Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2020, 23:54   #11
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 3 - 2519.I.08; fst (8/8); południe

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica mleczarzy; ulica
Czas: 2519.I.08; Festag (8/8); południe
Warunki: zapach serów, jasno na zewnątrz jasno, powiew, zachmurzenie, mroźno


Versana



- Pewnie znów idzie do “Czarnego Kota”. - Łasica odezwała się cicho do stojącej obok kobiety. Obie były wpatrzone w sylwetkę trzeciej. Ta trzecia opatulona w solidne futro szła ze trzy czy cztery domy przed nimi. Ani Łasica ani Versana nie znały jej imienia. Ale mimo to miały całkiem przyzwoite pojęcie kim jest i czym się zajmuje. Częściowo wskazywał na to ciężki obuch z jakim tamta trzecia maszerowała przez zasypane śniegiem miasto. Wcześniej młoda wdowa właściwie nie miała okazji jej się przyjrzeć bo gdy druga kultystka wskazała jej właściwą sylwetkę kilka ulic wcześniej to właśnie widziała głównie futro i młot tej trzeciej. A potem szły na tyle blisko by jej nie stracić z oczu ale widziały głównie jej wierzchnie futro z kapturem czyli niewiele. Zdawała się to być jednak całkiem energiczna osoba i skoro używała ciężkiego obucha jako broni głównej to zapewne nie była wiotkim chucherkiem.

Przy okazji Versana pierwszy raz mogła współpracować z Łasicą. Do tej pory spotykały się głównie na sabatach i poza tym raczej nie miały ze sobą zbyt wiele wspólnego. No i okazało się, że Łasica jest całkiem sprawna w te miejskie podchody. Nie było dziwne dlaczego tego typu zadania Starszy powierzał właśnie jej. Na pewno nie pierwszy raz zdarzało jej się kogoś śledzić. Ale tym razem wypadało zachować szczególną ostrożność. Bo jak powiedziała jeszcze dwa dni temu gdy wspólnie wracały z nieco w tym tygodniu wcześniejszego sabatu to - Ona jest z bandy Hertza. - oznajmiła jej wtedy krótko sprawdzając jaką reakcję to wywoła u kupieckiej wdowy.

Hertz, Oleg Hertz, najskuteczniejszy tropiciel spisków, czarownic, mutantów i kultystów. A owa kobieta za jaką szły była z jego grupy. I sądząc po tym co o niej zdążyła dowiedzieć się Łasica raczej nie plątała się tam przypadkiem. Gra więc mogła być warta świeczki. Do tej pory nikomu z grupy Starszego nie udało się zbliżyć do szefa łowców czarownic czy choćby kogoś z jego ludzi. Czasem jego imię siało popłoch gdy znów kogoś aresztowali, zabili “podczas próby ucieczki”, posłali na stos, zwykle przez etap wysłania do kazamatów czy wzięli na przesłuchanie. A teraz według słów Łasicy szły właśnie za kimś z jego grupy. Więc chociaż trop był bardzo obiecujący to był też bardzo ryzykowny. Zapewne dlatego Łasica wolała nie ryzykować samodzielnej akcji.

- Nie wiem jeszcze jak to rozegrać. Po tamtej akcji z mutantką śledziłam ją i wiem do jakiej gospody poszła. Potem widziałam ją tam raz czy dwa. Chyba tam się zatrzymała. Pójdziemy tam i zobaczymy. Po prostu wolę mieć kogoś do pomocy gdyby się coś spieprzyło. - powiedziała jej dwa dni temu podczas marszu przez zaśnieżone ulice. No i miały umówione małe spotkanie właśnie dzisiaj. W dzień święty południowych bożków i ta opatulona w futro też była święcić ten dzień święty. Widocznie patronował jej Sigmar bo wracała właśnie z małej kapliczki tego imperialnego patrona. Świątyni bowiem z prawdziwego zdarzenia w mieście nie było bo raczej ludzie woleli składać modły i datki władcy mórz albo władcy lasów. W zależności od tego na czym koncentrował się ich żywot. A inni bogowie mieli znacznie mniejszą popularność a to wszyskto odzwierciedlało się w ilości i wyglądzie świątyń w mieście. Dlatego Sigmarowi była poświęcony był niewielki budyneczek. Pewnie ktoś tak zagospodarował jeden z pustostanów więc budynek nie był ani majestatyczny ani bogaty ani okazały. Ale widocznie owej wojowniczce Sigmara to nie przeszkadzało. I teraz właśnie wróciła do siebie czyli do “Czarnego Kota.

- Chodź, idziemy. - rzekła Łasica i razem ruszyły przez skrzypiący pod butami śnieg. Pogoda dzisiaj była nawet ładna. Teraz niebo się zachmurzyło ale od rana było słonecznie i nic nie padało. Nie taki znów standard jak na tą porę roku. Nawet wiatr ograniczał się do lekkiego powiewu niegodnego miana prawdziwego wiatru. Więc pogoda w tej pierwszej połowie dnia była całkiem przyjemna jak na środek zimy gdy panował ten pogodny, cichy mróz.

Gdy tak szły Versana miała okazję wspomnieć inne wydarzenia sprzed dwóch dni. Jeszcze zanim Łasica dogodniła ją na nabrzeżu proponując wspólny powrót. Starszy jak chciał potrafił być jowialny i serdeczny. Po to by niespodziewanie jednym spojrzeniem czy uwagą zmrozić serca swoich dzieci. Tak jak ostatnio przekonał się Karlik z tymi swoimi gołębiami. Ale często był po prostu enigmatyczny i przez tą jego maskę trudno było odgadnąć jaką ma teraz minę i co sobie myśli. Zwłaszcza jeśli się nie odzywał bo o czymś myślał albo słuchał swojego rozmówcy więc nawet głosu nie było słychać. Tak i wtedy wysłuchał co Versana ma mu do powiedzenia i dał jej dokończyć.

- Oh, z pewnością każdy z nas chciałby sobie wykroić kawał własnego władztwa. W tym mieście, w tej prowincji a może i dalej. - pokiwał jowialnie głową na znak, że świetnie może zrozumieć łaknienie władzy i posłuchu o jakim mówiła jego podwładna. I widocznie wcale nie uważał tego za wadę. - Niemniej musimy budować naszą potęgę powoli. Małymi kroczkami. Niestety na razie musimy przemykać się w cieniach. Ale nie to nie będzie trwać wiecznie. W końcu nadejdzie dzień zapłaty kiedy to my będziemy na piedestale. No ale na razie skupmy się na tym co mamy do zrobienia. - brzmiało trochę jak nakierowanie na trop jaki ich lider uważał za właściwy. No a potem przeszedł do tego o co go zapytała.

- Efekty uboczne, tak… - zamyślił się chwilę gdy wrócił do tej sprawy. Tak, efekty uboczne mogły wystąpić. Trochę ich było. Jak choćby różna odporność na ten specyfik. Jedny potrzebowali większej dawki inni mniejszej by uzyskać ten sam efekt. Więc komuś można było podać 3 krople i właściwie nie było jakiegoś zauważalnego efektu a komuś innemu po 1 mógł się zachowywać jakby dostał pełną dawkę. Stąd właśnie ta dość duża rozpiętość zalecanej dawki między 2 a 5 kropli. Niestety nie było sposobu by to zawczasu sprawdzić więc można było tylko próbować i czekać na to co się stanie.

Inne efekty to takie typowe związane z kłopotami ze snem. Pocenie się, kłopoty z zaśnięciem albo na odwrót, spanie do późnego rana. Ogólne nerwowość i zdenerwowanie, zwłaszcza gdy ktoś się obudziłby zaraz po takim śnieniu. No ale na szczęście dla zachowania dyskrecji tego typu objawy mogły być właśnie zamazane przez efekt złego snu. Jeśli ktoś, tak jak Versana, byłby świadom użycia tego środka no to to wszystko powinno być do przełknięcia.

- A ta twoja służka… - Starszy zamyślił się gdy usłyszał od niej o potencjalnej kandydatce. Chwilę o tym rozmyślał tak samo jak niedawno co rozmyślał nad tym nowym znajomym którego rekomendował Silny. - Skoro masz do niej takie zaufanie by o tym myśleć to wypróbuj ją. Poddaj ją próbie. Sprawdź jej lojalność i posłuszeństwo. Najlepiej w nowej dla niej sytuacji. Znasz ją lepiej, masz więcej okazji do kontaktów z nią więc liczę na twoją pomysłowość. I jak się spotkamy za tydzień daj znać jak Brena przeszła tą próbę. To, że jakaś młódka marzy o księciu z bajki to jeszcze trochę słabe referencje by do nas przystąpić. - przywódca ich zboru nie powiedział “nie” i nie zamknął drzwi przed przystąpieniem Breny do ich małej społeczności. No ale okazywał sceptycyzm i ostrożność. Zostawił jednak jej pani wolną rękę w sprawdzeniu przydatności służki dla ich celów. No a sama Brena, nieświadoma, że była tematem rozmowy swojej pani czekała na nią z gorącą kąpielą i napitkiem jaki sobie zażyczyła przed wyjściem.

No i sam pomost który postanowiła wypróbować następnego dnia. Czyli właściwie wczoraj. Nie bardzo wiedziała czego się spodziewać gdy jeszcze trzymała odpowiednio doprawiony puchar. Wzięła pierwszy łyk i nic się nie stało. Po prostu wino smakowało tak jak powinno. Przy drugim i trzecim także. W końcu opróżniła cały puchar i nic się nie stało. Wydawało jej się, że czuje jakąś nową nutkę smaku, trochę cierpkiego no ale uczucie było tak ulotne, że sama nie była pewna czy to nie świadomość dodatku do tego wina tak jej mąci zmysły. I właściwie nie czuła na sobie żadnych efektów. Ani nie kręciło jej się w głowie, ani się spać nie chciało ani nic takiego. Po prostu jakby wypiła pucharek wina. Ale jedna w końcu zasnęła. I teraz gdy szła przez ulicę mleczarzy obok ciemnowłosej koleżanki była pewna, że ten pomost od Starszego na pewno działa jak pomost przy klarowaniu snów.

Tamten sen o dwóch trumnach i cmentarzu śniła czasami. Ale poza tym pierwszym razem gdy zjawiła się pod jej drzwiami ta sama kobieta obok której teraz szła nie pamiętała go zbyt dobrze. Nawet jeśli po przebudzeniu widziała, że to “ten” sen. To wszystko szybko się rozmywało i pozostawały tylko rozmazane obrazy. Tylko tamten pierwszy sen sprzed paru miesięcy pamiętała w miarę wyraźnie. Aż do ostatniej nocy.

Znów była przed bramą cmentarza. A ten cmentarz był cichy nawet jak na cmentarz. Słyszała tylko cichy szum wiatru. Ale nie czuła jego na sobie, jakby ją omijał albo cały cmentarz i szumiał gdzieś obok. Gdy weszła na cmentarz ten był częściowo skryty w gęstej mgle. Nawet nie pamiętała czy za pierwszym razem była ta mgła czy nie. W każdym razie gdy szła alejkami nekropolii to ta mgła stopniowo cofała się ukazując kolejne nagrobki. Aż doszła do pierwszych postaci żałobników. Ci stali nieruchomo nieregularnym kręgiem skoncentrowani wokół tego co było w centrum. Przeszła przez nich nie zwracając na nich większej uwagi, jakby byli tylko scenerią taką samą jak nagrobki. Właściwie to byli. Już wiedziała czego się spodziewać w centrum więc tym razem widok dwóch trumien a nie jednej należącej do jego zmarłego męża nie był zaskoczeniem jak za pierwszym razem. Tak samo jak widok ciał w otwartych trumnach.

Podeszła bliżej i stanęła między dwoma katafalkami na jakich leżały trumny. Obie zajmowały dwie młode kobiety. Obie uchodzące za najpiękniejsze w tym mieście i najlepszą partię do zgarnięcia. A teraz według słów Starszego pojawiła się szansa by obie te najlepsze partie zgarnąć dla siebie. Dla nich. Dla mrocznych potęg. I to właśnie Versana miała być tą która zgarnie tą podwójną pulę.

A było co zgarniać. Spojrzała na lewą trumnę gdzie spoczywała Kamila van Zee. Młoda arystokratka miała charakterystyczne, długie i ciemne włosy. Tak ciemne, że aż z granatowym połyskiem. O osobach z takimi włosami mówiło się zwykle, że są naznaczone piętnem Morra bo miały właśnie taki kruczy granat a kroki uznawano właśnie za poświęcone panu snów. Ale Kamila miała też nietuzinkową karnację. Ciemną, jakby spaloną słonecznym blaskiem. Wśród imperialnych to nie było takie częste. Zwłaszcza wśród arystokracji która przecież nie harowała całymi dniami na świeżym powietrzu. Ale z marienburskich czasów Versana wiedziała, że taki typ urody jest dość popularny na południu. Wśród Estalijczyków i Tileańczyków. Widocznie urodę panna van Zee musiała odziedziczyć po matce bo o ile Versanie zdarzało się widzieć jej ojca to ten raczej bardziej wpisywał się w rysopis przeciętnego obywatela Imperium. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi ale dostrzegła, że kamila ma palce troszkę poplamione tuszem.

A po swojej prawicy miała nieruchomą blondynkę. Froya van Hansen nawet w trumnie i okolona żałobną czernią, zachowała swój powab i urok. Zgrabna talia, przyjemnie wypełnione górne partie żałobnej sukni, smukła łabędzia szyja no i twarz. Młoda, kobieca twarz o pełnych ustach i okolona elegancko ufryzowanymi blond lokami. W tej całej czerni jaka ją okalała te zastygłe młode piękno jeszcze bardziej rzucało się w oczy. Jakby rzucało wyzwanie nawet śmierci nie chcąc dać się stłamsić. O ile van Zee byli nuworyszami w mieście to van Hansenowie należeli do starych, nordlandzkich rodów. Majątek lokalnego kupca morskiego a więc co za tym idzie pozycja jego czy wdowy po nim nie mógł się z nimi równać. Po prostu nie ten poziom. Dla takiej arystokracji ktoś o pozycji van Drasenów był kimś takim jak Berna dla Versany. Co najwyżej ciekawostką czy zabawką ale w żaden sposób nie mógł się równać z ich pozycją. I gdy tak przyglądała się nieruchomej blondyce dojrzała między jej palcami jakiś krążek. Nie była pewna czy wcześniej też był i tylko go nie zapamiętała czy nie zwróciła uwagi ale teraz widziała go wyraźnie. Chyba jakaś drobna moneta.

- Zamierzasz tylko tak stać i się gapić? - w tej całej ciszy i bezruchu cmentarza, cichym szumem niewyczuwalnego wiatru o jakim łatwo było zapomnieć głos był tak zaskakujący, że aż się obudziła. Poczuła jak drgnęła na tym cmentarzu jak to odruchowo człowiek odskakuje gdy coś go zaskoczy po czym otworzyła oczy kończąc ten ruch już w swojej sypialni. No ale była w sypialni. Sama. Nikogo tu nie było. Nikt do niej nie mówił ani nie wołał. Właściwie to nawet już nie była pewna czyj to był głos. Kamili? Froyi? Jej samej? Kogoś z żałobników? Może jeszcze kogoś innego? No nie. Tego nawet teraz nie była pewna. Ale była pewna, że od wielu miesięcy nie miała tak wyraźnego snu z tym cmentarzem i dwoma trumnami.

- Ja wejdę pierwsza. Poczekaj chwilę i też wejdź. Powinna teraz jeść obiad. Jak wejdziesz postaram ci się ją wskazać wzrokiem. - głos Łasicy wyrwał ją ze wspomnień i rozmyślań. No tak. Stały już w bezpośredniej odległości przed “Kotem” gdzie weszła zakapturzona kobieta w futrze. Versana w przeciwieństwie do niej nie widziała jej dokładniej więc jeśli futro i młot tamtej trzeciej nie byłyby przy niej to mogła jej nie rozpoznać.




Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; rzeka Salz; leśna głusza
Czas: 2519.I.08; Festag (8/8); południe
Warunki: leśna głusza, jasno, powiew, zachmurzenie, mroźno



Strupas



Mroczna sylwetka przedzierała się przez głęboki śnieg. A było to ciężkie zadanie nawet dla w pełni sił, zdrowego mężczyzny. A owa złachmianiona sylwetka nawet na pierwszy rzut oka nie sprawiała wrażenia zdrowej. Ale może to z powodu garba deformującego sylwetkę i pokracznego chodu. A śniegu było co niemiara. Zwłaszcza odkąd garbus zszedł z uczęszczanych szlaków i przedzierał się przez dziewiczy teren. Dobrze, że pogoda mu sprzyjała. Od rana nic nie padało. Ale musiał się śpieszyć by wykorzystać tą sprzyjającą podróży aurę. Zwłaszcza jak teraz niebo się zachmurzyło i nie było wiadomo czy coś z niego zacznie padać czy nie. Jakby zaczęło sypać a on nadal był w tej głuszy to mogło się zrobić nieciekawie. Ale idąc z mozołem przez ten skraj zamarzniętej rzeki miał aż nadto czasu na rozmyślania.

Wczoraj późnym rankiem spotkał się z tragarzami wysłanymi przez Karlika. Jak chyba wszystko co organizowała prawa ręka ich przywódcy wszystko było zapięte na ostatni guzik. Wóz zaprzężony w mizernego konia przyjechał późnym rankiem na nabrzeże przy jakim noc wcześniej umówili się z Karlikiem. Jego oczywiście nie było na tym chłopskim wozie. Za to był woźnica i jego pomagier. To właśnie oni znieśli te klatki z gołębiami na zaśnieżony pomost. Identyfikacja nie była trudna komu mają je zostawić bo garbaty i brzydki był na tym pomoście tylko jeden. Obaj chyba nie mieli ochoty poznać Strupasa lepiej bo gdy tylko zostawili ostatnią klatkę zabrali się na wóz i odjechali w stronę miasta zostawiając ładunek adresatowi.

Same klatki nie były takie ciężkie. Garbus a pewnie i każdy dorosły, mógł bez trudu wziąć dwie czy trzy z nich. No ale wygodnie się niosło po jednej w każdej ręce. W każdej były dwa albo trzy turkające ptaki. Ale, że tych klatek było kilka więc oznaczało, że trzeba zrobić po kilka tur od po nabrzeżu, potem pomoście i wreszcie na krypę a potem do ładowni. To oznaczało ryzyko pozostawienia klatek bez opieki na publicznym nabrzeżu. Ale tutaj pomógł mu Kuternoga.

- Gerd ci popilnuje klatek jak będziesz je nosił. - powiedział Kurt gdy Strupas miał iść i czekać na przyjazd klatek z ptakami. Przedstawił jakiegoś cherlawego chłopaka z bielmem na jednym oku. Chłopak był jeszcze dzieciuchem, ani mu wąs jeszcze nie wyrósł ani głos nawet nie zaczynał mężnieć. Był też cichy. Praktycznie nie odzywał się do garbusa i szedł wyraźnie z boku. Może przez jego wygląd a może zapach. A może nawet trochę się go bał. Ale chyba dało się dostrzec, że lubił byłego bosmana i pewnie wolałby zostać z nim niż iść z Trupasem. Czy raczej obok niego. Gdy przyjechali tragarze i gdy na nich czekali też trzymał się trochę z boku marznąc i chodząc dla rozgrzewki. Chuchał w dłonie w starych, za dużych rękawicach. Strupas nie był pewny czy ich kulawy nie miał kiedyś podobnych. Ale mały chociaż w pewnej odległości to jednak mu towarzyszył zerkając czasem na niego swoim jedynym sprawnym okiem. Potem jakby zniknął z widoku gdy obcy zostawiali te klatki a może to garbus przestał na niego zwracać uwagę zajęty odbiorem towaru. A Gerd pokazał się gdy tamci już odjechali. Został pilnować pozostałych klatek gdy garbus kuśtykając zaczął człapać z pierwszą parą klatek.

Potem musiał zrobić kilka kursów między “Adele” a nabrzeżem. Gdy kuśtykał z klatkami wśród innych zacumowanych kryp widział ich statek. I pojedynczą sylwetkę bosmana na pokładzie. Gdy wracał najpierw widział wybrzeże i te same statki tylko od strony drugiej burty a potem zwrot i kupkę klatek i czekającego przy nich dzieciaka. Kurt pomógł mu przy wnoszeniu klatek na pokład. Wyciągał hakiem klatki na górę więc chociaż odpadło mu wspinanie się po trapie na pokład i układanie klatek pod pokładem. Ale poszło raczej gładko. Trochę chodzenia po wybrzeżu i klatki były dostarczone na miejsce. Więc z ostatnią partią poszli we dwóch on z dwoma klatkami i Gerd z dwoma. Spotkali się przy “Adele” we trzech.

- Ciekawe czy ten spasiony sknera coś nam rzuci za fatygę przy następnym spotkaniu. - zastanawiał się Kurt gdy przysiedli nad gorącym grzańcem jaki widocznie uwarzył u siebie. W taką pogodę przydawał się grzaniec. Tragarze oczywiście nie mieli żadnego grosza dla nich. Może Karlik aż tak im nie ufał by dawać im pieniądze dla kogoś innego. A może nie miał zamiaru w ogóle płacić współbraciom traktując to jako obowiązek wobec zboru. Trudno było powiedzieć. Samego Karlika nie widzieli od wczoraj i możliwe, że nie zobaczą do następnego spotkania.

Tak. Ten grzaniec Kurta przydałby się Strupasowi teraz. Jak wokół panowała leśna głusza. No i śnieg. Całkiem inaczej niż w ciepłym sezonie. Wszędzie panowała śnieżna biel. Tylko pionowe słupy pni drzew były grubymi i cienkimi pionowymi kreskami. Grubszymi te co były blisko zasapanego garbusa a cieńszymi te co były dalej. Ale odkąd wszedł w tą leśną dzicz szedł przez dziewiczy teren. Jakby był ostatnim człowiekiem w tej okolicy.

Trochę inaczej poszło mu wczoraj w drugiej połowie dnia gdy próbował się dowiedzieć czegoś o tych kazamatach, strażnikach i w ogóle. Połaził wczoraj po znajomych wyrzutkach takich samych jak on i popytał. Gdy wraz z kończącym się dniem wracał do siebie aby przygotować się na dzisiejszą wyprawę miał taki sobie wynik. Większość znajomków nie miała do powiedzenia nic nowego o tym miejscu. Że kazamaty, że stamtąd się nie wraca, że lepiej przezimować w beczce soli niż trafić na tydzień do tego strasznego miejsca i w ogóle lepiej się trzymać z daleka. Chociaż podobno jeden kolega bez nóg co się rozłożył niedalego więzienia może mógłby coś wiedzieć więcej ale jak Strupas odwiedził zakątek gdzie powinien być to go nie zastał. A dzień już się kończył i musiał przygotować się na dzisiaj.

No a dzisiaj zabrał swoje zapasy jakie naszykował sobie wczoraj wieczorem i ruszył w drogę. Najpierw ulicami miasta. Potem gdy opuścił ostatnie budynki natrafił na grupkę dzieciaków jeżdżących na sankach i łyżwach po zamarzniętej rzecze. Mieli z niego uciechę gdy pocisnęły mu wyzwiskami i śnieżkami. Niektóre nawet go trafiły. Ale potem było spokojniej. Im dalej od miasta tym ciszej i mniej ludzi. Oddech Ulryka coraz wyraźniej odcisnął swój zmrożony oddech na tej krainie. Jeszcze w mieście można było o tym zapomnieć. W tym ucywilizowanym zakątku wybrzeża. Ale tutaj, w dziczy było inaczej. W lecie dominowały tu pierwotne i dzikie siły poświęcone Tallowi. Ale teraz w zimie Tall zapadał w sen zimowy i pałeczkę przejmował pan zimy i wilków.

Z początku kuśtykający garbus szedł jeszcze drogą to napotykał sanie zaprzężone w konie czy pojedynczych wędrowców. Raz nawet minęła go grupka rozmodlonych pielgrzymów. Ale w gdy doszedł do zamarzniętej rzeki musiał zejść z drogi i iść na południe, w głąb lądu. Rzeka dawała gwarancję, że się nie zgubi jeśli będzie się trzymał blisko niej. Salz była skuta lodem. Co było normalne w środku zimy. Chociaż na jej środku widać było cieńszy lód jakby wąski środek nurtu miał kłopoty z zamarznięciem. Co też jeszcze takie dziwne nie było. Tam gdzie sięgały pływy Manana zdarzało się, że żywioł wody nie chciał ulec oddechowy Ulryka.

Strupas miał już za sobą pierwszą połowę dnia brnięcia przez dziewiczy leśny śnieg. Nie miał już daleko do swojej leśnej kryjówki gdy odkrył dlaczego ten lód na rzece jest tak dziwnie cienki. Winowajca wystawał dziobem, masztem i trochę burtami niedaleko brzegu. Długa łódź. Takich w porcie ani na południowym, imperialnym wybrzeżu nie było zbyt wiele. Za to powszechnie używano ich na północnym wybrzeżu Morza Szponów przez norsmeńskich łupieżców. Tak powszechnie, że niemal stały się ich synonimem.

Ta łódź jednak była już pogrzebana przez lód i wodę. Chociaż pewnie niedawno. Może wczoraj albo podobnie bo lód był jeszcze cienki. Wybrzuszenia na śniegu sugerowały, że ktoś tu już buszował ale śnieg częściowo zdążył przykryć te ślady. Więc pewnie w nocy albo wczoraj bo odkąd rano się obudził to nie sypało. Ten zdeptany śnieg przysypany przez nowy układał się w niekształtną plamę na wybrzeżu. Wystawało z niego kilka skrzyń i beczek jakby załoga próbowała znieść ze łodzi co się da. No a potem pewnie odeszli. Na to wskazywała węższa przesieka jaka prowadziła w głąb lasu. Też przysypana śniegiem jaki padał w nocy i wczoraj. Niestety właśnie z tego kierunku Strupas usłyszał niepokojące odgłosy. Rogi. Ujadanie psów. Jeszcze dość odległe. I nikogo w tel leśnej dziczy nie widział. Ale był zdany tylko na siebie. Był zbyt daleko od znajomego miasta czy choćby osady odmieńców by liczyć na jakąś pomoc. A te odgłosy kojarzyły się z jakimś polowaniem z nagonką. Pogoda była w sam raz na wypad za miasto a i zimowe futra zwierząt były najbardziej cenione.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-05-2020, 17:42   #12
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Brnął przez śnieg niczym miotła przez stuletni kurz.
Nie powinienem iść teraz, pomyślał zatrzymując się na chwilę by odsapnąć, zostawiam ślad szeroki i widoczny dla każdego. Obejrzał się. W co głębszych zaspach zostawiał ścieżkę szeroką na człowieka.
- G-G-G-Gdyby to tylko były ślad-d-d-dy stóp, nie b-b-b-byłoby tak źle - zmarznięta Śmierdzistopa oceniła trzeźwo.
- Starszy na pewno to przemyślał - mruknął Strupas - jest mądrzejszy niż ja i wy razem wzięci. Ocenił ryzyko i uznał że warto. Czymże jestem ja i kilku odmieńców wobec planu Wielkiego Plugastwa. Niczym.


Ćwierć dnia później, gapiąc się na wpółzatopioną łódź i słuchając odgłosów nagonki był jakoś mniej pewien że to dobry plan.
- Brachu, nie ma strachu! To kamraty, Zbóje Morskie! Do tych samych szefów się modlicie! - ucieszył się Kapitan Szkorbut
- Aha - odparł mu Strupas - może akurat zdążę się przedstawić jak będą mnie toporami siekać. Powiało sarkazmem. I smrodem, jak to od Strupasa. Garbus rozejrzał się szukając kryjówki. Był zmęczony marszem i w dodatku niezbyt rączy - lepiej mu było się schować niż uciekać. Cofnął się skąd przyszedł mamrocząc klątwy w stronę parszywego losu i cholernych myśliwych. Od czasu do czasu przystawał by się przysłuchać jak polowanie się przemieszcza i by zejść mu z drogi.
Ostatecznie jak go opadną... to poprosi o jałmużnę.
- Psom się nie wykpisz Strupas. Oby coś lepszego od ciebie zwęszyły! - Śmierdzistopa pokrzepiła go na swój własny sposób.
Wiedział że ma rację, psów obawiał się bardziej niż ludzi.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 06-05-2020, 04:24   #13
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Powrót ze zboru po rozmowie z Łasicą


Mijały kolejne kamienice, w których okiennice były już pozamykane i tylko zza niektórych dobiegało pulsujące światło świec, bądź lamp olejnych. Szły w milczeniu bacznie rozglądając się dookoła. Tzeentch Jeden wiedział kto czaić się mógł w poopuszczanych kamienicach, których nie brakowało w całym mieście. Ludzi którzy szli na łatwiznę i jako źródło zarobku wybierali karierę złodzieja ryzykując utratą dłoni lub życia nie brakowało. Szczególnie Mrozem kiedy to handel morski zamierał podnosząc tym samym liczbę bezrobotnych. Zaś dwie piękne kobiety spacerujące uliczkami miasta tak późną porą stanowiły nie tylko okazje do szybkiego wzbogacenia się ale i zaspokojenia najbardziej prymitywnych potrzeb. Jednak odważniaka, który zdecydowałby się na taki krok względem tych dwóch niepozornie wyglądających dam czekałoby nie lada zaskoczenie, które w najlepszym wypadku skończyłoby się obitym łbem i skrojona sakiewka a w najgorszym kilkoma dodatkowymi otworami w ciele i odesłaniem duszy takiego typa na wieczną służbę przed obliczem jednego z Bogów Chaosu. Oba księżyce wisiały wysoko rozjaśniając teren dookoła. Zdawały się na siebie patrzeć niczym para zakochanych nastolatków, którzy jednak nie mogą wpaść w Swoje ramiona ze względu na zbyt opiekuńczych rodziców. Mgła była gęsta jak piana wyrzucana na brzeg przez lodowate Morze Szponów a one wciąż jednak nie traciły z oczu szerokich pleców eunucha, który szedł spokojnym krokiem i zachowywał bezpieczny dystans między nimi. Kiedy minęły zgliszcza, na których miejscu jeszcze parę lat temu stała kamienica kryjąca wewnątrz burdel. Łasica lekkim ruchem głowy pożegnała się, szepcząc na do widzenia zwyczajowe "Nie ma ucieczki przed chaosem". Chwile później zniknęła niczym pensja marynarza po odwiedzinach w domu uciech. W czasach swej świetności lokal, którego ruiny mijała różnił się od podobnych sobie i był z tego znany na całym wybrzeżu. Z jednej strony z powodu dziewczyn w nim pracujących (Mianowicie słynęły one z egzotycznej urody i pasji do tego co robiły. Nie przyjmowały również byle ochlapusów i śmierdzących śledziem pracowników portowych a jedynie ludzi majętnych z ugruntowaną pozycją społeczną). Z drugiej zaś z incydentu, po którym spalono budynek wraz z jego całym personelem (Jeden z gości oskarżył dziwki o kradzież cennego sygnetu i zgłosił sprawę do lokalnej straży, a że miał wielu wpływowych znajomych na wysoko postawionych stołkach to całkowicie przypadkowo odkryto w lokalu ślady dające jasny sygnał o mieszczącym się w tym budynku miejscu spotkań wyznawców chaosu). W każdym razie zgliszcza stoją i ogółu społeczeństwa mają pokazywać co czeka każdego, kto maca się z chaosem. Versanie zaś przypominają raczej o tym, że jeżeli chcesz oskubać jakiegoś bogatego kupca to nie kradnij mu sygnetu. Po prostu ożeń się z nim a następnie nafaszeruj go medykamentami na potencje mając pewność ze jego serce nie wytrzyma namiętnych uniesień. Wdowa jeszcze parę chwil spacerowała Sama, aż w końcu spośród mgły zaczęła wyłaniać się jej kamienica. Kornas wyczekiwał na Nią pod drzwiami. Gdy zbliżała się coraz bardziej dostrzegła jak wydobywa spod płaszcza klucz, który wisiał na kawałku rzemienia u Jego szyi. Następnie otworzył przed Nią drzwi, rozejrzał się po okolicy, szybko wskoczył do środka i przekręcił dwukrotnie tryb kawałkiem metalu, który ponownie zawiesił na swoim karku. W środku było znacznie przyjemniej niż na zewnątrz. Gorąc bił od kominka, w którym tliły się drwa wznosząc przyjemna dla nosa woń. Gosposia serdecznym uśmiechem przywitała swą Panią wraz z Jej ochroniarzem. Później pomogła zdjąć wdowie płaszcz i odwiesiła go na oparcie krzesła nieopodal kominka. Na dworze wszak nie padało, jednak płaszcz zazwyczaj nachodził wilgocią, która wiecznie panowała w okolicach portu.
- Już zaczynałam się martwić. – przemówiła Greta dokładając drwa do kominka – Nie napełniłam jeszcze bani, gdyż nie chciałam aby woda nad to wystygła. Zapraszam więc na górę a ja zaraz doniosę wina i zadbam o kąpiel. - zwróciła głowę w stronę eunucha – Tobie również przydałoby się umyć, bo cuchniesz jak beczka solonych śledzi. - na twarzy gosposi można było dostrzec grymas – Idź już, bo nie idzie wystać obok.
Versana zachichotała delikatnie i ruszyła do Siebie. W głowie wciąż kotłowały się Jej na przemian myśli związane odbiciem kobiety z kazamat, prezentem od Starszego i prośba o pomoc ze strony Łasicy
- Kąpiel, wino i sen to to czego zdecydowanie mi teraz trzeba. – pomyślała – Przemarznięta, zmęczona i z osobliwą wonią Strupasa w nozdrzach raczej nic racjonalnego nie wymyślę
W pokoju Versany było jeszcze cieplej niż na dole. Greta zadbała o komfort Swojej pracodawczyni wiedząc, że Ta ceni Sobie u ludzi rzetelność i skrupulatność. Wdowa jak tylko weszła do izby, przymknęła delikatnie drzwi i schowała fiolkę którą wręczył Jej Starzy w podwójnym dnie Swojej skrzyni. Następnie zdjęła z Siebie ciężkie ubranie pozostawiając je na podłodze i rozpuściła swoje czarne włosy. Chwilę później rozległo się pukanie i w progu pojawiła się gosposia w jednym ręku trzymając butelkę wina a w drugim puchar.
- Mam nadzieję, że nie za gorąco tutaj? - starsza kobieta podeszła w kierunku młodszej – Przyniosłam wino aby czymś zająć Panią zanim doniosę wody. – wręczyła Versanie puchar napełniając go wonnym i gorącym winem – Proszę się odprężyć. Kąpiel będzie niebawem gotowa. - Gosposia postawiła butelkę z trunkiem na stole nieopodal bali i skierowała się w stronę wyjścia zbierając uprzednio leżące na ziemi odzienie swej Pani
- Greto. – odezwała się czarnowłosa piękność – poślij jutro przed południem po Malcolma. Chciałaby aby pomógł mi przy Agrafce. Mam jutro troszkę wolnego czasu, który chciałabym poświęcić Sobie i Swojej klaczy. Nie zapomnij również przygotować na jutro jakieś bezmięsne danie dla starca. Wszak nie jada mięsa a ja nie mam zamiaru wyjść na niegościnną. - skosztowała wina po czym dodała – aaaaa i przyślij do mnie jutro ze śniadaniem Kornasa. Chciałbym rano zjeść u siebie a mam do niego ważna sprawę o której zapomniałam mu rzec wracając do domu.
Staruszka kiwnęła głową i opuściła pokój swej Pani. Wdowa zaś nim gosposia przygotowała kąpiel wzięła się za rozczesywanie swoich gęstych włosów dokańczając przy tym naczynie z winem.

Angestag

W kominku drewno już dawno przygasło i w pokoju Versany zaczynało robić się chłodno. Młodą wdowę zbudziły jednak odgłosy codziennego życia dobiegające z zewnątrz. Nie czuła się tym faktem podirytowana. Spała dobrze. Nic tak nie układało Jej do snu jak gorąca kąpiel i rozgrzewający trunek. Przetarła oczy, odkryła grubą puchową kołdrę i wstała. Na cielę poczuła gęsią skórkę więc szybko założyła przygotowany wieczór wcześniej przez Gretę strój, w którym zwykle chadzała do stajni. Zdążyła spiąć włosy gdy uszu Jej dobiegł dźwięk skrzypiących schodów. Chwilę później ktoś mocno zapukał do drzwi.
- Proszę! - krzyknęła a w drzwiach ukazał się Jej łysy ochroniarz z taca, na której przyniósł Jej śniadanie.
Minę miał nietęgą. Młoda wdowa jednak przywykła do tego faktu. Z twarzy Kornasa ciężko było wyczytać coś więcej poza irytacją. Z resztą trudno było Mu się dziwić. Nie posiadał swej męskości.
- Przyniosłem śniadanie. – burknął – Powiedziano mi również, że ma Pani do mnie jakąś sprawę.
- Owszem. - odparła damulka – Zamknij jednak drzwi za sobą. - eunuch spełnił życzenie Swojej Pani. - Chciałabym abyś dzisiaj pokrążył po mieście mając uszy i oczy szeroko otwarte. - przemawiała lekko przyciszonym głosem aby mieć pewność, że głos Jej nie wydostanie się poza ściany pokoju - Dam Ci parę srebrników a Ty wstąp do kilku tawern w tym na pewno do tej „Piwnicznej” i „True Kipper”. Wypij kufel piwa czy dwa albo pograj w kości jednak nie spij mi się zbytnio. Nie chce abyś w przypływie pijackiej fantazji wdał się w jakąś bójkę bądź stracił czujność. Chciałabym abyś dowiedział się czegoś więcej na temat tej tajemniczej areny, o której krążą plotki w mieście. Gdzie odbędą się kolejne spotkania, kto stoi za ich organizacją i jak można się zapisać do wzięcia udziału w walkach do których tam dochodzi. Uważaj jednak na to co i komu mówisz. Nie każdy musi być tym za kogo się podaje. – kontynuowała - Jakby ktoś zbytnio węszył wokół Ciebie i nie daj – wyszeptała - Tzeentch Cię rozpoznał. Powiedz, że Van Darsenowa krucho stoi z kasą przez Mróz i spowodowany nim zastój w interesie więc postanowiłeś dorobić na boku a poza bitką do niczego innego się nie nadajesz. Powinno to skutecznie zamydlić ciekawskie oczy. - uśmiechnęła się lekko – Drugą rzeczą, na którą chciałabym byś był wyczulony to sprawy związane z zadaniem powierzonym nam przez Starszego. - kontynuowała wciąż przyciszonym tonem – Wiele elementów chadza po ulicach i karczmach. Szczególnie tych tańszych. Ktoś coś może słyszał o jakimś niecodziennym precedensie albo miał niewątpliwą przyjemność gościć w progach kazamat. Może, któryś z karczmarzy. Ich uszu dochodzi wiele informacji a ich języki skutecznie rozwiązuje brzdęk monet. W rozmowie z nimi musisz być jednak znacznie bardziej rozważny szczególnie z tym w „Piwnicznej”. Gdyby któryś z nich spyta Cie po co Ci te informacje to odrzeknij, że Twój stary znajomy z tego co słyszałeś a co strasznie Cię zasmuciło wstąpił na drogę przestępczą. Dawno go nie widziałeś a Jego matka strasznie zamartwia się o syna i poprosiła Cię o pomoc w zaczerpnięciu informacji, gdyż jest schorowana i nie może ruszyć się z domu a nawet jakby mogła to straż niechętnie udziela takowych informacji bez dodatkowej opłaty. - uśmiechnęła się – To zresztą dość częsty proceder. - Versana spojrzała w oczy eunucha aby mieć pewność, że zrozumiał – Jeszcze jedno. Na koniec dnia przed powrotem wstąp do obu miejsc, o którym wspominał Aaron. Zobaczy czy nie ma tam jakiś fantów bądź informacji a w razie jakiejkolwiek przesyłki przynieś mi ją, na miejscu pozostawiając podkowę. Kilka znajdziesz w stajni wiec weź jedną. A tutaj masz świecę. – sięgnęła po niedopałek z nocy stojący na stole – Zostaw ją w skrytce gdybyś napotkał jednak na jakieś problemy. Chociaż nie powinieneś mieć takowych. - Versana zmarszczyła brwi i raz jeszcze spojrzała w oczy łysego półmężczyzny – Mam nadzieję, że zrozumiałeś wszystko. Jeżeli zaś coś jest niejasne to pytaj teraz. - Poczekała chwilę dając czas do namysłu swojemu ochroniarzowi.
- Yyyyyyy... – odparł po cichu Kornas – Zdobyć informacje przy piwie lub kościach o arenie i kazamatach nie wzbudzając podejrzeń. Nie brzmi zbyt skomplikowanie nawet jak dla mnie. - wyszczerzył niekompletne uzębienie
- Cieszę się w takim razie, że wszystko rozumiesz. – twarz kobiety rozpogodziła się – Wiem, że mnie nie zawiedziesz. Tu masz kilka srebrników. – podeszła do kufra i wyciągnęła z niego niewielką, podręczną sakiewkę. Następnie rozwiązała supeł, sięgnęła do środka i wręczyła kilka srebrnych monet Swemu dużemu towarzyszowi. - Możesz już iść. Smacznego i powodzenia. – puściła Mu oko na do widzenia i odwzajemniła Jego „urokliwy uśmiech”
- Będzie jak rzekłaś. – Kornas wyszedł i zamknął za Sobą drzwi do sypialni.
Versana resztę przedpołudnia spędziła zaś na segregacji dokumentów związanych z prowadzeniem kompani handlowej. Myśli a'propos zadań związanych ze zborem, póki co odsunęła na bok. Wszak interes sam się nie poprowadzi a po śmierci męża wiele Jego obowiązków spadło na Jej barki. Na szczęście te związane z dokumentacją w papierach sprawiały Versanie sporo satysfakcji dając poczucie dobrze wykonanej pracy i kontroli nad losem kompani. Po jakimś czasie w powietrzu dało się wyczuć woń duszonych warzyw i aromatycznych przypraw. Wdowa była pewna, że zapachy dobiegają z dołu. Greta musiała być w trakcie przygotowywania obiadu co znaczyło też, że Malcolm lada chwila powinien się zjawić. Sprzątnęła więc dokumenty z segregacją i porządkowaniem, których się już uporała. Zamknęła szafki na klucz i ruszyła na dół zamykając za sobą drzwi do swojego pokoju. Na dole zauważyła gosposię mieszającą drewnianą chochlą w kociołku nad ogniem oraz młodą służkę pieczołowicie starającą się doprać ubrania eunucha z dnia poprzedniego.
- Witajcie moje miłe. – uśmiechnęła się jak miała to w zwyczaju – zwabiłaś mnie tu Greto aromatem Twej potrawy. - podeszła w stronę paleniska i spróbowała dania przygotowywanego przez staruszkę – Mmmmm... Nie wątpiłam w to, że po raz kolejny przygotujesz coś wyśmienitego. Malcolm będzie zachwycony. Z resztą to chyba już powinien niebawem przybyć.
Gdy Versana skończyła zdanie rozległo się pukanie do drzwi frontowych. Sprzątaczka wstała i podeszła do nich. Uchyliła wieko i widząc, że po drugiej stronie stoi starszy mężczyzna otworzyła i zaprosiła z uśmiechem na ustach dorożkarza do środka. Ten grzecznie choć chłodno się przywitał i po wymianie uprzejmości z resztą domowników został zaproszony przez właścicielkę kamienicy do stołu, na którym stał już chleb, czarna kawa oraz zastawa czekająca na to, aż danie Grety wyląduje na niej. Chwilę później starsza kobieta zaczęła nakładać obiad i gdy miski był pełne wszyscy domownicy przystąpili do jedzenia zasiadając do wspólnego stołu. Jedli w milczeniu co było najlepszym dowodem na to, że przygotowany przez gosposie posiłek im smakuje. Opróżnili talerze w mgnieniu oka. Po tej małej uczcie starowinka przystąpiła do sprzątania a Brena chciała wziąć się do dokończenia tego co zaczęła jednak ku wielkiemu Jej zdziwieniu Versana zapytała czy nie chciałaby nauczyć się co nieco na temat koni i zaprosiła dziewczynę do stajni aby towarzyszyła Jej i Malcolmowi przy oporządzaniu konia. Młodziutka kobieta wpierw mocno się zdziwiła co dość łatwo dało rozpoznać się po Jej twarzy jednak po chwili z wielkim entuzjazmem i radością zgodziła się. Cała trójka więc udała się do stajni gdzie Versana czesała klacz, Malcolm sprawdzał jej stan podków i uzębienia a Brena nie odstępowała Swojej Pani na krok. Wdowa doskonale przemyślała to posunięcie z zaproszeniem sprzątaczki do stajni. Chciała bowiem zyskać jeszcze większą sympatie i zaufanie w oczach służki, gdyż w głowie Jej kreował się plan związany z próbą o której wspominał Starszy na zborze. Oporządzanie Agrafki zajęło trochę czasu. Po wszystkim Versana poprosiła również rudzinkę aby Ta udała się z Nią do sypialni i pomogła wybrać strój na jutrzejsze spotkanie u van Zee'nów. Młoda sprzątaczka omal nie podskoczyła z radości i w asyście Swej Pani udała się na górę gdzie spędziły dłuższą chwilę rozmawiając o zwyczajach panujących na dworach arystokratów i mężczyznach, którzy czasami potrafią wystroić się lepiej od nie jednej kobiety. Versana starała się w ten sposób zarazem rozpalić w młodej dziewczynie chęć spróbowania tego odległego dla niej świata ale również zbadać jak daleko byłaby w stanie się posunąć by tego skosztować. Po skompletowaniu stroju kultystka poleciła Brenie aby Ta przypilnowała by Jej strój jutro wieczorem pachniał świeżością i był miły w dotyku. Sprzątaczka skinęła głową i wyszła z pokoju. Chwilę później Swoją izbę opuściła również Versana. Na dolę czekał już na Nią kolacja, która dzisiaj składał z gorącego wywaru mięsnego podanego w asyście świeżo upieczonego chleba i dzbana jej ulubionego wina grzanego. Greta widząc Swoją Panią zaprosiła Ją do stołu aby w tym czasie móc przygotować kąpiel z dodatkiem olejków zapachowych i gorącym ręcznikiem na twarz. Widok posiłku w mik rozwiał myśli związane z pogodą panująca na zewnątrz. Versana poczuła nagle burczenie w brzuchu i nie zwlekając zbyt długo przystąpiła do posiłku. Gdy zjadła wszystko chwyciła puchar napełniony winem w dłoń i poszła z powrotem do Swojego pokoju. Na górze odstawiła na bok naczynie i zdjęła z Siebie odzienie wierzchnie. Nie rzucała go jednak dzisiaj na glebę a podała Grecie.
- Dziękuję Ci. - uśmiechnęła się serdecznie – Czasami zastanawiam się jakbym Sobie bez Ciebie poradziła. Jak minął Ci dzień? - spojrzała następnie głęboko w oczy gosposi jakby chciała coś w nich spostrzec. Kłamstwo? Może zmartwienie? A może tęsknotę za czymś?
- Droga Pani! - w głosie staruszki słychać było spokój ale i zmęczenie. - Dziękuję za zainteresowanie ale od dawien dawna tryb mojego życia regulowany jest przez porę doby i roku. Nic specjalnego. Rutyna dnia powszedniego. Ucieszyłam się jednak dzisiaj z widoku Was pałaszujących z takim apetytem mój gulasz. - rozpromieniała na twarzy – Dodaje mi to otuchy i mam nadzieję, że zawsze tak Wam będzie smakować to co przyrządzę. Pozwól jednak, że już pójdę. Muszę oczyścić Twój strój a chciałabym się za przyzwoleniem położyć już na spoczynek, gdyż strasznie łupie mnie w krzyżu.
Versana kiwnęła delikatnie głową i odprowadziła Grete do drzwi. Następnie zamknęła je na klucz i zdjęła z Siebie resztę ubrań. Gdy była w pokoju już Sama podeszła do kufra i wydobyła ze skrytki fiolkę z tajemniczym płynem. Przyjrzała się mu raz jeszcze z zafascynowaniem i dodała dwie krople do pucharu z winem, którego natychmiast spróbowała i ku Swojemu zdziwieniu prócz tego, że alkohol było już raczej chłodny to smak napitku prawie w ogóle się nie różnił od oryginału. Weszła więc do drewnianej wanny, pociągnęła kolejny łyk i położyła na Swej pięknej twarzyczce gorący w przeciwieństwie do wina ręcznik. Czuła w nosie delikatną woń korzennych i cytrusowych aromatów unoszących się wraz z parą wodną. Ręcznik przyjemnie zmiękczał i rozprężał skórę na Jej twarzy. Ona zaś leżąc zrelaksowana z zamkniętymi oczami i według zaleceń Starszego starała się wrócić pamięcią do snu, w którym była uczestniczką ceremonii pogrzebowej. Myślała o dwóch trumnach, o tych lezących w nich zdających się wyzionąć ducha damulkach i ludziach zebranych wokół. Gdy kompres na twarzy wyraźnie wystygł wstała i wyszła z bani. Wytarła Swoje powabne ciało bawełnianym ręcznikiem i ponownie sięgnęła po puchar. Płynu było coraz mniej a Ona wciąż nic nie odczuwała. Trochę Ją to zamartwiało. Postanowiła dzisiaj spać nago. Położyła naczynie przy łóżku i wsunęła się pod kołdrę. Leżąc wygodnie poczuła wilgoć pomiędzy udami więc koniuszkami palcy powędrowała wzdłuż tali kończąc w łonie. Czuła tego wieczoru wyjątkowe podniecenie więc nie zajęło Jej to długo ale dało duże odprężenie. Nie była jednak zmęczona więc przechyliła puchar opróżniając go całkowicie. Następnie zamknęła powieki i oddała się modlitwie ku Tzeentchowi i Slaneeshowi. Modliła się szepcząc a raczej mamrocząc pod nosem. Później ponownie skupiła swe myśli wokół snu, który doprowadził ją poniekąd do kultu. Gdy otworzyła oczy stała przed cmentarną bramą. Widocznie zasnęła …

Festag

Po otworzeniu oczu nie bardzo orientowała się jaka pora dnia Ją zastała. Zza okiennic dobijały się promienie słońca oraz dźwięki miasta. Jednak w Jej głowie nadal szumiał głos, który przemawiał do Niej w śnie. Zaś gdy zamykała oczy wciąż widziała te dwa detale, które wcześniej musiały umknąć Jej uwadze. Tusz na palcach i złota moneta.
- Muszę zbadać ten ślad. – czoło miała zmarszczone – No i co to był za głos. Nie jestem w stanie nawet stwierdzić czy słyszałam kobietę czy mężczyznę. Może, to któryś z Bogów do mnie przemawiał? Wszak ponoć Slaanesh potrafi przyjąć formę zarówno przystojnego mężczyzny jak i pięknej kobiety. Hmmmmm... - podrapała się po głowie - Może to była Łasica bądź Starszy? Musze zadać dzisiaj kilka dyskretnych pytań koleżance.
W południe obie kobiety miały się spotkać w pustostanie stojącym przy skrzyżowaniu ulic mleczarzy i serowarów. Z racji braku orientacji w czasie. Versana szybko doprowadziła się do porządku. Rozczesała a następnie spięła swoje krucze włosy. Później kolejno założyła zwiewną koszulkę, na nią przyodziała Swój zdobiony, skórzany pancerz a na nogi wsunęła grube rajstopy. Na całość założyła schludną jednak zadbana suknię w kolorze fiołków, która u krańca rękawów oraz na dole była zdobiona ciemnozieloną koronką. Talię przeplotła skórzanym pasem dobrej jakości do którego jak to miała w zwyczaju przypięła Swój ostry jak klify sztylet. Następnie założyła wysokie skórzane buty, ocieplane od środka króliczym futrem i zaglądając do kufra wybrała szarawy kapelusz. W dłoń pochwyciła jeszcze kożuch z uszytą od wewnątrz kieszenią, zdobiony delikatnym haftem płaszcz z kapturem i sakiewkę z kilkoma srebrnymi monetami. Wyglądała schludnie. Nie był to strój tak wyszukany i bogaty jak wysoko urodzonej arystokracji jednak w odpowiedni sposób zaznaczał jej status społeczny. Wychodząc z pokoju zamknęła drzwi na klucz, który schowała wraz z sakwieką do kieszeni. Na dole zastała eunucha zasiadającego przy stole, który popijał gorącą kawę, Gretę sprzątającą palenisko oraz Brene, która miała właśnie gdzieś wychodzić.
- Witaj moja Pani. Wyspałaś się? - zapytała staruszka podnosząc głowę – Z racji dzisiejszego święta nie miałam sumienia Cię budzić.
- Witaj Greto. Dziękuję za troskę. Wczorajszego wieczoru tak zadbałaś o mnie, że spałam jak dziecko. Straciłam jednak rachubę czasu. Jaką mamy porę?
- Niebawem będzie południe. Sprzątnę do końca palenisko i biorę się za przygotowywanie obiadu. Nie zdradzę jednak co dziś zaserwuję. - staruszka uśmiechnęła się w stronę wdowy – Niech pozostanie to niespodzianką.
- Dobrze. Lubie Twoje niespodzianki. - wdowa zeszła na dół i zasiadła przy stolę na którym stał dzban z gorącą kawą oraz chleb i konfitura wiśniowa – Zjem szybko śniadanie i ruszę w asyście Kornasa na miasto. Chcę odwiedzić dzisiaj świątynie i wesprzeć miejsca czci chociaż drobnym datkiem. Mało kto dba o nie w tych ciężkich czasach. - nalała sobie kawę i posmarowała pajdę chleba grubą warstwą pachnącego dymem dżemu. - Mam nadzieję, że pamiętasz, iż dzisiaj wieczorem zostałam zaproszona do van Zee'nów i muszę prezentować się odpowiednio jak na taką okazję.
- Oczywiście moja Pani. Na twe przybycie wszystko będzie gotowe. - gosposia obrzuciła Versane miłym uśmiechem – Proszę się nie martwić. Dopilnuję aby woda wrzała, Brena przyszykowała strój a Malcolm czekał na Panią gotów do odjazdu.
- Cieszę się. - zwróciła następnie głowę w stronę eunucha – Kornasie. Możesz już iść się przygotować do wyjścia. Ja zjem jeszcze jedną kromkę, dopiję kawę i będę gotowa.
Tak jak poleciła, eunuch uczynił. Nim zdążyła skończyć śniadanie łysy mężczyzna stawił się gotów do trasy. Versana więc wcisnęła ostatni kęs do usta i przepiła go kawą. Następnie założyła kożuch dokładnie go zapinając a na ramiona zaś zarzuciła płaszcz związując go tylko u szyi. Głowę przyozdobiła kapeluszem i spojrzała na Swojego ochroniarza, który w tym samym momencie otworzył drzwi. Ruszyli. Szli obok Siebie dość dziarskim krokiem w stronę miejsca, gdzie mieli spotkać się z Łasicą. Versana postanowiła wykorzystać ten czas aby dopytać eunucha o szczegóły Jego wczorajszej eskapady....

Podróż nie zajęła im długo i gdy dotarli na miejsce zastali czekającą już brunetkę. Musiała przybyć chwilę przed Nimi, gdyż nie narzekała na ich drobne spóźnienie. Po przywitaniu się Łasica zleciła aby Kornas ruszył w stronę kaplicy Sigmara a następnie udał się do „Czarnego Kota” i wynajął tam pokój pod jakimkolwiek pretekstem oraz aby oczekiwał Ich przyjścia w głównym pomieszczeniu. Przekazała też mu opis kobiety na którą powinien zwrócić uwagę i wspomniała aby pod żadnym pozorem nie zbliżał się do Niej bez ich wyraźnego polecenia. Versana zaś wręczyła mu kilka monet na wynajem pokoju. Dwie kultystki odczekały chwilę po czym razem ruszyły w kierunku pierwszego miejsca zlokalizowanego wcześniej przez Łasice. Nie odbiegały zbytnio od Siebie ubiorem co nie wzbudzało zbytnich podejrzeń ludzi przemierzających o tej porze miasto. Versana jednak zdjęła kapelusz, który schowała pod pazuchę a na głowę zarzuciła kaptur.

Młoda brunetka odprowadziła współkultystkę wzrokiem, aż Ta zniknęła za drzwiami tawerny. Wedle Jej zalecenia odczekała parę chwil i ruszyła Jej śladem. Gdy przekroczyła próg lokalu zdjęła kaptur i pierwsze co rzuciło się Jej w oczy to spora ilość osób, która w nim przesiadywała. Jedni jedli, gdyż zbliżała się pora obiadu. Drudzy upijali się w ten sposób oddając cześć fałszywym bożkom a jeszcze inni grali w karty spalając przy tym niewyobrażalne ilości tytoniu. Wdówka rozejrzała się po zgromadzonych starając się wyłapać wzrokiem Swoich towarzyszy. Nie zajęło Jej to dużo czasu i po chwili dostrzegła Kornasa siedzącego przy stole pilnującego aby miejsce obok Niego było wolne dla Jego pracodawczyni oraz Łasice siedzącą samotnie przy bufecie, która delikatnie wskazała Jej wzrokiem cel ich zainteresowania. Kobieta, słusznych rozmiarów siedziała Sama przy stole, na którym znajdowała się rybna zupa obok której stała pieczona barania noga. Ze względu na panujące wewnątrz lokalu ciepło i duchotę zdjęła z siebie futro i dopiero teraz Versana mogła dostrzec Jej twarz. Nie należała do urokliwych. Wydęte policzki, z których jeszcze nie zniknęły rumieńce, małe oczy, świński zadarty nos i krzaczaste brwi. W barkach była szersza od niejednego mężczyzny w tym lokalu i zdawała się nie mieć karku. Jadła w sposób prymitywny. Wdowa tylko czekała jakta przechyli misę, z której chlipała zupę i wypije ją jednym haustem oblewając przy tym swój strój na którym widniał symbol młota. Pomimo, że w knajpie mieszały się wzajemnie zapachy alkoholu, smażonego mięsa i palonego tytoniu Versana wiedziała, że obiekt jej obserwacji będzie pachniał tylko nieco lepiej od Strupasa.
- Trudno. Przywykłam już chyba. – uśmiechnęła się do Siebie – Na szczęście wiem już co zrobić. Wpierw udam się do właściciela tego przybytku. – Versana dostrzegła tęgiego mężczyznę z przetłuszczonymi włosami stojącego za bufetem - Rzeknę Mu, że spodziewam się kilku kupców z głębi Imperium w nadchodzącym tygodniu jednak nie mam na tyle miejsca aby przenocować ich u Siebie. Powiem Mu również, o tym że mają Oni w zwyczaju wynagrodzić gospodarza jeżeli Ten będzie dysponował butelką Tileańskiego wina i peklowaną w kapuście wieprzowiną. Powinno to rozpalić Jego żądze pieniądza przez co mam nadzieję, że spojrzy na mnie łagodniejszym wzrokiem. Następnie wyrażę aprobatę z faktu, iż w Swoich progach gości wyznawczynie Sigmara - Versana zaczęła powolnym krokiem zmierzać w stronę karczmarza – Podkreślę, że kupcy z głębi Imperium również powinni docenić ten fakt ze względu na Swoją pobożność. Korzystając z okazji podpytam Go o szczegóły związane z Tą „urokliwą damą” . Kiedy, skąd i po co przybyła? W którym pokoju rezyduje? Wspomnę również, że dobrze by było gdyby moi a zarazem Jego goście zajmowali pokój w bezpośrednim sąsiedztwie Jej izby ze względu na ich komfort i poczucie bezpieczeństwa. Następnie zamówię u Niego strawę, napitek i poproszę o kluczę do pokoi, które miałby wynająć przybyszom, gdyż chciałabym w międzyczasie zobaczyć jakie warunki tam panują. - kontynuowała myśl przeciskając się przez tłum, który zdawał się nie zwracać zbytnio na Nią uwagi – Postaram się Go również przekonać aby darował sobie fatygę i skupił uwagę raczej na przyrządzeniu mi specjalności lokalu, którą mogłabym ewentualnie później polecić moim przyszłym kontrahentką. Poproszę Go o kluczę i uspokoję, słowami, że jestem już duża dziewczynką i doskonale sobie poradzę. Na koniec uśmiechnę się do Niego najładniej jak potrafię i puszczę mu delikatne oczko. - zachichotała w środku, będąc już o krok od otyłego mężczyzny – Wszak mało, który facet w tym mieście jest w stanie oprzeć się mojemu urokowi osobistemu. No może poza Strupasem i Kornasem, który nie ma kutasa. W każdym razie gdy dostanę kluczę postaram się wykorzystać czas, w którym wyznawczyni SmarkaSigmarka zajęta będzie strawą. Pójdę w stronę pokoi gościnnych po trasie dając eunuchowi znak aby do mnie dołączył. Gdy spotkamy się na piętrze wyjaśnię Mu sytuację i poproszę aby dopilnował by nikt mi nie przeszkadzał. Ja natomiast postaram się włamać do pokoju pseudokapłanki, rozejrzeć na tyle sprawnie na ile tylko potrafię i nie zostawiać śladów po Swojej działalności. Nie powinno zająć mi to dużo czasu. Opuszczając pokój zamknę go aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń i zajrzę do tych pokoi, o których wspominał mi gruby karczmarz aby w razie niewygodnych pytań mieć ogólną wiedzę. Po wszystkim zejdę na dół. Oddam mu kluczę i pochwalę schludność, czystość i wystrój izb. Później poproszę aby przyniósł mi posiłek do stołu, przy którym siedzi ta potężna „niewiasta” nie zapominając o dużym dzbanie gorącego kompotu. Ja zaś dosiądę się do Niej sama aby z Nią porozmawiać starając się zdobyć chociaż w małym stopniu Jej zaufanie. Następnie zaś postaram się wyciągnąć od Niej informację zauważając, że wyznawcy Sigmara są raczej rzadkim widokiem w tych rejonach i zapytam o to czy widziała jak bardzo zaniedbana jest kapliczka tego Boga w mieście i że może warto byłoby coś z tym zrobić. Mam nadzieję, że zdobędę od Niej parę informacji i uda mi się dostrzec w Jej mowie bądź gestach jakieś szczegóły dające mi domysły z kim naprawdę mam do czynienia. Hmmm. Dobra, to do roboty. Na chwałę chaosu. Niech Tzeentch ma mnie w Swej opiece.
- Witaj Karczmarzu. - rzekła wdowa podchodząc do właściciela lokalu - Jestem Versana van Darsen i przybyła do Ciebie z ofertą, której jako prawdziwy człowiek interesu nie powinieneś przegapić...
 
Pieczar jest offline  
Stary 06-05-2020, 13:33   #14
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 4 - 2519.I.08; fst (8/8); południe

Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; rzeka Salz; leśna głusza
Czas: 2519.I.08; Festag (8/8); południe
Warunki: leśna głusza, jasno, powiew, zachmurzenie, mroźno


Strupas



Podobno bogowie drwią sobie ze swoich wyznawców. Strupas nie wiedział czy tak jest w istocie ale jednak można było odnieść wrażenie, że od pacierza czy dwóch wszystko stacza się po równi pochyłej i jednak owa obława go nie ominie. Starał się wycofać po swoich śladach wydeptanych w śniegu. Spróbować wyminąć linię obławy. Może nawet by mu się to udało albo nie. Gdyby zwierzyna i myśliwi byli łaskawi współgrać z jego zamiarami. A jak się okazało nie byli.

Niepokojące było zwłaszcza ujadanie psów. Brzmiały jak jakieś myśliwskie ogary. Nawet jeśli śnieg je spowalniał to pewnie i tak mniej niż jego. I niestety wyglądało na to, że pierwszy kontakt będzie miał właśnie z ogarami. Myśliwym może by się jeszcze wytłumaczył, może nawet nie chcieliby podchodzić do takiego śmierdziela i brudasa. No ale napędzane gorączką myśliwską ogary nie musiały mieć takich oporów. Czy odróżniają go od zwierzyny? I polowały głównie węchem i słuchem więc było trudniej oszukać ich zmysły niż innych ludzi wobec jakich wystarczyłoby skryć się za drzewem czy w jakiejś zaspie. Chociaż ten cholerny śnieg zdradzał wszystko nawet postronnym. A tu pewnie brali udział myśliwi. Więc wyglądało to coraz gorzej im te ujadanie i rogi a w końcu nawet ludzkie nawoływania były coraz bliżej.

No i była jeszcze zwierzyna. Garbus dostrzegł pierwszą otukaną w futra sylwetkę jak podąża jego śladem. Co w tym śniegu wcale nie było zbyt trudne. Sylwetka wyglądała groźnie. Z toporem w każdej dłoni parła jakby miała go dopaść i usiec. A może nie jego? Jeden z ogarów pruł przez śnieg prosto ku futrzastej sylwetce. Wojownik musiał go dostrzec bo zatrzymał się i ciężko dysząc z wysiłku czekał. Nie czekał długo bo pies był tuż tuż. Może ze dwa oddechy zdyszanego garbusa gdy z warkotem rzucił się na ofiarę. Topór świsnął trafiając w bok ogara w locie i powalając go na śnieg. Ledwo pierwszy z toporów wyrwał się z ciała skowyczącego zwierzęcia drugi spadł na niego z góry kończąc jego skowyt. Sylwetka spojrzała w dal, tam gdzie już było słychać okrzyki ludzi i reszty ogarów po czym spojrzała w stronę Strupasa i znów wznowiła swój szybki marsz, prawie trucht. Z toporem w każdej ręce.

Zaraz potem garbus miał inne kłopoty. Bardziej osobiste. Nie musiał przejmować się sylwetką z dwoma toporami gdy kątem swojego wyłupiastego oka dostrzegł zziajaną, brązową smugę skaczacą przez śnieg w tempie i gracją nie mógł się równać żaden dwunóg. Jeden z ogarów widocznie go namierzył i zaatakował. Na szczęście dla garbusa ten rozpęd z lekkiej górki zadziałał na niekorzyść czworonoga bo co prawda skoczył z takim imptem, że pewnie by go przewalił na śnieg. A tak tylko przeleciał tuż obok niego i wylądował z krok od niego. Zanim wyhamował i się obrócił minął kolejny krok i drugi. Ale już się odwracał do garbusa szczerząc swoje zaślinione kły i warcząc. Rzucił się do kolejnego ataku chwilę potem.

Strupas nigdy zadatków na zwinnego akrobatę czy tancerza nie miał to i teraz kły ogara wbiły mu się w rekaw i poczuł jak zaciskają się na grubym materiale i żywym ciele pod spodem. Ale chociaż garbus nie szczycił się zbyt dobrym refleksem to jednak jego patron obdarzył go ponadprzeciętną wytrzymałością. Tak i teraz kły chociaż przebiły się przez materiał i zadrapały mu ramię to nie uczyniły mu większej szkody. A co więcej dostał niespodziewaną pomoc.

Sylwetka z toparami dopadła do walczących. I jeden z toporów trzasnął w grzbieg ogara. Ten zaskomlał boleśnie i próbował umknąć ale wówczas dopadły go mściwe ręce garbusa szybko tłamsząc jego opór. Zaraz potem dwie obce sobie, zdyszane postacie mogły na siebie spojrzeć z bliska.





Dopiero z bliska Strupas zorientował się, że pod tym futrem kryje się kobieta. Zziajana tak samo jak on i więc musiała już pewnie dłuższy czas przedzierać się przez te leśnie, zaśnieżone ostępy. Sądząc po ubiorze i fryzurze no i zatopionym wraku pewnie była jego załogantką. Sama skrzywiła się odruchowo gdy dotarł do niej smród łachmianiarza. Ale zaraz uniosła głowę. Też to usłyszał. Pogoń zbliżała się. Więcej ogarów i myśliwych wkrótce znajdzie się nad tym zamarzniętym brzegiem Salz.


---

Mecha:

T 1

Strupas vs Ogar: 50+30+10(40)-45+10(55)=35 rzut: Kostnica 57 = Ogar trafia > 3+k6:4 = 7 vs 7 = -0 ŻYW.

T 2

Strupas vs Ogar: 50+30+10(40)-45+10-10(45)=45 rzut: Kostnica 31 = Strupas trafia > ??

Norsca vs Ogar: 50+50(50)-45+10-10(45)=55 rzut: Kostnica 33 = Norsca trafia > 5+k6:2 = 7 vs 3 = -4 ŻYW.


---



Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica mleczarzy; karczma “Czarny Kot”
Czas: 2519.I.08; Festag (8/8); południe
Warunki: zapach dymu i jedzenia, gwar gości, półmrok na zewnątrz jasno, powiew, zachmurzenie, mroźno


Versana



Kornas zanim znalazł się przy jednym ze stołów w “Kocie” zdołał przekazać swojej pani czego się wczoraj dowiedział szwendając się po różnych karczmach i tawernach. W “Śledziku” jak tak sobie dywagował, że zima, bieda i w ogóle sakiewka pusta a tylko bić się właściwie umie a bandytą być nie chce no to jeden z przygodnych towarzyszy do kielicha wspomniał, że może walczyć za pieniądze. Może przecież zgarnąć trochę grosza za te swoje mocne pięści. Powinien tutaj wrócić w najbliższą pełnię Mannslieba to może coś dla siebie znajdzie bo wygląda na krzepkiego więc kto wie…

Z historyjką o matce kolegi którego zabrano go kazamat i się kobiecina o swoją niecnotę martwi a przecież zima,śniegu pełno trudno starej kobiecie wyjść na zewnątrz a i w lochach to pewnie zimno… No to też nie poszło tak najgorzej. Bo ktoś mu poradził by zapytał o niego albo przy bramie kazamat czy ktoś taki u nich siedzi albo strażników z kazamat co przesiadywać lubili w “Piwnicznej” albo w “Sierpie i Młocie”. To może tam by się tak dało mniej oficjalnie coś podpytać.

Zresztą Versanie też poszło z karczmarzem całkiem zgrabnie. Starszy i pulchny mężczyzna chyba dał się oczarować tej uprzejmej, młodej damie która go wypytywała o różne rzeczy. I dowiedziała się, że siostra Louisa wzbudza powszechny szacunek swoją prawością i pobożnością. Widocznie Sigmar pobłogosławił swojej służce tak piękna wewnętrznego jak i zewnętrznego. Sigmarytka zatrzymała się na początku zimy i karczmarz był nią zachwycony. Płaciła regularnie, cicha, spokojna, nie sprawiająca problemów, nie grymasząca przy posiłkach. Ale jednocześnie nie dawała sobie dmuchać w kaszę i zdarzało się, że jedno jej słowo i siła groźnego spojrzenia pacyfikowało co bardziej krewkich klientów.

Niestety wolnych pokojów obok sigmarytki nie było a sam karczmarz nie był aż tak niedyskretny by zdradzać nieznajomej który pokój należy do owej bożej bojowniczki. W każdym razie ci kupcy z głębi lądu no trochę dziwna sprawa, żeby przez te śniegi i zawieje ktoś dotarł do miasta no ale oby Ulryk był dla nich łaskawy bo w “Kocie” na pewno znajdą co potrzeba, łącznie z tileańskim winem no i obecnością tak promiennej osoby jak gorliwa służka Sigmara.

- Zresztą sama możesz z nią porozmawiać. - karczmarz uśmiechnął się zachęcająco a i Versana usłyszała, że ktoś od tyłu podchodzi do baru. Sprężystym, energicznym krokiem a nie ociężałym orczym krokiem. Po czy całkiem niedaleko niej stanęła kobieta. Ale bynajmniej nie ten kark jaką wcześniej wzięła za sigmarytkę.




- Dziękuję za posiłek. Chciałam od razu zapłacić za tamto ostatnie. Jest coś dla mnie? - rzekła spokojnie szczupła blondynka. Do Versany dotarło, że ona chyba siedziała za tamtą o manierach głodnej wieśniaczki. Widocznie to ją wskazywała wzrokiem Łasica ale ze swojego miejsca młoda wdowa musiała nieprecyzyjnie odebrać ten niewerbalny przekaz.

- Tak, tak, oczywiście. Już sprawdzam. - karczmarz gorliwie pokiwał głową i uśmiechnął się. Trochę nerwowo. Ale szybko wyjął jakąś księgę i zaczął coś sprawdzać. Blondynka czekając na wynik tego sprawdzania odruchowo rozejrzała się dookoła przy okazji trafiła tym spojrzeniem na siedzącą obok czarnulkę. Bez skrępowania przesunęła się po niej spojrzeniem ale karczmarz znów przykuł jej uwagę.

- Tylko to. No a za resztę to tyle co zwykle. - powiedział usłużnie karczmarz przesuwając po ladzie małą sakiewkę. Kobieta roztaczająca wokół siebie jakąś wyczuwalną aurę chłodu, zgarnęła ją do kieszeni a sama sięgnęła do własnej sakiewki płacąc monetami za posiłek. Jeszcze chwilę chowała własną sakiewkę gdy schyliła się po swój ciężki obuch i futro.


---


Mecha:

Kornas wypytwanie o arenę: OGŁ 30+5-10=25 rzut: Kostnica 19 > mały suk

Kornas wypytywanie o kazamaty: OGŁ 30+5-10=25 rzut: Kostnica 68 > średnia porażka

Versana przekonywanie karczmarza: OGŁ vs SW 55+10-10(55)-40=65 rzut: Kostnica 33 > średni sukces
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-05-2020, 06:48   #15
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Versana była nie lada zaskoczona tym, że karczmarz okazał się być opornym na Jej wdzięki i nie chciał zdradzić informacji a propos pokoju, w którym nocowała ów kobieta. Widocznie dawno nie dupczył i może zapomniał jak się to robi lub po prostu instynkt kupiecki przyćmił ten zwierzęcy. Teraz jednak nie wiedziała co zdziwiło Ją bardziej. Zachowanie grubego właściciela lokalu czy fakt, że to nie Tą kobietę uznała za obiekt Jej obserwacji. Ta, na którą zwróciła wpierw uwagę wyglądem i manierami przypominała raczej coś pomiędzy Strupasem a górskim ogrem a tu oczom wdowy ukazał się obraz z goła inny.
- Ale wtopa. – pomyślała zaskoczona Versana – Dobrze, że wyjaśniło się to teraz. Trudno jednak uwierzyć w brutalność, o której wspominała Łasica. - wdowa przez moment przyjrzała się blond wojowniczce po czym zaczęła omiatać wzrokiem ludzi zebranych w izbie - Wyglądem, jednak przypomina bardziej kobietę z dalekiej północy, niż z głębi lądu. Jasne włosy, tatuaże i nie tak delikatna budowa ciała jak moja. Hmmmm. - zadumała - Tylko ten oręż i wiara w tego całego, tfu, Młotodzierżcę? W każdym razie nie dziwota, że przykuła uwagę mojej koleżaneczki. - brunetka ponownie wróciła wzrokiem na Sigmarytkę, gdy Ta zdawała się skończyć interes z karczmarzem – Część planu więc jestem zmuszona odpuścić. Reszta jednak pozostaje bez zmian. To do dzieła
- Co sprowadza kapłankę Sigmara w te strony? - Versana spytała bojowniczki pewnym głosem, w którym dało się jednak wyczuć nutę zaciekawienia – Pora roku niezbyt sprzyjająca. Świątyni Młotodzierżcy u nas nie zastaniesz a kaplica ku czci Twego Boga stoi w opłakanym stanie. Czyżby coś niepokojącego działo się w naszym popadającym w zapomnienie mieście? - wdowa wyciągnęła rękę w kierunku blondynki – Jestem Versana van Darsen i zarządzam jedną z tutejszych kompani handlowych a na Ciebie jak wołają oraz czym się zajmujesz poza wierną służba założycielowi Imperium? - kultyska spojrzała w oczy kobiety na wprost której stała starając się z nich cokolwiek wyczytać – Czyżby, aż tak źle opłacali kapłankę syna Bjona, że jest zmuszona robić interesy z tutejszym karczmarzem? - młoda brunetka puściła delikatnie oczko w stronę wytatuowanej kobiety - Do czego to doszło w tych czasach. Niepojęte. Mam jednak dla Ciebie propozycję a zarazem ofertę pracy, która powinna Ci się spodobać. - uśmiechnęła się do wyższej od siebie towarzyszki rozmowy – Wyjdźmy jednak na zewnątrz. Tu nie ma warunków do rozmowy o biznesie. Za duży harmider i zbyt wiele wścibskich uszu a za mało świeżego powietrza i swobody. - Versana wskazała kapłance otwartą dłonią drzwi wyjściowe – Proszę, idź przodem. Tobie znacznie łatwiej będzie się przedrzeć przez ten tłum pijanych i hałaśliwych ludzi. Ja podążę Twoim śladem.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 08-05-2020 o 10:28.
Pieczar jest offline  
Stary 14-05-2020, 21:13   #16
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Strupas odrzucił na bok ogara i przez chwilę przyglądał się własnym dłoniom. A potem powoli odwrócił się do nieznajomej. I wyszczerzył szczerbaty uśmiech
- Yhyyyy - wyrzęził - Złe Psy chcieć ugryźć Strupas i teraz martwe! Złe Psy! Złe Psy! Mama mówić że Psy złe!. Ale ładna Pani pomóc Strupas siekierą. Strupas dziękuje! Obiecuje ładnej Pani Kfiatek jak wiosna będzie!
- Na sto tysięcy kartaczy, ale Brzytwa! Bym się do niej przysmalił - Kapitan Szkorbut aż wywinął hołubca pod kapotą Strupasa, Krwawa szturchnęła go gniewnie. Świerzb tylko zasapał.
Kobieta popatrzyła na garbusa cofając się o krok. Patrzyła uważnie i krytycznie obrzucając jego sylwetkę ponownym spojrzeniem. Potem jednak spojrzała w stronę zaśnieżonego lasu, wskazała ten kierunek jednym ze swoich toporków i powiedziała coś krótko. Chyba jedno słowo. Brzmiało dobitnie. Potem znów spojrzała na garbusa. Zapytała o coś ponaglająco wskazując drugim toporkiem na teren wokół siebie. Jasnym było, że zbyt długo sami tutaj nie będą i pewnie najpierw psy a potem myśliwi dojdą ich tutaj.
- Chodu Strupku! - Śmierdzistopa pogoniła garbusa - i ślady zacieraj!
Strupas pokiwał głową i powiedział szybko - Tak tak, uciekać - i począł uciekać, jak pierwotny plan zakładał. A zakładał jak najdalej od obławy... czyli przez lód. Ścierwa obu psów poleciały na cienki lód, do rzeki, potem Strupas złapał za nisko leżącą gałąź, zerwał ją i ocenił grubość lodu. Nie podobał mu się cienki obok łodzi, ale nieco dalej był grubszy. Przebiegł pociesznie kilkanaście kroków w dół rzeki - w końcu tamtędy jeszcze łódź nie popłynęła - i postanowił przejść na drugą stronę wierząc w grubość lodu oraz pokładając nadzieję, że zacierane gałęzią ślady na tafli pozwolą mu umknąć. Zejść z lodu zamierzał nieco dalej. Pomachał też nieznajomej śliniąc się głupio.
Toporniczka obserwowała jego manewry z naburmuszoną miną. Nerwowo zerkała w stronę zaśniezonego lasu skąd docierały odgłosy coraz bliższej pogodni. Gdy garbus jednak zerrwał gałąź i ruszył na zamarniętą rzekę chyba domyśliła się co zamierza zrobić. Bo swoimi toporkami odcięła inną gałąź i szybko ruszyła jego śladem wlokąc za sobą gałąź. Przeszli tak kawałek. Rzeka w tym miejscu miała z kilkaset metrów szerokości liczac od brzegu do brzegu. Więc był kawałek do przejścia. Dość szybko minęli wrak na w pół zatopionej łodzi i wyszli na środek zamarzniętej rzeki. Lód jakoś nadal wytrzymywał i nie wyglądał jakby miał się zaraz załamać. Przeszli jeszcze kawałek gdy ujadanie za ich plecami przybrało na sile. Gdy się odwrócili zobaczyli na brzegu pierwsze dwie ujadające brązowe smugi. Ogary nie miały żadnych problemów by ich dostrzec i bez wahania rzuciły się w pościg za nimi. Na odkrytej przestrzeni rzeki nie bardzo było gdzie się ukryć a i czworonogi były szybsze niż dwunogi. Strupas przyspieszył kroku byle jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie, zanim psy nadbiegną.
Psy były zdecydowanie szybsze od dwunogów. Ale jednak miały do pokonania dobre kilkaset metrów zamarzniętej rzeki. Więc gdy dwójka uciekinierów wybiegała przez wystające z lody trzciny zostawiając za sobą ich połamany szlak czworonogi przebiegały gdzieś przez połowę szerokości rzeki i szybko skracały dystans. Chociaż przez te trzciny para uciekinierów straciła je z oczu. Trzciny jednak mogły zasłonić im widok także na przeciwległy brzeg ale też powinny zasłonić widok i z tamtego na ten brzeg.
- Końmi może będą się bali przejechać - mruknął do siebie garbus.
- Nadzieja matką głupich idioto - Śmierdzistopa go ofukała - Ale chyba nie ma innego wyjścia.
Wciąż miał przy sobie gałąź. Gdy psy nadbiegną, zamierzał wepchnąć jednemu konar w pysk. A potem się zobaczy...
Kobieta jak zwykle nie odpowiedziała. Chociaż obserwowała poczynania garbusa. Widząc co robi chyba odgadła jego zamierzenia. Też odwróciła się twarzą do rzeki z obydwoma toporami w ręku. Lekko nimi potrząsała jakby w zniecierpliwieniu czy zdenerwowaniu. On sam stał z niezbyt poręczną gałęzią. Nie była tak wygodna w użyciu jak profesjonalna broń ale miała swoją masę i gdyby komuś nią przyłożyć powinna wzmocnić siłę uderzenia niż gdyby uderzać gołymi łapami. No i Strupas miał nieco wprawy w posługiwaniu się przygodnymi przedmiotami w różnych bójkach i przepychankach.

Czekali tak długo. Albo krótko. Zależy jak na to spojrzeć. Z jednej strony wydało się, że ogary są jeszcze daleko. Zwłaszcza, że trzciny zasłaniały widok więc było tylko słychać ich ujadanie. Z drugiej niepokojąco szybko to ujadanie się zbliżało. Wreszcie to usłyszeli. Jak szeleszczą trzciny gdy czworonóg bez trudu pokonują pas przybrzeżnych trzcin. Czyli były już blisko!
Wypadły z trzcin prawie jednocześnie. Ten co był bliżej garbusa ledwo o kilkanaście kroków od niego. Wydawało się, że głęboki śnieg wcale go nie spowalnia. Wypadł na ten śnieg i w pełnym pędzie wziął wiraż rozsypując śnieg na boki gdy pruł prosto na czekającego garbusa. Drugi wypadł z przeciwnej strony ale nie miał czasu i okazji go obserwować bo gdy ustawił się frontem do swojego czworonoga to ten drugi znalazł się za jego garbem. Musiał ufać, że toporniczka nim się zajmie. Ją zresztą z tych samych przyczyn też stracił z oczu. Był tylko on i ta pędząca na niego czwornożna bestia i jej zaślinione kły. I gałąź.

Właśnie gałąź przesądziła o wyniku tego starcia. Zanim się właściwie zaczęło. Ogar był już o dwa kroki, o krok od czekającego garbusa gdy ten opuścił na niego gałąź. Konar był nieporęczny i wydawał się opadać wolno i niezgrabnie. Ale miał też swoją powierzchnię. Ciężka gałąź idealnie trafiła czworonoga wgniatając go w śnieg gdy konar trafił go bezpośrednio. Wściekłe ujadanie w jednej chwili przemieniło się w żałosne skomlenie. Po takim trafieniu nawet jeśli ogar jeszcze dychał to raczej był wyłączony z tego polowania.
- Tak jest! Arrrrr! - krzyknął Szkorbut - Krew dla boga Krwii!
- Szkorbut durniu! Szefa Szefów obrażasz - Zielona oburzona pojechała mu po korku, a Koklusz zawtórował.
- Mnie wolno - prychnął na to Szkorbut.- Ja z innej bajki. Niezakaźny.

Zaraz też za sobą usłyszał kolejny skowyt. Gdy się odwrócił dostrzegł jak toporniczka wyciąga z trchlejącego psa swój topór. Broń rozchlapała po śniegu szkarłatną smugę. Podobnie śnieg przy tym posokowcu zaczął barwić się na czerwono nawet gdy ten próbował odpełznąć od swojej pogromczyni. Ta zaśmiała się krótko i te odwróciła się by sprawdzić jak idzie druga walka. Ale skończyli praktycznie w tym samym momencie. Kobieta wskazała na trzciny swoim toporem mówiąc coś krótko. No ale zza tych trzcin nadal słychać było resztę pogoni. Tylko nie było ich widać przez te trzciny ale i tamci pewnie ich nie widzieli z tego samego powodu.
Strupas położył palec na ustach. Po czym starał się zachowywać jak najciszej i jak najniżej.
Dopóki zasłaniały ich trzciny, nie było źle. Psie ścierwa sypnął śnieżnym puchem i jął wycofywać się wzdłuż trzcin, w górę rzeki co jakiś czas nasłuchując czy się nie przeprawiają łowczy przez lód. Trzymał się blisko trzcin, bo i śniegu było mniej i lepiej osłaniały.
Liczył na to, że konno nie odważą się przeprawić, ale był gotów ukryć się w trzcinach albo innym wykrocie, który by się napatoczył.

Oboje próbowali schować się w przybrzeżnych trzcinach. Kobieta trzymała się kilka kroków od garbusa ale jednak podążała jego śladem. A oboje zostawiali wyraźny ślad na śniegu. W mieście te ślady zmierzałyby się z setką innych ale tutaj, w dziewiczym lesie można było iść po tych śladach jak po sznurku. W ten dziwnie pogodny dzień ładnie się niosły echa pościgu. Dźwięki rogów, ujadanie psów i ludzkie głosy. Zbliżały się. Musiały być już gdzieś przy drugim brzegu albo w jego pobliżu. Tak można było sądzić po odgłosach. Czy sztuczka z ciągniętą po lodzie gałęzią coś da tego nie szło zgadnąć. Może na ludzi ale nie na psy które tropiły węchem i słuchem. Gdyby ktoś nawet przeszedł przez rzekę to raczej trudno by mu nie trafić na ślady pozostawione po tej stronie rzeki. Skotłowany śnieg, porzucona gałąź, krwawe ślady i dogorywające albo martwe psy. Ale nikt nie przyszedł. Czas w trzcinach dłużył się a nerwy były napięte do granic możliwości. Na razie radzili sobie z pojedynczymi psami ale gdyby opadła ich główna sfora ludzi i zwierząt ich szanse byłyby marne. Ale nikt nie przyszedł. Głosy i dźwięki utknęły na drugim brzegu. A jakiś pacierz później zaczęły słabnąć i się oddalać. Z kolejny pacierz później wojowniczka wyprostowała się i wyszła z trzcin. Jeszcze trochę słychać było szczekanie psów ale już dość odległe.
Strupas też wyszedł - rozejrzał się, ponasłuchiwał, chrząknął zadowolony.
Z wojowniczką było mu kompletnie nie po drodze, więc pomachał jej na pożegnanie i oddalił się. Postanowił wrócić, przejść ponownie lód i iść jakiś czas śniegiem stratowanym pogonią. Dopiero później odbić do Wioski. Ostrożności nigdy za wiele.
W sumie dobrze że go nie zatoporzyła. Strupas miał wrażenie że dzienny zapas szczęścia mu się wyczerpał. Albo i miesięczny.
- Uuuu, to nam się ufarciło - Koklusz odetchnął.
- Piknie! Teraz synek babe w trzciny, przechędoż łostro i będzie! - ucieszył się Świerzb.
- Jestem Za! - Ucieszył się Szkorbut

Wyglądało na to, że toporniczka nie specjalnie przejmuje się zamierzeniami swojego przygodnego towarzysza. Trzymając się kilka kroków za nim szła jego śladem chrzęszcząc butami w świeżym śniegu zruszonym tylko przez niego.
- No i masz Babo Strupasa - mruknął garbus i zatrzymał się pomyśleć. Wyprawa do osady odpada, nie z toporniczką na karku. Siedzieć na dupie odpada, bo i dupa odmarznie i cholera sobie nie pójdzie. Przeganianie odpada, bo może użyć tych toporów.
Zostaje wrócić do miasta. Tam coś wymyśli.
Jak postanowił tak zrobił. Uśmiechnął się jeszcze głupkowato do norski, zrobił w tył zwrot i obrał drogę do miasta. Oszacował sobie, że spokojnie powinien zdążyć przed zmierzchem. A Toporniczka ruszyła za nim.

A tak bardzo nie miał ochoty na komplikacje...
- Tak, opowiedz Bogom o swoich planach Strupas - wyśmiała go Ospa - Rozbawisz ich do łez.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 17-05-2020, 20:43   #17
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Smukła kobieta o blond włosach schowała swoją sakiewkę i skoro sąsiadka zacząła do niej mówić to odwróciła się frontem do niej jeszcze raz przesuwając się spojrzeniem po jej sylwetce. Tym razem uważniejszym jakby chciała sobie wyrobić opinię z kim rozmawia. Twarz jednak miała poważną dopiero ostatnia propozycja ją rozbawiła bo właśnie tak trzeba by zinterpretować jej prychnięcie.

- Mam wyjść sama na zewnątrz. Odwrócić się plecami do obcej osoby. Która chce mówi, że ma dla mnie propozycję tak sekretną, że nie można o niej mówić w karczmie. A kto tam ma na mnie czekać poza tobą? - podsumowała z ironicznym uśmieszkiem jak odbiera taką propozycję od nieznajomej. - Poza tym mam pracę i nie szukam nowej. - odpowiedziała obojętnie bębniąc palcami po blacie o jaki oparła swoją prawicę.

Versana ze spokojem spojrzała w oczy stojącej obok Siebie wojowniczki.

- Naprawdę doceniam Twoją przezorność nieznajoma. To jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że rozmawiam z odpowiednią osobą. Jednak albo zrozumiałaś na opak moją propozycję albo ja wyraziłam się niezbyt jasno. - kąciki ust Versany uniosły się delikatnie ku górze - Nie mam zamiaru Cię wystawiać. Trudnie się handlem i uczciwie zarabiam pieniądze na wymianie dóbr a nie krojeniu ludzi ze złota. Muszę dbać o dobre imię więc nie mogę a wręcz nie chcę plamić sobie rąk jakimiś podejrzanymi machlojkami. Płacę podatki, wspieram ubogich i staram się stale rozwijać swoją kompanię. - brunetka delikatnie zmarszczyła brwi by dodać powagi swoim słowom - Nie da się jednak ukryć jednego. Wyróżniasz się spośród tłumu. Nie uszłaś również i mojej uwadze, a że jestem kobietą interesu dostrzegam możliwości, których inni nie widzą. Na moim pomyśle obie możemy skorzystać, więc skoro nie na zewnątrz to może przy którymś z tych stolików objaśnię Ci szczegóły dotyczące mojej propozycji ? - Versana ponownie rzuciła okiem na izbę - Po poznaniu, których podejmiesz ostateczną decyzję?

Blondynka zastanawiała się chwilę nad tą propozycją. Po raz kolejny obrzuciła rozmówczynię uważnym spojrzeniem od góry do dołu i z powrotem ściągając trochę usta jakby to miało jej pomóc w podjęciu decyzji. W końcu odwróciła się do karczmarza.

- Ulrich daj nam grzańca. - zwróciła się do niego na co mężczyzna skwapliwie pokiwał głową i ruszył do przejścia prowadzącego na tyły aby przekazać te zamówienie do zrealizowania. - Więc porozmawiajmy. - sigmarytka gestem zaprosiła Versanę do tego samego stołu od jakiego niedawno wstała. Wciąż tam jednak siedziała ta nieprzyjemna kobieta tym razem z pustą miską ale z jeszcze niepełnym kuflem. - Znajdź sobie inny stół co? - blondynka postawiła obuch przed sobą więc ta niezbyt przyjemna dla oka kobieta najpierw spojrzała na niego. Może dlatego, że niezbyt głośne ale wymowne stuknięcie o podłogę o krok obok siebie trudno było przegapić. Potem wzrok nieznajomej przesunął się szybko w górę właścicielki młota i jak doszedł do jej chłodnego spojrzenia szybko pokiwała głową i bez słowa zabrała się zwalniając miejsce. Louisa usiadła więc na zwolnionym miejscu zostawiając resztę dla swojego gościa.

Wdowa odczuła lekką satysfakcję , lecz zachowała umiarkowany entuzjazm. Wiedziała, że rozmowa, którą teraz odbędzie z członkinią grupy Olega to dopiero czubek góry lodowej. Ver zasiadła więc przy stole, do którego zapraszała Louisa zajmując miejsce na wprost rozmówczyni. Pomimo, że gwar w karczmie w miarę przechylania przez gości kolejnych kufli z alkoholem się wzmagał. Odległość między kobietami była na tyle mała, że mogły One swobodnie rozmawiać bez konieczności podnoszenia tonu.

- Cieszę się, że wraz z przezornością idzie u Ciebie w parze rozsądek. - wdowa uśmiechnęła się delikatnie – Skoro jednak zdecydowałaś się wysłuchać mej propozycji. Chciałabym poznać chociaż Twe imię. Nie ukrywam jednak, że dobrze by było byś także powiedziała coś o Sobie. Wszak ja Ci się przedstawiłam a nie zwykłam mówić do ludzi z którymi współpracuje: Ej Ty! Tak po prostu nie wypada. - Versana nie spuszczała wzroku z właścicielki młota - Zresztą niejeden człowiek mógłby się poczuć takim stanem rzeczy urażony.

- Louisa Kruger. - kobieta odpowiedziała obserwując rozmówczynię uważnym spojrzeniem. Miała dość oszczędną mimikę, przynajmniej w tej chwili co utrudniało odgadnięcie jej myśli i zamiarów. Na razie przybrała pozę i strategię wyczekującą na to co ciemnowłosa ma jej do zaproponowania.

- Widzę, że nie należysz do zbyt rozmownych. - brunetka lekko wzdychnęła – No cóż. Widocznie dlatego to ja jestem właścicielka kompani handlowej a ty słusznych rozmiarów młota. Przejdę więc do rzeczy. - Versana oparła przedramiona o kant stołu i splotła palce u dłoni – Niebawem spodziewam się wizyty dwóch mężczyzn z głębi Imperium. Ponoć są zainteresowani zakupem paru rzeczy, w których posiadaniu aktualnie jestem. Z racji aktualnego zastoju na rynku fakt ten mnie niezmiernie cieszy. Wzbudza jednak również mój niepokój. - zmarszczyła brwi – Mianowicie pogoda. Niejednokrotnie zdarzało się wcześniej, że gościłam kupców nawet z Estalli, którzy w poszukiwaniu jakiegoś obrazu bądź biżuterii byli w stanie pokonać tak wielki dystans. Byłabym jednak w stanie zliczyć na palcach jednej ręki sytuację kiedy dochodziło do tego mrozem. W życiu nauczyłam się dmuchać na zimne. – zaśmiała się delikatnie – Z resztą z tego co zauważyłam podobnie do ciebie. Nie mogę jednak przegapić takiej okazji. Potencjalnych nabywców aktualnie brakuje a na interesie z nimi mogłabym zgarnąć dość zgrabna sumkę i tu teraz pole do popisu miałabyś ty Louiso Kruger. - Versana patrzyła głęboko w oczy blond wojowniczki chcąc wyczytać z nich cokolwiek - Chciałabym abyś im towarzyszyła. Z jednej strony jako ich anioł stróż z drugiej zaś jako mój. Kontynuować?

- Mam być twoim ochroniarzem? - prychnęła blondynka ni to z niedowierzaniem ni to z rozbawieniem. Popatrzyła z kolei na rozmówczynię jakby spodziewała się dostrzec jakieś drugie dno albo sprawdzała czy ta żartuje. Ale wówczas do ich stolika podeszła zgrabna kelnerka niosąc dwa kufle zamówionego grzańca. Versana nie miała pojęcia kiedy Łasica zdołała się zatrudnić jako kelnerka w tym lokalu no ale właśnie ona podeszła do stołu.

- Grzaniec z miodem dla pięknych pań. - ciemnowłosa kultystka bezbłędnie odgrywała rolę wesołej kelnerki gdy stawiała najpierw jeden kufel przed blondynką a potem drugi przez czarnulką. Z takim ciepłym i zachęcającym uśmiechem jakby były jej ulubionymi klientkami w tym lokalu. A, że klientki nie siedziały przy samym brzegu stołu to musiała się pochylić przez co jej dekolt podkreślony gorsetem wyglądał bardzo interesująco. Co blondynka wykorzystała aby rzucić zaciekawione spojrzenie właśnie w to miejsce. Ale potem spojrzała wyżej i zmrużyła oczy.

- Jesteś nowa? Nie widziałam cię tu wcześniej. Czy ja cię gdzieś widziałam? - Louisa mówiła jakby na szybko przeszukiwała sobie zasoby pamięci.

- Oj chyba nie. Dopiero zaczęłam. Na pewno bym zapamiętała taką piękną panią. A nawet dwie. - Łasica uśmiechnęła się nieśmiało ale filuternie gdy tak stała przy ich stole z tacą na podołku. Versana musiała przyznać, że gdyby nie znała ciemnowłosej kobiety z tacą to pewnie by się nabrała na tą przebierankę. Zresztą blondynka po drugiej stronie stołu, też jak na razie nie robiła rabanu.

- Widziałaś kiedy zjawić się z tym napitkiem kochaniutka. – kultystka uśmiechnęła się w stronę „nowo przyjętej” kelnerki – Dobre wino podane w tak uroczej oprawie. Jak będziemy jeszcze czegoś potrzebować na pewno poprosimy właśnie Ciebie.

- Proszę tylko zawołać jeśli będę do czegoś potrzebna. - zaszczebiotała słodko kelnerka nim odeszła od stołu zabierając jeszcze na tacę miskę pozostawioną przez poprzednią biesiadniczkę. Gdy odchodziła jej tylna figura ładnie się prezentowała w niezbyt obszernych spodniach. A Louisa odprowadziła ją spojrzeniem bawiąc się przyniesionym pucharem. Jeździła palcem po krawędzi kiwając swoją jasną głową do słów rozmówczyni gdy ta mówiła o wdziękach kelnerki.

Versana odprowadziła wzrokiem Łasice a następnie zwróciła swoją uwagę w stronę wytatuowanej członkini grupy Olega.

- Niczego sobie ta kelnereczka. Ładne biodra i krągły biust a z tyłu wygląda równie interesująco jak z przodu. - wdowa pokazała swoje białe ząbki po czym rzekła lekko przyciszonym głosem do sigmarytki. - Czy mnie oczy myliły czy dobrze dostrzegłam miejsce, w które powędrował Twój wzrok? Czyżbym nie tylko ja zwróciła uwagę na jej wdzięki? - brunetka ponownie spojrzała w oczy łowczyni starając się dostrzec chociaż cień zawstydzenia bądź zakłopotania. - Hmmmm. Tak silnej i stanowczej kobiecie zapewne ciężko znaleźć mężczyznę który potrafiłby poskromić tak mocny charakter.

- Gdzieś już ją widziałam… - mruknęła cicho bardziej do siebie niż do kogoś innego. Pokiwała lekko palcem i głową jakby jakiś obraz błąkał się po zakamarkach jej pamięci ale nie chciał się wykrystalizować. Ale na końcówkę słów Versany blond głowa przesunęła się teraz na nią. Na jej twarz, szyję i dekolt. Kruger wzięła puchar do ręki i upiła z niego łyk nie spuszczając spojrzenia z rozmówczyni. Wyprostowała się, oparła się o oparcie ławy jakby chciała spojrzeć na drugą siedzącą sylwetkę z lepszej perspektywy. - Zwracasz uwagę na wdzięki kelnerek? - zapytała uśmiechając się nieco ironicznie. Chociaż ta chłodna aura jaką dotąd emanowała nie znikła całkowicie to zdawała się nieco słabnąć.

- A czy to z kelnerką siedzę przy jednym stole popijając wino? - Versana odpowiedziała podobnym uśmiechem - Mam nadzieję, że w tej kwestii jesteśmy chociaż jednomyślne. To może dopijemy ten puchar a wtedy ja zrewanżuje się drugim, który poda nam ta sama brunetka?

- Czemu nie. - sigmarytka uśmiechnęła się lekko znów upijając ze swojego metalowego kufla. Grzaniec rzeczywiście był słodki, gorący i przyjemnie ożywiał po tym mrozie na zewnątrz. Przelewał się przez gardło i promieniował od środka przyjemnym ciepłem. - Bo z tej twojej pierwszej propozycji to jakoś nie widzę. Mówiłam ci, mam swoją robotę. I nie mam zamiaru nikogo niańczyć. - powiedziała niefrasobliwie nawet trochę rozbawionym tonem. I z tym samym rozbawieniem przyglądała się rozmówczyni.

- Stąd też moja pierwotna propozycja by wyjść na zewnątrz. - brunetka uśmiechnęła się nieśmiało - Brakło mi odwagi a wstyd palił mnie od środka. Nie wiedziałam jak zacząć rozmowę a ten tłum wcale w tym mi nie pomagał. W sposób pokraczny chciałam zatuszować wszystko tą naciąganą rozmową o pracy. Jednak - Versana roześmiała się już nieco odważniej - widocznie najprostsze metody pozostają najskuteczniejsze. - Versana uniosła puchar ku górze - Twoje zdrowie! - przechyliła kufel pociągając z niego spory haust słodkiego wina - Nie pozwólmy by nasza czarnulka zniknęła nam na zbyt długo z oczu. Pozwolisz także, że zdobędę się na nieco więcej odwagi?

Sigmarytka uśmiechnęła się nawet całkiem sympatycznie na ten toast i też uniosła swój kufel do góry po czym wychyliła ten toast też solidnie zwilżając swoje gardło. A tego co mówiła jej rozmówczyni słuchała z rozbawieniem i chyba z przychylnością. Po tym toaście cicho prychnęła

- I co masz zamiar zrobić z tą odwagą? - blondynka zapytała nieco ironicznie a nieco z rozbawieniem.

- To w dużej mierze zależy na co masz ochotę Louisa a może Louis? - brunetka puściła oko w stronę wytatuowanej wojowniczki - Skąd tak nietypowa a zarazem porywająca uroda u Ciebie? Jesteś Norsmanką? Gdzie się rodzą tak niezwykłe kobiety? - znów lekko przyciszyła głos po czym wybuchła śmiechem - Tym tutaj brakuje jaj.

- Myślę, że nie tylko kobietom brakuje tu jaj. - prychnęła ironicznie kręcąc swoim kuflem i zaglądając do jego środka wciąż opierając się o oparcie ławy. Bawiła się tak chwilę jakby na dnie tego kufla znalazła coś bardzo interesującego. - A co ty mnie tak o mnie wypytujesz? - zapytała z niewinnym spojrzeniem. Nie ruszyła głową ale spojrzenie wróciło jej do rozmówczyni. - Może porozmawiamy o tobie? Kobieta interesu tak? Tak sama? Bez męża? Narzeczonego? Dlaczego to oni nie załatwiają jakichś interesów z kupcami? - zapytała obserwując z ciekawością siedzącą po drugiej stronie stołu kobietę. Uniosła do góry dłoń pstrykając kilka razy palcami i unosząc do góry kufel. Karczmarz spojrzał w ich stronę i energicznie pokiwał twierdząco głową.

- Zdecydowanie nie tylko kobietom. - Versana uśmiechnęła się szyderczo w myśli wracając do eunucha - O sobie już dość dużo powiedziałam na początku naszej niepewnej znajomości i nie mam zamiaru po prostu cię zanudzać swoimi przyziemnymi problemami. Ty natomiast wyglądasz na kobietę, która prowadzi dość ciekawy tryb życia, w którym nie ma miejsca na marazm i monotonię. Z reszta te tatuaże … - Versana delikatnie przesunęła dłoń po ręce Louisy przypatrując się wzorom jakie tworzył tusz tuż pod skóra blondynki - Wiele kobiet już dzięki nim zdobyłaś? Często w mej głowie pojawia się pomysł, by ozdobić Swoje ciało jakimś zgrabnym wzorem. Brakuje mi jednak pomysłu na to jaki kształt powinien on mieć. Twoje niosą ze sobą jakąś historię?

- Są magiczne. - uśmiechnęła się enigmatycznie obserwując jak dłoń drugiej kobiety przesuwa się po jej dłoni. - Ciekawie się wyrażasz. - rzekła przejmując inicjatywę i teraz ona złapała dłoń Versany i odwróciła ją wierzchem do góry. Przesuwała palcem po jej dłoni jak zwykle robiło się to przy wróżeniu. I nie było to przykre uczucie. Aż gdzieś tam z tyłu włoski stawały na karku. Sama sigmarytka miała takie średniej urody i delikatności dłonie. To nie były dłonie wyciągające sieci z morza czy chodzące za pługiem. Ale też nie były tak delikatne jak Versany czy Kamili van Zee. - Ludzie zazwyczaj lubią opowiadać o sobie. Jacy są wyjątkowi i wspaniali. Tylko osoby jakie mają coś do ukrycia chcą uchodzić za szare i nudne. - nie przerywając pieszczoty dłoni swoimi palcami spojrzała z zagadkowym spojrzeniem i takimż uśmiechem na jej właścicielkę. No ale wtedy przyszła dostawa nowego grzańca.

- Już jestem. Służę uprzejmie. - obwieściła Łasica z promiennym uśmiechem znów nachylając się nad stołem aby postawić kufel przed Luizą a drugi przez Versaną. Tym razem Louisa też skorzystała z okazji by ją sobie dokładnie z bliska obejrzeć w czym kelnerka bynajmniej jej nie przeszkadzała.

- Może więc moja wyjątkowość polega na tym, że lubię również słuchać a nie tylko gadać o sobie. Część mej historii o której mało kto wie możesz już się domyślać. Z resztą ty też za dużo o sobie nie mówisz skutecznie unikając moich pytań a wcale nie wyglądasz na cichutką mysz świątynną. Zaś co do tego bycia szarą i nudną. Hmmmm - Ver spojrzała zadziornie w oczy łowczyni - Czas pokaże. Może zdołasz się przekonać jak te dwie cechy bardzo są mi obce. Z resztą … - wdowa wyraźnie posmutniała - Naprawdę chcesz psuć tak miła atmosferę historią o wdowie na barkach, której spoczywa los kompani handlowej?

- Kupiecka wdowa. - Louisa pokiwała głową lekko mrużąc oczy i przygryzając wargę jakby coś się wyjaśniło. - Tak, zaciekawiłaś mnie. Chciałabym się przekonać jak to jest u ciebie z byciem szarą i nudną. Tak prywatnie. - powiedziała po tej chwili namysłu. A Łasica wciąż stała przy krawędzi stołu bo gdy miała odejść Kruger zatrzymała ją gestem. - A ty? Jak masz na imię złotko? - blondynka teraz podniosła głowę na stojącą obok kelnerkę z pustą już tacą.

- Katja proszę pani. - ciemnowłosa w gorsecie lekko dygnęła jak wypadało na dobrze ułożoną służącą co wie jak należy się zachowywać wobec gości.

- Katja. I mówisz Katja, że możesz nam służyć? - zapytała sigmarytka wciąż patrząc na stojącą przy stole kobietę. Ta uśmiechnęła się nieśmiało i pokiwała twierdząco głową. - Ty też ciekawe rzeczy opowiadasz Katju. Teraz mam dylemat co powinnam zrobić. - Louisa uśmiechnęła się wesoło machając sobie pewnie już pustym kuflem i na razie nie sięgając po ten nowy.

- Może kolejny kufel powinnyśmy wybić w bardziej ustronnym miejscu? - Versana spojrzała zalotnie na Louise - W trójkę z dala od wścibskich oczu reszty zgromadzonych w karczmie. - następnie skierowała swój wzrok na Łasicę - Katju o której kończysz dziś prac? Nie powinnaś może przypadkiem posprzątać i wymienić pościel w którymś z pokoi?

- Nie mam zamiaru czekać aż skończy pracę. - Louisa roześmiała się całkiem wesoło, pierwszy raz podczas tej rozmowy, gdy Versana zaproponowała spotkanie we trójkę. Ale zaraz przestała się śmiać i znów popatrzyła na ciemnowłosą kelnerkę gdy oznajmiła, że nie ma ochoty czekać.

- Możesz nas obsłużyć prywatnie? Teraz? Zapłacę. - blondynka nie bawiła się w jakieś podchody tylko zapytała całkiem bezpośrednio. Dość zniecierpliwionym tonem nawet. Jakby nagle cała trójka zaczęła mówić tym samym językiem i miały ten sam cel.

- Oczywiście proszę pani, z przyjemnością. Do jakiego pokoju mam się udać? - Łasica zaćwierkała jakby sigmarytka wręczała jej główną wygraną na jarmarcznej loterii.

- Do 5-ki. I przynieś nam jeszcze tego grzańca. Cały dzbanek. - Kruger mówiła już szybko jakby natychmiast chciała się znaleźć w owym pokoju i cała reszta tylko opóźniała ten cel. Kelnerka pokiwała grzecznie swoją ciemnowłosą głową i odeszła od stołu. - No to za spotkanie. - uniosła nowy kufel do nowego toastu uśmiechając się ponad nim do rozmówczyni. A nad kuflem widać było jej roziskrzone spojrzenie. - No to idziemy do mnie prawda? - zapytała raczej dla formalności unosząc brwi i wstając od stołu.

- Wielkie umysły myślą podobnie. - Versana puściła oko w kierunku sigmarytki - Chyba teraz już nie obawiasz się iść przede mną? - Versana przygryzła zadziornie wargę uśmiechając się następnie do Louisy.

- Wolę mieć na oku taką wesołą wdówkę jak ty. - blondynka złapała za obuch w jedną dłoń a drugą objęła ramię nowej znajomej. I całkiem energicznie ruszyła przez salę gościnną kierując się ku schodom. Tam żwawo pokonały schody i znalazły się na piętrze. Po krótkim korytarzu stanęły przed drzwiami z numerem 5. Tam Kruger musiała odłożyć młot i puścić ramię gościa aby wyjąć klucz z kieszeni przy pasku.

Versana wykorzystała moment rozproszenia sigmarytki i uszczypnęła ją w tyłek.

- Żebyś tylko trafiła w dziurkę kochaniutka. - zaśmiała się delikatnie wdowa - Jakbyś chciała zacząć? W mej głowie już kreuje się pewien pomysł.

- O tak, zaraz zaczniemy. - obiecała właścicielka wytatuowanych ramion zerkając w bok na stojącą obok kobietę. Otworzyła drzwi, pchnęła je i złapała za swój młot a drugą ręką za ramię swojego gościa. Weszła do pokoju może na krok gdy prawie od razu obróciła Versanę wokół siebie aż młoda wdowa trzepnęła plecami o ścianę. - A teraz sprawdzimy czy masz przy sobie jakieś niebezpieczne przedmioty. - szepnęła cicho zbliżając swoją twarz do twarzy czarnowłosej tak, że ta czuła jej gorący, pachnący grzańcem oddech na swoich ustach. Jej dłonie za to zaczęły z wprawą i zniecierpliwieniem to przeszukiwanie sprawdzając zwłaszcza czy czegoś nie ukryła w dekolcie. Sigmarytka okazała się być silna, zdecydowana i podekscytowana na całego.

Versana przygryzła delikatnie ucho Louisy wbijając w ekstazie palce w jej plecy. Oddech jej był przyspieszony a głos nieco drżał ujawniając silne podniecenie. Nie sądziła, że sprawi jej to tak wielką przyjemność. Z resztą była to miła odmiana w porównaniu do jej sztywnego ale niekoniecznie kiedy trzeba męża. Język Versany następnie znalazł się na szyi sigmarytki zastępowany na przemian muśnięciami warg. Pocałunki ponownie zaczęły kierować się ku małżowinom i gdy dotarły do nich z ust wdowy wydobył się szept:

- Niżej musisz być bardziej uważna - słowa były co chwilę przerywane głębokimi westchnieniami. - Z tym moim małym przyjacielem, rzadko się rozstaje. - dłonie kultystami osunęły się po plecach łowczyni lądując na pośladkach w których również zanurzyła swoje paznokcie. - Strasznie gorąco się tu zrobiło. Gdzie to wino? - brunetka spojrzała w oczy bojowniczki z widocznym podnieceniem a następnie przygryzła dolną wargę.

Blondynka musiała mieć niezłą wprawę w takich zabawach. Jej dłonie i ruchy były pewnie i zdecydowanie. Bez trudu odpięła pas towarzyszki i ten razem z nożem opadł na podłogę. Sama też zdradzała wszelkie oznaki zniecierpliwienia i podniecenia. Dłonie uwolniły Versanę z wierzchnich ubrań i szybko została w samej koszuli. Jej atak na pośladki sigmarytki został powitany z jękiem zaskoczenia i rozbawionym śmiechem zaraz potem.

- Zobaczmy co ukrywasz z tej strony. - syknęła jej prosto do ucha i bez ceregieli obróciła ją wokół osi po czym przyparła do ściany. - Nogi szeroko! Łapy na ścianę! - warknęła rozkazująco zupełnie jak podczas prawdziwego przeszukania. Pomogła przeszukiwanej zająć prawidłową pozycję butem stukając we wnętrze jej butów i zmuszając do rozstawienia nóg szerzej. Jej dłonie zaś nakierowały nadgarstki przeszukiwanej na ścianę. Wtedy jednak rozległo się stukanie do drzwi.

- Grzańca przyniosłam! - zawołała słodko ciemnowłosa kelnerka. Musiała nieco podnieść głos a i tak drzwi ją trochę tłumiły.

- Nareszcie. - mruknęła rozochocona sigmarytka i na chwilę odeszła od przeszukiwanej. - Nie ruszaj się! - rozkazała jej na odchodne chociaż brzmiało jak obietnica powrotu do tych wspólnych zabaw. Sama otworzyła drzwi co sprawnie jej poszło by wcześniej je tylko zatrzasnęła nogą. - Wejdź. Połóż to tutaj. - rozkazała tak samo władczo odsuwając się nieco od drzwi by kelnerka mogła wejść do środka. Ledwo Łasica weszła i postawiła tacę na małym stole rzucając nieco zaskoczone spojrzenie na stojącą pod ścianą koleżankę gdy scenariusz powtórzył się. Dłoń Kruger złapała ją za łokieć, obróciła wokół osi i pchnęła na ścianę. Więc Versana mogła z bliska spojrzeć na nieco zaskoczoną i zaniepokojoną twarz Łasicy. - Następna. Zaraz zobaczymy co tam ukrywacie. - blondynka stanęła krok za nimi sycąc się tym widokiem.

- Może warto by sprawdzić czy nie ukrywam nic tutaj? - Versana mocno wypięła pośladki opierając się rękoma o ścianę izby. - Muszę się do czegoś przyznać. Byłam baaaardzo niegrzeczna i zasłużyłam na klapsa.

- Zaraz to sprawdzimy. - obiecała gospodyni tego pokoju i trzasnęła w te wypięte, wdowie pośladki. Widząc co się święci Łasica szybko załapała na czym polega zabawa.

- Ja chyba też byłam dzisiaj niezbyt grzeczna. - powtórzyła gest i pozę towarzyszki uśmiechając się zalotnie i do niej i nieco odkręcając głowę także do blondynki za ich plecami. Całkiem ochoczo rozstawiła szerzej nogi i wypięła się by zaprezentować swoje tylne wdzięki.

- O tak ciebie też zaraz sprawdzimy. - wychrypiała sigmarytka i teraz zajęła się tą nową. Jej dłonie wylądowały na barkach kelnerki i sprawnie przesunęły się przez jej łopatki aż wylądowały na gorsecie. - Co to ma być?! Zdejmuj to! Natychmiast! - łowczyni huknęła na nią szarpiąc za krawędź gorsetu by go zdjęła.

- Już zdejmuję! - Łasica uśmiechnęła się słodko i wyprostowała się aby zacząć rozpinać ten gorset. Ale jak to z gorsetami bywało musiało to chwilę potrwać.

- A teraz ty… - sigmarytka wróciła do wdowy więc zajmowaniem się dwoma osobami na raz też jakoś nie sprawiało jej większych trudności. Wdowa usłyszała jak jej kroki nieruchomieją tuż za nią i zaraz poczuła jej dłonie na sobie. - Zobaczymy co tam masz. - syknęła do niej i wprawnie zaczęła ściągać z niej spódnicę. Bynajmniej nie delikatnie. Ciemny materiał wkrótce wylądował przy wdowich butach odsłaniając to co do tej pory było pod nią skryte.

Versana poczuła wilgoć między swoimi udami. Czuła się lekko zakłopotana jednak cała ta sytuacja sprawiała jej coraz większa przyjemność. Czasami w głowie wdowy pojawiały się rubaszne myśli związane z różnymi kobietami. Jak na przykład z Kamilą van Zee lub Breną nigdy jednak nie przyszłoby jej do głowy, że będzie romansować z łowczynią czarownic. Czuła pewnego rodzaju satysfakcję i czerpała sporo uciechy z całego zdarzenia.

- Nikt nie zna ścieżek, jakie zaplanował Tzeentcha - pomyślała - Slaanesch również musi mieć mnie dziś w swojej opiece.

- Proszę sprawdzić jeszcze tutaj. - rzekła Versana po czym wykonała szybki zwrot w stronę Louisy łapiąc ją za dłoń, której palce starała zanurzyć w swoim już teraz mokrym łonie.

- O tak, nie bój się, zaraz cię sprawdzę na wylot! - sigmarytka musiała być już tak samo rozochocona jak i dwie pozostałe kobiety. Chociaż inaczej się objawiało to podniecenie. No i właściwie nie wychodziła z roli surowej strażniczki. Bardzo chętnie zaczęła sprawdzać tam gdzie nakierowała ją dłoń czarnulki. Trochę im w tym przeszkadzała bielizna. Ale ta zaraz powędrowała w okolice kostek właścicielki gdzie dołączyła do leżącej już tam spódnicy. A sama strażniczka z satysfakcją zaczęła podrażniać i penetrować to gorące miejsce. Ale znów wtrąciła się ta trzecia.

- Już ściągnęłam. - zameldowała posłusznie kelnerka zrzucając na dół właśnie rozpięty gorset. Sigmarytka tylko na nią spojrzała zajęta już jej koleżanką.

- No to na co czekasz! Resztę też zdejmuj! Do rosołu! - rozkazała jej groźnym tonem i dłonie drugiej kultystki zaczęły rozdziewać się dalej. Najpierw koszulę ściągniętą przez ciemne włosy i ukazując górne wdzięki Łasicy. A potem jej dłonie zaczeły mocować się ze ściągnięciem spodni co znów mogło trochę potrwać zwłaszcza, że w przeciwieństwie do spódnicy trudno je było ściągnąć bez zdejmowania butów.

A tymczasem Versana poczuła jak wciąż ubrany front sigmarytki ociera się o jej nagie łopatki. A jej dłoń całkiem śmiało poczyna sobie gdzieś w zwieńczeniu ud. Druga zaś zaczęła chciwie wodzić po jej piersiach, brzuchu, szyi i twarzy badając te nowe dla siebie ciało.

Oddech Versany widocznie przyspieszył. Zdało się nawet usłyszeć jak lekko pojękuje. Po kilku mocniejszych ruchach blondynki wdowa sama zaczęła napierać biodrami na dłoń groźnej strażniczki. Minęło kilka chwil a nogi brunetki zaczęły drżeć zwiastując szczyt ekstazy. Wiedziała jednak, że to nie ostatnie uniesienie dzisiaj.

- Mocniej, głębiej, szybciej - szeptała z wyczuwalnym podnieceniem - Byłam bardzo niegrzeczna.

Sutki Versany były twarde niczym stal i rytmicznie dotykały chłodnej ściany wraz z każdym pchnięciem Louisy. - Może obie zajmiemy się tą drugą? - zapytała brunetka - Wygląda podejrzanie.

Wyglądało na to, że obie z Versaną, mimo wszystkich ich dzielących różnic, znakomicie się uzupełniają i dogadują idealnie. O tym świadczyły jęki, przyspieszone oddechy, rumień na policzkach i rozgorączkowane ciała. Mimo swojej surowości i bezpośredniości ocierającej się o brutalność Louisa zdradzała wszelkie oznaki pełnoprawnego podniecenia. Nawet jeśli pozostała jedyną ubraną osobą w ich zestawieniu. Ale uwaga młodej wdowy przypomniała jej chyba o tej trzeciej.

- Ah tak… - pokiwała głową spoglądając w dół. Łasica akurat nie była w zbyt dumnej ani wygodnej pozycji bo właśnie ściągnęła jeden but i nogawkę i teraz opierając się nagim tyłkiem o ścianę gibko schylała się aby ściągnąć drugi zestaw. Właśnie zrzucała ten drugi but na podłogę gdy nieco zaskoczona podniosła głowę gdy dwie towarzyszki sobie o niej przypomniały.

- Ja? - zapytała niepewnie nie wychodząc z roli słodkiej i uroczej kelnerki. Która jednak coś nie zdradzała oporów przed takimi zabawami jakie się tu odbywały.

- Tak, ty. Ty miałaś nam służyć. - przypomniała sobie i jej Kruger. Po czym puściła Versanę i zrobiła krok w stronę drugiej ciemnowłosej. Złapała ją za kark zmuszając do klęknięcia przed kobietą jaką się do tej pory zajmowała. Sama stanęła za nią nachylając się nad nią by pocałować jej usta. Czy raczej wpić się w nie bez litości. Ale zaraz zaczęła sprawdzać ją tak samo jak przed chwilą Versanę. Czyli co ta kelnerka mogła ukryć między udami. A sama wdowa miała pierwszorzędny widok na uniesioną twarz klęczącej przed nią Łasicy trzymanej za włosy przez brutalną strażniczkę.

Versana nadal czuła, że nogi lekko się pod nią uginają. Nie chciała jednak kończyć tego jakże ważnego zadania.

- Takiej pomocy Łasica z pewnością się nie spodziewała - myśl Versany wprowadziła ją w jeszcze lepszy nastrój. Chwilę jeszcze przyglądała się swoim towarzyszkom uciech po czym postanowiła przejąć na moment inicjatywę.

- Zaczynam robić się zazdrosna. - powiedziała wdowa po czym uśmiechnęła się zalotnie - Zostaw coś dla mnie. - Złapała dłoń Louisy, którą ta trzymała włosy kelnerki chcąc następnie skierować usta Łasicy bliżej swego łona. Zaś palcami drugiej dłoni postanowiła podpierając brodę sigmarytki nakłonić ją do wspólnego pocałunku.

Łasica też chyba nie pierwszy raz grała w tą grę. Bo chociaż sądząc po jej nieco zamglonym spojrzeniu i przyśpieszonym oddechu blondynka musiała ją nieźle obrabiać tam od dołu to jednak i na górze ciemnowłosa od razu pojęła w czym rzecz. Zajęła miejsce wcześniej zbadane przez dłoń i palce Loisy tylko sama zaczęła badać temat ustami oraz językiem. Z góry Versana widziała część jej twarzy napędzanej podnieceniem gdy sama też serwowała stojącej nad nią kobiecie sporo przyjemności.

Ale i na górze się działo. Louisa przypomniała sobie o swojej pierwszej zabaweczce i mocno przyciągnęła ją do siebie wpijając się ustami tak samo mocno jak przed chwilą zaserwowała to Łasicy. W końcu oderwała się na chwilę i roześmiała się niespodziewanie.

- Mówiłaś wcześniej, że masz jakiś pomysł. Jaki? - zagaiła do tego o czym wdowa wspomniała tuż przed wejściem do pokoju.

- Z każdą chwilą mnożą się one w mojej głowie. - Versana wyszczerzyła swoje bielutkie ząbki - Jedna myśl jednak nie daje mi spokoju. Jak smakują twoje soki? - Versana docisnęła twarz Łasicy jeszcze mocniej czując, że nadchodzi kolejne szczytowanie. Po jej ciele przebiegł przyjemny dreszcz a gałki oczu wbiły się w sufit.

- Doprawdy? - sigmarytka stała o krok od nich obu obserwując z fascynacją jak jedna klęczy przed drugą starając się jej dogodzić jak najlepiej i jak najgłębiej. I trzeba było przyznać Łasicy, że znała się na tej robocie. Ale bezwzględna strażniczka miała dość samego patrzenia. - Wstawaj ale już! - bez ostrzeżenia złapała za ramię kelnerki zmuszając ją do oderwania się od niesienia przyjemności i poderwała ją na nogi. - Na łóżko! - rozkazała jej i nadała właściwy pęd i kierunek popychając brunetkę w stronę tego mebla. Ta mimo wleczonych po podłodze spodni zaczepionych nie do końca zdjętą nogawką o jej stopę i kostkę wylądowała na tym łóżku z iście złodziejską gracją. - Ty też! - Kruger podobnie postąpiła z młoda wdową ciskając ją na to samo łóżko więc Versana wylądowała tuż przy swojej koleżance. A Louisa która jak dotąd nie zdjęła z siebie niczego podążyła ich śladem i stanęła tuż przy łóżku. - A teraz… Zabawcie mnie… Zróbcie przedstawienie… - blondynka uśmiechnęła się z sadystyczną przyjemnością gdy cofnęła się o krok i kolejny poza zasięg swoich gości a sama usiadła na przeciwległym łóżku czekając aż obie brunetki zaczną przedstawienie. Łasicy nie trzeba było jakoś zbyt długo namawiać. Pochyliła się w stronę koleżanki aby ją pocałować.

Versana odwzajemniła pocałunek łapiąc swoją koleżankę za pośladki. Czuła, że jej ciało jest sprężyste a skóra delikatna niczym jedwab. Piersi wdowy muskały skórę Łasicy powodując każdorazowo u niej pojawienie się gęsiej skórki. Obie ciężko oddychały od czasu do czasu wpatrując się sobie w oczy. Brunetka czuła jak współkultyska przy każdym pocałunku intensywnie pracuję językiem. Z resztą kilka chwil wcześniej przekonała się o tym goszcząc ją między udami. W pewnym momencie Versana odchyliła lekko głowę do tyłu a jej dłonie z pośladków powędrowały na piersi Łasicy. Uszczypnęła jej sutek, który po chwili zaczęła lizać i podgryzać. Ręce zaś powędrowały wyżej chwytając kelnerkę za włosy i odchylając jej głowę do tyłu. Język Versany w tym momencie sunął po ciele Łasicy w górę aż dotarł do szyi. Wdowa czuła na sobie wzrok sigmarytki i zapragnęła by ta w końcu dołączyła do wspólnej orgii. Chwilę później puściła włosy koleżanki ponownie ją całując. Ręce zaś pokierowała między Jej nogi aż poczuła pod palcami wilgoć

Łasica okazała się całkiem wdzięczną kochanką. Było za co łapać i co smakować. A ona też nie pozostawała bierna wykazując swoje talenty poparte praktyką w tej materii. Okazała się być gorąca, pełna wigoru i namiętności. I chyba musiały odstawić niezłe przedstawienie bo ich jedyny widz i sędzia wydawał się być poruszony. Tak bardzo, że dłoń sigmarytki powędrowała pod jej skórzany fartuch jaki na sobie nosiła. I wreszcie zdjęła i to okrycie wstając ze swojego łóżka. Znów wróciła do obu swoich gości ale tym razem dosiadła się pomiędzy nie całując się najpierw z jedną a potem drugą. Wreszcie sama pozwoliła z siebie zdjąć koszulę i sama nawet pomagała ją zdjąć odkrywając swoje górne wdzięki.

Versana tylko czekała na ten moment i gdy tylko przydarzyła się okazja kucnęła między nogami sigmarytki. Jej dłonie powędrowały wzdłuż nóg blond piękności, aż dotarły do bielizny którą wdowa szybkim ruchem ściągnęła z pośladków Louis odrzucając ją na drugi kraniec izby. Następnie brunetka rozchyliła uda wojowniczki i poczęła lizać je póki nie dotarła do mokrego łona. Tam język kultystki poruszał się w zmiennym tempie i kierunku. Raz powoli nakreślał ósemkę by chwilę później poruszać się szybko od góry do dołu. Paznokciami brunetka zaś drapała zewnętrzną część nóg kochanki starając się utrzymać ciągły kontakt wzrokowy.

Dziewczyny kotłowały się w pokoju przyjmując tak wymyślne pozy, że mogłyby zawstydzić samego Slaanescha. Okna od wewnątrz izby zaparowały. Każda z nich była mokra a na ich twarzach widoczne było spełnienie. Ubrania porozrzucane po podłodze przykrywały niemal każdą deskę tworząc imitację dywanu. W powietrzu unosił się słodki zapach hormonów i seksu. Spoglądały na siebie z widoczną satysfakcją czując zarazem ulgę jak i apetyt na jeszcze więcej. Nie miały jednak już sił na kolejne psoty. Versana od bardzo dawna nie czuła się tak dobrze. Pomimo obolałych pośladków i pościeranych kolan nadal spoglądała na swoje kochanki z pożądaniem. Milczały dłuższą chwilę. Versana postanowiła przerwać ten impas wstając i częstując Louise i Łasice winem. Opróżnienie dzbanka nie zajęło im dużo czasu.

- Jak na polu walki jesteś tak sprawne jak w pieszczotach to przeciwnicy mają z Tobą nie lada problem. - uśmiechnęła się Versana w kierunku Louis. - Gdzie się tego wszystkiego nauczyłaś? Mój mąż nieboszczyk nawet w najlepszej formie nie potrafił zaserwować mi takich uciech. Czuje ból ale sprawia on mi duża przyjemność. Kiedy więc kolejne spotkanie? Może jeszcze przed rozstaniem wypijemy trochę wina? - wdowa spojrzała pytająco na obie kobiety które paradowały jeszcze w negliżu. - Już wcześniej wzbudziłaś we mnie spore zainteresowanie. - zwróciła się ponownie do blondynki - teraz jednak w mej głowie pytania się piętrzą a odpowiedzi na nie nie potrafię odnaleźć.

- O tak, kolejne spotkanie to świetny pomysł! - Łasica przyjęła dzbanek grzanego wina i nie przejmując się swoją nagością z miejsca poparła pomysł ciemnowłosej partnerki. Przy okazji dopiero teraz Versana miała okazję się przyjrzeć jej tatuażowi jaki normalnie skrywała pod bielizną. To był tatuaż częściowo zwiniętego węża wielkości dłoni. Ten drugi na ramieniu to już widziała wcześniej gdy był sezon na lżejsze i krótsze ubrania.

- Kolejne spotkanie? - blondynka przyjęła kufel i wydmuchała powietrze przed siebie by odzyskać oddech. Tak samo jak pozostała dwójka jeszcze była bez ubrania i tak samo jak one zdyszana i spocona. Dlatego pewnie chętnie upiła parę łyków z ofiarowanego kufla. - Zastanowię się. Może w następny Festag. - rzuciła uśmiechając się wesoło taksując wzrokiem swoje obie partnerki. - A te umiejętności to po prostu praktyka. Też widzę, że macie w tym niezłą wprawę. - roześmiała się skromnie gdy wskazała na nie obie palcem.

- Jeszcze niejednym cię zaskoczę. - wesoła wdówka zachichotała po czym zaczęła zbierać porozrzucane po izbie ubrania - Wszystko będzie się jednak wiązało z jeszcze większą przyjemnością. - spojrzała następnie w stronę kelnerki - Zbieraj się kochaniutka. Muszę wracać do domu a na Ciebie z pewnością czekają obowiązki. Lepiej będzie jak razem opuścimy tą uroczą izdebkę. - wyszczerzyła bialutkie ząbki i zaczęła się ubierać - Z resztą byłabym zazdrosna wiedząc, że zostaniecie tutaj same. - zaśmiała się głośno - Louis - spojrzała na jeszcze nagą sigmarytkę - Ja pokryje rachunek na dole. - puściła w jej kierunku oczko - To co? Następne spotkanie w tym samym miejscu i czasie? W mej głowie pojawiła się sprośna myśl ale nie podzielę się nią z wami. Niech poczeka na odpowiedni czas i potraktujcie ją jako słodziutką i niewinną niespodziankę. - wdowa zaczęła poprawiać włosy patrząc na łowczynie - Muszę się tobie jeszcze trochę poprzyglądać by mieć do jakiego widoku wracać wieczorami. Powiedz mi jednak na odchodne. Co za biznes prowadzisz z tym obleśnym Ulrichem. U mnie zawsze się znajdzie coś do roboty dla tak stanowczej i wzbudzającej respekt kobiety jak ty. Z resztą już mam stanowisko jakie mogłabyś objąć. Naturalnie odmienne od tego, które Ci wcześniej - wykonała w powietrzu znak cudzysłowu - “proponowałam”. - Versana spojrzała na współkultystkę - Kochaniutka. Gotowa do drogi?

- Już ci mówiłam. Mam swoją robotę i nie jestem zainteresowana kolejną. A moje sprawy z Ulrichem to moje sprawy z Ulrichem. - blondynka dała się oglądać bez skrępowania i z przyjemnym rozleniwieniem obserwowała dwie ubierające się kobiety. Dało się dostrzec, że ma smukłe, zdrowe ciało chociaż tam i tu nosiła ślady dawnych blizn. I o ile sama wizyta obu ciemnowłosych ślicznotek była dla niej satysfakcjonująca i zdradzała ochotę na powtórkę to o swoich sprawach nie miała za bardzo ochoty rozmawiać. Odprowadziła obie kultystki do drzwi dając jeszcze po buziaku na drogę każdej z nich.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 22-05-2020 o 22:48.
Pieczar jest offline  
Stary 17-05-2020, 20:45   #18
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Po spotkaniu

Obie brunetki opuściły pokój sigmarytki. Szły w milczeniu do momentu, aż nie opuściły piętra schodząc do głównej izby. Na dole panował wciąż duży gwar więc pewnie nikt nie słyszał dobiegających z góry jęków i pisków. Będąc jeszcze na schodach Versana spostrzegła siedzącego w kącie eunucha i gdy tylko złapała jego wzrok dała mu sygnał, że pora opuścić lokal. Nie trzeba było długo czekać na jego reakcję. Wstał, zabrał płaszcz i wyszedł. Wdowa zaś przeciskając się z Łasicą między gośćmi karczmy rzekła:

- Zapłać jak możesz. Rozliczymy się później. Ja zaś już wyjdę i skieruje się w kierunku pustostanu, w którym widziałyśmy się wcześniej. - mówiła stanowczo nie patrząc nawet na koleżankę - Tam przekaże ci wszystkie informacje jakich dowiedziałam się a’propos naszej dość nietypowej sigmarytki. Później ewentualnie zastanowimy się nad kolejnymi poczynaniami.

Versana zarzuciła na siebie płaszcz, przyodziała kapelusz i wyszła z lokalu. Na zewnątrz było zimno i zdecydowanie mniej tłoczno niż w gospodzie. Wdowa czuła jednak przyjemne ciepło między nogami i zdawała się nie zwracać uwagi na panującą mroźną atmosferę. Dostrzegła kątem oka eunucha, który czekał nieopodal oparty jedna nogą o kamienice. Wskazała więc mu głową kierunek, w którym ma zamiar iść i ruszyła w stronę wcześniej ustalonego z Łasicą miejsca zbiórki.

Nie musieli długo czekać na wspólkultystke. Ruch na mieście widocznie zmalał a do pustostanu nikt nie zaglądał. Jedynym mankamentem był mróz, który wraz z upływem dnia coraz bardziej dawał się we znaki. W tym momencie Versana jednak zupełnie nie zwracała na niego uwagi. Stała w ciszy z eunuchem czując na sobie jego ciekawskie spojrzenie. Nie odważył się jednak spytać wprost. Po chwili ujrzeli Łasice z policzków, której nie zniknął jeszcze rumieniec. To również nie uszło uwadze Kornasa, którego oczy chciały wyskoczyć z orbit. Milczał jednak. Wdowa zaczęła więc pierwsza:

- No chyba takiego rozwoju sytuacji się nie spodziewałaś? - roześmiała się wdowa - Mam nadzieję, że z mojej pomocy jesteś zadowolona i usatysfakcjonowana? - zaszeptała - Slaanesch jest na pewno. W każdym razie mówi nam to o niej dość wiele. - uśmiech nie znikał z ust kultystki - Udało mi się dowiedzieć czegoś jeszcze. Mianowicie Louisa Kruger, bo tak się nazywa. Wszak prowadzi ona jakiś podejrzany interesik z Ulrichem, który jest właścicielem lokalu. Stojąc przy szynkwasie zauważyłam jak wręcza jej sakiewkę uprzednio sprawdzając coś w księdze. Nie dowiedziałam się jednak co to za machlojki. Z drugiej strony to nazwisko. Brzmi znajomo. - spojrzała na Łasice pytająco - Co teraz? Czekamy do następnego spotkania czy masz już jakiś plan?

Powrót do domu

Jak wracali do domu słońce jeszcze wisiało niepewnie nad horyzontem. Versana wciąż miała nogi jak z waty i piekł ją tyłek. Cieszyła się, że w domu czeka na nią gorąca kąpiel oraz strawa. Po karczemnych psotach burczało jej w brzuchu. Trasa minęła szybko i bez żadnych atrakcji a w domu na szczęście pozostali lokatorzy byli zajęci swoimi sprawami. Greta wybierała popiół z paleniska a Brena krochmaliła pościel. Wdowa szybko więc przemknęła na górę starając się nie zwracać na siebie uwagi. Starsza gosposia rzuciła tylko, że kąpiel i ubrania już gotowe czekają na nią na górze. Brunetka podziękowała i szybko wskoczyła do swojego pokoju ryglując uprzednio drzwi. Następnie rozebrała się do naga i weszła do wody, która była raczej ciepła niż gorąca. Kultysta jednak nie miała zamiaru rugać Grety. Woda przynosiła ulgę. Versana szybko się umyła po czym wyskoczyła z bali, wytarła swoje powabne ciało i odziała się we wcześniej naszykowane przez Brene ubrania. Była zadowolona gdyż młoda sprzątaczka naprawde trafnie wybrała wieczorowy strój dla swojej pani. Na stole przy kominku czekała na nią sałatka z brukwi, solonej ryby oraz gotowanych przepiórczych jaj. Zjadła wszystko z wielkim apetytem. Gdy kończyła jeść doszedł jej uszu dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych a następnie szorstki głos Malcolma. Najwidoczniej przyszedł czas by ruszać w drogę. Wszak wdowę czekało jeszcze dzisiaj przyjęcie u van Zee'nów, na którym musiała się pojawić. Po upojnym popołudniu z Łasica i sigmarytka przyszedł jej do głowy niecny plan, którego pierwszy etap chciała dzisiaj wprowadzić w życie. Uśmiechnęła się sama do siebie. Wybrała najlepiej pasujący do jej kreacji kapelusz, przyczepiła do paska sztylet, chwyciła futro, poperfumowała się a następnie opuściła swój pokój. Na dole nigdzie nie zauważyła starego dorożkarza. Domyśliła się, że zapewne czeka już na nią w stajni. Ruszyła więc bezpośrednio w tamtą stronę. Nim otworzyła drzwi do izby Kornasa, poprosiła gosposie by ta nim dołoży drwa do kominka wpierw wpuściła ciut świeżego powietrza do jej pokoju. Pożegnała się i weszła do pokoju Kornasa. Tam eunuch przegryzał suchary zapijając je grzanym winem. Oznajmiła mu, że resztę wieczoru ma wolną i poprosiła by poświęcił ten czas na kąpiel. W stajni zauważyła gotowego do trasy Malcolma, który zapraszał ją do powozu. Zdecydowała się jednak usiąść obok niego.

Droga z Malcolmem

Ruszyli uliczkami miasta i jechali powolnym tempem. Trasę znał na pamięć. Zycie w mieście powoli zamierało jednaki w asyście swojego dorożkarza czuła się względnie bezpiecznie a w razie jakiegoś ekscesu miała przy pasie sztylet z którym nigdy się nie rozstawała. Na niebie pojawiły się już gwiazdy a drogę prócz obu księżyców rozświetlały im porozstawiane gdzieniegdzie latarnie. Wdowa postanowiła wykorzystać ten czas zanim dojadą do domu van Zee’nów by zadać Malcolmowi kilka pytań:

- Malcolmie czy jesteś w stanie zliczyć ile już lat pracujesz dla naszej rodziny? - uśmiechnęła się serdecznie. - Musze przyznać z przykrością, że ja już chyba straciłam rachubę. Ufam Ci jak mało komu w tym mieście i cenie sobie Twoje oddanie i pracowitość ale jest coś jeszcze co cenie prawie na tak samo mocno. Mianowicie Twoją wiedzę i nie mam tu na myśli tylko wiedzy związanej z końmi i powożeniem, która jest olbrzymia ale i wiedzę związaną o tym co dzieje się w mieście i co jest na językach ludzi. - w oczach Versany dostrzec można było iskrę – Wierze, że to o co Cię zapytam zostanie między nami tak jak wiele rzeczy których byłeś świadkiem w przeszłości i z których z tego co wiem nikomu się nie zwierzałeś. Nie jest sekretem, że zimą handel zanika z oczywistych przyczyn. Ja zaś staram się rozwijać moją kompanie, którą dostałam w spadku po Swoim kochanym mężu nieboszczyku. Nie chcę zaprzepaścić tej szansy jaka przede mną stanęła tak niespodziewanie i pragnę doprowadzić firmę na wyżynach jej możliwości. - uśmiechnęła się ściszając trochę ton wypowiedzi oraz rozglądając się bacznie dookoła zanim przeszła do meritum – Uszu mych doszły słuchy a'propos dwóch ciekawych miejsc na których można zakupić jak i uiścić wiele towarów i mam wrażenie, że jako inteligentny człowiek za jakiego Cię mam możesz wiedzieć już co chodzi mi po głowie ale, żeby nie pozostawiać rzeczy niedopowiedzeniu sprostuje. Mówię o podziemnej arenie oraz wyspie przemytników. Powiedz mi czy dysponujesz jakąś szerszą wiedzą na temat ich lokalizacji oraz możliwości wejścia na ten dość nieznany jeszcze puki co mnie teren ? Może masz kilka przydatnych informacji, które powinnam znać? Wiesz, że potrafię się odwdzięczyć – spojrzała głęboko w oczy Malcolma - a względem ludzi tak zaufanych jak Ty stać mnie na wiele

Starzec siedział zgarbiony trzymając lejce w dłoniach i zdawał się zastygnąć w miejscu. Po dłuższej chwili zamysłu wprowadził Versane w stan niepokoju. Jednak chwilę później pociągnął jedną ręką za sznur przywiązany do uzdy Agrafki skręcając w ulice na końcu której stała posiadłość szefa kapitanatu portu.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 22-05-2020 o 23:03.
Pieczar jest offline  
Stary 18-05-2020, 03:39   #19
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 5 - 2519.I.08; fst (8/8); zmierzch

Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; rzeka Salz; leśna głusza
Czas: 2519.I.08; Festag (8/8); zmierzch
Warunki: leśna głusza, ciemno, um.wiatr, pogodnie, siar.mróz


Strupas



Ospa miała rację. Plany śmiertelników na tym łez padole wydawały się bawić potężne, nieśmiertelne byty. Wręcz kpili z nich szydząc z tych próśb, planów i zamierzeń wystawiając wiarę swoich maluczkich na próbę.

Szli we dwójkę. Trochę jakby razem a trochę jakby osobno. Przez to leśną, śnieżną głuszę. No i naturalnie przez śnieg. Nie dało się zgubić bo wystarczyło iść wzdłuż rzeki. Miasto leżało u jego ujścia. On szedł pierwszy a ona kilka kroków za nim. Tak jej pewnie było łatwiej gdy szła po jego śladach. A może to chodziło o jego zapach. Albo brak zaufania. Tak byłoby trudniej ją zaatakować. Chociaż to ona miała dwa toporki. Ale gdy nie były potrzebne to jeden wsadziła za pas a drugiego używała jak laski.

Szli w milczeniu oszczędzając oddech i siły. Zresztą on nie rozumiał jej języka a ona jego. Przynajmniej tych parę słów jakie do siebie powiedzieli tuż przed lub po walce nie brzmiało znajomo. Szło się ciężko przez ten dziewiczy śnieg. Ulryk trzymał w mroźnym uścisku tą krainę i dało się to odczuć na tym bezludziu. W mieście to ktoś ten śnieg odgarniał, sypał piach i popiół no i byli ludzie. Tutaj panował surowa zima w dzikiej krainie. I wydawało się jakby garbus i toporniczka byli ostatnimi ludźmi w tej krainie.

Może dlatego nie zdążyli do miasta przed zmierzchem. Może śnieg był głębszy, może Strupas nie dokładnie ocenił czas do zmierzchu czy odległość do miasta. W lecie pewnie by zdążyli. A teraz robiło się już ciemno. I zrobił się dylemat do dalej począć.

Można było iść dalej. Raczej nie szło się zgubić. Wystarczyło trzymać się rzeki. Jeszcze z kilka pacierzy i powinni wyjść na drogę a stamtąd był już rzut kamieniem do miasta. No ale trzeba by zaryzykować marsz po ciemku. Co prawda dzięki śnieżnej powierzchni noce nie były tak ciemne jak w lecie i nawet w nocy nie było tak całkiem ciemno. Na razie szczęście im dopisywało przynajmniej z pogodą. Co prawda przez parę pacierzy podczas walki przy wraku łodzi niebo było zachmurzone no ale potem znów się rozpogodziło. Przez większość dnia była spokojna i ładna pogoda.Wiatr dał się wyczuć zwiewał luźny śnieżny pył z zasp i szumiał małymi gałązkami ale nie stanowił obecnie żadnego wyzwania. Ale nie wiedział ile ta pogoda się utrzyma. Gdyby szli dalej i nie przydarzyło by się nic nieprzewidzianego to w ciągu paru pacierzy mogliby wejść do miasta już po zmierzchu.

Alternatywą wydawał się nocleg na miejscu. Może nie dosłownie na miejscu ale niedaleko była chata zrujnowanego gospodarstwa. Jak zapamiętał z ostatniej wizyty dach już trochę przeciekał ale przed śniegiem powinien uchronic. No i był piec. Coś do palenia też powinno się znaleźć. To powinno dać przetrwać noc nawet gdyby pogoda się pogorszyła. No i ta chata była bliżej niż miasto. Tylko trzeba by tam dojść i spędzić noc w tej leśnej głuszy.

Co by nie mówić cały dzień był na nogach brodząc po kolana w tym dziewiczym śniegu. I chociaż jak na razie był raczej głodny niż zmęczony to też zdawał sobie sprawę, że odpoczynek a zwłaszcza posiłek by mu się przydał. Czuł nieprzyjemne ssanie głodu w swoim brzuchu. A przez ten ciągły wysiłek zgrzał się pod ubraniem chociaż dzięki temu aż tak mróz mu nie dokuczał.


---


Mecha 5:

Strupas; zmęczenie terenem; ODP 70-10-10=50; rzut: Kostnica 5 > 45 suk = śr.suk = mod 0



---



Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Imperialna; rezydencja van Zee
Czas: 2519.I.08; Festag (8/8); zmierzch
Warunki: gwar gości, muzyka orkiestry, ciepło, półmrok na zewnątrz ciemno, um.wiatr, pogodnie, siar.mróz


Versana



- Pani van Drasen. Proszę za mną. - lokaj w liberii van Zee przywitał zaproszonego gościa kiwając głową. Zaznaczył coś w księdze gości i zwrócił się do swojego pomocnika.

- Zaprowadź proszę panią van Drasen do sali balowej. - młodszy i wiekiem i stażem lokaj i pozycją lokaj skinął głową najpierw jemu, potem gościowi i wysunął się o krok do przodu.

- Proszę za mną. - zaprosił zgodnie z wymogami etykiety i ruszył zaprowadzić gościa niczym pilot statek wchodzący do portu. Oczywiście Versana świetnie wiedziała gdzie jest ta sala balowa no ale etykieta w tak wysokich progach była trudna do przeskoczenia.

A te sale, drzwi, klamki, ściany były godne pozazdroszczenia. Różniły się tak od rezydencji van Drasenów jak ich dom od ładowni “Adele” gdzie odbywały się zbory. Pieniądze wielu pokoleń robiły swoje i po prostu było je widać. W marmurowych posadzkach, w mozaice ułożonej w holu, obrazach przodków na ścianach, czy mosiężnych, zdobionych klamkach. Bogactwo, dyskretna duma z dokonań własnych i swoich przodków były wyczuwalne na każdym kroku. A przecież van Zee mieli opinię nuworyszów wśród okolicznych rodów które mogły poszczycić się wielowiekową tradycją. Ale, że większośc rezydecnji wyrosła wraz z nowym miastem więc nie miała nawet wieku co mocno zacierało różnice skoro wszystkie domy i rezydencje po tej strone rzeki miały niewiele ponad pół wieku. W tych rezydencjach starych rodów, poza miastem byłoby to pewnie bardziej widoczne ale tutaj, w nowym mieście to van Zee nie odbiegali standardem od reszty ważniaków.

Idąc korytarzami rezydencji poprzedzana przez lokaja w liberii miała okazję się zastanowić nad wcześniejszymi wydarzeniami tego nadzwyczaj owocnego dnia. Ten co prawda już się skończył i zapadły nocne ciemności. Akurat w sam raz na bale skoro wieczór był jeszcze bardzo młody. Na przykład co stary Malcolm powiedział gdy już prawie wjeżdżali do rezydencji van Zee.

- Słyszałem o arenie. Nie wiem gdzie odbywają się walki. Ale wiem, że w różnych miejscach. To nie jest jedno miejsce. Tylko tam gdzie się akurat umówią. Ale nie wiem gdzie się umawiają. - woźnica przyznał gdy zamyślił się nad tym tematem. Mogło tak być. Gdyby tak było to takie walki byłyby trudniejsze do namierzenia dla kogoś z zewnątrz.

- A wyspa przemytników to nie wiem. Może w porcie ktoś by wiedział? Ja to zwykle po mieście jeżdżę. Po wyspach to nie. Może w “Śledziku” ktoś by wiedział? Ale to nieprzyjemne miejsce, nie dla takiej młodej damy jak pani. Typy spod ciemnej gwiazdy tam się schodzą. - stary woźnica przyznał się do swojej niewiedzy w tym temacie. A o najstarszej karczmie w starej części miasta mówił tak jakby miał o niej jak najgorsze zdanie. I młoda wdowa wydawała się całkowicie mu tam nie pasować.

A jeszcze wcześniej ta przyjemna kąpiel we własnej łazience i posiłek we własnym domu. I to przyjemne uczucie relaksu i spełnienia po tak zaskakującym i ekscytującym środku dnia. I chyba nie tylko ona tak to zapamiętała. Gospodyni spod 5-ki w “Czarnym Kocie” też żegnała ich całkiem miło. No a gdy niedługo potem spotkały się we dwie z Łasicą ta też wyglądała, że jest wniebowzięta.

- Oj nie to było dla mnie całkowite zaskoczenie! Nawet nie śniłam, że tak się wszystko cudownie ułoży! Po prostu cudownie! - ciemnowłosa kultystka roześmiała się gdy szła przez brudną podłogę nanosząc do środka śnieg tak samo zresztą jak chwilę wcześniej naniosła go koleżanka. Łotrzyca objęła niedawną kochankę z tych emocji wciąż się śmiejąc i radując z właśnie zakończonego spotkania.

- O tak, Wąż* był nam dzisiaj bardzo łaskawy. - westchnęła rozkosznie dziękując w ten sposób patronowi dekadenckich przyjemności. - A z ciebie naprawdę jest wesoła wdówka. Musimy się spotkać i poćwiczyć razem przed następną wizytą u naszej blondyneczki! - zaśmiała się odsuwając się nieco od trzymanej koleżanki i lekko przekrzywiając głowę aby posłac jej filuterne i wielce obiecujące spojrzenie. - I widzisz? Mówiłam ci. My dziewczyny musimy trzymać się razem. I potrzebujemy więcej dziewczyn w naszej grupie! Zwłaszcza tych młodych i ładnych. - roześmiała się znowu gdy wróciła do tego o czym rozmawiały wracając wieczorem z ostatniego spotkania na “Starej Adele”.

No ale poza przyjemnościami miały też do obgadania trochę interesów. Louisa kręci jakieś interesy z Ulrichem? No ciekawe jakie. Może da się tego dowiedzieć. Łasica miała tak dobry humor po tym spotkaniu, że nie wydawało się jej to wcale zbyt trudnym zadaniem. Co innego sama Louisa. Łasica przyznała, że aż tak szybkiego i gwałtownego rozwoju sytuacji się nie spodziewała. Dlatego improwizowała na gorąco z tą kelnerką. Ale co dalej? Jak postąpić z tą surową sigmarytką? Nie ukrywała, że już nie mogła doczekać się następnego spotkania w Festag i powtórki dzisiejszych zabaw.

- Aż nie chcę myśleć co by było jakby udało nam się przeciągnąć ją na naszą stronę! Ten tępy mięśniak mógłby się wypchać z swoim nowym kolegą! - ucieszyła się z mściwą satysfakcją mówiąc jakie to wrażenie by zrobiło na reszcie grupy. Trudno by komuś było o podobny sukces. No ale zaraz sama się zreflektowała. Kruger była ostrożna. Co prawda bawiła się na całego jakby Wąż napędzał jej lędźwie. Ale jednak nic właściwie o sobie nie powiedziała. Ani skąd jest, ani po co, ani nie była zainteresowana jakimiś pobocznymi fuchami i interesami. Gdyby nie to, że wpadła w oko Łasicy przy pracy to nawet nie wiedziałyby czym się zajmuje. Ryzyko było więc spore.

- Czy wybierze sobie pani jakąś maskę? - lokaj otworzył drzwi i zatrzymał się zaraz za wejściem do sali balowej wskazując na kosze pełne finezyjnych masek. Czego tam nie było! Półmaski na pół twarzy, dolnej lub górnej, maski na całą twarz albo takie skromne, zasłaniające niewiele więcej niż okolice oczu. I te barwy, wzory, ozdobniki! Motyle, koty, psy, wesoło albo złośliwie wyszczerzone pyski albo po prostu ozdobione kolorowymi piórami i mieniącym się brokatem. No tak, bal był charytatywny i suma uzbierana za te maski miała powędrować na dom weteranów imperialnej floty. Naturalnie im ktoś bardziej sypnął groszem tym większe wrażenie robił na balujących. A ci już nieźle zapełniali salę na razie ciesząc się rozmową i przystawkami których można było kosztować do woli. W drugim krańcu sali grała orkiestra ale na razie główna część balu, ta z koncertem i tańcami, jeszcze się nie zaczęła.

---


*Wąż - jedno z imion Slaanesha.

---



Mecha 5:


Malcolm: wiedza o arenie: INT 30+30-30=30; rzut: Kostnica 37 > 30 = -7 suk = remis > jakieś ploty

Malcolm: wiedza o wyspie przemytników: INT 30+10-30=10; rzut: Kostnica 60 > 10 = -50 suk = śr.por > nic nie wie
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-05-2020, 09:29   #20
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Garbus człapiąc przez śnieg skierował się ku opuszczonej chacie. Niespecjalnie podobało mu się zostawanie wśród śniegów nocą, nie chciał by dopadły go wilki Ulryka. Dlatego wybrał chatkę i czekanie do rana.
Rozlatująca się rudera nie była pensjonatem, ale Strupas też niczego takiego nie oczekiwał - wystarczyło palenisko i ściany które osłaniały od wiatru. Trzeba tylko znaleźć kilka suchych szczap i przyciągnąć większą kłodę z zewnątrz i będzie dobrze.
- Zimno jak w dupie martwej kozy - Świerzb podzielił się swoim bogatym doświadczeniem - Szybciej Strupku, daj ognia!
- A ta tu znowu - Krwawa westchnęła, a będący widocznie fanem toporniczki Szkorbut zaśmiał się parszywie.

Bo upierdliwa toporniczka przylazła za nim. Może przynajmniej będzie mógł przespać się przy ogniu, druga osoba do pilnowania się przyda.
Tylko co ma do jasnej cholery z nią potem począć?
- Rano pomyślimy - Koklusz ziewnął - szkoda sobie głowę zawracać.

Wnętrze starej chaty było tak mroczne jak mroźne. Opuszczony budynek był tak samo wymrożony jak reszta lasu jaki go otaczał. Ale poza wejściem nie było wewnątrz śniegu. Chociaż co jeszcze tu jest to po ciemku nie było widać. Strupas dał radę jednak zorientować się, że chata raczej powinna być pusta. Piec okazał się jednak cały więc była nadzieja, że jeśli już uda się rozpalić ogień no to zrobi się całkiem znośnie. Tylko rozpalenie ognia nie było takie oczywiste. Wcześniejsze biwaki skutecznie opróżniły chatę z tych najbardziej oczywistych do spalenia rzeczach. Teraz właściwie zostały tylko jakieś mizerne półki i barłóg. Po resztę trzeba by szukać drewna na zewnątrz.
- Pensjonat to to nie jest - prychnęła Krwawa, ale po chwili dodała - nie abyśmy na codzień spali w lepszych miejscach. Szkoda że Wielki Szef lubi smród, głód i biedę.
- Szkoda że Strupas urodził się z karykaturą gęby durna paniusiu - Śmierdzistopa walnęła bezpośredniością - Wyobrażasz sobie go jako kupca czy kogo innego? Walili by do niego drzwiami i oknami.

- Cichać tam wszyscy! Nie pomagacie - warknął garbus wyciągając słomę przez dziurę w barłogu. Całe szczęście zostały jeszcze mizerne półki... a barłogowi brak garści słomy z całą pewnością nie zaszkodzi. Strupas wychował się w mobilnej osadzie odmieńców więc jako takie doświadczenie z ogniem w warunkach niekomfortowych miał. I zamierzał je wykorzystać. Jego towarzyszka chyba domyśliła się na co się zanosi. Bo zaczęła na zewnątrz szukać czegoś do spalenia i jak coś znalazła znosiła to w okolice ciemnego i zimnego jeszcze pieca. To co było przyniesione z zewnątrz było mokre, zimne i ze śniegiem gdy już ogień by się rozpalił nie stanowiło to większej przeszkody. Co najwyżej mokre drewno strzelałoby głośno. No ale najpierw trzeba było w ogóle rozpalić jakiś ogień.
Gdy tylko ogień zapłonie, zamierzał zaczekać aż ciepło stanie się przyzwoite (zatkanie oczywistych dziur z pewnością też pomoże) i zasnąć. Chwila krzesania by uzyskać iskrę i chuchanie w garść słomy potrwało parę minut, ale w końcu dym zaczął unosić się z dziwnym swądem i pojawił się ogienek. Małe szczapki oddzielone od półek nożem poszły pierwsze, potem grubsze i na końcu same półki. Potrwało to na tyle długo, że Strupas zaczął szczękać delikatnie zębami, ale udało się. Powoli ciepło zaczęło promieniować od paleniska i pierwszy klocek z zewnątrz zaczął syczeć i trzaskać.
Pozostało tylko przetrwać noc.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172