
- czarnowłosa dziewczyna zgarniała jedne z ostatnich kawałków z talerza gdy zastanawiała się nad pytaniem sąsiada. - No to na Płaskiej mieszka sobie herr Gruber. I herr Gruber ma psy w domu. Na parterze ma sklep prowadzony przez jego syna i synową. Na zapleczu sklepu jest zaplecze sklepu i tam jest ten pies. Do sklepu wejść może każdy ale trzeba jakoś zwabić seniora Grubera na dół bo zwykle przesiaduje na górze w domu. Dajcie im zajęcie. Jemu i psu na jakiś jeden pacierz. Nic trudnego dla takich obrotnych gości jak wy prawda? - dziewczyna uśmiechnęła się zerkając po innych twarzach wokół stołu. Bernard kojarzył, że tam, na Płaskiej, są kamienice jak w większości miasta. I na dole są zwykle sklepy lub karczmy a na kilku piętrach powyżej mieszkania. Widocznie herr Gruber zajmował jedno z takich mieszkań. Nawet chyba kojarzył który to sklep i nazwisko chociaż za bardzo tam nie bywał.

- Jakimi towarami handlują w tym sklepie? - spytał Karl. - Warto by wiedzieć już teraz, na jaki temat zagadać.

- Sukna i to co da się z nich zrobić. Ubrania, torby, koce i takie tam - Raina odpowiedziała bez zająknięcia czyszcząc talerz bułką.

Siedząca obok Gabrielle za to bez cienia skrępowania pomagała Lotarowi w czyszczeniu talerza, wyżerając co lepsze kąski aby przyspieszyć etap gdy śniadanie dobiegnie końca.
- Przydałaby się bela jedwabiu - mruknęła między kęsami i zapiła piwem - Zawsze lepiej taką mieć niż nie mieć. Jeśli przypadkowo jakaś się napatoczy, nie krępujcie się. Będę wam wspierać duchowo z zaułka… znaczy będziemy wspierać - zamrugała, wachlując na brodacza rzęsami.

- Nie masz swojego? - brodacz troszkę jakby się obruszył widząc, że sąsiadka gości się kosztem jego dania. Ale sądząc z tonu mogło go też rozbawić.

- Bela jedwabiu? No, no jak was stać to pewnie. Bela jedwabiu na pewno zrobi oszałamiające wrażenie - Raina pokręciła głową, cmoknęła i potraktowała sprawę na wesoło bo jedwab rzeczywiście dla pospólstwa nie należał.

Litz popatrzyła na nieswoją miskę, potem na jej właściciela i rozłożyła trochę bezradnie ręce.
- Co poradzę, że się rozsmakowałam w tym co twoje? - powtórzyła manewr z wachlowaniem rzęsami i ściągnęła usta w niewinny dzióbek. Trąciła mężczyznę stopą pod stołem, ocierając się o jego łydkę - Tak dobrze szło w nocy karmienie, że szkoda przerywać… świetnie ci idzie - przeniosła wzrok na Rainę i dla odmiany przewróciła oczami. - Chodziło raczej o taką bezpańską belę jedwabiu. Gdyby przypadkiem leżała taka samotna i opuszczona, niepilnowana i zziębnięta… wtedy chętnie bym ją przygarnęła, do serca utuliła i cel w życiu znalazła.

- Ah, taką belę jedwabiu
- czarnowłosa dziewczyna pokiwała głową gdy załapała o czym rozmawiają. - Mnie na czasie nie zależy. Jeśli macie czas szukać takiej beli no to ja nie mam nic przeciwko - Raina wgryzła się w zamoczoną w sosie bułkę na znak, że kompletnie nie widzi problemu i jest na tym polu gotowa do wszelkiej współpracy.

- Dobrze wiedzieć. Nie wiedziałem, że ze mnie taki dobry karmiciel - Lotar uśmiechnął się już całkiem sympatycznie gdy widocznie jednak Gabrielle udało się uderzyć w jego poczucie humoru i go rozbawiła swoją uwagą.

- Widzisz? Mam dar do odkrywania w ludziach ukrytych talentów… popracujemy nad tym, potrenujemy. Dla twojego dobra mój drogi - Gabrielle powiedziała lekkim tonem, klepiąc go przyjaźnie po dłoni i zaraz porwała mu z talerza jajko. Zjadła je na dwa gryzy, śmiejąc się gdy już przełknęła. - Mieć na wyjeździe jedwab zamiast spranego pledu i twardej gleby? Wchodzę w to. Jedwabie i gęsie puchy… dobra. Z gęsiami jest problem, ale to będziemy improwizować. Złapie się bażanta, kuropatwę, albo podprowadzi chłopom parę kur z kurnika nocą gdzieś po drodze. Jak się nie ma co się lubi, to się kombinuje co wpadnie w łapy - dokończyła, sięgając po kufel.

Tladin nachylił się do Bernarda i szepnął: chodź ze mną na chwilę, po czym wstał od stołu i poszedł w stronę schodów.

- Słuchaj, ja nie wiem skąd je wzięliście, ale to na kilometr pachnie kradzieżą. Ja nie chcę pakować się w jakieś tego typu sprawy, bo to dla mnie żaden interes. Mamy jechać dziś do Lenkster, a nie do karceru. Więc róbcie jak chcecie, ale ja się nie piszę.

- Wiadomo, że to śmierdzi na kilka stajań
- odparł na osobności krasnoludowi Bernard. - Ale po części dlatego właśnie chcę iść tam razem z Karlem. Widać, że mu zależy, minimum na tym, by jedna z nich do nas dołączyła, być może liczy na jeszcze więcej. Więc i tak tam pójdzie. A ktoś do pomocy, to zawsze większa szansa, że pójdzie bardziej bezproblemowo. Nie chciałbym, żeby jakieś problemu znowu kogoś wciągnęły tuż przed wyruszeniem poza miasto. A sami w sobie nie robimy niczego złego, poza zagadaniem gościa i zabawieniem psów.
Najemnik spojrzał na krasnoluda, czy ten zrozumie jego argumentację.

- Na bogów! Nie mógł sobie pochędożyć wcześniej? Teraz mu się na amory zebrało? Ja ręki do kradzieży nie przyłożę, a i podróżować z takim i to strach. Dobrze radzę, wyperswaduj mu - pokiwał energicznie głową khazad. - Jeżeli do południa nie wrócicie idę do ratusza zapytać o wozy.

- Nie każdy we względzie chędożenia jest tak zdolny, jak ty
- odparł Bernard, odnosząc się do tego, jak często khazad znikał im z oczu z pewną niewiastą. - Poza tym, może to być kradzież, ale wcale nie musi. Może te dwie muszą tylko porozmawiać na osobności z tym synem i synową herr Grubera? Nie wiemy. Jak coś będzie mocno nie tak, to będę reagował.

- Jasne, a ja jestem elfią dziewicą
- mruknął krasnolud. - Róbcie jak chcecie. Przejdę się teraz do garnizonu, poćwiczę trochę - pożegnał się z towarzyszem po czym zebrał i opuścił lokal.

Bernard powrócił do reszty, licząc, że wszyscy są już w miarę gotowi do złożenia wizyty herr Gruberowi.

 
Gladin jest offline  
Stary 06-07-2019, 16:14   #69
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Po śniadaniu, kto miał chęć aby spróbować swoich sił i talentów w zagadywaniu ten miał okazję. Dziewczyny nikomu nie broniły pójść na tą poranną przygodę. W centrum szyku szła Raina i Maruviel, które niejako robiły za przewodniczki po mieście aby dotrzeć do celu. Chociaż Bernard też znał drogę między lokalem gdzie zamieszkali do ulicy Płaskiej gdzie zmierzali. Tylko marsz w tej dziwnej, burej mgle przyprawiał o niepokój. Szło się rzeczywiście dziwnie chociaż mgła nie należała do najgęstszych to już drugi koniec jakiejś dłuższej ulicy tonął we mgle. Co prawda więc nie groziło, że ktoś potknie się o własne nogi czy wpadnie na kogoś po omacku no ale ograniczało dalszą perspektywę i orientację blokując widok na punkty charakterystyczne. Pół biedy gdy szło się po znajomej okolicy ja teraz Bernard czy Raina pewnie tak się czuli. Ale w obcym terenie mogło to być już kłopotliwe.

- No to tutaj.
- rzekła Raina gdy zatrzymała się na Płaskiej kilka wejść od sklepu Grubera. Po asortymencie w oknach wystawy dla niepiśmiennych i po szyldzie dla piśmiennych dało się poznać, o który lokal chodzi. Wyglądało jak kolejne wejście do kolejnego sklepu. Drzwi nad dwoma schodkami i okno wystawy. O ile ktoś nie szukałby sukna, materiałów, półproduktów czy wyrobów gotowych to wyglądał jak kolejny sklep z tego typu asortymentem w tym mieście. Chociaż w jednej z lepszych dzielnic. Może niekoniecznie takiej z najwyższej półki gdzie stołowała się szlachta i możni tego miasta, ale już co zasobniejsi kupcy, pomniejsi szlachcice, kapłani czy co bogatsi awanturnicy. Ruch, pewnie przez tą mgłę, był mniejszy niż można się było spodziewać o poranku.

- Jakiś plan, o czym go zagadujemy? - zapytał Bernard Karla. - Ja póki co sugeruję, żebym udawał twojego sługę lub człowieka najętego przez ciebie. Żebym nie rzucał się tak w oczy, co tutaj robię. - Dodał najemnik, rozglądając się dookoła i widząc, że to nie do końca miejsce, do którego sam w sobie by pasował.

- Dzień dobry - powiedział Karl, gdy przekroczył próg sklepu. - Czy mógłbym porozmawiać z panem Gruberem?

- Dzień dobry. Już proszę. - zza lady odpowiedziała mu jakaś pulchna kobieta w czepku. Podeszła kilka kroków do drzwi które uchyliła i zawołała - Kochanie, możesz pozwolić? Jakiś pan cię prosi. - po czym uśmiechnęła się do gości wracając na swoje miejsce. Po chwili drzwi się otworzyły i wyszedł z nich równie pulchny mężczyzna w podobnym wieku jak kobieta. - Dzień dobry. O co chodzi? - zapytał wycierając ręce z atramentu jakby właśnie przerwano mu pisanie.

- Dzień dobry - powiedział Karl. - Nie jestem pewien, czy dobrze trafiłem, ale ktoś mi powiedział, że ma pan psa na sprzedaż.

- Pozwolę sobie wtrącić tylko, że nasz kontakt wskazywał na ojca obecnego tu pana Grubera - chrząknał skromnie Bernard, wtrącając się w wypowiedź Karla, zdając sobie sprawę, że rozmawia pewnie z synem właściwego Grubera, którego mieli zająć. A kobieta, to była owa synowa. - I to z pana ojcem mieliśmy negocjować sprzedaż psów. Więc jeśli moglibyśmy prosić...
 
Zara jest offline  
Stary 06-07-2019, 17:46   #70
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 16 - 2519.VII.33; przedpołudnie

Miejsce: Ostland; Wolfenburg; koszary miejskie
Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); przedpołudnie
Warunki: ciepło; sucho; jasno; słonecznie, plac apelowy



Tladin



- No to remis. - instruktor z którym ćwiczył Tladin uśmiechnął się do brodatego gościa i wyciągnął prawicę aby podziękować mu za tą wspólną walkę. Trenignową oczywiście, tak samo jak przy poprzedniej wizycie. Tym razem z trójki instruktorów zastał tylko jednego. Przynajmniej z tych którzy byli wolni. Ale znów skrzyżowali ze sobą drewniane odpowiedniki broni i tarcze.

Walka w ostatecznym rozrachunku okazała się dość wyrównana. Zwłaszcza, że w walce treningowej liczyły się same trafienia i to aby nie dać się trafić ćwiczebnemu przeciwnikowi. Z początku Tladin natarł na ludzkiego instruktora i chociaż temu prawie udało się zasłonić tarczą to jednak ćwiczebny miecz świsnął tuż obok niej i krasnolud uzyskał trafienie. Tarcza nie pomogła jego przeciwnikowi. Chwilę później ten sam wyprowadził kontratak ale odsłonił się przy okazji co khazad śmiało wykorzystał i już było 2:0 dla niego. To jakby zdeprymowało instruktora bo zrobił się ostrożnejszy i przeszedł do defensywy. Ale nie na wiele mu się to zdało gdy khazad znów go trafił. 3:0.

Kolejny wypad człowieka uzbrojonego w drewniany, ćwiczebny miecz i średnią tarczę zakończył się jednak sukcesem. Tladinowi nie udało się zasłonić tarczą i drewniany miecz doszedł celu. 3:1. Khazad więc spróbował zrewanżować się tak samo jak poprzednio ale tym razem to instruktor okazał się szybszy i trafił w cel 3:2. A na sam koniec treningu instruktor zaatakował Tladina śmiałym wypadem, przebił się przez jego zasłony i trafił znów w cel. A więc 3:3 czyli remis.

Jakoś dopiero gdy skończyli Tladin zorientował się, że ta brunatna mgła gdzieś przeszła. A nad spoconą głową świeci ładne słoneczko na błękitnym niebie. Więc jednak się rozpogodziło. No ale zrobiła się gdzieś połowa drogi między porankiem a południem.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; ul. Płaska, niedaleko sklepu Grubera
Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); przedpołudnie
Warunki: ciepło; sucho; jasno; słonecznie, ulica


Karl i Bernard



- Pies na sprzedaż? - pulchny mężczyzna spojrzał na pulchną kobietę i widać było, że oboje kompletnie nie spodziewali się takiego zagrania. - No mamy psa. Ale on nie jest na sprzedaż. Obawiam się, że ktoś wprowadził was w błąd. - sprzedawca odpowiedział łagodnie ale zdecydowanie. Rozmawiali jeszcze chwilę ale skoro chodziło o pomyłkę to rodzina Gruberów nie zamierzała odrywać seniora rodu od jego zajęć ani iść po psa który przecież nie był na sprzedaż. Ostatecznie więc po może pół pacierza obydwaj klienci których ktoś wprowadził w błąd na temat tego psa na sprzedać wyszli z powrotem na ulicę. I dołączyli do stojących nieopodal Gabrielle i Lotara. Nigdzie nie było widać Rainy i Maruviel.



Gabrielle i Lothar



- Wycieczka w góry? No przyznam, że nie miałem tego w planach. - Gabriel i Lotar przez chwilę stali z dziewczynami gdy obaj najęci przez ratusz mężczyźni zniknęli wewnątrz sklepu ale zaraz potem elfka i miejscowa dziewczyna poszły w kierunku sąsiedniego zaułka i dość szybko zniknęły im z oczu gdy skręciły za róg. Więc na swoim miejscu zostali tylko we dwójkę. Mieli więc okazję porozmawiać w spokoju. Propozycją dołączenia do wyprawy organizowanej przez ratusz brodacz wydawał się zaskoczony. Mężczyzna wahał się bo w końcu nie rozmawiali o wycieczce do najbliżej bramy i z powrotem. Przyznał, że nie pochodzi stąd tylko ze Stirlandu. Daleko na południu Imperium. Przyjechał tutaj za chlebem a zarabiał go głównie w eskortach kupców i karawan. Obecna karawana przyjechała właśnie na dożynkowy festyn i wciąż była w mieście. I rzucać to wszystko aby jechać w jakieś góry? Takiej propozycji się widocznie nie spodziewał. Ale z wyglądu na ile Litz znała się na ludziach to chyba poważnie to rozważał. Ale jako zawodowy najemnik zapewne oczekiwał wynagrodzenia za swoje usługi.

Wkrótce dołączyli do nich Karl i Bernard którzy wrócili ze sklepu Gruberów. I dość szybko wrócili. Wciąż brakowało tylko dwójki dziewczyn aby byli w pierwotnym składzie. Ale w końcu wróciły i one.



Raina i Maruviel



- Mhm. Zagadam Grubera. Mhm. I odwrócę jego uwagę Mhm. I jego psa. Mhm. - Raina zaczęła mówić zanim do nich doszła. Patrzyła kpiącym wzrokiem na całe towarzystwo. - No w każdym razie teraz mamy wolne. - machnęła na to ręką gdy mimo wszystko humor jej dopisywał. Ruszyła wzdłuż ulicy oddalając się od sklepu Gruberów. Maruviel podążyła za nią.

- Nie wiem jak ja ci się odwdzięczę Raina. To było dla mnie takie ważne. A nikt mi nie chciał pomóc. - złotowłosa elfka szła obok Rainy i wydawała się jeszcze bardziej poruszona i uszczęśliwiona niż czarnowłosa.

- No podobno szykuje nam się wyprawa za miasto. - Raina zerknęła na idącą niedaleko Gabrielle. - A ty się chyba znasz na łażeniu po lasach i takich tam. - spojrzała znów na idącą obok niej elfkę.

- No myślę, że można tak powiedzieć. - złotowłosa uśmiechnęła się delikatnym uśmiechem.

- No to myślę, że przydałby nam się ktoś taki bo ja po mieście, zwłaszcza tym, to śmigam jak fryga. Ale na zewnątrz wszystkie drzewa dla mnie są takie same. - Raina maszerowała całkiem raźno i mówiła ze swadą gdy dobry humor wciąż jej nie opuszczał. A jakoś przy okazji okazało się, że poranna brunatna mgła odpuściła i teraz między dachami widać było słoneczny błękit nieba i zrobiło się całkiem ciepło.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172