lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer 4ed] Wonny Las (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/18854-warhammer-4ed-wonny-las.html)

Obca 21-04-2020 15:12

[Warhammer 4ed] Wonny Las
 
Dulfberne


Dulfberne, mała spokojna wioska w Averlandzie. Mimo burzy chaosu która przeszła przez imperium, społeczność radziła sobie nawet dobrze. Owszem właśnie panował głód, zima już się wprawdzie skończyła ale pierwsze zbiory miały dopiero nadejść. Tutejsza populacja ludności nadal musiała polegać na resztkach zapasów, zwierzynie łownej, może wczesnych roślinach. Dulfberne patrzył w przyszłość z nadzieją na lepsze.

Niestety ich problemy jeszcze się nie skończyły. Drzewa owocowe w ich gęstych sadach zaczęły kwitnąć, wraz z nimi przebudziły się wytęsknione pszczoły. Małe pracowite trutnie które stanowiły ważny element tutejszej przyrody. Niestety coś było nie tak. Owady nie były ospałe jak to zwykle po zimie i nie zajmowały się głównie zbieraniem pyłków z okolicznych drzew. Były agresywne, potrafiły atakować każdego kto choćby zbliżył się do ich gniazd. Dodatkowo miejsca użądleń stawały się zakażone. Wielkie bąble ociekające ropą zadawały nieopisany ból pechowcom. Były już trzy przypadki śmiertelne, dwoje dzieci z wioski oraz jeden dorosły. Oraz pięciu pożądlonych.

Mieszkańcy mimo to nadal mają w pamięci ciężkie mrozy z poprzednich las, agresywne czy nie. Pszczoły musiały przeżyć, jeśli kolejna ich grupa zniknie to istnienie sadów będzie zagrożona. A z nimi . Po prostu chwilowo trzeba trzymać się od pszczół z daleka, może to chwilowe, może wszystko się uspokoi.

Szemrzacy Strumień

Dopiero świtało ale pustki w spiżarni motywowały do pójścia do lasu i sprawdzenia sideł. Elf zauważył że ostatnimi czasy w sadach jest mniej zwierzyny niż zwykle, owszem jest jeszcze wczesna pora i przyroda nie dokońca się przebudziła do zimie ale nawet jak na...zdecydowanie działo się coś dziwnego, być może jakiś większy mięsożerca? Wilk? Lis? …Zabłąkany mutant? Nie znalazł jeszcze przyczyny. Czy przyjdzie mu chodzić po okolicznych gospodarstwach liczyć na przychylność mieszkańców? Czy podzielą się jedzeniem z dziwakiem mieszkającym w opuszczonej chacie pod lasem? Niektóre młódki na pewno, nawet nie tylko jedzeniem. Łowca może nie był zjawiskowo piękny jak na elfie standardy ale ci co uznawali go za takiego dziwnego człowieka potrafili się zachwycić jego urodą i głosem.

Pierwsze dwie pułapki były puste. Trzecia zepsuta, chyba ktoś dobrał się do niej i zabrał zdobycz łowcy. Czwarta, nareszcie coś. Mały chuderlawy zając. Lepsze to niż nic, a może okazać litość? Dać mu żyć by rósł i był większym kąskiem kolejnego dnia?

Aghatha Knoblauch

Kobieta przebudziła się kiedy promieni porannego słońca musnęły jej twarz. Powinna rozpalić ogień i podgrzać kaszę z poprzedniego dnia, resztki z poprzedniego dnia zdawały się idealne na śniadanie. Nie mogła się doczekać kiedy jej ostatnia nioska i kogut wezmą na siebie ciężar odbudowania populacji kur w jej małym domostwie.

Jej chatka nie różniła się od reszty we wsi, dach ze strzechy, białe ściany, parę okien i dwoje drzwi. Zawsze otwarte od kuchni prowadzące na resztę gospodarstwa i te od frontu.

Dzisiaj czekało ją spotkanie z Gerwainą i Wirlie. Pierwsza była nieoficjalną włodarzynią wioski. Dzięki swej błyskotliwości ma bezwzględny posłuch i szacunek wieśniaków. Urodziła się w Marienburgu, jej ojciec był handlarzem a matka bretońska rozjeńczymią. Ma smykałkę do handlu i jest dobrą oratorką, po zbiorach to ona uczestniczy w targach. Ciężko pracuje i dopełnia obowiązki kapłanki Rhyi , drażni ją brak szacunku dla natury a sam Wonny Las traktuje jako manifestacje Boginii.

Staruszka Wirlie jest dosyć tajemnicza osobą, jej siwe włosy i pomarszczona twarz świadczy o sporej ilości lat na kartu. Choć jest nadal żwawa jak na staruszkę. Zazwyczaj włóczy się po wiosce, zrzędzi i wymyśla na ludzi. Jest dosyć nieprzychylna Gerwaini, ale nigdy nie występuje przeciw niej otwarcie. Niektórzy uważają że jest zazdrosna o pozycję kapłanki. Podobno kiedyś była pomocnicą w świątyni Urlyka, ale opuściła tę posługę i Pan Zimy rzucił na nią klątwę.

Agthata wprawdzie nie ma takiej pozycji jak kapłanka i staruszka, ale ludzie szanują ją i zwracają się o pomoc. No i teraz kiedy nie wiadomo do końca jak leczyć rany po atakach pszczół każda para rąk i każdy człowiek znający się na ziołach i leczeniu jest na wagę złota.

Dzisiaj zielarka miała spotkać się z kobietami w domu Gerwaini omówić sytuacje.

Wonny Las


Wyjątkowo płodna ziemia zapewnia mieszkańcom dogodne warunki dla hodowli wielu odmian drzew i krzewów. Pełno tu jabłoni, grusz, brzoskwiń jak i krzaków jagód oraz malin. Dobre nawodnienie gleby jest utrzymywane dzięki przecinającym sady strumykom wypływającym z otaczających teren lasów. Choć nietrudno prześledzić bieg strumienia, niewielu osobom udało się dotrzeć do źródeł, a zaledwie kilka miało okazję opowiedzieć o dziwach mających miejsce w gęstej puszczy.
Przez lata mieszkańcy bali się przekraczać granicę drzew. Czas mijał, a opowieści o mieszkających tam straszydłach zostały w większości zapomniane. Sam strach pozostał w sercach, jednak nikt nie potrafiłby go teraz uzasadnić. Dzieci wierzą w słowa dorosłych i nie bawią się między dzikimi drzewami. Zdarza się, że urwis pragnie zażartować z rówieśników i kryje się w lesie, po czym nigdy nie wraca, ale czy psoty nie kończą się źle? Znane są przypadki osób pracujących w sadzie, które zarzekały się, że ktoś, lub coś, je obserwował. Długi dzień pracy w jasnym słońcu nie sprzyja jasności umysłu i takie jest stanowisko wieśniaków w tej sprawie.
Powiększające się sady zajmowały coraz większe powierzchnie przygotowanych gruntów. Niektórzy gubili się między drzewami i błąkali, długimi godzinami szukając wioski. Dlatego mieszkańcy opracowali sposób oznaczania drzew wapnem, pomagający odnaleźć ścieżki i poszczególne miejsca w sadzie.

Arvid Fischer i Wolfganga van de Velde

Małe przedstawicielstwo Averlandzkiego oddziału zbrojnego było w drodze już parę dni. I naprawdę ucieszył ich widok pierwszych domostw na horyzoncie. Owszem okolica była przecudna, sielskie widoki kwitnących sadów, zielonych lasów i pól była miła dla oka ale brak cywilizacji, porządnej gospody i żołnierskie racje sprawiały, że te majaczące w dali domy napawały radością.

Obaj wiedzieli jednak że nie byli tutaj na przepustce. Mistrz Wolfganga wysłał go tu by ten rozejrzał się po okolicy. Podobno nad Dulfberne zawisły mroczne chmury, być może była to sprawka mrocznych sił chaosu. Za to Arvid miał pilnować maga by się "przypadkiem" na widły jakiegoś chłopa nie nadział.


Lomir 22-04-2020 08:44

Początkowo Arvid czuł pewien niepokój połączony z podnieceniem na myśl, że został wysłany na samotną misję. Niepokój gdyż od wyruszenia do momentu powrotu z misji będzie sam o sobie stanowił. Nie będzie nad nim nikogo, kto zweryfikuje jego pomysły albo wyda rozkaz. Było to coś odmiennego i dziwnego w stosunku do tego, do czego przywykł mężczyzna. Od zawsze wypełniał rozkazy, czy to ojca czy nauczycieli czy przełożonych w wojsku.
To również wyjaśniało podniecenie na myśl o zadaniu - właśnie to, że będzie sam mógł decydować o tym, co zrobić dalej aby osiągnąć cel i wykonać misję.

Misja owa nie należała do szczególnie lotnych, ot miał iść w asyście ucznia maga i pomóc mu w jego zadaniu - zbadaniu sprawy agresywnych pszczół. Gdy Arvid usłyszał pierwszy raz o sprawie owadów nie uwierzył. Jak to możliwe, że pszczoły sprawiają komuś taki problem, że trzeba im kogoś z zewnątrz do pomocy? No, ale nie zwykł kwestionować poleceń to i tym razem karnie zastosował się do słów przełożonego.

Czas w podróży początkowo wlekł się niemiłosiernie, ale w miarę jak mężczyzna poznawał lepiej swojego towarzysza to atmosfera zrobiła się przyjaźniejsza. Okazało się, że Wolfgang van de Velde (choć upierał się aby nazywać go tylko Wolfgang) był w rzeczywistości dobrym towarzyszem podróży. Jego usposobienie, pewna otwartość i spontaniczność stopniowo udzielały się Arvidowi, zwłaszcza, że było to dla niego coś nowego i, jakkolwiek by to nie brzmiało, egzotycznego.

Fischer miał pewne obawy, jak każdy na świecie, przed magią, a miał podróżować z uczniem maga. Na całe szczęście Wolfgang nie używał magii, choć Arvid miał przeczucie, że w tym stwierdzeniu brakuje słowa "jeszcze". Postanowił jednak się tym zbytnio nie przejmować, zwłaszcza, że mag był po jego stronie.

Gdy na horyzoncie zaczęły majaczyć budynki, Arvid wyciągnął mapę i rozwinął ją. Przyłożył wojskowy kompas, rozejrzał się dookoła i pokiwał głową. Widoczne w oddali budynki były celem ich podróży. Arvid uśmiechnął się lekko. Mimo jego solidnej zaprawy wojskowej czuł zmęczenie drogą i z chęcią odpocznie przed rozpoczęciem właściwej części zadania.

Zwrócił się do swojego kompana - No, to chyba jesteśmy na miejscu. Według mapy to Dulfberne. - podniósł arkusz i wskazał towarzyszowi palcem ręcznie dorysowaną kropkę podpisaną Dulfberne. - Co teraz? Idziemy rozpytać miejscowych o sprawę pszczół czy najpierw damy odpocząć naszym nogom i poszukamy jakiegoś przybytku? Ja chyba bym się rozejrzał za jakimś miejscem do odpoczynku i zostawienia naszych rzeczy. - i po chwili dodał, bardziej do siebie - Choć nie sądzę, że na tej wiosce znajdziemy coś godnego uwagi...-

Jeśli jego towarzysz nie oponował, to ruszył w kierunku zabudowań celem znalezienia miejsca, gdzie będą mogli się zatrzymać na czas prowadzenia dochodzenia.

8art 22-04-2020 16:09

Lasy okalające Dulfberne

Elf ostatecznie wypuscił wychudzonego królika. Wiedział, że złapie zwierze innym razem, kiedy wróci tłustsze i smaczniejsze niż na przednówku. Królik odkicał w krzaki, a Szemrzący Strumień rozłożywszy pułapkę ponownie odszedł w swoją stronę. Niepokoiły go ostatnie wnyki, jakie sprawdzał, te z których zniknęła zdobycz, jak sądził także lichy królik. Nie sądził by był to któryś z miejscowych wieśniaków, którzy choć na przednówku wypuszczali się dalej niż zwykle to starego uroczyska unikali niemal zawsze. Jak powiadali złe coś siedziało w tym miejscu. Ot, człowiecze bajanie. Elf nawet nie dostrzegał żadnych wiatrów magii w tym miejscu, może jedynie było tu bardziej ponuro niż gdzie indziej, bo do jaru dochodziło mniej słońca. Dlatego wrócił się tam aby dokładniej obejrzeć miejsce.

Znalazł się tam bardzo szybko, bo nie minął nawet czas potrzebny od świtania do południa i nie pomylił się. Obłszedwszy zagajnik dostrzegł ślady jednej osoby, albo bardzo wychudłego człowieczego podrostka, albo czegoś innego. Myśliwiec podjął trop i wkrótce odnalazł to, czego szukał - ślady ogryzionego na zimno niemal do ostatniej kosteczki królika. Resztki nie były jednak same. W krzakach leżały zwłoki ukatrupionego kamieniem wygłodzonego goblina, ze zwłok którego wykrojono paski mięsa. Barhtaoth splunął na zwłoki i rozejrzał się dokładniej. W prowizorycznym obowzowisku musiała być dwójka zielonoskórych: kat i ofiara. Ten który zabił kamrata musiał być równie wymizerowany jak zwłoki, sądząc po tropie. Tak czy owak elf nie chciał tego tak zostawić. Ruszył najświeższymi śladami, które goblin musiał postawić nie dalej niż przed świtem, a zatem ledwie mgnienie oka temu. Nim słońce zeszłona horyzont był nie dalej niż kilka mil dalej i wyciągał strzałę z oczodołu zielonoskórego, który połasił się na jego królika. Goblin nawet nie wiedział kiedy zginął. Łowca niespiesznie ruszył w stronę wsi, wiedział, że będzie tam jutro przed zmierzchem.

Na skraju polnej drogi prowadzącej do Dunfelberne, dostrzegł ślady kierujące się ku wsi. Przykucnął przeglądając się im dokładniej

"Para ludzi, młodych mężczyzn, nie mających nawet pewnie trzydziestu wiosen." - pomyślał.

Ruszył żwawszym krokiem za ludźmi i dostrzegł ich niewiele później, gdy rozprawiali na wzgórzu przed wsią na trzymaną w dłoniach mapą. Nie mylił się. Dwóch młodzieńców, jeden zdecydowanie wyglądający na zbrojnego, drugi, który mógłby uchodzić w swych szatach za marnego naśladowcę czarodzieja z Ulthuanu. Niemniej jednak, wyglądali na miłą oku odmianę od kolejnych kupców lub poborców podatków. Cofnął się dalej gęstwę i ruszył okrężną drogą ku swej chacie.

Cattus 24-04-2020 12:56

Wolfganga zaskoczyła wieść o tym, że wyrusza sprawdzić pogłoski z jakiejś małej wsi nie wiadomo gdzie. Jak dotąd jego mistrz posyłał go co najwyżej do kwatermistrza po różne rzeczy, ewentualnie w "cholerę" jak był czymś bardzo zajęty. Jak nie biegał za zachciankami swojego nauczyciela to ślęczał nad tomami, które dostawał pod swą piecze i spisywał przy tym niezliczone pergaminy. Ale samotna misja gdzieś daleko? Z pewnością był to test i to z rodzaju tych ważnych. Trzeba się było postarać bardziej niż zwykle. Mistrz Manfred do przesadnie wyrozumiałych nie należał i powrót z pustymi rękoma albo beż żadnej wiedzy o sprawie nie zwiastował by nic dobrego. Mag ognia łatwo się denerwował, dogadać potrafił tak, że nie jednemu faja zmiękła po takiej kłótni, a do tego pamiętliwy był jak diabli. Dla dobra wszystkich zamieszanych w sprawę wypadało dowiedzieć się o co dokładnie chodzi z tymi pszczołami i ustalić skąd u przeważnie spokojnych robali taka zmiana, że aż zwróciła uwagę Imperialnego Magistra.

Aby uczcić przydzielenie ważnego zadania jemu i nieco spiętemu Arvidowi, który trafił mu się na towarzysza podróży, Wolfgang hucznie przepił niemal całe oszczędności jakie posiadał w pierwszym (i ostatnim) zajeździe jaki spotkali po drodze. Dodatkowo przegrał w kości fajkę z zapasem tytoniu, co w ogóle nie pomogło na porannego kaca. Szczęściem pogoda im dopisywała, więc reszta drogi nie była zbyt uciążliwa.

- Ano wygląda jak właściwe miejsce. - Zgodził się Wolfgang odziany w prosty, ale zaskakująco żywo zabarwiony strój. Torba przerzucona przez ramie, podróżne buty i spodnie utrzymane były w brązach i zieleniach, jednak kontrastowały z nimi czerwona koszula i nieco jaśniejszy, czerwono - pomarańczowy kubrak.

Młody czarodziej podpierał się na porządnym kosturze, którego wytarte słoje i małe sęczki układały się w trudne do prześledzenia wzory, a długi kij dodatkowo potęgował jego ponadprzeciętny wzrost. Zza szerokiego, płóciennego pasa wystawała rękojeść sztyletu, gdzieś obok którego zatknął swój chudy mieszek.

- Nie możemy tak po prostu wejść do wsi i zacząć przepytywać wieśniaków. Najpierw znajdziemy jakiś dom gościnny albo chate starszego, bo wątpie żeby na takim zadupiu mieli karczme. Spotkamy się, poplotkujemy, podpytamy kto co wie. Pożyjemy, zobaczymy. - Machnął ręką i ruszył w stronę domów w oddali.

druidh 25-04-2020 11:30

Krasnoludy spółkowały z kozami. To wiedzieli wszyscy. Ale czy elfie dzieci rodziły łanie? O życiu intymnym krasnoludów Agatha dowiedziała od pewnego ulicznego mędrca, gdy przez krótki czas mieszkała w Averheim. Dobre sobie. Mieszkała. Tułała się po ulicach i żebrała o jedzenie. W mieście bowiem ziół raczej zbierać się nie da, a i te co są w okolicach, są jakości niskiej. Nikogo tym raczej nie wyleczysz, czasem wręcz możesz zaszkodzić. Jak się ten mędrzec nazywał? Wiedział też dużo innych ciekawych rzeczy. Jak rodzą się smoki i czym je karmić. Jak wygląda życie rycerzy oraz jakie są obowiązki damy dworu. Walczył w trzech wojnach, doradzał Imperatorowi oraz potrafił rozpoznać, czy przedmiot ma w sobie magię. Twierdził, że znał także kilka recept zielarskich, które Agatha kupiła od niego za kilka miedziaków. Sprawdziła je wszystkie. Po przetestowaniu wiedziała, że jego nalewka wzmacniająca powoduje rozwolnienie, a ta pozwalająca czuwać całą noc - halucynacje. Efektem ubocznym maści na oparzenia był okropny świąd. Recepty szeptuch robiły to co robić miały. To zaś niby mądry człowiek, a prostych przepisów nie potrafił zapamiętać. No ale o krasnoludach raczej wiedział wszystko. Mieszkał z nimi przecież kilkanaście lat, a i nie tylko on powtarzał te historie o kozach. Co jednak z łaniami i elfami?

Agatha krzątałą się po kuchni układając rzeczy, podlewając rośliny, które nie lubiły zimna oraz rutynowo przeglądając porządek na półkach z dziesiątkami słoików, butelek, glinianych garnków i drewnianych skrzyneczek. O poranku miała zawsze wiele obowiązków. Jeden błąd, jedno przeoczenie tego, czy innego zadania i jej wielomiesięczny wysiłek mógł pójść na marne. Wszystko robiła jednak odruchowo. Każda czynność prowadziła do następnej i w zasadzie Agahta wolała w tym czasie rozmyślać o różnych sprawach pozwalając rękom i nogom prowadzić jej ciało. Wzięła pusty talerz po kaszy do ręki i rozglądnęła się. Czegoś zapomniała. Potarła palcami o siebie. No tak. Nie wytarła stołu, bo szmata wczoraj przypadkiem wylądowała w palenisku. Odcięła kolejny kawałek tkaniny i wytarła stół. Następnie przez chwilę przymierzała na głowie cztery plecione kosze. Chałupniczym sposobem wynalazła ochronę głowy przed pszczołami. Potem pozbierała miskę, kilka butelek, swój ulubiony kozik, siekierkę, płaszcz, rękawiczki i ruszyła na łąkę i w las.

Czy więc elfy spółkują z łaniami? Bochen to wykrzykiwał wczoraj, gdy leżał półprzytomny z bólu i ugryzień. Wyklinał też wszystkie elfy, krasnoludy, magów. Z Bogami się tylko powstrzymał i słusznie, bo pomimo jego okropnego stanu Agatha solidnie zdzieliła by go kijem w łeb. Zarzekał się jednak, że razem z Głupim Hanslem widzieli elfa w lesie zeszłej jesieni. Widzieli jak się do sarny dobierał. Aghata wiedziała, że Bochen jest o elfa okrutnie zazdrosny, bo trzy córki Georga gapiły się na niego jak wół na malowane wrota. Nie miały zaś krzty podziwu dla bochnowych łap, którym to właśnie sam Bochen zawdzięczał swój przydomek. Bochen był do do tego natarczywy, wredny i skłonny do bitki raczej niż do myślenia o jej konsekwencjach, a do robienia wszelkich głupot i złośliwości wykorzystywał Głupiego Hansla. Agatha złoiła Bochna dwa razy kijem, aby mu wybić z głowy gadanie takich głupot. Ostatnie czego potrzebowali teraz, to kolejna awantura i skakanie sobie do gardeł. Dodała jednak, że jak zamknie swoją jadaczkę, to pogada z Georgiem o jego córkach, a z elfem o tym co ludzie gadają. Bochen zaś miał na tyle rozumu, że głową pokiwał. Wiedział, że sam sobie forów u panien nie załatwi. Jak wyzdrowieje, ma z Hanslem pomóc Georgowi stodołę po zimie naprawić. Tępe te chłopy okrutnie, skoro nie wiedzą jak przychylność innych się zdobywa. Z elfem też musiała pogadać. Nie są elfy dla ludzkich panien. Tak postanowili Bogowie i grzechem jest występować przeciw temu. Sama nie wiedziała jednak jak przekazać mu, że panny się oglądają. I co niby miałby zrobić? Piękny był jak to elf, a do tego mówił tym swoim śpiewnym językiem i nigdy nie było wiadomo, czy się na coś nie obrazi. Skoro jednak kozy rodziły kransoludzkie dzieci to czy elfom nie matkowały łanie? Agatha lubiła rozmyślać co by było gdyby. Nawet jeśli miałoby to być zupełnie od rzeczy.

Kobieta w tym czasie zdążyła opłukać miskę w strumieniu i umyć się trochę. Potem zebrała niedźwiedziego czosnku, którego siewki znalazła dwa dni temu w jednym z zagajników. Odwiedziła miejsca, gdzie wczoraj zostawiła butelki na sok z brzozy. Zdjęła je i założyła trzy nowe na kolejnych drzewach. Szybkim krokiem przespacerowała się po sobie tylko znanych miejscach wysiewu kwiatów, aby ocenić stan roślin. Cały czas też uważnie obserwowała pszczoły i inne owady. Pszczoły nie chorowały w ten sposób, coś więc musiało je napędzać do agresji. Może w okolicy pojawiło się jakieś źródło zła, o którym jeszcze nic nie wiedzieli? Musiała zebrać więcej informacji i przekonać Gerwainę, aby posłała po jakąś pomoc. Chłopi nie walczyli z chaosem. To było zadanie dla rycerzy i kapłanów.

Wróciwszy do domu odlała trochę octu ze żmijowca, a do miseczki nakapała maceratu z dziurawca. Zdobycz z ostatniego lata. Macerat był naprawdę przyzwoity. Udało jej się znaleźć wyjątkowo ładne okazy i nie pomyliła się przy obróbce. Zapach octu przebił się jednak przez inne zapachy roznoszące się po kuchni. Ocet nie był tak dobry, jak te z poprzednich dwóch lat, ale zapasy tamtych były na wykończeniu, a na Bochna i resztę chorych Agatha nie zamierzała marnować swoich najlepszych wyrobów. Zaczesała włosy, umyła ręce i spakowała się do drogi. Przed spotkaniem z kobietami zamierzała zaglądnąć do pogryzionych. W ostatniej chwili złapała jeszcze wielki słój i nakapała do niego odrobinę miodu. Może gdyby złapali kilka okazów wściekłych pszczół mogliby się im przyjrzeć? Może mają jakieś mutacje?

Postanowiła, że jeśli Bochen jeszcze raz wspomni o elfach i łaniach użądlenia będą jego najmniejszym problemem.

Obca 28-04-2020 10:33

Wolfgang i Arvid

Zabudowania wioski zbliżały się coraz szybciej, szybko stwierdziliście że wioska jest dosyć przestrzenna. Podobnie zbudowane budynki stały oddalone od siebie w sensownych odległościach oddzielone płotami. Niektóre miały przybudówki, zapewne stodoły albo przechowalnie. Wyrośnięte rośliny, które raczej nie były hodowlane, dawały cień i schronienie puszczonym luzem po obejściu ptactwu.
Mieszkańcy krzątali się po swoich gospodarstwach niektórzy pielili już przydomowe ogródki inni szykowali się do wyruszenia na pola, zaprzęgając konie do wozu i wypełniając je narzędziami.
Dwóch podróżnych owszem wzbudziło zainteresowanie. Każdy kto zauważył dwójkę ludzi obdarzał ich jakimś rodzajem spojrzenia. Od niechęci, przez ciekawość, po przyjazne pozdrowienie, cała gama.
Arvid zaczepił jednego dziadka pytają o nazwę miasta i obecność jakiejś gospody czy domu wspólnego gdzie podróżni mogliby się zatrzymać albo coś zjeść.

- Łooo panie, no mamy tutaj gospodę. “Fiołek” se ją nazwała Ilsa. Ilsa Kneiftell właścicielka, już pewnie otwarła bo gości jakiś już ma. Taki grajek się nam napatoczył, brzękała jeden, może to i muzyką gdzieś nazywają ale takie przygrywki to nie na moje uszy. A no i taki dryblas mu towarzyszy. Wielki chłop jak żyję takiego wyrostka nie widziałem. - Dziadek najwyraźniej lubił sobie pogadać i po oceniać obcych. - A wy młodziki gdzie idziecie? Jakoś nie wyglądacie na podróżnych. Raczej na żołnierzy… chyba nie dezerterujecie?
Po małej pogawędce dziadek skierował was do budynku gospody. “Fiołek” był ułożony w czymś co można by nazwać rynkiem. Budynek odznaczał się też swoją innością wśród białych budynków mieszkalnych innych mieszkańców. Białe ściany zdobiono wzorami kolorowych kwiatów. Okiennice również były zdobione żłobieniami w kwietnym motywie. Przed budynkiem postawiono też trzy stoły z ławkami.

Ilsa Kneifell która przedstawiła się jako “Pani Kneiftell”, była z tych ludzi nie dovkońca ufnych do nowych przybyszów. Starała się oczywiście tego nie pokazać ale oku Wolfganga mało co umknęło. Pod płaszczykiem uprzejmości krył się jakiś lęk u kobiety. Dodatkowo zauważył ze kobieta jest dosyć życzliwa dla mieszkańców...i dosyć despotyczny sposób obchodzenia się ze swoim mężem Uwe Kneifelle. Starszy wysuszony mężczyzna był cichy i zahukany przez żonę. Bez słowa sprzeciwu wykonywał jej polecenia z trochę markotnym wzrokiem.
To on podał wam piwo i jedzenie wodząc za napitkiem tęsknym wzrokiem.

W tawernie przebywało jeszcze dwóch podróżnych, obaj mężczyźni siedzieli razem ale jakże różni byli. Jeden zwracał na siebie uwagę pstrokatym dobrze wykonanym strojem, zadbanym wyglądem i fircykowatym wąsem który zakręcał palcami od czasu do czasu. Drugi z postury olbrzym, o pokiereszowane twarzy. Arvid sklasyfikował go jako najemnika, obciążony pełną zbroją kolczą którą starał się ukryć pod ubraniem i w wypolerowanym hełmie na głowie.

Szemrzacy Strumień

Poranek był ładny a słońce przygrzewało promieniami słonecznymi rozwinięte kwiaty drzew owocowych. Okrężna droga była jak to ‘skróty’ dłuższa niż po prostu zawrócenie swojej osoby i wrócenie tą drogą którą się przyszło. Ta decyzja jednak sprawiła, że elf mógł spotkać znajomą twarz.
Młoda dziewczyna z łukiem w ręce, do grubego pasa przymocowała martwą perliczkę, zapewne upolowaną dzisiejszego ranka. Ubrana w niebieską suknie podkreślającą zalety jej figury. Gruby warkocz włosów w kolorze dojrzałego prosa, niebieskie oczy, zdrowy rumieniec i wysoka wyprostowana postawa. Isabella Istner córka Gustava tutejszego myśliwego. Był on byłym żołnierzem który osiadł tutaj po porzuceniu służby wojskowej.

Isabella jest energiczną dziewczyną. Ciekawą świata, pragnie podróżować i zwiedzać dziwy. Dzięki ojcu sprawnie posługuje się łukiem, umie też czytać nie wiadomo kto ją tego nauczył.

Widząc elfa, dziewczyna najpierw wzdrygnęła się przestraszona a potem rozpoznając go jako, ‘człowieka’ mieszkającego w wiosce uspokoiła się. Posłała mu nawet przyjacielski uśmiech.
- Szczęście nie dopisało? - Spytała patrząc na brak zwierzyny przy mężczyźnie.

Aghatha Knoblauch

Bochen tego ranka rzeczywiście miał większe problemy. Jego rany były większe niż poprzedniego. Niektóre bąble popękały i sączyła się z nich śmierdząca ropa i krew. Oprócz babki Bochna wszyscy domownicy poszli na pole robić przy pieleniu. On natomiast przeklinał i jęczał z bólu przy próbach oczyszczenia ran. Nawet sam się znieczulał pociągając co jakiś czas gorzałki z saganka.
Za to babce Bochna buzia się nie zamykała.
- A słyszała o młodym Gleyerze? Nadal nie wrócił do domu. Stary Gleyer, chce organizować poszukiwania bo nie wierzy, że Timm tak sobie poszedł nic nie mówiąc. Jedni gadają że pewnie do miasta poszedł wiecie po pierścionek. Może w końcu Torsten i Gustav się ugadali i zamierzają swoje dzieci wiązać w lato. Inni gadają że Timm za posługą poszedł. Jego to tak zawsze do kapłaństwa ciągnęło. Ja tam nie oceniam, ale chłopak lepiej niech sobie ta Isabelle przygrucha bo z niego klecha taki sobie. Jak prowadził te swoje czytania hymnów do Sigmara to jakoś tak dziwnie. W końcu mu tu wszyscy do matki natury się modlimy. Ale ci Gleyer to chyba pechowi, jak sobie pomyślę jaka tragedia spotkała Else. - Staruszka na chwilę zamilkła i spojrzała na Aghathe - Dobrze żeście z Wilrie ją uratowały ale ciężko pewnie temu dziecku tak bez ręki. Wczoraj ją widziałam przy kaplicy przy zachodnim wyjściu z wioski. Się bidulka modliła o brata. Ten to nieodpowiedzialny, mógł komuś powiedzieć że odchodzi.- Tyrada staruszki brzmiała jeszcze chwilę a zielarka po wyjściu od Bochnów delektować się ciszą. Tylko szum wiatru i bzyczenie owadów.


Lomir 29-04-2020 10:53

Arvid zwinął mapę i wraz z kompasem i schował do swojego plecaka, którego zaraz po tym zarzucił sobie na plecy i szybkim ruchem go poprawił, aby dobrze się ułożył. Chwilę później ruszył wraz z Wolfgangiem w kierunku wioski.

Mężczyzna starał się zachowywać neutralnie wobec mieszkańców, niezależnie od ich nastawienia. Na pozdrowienia delikatnie kiwał głową, na niechęć starał się nie reagować.

Podczas rozmowy z miejscowym staruszkiem Arvid starał się mu nie przeszkadzać. Widział, że zdecydowanie nie będzie to dialog a raczej monolog znudzonego starca. Na pytanie o dezercję jednak krzywo spojrzał się na niego. Poczuł się dotknięty, ale skąd dziadunio mógł wiedzieć, że właśnie zostali tu wysłani z misją?
Początkowo chciał mu coś powiedzieć, ale rzucił jedynie -Oczywiście, że nie. Czy gdybym zdezerterował to nosił bym dalej mundur? Raczej nie. No nic, dziękujemy za informacje. Na nas już pora. Żegnajcie dziadku.-

W gospodzie Arvid zaniósł swoje rzeczy do wynajętego pokoju, a zabrawszy jedynie najpotrzebniejszy sprzęt ruszył do sali, w której siedziała dwójka innych gości.

Gdy już chudy mąż Pani Kneifell ich obsłużył zwrócił się do Wolfganga -No i jesteśmy. Co teraz? - pociągnął łyk z kufla i lekko skinął głową w kierunku dwójki gości -To chyba o nich mówił dziadek na drodze. Faktycznie, kawał chłopa i zna się na wojaczce. Widzisz? Pod ubraniem ma zbroję, ale chyba niespecjalnie zależy mu na jej ukryciu... W końcu i tak zdradza go hełm na głowie - powiedział lekko się śmiejąc i kontynuował - A ten drugi to z kilometra widać, że *artysta*. No dobra, ale co teraz? Wiesz z kim masz porozmawiać? Podpytamy Panią Kneifell o sprawę z pszczołami? Moim zdaniem warto od niej zacząć... Wieś nieduża, ale zawsze karczma jest centrum plotek i życia społecznego, nie? -

8art 29-04-2020 13:26

Skraj Dulferberne

Czy łowy były nieudane? Przeiceż złowił dwóch zielonoskórych i odłożył królika (nazwanego Odroczoną Wigilią) na później. Łacno to było zooczyć, bo łowca miał przypięte do skórzni dwa małe listki pokrzywy i króliczy włos. Szybko się jednak zoorientował, że przecież córka myśliwca nie będzie znać oczywistego dla każdego leśnego elfa języka. Niemniej jednak wciąż mimo upływu tylu lat był zdzwion, że ludzie nie uzywali prostego i łatwego do dostrzeżenia kodu.

Pokrzywa za zielonoskórego, wyschnięta pokrzywa za zwierzoludzia, a ta z podgryzionymi liścmi za gora. Pióro sroki za... To było takie poste, a ludzie jednak nie potrafili tego dostrzec i zaadoptować. Barthaoth westchnął cicho i tajemniczo uśmięchnąwszy się do młodziutkiej Gustavówny odrzekł śpewnym głosem:

- Wręcz odwortnie piękna Isabello. Jednemu pozwoliłem królikowi jeszcze poskubać młodej trawy, co by go złowić w tłustszych czasach. Drugim poczęstowali się inni, alem już udzielił reprymendy stosownej. No i tych dwóch wędrowców żem zooczył, co do wsi przybyli. A co najważniejsze teraz jeszcze napotkał ciebie tego pięknego poranka, może się łacniej dzień zacząć? Jeno cydru i śpiewu brakuje.

Elf przyjrzał się przytroczonej do pasa dziewczyny perliczce rozpoznając po upierzeniu wyklutą zeszłego lata Elamaruith (co w przełożeniu na ludzki język oznaczało Tę Która Głośno Gdaka o Świtaniu). Miał już ją kilkukrotnie na końcu strzały, ale jej darował, co by podrosła. Z uznaniem przyznał w myślach, że dziewka upolowała ją we właściwym dla niej czasie, nie za wcześnie, aby ptak zdążył się już nacieszyć życiem i nie za późno, gdy mięso twardnieje i staje się gorsze w smaku. Dotknął delikatnie martwej perliczki oglądając ranę:

- Zaiste piękny strzał... - skomentował z uznaniem: - Strzała przeszła prosto przez serce. Nawet nie poczuła, że ginie. Mięso będzie dobre, nie będzie czuć strachu. Z ilu to było kroków? Chyba nie więcej niż ze trzech tuzinów.

Ocenił odległość po ranie i po sile naciągu łuku Gustawówny. To był typowy ludzki łuk do polowań o może trzydziestofuntowym naciągu. Nie zrobiłby wiekszej krzywdy odzianemu choćby w sztywną skórznie wojakowi, ale do mniejszej zwierzyny nadawał się idealnie. To nie była broń pokroju pochodzącego z mateczników Laurelorn łuku Szemrzącego Strumienia. Łęczysko wykonane z elfią precyzją z laminatu leszczyny, buku, rogu jelenia i żubrzych ścięgien. Cięciwy również z ścięgien, choć technika ich wykonania była nawet dla elfa tajemnicą. Miał ich kilka, jedne dłuższe, inne mocniejsze. Gdy zakładał tę najgrubszą miał ponad sto sześćdziesiąt funtów naciągu i mógł posyłać strzał hen daleko, gdzie oko tylko widziało, a zbrojny w strzały o bojowych, ciężkich grotach mógł przebijać nawet bretońską płytę! Nawet sposobiony przez dziesięciolecia do swej broni Barthaoth naciągał go używając nie tylko prawej ręki, ale całej siły obu rąk i torsu. Wiedział, że niewielu było we wsi ludzi, którzy byliby w stanie posługiwać się jego łukiem, nawet przy słabszej cięciwie, a już napewno nie Isabella, o nie.

- Wracam do wsi Isabello. Zechcesz mi towarzyszyć i uczynić spacer nader piękniejszym? - spytał pokazując dłonią majaczącą w oddali wieś.


Cattus 29-04-2020 20:06

Wolfgang nie przerywał Arvidowi w rozmowie z wieśniakiem i przytaknął kompanowi na jego wyjaśnienie.

- Ano jak gada. Wysłano nas tu sprawdzić co to za plaga was nawiedziła i co z tym uczynić. - Może i zagadałby jeszcze, ale Arvid już ruszył, więc Wolfgang tylko machnął dziadkowi na odchodne i już po chwili przekroczyli próg Fiołka.


- No, no. Zupełnie przyjemne miejsce. - Pochwalił omiatając izbe spojrzeniem i korzystając z jeszcze małego ruchu, wybrał dużą ławę blisko centrum sali. Swój niewielki tobołek na który składała się głównie prosta torba z woskowanego płótna, położył na blacie przed sobą i przesunął do przodu, robiąc miejsce na kufel. Kostur oparł obok i wygodnie wyciągnął nogi.

- Nie wiem absolutnie nic. - Wolfgang z rozbrajającą szczerością odpowiedział Arvidowi i pociągnął spory łyk cienkiego piwa. Gdy Uwe ponownie pojawił się w zasięgu wzroku, a jego krzątająca się żona na chwilę zniknęła z pola widzenia, zajęta pewnie oporządzaniem przybytku, Wolfgang machnął do niego ręką.

- Gospodarzu! Podejdź, że no na chwilę. Siadaj. - Zaproponował, podsuwając w jego stronę talerz z kawałkami twardego sera. - Myśmy rozwiedzieć się chcieli o tą waszą plagę o której to pogłoski rozeszły się po prowincji. Macie tu może jakiego pszczelarza, zielarkę albo innego starszego co się sprawie przyglądał albo może wiedzieć coś więcej niż plotki? No i co ludzie o tym wszystkim gadają? - Zagadał i upił duży łyk piwa. Gdy odstawił kufel na blat, otarł usta i beknął zadowolony.

druidh 03-05-2020 02:38

Spędzanie większości czasu w okolicznych lasach oraz łąkach miało to do siebie, ze Agatha wieści lokalne otrzymywała z pewnym opóźnieniem. Nie żeby tutejsze życie bardzo ją interesowało, zaprowadzanie porządku było domeną innych, ale bezpieczniej było wiedzieć i pilnować swojej opinii użytecznej samotniczki. Teraz dochodziło dodatkowo zmartwienie w postaci rozwścieczonych pszczół. Bogowie stworzyli świat harmonijny i wewnętrzne poukładany. Każde odstępstwo od ustalonego porządku i cyklu przyrody mogło być oznaką narastającego chaosu. A cierpienie przyrody, było równocześnie cierpieniem Agathy.

Kobieta więc, zamiast swojego zwyczajowego milczenia wyrażającego obojętność, dołączyła do monologu babci Bochna, swój własny, zgodnie z odwieczną wiejską tradycją. Kiwała głową, wyrażała współczucie, biadoliła, wrzucała “No cóż to droga kumo mówicie” i dopytywała o szczegóły. Ot zwyczajne babskie gadanie. Agatha bowiem podobnie jak ojciec Timma nie wierzyła, by ten udał się w jakąkolwiek podróż i wszystkie plotki o chłopaku mogły być plotkami o pszczołach i rodzącym się niebezpieczeństwie. Może oboje się mylili, ale Agatha czuła, że nie jest to zwykła historia o młodzieńcu z rozbuchanymi marzeniami, który postanowił poszukać sukcesu poza domem. Do listy osób, które powinna jeszcze odwiedzić dołączyli stary Gleyer, Elsa, a także bartnik oraz elf. Całkiem sporo tego.

Teraz jednak czekało ją spotkanie z kobietami. Nie chciała się wtrącać, ale myśl o tym, aby poprosić o pomoc lokalne władze musiała wyrazić głośno. Nie mogli czekać. Stan Bochna się pogarszał, co oznaczało, że pszczoły nie tylko były agresywne, ale nosiły w sobie nienatrualny jad.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:18.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172