lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2ed] Pan Wron (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/18518-wfrp-2ed-pan-wron.html)

Ketharian 30-08-2019 20:49

[WFRP 2ed] Pan Wron
 


PAN WRON

PROLOG


18 Brauzeit 2518 KI, ratusz miejski w Remer

Imperialny sędzia z elektorskiego nadania Ludwig Brunstein siedział samotnie w gabinecie na pierwszym piętrze remerskiego ratusza, z podbródkiem wspartym na dłoniach i wzrokiem wbitym w drewno drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknęła pewna kobieta. W powietrzu wciąż unosił się słaby zapach perfumowanej wody, ustawicznie przypominający urzędnikowi o jakże nieoczekiwanym i brzemiennym spotkaniu, którym bogowie go tego dnia doświadczyli. Czarnowłosa podróżniczka o autorytarnych manierach i wysoko postawionych znajomych nie pozostawiła swemu rozmówcy wątpliwości, czego od sędziego oczekuje i dała do zrozumienia, że niezbyt wyrozumiale przyjmie odmowę udzielenia jej pomocy. Od dawna owdowiały, Ludwig Brunstein zapewne otoczyłby urodziwą niewiastę opieką z własnej i nieprzymuszonej woli, wszelako zbity z tropu jej żądaniami zadał pytanie, które najwyraźniej nie przypadło Katerinie Lautermann do gustu.

A kiedy czarnowłosa piękność wyjęła z podróżnej torby kopertę, spoczywający w niej list uświadomił sędziemu, że w jego dobrze pojętym własnym interesie będzie spełnienie zachcianek gościa bez zadawania dalszych pytań. Mężczyzna podniósł z blatu biurka rejestr lennych włości grafa von Bluchera, spojrzał raz jeszcze na starannie wykaligrafowane litery składające się na nazwę Herrendorf. Większość mieszkańców Remer nie miałaby pojęcia zapytana, cóż to za miejsce i gdzie leży. Sędzia Brunstein wiedział. Od zawsze chlubił się wyśmienitą pamięcią w kwestiach zawodowych i pomimo upływu lat nie zapomniał sprowadzonego z Herrendorfu mordercy dzieci, którego po krótkim procesie nakazał stracić na miejskim rynku ku uciesze żądnej kary tłuszczy.

Herrendorf. Mała wioska na mokradłach rozciągających się na południe od Gryfoniej Kniei, daleko w dziczy wschodniego Ostermarku. Dla ludzi mieszkających w Bechafen sioło to mogło przylegać na mapach do Gór Krańca Świata, chociaż wykształcony człowiek pokroju sędziego wiedział jak daleko było z tej wioski do prawdziwych granic prowincji. Urzędnik przez dłuższą chwilę zachodził w głowę, lecz nadal nie miał pojęcia, czego taka kobieta jak Katerina Lautermann mogła tam szukać. Świadom tego, że próżne dywagacje w niczym mu nie pomogą rozwikłać zagadki, odniósł księgę do bibliotecznego regału, wstawił na odpowiednie miejsce i powiódł wzrok po gabinecie.

Powieszona na ścianie ogromna orcza czaszka, starannie wypolerowana i pyszniąca się pozłacanymi kłami, odpowiedziała mężczyźnie pustą czernią czworokątnych oczodołów. Bitewne trofeum pradziada sędziego, naznaczone doskonale widoczną szramą po ranie od miecza, od zawsze przypominało Ludwigowi Brunsteinowi, że bogowie zwykli nagradzać w pierwszym rzędzie tych, którzy odważnie sięgali po zsyłane na nich łaski. Pradziad sędziego wsławił się męstwem w bojach z orkami, dzięki czemu został wyniesiony ponad pospólstwo i zapoczątkował sędziowskie tradycje rodu. Jego prawnuk, wciąż roztrząsający w myślach szczegóły spotkania z czarnowłosą podróżniczką, podjął w końcu decyzję, która miała zaważyć nie tylko na jego losie.

Urzędnik wyciągnął z kieszeni spodni jeden z kilku zawsze noszonych tam wisiorów, posrebrzany amulet Vereny. Ująwszy go w dwa palce ucałował srebro z namaszczeniem, a potem zdjął z mosiężnego wieszaka podbity lisim futrem płaszcz, otworzył drzwi gabinetu i wciągnął głęboki oddech. Do wieczora nie zostało wiele czasu, a on miał przed sobą mnóstwo pracy i wiedział, że większość z niej musiał wykonać osobiście, jeśli chciał podołać żądaniom swej niedawnej rozmówczyni.

W korytarzu już na niego czekała niska szczupła postać w ciemnym odzieniu. Starannie ogolony i krótko ścięty mężczyzna o pociągłej lisiej twarzy skinął urzędnikowi uprzejmie głową, oderwał plecy od ściany, o którą się cierpliwie opierał.

- Dobrze, że jesteś, Klaus - powiedział Brunstein - Będę potrzebował twojej pomocy.

- Do usług, panie sędzio - odpowiedział Klaus Brückner świdrując swego pryncypała wiecznie zmrużonymi w wyrazie podejrzliwości oczami.


Szanowni gracze, serdecznie witam w przygodzie "Pan Wron". Jej pierwsza część to wprowadzenie postaci do drużyny za pomocą przygotowanych wspólnie z graczami wstawek fabularnych. Wszystkie one prezentują Waszych bohaterów i łączące ich z sędzią Brunsteinem relacje, a także służą bliższemu zapoznaniu z życiem w Remer i kilkoma ważnymi NPC-ami.

Jako, że jest to moja pierwsza sesja na LI, w ciągu następnych kilku dni zapoznam się z mechanizmem panelu sesji i kartami postaci, a następnie umożliwię graczom wprowadzanie do przygody poszczególnych postaci. Prolog sesji - w zamierzeniu bardzo krótki - jest w zasadzie wyreżyserowany, dlatego poszczególni gracze napiszą swoje posty w ustalonej wcześniej kolejności, po czym od rozdziału pierwszego przejdziemy już do normalnej gry.

Chociaż trema wciąż troszkę mi dokucza, liczę na dobrą zabawę i jednocześnie mam nadzieję, że sprostam obowiązującym tutaj wysokim standardom mistrzowania.



Nanatar 31-08-2019 21:49

18 Brauzeit 2518, domostwo sędziego Brunsteina w Remer

Olivia po raz kolejny zmieniła pozycję na krześle, niecierpliwie spoglądając ponad blatem biurka na zamyślone oblicze sędziego. Odruchowo zacisnęła swe kształtne, pełne usta tworząc z nich bezkrwistą wąską kreskę. Nie miała pojęcia, dlaczego Brunstein poprosił ją o jak najszybsze przyjście do gabinetu. Nie zdążyła się przebrać ani nawet odświeżyć, toteż czuła się w tej chwili jeszcze bardziej rozdrażniona niż zazwyczaj. Sędzia nie dawał po sobie poznać, że coś mu przeszkadza, ale Olivia pewna była, że nie mógł nie poczuć charakterystycznego zapachu jaki dziewczyna wokół siebie roztaczała.

Kilka lat spędzonych w Bechafen wzbogaciło ją o wiele umiejętności, wśród nich również talent do cyferek. Po niechlubnym i budzącym wiele kontrowersji powrocie do Remer musiała zapracować na swoje utrzymanie, bo chociaż sędzia zaoferował jej w ramach rodzinnych koligacji pokój w swoim wielkim pustym domostwie, nie chciała zniżać się do proszenia krewniaka o pieniądze. Kilku miejscowych handlarzy skwapliwie przystało na złożone im oferty. Remer uchodziło co prawda za niemałe miasteczko, ale brakowało w nim ludzi dość wykształconych, by tutejsi kupcy bez trudu panowali nad porządkiem w swoich księgach.

Olivia dorabiała zatem w charakterze skryby rachując worki ziarna, korce hufnali, źrebięta, wozy torfu i pęki spławianych rzeką kłód drewna. Remerscy handlarze traktowali ją z irytującą wyższością i jednocześnie nie ukrywali swej nieufności, ale przynajmniej nigdy nie próbowali oszukać dziewczyny na zapłacie. Po części było to zapewne spowodowane jej pokrewieństwem z sędzią, z którym nikt w Remer nie chciał mieć zatargu; po części zaś mogło wypływać z obaw przed jej umiejętnościami. Nie było w Remer tajemnicą, że Olivia Hochberg pobierała w Bechafen nauki czarodziejskie. W zaciszu swoich domostw niejeden sąsiad skrybki snuł zapewne dywagacje na temat jej wiedźmich talentów oraz powodów, dla których wróciła z powrotem do swego rodzinnego miasteczka.

Wśród tych kupców, którzy nie lękali się zlecać jej obrachunków najszczodrzejszym płatnikiem był właściciel wielkiego stada wieprzy, sam jak i one zwalisty Oufnir. Wieprze z Ostermarku – porośnięte długą szczeciną głośne i złośliwe bestie tylko czekające na sposobność do kąsania ludzi – jawiły się dziewczynie prawdziwym przekleństwem przez wzgląd na przerażający smród wnikający w jednej chwili w ubranie i włosy skrybki.

Teraz, siedząc na krześle w oczekiwaniu na wyjaśnienia sędziego, Olivia nie mogła się oprzeć wrażeniu, że przykry zapach zwierząt przenika całe gustownie, acz nieco staromodnie urządzone pomieszczenie.

- Poprosiłem cię o przyjście, ponieważ wydarzyło się coś, co może zmienić twoje życie – powiedział w końcu Brunstein, obracając w palcach starannie zaostrzone gęsie pióro i spoglądając na wiszący po prawicy dziewczyny olejny landszaft. Olivia już dawno temu przywykła do tego, że sędzia nie potrafił zbyt długo spoglądać w jej różnobarwne oczy, toteż nie poczuła się takim zachowaniem dotknięta.

- Odwiedziła mnie dzisiaj pewna wysoko postawiona osoba – słysząc te słowa Olivia pochyliła się leciutko w krześle, z miejsca zaintrygowana tonem rozmówcy – Bawi w Remer przejazdem w drodze do Herrendorfu. Powód podróży do tego miejsca pozostaje dla mnie zupełną zagadką, ale nie wnikałem w jej motywację. Tak, to kobieta. Zważywszy na moją reputację uznała, że właśnie do mnie powinna się zwrócić o pomoc w dalszej podróży. Przybyła tu samotnie gościńcem, ale teraz musi się przeprawić przez rzekę i ruszyć dalej leśnymi duktami. Poszukuje kilku osób, które będą z nią podróżowały i zatroszczą się o wszystkie jej potrzeby.

Olivia uniosła znacząco lewą brew, wygiętą niczym skrzydło jaskółki. Prawa - równa i gęsta - pozostała nieruchoma. Wciąż zaintrygowana opowieścią sędziego, dziewczyna poczuła się zarazem nieco rozczarowana. Przez krótką chwilę łudziła się nadzieją, że przybysz z Bechafen był przedstawicielem tamtejszego Kolegium i przywiózł zaproszenie do podjęcia dalszego terminowania. Teraz, strofując samą siebie w myślach za płoche marzenia, jęła rozważać w duchu znaczenie usłyszanych właśnie słów Brunsteina.

- Jeśli miałabym wskazać kogoś użytecznego w rozczesywaniu włosów i opróżnianiu nocnika szlachcianki, chętnie rozważę kilka kandydatur – radośnie wypaliła nie potrafiąc ugryźć się w język, zdążyła się już bowiem domyślić, co sędzia chciał jej zaproponować.

Brunstein westchnął ciężko, nawykły do ustawicznych humorów swej krewniaczki.

- Do tego rodzaju pomocy sam znajdę kogoś innego – powiedział śląc Olivii karcące spojrzenie – Od ciebie oczekuję zapewnienia tej kobiecie odpowiedniego towarzystwa. Konwersacji na poziomie, intelektualnej rozrywki. Wiem, że wbrew powszechnym opiniom stać cię na takt i wyważone maniery.

- Jestem pewna, że ta szlachcianka z niebywałą przyjemnością odda się dyspucie na temat wyższości wieprza remerskiego nad zajęczokami stirlandzkimi - wbrew sobie samej coraz bardziej poirytowana, dziewczyna uniosła nieco ton - A także…

- Wierzę, że znajdziecie wspólne tematy - sędzia przerwał wzburzonej kobiecie zdecydowanym ruchem ręki - Chcę, aby to pozostało tajemnicą, ale sądzę, że oboje możemy na tej nowej znajomości zyskać. Wbrew twoim obiekcjom, ty możesz zyskać znacznie więcej ode mnie.

Gospodarz pochylił się nad stołem i zaczął coś tłumaczyć krewniaczce ściszonym głosem, a im dłużej mówił, tym bardziej oczy Olivii rosły w wyrazie zdumienia. Już instynktowna potrzeba zachowania dyskrecji nadała rozmowie nieoczekiwanego wyrazu, a kiedy sędzia wyjawił największą tajemnicę, jego krewniaczka z zawstydzeniem odkryła, że mimowolnie doznała uczucia cielesnego podniecenia. Chciwie nadstawiając uszu, chłonęła wyjaśnienia Brunsteina czując na przemian uderzenia gorąca oraz lodowatego zimna.

Wychodząc z gabinetu Olivia zapomniała już o smrodzie wieprzy, ogromnie poruszona rozważała w zamian w myślach jakie zrządzenie losu pchało ją właśnie w niebezpieczną głuszę w tak wyjątkowym towarzystwie. Mimo roztargnienia odczuła coś niecodziennego. Nieobecność. Nieobecność Klausa, szemranego protegowanego sędziego Brunsteina. Cóż takiego knuł ten fircyk, z pewnością szukał kogoś od nocnika szlachcianki - pomyślała Olivia uznając, że to idealne zajęcie dla rajfura, jak pozwoliła sobie nazywać prawie jej nieznanego pana Niersa.

Obca 01-09-2019 10:17

18 Brauzeit 2518, domostwo sędziego Brunsteina w Remer

Saxa lubiła sprzątać u sędziego Brunsteina. Był poważanym wdowcem, który zawsze zachowywał się wobec dziewczyny uprzejmie i nie próbował jej oszukiwać na zapłacie. Co więcej, wykazywał duże zamiłowanie do porządku, przez co Saxa nie miała u niego zbyt wiele pracy.

Czasem korciło ją by zabrać z domu coś dla ciebie. Srebrną łyżeczkę czy jakiś drobiazg. Zdrowym rozsądkiem tłumiła w sobie te zapędy. Zabranie zapomnianej monety ze stołu w karczmie jako dodatkowy napiwek było czymś innym niż zabranie czegoś z domu sędziego, toteż Saxa zadowalała się tutaj małymi rzeczami jak skosztowaniem miodu ze spiżarni czy zarzuceniem na siebie futra z szafy po wdowie, kiedy nikt jej nie widział; oczywiście wszystko trafiało później na swoje miejsce. Co sprawiło, że Saxa nigdy nie odważyła się “ugryźć rękę która ją karmi”?. Strach. Strach przed tym, co mógł jej zrobić Klaus Brückner na rozkaz zawiedzionego sędziego. Może byłaby bardziej śmiała, gdyby nie zapuściła w Remer korzeni. Gdyby miała z kim i dokąd uciec z kradzionymi rzeczami, prawdopodobnie odważyłaby się na tak zuchwały czyn.

Skończyła zmywać ostatnie żeliwne garnki w kuchni, schowała je do kredensu, potem rozejrzała się wokół siebie wycierając jednocześnie wilgotne dłonie w fartuch. Podobało jej się to domostwo, solidny piętrowy budynek ze starego drewna i jeszcze starszego kamienia, przysadzisty, wtłoczony między inne sobie podobne budowle w środkowej części Remer. Przebywając w jego ciemnym wnętrzu dziewczyna czuła się dziwnie bezpieczna, po części również dzięki osobie samego sędziego. Ustawione w kredensach porcelanowe figurki, rzeźby z drewna, czaszki jeleni i łosi na ścianach, zakurzone zwierzęce futra – wszystko to opowiadało o długim dostatnim życiu i o społecznym statusie, którego kobieta w skrytości pożądała, a który z racji jej pochodzenia pozostawał poza jej zasięgiem. Saxa lubiła piękne przedmioty; lubiła też marzyć o podobnym domostwie dla siebie samej w dalekiej przyszłości. To dlatego nie narzekała, kiedy Klaus Bruckner wzywał ją do domu sędziego, aby pomagała wdowcowi w utrzymaniu porządku.

Z wszystkiego tego nie lubiła w zasadzie tylko samego Brucknera. Niektóre kobiety uważały go za przystojnego, kilka wręcz mdlało, kiedy przechodził obok nich roztaczając wokół siebie słaby zapach drogiej perfumowanej wody. Przy studniach powiadano, że sprowadzał ją z samego Altdorfu, co czyniło go w opinii wielu młódek jeszcze bardziej pociągającym. Saxa nie podzielała ich fascynacji, nie podobały jej się ruchliwe oczy Klausa, cień ironicznego uśmieszku czający się w kącikach ust, emanująca jakąś niedopowiedzianą groźbą mowa ciała. Nie miała pojęcia, czym ten człowiek się tak naprawdę zajmował, podobnie jak większość mieszkańców Remer. Od zawsze przebywał w cieniu sędziego Brunsteina, załatwiając w jego imieniu różne urzędowe sprawy i dotrzymując towarzystwa na podobieństwo zaufanego przybocznego.

Gdyby ktoś spytał Saxę, czy Klaus wyglądał w jej oczach na bezwzględnego zabójcę, najpewniej przytaknęłaby rozmówcy. Nie wątpiła, że miał na sumieniu wiele istnień, być może również ludzkich, chociaż nigdy się nie obnosił ze swoją przeszłością ani nie chełpił bohaterskimi czynami. Tak, Klaus Bruckner uchodził w jej myślach za niebezpiecznego człowieka, gdy więc bezszelestnie wślizgnął się do kuchni za jej plecami, nie zdołała stłumić mimowolnego westchnięcia, kiedy go w końcu spostrzegła.

- Skończyłaś na dzisiaj? – zapytał prześlizgując wzrokiem po jej ciele. Skinęła niemo głową, dziwnie poirytowana obojętnością widniejącą w jego oczach. Słusznie uchodziła w miasteczku za urodziwą dziewkę i chociaż na samą myśl o zainteresowaniu ze strony Klausa czuła gęsią skórkę, jego zachowanie jawiło jej się jeszcze większą obrazą niźli ewentualne umizgi.

- Zapłata leży w bawialni na stole. Nie zapomnij domknąć drzwi, kiedy wyjdziesz…

Wypełniony od dłuższej chwili stłumionymi dźwiękami rozmowy gabinet sędziego stanął znienacka otworem, z jego wnętrza wychynęła znajoma dziewczyna o potarganych czarnych włosach i dziwnych oczach. Wobec Olivii Hochfeld Saxa miała mieszane uczucia. Zazdrościła jej dostatniejszego życia jak każdy biedak zazdrości komuś, komu powodzi się lepiej. Była też budzącym przyjemne dreszcze dziwadłem z tymi swoimi cudacznymi oczami. Podobno czarodziejka, ale Valdis jakoś nigdy nie widziała, by krewniaczka sędziego rzucała jakieś czary, klątwy albo spędzała płody. Ale ludzie w miasteczku szeptali, że ją precz pognano z nauk to wiadomo, że pewnikiem o klątwy właśnie poszło. Remerki kapłan Sigmara, ojciec Bieker, surowo karcił tych, którzy takie plotki szerzyli, wszelako Saxa wiedziała, że w każdej plotce kryło się ziarenko prawdy. Co więcej, zadziorna natura Olivii budziła w Saxie skrywane uznanie. Dziewczyna nie dawała sobie w kaszę dmuchać, potrafiła przeklinać jak szewc, natrętnych adoratorów przepędzać grymasem na gębie, nie bała się nawet włochatych wieprzów Oufnira; co miało oczywiście pewną cenę. W przeciwieństwie do samej Saxy, Olivia nie potrafiła zawładnąć żadnym mężczyzną siłą swego uroku. Po wielokroć Saxa musiała na prośbę sędziego doprowadzać jego krewną do porządku, pomagać włożyć sukienkę czy uczesać, nie mówiąc już o sprzątaniu jej pokoi z rozrzuconych ubrań czy butelek. Gdyby zadzierająca wciąż nosa dziewczyna była jedną z uczciwych prostych Remerczyków, a nie rozkapryszoną kuzynką Brunsteina, być może zdołałyby się kiedyś zaprzyjaźnić..

Sędzia wyszedł na korytarz w ślad za swoją krewniaczką, przeczesał palcami rzedniejące włosy. Saxa znała go dostatecznie długo, aby wiedzieć, że czynił to gryziony głębokim niepokojem. Nie miała pojęcia, czy to Olivia wyprowadziła go kolejny raz z rzędu z równowagi czy też trawiony był innymi troskami. Czując się nieco niezręcznie odprowadziła panienkę Hochfeld wzrokiem ku wejściowym drzwiom, a potem ruszyła drobnymi krokami w kierunku salonu chcąc zabrać położone na krawędzi jednego z kredensów pensy.

Sędzia Brunstein był bardzo konsekwentny w tym względzie, nigdy nie zapominając o zapłacie dla służącej.

- Saxo, zaczekaj – słysząc głos urzędnika dziewczyna odwróciła w jego stronę głowę, dygnęła wdzięcznie – Wejdź proszę do mnie na chwilę, chciałbym z tobą porozmawiać. Klaus, mógłbyś w tym czasie sprawdzić, czy Franz Mauer już wrócił do miasta? Mam do niego ważną sprawę.

- Tak jest, panie sędzio – Klaus Bruckner kiwnął głową i wyszedł bez zbędnych słów z domu Brunsteina. Saxa od dawna miała wrażenie, że zausznik sędziego żywił szacunek wyłącznie do swego pryncypała, wszystkich innych Remerczyków mając za nic i w głębokiej pogardzie.

Panna Valdis najpierw stanęła jak wryta nie spodziewając się zaproszenia do sędziowskiego gabinetu. Ona, skromna i starająca nie rzucać się w oczy sprzątaczka? W pierwszej chwili jej serce zatrzepotało w piersiach niczym spłoszony ptak, pomyślała bowiem, że to podstępny Klaus przyłapał ją kiedyś ukradkiem na podbieraniu łakoci lub przymierzaniu futer czcigodnej pani Brunstein. “A to podły chuj!” pomyślała niepochlebnie o oschłym zauszniku sędziego i szybko przywołała na oblicze wyraz dziecięcej niewinności. “Jeśli mnie wydał, już po mnie i po pracy. Teraz to nawet żałuję, że go nie okradłam. Miałabym za co uciec z miasta.”

Weszła do gabinetu, akuratnie rzadko sprzątanego przez nią samą. Poważny pokój, dosyć przytłaczający powagą sędziowskiego majestatu. “A co jeśli… nieee. Nie sędzia, na pewno nie chciałby ode mnie tego, co inni mężczyźni”. Wbrew skrywanemu zdenerwowaniu Saxa zaśmiała się w duchu na ten niedorzeczny pomysł. Sędzia wydawał się zbyt dobrze wychowany, aby dopuścić się chędożenia służki w swoim gabinecie. “Chyba, że dotąd się lękał mojej złości… jak czegoś spróbuje wyniosę mu cały dom!”

- Tak, proszę pana? - spytała grzecznie opuszczając jednocześnie oczy ku podłodze.

- Saxo, chciałbym cię o coś poprosić - sędzia Ludwig Brunstein był człowiekiem o wielkich wpływach w Remer i wcale nie musiał nikogo niższego statusem o cokolwiek prosić, ale nie bez powodu uchodził za wielce dobrze wychowanego i zawsze dawał temu dowód - Olivia wyjeżdża jutro do Herrendorfu. To takie małe sioło na wschodzie, po drugiej stronie rzeki. Najpewniej nawet o nim nie słyszałaś. Nieważne. Olivia będzie towarzyszyć pewnej szlachciance, która właśnie zawitała do “Siedmiu Świec”. Kobieta ta podróżuje bez świty i poprosiła mnie, abym wynajął godnych zaufania, uczciwych i pracowitych miejscowych, by zadbali o nią w drodze do Herrendorfu.

Saxa coś tam kiedyś słyszała o Herrendorfie, podobnie jak o Buckow czy Nagenhof. Pomiędzy Gryfonią Knieją i Górami Krańca Świata leżało wiele małych wiosek, częstokroć nieznanych nawet poborcom podatków, ukrytych wśród lasów czy mokradeł i całkowicie odciętych od cywilizowanego świata. Nigdy co prawda w Herrendorfie nie była, ale podejrzewała, że nie mógł leżeć dalej niż ogromne i kuszące blichtrem Bechafen, więc wizja rychłej podróży nie zrobiła na niej większego wrażenia. Większą ekscytację poczuła w zamian na myśl o bogaczce, która właśnie rozpakowywała swe kufry i sakwy w karczmie.

- Chciałbym, abyś dołączyła do Olivii - ciągnął dalej sędzia - Wspólnie będziecie dbały o to, by pani Lautermann nie zapamiętała tej podróży jako przykrej. Oczywiście nie będziesz tego robiła za darmo. Jedna korona dzisiaj i jedna po powrocie do Remer. Co na to rzekniesz, Saxo?

Ciemnowłosa dziewczyna otworzyła mimowolnie usta słysząc propozycję zapłaty. Jako posługaczka rzadko zarabiała w “Siedmiu Świecach” więcej jak pięć szylingów tygodniowo, z czego połowę karczmarz zabierał jej z powrotem za wikt i dach nad głową. Dwie sztuki złota jawiły jej się prawdziwie wielkopańskim majątkiem, ale być może sędzia tego nie wiedział, nawykły do obracania funduszami, które Saxę przyprawiały na samą myśl o ostry ból głowy.

Ciemnowłosa posługaczka potrzebowała krótkiej chwili, by opanować przemożne emocje na wieść o takiej szansie zarobku. Uśmiechnęła się z widoczną wdzięcznością, gdyż mimo młodego wieku wiedziała jak bardzo wysoko urodzeni lubią, kiedy docenia się ich szczodrość.


- Dziękuje mości Brunstein za tą szansę. Czy mogę wiedzieć kiedy wyruszamy i czy powinnam zająć się potrzebami … pana gościa już dzisiaj? - Saxa wolała przejść do konkretów, zauważyła że sędzia nie powiedział jak nazywa się owa szlachcianka.

- To pani Katerina Lautermann - odrzekł Brunstein - Najpewniej nie obejdzie się bez twej pomocy w “Siedmiu Świecach”, więc udaj się tam czym prędzej, a kiedy już zadbasz o jej zadowolenie z kwaterunku, spakuj własne rzeczy. Wyruszycie jutro o świcie, na piechotę i rzecz jasna nie same. Będzie wam towarzyszyło kilku mężczyzn, wśród nich najpewniej Franz Mauer, więc nie musisz się lękać o bezpieczeństwo.
- W takim razie, nie będę kazała Pani
Lautermann czekać. - Służka wstała i dygnęła na pożegnanie. Oczywiście nie zapomniała o swoim złotym karlu. Jej nowym skarbie. Ruszyła w drogę do karczmy by spotkać osobę którą będzie się "opiekować".

8art 01-09-2019 11:08

18 Brauzeit 2518, kuźnia Guido Schwarzholza w Remer

Franz Mauer nigdy nie wchodził do Remer główną ulicą. Choć zazwyczaj nie miał ku temu powodu, aby się przez miasteczko skradać, już dawno temu przestał walczyć z głęboko zakorzenionymi nawykami. Zbyt często ratowały mu życie, aby odważył się je lekceważyć. Nie lubił wścibskich spojrzeń mieszkańców, fałszywie uprzejmych pozdrowień i pozbawionych prawdziwej troski pytań o zdrowie. Skryty i milkliwy z natury, starał się unikać okazji do spoufalania z sąsiadami, chociaż większość z nich znał od wielu lat.

To dlatego wynajmował pokoik na poddaszu kuźni. Panujący w budynku hałas - huk młotów, syk parującej wody, posapywanie wielkich miechów – skutecznie tłumił kroki brodatego mężczyzny, uciszał poskrzypujące deski starych drewnianych schodów, którymi wchodził na górę. To dawało mu poczucie bezimienności, której tak łaknął.

Rzucił sakwy na zakurzoną podłogę pokoiku, rozpiął obciążony bronią pas, odwiesił go na kołek. Przez chwilę spoglądał z niezdecydowaniem na zasłane futrami łóżko, rozdarty między potrzebą odpoczęcia po nużącej nocnej przeprawie, a targającym trzewia głodem. Głód i pragnienie w końcu zwyciężyły, toteż mrużący ze zmęczenia oczy brodacz wsunął w cholewę buta zdjęty z pasa myśliwski nóż i wyszedł na biegnące po zewnętrznej ścianie kuźni schodki.

Czekający na niego mężczyźni rozmawiali między sobą półgłosem, ale przerwali konwersację, kiedy tylko ujrzeli Mauera. Franz zatrzymał się na najwyższym schodku, obrzucił obu intruzów wzrokiem, oszacował z przyzwyczajenia szansę ucieczki. Oddzielający podwórko od ulicy murek był zbyt wysoki, aby brodacz zdołał go przesadzić odpowiednio szybko, a dwaj mężczyźni stojący w furcie z pewnością nie daliby mu między sobą przemknąć wiedząc już, że stoi w górze schodów.

Znalazł się w pułapce niczym polna mysz osaczona przez dwie głodne fretki.

Targnięty gniewną myślą i rozzłoszczony na siebie samego, Franz z trudem powstrzymał się od zagryzienia do krwi ust. Kiedy oparł prawą nogę o trzeszczącą poręcz schodów, jego dłoń opadła mimowolnie na sterczącą z buta rękojeść długiego noża. Uderzenie serca później mężczyzna cofnął rękę z powrotem do biodra, a potem uniósł ją w geście zdawkowego pozdrowienia.

- Panie Mauer, prawdziwie trudno pana zastać w domu – powiedział wyższy z gości, noszący nabitą mosiężnymi guzami skórznię sierżant remerskiej milicji. Franz nie poświęcił jego słowom większej uwagi, skupił spojrzenie na drugiej postaci. Klaus Brückner odpowiedział mu równie zdawkowym uśmiechem. Niższy od strażnika i bardzo szczupły, ubierający się na ciemno człowiek opierał plecy o murek w rozluźnionej pozie, ale Mauer wiedział, że pozory były mylące. Zausznik sędziego Brunsteina uchodził za bardzo niebezpiecznego człowieka i chociaż nikt nie wiedział, czym tak naprawdę się zajmował na usługach remerskiego urzędnika, wszyscy odnosili się do niego z wielkim szacunkiem.

Mauer potrafił słuchać i wyciągać wnioski z opowieści innych, toteż wiedział o Brücknerze znacznie więcej od zwyczajnych mieszczan. To dlatego w pierwszej chwili sięgnął na jego widok po nóż i dlatego teraz nadal gotów był to uczynić w razie potrzeby.

- Mogę w czymś pomóc, sierżancie? - spytał ignorując z premedytacją sędziowskiego pachołka, ale śledząc jednocześnie wzrokiem każdy jego ruch.

- Pan Brunstein zaprasza do siebie - odparł Brückner uśmiechając się niewinnie, ale Mauer nie uwierzył w przyjazny ton jego głosu - Sprawa wielkiej wagi, ale pan sędzia chciałby omówić ją spokojnie we własnym domu.

Franz Mauer spodziewał się wszystkiego, tylko nie zaproszenia do domostwa sędziego. Zbity z tropu słowami Brücknera, zaniemówił na krótką chwilę, a potem skinął spolegliwie głową i ruszył w dół schodów.

Przez cały czas bacznie obserwował obu mężczyzn wietrząc w ich zaproszeniu jakiś podstęp, niemniej zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że gdyby sędzia chciał Mauera aresztować, nie bawiłby się w tak zawiłą intrygę, tylko wysłał do kuźni kilkunastu milicjantów z łykami.

Tutaj musiało iść o coś zupełnie innego.


To pierwsza z dwóch scenek fabularnych dedykowanych postaci Franza Mauera, remerskiego trapera, przewodnika i tropiciela o rozlicznych dodatkowych talentach...




Klejnot Nilu 01-09-2019 19:45

18 Brauzeit 2518 KI, areszt strażnicy miejskiej w Remer

Hans Hans przywykł już dawno do dwóch, czasami trzech dni pobytu w śmierdzącej zgnilizną wilgotnej celi pod strażnicą w Remer, ale tym razem przedłużająca się odsiadka zaczynała go szczerze niepokoić. Rozbita głowa pyskatego flisaka z pewnością już się zagoiła, a jego dźgnięty nożem w ramię kompan nie wyglądał na srogo poharatanego, kiedy strażnicy miejscy wywlekali Hansa Hansa z “Siedmiu Świec”. Biorący co rusz udział w podobnych bijatykach mężczyzna nie sądził zatem, aby sędzia Brunstein trzymał go pod kluczem dłużej niż pół tygodnia. Tymczasem liczone na palcach miski po wydawanej raz dziennie wodnistej zupie sięgnęły ilości, która niezbyt biegłemu w rachunkach opryszkowi jawiła się prawdziwą wiecznością. Na co dzień buńczuczny i hardy, więzień zaczął skrycie podejrzewać, że Ranald odwrócił w końcu od niego swe łaskawe oblicze wydając niesławnego w okolicy draba w boskie ręce niemożebnie surowego Sigmara.

To zaś mogło oznaczać wiele, bardzo wiele. Naznaczenie rozpalonym żelazem czy wygnanie z Remer na resztę życia nie budziły w więźniu lęku takiego jak wyobrażenie stryczka albo kajdanów w imperialnej kopalni soli, a przecie nawet człowiek tak wyrozumiały jak sędzia Brunstein mógł w końcu stracić cierpliwość do przynoszącego ustawiczne kłopoty ziomka.

Kiedy zatem na kamiennych schodach aresztu zadudniły podkute żelazem buty, a płomienie łuczywa oślepiły podnoszącego się ze snopka przegniłej słomy Hansa Hansa, w myślach opryszka starły się ze sobą nieśmiała nadzieja i posępne złe przeczucie.

- Wstawaj, obszczymurze, wielmożny pan sędzia do ciebie przemówi! - cuchnący niewiele mniej od zgniłej słomy nadzorca aresztu, łysy i bezzębny strażnik więzienny o pokrytej liszajami skórze, uderzył kilka razy metalowym prętem po kratach celi. Hans Hans zgarbił się czym prędzej, złożył dłonie razem na podobieństwo karconego przez poborcę chłopa starając się sprawiać wrażenie pokornego i pełnego wyrzutów sumienia. Bezzębny strażnik z sadystyczną radością korzystał ze swej władzy nad odsiadującym co rusz wyroki obwiesiem, okładając podopiecznego wsadzanym między kraty prętem albo sikając do miski z zupą, toteż Hans Hans nie zamierzał dawać mu pretekstu do kolejnej lekcji dobrych manier.

Zadowolony z postawy więźnia, strażnik cofnął się o kilka kroków zginając grzbiet w usłużnych pokłonach i czyniąc miejsce drugiemu z przybyszów.

- Zostaw nas samych - powiedział sędzia Brunstein, tonem wibrującym nutami ledwie skrywanej odrazy do roztaczającego odór niemytego ciała strażnika. Ten pokłonił się jeszcze niżej, wetknął pochodnię w żelazną obejmę na ścianie, po czym wspiął się w górę schodów.

Urzędnik zaczekał, aż strażnik oddali się dostatecznie daleko, by nie mógł podsłuchać rozmowy. Już to wzbudziło we więźniu niecodzienną ciekawość, chociaż wzrok Hansa Hansa wciąż pozostawał wbity pokornie w kamienną posadzkę celi.

- Chciałbyś tutaj gnić do końca życia, łajdaku? - zapytał w końcu lodowatym głosem sędzia - Umrzeć ze starości albo niedożywienia, nadgryziony świerzbem i wszami?

W przeciwieństwie do swego gościa Hansa Hans nigdy nie potrafił ładnie się wysławiać i prawie nigdy nie próbował panować nad swoim zdradziecko zuchwałym językiem. Uparty i złośliwy niczym muł, nawet w obliczu wiszącego nad głową miecza sprawiedliwości nie zdołał się zatem powstrzymać od zachowania, które po prawdzie mogło go kosztować głowę.

- Wielce miłościwy pan sędzia zechce wybaczyć, jeślim uchybił obyczaju gościnności w swym przybytku - odparł sarkastycznym tonem więzień - Następnym razem zadbamy wraz z moim przyjacielem Liszajem, aby pańska wizyta w tych progach wolna była od nieprzyjemności takich jak wszy czy cuchnąca słoma. Tymczasem jednak zapraszam do spoczęcia na tym tam oto snopku, jest nieco mniej przegniły od reszty.

Ludwig Brunstein uchodził za sędziego łagodnego i pełnego wyrozumiałości dla prostackiego plebsu, ale kiedy Hans Hans skończył cedzić przez zęby swe zaproszenie, jakiś błysk w oczach gościa sprawił, że opryszek poczuł na karku przelotny zimny dreszczyk.

- Zbrodzień tak zatwardziały jak ty już dawno winien ponieść surową karę - podjął po krótkiej chwili milczenia urzędnik - Verena mi świadkiem, nieraz już zamierzałem posłać cię na stryczek, tyle skarg mi na ręce składano, tyle niewinnych ludzi ukrzywdziłeś. Jeno przez wzgląd na nauki kapłanów Shallyi oraz pamięć twej nieszczęsnej matki dotąd żem się przed tym wstrzymywał, teraz jednakoż przebrała się miarka.

Brunstein dał się ponieść surowymi emocjom, toteż Hans Hans chcąc nie chcąc wsłuchał się w jego słowa. Jakkolwiek groźnie by nie brzmiały, więzień w głębi duszy wciąż pragnął wierzyć, że sędzia chce go jedynie przestraszyć i zmusić do przestrzegania prawa w miasteczku. Po krótkiej chwili szczerze tą tyradą znudzony, zaczął rozważać w myślach uczynienie kolejnego afrontu, jakim byłoby bez wątpienia ostentacyjne dłubanie palcem w nosie.

- Istnieje jeno jeden sposób, abyś się ocalił, ty suczy chwoście - na twarzy sędziego malował się wyraz skrajnej dezaprobaty, ale jego słowa sprawiły, że myślach Hansa Hansa nadzieja zaczęła brać górę nad rozpaczą - Moja krewniaczka, Olivia, musi wyjechać na kilka dni do Herrendorfu, towarzysząc pewnej wysoko urodzonej damie z Bechafen. Wiesz zapewne, gdzie to jest. Podróż przez dzicz, gdzie mogą czaić się zbójcy albo insze niebezpieczeństwa. Zamierzam złożyć ci pewną propozycję, chociaż wciąż nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Gotów jestem darować ci życie i wolność, ty łachmyto, jeśli przysięgniesz na Młot, że będziesz strzegł w tej podróży mojej krewniaczki i uczynisz wszystko, by włos jej z głowy nie spadł. Przysięgniesz, że uczynisz wszystko, by wróciła zdrowa i cała do Remer. I jeszcze to, że będziesz trzymał od niej z daleka te cuchnące łapska. Co na to odpowiesz, łotrze?

Zdumiony propozycją, której nie spodziewał się usłyszeć, Hans Hans podszedł bliżej krat spoglądając z niedowierzaniem na Brunsteina.

- Pozwolisz mi wyjść wolno z tej nory, jeśli w zamian będę strzegł cnoty pannicy z twojej krwi i szlachcianki z wielkiego Bechafen, co pewnikiem wyżej sra niż dupę ma?! - szkaradny łysy oprych ryknął wbrew samemu sobie dzikim śmiechem, a kropelki jego śliny przykleiły się do metalu krat oraz butów sędziego. Widząc to Brunstein poczerwieniał tracąc w końcu swoje sławetne opanowanie, cofnął się o krok. Sądząc, że urzędnik właśnie się rozmyślił i zamierza porzucić więźnia w celi na pewne zatracenie, Hans Hans uniósł obie ręce i jął przemawiać z niecodzienną dla siebie powagą.

- Wielce miłosierny panie sędzio. Obie te zacne niewiasty zostaną dostarczone do Herrendorfu, Altforfu i gdzie jeno jeszcze zapragną. W stanie nienaruszonym i bez choćby jednego nadkruszonego paznokcia. Włos im spaść z głów może jeno wtedy, kiedy zażyczą sobie, abym je ostrzygł. Im trzeba będzie jeno rzec, abym skakał, a ja spytam je jak wysoko.

Wciąż obruszony i chyba nie do końca przekonany o nagłej skrusze więźnia sędzia sięgnął do kieszeni swych pantalonów, wyciągnął z niej wykonany z wypolerowanej stali symbol Sigmara Młotodzierżcy. Przekładając amulet między kratami przywołał do siebie więźnia, podał mu święty symbol do ucałowania bacząc wszelako na to, by zbrodzień mu go nie zabrał.

- Przysięgaj na imię Sigmara, że uczynisz wszystko, co ci rzekłem.

Szczerze skonfundowany szaloną propozycją urzędnika i nawet odrobinę wdzięczny za jego zaskakującą łaskę wdzięczny, Hans Hans dla świętego spokoju dotknął palcami amuletu.

- Na wszystkie świętości jakie są mi znane, przysięgam - jął się zarzekać śmiertelnie poważnym tonem - Panie będą bezpieczne do samego końca, mego albo ich.

- Za chwilę zostaniesz z tej nory wypuszczony - wciąż spochmurniały Brunstein schował amulet do kieszeni, wyciągnął z niej w zamian niewielki trzosik - W sakiewce masz pięćdziesiąt szylingów. Wykąp się i ogól, przystrzyż włosy, bo wyglądasz jak ostatni łachmyta. Potem znowu się wykąp, bo jedna kąpiel z pewnością nie wystarczy. Buty wyczyść i oporządź się jak jeno zdołasz, abyś wstydu mojej krewniaczce nie przyniósł w tej podróży. Wieczorem zjawisz się u mnie, abym cię mógł przedstawić Olivii w roli jej strażnika. Nie miej złudzeń, nie wywoła to jej zachwytu, wszelako to mnie zupełnie nie interesuje. Uczyń wszystko, coś mi poprzysiągł, a spotka cię nagroda. Złam przysięgę, a poruszę niebiosa i ziemię, aby cię dopaść i na gardle pokarać.



Jeszcze tego samego dnia Hans Hans wyjdzie na wolność i biada temu, kto powie, że słowo oprycha jest nic nie warte. Postanowił dotrzymać przysięgi zamiast dać dyla z Remen przy pierwszej lepszej okazji z szylingami w kieszeni. Zgodnie z sugestiami sędziego, “Bęcki” wyszoruje się i ogoli twarz oraz łeb na gładko. Zakupi nowe ubranie na podróż, a reszte pieniędzy jaka została rzecz jasna przechleje, dziękując przy każdym toaście Ranaldowi za tak nieoczekiwany uśmiech szczęścia. Nie tylko znowu uniknął stryczka, ale w końcu będzie mógł się wyrwać z tej cuchnącej nory jaką jest Remen, a i może dobre wrażenie zrobi na nieznanej jeszcze szlachciance z Bechafen.




Ketharian 01-09-2019 23:12

18 Brauzeit 2518 KI, domostwo sędziego Brunsteina

Klaus Brückner pozostał na zewnątrz gabinetu, toteż brodaty traper zyskał możność spotkania z sędzią sam na sam. Imperialny urzędnik siedział na krześle z wysokim oparciem po przeciwnej stronie biurka, które najpewniej ważyło więcej niż całe stado wieprzy Oufnira razem wzięte i zdawało się posiadać niezliczoną wręcz ilość szuflad. Oparty łokciami o krawędź mebla, Ludwig Brunstein spoglądał przez dłuższą chwilę na swego gościa z miną, która nie zdradzała żadnych emocji, a zatem nie była w stanie przygotować Franza Mauera na żaden przychodzący mu do głowy temat spotkania. Brodacz nigdy wcześniej nie dostąpił zaszczytu odwiedzin sędziego w jego własnym domostwie i doświadczenie te wywarło na nim tak silne wrażenie, że bez większych obiekcji oddał Brücknerowi w progu domu swój myśliwski nóż.

- Uchodzisz za człowieka świetnie obytego z tutejszymi ziemiami - powiedział w końcu Ludwig Brunstein przerywając coraz bardziej niezręczną ciszę - Podobno znasz wiele ukrytych w puszczy szlaków i nigdy się w niej nie zagubiłeś.

Słysząc te słowa Mauer zesztywniał nieznacznie, w jednej chwili dźgnięty szpilą złego przeczucia. Dotąd pewien był, że dzięki łasce Taala jego ostatnie przedsięwzięcie zakończyło się całkowitym sukcesem, ale teraz zwątpił w to w jednej sekundzie. Czyżby sędzia w jakiś sposób się o jego poczynaniach dowiedział i zamierzał Mauera zdemaskować w zaciszu własnego domu? Brodacz pochylił się lekko w krześle, zerknął z ukosa w pobliskie okno szacując w myślach swe szanse na dostanie się do niego w góra dwóch skokach.

- Znasz drogę do Herrendorfu? - pytanie Brunsteina zbiło Mauera z tropu, nie miało bowiem niczego wspólnego ze złym przeczuciem mężczyzny.

- Znam, panie sędzio - odparł ostrożnym tonem Franz - Zdarzało mi się polować w tamtych stronach, aczkolwiek okolica ta nie słynie z nadmiaru zwierzyny…

- Nie o polowania mi chodzi - Brunstein przerwał gościowi gestem ręki - Potrzebuję godnego zaufania przewodnika, który powiedzie do Herrendorfu grupkę ludzi. Idzie o pewną wysoko postawioną kobietę i jej świtę. Świtę złożoną z tutejszych mieszkańców, więc najpewniej dobrze ci znaną. Kobieta ta, pani Lautermann z Bechafen, poprosiła mnie o pomoc w zorganizowaniu jak najszybszej podróży do Herrendorfu. Chciałbym, abyś to ty ją tam doprowadził i sowicie cię za to wynagrodzę.

Franz zastygł w bezruchu na dłuższą chwilę, cierpliwie obserwowany przez sędziego. Usłyszana właśnie propozycja w niczym się nie miała do wszystkiego, czego się spodziewał po spotkaniu w gabinecie, toteż brodacz potrzebował nieco czasu na przemyślenie słów urzędnika.

- Wierzę w to, że nie zostałbym ukrzywdzony na zapłacie - odparł w końcu mówiąc w powolny wyważony sposób - Wielce doceniam zaufanie jakie wasza miłość we mnie pokłada. Czy wolno mi zapytać, kim jest ta kobieta i czego szuka w Herrendorfie?

- Nie wolno - odpowiedział sędzia, tonem niemalże przepraszającym, ale jednocześnie jasno dającym do zrozumienia, że dalsze zgłębianie tematu nic nie da - Obiecałem jej zachowanie pełnej dyskrecji, ale pragnę cię zapewnić, że jej poczynania nie mają żadnego przestępczego charakteru. Jako imperialny urzędnik nigdy nie przyłożyłbym ręki do czegoś, co byłoby wbrew prawu.

- Oczywiście, wasza miłość - Franz pochylił spolegliwie głowę - Kto zatem ma mi towarzyszyć?

- Moja kuzynka Olivia - jeśli nawet sędzia zauważył, że imię jego krewniaczki wywołało u trapera nieznacznie poruszenie, nie dał tego po sobie poznać - Jest dobrze wychowana i zadba o to, aby pani Lautermann nie przykrzyło się w drodze. Prócz niej pójdzie Saxa Valdis, do pomocy w damskich sprawach. To przemiła młoda istota i wierzę, że zadba o wszelkie przyziemne potrzeby pani Lautermann.

O ile na dźwięk imienia Olivii Mauer skrzywił się nieznacznie, to wspomnienie Saxy sprawiło, że jego twarz zmieniła się w mgnieniu oka w beznamiętną maskę. Sędzia najwyraźniej tego nie zauważył, zajęty wyciąganiem z najwyższej szuflady biurka jakiegoś dokumentu.

- Dwie niewiasty jako towarzyszki trzeciej - mruknął brodacz - Nasze kobiety potrafią robić nożem i bywają równie nieustraszone jak mężczyźni, wszelako trudno mi będzie ustrzec wszystkich trzech na tak rzadko uczęszczanym szlaku. Idzie jesień, w lesie pojawiają się drapieżniki, które chcą obrosnąć sadłem przed nadejściem pierwszych śniegów. Miękkie kobiece mięso to łakomy kąsek.

- Znam niebezpieczeństwa tej pory roku, sam się tutaj urodziłem i wychowałem jakbyś nie pamiętał - w oczach sędziego pojawił się błysk dobrotliwego napomnienia - Aby ci ulżyć, zamierzam dołączyć do ciebie Hansa Hansa. Nie mogę bez końca trzymać go w celi, musiałbym albo wypuścić ku zgorszeniu mieszczan albo powiesić, a póki co, szczerze się przed tym wzbraniam.

- Hansa Hansa?! - Mauer uniósł znacząco obie brwi, tym razem naprawdę zaskoczony - Ten człowiek jest… po części obłąkany, wasza miłość. Nie wiem, czy zdołał utrzymać go na smyczy, jeśli zechce uczynić coś gorszącego. Doprawdy szczerze powątpiewam w to, czy to dobry pomysł. Może już lepiej byłoby, abym sam podróżował z tymi niewiastami.

- Rozumiem twe troski - odparł Brunstein - Niemniej jednak Hans Hans poprzysiągł mi na znak Młotodzierżcy, że uczyni wszystko, czego od niego zażądałem. To potężna przysięga i nawet człowiek tak nierozważny jak on będzie się lękał ją złamać w obawie przed potępieniem duszy. Myślę, że winien jesteś docenić jego zalety, pomimo porywczej natury jest bowiem bitny, odważny i szczery… czasami aż zanadto. Widzę po twej minie, że wciąż powątpiewasz w mój osąd, dlatego zabierzesz ze sobą jeszcze jednego mężczyznę, aby poczuć się pewniej. Wybór zostawiam tobie, aczkolwiek myślę, że warto rozważyć…

- Felix Mayer - powiedział traper pozwalając sobie na trącące brakiem szacunku przerwanie wywodu gospodarza. Brunstein zamrugał ze zdziwienia na dźwięk propozycji Franza, zastukał palcami prawej dłoni w dębowy blat biurka.

- Najstarszy syn Gustava? - upewnił się odszukawszy w pamięci wspomnienie odpowiedniej twarzy - Ale przecież to ledwie wyrostek, na dodatek niedoświadczony myśliwy. Byłem przekonany, że zechcesz wybrać kogoś ze zbrojnych ze straży.

- Felix doskonale się nada - powtórzył Franz - Mam powody ku temu, aby wierzyć, że będzie dla mnie świetnym kompanem i nie zawiedzie mego zaufania. Ani pańskiego, wasza miłość.

- Twój wybór nie przestaje mnie zadziwiać - mruknął z brakiem przekonania w głosie sędzia - Podejrzewam wręcz, że chcesz odpłacić mi się podobną monetą za to, iż obarczyłem cię wbrew woli towarzystwem Hansa Hansa. Jeśli tak, godzę się na twą decyzję. Wezwę młodego Felixa…

- Nie ma takiej potrzeby, wasza miłość - odpowiedział natychmiast Franz, prostując się na krześle i opuszczając prawicę bezwiednym gestem ku pustej pochwie po nożu na pasie - Sam go odszukam i przekażę wieści. Co się zaś tyczy zapłaty, na ile winnym wycenić łaskawość sędziego?

- Pięć koron, płatnych z mojej szkatuły po powrocie z Herrendorfu. Dołożę szóstą, jeśli pani Lautermann będzie zadowolona. Młodemu Mayerowi zaoferuj połowę tej kwoty. Wierzę, że to uczciwa zapłata za kilkudniową podróż w towarzystwie tak czcigodnej osoby.

- Dziękuję raz jeszcze za pokładane we mnie zaufanie - traper podniósł się z krzesła i ukłonił sędziemu - Kiedy mam wyruszyć na szlak?

- Jutro o świcie. Olivia, Saxa i Hans Hans już wiedzą o podróży, zapewne wszyscy troje się sposobią. Spotkamy się jutro o brzasku przy promie, zamierzam bowiem osobiście pożegnać panią Lautermann przed jej dalszą podróżą.


Cattus 04-09-2019 20:50

18 Brauzeit 2518 KI, chałupa Mayerów w Remer

Oskórowany i pozbawiony głowy królik zawisł na wąskiej drewnianej żerdzi obok dwóch innych, które wpadły tego poranka w zastawione przez Felixa sidła. Zadowolony z rezultatu swej pracy, młodzieniec jął ciąć na mniejsze kawałki mięso upolowanego w nocy odyńca, co chwila z mściwą satysfakcją spoglądając w martwe ślepia bestii spoglądające na niego z wysokości tyczki, na którą zatknął odrąbany łeb zwierzęcia. Wykopana na tyłach domostwa ziemianka pełna była dziczyzny, a gliniany wędzarnik kopcił dzień i noc aromatycznym jałowcowym dymem, ale młody myśliwy nie dawał się ponieść zadowoleniu z poczynionych dotąd zapasów. Słońce co prawda wciąż grzało, a deszcze tylko z rzadka obracały grunt w grząską maź, lecz ludzie żyjący z dziada pradziada w środkowym Ostermarku wiedzieli lepiej. Wilgotna jesień, a zaraz po niej sroga zima - obie te pory roku potrafiły nadejść z zaskakującą szybkością, a kto nie był na nie przygotowany, musiał głodować pośród śnieżyc i lodowatego wiatru.

Troski Felixa nie tyczyły się wyłącznie zapasów w spiżarni. Zraniony przez odyńca ojciec wciąż kulał chodząc o lasce i chociaż remerski cyrulik pewien był, że zdrowie w końcu do Gustava powróci, przez najbliższe tygodnie to na barkach jego syna spoczywał obowiązek zadbania o rodzinę.

Młodzieniec wrzucił świeże mięso do misy pełniej zimnej wody i opłukał zakrwawione ręce pod bukłakiem. Pracował nad sprawianiem zwierzyny z wprawą nabytą przez lata praktykowania fachu pod surowym okiem Gustava. Wiedzione nawykami ręce pozwalały zatem błądzić myślom, a myśli Felixa nader często ostatnimi czasami biegły ku wielkim oczom i nieśmiałemu uśmiechowi Saxy Valdis. Ich potajemne schadzki w lesie obracały się wokół lekcji strzelania z łuku, ale młodzieniec pewien był, że w zainteresowaniu Saxy strzelectwem kryło się coś głębszego. Wydawało mu się, że czyta to w jej minach, gestach, w sposobie nawijania na palec ciemnych loków, gdy z nim rozmawiała. Kiedy obejmował ją poprawiając postawę i chwyt dłoni na łuku, zapach włosów dziewczyny i ciepło bijące od jej ciała przyprawiały go o zawroty głowy. Co rusz musiał się od niej odsuwać skrywając swe zakłopotanie żartobliwym docinkiem, kiedy czuł nabrzmiewającą w skórzanych spodniach męskość. Nie sądził też, by uszło to jej uwadze, ale nigdy żadnym uszczypliwym słowem nie skwitowała efektu jaki wywierała swą osobą na myśliwym, to zaś utrwalało go w przeświadczeniu, że bynajmniej nie był obcy jej sercu.

Pracując w cieniu wysokiego miejskiego muru Felix czuł się na tyle bezpieczny, by zarzucić nawyk ustawicznego rozglądania się na boki. Robił to przebywając w kniei, pośród porośniętych kożuchem mchu prastarych wielkich drzew, pod zieloną kopułą ich zachodzących na siebie koron, gdzie każde skrzypnięcie gałęzi i szelest zarośli mogło oznaczać spotkanie ze śmiercią. W gwarnym i tętniącym życiem Remer młodzieniec pozwalał sobie na większą beztroskę, ufny w bystre oczy stojących na wieżach strażników oraz lęk puszczańskich drapieżców przed ludzką cywilizacją.

Tylko dzięki temu brodaty traper zdołał go podejść tak niepostrzeżenie. Dzięki temu oraz faktowi, że zatopiony w myślach Felix miał przed oczami miast króliczej tuszki wspomnienie przysłoniętej ciemnymi lokami szyi Saxy, cudownie wygiętej w bok podczas naciągania cięciwy łuku, nieodparcie kuszącej ku temu, by przyłożyć do niej usta…

- Widzę, że stary Gustav wiele cię nauczył - zza pleców rozmarzonego myśliwego dobiegł chrapliwy męski głos, którego nieprzyjemne brzmienie zjeżyło Felixowi włosy na karku. Młodzieniec okręcił się błyskawicznie na piętach, wbił twarde badawcze spojrzenie w oblicze stojącego przy krzywym płocie mężczyzny.

Franz Mauer skinął myśliwemu nieznacznie głową, ale nie podniósł w geście powitania dłoni. W zamian trzymał obie ręce skrzyżowane na piersiach przybierając pozę, która skojarzyła się Felixowi z zamierzoną prezentacją poczucia wyższości.

Felix widywał Franza w Remer, czasami napotykał go też w pobliskich lasach, ale nigdy nie nazwałby starszego od siebie mężczyzny druhem. Małomówny i opryskliwy, brodacz chadzał własnymi ścieżkami, parając się puszczańskim rzemiosłem i nie wchodząc innym w drogę. Młody Mayer wiedział, że wielu sąsiadów uważało Franza za dziwaka, wielu przypisywało mu jakieś grzechy, podejrzewało o leśne szaleństwo, o wycie do księżyca w pełni i oddawanie czci starym dębom. Felix niewiele o to dbał, dopóki Mayer mu nie szkodził, ale teraz, spoglądając z odległości kilkunastu kroków w zmrużone oczy brodacza, poczuł jakiś nieokreślony dreszcz niepokoju.

- Uczciwy zawód to i czego się tu nie uczyć? - Felix również odpowiedział skinieniem i wracając do pracy odwrócił się od rozmówcy. Tym razem jednak ustawił się nieco bokiem, aby mógł w miarę wygodnie widzieć Franza kątem oka.

- Czego chcesz? Łowy nie dopisały i mięsa chciałeś kupić? Czy podkradasz się tak, dla zabawy? - tym razem zapytał pozornie obojętnie starając się zamaskować zaskoczenie sprzed chwili.

- Przysyła mnie sędzia Brunstein - odpowiedź trapera wprawiła młodego Felixa w zdumienie, którego myśliwy nie zdołał ukryć pod maską rzekomej pewności siebie - Może słyszałeś już o szlachciance, która zatrzymała się na spoczynek w “Siedmiu Świecach”. Jutro o świcie pragnie wyruszyć do Herrendorfu, a sędzia postanowił znaleźć dla niej świtę, która zadba o bezpieczną podróż. Jesteś jednym z tych, których wybrał Brunstein.

- Do Herrendorfu? - Mayer nie zdołał powstrzymać ciekawości - Ale tam przecie nic nie ma! Ani porządnej sadyby ani dobrej zwierzyny łownej. Czego tam szukać jakiejś szlachciance?

- Nie mnie o to pytać ani tym bardziej tobie - brodacz uniósł znacząco dłoń - Niechaj ci styknie, że sędzia pragnie, abyś strzegł spokoju tej wielmożnej pani. Chyba mu nie odmówisz?

- A właśnie, że mnie pytać, skoro mam tam leźć - odparł poirytowany Felix, rozdarty znienacka w myślach - Sam nie wiem. Ojciec wciąż o kosturze chadza, matka wiele mu pomóc nie zdoła ani siostry. Jak go ostawić samemu nawet jeśli Brunstein prosi? Chociaż płaci któreś z nich? Bo przygotowania do zimy trza czynić, póki jeszcze słońce grzeje.

- Jego miłość pan Brunstein przekazuje, że wynagrodzi ci poświęcony możnej pani czas - odparł traper - Dwie złote monety z sędziowskiej szkatuły po powrocie z Herrendorfu i dołoży trzecią, jeśli wielka pani Lautermann będzie z nas zadowolona.

- Czyli płaci. Tyle dobrego bo zwykle to lubi rozkazywać, a mieszek trzymać zasupłany. - Skomentował Felix zostawiając w spokoju oprawianą zwierzynę i odwracając się do Franza.

- Saxa idzie do Herrendorfu - rzucił pozornie od niechcenia Mauer i oczy Felixa na dźwięk tych słów natychmiast urosły - I panienka Olivia. Trzy niewiasty na puszczańskim szlaku, a w kniei drapieżniki. Sędzia ufa, że ktoś taki jak ty pomoże ich ustrzec przed złym.

- Ją też do tego namówił? - Mayer uniósł brwi - Choć w sumie bardzo mnie to nie dziwi - pokręcił po krótkiej chwili namysłu głową uśmiechając się przy tym nieznacznie - Wiesz, na ile bezpieczne są szlaki w tamtych okolicach? Bo na częste patrole strażników dróg bym nie liczył. Jacyś banici czy inne łotry mogły się tam zaszyć?

- Niczego ostatnio nie słyszałem, ale oczyska trza mieć otwarte - wzruszył w odpowiedzi ramionami Mauer - Tydzień nazad będzie jak promem się przeprawili właśnie strażnicy dróg, ponoć od strony Herrendorfu przyjechali i zaraz pognali dalej do Bechafen. W Remer nie popasali, ostrzeżeń żadnych nie ostawili, tedy nie wiedzieli o żadnem złym. Ale jesień coraz bliżej, to po puszczy gobliny chadzają, od gór ciągną mięso gromadzić na zimę. Nie ty jeden wiesz jak zaopatrzyć spiżarkę, jeno one od dziczyzny wielce wolą ludzinę.
Dotąd uśmiechnięty, Felix spochmurniał na wspomnienie zielonoskórych i mocniej zacisnął nóż w ręku. Franz miał racje, choć młodzieniec nie chciał mu tego przyznawać.

- Wezme komplet bojowych strzał. Szkoda, że tak szybko wyruszamy, a ja nawet skórzni nie mam. Ale nic to! Nie pozwole aby cos tkneło Saxe i pozostałe dwie. Możesz powiedzieć Brunsteinowi, że się zgadzam. Najlepiej ruszyć jutro wraz ze wschodem słońca jak zależy nam na czasie. Będę czekał w karczmie. - jakby na zakończenie Felix wbił dotąd trzymany nóż w stół i szybko zaczął sprzątać miejsce pracy. Nie miał wiele czasu na przygotowania, a musiał jeszcze zajść do domu i powiedzieć nowiny ojcu. Choć kulawy to z lekkimi pracami i wędzeniem przygotowanego mięsa sobie poradzi przez te pare dni. No i jeszcze trzeba było się spakować i koniecznie odwiedzić balie z wodą. W końcu jak tylko się uwinie miał zamiar iść do Saxy.

Ketharian 05-09-2019 19:42

18 Brauzeit 2518, domostwo sędziego Brunsteina w Remer

Franz Mauer powrócił do domu sędziego bocznymi uliczkami, wąskimi i pełnymi nieczystości, z przyzwyczajenia ustawicznie rozglądając się wokół siebie. Ludwig Brunstein wciąż przebywał w swoim gabinecie. Kręcący się po rezydencji Klaus Brückner wprowadził brodatego trapera do pokoju, a potem wyszedł na zewnątrz zamykając za sobą drzwi.

Mauer nie mógł nie zauważyć, że drzwi nie zostały domknięte, ale nie sądził, by w tym przypadku miało to jakieś znaczenie. Klaus wydawał się wiedzieć wszystko, co wiedział sam sędzia, jeśli zatem podsłuchiwał za progiem, dla samego trapera nie miało to żadnego znaczenia.

- Felix już się szykuje do drogi – powiedział brodacz nie siadając tym razem na krześle, a jedynie się o nie opierając. Miał pewne pilne sprawy do załatwienia w Remer, które w obliczu rychłej wyprawy nie cierpiały zwłoki, toteż chciał czym prędzej zakończyć wizytę w domostwie Brunsteina.

- Ty go wybrałeś, zatem musiałeś być pewien, że pójdzie – wzruszył ramionami sędzia – Jestem zadowolony. Jak rzekłem, jutro o świcie spotkamy się przy promie. Mam nadzieję, że wszyscy przybędą na czas i nie wystawią mnie na pośmiewisko, gdyby tak się jednak stało, możesz wyciągnąć wobec takich nicponiów stosowne konsekwencje.

Franz uniósł znacząco brwi sprawiając wrażenie, że być może nie do końca pojął słowa urzędnika.

- Dałem Hansowi ostatnią szansę na powrót do uczciwego życia, ale im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wątpię, czy była to słuszna decyzja. Nie cofnę raz danego słowa, toteż wyruszy wraz z wami do Herrendorfu, ale pozostanę też wierny przyrzeczeniu i jeśli zawiedzie me zaufanie, poniesie surową karę. Wymierzysz ją w moim imieniu ty, jeśli uczyni w dziczy coś, co uznasz za zdradę przysięgi, a przysięgał na imię Młotodzierżcy.

- Mam mu roztrzaskać głowę młotem? – zasugerował śmiertelnie poważnym tonem traper – Wydaje mi się to stosowną karą, ale nie mam młota, potrzebowałbym dodatkowej złotej korony na jego zakup.

Ludwig Brunstein przyglądał się gościowi przez dłuższą chwilę w całkowitym milczeniu, po czym przez jego oblicze przemknął niespodziewanie cień uśmiechu.

- Wiele się o panu mówi, panie Mauer. Wiele opowieści zdaje się być prawdziwie krzywdzących, a wiele sprawia wrażenie takie, jakby ludzie dalece pana nie doceniali. Mnie się wydaje, że wszyscy oni są w głębokim błędzie. Nie znamy się prawie wcale, lecz wątpię, aby prawdziwie był pan ociężałym na rozumie leśnym dziadem. Nie, na pewno nim pan nie jest. Nie będzie dodatkowego złota na młot, bo ceremonialna kara nie będzie potrzebna. Jeśli Hans Hans ciężko zgrzeszy, niechaj... niechaj po prostu zniknie w puszczy. Pozostawiam to w rękach pana oraz sprawiedliwego Sigmara. Jeśli nie ma pan innych pytań, nie będę zatrzymywał. Muszę się jeszcze spotkać z Olivią.

Mauer skinął sędziemu głową na pożegnanie, wyszedł bez dalszej zwłoki z gabinetu pozostawiając po sobie słabą woń zjełczałego tłuszczu i starego potu. Chwilę później jego miejsce zajął Klaus Brückner, który wszedł po pomieszczenia bez zbytecznego pukania.

- Myślę, że sobie poradzi, ale lepiej nie pokładać w całej nadziei w jednym człowieku – stwierdził zausznik sędziego sadowiąc się na pustym krześle – Jeśli przez zwyczajny przypadek wypadnie jutro z promu do rzeki i uniesie go nurt albo padnie rażony na śmierć ugodzony oberwaną gałęzią, los kobiet pozostanie w rękach młodego Felixa, a ten w starciu z Hansem Hansem może nie mieć szans.

- Pragnę cię zapewnić, że pani Lautermann jest w stanie samodzielnie i bez niczyjej pomocy poradzić sobie z pięcioma Hansami – odparł spokojnym tonem Brunstein, ale Klaus odniósł wrażenie, że zasiał w umyśle swego pryncypała ziarenko niepewności.

- Nie śmiem wątpić w pański osąd, ale chyba nawet ona musi spać, prawda? To jakieś trzy dni drogi w jedną stronę w dziczy. Cały czas będzie się oglądała za siebie?

- Coś chciałbyś zasugerować? – gospodarz przekrzywił głowę spoglądając na Klausa pytająco – Widzę, że coś ci w głowie siedzi.

- Mam pewnego zaufanego druha – odpowiedział powoli Bruckner – Bawi w mieście z wizytą. To człowiek o rozlicznych talentach i ufam w jego umiejętności. Nada się w sam raz jako dodatkowa ochrona na wypadek, gdyby Mauer albo Mayer nie sprostali wyzwaniu. Czy życzy pan sobie, abym z nim porozmawiał?

- Jest drogi?

- Zrobi to za taką samą zapłatę jak Mauer.

- Wynajmij go.

- Proszę uznać to za załatwione, panie sędzio.

8art 06-09-2019 21:09

18 Brauzeit 2518, uboga czynszówka na obrzeżach Remer

Franz nie skierował się wprost ku wynajmowanemu przez siebie poddaszu nad kuźnią. Miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Ruszył zaułkami w przeciwną stronę ku stojącej na obrzeżach małej czynszówce, zamieszkałej przez remelską biedotę.

Izbę w tym domu najmowała Britta ze swoją dzieciarnią. Niegdyś wiodło się jej lepiej, mieszkała w kamienicy przy samym rynku. Jej mąż Johann Steyerman był kupcem często korzystającym z usług Mayera. Ale dwie zimy temu po prostu nie wrócił z podróży z Altdorfu i bogowie sami wiedzieli co się mogło przydarzyć. Drogi Imperium do bezpiecznych nie należały i niejedna karawana przepadała bez śladu w leśnych ostępach, czy odmętach rzek. Britte w końcu uznano za wdowę, a wierzyciele rozebrali majątek na drobne, zmuszając niemłodą już kobietę do przenosin do rudery jaką zamieszkiwała teraz wraz z czwórką dzieci.

Pewnie skończyłaby marnie. Biednej wdowy nikt nie chciał, choć z Britty, pomimo wieku i trudów życia wciąż przebłyskiwała szlachetna nuta urody. A miejsce w którym się znalazła do bezpiecznych nie należało. Po zmroku nawet milicja wolała tu nie zaglądać. Co kilka tygodni rankiem znajdowano ciało któregoś z lokatorów: mętów, wykolejeńców czy sodomitów. Dla Franza sprawa była prosta. Wszystko w skutek nadużywania cierpkiego wina i przeludnienia domostwa. A wtedy nietrudno było kogoś dźgnąć w pijackim widzie. Pewnie gorszy los spotkałby niebrzydką kobietę w takim miejscu niż tylko dźgnięcie nożem, tym bardziej, że od wszystkich oddzielała ją jedynie kotara z brudnej szmaty, służąca za drzwi. Na szczęście miejscowi wiedzieli, kto czasem przychodzi do wdowy po Steyermanie, a zła sława Mauera, poparta kilkoma celnie wymierzonymi kopniakami i groźbami, wyprzedzała go wystarczająco aby element pomieszkujący w kamienicy trzymał łapska z dala od Britty.

Wszedł pewnie do mrocznego wnętrza kamienicy oświetlanego jedynie kilkoma lichymi kagankami ze śmierdzącego łoju. Licznie zgromadzona biedota rozsunęła się bojaźliwie czyniąc przejście, aby tylko nie dotknąć przybyłego. Kto wie, co się mogło stać. Kilka czyraków czy wysypka pewnie była niczym poważnym, ale każdy wiedział, że Mauer mógł zsyłać trąd, a nawet, powiadali, przydawać ludziom zapachu od którego chuć lubieżna w zwierzoludziach rosła niezmiernie i biedaka zadupczyć na śmierć w lesie potrafiły!

Skrzypiącymi, drewnianymi schodkami wszedł na piętro i odsunął kotarę do izby Britty. Za całe wyposażenie komnaty służył siennik, i prosty stół z kilkoma krzesłami, które najlepsze lata miały już za sobą.

Dzieciaki już spały, kobieta siedziała wpatrzona tępo w okno. Mauer położył na stole imperialną koronę. Britta nie odezwała się ni słowem. Wstała tylko i przywarła piersią do ściany podkasując proste odzienie, odsłaniając uda.

Gdy juz skończył, związał portki, usiadł na chyboczącym się krześle i upił troche zimnej już, cienkiej zupy z miski. Kobieta poprawiła ubranie i usiadła na zydlu obok. Dłoń delikatnie musnęła ramię Mauera:

- Franz… Ja już nie mogę tak tu. Weź nas do siebie… - szepnęła ze łzami w oczach.

- Wiesz co ludzie gadają…

- Toć ja najlepiej wiem, żeś Johanna na zatracenie nie powiódł… Ożeń się ze mną, przecie wiadomo, będzie że nie dla posagu wdowę bierzesz, bo nawet złamanego pensa nie mam. Weź mnie do siebie, błagam, bo szczeznę tu z dziatwą…. krew z krwi twoją…

Zapadła długa przerwa, w trakcie której Franz patrzył spokojnie na bliską płaczu kobietę.

- Czas pokaże… - oznajmił oschle i dodał po chwili: - Wyjeżdżam na jakiś czas. Zajdę jak wrócę...

I wyszedł...
Taka wstawka byście poczuli jakim sympatycznym człekiem jest Mauer ;) Nic zresztą dziwnego, skoro ma taką ciekawą przeszłość...


Obca 07-09-2019 13:12

18 Brauzeit 2518, Karczma Siedem Świec

Saxa poczuła miłe rozczarowanie kiedy okazało się, że “dziedziczka” nie potrzebuje..ba, nie chce jej obecności tego wieczoru. No cóż niech właściciele przybytku koło niej dzisiaj skaczą. Sama poszła do wynajmowanego pokoju by się spakować. Przygotowania do podróży były ekscytujące i przygnębiające zarazem.
Sama wizja wyruszenia z miasta gdzieś indziej było już wielce emocjonujące dla dziewczyny, ale przebieranie jej niewielkiego majątku było trochę przygnębiające.
To czego nie potrzebowała włożyła w wiklinowy kosz. Szanse, że karczmarz wynajmnie pokój podczas nieobecności Saxy były wprawdzie małe ale wolała dmuchać na zimne.

Potrzebne rzeczy kładła na swoim sienniku, ubrania, prowiant, przydatne drobiazgi. Jej peleryna z kapturem obszytym futrem z szalika który dostała dawno temu od Felixa. Futerko było już mocno wyliniałe ale dla Saxy miało nadal duża wartość.
Przyszykowała też swój łuk i kołczan. Pamięta dzień kiedy myśliwy zaczął ją uczyć strzelać. Zaczęło się jak zwykle on małych złośliwości. Ona coś powiedziała on się odgryzł i ani się obejrzeli a byli w środku lasu gdzie Saxa próbowała celować do celó z jego łuku. W jeden dzień handlowy pomógł jej wybrać broń dla siebie.
Potem ćwiczyła już ze swoim. Nie była tak dobra jak myśliwy ale potrafiła trafić już i ruchome cele. Felix nawet czasem ją pochwalił.

Była gotowa a godzina była relatywnie wczesna. Dziewczyna zeszła na dół, pod pretekstem małej pomocy weszła do kuchni i napełniła swój bukłak ciemnym piwem. Przy okazji podała też parę kufli bywalcą karczmy. Ot mały układ między nią a karczmarzem. Ona pomagała on nie zdzierał z niej przy płaceniu za pokój. Ona pomagała więcej to i czasem jej płacił. Umowa na gębę i częściej wychodził na tym lepiej karczmarz niż dziewczyna ale ta odbijała sobie te niesprawiedliwości na sakiewkach pijanych bywalców.
A tych przybyło tego wieczoru trochę, wielu było takich co chcieli przynajmniej smagnąć wzrokiem ową tajemniczą szlachciankę. Toteż kiedy Otton uwijał się wokół poleceń i zachcianek Pani Lautermann, służka podawała trunki czasem i strawę przybyłym.

Same znajome twarze jedne mniej drugie bardziej lubiane. Jedna z bardziej lubianych mogła cieszyć się postawioną obok pintą piwa i porcją gulaszu z odrobiną warzywek które “niezmieściły się” w porcji przepiórek dla zacnego gościa przybytku.
- No no, nie wiedziałam że ploteczki o znamienitym gościu dojdą i do tego twojego szałasiku. - Powiedziała z lekka złosliwością Saxa siadając koło Felixa ze swoją porcją gulaszu i piwem.
- A że przyjdziesz, jak reszta, licząc na pokaz znamienitości to już wogóle się nie spodziewałam.

- A tam zaraz jak reszta. - Felix lekceważąco machnął ręką na bywalców karczmy. - Przyszedłem upewnić się, że położysz się dzisiaj wcześnie bo chciałbym wyruszyć skoro świt. - Puścił dziewczynie oko. - Brunstein chyba długo nie musiał cię namawiać do wypadu za miasto, co? - Zapytał nieco rozbawiony i popił podarowanym piwem.

Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
- A ty skąd….czyżbyś też dostał propozycję? - Zapytała kiedy szybko odrzuciła jakim cudem Felix już o tym wiedział.

- Taa… - odparł Felix - mam się zająć bezpieczeństwem niewiast podczas przejścia przez te niebezpieczne lasy - powiedział z teatralnym przejęciem jednocześnie kładąc lewą dłoń na sercu, a w prawej ciągle trzymając kufel - Jakże mógłbym odmówić. No i dobrze mieć ze sobą kogoś, kto zna okolice. Więc długo cię nie musiał przekonywać? Wydajesz się całkiem ożywiona.

- Żartujesz?! A ty nie jesteś?- Zaćwierkała zadowolona dziewczyna. - W końcu okazja by wyjść poza Remen trochę świata opatrzyć i jeszcze nam za to zapłacą! - Chwyciła chłopaka za ramię i potrząsnęła w emocjach, aż ten musiał postawić kufelek piwa by się nie ulało.

- Aj aj. Spokojnie. - Felix jakoś uratował piwo przed podekscytowaną dziewczyną i odstawił kufel w pozornie bezpieczne miejsce. - No w sumie las jak las, ale mniej znane tereny zawsze są najciekawsze. - tu ściszył głos i nachylił się konspiracyjnie - Ale nie wydaje ci sie to troche dziwne? Bo patrz. Niby jakaś szlachcianka, a bez świty czy choćby zbrojnego i sama w las, na jakieś opuszczone odludzie chce ruszać. No niby nas wynajęto, ale my dla niej i tak obcy. Nie troche dziwne to wszystko? - Prostując się podniósł swój kufel i upił z niego mały łyk.

Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę i też popiła piwa. Potem wzruszyła ramionami.
- Olivia i Franz Mauer też jadą. Ja mam asystować Pani Lautermann i Olivi… jeśli ciebie i Mauera najeli jako ochroniarzy...chyba ktoś jeszcze powinien z nami jechać. - Dziewczyna zadumała się trochę. Wydawało się że dwóch mężczyzn do obrony to trochę mało. - Co do tego dlaczego sama bez ochrony tutaj.. któż to wie Olivia też jest wyżej urodzona i jest dziwna. Może oni tak mają. -

- Może tak mają. Mam tylko nadzieje, że nie będzie utrudniać roboty jakimiś głupimi pomysłami i marudzeniem, że mrówki albo pająki. Bo tak też chyba miewają. - Felix pokiwał głową i zabrał się za jedzenie. - No ale dość już o nich. Gotowa do drogi?

- Spakowałam wszystko co może być potrzebne i zdołam sama unieść. - Saxa odpowiedziała dumna z siebie. - Sprawdziłam też łuk i strzały, tak jak uczyłeś.

- No i dobrze. Przypilnuje żebyś nie siedziała za długo bo dobrze ruszyć skoro świt. Być niewyspanym to jedno, ale zaspać nie wypada. - Felix uśmiechnął się do Saxy, jednak uśmiech ten szybko ukrył za kuflem, dopijając swoje piwo.

Saxa mogła się odciąć jakąś ciętą ripost, ale tego nie zrobiła. Upiła łyk swojego piwa i zaczęła podjadać przyniesione dla nich jedzenie. Resztę wieczoru spędzili przy piwie i rozmowach. Czas płynął a pora spoczynku nadeszła niepostrzeżenie.

- Wracasz do siebie czy zostajesz tutaj? - Spytała dziewczyna zbierając miski i puste kufle.

- Lepiej mi chyba zostać. W końcu mamy się tu spotkać z rana. - Felix przeciągnął się na swoim miejscu - No chyba, ze nie będzie już dla mnie miejsca w karczmie bo ważny gość, brak pokoi i takie tam. - Zadziornie uśmiechnął się do dziewczyny.

- Ech no dobrze możesz spać u mnie. Jak się przemkniesz niezauważony to nawet zapomną ci policzyć za nocleg.- Powiedziała w tonie wspaniałomyślności i poszła zanieść naczynia do kuchni karczmy. przy okazji zbierając parę innych z reszty stolików.

- Więc do zobaczenia… - Odparł konspiracyjnie Felix i zebrał swoje rzeczy. Jeszcze chwile zakręcił się po karczmie i we właściwym momencie wślizgnął na górę do pokoju Saxy aby po cichu się tam rozgościć. Ekwipunek z przyzwyczajenia zostawił obok okna, a sam usadowił się na sienniku oczekując dziewczyny. Ta pojawiła się po paru minutach z mała świeczką w dłoni. Spojrzała na myśliwego, półmrok nie był wstanie ukryć chochlikowatego uśmiechu.
- Myślałam, że sobie zdążysz pościelić na podłodze. Chyba że czekałeś na świeczkę. - Powiedziała przesuwając się po małym pokoiku. Tym samym w którym mieszkała z matką, kiedy pierwszy raz zawitały do Remen.

- Na ziemi? Jak zwierze? - Felix nie ukrywał rozbawionego tonu, ale wstał posłusznie i nogą trącił zrolowany koc, który rozwinął się w poprzek pokoju. - W takim razie zaryzykuje obolałe plecy i obite kości. - Dodał teatralnie, siadając na swoim posłaniu.
- Już nie udawaj takiego delikatnego kwiatuszka. - Skomentowała służka i sama podeszła do siennika przygotowała się do snu. Otworzyła małe okienko jakie miał pokój i zakopała się w koc by z dala od wścibskiego wzroku chłopaka przebrać się do koszuli.

- Ooo… wiedziałem, że trzeba było pożyczyć sobie ten koc. - Zażartował Felix. - Jak chcesz to mogę się odwrócić. - Zaproponował nie ruszając się ze swego miejsca.

- I tak byś podglądał - Odpowiedziała mu dziewczyna i pokazała język w dziecinnej reakcji.

- Może jeszcze cie zaskoczę? - Felix obrócił się do Saxy plecami splatając dłonie na karku i wpatrzył się w ścianę. - Tak będzie szybciej i wygodniej.

- E tam już skończyłam...tylko nie chrap! - Powiedziała wyciągając się w stronę świeczki postawionej koło łóżka i jednym dmuchnięciem zgasiła płomyk. - Dobranoc, pchły na noc.

- Może lepiej nie pchły? - Felix również położył się na swoim posłaniu i nakrył połową koca. - Dobrej nocy.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:40.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172