Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-07-2019, 22:41   #71
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

- No, w końcu ktoś wrócił - ucieszył się Tladin na widok Karla. - Chodźmy do ratusza, dowiedzieć się co z wozami. Mam nadzieję, że do wozów jakieś zwierzęta pociągowe też zamówiliście?

Karl spojrzał na krasnoluda z lekkim uśmiechem.
- Mi się zawsze wozacy kojarzą z zaprzężonymi wozami - odparł. - Bez zwierząt to wozy nadają się najwyżej na prowizoryczną barykadę.

- Dobra, prowadź, obejrzyjmy sobie, co tam dla nas mają.

Droga do ratusza była każdemu z podróżników całkiem już dobrze znana. Każdy z nich pokonywał ją w różne strony i z różnych powodów przynajmniej kilka razy. Więc i tym razem dziarsko przeszli po już całkiem dobrze znanych uliczkach. Sam ratusz a raczej droga do pokoju w którym urzędował herr Adler też nie miała przed nimi tajemnic. I brukowane drogi na zewnątrz i marmurowe schody wewnątrz ratusza pełne były przechodniów albo petentów którzy spieszyli za swoimi sprawami. Po ulicach sunęły ciężkie i lżejsze wozy a także ręczne prowadzone przez pomniejszych obwoźnych rzemieślników czy handlarzy. Gdy stanęli przed drzwiami do biura urzędnika miejskiego który koordynował całą wyprawę w góry i był niejako łącznikiem między śmiałków co mieli się jej podjąć a reszty możnych i rady miejskiej którzy sponsorowali tą wyprawę i zapukali w drzwi prawie od razu usłyszeli jego głos.

- Tak! Proszę! - starszy pan zawołał na tyle głośno, że usłyszeli go na korytarzu. Gdy weszli siwowłosy pan uśmiechnął się widząc kto go odwiedził. - A witam! Dobrze, że jesteście. To może się nie rozsiadajcie tylko chodźcie ze mną. Na pewno przyszliście zobaczyć te środki transportu drogowego - mimo swojego wieku herr Adler zachowywał się jowialnie jak dobry wujaszek dla swoich bratanków. Wyszedł zza biurka i zaganiającym ruchem wyprosił swoich gości z powrotem na korytarz a potem dał znać by podążali za nim. Tak przeszli przez jakieś korytarze i wyszli na parterze ale od strony tylnego dziedzińca ratusza ogrodzonego murem od reszty miasta. Tam poprowadził ich do owych obiecanych środków transportu, który stanowiły dwa, zaprzężone w konie jednoosiowe wozy, obok których stało dwóch woźniców.

Tladin podszedł zobaczyć ich środek podróży. Może się na wozach specjalnie nie znał, ale jako krasnolud rzemiosło miał, możnaby rzec, we krwi.
- Koła zapasowe i obrok dla zwierzaków mamy? - zagadnął woźniców.
- Pasza jest - odpowiedział jeden z nich żując słomkę. - Kół ni ma.
- Skoro jesteście gotowi - powiedział Karl, gdy Tladin otrzymał odpowiedzi - w takim razie jedziemy do "Włóczykija", zabierzemy pozostałych i ruszamy w drogę.
- Herr Adler, nie zawadzi parę kół na zapas dorzucić - praktyczny khazad zwrócił uwagę urzędnikowi.
- Słuszna uwaga Tladinie. Ale obawiam się, że nie mamy na to już zbyt wiele czasu więc będziecie musieli sobie jakoś sami to zorganizować. A przy okazji jeśli już rozmawiamy. To kiedy macie zamiar wyruszyć w drogę? Jaki macie plan podróży? - herr Adler zmrużył oczy patrząc na wozy o jakich wspomniał krasnolud i zerkając na koła na jakich stały. Ta myśl jednak widocznie nasunęła mu kolejną gdy pewnie świetnie był zorientowany, że wykupiony w oberży wikt i opierunek kończą się a więc i domniemany czas kiedy śmiałkowie powinni wyruszyć w drogę. Popatrzył na obydwóch z nich czekając na wysłuchanie planu jaki naszykowali przez ostatnie dni i tygodnie.

- W takim razie, jutro z rana. Dziś spróbuję znaleźć jeszcze parę kół na wszelki wypadek. Lepiej teraz pół dnia stracić, niż potem na trakcie parę dni. Wiecie, gdzie możemy kupić koła? - zapytał się tego woźnicy, który żuł słomkę, gramoląc się obok niego na kozioł.

- A dokąd macie zamiar wyruszyć po wyjeździe z naszego zacnego miasta? - najwidoczniej urzędnikowi chodziło o dalsze plany niż sam wyjazd z miasta.

- Nie mówiłeś? - Tladin zdziwiony spojrzał się na Karla. - Do Lenkster pojedziemy.
 
Gladin jest offline  
Stary 13-07-2019, 03:53   #72
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Zwykle tak to właśnie bywa, że nikt na pierwszy rzut oka nie spodziewa się i nie planuje wycieczek w góry. Gabrielle nie dziwiła się stojącemu tuż obok mężczyźnie, którego imię na dobrą sprawę poznała przypadkiem nie za bardzo o to zabiegając. Mimo dość oklepanych jak na nią początków, jego akurat w dziwny sposób nie tyle że polubiła, lecz czuła do niego nić sympatii przez co ich znajomość wyszła poza zwyczajowe normy porannego “tam są drzwi, żegnam”. Stirlandczyk załapał się i na śniadanie i na spacer po nim, pomysł z propozycją dołączenia pojawił się znienacka, więc kobieta wykorzystała go zanim zdążyła przeanalizować, że jednak może nie do końca jest to szczęśliwa opcja, a co tam! Raz się żyło.

- Ratusz nieźle płaci za tę wycieczkę, zresztą co dla ciebie za różnica czy ochraniasz tamtą karawanę czy inną? - popatrzyła na wojaka uważnie, układając usta w zadziorny uśmiech - Podejdziemy tam, zagadam aby cię oficjalnie przyjęli na garnuszek. Uwierz mi, o wiele bardziej będzie ci się opłacać kierunek na góry, niż powrotny. Poza tym… ile razy już przerabiałeś trasę z odstawieniem karawany z jednego miasta do drugiego? Toż to rutyna, a ja proponuję ci coś całkowicie nowego, taki powiew świeżości. Ciekawostkę i przygodę. Nie ukrywam też, że przydałoby się nam męskie… - zrobiła wymowną przerwę, po czym kontynuowała -... ramię. My biedne, słabe niewiasty. Noce na wyżynach są tak zimne… konia z rzędem za opiekę i pomoc w niedoli - przybrała smutną minę, wzdychając boleśnie - Poza tym ode mnie też coś w złocie dostaniesz, jeśli zgodzisz się ochraniać mnie. To długa trasa, różnie bywa. Chciałabym mieć kogoś zaufanego, kto pilnuje i opiekuje się moimi plecami… i tym co poniżej.

- Doprawdy?
- Lotar wysłuchał w spokoju brunetki i na koniec nieco odchylił głowę aby sobie popatrzeć na te plecy i to co poniżej co niby miał ochraniać na takiej wyprawie w dzikie, górskie ostępy. - Wiesz, z rutyną może nuda ale o tyle dobra sprawa, że wiesz czego się spodziewać. A z tymi górami to jak? Wiecie w ogóle gdzie i na jak długo chcecie tam jechać? Wiela ratusz wam płaci? I właściwie za co? - najemnik swobodnie i spokojnie wrócił do spraw konkretnych dotyczących wyprawy o jakiej wspomniała rozmówczyni.

- Nie wiem czy słyszałeś, ale po mieście chodzą słuchy o wyprawie do Bastionu, tego co przez wieki pusty stał, albo opuszczony. Zależy jak na sprawę spojrzeć. - aby ułatwić i uprzyjemnić obserwację podeszła bliżej, biorąc jego dłoń i kładąc na newralgicznych obszarach swoich dolnych pleców - Ratusz dobrze płaci, o wiele lepiej niż ci z karawan. Ze dwa mieszki złota się znajdą na pewno. Pójdziesz i kto wie czy czegoś jeszcze od nich nie wytargujesz. Wyprawa przynajmniej miesiąc trwać będzie, jeśli nie lepiej… płacą za dotarcie na miejsce i zabezpieczenie, co da się zabezpieczyć. Biblioteka tam była niegdyś, cenną wiedzę skrywała - strzepnęła czubkami palców jakiś paproch ze szczeciny na jego policzku i wyszczerzyła się zębato - Poza tym w żadnej karawanie nie znajdziesz tak zacnego materaca na długie, nocne godziny.

- Aaa, tooo…
- brodacz uniósł i opuścił głowę na znak jakby coś skojarzył znajomego z tego co mówiła Gabrielle. Albo co pokazywała bo jego dłoń całkiem sprawnie sprawdziła jakość materiału na siedzeniu jej spodni. - Ciekawe rzeczy opowiadasz. Chociaż zwykle spora kasa oznacza spore ryzyko. - powiedział z zastanowieniem na twarzy. A dłoń całkiem śmiało zadomowiła się na tylnych rejonach spodni Litz.
- No ale co mi szkodzi? Możemy się przejść i zobaczyć co powiedzą. Może im się nie spodobam i mnie nie przyjmą? - w końcu machnął ręką jakby w ogóle mu na tym nie zależało ale z ciekawości albo grzeczności nie chciał odmawiać brunetce spaceru do ratusza.

Kobieta prychnęła, chwytając okazję i zawinęła go przez pas ramieniem, ciągnąc do przodu aby się ruszył.

- Przyjmą, przyjmą. Już tak nie mędrkuj, bo ci się ta śliczna łepetynka spoci - puściła mu oko, obierając kurs na ratusz - Szefem jest Altman, nie taki straszny jak go malują. Całkiem konkretny jegomość, żaden gwałtownik. Rozsądny, zresztą sam zobaczysz - gadała wesoło, gdy mijali kolejne uliczki i placyki, zmierzając do celu. Wreszcie dotarli do bryły miejskiego przybytku gryzipiórków, lawirując między sługami i korytarzami, aż wreszcie stanęli przed odpowiednimi drzwiami.

- Bądź sobą i się nie przejmuj. - Litz uśmiechnęła się ciepło do towarzysza nim weszli, aby dodać mu otuchy.

- Proszę! - usłyszeli zza drzwi prawie od razu po pukaniu. Gdy otworzyli drzwi oczom ukazał się ten sam mroczny gabinet z wielkim, zdobnym biurkiem w jakim z tydzień wcześniej Litz podpisywała swój kontrakt. Zresztą urzędnik też był ten sam. Starszy, siwiejący i zasuszony a jednak wciąż całkiem jowialny pan.
- Proszę usiąść. Przyszliście w sprawie wozów? - gospodarz wskazał na dwa krzesła dla gości i zapytał najwidoczniej rozpoznając przynajmniej Gabrielle jako członka wyprawy w górskie ostępy. Lotar uniósł za to brew przy siadaniu spoglądając szybko na towarzyszkę najwidoczniej nie mając pojęcia o co gospodarz pyta.

- Nie, nie o wozy chodzi - szybko pokręciła głową i od razu przeszła do konkretów, wskazując na towarzysza - Jednak sprawa z którą przychodzimy również dotyczy wyprawy. To Lotar, mój dobry znajomy. Świetny wojownik, zajmuje się zawodowo ochroną karawan. W fachu siedzi od lat, łut szczęścia chciał, żeśmy się dziś spotkali. Znając jego możliwości i wiedząc co potrafi, pomyślałam że tak doświadczony ochroniarz przydałby się nam podczas wyprawy. Szlaki nie są bezpieczne, zwłaszcza te górskie. Nigdy nie wiadomo czy nie natkniemy się jeśli nie na bandytów czy banitów, to na zielonych bądź inne ścierwo. Za Lotara ręczę, iż poradzi sobie z zagrożeniem, zamiast uciekać bądź chować się za czyimiś plecami. Dlatego tu jesteśmy - rozłożyła trochę ręce - Aby zaproponować jego kandydaturę jako ochrony naszej wyprawy.

- Ah tak… -
patron i pośrednik górskiej ekspedycji między możnymi a śmiałkami jacy mieli się podjąć tej ekspedycji skinął głową i przypatrywał się siedzącemu na krześle mężczyźnie słuchając zapewnień jego sąsiadki o jego zaletach. - Dobrze, w takim razie proszę cię Gabrielle byś poczekała na zewnątrz. A ty Lotarze skoro jesteś chętny na taką wyprawę to zostań i porozmawiajmy troszeczkę. - najwidoczniej Altman tak samo jak z każdym poprzednim kandydatem, musiał sprawdzić Lotara na własnym sicie rozmowy. Co stanowiło o tym, że ktoś przez nie przechodził albo nie tego Litz nie miała pojęcia ale też nie miała na to wpływu. Albo Lotar przejdzie ten egzamin samodzielnie albo nie. Zostało jej wyjść z gabinetu Altmana i poczekać na zewnątrz.

Gdy mogła sobie wybrać czy chce sobie posiedzieć na ławie czy postać czy pochodzić po korytarzu czekając czy panowie za drzwiami dogadają się czy nie usłyszała całkiem równy, pewny i dostojny stukot butów po marmurze. Gdy się odwróciła w tym kierunku ujrzała tą błękitną magister o złotych włosach wypływających spod błękitnego kaptura jaka doprowadziła heretyka na szafot kilka nocy temu. Szła korytarzem w jej stronę i swoim wyglądem wzbudzała wyraźny respekt bo te dwie czy trzy osoby jakie akurat mijała lub chciały ją minąć szybko zeszły pod ścianę nie chcąc jej stanąć na drodze.

Nie dało się jej nie zauważyć, chociaż nie robiła nic czym by się afiszowała, jednak oczy Litz same ku niej uciekły, oceniając smukłą sylwetkę i całkiem sympatyczną twarz, jaką chętnie widziałoby się na obrazie wiszącym w salonie, a najlepiej w sypialni.

- Jaki ten świat mały - uśmiechnęła się do niej, kiwając na przywitanie głową - Witajcie pani, pozwolicie, że wyrażę nadzieję iż wasza obecność nie jest bezpośrednio związana z poszukiwaniami odstępców, bo wiele można mi zarzucić, lecz plugastwem się nie zajmuję. Niemniej cieszę się mogąc was widzieć.

Kobieta w błękicie zatrzymała się chyba nawet trochę zdziwiona, że ktoś się do niej odezwał. Zatrzymała się i obrzuciła brunetkę szybkim spojrzeniem z góry na dół i z powrotem. Gdy skończyła ten szybki przegląd uśmiechnęła się delikatnie i równie delikatnie skinęła głową przyjmując jej słowa.

- Służę tylko dobrym bogom, Imperium i Kolegium. - odpowiedziała skromnie i nieco skinąwszy do tego głową w błękitnym kapturze. - A czym się w takim razie zajmujesz? - zapytała kobieta o dziwnie mieniących się żywym błękitem oczach. Co wyglądało jednocześnie dziwnie, obco i odpychająco ale też jakoś przez skórę ciekawiło i kusiło wzrok.

- W moim sercu płonie ogień prawdziwej wiary, jestem tylko pokorną służką Imperium - Litz ściszyła głos, gapiąc się prosto w te niezwykłe oczy i przybrała poważną minę - Widziałam was na placu, parę dni temu. Też zdarzało mi się stać na szafocie. Tam gdzie wy - zmrużyła oczy różnej barwy - Czym się zajmuję? Czekam… na rozpoczęcie wyprawy w góry. W Bastionie jest biblioteka, ponoć pełna dzieł nie do końca zgodnych z kanonem naszej wiary. Nie tylko my niestety tam zmierzamy… powiedzcie, znacie się na rozpoznawaniu plugawych woluminów?

- Wyprawa w góry? Do Bastionu? No tak, rzeczywiście. A kim jesteś, że pytasz mnie o rozpoznawanie plugawych woluminów? -
rozmówczyni nieco uniosła swoje blond brwi i zmrużyła oczy ważąc ostrożnie słowa skoro zeszły na temat plugawych woluminów.

- Gabrielle Litz, do usług - skłoniła się, chowając szybki uśmieszek pod włosami. Gdy wyprostowała plecy była idealnie poważna - Pracuję dla Zakonu. To on przekazał mi informacje na temat biblioteki i tego, co może się w niej znajdować. Z przykazaniem, aby owe dzieła zabezpieczyć. Widząc was, pani, pomyślałam… nie będę ukrywać. Wsparcie mędrca w podobnych kwestiach byłoby nieocenione.

- Ah, no tak, Gabrielle Litz. O ile się nie mylę to jedyna kobieta w tym gronie śmiałków.
- magister Błękitu uśmiechnęła się łagodnie gdy chyba skojarzyła imię ze stojącą przed nią osobą. Zaśmiała się cicho i dyskretnie zaraz potem.
- I pracujesz dla Zakonu? Ciekawe. - przestała się uśmiechać i Gabrielle zdawało się, że popatrzyła na nią z jakimś nowym zainteresowaniem w swoich odmiennych oczach. - Więc obie służymy Imperium. Chociaż każda z nas kroczy własną ścieżką. A w jakich to sprawach mogłaby cię wesprzeć taka skromna służka Imperium jak ja? - zapytała z niesłabnącym zaciekawieniem w głosie i spojrzeniu.

- Macie nieporównywalnie większe doświadczenie w studiowaniu zapomnianych woluminów. Lepiej umiecie się bronić i zabezpieczyć przed niesionymi przez nie niebezpieczeństwami. Wiecie jak rozpoznać przeklęte dzieła, wyczuwacie zawirowania Wiatrów… a nawet ich delikatne powiewy - Lizt odwzajemniła badawcze spojrzenie, po czym westchnęła ciężko - Jest też aspekt czysto praktyczny. Widziałam was na placu, gdy płonąć stos. Ścigacie heretyków, a wiem że w wyścigu do biblioteki będziemy mieć towarzystwo pokroju tego które zwykle ląduje wśród płomieni. Wasza obecność na tej wyprawie byłaby jak zbawienie.

- Widzę, że jesteś bardzo śmiała i potrafisz być przekonywująca.
- magister wydawała się albo przyjemnie zaskoczona albo rozbawiona argumentacją rozmówczyni. - Więc albo wysoko zajdziesz albo głęboko wpadniesz. - zaśmiała się jakby cytowała jakieś przysłowie. - Jeśli chcesz mnie namówić na udział w tej wyprawie no niestety jestem zmuszona ci odmówić. Jak mówiłam podążam własną ścieżką i w tej chwili nie prowadzi ona w góry. Ale przed odjazdem zajrzyj do herr Altmana. Myślę, że będzie miał dla ciebie pewną rzecz. - powiedziała pogodnym tonem.

- Prezent? - brwi brunetki uniosły się ze zdziwienia, czego nie zdążyła opanować. Po chwili przymrużyła jedno oko - Jeśli będzie choć w połowie tak piękny jak twoje oczy… dziękuję - skłoniła głowę - Żałuję iż nasze drogi zapewne w tym miejscu się rozejdą, jednak owe spotkanie będę wspominać z radością i mam nadzieję, że wy również, pani. Kto wie, może jeszcze kiedyś dane nam będzie wymienić parę uprzejmości i nie tylko.

- Jestem o tym przekonana. Losy tej górskiej twierdzy są bardzo splątane, trudne do przeniknięcia. Skrywa je mrok tajemnicy. Mam przeczucie, że odmieni ona jeszcze wiele żywotów. A gdybyśmy się już nie spotkały przed waszym wyjazdem to powodzenia, niech dobrzy bogowie wam i tobie sprzyjają Gabrielle. I do zobaczenia.
- magister uśmiechnęła się łagodnie na koniec, odwróciła się i wznowiła swój marsz korytarzem w sobie znanym celu.

- Do następnego i oby rychłego - Litz odpowiedziała zamyślona, obserwując jak zgrabnie przemierza korytarz, a że się oddalała, widok był pierwsza klasa. Szkoda że Klausa wcięło, przydałby się nie tylko do tej rozmowy, lecz… prezent? Coś przydatnego? Na pewno nie chodziło o magiczne kajdany łamiące wolę tego kto je nosi. Dla podobnego artefaktu Gabrielle z miejsca miała z trzy tuziny zastosowań. Popatrzyła na drzwi za którymi Lotar ścierał się z być może przyszłym pracodawcą i sapnęła, opierając się o ścianę plecami. Gdyby nie to, że sama gada tu przyprowadziła, pewnie leciałaby dalej rwać błękitnooką… tylko tak głupio. Więc czekała grzecznie, rozmyślając o ostatniej rozmowie. Szkoda, mieć taką blondynę pod ręką na wyprawie… eh.

Poczekała jeszcze trochę. Po magicznej blondynie już dawno nie było śladu na korytarzu gdy drzwi skrzypnęły i wyszedł z nich Lotar. Popatrzył na czekającą na niego brunetkę i uśmiechnął się.
- No popatrz jacy bogowie dzisiaj mają komediowy dzień. Wzięli mnie do tej roboty. Jadę z wami. - oznajmił rozkładając ręce jakby sam był zdziwiony tym faktem.

Litz za to skorzystała z okazji, wmanewrowując się w jego ramiona niby przypadkiem, ale całkiem celowo. Stanęła przy nim, obejmując w pasie i pocałowała go w policzek. Powinna rzucić ironicznym tekstem, albo udawać że nie musi się już wdzięczyć, skoro woj i tak z nimi jedzie, ale jakoś nie pasowało jej to.
- Mówiłam że cię przyjmą, następnym razem nie wątp w moje słowa, dobrze? Widzisz, mam zawsze rację, pamiętaj na przyszłość… zwłaszcza jeśli wystąpi rozbieżność zdań - odpowiedziała, śmiejąc się zarówno spojrzeniem jak i głosem. Zerkała ku górze na jego twarz, zagryzając niby nieświadomie wargę - Cieszę się, dobrze mieć obok… albo nad sobą. Pod sobą… w sobie - stanęła na palcach, zbliżając usta do jego ust aż prawie się zetknęły - Czeka nas wiele długich nocy na szlaku. Zapakuj wygodny pled i dodatkowy koc.

- Tak. Ciekawie się zapowiada ta podróż, bardzo ciekawie.
- Lotar zgodził się i zgrabnie chwycił dłoń Gabrielle unosząc ją do swoich ust. Potem oboje ruszyli korytarzem kierując się ku głównym drzwiom budynku. Pożegnali się przed wejściem, gdzie rosły brodach ruszył w sobie tylko znanym kierunku aby skompletować sprzęt przed wyruszeniem, zaś Gabrielle nie tracąc czasu skierowała swe kroki ku kazamatom, gdzie miała umówione spotkanie z pewną szlachcianką.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 13-07-2019, 15:35   #73
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 17 - 2519.VII.33; południe

Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij”
Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); południe
Warunki: ciepło; sucho; półmrok; czuć swąd na zewnątrz ciepło i słonecznie



Tladin, Karl i Bernard



Gdy obaj podróżnicy wyjeżdżali z dziedzińca ratusza mogli się w spokoju pokolebać na boki na ulicznych kocich łbach. Można się było przyzwyczaić chociaż bardzo wygodne nie było. Jedna dwukółka wlokła się bez pośpiechu jadąc za drugą dwukółka.

W kieszeni spoczywał papier do miejskiego spichlerza jaki upoważniał okaziciela na pobranie paszy dla zwierząt dziś lub jutro. Limit tej paszy do pobrania był spory, chyba większy niż miejsce na obu wozach. Właściwie to trzeba było przemyśleć ile tej paszy zabrać. Im więcej zabiorą tym na więcej powinno im wystarczyć co na pewno działało na plus. No ale im więcej jej zabiorą tym więcej przestrzeni wozu ona zajmie a więc mniej miejsca starczy na całą resztę, łącznie z pasażerami i ich bagażami. Więc ile zabrać aby było dobrze? No trzeba było to właśnie przemyśleć póki nie stali pod bramą miejskiego spichlerza.

A w międzyczasie dojechali do “Włóczykija”. W końcu nawet na piechotę ratusz i karczmę nie dzieliła zbyt wielka odległość. Na miejscu obaj wozacy wjechali na dziedziniec karczmy aby rozprzec wozy a dwójka towarzyszy znalazła się z powrotem w swojej ulubionej alkowie. A tam zastali Bernarda który nie zdecydował się na wycieczkę do ratusza. Za to teraz, jako miejscowy, miał niezle wyobrażenie gdzie można znaleźć dobrego kołodzieja. W karczmie zastali też Maruviel która widocznie też tutaj wróciła po wycieczce do sklepu Grubera.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; kazamaty miejskie
Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); południe
Warunki: ciepło; sucho; półmrok; biuro; na zewnątrz ciepło i słonecznie



Gabrielle



- No to ja pójdę do swoich powiedzieć im jak się sprawy mają. - Lotar pożegnał się tymi słowy z Gabrielle i każde z nich poszło w swoją stronę. Niezbyt wygodne było to, że kazamaty miejskie były prawie na przeciwnej stronie miasta więc trzeba było przejść spory, miejski kawałek. Dobrze, że po porannej, burej mgle nie było już śladu. Z drugiej strony był już środek dnia więc trudno aby mgła się tak długo utrzymywała. Przynajmniej taka zwyczajna.

Dlatego miała sporo czasu dla siebie na trasie ratusz - kazamaty. Ale gdy w końcu doszła w pobliże ponurych murów kryjących jeszcze bardziej ponurą budowlę zobaczyła dwie znajome sylwetki. Jedną o włosach w barwie żywej czerwieni a druga żałobnej czerni. Obie siedziały na koźle wozu i Raina zamachała do niej aby dać jej znać gdzie są. Właściwie Gabi nie była pewna czy właśnie te machająca dłoń czarnowłosej to czy by je tak szybko dostrzegła.

- Dobrze, że już jesteś Gabi. Pokaż no jeszcze raz ten list żelazny. - Raina nie traciła czasu tylko przywitała się i wyciągnęła dłoń po papier. Przeczytała go jeszcze raz uważniej po czym wzruszyła ramionami oddając dokument właścicielce. - No to niech Ranald ma nas w swojej opiece. - zaśmiała się wesoło jakby jechały komuś zmalować dziecięcego psikusa. Ale skrzyżowała palce w znak Ranalda jaki przynosi ponoć szczęście i odganiał zły urok. Laura była o wiele bardziej spięta. Siedziała jak na szpilkach póki jej miejsce nie zajęła Gabrielle a sama minstrelka została na bruku niemo kibicując swoim wspólniczkom jakie miały wjechać w paszczę lwa.

- Będę się za was modlić. - szepnęła spięta, rudowłosa zostając powoli w tyle za turkoczącym się po kocich łbach. Podjechały tylko kawałek do głównej bramy. Tam się zatrzymały i trzeba było zejść z kozła aby pokazać papiery, przepustkę no albo list żelazny.

- A tak, możecie wejść. - pierwsza przeszkoda w postaci bramy stanęła przed nimi otworem. Strażnik chyba był analfabetą bo obejrzał papier bez większego zrozumienia i tylko pieczęć obejrzał dokładniej. - Tam do biura kancelisty, w tamtym budynku. - poinformował je obydwie wskazując odpowiedni kierunek.

Przeszły przez dziedziniec nie niepokojone aż znalazły się przed owymi drzwiami. Za nimi okazało się typowe urzędnicze biuro. Chociaż wyposażenie było o wiele biedniejsze niż w biurze Altmana. Ten już najwidoczniej przeczytał dokument, kiwał głową i wydawało się, że nie widzi przeciwwskazań do czasu aż nie padło nazwisko skazańca po jakiego przybyła ta dwójka kobiet.

- Chwileczkę, chwileczkę… Jesteście tutaj po hrabinę von Osten? - podniósł wzrok na swoich gości jakby nie dowierzał, że są właśnie z jej powodu. - No nie, jeśli chodzi o hrabinę no to musi zdecydować komendant. -Posłał gońca gdzieś w trzewia kazamat i odczekali tak we czwórkę z pół pacierza gdy w drzwiach pokazała się sylwetkę, krótko ostrzyżonego mężczyzny o posiwiałych włosach i orlich rysach twarzy. Kancelista wstał natychmiast witając się z bezpośrednim przełożonym streszczając mu szybko o co chodzi i podając list żelazny panny Litz. Komendant bez słowa go wziął i przeczytał. Potem spojrzał na dwójkę gości i jeszcze raz spojrzał na zapisany dokument.

- No dobrze. Ale to jest list żelazny, wystawiony przez ratusz, na wyprawę w góry. Co ma do tego hrabina von Osten? I byłem dwa dni temu w ratuszu i nikt, mi nic nie mówił, że będziemy ją wypuszczać. - facet popatrzył może jeszcze nie podejrzliwie ile z irytacją a może brakiem rozumienia tych wiadomości. Na razie kancelista zdążył mu tylko powiedzieć, że dwójka kobiet są wysłannikami z ratusza co mają zabrać delikwentkę bo i dotąd Raina była dość oszczędna w szczegóły. Ale skoro komendant był władzą najwyższą w kazamatach to właśnie on musiał się zgodzić aby zabrać skazańca. Na razie wydawał się być zaskoczony i sytuacja pewnie wydała mu się dziwna no ale podejrzliwy jeszcze raczej nie był.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-07-2019, 22:30   #74
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Tladin zarządził załadowanie wozów obrokiem zostawiając jedynie tyle miejsca, aby wszyscy mogli się jakoś zmieścić na siedząco. Frasując się brakiem zapasowego koła, kazał woźnicy pojechać do dzielnicy krasnoludzkiej. Z dość już lekkim mieszkiem, jaki pozostał mu z pieniędzy danych przez ratusz, popytał wśród ziomków. Gdy tylko mógł, starał się kupować u krasnoludzkich rzemieślników. Ich wyroby zdecydowanie były lepszej jakości. Może dlatego, że mieli w perspektywie dłuższe życie i nie musieli się tak ze wszystkim spieszyć?
Nie targował się też, bo zależało mu na dobrej jakości. Zresztą pieniądze i tak nie były jego. Zadowolony z tak podjętych środków zapobiegawczych powrócił do towarzyszy.
Wieczór upłynął mu leniwie, znużyło go już to siedzenie w miejscu. Z radością powitał noc i udał się na spoczynek. Skoro świt był już na nogach i czekał na pozostałych wraz z woźnicami, gotów wyruszyć. Przezornie zajął też sobie miejsce na wozie, wygodnie umoszczony między workami. Zapewniały mu jako taki komfort podróży, a w przypadku ostrzału - niewielką osłonę.
 
Gladin jest offline  
Stary 19-07-2019, 02:34   #75
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Zabawa w lochy i dziewice zaczęła się od razu z grubej rury, nie było czasu do stracenia. Od pierwszego okazania listu żelaznego na bramie do stanięcia przed komendantem nie dano Gabrielle porozmawiać z Rainą, ani powtórzyć planu… tak, jasne. Liczyły rzeczywiście na wstawiennictwo Ranalda, idąc na żywioł z nadzieją że jednak uda im się wyjść z lochów o własnych siłach. Albo w ogóle wyjść.

- Wiecie panie… nam też nie tłumaczą co i jak zostało załatwione na wyższych szczeblach - Litz skrzywiła się niechętnie, patrząc na list - Pan każe, sługa musi. Wydano nam rozkaz, aby na życzenie rodziny panią hrabinę odeskortować do miejsca odosobnienia w klasztorze Shayli znajdującym się przed górami. Mamy jej zapewnić spokój oraz ochronę podczas tej podróży i upewnić się, że świątobliwe siostry przyjmą ją celem umieszczenia w dogodnej celi pozwalającej na przemyślenie dotychczasowego życia.

- Ah tak?
- komendant okazał się dość szczupłym i już mocno podstarzałym mężczyzną o nieprzyjemnie ostrych, ptasich rysach twarzy. Może miał tak w naturze ale ta twarz mogła budzić niepokój. Zwłaszcza jak się chciało coś przed nią ukryć bo grymas twarzy był podobny do podejrzliwości i braku zaufania. Tylko Litz nie była pewna czy ma tak na stałe czy teraz z tej okazji gdy je obie przyprowadzono do jego gabinetu.

Sam gabinet miał czysto użytkowy, surowy charakter. Tak samo jak twarz jego właściciela. Biuro, solidne i ciemnego drewna ale prawie bez ozdób. Całkiem inne niż te które u siebie miał herr Alder. Po bokach jakieś szafy no i kilka kandelabrów i lamp rozświetlało tą prawie celę.

Zaprowadzono je tu ze strażnicy a tam doszły od bramy. List żelazny okazał się niezłą przepustką. Papier przy bramie zrobił odpowiednie wrażenie i do środka kazamat wpuszczono je bez problemu. Problemy zaczęły się wewnątrz, w strażnicy. Gdy pokazały papier i powiedziały o co chodzi może by już były na zewnątrz z uwolnionym skazańcem. No ale gdy okazało się o kogo chodzi…

- O, nie to trzeba z komendantem. Ja nie mogę takich rzeczy. - urzędnik w strażnicy mówił to jakby tego smroda natychmiast chciał oddać komuś innemu i nie mieć z nim nic wspólnego. Więc jeden ze strażników poszedł przedstawić sprawę komendantowi no a jak wrócił okazało się, że komendant wzywa do siebie obie wysłanniczki z ratusza. Tu znów przedstawiły list żelazny no i powiedziały o co chodzi. Właściwie Litz głównie mówiła. A zasuszony komendant studiował list żelazny i słuchał ich słów w milczeniu. Aż do teraz gdy wreszcie się odezwał.

- Ale to jest list żelazny. Z ratusza. Na okazanie pomocy w wyprawie w góry. - powiedział unosząc do góry trzymany dokument. Obniżył nieco głowę aby popatrzeć na obie kobiety ponad swoimi okularami.
- A gdzie jest list z ratusza na zwolnienie więźnia? - zapytał odkładając przeczytany dokument na swoją stronę biurka.

Zaczynały się schody, nie mogło pójść za łatwo i chociaż Gabrielle utrzymywała zmęczoną, lekko zirytowaną przedłużeniem minę, to w środku gorączkowo rozmyślała co dalej. Popatrzyła na Rainę oczekująco, robiąc zapraszający gest w stronę komendanta, a gdy nie nastąpił żadne ruch zmrużyła oczy i syknęła.

- Na bogów… - wzniosła oczy ku górze - Nie mów że… ehhh - pokręciła głową i dalej patrzyła na drugą kobietę, mówiąc oschle - Wiesz że jest południe i niedługo ruszamy, prawda? Bardzo niedługo…szlachta. Arystokracja… zawsze to samo - znowu pokręciła głową, a potem popatrzyła zmęczonym wzrokiem na komendanta - Wybaczcie panie, reprezentuję stronę miejską i na mnie wystawiono list. Rodzina hrabiny dogadała się z ratuszem, że skoro wysyła pokaźną karawanę ich… krewna będzie w niej bezpieczna i zwiększy podobna asysta prawdopodobieństwo, że na drodze nie natkniemy się na kłopoty z którymi mała grupa eskorty by sobie nie poradziła. Ta oto dama reprezentuje interesy rodziny - skrzywiła się tak kwaśno jak się tylko dało - Mieszkacie tutaj długo panie, jesteście doświadczonym mężczyzną. Nie raz mieliście do czynienia ze szlachtą. Wiecie jacy oni są. Ustalili coś między sobą, a nam kazali wypełnić ich wolę, kto by się kłopotał drobnostkami takimi jak dodatkowe listy, skoro powołano się na instytucję Ratusza - wskazała brodą na kartkę na stole - Karawana niedługo wyjeżdża, jeśli miałybyśmy się cofnąć, znaleźć jaśnie szlacheckie osobistości… wyprosić o chwilę czasu - ramiona jej opadły - To prędzej nas zetną za niewykonanie powierzonego zadania, bo przecież nie ich wina… potem zaczną sypać gnojem i tutaj. Dlaczego nie wydano skazanej, skoro wszystko zostało ustalone. Oszczędźmy sobie kłopotów, nie wiem jak moja towarzyszka albo wy panie… ale ja naprawdę lubię swoją głowę i najchętniej widzę ją przytwierdzoną na stałe do karku.

- Ahh taakk…
- komendant zmarszczył brwi przygryzając do tego swoją suchą wargę. Pokiwał swoją głową przez co już w ogóle wyglądał jak wielki, zasuszony ptak który jeszcze jednak żyje i może mocno dziobnąć. I znów przerwał gdy namyślał się nad słowami swojego gościa. Raina szybko rzuciła ukradkowo okiem na stojącą obok brunetkę z nutką niepokoju w spojrzeniu i Gabrielle widziała jak zrobiła na trzymanej wzdłuż ciała dłoni znak skrzyżowanych palców - niemą prośbę do wsparcia Ranalda.

- Mimo wszystko powinni dać wam list. Jak ja mam potem się tłumaczyć z braku więźnia? Na krzywy ryj komuś wydałem więźnia? Przecież to zaraz zrobiłby się nieporządek! - starszy pan odzyskał werwę i widać nie podobało mu się to wszystko ale przynajmniej psioczył a nie wzywał straż.
- Ale to nic nie szkodzi, zaraz sporządzimy odpowiednią notatkę. - pokiwał głową i rzeczywiście sięgnął do biurka skąd wyjął papier, umoczył pióro w atramencie i zaczął coś na nim pisać. Pisał tak dłuższą chwilę aż wyszedł z tego cały, porządny list. Gdy skończył posypał z pojemniczka drobnym pyłem i zdmuchnął go aby atrament szybciej wysechł. W końcu przesunął go na drugą stronę biurka. Tak samo jak pióro.

- Proszę to przeczytać i podpisać. Inaczej nie wydam wam więźnia i niech te geniusze z ratusza sami po nią przyjdą jak im się tak spieszy. A byłem tam dwa dni temu! I nic mi nie powiedzieli! - wyrzucił z siebie ze złością na sam koniec a Gabrielle mogła podejść i zaznajomić się z dokumentem.

Był dość standardowy dokument urzędów z całego Imperium. Odniesienie się do mądrości Vereny, opiekuńczości Sigmara no i pod patronatem miłościwie nam panującego pomazańca bożego Karla Franza. No i Vladymira von Raukova pana tej krainy. A potem poza informacją o przekazaniu więźnia, hrabiny Simone von Osten, także sporo zabezpieczeń, że pokorny sługa Imperium tylko służy i wykonuje polecenia potężniejszych od siebie w tym wypadku władz ratusza którego przedstawicielami są te tutaj obecne dwie kobiety. Co potwierdzają, że dnia dzisiejszego odebrały z kazamat miejskich więźnia. Czyli sprytnie sformułowane zabezpieczenie które sprowadzało komendanta tylko do roli pośrednika pomiędzy możnymi tego świata.

Litz potakiwała głową, robiąc zbolałą minę pełną zrozumienia i współczucia, a także łączenia się we wspólnym bólu bycia małym żuczkiem wobec wielkich, ciężkich i drewnianych chodaków jaśnie wielmożnych tego świata.
- Po co szanować czas zwykłych, ciężko pracujących ludzi - prychnęła jako podsumowanie ich niedoli i podpisała się na dole, podając pióro Rainie. Patrzyła na komendanta z wdzięcznością i ulgą - Dziękujemy panie… za zrozumienie. Oczywiście, przekażemy aby sobie przyszli po dokumenty. Może przynajmniej ta wycieczka ich nauczy trochę… szacunku dla czasu bliźnich.

- Podpisz za mnie. Gerda Rubin.
- Raina nawet nie sięgnęła po pióro podając swoje imię do wpisania na dokumencie jakby była jedną z wielkiej rzeszy niepiśmiennych ludzi na tym świecie. Komendant po chwili zastanowienia skinął głową i po chwili na dokumencie widniały już oba podpisy. Zadowolony szef więziennego garnizonu sięgnął po dokument i jeszcze raz go przeczytał oglądając do tego dwa podpisy na samym dole.

- Dobrze, dobrze, dużo lepiej. Ale i tak w tym waszym ratuszu to straszny nieporządek. Nie to co u nas. - na koniec komendant jeszcze dorzucił od siebie opinię o tym co myśli o takim braku dyscypliny w radzie miejskiej ale wydawał się obłaskawiony tym dokumentem jaki trzymał w ręku.

Potem poszło dla odmiany znów dość łatwo. Komendant wezwał strażnika, powiedział mu o co chodzi i ten zaprowadził obie kobiety korytarzami kasztelu. Tym razem szli w dół. Na parter ale potem gdzieś prowadził je korytarzami aż doszli do potężnych drzwi. I widocznie doszli do jakiejś wieży bo szli krętymi schodami w górę. Wreszcie zaczęli się zbliżać do jakiegoś zamieszania. Strażnik zmrużył brwi i trochę zwolnił zerkając nieco w bok aby lepiej widzieć co jest za niekończącym się wirażem schodów.

Usłyszeli jakiś stuk, potem metaliczny brzdęk i coś jakby toczyło się na dół. Zbliżało się coraz szybciej chociaż chyba było dość lekkie sądząc po odgłosie. I naraz zza rogu wyleciał metalowy dzban który narobił tego rabanu. Spadał na coraz niższe stopnie aż go strażnik nie zatrzymał butem a potem nie podniósł.

- No hrabina widzę dzisiaj w formie. Dobrze, jak ją zabieracie. Ciszej będzie. - mruknął ironicznie i wznowił swój marsz. Z każdym stopniem coraz wyraźniej było słychać odgłosy zamieszania. Już słychać było męskie i kobiecy głos. Jakieś krzyki i kłótnie. Wreszcie doszli do otwartych drzwi jakiejś celi pewnie. W nich stał jakiś trażnik twarzą do wnętrza i zasłaniał się jakby przed ciosami.

- Co to ma być?! To jest brudne! I brzydkie! Zabierajcie mi stąd to paskudztwo! Jaką to ma linię?! To ma być dobór kolorów?! Przynieście mi coś godnego hrabiny! - z wnętrza dobiegał odgłos kobiecej furii która najwidoczniej nie nawykła do tak urągających warunków. I zaraz potem w bark strażnika trafił jakiś kielich.

- Ależ milady! To nasza najlepsza zastawa jaką mamy! - próbował bronić się strażnik w drzwiach. Drugi stał w znacznie strategicznie lepszym miejscu. Czyli tuż obok drzwi. On też pierwszy zauważył nadchodzącą z dołu trójkę.

- Nonsens! Żałosne wymówki! Każcie przyprowadzić komendanta! Niech mi to wszystko wyjaśni! Natychmiast! - z wnętrza dobiegł głos najwidoczniej nawykły do wydawania a nie słuchania rozkazów.

- I co tym razem? -
strażnik który przyprowadził dwójkę gości zatrzymał się też całkiem rozsądnie o krok przed tym co stał w drzwiach.

- Ja nie wiem, chyba powinniśmy z tarczami do niej przychodzić. - syknął mu ten po drugiej stronie drzwi najwidoczniej wcale nie mając ochoty tutaj przebywać.

- Już nie musimy. Zabierają ją. - wiadomość wypowiedziana przez przewodnika tak zaskoczyła obydwu jego kolegów, że spojrzeli na niego w zdziwieniu.

- No na co czekasz obwiesiu?! Miałeś mi tu sprowadzić komendanta! - krzyknęła z wnętrza rozzłoszczona kobieta i skorzystała z momentu gapiostwa strażnika i cisnęła go jakąś misją. Ta trafiła go w pierś i spadła z brzękiem u jego nóg niejako wznawiając całą na chwilę zamarłą scenę.

- Milady! Milady! Goście do pani! Z wiadomością! Dobrą wiadomością! - ten który przyprowadził dwójkę gości zawołał na tyle głośno, że kobieta wewnątrz widocznie go usłyszała. I nagle zrobiła się całkowita cisza. Trójka strażników zerkała ostrożnie przez otwarte drzwi aby dojrzeć reakcję uwięzionej hrabiny.

- Goście? No dobrze. Zaproś ich na kolację. Przygotujcie mi moją wieczorową suknię. No i gdzie moje lusterko i szczotka? Przynieście mi je! - hrabina zastanawiała się tylko chwilę ale szybko zdecydowała jak należy przyjąć goście. Jej słowa wywołały zdumienie nie tylko trójki strażników ale i Rainy.

- Jaka szczotka? Jaka suknia? Jakie wieczorem? Nie możemy czekać do wieczora musimy ją zabrać teraz. Tak kazał ratusz i komendant. - Raina właściwie mogła mówić do Gabrielle a może i do kogoś ze strażników. Ale chyba czegoś takiego to się nie spodziewała kompletnie.

- Same jej to powiedzcie. Ja was miałem tylko przyprowadzić. - przewodnik odparł nieco urażonym tonem jakby niemo skarżył się z czym się muszą na co dzień użerać. Wszyscy trzej zrobili miejsce przy drzwiach jakby ktoś z gości miał ochotę wziąć na siebie ciężar negocjacji z hrabiną.

Nikt z normalnych ludzi nie lubił szlachty. Rozwydrzonej, rozpuszczonej i irytującej. Sytuację łagodziła odrobinę aparycja hrabiny, ale tylko trochę.



- Witaj pani
- Gabrielle skłoniła się, wychodząc zza strażnika. Ściągnęła kaptur i popatrzyła na szlachciankę z uwagą - Powóz czeka, z rozkazu Ratusza zostajesz, milady, powierzona pod naszą opiekę i opuszczasz ten urągający wysoko urodzonej osobie przybytek. Musimy się spieszyć, karawana niedługo odjeżdża i niestety nie będzie czekać. Chyba, że wolicie zostać tutaj - popatrzyła na celę - Jeśli jednak chcecie odzyskać widok na świat spoza krat, zapraszamy.

Hrabina okazała się całkiem młoda. I całkiem przyjemna dla oka. A teraz gdy weszła najpierw Gabrielle a za nią Raina zamilkła i słuchała zaintrygowana. No i baczyła na nie uważnie.

- O, w końcu jakieś interesujące twarze. - skomentowała gdy przyjrzała się swoim gościom jakoś nie komentując wcale całej reszty. Za to wydawała się bardziej zainteresowana właśnie nimi. Pokój jak na kazamaty nie wyglądał tak źle. Gabrielle kojarzyła wiele gorszych w przydrożnych zajazdach i karczmach. Gdyby nie kraty w oknach to nawet we “włóczykiju” nie mieli w pokojach prywatnej biblioteczki albo dwóch szaf. I to dla jednej osoby. Łóżko też coś nie przypominało takiego jakiego można się spodziewać w miejskich kazamatach. No i sztalugi. Oraz płótna. Widocznie słowa Laury potwierdziły się, że jej pani jest doskonałą artystką.

- Podejdź no tutaj. - hrabina zmrużyła oczy i siedząc na zwykłym krześle jak na tronie rodowym przywołała Gabrielle słowem i gestem jakby dostrzegła w niej coś szczególnie interesującego.

Dużo szpargałów jak na jedną osobę. Gorzej, że pewno owa osoba będzie chciała je ze sobą zabrać.

- Gerdo, zacznij pakować dobra milady - mruknęła do Rainy i podeszła bliżej, stając przed szlachcianką. Podniosła głowę, aby w świetle świec dało się jej lepiej przyjrzeć. Przekręciła powoli twarz w lewo, potem w prawo w tym samym celu.

- Musimy się spieszyć pani - opadła na kolano jak przystało na plebs mający do czynienia ze szlachetnie urodzonymi i dodała szeptem - Wasza minstrel czeka na zewnątrz, zalecam pośpiech.

- Doprawdy? Bardzo… bardzo interesujące…
- dumnie wygląda blondynka która nawet w dość zwykłej, nijakiej sukni potrafiła wyglądać władczo i rozkazująco wydawała się być coraz bardziej zaintrygowana Gabrielle i jej słowami. Uważnie obejrzała jej twarz a zwłaszcza oczy przytrzymując jej brodę swoimi delikatnymi palcami. Ale w oczach arystokratki Litz nie znalazła niczego poza zainteresowaniem, może nawet fascynacją.

- No dobrze. Więc chodźmy. - uśmiechnęła się pierwszy raz odkąd Gabrielle ją zobaczyła i w ramach łaski pozwoliła jej ucałować się w swoją dłoń. Wreszcie wstała i spojrzała w stronę wciąż otwartych drzwi.
- Straż! Spakujcie moje rzeczy i zabierzcie na mój powóz. - zwróciła się do strażników zupełnie jakby wciąż była u siebie na włościach i dyrygowała swoimi zastępami. Ci popatrzyli na siebie niepewni co robić ale po chwili wymiany spojrzeń i szeptanych uwag dwóch z nich ruszyło do wnętrza i przez chwilę hrabina von Osten dyrygowała nimi co i jak mają zabrać zupełnie jakby miały jechać na jakieś polowanie czy wycieczkę krajoznawczą a nie opuszczała miejsce odosobnienia.

Idącej za arystokratką kobiecie przyszło do głowy, że mogła poprosić Lotara aby załatwił dwa dodatkowe pledy, ale skąd miała wiedzieć jak rozwinie się sytuacja? Starała się nie patrzeć jawnie i bezpośrednio na tylne wdzięki blondynki, ograniczając się do obserwacji ich kątem oka.
- Odeskortujmy milady na zewnątrz. - Uśmiechnęła się do Rainy i mini pochód ruszył w dół, schodząc po schodach, a gdy na ich twarze padły promienie słońca, Gabrielle poczuła ulgę. Połowa problemu za nimi, teraz tylko wywieźć z miasta rozkapryszoną blondynę.
Bułka z masłem... jak mawiali naiwni.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 19-07-2019, 18:15   #76
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 18 - 2519.VIII.01; południe

Miejsce: Ostland; Sava; karczma “Pod rozwścieczonym ogrem”
Czas: 2519.VIII.01 Angestag (7/8); południe
Warunki: ciepło; sucho; półmrok; tłoczno zewnątrz ulewa



Tladin, Karl i Bernard



Ostatni jak się okazało dzień w Wolfenburgu był o tyle udany, że Karlowi i Tladinowi bez większego problemu udało się zakupić zapasowe koła do wozów. Później woźniczy zamontowali je po zewnętrznej stronie burt aby nie zajmowały wewnątrz miejsca. A wewnątrz jak się okazało wcale go tak wiele nie było. Co odkryli przy miejskim spichlerzu gdy załadowali worki z paszą dla czworonogów.

Ratuszowy kwit pozwolił im zabrać paszy bez płacenia i to tyle ile by im było potrzeba. Po konsultacji ze sobą w końcu kazali załadować tą paszą mniej więcej jedną czwartą wozów. I chociaż jak wracali tylko we dwóch to dla każdego z nich miejsca było jeszcze całkiem sporo no to dzisiaj, gdy zapakowali się na te wozy w komplecie okazało się, że wcale nie ma tego miejsca tak dużo. Właściwie to zrobiło się nawet dość ciasno.

Na jednym wozie na pace jechało trzech pasażerów i na drugiej również. Właściwie tylko po jednym miejscu obok woźnicy było jeszcze wolne. Kuce człapały swoim tempem uwiązane po jednym do każdego wozu więc przypominali taką małą karawanę na dwa wozy i dwa kuce. A jechało się o wiele przyjemniej niż pokonywało by się tą trasę w podobnych warunkach na piechotę.

A warunki okazały się niezbyt sprzyjające. Gdy wstali w dzień wyjazdu okazało się, że na zewnątrz leje. Nie deszcz tylko pełnowymiarowa ulewa. Zjedli ostatnie śniadanie we “Włóczykiju” a tu dalej lało. I nie zapowiadało się, że szybko przestanie. W końcu więc wyruszyli mimo tej ulewy. Skierowali się ku zachodniej bramie i jechali prawie opustoszałymi uliczkami. W taką niepogodę wydawało się, że jadą w szarej mgle po dnie mrocznych kanionów gdy jechali brykowanymi uliczkami wyludnionego miasta. Innych wozów czy jeźdźców prawie nie spotykali, kramy stały smętnie prawie bez klientów a przechodnie przemykali spiesząc po uliczkach z zaciągniętymi głęboko kapturami.



Wreszcie przejechali przez mroczną czeluść zachodniej bramy i wyjechali na świat zewnętrzny. Zlany tą samą ulewą co i właśnie pozostawione za plecami miasto. A jednak trafili na kolejne miasto. Miasto pełne zbitych z desek, bali i czego tylko wpadło komu w ręce bud i straganów sławnego wolfenburskiego targowiska na podgrodziu. Jednak ulewa odcisnęła na nim takie samo piętno jak i na właściwym mieście za murami. Dopiero po tej strefie pośredniej wyjechali w końcu na otwartą przestrzeń. Też zalaną ulewą. Konie z mozołem ciągnęły wozy a te kolebały się na drodze i kałużach. Przy samej stolicy prowincji drogi były jeszcze jako takie. Ale dale pewnie zaczną się sławne ostlandzkie drogi. Na razie więc jeszcze nie było tak źle.

Ponieważ przestrzeń wokół miasta zajmowały pola i mniejsze wioski to wciąż widzieli stopniowo malejące za plecami sylwetkę potężnego miasta z jakiegowyjechali. Dopiero z perspektywy paru kilometrów dało się ogarnąć ogrom tego miasta. Wewnątrz pojedyncza osoba wydawała się mikra i niknąć w jego miejskich trzewiach. Wszędzie był jakiś bruk, ulice, rynsztoki, domy, świątynie i kamienice. A teraz to wszystko zlało się w jedną, ciemną bryłę spiętą klamrą potężnych murów miejskich.

Dopiero późnym rankiem ulewa się skończyła ale niebo się nie rozpagadzało. I wszystko i wszyscy byli kompletnie przemoczeni. Taka pogoda na pewno nie sprzyjała ani metalowym elementom broni, pancerzy czy innym a dla reszty była zwyczajnie nieprzyjemna i uciążliwa.

- Taal się na kogoś wkurzył. - mruknął Lotar obserwując wciąż pochmurne niebo otrzepując z wody swój płaszcz którym do tej pory się ukrywał. - Jak się w to wpakowaliście? Gra ktoś w karty? - brodacz znów nakrył się płaszczem i zagaił do swoich towarzyszy podróży. Przy okazji sięgnął do swoich rzeczy i wyjął z nich talię zgranych i poplamionych kart świadczących o długotrwałym użytkowaniu.

Przejechali tak dobry kawałek ale żołądki znów upominały się o swoją dolę. A w przeciwieństwie do czworonogów pasażerowie dla siebie prowiantu zbyt wiele nie mieli. No ale póki po drodze były karczmy i mieli list żelazny z ratusza to jeszcze nie wydawało się to jakoś strasznie uciążliwe. No chyba, że od tego nadmiaru wilgoci te skromne zapasy jakie mieli ze sobą by zawilgły i się zepsuły. A poza tym znów zaczynało kropić i prawie od razu te krople przeszły w kolejną falę pełnoprawnej ulewy.

Ale na szczęście widać już było zabudowania jakiejś wioski a w niej zajazd. Nad wejściem pyszniła się tablica z namalowaną, wyszczerzoną ze złosci gębą. A napis głosił “Pod Rozwścieczonym Ogrem”. A obok była jakaś czaszka która może i mogła należeć niegdyś do jakiegoś ogra. Teraz i tak wszystko było szare i zamazane przez tą nową porcję ulewy.

Woźnicy pojechali na tył karczmy aby rozprzęc konie i zając się tak nimi jak i wozami. A pasażerowie mogli wreszcie schronić się wewnątrz lokalu. A wewnątrz wydawało się zbawczo ciepło, przyjemnie i przytulnie po tej ulewie na zewnątrz. I całkiem tłoczno. Widać ulewa spędziła sporo podróżnych z lub do miasta którzy czekali aż przejdzie.

- O… ale ten świat mały… - roześmiał się Lotar gdy okazało się, że przy jednym ze stołów siedzą znajome twarze. Gabrielle i Laura. Oraz jakaś młoda kobieta o blond włosach, w sukni i o dumnym wyglądzie mimo. A podróżny nie widzieli dziewczyn od wczoraj. Właściwie gdzieś od rozstania pod sklepem Grubera. Potem gdy Karl i Tladin rozmawiali jeszcze w ratuszu w sprawie wozów to herr Adler wspomniał mimochodem, że była u niego niedawno Gabrielle i przyprowadziła kandydata na wyprawę. Tym kandydatem okazał się Lotar właśnie który zawitał pod koniec dnia “Włóczykija” i był nawet dość zaskoczony, że Gabrielle tam nie ma. No ale nie było. Rano też nie. No a teraz okazało się, że jest tutaj, “Pod rozwścieczonym ogrem”.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; kazamaty miejskie
Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); południe
Warunki: ciepło; sucho; półmrok; biuro; na zewnątrz ciepło i słonecznie



Gabrielle



Wszystko szło dobrze. Już wróciły we trzy na dziedziniec kazamat, za nimi dreptała trójka strażników z rzeczami hrabiny, hrabina wydawała się być w pogodnym nastroju jak pogodne było niebo nad ich głowami. Jeszcze ten ostatni nerwowy kawałek do furty gdy jeszcze były wewnątrz władzy kazamat i w każdej chwili mogły zostać zatrzymane… Ale nie! Udało się! Ranald im sprzyjał! Zgrzyt zawiasów i furta stanęła otwarta na oścież prezentując przed sobą zalane słoneczynym blaskiem miasto.

- Załadujcie te rzeczy na wóz. - Raina odezwała się do strażników wskazując na wóz jakim tu przyjechały wcześniej. Przy wozie czekały Laura i Maruviel. Laura z oczywistych względów a elfka właściwie nie wiadomo dlaczego. Pewnie miała swoje elfie powody.

- Pani! - Laura zeskoczyła z kozła i radośnie podbiegła do całej grupki jaka właśnie wyszła na zewnątrz. Pani zaś przywitała ją jak na dumną panią przystało. Czyli okazała jej delikatny uśmieszek zadowolenia i podała jej dłoń do pocałowania co minsterlka skwapliwie uczyniła. W tym czasie strażnicy zostawili wybrane rzeczy na wozie i już wracali z powrotem do wnętrza skrytych za murami kazamat.

- A gdzie mój powóz? - hrabina von Osten rozejrzała po ulicy. W jedną i drugą stronę. Ale nigdzie nie było widać czekającego powozu.

- Mamy tylko to. Ale musimy się pospieszyć czas ruszać w drogę. - Raina wskazała na wóz jaki właśnie opuścili strażnicy i ruszyła w jego stronę. Blondynka błękitnej krwi popatrzyła na nią uważnie. Jakby sprawdzała czy sobie z niej figle jakieś robi. Potem popatrzyła na wóz. Trochę z drugiej strony, przekrzywiła głowę. No ale dalej widać było dość zwyczajnie wyglądający chłopski wóz.

- Mam jechać tym? Jak jakaś chłopka? - hrabina popatrzyła na stojące obok niej kobiety jakby te naprawdę nie rozumiały tak podstawowej rzeczy, że transport takim plebejskim pojazdem zaprzegniętym w jakąś marną chabetę urąga hrabiowskiej godności.

- No masz jeszcze własne nogi milady. - Raina widocznie z trudem już opanowywała złość gdy odwróciła się i poszła z powrotem na kozioł wozu siadając obok czekającej tam Maruviel. Więc sztuka negocjacji z oburzoną hrabiną spadła na Gabrielle i Laurę.



Miejsce: Ostland; Sava; karczma “Pod rozwścieczonym ogrem”
Czas: 2519.VIII.01 Angestag (7/8); południe
Warunki: ciepło; sucho; półmrok; tłoczno zewnątrz ulewa



Gabrielle



Ale jednak nie wszystko poszło po myśli różnookiej. Po pierwsze musiały dość szybko wyjechać z miasta więc nie udało jej się spotkać z Lotarem. We “Włóczykiju” dowiedziała się tyle, że go nie ma więc mogła najwyżej zostawić mu wiadomość jak wróci. Niewiele czasu było też aby uzupełnić zapasy na drogę. Tak naprawdę Raina po prostu zatrzymała wóz przed jakimś jednym sklepem i tam mogły kupić coś na drogę. Niezbyt długo bo okazało się, że Raina tylko pożyczyła ten wóz i musi go oddać więc nie ma go na stałe. Ale wyjechać z miasta jeszcze mogą a nawet powinny. Tak na wszelki wypadek.

Więc wyjeżdżały z miasta we cztery i jedną hrabinę. Raina i Maruviel z przodu na koźle a hrabina von Osten, Laura i Gabrielle na pace wozu. W dzień gdy wyjeżdżały z miasta było całkiem pogodnie. No ale elfka wieszczyła, że będzie wieczorem będzie padać. A, że do wieczora wcale nie było tak daleko to zdążyły dojechać do Savy, pierwszej wioski za Wolfenburgiem. Sama sylwetka miasta też prezentowała sobą przyjemny, majestatyczny widoczek akurat na miniaturkę jak to określiła milady z zamiłowaniem do sztuk pięknych.

Sama gospoda “Pod Rozwścieczonym Ogrem”, jak głosiła tablica nad głównym wejściem, wizerunek chyba ogrzego łba i chyba ogrzej czaszki, była dość mocno zatłoczona. Tak mocno, że gdy Gabrielle poszła zamówić coś do jedzenia to się udało ale już z zamówienie pokoju nici. Wszystkie zajęte! Można było najwyżej spać we wspólnej izbie w jaką zamieniała się główna sala gospody z nastaniem nocy. Wszystkie cztery chyba mogły pogodzić się z takim losem. No ale nie hrabina.

- Mam spać z tym zawszonym plebsem? Nonsens. - szlachcianka o nieskazitelnych rysach twarzy prychnęła tylko z pogardą na takie wieści. I sama poszła do baru. Wyglądało to nawet całkiem ciekawie. Zaczęła od tego, że stanęła bezpośrednio przed karczmarzem, tym samy który właśnie obwieścił Rainie, że nie ma wolnych pokojów i wyciągnęła swoją dłoń na wysokość jego twarzy. Tą z pierścieniem rodowym. Hrabioskim pierścieniem rodowym. Facet wytrzeszczył oczy i oczwiście ucałował podstawioną dłoń. Hrabina mówiła coś dość krótko a on energicznie kiwał głową i coś obiecywał albo zapewniał. Całkiem szybko więc hrabina von Osten wróciła z powrotem do stołu jaki zajęły.

- Zaraz podadzą kolację. Zwolnią nam dwa pokoje. I kąpiel! Muszę zmyć z siebie ten brud i kurz z tych kazamat! - milady obwieściła swoją wolę jakby mówiła do swoich wiernych dwórek. Laura wydawała się być nią oczarowana i gotowa służyć jej wiernie i chętnie. O złotowłosej elfce trudno było coś powiedzieć przy jej odmiennej mimice twarzy elfiej rasy. Ale hrabianka Rainie wyraźnie działała na nerwy. Kto wie czy nie dlatego, że teraz odniosła sukces tam gdzie dziewczyna z miasta poniosła porażkę. No ale jak się miało hrabiowski pierścień na palcu…

Wieczorem rzeczywiście przyszedł deszcz ale już były w suchym i ciepłym wnętrzu karczmy. Właściwie nawet nie deszcz a prawdziwe oberwanie chmury. Wydawało się, że niebiosa chcą zrobić kolejny potop i zmyć ludzką cywilizację razem z resztą zbędnych odpadków. No ale na szczęście była rudowłosa Laura która znacznie uprzyjemniła ten wieczór swoim melodyjnym głosem i wpadającą w ucho muzyką. Więc można było udawać, że się nie słyszy ponurego łomotu kropel o dach i ściany.

Rano było tylko trochę lepiej. Nadal albo od nowa lało. Co więcej elfka szacowała, że dzisiaj cały dzień będzie coś padać a przynajmniej do obiadu. Rainy to jednak nie powstrzymało więc zabrała wóz i wróciła do miasta aby go oddać. A całkiem możliwe, że chciała sobie odpocząć od blondwłosej szlachcianki. Maruviel nie chcąc by jechała a zwłaszcza wracała sama pojechała razem z nią. A Gabrielle i Laurze zostało dotrzymać towarzystwa szlachetnie urodzonej damie. Bo hrabina nie zamierzała podróżować w takie błoto i niepogodę a do tego jeszcze na piechotę. Miała jednak swoje plany i to całkiem konkretne.

- Wracamy do zamku oczywiście. Bardzo chciałabym znów zobaczyć swoich rodziców. No i moją pracownię oczywiście. - oznajmiła swoim władczym, informującym tonem. Gdy mówiła o swoich rodzicach usta zwinęła w nieprzyjemną, wąską kreskę a za to pracownia w widoczny sposób pobudziła jej ciepłe wspomnienia. Jak się potem okazało zamek rodu von Osten o jakim mówiła hrabina leży w pobliżu Wendorf. Czyli aż do Ristedt było tą samą drogą co z Wolfenburga do Lenkster ale tam odbijało na południe podczas gdy do Lenskster trzeba było jechać dalej na północny zachód.

Nie było dokładnie kiedy wróci Raina i Maruviel. I czy w ogóle wrócą. Raina wydawała się mieć co do tego poważne wątpliwości na odjeździe. Ale jakby miały wracać to pewnie przed obiadem nie było co się ich spodziewać. Może dopiero na kolację albo rano. Zwłaszcza jeśli pogoda by była taka uciążliwa. Ale w południe gdy hrabina zeszła na obiad który im oczywiście podano a nawet jedna z kelnerek tak czuwała jakby szef jej kazał pilnować tylko ich stołu. Nawet gdy na jej koleżankę spadała obsługa całej reszty gości w karczmie. No ale w południe, akurat dy znów zaczęła się spełniać pogodowa przepowiednia elfki i znów zaczęło lać drzwi do karczmy otworzyły się i weszły przez nie zakapturzone postacie. To byli oni! Karl, Bernard, Tladin i Lotar. No i dwaj zbrojni Karla. Przynajmniej Lotar też ich widocznie zauważył bo skinął dłonią w ich stronę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-07-2019, 18:34   #77
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Podróż nie należała do najprzyjemniejszych, o co postarała się pogoda. Przynajmniej nie trzeba było przebierać kulasami, tylko można się było umościć między końskim żarciem. Dawało to odrobinę wygody i ochrony przed deszczem, ale niezbyt wiele. Okazało się, że nowy członek ekipy lubi sobie pograć, więc khazad, gdy tylko przestało lać, oddawał się hazardowi. Pozwalało to zabić nudę podróży i mizernych warunków pogodowych.

Poza tym najnowszy towarzysz był - póki co - najbardziej kontaktowy. W odróżnieniu od większości pozostałych nie znikał i nie pojawiał się nie wiadomo kiedy i niewiadomo gdzie. Jedynie Karl był jeszcze w miarę pewnym kompanem. No ale pewnie łatwiej było dogadać się z jego służącymi, niż z nim samym. Zresztą jechali drugim wozem, więc nie było jak gadać.

W końcu dotarli na postój. To, że była tam już Gabrielle i to w licznym damskim towarzystwie, przestało Tladina dziwić. Chociaż wolałby, aby jego towarzysze byli mniej niefrasobliwi. Za dzień, może dwa, może potrzebować ich, by pilnowali mu pleców. Nie chciałby się zdziwić, że młódka urwała się gdzieś, a zamiast niej pojawi się goblin z dzidą. Dlatego w odróżnieniu od Lotara, nie przywitał się wylewnie, a ograniczył do krótkiego uśmiechu i kiwnięcia głową. Ruszył w stronę paleniska, torując sobie drogę mięśniami i uśmiechem - w zależności od tego, co bardziej się w danej chwili sprawdzało. Jego ekwipunek potrzebował solidnego ciepła a i on sam chętnie by się czymś rozgrzał. Gdy zbliżył się do szynkwasu, wyciągnął coś, co nazywano listem żelaznym. Tak uzbrojony, ruszył negocjować z zarządcą tego przybytku jakiś kąt do spania i coś na ząb dla siebie i reszty drużyny.

Załatwiwszy formalności i czekając na posiłek zajął się sprzętem: suszeniem, polerowaniem i konserwacją. Nie daj Grimnirze, by zardzewiałe ostrze zatrzymało się na jakieś zbyt twardej skórze, albo fragmenty zbroi przerdzewiały narażając go na ciosy.

 
Gladin jest offline  
Stary 25-07-2019, 19:42   #78
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Padało.
Deszcz, mżawka, ulewa... i tak na okrągło.
Woda leciała z nieba, a jedyna różnica polegała na tym, że raz leciało jej nieco więcej, a raz - nieco mniej.
Jedynym plusem było to, że nie trzeba było brnąć w błocie po kolana, a można było posadzić tyłek na wozie i czekać - albo na koniec deszczu, albo na dotarcie do jakiegoś miejsca, gdzie będzie można się wysuszyć.

Owo "coś" okazało się zajazdem "Pod Rozwścieczonym Ogrem”. Ogrowi Karl się nie dziwił - on sam też by był wściekły, gdyby ktoś mu próbował odciąć głowę.

W zajeździe było tłoczno i, ku zaskoczeniu Karla, była tu też zaginiona Gabrielle.
W przeciwieństwie do Lotara Karl nie zamierzał się przyznawać do bliższej znajomości z dziewczyną. Ta mu się nie opowiadała ze swoich planów, więc Karl nie wiedział, czy mają się znać, czy nie. Poszedł więc w ślady Tladina i ograniczył się do skinienia głową. A potem porozmawiał z krasnoludem na temat dalszych planów - przeczekać deszcz, czy ruszyć dalej, nie zważając na taki drobiazg, jak plucha.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-07-2019, 03:14   #79
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Jeden dzień, niecały nawet… i już Gabrielle miała serdecznie dość powrotu do wyższych sfer, których od lat unikała jak demon sługi Sigmara, a raczej jego młota. Dobrze, że Laura wzięła na siebie opiekę i zabawianie jaśnie pani, bo gdyby zostały tylko we dwie łotrzyca nie ręczyła za siebie. Sytuację ratowała aparycja hrabiny, gdyż mimo wszystko o wiele przyjemniej dla oka i duszy obcowało się z kimś o licu gładkim, kibici wąskiej oraz łabędziej szyi… niż sapiącym, spoconym i nalanym jaśnie wielmożą od którego zalatywało perfumami wymieszanymi w wymiocinami. Oraz oczywiście odorem skwaśniałego w żołądku wina. Los jednak bardzo szybko przypomniał Lizt na czym stał Stary Świat - jeden sygnet, jedna rozmowa i nagle znalazły się pokoje, kąpiel, jedzenie… słowem wszystko, czego strudzony wędrowiec na szlaku mógł zapragnąć. Noc minęła w miarę spokojnie, poranek tak samo. Suto zastawiony stół łagodził resztki niechęci, aż wreszcie różnobarwne oczy gapiły się na blond arystokratkę ciepło, przyjaźnie wręcz.

- Nie obawiaj się pani, wrócisz do swego domu prędzej niż myślisz - powiedziała znad kielicha z winem, puszczając oko Laurze. Robiło się cudownie, siąpiący za oknem deszcz działał kojąco na nadszarpnięte ostatnimi czasy nerwy i już prawie dało się zapisać południe jako udane, gdy do wnętrza karczmy zwaliła się parada znajomych twarzy. Część udała że ich nie widzi, inni raptem rzucili spojrzeniem. Ktoś lekko skinął głową, za to Lotar chyba się ucieszył, więc i Gabrielle wyszczerzyła się do niego, machając mu wesoło dłonią.

- Proszę o wybaczenie - skłoniła głowę towarzyszkom, po czym szybko poderwała się od stołu i potruchtała na spotkanie brodacza. Docelowo miała się zatrzymać przed nim jak na dobrze ułożone dziewczę przystało, po drodze plany uległy zmianie, więc w ostateczności skoczyła na niego, obejmując ramionami wokół szyi.

- O. Jak miło. - Lotar roześmiał się i przy okazji mocno zamoczył przód Gabrielle bo wciąż był w płaszczu gdy dopiero co wszedł do środka z tej ulewy na zewnątrz. - Dopiero co przyjechaliśmy. - wskazał kciukiem za siebie na resztę towarzystwa. Byli tam i Tladin, i Karl ze swoimi strażnikami, i milczący ostatnio Bernard. Którzy skinęli im przez szerokość sali na przywitanie gdy się nawzajem dostrzegli.
- Wczoraj wróciłem do “Włóczykija” to nikt nic nie wiedział gdzie was wcięło. No to wyjechaliśmy rano. Myślałem, że to ty nas najwyżej dogonisz a proszę! Ty już tutaj! - zaśmiał się widocznie rozbawiony tym psikusem losu jakiego właśnie był świadkiem.

- Czuję… znowu jestem przez ciebie morka - odpowiedziała również się śmiejąc i mimo chłodu i wilgoci uścisku nie zwolniła, za to przyglądała się brodaczowi spod przymrużonych powiek - Przeziębię się, zapalenia płuc dostanę, gorączki i zejdę z tego łez padołu… i przez co? Bo chciałam być miła - wydęła usta i dodała ciszej - Dostałeś moją wiadomość? Wybacz, coś… mi wypadło, ciężko szło się złapać. Rada jestem widząc że jednak Ranald okazał łaskę, albo raczej Taal i droga mimo niepogody minęła wam spokojnie - przybrała poważną minę - Nie widzę na tobie nowych ran, chyba że pod pancerzem - zazezowała w dół.

- Tak, chyba tak.
- mężczyzna też popatrzył na swój i jej dół a jako, że był wyższy właściwie trudno było jej ocenić na co spoglądał bardziej. - I to chyba jest dla ciebie. - sięgnął pod płaszcz i gdzieś spod szyi wyjął mały woreczek. A z niego jeszcze mniejsze zawiniątko które podał kobiecie.
- Odebrałem to z ratusza. - wyjaśnił przy przekazywaniu. - A kim są twoje towarzyszki? - zapytał zerkając ponad jej ramieniem na dwie kobiety z jakimi dotąd siedziała. I to takie które raczej powinny przykuwać męskie spojrzenia niemniej niż Gabrielle.

- Dziękuję, jestem twoją dłużniczką - przyjęła paczuszkę i schowała ją do sakiewki przy pasie. Ciekawiło ją co to jest, ale chyba lepiej było poczekać z rozpakowaniem aż pozbędzie się świadków. Stanęła za to na palcach, zostawiając odcisk warg na zarośniętym policzku.

- Chodź, przedstawię cię - pociągnęła go za rękę ku stolikowi, aż znaleźli się z powrotem wśród przeważającej ilości kobiet.

- Milady - skłoniła głowę blondynce - Pozwól że przedstawię ci mojego serdecznego przyjaciela, Lotara. Świetnego wojownika, dzielnego konwojenta. Lotarze, oto hrabina von Osten. - pokazała na szlachciankę - Mecenas sztuki, artystka i prawdziwa błękitnokrwista, jakich teraz już nie uraczysz. Laurę zaś znasz.

- To dla mnie zaszczyt milady. -
Lotar wyprostował się gdy usłyszał tytuł jaśnie pani i szarmancko pocałował podstawioną dłoń szlachcianki. Na jakiej lśnił tak wymowny hrabiowski pierścień.

- No proszę. Jaki dobrze wychowany młody człowiek. Zechcesz nam potowarzyszyć Lotarze? Jak widzisz brakuje nam męskiego towarzystwa. - na blondynie o błękitnej krwi w żyłach dobre maniery Stirlandczyka zrobiły bardzo dobre wrażenie. Podobnie zresztą jak Gabrielle zarobiła uznanie w jej oczach za odpowiednie maniery przy ich pierwszym spotkaniu.

- Oczywiście proszę pani. - Lotar skinął dłonią i zajął miejsce wskazane przez hrabinę. W końcu jako ktoś z gminu to i tak go spotkał wielki zaszczyt aby móc siedzieć przy jednym stole z kimś z hrabiowskiego rodu. A hrabina oglądała go sobie z całkiem dużym zainteresowaniem. Potem popatrzyła w stronę równie mokrych jak i in towarzyszy z którymi przyjechał. Co skorzystała Laura aby radośnie z bliska pomachać mu rączką co było raczej wbrew panującej etyce i manierach przy hrabiowskim stole. Równie wbrew etykiecie było buszowanie dłonią po kolanie woja, pod owym stołem albo trącanie go z premedytacją łydką lub stopą, ale podobno czego oczy pańskie nie widziały, tego pańskiemu sercu nie było żal.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 27-07-2019, 09:26   #80
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

- Hm... - Tladin podrapał się po głowie. - Zostańmy. Bastion nigdzie nie ucieknie, a nie ma co łapać kataru i psuć sprzętu. Może jutro będzie lepiej

- We "Włóczykiju" było przyjemniej - odparł cicho Karl. - Pytałeś o pokoje?
- Pokoi brak. Ale suchym miejscem we wspólnej sali nie pogardzę. - Po tych słowach zastanowił się patrząc na towarzysza. No tak, ten nie był przyzwyczajony pewnie do tak niskich standardów. Obejrzał się szukając pozostałych, ale w międzyczasie zanim Lotar zdążył podejść do stołu gdzie siedziały trzy kobiety to Gabrielle opuściła swoje towarzyszki i prześliznęła się przez tłum gości aby przwitać się ze zmokniętym brodaczem. Uściskali się jak para dawno nie widzianych przyjaciół i po krótkiej rozmowie gdzie on wskazał w pewnym momencie kciukiem za siebie w kierunku swoich towarzyszy a ona w stronę stołu jaki właśnie opuściła w końcu oboje podeszli do tego stołu. Tam najwyraźniej Lotar został przedstawiony siedzącej blondynce w sukni która musiała być jakąś szlachcianką po podała mu dłoń do ucałowania a on ją pocałował. I po chwili pani widocznie zaprosiła go do stołu bo usiadł na wskazanym przez nią miejscu. Sama szlachcianka popatrzyła teraz z zaciekawieniem na mokrych i zapłaszczonych towarzyszy jakich właśnie opuścił.
- Wolałbym zostać, bo tu sucho, a tam mokro - wskazał kciukiem na dwór. - Ale jeżeli towarzystwo bardzo ci nie pasuje - tym razem głową kiwnął w stronę Lotara i pozostałych - to zjedzmy coś i ruszajmy. Tylko nie wiem, w ile osób.
- Nie mam zamiaru mieszać się w ich plany - odpar Karl. - Najwyraźniej robią coś, co z poszukiwaniem Bastionu nie ma nic wspólnego. - Zlekceważył spojrzenia kierowane w jego stronę. - Dowiem się tylko, jak daleko do kolejnej gospody... I może gospodarz wie, co to za persona... Jeżeli jest szansa, że dotrzemy gdzieś na nocleg przed nocą, to ruszymy w drogę - i skierował się w stronę karczmarza.

 
Gladin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172