|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
11-07-2019, 22:41 | #71 |
Reputacja: 1 |
|
13-07-2019, 03:53 | #72 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
13-07-2019, 15:35 | #73 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 17 - 2519.VII.33; południe Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij” Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); południe Warunki: ciepło; sucho; półmrok; czuć swąd na zewnątrz ciepło i słonecznie Tladin, Karl i Bernard Gdy obaj podróżnicy wyjeżdżali z dziedzińca ratusza mogli się w spokoju pokolebać na boki na ulicznych kocich łbach. Można się było przyzwyczaić chociaż bardzo wygodne nie było. Jedna dwukółka wlokła się bez pośpiechu jadąc za drugą dwukółka. W kieszeni spoczywał papier do miejskiego spichlerza jaki upoważniał okaziciela na pobranie paszy dla zwierząt dziś lub jutro. Limit tej paszy do pobrania był spory, chyba większy niż miejsce na obu wozach. Właściwie to trzeba było przemyśleć ile tej paszy zabrać. Im więcej zabiorą tym na więcej powinno im wystarczyć co na pewno działało na plus. No ale im więcej jej zabiorą tym więcej przestrzeni wozu ona zajmie a więc mniej miejsca starczy na całą resztę, łącznie z pasażerami i ich bagażami. Więc ile zabrać aby było dobrze? No trzeba było to właśnie przemyśleć póki nie stali pod bramą miejskiego spichlerza. A w międzyczasie dojechali do “Włóczykija”. W końcu nawet na piechotę ratusz i karczmę nie dzieliła zbyt wielka odległość. Na miejscu obaj wozacy wjechali na dziedziniec karczmy aby rozprzec wozy a dwójka towarzyszy znalazła się z powrotem w swojej ulubionej alkowie. A tam zastali Bernarda który nie zdecydował się na wycieczkę do ratusza. Za to teraz, jako miejscowy, miał niezle wyobrażenie gdzie można znaleźć dobrego kołodzieja. W karczmie zastali też Maruviel która widocznie też tutaj wróciła po wycieczce do sklepu Grubera. Miejsce: Ostland; Wolfenburg; kazamaty miejskie Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); południe Warunki: ciepło; sucho; półmrok; biuro; na zewnątrz ciepło i słonecznie Gabrielle - No to ja pójdę do swoich powiedzieć im jak się sprawy mają. - Lotar pożegnał się tymi słowy z Gabrielle i każde z nich poszło w swoją stronę. Niezbyt wygodne było to, że kazamaty miejskie były prawie na przeciwnej stronie miasta więc trzeba było przejść spory, miejski kawałek. Dobrze, że po porannej, burej mgle nie było już śladu. Z drugiej strony był już środek dnia więc trudno aby mgła się tak długo utrzymywała. Przynajmniej taka zwyczajna. Dlatego miała sporo czasu dla siebie na trasie ratusz - kazamaty. Ale gdy w końcu doszła w pobliże ponurych murów kryjących jeszcze bardziej ponurą budowlę zobaczyła dwie znajome sylwetki. Jedną o włosach w barwie żywej czerwieni a druga żałobnej czerni. Obie siedziały na koźle wozu i Raina zamachała do niej aby dać jej znać gdzie są. Właściwie Gabi nie była pewna czy właśnie te machająca dłoń czarnowłosej to czy by je tak szybko dostrzegła. - Dobrze, że już jesteś Gabi. Pokaż no jeszcze raz ten list żelazny. - Raina nie traciła czasu tylko przywitała się i wyciągnęła dłoń po papier. Przeczytała go jeszcze raz uważniej po czym wzruszyła ramionami oddając dokument właścicielce. - No to niech Ranald ma nas w swojej opiece. - zaśmiała się wesoło jakby jechały komuś zmalować dziecięcego psikusa. Ale skrzyżowała palce w znak Ranalda jaki przynosi ponoć szczęście i odganiał zły urok. Laura była o wiele bardziej spięta. Siedziała jak na szpilkach póki jej miejsce nie zajęła Gabrielle a sama minstrelka została na bruku niemo kibicując swoim wspólniczkom jakie miały wjechać w paszczę lwa. - Będę się za was modlić. - szepnęła spięta, rudowłosa zostając powoli w tyle za turkoczącym się po kocich łbach. Podjechały tylko kawałek do głównej bramy. Tam się zatrzymały i trzeba było zejść z kozła aby pokazać papiery, przepustkę no albo list żelazny. - A tak, możecie wejść. - pierwsza przeszkoda w postaci bramy stanęła przed nimi otworem. Strażnik chyba był analfabetą bo obejrzał papier bez większego zrozumienia i tylko pieczęć obejrzał dokładniej. - Tam do biura kancelisty, w tamtym budynku. - poinformował je obydwie wskazując odpowiedni kierunek. Przeszły przez dziedziniec nie niepokojone aż znalazły się przed owymi drzwiami. Za nimi okazało się typowe urzędnicze biuro. Chociaż wyposażenie było o wiele biedniejsze niż w biurze Altmana. Ten już najwidoczniej przeczytał dokument, kiwał głową i wydawało się, że nie widzi przeciwwskazań do czasu aż nie padło nazwisko skazańca po jakiego przybyła ta dwójka kobiet. - Chwileczkę, chwileczkę… Jesteście tutaj po hrabinę von Osten? - podniósł wzrok na swoich gości jakby nie dowierzał, że są właśnie z jej powodu. - No nie, jeśli chodzi o hrabinę no to musi zdecydować komendant. -Posłał gońca gdzieś w trzewia kazamat i odczekali tak we czwórkę z pół pacierza gdy w drzwiach pokazała się sylwetkę, krótko ostrzyżonego mężczyzny o posiwiałych włosach i orlich rysach twarzy. Kancelista wstał natychmiast witając się z bezpośrednim przełożonym streszczając mu szybko o co chodzi i podając list żelazny panny Litz. Komendant bez słowa go wziął i przeczytał. Potem spojrzał na dwójkę gości i jeszcze raz spojrzał na zapisany dokument. - No dobrze. Ale to jest list żelazny, wystawiony przez ratusz, na wyprawę w góry. Co ma do tego hrabina von Osten? I byłem dwa dni temu w ratuszu i nikt, mi nic nie mówił, że będziemy ją wypuszczać. - facet popatrzył może jeszcze nie podejrzliwie ile z irytacją a może brakiem rozumienia tych wiadomości. Na razie kancelista zdążył mu tylko powiedzieć, że dwójka kobiet są wysłannikami z ratusza co mają zabrać delikwentkę bo i dotąd Raina była dość oszczędna w szczegóły. Ale skoro komendant był władzą najwyższą w kazamatach to właśnie on musiał się zgodzić aby zabrać skazańca. Na razie wydawał się być zaskoczony i sytuacja pewnie wydała mu się dziwna no ale podejrzliwy jeszcze raczej nie był.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
18-07-2019, 22:30 | #74 |
Reputacja: 1 |
|
19-07-2019, 02:34 | #75 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
19-07-2019, 18:15 | #76 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 18 - 2519.VIII.01; południe Miejsce: Ostland; Sava; karczma “Pod rozwścieczonym ogrem” Czas: 2519.VIII.01 Angestag (7/8); południe Warunki: ciepło; sucho; półmrok; tłoczno zewnątrz ulewa Tladin, Karl i Bernard Ostatni jak się okazało dzień w Wolfenburgu był o tyle udany, że Karlowi i Tladinowi bez większego problemu udało się zakupić zapasowe koła do wozów. Później woźniczy zamontowali je po zewnętrznej stronie burt aby nie zajmowały wewnątrz miejsca. A wewnątrz jak się okazało wcale go tak wiele nie było. Co odkryli przy miejskim spichlerzu gdy załadowali worki z paszą dla czworonogów. Ratuszowy kwit pozwolił im zabrać paszy bez płacenia i to tyle ile by im było potrzeba. Po konsultacji ze sobą w końcu kazali załadować tą paszą mniej więcej jedną czwartą wozów. I chociaż jak wracali tylko we dwóch to dla każdego z nich miejsca było jeszcze całkiem sporo no to dzisiaj, gdy zapakowali się na te wozy w komplecie okazało się, że wcale nie ma tego miejsca tak dużo. Właściwie to zrobiło się nawet dość ciasno. Na jednym wozie na pace jechało trzech pasażerów i na drugiej również. Właściwie tylko po jednym miejscu obok woźnicy było jeszcze wolne. Kuce człapały swoim tempem uwiązane po jednym do każdego wozu więc przypominali taką małą karawanę na dwa wozy i dwa kuce. A jechało się o wiele przyjemniej niż pokonywało by się tą trasę w podobnych warunkach na piechotę. A warunki okazały się niezbyt sprzyjające. Gdy wstali w dzień wyjazdu okazało się, że na zewnątrz leje. Nie deszcz tylko pełnowymiarowa ulewa. Zjedli ostatnie śniadanie we “Włóczykiju” a tu dalej lało. I nie zapowiadało się, że szybko przestanie. W końcu więc wyruszyli mimo tej ulewy. Skierowali się ku zachodniej bramie i jechali prawie opustoszałymi uliczkami. W taką niepogodę wydawało się, że jadą w szarej mgle po dnie mrocznych kanionów gdy jechali brykowanymi uliczkami wyludnionego miasta. Innych wozów czy jeźdźców prawie nie spotykali, kramy stały smętnie prawie bez klientów a przechodnie przemykali spiesząc po uliczkach z zaciągniętymi głęboko kapturami. Wreszcie przejechali przez mroczną czeluść zachodniej bramy i wyjechali na świat zewnętrzny. Zlany tą samą ulewą co i właśnie pozostawione za plecami miasto. A jednak trafili na kolejne miasto. Miasto pełne zbitych z desek, bali i czego tylko wpadło komu w ręce bud i straganów sławnego wolfenburskiego targowiska na podgrodziu. Jednak ulewa odcisnęła na nim takie samo piętno jak i na właściwym mieście za murami. Dopiero po tej strefie pośredniej wyjechali w końcu na otwartą przestrzeń. Też zalaną ulewą. Konie z mozołem ciągnęły wozy a te kolebały się na drodze i kałużach. Przy samej stolicy prowincji drogi były jeszcze jako takie. Ale dale pewnie zaczną się sławne ostlandzkie drogi. Na razie więc jeszcze nie było tak źle. Ponieważ przestrzeń wokół miasta zajmowały pola i mniejsze wioski to wciąż widzieli stopniowo malejące za plecami sylwetkę potężnego miasta z jakiegowyjechali. Dopiero z perspektywy paru kilometrów dało się ogarnąć ogrom tego miasta. Wewnątrz pojedyncza osoba wydawała się mikra i niknąć w jego miejskich trzewiach. Wszędzie był jakiś bruk, ulice, rynsztoki, domy, świątynie i kamienice. A teraz to wszystko zlało się w jedną, ciemną bryłę spiętą klamrą potężnych murów miejskich. Dopiero późnym rankiem ulewa się skończyła ale niebo się nie rozpagadzało. I wszystko i wszyscy byli kompletnie przemoczeni. Taka pogoda na pewno nie sprzyjała ani metalowym elementom broni, pancerzy czy innym a dla reszty była zwyczajnie nieprzyjemna i uciążliwa. - Taal się na kogoś wkurzył. - mruknął Lotar obserwując wciąż pochmurne niebo otrzepując z wody swój płaszcz którym do tej pory się ukrywał. - Jak się w to wpakowaliście? Gra ktoś w karty? - brodacz znów nakrył się płaszczem i zagaił do swoich towarzyszy podróży. Przy okazji sięgnął do swoich rzeczy i wyjął z nich talię zgranych i poplamionych kart świadczących o długotrwałym użytkowaniu. Przejechali tak dobry kawałek ale żołądki znów upominały się o swoją dolę. A w przeciwieństwie do czworonogów pasażerowie dla siebie prowiantu zbyt wiele nie mieli. No ale póki po drodze były karczmy i mieli list żelazny z ratusza to jeszcze nie wydawało się to jakoś strasznie uciążliwe. No chyba, że od tego nadmiaru wilgoci te skromne zapasy jakie mieli ze sobą by zawilgły i się zepsuły. A poza tym znów zaczynało kropić i prawie od razu te krople przeszły w kolejną falę pełnoprawnej ulewy. Ale na szczęście widać już było zabudowania jakiejś wioski a w niej zajazd. Nad wejściem pyszniła się tablica z namalowaną, wyszczerzoną ze złosci gębą. A napis głosił “Pod Rozwścieczonym Ogrem”. A obok była jakaś czaszka która może i mogła należeć niegdyś do jakiegoś ogra. Teraz i tak wszystko było szare i zamazane przez tą nową porcję ulewy. Woźnicy pojechali na tył karczmy aby rozprzęc konie i zając się tak nimi jak i wozami. A pasażerowie mogli wreszcie schronić się wewnątrz lokalu. A wewnątrz wydawało się zbawczo ciepło, przyjemnie i przytulnie po tej ulewie na zewnątrz. I całkiem tłoczno. Widać ulewa spędziła sporo podróżnych z lub do miasta którzy czekali aż przejdzie. - O… ale ten świat mały… - roześmiał się Lotar gdy okazało się, że przy jednym ze stołów siedzą znajome twarze. Gabrielle i Laura. Oraz jakaś młoda kobieta o blond włosach, w sukni i o dumnym wyglądzie mimo. A podróżny nie widzieli dziewczyn od wczoraj. Właściwie gdzieś od rozstania pod sklepem Grubera. Potem gdy Karl i Tladin rozmawiali jeszcze w ratuszu w sprawie wozów to herr Adler wspomniał mimochodem, że była u niego niedawno Gabrielle i przyprowadziła kandydata na wyprawę. Tym kandydatem okazał się Lotar właśnie który zawitał pod koniec dnia “Włóczykija” i był nawet dość zaskoczony, że Gabrielle tam nie ma. No ale nie było. Rano też nie. No a teraz okazało się, że jest tutaj, “Pod rozwścieczonym ogrem”. Miejsce: Ostland; Wolfenburg; kazamaty miejskie Czas: 2519.VII.33 konistag (6/8); południe Warunki: ciepło; sucho; półmrok; biuro; na zewnątrz ciepło i słonecznie Gabrielle Wszystko szło dobrze. Już wróciły we trzy na dziedziniec kazamat, za nimi dreptała trójka strażników z rzeczami hrabiny, hrabina wydawała się być w pogodnym nastroju jak pogodne było niebo nad ich głowami. Jeszcze ten ostatni nerwowy kawałek do furty gdy jeszcze były wewnątrz władzy kazamat i w każdej chwili mogły zostać zatrzymane… Ale nie! Udało się! Ranald im sprzyjał! Zgrzyt zawiasów i furta stanęła otwarta na oścież prezentując przed sobą zalane słoneczynym blaskiem miasto. - Załadujcie te rzeczy na wóz. - Raina odezwała się do strażników wskazując na wóz jakim tu przyjechały wcześniej. Przy wozie czekały Laura i Maruviel. Laura z oczywistych względów a elfka właściwie nie wiadomo dlaczego. Pewnie miała swoje elfie powody. - Pani! - Laura zeskoczyła z kozła i radośnie podbiegła do całej grupki jaka właśnie wyszła na zewnątrz. Pani zaś przywitała ją jak na dumną panią przystało. Czyli okazała jej delikatny uśmieszek zadowolenia i podała jej dłoń do pocałowania co minsterlka skwapliwie uczyniła. W tym czasie strażnicy zostawili wybrane rzeczy na wozie i już wracali z powrotem do wnętrza skrytych za murami kazamat. - A gdzie mój powóz? - hrabina von Osten rozejrzała po ulicy. W jedną i drugą stronę. Ale nigdzie nie było widać czekającego powozu. - Mamy tylko to. Ale musimy się pospieszyć czas ruszać w drogę. - Raina wskazała na wóz jaki właśnie opuścili strażnicy i ruszyła w jego stronę. Blondynka błękitnej krwi popatrzyła na nią uważnie. Jakby sprawdzała czy sobie z niej figle jakieś robi. Potem popatrzyła na wóz. Trochę z drugiej strony, przekrzywiła głowę. No ale dalej widać było dość zwyczajnie wyglądający chłopski wóz. - Mam jechać tym? Jak jakaś chłopka? - hrabina popatrzyła na stojące obok niej kobiety jakby te naprawdę nie rozumiały tak podstawowej rzeczy, że transport takim plebejskim pojazdem zaprzegniętym w jakąś marną chabetę urąga hrabiowskiej godności. - No masz jeszcze własne nogi milady. - Raina widocznie z trudem już opanowywała złość gdy odwróciła się i poszła z powrotem na kozioł wozu siadając obok czekającej tam Maruviel. Więc sztuka negocjacji z oburzoną hrabiną spadła na Gabrielle i Laurę. Miejsce: Ostland; Sava; karczma “Pod rozwścieczonym ogrem” Czas: 2519.VIII.01 Angestag (7/8); południe Warunki: ciepło; sucho; półmrok; tłoczno zewnątrz ulewa Gabrielle Ale jednak nie wszystko poszło po myśli różnookiej. Po pierwsze musiały dość szybko wyjechać z miasta więc nie udało jej się spotkać z Lotarem. We “Włóczykiju” dowiedziała się tyle, że go nie ma więc mogła najwyżej zostawić mu wiadomość jak wróci. Niewiele czasu było też aby uzupełnić zapasy na drogę. Tak naprawdę Raina po prostu zatrzymała wóz przed jakimś jednym sklepem i tam mogły kupić coś na drogę. Niezbyt długo bo okazało się, że Raina tylko pożyczyła ten wóz i musi go oddać więc nie ma go na stałe. Ale wyjechać z miasta jeszcze mogą a nawet powinny. Tak na wszelki wypadek. Więc wyjeżdżały z miasta we cztery i jedną hrabinę. Raina i Maruviel z przodu na koźle a hrabina von Osten, Laura i Gabrielle na pace wozu. W dzień gdy wyjeżdżały z miasta było całkiem pogodnie. No ale elfka wieszczyła, że będzie wieczorem będzie padać. A, że do wieczora wcale nie było tak daleko to zdążyły dojechać do Savy, pierwszej wioski za Wolfenburgiem. Sama sylwetka miasta też prezentowała sobą przyjemny, majestatyczny widoczek akurat na miniaturkę jak to określiła milady z zamiłowaniem do sztuk pięknych. Sama gospoda “Pod Rozwścieczonym Ogrem”, jak głosiła tablica nad głównym wejściem, wizerunek chyba ogrzego łba i chyba ogrzej czaszki, była dość mocno zatłoczona. Tak mocno, że gdy Gabrielle poszła zamówić coś do jedzenia to się udało ale już z zamówienie pokoju nici. Wszystkie zajęte! Można było najwyżej spać we wspólnej izbie w jaką zamieniała się główna sala gospody z nastaniem nocy. Wszystkie cztery chyba mogły pogodzić się z takim losem. No ale nie hrabina. - Mam spać z tym zawszonym plebsem? Nonsens. - szlachcianka o nieskazitelnych rysach twarzy prychnęła tylko z pogardą na takie wieści. I sama poszła do baru. Wyglądało to nawet całkiem ciekawie. Zaczęła od tego, że stanęła bezpośrednio przed karczmarzem, tym samy który właśnie obwieścił Rainie, że nie ma wolnych pokojów i wyciągnęła swoją dłoń na wysokość jego twarzy. Tą z pierścieniem rodowym. Hrabioskim pierścieniem rodowym. Facet wytrzeszczył oczy i oczwiście ucałował podstawioną dłoń. Hrabina mówiła coś dość krótko a on energicznie kiwał głową i coś obiecywał albo zapewniał. Całkiem szybko więc hrabina von Osten wróciła z powrotem do stołu jaki zajęły. - Zaraz podadzą kolację. Zwolnią nam dwa pokoje. I kąpiel! Muszę zmyć z siebie ten brud i kurz z tych kazamat! - milady obwieściła swoją wolę jakby mówiła do swoich wiernych dwórek. Laura wydawała się być nią oczarowana i gotowa służyć jej wiernie i chętnie. O złotowłosej elfce trudno było coś powiedzieć przy jej odmiennej mimice twarzy elfiej rasy. Ale hrabianka Rainie wyraźnie działała na nerwy. Kto wie czy nie dlatego, że teraz odniosła sukces tam gdzie dziewczyna z miasta poniosła porażkę. No ale jak się miało hrabiowski pierścień na palcu… Wieczorem rzeczywiście przyszedł deszcz ale już były w suchym i ciepłym wnętrzu karczmy. Właściwie nawet nie deszcz a prawdziwe oberwanie chmury. Wydawało się, że niebiosa chcą zrobić kolejny potop i zmyć ludzką cywilizację razem z resztą zbędnych odpadków. No ale na szczęście była rudowłosa Laura która znacznie uprzyjemniła ten wieczór swoim melodyjnym głosem i wpadającą w ucho muzyką. Więc można było udawać, że się nie słyszy ponurego łomotu kropel o dach i ściany. Rano było tylko trochę lepiej. Nadal albo od nowa lało. Co więcej elfka szacowała, że dzisiaj cały dzień będzie coś padać a przynajmniej do obiadu. Rainy to jednak nie powstrzymało więc zabrała wóz i wróciła do miasta aby go oddać. A całkiem możliwe, że chciała sobie odpocząć od blondwłosej szlachcianki. Maruviel nie chcąc by jechała a zwłaszcza wracała sama pojechała razem z nią. A Gabrielle i Laurze zostało dotrzymać towarzystwa szlachetnie urodzonej damie. Bo hrabina nie zamierzała podróżować w takie błoto i niepogodę a do tego jeszcze na piechotę. Miała jednak swoje plany i to całkiem konkretne. - Wracamy do zamku oczywiście. Bardzo chciałabym znów zobaczyć swoich rodziców. No i moją pracownię oczywiście. - oznajmiła swoim władczym, informującym tonem. Gdy mówiła o swoich rodzicach usta zwinęła w nieprzyjemną, wąską kreskę a za to pracownia w widoczny sposób pobudziła jej ciepłe wspomnienia. Jak się potem okazało zamek rodu von Osten o jakim mówiła hrabina leży w pobliżu Wendorf. Czyli aż do Ristedt było tą samą drogą co z Wolfenburga do Lenkster ale tam odbijało na południe podczas gdy do Lenskster trzeba było jechać dalej na północny zachód. Nie było dokładnie kiedy wróci Raina i Maruviel. I czy w ogóle wrócą. Raina wydawała się mieć co do tego poważne wątpliwości na odjeździe. Ale jakby miały wracać to pewnie przed obiadem nie było co się ich spodziewać. Może dopiero na kolację albo rano. Zwłaszcza jeśli pogoda by była taka uciążliwa. Ale w południe gdy hrabina zeszła na obiad który im oczywiście podano a nawet jedna z kelnerek tak czuwała jakby szef jej kazał pilnować tylko ich stołu. Nawet gdy na jej koleżankę spadała obsługa całej reszty gości w karczmie. No ale w południe, akurat dy znów zaczęła się spełniać pogodowa przepowiednia elfki i znów zaczęło lać drzwi do karczmy otworzyły się i weszły przez nie zakapturzone postacie. To byli oni! Karl, Bernard, Tladin i Lotar. No i dwaj zbrojni Karla. Przynajmniej Lotar też ich widocznie zauważył bo skinął dłonią w ich stronę.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
25-07-2019, 18:34 | #77 |
Reputacja: 1 |
|
25-07-2019, 19:42 | #78 |
Administrator Reputacja: 1 | Padało. Deszcz, mżawka, ulewa... i tak na okrągło. Woda leciała z nieba, a jedyna różnica polegała na tym, że raz leciało jej nieco więcej, a raz - nieco mniej. Jedynym plusem było to, że nie trzeba było brnąć w błocie po kolana, a można było posadzić tyłek na wozie i czekać - albo na koniec deszczu, albo na dotarcie do jakiegoś miejsca, gdzie będzie można się wysuszyć. Owo "coś" okazało się zajazdem "Pod Rozwścieczonym Ogrem”. Ogrowi Karl się nie dziwił - on sam też by był wściekły, gdyby ktoś mu próbował odciąć głowę. W zajeździe było tłoczno i, ku zaskoczeniu Karla, była tu też zaginiona Gabrielle. W przeciwieństwie do Lotara Karl nie zamierzał się przyznawać do bliższej znajomości z dziewczyną. Ta mu się nie opowiadała ze swoich planów, więc Karl nie wiedział, czy mają się znać, czy nie. Poszedł więc w ślady Tladina i ograniczył się do skinienia głową. A potem porozmawiał z krasnoludem na temat dalszych planów - przeczekać deszcz, czy ruszyć dalej, nie zważając na taki drobiazg, jak plucha. |
26-07-2019, 03:14 | #79 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
27-07-2019, 09:26 | #80 |
Reputacja: 1 |
|