|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
21-06-2019, 00:55 | #61 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
21-06-2019, 10:35 | #62 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 14 - 2519.VII.32; zmierzch Miejsce: Ostland; Las Wolfenburski; polana Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); popołudnie Warunki: nieprzyjemnie; sucho; jasno; pochmurnie Karl Minstrelka umilała swoim towarzyszom oczekiwanie na wynik polowania grając na swojej lutni. Większość słuchaczy zapewne zgodziłaby się także, że i samym wyglądem. Co prawda z powodu zatrutego podczas wczorajszego ataku gardła nie mogła śpiewać ale sama wygrywana smukłymi palcami melodia była całkiem przyjemna dla ucha i ducha. Dziewczyna uśmiechnęła się grzecznie przyjmując toast na swoją cześć. I podobnie zachichotała gdy usłyszała pytanie Karla o swoje towarzystwo do tajemniczego Bastionu. - Obawiam się Karl, że jestem zbyt wątłego zdrowia na takie dalekie i niebezpieczne wycieczki. Tylko byście ze mną kłopot mieli. - odpowiedział rudzielec z łagodnym uśmiechem. No rzeczywiście prosić kogoś aby rzucił wszystko i z dnia na dzień wyjechał w nieznane było obarczone sporą dozą ryzyka. Zwłaszcza jeśli ktoś wiódł w miarę stabilny żywot na miejscu. - A czy ktoś by chciał pojechać z wami no ja nie jestem stąd. Nie znam tu zbyt wielu osób. Ale moja koleżanka mówiła mi o jednej elfce. Może ją widziałeś, była wczoraj i dzisiaj we “Włóczykiju”. Ona jest gdzieś z jakichś lasów i zamierza tam chyba wracać. Może chociaż kawałek zabrałaby się z wami. Nazywa się Maruviel. Może ją zapytaj. Taka ubrana w zielenie, z łukiem i blond włosami. - minstrelka odpowiedziała grzecznie nie chcąc chyba zostawić Karla z niczym. Ten zaś kojarzył elfkę o takim rysopisie choćby z wczorajszego wieczoru. Pasowało do tej którą wczoraj ktoś trzasnął kuflem w plecy. --- Czas na pogaduszki i picie wina się skończył gdy odgłosy obławy zaczęły wyraźnie zbliżać się do polany na której czekali. - Zaczyna się. - rzekł podekscytowany Andreas. Reszta jego kamratów też już nie mogła się doczekać tego finału polowania. Nawet to, że od wyjazdu z miasta pogoda się wyraźnie ochłodziła a nad polaną niebo się zachmurzyło zasłaniając słoneczny blask nie psuło młodym szlachcicom animuszu. - Chyba jakiś dzik. - mruknął Franz nasłuchując zbliżających się odgłosów. Słychać było głównie zbliżającą się sforę ogarów myśliwskich. Trochę i pokrzywkiwania psiarczyków. Ale właśnie i jakiś niepokojący grozą odgłos dzikiej bestii która na ucho rzeczywiście mogła być jakimś dzikiem. - No to panowie, zaraz zaczynamy. A właśnie. Kto zaczyna? - Emich podniósł się z pieńka na jakim siedział i zważył w dłoni swoją rohatynę. Ale rzeczywiście. Prawo pierwszego ciosu czy strzału było szlachetną tradycją łówów. Zebrani popatrzyli po sobie ale szybko znaleźli rozwiązanie. - Karl, ty jesteś naszym gościem. Więc korzystaj z prawa pierwszeństwa. - Andreas poklepał Karla po przyjacielsku w ramię a pozostali zgodzili się na ten pomysł. Już długo nie czekali. Przez dzikie, mroczne ostępy słychać już było trzaski gdy jakieś cielsko. I wreszcie to cielsko pokonało ostatnie zatory z krzaków i wypadło na polanę. Tam zatrzymało się jakby zaskoczone nagłą pustą i oświetloną przestrzenią. Ale sztuka! - No, no Karl, ale klasa odyniec ci się trafił! - Franz gwizdnął z uznaniem widząc potężną, sylwetkę odyńca. Cała scena zamatła na moment znów ożyła gdy z gąszczu opadły pierwsze ogary zawzięcie ścigające bestie. To ją pobudziło do ruchu. Pierwszy z ujadających ogarów doskoczył do odyńca ale ten odwrócił się ku niemu i ciachnął go swoimi ciosami. Ogar zdołał odskoczyć a do tego z drugiej strony dzika dopadł go drugi. Próbował. Powracający cios kopytnej bestii nadział i rozpruł bok ogara. Przez polanę przeszło psie skomplenie i czworonóg ludzi padł jak szmaciana lalka. Dzik zaryczał swoje wyzwanie rzucone psom i ludziom i ruszył przed siebie. Prosto w kierunku grupki czekających pośrodku polany ludzi! Jeden z myśliwskich psów dopadł go i szarpał kłami w biegu. Dzik wierzgał tylnymi kopytami co na chwilę odstraszało pościgowca ale też i utrudniało skoncentrowanie na nim wzroku. Trójka miejscowych szlachciców ustawiła się mniej więcej w linie z rohatynami gotowa dać odpór tej dzikiej szarży. Stojący za nimi służacy i Laura wyraźnie byli zaniepokojeni gdyż tylko ta wąska kilkuosobowa linia dzieliła ich od rozszalałej bestii. Za nimi ustawili się pachołkowie z maczugami i pałkami gotowi dobić powalone zwierzę ale nie ingerowali póki panowie bawili się w polowanie. W tym czasie odyniec zdołał zmasakrować kolejnego ogara którego przerzucił jak niepotrzebną już szmatę gdy pies nieostrożnie wyprzedził go na tyle aby bestia mogła go wziąć na ciosy. Zwierzak zaskomlał i poszybował kilka fikołków nad grzbietem bestii by opaść na ziemię znikając w wysokiej trawie. Trawa zaś, spłowała od żarów ostatnich tygodni ale wciąż sięgająca dorosłemu prawie do pasa rozstępowała się jak kilwarter przed ciemną masą rozpędzonego odyńca. Ten zaś gnany przez kolejne ogary nieuchronie pruł prosto na czwórkę szlachciców. Ale ci uznali, że to Karl, jako ich gość ma prawo do pierwszego ciosu. Zgodnie z tradycją najwyżej cenione było upolowanie odyńca za pomocą rohatyny. Trzeba było po prostu mieć dość odwagi i tężyzny fizycznej aby niczym pikinier przyjąć szarżę bestii i pozwolić jej nadziać się na ostrze rohatyny. Pęd i masa dzika robiła swoje więc jak dobrze się to rozegrało to sam nadziewał się jak szaszłyk. Jeśli nawet przeżył był zwykle zbyt ciężko ranny i wówczas wchodzili do akcji pachołkowie z ciężkimi pałkami i maczugami aby dobić ale nie uszkodzić skóry. Ale jeśli jednak źle poszło to taki myśliwi z rohatyną mógł skończyć na ciosach tak samo jak ten ogar który zniknął już w wysokiej trawie. Można było jeszcze spróbować bestię ustrzelić ale to się cieszyło mniejszym splendorem wśród myśliwych niż własnoręcznie skłucie dzika. Towarzysze Karla zostawili mu jednak wolną rękę co do wyboru taktyki polowania. Ale musiał wybrać szybko bo jeśli zdecydowałby się na użycie łuku czy pistoletów to miał może czas na strzał czy dwa. Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij” Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); popołudnie Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz pogodnie Tladin - Wyruszasz jutro z miasta? No to zostaw jakiś namiar gdyby trzeba było przekazać wiadomości o twoim bracie. - Garil wydawał się być trochę zdziwiony tym, że młody khazad przychodzi szukać zaginionego dekadę temu brata a nazajutrz ma zamiar opuścić miasto. Ale nie wypytywał o to ale trzeźwo zapytał o jakiś sposób kontaktu. To zaś było mocno utrudnione jeśli Tladin zamierzał wyruszyć z miasta na dłużej. Ale wydawało się, że obaj kapłani wzięli sobie zaginięcie ich kolegi do serca i nadadzą sprawę odpowiedni bieg. Co z tego wyjdzie teraz tylko przodkowie mogli wiedzieć. Tladin jednak po raz kolejny podążał brukowanymi ulicami wielkiego miasta nie zważając na to, że pogoda się nieco ochłodziła a niebo zasnuły się chmurami. Tak krzepkiego i pancernego wojaka nie spotkała żadna przykra niespodzianka więc bez większych przeszkód dotarł do “Włóczykija”. Zastał tam Bernarda i Gabrielle chociaż oboje byli rozproszeni po lokalu i rozmawiali z kimś przy innych stolikach a “ich” zwyczajowa alkowa była pusta. Tladin zaś zyskał okazję aby wrócić do pokoju jaki dzielił z towarzyszami i przejrzeć swój ekwipunek. Nie wyglądało to źle. Poza ciężkim pancerzem i standardowym zestawem podróżnym w postaci garści zapasowych ubrań, naczyń, derek i kocy do spania miał właściwie tylko kuszę i tarczę. Zorientował się, że niezbyt dobrze stoi z prowiantem. Miał co prawda zapas podróżny na jakieś dwa czy trzy dni no ale nie więcej. Nie byłoby z tym chyba zbyt wielkiego problemu jeśli raz na dzień docieraliby do jakiejś przydrożnej karczmy czy wioski. Wtedy można by kupić jedzenie czy na miejscu czy na drogę. A w tej okolicy wielkiego miasta chyba powinno być tego sporo. W końcu stolica prowincji. No ale raz, że nie znał drogi na Lenkster więc nie wiedział jak to dalej wygląda a dwa to w sakiewce po ratuszowej zaliczce już zbyt wiele mu nie zostało. No chyba, że towarzysze by go jakoś poratowali albo trzeba było coś wymyślić na tą okazję. Bernard Dobrze czy źle? Właściwie zależy jak na to spojrzeć z tym werbowaniem nowych kamratów do podróży w nieznane. Co prawda nikt z trzech osób nie walnął dłonią w stół, że już zaraz chce jechać na ten górski koniec świata, rzuca wszystko i jedzie na przygodę. Z drugiej jednak trzy różne osoby a z każdą jakoś udało mu się porozmawiać, wyłuszczyć z czym przychodzi i żadna nie dała mu w pysk czy nie kazała iść precz. To chyba można było uznać za sukces. Gdzieś w międzyczasie zarejestrował, że w karczmie pokazali się Tladin i Gabrielle. Karl jeszcze nie wrócił no ale jak pojechali za miasto to pewnie wrócą tuż przed zmrokiem. Klausa nadal nie było ani widu ani słychu. No ale Tladin poszedł chyba do swojego pokoju nie zatrzymując się pewnie dlatego, że Bernard w tym czasie rozmawiał z tym czy owym gdzieś na sali a z kolei Gabrielle siedziała z jakąś kobietą rozmawiając o czymś więc “ich” alkowa nadal była pusta gdy do niej wrócił. Przez nadal rozwalone okno widział ruch uliczny i to, że spochmurniało na zewnątrz i zrobiło się nawet nieprzyjemnie. Dobrze, że siedział wewnątrz a nie na zewnątrz. Potem nawet przez chwilę widział Tladina ale ten z kolei znów wychodził na miasto. Za to na sali, całkiem niedaleko, dostrzegł młodą dziewczynę. Pewnie w jego wieku, może nawet młodszą. Sądząc po ubiorze i szabli przy boku to ta szabla była jej głównym narzędziem pracy. Jednak ubiór i wygląd miała dość niskiego sortu więc do żadnych elit chyba nie należała. Z drugiej strony on sam też nie. Co innego gdyby udało się odnaleźć ten Bastion. Los mógł się wtedy odmienić. Ze Schweirgerami trzeba by się już liczyć. No albo chociaż zauważać. No i mieliby większe możliwości aby pomóc siostrze chorującej na dziwną i rzadką chorobę. No ale to w tej chwili była pieśń niepewnej przyszłości na razie nawet nie opuścił rodzimego miasta. Tak samo jak tamta młódka z szablą. Wbrew swojemu dość ubogiemu wyglądowi co to jakby wszystko miała na sobie po starszym bracie czy jakoś tak to wydawała się całkiem radosna. Często się śmiała i żartowała z grupką znajomych. Wyglądało na to, że coś świętowali a owa młoda dama z szablą była chyba główną postacią tego wydarzenia. W tej chwili rzucało się to w oczy bo chyba była to jedna z najgłośniejszych grupek tego pochmurnego popołudnia w tym lokalu. Gabrielle - Ranald chyba sobie z nas zażartował. Johann mówi, że nie ma tego kogoś. Ale pewnie do wieczora wróci. - Raina wróciła z takimi wieściami do stołu. W przeciwieństwie do “Koguta” we “Włóczykiju” dalej drażnił w nozdrza zapach spalenizny. Chociaż głównie na wejściu. Po paru chwilach swąd był już tak słaby, że człowiek o nim zapominał i musiał się postarać aby go poczuć. No ale jednak gdzieś wciąż był dostrzegalny na granicy świadomości. Po całym dniu prac jednak sporo już zostało naprawione. I chociaż niekóre okna nadal straszyły wybitymi szybami a na podłodze przez wysypane na nią piach i wióry widać było poczerniałe plamy tam gdzie wieczorem płonął ogień. Wyglądało na to, że właściciel jest obrotny i jak tak dalej pójdzie to w parę dni nie będzie po tym ataku większego niż pamiątkowego śladu. Jak blizny na ciele wojownika. Tyle, że zapowiadało się na to, że Gabrielle z towarzyszami pewnie już tego tutaj nie doczeka bo jutro z rana mieli opuszczać to wielkie miasto. Po powrocie Gabrielle dostrzegła Bernarda. Rozmawiał z kimś na sali głównej. Potem nawet przez chwilę widziała Tladina ale ten bez ceregieli przeszedł przez salę idąc pewnie do wynajmowanego pokoju. Zresztą jakiś czas później widziała go jak znów wychodził na zewnątrz. Nigdzie nie widziała ani Karla ani Klausa. Z drugiej jednak strony ona sama też dość swobodnie traktowała sobie powroty czy bytność w tym lokalu. - No to skoro i tak tu siedzimy to może lepiej się poznamy? - zaproponowała towarzyszka Gabrielle siadając z zamówioną butelką miodu i glinianymi kubkami. - Po cholerę jedziesz do tego zamku którego z pół albo i cały tysiąc lat nikt nie widział. I nawet nie wiadomo czy jeszcze stoi. Co zrobisz jak się okaże, że go nie ma albo nie da się go znaleźć? - zapytała z błyskiem filuternej ciekawości w oczach nalewając miodu do obydwu kubków. Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij” Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); zmierzch Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz deszcz Karl Gdy już byli pod murami miasta z pochmurnego nieba w końcu zaczął padać deszcz. No ale właśnie byli już prawie na miejscu. Szczerze mówiąc to Tall i Rhya niezbyt mu sprzyjali tego popołudnia. Pozostałym trzem towarzyszom sprzyjali dzisiaj wyraźnie lepiej. No ale jego kamraci wyraźnie nie chcieli aby się poczuł jakiś gorszy no i obracali sprawę w żart. Starali się nie puszyć swoimi trofeami traktując sprawę lekko, że przecież to było dla rozrywki i zabawy, nawet przecież nie przygotowywali się na ten wypad, ot strzeliło im tak do głowy, postanowili sprawdzić czy ich kompan z północy jeszcze jest w mieście i zabrać go jakby miał na to ochotę. I tyle. No i ten pierwszy odyniec! Jaki wielki! W końcu padł. A gdy padł okazało się, że ma na sobie resztki jakiejś uprzęży. Dość starej i byle jakiej. Ale jednak uprzęży. Podobno niektóre orki wykorzystywały dziki jako wierzchowce. Czyżby to było jedno z takich zwierząt? Jeśli nawet to sądząc po starości tych zetlałych pasków musiało być do dawno temu. Teraz zwierzę w końcu było tylko truchłem. - Dobrze to co? Trzeba opić te polowanie by nam Tall sprzyjał także i następnym razem. - zawołał Emich gdy wjeżdżali przez bramę do miasta. Niedługo już miało się zmierzchać więc i bramy będą zamknięte no ale jeszcze zdążyli wrócić do miasta na czas więc nie czekało ich przymusowe nocowanie na podgrodziu. - To chodźmy do “Włóczykija”. Tam mają całkiem przyzwoity lokal. Aż dziwne. No i tak przecież musimy odwieźć Karla i Laurę. - Andreas zdecydował co zrobić na taką okoliczność a pozostali przytaknęli zgodnie. Też młodzi szlachcice byli zaskoczeni, że niby taka dość zwykła karczma a jednak w gruncie rzeczy całkiem przyzwoita nawet dla błękitnokrwistych. - Aż dziwne, że w ratuszu wysłupłali tyle grosza aby cię tam umieścić a nie jak zwykle po taniości. - Franz podzielił się z Karlem swoim przemyśleniem na ten temat bo w mieście na pewno było całkiem sporo tańszych od “Włóczykija” lokali. W mieście czwórka konnych i jeden kuc z jedyną panną w tym towarzystwie odzieliły się od reszty ciur którzy mieli doprowadzić orszak do domów. Zaś owa piątka przejechała znów dość pustymi z powodu deszczu ulicami pod “Włóczykija”. Wewnątrz Karl zastał resztę swoich towarzyszy wewnątrz lokalu. Nawet rozpoznał Rainę która teraz siedziała przy stole z Gabrielle i obie widocznie o czymś rozmawiały. Nawet miał to szczęście, że zaraz po łowczych do lokalu weszła postać w spiczastym kapturze chroniącym ją od deszczu. Gdy ją zdjęła ten kaptur ukazało się oblicze złotowłosej elfki. - O zobacz Karl, to jest właśnie Maruviel o niej ci mówiłam na polanie. A teraz muszę cię przeprosić bo widzę koleżanka na mnie czeka. - Laura nachyliła się do Karla i szepnęła mu cicho rozwiewając do reszty wątpliwości o jakiej elfce mówiła wcześniej. - Dobrze, to biesiadę zacząć czas! - Emich uderzył w ręcę i zatarł je z radości. No po całym dniu na świeżym powietrzu rzeczywiście kiszki już marsza grały i ślinka ciekła na te zapachy jakie zalatywały z kuchni. Laura pożegnała się z towarzyszami bardzo dziękując za gościnę i przyjemną wycieczkę. Przeprosiła, że nie mogła uprzyjemnić im czasu swoim śpiewem no ale niestety ten dym z wczoraj… Na Karla, jako “tubylca” spadł zwyczajowy obowiązek zrewanżowania się za gościnną wyprawę i ugoszczenia swoich towarzyszy. By przypadkiem nie pomyśleli sobie, że uchybia szlacheckiej etykiecie i ma ich w nosie. W “swojej” alkowie powinni się chyba wszyscy zmieścić. Nawet jeśli już siedzieli tam Tladin i Bernard. No ale mogli jeszcze wziąć jakiś inny stół z tych które jeszcze byli wolne. Widział jeszcze kątem oka jak do tej Murviel podeszła Raina i o czymś rozmawiały stojąc między stołami za to Laura niejako zamieniła się z miejscem z Rainą i przysiadła się do Gabrielle. Bernard i Tladin Krasnolud po opuszczeniu “Włóczykija” znów pod koniec dnia do niego wrócił. Tym razem z garnizonu na którym może nadal nie traktowano go jak swojego to jednak już nie tak jak na kogoś kto psim swędem się tam szwenda nie wiadomo po co. Ale do ćwiczeń to było chyba jedno z lepszych miejsc w mieście. Przynajmniej z tych co zdołał poznać. Mankiny, tarcze strzelnicze, różne rodzaje broni, instruktorzy i spora ilość miejsca i swobody do ćwiczeń. To wszystko sprawiało, że dla chcącego się podszkolić wojownika to było bardzo ciekawe miejsce. Efekt tych ćwiczeń był też całkiem ciekawy. Co prawda w walce jeden na jednego Tladin właściwie nie miał sobie równych. Nawet jeśli przeciwnik zdołał przebić się przez jego zasłony to broń, do tego ćwiczebna, zwykle ześlizgiwała się po jego pancerzu. Większość treningu spędził na walce z trzema instruktorami. Oni używali ćwiczebnych mieczy i przeciętnych tarcz a on podobnej broni i swojej mniejszej tarczy. Z pierwszym z nich na punkty wygrał ze zdecydowaną przewagą. Drugi jednak minimalnie ale jednak zwinnie unikał jego ciosów a samemu udało mu się zadać na tyle dużo własnych, że odniósł to minimalne zwycięstwo na punkt. Z trzecim zaś Tladin szedł łeb w łeb i do końca skończyło się to remisem. Oczywiście punkty były za same trafienia sparingpartnera na tyle dobre by można było liczyć, że w prawdziwej walce zraniłyby przeciwnika. Nie miała znaczenia więc zbroja czy odporność na odniesione rany. No ale to właśnie była walka ćwiczebna a nie krwawa jatka. Na takich zasadach potężny pancerz krasnoluda nijak nie chronił go przed samymi trafieniami. No ale ten trening jednak mógł dać do myślenia, że nawet kogoś o jego umiejętnościach może pojedynczy przeciwnik trafić. Trafienie co prawda niekoniecznie oznaczało zranienie no ale jednak im dłuższa walka, z większą ilością przeciwników tym szanse na przebicie się przez jego zasłony rosły. A każde takie udane trafienie niosło ryzyko zranienia. A przecież był jeszcze specjalnie skonstruowany oręż do przebijania lub niszczenia pancerza co jeszcze mogło zmniejszyć margines bezpieczeństwa. W każdym razie wrócił z garnizonu do “Włóczykija” razem z pierwszymi kroplami deszczu. Wewnątrz zastał Bernarda i Gabrielle. Rozsiadł się w “ich” alkowie i zamówił sobie u Sylwii to na co miał ochotę korzystając z tego, że to ostatnia noc jaką mieli spędzić na koszt ratusza. I ledwo gdy jego ulubiona kelnerka przyniosła zamówienie do środka wtarabanił się Karl z trzema towarzyszami i Laurą. Chwilę stali przy wejściu gdzie Laura chyba się z nimi pożegnała bo ruszyła w końcu sama wgłąb sali a panowie zostali w przejściu żartując o czymś i mając raczej wesołe humory. Wśród tej całej gromadki Bernard rozpoznał wszystkich. Widocznie polowanie się udało sądząc po dobrych humorach młodych szlachciców. Sam dopiero co miał okazję porozmawiać z Tladinem który też dopiero co powrócił do karczmy. W samą porę bo się znów rozpadało. Przez rozbite okna dał się słyszeć monotonny łomot deszczu bębniącego o bruk. Na zewnątrz dzień już się kończył i panował wieczorny półmrok. Pewnie w ciągu godziny czy pół zrobi się całkiem ciemno. Przez resztę dnia cała trójka a właściwie dwójka “jego kandydatów” ulotniła się. Brigid gdzieś wyszła i coś nie wracała a bogaty i pewnie potężny pan Cavindel też opuścił lokal razem ze swoją świtą zanim jeszcze chmury namyśliły się aby lunąć deszczem. A tamtego nieprzyjemnego typa jaki go wcześniej tak nachalnie nagabywał więcej nie widział. No ale teraz przybył Tladin no i Karl wraz ze swoimi kompanami z polowania. Gdzieś na sali siedziała Gabrielle ale widać gawędziła sobie z ciemnowłosą kobietą już kolejną butelkę. Gabrielle Końcówka dnia w sympatycznym towarzystwie zeszła nie wiadomo kiedy. Pykła pierwsza butelka i kolejna. Gawędziło się całkiem sympatycznie. Raina okazała się całkiem otwarta na świat i wieści spoza miasta, miała rubaszne nastawienie i zadziorną duszę. Była też całkiem nieźle zorientowana co się dzieje w mieście bo sypała żartami, anegdotami i zabawnymi historyjkami o ważnych czy po prostu charakterystycznych personach tego miasta jak z rękawa. Gdzieś mimochodem Litz zauważyła, że do karczmy wrócił Tladin i razem z Bernardem usiedli w “ich” alkowie. I, że na zewnątrz się rozpadało. Wraz z nadchodzącym zmierzchem do karczmy zawitała kolejna grupka gości. Tym razem częściowo znajoma. Gabrielle rozpoznała Karla wraz z trzema mężczyznami którzy wydawali się być jego kompanami sądząc po okazywanej sobie serdeczności. No i byli w całkiem dobrych humorach nawet jeśli ociekali deszczową wodą. Piątą osobą była rudowłosa Laura która widocznie przyjechała wraz z nimi bo i też ociekała wodą i przez chwilę się z nimi żegnała. Ale gdy się pożegnała to ruszyła między stolikami w głąb sali. A zaraz potem do sali weszła zakapturzona postać która okazała się tą elfką jaką Gabrielle widziała rano. - O, poczekaj, widzę znajomą. A nawet dwie. - Raina spojrzała z zaciekawieniem na grupkę jaka właśnie stała przy drzwiach i sama wstała od stołu przepraszając na chwilę i ruszając ku wyjściu. Gabrielle widziała jak spotkała się z Laurą kilka ze dwa stoły dalej i przywitały się jak dobre znajome. Spojrzały w jej stronę i minstrelka uśmiechnęła się do niej i pomachała jej wesoło rączką. Ale Raina powiedziała coś co jej zgasiło ten dobry humor i mówiła do niej dobrą chwilę. Potem pożegnała się z Laurą i minstrelka ruszyła do stołu przy jakim siedziała Gabrielle a Raina podeszła do owej blondwłosej elfki. Z nią też zaczęła chwilę rozmawiać nie zaprzątając sobie głowy siadaniem do jakiegoś stołu. - Cześć Gabi. - minstrelka uśmiechnęła się siadając do stołu ale Gabrielle wyczuwała, że jest to trochę sztuczny i wymuszony uśmiech. - Dobrze cię widzieć. Cieszę się, że nic ci się nie stało podczas tego okropnego ataku wczoraj. Ja się nałykałam dymu no i teraz mnie gardło boli. Nie mogę śpiewać. Chociaż już i tak jest lepiej niż rano. Karl mnie zaprosił na polowanie dzisiaj. Właśnie wróciliśmy. - rudzielec mówiła łagodnym i rzeczywiście nieco zachrypniętym tonem. Ale Litz wyczuwała, że coś jej chyba jednak ciąży na wątrobie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
22-06-2019, 19:40 | #63 | ||
Reputacja: 1 |
| ||
27-06-2019, 14:14 | #64 |
Administrator Reputacja: 1 | Odmowną odpowiedzią Karl się nie przejął. Prawdę mówiąc pytanie zadał bardziej z uprzejmości... i nie bardzo wiedział, na co przydałby się im minstrelka w środku wielkiego lasu. Chyba że umiała gotować... - Panno Lauro, chyba wiem, o kim pani mówi - powiedział, uśmiechając się do dziewczyny. - Jeśli będzie we 'Włóczykiju', to z nią porozmawiam. Co prawda szansa na to, że elfka wyrazi zgodę na uczestnictwo w takiej wyprawie, była niewielka, ale cóż... Spróbować zawsze można było. * * * Dzik jest dziki, dzik jest zły, Widać było, iż na wielką bestię, jaka wynurzyła się spośród drzew, łuk to trochę mało. Podobnie jak i dwa czy trzy łuki lub kusze, chyba że te ostatnie należałyby do gatunku cięższych, takich co to przebijają zbroję niczym kartkę papieru. Karl nie ukrywał (przed samym sobą, oczywiście), że zna większe przyjemności, niż stanie z kawałkiem drąga w rękach i czekanie, aż wielka masa mięśni, ozdobiona parą ostrych, zakrzywionych kłów, spróbuje nadziać oponenta na wspomniane kły. Ale z drugiej strony... wszak nie pierwszy raz miał do czynienia z dzikiem. No i był pewien, że - w razie konieczności - kompani ruszą mu na ratunek. Dzik był już o parę kroków, pędził z żądzą mordu płonącą w czerwonych oczkach. Na rozważania nie było czasu… Ostrze rohatyny obniżyło się. Karl prawą stopę wysunął w kierunku bestii, lewą cofnął, by przydeptać drugi koniec drzewca, który po ataku dzika powinien wbić się w ziemię. Tylko głupiec mógłby myśleć, że utrzyma się na nogach, gdy 500 funtów żywej wagi nadzieje się na ostrze. Rozpędzona bestia stanowiła potężną, dziką kulę zniszczenia, gotową zmieść z powierzchni ziemi wszystko co stanęło jej na drodze. Karl czuł jak ziemia tętni pod racicami odyńca. Widział jak wysoka trawa rozstępuję się rozbijana niczym fale przez dziób okrętu. Jeszcze moment, ostatnie kroki, spocone dłonie trzymające drzewce rohatyny i wreszcie decydujący moment. Albo on albo bestia! Ostatnie trawy rozstąpiły się ukazując mocarne ciosy rozpędzonej masy. Dzik kwiknął z rozjuszenia i może nawet nie zauważył wystającego przed człowieka kolca. Zaraz potem nastąpiło potężne uderzenie która drzewce rohatyny przekazało na dłonie, ramiona i resztę cała myśliwego. Wbiło się głęboko w trzewia bestii i pękło. Ale i odyniec kwiknął rozdzierająco. Karl zdołał uskoczyć w bok, gdy nagle tracąca pęd bestia przebiegła obok niego i zaryła w glebę szorując po niej nogami a w końcu bokiem. Zakwiczała żałośnie w swojej skardze i zaczęła dogorywać swojego zwierzęcego ducha. - No Karl! Tall ci dzisiaj sprzyja przyjacielu! - Andreas wraz z kamratami podbiegł do towarzysza składając mu gratulacje i klepiąc po plecach. - Pięknie. Prosto w płuca albo serce. - Franz pokiwał z uznaniem głową spoglądając na słabnącego zwierza. Jasne było, że bestia otrzymała śmiertelny cios prosto we wraże organy i jej los został przypieczętowany tutaj, na tej polanie. - No, pięknie go usadziłeś. - Emich też dołączył się do gratulacji oglądając pierwszą upolowaną zwierzynę tego szczęśliwie zaczętego polowania. - Tak się cieszę, że ten straszny dzik nic ci nie zrobił Karl. Byłeś taki dzielny gdy na ciebie biegł ten potwór. - Laura też złożyła mu gratulacje chociaż do nawet powalonego dzika wolała się pewnie nie zbliżać. - Lepsze było stawić mu czoło, niż uciekać - stwierdził Karl. - Poza tym... Nie wypada uciekać przed jakimś dzikiem na oczach pięknej niewiasty, prawda? - Uśmiechnął się do dziewczyny. O tym, że owa niewiasta jest minstrelką, a opowieść o ucieczce stałaby się dość szybko dość sławna, profilaktycznie nie wspomniał. - Ale z ciebie pochlebca Karl. - Laura uśmiechnęła się skromnie, lekko spuszczając głowę, ale atencja Karla chyba sprawiała jej przyjemność. Na dalszą wymianę komplementów czasu już nie było, bowiem naganiacze byli coraz bliżej, a przed nimi podążały uciekające w popłochu zwierzęta. Los najwyraźniej uznał, że skoro Karl zgarnął najwspanialsze trofeum, to więcej mu się nie należy. Z tego też powodu łupem szlachcica padło zaledwie parę szaraków. Przydatny podczas wyprawy w głuszę, lecz nic, czym można by się chwalić przy kolacji, przy winie. * * * "Włóczykij" przyjął swych gości z otwartymi ramionami, w czym zresztą nic dziwnego nie było, bowiem pobyt Karla był opłacony, a jego kompani, poprzednio już tu goszczący nigdy nie szczędzili grosza. Fakt -, że to Karl był 'gospodarzem' i hojnym sponsorem kolacji, nie miał w tym przypadku znaczenia. - Wybaczcie na chwilę - powiedział Karl, gdy na stole pojawiły się zamówione dania. - Zobaczę, czy panna Maruviel da się namówić na wyprawę do lasu. Ruszył w stronę stołu zajmowanego przez efkę, żegnany docinkami na temat płci osób, jakie Karl chciałby zabrać na wyprawę... - Karl von Schatzberg - przedstawił się. - Czy mogę zająć chwilę? Widział, że w czasie gdy on razem z kompanami siadał do kolacji to Maruviel wraz z Raina przysiadły przy jednym ze stołów i dyskutowały o czymś z dużym zaangażowaniem. Akurat gdy podchodził umilkły, gdy pierwsza dostrzegła go Raina, bo siedziała frontem do kierunku z jakiego nadchodził. Ale widząc jej spojrzenie i milczenie elfka odwróciła się w jego stronę zanim się odezwał. Jego słowa chyba ją zmieszały bo spojrzała pytająco na czarnowłosą. - Cześć Karl. Jak oczka? Bo wczoraj wieczorem to wyglądałeś słodko jak zapłakany kociak. Ale nie powiem, ten skok z okna nie wyszedł ci najgorzej. - Raina zagaiła wesołym, bezczelnym tonem najwidoczniej chociaż częściowo będąc świadkiem jego wczorajszych wyczynów. Jej raźny i wesoły ton sprawił, że elfka uśmiechnęła się ubawiona tą gadką. - Dziękuję za troskę. - Karl uśmiechnął się do dziewczyny. - I za opiekę - dodał. - Wszystko w idealnym porządku. Na tyle dobrze, że nawet na polowaniu mi się powiodło. Co prawda dzik jest dość duży i łatwo w niego trafić... - Zawiesił głos. - Upolowałeś dzika? - elfka wyglądała na zaciekawiona ta informacja. - Jestem Maruviel. - przedstawiła się. - No to nieźle. Dobra no to sobie pogadajcie. Ja idę pogadać z dziewczynami. Jakby co. - Czarnowłosa rzuciła do długouchej blondynki i wstała od stołu wskazując na inny że stołów gdzie rozmawiały Gabrielle i Laura. Elfka pokiwała głową i Raina kiwnęła głową Karlowi na pożegnanie i rzeczywiście poszła w stronę tamtego stołu. - Sam się nadział na ostrze rohatyny - powiedział, z ciut przesadną skromnością, Karl. - Ale nie o polowaniu chciałem rozmawiać. Wybieramy się w góry i lasy na poszukiwanie starej twierdzy zwanej popularnie Bastionem i, nie ukrywam, przydałby się nam ktoś, dla kogo las jest domem. Nie miałabyś ochoty na udział w takiej wyprawie? - Wyprawa? W góry? Teraz? No teraz nie mogę, mam tu sprawę do załatwienia. - Elfka okazała zdziwienie słowami Karla jakby podejrzewała, że sobie z niej żartuje albo to jakaś zmyłka. - No szkoda... Jutro wyruszamy w stronę zamku Lenkster - odparł Karl. - Ale rozumiem. Są sprawy ważne i ważniejsze, a skoro masz coś do załatwienia, to trudno. Gdybyś zdążyła wszystko załatwić, to będziesz mile widziana. Elfka mierzyła go przez chwilę wzrokiem który Karlowi trudno było rozszyfrować na jej urodziwej ale jednak egzotycznej twarzy. - Ty pytasz na poważnie? Przychodzisz dzisiaj wieczorem czy będę chciała pojechać z wami gdzieś w góry od jutra rana? - długoucha lekko przekrzywiła głowę i zmrużyła powieki chyba nadal niepewna czy to nie jest jakiś żart. - To oferta dla tych, co lubią las, przygody, a przy okazji chcą zarobić nieco złota - stwierdził Karl. - Płaca jak dla medyka i udział w tym, co znajdziemy w Bastionie - zaproponował. - Płaca jak dla medyka? Czyli dokładnie ile? I co spodziewacie się znaleźć w tym Bastionie? - Elfka słysząc jakiś konkret i to z karlikami w roli głównej chyba przestała traktować ofertę rozmówcy jak jakiś dziwny żart. - Pięć sztuk złota na tydzień - odparł Karl. - A w Bastionie równie dobrze mogą być skrzynie pełne złota, jak i banda goblinów czy innych potworów - przyznał szczerze. - Pięć sztuk złota na tydzień. - Maruviel pokiwała w zamyśleniu swoją blond głową zastanawiając się nad tym wszystkim. - Nie brzmi źle. Nawet całkiem nieźle. Tylko ten termin. Jutro rano? - Uniosła wzrok aby popatrzeć na rozmówcę i sprawdzić, czy dobrze się rozumieją z tym terminem. - Wiesz, Karl, w ogóle nie miałam w planie opuszczać miasta jutro rano. Mam jedną sprawę do załatwienia i nie mogę wyjechać, dopóki jej nie załatwię. Mam nadzieję, że Raina mi pomoże, bo wydaje się właściwą osobą do załatwienia tej sprawy. Ale wątpię, by udało się to załatwić do jutrzejszego poranka. - Elfka z kolei przedstawiła jak to wygląda sprawa z jej strony lekko wskazując brodą w kierunku stołu gdzie teraz siedziały Gabrielle, Laura i właśnie Raina. Karl zrobił średnio zadowoloną minę. - Na jutro mamy zamówiony wozy - wyjaśnił - które zawiozą nas do zamku. Nie wiem, czy ruszymy skoro świt. Po śniadaniu zapewne. Ale oferta jest aktualna - dodał. - Możesz nas dogonić... jeśli oczywiście będziesz zainteresowana. Pożegnał się z elfką i, nim wrócił do kompanów, podszedł do Johana. Po niezbyt długich targach Karl pozbył się swojej największej dzisiejszej zdobyczy - upolowany dzik zmienił właściciela, a sakiewka Karla wzbogaciła się o kilka sztuk złota. W sam raz, by pokryć koszty przyjęcia przyjaciół. A przyjęcie to trwało dość długo, bowiem rozochoceni kompani nijak pamiętać nie chcieli, że Karl nazajutrz wyrusza w drogę. - Najwyżej na wozie odeśpisz - powiedział Andreas, co pozostali skwitowali pełnymi aprobaty pomrukami. Zabawa co prawda nie trwała do świtu, ale i tak dobrze po północy już było, gdy towarzystwo się rozeszło, a Karl, ciut zmęczony, poszedł spać. |
27-06-2019, 21:45 | #65 |
Reputacja: 1 | Po próbach werbunku, najemnik chciał powrócić do swych towarzyszy, aby dogadać ostatnie tematy przed opuszczeniem miasta, ale było o to trudno, skoro wszyscy gdzieś wybyli, bądź zajmowali się swoimi znajomymi. Również fakt posiadania dość mało liczebnej grupy nastrajał go negatywnie do wyprawy, coraz częściej wtłaczając mu w głowę obawy w niepowodzenie, które różnie może się skończyć. Długo obserwował stolik, przy którym wesoło bawili się młodzieńcy. W końcu uznał, że nie ma co się gapić i siedzieć samemu przy stoliku, skoro już może nawet więcej do Wolfenburga nie wrócić. - Hej! - odezwał się przyjaźnie, gdy ktoś ze stolika zwrócił na niego uwagę. - Pozwolicie, że być może w ostatnim moim dniu w Wolfenburgu dołączę do tak wesołej kompanii? Zapytał przy okazji licząc, ile ich się tam znajduje. Jeśli nie było ich przesadnie dużo, planował postawić im kolejkę, by nieco wkupić się w ich grupę, ale tylko wtedy, jak wpierw dobrowolnie przyjmą go do siebie. - Nie no tak za darmo to nie ma. Musisz postawić butelkę i kolejkę. - roześmiał się jakiś młodzian co akurat siedział plecami do kierunku skąd przyszedł Bernard więc musiał odwrócić się aby na niego spojrzeć. Ci co siedzieli na tej samej ławie podobnie. Wszyscy wydawali się nieźle rozbawieni i Bernard nie zauważył jakichś wrogich czy nieprzyjaznych spojrzeń w swoją stronę. Łącznie przy stole siedziało ich chyba z ośmioro, może dziesięć osób jak to zdążył szybko policzyć. Chwilę Bernard się zastanawiał. Nie podobało mu się, że byli tak bezpośredni w wyciąganiu od niego darmowych napitków, nie dając mu nawet szansy na zaproponowanie czegoś samemu. Już miał rezygnować, ale uznał, że może to być jakaś inwestycja w drużynę, a nóż ktoś poczuje zew przygody i uda się razem z nimi. - Skoro muszę - odparł w końcu, po czym przywołał kelnerkę i zamówił dokładnie to, czego oczekiwał młodzian. - To co tak świętujecie? - Nic nie musisz ale chyba nie wypada wbijać się na krzywy ryj prawda? No ale jak już nie przychodzisz z pustymi rękami toś nam brat. Siadaj! Dzisiaj każdy przy naszym stole to nasz brat! Jestem Vadim! A ciebie jak zwą bracie? - Vadim miał wyraźnie wschodni akcent ale skoro nowy towarzysz nie okazał się sknerą okazał mu iście wschodnią gościnność. Razem z kolegą przesunęli się by zrobić dla niego miejsce na ławie na jakiej siedzieli. Wstał aby podać mu prawicę na przywitanie. - A ja jestem Yurij. Siadaj z nami. Dzisiaj oblewany awans tej ślicznotki. Przestała być na okresie próbnym i zostaje z nami na stałe. No Lydia! Pochwal się! - drugi z sąsiadów nowego kolegi też wstał i się przywitał zapraszając go ze swojej strony. Wskazał też na młodą kobietę którą była w centrum tej małej uroczystości. - A tak! Teraz już się skończy ganianie nowego! Teraz jestem taka jak wy! I za to wypiję! Zdrowie! Na pohybel! - Lydia uniosła swój kielich i jakoś spontanicznie wzniosła przy okazji toast za ten nowy rozdział w swoim życiu. Wesoła kompania podchwyciłą toast i hucznie wzniosła swoje kufle do tego toastu. W międzyczasie wróciła kelnerka z zamówieniem złożonym przez Bernarda więc ten też miał już czym dołączyć się do toastu. - Jestem Bernard - odparł, gdy w końcu mógł dojść do głosu. Wzniósł podany przez kelnerkę kufel i upił sporą część trunku porządnym haustem. - A czym się zajmujecie? To znaczy domyślam się, że szable nie służą wam do strugania marchewek, ale tak konkretnie, wasza kompania ma jakąś specjalizację? - My? My jesteśmy Szare Płaszcze! - zawołał wesoło Yurij wskazując na płaszcz na jakim siedział. Rzeczywiście był sprany i spłowiały no ale głównie ciemnoszary. - Ochraniamy karawany stąd do Kisleva i Praag. Jesteśmy najlepsi! Tylko nasze karawany nie napadli zbóje co rozpanoszyli się ostatnio po traktach. - chłopak był pewnie w wieku i postury zbliżonej do Bernarda tylko był już kilka kolejek do przodu w porównaniu do niego. Był więc o wiele głośniejszy i weselszy od siedzącego przy nim Bernardzie. - Tak jest! Nawet tak się rozbestwili, że napadli na karawanę krasnoludów. A nas nie! Boją się nas! - Lydia zawtórowała wesoło równie wesołym kompanom. Ci poparli ją gromkimi okrzykami. - Ooo! No! I to rozumiem! Na białego niedźwiedzia! I to jest zamówienie! Cholera, chyba zostaniesz naszym towarzyszem na stałe! - Vadimowi aż się oczka otworzyły gdy kelnerka przyniosła drugą część zamówienia Bernarda. Reszta też zawtórowała jemu i rozkładającej butelki i kelnerce radosnymi twarzami. - A ty czym się zajmujesz Bernardzie? Może się do nas zaciągniesz? Przyda nam się taki obrotny towarzysz. I twoje zdrowie! - Lydia poczęstowała się z właśnie przyniesionej butelki i zagaiła wesoło do nowego kompana przy stole. W końcu znów wzniosła toast, tym razem na jego cześć i reszta kompanii przyłączyła się do niego pijąc na zdrowie nowego kompana. Gdy kompania opowiadała o swoich przygodach i chęci przyjęcia do siebie Bernarda, poczuł chęć do takiej przygody, podróży z mocną grupą najemników po świecie. Szybko jednak przypominał sobie o swojej siostrze, dla której zazwyczaj nie mógł opuszczać zbyt daleko bram Wolfenburga. Chyba, że w poszukiwaniu bogactwa, czy jakiegoś magicznego sposobu, na przywrócenie jej zdrowia. - A, nie myślcie, że na co dzień taki hojny jestem! - zaśmiał się Bernard. - Wszystko dlatego, że to mój ostatni dzień w Wolfenburgu przed wyruszeniem na poszukiwanie Bastionu, nie wiem, czy kiedykolwiek o nim coś słyszeliście. Kto wie, czy wrócę z tego cało, więc to chyba najlepsza okazja, by nieco się rozluźnić przed wyjazdem, a że akurat moja kompania się rozlazła po całym mieście, to trafiło na waszą wesołą grupkę. Więc chociaż i chętnie bym spróbował takiej waszej wyprawy, to czeka mnie obecnie co innego. - Ostatnia noc w mieście? No to zielona noc! To wypijmy za to! Na pohybel rabusiom i reszcie tałatajstwa! - Lydia roześmiała się tak samo jak jej towarzysze słysząc o ostatniej nocy w mieście ich gościa. Wznieśli kolejny toast za bezpieczne wojaże przez dzicz. - Też niedługo ruszamy. No ale jeszcze nie teraz. - Vadim poklepał Bernarda po plecach w przyjacielskim geście solidaryzując się w tych podróżach przez dzikie ostępy tej i inne krainy. Bernard poczuł rozczarowanie, gdy usłyszał, że Szare Płaszcze niedługo wyruszają. Oznaczało to, że mają już zaklepaną następną robotę i pewnie nie uda mu się zaciągnąć do swojej kompanii ani jednego członka ich drużyny. Co prawda czasem podczas wieczora przeciągającego się w późną noc, wspominał o tym, że przydałby się kto jeszcze do ich kompanii poszukiwawczej, ale nie chciał być nachalny. Nawet, jeśli jego kompani przyjęli go bardzo otwarcie, dzięki porządnemu wkupnemu. Gryzła go trochę utrata zasobów finansowych, ale starał się to zagłuszać dobrą zabawą. Picie, żarty, opowieści różnej treści, okrzyki, toasty, uściski i wszystko inne, do czego doszło, gdy coraz gęściej płynący w żyłach alkohol zbierał swoje żniwo. Wszystko pozwalało zapomnieć zarówno o Bastionie, jak i rodzinie. Do tej ostatniej, jeszcze rano, przed wyruszeniem, planował zajrzeć na krótkie pożegnanie. A później już skupić się wyłącznie na zadaniu. |
28-06-2019, 02:45 | #66 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... Ostatnio edytowane przez Driada : 28-06-2019 o 03:08. |
28-06-2019, 09:25 | #67 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 15 - 2519.VII.33; ranek Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij” Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); ranek Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz brunatna mgła Wszyscy No i zapowiadało się, że cała wędrowna kompania spotkała się po raz ostatni w swojej ulubionej alkowie, na ostatnim śniadaniu w tym mieście przed wyruszeniem w drogę. Przez nadal puste okno dało się swobodnie patrzeć na ulicę. Chociaż w oknie już były wygładzone i wyczyszczone krawędzie przygotowane już do wstawienia nowych kawałków szkła. W niektórych oknach już dumnie pyszniły się nowe szyby różnymi kolorami no ale akurat “w ich”alkowie okno jeszcze świeciło pustką. Jednak dzięki temu widać było świat za oknem. Zbyt wiele i daleko widać nie było bo na zewnątrz widok ograniczała mgła o dziwnym odcieniu. Trochę burawym. Chociaż nie była zbyt gęsta to jednak już końca ulicy nie było widać. Dziwny kolor mgły był tematem licznych dyskusji w karczmie. Dziś chyba było trochę więcej gości niż wczoraj rano, tuż po wieczornym ataku. Goście i obsługa zastanawiali się co to może zobaczyć chociaż Johann uspokajał, że to zdarza się o tej porze roku. Zresztą Bernard mógł to potwierdzić. Ci nie zmieniało faktu, że zwykle budziła oba niepokój i traktowano ją jako zły omen. Za to mimo tej burej mgły było całkiem ciepło, mimo wczesnej pory dnia. Spokojnie można było chodzić w samej koszuli. Tym razem bardzo dopisywało damskie towarzystwo. Oprócz Gabrielle do stołu dosiadły się razem z nią także rudowłosa Laura i czarnowłosa Raina. A wraz z nimi dosiadł się jakiś młody mężczyzna z bródką który przedstawił się jako Lotar. Śniadanie okazało się godne “Włóczykija” oraz zasobów z ratusza jaki opłacił pobyt swoich wynajętych pracowników. Jeszcze dzisiejszy dzień, noc i jutrzejsze śniadanie. Na razie jednak towarzystwo w alkowie mogło się cieszyć posiłkiem i wzajemną rozmową czy zwykłą obecnością. Karlowi głowa jakoś nie ciążyła po szaleństwach ostatniej nocy. Wręcz przeciwnie, wspólna biesiada ze swoimi kompanami pozostawiła przyjemne wspomnienia a negatywne skutki o poranku były minimalne. Podobnie Bernard który biesiadował z Szarymi Płaszczami których o poranku już co prawda nie było to jednak pozostawili po sobie pamięć przyjemnie spędzonego wieczoru gdy mogli zabawić się nie zajmując sobie głowy jutrem. Dzisiaj było to jutro ale jakoś bez upominania się o wczorajszy wieczór. Gabrielle razem z dziewczynami wstała z pewnym ociąganiem ale jednak gdy zeszły na dół ptzy apetycznym śniadaniu wrócił im apetyt i humor no i wieczorne i nocne przygody jakoś pozostawiły po sobie same pozytywne wspomnienia. No i oczywiście Tladin który przespał całą noc wstał o poranku bez zgrzytów wyspany i wypoczęty. Nawet nie zarejestrował kiedy w nocy wrócił Karl do wspólnego pokoju. Po prostu był tam razem z Dieterem i Manfredem gdy się khazad obudził dziś rano. Bernard za to obudził się sam bo odkąd Klaus zniknął dzielił pokój z Gabrielle a ta widocznie nie wróciła na noc do pokoju. No ale i tak spotkali się w alkowie przy śniadaniu. - Albo Ranald sklecił dziś psikusa z tą pogodą albo Tall się na kogoś gniewa. - Raina tak skwitowała widok burych oparów za oknem. No rzeczywiście tak na wolfenburskich ulicach zwykle komentowano tą burą mgłę jak to kojarzył Bernard. - Czy to zły znak? - Laura zerknęła przez puste okno na ulicę wypełnioną porannymi przechodniami, wozami i sprawami. A potem w przeciwną, na siedzącą niedaleko koleżankę. - A są dobre znaki od bogów? - czarnowłosa popatrzyła na nią z krzywym i nieco ironicznym uśmieszkiem pozwalając sobie na tą dość frywolną uwagę względem sił wyższych. - Dzień dobry. Smacznego życzę. Raina czy mogę cię prosić na chwilę? - do ich stołu w alkowie podeszła złotowłosa Murviel witając się grzecznie i poprosiła o rozmowę z czarnowłosą. Ta pokiwała głową wzięła swój kufel i wciąż przeżuwając ostatni kęs przeszła nad ławą aby wyjść z alkowy i usiąść z elfką przy innym stole. Rozmawiały dość krótko na tyle aby czarnowłosa przełknęła ostatni kęs i popiła go piwem z kufla. W końcu obie wstały i Raina wróciła na swoje miejsce. - Słuchajcie jest taka jedna fucha. Mamy z Marurviel taką sprawę do załatwienia na mieście. Ale przydałby nam się ktoś do pomocy. Nic strasznie trudnego. Ot pójść w jedno miejsce i pogadać z takim jednym. O czymkolwiek byle tak z jeden pacierz chociażby miał zajęcie. Bo słyszałam, że przydałaby wam się taka jedna elfka co zna się na dziczy ale owa elfka nie ruszy się stąd póki ta sprawa nie zostanie załatwiona. To jak? Ktoś chętny? - czarnowłosa wróciła do jedzenia jakby nie jadła cały poprzedni dzień i znów szykował się jej kolejny post. Popatrzyła po zebranych twarzach z pytającym wzrokiem.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
04-07-2019, 20:52 | #68 |
Reputacja: 1 |
|
06-07-2019, 16:14 | #69 |
Reputacja: 1 | Po śniadaniu, kto miał chęć aby spróbować swoich sił i talentów w zagadywaniu ten miał okazję. Dziewczyny nikomu nie broniły pójść na tą poranną przygodę. W centrum szyku szła Raina i Maruviel, które niejako robiły za przewodniczki po mieście aby dotrzeć do celu. Chociaż Bernard też znał drogę między lokalem gdzie zamieszkali do ulicy Płaskiej gdzie zmierzali. Tylko marsz w tej dziwnej, burej mgle przyprawiał o niepokój. Szło się rzeczywiście dziwnie chociaż mgła nie należała do najgęstszych to już drugi koniec jakiejś dłuższej ulicy tonął we mgle. Co prawda więc nie groziło, że ktoś potknie się o własne nogi czy wpadnie na kogoś po omacku no ale ograniczało dalszą perspektywę i orientację blokując widok na punkty charakterystyczne. Pół biedy gdy szło się po znajomej okolicy ja teraz Bernard czy Raina pewnie tak się czuli. Ale w obcym terenie mogło to być już kłopotliwe. - No to tutaj. - rzekła Raina gdy zatrzymała się na Płaskiej kilka wejść od sklepu Grubera. Po asortymencie w oknach wystawy dla niepiśmiennych i po szyldzie dla piśmiennych dało się poznać, o który lokal chodzi. Wyglądało jak kolejne wejście do kolejnego sklepu. Drzwi nad dwoma schodkami i okno wystawy. O ile ktoś nie szukałby sukna, materiałów, półproduktów czy wyrobów gotowych to wyglądał jak kolejny sklep z tego typu asortymentem w tym mieście. Chociaż w jednej z lepszych dzielnic. Może niekoniecznie takiej z najwyższej półki gdzie stołowała się szlachta i możni tego miasta, ale już co zasobniejsi kupcy, pomniejsi szlachcice, kapłani czy co bogatsi awanturnicy. Ruch, pewnie przez tą mgłę, był mniejszy niż można się było spodziewać o poranku. - Jakiś plan, o czym go zagadujemy? - zapytał Bernard Karla. - Ja póki co sugeruję, żebym udawał twojego sługę lub człowieka najętego przez ciebie. Żebym nie rzucał się tak w oczy, co tutaj robię. - Dodał najemnik, rozglądając się dookoła i widząc, że to nie do końca miejsce, do którego sam w sobie by pasował. - Dzień dobry - powiedział Karl, gdy przekroczył próg sklepu. - Czy mógłbym porozmawiać z panem Gruberem? - Dzień dobry. Już proszę. - zza lady odpowiedziała mu jakaś pulchna kobieta w czepku. Podeszła kilka kroków do drzwi które uchyliła i zawołała - Kochanie, możesz pozwolić? Jakiś pan cię prosi. - po czym uśmiechnęła się do gości wracając na swoje miejsce. Po chwili drzwi się otworzyły i wyszedł z nich równie pulchny mężczyzna w podobnym wieku jak kobieta. - Dzień dobry. O co chodzi? - zapytał wycierając ręce z atramentu jakby właśnie przerwano mu pisanie. - Dzień dobry - powiedział Karl. - Nie jestem pewien, czy dobrze trafiłem, ale ktoś mi powiedział, że ma pan psa na sprzedaż. - Pozwolę sobie wtrącić tylko, że nasz kontakt wskazywał na ojca obecnego tu pana Grubera - chrząknał skromnie Bernard, wtrącając się w wypowiedź Karla, zdając sobie sprawę, że rozmawia pewnie z synem właściwego Grubera, którego mieli zająć. A kobieta, to była owa synowa. - I to z pana ojcem mieliśmy negocjować sprzedaż psów. Więc jeśli moglibyśmy prosić... |
06-07-2019, 17:46 | #70 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 16 - 2519.VII.33; przedpołudnie Miejsce: Ostland; Wolfenburg; koszary miejskie Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); przedpołudnie Warunki: ciepło; sucho; jasno; słonecznie, plac apelowy Tladin - No to remis. - instruktor z którym ćwiczył Tladin uśmiechnął się do brodatego gościa i wyciągnął prawicę aby podziękować mu za tą wspólną walkę. Trenignową oczywiście, tak samo jak przy poprzedniej wizycie. Tym razem z trójki instruktorów zastał tylko jednego. Przynajmniej z tych którzy byli wolni. Ale znów skrzyżowali ze sobą drewniane odpowiedniki broni i tarcze. Walka w ostatecznym rozrachunku okazała się dość wyrównana. Zwłaszcza, że w walce treningowej liczyły się same trafienia i to aby nie dać się trafić ćwiczebnemu przeciwnikowi. Z początku Tladin natarł na ludzkiego instruktora i chociaż temu prawie udało się zasłonić tarczą to jednak ćwiczebny miecz świsnął tuż obok niej i krasnolud uzyskał trafienie. Tarcza nie pomogła jego przeciwnikowi. Chwilę później ten sam wyprowadził kontratak ale odsłonił się przy okazji co khazad śmiało wykorzystał i już było 2:0 dla niego. To jakby zdeprymowało instruktora bo zrobił się ostrożnejszy i przeszedł do defensywy. Ale nie na wiele mu się to zdało gdy khazad znów go trafił. 3:0. Kolejny wypad człowieka uzbrojonego w drewniany, ćwiczebny miecz i średnią tarczę zakończył się jednak sukcesem. Tladinowi nie udało się zasłonić tarczą i drewniany miecz doszedł celu. 3:1. Khazad więc spróbował zrewanżować się tak samo jak poprzednio ale tym razem to instruktor okazał się szybszy i trafił w cel 3:2. A na sam koniec treningu instruktor zaatakował Tladina śmiałym wypadem, przebił się przez jego zasłony i trafił znów w cel. A więc 3:3 czyli remis. Jakoś dopiero gdy skończyli Tladin zorientował się, że ta brunatna mgła gdzieś przeszła. A nad spoconą głową świeci ładne słoneczko na błękitnym niebie. Więc jednak się rozpogodziło. No ale zrobiła się gdzieś połowa drogi między porankiem a południem. Miejsce: Ostland; Wolfenburg; ul. Płaska, niedaleko sklepu Grubera Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); przedpołudnie Warunki: ciepło; sucho; jasno; słonecznie, ulica Karl i Bernard - Pies na sprzedaż? - pulchny mężczyzna spojrzał na pulchną kobietę i widać było, że oboje kompletnie nie spodziewali się takiego zagrania. - No mamy psa. Ale on nie jest na sprzedaż. Obawiam się, że ktoś wprowadził was w błąd. - sprzedawca odpowiedział łagodnie ale zdecydowanie. Rozmawiali jeszcze chwilę ale skoro chodziło o pomyłkę to rodzina Gruberów nie zamierzała odrywać seniora rodu od jego zajęć ani iść po psa który przecież nie był na sprzedaż. Ostatecznie więc po może pół pacierza obydwaj klienci których ktoś wprowadził w błąd na temat tego psa na sprzedać wyszli z powrotem na ulicę. I dołączyli do stojących nieopodal Gabrielle i Lotara. Nigdzie nie było widać Rainy i Maruviel. Gabrielle i Lothar - Wycieczka w góry? No przyznam, że nie miałem tego w planach. - Gabriel i Lotar przez chwilę stali z dziewczynami gdy obaj najęci przez ratusz mężczyźni zniknęli wewnątrz sklepu ale zaraz potem elfka i miejscowa dziewczyna poszły w kierunku sąsiedniego zaułka i dość szybko zniknęły im z oczu gdy skręciły za róg. Więc na swoim miejscu zostali tylko we dwójkę. Mieli więc okazję porozmawiać w spokoju. Propozycją dołączenia do wyprawy organizowanej przez ratusz brodacz wydawał się zaskoczony. Mężczyzna wahał się bo w końcu nie rozmawiali o wycieczce do najbliżej bramy i z powrotem. Przyznał, że nie pochodzi stąd tylko ze Stirlandu. Daleko na południu Imperium. Przyjechał tutaj za chlebem a zarabiał go głównie w eskortach kupców i karawan. Obecna karawana przyjechała właśnie na dożynkowy festyn i wciąż była w mieście. I rzucać to wszystko aby jechać w jakieś góry? Takiej propozycji się widocznie nie spodziewał. Ale z wyglądu na ile Litz znała się na ludziach to chyba poważnie to rozważał. Ale jako zawodowy najemnik zapewne oczekiwał wynagrodzenia za swoje usługi. Wkrótce dołączyli do nich Karl i Bernard którzy wrócili ze sklepu Gruberów. I dość szybko wrócili. Wciąż brakowało tylko dwójki dziewczyn aby byli w pierwotnym składzie. Ale w końcu wróciły i one. Raina i Maruviel - Mhm. Zagadam Grubera. Mhm. I odwrócę jego uwagę Mhm. I jego psa. Mhm. - Raina zaczęła mówić zanim do nich doszła. Patrzyła kpiącym wzrokiem na całe towarzystwo. - No w każdym razie teraz mamy wolne. - machnęła na to ręką gdy mimo wszystko humor jej dopisywał. Ruszyła wzdłuż ulicy oddalając się od sklepu Gruberów. Maruviel podążyła za nią. - Nie wiem jak ja ci się odwdzięczę Raina. To było dla mnie takie ważne. A nikt mi nie chciał pomóc. - złotowłosa elfka szła obok Rainy i wydawała się jeszcze bardziej poruszona i uszczęśliwiona niż czarnowłosa. - No podobno szykuje nam się wyprawa za miasto. - Raina zerknęła na idącą niedaleko Gabrielle. - A ty się chyba znasz na łażeniu po lasach i takich tam. - spojrzała znów na idącą obok niej elfkę. - No myślę, że można tak powiedzieć. - złotowłosa uśmiechnęła się delikatnym uśmiechem. - No to myślę, że przydałby nam się ktoś taki bo ja po mieście, zwłaszcza tym, to śmigam jak fryga. Ale na zewnątrz wszystkie drzewa dla mnie są takie same. - Raina maszerowała całkiem raźno i mówiła ze swadą gdy dobry humor wciąż jej nie opuszczał. A jakoś przy okazji okazało się, że poranna brunatna mgła odpuściła i teraz między dachami widać było słoneczny błękit nieba i zrobiło się całkiem ciepło.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |