Pergunda w gospodzie
Pergunda de Beauchene-Otzlowe delektowała się winem, lepszej jakości niż się spodziewała, choć niższej niż tego oczekiwała, gdy wyczuła czyjś wzrok utkwiony w sobie. Uniosła wzrok, przy stolika stała wysoka, chuda kobieta o dość ostrych rysach twarzy i chłodnym spojrzeniu. Ubrana prosto, z włosami schowanymi pod czepcem i sporym symbolu Sigmara zawieszonym na szyi, skłoniła się sztywno.
-
Jestem Berta Schwarz, pani, witam w Bożym Młocie. Mam nadzieję, że jedzenie smakuje? – Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie. Nie czekała zresztą na odpowiedź. –
Panienka często tak podróżuje? Sama, bez mężczyzny u boku?
Szlachcianka spodziewała się różnych rzeczy w Krassenburgu, ale takiej bezpośredniości w ustach zwykłej mieszczanki nie.
Picie wina Pergunda uważała za swego rodzaju rytuał religijny. Coś w rodzaju czytania żywotów świętych, albo innych nabożnych historii. Jest jakaś treść, opowieść, zmysłowe bogactwo zawarte w przedmiocie. Wszystko to dzięki wysiłkowi jakiegoś innego człowieka, którego praca i doświadczenie dały światu coś dobrego. No może w tym wypadku dzieło pośledniej jakości. Jednocześnie delektowanie się smakiem otwierało człowieka, jego duszę na pozazmysłowe doznania. Pozwalało wejrzeć w siebie i istotę świata. Dotknąć niezniszczalnego, dotknąć tego czego nie imał się czas. I, co hrabianka uważała za oczywiste, najlepiej było to robić w towarzystwie. Wszak, czy i modły nie odbywają się w grupach? Gdy więc po kolejnym łyku usłyszała czyjś głos, pewna jej część doznała zadowolenia, że oto właśnie doszło do stworzenia nabożnej wspólnoty. Była to jednak niewielka część, pozostałe części były zdumione i niezadowolone. Pergunda przez dłuższą, naprawdę długą chwilę zastanawiała się, czy jest bardziej zdumiona, czy bardziej niezadowolona. Wpatrując się w kobietę próbowała dokonać jakieś oceny na podstawie posiadanej o sobie wiedzy, racjonalnych przesłanek oraz czegoś co jeden z myślicieli nazywał regułami psychiki. Wreszcie zapadł wyrok przypieczętowany kolejnym łykiem wina.
-
Aaach tak - na jej twarzy zagościła mina osoby która właśnie sobie coś przypomniała -
wuj mówił, że panią tutaj spotkam. Może zdecyduje się pani usiąść - zdanie zabrzmiało bardzo nijako. -
Mam nadzieję, że jest pani w dobrym zdrowiu, a wysiłek jaki pani wykonuje Bogowie nagradzają po wielokroć. Przybyła tu pani sama, czy też mam się spodziewać jeszcze jakiegoś mężczyzny?
Z ostatniego pytania biła ciekawość. Ciekawość człowieka, który widząc rozkojarzonego przechodnia zastanawia się, czy ten wpakuje się zaraz w kałużę błota tuż pod jego nogami, czy jednak w ostatniej chwili zdarzy się cud. Pergunda nie liczyła na cud. Uśmiechnęła się i pociągnęła odrobinę z kieliszka.
-
Poznaliście już mego męża, Pani. Przywitał was w naszych skromnych progach. - Wydawało się, że kobieta prawie w ogóle nie mruga, co sprawiało nienaturalne wrażenie. -
Dziękuję, ze zdrowiem wszystko w porządku, Pan nasz, Sigmar, obdarza nas szczodrze swoimi łaskami. Czy mogę czymś jeszcze służyć szanownej pannie?
'Nie wtrącać się w życie hrabianek?' doradziłby sekretarz Pergundy, gdyby go miała. Sama kobieta nie miała jednak w zwyczaju udzielać rad ludziom z plebsu.
-
Łaska Sigmara, to powód do dumy - kiwnęła głową szlachcianka przed kolejnym łykiem wina. -
Czy jednak wszystkich w mieście dar ten spotyka? Dobiegły nas głosy, że niektórych dotknęły nieszczęścia. Nieszczęścia, które dotarły do uszu mojego dobrego wuja.
- To część naszego życia. Nie mnie oceniać wyroki boskie.
- O.. - Pergunda kiwnęła lekko głową -
Nikomu z nas.
Karczmarka skłoniła się równie lekko w odpowiedzi.
-
Fakt jest jednak faktem, - hrabianka przybrała bardziej rzeczowy ton -
że zmartwienia tutejszych mieszkańców dotarły do uszu mego wuja. Skoro zaś tak, to nam zwykłym śmiertelnikom nie tylko o łaskę przychodzi prosić, ale i w swoje ręce wziąć sprawy tego świata, aby nas Sigmar o lenistwo nie podejrzewał. Co więc wiecie o tutejszych ludzkich zmartwieniach Pani Berto, którą Bóg szczodrze łaskami obdziela?
Jeśli kaczmarka miała podejrzenia, że była to jakaś forma niejasnego oskarżenia, to nie myliła się. Pergunda wyprostowała plecy i wlepiła oczy w kobietę. Kieliszek poszedł chwilowo w niepamięć.
-
Mylicie mnie Pani z przekupką w dzień targowy. Ja nie opowiadam ploteczek, ani nie szerzę historii o czyimś życiu, szczęściu i nieszczęściu.
Rozmowa z karczmarką była ciekawym przeżyciem dla baronowej. Nie dawała się zbić z tropu i zdecydowanie brakowało jej czołobitności, którą aż w nadmiarze posiadał jej mąż.
-
Myślicie, że mój wuj przejmuje się plotkami przekupek? A ja przyjechałam tutaj wysłuchiwać komu się krowa ocieliła, a komu pola obrodziły w tym roku? - Pergunda zrobiła zdziwioną minę.
-
Nie wiem po co tu przyjechaliście, Pani. Pytacie mnie o nieszczęścia innych, a dla mnie to plotki. A teraz wybaczcie, jeśli pozwolicie, inni goście czekają na obsługę.
Pergunda zanotowała w pamięci imię i nazwisko dziwacznej karczmarki, bo wydało jej się że tak robią śledczy po czym wróciła do zastanawiania się czy w winie czuć jednak nutę jeżyn, czy też nie. Potem obmyła się i odświeżyła suknię, a następnie zagłębiła się w lekko skandalizującej lekturze obyczajowej "Przypadki kryminalne Altdorfu na faktach spisane przez Petera Fuchsa, ku przestrodze mieszkańcom miast dużych." Z lekturą na kolanach zasnęła, śniąc o samotnych błądzących we mgle dzieciach, które w smętny, drażniący sposób wołały do niej “mamo”.