Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-01-2021, 17:53   #21
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Przeszli przez główny plac, prowadzeni przez strażnika. Pod statuą Sigmara spostrzegli Bertę Schwarz, wymieniającą zwiędnięte już kwiatki na świeżo zerwane. Pozdrowiła ich lekkim skinieniem głowy, jak zawsze z poważną miną i bez śladu uśmiechu. Gerhardt zakonotował sobie w głowie, by z nią porozmawiać. Ratusz, tak jak i całe miasto, widział już lepsze czasy. Tu i ówdzie odpadał tynk, ściany wymagały malowania, a dywany i zasłony prania. Urzędnik wprowadził ich do pokoju burmistrza. Ten nie podniósł wzroku znad czytanego z przejęciem pergaminu. Pokiwał tylko zagiętym palcem zapraszając ich do środka. Widzieli błyszczący się czubek całkowicie łysej głowy i śmiesznie poruszający się - o dziwo gęsty - wąs. Gdy burmistrz oderwał się wreszcie od lektury, popatrzył na nich z wysoko uniesionymi brwiami.

- Ahh, śledczy hrabiego. Pani de Beauchene-Otzlowe, jak mniemam. Witam w Krassenburgu, moje miano Ralph Keder. - Przed biurkiem stało tylko jedno krzesło, wskazał na kolejne umieszczone pod ścianą. - Panowie, przysuńcie sobie siedziska.

Gerhardt skinieniem głowy i ruchem oczu posłał Garila po krzesła, a sam najsampierw usłużył Pannie Pergundzie. Etykieta obowiązywała zawsze. Tak jak i “porządek dziobania”. Burmistrz był ważny, ale szlachetnie urodzeni mieli jednak większe możliwości utrudnienia mu życia.

- Pani Pergunda de Beauchene-Otzlowe - przedstawił ją najpierw, dając burmistrzowi drugą szansę na podniesienie się zza biurka. Przy szlachcie, a już zwłaszcza przy kobiecie się w końcu wstaje. - Gerhardt Richter, Garil z klanu Jotunsson - dokończył prezentację. Podszedł bliżej do biurka i przedstawił papiery uwierzytelniające.

- Miło poznać. - Włodarz nie zerknął nawet na dokumenty, za to z nieodgadnionym wyrazem twarzy przyglądał się krasnoludowi. - Wszystkich.

- Hrabia usłyszawszy o problemie wysłał nas do pomocy. Pamięta bowiem o wszystkich swoich poddanych. Nie spodziewaliśmy się, że będziecie w pracy tak późnym popołudniem, zamierzaliśmy przyjść dziś, by umówić się na spotkanie. Tym radośniej odebraliśmy zaproszenie
- szlachta się nigdy nie tłumaczy. Robią to za nich ich słudzy.

- Raduje mnie niezmiernie chęć hrabiego Pfaffenberga do niesienia pomocy Krassenburgowi i jego mieszkańcom. Zaiste, chwalebne to. - Głos Kedera ociekał sarkazmem. - Równie mocno cieszy mnie, że zamierzaliście mnie odwiedzić już trzeciego dnia waszego pobytu tutaj. Tak czy owak, chciałem jedynie poznać śledczych i życzyć im powodzenia. Jak rozumiem, kapitan Mehyem zaoferował wam już swoją pomoc. W razie potrzeb nie wahajcie zgłosić się do niego lub do mnie. Mam nadzieję, że będę informowany o postępach w śledztwie. Będziemy zobowiązani i wdzięczni, jeżeli sprawa ta zostanie rozwiązana, a zaginięcia dzieci ustaną.

Końcówka wypowiedzi burmistrza brzmiała już szczerze. Hrabianka robiła wszystko, co hrabiance robić wypadało. Weszła, przywitała się, usiadła i słuchała. Odrobiła też zadanie dodatkowe zmierzające do odnotowania tego, czego burmistrz nie zrobił, a powinien i nie powiedział, a chciał. W pierwszej kwestii dość łatwo przełknęła obrazę notując ją jednak w swojej pamięci w rozdziale pod tytułem “odegrać się, gdy trafi się okazja”. Nie żeby nie była niezwłocznie złośliwa. Była, i to jeszcze jak. Tym razem jednak za bardzo interesowała ją część druga:

- Pan Burmistrz - “B” zabrzmiało tutaj trochę jakby zachowując grację próbowała wypluć śrucik z bażanciej tuszki - w obliczu tej trudnej sprawy zapewne nie tylko wykazuje daleko idący niepokój oraz troskę, ale również ma swoje podejrzenia, co do winowajców tych wszystkich nieszczęsnych zdarzeń, a i do ich ogólnego przebiegu. Kompetentny człowiek na takim stanowisku, posiadający doświadczenie, wykształcenie i wiedzę widzi więcej niż inni - a jej zachęcający wzrok dodał na koniec “Czyż nie jest to prawda?”

Keder nie był strażnikiem Bauerem, nie dawał się łatwo zbić z pantałyku.

- Nie ma, droga pani. A nawet gdyby miał, to jego podejrzenia nie miałyby szczególnego znaczenia. Jak tuszę, w śledztwie liczą się twarde fakty i dowody, a nie przypuszczenia. Wiecie już, że z faktów mamy jedynie zaginięcia, a z dowodów… Obyście wy - tu popatrzył na Garila i Gerhardta, oficjalnych śledczych wymienionych w piśmie Pfaffenberga - poradzili sobie lepiej niż Mehyem i jego ludzie.

Pergunda przez chwilę milczała. Burmistrz w wyjątkowy sposób łączył w sobie brak profesjonalizmu z brakiem etykiety. Jak więc dostał się na to stanowisko? Musiał służyć komuś większemu. Być może to robił dobrze.

- Panowie śledczy mogą mieć jeszcze jakieś pytania - dodała hrabianka spoglądając na obu mężczyzn. Gdyby temperatura tego zdania mogła oddziaływać na otoczenie, wszyscy musieli by założyć futra.

- Z kim powinniśmy porozmawiać, spośród służb świątynnych, jeśli chodzi o religijność mieszkańców tego miasta? - zapytał Garil prosto z mostu, strzepując szron z brody.

- Większość mieszkańców, w tym i ja, uznaje Sigmara za swego głównego patrona. Jeżeli chcecie o tym porozmawiać, ojciec Teofil z pewnością znajdzie czas dla was.

- Gdzie go szukać? Wypytywanie przez śledczych, o których gmin plotkuje nie uspokoi nastroju. Wolelibyśmy zostać zapowiedzeni, dla dobra miasta.

- W naszej świątyni, rzecz jasna, z pewnością widzieliście z rynku wieże. Jeśli chcecie, mogę posłać tam gońca.

- Uprzejmie dziękuję, merze
- odparł krasnolud i zamilkł.

- Pani, czy życzy Pani sobie mieć zapewnione jakieś atrakcje w trakcie pobytu w naszym mieście? Mało ci u nas rzeczy, które mogłyby wzbudzić wasze zainteresowanie, ale spróbujemy dogodzić waszym życzeniom.

Hrabianka skłoniła się uprzejmie.

- Wielce to miłe ze strony pana Burmistrza, składać taką propozycję. Jestem jednakże pierwszy raz w tych stronach, chętnie więc usłyszę jakież to atrakcje są warte zainteresowania i uczestnictwa - uśmiechnęła się przy tym zgodnie z etykietą.

- Świątyni Sigmara jest naszą dumą, Pani. Jeśli jesteście zainteresowani sztuką, znajdziecie tam sporo religijnych dzieł, malowidł i rzeźb.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline  
Stary 21-01-2021, 01:14   #22
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Pergunda opuściwszy ratusz i przestudiowawszy mapę ustaliła adres Pana Constantina Carlmanna. Znalazła przy pomocy syna zarządcy jakiegoś chłopaka na posyłki i wręczyła mu dwa pensy i swój bilecik wizytowy. Dzieciak miał ich zapowiedzieć i czekać pod drzwiami na kolejne dwa pensy za dobrze wykonaną robotę. Następnie razem z Gerhardtem, pożegnali się z krasnoludem i ruszyli statecznym krokiem przez ulice Krassenburga do domu szlachcica. Pergunda wybrała drogę koło straży miejskiej, aby na własne oczy ocenić stan głównych budynków oraz miejsca pracy lokalnych stróżów porządku. Zarządca znał już drogę, i hrabianka już niedługo później mogła przyjrzeć się budynkom zajmowanym wspólnie przez straż miejską i strażników dróg. Wymagały one odnowy, i owszem, jak całe to miasto, ale nie były w złym stanie.
Carlmannowie mieszkali niedaleko ratusza i strażnicy, w kamienicy przylegającej do miejskiego parku. Kiedyś zapewnie i park, i budynek cieszyły oko. Teraz przypominały już tylko o dawnej chwale Krassenburga.
Drzwi otworzyła służąca, wyraźnie zaaferowana obecnością tak znamienitego gościa. Odebrała od Pergundy i Gerhardta płaszcze i powiesiła je na stojaku obok drzwi. Wprowadziła ich potem do salonu, informując jednocześnie, że pan zaraz do nich zejdzie. Istotnie, Constantin Carlmann pojawił się niemal natychmiast, przedstawiając się i z gracją całując dłoń arystokratki. Służka przyniosła w międzyczasie porcelanowy imbryczek i kilka filiżanek, stawiając tacę na stole. Nalała wszystkim aromatycznej herbaty i zostawiła ich samych.
- Pani de Beauchene-Otzlowe, to zaszczyt widzieć członka tak znamienitego rodu w mych skromnych progach. - Lekko skłonił też głowę w stronę zarządcy. - Panie Richter.
Pergunda straciła ułamek sekundy na rozważanie faktu, że filiżanka, którą postawiono przez Gerhardtem ma wymalowany zupełnie inny wzór, niż pozostałe, wzięła jednak uprzejmość szlachcica za dobrą monetę. Obdarzając gościa uprzejmym uśmiechem i powoli pociągając łyk z filiżanki obrzuciła ukradkowym spojrzeniem salon. Może po prostu jak w całym mieście, bogactwo odeszło dawno temu pozostawiając niekompletne zastawy stołowe. Na to wyglądało, nad kominkiem widoczny był prostokąt, znacznie jaśniejszy od pozostałej części ściany, jakby do niedawna wisiał tam jakiś obraz.
- Jest mi niezmiernie miło, że znalazł Pan dla nas czas, gdy tak nagle zdecydowaliśmy się zaburzyć Pana dzisiejsze plany. Ja i Pan Gerhardt pragniemy najmocniej przeprosić za tą wizytę zapowiedzianą w ostatniej chwili - i ponownie sięgnęła po filiżankę.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Jak dobrze rozumiem, przybyliście do Krassenburga w związku z moimi pismami. Cieszy mnie to, przestałem już dowierzać w to, że miejscowa straż cokolwiek rozwiąże w tej sprawie.
Richter milczał, przyzwyczajony do nie przerywania rozmów szlachcie. Zwrócił jednak uwagę na te same rzeczy, co hrabianka, i dobrze one podsumowały to, co wiedział o Carlmannach. Ród ten nigdy nie był wysoko w hierarchii znaczenia czy poziomu społecznego, ale dobrze sobie radził w nowych czasach. Powierzchnie magazynowe przynosiły stały i pewny zysk, po zmianie jednak szlaków handlowych strumień gotówki wysechł.
- Moje kondolencje - Perguna skłoniła się przyjmując wyuczony wyraz twarzy: "jest mi naprawdę przykro" i wyobraziła sobie, że jej przyjaciółce Wolfhildzie wydarzyło się coś złego i chyba nawet udało jej się być autentyczną. Pochyliła głowę dla podkreślenia wagi swoich słów i zastanowiła się co powiedzieć, aby nie zabrzmiało to nieszczerze lub żałośnie.
- Utrata najbliższych to zawsze wielki ból dla rodziny, zwłaszcza, gdy odchodzi ktoś tak młody - znów skłoniła głowę. - Nie przybyliśmy tu przynieść Państwu pocieszenia, bo strata zawsze pozostanie stratą, ale to co Pan mówi jest prawdą. Wuja zaniepokoiły te wydarzenia i zlecił Panu Richterowi i jemu przyjacielowi przybycie do miasta. Pan Richter w oczach hrabiego ma wszelkie predyspozycje do zajęcia się tą sprawą, a jego spostrzegawczość i sprawność umysłu wielce się przysługują w ważkich sprawach hrabstwa. Mnie również zaniepokoiły te wieści... nie mam wprawdzie wielkiego doświadczenia, jednak… - hrabianka zrobiła krótką przerwę, mającą uzmysłowić, gdyby ktoś tego nie wiedział, że najtępszy szlachcic poradzi sobie z każdą sprawą lepiej niż najlepszy rzemieślnik, to jednak zdawało się być wiedzą powszechną wśród szlachty - dołożę wszelkich starań, aby sprawa ta została wreszcie rozwiązania.
Po tak długim monologu odetchnęła delikatnie i pociągnęła kolejny łyk herbaty. Jej rozmówca słuchał z uwagą, kiwając co jakiś czas głową, jakby wyrażając swoją aprobatę dla słów Pergundy.
- Dziękuję, Pani, nie ma chyba lepszego słowa dla wyrażenia mojej wdzięczności. Wybaczcie też, że nie ma z nami mojej żony. Od czasu zniknięcia naszej Cecylii niedomaga biedaczka, dręczą ją ciągłe bóle głowy. Rad jestem, że hrabia Pfaffenberger wysłał swych najlepszych ludzi, obawiam się bowiem, że miejscowa rada i straż mogą nie być chętni do rozwiązania sprawy zaginięcia mojej córki. Tylko w jej przypadku nie udało się - tu parsknął głośno wyrażając niedowierzanie i niezadowolenie. - Nie udało się odnaleźć żadnych, ale to żadnych śladów. Widzicie, my nie jesteśmy zbytnio lubiani wśród rządzących Krassenburgiem.
Ger nie przerywał szlachcie. Postarał się jednak przyciągnąć uwagę Pergundy, by dopytała o to. Mogła odkryć kilka ciekawych informacji. Sam czekał na moment, gdy zostanie zapytany - wtedy będzie mógł odpowiedzieć. I być może przemycić jakieś pytanie.
Pergunda nie potrzebowała na zbyt długo zatrzymywać wzroku na Gerhardzie. Ją też zdziwiła bezpośredniość szlachcica. Chrząknęła.
- Byłoby to dalece niestosowne - zdanie to oznaczało mniej więcej “mój wuj zleciłby publiczne batożenie burmistrza” - gdyby okazało się, że straż zaniedbuje swoich obowiązków. Nie mówiąc już o niechęci rozwiązania sprawy. Co szanownego Pana skłoniło do takiego przekonania? Straż i burmistrz wydawali się sprawą wielce przejęci.
- Oh, zdecydowanie niestosowne. Czasy się zmieniają, droga Pani, szlachetne urodzenie ustępuje miejsca innym rzeczom, a mój ród, nie mogę się przecież oszukiwać, nigdy nie miał aż tak wysokiej pozycji, jak bym sobie tego życzył. Tu chodzi o zwykła, ludzką, pospolitą zazdrość o moje urodzenie i tytuł. Gdy tylko szala wpływów przechyliła się na moją niekorzyść, na co wpływ miała też decyzja waszego stryja o współpracy z krasnoludami, miejscowe wpływowe kręgi postanowiły to wykorzystać. Odcięto mnie w ramach nieuzasadnionej zemsty od możliwości zdobywania pieniędzy czy wpływu na decyzje polityczne rady, a teraz jeszcze
- jak już wspominałem - po czterech zaginięciach nie znaleziono żadnych śladów jedynie w przypadku mojej córki.
Pergunda słuchała uważnie.
- Szlachectwo, jest szlachectwem - hrabianka odniosła się do wzmiance o pozycji rodu - ale to prawda, że niektórzy patrzą krzywym okiem na urodzenie. Ludzie bywają bardzo zawistni - uśmiechnęła się delikatnie, ze współczuciem. - Bardzo to niepokojące, że nie znaleziono żadnych śladów. Dołożymy z Panem Richterem szczególnych starań w przypadku tej zbrodni. Z góry przepraszam, że będziemy pytali o te bolesne chwile kolejny raz. Musimy jeszcze raz zebrać fakty zamiast opierać się na notatkach straży, skoro istnieje możliwość niedokładności śledczych - Pergunda dopiero teraz łyknęła herbaty.
- Pytajcie o co tylko chcecie.
- Raport jest dość lakoniczny. Czy może nam opowiedzieć swoimi słowami o tym bolesnym dniu. Może śledczy pominęli coś co będzie dla nas wskazówką.
- Niestety, droga pani, nie jestem w stanie dodać nic ponad to, co czytaliście w papierkach straży. Nasze dzieci, Cecylia i Christian, bawiły się tego wieczoru w parku, w chowanego. Tak powiedział mi synek. Gdy wysłaliśmy służącą, by je przyprowadziła, był tam już tylko on, ciągle szukający siostry. Śladów, jak stoi w raporcie, nie odnaleziono żadnych. Z jednej może to świadczyć o nieudolności strażników, z drugiej
- westchnął głęboko - daje nam nadzieję.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
Stary 23-01-2021, 14:05   #23
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Gdy hrabianka odeszła w towarzystwie Richtera, młody strażnik niemal odetchnął z ulgą.
- Dokąd chcecie iść, panie Garilu? Zobaczyć miejsca zaginięć?
- Zacznijmy od porządniejszych. Wiecie od Herr Bergmana coś więcej o zaginięciu niż w raporcie stoi? Toć to wasz kamrat ze służby. Musiał coś mówić. Może wypytuje na własną rękę, co? Porozmawiajmy z nim o zaginięciu -
odparł krasnolud.
- Niewiele. Dziecko zniknęło ze strychu kamienicy, były tam ślady krwi.
- To chodźmy do Bergmanów -
postanowił Garil.

Bauer prowadził krasnoluda przez miasto, teren opadał w stronę rzeki. Wkrótce dotarli do części Krassenburga zamieszkanej przez mniej zamożnych mieszczan. Dwupiętrowa kamienica nie wyróżniała się niczym szczególnym. Rodzina Bergmanów zamieszkiwała na parterze. Ojciec, Bert, dobrze zbudowany mężczyzna, potrząsnął prawicą krasnoluda.
- Od hrabiego? Cóż, może wy coś więcej znajdziecie. Cicho, kobieto - uciszył łkającą w kącie żonę, przy której stał chłopaczek, na oko dziesięcioletni. Bergman wskazał go palcem. - Bruno często zaczepiał Bertę, dlatego ona lubiła bawić się samej na poddaszu. Tego wieczora usłyszeliśmy odgłos tłuczonej szyby, a potem jej krzyk. Zanim tam dobiegliśmy, już jej nie było.
Mówił przez zaciśnięte zęby, Garil widział drgające mięśnie jego twarzy.
- Proszę ze mną przed dom, porozmawiamy - zwrócił się uprzejmie do strażnika.
Obeszli budynek, by dobrze widzieć zbite okienko. Było bardzo wysoko. Choć ciężko było krasnoludowi wyobrazić sobie akrobatę zdolnego się tam dostać z zewnątrz musiał spróbować. Dokładnie ocenił odległość okienka od krawędzi skośnego dachu jak i otaczających budynków. Do kalenicy było około jednego metra, może troszkę więcej. Garil zrobił potem trzy duże kroki pokonując wąskie przejście pomiędzy bocznymi ścianami sąsiadkujących kamienic. Ta druga była całkiem podobna, z takim samym okienkiem na poddaszu. Przy domu Bergmanów pod ciężkimi butami krasnoluda trzasnęło kilka małych odłamków szkła, wbitych już w ziemię. Bert zacisnął szczęki jeszcze mocniej, patrząc na działania śledczego.
- Wiem, co myślicie, ale nie… Ktokolwiek to nie był, nie uciekł dachem - mówił z trudem, kładąc dłoń na ścianie budynku. - Tu bryznęła krew. Zrzucili ją...
- Ile osób było na strychu od dnia zaginięcia?
- Ja, żona. Potem kilku strażników, choćby i Rainer.
- Chodźmy więc na górę.

Poddasze nie wyróżniało się niczym szczególnym. Na rozciągniętych sznurach wisiały suszące się prześcieradła.
- Na podłodze były ślady krwi. Niedużo, ale było. Zmyliśmy je już, żona musi pracować, a inaczej nie potrafiła tu wejść.
Okienko zasłonięte było blatem ze zbitych desek.

- Dziękuję panu za pomoc. Rozejrzę się i dam znać, gdy już sobie pójdę - oznajmił grzecznie krasnolud i zabrał się za odsłanianie okienka. W drewnianej ramie tkwiły jeszcze resztki szkła, widoczne też były plamy zaschniętej krwi.
Rozglądał się pod nogami, choć nie sądził, że mogło na niej coś leżeć. Zamiast tego rzucał spojrzenia w szpary w deskach. Byle błysk mógł pomóc wskazać zagubiony przedmiot. Niestety, znalazł tylko kurz, pył i brud naniesiony na butach.
Poza tym rozejrzał się w krajobrazie. Wykluczanie w góry ucieczki dachami mogło wydawać się zasadne wobec plamy krwi na bruku, lecz świeże spojrzenie mogło rzucić na sprawę nieco inne światło. Wejście na dach poprzez to okienko wymagałoby nie lada zręczności, ale nie było chyba niemożliwe. Po cóż byłoby to jednak robić, skoro w dachu była klapa pozwalająca na łatwe wejście?
- Reiner, wychodziłeś na dach?
- Nie, ale klapa była zabezpieczona kłódką.
- Czyli nie tędy porywacz tu wszedł.
- Nie, sądzimy że wszedł oknem. Widzicie, teraz odłamki są uprzątnięte, ale większość szkła leżała na podłodze pod oknem, jakby ktoś wybił je od zewnątrz.
- Nie lada problem nim wleźć. Chodźmy stąd, na razie. Mam spotkanie w świątyni. Pożegnajmy się z Bergmanami i zaprowadź mnie do ojca Teofila -
poprosił Garil.
- Nie chcecie najpierw kolejnych miejsc odwiedzić?
- Cierpliwości kapłanów nie należy wystawiać na próbę. Ale patrząc w twój raport po drodze do świątyni możemy odwiedzić dom Aldbergów. To faktycznie prawie po drodze.
- Chodźmy zatem, powinniśmy ich zastać. Adrian jest szewcem, ma swój zakład w domu, w którym mieszkają. Anna zajmuje się domem i dziećmi.


Ruszyli do głównej ulicy i skręcili w lewo, przeciwnie do południowej bramy miasta. Miejski krajobraz był dla Garila czymś naturalnym, znajomym i bezpiecznym. Burzyła ten nastrój świadomość, że to właśnie tu krążył porywacz dzieci. Sądząc po krwi na miejscu porwania nawet dzieciobójca. Wybitnie wygimnastykowany.
“Być może jednak porwania łączy coś innego” zastanawiał się krasnolud wędrując szeroką ulicą, nie zaczepiany przez nikogo. Gdy ulica zaczęła się zwężać, odbili w prawo. Podróż trwała raptem kilka minut.
“Okaże się wkrótce. Porwanie to niby emanacja niechęci lub zadry. Może to problemy rodziców zaowocowały tymi wydarzeniami? Jeśli nie to, to ani chybi niewycelowana konkretnie przemoc. Potwór lubo jacyś sadyści. Nawet prędzej to drugie - w mieszczańskich strojach obserwują aż niepostrzeżenie szczerzą zęby i…”.
- To tutaj -
oznajmił Rainer.
 
Avitto jest offline  
Stary 25-01-2021, 13:52   #24
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Aldberga zastali w pracowni. Odłożył narzędzia i naprawiany właśnie but. Pokazał im przejście do domu.

- Wejdźcie, zamknę drzwi i dołączę do was.

W środku jego żona nakładała właśnie dwójce dzieci parującą owsiankę do misek.

- Dzień dobry - burknął krasnolud poważnie zdając sobie sprawę, że to maniera jego własnego ojca i natychmiast w myślach postanowił poprawę.
Cóż mógł jednak zrobić, gdy nic stosownego nie przychodziło mu do głowy i groziła wszystkim wokół niezręczna cisza?

- Którędy do wychodka? Wrócę nim pani mąż dołączy - zapytał gospodynię. Ta, bez słowa, pokazała palcem drzwi. Garil, wyszedłszy na podwórze obejrzał ich domostwo oraz pozostałe, malutkie domki porozdzielane wąskimi uliczkami. Wkoło unosiła się para wydobywająca się z otworów w ziemi służących odprowadzaniu deszczówki. Krasnolud szybko się odlał i podreptał z powrotem do kuchni, przerywając cichą rozmowę szewca i strażnika.

- Nie chcemy wracać po raz kolejny do tych wydarzeń, panie krasnoludzie. - Adrian przeczesał ręką lekko siwiejące włosy. - Straciliśmy już nadzieję i próbujemy nauczyć się żyć dalej.

- Chwała wam za to
- odparł krasnolud spokojnie - ale pomyślcie chwilę o swoich sąsiadach. Lepiej wam będzie, gdy ich dzieci też zaginą? Gdy wasze pociechy stracą kolegów do zabawy? Może pokażcie mi choć tyle: gdzie sypialnia, gdzie to okno i pozwólcie dom z zewnątrz obejrzeć?

Pod spojrzeniem Bauera szewc skinął na zgodę głową. Wskazał drzwi gestem, lecz nie towarzyszył gościom w inspekcji postanowiwszy zostać przy żonie.
Krasnolud wszedł do sypialni tylko na chwilę by rzucić okiem na to, co za oknem. Widok z piętra nie zapierał tchu w piersiach. Garil niemal mógł wbić własny toporek w podokiennik domu naprzeciwko. Wskazał kciukiem na budynek obok.

- Kto tam mieszka? Widział coś?

Nie zaprzestając oględzin dokładnie obejrzał okno szukając wskazówek. Nic ciekawego nie rzuciło mu się w oczy.

- Tam? Rohgeini. Stary pracuje w stajniach garnizonu, a jego żona gotuje w “Bożym Młocie”. Po co tu weszliśmy? Dziecko zginęło z sypialni na parterze.

- Nie wypytaliście ich?
- Odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Kogo, Rohgeinów? Nikt z sąsiadów nic nie widział.

Dla krasnoluda brzmiało to jak kpina. Jeśli coś było niemożliwe, to właśnie to - nie zauważyć porwania dziecka przez okno pokoju na parterze.

- Macie ich zeznania? Ich i innych sąsiadów? A może pytając byliście zbyt pobieżni, w końcu to było pierwsze zaginione dziecko - łypnął Garil zniechęcony.

- Może i nie jestem śledczym hrabiego, ale robotę wykonuję jak umiem. Nie wierzycie, to idźcie i sami pytajcie czy widzieli. - Bauer brzmiał na lekko urażonego. - To mały dzieciak był, późny wieczór, ciemno… Myślelim, że może kto dzieci od razu do jakiegoś wozu chował, ale nikt nie spostrzegł takiego, w żadnym przypadku. Ani nie słyszał końskich kopyt.. Tak, pytałem.

- No, już nie zwieszajże nosa. To frustrujące, ktoś musiał coś widzieć. Chodźmy na dół. Rzucę tylko okiem, bo pewnie tam już wszystko wysprzątane
- odparł półgłosem.

Garil miał rację, choć jednocześnie właśnie tego chciał ora wolał jej nie mieć. Zdawało się, że Aldbergowie przywrócili swoją sypialnię do normy. Zniknęło małe łóżeczko, podłoga była starannie wysprzątana. W oknie powieszono świeżo wypraną zasłonę. Krasnolud odgarnął ją, z niedowierzaniem spojrzał ponownie na okna sąsiadów znajdujące się tuż obok.

- Jak niby nie widzieli - mruknął pod skromnym wąsem. Zamykając okiennicę pod palcami wyczuł nacięcia na ramie okna. Rzucił tylko okiem na płytkie szramy, takie na pół paznokcia, zdając sobie sprawę, że nie powstały one wczoraj. Nie były jednak poszarzałe zatem zimy jeszcze nie widziały. Po krótkiej wizycie w sypialni śledczy pożegnali się z szewcem. Krasnolud odezwał się ponownie przed jego domem.

- Późno już. Do kapłana zdążymy za dnia ale czy rodziców małego Daniela uda nam się jeszcze dziś znaleźć? - zapytał Bauera.

- Raczej tak, nie należą do tych, co szybko kładą się spać by wstać wcześnie rano - odparł strażnik.

- To zjedzmy tylko coś po drodze. Nie podpowiadaj, spróbuję sam trafić do “Bożego Młota”.

Poszli do gospody drogą tylko nieco dłuższą niż optymalna.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline  
Stary 29-01-2021, 14:27   #25
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
- Panie Richter, jaki macie plan na śledztwo? - Szlachcic w końcu zwrócił się do śledczego. - Jeśli nie jest to tajemnicą, oczywiście.

Gerhardt rozejrzał się. Służących nie było widać, ale szanse, że podsłuchują za drzwiami były spore. Niemniej, szlachcic to szlachcic. Wypada odpowiedzieć

- Sprawdzić co ustaliły miejscowe siły porządkowe. To już częściowo wykonane. Nie ustaliły zbyt wiele. Sprawdzić komu porwania przynoszą korzyść - tu możecie wspomóc nas swoją wiedzą, panie - przerwał.

- Opis innych kroków sugerowałby odpowiedzi, a to zaburzyłoby śledztwo. Gdybyście jednak mogli opowiedzieć mi o swojej Cecylii… A być może w tym czasie Wasza małżonka zgodziłaby się przyjąć nieoficjalną wizytę Panny de Beauchene-Otzlowe. Jest ona znawczynią ludzkich serc, być może Wasza szanowna małżonka skorzysta z rozmowy i poczuje się lepiej?

- Zacny to plan, zaiste roztropny. Zaraz przekażę waszą prośbę małżonce. -
Zadzwonił niewielkim, srebrnym dzwoneczkiem po swoją służącą. - A jeśli chodzi o odpowiedź na wasze pytanie, hmm, szczerze mówiąc nie wiem, kto mógłby czerpać korzyści z tak ohydnego czynu. Nikt nie zgłosił się z żądaniem okupu, a porywanie jednego tylko dziecka, dokładnie co miesiąc, w trakcie pełni, przywodzi na myśl złe kulty, a nie handlarzy niewolników. A ja, pomimo mojej niechęci do niektórych osób w tym mieście, nie ośmielę się oskarżyć nikogo w Krassenburgu o przynależność do zakazanych organizacji.

- Nawet kultyści zwykle mają jakiś plan. Często szalony, ale… Coś przecież chcą osiągnąć. Zdarzają się pojedynczy szaleńcy czy mutanci, którzy uczestniczą w takich sprawach “bez powodu”, ale tacy nie daliby rady porywać dzieci tak sprawnie, by nikt nic nie wiedział po tylu tygodniach. Niewykluczone zatem, że w “złych kultach” są osoby ze zdolnościami i pozycją pozwalającą im… zresztą, rozumiecie już. Ale jak sami wiecie, Panie, bez dowodów nikogo nie można oskarżyć
- nie dodał, że być może zresztą ktoś oczekiwał właśnie “polowania na czarownice”, zamieszek, paniki, osłabienia pozycji suwerena… - Zdaję sobie sprawę, że działania Hrabiego nie wszystkim musiały się podobać… Ale nie z tym tu przyjechałem, choć być może Panna de Beauchene-Otzlowe będzie mogła przekazać wujowi swoje spojrzenie na sprawy… By jednak na marnować Waszego cennego czasu na czcze póki co dociekania, moglibyście opowiedzieć mi o swojej Cecylii…

- Cecylia…
- szlachcic zawahał się, po czym westchnął. - To nasze drugie dziecko, oczko w głowie. Sześciolatka, wesoła, zawsze skłonna do figli. Tego wieczora bawiła się w chowanego w parku, z młodszym bratem Christianem.

W tym momencie na schodach i w korytarzy zabębniły czyjes stopy, drzwi do salonu gwałtownie się otwarły, a do środka wpadła jakaś okrągła kulka.

- Oo, kto pani jest? I ten pan?

- Christian, maniery!

- Przeprasam papciu…
- Czterolatek, pulchny ponad miarę, skłonił się dworsko przed Pergundą. - Pani, witamy w nasym domu. Jestem Christian z Carlmannów.

Za nim wszedł starszy brat, ze zbyt poważnym wyrazem twarzy jak na dziesięciolatka.

- Cedric Carlmann. Miło nam gościć państwa.

Hrabianka odłożyła filiżankę i podniosła się. Skłoniła się uprzejmie przed oboma młodzieńcami.

- Jestem Pergunda Osterhild de Beauchene-Otzlowe - uśmiechnęła się przy tym - bardzo miło mi młodzieńców poznać. - Jej zwykle pełne energii i przeszywające spojrzenie złagodniało nieco. Przypomniała sobie swoją rozlazłą siostrę, która potrafiła godzinami zajmować się dziećmi, tak jakby to miało jakikolwiek sens. Co ona by zrobiła? Odwróciła na chwilę wzrok na Constantina lekko unosząc brwi. Potem ponownie spojrzała na chłopców.

- Jestem dziś zaszczycona gościną waszego papy. To wielka przyjemność również was widzieć. Miałam właśnie zamiar zażyć odrobinę świeżego powietrza. Czy bylibyście tak uprzejmi oprowadzić mnie po parku? Jestem tutaj pierwszy raz - dygnęła wspierając gestem prośbę.

- Jeju, papciu możemy? Ja chcę do parku!

Maluszek wyglądał na podekscytowanego. Cedric, wręcz przeciwnie, w jego oczach Pergunda widziała strach. Carlmann senior zastanawiał się chwilę.

- No dobrze, możesz iść Christianie. Panie Richter, liczę na to, że przypilnujecie i jego, i szanowną panią de Beauchene.

Gerhardt natychmiast przyjął postawę zasadniczą i potwierdził skinieniem głowy i słowami - Jestem zaszczycony. Chciałbym później dokończyć naszą rozmowę, jeśli będziecie mieli jeszcze czas - dodał.

Niedługo później wyszli w trójkę, Pergunda, Gerhardt i Christian. Park był zaniedbany, nikt już dawno nie przycinał żywopłotów i krzaków. Trawa urosła już wysoka, żwirowe ścieżki porastały kępki mchów. Prowadził ich podekscytowany grubasek przeskakujący co chwilę z jednej nogi na drugą.

- O, to jest dziura w zywopołcie - zająknął się na trudnym słowie, z charakterystycznym dla siebie seplenieniem. - Mozna pzejść i się schować z drugiej strony. A tam sadzawka. Casem są kacki tam. A tu studnia, tu odklepujemy.

Dotknął zardzewiałego koła służącego kiedyś do wyciągania i opuszczania wiadra. Murowana cembrowina kruszyła się lekko, obrosła też jakimiś porostami. Na niej, dla zabezpieczenia, ustawioną drewnianą obudowę zwieńczoną daszkiem. Między deskami dało się przełożyć dłoń, ale nic poza tym. Żadna też nie była luźna, ułamana albo wymieniona w ostatnim czasie na nową. Pergundzie zdawał się udzielać radosny nastrój, na tyle na ile pozwalały konwenanse.

- Cóż za wspaniałe miejsce Christianie! To tu bawicie się w chowanego, tak? - wodziła wzrokiem za zadowolonym chłopcem.

- Noooo, w parku jest najlepiej!

- Tata nie zgodziłby się na zabawę w chowanego
- powiedziała poważnie - ale… czy mógłbyś nam pokazać różne kryjówki jakie tutaj macie? Gdy byłam mała - zniżyła głos do szeptu - uwielbiałam się chować!

- Ja to lubię w najgenścienszych krzakach, zeby mnie widac nie było. Wtedy tzeba pocekać, az ten co suka pójdzie w inną stronę. I wtedy… myk myk… myk myk...
- Christian pokazał oczywiście jak to myk myk wygląda, a wyglądało przy jego posturze dość komicznie. - I bam! Odklepać! A Cici to lubiła przez dziury w zywopołcie, bo ona mała była i się mieściła. Ona… Ona wróci, prawda?

Wygiął usteczka w podkowę.

- Nie czas się mazgaić, jesteś już bardzo dużym chłopcem - zganiła go, ale z przyjaznym uśmiechem. - Pokaż nam te miejsca, proszę. Bardzo nam pomożesz i tata będzie z Ciebie dumny.

Chłopak pociągnął nosem kilka razy i zaprowadził Pergundę i Gerhardta w ulubione miejsca zabaw. A oni, choć wytężali wzrok jak mogli, nie zobaczyli tam nic dziwnego. Żadnych śladów, zupełnie jak w raporcie straży. Hrabianka nie była zadowolona ale starała się nie tylko oglądać otoczenie ale i chwilę pobawić się z chłopcem. Gdy mijali się z Gerhardtem napomknęła jeszcze o studni. Nie wyglądała na łatwo dostępną, ale oczywiste tropy prowadziły donikąd, więc może trzeba było sprawdzić te nieoczywiste. Richter przyjrzał się jeszcze raz. Drzwiczki w drewnianej obudowie studni zamknięte były dość mocno zardzewiałą kłódką, jego zdaniem dawno nie używaną.

* * *


Od Cornelii Carlmann Pergunda niewiele się dowiedziała. Kobieta leżała na łózku w ciemnym pokoju z zaciągnietymi szczelnie zasłonami. Grzbiet dłoni oparty miała o czoło, tuż obok okładu nasączonego wonnymi olejkami i wzdychała ciężko jak każda szanująca się szlachcianka z migreną. Łamiącym się głosem przekazała to, co Pergunda już wiedziała.

- Znajdźcie moje dziecko, tylko to mi pomoże…

Powiedziała to, jakby było to obowiązkiem siostrzenicy hrabiego. Cóż, poniekąd niemalże było.

* * *

- Odnaleźliście coś, panie Richter? Nie? Nie jest to najlepsza nowina, ale żyję nadzieją, że trop złapiecie.

- Całkowity brak śladów jest bardziej niż podejrzany. Zawsze coś zostaje, choćby coś czego nie potrafimy zrozumieć. A tu nic. Jeśli miejsce porwania się zgadza, to coraz mniej wygląda to na porwanie siłą. Kto mógłby przekonać dziecko by samo, z własnej woli z nim poszło? Zręczny manipulant?
- powiedział, a w myślach dodał “Czy coś bardziej mrocznego?”. Pytanie też pozostało, czy w dobrym miejscu szukali śladów… - No nic, może uda się odnaleźć coś, co nam pomoże w innym miejscu. W międzyczasie, powiedzcie mi proszę, jak wygląda sytuacja w mieście. Czy ktoś ma duży wpływ na wydarzenia w Krassenburgu?

- Miastem rządzi Rada, do której należą najznamienitsi
- słowo to powiedział z wyraźnym przekąsem - mieszkańcy Krassenburga. Burmistrz, którego już znacie. Mistrz gildii rzemieślniczo-handlowej, sędzia, kilka jeszcze innych osób, głównie tych lepiej sytuowanych finansowo. To kółko wzajemnej adoracji, doprowadzili nawet do usunięcia mnie z tejże rady.

- A przestępczość? Jakieś gangi może?
- pytał dalej Richter.

- Wydaje mi się, że Krassenburg to bezpieczne miasto, zważywszy na to, w jakim położeniu obecnie się znajduje. Oczywiście bieda sprawia, że zdarzają się napady i kradzieże, ale chyba nie jest to nic dziwnego lub niespotykanego wśród pospólstwa.

Szlachcic zmienił temat.

- Macie rację, panie Richter, istotnie zdaje się, że porwane dzieci nie miały ze sobą nic wspólnego. To by świadczyło o tym, że porywaczom jest obojętne, jakie dziecko stanie się celem ataku, tak?

- Jeśli tak jest to znacząco utrudni naszą pracę. Ale z drugiej strony taka obojętność może wykluczyć rozumne i przemyślane działania…
- zastanawiał się Gerhardt - ale zanim będę pewny, sprawdzę pozostałe dzieci. Może przy którymś porwaniu zrobiono błąd. A tak przy okazji - skąd przypuszczenie, że porywaczy jest więcej niż jedno?

- Oh, sam nie wiem, tak powiedziałem. Chyba zazwyczaj porwaniami zajmują się większe grupy? Może stąd takie przypuszczenie. A gdyby wykluczyć rozumne działania, co nam zostaje? Potwór jakiś albo mutanci?
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline  
Stary 08-02-2021, 18:30   #26
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
- Myślę, że tu się rozdzielimy. Zapewne nie chcesz przez kolejną godzinę wystawiać się na pouczenia co do manier. Jak w razie potrzeby Cię znaleźć? - Zapytał krasnolud strażnika Bauera, gdy w zasięgu wzroku pojawiła się gospoda.
- Pytajcie o mnie w strażnicy. Będą zawsze wiedzieli gdzie jestem.
Pożegnali się uściskiem dłoni i każdy odszedł w swoim kierunku.

Gdy Garil przekroczył próg gospody Gerhardt i panna de Beauchene-Otzlowe właśnie zasiadali. Śledczy spotkali się zatem znów w Bożym Młocie. Przy posiłku mieli okazję wymienić się spostrzeżeniami poczynionymi tego przedpołudnia. Pani Schwarz, przynosząc na stół zupę rybną, zaskoczyła ich lekko.
- Dobrze, że jesteście. Mój syn ma dla was wiadomość, zaraz go zawołam.


- Chętnie go wysłuchamy -
rzucił Garil i przysunął się żywo do stołu.
Krasnolud nie rozumiał, że wyrywa się przed przysłowiową orkiestrę. W dodatku mógł zabrzmieć, jakby chciał zbyć gospodynię ale prawda była taka, że potężnie zgłodniał od wysilania wzroku i umysłu podczas śledztwa w mieście. Miał też dużą potrzebę wysłuchać czego też panna Pergunda dowiedziała się podczas wizyty u Carlmannów.
- Panienko - zaczął siorbnąwszy kawałek dobrze osolonego leszcza - czy wizyta wypadła pomyślnie? Przyniosła jakieś poszlaki?
Pergunda do czasu powrotu od Carlmannów nie była zbyt rozmowna. W jej głowie kłębiły się myśli na temat spotkania. O ile kłębiące się uczucia powodowały napady poetyckich uniesień, o tyle kłębiące się myśli powodowały ciszę. Jednakże pomimo, że głowa była gdzieś w innym świecie jej ciało reagowało w sposób wyuczony zachowując się zgodnie z manierami. Jak większość szlachciców nie potrzebowała umysłu, aby być tym kim była. Spojrzała na krasnoluda przez uderzenie serca, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.
- Tak. Wizyta była udana. Konieczna - kiwnęła głową. Podczas mówienia odłożyła łyżkę na stół i złożyła ręce na podołku - Natomiast jedyną poszlaką jaką udało się znaleźć jest brak poszlak. Szczegóły opowie pan Richter, natomiast… Pan Carlmann ma pretensje do mojego wuja i krasnoludów, że wygryźli go z interesu, a do rady miasta, że odcięła go od wpływów. Dobrze by było poznać szerszy kontekst tego problemu. Choć nie wydaje się mieć to związku ze sprawą to rozmawiając z mieszkańcami, często będzie to pewnie pojawiać się w opiniach lub ocenach. Miasto upadło i oczywistym jest, że różni ludzie będą szukać różnych winnych tego zdarzenia. Prawda panie Richter? - zwróciła się na koniec do syna zarządcy.
- Tego rodzaju trudności nawet wspominać mi się przy panience nie chciało, ale… Jest konflikt to jest i rasizm, psia… - urwał wtrącenie Garil napomniany przez Gerhardta wzrokiem.

- Nic w tej sprawie nie pasuje. To podejrzane. Czy zwróciłeś uwagę na ofiary? Jeśli mają coś wspólnego może zdołamy znaleźć ofiarę przed porywaczem i zastawić pułapkę. Miałem nadzieję odkryć metodę. Ale jeśli jej nie ma, zostaną nam potwory, mutanci albo czary... Albo impulsywne działania kogoś na tyle sprawnego lub potężnego, że potem może zacierać ślady, może coś się komuś dzieje przy pełni? Chociaż wtedy i tak więcej śladów powinno zostać. Wygląda to tak jakby dziecko nagle z własnej woli “znikało”. Wydaje się, że ofiary są wtedy same - powiedział Gerhardt.
- Mnie też się w głowie nie mieści - zaczął krasnolud z niechęcią, by po krótkiej pauzie zacząć relację żywszym głosem.
- Byłem w wysokim budynku, do którego ktoś ewidentnie włamał się przez okno by porwać dziewczynkę. Wiecie, co było dziwne? Porywacz zignorował wyłaz w dachu. Muszę tam jeszcze wrócić i zobaczyć, czy nie zostawił czegoś na pokryciu, gdy gimnastykował się by wpaść na poddasze przez to małe okienko. Konkludując: jeśli porywaczem jest człowiek to było albo bardzo ciemno tamtej pełni albo jest niezbyt rozgarnięty.

Gerhardt nieco się zasępił.
- Jakiś mroczny kult by pasował, na przykład ludzie mogliby poświęcać własne dzieci dla czegoś tam, ale po co wtedy by nas wzywano? Prawdę powiedziawszy, Carlmannowi także nie możemy ufać. Ma powody, by nie lubić Hrabiego, Rady i krasnoludów. A sprawa uderzy w nich wszystkich. Tylko patrzeć rozruchów albo pogromu. Mają tu w mieście jakiegoś czarodzieja? Kurcze, nawet “mądra baba” by się przydała. Eh, nie mamy pewnie na tyle szczęścia, żeby nasza wspólna znajoma, którą uniewinniliśmy wtedy akurat tu się przeprowadziła, co Garilu?
- Chyba sensownym byłoby rozpytać, ale może nie powinno tego robić żadne z nas? Może poprosimy Hansa, by rozpytał za murami? Jak wjeżdżaliśmy widziałem wiele pastwisk i chlewików a Ilsa miała ongiś słabość do świń -
zażartował krasnolud.

- W archiwum miejskim pożyczę mapę i zobaczymy czy miejsca porwań są jakoś ułożone - dodał Gerhardt szukając pomysłów.
- Rzuć okiem, mam taką. Bauer przygotował. Tylko jak dla mnie nic to nie daje - odparł Garil wyciągając z torby spięty plik kartek.
- Chyba wciąż za mało wiemy. Powinniśmy pójść jeszcze do państwa Durchów, ale nie cieszą się oni w społeczeństwie dobrą opinią. Przed wyjściem nieco się przebiorę - podsumował krasnolud wycierając usta rękawem.

Pergunda była trochę zdziwiona, że mężczyźni za dużo mówili, a za mało jedli, ale sztuka balansowania umiejętności porozumiewania się i jednoczesnego spożywania posiłku należała do jednych z najbardziej zaawansowanych w stanie szlacheckim. Niemniej, gdy obaj rozmawiali ona jadła. Potem znów odłożyła sztućce i spojrzała na krasnoluda.
- Nie ma jasnej reguły, za to jest jej brak. Młody szlachcic, syn rzemieślnika, strażnika miejskiego, dziecko z plebsu. Brakuje potomka kapłana - potarła kciukiem wewnętrzną część dłoni, co znamionowało duże emocje.
- Nie twierdzę, że to ma być nasz trop, niemniej śladów jest niezwykle mało i może warto wziąć to do pewnego stopnia pod uwagę. Porwania są rytualne, albo mają za takie uchodzić. Tak czy inaczej, może biblioteka jest w stanie wskazać nam, czy rytuały podobnego rodzaju były notowane przez badaczy lub kapłanów… Sprawca lub sprawcy muszą być biegli intelektualnie, do tego niezwykle sprawni fizycznie, korzystający z czarów, albo miejskich tajemnic. Do tego mają cel. Pierwsze dwa wydają się oczywiste. Rytuał, albo wywołanie zamieszek i pogrom. Problem w tym, że oba udałoby się osiągnąć przy pomocy znacznie prostszych środków niż starannie zaplanowane lub magiczne porwania dzieci.

Słowa szlachcianki wydawały się Garilowi mocno na wyrost, zwłaszcza w części o rytuałach. Gdy przeszła jednak do zamieszek skojarzyło mu się to z wizytą w Krote. Wygłosił więc truizm brzmiąc przez to mniej kulturalnie niż zwykle.
- Wszystko być może, panienko, tak jak mówisz.
 

Ostatnio edytowane przez Avitto : 08-02-2021 o 18:32.
Avitto jest offline  
Stary 10-02-2021, 01:06   #27
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Skończyli już obiad, gdy przyszedł do nich Leo, starszy z dwóch braci.
- Ojciec Teofil został powiadomiony, że chcecie się z nim spotkać. Zaprasza was na wieczerzę, o zachodzie słońca.
- Wybornie się składa! Zadośćuczynimy zaproszeniu z radością. A teraz powiedz mi, młody, jak trafić do kowala Olega? I poproś mamę, niech nam przygotuje butelkę okowity, którą Oleg lubi popijać. Udam się i do niego z wizytą.

Młodzian, z lekko sypiącym się już wąsem, pochylił się nad leżącą ciągle na stole mapą Krassenburga. Przesunął palcem wzdłuż kilku ulic, po czym postukał palcem w okolicach granicy między dzielnicą rzemieślniczą, a biedną.
- O, gdzieś tu. Zaraz powiem mamie o alkoholu.
Garil kiwnął mu głową i obdarował krzywym uśmiechem. Z takim grymasem wyglądał na gotowego do dalszej drogi. Butelczynę podał mu Johann Schwarz.
- Żona kazała przekazać, że to nie najlepszy pomysł. Wiecie, to Kislevita, wydoi to zaraz, a po wódzie trochę mu odbija.
- Ostatnim czego bym chciał to rozpijać wam tu kowala, skoro taki z niego kogut. Jak inaczej zdobyć jego sympatię? I, tak już z ciekawości, co odwalał do tej pory na rauszu?
- Zamyślił się Garil z alkoholem w dłoni.
- A bo ja wiem, panie Garilu… Może zamówcie co u niego? Po alkoholu to on agresywny się robi, ludzi zaczepia i takie tam.
- Pójdę za twoją radą, gospodarzu. Lepiej ode mnie znacie tu ludzi z całą pewnością
- odpowiedział krasnolud, ale zachował butelkę.
Hrabianka nie przeszkadzała krasnoludowi prowadzić rozmów i ustalać planów na nadchodzący wieczór, tak jakby chciała dodać znaczenia jego roli. Zajmowała się w tym czasie czyszczeniem dłoni oraz układaniem rzeczy po posiłku. W zasadzie skinęła tylko głową i czekała, aby podziękować i przebrać się na kolejną wizytę, a w międzyczasie zażyć odrobinę lektury i rozmyślań.

* * *

W drodze do Durchów śledczy zaczepili na chwilę o strażnicę. Rainer Bauer był już po posiłku zajęty regulaminowym czyszczeniem broni. Zapytany przez Garila o wiedzącą, zadumał się.
- Nie znam takiej, ale jak wam trzeba mądrej kobity, to idźcie do kapliczki Morra przy wschodnim murze. Wielebna Hannah była kształcona w wielkim mieście jakimś. A jak wam trzeba jakiejś baby ze wsi, to popytam, dowiem się, może kogoś znajdę.

* * *

Część miasta, gdzie mieszkała rodzina, w której zaginęło ostatnie dziecko, nigdy nie wyglądała najlepiej. A to znaczyło, że niewiele straciło ze swej reprezentacyjności w porównaniu do bogatszych dzielnic Krassenburga. Połączenie różnych, acz specyficznych zapachów docierających do ich nozdrzy nie stanowił może problemu dla krasnoluda, ale już hrabianka delikatnie marszczyła nos raz za razem.
Durchowie, a było ich sporo, zajmowali w zasadzie jedną wspólną izbę z starej chałupince. Od Bauera śledczy dowiedzieli się już, że głowa rodziny to znany w okolicy menel i alkoholik, który w swój nałóg wciągnął i żonę. Oboje, pomimo dość wczesnej pory, śmierdzieli brudem i tanią wódą, a mężczyzna był już mocno wcięty. Pojawienie się tak ważnych osobistości wzbudziło w nim spory przestrach, jak się wydawało.
- Ło tam, panie, jo nic tam nie wim. Dzieciok znik, i tyla. - Przez chwilę rozważał konsekwencje bycia oskarżonym o jakiś niecny czyn. - Ale ten, no, my nic, to nie my. Powiedz im babo, co by wiedzieli.
Baba, trzymająca w rękach malutką dziewczynkę i bezskutecznie próbująca uciszyć pozostałe dzieci, potwierdziła kiwnięciem głowy i krótkim zdaniem.
- My nic…
- No, co my wiedzieli, to my już powiedzieli strażnikom. Docie już spokój nam?
Szlachcianka oddychała przez chusteczkę, żywiąc przekonanie, że nie ma tutaj nikogo, kogo można by tym urazić. Przeszkodą innego rodzaju był fakt, że nic nie zrozumiała z tego co niej powiedziano. O ile mówiono to do niej. Chwilę później zaczęła się zastanawiać, dlaczego porywacze nie mogli porwać wszystkich dzieci z tego domu. Gdziekolwiek nie miały się udać istniała spora szansa, że będzie im tam lepiej. Wskazała ręką na dwie najstarsze dziewczynki.
- Ty i ty - za coś takiego można było zostać wyzwanym na pojedynek przez innego szlachcica, tu jednak zdaje się obowiązywały bardzo proste reguły.
- Co widziały? Pokażcie obejście.
- Nic, pani, naprawdę…
- Starsza dziewczyna, choć zawstydzona rozmową z szlachcianką, nie traciła czasu na milczenie czy jąkanie się. - Przecie by my rzekli, gdyby my co wiedzieli o braciszku.
- Ani... Ani… - dzieciak na rękach matki zaczął gadać ni z tego, ni z owego.
- Cicho, Dorka. - Dagmara szybko odwróciła się do Pergundy. - Tu mieszkamy, to całe obejście. Jeszcze tylko ten nieszczęsny wychodek na dworze.
Otarła łzę z kącika oka.
- Gdyby wy niedopilnowali braciszka, albo krzywde mu zrobili, też by mówili, że nic nie wi - Pergunda nabrała przekonania, że odkryła pewne zasady tej dziwacznej mowy. Poległa jednak na tym czego jeszcze nie słyszała - Czyż nie tak właśnie by było? - zapytała retorycznie, zamiast użyć krótkiego “niee?”, o istnieniu, którego jednak nie miała pojęcia.
Dziewczyna pochyliła tylko głowę, pociągając cicho nosem.
Hrabianka nie miała wątpliwości, że Garil i Gerhardt zrozumieją w lot, iż kobieta w prostej linii od tych Otzlowe’ów, a jeszcze bardziej od tych de Beauchene’ów nie będzie dokonywać inspekcji plebejskiego zbiornika na ekskrementy. Nie chcąc jednak przedłużać pobytu w tym ekscytującym miejscu, które jak mniemała zaowocuje dziś po kieliszku wina jakimś zgrabnym limerykiem chrząknęła.
- Panowie się rozejrzą, prawda?
Garil tylko kiwnął głową, kryjąc tyły jak nikt inny. Szlachcianka zaś zwróciła się do matki.
- Bieda tu. Potrzebuję dziewczyny do pomocy. Na tydzień - wyciągnęła przy tym dwie srebrne monety - Jak się sprawi, dam jeszcze jedną. Nakarmię ją i łóżko dostanie - jedną monetę wręczyła kobiecie. Drugą dała Dagmarze.
- Idź i kup jedzenie dla rodziny. Zobaczymy jak się sprawisz.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
Stary 22-02-2021, 22:28   #28
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Uzależniony człek w pijanym widzie mógł równie dobrze uderzyć dzieciaka jeden raz za dużo, a przerażony utopić truchło choćby i w wychodku. Dzieciaki i żona kłamały by i tak, byle nie stracić jedynego zapewne żywiciela rodziny. Choć sądząc po wyglądzie dzieci, z tym żywieniem to nie przesadzano…
Garil ruszył do wychodka, a Gerhardt się skrzywił. Wychodek jak wychodek, ale zostawić Pergundę samą? Zaraz ją okradną, albo gorzej… Niemniej, polecenie to polecenie, skoro już robią z niej wielką panią, trzeba się zachowywać jakby nią była.
- Lepiej szkołę przyklasztorną któremuś z dzieciaków opłacić, pieniądze zabiorą a zakupy odsprzedadzą tacy za wódę, znam ja takich aż za dobrze - zarządca wyszeptał Pergundzie do ucha.
Hrabianka kiwnęła lekko głową słuchając jego słów. Gerhard wyszedł, a Pergunda nie uznając wprawdzie za konieczne by prowadzić dalej tę wymagającą konwersację postanowiła czymś zająć czas.
- Jaki był Daniel?
- Dzieciok zwyczajny, pani. - Matka przejęła obowiązek rozmowy. - Śmioł się dużo.
- Kolegów miał?
- Nu, pani, my tu raczej w rodzinie yno. Ale jest u sąsiadów taki mały, Robert, bawili się razem na podwórzu.
- Czy często w nocy wychodził tam -
wskazując na ścianę, za którą znajdowała się sławojka.
- Co jadły wszystkie w dzień przed porwaniem?
Durchowa wyglądała na cokolwiek zdziwioną pytaniami albo też faktem, że wysoko urodzona poświęca swój czas na rozmowę z nią.
- Jak mu się zachciało, to chodził. A co jedli miesiąc temu to ja nie pamiętam. Pewnie to, co zwykle. Chleb, śmietanę. Zimnioki. Może jakieś krupnioki.
- Robert gdzie mieszka? Doris zaprowadzi, by nie kłopotać. Jak Dagmara wróci, nakarmiły wszystkich. Potem wezmę ją ze sobą.
- Dobrze, pani.

Następnie podeszła do matki i kładąc jej na ramieniu swoją czystą i wypachnioną dłoń zmówiła modlitwę do Shaylli prosząc o łaskę i opiekę nad nią i dziećmi. Potem podeszła ponownie do drzwi wyjściowych i odezwała się natchnionym poetyckim głosem:
- Ta modlitwa ma wielką moc i pozwala czynić dobro. Bogini powiedziała mi, że jak chłop się szybko do roboty nie weźmie to ona wyśle go niebawem do Morra, gdzie będzie przez wieczność kamienie przerzucał. Niech szuka siły w świątyni Sigmara - od razu po tym wyszła do mężczyzn. Za drzwiami krzyknęła tylko:
- Doris, pokaże dom Roberta!
Dziewczyna od razu podbiegła do Pergundy, która przez zamknięte drzwi słuchała wrzasków jej matki.
- Słyszałżeś jełopie? Godałach ci cobyś robotę znajdł, a nie tylko siedzisz na dupie i wódę chlejesz!
Riposty szlachcianka nie usłyszała, bo Doris już prowadziła ją do budynku obok.
- To ten, pani. - Wskazała palcem dom i zawstydzona pochyliła głowę.

* * *

Wychodek jak wychodek, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Garil, nie po raz pierwszy zresztą, zastanowił się nad sensem wycinania w drzwiach otworu w kształcie serca. To był kolejny niezrozumiały dla niego ludzki zwyczaj. Zwyczajna okrągła dziura byłaby uczciwsza i ostrzegała by może przed zapachem dobiegającym ze środka.

Sławojka nie zachęcała do dłuższego w niej pobytu. Cóż było jednak począć, krasnolud był oficjalnym śledczym hrabiego Pfaffenbergera. Oznaczało to, że musiał ścisnąć nozdrza palcem wskazującym i kciukiem i wejść do środka. Wnętrze drewnianej budki nie było ani trochę bardziej ciekawe, niż zewnętrze, a do tego śmierdziało tu jeszcze mocniej. Garil nie miał najmniejszego zamiaru przebywać tu ani sekundy dłużej, niż było to absolutnie konieczne. Miał już wyjść, gdy jego uwagę zwrócił płaski, owalny przedmiot, który utkwił w brudzie między dwoma deskami podłogi. Przykucnął i wydłubał coś, co przypominało jaszczurzą łuskę.
- Znasz się na zwierzętach? - zapytał Gerhardt tonem sugerującym, że on sam nie bardzo - Chyba że ktoś ma bardzo niefajną chorobę skóry - mruknął. W końcu jakiś ślad, ale taki, który równie dobrze mógł wieść na manowce.
Garil pokręcił głową. Łuska, zielonkawa w kolorze i blednąca ku jednemu końcowi, była trochę większa od paznokcia na jego kciuku. Można było lekko ją zgiąć.
- Na razie to schowam. Cokolwiek to jest wygląda jak zdarte z jaszczurki, ale w cholerę za duże - powiedział chowając łuskę do sakiewki.
Mimo, iż oczy krasnoluda widziały dobrze w półmroku Garil rozpalił naprędce latarnię, by mogli zobaczyć wychodek i jego otoczenie w mocniejszym świetle. Wydawało się, że nie było tam już niczego interesującego.
- Fff… - zdmuchnął latarnię.
- Liczyłem na coś więcej, ale zawsze to już coś. Patrz, panienka gdzieś idzie. Skaranie, nigdzie długo nie usiedzi - Garil skinął na Pergundę zwracając się do Gerhardta i przytroczywszy lampę do torby podążył za kobietą.

* * *

Hrabianka spojrzała na Garila.
- Kolega porwanego tutaj mieszka. Może coś wie. Choć znając poprzednie przypadki nie liczę na wiele… - Zatrzymała się przed drzwiami dając krasnoludowi okazję, aby wszedł pierwszy.
- Też coś mamy, później pokażę - odparł krasnolud, przekroczył próg i stanął naprzeciw rosłego mężczyzny o zapadniętej klatce piersiowej.
- Podobno mieszka tu mały kolega - zagaił.
Pergunda pojawiła się zaraz za jego plecami.
- O chuj ci chodzi, krasnalu?
[i]- Powściągnij język. Jej Wysokość życzy sobie z Wami rozmawiać. Siadaj i nie dyskutuj. Możesz mieć pewne obiekcje ale albo mnie posłuchasz albo trafisz pod pręgierz jeszcze dziś.
Gospodarz dopiero teraz zauważył Pergundę stojącą za drzwiami. Nie wiedział, kim była, ale strój i fryzura wskazywały na kogoś znacznego i bardzo, ale to bardzo nie pasującego do tej okolicy.
- Wybaczcie Pani, nie widziałem was. Czego chcecie? Mus mi iść do pracy.
Pergunda była mile zaskoczona że zrozumiała wypowiedź… Albo raczej była w stanie się domyślić. Do tego człowiek pracował. Może nawet był trzeźwy. Ale wolała spróbować opcji bezpiecznej. Znała końską anatomię i podejrzewała, że nie o tym chciał rozmawiać mężczyzna. Garil też raczej nie.
- Hrabianka Pergunda de Beauchene-Otzlowe - przedstawiła się trzymając się nieco za krasnoludem - Syn Robert kolegą Daniela Durcha był. Potrzebujemy zadać pytania jemu. Może coś widział lub wie. Daniel został porwany.
Cicho wypuściła powietrze, jakby musiała solidnie napracować się nad tymi zdaniami. jej rozmówca, dla odmiany, powietrze wciągnął.
- No...Wiem… Ale co do tego ma mój syn? Już mówiliśmy straży, że nikt nic nie widział.
Kobieta sprawiła wrażenie zawiedzionej.
- Tak. Śladów niewiele mamy. Może Robert pokaże gdzie bywały razem z Danielem. Pan Gerhardt jest śledczym - wskazała ręką kogoś, kogo mężczyzna nie miał możliwości zobaczyć - Pan hrabia sam oddelegował go do tej sprawy i liczy zobaczyć efekty - kobieta wyraźnie pod koniec wypowiedzi poległa w tłumaczeniu swoich myśli na "język plebejski".
- Wszystkośmy już powiedzieli. Robert nic nie widział, to środek nocy był. Jeśli się bawili, to na podwórzach i ulicach wokół.
Pergunda skinęła głową.
- To właśnie mamy na myśli. Dziecko było obserwowane. Inaczej w jaki sposób zostało by porwane w środku nocy? Czyż nie?
- Skąd mnie to wiedzieć, pani? Ja zwykły człek, rozumu nie starcza na takie tajemnice.
- Może Robert pominął jakieś przypadkowe niecodzienne spotkanie. Może w miejscu ich zabaw pojawiał się regularnie ktoś na kogo nie zwracali zbyt dużej uwagi -
w końcu uniosła rękę do góry - Może Daniel charakteryzował się czymś wyjątkowym. Któż chciałby śledzić i porywać dziecko alkoholika - hrabianka odruchowo spojrzała na Gerhardta.
- Czyż nie tak, Panie śledczy? - potem wróciła wzrokiem do mężczyznę - Niestety Państwo Durchowie nie są zbyt rozmowni - zakończyła po szlachecku.
- Jakbym ja coś wiedział, to bym powiedział, wierzcie mi. A czy oni wiedzą, to też nie wiem.
Hrabianka uniosła jeszcze raz ręce, tym razem obie.
- Więc nic tu po nas - nieomal fuknęła - ktoś obserwuje i porywa czwórkę dzieci, a w całym mieście nikt niczego nie wie, ani nie widzi - obróciła się na pięcie i odeszła od drzwi.
Krasnolud podążył za nią bez pożegnania. Jemu też rozmowa z rodzicem małego Roberta nie wydała się efektywna.
- Niedawno spotkało mnie coś podobnego. U Aldbergów z okna do okna sąsiadów jest tyle, co dziecko przeskoczy - zwierzył się Pergundzie.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline  
Stary 04-03-2021, 15:06   #29
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Na wpół zamyśleni a w pozostałej części zniesmaczeni wizytą w dzielnicy biedy śledczy skierowali się na wschód. Pergunda zdążyła jeszcze zdecydowanym tonem poprosić o wysłanie Dagmary do ich karczmy zaraz po posiłku.

- Blisko już stąd, może poradzimy się tej morrytki? Skoro porywacze są niewidzialni to może ludzkie duchy będą w stanie nas wesprzeć w rozwiązaniu zagadki? - zaproponował Garil na skrzyżowaniu ulic.

- Nie zawadzi zapytać. Choć dusz raczej nie wezwie, może ktoś powiedział kapłance coś, czego śledczym nie powie - zgodził się Richter i ruszył razem z hrabianką w kierunku kaplicy Morra.

- Co udało się znaleźć u Durchów? - Pergunda przemilczała zwrot grzecznościowy i lokalizację poszukiwań. W słowach szlachty nic nie działo się przypadkiem.

- Kolejna drobnostka, nie wiadomo o jakim znaczeniu. Taka o, łuska - pokazał znaleziony przedmiot krasnolud wysupławszy go zza pazuchy.

- Później poszukamy kogoś by to zidentyfikować: aptekarza, czarodzieja lub co najmniej medyka czy hodowcy zwierząt. Też wam to przypomina gadzią skórę? - zapytał nieświadomy dwuznaczności zaimka.
Pergunda skinęła głową krótko.

- Zaiste. Jest trochę wskazówek, że w całość zamieszane są istoty nieludzkie. Musiałyby poruszać się po mieście w jakiś sposób nie zauważone.

- Na przykład dołem, pod naszymi stopami. Kanalizacja w takim miasteczku to znak dawnych dobrych czasów dla miasta i nieodległych złych dla nas, bo mam niedobre przeczucie, że będziemy musieli tam zejść.

- Nigdy tam nie byłam
- powiedziała hrabianka, pozwalając się domyślić, że nie była również w Costa Natura estalijskim kurorcie dla ekscentrycznej szlachty lub Schwetzingen na największym w Imperium święcie cebuli. Kanały były dla niej mniej więcej tak samo odległe.

Kapliczka poświęcona Morrowi, prosta i skromna, znajdowała się przy wschodnim murze. W nim widzieli nieduże wrota, zamknięte na wielką i ciężką kłódkę. Przypomniało im to o cmentarzu poza miejskimi murami, który mijali po drodze do Krassenburga. Wejście do budynku przypominało symboliczną bramę, ozdobioną motywami kruka i ludzkich kości. W środku spotkali kapłankę, dość młodą brunetkę w czarnej sukni.

- Pani… Panowie śledczy… Proszę, siadajcie. - Wskazała na drewniane ławy. - Co was do mnie sprowadza?

Wyglądało no to, że jak w większości miast również w Krassenburgu plotki roznosiły się szybciej niż zapach. W ramach nabywania ogłady krasnolud zrobił krok w tył ustępując Pergundzie drogi do siedziska.

- Bezradność. Nadzieja na rozmowę z kimś kto dla odmiany będzie z nami szczerze rozmawiał. Wiara. Niekoniecznie w tej kolejności - Gerhardt potraktował pytanie dosłownie - Dzieci giną już jakiś czas. Niemożliwe by żaden rodzic nie spodziewał się najgorszego i nie był skłonny porozmawiać. Być może też służka Pana Śmierci i Snów wie więcej od przeciętnego mieszkańca, nawet jeśli nie zawsze może zadziałać bezpośrednio.

- A skąd założenie, że wasi rozmówcy nie są szczerzy? Nieważne zresztą, jak mogę pomóc wam ja?


Krasnolud wychylił się zza Gerhardta.

- Coś szwenda się po mieście, wielebna. Łazi pośród ludzi dniem i nocą. Raz w miesiącu porywa ludzkie młode. Tymczasem gdziekolwiek się zjawimy tam nikt nic nie widział. Nic nie słyszał. I jeszcze te miejsca porwań, tak publiczne lub skrajnie niedostępne. Człowiek, krasnolud czy niziołek nie może być typowany na porywacza krassenburskich dzieci. Toteż, niezależnie od tego czy nasi rozmówcy grzeszą szczerością bądź zachowują pod tym względem paradoksalną czystość, potrzebna nam inna wskazówka. Chcemy prosić o pomoc przodków tutejszych mieszkańców: o informację z przeszłości czy takie porwania miały kiedykolwiek miejsce? Śladów takich wydarzeń można próżno szukać w archiwach miasta albo udać się do powiernika księgi zmarłych. Może jej zapisy pozwolą nam podjąć trop - zakończył Garil ukłonem.

- Z tego co mi wiadomo, wszystkie te nieszczęsne zdarzenia miały miejsce w nocy bądź późnym wieczorem. Nie dziwi mnie, że ludzie nie widzieli porwań. Jeśli chodzi o księgę zmarłych, to gdyby znaleźć w niej zapisy, traktowałyby one o morderstwach, nie zaginięciach. Ale nie, nie słyszałam nigdy o podobnych wydarzeniach w Krassenburgu, czy w jakimkolwiek innym miejscu.

Hrabianka nie była przekonana, że wiedza kapłanki, a w zasadzie jej brak może być wystarczającą rekomendacją.

- Żadne z nas nie słyszało… - zaczęła nie wypowiadając słowa "ale", ale chyba nawet krasnolud usłyszał je w swojej głowie.

- Porwania są błyskawiczne, albo znakomicie zaplanowane, choć sprawiają wrażenie przypadkowych. Brak kontaktu z porywaczami oznacza, że mają oni swoje własne tajemnicze cele. Nie wykluczając najgorszego - westchnęła.

- I nikt nie ma nawet żadnych domysłów?

- Jak zauważyłaś, pani, nikt nie zgłosił się po okup. Mieszkańcy mówią o kulcie, porywającym dzieci, by składać je w ofierze złym bogom. Byłabym w stanie się zgodzić, gdyby chodziło o Morrslieba, zazwyczaj łączonego z Chaosem. Tu jednak złe rzeczy dzieją się przy pełni Mannslieba, księżyca bardziej… naturalnego.

- Czy to może oznaczać, że możemy wykluczyć rytuały?

- Nie ja prowadzę śledztwo, by mówić co można wykluczyć. Dopóki nie ma konkretnych dowodów, pewnie każda opcja wydaje się możliwa. Ja mogę tylko mówić co wydaje mi się bardziej lub mniej prawdopodobne. I niestety wydaje mi się, że nie będzie tu szczęśliwego zakończenia, nie dla tych dzieci, które już zniknęły. Może tym bardziej trzeba rozwiązać tę sprawę, by im zapewnić odpowiedni pochówek, a ich rodzicom spokój.


Garil nieśmiało wtrącił się między dwa żeńskie autorytety.

- Niespokojne będą te najbliższe noce jeśli będziemy czekać na kolejne porwanie. Jak tutejsi ludzie zareagują, jeśli ktoś znaczący nakazałby im szczególną ostrożność podczas najbliższej pełni? Karnie zamkną się w domostwach gdy straż będzie patrolować miasto czy może w akcie paniki wylezą na ulice? Obserwujesz ich wielebna od wielu lat, prawda?

- Mam wrażenie, że co miesiąc stają się ostrożniejsi. Jeżeli włodarze miasta albo ojciec Teofil ogłoszą taką potrzebę, większość posłucha.

- Ostrożność, duża ostrożność w trakcie pełni wydaje się bardzo dobrym pomysłem
- dodała Pergunda - niemniej obawiam się, że ze względu na poprzednie porwania, na niewiele się zda.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline  
Stary 10-04-2021, 17:03   #30
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Śledczy pożegnali się z kapłanką wymieniając grzeczności. Żadne z nich nie miało powodu do optymizmu. W takim nastroju przemieścili się na drugą stronę miasta kierując się do siedziby ojca Teofila. Wybrali drogę wzdłuż gildii rzemieślniczej. Po drodze Gerhardt zadbał o małe zakupy.

Mijając strażnicę Garil wstąpił doń na tyle krótko, by poprosić Bauera o przyprowadzenie miejscowego szczurołapa bądź kanalarza do “Młota Bożego” po kolacji.
- To ważne. Jeśli jest takowych dwóch bądź są jacyś młodzi na przyuczeniu również ich tu ściągnij. To nie przesłuchanie, potrzebne będą ręce do pracy.
- To Fritz będzie, on jest odpowiedzialny za kanały. Dobrze żeście już teraz powiedzieli, może jeszcze uda się go zatrzymać przed wieczornym piciem.

Następnie pożegnali się ze strażnikiem podając sobie dłonie, a krasnolud ruszył szybkim krokiem za ciągnącą do przodu hrabianką.

Garil spodziewał się ujrzeć budynek wspaniały jak na podstarzały Krassenburg - świątynię Sigmara. Widok nie zawiódł jego oczekiwań. Budowla postawiona na planie litery T, w założeniu symbolicznie przypominającym kształt młota, robiła wrażenie i w czasach świetności miasta. Teraz, jako jedyny chyba budynek nietknięty upadkiem, kojarzył się z drogocennym pierścieniem zgubionym w błocie. Krasnolud miał też inne skojarzenia, ale wolał nie ujawniać ich na głos przy hrabiance. Z jednej strony miejsca kultu wybudowano dzwonnicę, popularny dodatek do nowych świątyń w bogatszych miastach. Z drugiej stał dom, w którym mieszkał główny kapłan, ojciec Teofil, i dwaj jego pomocnicy, Josef i Karol, nowicjusze w kulcie Sigmara. To jeden z nich otworzył im drzwi, przywitał uprzejmie i zaprowadził do jadalni urządzonej w stylu, którego nie powstydziłby się sam hrabia Pfaffenberger. Dębowe meble, ciężkie zasłony, obrazy na ścianach i posrebrzane kandelabry. Takiego luksusu Pergunda i Gerhardt nie widzieli nawet w domu Carlmannów.
~Złote, a skromne - ironiczne myśli będące z pewnością herezją i bluźnierstwem przeszłyby pewnie przez głowę osoby mniej rozumiejącej konieczność onieśmielenia prostaczków dla zapewnienia pewnych fundamentów drugiej z trzech władz - filarów Imperium. Ale nawet i jemu przeszło na myśl, że źle wybrał karierę.

Pergunda dyskretnie obrzuciła wzrokiem pokój dodając szybko wycenione naprędce dobra. Albo ojciec Teofil miał osobne źródło dochodu, albo mieszkańcy liczyli, że utrzymanie przepychu w największej świątyni w mieście pozwoli przekonać Sigmara do okazania łaski całemu Krassenburgowi. Tyle, że Sigmar nie zajmował się chyba handlem i pomnażaniem złota.
- Bogowie, jak tu cudnie - wyrwało się zduszonym szeptem Garilowi, który zapomniawszy o powadze obserwował otoczenie.
Obserwował, chłonął i kontemplował. Takie wyposażenie kojarzyło mu się z dostatkiem, bogactwem z racji wychowania i mimo wysłuchania wielu opowieści o przodkach właśnie tak a nie w surowej skale wyobrażał sobie najpiękniejsze sale ojczystej twierdzy.

Chwilkę po nich do pomieszczenia wszedł niski, łysiejący mocno kapłan, po pięćdziesiątce i ze znaczną nadwagą. Szata, ozdobiona symbolem komety o podwójnym ogonie, ze skomplikowanymi wzorami wyszytymi przy kołnierzu i mankietach rękawów, opinała się mocno na wydatnym brzuchu. Mężczyzna starł pot z czoła białą chusteczką i schował ją do kieszeni. Z uśmiechem zwrócił się do wszystkich, po czym podał rękę hrabiance.
- Witam w skromnych progach sługi bożego!
Ta od razu zauważyła gruby pierścień z czerwonym szlachetnym kamieniem, wystarczającym pewnie do kupienia wioski. Malutkiej, biednej i położonej z daleka od cywilizacji, ale za to całej.
- Pani de Beauchene-Otzlowe, jakże mi miło. Panowie, zapraszam, siadajcie do stołu, czym chata bogata.
Przetarł znów czoło oraz górną wargę i wskazał na zastawiony stół i krzesła. Do posiłku zasiedli z nimi również i milczący akolici.
Pergunda ukłoniła się zgodnie z przyjętym zwyczajem.
- Wielka to przyjemność otrzymać zaproszenie od wielebnego kapłana Sigmara. Cieszy nas wielce możliwość spożycia posiłku w takim gronie. Widzę, że pomyślność i boża łaska nie opuszczają ojca w tych trudnych czasach. To wielce budujące - dygnęła lekko głową i podeszła do wyznaczonego jej miejsca.
- A tak, Pan nasz dba o sługi swoje.
- To zaszczyt być goszczonym w domu najbardziej zasłużonego spośród ludzkich przodków -
skłonił się krasnolud przed kapłanem mając jak najlepsze intencje.
- Szkoda jedynie, że nie wszyscy pamiętają o pradawnym i świętym związku naszych ras. Dość jednak powagi, siadajmy i spożywajmy dary boże.
Gerhardt, uwolniwszy się wcześniej od prezentu w odpowiednim momencie i zauważywszy, że kapłanowi nie wypada usługiwać szlachciance (poza być może nalaniem wina, czy też, dokładniej mówiąc, pokazując by zrobił to służący), zajął się tym sam, podsuwając jej krzesło zanim sam usiadł.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172